piątek, 29 września 2017

21. Prawda cz.II

Dla wszystkich, którzy czekali.

Budynek szpitala był pogrążony w przeraźliwej ciszy. Fleamont zniknął w poszukiwaniu lekarza, zostawiając naszą piątkę w przyciemnionym holu. Chwilę później znikąd pojawiła się drobna osóbka w białym kitlu i plikiem papierów w rękach. Na nosie miała wielkie okulary, które wyglądały, jakby ważyły tonę. Dziewczyna prezentowała się naprawdę młodo – nie mogła być od nas starsza o więcej niż pięć lat.
– Chodźcie za mną – rzuciła cicho i poprowadziła nas labiryntem korytarzy. Nie mogłam skupić się na otaczających mnie ścianach, wciąż myśląc o tym, co zdarzyło się w domu Clarie. W ogóle nie zwracałam uwagi na mijane pomieszczenia, schody i przejścia. Coś w tamtym miejscu mnie przytłaczało, sprawiało, że chciałam uciec jak najdalej i nigdy już tam nie wrócić. Niepokój, pomyślałam. To, co czułam, to był niepokój.
– Jesteśmy na miejscu. W razie jakichkolwiek pytań, lekarz powinien być w dyżurce. I proszę bardzo jej nie męczyć. Wciąż nie powinna się denerwować.
Pokiwałam głową, spoglądając na Clarie, która zrobiła się przeźroczysta. Stażystka o imieniu Bree, jak dowiedziałam się z plakietki na jej piersi, którą dopiero wtedy zauważyłam, uśmiechnęła się do nas smutno, po czym zawróciła, zostawiając nas w ciszy. Pan Potter poklepał swojego syna po ramieniu i odchrząknął cicho.
– Dam wam chwilkę.
James pokiwał głową a potem spojrzał na nas znacząco. Dorcas powoli przesunęła się do przodu i złapała za klamkę.
– Gotowa?
Clarie pokiwała głową i weszła do środka jako pierwsza.
W pomieszczeniu panowała cisza. Maryl leżała na łóżku po lewej stronie, miała przymknięte powieki i chorobliwie szarą twarz. Patford natychmiast podeszła do niej i jak najdelikatniej przysiadła na krześle obok. Wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać, a samo patrzenie na tą dwójkę sprawiało, że też miałam ochotę to zrobić.
– Maryl? 
Syriusz podszedł do łóżka i obejrzał się na swojego przyjaciela. Rogacz oparł się o ścianę przy łóżku i uśmiechnął smutno, kiedy dziewczyna powoli otworzyła oczy.
– Jak się czujesz? – powiedziała cicho Clarie, pochylając się nad nią z troską.
– Zmęczona – westchnęła Binner, podnosząc się na łokciach do góry. Miała delikatnie zachrypnięty głos, jakby dawno się nie odzywała. 
– Wiadomo, kiedy cię wypuszczą? – spytała Dorcas, opierając się o ramę łóżka.
– Nie do końca. Wciąż robią mi jakieś badania.
– A powiedzieli chociaż, co dokładnie się stało?
– Tylko tyle, że musiałam oberwać jakimś mocnym urokiem. Ale już się czuję dobrze, naprawdę.
Nie wyglądała, jakby tak było. Kiedy spojrzała na mnie, dostrzegłam błysk zmęczenia w jej oczach, jakby już ta zwykła rozmowa doprowadzała ją do skraju wyczerpania.
– Żałuję, że przybiegłem za późno, gdybym znalazł tego, kto ci to zrobił... – zaczął Syriusz, zaciskając dłonie w pięści, na co Maryl pokręciła głową.
– To by nic nie dało. Wszystko działo się zbyt szybko.
W pokoju zaległa cisza. Clarie ujęła przyjaciółkę za rękę, a ta uśmiechnęła się do niej, chociaż bardziej wyglądało to na grymas bólu. James i Syriusz wymienili porozumiewawcze spojrzenie, a ja zmarszczyłam brwi. Na gołe oko było widać, że znowu coś knują.
– Tak czy siak, cieszymy się, że nic ci nie jest, Maryl – powiedziała Dorcas, kładąc rękę na ramie łóżka, jakby chciała pokazać, że wszystko będzie dobrze. – Niedługo stąd wyjdziesz, a za miesiąc wrócimy do Hogwartu i odbijemy sobie te wakacje, okej?
– Jasne – zachichotała cicho Binner. – Już nie mogę się doczekać.
– I bardzo dobrze – powiedziałam, uśmiechając się do niej. Dziewczyna odgarnęła za ucho kosmyk poplątanych włosów i odwzajemniła mój gest.
Spędziliśmy z nią prawie godzinę, obiecując, że niedługo znów do niej zaglądniemy. Mimo wszystko, czułam, że to za mało. Czułam, że powinnam była tam zostać, chociaż co więcej mogłabym zrobić? Maryl miała zapewnioną opiekę, potrzebowała jedynie spokoju. 
Powoli opuściliśmy pokój, zostawiając ją z Clarie, która chciała się jeszcze pożegnać. James pocałował ją w policzek, a ja zaczęłam się zastanawiać, jak wyglądały teraz ich stosunki. Od wykolejenia się pociągu nie mieliśmy kontaktu, a ostatnia ich rozmowa, o której wiedziałam, miała miejsce tuż przed końcem roku szkolnego. Co postanowili?
Kiedy wróciliśmy na korytarz, dostrzegłam, że Fleamont rozmawiał z jakąś kobietą w kitlu. Dopiero kiedy ta odwróciła się w naszą stronę, rozpoznałam Eloise, lekarkę, która prowadziła magomedyczne spotkania zawodowe w Hogwarcie.
– Gotowi do drogi? – spytał pan Potter, uśmiechając się do nas ciepło.
– Czekamy jeszcze na Clarie. Dzień dobry – dodałam, na co kobieta pokiwała głową.
– Witaj, Lily. Naprawdę miło cię widzieć, jak wakacje?
– Spokojnie – odpowiedziałam, nie za bardzo wiedząc co jeszcze mogłabym powiedzieć.
– To dobrze. Powinniście wypocząć przed powrotem do szkoły – zaśmiała się cicho, odgarniając siwe włosy za ucho. Od ostatniego spotkania sprawiła sobie grzywkę, która przysłaniała jej jasne brwi, ujmując jej kolejnych parę lat. Zawsze niezmiernie podobała mi się jej fryzura, miałam wrażenie, że to dzięki niej Eloise miała taki dobry kontakt z młodzieżą, w końcu sama wyglądała na niewiele starszą.
Chwilę później drzwi od pokoju Maryl otworzyły się po raz ostatni i w progu stanęła Clarie, próbując się uśmiechnąć.
– Okej, możemy się zbierać.
James poklepał ją po ramieniu, a Dorcas uśmiechnęła się pocieszająco. Patford była w naprawdę złym stanie, ale gdyby się nad tym zastanowić, rozumiałam ją w stu procentach. Jeśli to samo stałoby się Mary i to ona wylądowałaby w ciężkim stanie w szpitalu...
Wszyscy skierowaliśmy się w kierunku wyjścia, a ja zaczęłam zastanawiać się, od jak dawna nie widziałam Mary. Przez klauzurę dotyczącą komunikowania się nałożoną przez Ministerstwo, nie mogłyśmy kontaktować się tak często, jakbyśmy chciały. Niesamowicie za nią tęskniłam. Gdyby spojrzeć na to z innej strony, to to był kolejny plus spotkania z Dumbledorem. W końcu mogłyśmy się zobaczyć. 
– Okej, dajcie mi jeszcze chwilę, skoczę szybko do zabiegówki, powiedzieć, że wychodzę – zawołała Eloise, odłączając się od nas na pierwszym piętrze. – Możecie poczekać w holu. 
– Ona idzie z nami? – spytała Dorcas, nachylając się nad moim ramieniem. Wzruszyłam ramionami, spoglądając za oddalającą się lekarką.
– Jest w Zakonie – rzucił Syriusz, od niechcenia odgarniając włosy z oczu.
– W czym?
– Och, no to ta ich organizacja "przeciwko złu" czy  coś. Tak na to mówią, Zakon.
– A ty to wiesz, bo...? – mruknęłam nieprzekonana.
– Bo na pewno w nim jest, zgarnął fotel prezesa – zachichotała Dorcas, na co James odwrócił się i obrzucił ją rozbawionym spojrzeniem.
– Wspomnisz moje słowa, Meadowes, jeszcze zobaczycie – westchnął Syriusz, ostentacyjnie strzepując kurz z koszulki, na co obie parsknęłyśmy śmiechem.
– Taa – szepnęła Dorcas, kręcąc głową z politowaniem.
– Wybaczcie – doszedł nas głos Eloise, kiedy przekroczyliśmy olbrzymie drzwi prowadzące do recepcji. – Musiałam jeszcze wstąpić do dyżurki, nie mam pojęcia gdzie zniknęli wszyscy stażyści, kiedy są naprawdę potrzebni. Ale już jestem, możemy iść?
– Nic się nie stało, właściwie to dopiero przyszliśmy – zapewnił ją James, próbując zagłuszyć napad chichotu Syriusza. 
Eloise uśmiechnęła się, poprawiając ucho torebki, które zsuwało się jej z ramienia, po czym ruszyła w kierunku drzwi. Tego dnia ubrana była w błękitną sukienkę w czarne grochy. W jej obecności hol wydawał się być wręcz przerażająco opustoszały, jakby w całym budynku nie było oprócz nas żywej duszy. Winfred w ogóle nie pasowała do tego ponurego nastroju. Ucieszyłam się, kiedy w końcu wyszliśmy na zewnątrz. Miałam wrażenie, że ten szpital niesamowicie mnie przygnębiał, tak jakby każda sekunda przebywania w nim okraszona była nieustającym niepokojem.
– Tutaj – powiedziała Eloise, prowadząc nas w jedną z ocienionych uliczek. – Tutaj powinno być w porządku.
– Gdzie teraz? – spytała Dorcas, rozglądając się po zakurzonej kostce.
– Zabieram was na małą wycieczkę – rzuciła kobieta, zerkając na zegarek. – Złapcie się za ręce.
Clarie spojrzała na mnie zdziwiona, jakby pytając się, co to właściwie znaczy, jednak wszyscy zgodnie zrobili to, o co prosiła Winfred, a sekundę później staliśmy już na niewysokim wzgórzu, z którego rozciągał się widok na całe miasteczko. Najbliżej nas znajdowała się posiadłość otoczona potężnym żywopłotem, z wysokimi kolumnami i wieżyczkami wzbijającymi się ku niebu spośród morza igieł i liści.
– Witajcie w Gaju – powiedziała z uśmiechem Eloise, mrugając do nas wesoło, a potem ruszając w dół zbocza.
Przez całą podróż nikt nie odezwał się ani słowem. Wszyscy w ciszy przyglądali się rosnącemu zarysowi dworku, który wyłaniał się spomiędzy drzew. Główna brama, prowadząca do wielkiego dziedzińca z fontanną na środku była otwarta, sprawiając wrażenie, jakby w powietrzu wisiał wielki slogan "zapraszamy na dni otwarte!". Powoli stoczyliśmy się na wąską, kamienną dróżkę i ruszyliśmy w stronę wejścia, rozglądając się z otwartymi ustami. Dopiero kiedy zbliżyliśmy się na tyle, by objął nas cień potężnego klonu, rosnącego przy bramie, dostrzegłam uśmiechniętą postać, opierającą się o murek okalający ścieżkę.
– A już myślałem, że się zgubiliście – zaśmiał się Anthony Godfray, stawiając dwa kroki w naszym kierunku. 
– Aż tak wątpisz w moje zdolności przewodnicze? – odpowiedziała Eloise, odwzajemniając jego szeroki uśmiech.
– Jakżebym śmiał. Fleamoncie – rzucił mężczyzna, ściskając jego dłoń. – Niezmiernie miło mi cię widzieć.
– Witaj, Anthony! 
– Jak podróż?
– Och, w moim wieku każdy ruch jest wskazany, powiedziałbym więc, że wręcz orzeźwiająca.
– Tato – mruknął James. Jego policzki zaróżowiły się delikatnie, kiedy kopnął kamień leżący obok jego stopy. 
– No co? Nie mam racji? – odpowiedział Fleamont, absolutnie nic sobie nie robiąc z zażenowania syna, po czym znowu zwrócił się w kierunku naszego gospodarza. – Mam nadzieję, że nie sprawiamy ci kłopotu tym najściem.
– Ależ skądże – zapewnił Anthony, uśmiechając się. – Chodźcie, wciąż czekamy na parę osób.
– Skoro to Dumbledore chciał się z nami spotkać, to co my tu właściwie robimy? – spytałam szeptem, na co Dorcas wzruszyła ramionami.
– A myślałaś, że gdzie się wybieramy?
– Najpierw przyszedł mi na myśl Hogwart – przyznałam, rozglądając się po obszernym ogrodzie. 
– Mówiłem, będziemy rozmawiać z Zakonem – rzucił Syriusz, nachylając się do nas. Clarie westchnęła cicho, wymieniając z nami wymowne spojrzenie. – No co się tak patrzycie na siebie, mówię serio. Dlatego jesteśmy tutaj, gdzie wszyscy się spotykają.
– Skąd ty to wszystko wiesz? – spytała Dorcas.
– Bo już tu byłem. Byliśmy – poprawił się, spoglądając na Jamesa. – A myślicie, że kto wam załatwił tą rozmowę?
Meadowes wyglądała, jakby zamierzała coś odpowiedzieć, ale w tym samym momencie dotarliśmy do otwartych drzwi. Anthony odwrócił się do nas i z uśmiechem poprowadził do środka.
Wnętrze dworku utrzymane było w starym stylu. Na kremowych ścianach wisiały portrety grupy uśmiechniętych staruszków, w tym byłego Ministra Magii. Oprócz obrazów, w wysokim holu znajdowała się potężna komoda i lustro w bogato zdobionej ramie.
– Mamy jeszcze trochę czasu, więc śmiało, rozgośćcie się. Spotkamy się w jadalni, to tuż za tymi drzwiami.
Wszyscy pokiwali głowami. James i Syriusz nachylili się ku sobie, natychmiast zaczynając szeptać, a Clarie wróciła do rozmowy z Eloise na temat Maryl. Cicho westchnęłam i już otwierałam usta, żeby zagaić do Meadowes, kiedy ktoś mnie uprzedził.
– Dorcas, mógłbym zamienić z tobą słówko?
Obie spojrzałyśmy na Godfray'a, którzy patrzył zachęcająco na moją przyjaciółkę. Za jego plecami stał pan Potter, uśmiechając się wesoło. Dorcas kiwnęła głową i powoli ruszyła w ich kierunku.
– Było mi bardzo przykro, kiedy usłyszałem o śmierci twoich rodziców, uważałem ich za wspaniałych ludzi.
– Dź-dziękuję – wydusiła z siebie zaskoczona Dorcas.
–Widzisz, całkiem nieźle dogadywałem się z twoim ojcem. Zdradził mi coś w tajemnicy i pomyślałem...
Przyglądałam się jak znikają w przejściu do maleńkiego saloniku, a ich głosy powoli cichną. Kiedy się odwróciłam, Clarie i Eloise właśnie wychodziły do ogrodu, a James i Syriusz próbowali niepozornie włamać się do jednego z zamkniętych pokoi.
– Czy was porąbało?
Oboje obrócili się, starając się wyglądać możliwie jak najbardziej niewinnie. W ręku Syriusza błysnął metalowy wytrych wielkości długopisu, który pokryty był wypustkami i guzikami. Sekundę później zniknął w tylnej kieszeni spodni chłopaka.
– Ale tak ogólnie, czy chodzi ci o coś konkretnego? – spytał Black.
– Dobrze wiesz o co mi chodzi. 
– Nie – stwierdził, robiąc głupią minę i kręcąc głową. James ledwo powstrzymał uśmiech.
– Co wy znowu knujecie?
– Dowiesz się, jak będziemy chcieli ci powiedzieć.
Kiedy otwierałam z oburzeniem usta, w drzwiach wejściowych pojawiła się mknąca burza złotych loków, która rzuciła się na plecy Jamesa.
– Mam cię!
Z uniesionymi brwiami przyglądałam się roześmianej dziewczynie, którą Potter okręcił wokół siebie. Syriusz uśmiechnął się do niej, kiedy zeskoczyła na ziemię i poczochrała włosy Rogacza.
– Myślałam, że nigdy nie przyjedziecie.
– Mieliśmy dużo na głowie – zapewnił Syriusz, przytulając ją, tuż po tym jak pocałowała Jamesa w policzek.
– Chyba nie czekałaś za długo? – spytał Potter, tarmosząc włosy. Tarmosząc. 
– Nie – odarła dziewczyna, śmiejąc się. – Idziemy?
Dopiero kiedy Syriusz spojrzał na moją wysoko uniesioną brew, jego usta zacisnęły się a następnie powróciły do uśmiechu, tym razem jednak chłopak ledwo powstrzymywał się od śmiechu.
– Ee, Lily, to jest Alia – rzucił rozbawiony. James natychmiast się wyprostował, patrząc gdzieś w bok, a blondynka obróciła się. Miała ładną, okrągłą twarz i niesamowicie szpiczasty nos, co niestety dodawało jej uroku. Tak jakby na niej każda niedoskonałość wyglądała lepiej. Jej ręce, które właśnie zbierały kosmyki włosów, zadrgały. 
– Cześć! 
Kiedy skończyła wiązać kucyka natychmiast podała mi dłoń.
– Cześć – odparłam wciąż lekko osłupiała.
– Miło cię poznać, słyszałam o tobie dużo dobrego.
– Eeee... tak – wydukałam, nie wiedząc, co podziać z rękami. Alia włożyła swoje do tylnich kieszeni, ale moja próba zrobienia tego samego była tak nieudolna, że w końcu zrezygnowałam i opuściłam je wzdłuż ciała, stojąc jak sierota.
– Nie widzieliśmy się z Lily przez całe wakacje, więc właściwie nie mieliśmy jak poopowiadać co u nas – wyjaśnił Syriusz. 
Poopowiadać co u was, przemknęło mi przez myśl. Raczej kogo nowego poznaliście.
– Przecież nic się nie dzieje  – powiedziała Alia, odwracając się w kierunku chłopaków, jakby chciała zaznaczyć, że to, iż jakaś tam dziewczyna wcale jej nie zna, nie jest dla niej najmniejszym problemem. – Tyle, że naprawdę musimy iść, jeśli chcemy zdążyć...
– Tak, idziemy – przerwał jej James, odzyskując zdolność mówienia. Wciąż jednak nie patrzył w moim kierunku.
– Wybacz, Lily, ale musimy cię na chwilę zostawić. Sprawy wagi państwowej – odrzekł śmiertelnie poważny Syriusz, po czym poklepał przyjaciela po plecach i skinął na Alię, która ruszyła za nim ku drzwiom. James w końcu odważył się unieść wzrok. Coś chodziło mu po głowie, widziałam to w jego twarzy. Jakby bił się z własnymi myślami, jakby był na skraju powiedzenia czegoś, ale sekundę przed tym, jak mogłoby to z niego wylecieć, odwrócił się i odszedł. A ja, wciąż czując na sobie ciężar jego spojrzenia, dobrze wiedziałam co chciał powiedzieć.
Nie było cię. Nie chciałaś być. Sama tak zadecydowałaś. Sama mnie odrzuciłaś.
Przez kilka sekund stałam w miejscu, nie mogąc się poruszyć, nie mogąc nawet nabrać oddechu. Powietrze było zbyt ciężkie. Bolało mnie myślenie o tym, że wcale nie powinnam się czuć źle. Westchnęłam, próbując się rozluźnić. Wszystko jest w porządku.
– To nie było miłe.
Z zaskoczenia aż krzyknęłam. Z łomoczącym sercem odwróciłam się do tyłu, w poszukiwaniu kogoś, kto to powiedział. Dopiero po chwili zobaczyłam sylwetkę chłopaka siedzącego na schodach prowadzących ku kolejnym piętrom. Brunet wstał i uśmiechnął się do mnie przepraszająco.
– Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć.
– Podsłuchiwałeś?
– Właściwie, to siedziałem tu cały czas, zanim jeszcze przyszliście. Po prostu nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Jak zwykle z resztą.
Chłopak zeskoczył z dwóch ostatnich stopni i opuścił ramiona. Cała jego twarz usiana była piegami, a uszy zabawnie odstawały, jakby ktoś mu je za mocno naciągnął. Był wysoki i kościsty, ale nie w niezdrowy sposób. Kiedy zobaczył, że mu się przyglądam, poprawił brązowe, przydługie włosy i odchrząknął.
– Caspar Fimmel – powiedział, wyciągając w moim kierunku rękę. – I jeszcze raz przepraszam za tamto, nie chciałem wyjść na jakiegoś świra.
– Lily Evans. I chyba nic nie szkodzi.
Uścisnęłam jego dłoń a on uśmiechnął się. Miał niesamowicie białe zęby.
– Wiem. To znaczy, kojarzę cię ze szkoły, nie, żebym cię jakoś śledził, czy coś.
– Och – powiedziałam. W jakiś sposób chłopak wzbudzał we mnie sympatię. – Więc chodzisz do Hogwartu?
– Ta – mruknął posępnie. – W sumie nie dziwię się, że mnie nie kojarzysz. Nigdy nie byłem zbyt popularny. Przynajmniej nie tak jak wy – dodał.
Zaśmiałam się.
– Wcale nie jestem popularna – rzuciłam.
– Względy Pottera wyniosły cię do góry w rankingu.
– W rankingu? – spytałam, unosząc brew, na co Caspar się zarumienił.
– Och, no wiesz, kiedy młodsze, totalnie olewane dzieciaki nie mają co robić, rozmawiają o tych popularnych. 
– Więc jesteś jednym z tych młodszych, totalnie olewanych dzieciaków?
– Jestem w Huffelpuffie, to chyba wiele wyjaśnia.
Fimmel wzruszył ramionami, trochę zawstydzony, a potem spojrzał na mnie.
– Ta blondynka to Alia Alcidair. Daleka krewna – wyjaśnił.
– Nigdy nie widziałam jej w Hogwarcie.
– Och, ona nie chodzi do Hogwartu. Jest charłaczką – dodał, widząc moją minę.
– Och – powtórzyłam, nie mogąc wymyślić nic lepszego.
– Ta. Kiedyś mieszkała z rodzicami w Dolinie Godryka, ale przeprowadzili się tutaj w te wakacje. 
– Nie wyglądasz na najszczęśliwszego z tego powodu.
– Bo jej nie lubię. Wkurza mnie tą swoją wesołością i pogodnością. Żyje tuż obok magii, a nie może jej posmakować, ja na jej miejscu chodziłbym zły na cały świat.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć, więc po prostu pokiwałam głową. Caspar jednak się tym nie przejął. 
– Poznali się, kiedy przyjechali tu po raz pierwszy. Twoi przyjaciele – dodał. – Była tu z rodzicami, oglądali dom w sąsiedztwie. Potem wrócili razem do Doliny, w sensie ona, James i Syriusz.
– Po co mi to mówisz? – spytałam.
Caspar się zarumienił.
– Widziałem, jak na niego patrzyłaś. Ja bym chciał wiedzieć – powiedział cicho, szurając swoim butem i patrząc się w ziemię.
Dawna Lily by się zbulwersowała. Obruszyłaby się, zaprzeczyłaby temu. Ale wtedy, stojąc w tym pustym holu, nie potrafiłam nie czuć sympatii do tego chłopaka o zabawnie powywijanych, brązowych lokach. Jego uwaga raczej mnie rozbawiła. Do czego to doszło, żebym była zazdrosna o Jamesa? Moja warga zadrgała, kiedy próbowałam się nie uśmiechnąć, na myśl o jego minie, gdyby to usłyszał.
– Chcesz się przejść? – spytałam, co wyraźnie zaskoczyło chłopaka. Spojrzał na mnie, a potem uśmiechnął się szczerze i pokiwał głową.
– Pokażę ci moje ulubione miejsce w tej zatęchłej ruderze.
Caspar poprowadził mnie na zewnątrz, a potem wzdłuż ścian budynku. Z tamtej strony wszystko pokryte było bluszczem, jakby ludzie zostawili naturę samą sobie i przestali się interesować tym, co dzieje się w ogrodzie. W starych oknach rezydencji odbijało się światło, rzucając na ścieżkę odblaski słońca. Było tam tak cicho, jakby ktoś nagle wyłączył cały świat. Caspar uśmiechnął się do mnie, prowadząc mnie w stronę krzewów róży.
– Nie chciałem, żebyś pomyślała, że jestem jakimś świrusem. Przepraszam, jeśli zachowywałem się dziwnie. Po prostu czasem ciężko nawiązuje mi się znajomości – powiedział po dłuższej chwili ciszy.
– W porządku – odparłam. – Zdarza się nawet najlepszym. 
Chłopak zaśmiał się.
– Więc ty też przyjechałeś na to spotkanie? – spytałam po chwili ciszy.
– Nie, ja tu mieszkam.
Uniosłam brwi a Caspar uśmiechnął się.
– To dom mojego wujka.
– Pan Godfray jest twoim wujkiem?
– Dla mnie to wujek Anthony, ale pan Godfray też przejdzie.
– A gdzie twoi rodzice?
– A gdzie są teraz jacykolwiek rodzice?
Nie zrozumiałam. Patrzyłam na jego twarz, kiedy przedzierał się przez zarośniętą ścieżkę.
– Jesteśmy na miejscu – powiedział po chwili, odwracając się w moim kierunku.
Rozejrzałam się. Placyk wyglądał na długo nieużywany. Po jego przeciwnej stronie piętrzyły się ruiny czegoś, co wyglądało na szklarnie z kamiennymi filarami. Odłamki szkła piętrzyły się wokół budowli, prawie całkiem porośniętej różami. 
– Pięknie tu – powiedziałam cicho.
Caspar uśmiechnął się.
– To jedyne miejsce, do którego nikt nie przychodzi. 
– Oprócz ciebie. – Chłopak usiadł na kamiennej ławce i wpatrzył się w ruiny. Przez moment się wahałam, a potem zrobiłam to samo. – Jeśli chodzi o twoich rodziców, przepraszam. Nie powinnam była...
– W porządku. Zdążyłem się już z tym pogodzić.
– Och. 
Nie wiedziałam co powiedzieć. 
– Dlatego nie rozumiem. Czemu chcecie to zrobić. Nie uważacie, że wystarczająco dużo ludzi zginęło już przez wojnę?
– Wojna ma to do siebie, że zawsze pochłania ofiary.
– Moi rodzice nie byli ofiarami. Sami zadecydowali o swoim losie. Byli naukowcami – wyjaśnił. – Pracowali nad czymś dla ministerstwa. Dla Zakonu. Wszystko jedno. Mieli rodzinę, a wybrali pracę. 
– Wiesz, czasami... – zaczęłam, próbując delikatnie dobrać słowa.
– Tutaj przeprowadzali eksperymenty. Próbowali coś stworzyć, wszędzie leżały jakieś tajne schematy. Przynajmniej tak mówili ci, którzy ich znaleźli.
Caspar oderwał wzrok od ruin i popatrzył w niebo prześwitujące pomiędzy gałęziami drzew. Znowu nie wiedziałam co powiedzieć, nie wiedziałam jak się zachować. Chłopak jakby rozumiejąc moją ciszę, uśmiechnął się nieśmiało.
– Znowu to zrobiłem. Znowu wyglądam na świra, co?
– Nie, tylko nie mam pojęcia...
– Wiem. Nigdy jakoś specjalnie z nikim o tym nie rozmawiałem – powiedział po chwili. 
– Więc czemu powiedziałeś mi?
– Bo za chwilę spotkacie się z ludźmi, do których chcecie dołączyć. Tyle, że medal zawsze ma dwie strony. Nie potrzebne nam są kolejne ofiary. Wasi rodzice nie muszą tracić dzieci.
Caspar wstał i spojrzał w stronę, z której przyszliśmy.
– Wiesz, Lily, lubię cię. Jesteś tą mądrą i dobrą. Po prostu nie chcę, żebyś poszła w kierunku czegoś, co może cię zniszczyć.

Powrót zajął nam więcej czasu niż myślałam. Przy drzwiach zebrała się już grupka ludzi. W głowie ciągle przetwarzałam słowa chłopaka. I jakaś część mnie wiedziała, że ma rajce. Ciągle nie mogłam otrząsnąć się z myśli, że byliśmy w miejscu, które pogrzebało na zawsze przyszłość dwójki ludzi. Uświadomiłam sobie, że im bardziej wydawało mi się, że odsuwam od siebie wydarzenia z czerwca i widok Maxse leżącej u moich stóp, tym bardziej zakorzeniał się on we mnie. Śmierć była obecna w każdym miejscu, do którego szłam.
Westchnęłam, podnosząc głowę. Caspar szedł obok mnie, wpatrując się tłum przy drzwiach wejściowych. Zdecydowanie był specyficzną osobą, ale raczej w dobry sposób. Był szczery do bólu, ale i radosny – nawet pomimo wszystkiego, co się stało. Kiedy zauważył że mu się przyglądam uśmiechnął się.
– Chyba ktoś na ciebie czeka – powiedział, wskazując na ścieżkę przed nami.
Podążyłam wzrokiem za jego wyciągniętą dłonią i mimowolnie się uśmiechnęłam. Przed nami stała rozpromieniona Mary, ubrana w luźną bluzkę i jasne dżinsy. Kiedy nas zobaczyła, natychmiast ruszyła w naszym kierunku.
– Lily!
Dziewczyna wpadła w moje ramiona, śmiejąc się radośnie.
– Nareszcie – zawołała. – Myślałam, że już się nie zjawisz.
– Nie mogłabym tego przegapić – zaśmiałam się.
– No pokaż się – powiedziała, odsuwając się. – Minął tylko miesiąc, a ty wyglądasz jak całkiem inna osoba!
– I ty to mówisz?
Mary zarumieniła się i pochyliła głowę, pozwalając by włosy zasłoniły jej policzki. Pojaśniały od słońca, przez co wyglądała, jakby zrobiła sobie jasne pasemka. Jej ręce były niesamowicie opalone, a ramiona usiane piegami.  
– Merlinie, jak ja za tobą tęskniłam!
Dziewczyna ponownie zamknęła mnie w żelaznym uścisku. 
– Ja też.
Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że Caspar wciąż stał obok, uśmiechając się pod nosem i bawiąc się dłońmi. Wyglądał na troszkę zestresowanego.
– Och, to jest Caspar – powiedziałam, odsuwając od siebie przyjaciółkę. – Jest na szóstym roku, w Huffelpuffie.
– Miło cię poznać, Caspar, jestem Mary.
Chłopak uścisnął jej wyciągniętą dłoń i uśmiechnął się.
– Mi też miło cię poznać. To... ja już się będę zbierał.
– Nie będzie cię na spotkaniu? – spytałam, spoglądając na niego.
– Przecież mówiłem ci, jaki mam do tego stosunek. Nie chcę bawić się w wojnę.
– W takim razie pewnie do zobaczenia.
– Tak, do zobaczenia – potwierdził kiwając głową, po czym uśmiechnął się ciepło i ruszył w kierunku drzwi.
– Hm, ciekawa osóbka – powiedziała Mary, patrząc za jego oddalającą się sylwetką.
– Zdecydowanie ciekawa.
– No dobra, a tak w ogóle, co u Maryl? Strasznie chciałam być wcześniej, ale musiałam zostać z Nancy, obiecałam mamie, że się nią zajmę, kiedy wszyscy będą zajmować się targiem.
– Nancy?
– To moja kuzynka – wyjaśniła Mary. 
– Ach. no tak. A jeśli chodzi o Maryl, to no cóż, chyba w porządku, chociaż wciąż nie wygląda najlepiej – powiedziałam, ruszając powoli w kierunku wejścia do domu. 
– Wszystko działo się tak szybko. Wciąż śni mi się po nocach ten przeklęty dworzec.
Pokiwałam głową w milczeniu. Przed oczami znowu stanął mi jego obraz, ale nie pozwoliłam, by całkiem mnie pochłonął.
– Chyba tylko dlatego zgodziłam się tu przyjechać – dodała cicho Mary. – Nie chcę nigdy więcej się tak czuć.
Minęłyśmy jakąś starszą czarownicę w wysokiej tiarze i dwie nastolatki, które kojarzyłam ze szkolnego korytarza i wtedy ją zobaczyłam. Uśmiechała się, rozmawiając ze swoją dziewczyną. Dziewczyną. Wciąż nie mogłam się do tego przyzwyczaić, lecz tym razem nie to przykuło moją uwagę. Tym razem były to dwie kule, po obu stronach jej ugiętych nóg.
– Grace – wyszeptała Mary, również patrząc w jej kierunku. Była dziewczyna Jamesa (jeśli można było ją tak w ogóle nazwać) spojrzała na nas, a jej uśmiech powiększył się.
– Lily, Mary! – zawołała, machając do nas. Elsie ujęła ją w pasie, gdy oderwała rękę od jednej kuli, jakby bała się, że blondynka się przewróci.
– Cześć – powiedziałam cicho.
– Wy też tutaj? Myślałam, że nie zgodzą się na przyjęcie młodszych roczników.
– My też – westchnęła Mary.
– Co ci się stało? – spytałam.
– Och, przygniotła mnie szyna. – Grace uśmiechnęła się krzywo. – Szczęście, że nic więcej się nie stało.
Krukonki spojrzały na siebie w ciszy, a ja natychmiast zrozumiałam, co miały na myśli. 
– Tak czy siak, gdyby nie ty, Lily, nie wiem czy ja wyszłabym z tego bez szwanku – powiedziała Elsie.
– Co masz na myśli?
– Usłyszałam twój głos na korytarzu, wiesz, kiedy zgasły światła. Wyszłam wtedy do was, pamiętasz? Chyba uratowało mi to życie.
– Nasz przedział prawie całkiem zmiażdżyło. Z resztą... sama to widziałaś.
Pokiwałam głową, czując, że robi mi się słabo. Grace spojrzała na mnie z bólem, a potem uśmiechnęła się smutno.
– Musimy chyba powoli się zbierać. Teraz potrzebuję trochę więcej czasu, żeby dotrzeć na miejsce.
Przyglądałyśmy się, jak Elsie podtrzymuje Grace. Ruszyły powoli w stronę jadalni, uśmiechając się do nas po raz ostatni, a ja poczułam rosnącą w gardle gulę, widząc, jak koślawo poruszała się Butler. 
– Nagle poczułam się całkiem przerażona – powiedziała cicho Mary, spoglądając na mnie.
– Nawet nie wiesz, jak dobrze cię rozumiem – szepnęłam.
 Powoli ruszyłyśmy za nimi. Kiedy przekroczyłyśmy próg domu, z pokoju na przeciwko wyłoniła się zadowolona Dorcas.
– Mary! Jak dobrze cię widzieć.
Uśmiechnęłam się, widząc, jak się przytulają.
– A ty co taka uśmiechnięta? – spytałam.
– Nie uwierzysz. Okazało się, że Godfray całkiem dobrze znał mojego tatę. W sumie pracowali w jednym wydziale, więc zastanawiam się czemu od razu na to nie wpadłam. Tak czy siak, tata wygadał mu się, że kupił jakąś małą posiadłość dla nas, żebyśmy mogli w końcu zamieszkać na swoim. A że jestem ich jedynym dzieckiem i skończyłam pełnoletniość, działka należy się mi!
– To wspaniale! Tylko czemu wcześniej ci o tym nie powiedzieli?
– Ponoć tata nie zdążył tego zgłosić, potwierdzenie kupna odbyło się w tym samym dniu, więc w żadnych papierach nie było o tym wspomniane. Godfray nie interesował się za bardzo spadkiem swojego współpracownika i odkrył do dopiero przez tą aferę z zapraszaniem nas tutaj i tak dalej. Obiecał mi, że osobiście pomoże mi to uregulować.
– Okej, jeśli to nie jest świetna wiadomość, to nie wiem co nią jest – zaśmiała się Mary.
W tym samym momencie w holu pojawili się Huncwoci, razem z ich nową koleżanką. Śmiali się z czegoś w piątkę, nie zważając na innych.
– A to kto?
– Alia – westchnęłam.
– Ponawiam pytanie, a to kto? – powtórzyła Dorcas, unosząc brwi.
– Um, nowa najlepsza przyjaciółka Pottera? Chyba będziesz musiała go sama o to spytać, bo mi się jakoś nie chciał zwierzać.
– Czy relację między wami będą kiedyś normalne?
– Nie – stwierdziła Mary, zanim zdążyłam chociażby otworzyć usta. – A jest to prawda jaśniejsza od słońca.
– Ha, ha – mruknęłam. – Chodźcie do środka.
Dziewczyny uśmiechnęły się pod nosem i ruszyły za mną.
Jadalnia okazała się być wysokim pomieszczeniem z ogromną ilością obrazów na ścianach przedstawiających sady, ogrody i pastwiska. Przy długim stole z potężnymi wazami pełnymi kwiatów siedziało mnóstwo osób. W niektórych rozpoznałam uczniów Hogwartu, z naszego i starszych roczników. Eloise i Clarie siedziały obok Nathiasa i uśmiechniętej brunetki, która musiała być chyba jego dziewczyną. Po drugiej stronie mignęła mi Marlena McKinnon z paroma innymi, starszymi Gryfonkami, a za ich plecami zobaczyłam paru znajomych Krukonów, którzy właśnie szli w kierunku McRonnera.
– Dużo ich – szepnęła Mary, pocierając swoje ramię.
Pokiwałam głową, rozglądając się w poszukiwaniu wolnego miejsca.
– Chodźcie usiąść.
Nie minęło dwadzieścia sekund, kiedy w drzwiach pojawili się Huncwoci. Nie było już z nimi Alii, co przyjęłam z ulgą. Remus uśmiechnął się do nas wesoło, a następnie pomachał nam wolną ręką. Druga wciąż była w mugolskim stabilizatorze. Wydawało mi się, że trochę urósł przez wakacje. 
– Jak się czujesz? – spytałam. 
– Wspaniale. Jakbym tylko nie czuł wciąż efektów tego zaklęcia w nadgarstku, to mógłbym powiedzieć, że dawno nie było tak dobrze. A co u was?
Żadna z nas nie zdążyła jednak odpowiedzieć, bo w tym samym momencie do pomieszczenia weszły trzy osoby. Anthony Godfray, jakaś ponura kobieta i sam dyrektor Hogwartu.
– Możemy zaczynać? – spytała Eloise, a cała trójka pokiwała głowami i zajęła ostatnie wolne miejsca. Dumbledore usiadł z boku, jakby chciał się odciąć od całej rozmowy. Dopiero po chwili przemówił.
– Wierzę, że to wasza czwórka najbardziej nalegała na to spotkanie?
Spojrzenia wszystkich automatycznie powędrowały w stronę Huncwotów. I o ile Remus i Peter wyglądali na odrobinę przerażonych, James i Syriusz spojrzeli na siebie i pokiwali głowami. Dyrektor przyglądał im się z ciepłym uśmiechem, jakby miał zamiar dyskutować z nimi o pogodzie.
– W takim razie – zaczął, machając zachęcająco ręką.
– Och, no tak – odezwał się James, odchrząkując. – Więc po tym, co wydarzyło się pod koniec zeszłego roku szkolnego, uważam, to znaczy uważamy, że powinniśmy mieć możliwość dołączenia się do ruchu oporu.
– A skąd pomysł, że coś takiego nieprzerwanie funkcjonuje? – spytał Anthony, uśmiechając się, jak wcześniej Dumbledore.
– Bo ostatnim razem kiedy próbowaliśmy o tym porozmawiać, usłyszeliśmy, że jesteśmy za młodzi – rzucił Syriusz. – Co z resztą jest brednią, bo to my walczyliśmy na Kings Cross, narażaliśmy życie i udało się.
– Śmierciożercy uciekli, kiedy zjawiły się posiłki z ministerstwa – zauważyła kobieta siedząca obok dyrektora. Miała na sobie zwykłą, czarną szatę, a jej włosy upięte były w ciasny kok.
– Co nie zmienia faktu, że poradziliśmy sobie całkiem nieźle!
– Nikt nie umniejsza waszych zasług, panie Potter – odpowiedział Godfray. – Wręcz przeciwnie, zostaną one nagrodzone – dodał, uśmiechając się tajemniczo.
– Czy to nie zbaczanie z tematu? – zauważył Nathias. a jego koledzy pokiwali ochoczo głowami. – To wszystko powinno chyba pokazywać. że jesteśmy godni tego, by pomóc!
– Dokładnie – zawtórowała mu jakaś dużo starsza dziewczyna, której dwie koleżanki natychmiast pokiwały głowami.
– Obawiam się, że... – zaczął Anthony, jednak wśród zebranych wybuchły głosy oburzenia.
– Chcemy móc brać udział w walce!
– A co z tymi, którzy polegli?
W sali zapanowała cisza. Wszyscy spojrzeli na Grace, która ściskała mocno rękę Elsie, wpatrując się w każdego po kolei.
– Co z Maxse – kontynuowała – co z tym chłopakiem z Huffelpuffu, z Maryl, która wylądowała w szpitalu? Nie możemy stać bezczynnie, bo to by znaczyło, że wszystko to poszło na marne, każda walka, każda rana, każda śmierć!
– Musicie zrozumieć, że to, co się stało, będzie już zawsze wielką, czarną plamą w historii Hogwartu...
– Więc pozwólcie nam walczyć o to, by już się to nie powtórzyło! – zawołał Syriusz, a kilka osób pokiwało zgodnie głowami. – Pozwólcie nam stawić opór!
Przez moment widziałam twarz Jamesa siedzącego na przeciwko mnie, zachmurzonego i zaciskającego wargi a potem, dosłownie sekundę później, znów stałam pośrodku gruzów. Krew płynęła po posadzce, rysując na niej drobne ścieżki. Nie, jęknęłam w duchu, tylko nie teraz. To nie był najlepszy moment, na atak paniki.
– Pragnąłbym przypomnieć panu, panie Black, że wciąż się pan uczy – powiedział dobitnie Dumbledore. Od rozpoczęcia rozmowy odezwał się po raz pierwszy, jednak nie wydawał się być zły, raczej zaintrygowany postawą Gryfonów. – I o ile się orientuję, chciałby pan tą naukę kontynuować?
– Oczywiście – odpowiedział skonfundowany Syriusz.
– Więc jak pan właściwie widziałby swój opór przez najbliższy rok?
Łapa otworzył i zamknął usta, jakby nie wiedział, co odpowiedzieć.
– W takim razie co z tymi, którzy już się nie uczą? Bo rozumiem, że skończyliśmy z udawaniem, że żaden ruch oporu nie istnieje – powiedziała Marlena McKinnon. – Jeśli chcemy walczyć, a chyba dlatego tu zostaliśmy zaproszeni, to nie widzę przeszkód, żeby osoby chętne zadeklarowały się tu i teraz.
– W wypadku skończenia szkoły sprawa wygląda trochę inaczej... – zaczął Godfray, ale oburzony Syriusz prawie natychmiast mu przerwał.
– No nie, to nie sprawiedliwe! My też jesteśmy pełnoletni i też powinniśmy mieć prawo do walki!
– Panie Black, proszę się uspokoić – powiedziała kobieta z bułeczkowatym kokiem. 
– Przykro mi, ale uważam, że to będzie najlepsze wyjście – dodał Godfray. – Poświęćcie ten rok na naukę, skończcie szkołę, walka nie ucieknie, a życie nie będzie czekać.
– Myślę, że Anthony nie mógł tego lepiej ubrać w słowa – odrzekł Dumbledore, uśmiechając się ciepło. – Pamiętajcie, że wciąż macie tylko siedemnaście lat. Najpierw zadbajcie o to, żeby nie były zmarnowane. Z resztą, w tym roku czeka was wiele dodatkowej pracy – rzucił mimochodem, wpatrując się w Jamesa, a jego zmarszczki zadygotały, jakby niespostrzeżenie zachichotał. Następnie zwrócił się do reszty. – Ci, którzy skończyli szkołę i są świadomi tego, na co się piszą, proszę, aby zostali. Chcę z wami porozmawiać, najlepiej pojedynczo.

Odetchnęłam, próbując się uspokoić. Wiedziałam, że nie powinnam się denerwować. Już dawno obiecałam sobie, że skończę z upieraniem się przy swoim. W głowie ciągle świdrowało mi uczucie niepokoju, jakbym była sekundę przed atakiem paniki. Próbowałam odgonić od siebie myśli o peronie, o pociągu, o bitwie, ale ciągle wracały, jak natrętne muchy. 
Widziałam wzrok Jamesa, wyraz jego twarzy, kiedy jeden z zamaskowanych napastników rzucił crucio na grupę pierwszoklasistek. Słyszałam jego krzyk, kiedy. zupełnie jak w zwolnionym tempie, ciało Maryl opadało na ziemię. Rozpaczliwy, przedzierający wrzask, który roznosił się w mojej czaszce niczym echo. 
– Nie! – krzyknął, biegnąc w jej kierunku. Śmierciożerca, który to zrobił, jedynie zaśmiał się chrapliwym głosem, a potem rozpłynął w czarnym dymie. 
Jak przez mgłę pamiętałam postać Syriusza, który wynurzył się znikąd. 
– Błagam, pomocy!
Potrząsnęłam głową, próbując powrócić do rzeczywistości. Próbując nie myśleć o tym wszystkim, co motywowało ich do walki. O tym, że wszyscy mało tam nie zginęliśmy. Caspar w jakimś stopniu miał rację i właśnie to mnie przerażało. Strach paraliżował mnie na tyle. że chciałam zrezygnować z jakiejkolwiek konfrontacji, przekonując się, że tak będzie lepiej. Tak będzie bezpieczniej. Jakkolwiek głupio to nie brzmiało.
Podniosłam głowę i przyjrzałam się szumiącym drzewom. Wszechobecna cisza mnie przerażała, ale potrzebowałam jej. Nie mogłam znieść kłótni chłopaków, narzekania i ciągłego protestowania. Bałam się, że w którymś momencie się nie powstrzymam, wybuchnę, a potem zacznę płakać i już nie przestanę. Dlatego wybrałam pusty ogród zamiast spędzenia czasu z przyjaciółmi, z którymi przecież nie widziałam się wieki.
– Tu jesteś.
Mary usiadła obok mnie i uśmiechnęła się. Wiatr bawił się jej włosami, unosząc je i zarzucając to na plecy. to na twarz.
– Musiałam się przejść – wyjaśniłam, próbując się usprawiedliwić. 
– Mhm – odpowiedziała, spoglądając w dal. – Chłopaki są niepocieszeni.
– Wiem – westchnęłam.
– Ale ty nie wydajesz się jakoś bardzo zawiedziona.
– Uważam, że to dobra decyzja. Wciąż jesteśmy dziećmi, Mary. Co możemy wiedzieć o prawdziwej walce, o narażaniu życia. Mamy dopiero siedemnaście lat, na Merlina, ledwo co możemy podejmować samodzielne decyzje a co dopiero czynnie uczestniczyć w oporze.
– Boisz się? – spytała cicho, obejmując się ramionami.
– Ten kto się nie boi, jest po prostu głupi – wyszeptałam.
– Nie powiedziałaś tego reszcie. Że uważasz, że tak będzie lepiej – dodała po chwili ciszy.
– Bo nie miałam ochoty się kłócić. Mam wrażenie, że ten temat przewałkowałam milion razy, zwłaszcza z Jamesem i nie chcę do tego wracać. Nie chce znowu przerabiać rozmowy z dworca. Po prostu... wiem jak na nich wpłynął widok przyjaciół, atakowanych i rannych. Oni szukają zemsty, chcą być bohaterami. Na pewno zrobiliby coś głupiego. Nawet sam fakt, że to wcale nie było tak, że Dumbledore nam chciał coś powiedzieć. Nie, to oni nalegali na to spotkanie, liczyli na to, że zbierzemy się wszyscy i staniemy się jedną wielką armią. Całe to ich paplanie o Zakonie, wydaje mi się, że ich podsłuchiwali czy coś. Chcieli się włamać do jakiegoś pokoju, skądś musieli wytrzasnąć tą nazwę i wiedzę kto należy do tego ugrupowania. Według mnie myszkowali całe wakacje, żeby coś wyniuchać. Dlatego nie chciałam ingerować.
– Chyba coś w tym jest – mruknęła cicho Macdonald. – Zrobisz z tym coś?
– Nie wiem, obiecałam sobie, że przestanę się tak przejmować. No wiesz. reagować na wszystko emocjonalnie, wykłócać się. Nie chcę, żeby nasz ostatni rok w Hogwarcie był pełen kolejnych bezsensownych kłótni. 
– Okej, przyznaj się, co bierzesz?
Obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Mary oparła się o moje ramie i uśmiechnęła się.
– Wiesz o co mogło im chodzić? Z tą nagrodą za zasługi i że zostaniemy docenieni?
– Nie mam pojęcia – przyznałam szczerze.
– Dziwne – mruknęła, cichnąc na chwilę. – Zbaczając z tematu, co ty na to, żeby przyjechać do mnie na parę dni jakoś pod koniec wakacji?
– No nie wiem – mruknęłam, udając nieprzekonaną.
– No weź. pospacerujemy, spędzimy trochę czasu razem, może nawet zrobimy jakieś pożegnalne ognisko?
– No tym ogniskiem mnie wygrałaś – stwierdziłam, a Mary zachichotała.
– I to rozumiem.
Siedziałyśmy tam jeszcze dłuższą chwilę, w ciszy wpatrując się w falujące morze zieleni. Prawda była taka, że dopiero wtedy dostrzegłam, co ten miesiąc z nami zrobił. Każdy nas zmienił się delikatnie, wydoroślał, ale największą zmianę widziałam w sobie. Zmianę. która kształtowała się we mnie od dłuższego czasu, do której musiałam dojrzeć. I wiecie co?
Cholernie mi się ona podobała.


Nawet nie wiecie jak ciężko jest wrócić do rozdziału, który zaczęło się pisać rok temu. Przerwałam gdzieś w połowie zdania. w połowie myśli i zgaduj, co miało być dalej.
Podpowiem wam, nie zgadłam. Ale wymyśliłam na nowo i jakoś to pociągnęłam. Chociaż było ciężko.
Nie wierzę, że znowu tu jestem i piszę do Was po takim czasie. Chciałabym, żeby ten powrót był jakoś bardziej spektakularny, albo żeby rozdział był chociaż trochę wyższych lotów, ale to chyba wszystko na co mnie teraz stać. Czuję się zardzewiała. Ciężko było mi wrócić do pisania.
Caspar to postać stworzona przez Elitarne w związku z małym konkursem z okazji drugiej rocznicy bloga. Dziewczyny go wykreowały, a ja przejęłam go w swoje łapki i mam nadzieję, że Was nie zawiodłam!
Mam też maleńką prośbę – jeśli znajdziecie jakieś błędy, nie krzyczcie na mnie. Sprawiłam sobie nowego laptopa i po pierwsze, ciągle zamiast przecinków stawiam kropki (w samej notce od autora właśnie poprawiłam pięć takich), a po drugie tutaj jakoś ciężej mi się wszystko poprawia. Może po prostu się jeszcze nie przyzwyczaiłam.
I to by było na tyle. Dziękuję wszystkim, którzy czekali. To dzięki Wam wróciłam.
Kolejny rozdział w ostatni piątek października. Tak jak obiecałam. Dam z siebie wszystko, mam tylko nadzieję, że studia nie zabiorą mi wszystkich chęci do życia.
Moc uścisków i do zobaczenia za miesiąc, Wasza
Atelier


wtorek, 5 września 2017

Powrót :)

Chciałam tylko napisać, że niesamowicie dziękuję Wam za każde ciepłe słowo. Naprawdę nie spodziewałam się, że aż tyle osób będzie czekać. Byłam miło zaskoczona Waszymi komentarzami i każdy znalazł miejsce w moim serduszku.
W końcu wróciłam do domu, w końcu znalazłam czas, żeby odpocząć po moich wcale-nie-wakacjach i w końcu zabrałam się porządnie za rozdział. Chciałabym wrócić do systemu jednego rozdziału miesięcznie i postaram się sprostać temu wyzwaniu, nawet pomimo nadchodzących studiów. Nowy rozdział powinien pojawić się we wrześniu, może uda mi się go skończyć w tym tygodniu, chociaż niczego nie obiecuję. Tak czy siak, na bank dłużej niż 3 tygodnie czekać nie będziecie, jestem Wam to zdecydowanie winna.
I na koniec, znowu, dziękuję. To dzięki Wam jestem tu gdzie jestem.
Cieszę się, że wróciłam.


"– Nie widzieliśmy się z Lily przez całe wakacje, więc właściwie nie mieliśmy jak poopowiadać co u nas – wyjaśnił Syriusz. 
Poopowiadać co u was, przemknęło mi przez myśl. Raczej kogo nowego poznaliście.
– Przecież nic się nie dzieje – powiedziała Alia, odwracając się w kierunku chłopaków. – Tyle, że naprawdę musimy iść, jeśli chcemy zdążyć...
– Tak, idziemy – przerwał jej James, odzyskując zdolność mówienia. Wciąż jednak nie patrzył w moim kierunku."