piątek, 30 października 2020

25. Zaczarowana szafa

 {Dla wszystkich, którzy wierzyli,
że jeszcze tu wrócę
i dla tych,
którym do wiary było daleko}


 Tydzień zmierzał ku końcowi, otulając nas ciepłymi promieniami wrześniowego słońca. Tak jak obiecałyśmy, w piątek po zajęciach zebrałyśmy się w naszej sypialni z opakowaniem pianek i krakersów, aby przez cały wieczór kontemplować nad czekającym nas ostatnim rokiem w Hogwarcie.

– Będę tęsknić – westchnęła Dorcas, poprawiając stos poduszek pod jej plecami. 

– Ja też, strasznie – dodała Mary.

– Nie wyobrażam sobie już tutaj nie wrócić. Jakby... siedem lat to szmat czasu, na samą myśl, że to nasz ostatni rok... brr – mruknęła Alicja, a reszta pokiwała głowami w ciszy.

– Co planujecie po szkole? – zapytała Clarie, spoglądając na resztę. Dorcas wzruszyła ramionami, bawiąc się rogiem jednej z poduszek.

– Wrócę do Doliny Godryka, a potem... sama nie wiem. Myślę, że będę chciała walczyć.

– Ja też – zawtórowała jej Alicja. 

– To przerażające – mruknęła Mary. – Mamy dopiero siedemnaście lat, a cały świat dosłownie wali się wokół nas.

– Dlatego nie wyobrażam sobie siedzieć bezczynnie – powiedziała Dorcas.

– A co u Franka? – zapytałam, zerkając na Alicję.

– Uh, w sumie to sama nie wiem. Nie miałam od niego wieści, odkąd wyjechałam – przyznała dziewczyna, markotniejąc.

– Dołączył do zakonu? – spytała Mary.

– Mhm. Ale nie mógł mi za dużo powiedzieć. No wiecie, boją się, że ktoś mógłby przechwycić pocztę.

– Tęsknisz za nim?

– Strasznie – mruknęła cicho, przyglądając się swoim dłoniom. – Przywykłam do jego obecności, bez niego Hogwart jest taki... pusty.

– Wiem – westchnęła Dorcas. – Mi też go brakuje.

– A wy? Co planujecie?

– To samo – powiedziała cicho Mary, zerkając na mnie. – To znaczy, pewnie wrócę do domu, zobaczyć się z rodzicami, ale jeśli dalej się to tak potoczy, sama nie wiem... chyba nie będę w stanie stać biernie z boku. A ty, Lily?

– Dużo nad tym myślałam... – zaczęłam, przygryzając wargę. – Zastanawiam się nad pracą w szpitalu.

– Och – mruknęła Dorcas. – To chyba dobrze?

– Ludzie są potrzebni nie tylko na polu bitwy, ktoś musi ich składać – dodała Alicja.

– Nie wiem, zobaczymy, mamy jeszcze rok, prawda?

– Prawda – potwierdziła Mary. – A ty, Clarie?

– Jeszcze się nad tym nie zastanawiałam – przyznała. 

– Masz jeszcze czas – pocieszyłam ją, na co uśmiechnęła się ciepło. 

– Dobra, zmieńmy temat, bo zrobiło się ponuro – zaśmiała się Dorcas. – Lily, jak twój zakład?

– To jeszcze gorszy temat – obruszyłam się, a reszta zaczęła chichotać.

– Wręcz przeciwnie, to najbardziej promienny, radosny i polepszający humor temat, jaki mógłby być. Więc?

– No cóż, minął tydzień – zaczęłam. – Jeszcze tylko trzy.

– Zastanawiałaś się nad tym, czy... no wiesz, nie będziecie musieli się... Pocałować czy coś?

– Fu, nie – zaoponowałam. – To nie jest nawet brane pod uwagę.

– Chcesz mi powiedzieć, że przez trzy tygodnie będziecie chichotać i łapać się za rączki? – zapytała z powątpiewaniem Dorcas.

– Nie, mam pewien plan... 

– Gadaj! – zaśmiała się Alicja.

– Nie mogę wam powiedzieć, to niespodzianka.

– No nie!

– To nie fair – zarzuciła mi Mary.

– Dowiecie się w swoim czasie. Plotki po Hogwarcie rozchodzą się w oka mgnieniu.

– Jesteś niemożliwa – powiedziała Alicja, kręcąc głową.

– Ale jak mówiłam w pociągu, że jestem szalona, to nikt mi nie chciał uwierzyć – obruszyłam się, wywołując kolejną salwę śmiechu.

– Dobrze, dobrze, Lily. Już wiemy, że jesteś najbardziej szaloną osobą w Hogwarcie.

Cały wieczór spędziłyśmy na przekomarzaniach. Kiedy w końcu Clarie usnęła na łóżku Alicji, ta uznała, że prześpi się z Mary, aż w końcu wszystkie światła zostały pogaszone i zanim się obejrzałam, z każdej strony dochodził mnie odgłos umiarkowanych oddechów. 

Może i dziewczyny miały rację. Głównym problemem zakładu z Syriuszem było to, że moje relacje z Jamesem nie były ani trochę... ustabilizowane. Co mogło sprawiać pewne problemy. Nawet duże.

Na przykład to, że któreś naprawdę się w sobie zakocha.

Pokręciłam głową i obróciłam się na drugi bok, wciskając twarz w poduszkę. Nie wolno było mi tak myśleć. 

Sobota okazała się być bardzo leniwa. Po śniadaniu wszystkie udałyśmy się na błonia, aby wylegiwać się nad jeziorem i łapać ostatnie ciepłe promienie słońca. Mary wpadła na pomysł, żeby pouczyć się na świeżym powietrzu, więc po przyniesieniu książek resztę dnia spędziłyśmy na pisaniu rozległej pracy do Profesor McGonagall. Wieczorem Syriusz zakradł się do kuchni i przyniósł cały worek słodyczy, za co wkupił siebie i resztę chłopaków w nasze łaski. Zanim się oglądnęłyśmy, weekend dobiegał końca, przeplatany nauką i graniem w planszówki z Huncwotami. 

Udało się nam też osiągnąć nasz cel – Clarie w końcu paradowała wszędzie z szerokim uśmiechem. Dlatego kiedy w poniedziałkowy poranek Profesor McGonagall zatrzymała mnie, żeby przekazać wesołą wiadomość, nie posiadałam się z radości.

– Jest pani pewna? – spytałam, otwierając szerzej oczy.

– Tak, panno Evans. 

– Jeszcze w tym tygodniu?

– Powinna dotrzeć tu dopiero w weekend, ale tak, w tym tygodniu.

– Jeju – mruknęłam, ledwo będąc w stanie powstrzymać pisk zachwytu. – To cudowna wiadomość! Ale jest pani pewna?

– Tak, jestem pewna, rozmawiałam z jej rodzicami. 

– W takim razie bardzo dziękuję za informację – rzuciłam, zaczynając się cofać korytarzem, nie mogąc się doczekać, aż znajdę resztę, żeby im o tym powiedzieć. – Naprawdę, bardzo!

– Lily – zawołała McGonagall, powodując, że zatrzymałam się i spojrzałam na nią. – Ufam, że przekażesz nowinę pozostałym zainteresowanym?

– Żeby pani wiedziała – potwierdziłam, odwzajemniając uśmiech, który pojawił się na jej twarzy. A potem rzuciłam się biegiem w stronę schodów.

Pozostałych Gryfonów dopadłam dopiero przy wejściu do Wielkiej Sali. Zauważyli mnie, kiedy zbiegałam zdyszana po ostatnich stopniach schodów.

– A tobie co? – zawołał Syriusz.

– Maryl! – wykrzyczałam, przeskakując po trzy schodki. – Maryl wraca!

– Żartujesz! – pisnęła Alicja, podskakując w miejscu.

– Powiedz, że nie żartujesz – zawołał James, podczas kiedy na jego twarz wypłynął uśmiech.

– Nie, nie żartuję, naprawdę wraca! – krzyknęłam pokonując ostatnie metry dzielące mnie od Gryfonów, a wtedy ramiona Rogacza owinęły się wokół mnie, unosząc mnie do góry i okręcając parę razy wokół własnej osi. Z piersi wyrwał mi się głośny śmiech, zwracając na nas uwagę wszystkich wychodzących ze śniadania i kierujących się na zajęcia.

– Lily, normalnie cię zaraz wycałuję – zawołał James, wprawiając resztę Gryfonów w chichot.

– Masz – mruknęłam łapiąc go za twarz i przyciskając usta do jego policzka tak mocno, jak ciotka Lou, odwiedzająca nas raz do roku i składająca najbardziej mokre, długie i bolesne pocałunki na przywitanie. Wokół rozległy się okrzyki aprobaty, gwizdy i oklaski.

Kiedy w końcu Rogacz odstawił mnie na ziemię, jego oczy błyszczały tak mocno, że zakręciło mi się w głowie. Chociaż może to od tego kręcenia się wokół własnej osi przez Jamesa. Tak czy siak, zakołysałam się niebezpiecznie, przez co Remus musiał złapać mnie w pasie, żebym nie upadła.

– A ty co, pijana czy zakochana? – zapytał Syriusz, czym zapoczątkował kolejne wybuchy śmiechów, oraz mój samozapłon, bowiem gorąc buchający z mojej czerwonej twarzy poczuł chyba nawet roześmiany James.

– Zabawny jesteś – mruknęłam, sprzedając mu kuksańca w żebra.

– Jejku, to naprawdę cudowna nowina – westchnęła zachwycona Mary. – Wiesz, kiedy dokładnie?

– Pod koniec tygodnia jakoś, może w weekend – wydyszałam, wciąż podtrzymując się Remusa, żeby nie upaść.

– Skąd wiesz?

– Spotkałam McGonagall na trzecim piętrze, kazała mi zanieść dobrą nowinę.

Wszyscy cieszyli się, jakby ktoś ogłosił, że gwiazdka przyjdzie wcześniej, ale James przechodził samego siebie, cały dzień zaczepiając mnie i upewniając się, czy na pewno niczego nie pomyliłam. Kiedy więc na zajęciach z zaklęć po raz kolejny posłał w moim kierunku zmiętą w kulkę kartkę, jedynie westchnęłam.   

 

 I na pewno nie mówiła o żadnym konkretnym dniu???

 

Kręcąc głową szybko naskrobałam odpowiedź i odrzuciłam kulkę, trafiając Jamesa w lewe ramię.

 

Nie, nie mówiła. I daj mi już spokój, próbuję uważać.

 

Nie musiałam długo czekać na kolejną wiadomość, bowiem już trzydzieści sekund później na moim biurku wylądowała kolejna papierowa kulka.

 

Jakby ci to przeszkadzało

 

Westchnęłam po raz kolejny i spojrzałam na niego pytająco. W odpowiedzi jedynie wzruszył ramionami i wskazał brodą stolik po swojej prawej, gdzie Amanda Sour, Puchonka z siódmego roku, szeptała coś właśnie na ucho swojej przyjaciółce, zerkając na mnie.

Och, no tak.

Bo przecież właśnie flirtowaliśmy.

 

Odwalam za Ciebie całą brudną robotę

 

Kolejna kartka od Jamesa spowodowała, że parsknęłam pod nosem. Profesor Flitwick nie był tym faktem zachwycony, ale udało mi się załagodzić sytuację, przepraszając go po tysiąckroć.

 

Chciałbyś

 

Miałam niesamowicie dobry humor, którego nic nie mogło zepsuć, nawet niewyobrażalnie długie zadanie do Flitwicka, które zarobiliśmy chyba dzięki mnie i Jamesowi. Ale nic z tego się nie liczyło, reszta Gryfonów jedynie przewracała oczami, tłumacząc to emocjami wywołanymi przez powrót Maryl. W końcu każdy tak bardzo za nią tęsknił.

Wieczorem James zjawił się przy sofie, na której siedziałam i postukał mnie w ramię. Spojrzałam na niego przelotnie znad jednej z wielu książek, które przeglądałam tego popołudnia, w poszukiwaniu odpowiedzi na zadane wypracowanie na zaklęcia. Nie miał na sobie szaty, za to jego biała koszula, już porządnie wymiętolona, rozpięta była od góry, smętnie zahaczając kołnierzykiem o luźno zawiązany krawat.

– Nie zapomniałaś o czymś?

Wróciłam spojrzeniem do księgi i uśmiechnęłam się pod nosem.

– Nie, mamy jeszcze dziesięć minut.

James westchnął i ulokował się w fotelu na przeciwko. Czułam na sobie jego wzrok, przez co kompletnie nie mogłam się skupić. Kiedy w końcu zerknęłam na niego, nasze spojrzenia się skrzyżowały, a na jego twarz wypłynął uśmiech.

Z westchnieniem zamknęłam księgę i odłożyłam ją na stolik.

– Dziesięć minut jeszcze nie minęło – zauważył James, przekrzywiając głowę.

– Nie mogę się skupić, kiedy tak się na mnie patrzysz – mruknęłam, pakując wszystkie swoje rzeczy do torby. Rogacz parsknął śmiechem, ale nie skomentował tego. Grzecznie poczekał, aż odniosę wszystko na górę, a potem, zanim zdążyłam się zorientować, wsunął swoją dłoń w moją, krzyżując nasze palce i ściskając ją delikatnie.

Moje serce zabiło mocniej, a oddech zniknął na sekundę, jakbym zapomniała, jak się używa płuc. James pociągnął mnie w stronę przejścia i wyprowadził na korytarz na siódmym piętrze, podczas kiedy ja próbowałam okiełznać rumieńce i zebrać myśli w głowie. Pod wejściem do wieży minęliśmy paru czwartoroczniaków, którzy zerkali na nas zdumieni. Dopiero za zakrętem, odchrząknęłam cichutko.

– Ekhym... więc... – zaczęłam, wskazując na rękę.

– Ustaliliśmy, że mistrzem podrywu to ty nie jesteś – odpowiedział mi cicho James, chociaż z jego twarzy nie mogłam wyczytać niczego konkretnego.

– No t-tak, ale...

– Najlepszy efekt jest wtedy, kiedy niczego się nie spodziewasz. Robisz się wtedy cała speszona i... czerwona.

Jęknęłam, wolną ręką zakrywając twarz.

– Teraz nikt nie patrzy, więc możesz przestać mnie... peszyć - mruknęłam, na co James zaśmiał się.

– Jest jeszcze wcześnie – zaczął, wciąż cicho chichocząc. – Na pewno na kogoś wpadniemy.

Miał rację. Niestety. Ledwo przekroczyliśmy kolejny zakręt, a dwie Gryfonki z szóstego roku prawie na nas wpadły, chichocząc głośno. Zestresowana spojrzałam na zegarek, ale do ciszy nocnej została jeszcze niecała godzina.

– A nie mówiłem?

– Tak, tak – mruknęłam, zerkając przez ramię na dziewczyny, które szeptały coś do siebie, przyglądając się nam.

Jego ręka była tak niesamowicie ciepła. I sucha. Przez cały czas trwania patrolu nie mogłam wyrzucić z głowy wspomnienia Robbiego z trzeciej klasy, który złapał mnie za rękę na szkolnej potańcówce, a jego dłoń była przeraźliwie spocona, jakby dopiero co zanurzył ją w wiaderku pełnym wody. Wspomnienie to tak mocno kolidowało z uczuciem ciepła bijącego od Jamesa, że nie mogłam powstrzymać się od ciągłego zerkania na nasze splecione palce. Jakbym spodziewała się, że jego ręka nagle stanie się obrzydliwie mokra. Ale tak nie było. Była miękka i przyjemna w dotyku, chociaż byłam w stanie wyczuć zgrubienia u podstaw jego palców, powstałe pewnie na skutek treningów Quidditcha i trzymania rączki miotły. A mimo wszystko, jego dłonie wydawały się tak... idealne.

Jakby idealnie pasowały do moich.

Jego dotyk czułam jeszcze długo po powrocie do wieży, kiedy leżałam w ciemności, wpatrując się w baldachim łóżka i przysłuchując się pochrapywaniu Dorcas. Zupełnie, jakby jego dłoń wciąż otulała moją, a jego kciuk gładził jej wewnętrzną stronę. Próbowałam zrozumieć uczucie, które wywoływane było przez te natrętne myśli, ale w głowie miałam tylko zamęt. Nawet pomimo tego, że przecież chciałam, żeby mnie puścił. Że sama zabrałam rękę, kiedy wybiła dwudziesta pierwsza trzydzieści, a później żartowałam z Jamesem, że będę musiała ją sobie teraz odkazić. Przecież to nic nie znaczyło. A jakimś cudem jeszcze długo nękało mnie to dziwne ssanie w żołądku, a głowa pełna huczących myśli nie pozwalała usnąć.

 

Wtorek był najbardziej emocjonującym dniem tygodnia. Kiedy po śniadaniu szliśmy w stronę sali, w której odbyć się miała obrona przed czarną magią, podekscytowanie dosłownie kłębiło się wokół nas. Sala jak zwykle była otwarta. Niepewnie spojrzałam w stronę Mary, która jedynie wzruszyła ramionami.

– Mówił, że mamy wchodzić – mruknęła niepewnie.

Wszyscy zajęliśmy swoje miejsca, obserwując, jak sala powoli się wypełnia. Nim ostatnia osoba zdążyła usiąść, do środka pewnym krokiem wszedł Godfray. Tego dnia miał na sobie błękitną szatę, która w ogóle nie przypominała niczego, co do tej pory nosił – zazwyczaj ubierał się w ciemne kolory. Wrzawa panująca w sali natychmiast ucichła, a Profesor położył brązowy neseser na biurku i odwrócił się do nas z dużym uśmiechem.

– Witajcie – powiedział, obrzucając wszystkich czujnym spojrzeniem. – Mam nadzieję, że po poprzednim tygodniu jesteście pełni zapału do czekającej nas pracy.

Kilka osób pokiwało głowami, a reszta zerknęła na siebie, jakby w obawie, że zaraz coś mu się odmieni i się na nich rzuci.

– Sprawdziłem wasze prace. Nie wszystkie były... wybitne – mruknął, a ktoś z tyłu zachichotał. – Ale tego się plus minus spodziewałem.

Na tym przerwał, odwracając się z powrotem w stronę biurka i otwierając teczkę. Na moment znowu dało się słyszeć rozchodzące się po sali szepty, ale natychmiast ucichły, kiedy Profesor ponownie spojrzał na uczniów.

– Każdą pracę podzieliłem na dwie kategorie. Stąd - dwie oceny. Pierwsza odnosi się do wiedzy z obrony, mógłbym pochwalić tutaj całkiem sporo prac, w szczególności pana Pottera, dziewiętnaście punktów na dwadzieścia, dobry wynik. Znakomita znajomość zaklęć ofensywnych, zastosowania zaklęć obronnych i różnic między poszczególnymi zaklęciami. Naprawdę dobra praca, chociaż przyczepiłbym się tu do drugiej części.

– A ja to co – mruknął ledwo dosłyszalnie Syriusz, w akompaniamencie śmiechu swojego przyjaciela.

– Druga część, czyli ta związana z użytecznym zastosowaniem wiedzy w przyszłości najlepiej poszła panu Lupinowi. Znakomicie opisane rysunki nundu, większość z pana kolegów myślała, że to puma, ktoś nawet podpisał go "kot domowy" – tu Godfray spojrzał na grupkę uśmiechających się głupkowato Ślizgonów. – Jako jeden z nielicznych wiedział pan, co to za magiczne zwierzę i jak groźne może być dla czarodziejów. Znakomicie poszło panu również zadanie z opisem zaklęć wykorzystywanym przeciwko chochlikom. Ma pan naprawdę dobrą wiedzę w tym temacie, nie myślał pan czasem o zostaniu nauczycielem? – Dodał Profesor, mrugając do Lunatyka, który zarumienił się, uśmiechając się szeroko. – Nie mogę niestety tyle dobrego powiedzieć o pańskich kolegach. Większość z was ma podstawowe braki w zaklęciach defensywnych, niektórzy z was nawet ich nie rozróżniają. Część dotycząca obrony poszła dużo lepiej, co muszę z przykrością stwierdzić, ponieważ druga część wiedzy jest tak samo ważna. 

Godfray rozejrzał się po klasie, ale nikt nie śmiał się odezwać.

– Inne prace godne pochwalenia to na pewno praca pani Evans, bardzo ładne opisy zaklęć obronnych, w obu kategoriach troszkę zabrakło, ale wciąż wysoki poziom, pan Black, całkiem nieźle, pani Ronney, troszkę za mało wiedzy o zagrożeniach związanych z zamieszkiwaniem różnych terenów, coś dzwoni, ale nie wiadomo, w którym kościele. Pani Meadowes, no, nienajgorzej, podobnie Pani Hawkins i Pani Macdonald, chociaż tutaj pasuje popracować nad zaklęciami obronnymi. 

Mary ścisnęła moją rękę pod stołem i spojrzała na mnie, na wpół w ekscytacji, na wpół ze wstydem, jakby nie mogła się zdecydować, czy to dobrze, że została wymieniona, czy źle, że w czymś mogłaby się poprawić. 

– Skoro już to wiemy, rozdam wam wasze prace i szybko je sobie omówimy.

Omówienie prac wcale nie zajęło chwili i zanim się obejrzeliśmy, zajęcia zmierzały ku końcowi. Syriusz cztery razy zdążył zaznaczyć, że ciągle chwalenie pracy Jamesa to faworyzowanie ("przecież moje odpowiedzi wcale nie są gorsze!"), a Dorcas dostała pochwałę i zarobiła pięć punktów za rozpisanie na tablicy pojęć związanych z różnicami między zaklęciami ofensywnymi i defensywnymi. Zanim się obejrzeliśmy, prace zostały zebrane, a Godfray oparł się o biurko i ponownie do nas uśmiechnął.

– Nie mamy zbyt wiele czasu – zaczął, łącząc ze sobą palce obu dłoni. – Może wam się wydawać, że przed wami cały rok, ale wszyscy dobrze wiemy, jak szybko mija czas. Do świąt zostało zaledwie czternaście spotkań. Cykl nauki podzieliłem na mniejsze grupki, każda z nich będzie liczyć sobie trzy zajęcia, po których nastąpi test. Do lutego chciałbym przerobić cały materiał, w między czasie wprowadzając zajęcia powtórkowe – póki co, co czwarte zajęcia. Zatem plan rysowałby się następująco – rzekł, machając różdżką, a na tablicy pojawiła się rozpiska. 

Zmrużyłam oczy i przyjrzałam się datom. Za trzy tygodnie czekał nas test z zaklęć pierwszej fazy obrony, następnie powtórka o zwierzętach wodnych i zagrożeniach z nimi związanych, później zaklęcia drugiej fazy, test, powtórka z zagrożeń terenów podmokłych, zaklęcia trzeciej fazy i...

– Test z zaklęć i powtórek? – wyszeptała Mary, wpatrując się w tablicę.

– To będzie ciężki semestr – mruknęła Dorcas, zerkając na nas.

 

Reszta tygodnia mijała spokojnie, o ile spokojem można to nazwać. 

Gryfoni, przepełnieni euforią w związku ze zbliżającym się powrotem Maryl, zdawali się nie zauważać zalewającej nas fali zadań domowych i powtórek. Profesor McGonagall zapowiedziała dwa duże testy sprawdzające wiedzę z poprzednich lat, ale nawet to nie mogło nikomu popsuć humoru. Dnie spędzaliśmy wspólnie, szukając notatek ze starych działów i pomagając sobie w nawarstwiających się pracach domowych. W czwartek, Mary udało się nas nawet zaciągnąć na trening Quidditcha.

– Pobędziemy trochę na świeżym powietrzu, wesprzemy chłopaków – mruknęła, ciągnąc mnie za rękę przez Pokój Wspólny. – No i będziesz miała wspaniałą wymówkę, żeby pogapić się na Jamesa.

Za ostatnie zdanie oberwała ode mnie w głowę, co tylko wywołało salwę śmiechu u towarzyszących nam Gryfonek. Alicja również popierała pomysł Mary.

– Przyda nam się trochę oddechu. I ani nie waż się brać coś ze sobą, Lily!

Pomimo ich buntu, udało mi się przemycić podręcznik do transmutacji, więc kiedy rozsiadłyśmy się na trybunach, obserwując rozgrzewających się chłopaków, pogrążyłam się w lekturze, czego absolutnie nie aprobowała Dorcas.

– Mózg ci wybuchnie – mruknęła, wkładając do ust kawałek tosta, zachamęconego jeszcze ze śniadania.

– Teraz tak mówisz, a potem przyjdziesz do mnie po radę, jak napisać wypracowanie – odpyskowałam, wystawiając jej język.

– Są w dobrej formie – zauważyła Alicja, wskazując na latających Gryfonów. – Chyba mamy szansę na wygraną w tym roku.

– Żartujesz? Po tej całej zawziętości zgromadzonej w nich po wakacjach chyba tylko cudem nie zdobędziemy pucharu – zaśmiała się Meadowes.

Miała w tym trochę racji. Syriusz i James śmigali po boisku, niczym dwa rozmazane punkciki. Podania wychodziły im bezbłędnie, nawet pałkarze zostali pochwaleni przez Rogacza, kiedy już wylądowali na ziemi, a my zebrałyśmy się na dół, żeby wspólnie udać się do zamku.

– Wiecie co – zaczął Łapa, kiedy wyszli z szatni, z włosami wciąż oblepionymi potem. – Myślę, że trzeba to uczcić. Treningi świetnie nam idą, nauka dopiero się rozpoczyna, Maryl wraca. To ostatni dobry moment na imprezę z krwi i kości.

– Może masz rację – mruknęła Alicja, a Mary wywróciła oczami.

– No oczywiście, wam tylko imprezy w głowie.

– Mary, Mary, Mary – westchnął Syriusz, obejmując ją ramieniem i przyciągając do siebie, na co Gryfonka zmarszczyła nos, próbując odsunąć się od spoconego chłopaka. – Kiedy, jak nie teraz?

– Musicie się zgodzić, będzie dobra zabawa! – zawołał James, czochrając sobie włosy.

– Zagadam do ludzi, zbierze się większą ekipę i zaczniemy ten rok z przytupem – podchwycił Syriusz, uśmiechając się szeroko.

– Może to i dobry pomysł – mruknęła cicho Clarie, również się uśmiechając.

– No skoro Clarie tak mówi, to to musi być dobry pomysł – zachichotał Black.

– Wiesz co to oznacza – szepnął mi na ucho James, kiedy wszyscy ruszyli w stronę zamku.

– Co? – zapytałam głupio, spoglądając na niego.

– Mamy jutro randkę. Ubierz coś ładnego – powiedział, puszczając mi oczko.

Garbate gargulce, pomyślałam, przełykając ślinę. W co ja się wpakowałam.

 

Piątek minął szybko, według mnie za szybko. Zanim się obejrzałam, zbliżał się wieczór, a w dormitorium wrzało. Chyba jako jedyna siedziałam na łóżku, przypatrując się biegającym we wszystkich kierunkach dziewczynom.

– Wytłumacz mi coś – powiedziała Alicja w pewnym momencie, zatrzymując się przed moim łóżkiem. – Tobie powinno najbardziej zależeć na tym, żeby wyglądać dobrze. A ty nic ze sobą nie robisz.

– To tylko impreza – mruknęłam, czym wywołałam wojnę.

– Chyba sobie żartujesz!

– A twój zakład?

– Będą tam wszyscy!

Jęknęłam, kiedy Alicja złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę grzejnika stojącego na środku pokoju.

– Okej, trzeba cię ogarnąć. Gdzie masz ten zestaw do włosów, który dostałaś na święta?

– O nie... – zaczęłam.

– O tak! – wykrzyknęły dziewczyny, przybijając sobie piątki.

Podczas kiedy Mary i Alicja prostowały moje włosy, Dorcas zajęła się poszukiwaniem odpowiedniego ubrania. Pomimo prób wepchnięcia mnie w sukienkę, stanęło w końcu na zwykłych spodniach i luźnej, białej koszuli, którą nieco zawiedziona Meadowes wcisnęła mi za pasek spodni. 

– Nie rozumiem twojej awersji do sukienek.

– Nie rozumiem, czemu się tak przy nich upierasz – mruknęłam, sycząc z bólu, kiedy Alicja po raz kolejny pociągnęła mnie za włosy. – Ała!

– Nie moja wina, że masz takie uparte kudły – warknęła Gryfonka. – Dobrze, że je ścięłaś, przynajmniej można je w końcu jakoś łatwiej ogarnąć.

Nic nie odpowiedziałam, przypominając sobie widok rudych pukli w umywalce w mieszkaniu Dorcas. To zdecydowanie nie było miłe wspomnienie. Ani takie, do którego chciałam wracać.

Kiedy w końcu Alicja zgodziła się zostawić mnie w spokoju, ciężko było mi się rozpoznać w lustrze. Luźna koszula zsuwała mi się z lewego ramienia, a czarny pasek przy spodniach błyszczał wesoło w świetle migających świec. Największą metamorfozę przeszły jednak moje włosy – całkowicie proste sięgały już ramion. Były dużo ciemniejsze niż w zeszłym roku, już nie marchewkowo rude, ale lekko przydymione, jakby nigdy nie udało mi się dokładnie wypłukać z siebie pyłu z dworca King's Cross. Przełknęłam ślinę, nie do końca rozumiejąc, dlaczego mój umysł wciąż do tego wracał.

– Jeszcze... ostatni dodatek... – wymruczała Dorcas, pochylając się nade mną i nakładając na moje usta błyszczyk. – I voila!

– Myślę, że wyglądasz przepięknie. Wciąż trzymam stronę Dor, że ładniej byłoby ci w sukience...

– Mary! – jęknęłam.

– ... aaaale szanuje twoją decyzję. To jak, jesteście gotowe?

Nie byłam, ale bardziej być nie mogłam, więc jedynie pokiwałam głową i ruszyłam za dziewczynami.

James mówił, że spotka się ze mną w Pokoju Wspólnym. Nie do końca uśmiechało mi się na niego czekać, ale przyjście z nim na imprezę miało wiele plusów, w tym jeden bardzo duży, związany z wygraniem pewnego zakładu, więc nie protestowałam. Dopóki nie zobaczyłam Syriusza, Remusa i Petra, którzy machnęli na dziewczyny i ruszyli w kierunku przejścia pod portretem.

– A gdzie James?

– Już idzie, masz na niego poczekać – zawołał Syriusz, uśmiechając się do mnie wrednie.

– A ja to co, krowa co bez właściciela nigdzie nie pójdzie? – zapytałam, krzyżując ręce na piersi.

– Kazał ci to przekazać, nie moja wina, złość się na swojego chłopaka – westchnął Syriusz, wzruszając ramionami.

– Możemy poczekać z tobą... – zaczęła Mary, ale Łapa zacmokał, przerywając jej.

– Nie, wy idziecie ze mną. Potrzebuję pomocy w transporcie. No już, ciup, ciup, chodźcie, zobaczycie się z Evans na miejscu.

Nie mając wyboru, usiadłam na podłokietniku sofy, fucząc cicho pod nosem. Głupi Syriusz i głupi zakład, i głupi James. Może jeszcze nie było za późno, żeby czmychnąć z powrotem do dormitorium? Zanim jednak na dobre zdążyłam się zastanowić nad tym pomysłem, ktoś stanął za mną i położył rękę na mojej talii.

– Ładnie wyglądasz – szepnął James, wprost do mojego ucha, na co podskoczyłam, natychmiast odwracając się w jego kierunku i odsuwając na dobre dwie stopy.

– Na brodę Merlina – jęknęłam, biorąc głęboki oddech. – Przestań się tak zakradać.

– Czemu? Lubię cię denerwować – mruknął James, uśmiechając się w iście huncwocki sposób. Ubrany był w zwykłe czarne spodnie i bordową koszulę, a dwa górne guziki miał zawadiacko rozpięte. Szybko poczułam, że rumienię się pod wpływem jego spojrzenia, więc odwróciłam wzrok i ruszyłam w kierunku wyjścia z wierzy, nie czekając na swojego towarzysza.

– Gdzie tym razem? – zapytałam, ufając, że Rogacz podąża za mną.

– Tam, gdzie zwykle – odparł, doganiając mnie i kręcąc głową z uśmiechem. – Najlepsza miejscówka w całym Hogwarcie.

– A więc pokój życzeń – mruknęłam, a chłopak zaśmiał się.

– Pokój życzeń.

Przebywanie z nim wydawało się prostsze każdego dnia. Jakbyśmy powoli dopasowywali się do siebie, poznając swoje granice. Cieszyło mnie to, głównie dlatego, że miałam niespotykaną dotąd okazję utarcia nosa Syriuszowi, a to co planowałam, przekraczało granice dopuszczalnego flirtu. Chociaż starałam się tak o tym nie myśleć – przecież tylko graliśmy. Prawda?

Kiedy więc dotarliśmy na miejsce i James ponownie wsunął swoją dłoń w moją, uśmiechnęłam się delikatnie, czując, jakby wszystko było na swoim miejscu.

– No to głęboki wdech – mruknął Rogacz, a potem otworzył przede mną drzwi.

W środku pełno było znajomych mi twarzy. Szybko zlokalizowałam roześmianą Mary, która pomagała Syriuszowi rozstawić butelki z piwem kremowym. Kiedy schodziliśmy po stopniach, rozejrzałam się. Pomieszczenie wyglądało inaczej (jak to w zwyczaju miał Pokój Życzeń) – niskie filary pokryte były małymi światełkami, a gdzieniegdzie porozstawiane były małe pufy i wygodne sofy. Kiedy przeciskaliśmy się przez tłum, czułam na sobie spojrzenia mijających nas ludzi i słyszałam ich szepty. James ścisnął moją rękę, jakby chciał dodać mi odwagi.

– Pójdę im pomóc, okej? – zapytał, wskazując na Syriusza. – Chcesz coś do picia?

– Tak, poproszę – powiedziałam, uśmiechając się do niego. 

Patrzyłam, jak znika w tłumie, czując się dziwnie, jakby nagle zabrakło mi odwagi. Nie musiałam jednak długo czekać, ponieważ dosłownie chwilę później, ktoś poklepał mnie po ramieniu.

– Cześć, Lily.

Spojrzałam na stojącego obok mnie chłopaka i uśmiechnęłam się.

– Nathias – mruknęłam. – Miło cię widzieć.

– Ciebie też – odpowiedział Krukon, przytulając mnie. – Kupa czasu, co?

– No – potwierdziłam, nie za bardzo wiedząc co innego mogę powiedzieć.

– Więc, ty i James? – zapytał, uśmiechając się szeroko.

– Co? 

– No wiesz, Hogwart huczy od plotek – zaśmiał się.

– Plotki to dobre słowo – potwierdziłam, starając się ukryć triumfalny uśmiech. Wszystko szło według planu.

– Może i plotki, może i nie – powiedział, przekrzywiając głowę i posyłając mi zadziorny uśmiech. W świetle padającym ze światełek nad nami, jego karnacja wydawała się jeszcze bardziej ciemna i... oliwkowa. Miał na sobie butelkowo zieloną koszulkę w z dekoltem w serek i czarne spodnie. – Tak czy siak, dobrze cię widzieć.

– Znikam na chwilę, a ty już znajdujesz sobie towarzystwo, co?

Obróciłam się i spojrzałam na Jamesa, który podszedł do nas, podając mi otwarte już piwo kremowe.

– Dziękuję – odpowiedziałam, przewracając oczami.

– James – powiedział Nathias, witając się z chłopakiem uściskiem. – Co słychać?

– Wszystko dobrze.

– Słyszałem, że treningi dobrze wam idą – zauważył Nathias, uśmiechając się. – Zapowiada się dobry sezon.

– Nie macie z nami szans – podsumował James, na co Krukon zaśmiał się głośno.

– Zobaczymy.

Nathias chwilę później pożegnał się z nami, chcąc przywitać się z kimś w tłumie, więc ruszyliśmy dalej, starając się odnaleźć naszych znajomych. W końcu James zauważył ich przy jednej z sof.

– No nareszcie – mruknął Syriusz, rozkładając się wygodnie w fotelu. – Ile można się migdalić?

W odpowiedzi rzuciłam w niego poduszką, mierząc go ostrym spojrzeniem, a Remus zachichotał głośno.

– To jak, pijemy?

– Oczywiście, że tak – zawołała Dorcas, stawiając na małym stoliku przemyconą butelkę ognistej whisky, na co oczy Syriusza zaświeciły się, jakby zobaczył złoto.

– Na ciebie zawsze można liczyć, Dori – mruknął rozmarzony, a dziewczyna przewróciła oczami. Miała na sobie czarną poszarpaną koszulkę i spódnicę w szkocką kratę, która opinała jej masywne uda. 

– Nie nazywaj mnie tak – jęknęła.

– Jak? Dorcia?

– Syriusz!

Miło było o niczym nie myśleć. Po prostu dobrze się bawić w towarzystwie swoich przyjaciół. Jakby nigdy nic złego się nie wydarzyło. Miło było pić i śmiać się z żartów Huncwotów, plotkować z Mary, jak za starych dobrych czasów, a potem zatańczyć z Remusem, który przejął tytuł króla parkietu. Kiedy po czwartej z kolei piosence wróciłam zdyszana, stolik zniknął, a niektórzy siedzieli na ziemi, tworząc okrąg. 

– Lily, Remus, cudownie, że wróciliście, idealnie na małą grę – zawołał zachwycony Syriusz, pocierając dłońmi o siebie.

– Co tym razem? – zapytał Remus, próbując znaleźć sobie wolne miejsce.

– Zobaczysz. To jak, gramy?

– Co tu robi szafa? – spytałam Mary, lokując się na wolnym miejscu na sofie tuż obok niej. 

– To długa historia – mruknęła dziewczyna. 

– Nigdy nie grałaś w siedem minut w niebie? – zapytała Alicja, podczas kiedy Nathias wyciągnął z kieszeni małe urządzenie, przypominające złożoną lunetę. Ustawił je na środku parkietu i wrócił na miejsce obok swojej dziewczyny.

– Nie? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, a Dorcas uśmiechnęła się wrednie.

– No to przejdziesz dzisiaj chrzest bojowy.

– Okej, kto kręci pierwszy? – zapytała jakaś Puchonka z szóstego roku, a chłopak siedzący obok niej zgłosił się na ochotnika.

– Więc to coś jak butelka? – spytałam, patrząc jak Puchon powoli nachyla się i kręci tym dziwnym, połyskującym urządzeniem.

– Nie do końca – zaczęła Alicja, kiedy węższy koniec w końcu wskazał uśmiechniętą dziewczynę po drugiej stronie okręgu. – Um, to coś nazywa się brzęcidło.

– Co? – zapytałam.

– Mierzy emocje panujące wśród graczy i na podstawie tego przyporządkowuje ci parę w grze. To taki specjalny gadżet do siedmiu minut, sprawia, że zabawa jest lepsza.

– I co z tym robisz? – spytałam, patrząc jak w akompaniamencie aplauzu chłopak sięgnął po brzęcidło i zaczął je odkręcać.

– Pijesz z niego.

– Co?

– To taki eliksir... z resztą, nie ważne. Pomaga ci się zrelaksować.

– Upić – podrzuciła Dorcas.

– Nie myśleć – zaśmiała się Alicja, zerkając na moją minę.

– A potem... wchodzisz do szafy? – spytałam skonsternowana, patrząc na znikającą parę.

– Siedem minut w niebie – mruknęła Meadowes. – Nikt nie wie co dzieje się w środku.

Przyglądałam się szafie, nie bardzo rozumiejąc.

– Więc... oni po prostu siedzą w szafie?

– Wszyscy wiedzą, że mieli się ku sobie, więc jest bardzo prawdopodobne, że raczej grzecznie tam nie siedzą.

– Och – mruknęłam, otwierając szeroko oczy. – Więc... to po prostu pijacka gra na obściskiwanie się w szafie?

– Można tak powiedzieć – zaśmiała się Alicja.

W czasie dłużących się siedmiu minut wśród uczestników zabawy krążyła butelka whisky, która z każdą kolejną turą stawała się coraz bardziej pusta. Kolejną parą okazał się Nathias ze swoją dziewczyną, następnie para Puchonów z siódmego roku, których kojarzyłam z zajęć z Transmutacji, aż w końcu Mary z jakimś dziwnie uśmiechającym się znajomym Nathiasa.

– Biedna Mary – zachichotała Dorcas, kiedy Macdonald zerkała na nas błagalnie, idąc w stronę szafy. – Słyszałam, że spodobała się Georgowi, ale żeby aż tak?

W głowie szumiało mi przyjemnie od buzującego we krwi alkoholu, a czas jakby przyspieszył. Kiedy w końcu cała czerwona Mary usiadła obok mnie, czułam się już naprawdę pijana.

– Jak było?

– Okropnie! – pisnęła moja przyjaciółka, ukrywając twarz w rękach. – Próbował mnie pocałować jak tylko weszliśmy, więc się odsunęłam i pozostałe sześć minut i pięćdziesiąt sekund siedzieliśmy w ciszy – jęknęła, a Dorcas zaśmiała się głośno. George rzeczywiście nie wyglądał na zadowolonego. Zanim jednak zdążyłam pocieszyć Mary, Syriusz klasnął w ręce.

– Okej, James, twoja kolej!

Spojrzałam na Rogacza, który pochylił się do przodu i zakręcił brzęcidłem. Widziałam je jak w zwolnionym tempie, czując co zaraz się wydarzy. Skoro to urządzenie naprawdę rejestrowało emocje ludzi, musiało wiedzieć, żeby Jamesowi przyporządkować jedną, konkretną osobę. I nie myliłam się – wkrótce srebrna końcówka zwolniła, aż w końcu zatrzymała się całkiem, wskazując na mnie.

– Och – wydusiłam z siebie, zaczynając rozumieć, do czego to zmierza.

– Dawaj, Lily!

James uśmiechnął się pod nosem, odkręcając urządzenie i podając mi je.

– Łyku łyku i po krzyku – szepnął, puszczając mi oczko.

– Ta – odpowiedziałam mu, wąchając zawartość. Pachniała alkoholem. Może to była po prostu mieszanka różnych trunków? Chociaż znając możliwości chłopaków, mogłam spodziewać się wszystkiego. Przypomniałam sobie ten dziwny opalizujący eliksir, który podawali na sylwestrowej imprezie w Wieży Ravenclawu. Przecież nie był zły, więc teraz nie mogło być gorzej, prawda?

Powoli przechyliłam urządzenie, czując jak metal wibruje delikatnie pod moimi palcami i pociągnęłam łyk. Płyn był zimny, a połknięty sprawił, że przez całe moje ciało przebiegła lodowata fala, jakbym nagle wskoczyła do wanny z lodem. Wzdrygnęłam się, oddając brzęcidło Jamesowi, który zaśmiał się cicho, samemu biorąc łyk. A później wstał i podał mi rękę.

Kiedy podniosłam się z miejsca, świat delikatnie zawirował, pewnie od ilości wlanego w siebie alkoholu. Rogacz poprowadził mnie aż do szafy, po czym otworzył drzwiczki i ponownie się uśmiechnął.

– Panie przodem.

{Diamonds}

Ostatnie co zobaczyłam, przed zamknięciem drzwiczek, to buzie wszystkich zwrócone w naszym kierunku, a później wszystko pochłonął półmrok.

– Więc... to bardzo dziwna gra.

– Tak, ale idealnie nadaje się w naszej sytuacji.

– Dlaczego? – spytałam, a James uśmiechnął się, co ledwo dałam radę dostrzec w panujących ciemnościach.

– Będziesz musiała mi zaufać.

– Już mi się to nie podoba – mruknęłam, wywołując kolejne parsknięcie Jamesa.

– Nie musimy nic robić – zaczął, opierając się o przeciwległą ściankę. Jak na niepozorną szafę, było tam zadziwiająco dużo miejsca. – Albo możesz utrzeć nos Syriuszowi.

– Zaciekawiłeś mnie, mów dalej – zaśmiałam się.

– Nie mogę ci nic więcej powiedzieć. Będziesz musiała mi zaufać.

– Cofam to, dalej mi się to nie podoba.

– Twoja decyzja. Chociaż zaprzepaścić taką okazję...

– No dobra – jęknęłam, czując, że będę tego żałować. – Powiedz mi, co mam robić.

– To bardzo proste – zaczął James, odrywając się od bocznej ścianki i zbliżając się do mnie. – Tylko to.

Jego ręka powoli dotknęła mojej dłoni, a następnie zaczęła przesuwać się w górę, kreśląc szlaczki na mojej skórze. Bardzo wolno, jakby nigdzie się nie spieszył, James zaczął odgarniać moje włosy za ucho, palcami muskając płatek ucha. A później ułożył swoją dłoń na moim policzku.

– Co... – zaczęłam, jednak James przerwał mi.

– Ufasz mi?

Minęło dobrych kilka sekund zanim zdołałam wydusić z siebie ciche "tak", a wtedy chłopak powoli kontynuował, przesuwając kciukiem po mojej kości policzkowej i nosie. W końcu dotarł do ust, a ja zadrżałam, czując, jak palcem wskazującym obrysowuje ich kształt.

– C-co... co mam robić – odchrząknęłam, czując się niemiłosiernie głupio, stercząc tak jak słup soli.

– Daj – szepnął James, ujmując moją dłoń i przykładając ją do jego twarzy. Na początku do prawego policzka, pozwalając mi się rozluźnić i dopasować do jego ruchów. A później przesunął ją w dół, na swoje usta. Czułam jego oddech odbijający się od moich palców, kiedy muskałam jego górną wargę. – Nie bój się. Zaufaj mi.

Moje serce biło niemiłosiernie szybko i głośno. Przez myśl przeszło mi, że James na pewno musi je słyszeć. A później chłopak złapał mnie w talii i przysunął jeszcze bliżej, stykając nasze ciała razem. Schylił się, a jego oddech otulił moją szyję. Z piersi wyrwało mi się zduszone westchnienie, kiedy poczułam dotyk tuż pod linią żuchwy, nie będąc pewna, czy to jego nos, czy usta. Był tak blisko...

– Spokojnie – mruknął, kreśląc linie po mojej twarzy. – Nie pocałuję cię, nie musisz się o to bać.

– Ja...

Zacięłam się. Nie byłam w stanie odpowiedzieć, kiedy oparł swoje czoło o moje, stykając się ze mną nosami. Jego palce ponownie spoczęły na moich wargach, by chwilę później zjechać w dół, na podbródek i szyję. Więc po prostu zrobiłam to samo, ręce układając na jego barkach i starając się nie zapomnieć o oddychaniu. Cieszyłam się, że było tam tak ciemno, w przeciwnym wypadku Rogacz miałby najlepszy widok na moje rumieńce. 

Chciałam coś powiedzieć, ale w tym samym momencie, ktoś załomotał w drzwi, krzycząc "siedem minut minęło, gołąbki!". Speszona natychmiast odsunęłam się, plecami uderzając w ściankę szafy. James uśmiechnął się do mnie, puszczając mi oczko.

– Tylko nie spanikuj.

Powoli otworzył drzwi szafy i wyszedł, pociągając mnie za sobą. Usłyszeliśmy ciche pogwizdywania i parę zachwyconych okrzyków, a później coś mocno zawibrowało, ściągając na siebie spojrzenia wszystkich zebranych. To brzęcidło kręciło się wokół własnej osi, wydając z siebie coraz dziwniejsze odgłosy.

– Co się dzieje? – spytałam cicho Jamesa.

– Ten eliksir, który każdy pił, to eliksir ukrywający. W czasie jednej gry brzęcidło wybiera jedną parę, która budzi najwięcej emocji i...

Nie musiał kończyć. Sama to zauważyłam – smukłe, żółte pasy powoli pokrywające moje nadgarstki i pnące się w górę. A wśród nich zielono-niebieskie szlaczki, jakby ktoś dokładnie prześledził trasę palców towarzyszącego mi Gryfona. A kiedy spojrzałam w bok, z mojej piersi wyrwał się zduszony okrzyk.

Ciało Jamesa powoli pokrywało się jasnym odcieniem błękitu. A później, powoli, na jego policzek wbiegł żółty odcisk dłoni, torując drogę do jego ust, zmieniając się w wiosenną zieleń. Ze zdziwieniem otworzyłam buzię, patrząc na jego twarz, usianą zielonymi pocałunkami. 

Żółty i niebieski daje zielony, pomyślałam, zerkając na swoje dłonie, niosące ślady dotyku Jamesa. A później, zanim się powstrzymałam, moja ręka powędrowała do ust, kiedy dotarło do mnie, że skoro James tak wyglądał, to ja też musiałam mieć twarz w kolorze trawy. A to oznaczało, że każdy myślał, że...

– I tak moi drodzy państwo gra się w siedem minut w niebie! – wykrzyknął ktoś z tyłu, w czym zawtórowały mu gwizdy i oklaski.

– Czemu mi nie powiedziałeś? – pisnęłam, zakrywając ręką twarz, jakby to mogło cokolwiek zmienić.

– Już ci mówiłem, gdybym ci powiedział, to nie byłoby takiego efektu – zaśmiał mi się do ucha James. – Poza tym, do twarzy ci w zielonym.

Jęknęłam, uderzając go w pierś. Coraz więcej osób zaczynało klaskać i śmiać się. Gdzieś z tyłu zaczęło przebijać się głośne "gorzko, gorzko!", a ja wytrzeszczyłam oczy, patrząc na Rogacza jak na kosmitę.

– Nie ma opcji – powiedziałam prawie bezgłośnie, a James zachichotał.

– Twoja decyzja.

I kiedy staliśmy tak, przerażająco blisko siebie, patrząc sobie w oczy wśród skandującego tłumu, poczułam, że może i mogłabym go pocałować. Szybko i pobieżnie, jakby nie miało to mieć znaczenia, jakbym nie obawiała się, że wspomnienie tego zamęczy mnie w nocy. Z duszą siedzącą na ramieniu spoglądałam w jego oczy, próbując coś z nich odczytać, ale jak zwykle pełne były jedynie tańczących iskierek i ukrytych głęboko tajemnic. I zanim zdążyłam zrobić coś głupiego, ktoś przepchał się przez tłum, a wrzawa ucichła.

– Czy ktoś mógłby mi wytłumaczyć, co tu się, u licha, wyrabia?

Wszyscy natychmiast spojrzeliśmy na dziewczynę stojącą przed nami.

Maryl wróciła do domu.

 


Uff!

Ostatni raz obiecałam regularność w klasie maturalnej. Praktycznie ten sam okres - jesień, rozdziały w ostatnie piątki miesiąca. I niesamowicie to dziwne. Jakby obudził się we mnie jakiś dziwny stwór zimujący te kilka lat gdzieś w kościach i totalnie nie wiedział, co się przez ten cały czas działo! Ale nadanie konkretnych terminów rozdziałom nadało też temu wszystkiemu więcej sensu. Deadline'ów mianowicie lubię się trzymać. Więc może to jest tym magicznym sposobem na skończenie tego opowiadania.

Ciężko mi cokolwiek powiedzieć o tym rozdziale, oprócz jednej rzeczy. SD od początku miało być hołdem ku wszystkim starym onetowskim blogom o Jily, miało tu się znaleźć wiele kiczowatych i powtarzalnych wątków, o których sama uwielbiałam czytać te dobre kilka lat temu. Stąd pomysł siedmiu minut w niebie zakorzenił się w mojej głowie już dawno. Chciałam jednak dać mu coś od siebie, coś... swojego. Mam nadzieję, że się udało. Przecież samo siedzenie w szafie byłoby nudne!

A tak poza tym, to sama nie wiem. Chyba nie wyszło tak najgorzej, co? Czuję się trochę jak dinozaur, bo tak długo nie pisałam. Koniecznie napiszcie co sądzicie Wy! Lubię czytać Wasze komentarze, chociaż ostatnio z nimi ubogo (w sumie to się nie ma co dziwić, skoro tyle mnie tu nie było). 

Tak czy siak, miło było się z Wami spotkać. Do zobaczenia za miesiąc!