piątek, 8 sierpnia 2014

10.Snapestrofa

To dziwne jak bardzo potrzebujemy obecności drugiej osoby, kiedy jest źle. Miałam wrażenie, że w obliczu jednostajnego zagrożenia nagle zatarły się granice pomiędzy nami, zniknęło wszystko to, co wcześniej wydawało się być nieprzeniknionym murem.
Wpatrywałam się w przygasający ogień, delikatnie gładząc Dorcas po włosach. Jej klatka piersiowa unosiła się miarowo, a oddech delikatnie muskał moją szyję. Powoli rozglądnęłam się, zatrzymując wzrok na znajomych twarzach. Głowa Mary opierała się na drżącym ramieniu Lupina, który uparł się, że za nic w świecie nie obudzi szatynki. Dalej, po drugiej stronie kanapy drzemał Syriusz z rękami przerzuconymi przez jej oparcie. Na fotelu najbliżej kominka przysypiała Alicja, a u jej stóp leżał Frank i choć dzielnie udawał, że śpi, wiedziałam, że on też nie może zasnąć. Wokoło piętrzyły się poduszki i ciepłe, puchowe kołdry przyniesione przez skrzaty. Chyba żadne z nas nie odważyłoby się opuścić reszty, jak gdyby w obawie, że już samo przekroczenie progu pokoju przyniesie wieści gorsze od poprzednich. 
Stary zegar wiszący nad wschodnim oknem wybił trzecią w nocy. Powoli przejechałam po czarnych włosach Meadowes i ze smutkiem poprawiłam koc, który zsunął się z jej ramion. Po chwili podniosłam głowę i spojrzałam prosto w orzechowe oczy Jamesa, do którego przytulone spały Maryl i Clarie. Wpatrywał się we mnie, szukając czegoś w moim spojrzeniu. Zacisnęłam usta i poczułam, jak po moim policzku spływa samotna łza. Nawet nie przeszło mi przez myśl, ile osób mogło stracić swoją rodzinę, kiedy wbiegłam tu wczorajszego wieczoru. Cudem było, że spośród ich wszystkich przytrafiło się to tylko jednej. Z bólem spojrzałam na Dorcas, która odpłynęła jako jedna z ostatnich. Płakała bardzo długo, aż w końcu chyba zabrakło jej łez. Wtedy leżała tylko i wpatrywała się w sufit, trzymając mnie za rękę. 
– Jak się czujesz? – uniosłam głowę i spojrzałam na Jamesa, który wpatrywał się we mnie ze zmarszczonymi brwiami.
– W porządku – wychrypiałam. Czułam się tak, jakbym nie odzywała się od wieków.
– Wiesz, że jeśli...
– Wiem – szepnęłam, zawierając w tym jednym słowie wszystkie swoje myśli. Chłopak pokiwał delikatnie głową. – Teraz to o nią najbardziej się martwię.
– Da sobie radę.
– Nie przeczę – mruknęłam po raz kolejny spoglądając na swoją rówieśniczkę. Tylko za jaką cenę.

Miałam wrażenie, że kolejne godziny przynosiły coraz więcej bólu. Kiedy pierwsze refleksy promieni słonecznych zajrzały w nasze przesączone smutkiem tęczówki, przez krótki moment myślałam, że zaraz wszystko się rozpadnie, runie w dół i już nigdy nie powróci. Tylko przez jeden, krótki moment. Potem zrozumiałam, że to nie mogłoby być tak proste, to tak, jakby każdy z nas musiał wyrobić swój limit cierpienia.
Najgorsze było patrzenie na nią. Moment, w którym spotykało się jej puste spojrzenie, w którym uświadamiałeś sobie, że sam nie wiesz, co jest prawdą.
Jeszcze nigdy Wielka Sala nie wydawała się taka mała. Wszyscy siedzieli w ciszy, a tylko gdzieniegdzie słychać było pobrzękiwanie sztućców. Mało kto jadł, mało kto mógł cokolwiek przełknąć. Śmierć zebrała żniwa nie tylko w Gryffindorze, posępne spojrzenia obłapiały mnie z każdej strony i przez chwilę czułam się tak, jakby ktoś wyssał całe szczęście z okolicy dwóch mil.
– Hej. – Wyrwana z przemyśleń spojrzałam na Maryl, która opadła na miejsce obok mnie. Ustaliliśmy warty, tak, by Meadowes ani przez chwilę nie była sama, a jej chyba właśnie się skończyła. – Jestem wykończona.
– Proszę – mruknął Lupin, podając jej koszyk z pieczywem, na co ta uśmiechnęła się delikatnie.
– I jak? – spytał James, a wszyscy spięliśmy się w oczekiwaniu na odpowiedź, którą i tak znaliśmy. 
– Trzyma się – szepnęła, sięgając po dzban z sokiem. – Nie wiem jakim cudem dała radę nie uronić ani jednej łzy.
– To dobrze.
– Czy ja wiem, może lepiej by było, gdyby całkiem się wypłakała.
Przy stole Gryffindoru zaległa cisza. 
Cisza, która towarzyszyła nam wszystkim przez następne minuty, godziny, dnie. Walczyliśmy, naprawdę walczyliśmy i wcale nie chcieliśmy przegrać. Obietnica smutku i płaczu utrzymywała nas przy tej ostatniej myśli, tym, że musimy dać radę. Więc dawaliśmy. Nawet jeżeli nie dla siebie, to dla niej. To tak, jakbyśmy byli jej to winni. Jednak to Dorcas należało się największe uznanie. Czułam się tak, jakby to ona dawała nam siłę i to my potrzebowaliśmy jej. W ciągu następnych tygodni to ona była naszym oparciem i chociażby nie wiem jak trudno było, Meadowes zawsze była tą osobą do której mogło się przyjść i poprosić o pomoc. To śmieszne, jak w obliczu straty zbliżamy się do siebie. Nigdy nie przypuszczałabym, że ta niska, wesoła Gryfonka przeszła taką walkę. Kiedy po raz pierwszy powiedziała mi, że wywodzi się ze starego, arystokrackiego rodu, który od wieków zajmował miejsce w Slytherinie zachłysnęłam się powietrzem. Opowiadała mi o swoim domu rodzinnym, o tradycji i oczekiwaniach. O tym, że jej matka trafiła do Ravenclavu i zerwała nałożone schematy. O tym, że to na niej spoczęły oczy rodziny i to ona miała przywrócić jej dumę, ale nigdy jej się to nie udało. Była  dziewuchą, nieokrzesaną, pozbawioną manier, nieszczycącą się wspaniałą sylwetką i urodą Blacków, a raczej tego, co z niej pozostało, choć Emilia Starwey, babka dziewczyny, usilnie wytłuszczała powiązanie ich rodzin w każdym możliwym momencie. 
– Oni mnie nienawidzą – szeptała, wpatrując się gdzieś ponad gzyms kominka. – Pewnie nawet nie przejęła ich śmierć matki. Już dawno ją skreślili.
Najtrudniejsza była wieść, że po śmierci państwa Meadowes opiekę nad szesnastoletnią Dorcas przejmują jej dziadkowie, znienawidzony ród arystokrackich idiotów, jak zwykła mówić. Już w tydzień po pogrzebie doszło do konfrontacji gryfońskiej odwagi i ślizgońskiej arogancji, kiedy Regulus, młodszy brat Syriusza, podszedł do nas przy śniadaniu i z grymasem na twarzy przekazał dziewczynie, że w te święta ma razem z nim udać się do Starwey Fundus*, gdzie w tym roku wypadał coroczny zjazd rodzin czystej krwi. Chyba nie muszę mówić, jak to się skończyło. Kiedy Huncwotom udało się w końcu odciągnąć Syriusza, młodszy Black z podbitym okiem i sosem musztardowym na głowie wywarczał tylko "pożałujesz tego", a potem zniknął w wejściu do Wielkiej Sali. Dwa dni później przy stole Gryfonów wybuchło zamieszanie, spowodowane przylotem czarnej sowy z wyjcem w dziobie. Hogwart chyba nie znał jeszcze takich krzyków, w którym i Dorcas, i Syriusz zostali zwyzywani od najgorszych zdrajców krwi. Black podsumował to zwykłym "chyba wdałem się w dziadków, a szkoda, chciałbym mieć TAKI głos, tylko wyobraźcie sobie co można by było nim wymusić!" na co Wielka Sala wybuchła śmiechem i wszyscy powrócili do swoich talerzy.
{reszta rozdziału pisana przy tym, więc śmiało możecie słuchać tego all chapter's long czy jakoś tak}
Ostatni tydzień listopada przyniósł ze sobą pierwszy śnieg, który przykrył wszystkie smutki. Po raz pierwszy wszyscy odetchnęliśmy. W końcu nadszedł spokój, którego tak bardzo potrzebowaliśmy. Którego potrzebowałam ja. Dopiero owinięta szalikiem, samotnie siedząca na szczycie Wieży Astronomicznej, mogłam pomyśleć o wszystkich ostatnich wydarzeniach. Powoli przypominałam sobie wszystkie dni spędzone z Severusem i zastanawiałam się, kiedy tak bardzo się zmienił. Kiedy stracił w moich oczach, a ja dalej oszukiwałam siebie samą, tylko po to, by nie zostać sama?
Zastanawiałam się, czemu zawsze bałam się zostawić za sobą otwartą furtkę. Czemu bałam się wpuścić do swojego życia trochę światła, innych osób, które przyniosłyby ze sobą radość? Pomimo trudu, z jakim codziennie budziłam się, miałam wrażenie, że to właśnie wspomnienie szóstoklasistów siedzących przy przygasającym kominku dawało mi siłę by wstać. Powoli dochodziły do mnie słowa Mary, która ciągle powtarzała mi, że wszyscy są przy mnie. Czemu nie chciałam zobaczyć tego wcześniej?
Schodziłam krętymi schodami, uważając na to, by z nich nie spaść, a jedyną rzeczą o jakiej myślałam, byli uśmiechnięci Gryfoni, którzy bawili się przed zamkiem w białym puchu. Łapiąc się oblodzonej balustrady, przeszło mi przez myśl, że gdyby rok temu ktoś powiedział mi, że tak bardzo będę się cieszyć na wieczór spędzony z tymi głupkami, pewnie dostałby ode mnie przez głowę. Z radością wyszłam przez Salę Wejściową i zaśmiałam się na widok umazanych śniegiem Gryfonów.
– Aż tak cię to śmieszy? – zawołał Black, zatrzymując się z śnieżką w ręce.
– Yyyy... nie? – spytałam, z udawanym strachem cofając się.
– A masz! – krzyknął Lupin, trafiając przyjaciela prosto w twarz.
– Ty mały... Poczekaj, aż cię dorwę! – ryknął Syriusz i rzucając mi ostrzegawcze spojrzenie mówiące "jeszcze cię dorwę" pobiegł za Remusem.
– Cześć – zaśmiała się Mary, podbiegając do mnie. – Jak tam? Gdzie byłaś?
– Przejść się. – Odwzajemniłam uśmiech. 
– Mhm – mruknęła przyjaciółka, zmierzając mnie badawczym spojrzeniem.
– No co? – spytałam, łapiąc się za boki.
– Nic – wyszczerzyła się, po czym ni z tego ni z owego z głośnym okrzykiem rzuciła się na mnie, spychając nas w wielką zaspę.
– Wszystko okej? – zachichotał Peter, który wyglądał jak stosunkowo niski bałwan, przez kurtkę z norczego futra, do której przylepiał się śnieg. Wyciągnął w moim kierunku rękę, którą z wdzięcznością ujęłam.
– Tak – mruknęłam, łapiąc w drżące ręce śnieg i rzucając go w Macdonald, która o włanych siłach próbowała się podnieść.
– Hej! Nie dokłada się leżącemu! – krzyknęła, udając urażoną, jednak zaraz po tym wybuchła perlistym śmiechem.
– Ehe – zaśmiałam się.
– Co tam Evans? – powoli odwróciłam się i spojrzałam na Pottera, który szczerzył się w moją stronę.
– Ej – krzyknęłam, wyciągając przed siebie ręce.
– Spokojnie, nic ci nie zrobię. – Chłopak przewrócił oczami, pokazując dłonie. – Widzisz, zero śniegu.
– Ty nie potrzebujesz go mieć przy sobie – mruknęłam, na co Syriusz zaśmiał się.
– Czyli co, pani prefekt, to chyba znaczy, że nie wlepi nam pani szlabanu?
– Za co? – spytałam zdziwiona.
– No wiesz, cytując ciebie, rok temu "mogliśmy zniszczyć mienie szkoły", trafiając przez przypadek w jedno z okien  – mruknął Black, próbując mówić wysokim, damskim altem, na co wszyscy wybuchliśmy gromkim śmiechem.
– Ach, Łapciu, skoro tylko chcesz, to mogę ci dać ten szlaban – zaśmiał się Lupin, klepiąc przyjaciela po plecach.
– Hej! Ty ode mnie z daleka! – krzyknął chłopak, udając oburzenie. – Jeszcze ci mało śnieżek?!
– Przypominam, że tym razem to ja dołożyłem tobie...
– To się może jeszcze zmienić!
– Czemu Łapa? – Syriusz już szykował się, żeby ruszyć za Remusem, kiedy padło moje pytanie. Powoli obrócił się w moją stronę i podrapał się po głowie.
– James? – spytał, patrząc na niego.
– I Rogacz, i Glizdek – wyliczała Maryl, również patrząc się na nich ciekawa. – Lunatyka rozumiem, Lupin, Luna, Księżyć, może nawet lunatykujesz. Ale reszta?
– Luniak kojarzy mi się tylko z włosami łonowymi – wyszeptała Clarie, wpatrując się w śnieg z miną mówiącą, że usilnie się nad czymś zastanawia, a cała reszta wybuchła niepohamowanym śmiechem.
– Tak po prostu się przyjęło – wydyszał Syriusz w przerwach od śmiechu, tarzając się po śniegu.
– Możemy już wracać? – zawołała Alicja, szczękając zębami. 
– Masz dość? – zachichotał Frank, który szedł zaraz za nią.
– Jeszcze raz się odezwiesz, to ci przyłożę – mruknęła dziewczyna.
– Rzeczywiście już późno, z resztą jutro czeka nas bardzo ciekawy dzień – zaśmiał się Lupin, czochrając Alicję po włosach. – To co, idziemy?
– Tak, bardzo, bardzo ciekawy dzień – wyszczerzył się Syriusz. – W końcu będę mógł się legalnie nad tobą znęcać.
– Spróbujesz – krzyknął ostrzegawczo Remus. – Pamiętaj, że wciąż jestem prefektem!
Przysłuchiwałam się rozmowom Gryfonów w drodze do Pokoju Wspólnego i zastanawiałam się nad tym co takiego wymyślili Huncwoci. Nazajutrz Syriusz miał obchodzić swoje siedemnaste urodziny, więc mogłam być pewna, że będzie to coś, co wszyscy zapamiętają na bardzo długo, a jednak wciąż nie dawało mi spokoju moje uparte sumienie prefekta, które mówiło, że pomimo naszej nowej, dziwnej relacji, wciąż będzie im się należeć kara. Z ulgą więc powitałam wieczór, a później sen.
Sobota dwudziestego ósmego listopada była pierwszym, słonecznym dniem od długiego czasu. Śnieg, który na przemian padał i topniał, tamtego ranka zdecydował się pozostać na błoniach, iskrząc się w świetle wschodzącego słońca.
Kiedy ubierałam się w gruby, czarny sweter rozmyślałam o tym, czy Syriuszowi spodoba się prezent. Razem z dziewczynami złożyłyśmy się na pościel w barwach jego ulubionej drużyny quidditcha, Jastrzębi z Orentorn. Czarno–czerwony materiał zapakowałam poprzedniego dnia w złoty papier, a następnie przekazałam dziewczynom, które zgodnie ustaliły, że muszą biedakowi utrudnić życie i po krótkiej debacie okleiły prezent supermocną taśmą Willsona, którą rok temu Huncwoci przykleili do sufitu materac Glizdogona, oczywiście wraz ze śpiącym na nim właścicielem. 
– Lepiej już chodźmy, miałyśmy spotkać się z dziewczynami w Wielkiej Sali w pół do dziewiątej, a jest już dwadzieścia pięć po – mruknęła Mary, a ja pokiwałam głową.
Kiedy tam dotarłyśmy, wszyscy oprócz Huncwotów zajęli już swoje miejsca. 
– Zaraz zaraz, a gdzie Clarie? – spytała nagle Mary, licząc obecnych.
– Już idzie – mruknęła Maryl, wskazując na stół Huffelpuffu. Wszystkie obróciłyśmy się w tamtym kierunku w momencie, w którym Patford żegnała się właśnie z Johnem Greese, rok starszym od nas Puchonem.
– Ona i... John? – spytała Dorcas, poprawiając czarną sukienkę i mrużąc śmiesznie oczy.
– Taa... Ciesz się, że nie mieszkasz z nami w dormitorium, ciągle o nim nawija – zaśmiała się Binner, wznosząc oczy ku bezchmurnemu dziś sklepieniu.
– Idą – szepnął Frank, nachylając się do nas.
W chwili, w której czwórka śmiejących się przyjaciół przekroczyła próg Wielkiej Sali, pomieszczenie wypełnił głośny okrzyk rozochoconych uczniów. Obserwowałam jak zewsząd zrywają się roześmiani ludzie i wspólnie śpiewają "sto lat", na co Syriusz zareagował donośnym śmiechem. Z zainteresowaniem przyglądałam się stołom Huffelpuffu i Ravenclavu, którzy z równą Gryfonom radością odśpiewywali życzenia i próbowałam zgadnąć, których z nich spotkam na planowanej imprezie. Wkrótce roześmiani Huncwoci przedarli się do nas.
– Wszystkiego najlepszego! – krzyknęła Maryl, rzucając w Syriusza paczką. 
– O jaaa, dzięki! – zawołał rozradowany nastolatek.
– To od nas wszystkich – dodała Mary, uśmiechając się. Chłopak pokiwał głową.
– Nasz prezent jest lepszy – zaśmiał się James, siadając obok niej. – Pokaż im.
Syriusz z dumą wyciągnął lewą rękę, a naszym oczom ukazał się piękny, srebrny zegarek z małymi gwiazdkami wokół tarczy.
– Wiedzieliście, że Syriusz to inaczej Psia Gwiazda? – zawołał, machając nam ręką przed nosami.
– Tak tak Syriuszku, ale możesz już przestać – mruknęła Maryl, próbują odtrącić jego dłoń sprzed nosa.
– Dla ciebie wszystko!
Ze śmiechem obserwowaliśmy, jak próbuje rozpakować nasz prezent i dopiero z pomocą Remusa, który jako jedyny opanował dobrze zaklęcie rozcinające, udaje mu się to zrobić.
– O MATKO! DZIĘKUUUUUJĘ! – krzyknął, rzucając się mi na szyję.
– O–okej – wykrztusiłam, próbując oderwać jego ręce od mojej szyi, na co reszta wybuchła śmiechem. 
– Dzięki, dzięki, dzięki, dzięki, dzięki! – krzyczał, przytulając każdą z nas, na co Lupin przewrócił oczami. – To najwspanialszy dzień w moim życiu!
– Poczekaj do wieczora – zaśmiał się James, a dziewczyny spojrzały na siebie porozumiewawczo.
– Fajnie, jakby jeszcze w dzisiejszym meczu quidditcha przegrali Ślizgoni – zawołał Peter z buzią wypchaną kiełbaskami. Niestety przegrał Huffelpuff, ku wielkim żalom Syriusza, który na pół trybun wyrażał swoją opinię na temat drużyny Slytherinu, jednak dzięki temu nikomu nie było ich żal, kiedy po wejściu do szatni obsypani zostali kurzymi piórami oblanymi eliksirem o podobnym działaniu co zaklęcie trwałego przylepca. Jeszcze przez tydzień mogliśmy podziwiać opierzonych mieszkańców Domu Węża, co przynosiło wszystkim uczniom niemałą uciechę.
Podczas obiadu Wielką Salę obsypało kilkadziesiąt tuzinów konfetti w kształcie twarzy Syriusza, a nad jej wejściem pojawił się napis "Syriusz Black, pogromca kur" co w jakiś niespotykany sposób wcale nie przeszkadzało Profesorowi Dumbledore'owi, który rozradowany przez cały posiłek żywiołowo dyskutował o czymś z Profesor McGonagall, której mina mówiła już co innego. 
Mój dobry humor trwał w najlepsze, dopóki przy opuszczaniu Wielkiej Sali czyjaś dłoń nie zacisnęła się na moim ramieniu.
– Lily... Możemy porozmawiać? – Odwróciłam się i spojrzałam prosto w czarne oczy Severusa.
– Puść mnie – warknęłam cicho.
– Lily...
– Powiedziałam zostaw! – delikatnie oswobodziłam swoje ramię, jednak chłopak z rozwartymi ustami wpatrywał się w moją szyję. Powoli przełknęłam ślinę i odwróciłam się, natychmiast chowając łańcuszek pod swetrem.
– Poczekaj! – krzyknął, odwracając mnie, a jednocześnie zmuszając do spojrzenia w jego rozmigotane oczy.
W następnej sekundzie ktoś stanął za mną i oderwał jego dłoń od moich ramion.
– Powiedziała, żebyś ją zostawił. – Czułam na karku oddech Jamesa, który wściekły przyglądał się Snape'owi.
– Odejdź, Potter.
– Nie. – Oboje spojrzeli na mnie, James z zaciekawieniem, a Sev z bólem. – Chodźmy – szepnęłam w stronę znajomych i kiedy odchodziłam usłyszałam za sobą krzyk Ślizgona.
– Anvios!
– Protego! – Odwróciłam się i spojrzałam na Snape'a, który wściekły wpatrywał się w Rogacza. 
– Zejdź mi z oczu, zanim stanie ci się krzywda – wycedził Gryfon, a kiedy chciał odejść Severus krzyknął głośne "expelliarmus", na co różdżka Pottera wyleciała w powietrze. 
– A teraz zobaczymy czy wciąż będziesz taki mądry – syknął, oglądając się za siebie, skąd z mroku wyłoniły się postacie Goyle'a i Mulcibera.
W następnej sekundzie, w której chłopak podniósł swoją różdżkę, James, niewiele myśląc, po prostu rzucił się na rywala. Ktoś popchnął mnie, a ludzie zaczęli pchać się do przodu, zasłaniając widok.
– Co się tu dzieje?! – W Sali Wejściowej zaległa cisza. Powoli przez tłum przedarła się Profesor McGonagall i rzucając ostre spojrzenia podeszła do Jamesa, który dyszał ciężko, przytrzymywany przez Syriusza.
– Panie Black, mógłby mi pan wytłumaczyć o co chodzi?
– O nic – wydyszał, pociągając przyjaciela w stronę schodów.
– Snape, a ty co wyrabiasz? Chcesz zarobić szlaban?
Wszyscy podeszli do przodu, a my powoli zniknęliśmy w tyle. Czułam, że ktoś ciągnie mnie w stronę Wieży, jednak dopiero kiedy wyszliśmy spomiędzy żądnych wrażeń Hogwartczyków, zauważyłam zdenerwowaną Mary.
Kiedy wszyscy znaleźliśmy się bezpiecznie w Wieży Gryffindoru, spojrzenia wszystkich wokoło spoczęły na mnie. 
– CO – jęknęłam, patrząc na każdego po kolei.
– Yyy, no wiesz...
– Czy mi się zdaje, czy miała być jakaś balanga? – na moje słowa Huncwoci zaśmiali się głośno, a reszta jakby wypuściła powietrze z płuc. Patrzyłam, jak rozchodzą się po Pokoju Wspólnym, który powoli się wypełniał. Przygryzłam wargę i z zaciętym spojrzeniem podniosłam drżące ręce do góry i odpięłam srebrny wisiorek. Zamykając go w dłoni cicho odetchnęłam i zrozumiałam, że pewien mącący w głowie etap mojego życia dobiegł końca.
Jeżeli ktoś kiedykolwiek próbowałby chociaż napomknąć o tym, że impreza zorganizowana przez Huncwotów może być nudna, to przysięgam, że pewnie dostałby po głowie. Bo to po prostu wydawało się niemożliwe. Czemu? Żaden człowiek o zdrowych zmysłach widząc to, co ja, nie pomyślałby czegoś takiego. A widziałam naprawdę najbardziej szaloną urodzinową balangę w jakiej przyszło mi uczestniczyć.
Pokój Wspólny pękał w szwach. Młodsi Gryfoni potulnie zniknęli w drzwiach swoich dormitoriów – nic dziwnego, nawet ja ledwo wytrzymywałam przy odgłosach muzyki i krzyków. Na każdej możliwej powierzchni znajdowało się co najmniej tuzin rodzajów ciastek i przynajmniej dwie tace pełne piwa kremowego, postukującego przy uderzeniach basu. Syriusz i James zniknęli gdzieś w tłumie, obłapieni przez chichoczące piątoklasistki, Remus próbował zdziałać cuda, przeganiając rozochocone pary, a Peter zdobywał parkiet, podrygując w akompaniamencie śmiechów Gryfonek. Alicja i Frank ulotnili się jakąś godzinę wcześniej, Clarie po jednym tańcu z Syriuszem wyleciała z głośnym "wrócę później", pewnie do swojego nowego chłopaka, a Maryl... Maryl zniknęła gdzieś w tłumie i tylko od czasu do czasu widziałam ją w objęciach któregoś z siódmoklasistów. No cóż, urody można jej było pozazdrościć, zwłaszcza kiedy jak dziś ubrana była w kusą, czerwoną sukienkę, a długie, czarne włosy spięła w wysokiego kucyka.
Jedynie Dorcas, z czarną szklanką pełną, prawdopodobnie, Ognistej Whiskey siedziała przy kominku i posyłając znajomym wesołe spojrzenia ani razu nie opuściła wygodnego fotela.
– Wszystko okej? – spytałam, siadając obok niej.
– Taaak, tylko... Jest trochę głośno – zaśmiała się, obciągając czarną sukienkę. W jej ciemnoczekoladowe włosy wpleciona był czarna wstążka, a na palcu znajdował się pierścionek z czarnym oczkiem. – Należał do mojej mamy – powiedziała, widząc moje spojrzenie.
– Jak się czujesz? – spytałam, na co Gryfonka uśmiechnęła się smutno.
– Dobrze. Czasem tylko jest mi ciężko, ale już okej – mruknęła, po czym zdrowo łyknęła ze szklanki. – A ty czemu się nie bawisz?
– Nie mam ochoty – odpowiedziałam. – Zgubiłam gdzieś Mary, mówiła że zaraz wróci i... Przepadła.
– Jest z Lupinem – zachichotała, wskazując drugi koniec pokoju. Spojrzałam w tamtym kierunku i rzeczywiście ujrzałam przyjaciółkę siedzącą obok Remusa. – Czy oni coś...?
– Chyba tak – zaśmiałam się, spoglądając ponownie na Dorcas. – Ale to chyba wciąż takie typowe podchody.
Brunetka zaśmiała się i odstawiła szklankę.
– Okej, idę zatańczyć. Jeszcze chwila i przyrosnę do tego fotela.
Obserwowałam, jak znika w tłumie. Czułam niesamowitą ulgę z tego, że wszystko zdołało się jakoś ułożyć, a ona pozbierać. Źle czułam się na samą myśl o tym, że wciąż miałaby cierpieć. Była silniejsza niż mogło się innym wydawać, chociaż nie zdawała sobie sprawy z potencjału ukrytego w jej pulchnych kształtach.
Nie wiem ile czasu minęło, kiedy uświadomiłam sobie, że wciąż przekładam w dłoniach naszyjnik. Wpatrywałam się w zielony kamyczek migocący w świetle ognia z kominka i starałam się nie myśleć o tym, że... Że po raz pierwszy o niczym nie myślę. Już od feralnego dnia, w którym przejrzałam na oczy nie znaczył dla mnie nic, jednak wciąż i wciąż nie chciałam go ściągnąć. Wciąż go broniłam, a nawet jeśli nie jego osobę, to wspomnienia o nim, podczas kiedy on nigdy nie myślał inaczej, od początku był taki sam. Nawet mówiąc, że się zmieni, wciąż popełniał te same błędy. Zacisnęłam dłoń z łańcuszkiem w pięść.
– Hejoooo! – krzyknęła Mary, która nagle rzuciła się na miejsce obok mnie. – Jak tam, tańczyłaś z kimś chociaż?
– Tak, z Remusem i Fenwickiem.
– Z Beniem Fenwickiem? Ooooooo...
– A ty, panienko Mary? – spytałam, wznosząc oczy ku niebu.
– A no wiesz, ze wszystkimi po trochu. W każdym razie padam z nóg.
Rozglądnęłam się po Pokoju Wspólnym i ze zdziwieniem zauważyłam, że powoli wszyscy się ulatniają.
– Chyba pójdę już na górę, wieczorna toaleta, te sprawy. – Odwróciłam twarz w stronę Mary, która przyglądała się moim dłoniom, spośród których zwisał srebrny łańcuszek. Powoli podniosła swoje spojrzenie na mnie i uśmiechnęła się.
– Okej, ale przyjdź tu jeszcze na chwilę.
– Oki – mruknęłam i przeciągając się ruszyłam w kierunku dormitoriów. 
Kiedy wyszłam spod prysznica wybiła druga w nocy. Zmęczona przetarłam oczy i wciągnęłam na nogi bawełniane dresy, rozglądając się po pokoju. Dziewczyn nie było, co oznaczało, że pewnie jeszcze się bawią. Zarzuciłam na ramiona gruby, miętowy szlafrok i rozpuszczając włosy zbiegłam na dół. 
Pokój Wspólny wyglądał jak pobojowisko. Pozostało w nim tylko kilkanaście osób, w tym znana mi dziesiątka Gryfonów. Kiedy podeszłam do kanapy, Mary poklepała puste miejsce obok siebie, a ja posłusznie usiadłam obok.
– I jak ci się podobała impreza, mój najdroższy – zawołała Maryl i udając starą, zatroskaną ciotkę, potarmosiła Syriusza za policzki.
– Hej, puuuuuść – krzyknął, próbując się jej wyrwać.
– Dzieci – zaśmiała się Clarie, kręcąc głową z dezaprobatą.
– Tak... – mruknął Lupin, przyglądając im się z uśmiechem.
– Za dzieciństwo – zawołał James, unosząc butelkę kremowego piwa.
– Za dzieciństwo – zawtórowała mu reszta.
Gryfoni powoli opuszczali Pokój Wspólny, kiedy Mary podeszła do mnie. Stałam przy oknie, wpatrując się w odbijające blade światło księżyca jezioro i myśląc o dzisiejszym dniu.
– Chciałam ci to dać już dawno – zaczęła, opierając się o parapet tuż obok mnie – dokładniej tego samego dnia, w którym zaprowadziłam cię do Pokoju Życzeń.
– Pokój Życzeń? – spytałam, a ona zaśmiała się cicho.
– Opowiem ci o tym kiedy indziej – mruknęła uśmiechając się ciepło. Po chwili przerwy kontynuowała. – Taki mieliśmy plan, wszyscy. No, głównie ja, ale oni poparli ten pomysł. Potem jednak okazało się, że był ten cały atak i wszystko się pogmatwało. Nigdy nie rozmawialiśmy o tym co zobaczyłaś w myślodsiewni, ale jestem pewna, że pokazała ci to, co powinnaś zobaczyć. Każdy z nas oddał swoje wspomnienie, ale najważniejsze wzięły się od samej ciebie. To ty wybrałaś to co powinnaś zobaczyć i myślę, że chyba wybrałaś poprawnie.
Dziewczyna podsunęła powoli w moją stronę białe pudełeczko i uśmiechnięta pokiwała głową, zachęcając mnie bym je wzięła. Drżącymi dłońmi podniosłam je i delikatnie zdjęłam wieczko, wpatrując się w piękny, złoty łańcuszek z zawieszką z wygrawerowanym "Lily", układającym się w piękną lilię otoczoną połyskującymi białymi kamyczkami. Oniemiała dotknęłam prezentu czując, jak pod moimi powiekami zbierają się łzy.
– Pomyślałam, że ci się spodoba.
– Jest piękny! – zawołałam, wyciągając go z pudełeczka.
– Wymieniasz na nowszy model – zawołał Syriusz, na co Mary pokręciła głową. – No co, buc na takich wspaniałych znajomych, super transakcja!
– Mój dziadek jest złotnikiem – powiedziała Alicja, podchodząc do nas. – My zaprojektowałyśmy zawieszkę, a on powiedział, że z chęcią ją wykona.
– Koniec tego gadania, zakładaj – krzyknął Syriusz, który nagle znalazł się obok mnie. Wyjął łańcuszek z moich rąk i poczekał aż podniosę włosy, po czym zapiął go na mojej szyi. 
– Nie wiem jak wam dziękować – wyszeptałam, na co on machnął ręką.
– Dobra, to my skoczymy po jeszcze trochę piwa kremowego żeby to uczcić i zaraz będziemy! – zawołał Syriusz, ciągnąć za sobą Jamesa.
– Nie trzeba! – krzyknęłam, jednak oni zniknęli już we wnęce. – Na prawdę nie trzeba, jestem już zbyt zmęczona, to nie ma sensu – jęknęłam obracając się w stronę Mary. – Z resztą dzisiaj to McGonagall ma dyżur na szóstym piętrze, jeżeli ich złapie...
– No dobra – sapnęła Mary ruszając w stronę portretu. – Zaraz wracam.
Powoli odwróciłam się w stronę okna i wpatrując się w swoje odbicie zacisnęłam palce na srebrnym naszyjniku tkwiącym w kieszeni mojego szlafroka. Palcami lewej dłoni przejechałam po tym tkwiącym na mojej szyi i poczułam, że po moim policzku płynie jedna, samotna łza.
Nagle znikąd pojawiła się Dorcas, która z uśmiechem otarła mój policzek. Poczułam się tak, jakby moje serce nagle urosło do rozmiarów olbrzyma. Kiedy otwierałam usta, żeby jej jakoś odpowiedzieć, portret otworzył się i do środka weszła Mary.
– Lily... Severus, on... On czeka na zewnątrz i mówi, że nie odejdzie, dopóki z nim nie porozmawiasz.
Moje serce mocniej zabiło, kiedy spojrzała prosto w moje oczy.
– Nie – szepnęłam, kiedy Lupin wstał. – Jest okej.
Czując na sobie spojrzenia Gryfonów powoli przeszłam przez pomieszczenie i ruszyłam przejściem. Przystanęłam przed samym portretem i ostatni raz obejrzałam się na przyjaciółkę.
– Lily... 
Stanęłam przed nim, zamykając za sobą przejście. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w bardzo szybkim tempie. 
– Tak mi przykro.
– Nie interesuje mnie to – wyszeptałam, zaciskając palce na srebrnej zawieszce.
– Przepraszam! – krzyknął bezsilnie.
– Oszczędź sobie płuc. Wyszłam tylko dlatego, że Mary mi powiedziała, że zamierzasz tu spać, dopóki nie wyjdę. Tylko dlatego, że to się musi skończyć.
Zaległa cisza. Chłopak wpatrywał się we mnie błagalnie, kiedy założyłam ręce na piersi.
– Tak było. Tak bym zrobił. Nie chciałem tego wszystkiego, nie chciałem nazwać cię szlamą, to mi się po prostu...
– Wyrwało, tak? – Czułam się, jakby ktoś wbijał we mnie rozżarzone, metalowe pręty. – Już za późno. Tłumaczyłam się za ciebie przez kilka lat. Wszyscy się dziwili, że w ogóle z tobą rozmawiam. Ty i ci twoi przyjaciele śmierciożercy... no i co, nawet nie możesz zaprzeczyć! – Przelewała się przeze mnie cała ta gorycz, która odkładała się przez ostatnie pół roku. – Zawsze mówiłeś, żebym zostawiła Mary w spokoju, a sam ciągle za nimi łaziłeś! Teraz nawet nie możesz zaprzeczyć, że wy wszyscy chcecie nimi zostać! Nie rozumiesz, że w końcu widzę to, czego kiedyś nie byłam w stanie dostrzec?! Nie możesz się pewnie doczekać już chwili, gdy staniesz się sługą Sam–Wiesz–Kogo, prawda?
To było jak przeżycie każdego mojego koszmaru, ale tym razem na jawie. Po raz pierwszy widziałam to tak czysto, tak przejrzyście. 
– Nie mogę dłużej udawać. Ty wybrałeś swoją drogę, ja wybrałam swoją.
– N–nie – wyjąkał kręcąc głową i podchodząc do mnie. – Nie, wysłuchaj mnie, ja nie chciałem...
– Nazwać mnie szlamą? Przecież tak nazywasz każdego, kto urodził się w rodzinie mugoli, Severusie! Czym ja się różnię? A może nie chciałeś zrobić tych wszystkich złych rzeczy, które zrobiłeś? 
– Nie – mruczał pod nosem – nie, nie, nie! Nie możesz tego zrobić, nie! – W pewnym momencie rzucił się do przodu, próbując dostać rękami mojej szyi, na co Gruba Dama wrzasnęła z oburzeniem. – Widziałem go, widziałem, że wciąż go nosisz! Przyznaj się!
– Puść mnie! – krzyknęłam, odpychając go. Ślizgon upadł na podłogę i z obłędem w oczach wpatrywał się w złoty łańcuszek, który pod wpływem szarpaniny wysunął się na piżamę. – Nigdy nie miałam na sobie twojego głupiego łańcuszka – warknęłam, kłamiąc prosto w jego zimne oczy. – Jesteś dla mnie nikim, Severusie. Nikim.
Słyszałam jego krzyk, kiedy portret zamknął się za mną. Oddychając ciężko weszłam do Pokoju Wspólnego i oparłam się o zimną ścianę.
– Wszystko w porządku? – Spytała Mary, na co pokiwałam powoli głową. Długo wpatrywałam się w migoczący, dogasający ogień, zaciskając w dłoni zimny, srebrny łańcuszek. Nie wiem ile czasu minęło, kiedy w końcu wyrwałam się z zamyśleń i ruszyłam w stronę przejścia.
{w przypadku gdybyście jednak nie puszczali tego no właściwie ciągle, to mówię, że możecie puścić tu, będzie nastrojowo}
– Lily!
– Zaraz wrócę – rzuciłam, wybiegając przez portret.
– Czy możecie łaskawie przestać łazić po nocy, czy mam wezwać jakiegoś nauczyciela? – spytała wściekle Gruba Dama.
– Przepraszam, to już ostatni raz – mruknęłam, boso zbiegając po schodach. 
Nie wiem jakim cudem udało mi się nie natknąć na patrolujących korytarze nauczycieli. Szłam przed siebie, nie zastanawiając się nad tym co robię i jakie byłyby konsekwencje, jeżeli zostałabym przyłapana. Kiedy delikatnie pchnęłam ciężkie wrota do zamku i poczułam na twarzy podmuch zimnego nocnego powietrza zrozumiałam, że tak miało po prostu być. W końcu przyszedł czas na pogodzenie się ze stratą, której unikałam tak długo. Ostrożnie stawiałam kroki na zlodowaciałych, kamiennych stopniach, czując jak paraliżujące zimno przenika przez moje stopy. W ciągu dnia resztki śniegu zdążyły stopnieć, jednak pozostawiły za sobą niską temperaturę i rozmokłe błonia. Kiedy szłam w stronę jeziora czułam się tak, jakbym stąpała po najeżonym kolcami lodzie. Niewiele myśląc wkrótce puściłam się biegiem i zdyszana zatrzymałam dopiero na starym drewnianym pomoście. 
Noc była zimna i cicha, zupełnie taka jak moje wnętrze. Wpatrywałam się w migoczący w blasku księżyca naszyjnik i powoli przewijałam w głowie wszystko to, czego wraz z nim chciałam się pozbyć. Nie drgnęłam, nawet kiedy usłyszałam za sobą czyjeś kroki. 
Severusie Snape'ie, byłeś mi cząstką mojej własnej duszy, kimś bliższym niż przyjaciel i całkiem innym niż rodzeństwo. Pokochałam cię, twój krzywy uśmiech, długie włosy i smutne spojrzenie czarnych oczu. Byłeś moim spełnionym dziecięcym marzeniem o magicznym życiu, byłeś stałą częścią mnie.
 Popatrz przez okno, jak pięknie Noc nas wita, gwiazdy rozbłysły, granat nieba w górze. Szmer liści, jakby ktoś poemat czytał i zapach nocy jak kwitnące róże** – wyszeptałam, wypuszczając z zaciśniętej dłoni srebrną lilię. Jej zielone oczko pobłyskiwało w czarnej toni, tonęło, zabierając ze sobą stare wspomnienia. 
Powoli odwróciłam się w stronę zamku i spojrzałam w orzechowe oczy pewnego wysokiego bruneta. We uchylonych wrotach przez krótką chwilę stała spowita w czerń postać, która po chwili cofnęła się w mrok nocy. Chłopak natomiast wyciągnął w moim kierunku rękę, którą ujęłam delikatnie, stawiając stopy na mokrej trawie.


* fundus - (z łać.) posiadłość, majątek, dobytek, dom
** fragment pochodzi z Powitania nocy, Piotra Kaczmarka


A więc dziesiąty rozdział. Mam taki dziwny nawyk rozpisywania się pod postami, niestety, więc trochę Was pomęczę.
Podobają mi się tylko dwa fragmenty: początek i koniec. O tak, udał mi się ten początek, a koniec głównie po prostu mnie ciekawi. Nie jest już tak beznadziejnie jak ostatnio mi się wydawało, a może i jest. Nie wiem, myślę, że autorowi o wiele trudniej ogarnąć te sprawy bo nie patrzy na to obiektywnie.
Te dwa tygodnie zleciały mi niesamowicie szybko. Byłam sobie w pięknych polskich Tatrach i bardzo pomogło mi to jeżeli chodzi o to opowiadanie. Nabrałam trochę innej perspektywy, a przede wszystkim nagromadziłam troszkę fajnych pomysłów na następne części historii. Teraz boję się tylko o rok szkolny - jestem w stanie pisać co dwa tygodnie, sprawia mi to frajdę i w jakiś sposób uczy organizacji i systematyczności. Tylko, że boję się co będzie dalej, bo druga klasa liceum za pasem, a czyhają na mnie rozszerzone biologia i chemia. Ale damy radę, prawda? Musimy!
Co jeszcze mogę powiedzieć. Dodaję wcześnie, bo wieczorkiem mnie nie będzie. Dziękuję za komentarze i wejścia, i za wszystkie miłe słowa, które tak mnie dowartościowały pod ostatnim rozdziałem. To naprawdę najlepsze co od Was dostałam na tym blogu! Chciałabym prosić też o jako takie wyrażenie swojej opinii na temat postaci, mam ten problem, iż ciągle niektóre kreuję. Specjalnie nie zrobiłam zakładki "bohaterowie", ze względu na to, że według mnie najlepszym sposobem jest przedstawienie ich tak w opowiadaniu, aby każdy sam mógł wyciągnąć wnioski. Jak już mówiłam, mi trudniej jest dostrzec niedociągnięcia, więc jeżeli coś gdzieś zgrzyta, albo jest za mało - śmiało piszcie.
A teraz zmykam, bo czas się szykować na miasto. Muzyka w tym rozdziale jest straszna i przepraszam Was za to niezmiernie, chyba mnie troszkę odmóżdżyło podczas pisania go, hahaha. Jeszcze raz dzięki wielkie i do zobaczenia dwudziestego drugiego!

20 komentarzy:

  1. Rozdział bardzo mi się podoba, ale koniec jest najlepszy! Lubię twoje opowiadanie i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Miłych wakacji i dużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział ;) Do następnego :p
    M.

    OdpowiedzUsuń
  3. Koniec zdecydowanie najlepszy!! Czekam na następny rozdział i życzę weny twórczej :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niesamowity, jak wszystkie zresztą. Właściwie to nie bardzo wiem co napisać poza samymi superlatywami.

    OdpowiedzUsuń
  5. Genialnee ! ♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Wydarzenie w Ministerstwie bardzo zbliżyło Gryfonów do siebie. Myślę, że teraz już będą nierozłączni. Wiedzą, że zbliża się wojna i teraz potrzebują swojego wsparcia. Szczególnie potrzebuje go teraz Dorcas, która musi mieszkać z dziadkami, którzy uważają ją za zdrajczynie krwi.
    Bardzo podobał mi się koniec. To jak, Lily skończyła ostatecznie przyjaźń z Severusem. Był dla niej kimś więcej niż przyjacielem, ale wybrali różne drogi i gdyby nawet się pogodzili, to nic nie byłoby takie jak dawniej.
    Bardzo podobał mi się ten rozdział. Świetnie oddałaś w nim emocje bohaterów, szczególnie Lily. Czekam na następny.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo :3 Cieszę się, że spodobał Ci się rozdział i miło mi, że zwróciłaś uwagę na praktycznie wszystko co chciałam w nim przekazać. Jeszcze raz dziękuję za komentarz i również pozdrawiam!

      Usuń
  7. Rozdział genialny! Naprawdę świetny!
    Super wszystko opisałaś i wgl najlepszy koniec :)
    Znalazłam kilka literówek i brak przecinków. Może znajdziesz sobie betę? :)
    Życzę dużo weny i pozdrawiam
    Lilka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lepiej mi idzie wyszukiwanie błędów, kiedy rozdział chwilkę poleży, ten był trochę pisany/poprawiany na szybko i oto widać rezultaty (czytaj błędy wszelkiej maści). Ale tak czy siak myślałam już o becie i może niedługo podziałam coś w tym kierunku.
      Dziękuję i pozdrawiam :)

      Usuń
  8. Bardzo dobry rozdział :) Bardzo mi się podoba i cieszę się bo cały czas się dzieje. Oby tak dalej! Trzymaj się i życzę duuuużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Myślałam że coś mnie strzeli, jak kilka dni temu napisałam już prawie cały komentarz, a tu wyłączyła mi się strona. :D no ale wracam tu z powrotem bo znalazłam czas. :) Swoją drogą to opowiadanie ma już ponad pół roku!
    Uwielbiam ten rozdział. Na początku widzimy jak bohaterowie przeżywają te ataki, pięknie ukazane jest to jak Oni wszyscy się wspierają. A Regulus to d*pek (zdecydowanie go nie pozdrawiam). Później te żarty, przekomarzania (uśmiechałam się przez cały czas!). Ahahhaha, i ten prezent dla Syriusza oklejony taśmą po to by utrudnić mu życie, to było słodkie i urocze! :D Tadam-tadam, następnie do akcji wkracza Severus Snape i chwile później pojawia się James Potter (tak, to oczywiste, że jestem za Rogasiem! <3) I ta impreza i ten toast za dzieciństwo, ah. No i ten prezent dla Lily, to było piękne i mega kochane. :) Następnie słynna scena z Lily i Severusem. Trochę zrobiło mi się szkoda, ale tak musiało być. Lily musi zakończyć pewien długi rozdział w swoim życiu. A teraz, czas na POKŁONY.

    Swoją epicką końcówką TAK rozwaliłaś kosmos i moją psychikę, że siedziałam przed komputerem z rozchylonymi wargami i gapiłam się i czytałam nie wiem ile razy końcówkę - to było takie cudowne! Pokłony dla Ciebie jeszcze raz! :) Rozpływam się.
    Czekam na nowy rozdział, który jak zwykle przeczytam tego samego dnia w którym dodasz (wybacz mi moje opóźnienia w komentowaniu).
    Pozdrawiam serdecznie i duuużo weny! :*
    [kochaj-albo-nienawidz.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jejku nawet nie spodziewałam się takiego miłego komentarza! Przede wszystkim jest długi (co już jest mega plusem bo kocham długie komentarze) a na dodatek tyle dla mnie znaczy. Aż piszczałam z uciechy (albo coś w ten deseń, wiesz, takie niekontrolowane dźwięki podobne do ubijanej myszy). Najbardziej mi się podoba Twoja reakcja na końcówkę :3 dostałam dzisiaj super prezent od mojej koleżanki weny na końcówkę następnego, więc zapewniam Cię, iż już możesz się szykować na coś wielkiego :D
      Opóźnienia wybaczam i cieszę się, że Ci się podobało.
      Za wenę dziękuję, przyda się :D
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  10. Zawsze jest mi przykro, jak czytam kłótnie Lily i Severusa. Bardzo ładnie Lily myślała o nim na koniec... Wzruszająca końcówka :)

    OdpowiedzUsuń
  11. zapomniałam zostawić komentarz, przepraszam. podobał mi się ten rozdział. Bardzo ładnie ukazałaś przyjaźń bohaterów. Każdy na swój sposób potrzebuje wsparcia drugiej osoby. Podoba mi się też tło, w którym subtelnie nakreślasz, że zbliża się wojna i że nic już nie będzie takie samo jak wcześniej.
    I choć lubię Snape'a, to uważam, że zawinił na całej linii w relacjach z Lily i w tym duecie bardziej jest mi jej żal, ale wierzę, że z każdym diem będzi lepiej.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za miłe słowa! :)
      Starałam się włożyć w to trochę grozy, jednak trzeba będzie im przejść niezłą szkołę życia, więc też zbyt beztrosko nie może być.
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  12. Okej, zacznę od tego, że mam ten blog w zakładkach od maja (!), ale dopiero wczoraj wieczorem go sobie odpaliłam i zaczęłam czytać. A jak zobaczyłam dziś, że zostawiłaś komentarz u mnie, to uznałam, że to po prostu przeznaczenie, żebym dobrnęła w jeden dzień do końca, a co! xD
    Zacznę może od tego, co mi się podoba, a tego jest dużo. Po pierwsze, masz przyjemny, lekki styl i bohaterowie wcale nie są tekturowi. Może nie wciskasz nam każdą szczeliną charakterystyki, ale daje się ich od siebie odróżnić i polubić. Nie zostawiasz postaci zawieszonych w jakiejś pustej przestrzeni i niewiadomym czasie, a to też jest dla mnie istotne. Co do Lily, to odbiega trochę od moich prywatnych wyobrażeń (które się przekładają nieco na moją Lily Potter II xD), ale jest wiarygodna. Bo kto powiedział, że drażliwa być nie może? Ja taką Lilkę kupuję o wiele bardziej od wiecznie drącej się z byle powodu furiatki, jaką funduje nam większość blogosfery. Jeśli chodzi o kanoniczność jej odznaki to spokojnie, Lily była prefektem, o Mary wiadomo od Rowling tyle, że ją zaatakowali raz Ślizgoni. xD I jeszcze kwestia jej przyjaźni z Severusem - to zdecydowanie najprawdziwsze jak dotąd ukazanie przeżyć Lily po utracie wieloletniego przyjaciela, jakie czytałam. Bardzo bym kliknęła "lubię to!" (na FB kliknęła, ale ćśś) <3 I dozgonnie miłować Cię będę za stwierdzenie Evans, że Potter łazi za nią od piątej klasy - za dużo miłości forever od pierwszego roku w wykonaniu Jily się naczytałam, to już niesmaczne wręcz. U Ciebie to wypada o niebo wiarygodniej, tak samo jak to, co się między nimi dzieje teraz.
    I swoją drogą żółwik za rozwiązanie sprawy z liczebnością uczniów, Rowling mnie tym załamała i musiałam kombinować. xD Ja co prawda obstawałam przy około 900 osobach, ale zwalam to na Lucy (II rozdział, jeszcze dłuższy, widziałam, że jeszcze nie dotarłaś, nie dziwię się xD), która nie ma danych statystycznych z każdego roku, tylko sprzed kilku lat. XD W każdym razie, od 900 osób w górę w Hogwarcie jest zdecydowanie realniejsze od tych niepełnych trzystu. Rowling to ma takie lekkie problemy z realnością chwilami. xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co jeszcze lubię to dowcip Huncwotów - okej, był trochę nierealny, ale to było, kurczę, coś! Coś godnego właśnie sławnych Huncwotów! A właściwie to oni głupkami nie byli, więc odpowiednie zaklęcia mogą wszystko. Więc naprawdę, dramatyzujesz trochę z beznadziejnością tekstu. :P I jeszcze chciałabym dodać, że urzekający jest dla mnie Frank i Alice. Są jak jeden organizm niemal, ale urocze jest ich oglądać takich szczęśliwych. <3 I Peter, Peter zdecydowanie jest tym, za co należy Ci się medal. Nienawidzę, gdy autorki od razu, nieważne, która klasa, robią go tym złym. Przecież on jednak był ich przyjacielem, miał jakiś ważny powód, aby zdradzić. Musiał mieć, mimo wszystko był Gryfonem.
      Co mi się z kolei nie tyle nie podobało, a zgrzytało: kiedy Lily krzyczy na Jamesa i spółkę za kawał, mówi tak, jakby nie mogła odjąć im punktów. Prefekci mogli odejmować punkty, lepiej by brzmiało, gdyby groziła im szlabanem. Twoi bohaterowie mówią "boże" etc, a czarodzieje to ateiści. Mają tego swojego "Merlina" etc. No i wypowiadanie imienia Voldemorta nie było specjalnie powszechne, przynajmniej wśród uczniów, a Syriusz nim wali bez wahania, co dla mnie jest trochę dziwne. A Alice Longbottom (in future) była blondynką, o ile dobrze pamiętam Zakon Feniksa. xD No i była czystej krwi (bo Neville był), a Lucjusz mówi do niej coś o "brudnej krwi", więcej sensu miałoby, gdyby powiedział coś o "brudnej krwi twojej przyjaciółeczki". W ogóle to podoba mi się to odmłodzenie Lucka, jeśli ma jakiś cel, a nie jest machnięciem się autorki! :D
      I ostatnia moja uwaga z pogranicza krytyki to nawet nie histeria Lily, bo to się wpasowuje w jej charakter. Chodzi raczej o to, że chwilami masz skłonność do nadmiernego patosu, gdy ona w nią wpada. Stylu nie gubisz, nadal jest fajny, w dodatku potrafisz wywołać emocje - serio, kiedy trzeba, czułam się rozbawiona, rozczulona, zasmucona, oburzona etc, ale ja człowiek szalenie ekspresyjny jestem - ale chwilami jednak trochę za bardzo popadasz w dramatyzm. Czy raczej Lily popada. To też jest rzecz względna. xD W każdym razie, nie zrozum mnie źle, to absolutnie nie zakłóca odbioru całości, po prostu chwilami jest nieco przytłaczająco.(; Jeszcze w dziewiątym rozdziale miałam wrażenie, że James nagle nieco zbabiał, ale jak przeczytałam jeszcze raz to doszłam do wniosku, że Potter to po prostu dobry chłopak, a wspomnienia wyrwane z kontekstu mogą tak wyglądać. I rozdział 9 sam w sobie był bardzo oryginalny, serio. Czegoś takiego to ja jeszcze nie widziałam. xD
      Co do tego rozdziału to powiem szczerze - jestem fanką Seva, ale zawsze uważałam, że całkowicie sobie zapracował na to, co zrobił. W tym ff - jeszcze bardziej. I powiem szczerze, naprawdę się ucieszyłam, kiedy Lily pozbyła się wreszcie tego wisiorka!
      Taak, mogłabym komentować pod każdą notką po kolei, ale wtedy to by trwało i trwało... Więc zebrałam całokształt swoich uwag w jednym komentarzu. xD Mam nadzieję, że te kilka zdań krytyki Cię nie urazi, bo ogółem opowiadanie mi się bardzo podoba i jest dobre, a jak na standardy opowieści o Lily Evans to wybitne nawet. ;)
      Pozdrawiam
      Rosalia [ostatnia-krew]

      Usuń
    2. Dobra, zabrałam się w końcu za odpowiedź na Twój cudowny komentarz, bo czuję się odpowiedzialna za to, żeby nie pozostał bez odzewu. Nie taki fajny, długi komentarz!
      Czy mówiłam już jak bardzo ubóstwiam długie komentarze?
      Cieszę się, że Ci się spodobało. Również mnie wkurzała ta furiatka, która nie może się opanować oraz to, że Lily nigdy jakoś nie tęskniła za Snapem, nawet po pięciu latach znajomości - sooooo not realistic.
      Haha, no też mnie właśnie to zawsze zastanawiało. Niby super wielki zamek, gigantyczne błonia i jeziora, ale jak przychodziło co do czego to uczniów było tyle co kot napłakał *wzdycha*.
      Peter, Alice - wszystkie te postaci są trochę poboczne i wciąż zastanawiam się co zrobić, żeby nie były po prostu kimś stojącym tylko obok. Ale myślę, że ten problem rozwiąże się w przyszłych rozdziałach/częściach ;) Ale cieszę się, że Ci się podobali!
      Może trochę dramatyzuje, może Lilka ma to po mnie - w sumie nie wiem. Ale czasami czuję, że to trochę za mało i stać mnie na więcej i rwę sobie włosy z głowy bo wiem, że mogłoby być lepiej. Taka już jestem, nie zawsze mi wszystko pasuje.
      Hmm, w sumie nie pomyślałam o szlabanie. Ogólnie na początku wersja była taka, że Lily mówiła że im odejmie po 20 punktów, ale to jakoś tak dużo. Poczułam się trochę za głupio z tym faktem, że robię z niej taką wredotę więc zmieniłam to na nieokreśloną liczbę i że ona "już się postara, żeby im je odjęli", ale może rzeczywiście ze szlabanem wyszłoby lepiej?
      O kurcze, teraz to mi przybiłaś facepalma. To chyba dlatego, że normalnie nie zwracamy uwagi na to, że pospolicie mówimy "o boże" i jakoś nawet mi przez myśl nie przeszło, że robię to samo w opowiadaniu... Dziękuję więc bardzo za to, iż mi na to zwróciłaś uwagę!
      Syriusz i Voldemort... Kurcze, zaraz popatrzę co ja tam wymodziłam. A Alice blondynka, to się jeszcze wyjaśni :D Ale dziękuję za to, że się tak zagłębiałaś we wszystkie szczegóły, haha.
      No i tu dochodzimy do największego mojego minusa twórczego - dramatyzm. Nie wiem jak ja to robię, że nawet kiedy nie planuję świrowania, to Lilka co chwile popada w deprechę. To chyba naprawdę bierze się z mojego życia, otóż ja żem jestem bardzo wrażliwa osoba i wszystko przeżywam. Lily jest takim kimś jakim ja się trochę widzę, tylko, że ja nie umiem ludziom powiedzieć czegoś prosto z mostu (np że mnie wkurzają) - a ona umje. I jag tu żyć?
      Potter zbabiał? :D On jest moim kolejnym problemem, otóż od początku jakoś go tak nie wykreowałam tak jak chciałam, a teraz muszę nadrabiać. I kurcze, na bieżąco staje się już grzeczny i słodki i tylko w tych wspomnieniach potrafi być czasem zadziorny i to mnie kurza. Muszę coś z tym zrobić, zdecydowanie.
      No wiem, że był oryginalny - sama się dziwiłam sobie, że coś takiego wymyśliłam hahaha.
      No ja też się już ucieszyłam, w końcu skończą się wywody nad tym "jag tu żyć" bo sie go pozbyła raz na zawsze. No może nie tak na zawsze, ale ciiiiiii.
      Oczywiście, że mnie nie urazi! Kobieto, ja tego oczekuję, bez tego to ani rusz. Ktoś musi nam wytknąć błędy, prawda?
      Dziękuję jeszcze raz za komentarz (a nawet dwa) i może w końcu zabiorę się za komentowanie Twojego rozdziału :D
      Pozdrawiam cieplutko, Atelier

      Usuń