Budynek szpitala był pogrążony w
przeraźliwej ciszy. Fleamont zniknął w poszukiwaniu lekarza, zostawiając naszą
piątkę w przyciemnionym holu. Chwilę później znikąd pojawiła się drobna osóbka
w białym kitlu i plikiem papierów w rękach. Na nosie miała wielkie okulary,
które wyglądały, jakby ważyły tonę. Dziewczyna prezentowała się naprawdę
młodo – nie mogła być od nas starsza o więcej niż pięć lat.
– Chodźcie
za mną – rzuciła cicho i poprowadziła nas labiryntem korytarzy. Nie
mogłam skupić się na otaczających mnie ścianach, wciąż myśląc o tym, co
zdarzyło się w domu Clarie. W ogóle nie zwracałam uwagi na mijane
pomieszczenia, schody i przejścia. Coś w tamtym miejscu mnie przytłaczało,
sprawiało, że chciałam uciec jak najdalej i nigdy już tam nie wrócić. Niepokój,
pomyślałam. To, co czułam, to był niepokój.
– Jesteśmy na miejscu. W
razie jakichkolwiek pytań, lekarz powinien być w dyżurce. I proszę bardzo jej
nie męczyć. Wciąż nie powinna się denerwować.
Pokiwałam głową, spoglądając na
Clarie, która zrobiła się przeźroczysta. Stażystka o imieniu Bree, jak
dowiedziałam się z plakietki na jej piersi, którą dopiero wtedy zauważyłam,
uśmiechnęła się do nas smutno, po czym zawróciła, zostawiając nas w ciszy. Pan
Potter poklepał swojego syna po ramieniu i odchrząknął cicho.
– Dam wam chwilkę.
James pokiwał głową a potem
spojrzał na nas znacząco. Dorcas powoli przesunęła się do przodu i złapała za
klamkę.
– Gotowa?
Clarie pokiwała głową i weszła
do środka jako pierwsza.
W pomieszczeniu panowała cisza.
Maryl leżała na łóżku po lewej stronie, miała przymknięte powieki i chorobliwie
szarą twarz. Patford natychmiast podeszła do niej i jak najdelikatniej
przysiadła na krześle obok. Wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać, a samo
patrzenie na tą dwójkę sprawiało, że też miałam ochotę to zrobić.
– Maryl?
Syriusz podszedł do łóżka i
obejrzał się na swojego przyjaciela. Rogacz oparł się o ścianę przy łóżku i
uśmiechnął smutno, kiedy dziewczyna powoli otworzyła oczy.
– Jak się czujesz? –
powiedziała cicho Clarie, pochylając się nad nią z troską.
– Zmęczona – westchnęła
Binner, podnosząc się na łokciach do góry. Miała delikatnie zachrypnięty głos,
jakby dawno się nie odzywała.
– Wiadomo, kiedy cię
wypuszczą? – spytała Dorcas, opierając się o ramę łóżka.
– Nie do końca. Wciąż robią mi
jakieś badania.
– A powiedzieli chociaż, co
dokładnie się stało?
– Tylko tyle, że musiałam
oberwać jakimś mocnym urokiem. Ale już się czuję dobrze, naprawdę.
Nie wyglądała, jakby tak było.
Kiedy spojrzała na mnie, dostrzegłam błysk zmęczenia w jej oczach, jakby już ta
zwykła rozmowa doprowadzała ją do skraju wyczerpania.
– Żałuję, że przybiegłem za
późno, gdybym znalazł tego, kto ci to zrobił... – zaczął Syriusz,
zaciskając dłonie w pięści, na co Maryl pokręciła głową.
– To by nic nie dało. Wszystko
działo się zbyt szybko.
W pokoju zaległa cisza. Clarie
ujęła przyjaciółkę za rękę, a ta uśmiechnęła się do niej, chociaż bardziej
wyglądało to na grymas bólu. James i Syriusz wymienili porozumiewawcze
spojrzenie, a ja zmarszczyłam brwi. Na gołe oko było widać, że znowu coś knują.
– Tak czy siak, cieszymy się,
że nic ci nie jest, Maryl – powiedziała Dorcas, kładąc rękę na ramie
łóżka, jakby chciała pokazać, że wszystko będzie dobrze. – Niedługo stąd
wyjdziesz, a za miesiąc wrócimy do Hogwartu i odbijemy sobie te wakacje, okej?
– Jasne – zachichotała
cicho Binner. – Już nie mogę się doczekać.
– I bardzo dobrze –
powiedziałam, uśmiechając się do niej. Dziewczyna odgarnęła za ucho kosmyk
poplątanych włosów i odwzajemniła mój gest.
Spędziliśmy z nią prawie
godzinę, obiecując, że niedługo znów do niej zaglądniemy. Mimo wszystko,
czułam, że to za mało. Czułam, że powinnam była tam zostać, chociaż co więcej
mogłabym zrobić? Maryl miała zapewnioną opiekę, potrzebowała jedynie spokoju.
Powoli opuściliśmy pokój,
zostawiając ją z Clarie, która chciała się jeszcze pożegnać. James pocałował ją
w policzek, a ja zaczęłam się zastanawiać, jak wyglądały teraz ich stosunki. Od
wykolejenia się pociągu nie mieliśmy kontaktu, a ostatnia ich rozmowa, o której
wiedziałam, miała miejsce tuż przed końcem roku szkolnego. Co postanowili?
Kiedy wróciliśmy na korytarz,
dostrzegłam, że Fleamont rozmawiał z jakąś kobietą w kitlu. Dopiero kiedy ta
odwróciła się w naszą stronę, rozpoznałam Eloise, lekarkę, która prowadziła
magomedyczne spotkania zawodowe w Hogwarcie.
– Gotowi do drogi? –
spytał pan Potter, uśmiechając się do nas ciepło.
– Czekamy jeszcze na Clarie.
Dzień dobry – dodałam, na co kobieta pokiwała głową.
– Witaj, Lily. Naprawdę miło
cię widzieć, jak wakacje?
– Spokojnie –
odpowiedziałam, nie za bardzo wiedząc co jeszcze mogłabym powiedzieć.
– To dobrze. Powinniście
wypocząć przed powrotem do szkoły – zaśmiała się cicho, odgarniając siwe
włosy za ucho. Od ostatniego spotkania sprawiła sobie grzywkę, która
przysłaniała jej jasne brwi, ujmując jej kolejnych parę lat. Zawsze niezmiernie
podobała mi się jej fryzura, miałam wrażenie, że to dzięki niej Eloise miała
taki dobry kontakt z młodzieżą, w końcu sama wyglądała na niewiele starszą.
Chwilę później drzwi od pokoju
Maryl otworzyły się po raz ostatni i w progu stanęła Clarie, próbując się
uśmiechnąć.
– Okej, możemy się zbierać.
James poklepał ją po ramieniu,
a Dorcas uśmiechnęła się pocieszająco. Patford była w naprawdę złym stanie, ale
gdyby się nad tym zastanowić, rozumiałam ją w stu procentach. Jeśli to samo
stałoby się Mary i to ona wylądowałaby w ciężkim stanie w szpitalu...
Wszyscy skierowaliśmy się w
kierunku wyjścia, a ja zaczęłam zastanawiać się, od jak dawna nie widziałam
Mary. Przez klauzurę dotyczącą komunikowania się nałożoną przez Ministerstwo,
nie mogłyśmy kontaktować się tak często, jakbyśmy chciały. Niesamowicie za nią
tęskniłam. Gdyby spojrzeć na to z innej strony, to to był kolejny plus
spotkania z Dumbledorem. W końcu mogłyśmy się zobaczyć.
– Okej, dajcie mi jeszcze
chwilę, skoczę szybko do zabiegówki, powiedzieć, że wychodzę – zawołała
Eloise, odłączając się od nas na pierwszym piętrze. – Możecie poczekać w
holu.
– Ona idzie z nami? –
spytała Dorcas, nachylając się nad moim ramieniem. Wzruszyłam ramionami,
spoglądając za oddalającą się lekarką.
– Jest w Zakonie – rzucił
Syriusz, od niechcenia odgarniając włosy z oczu.
– W czym?
– Och, no to ta ich organizacja
"przeciwko złu" czy coś. Tak na to mówią, Zakon.
– A ty to wiesz, bo...? –
mruknęłam nieprzekonana.
– Bo na pewno w nim jest,
zgarnął fotel prezesa – zachichotała Dorcas, na co James odwrócił się i
obrzucił ją rozbawionym spojrzeniem.
– Wspomnisz moje słowa,
Meadowes, jeszcze zobaczycie – westchnął Syriusz,
ostentacyjnie strzepując kurz z koszulki, na co obie parsknęłyśmy śmiechem.
– Taa – szepnęła Dorcas,
kręcąc głową z politowaniem.
– Wybaczcie – doszedł nas
głos Eloise, kiedy przekroczyliśmy olbrzymie drzwi prowadzące do
recepcji. – Musiałam jeszcze wstąpić do dyżurki, nie mam pojęcia gdzie
zniknęli wszyscy stażyści, kiedy są naprawdę potrzebni. Ale już jestem, możemy
iść?
– Nic się nie stało, właściwie
to dopiero przyszliśmy – zapewnił ją James, próbując zagłuszyć napad
chichotu Syriusza.
Eloise uśmiechnęła się,
poprawiając ucho torebki, które zsuwało się jej z ramienia, po czym ruszyła w
kierunku drzwi. Tego dnia ubrana była w błękitną sukienkę w czarne grochy. W
jej obecności hol wydawał się być wręcz przerażająco opustoszały, jakby w całym
budynku nie było oprócz nas żywej duszy. Winfred w ogóle nie pasowała do tego
ponurego nastroju. Ucieszyłam się, kiedy w końcu wyszliśmy na zewnątrz. Miałam
wrażenie, że ten szpital niesamowicie mnie przygnębiał, tak jakby każda sekunda
przebywania w nim okraszona była nieustającym niepokojem.
– Tutaj – powiedziała
Eloise, prowadząc nas w jedną z ocienionych uliczek. – Tutaj powinno być w
porządku.
– Gdzie teraz? – spytała
Dorcas, rozglądając się po zakurzonej kostce.
– Zabieram was na małą
wycieczkę – rzuciła kobieta, zerkając na zegarek. – Złapcie się za ręce.
Clarie spojrzała na mnie
zdziwiona, jakby pytając się, co to właściwie znaczy, jednak wszyscy zgodnie
zrobili to, o co prosiła Winfred, a sekundę później staliśmy już na niewysokim
wzgórzu, z którego rozciągał się widok na całe miasteczko. Najbliżej nas znajdowała
się posiadłość otoczona potężnym żywopłotem, z wysokimi kolumnami i wieżyczkami
wzbijającymi się ku niebu spośród morza igieł i liści.
– Witajcie w Gaju –
powiedziała z uśmiechem Eloise, mrugając do nas wesoło, a potem ruszając w dół
zbocza.
Przez całą podróż nikt nie
odezwał się ani słowem. Wszyscy w ciszy przyglądali się rosnącemu zarysowi
dworku, który wyłaniał się spomiędzy drzew. Główna brama, prowadząca do
wielkiego dziedzińca z fontanną na środku była otwarta, sprawiając wrażenie,
jakby w powietrzu wisiał wielki slogan "zapraszamy na dni otwarte!".
Powoli stoczyliśmy się na wąską, kamienną dróżkę i ruszyliśmy w stronę wejścia,
rozglądając się z otwartymi ustami. Dopiero kiedy zbliżyliśmy się na tyle, by
objął nas cień potężnego klonu, rosnącego przy bramie, dostrzegłam uśmiechniętą
postać, opierającą się o murek okalający ścieżkę.
– A już myślałem, że się
zgubiliście – zaśmiał się Anthony Godfray, stawiając dwa kroki w naszym
kierunku.
– Aż tak wątpisz w moje
zdolności przewodnicze? – odpowiedziała Eloise, odwzajemniając jego
szeroki uśmiech.
– Jakżebym śmiał.
Fleamoncie – rzucił mężczyzna, ściskając jego dłoń. – Niezmiernie
miło mi cię widzieć.
– Witaj, Anthony!
– Jak podróż?
– Och, w moim wieku każdy ruch
jest wskazany, powiedziałbym więc, że wręcz orzeźwiająca.
– Tato – mruknął James.
Jego policzki zaróżowiły się delikatnie, kiedy kopnął kamień leżący obok jego
stopy.
– No co? Nie mam racji? –
odpowiedział Fleamont, absolutnie nic sobie nie robiąc z zażenowania syna, po
czym znowu zwrócił się w kierunku naszego gospodarza. – Mam nadzieję, że
nie sprawiamy ci kłopotu tym najściem.
– Ależ skądże – zapewnił
Anthony, uśmiechając się. – Chodźcie, wciąż czekamy na parę osób.
– Skoro to Dumbledore chciał
się z nami spotkać, to co my tu właściwie robimy? – spytałam szeptem, na
co Dorcas wzruszyła ramionami.
– A myślałaś, że gdzie się
wybieramy?
– Najpierw przyszedł mi na myśl
Hogwart – przyznałam, rozglądając się po obszernym ogrodzie.
– Mówiłem, będziemy rozmawiać z
Zakonem – rzucił Syriusz, nachylając się do nas. Clarie westchnęła cicho,
wymieniając z nami wymowne spojrzenie. – No co się tak patrzycie na
siebie, mówię serio. Dlatego jesteśmy tutaj, gdzie wszyscy się spotykają.
– Skąd ty to wszystko
wiesz? – spytała Dorcas.
– Bo już tu byłem.
Byliśmy – poprawił się, spoglądając na Jamesa. – A myślicie, że
kto wam załatwił tą rozmowę?
Meadowes wyglądała, jakby
zamierzała coś odpowiedzieć, ale w tym samym momencie dotarliśmy do otwartych drzwi.
Anthony odwrócił się do nas i z uśmiechem poprowadził do środka.
Wnętrze dworku utrzymane było w
starym stylu. Na kremowych ścianach wisiały portrety grupy uśmiechniętych
staruszków, w tym byłego Ministra Magii. Oprócz obrazów, w wysokim holu znajdowała
się potężna komoda i lustro w bogato zdobionej ramie.
– Mamy jeszcze trochę czasu,
więc śmiało, rozgośćcie się. Spotkamy się w jadalni, to tuż za tymi drzwiami.
Wszyscy pokiwali głowami. James
i Syriusz nachylili się ku sobie, natychmiast zaczynając szeptać, a Clarie
wróciła do rozmowy z Eloise na temat Maryl. Cicho westchnęłam i już otwierałam
usta, żeby zagaić do Meadowes, kiedy ktoś mnie uprzedził.
– Dorcas, mógłbym zamienić z
tobą słówko?
Obie spojrzałyśmy na Godfray'a,
którzy patrzył zachęcająco na moją przyjaciółkę. Za jego plecami stał pan
Potter, uśmiechając się wesoło. Dorcas kiwnęła głową i powoli ruszyła w ich
kierunku.
– Było mi bardzo przykro, kiedy
usłyszałem o śmierci twoich rodziców, uważałem ich za wspaniałych ludzi.
– Dź-dziękuję – wydusiła z
siebie zaskoczona Dorcas.
–Widzisz, całkiem nieźle
dogadywałem się z twoim ojcem. Zdradził mi coś w tajemnicy i pomyślałem...
Przyglądałam się jak znikają w
przejściu do maleńkiego saloniku, a ich głosy powoli cichną. Kiedy się
odwróciłam, Clarie i Eloise właśnie wychodziły do ogrodu, a James i Syriusz
próbowali niepozornie włamać się do jednego z zamkniętych pokoi.
– Czy was porąbało?
Oboje obrócili się, starając
się wyglądać możliwie jak najbardziej niewinnie. W ręku Syriusza błysnął
metalowy wytrych wielkości długopisu, który pokryty był wypustkami i guzikami.
Sekundę później zniknął w tylnej kieszeni spodni chłopaka.
– Ale tak ogólnie, czy chodzi
ci o coś konkretnego? – spytał Black.
– Dobrze wiesz o co mi chodzi.
– Nie – stwierdził, robiąc
głupią minę i kręcąc głową. James ledwo powstrzymał uśmiech.
– Co wy znowu knujecie?
– Dowiesz się, jak będziemy
chcieli ci powiedzieć.
Kiedy otwierałam z oburzeniem
usta, w drzwiach wejściowych pojawiła się mknąca burza złotych loków, która
rzuciła się na plecy Jamesa.
– Mam cię!
Z uniesionymi brwiami
przyglądałam się roześmianej dziewczynie, którą Potter okręcił wokół siebie.
Syriusz uśmiechnął się do niej, kiedy zeskoczyła na ziemię i poczochrała włosy
Rogacza.
– Myślałam, że nigdy nie
przyjedziecie.
– Mieliśmy dużo na
głowie – zapewnił Syriusz, przytulając ją, tuż po tym jak pocałowała
Jamesa w policzek.
– Chyba nie czekałaś za
długo? – spytał Potter, tarmosząc włosy. Tarmosząc.
– Nie – odarła dziewczyna,
śmiejąc się. – Idziemy?
Dopiero kiedy Syriusz spojrzał
na moją wysoko uniesioną brew, jego usta zacisnęły się a następnie powróciły do
uśmiechu, tym razem jednak chłopak ledwo powstrzymywał się od śmiechu.
– Ee, Lily, to jest Alia –
rzucił rozbawiony. James natychmiast się wyprostował, patrząc gdzieś w bok, a
blondynka obróciła się. Miała ładną, okrągłą twarz i niesamowicie szpiczasty
nos, co niestety dodawało jej uroku. Tak jakby na niej każda niedoskonałość
wyglądała lepiej. Jej ręce, które właśnie zbierały kosmyki włosów,
zadrgały.
– Cześć!
Kiedy skończyła wiązać kucyka
natychmiast podała mi dłoń.
– Cześć – odparłam wciąż
lekko osłupiała.
– Miło cię poznać, słyszałam o
tobie dużo dobrego.
– Eeee... tak – wydukałam,
nie wiedząc, co podziać z rękami. Alia włożyła swoje do tylnich kieszeni, ale
moja próba zrobienia tego samego była tak nieudolna, że w końcu zrezygnowałam i
opuściłam je wzdłuż ciała, stojąc jak sierota.
– Nie widzieliśmy się z Lily
przez całe wakacje, więc właściwie nie mieliśmy jak poopowiadać co u nas –
wyjaśnił Syriusz.
Poopowiadać co u was, przemknęło mi przez myśl. Raczej kogo
nowego poznaliście.
– Przecież nic się nie dzieje
– powiedziała Alia, odwracając się w kierunku chłopaków, jakby chciała
zaznaczyć, że to, iż jakaś tam dziewczyna wcale jej nie zna, nie jest dla niej
najmniejszym problemem. – Tyle, że naprawdę musimy iść, jeśli chcemy zdążyć...
– Tak, idziemy – przerwał
jej James, odzyskując zdolność mówienia. Wciąż jednak nie patrzył w moim
kierunku.
– Wybacz, Lily, ale musimy cię
na chwilę zostawić. Sprawy wagi państwowej – odrzekł śmiertelnie poważny
Syriusz, po czym poklepał przyjaciela po plecach i skinął na Alię, która
ruszyła za nim ku drzwiom. James w końcu odważył się unieść wzrok. Coś chodziło
mu po głowie, widziałam to w jego twarzy. Jakby bił się z własnymi myślami,
jakby był na skraju powiedzenia czegoś, ale sekundę przed tym, jak mogłoby to z
niego wylecieć, odwrócił się i odszedł. A ja, wciąż czując na sobie ciężar jego
spojrzenia, dobrze wiedziałam co chciał powiedzieć.
Nie było cię. Nie chciałaś być. Sama tak zadecydowałaś.
Sama mnie odrzuciłaś.
Przez kilka sekund stałam w
miejscu, nie mogąc się poruszyć, nie mogąc nawet nabrać oddechu. Powietrze było
zbyt ciężkie. Bolało mnie myślenie o tym, że wcale nie
powinnam się czuć źle. Westchnęłam, próbując się rozluźnić. Wszystko jest w
porządku.
– To nie było miłe.
Z zaskoczenia aż krzyknęłam. Z
łomoczącym sercem odwróciłam się do tyłu, w poszukiwaniu kogoś, kto to
powiedział. Dopiero po chwili zobaczyłam sylwetkę chłopaka siedzącego na
schodach prowadzących ku kolejnym piętrom. Brunet wstał i uśmiechnął się do
mnie przepraszająco.
– Wybacz, nie chciałem cię
przestraszyć.
– Podsłuchiwałeś?
– Właściwie, to siedziałem tu
cały czas, zanim jeszcze przyszliście. Po prostu nikt nie zwrócił na mnie
uwagi. Jak zwykle z resztą.
Chłopak zeskoczył z dwóch
ostatnich stopni i opuścił ramiona. Cała jego twarz usiana była piegami, a uszy
zabawnie odstawały, jakby ktoś mu je za mocno naciągnął. Był wysoki i kościsty,
ale nie w niezdrowy sposób. Kiedy zobaczył, że mu się przyglądam, poprawił
brązowe, przydługie włosy i odchrząknął.
– Caspar Fimmel –
powiedział, wyciągając w moim kierunku rękę. – I jeszcze raz przepraszam
za tamto, nie chciałem wyjść na jakiegoś świra.
– Lily Evans. I chyba nic nie
szkodzi.
Uścisnęłam jego dłoń a on
uśmiechnął się. Miał niesamowicie białe zęby.
– Wiem. To znaczy, kojarzę cię
ze szkoły, nie, żebym cię jakoś śledził, czy coś.
– Och – powiedziałam. W
jakiś sposób chłopak wzbudzał we mnie sympatię. – Więc chodzisz do
Hogwartu?
– Ta – mruknął
posępnie. – W sumie nie dziwię się, że mnie nie kojarzysz. Nigdy nie byłem
zbyt popularny. Przynajmniej nie tak jak wy – dodał.
Zaśmiałam się.
– Wcale nie jestem
popularna – rzuciłam.
– Względy Pottera wyniosły cię
do góry w rankingu.
– W rankingu? – spytałam,
unosząc brew, na co Caspar się zarumienił.
– Och, no wiesz, kiedy młodsze,
totalnie olewane dzieciaki nie mają co robić, rozmawiają o tych popularnych.
– Więc jesteś jednym z tych
młodszych, totalnie olewanych dzieciaków?
– Jestem w Huffelpuffie, to
chyba wiele wyjaśnia.
Fimmel wzruszył ramionami,
trochę zawstydzony, a potem spojrzał na mnie.
– Ta blondynka to Alia
Alcidair. Daleka krewna – wyjaśnił.
– Nigdy nie widziałam jej w
Hogwarcie.
– Och, ona nie chodzi do
Hogwartu. Jest charłaczką – dodał, widząc moją minę.
– Och – powtórzyłam, nie
mogąc wymyślić nic lepszego.
– Ta. Kiedyś mieszkała z
rodzicami w Dolinie Godryka, ale przeprowadzili się tutaj w te wakacje.
– Nie wyglądasz na
najszczęśliwszego z tego powodu.
– Bo jej nie lubię. Wkurza mnie
tą swoją wesołością i pogodnością. Żyje tuż obok magii, a nie może jej
posmakować, ja na jej miejscu chodziłbym zły na cały świat.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć,
więc po prostu pokiwałam głową. Caspar jednak się tym nie przejął.
– Poznali się, kiedy
przyjechali tu po raz pierwszy. Twoi przyjaciele – dodał. – Była tu z
rodzicami, oglądali dom w sąsiedztwie. Potem wrócili razem do Doliny, w sensie
ona, James i Syriusz.
– Po co mi to mówisz? –
spytałam.
Caspar się zarumienił.
– Widziałem, jak na niego
patrzyłaś. Ja bym chciał wiedzieć – powiedział cicho, szurając swoim butem
i patrząc się w ziemię.
Dawna Lily by się
zbulwersowała. Obruszyłaby się, zaprzeczyłaby temu. Ale wtedy, stojąc w tym
pustym holu, nie potrafiłam nie czuć sympatii do tego chłopaka o zabawnie
powywijanych, brązowych lokach. Jego uwaga raczej mnie rozbawiła. Do
czego to doszło, żebym była zazdrosna o Jamesa? Moja warga zadrgała,
kiedy próbowałam się nie uśmiechnąć, na myśl o jego minie, gdyby to usłyszał.
– Chcesz się przejść? –
spytałam, co wyraźnie zaskoczyło chłopaka. Spojrzał na mnie, a potem uśmiechnął
się szczerze i pokiwał głową.
– Pokażę ci moje ulubione
miejsce w tej zatęchłej ruderze.
Caspar poprowadził mnie na
zewnątrz, a potem wzdłuż ścian budynku. Z tamtej strony wszystko pokryte było
bluszczem, jakby ludzie zostawili naturę samą sobie i przestali się interesować
tym, co dzieje się w ogrodzie. W starych oknach rezydencji odbijało się
światło, rzucając na ścieżkę odblaski słońca. Było tam tak cicho, jakby ktoś
nagle wyłączył cały świat. Caspar uśmiechnął się do mnie, prowadząc mnie w
stronę krzewów róży.
– Nie chciałem, żebyś
pomyślała, że jestem jakimś świrusem. Przepraszam, jeśli zachowywałem się
dziwnie. Po prostu czasem ciężko nawiązuje mi się znajomości – powiedział
po dłuższej chwili ciszy.
– W porządku –
odparłam. – Zdarza się nawet najlepszym.
Chłopak zaśmiał się.
– Więc ty też przyjechałeś na
to spotkanie? – spytałam po chwili ciszy.
– Nie, ja tu mieszkam.
Uniosłam brwi a Caspar
uśmiechnął się.
– To dom mojego wujka.
– Pan Godfray jest twoim
wujkiem?
– Dla mnie to wujek Anthony,
ale pan Godfray też przejdzie.
– A gdzie twoi rodzice?
– A gdzie są teraz jacykolwiek
rodzice?
Nie zrozumiałam. Patrzyłam na
jego twarz, kiedy przedzierał się przez zarośniętą ścieżkę.
– Jesteśmy na miejscu –
powiedział po chwili, odwracając się w moim kierunku.
Rozejrzałam się. Placyk
wyglądał na długo nieużywany. Po jego przeciwnej stronie piętrzyły się ruiny
czegoś, co wyglądało na szklarnie z kamiennymi filarami. Odłamki szkła
piętrzyły się wokół budowli, prawie całkiem porośniętej różami.
– Pięknie tu –
powiedziałam cicho.
Caspar uśmiechnął się.
– To jedyne miejsce, do którego
nikt nie przychodzi.
– Oprócz ciebie. – Chłopak
usiadł na kamiennej ławce i wpatrzył się w ruiny. Przez moment się wahałam, a
potem zrobiłam to samo. – Jeśli chodzi o twoich rodziców, przepraszam. Nie
powinnam była...
– W porządku. Zdążyłem się już
z tym pogodzić.
– Och.
Nie wiedziałam co powiedzieć.
– Dlatego nie rozumiem. Czemu
chcecie to zrobić. Nie uważacie, że wystarczająco dużo ludzi zginęło już przez
wojnę?
– Wojna ma to do siebie, że
zawsze pochłania ofiary.
– Moi rodzice nie byli
ofiarami. Sami zadecydowali o swoim losie. Byli naukowcami –
wyjaśnił. – Pracowali nad czymś dla ministerstwa. Dla Zakonu. Wszystko
jedno. Mieli rodzinę, a wybrali pracę.
– Wiesz, czasami... –
zaczęłam, próbując delikatnie dobrać słowa.
– Tutaj przeprowadzali
eksperymenty. Próbowali coś stworzyć, wszędzie leżały jakieś tajne schematy.
Przynajmniej tak mówili ci, którzy ich znaleźli.
Caspar oderwał wzrok od ruin i
popatrzył w niebo prześwitujące pomiędzy gałęziami drzew. Znowu nie wiedziałam
co powiedzieć, nie wiedziałam jak się zachować. Chłopak jakby rozumiejąc moją
ciszę, uśmiechnął się nieśmiało.
– Znowu to zrobiłem. Znowu
wyglądam na świra, co?
– Nie, tylko nie mam pojęcia...
– Wiem. Nigdy jakoś specjalnie
z nikim o tym nie rozmawiałem – powiedział po chwili.
– Więc czemu powiedziałeś mi?
– Bo za chwilę spotkacie się z
ludźmi, do których chcecie dołączyć. Tyle, że medal zawsze ma dwie strony. Nie
potrzebne nam są kolejne ofiary. Wasi rodzice nie muszą tracić dzieci.
Caspar wstał i spojrzał w
stronę, z której przyszliśmy.
– Wiesz, Lily, lubię cię.
Jesteś tą mądrą i dobrą. Po prostu nie chcę, żebyś poszła w kierunku czegoś, co
może cię zniszczyć.
Powrót
zajął nam więcej czasu niż myślałam. Przy drzwiach zebrała się już grupka
ludzi. W głowie ciągle przetwarzałam słowa chłopaka. I jakaś część mnie
wiedziała, że ma rajce. Ciągle nie mogłam otrząsnąć się z myśli, że
byliśmy w miejscu, które pogrzebało na zawsze przyszłość dwójki ludzi.
Uświadomiłam sobie, że im bardziej wydawało mi się, że odsuwam od siebie
wydarzenia z czerwca i widok Maxse leżącej u moich stóp, tym bardziej
zakorzeniał się on we mnie. Śmierć była obecna w każdym miejscu, do którego
szłam.
Westchnęłam, podnosząc głowę.
Caspar szedł obok mnie, wpatrując się tłum przy drzwiach wejściowych.
Zdecydowanie był specyficzną osobą, ale raczej w dobry sposób. Był szczery do
bólu, ale i radosny – nawet pomimo wszystkiego, co się stało. Kiedy
zauważył że mu się przyglądam uśmiechnął się.
– Chyba ktoś na ciebie
czeka – powiedział, wskazując na ścieżkę przed nami.
Podążyłam wzrokiem za jego wyciągniętą
dłonią i mimowolnie się uśmiechnęłam. Przed nami stała rozpromieniona Mary,
ubrana w luźną bluzkę i jasne dżinsy. Kiedy nas zobaczyła, natychmiast ruszyła
w naszym kierunku.
– Lily!
Dziewczyna wpadła w moje
ramiona, śmiejąc się radośnie.
– Nareszcie –
zawołała. – Myślałam, że już się nie zjawisz.
– Nie mogłabym tego
przegapić – zaśmiałam się.
– No pokaż się –
powiedziała, odsuwając się. – Minął tylko miesiąc, a ty wyglądasz jak
całkiem inna osoba!
– I ty to mówisz?
Mary zarumieniła się i
pochyliła głowę, pozwalając by włosy zasłoniły jej policzki. Pojaśniały od
słońca, przez co wyglądała, jakby zrobiła sobie jasne pasemka. Jej ręce były
niesamowicie opalone, a ramiona usiane piegami.
– Merlinie, jak ja za tobą tęskniłam!
Dziewczyna ponownie zamknęła
mnie w żelaznym uścisku.
– Ja też.
Dopiero po chwili uświadomiłam
sobie, że Caspar wciąż stał obok, uśmiechając się pod nosem i bawiąc się
dłońmi. Wyglądał na troszkę zestresowanego.
– Och, to jest Caspar –
powiedziałam, odsuwając od siebie przyjaciółkę. – Jest na szóstym roku, w
Huffelpuffie.
– Miło cię poznać, Caspar,
jestem Mary.
Chłopak uścisnął jej
wyciągniętą dłoń i uśmiechnął się.
– Mi też miło cię poznać. To...
ja już się będę zbierał.
– Nie będzie cię na spotkaniu? –
spytałam, spoglądając na niego.
– Przecież mówiłem ci, jaki mam
do tego stosunek. Nie chcę bawić się w wojnę.
– W takim razie pewnie do
zobaczenia.
– Tak, do zobaczenia –
potwierdził kiwając głową, po czym uśmiechnął się ciepło i ruszył w kierunku drzwi.
– Hm, ciekawa osóbka –
powiedziała Mary, patrząc za jego oddalającą się sylwetką.
– Zdecydowanie ciekawa.
– No dobra, a tak w ogóle, co u
Maryl? Strasznie chciałam być wcześniej, ale musiałam zostać z Nancy, obiecałam
mamie, że się nią zajmę, kiedy wszyscy będą zajmować się targiem.
– Nancy?
– To moja kuzynka –
wyjaśniła Mary.
– Ach. no tak. A jeśli chodzi o
Maryl, to no cóż, chyba w porządku, chociaż wciąż nie wygląda najlepiej –
powiedziałam, ruszając powoli w kierunku wejścia do domu.
– Wszystko działo się tak
szybko. Wciąż śni mi się po nocach ten przeklęty dworzec.
Pokiwałam głową w milczeniu.
Przed oczami znowu stanął mi jego obraz, ale nie pozwoliłam, by całkiem mnie
pochłonął.
– Chyba tylko dlatego zgodziłam
się tu przyjechać – dodała cicho Mary. – Nie chcę nigdy więcej się
tak czuć.
Minęłyśmy jakąś starszą
czarownicę w wysokiej tiarze i dwie nastolatki, które kojarzyłam ze szkolnego
korytarza i wtedy ją zobaczyłam. Uśmiechała się, rozmawiając ze swoją
dziewczyną. Dziewczyną. Wciąż nie mogłam się do tego przyzwyczaić,
lecz tym razem nie to przykuło moją uwagę. Tym razem były to dwie kule, po obu
stronach jej ugiętych nóg.
– Grace – wyszeptała Mary,
również patrząc w jej kierunku. Była dziewczyna Jamesa (jeśli można było ją tak
w ogóle nazwać) spojrzała na nas, a jej uśmiech powiększył się.
– Lily, Mary! – zawołała,
machając do nas. Elsie ujęła ją w pasie, gdy oderwała rękę od jednej kuli,
jakby bała się, że blondynka się przewróci.
– Cześć – powiedziałam
cicho.
– Wy też tutaj? Myślałam, że
nie zgodzą się na przyjęcie młodszych roczników.
– My też – westchnęła Mary.
– Co ci się stało? –
spytałam.
– Och, przygniotła mnie
szyna. – Grace uśmiechnęła się krzywo. – Szczęście, że nic więcej się
nie stało.
Krukonki spojrzały na siebie w
ciszy, a ja natychmiast zrozumiałam, co miały na myśli.
– Tak czy siak, gdyby nie ty,
Lily, nie wiem czy ja wyszłabym z tego bez szwanku – powiedziała Elsie.
– Co masz na myśli?
– Usłyszałam twój głos na
korytarzu, wiesz, kiedy zgasły światła. Wyszłam wtedy do was, pamiętasz? Chyba
uratowało mi to życie.
– Nasz przedział prawie całkiem
zmiażdżyło. Z resztą... sama to widziałaś.
Pokiwałam głową, czując, że
robi mi się słabo. Grace spojrzała na mnie z bólem, a potem uśmiechnęła się
smutno.
– Musimy chyba powoli się
zbierać. Teraz potrzebuję trochę więcej czasu, żeby dotrzeć na miejsce.
Przyglądałyśmy się, jak Elsie
podtrzymuje Grace. Ruszyły powoli w stronę jadalni, uśmiechając się do nas po
raz ostatni, a ja poczułam rosnącą w gardle gulę, widząc, jak koślawo poruszała
się Butler.
– Nagle poczułam się całkiem
przerażona – powiedziała cicho Mary, spoglądając na mnie.
– Nawet nie wiesz, jak dobrze
cię rozumiem – szepnęłam.
Powoli ruszyłyśmy za
nimi. Kiedy przekroczyłyśmy próg domu, z pokoju na przeciwko wyłoniła się
zadowolona Dorcas.
– Mary! Jak dobrze cię widzieć.
Uśmiechnęłam się, widząc, jak
się przytulają.
– A ty co taka
uśmiechnięta? – spytałam.
– Nie uwierzysz. Okazało się,
że Godfray całkiem dobrze znał mojego tatę. W sumie pracowali w jednym
wydziale, więc zastanawiam się czemu od razu na to nie wpadłam. Tak czy siak,
tata wygadał mu się, że kupił jakąś małą posiadłość dla nas, żebyśmy mogli w końcu
zamieszkać na swoim. A że jestem ich jedynym dzieckiem i skończyłam
pełnoletniość, działka należy się mi!
– To wspaniale! Tylko czemu
wcześniej ci o tym nie powiedzieli?
– Ponoć tata nie zdążył tego
zgłosić, potwierdzenie kupna odbyło się w tym samym dniu, więc w żadnych
papierach nie było o tym wspomniane. Godfray nie interesował się za bardzo
spadkiem swojego współpracownika i odkrył do dopiero przez tą aferę z
zapraszaniem nas tutaj i tak dalej. Obiecał mi, że osobiście pomoże mi to
uregulować.
– Okej, jeśli to nie jest
świetna wiadomość, to nie wiem co nią jest – zaśmiała się Mary.
W tym samym momencie w holu
pojawili się Huncwoci, razem z ich nową koleżanką. Śmiali się z czegoś w
piątkę, nie zważając na innych.
– A to kto?
– Alia – westchnęłam.
– Ponawiam pytanie, a to
kto? – powtórzyła Dorcas, unosząc brwi.
– Um, nowa najlepsza przyjaciółka
Pottera? Chyba będziesz musiała go sama o to spytać, bo mi się jakoś nie chciał
zwierzać.
– Czy relację między wami będą
kiedyś normalne?
– Nie – stwierdziła Mary,
zanim zdążyłam chociażby otworzyć usta. – A jest to prawda jaśniejsza od
słońca.
– Ha, ha – mruknęłam. –
Chodźcie do środka.
Dziewczyny uśmiechnęły się pod
nosem i ruszyły za mną.
Jadalnia okazała się być wysokim
pomieszczeniem z ogromną ilością obrazów na ścianach przedstawiających sady,
ogrody i pastwiska. Przy długim stole z potężnymi wazami pełnymi kwiatów
siedziało mnóstwo osób. W niektórych rozpoznałam uczniów Hogwartu, z naszego i
starszych roczników. Eloise i Clarie siedziały obok Nathiasa i uśmiechniętej
brunetki, która musiała być chyba jego dziewczyną. Po drugiej stronie mignęła
mi Marlena McKinnon z paroma innymi, starszymi Gryfonkami, a za ich plecami
zobaczyłam paru znajomych Krukonów, którzy właśnie szli w kierunku McRonnera.
– Dużo ich – szepnęła Mary,
pocierając swoje ramię.
Pokiwałam głową, rozglądając się w
poszukiwaniu wolnego miejsca.
– Chodźcie usiąść.
Nie minęło dwadzieścia sekund,
kiedy w drzwiach pojawili się Huncwoci. Nie było już z nimi Alii, co przyjęłam
z ulgą. Remus uśmiechnął się do nas wesoło, a następnie pomachał nam wolną
ręką. Druga wciąż była w mugolskim stabilizatorze. Wydawało mi się, że trochę
urósł przez wakacje.
– Jak się czujesz? – spytałam.
– Wspaniale. Jakbym tylko nie czuł
wciąż efektów tego zaklęcia w nadgarstku, to mógłbym powiedzieć, że dawno nie
było tak dobrze. A co u was?
Żadna z nas nie zdążyła jednak
odpowiedzieć, bo w tym samym momencie do pomieszczenia weszły trzy osoby.
Anthony Godfray, jakaś ponura kobieta i sam dyrektor Hogwartu.
– Możemy zaczynać? – spytała
Eloise, a cała trójka pokiwała głowami i zajęła ostatnie wolne miejsca.
Dumbledore usiadł z boku, jakby chciał się odciąć od całej rozmowy. Dopiero po
chwili przemówił.
– Wierzę, że to wasza czwórka
najbardziej nalegała na to spotkanie?
Spojrzenia wszystkich automatycznie
powędrowały w stronę Huncwotów. I o ile Remus i Peter wyglądali na odrobinę
przerażonych, James i Syriusz spojrzeli na siebie i pokiwali głowami. Dyrektor
przyglądał im się z ciepłym uśmiechem, jakby miał zamiar dyskutować z nimi o
pogodzie.
– W takim razie – zaczął,
machając zachęcająco ręką.
– Och, no tak – odezwał się
James, odchrząkując. – Więc po tym, co wydarzyło się pod koniec zeszłego
roku szkolnego, uważam, to znaczy uważamy, że powinniśmy mieć możliwość
dołączenia się do ruchu oporu.
– A skąd pomysł, że coś takiego
nieprzerwanie funkcjonuje? – spytał Anthony, uśmiechając się, jak wcześniej
Dumbledore.
– Bo ostatnim razem kiedy
próbowaliśmy o tym porozmawiać, usłyszeliśmy, że jesteśmy za młodzi – rzucił
Syriusz. – Co z resztą jest brednią, bo to my walczyliśmy na Kings Cross,
narażaliśmy życie i udało się.
– Śmierciożercy uciekli, kiedy
zjawiły się posiłki z ministerstwa – zauważyła kobieta siedząca obok
dyrektora. Miała na sobie zwykłą, czarną szatę, a jej włosy upięte były w
ciasny kok.
– Co nie zmienia faktu, że
poradziliśmy sobie całkiem nieźle!
– Nikt nie umniejsza waszych
zasług, panie Potter – odpowiedział Godfray. – Wręcz przeciwnie,
zostaną one nagrodzone – dodał, uśmiechając się tajemniczo.
– Czy to nie zbaczanie z
tematu? – zauważył Nathias. a jego koledzy pokiwali ochoczo
głowami. – To wszystko powinno chyba pokazywać. że jesteśmy godni tego, by
pomóc!
– Dokładnie – zawtórowała mu
jakaś dużo starsza dziewczyna, której dwie koleżanki natychmiast pokiwały
głowami.
– Obawiam się, że... – zaczął
Anthony, jednak wśród zebranych wybuchły głosy oburzenia.
– Chcemy móc brać udział w walce!
– A co z tymi, którzy polegli?
W sali zapanowała cisza. Wszyscy
spojrzeli na Grace, która ściskała mocno rękę Elsie, wpatrując się w każdego po
kolei.
– Co z Maxse –
kontynuowała – co z tym chłopakiem z Huffelpuffu, z Maryl, która
wylądowała w szpitalu? Nie możemy stać bezczynnie, bo to by znaczyło, że
wszystko to poszło na marne, każda walka, każda rana, każda śmierć!
– Musicie zrozumieć, że to, co się
stało, będzie już zawsze wielką, czarną plamą w historii Hogwartu...
– Więc pozwólcie nam walczyć o to,
by już się to nie powtórzyło! – zawołał Syriusz, a kilka osób pokiwało
zgodnie głowami. – Pozwólcie nam stawić opór!
Przez moment widziałam twarz Jamesa
siedzącego na przeciwko mnie, zachmurzonego i zaciskającego wargi a potem,
dosłownie sekundę później, znów stałam pośrodku gruzów. Krew płynęła po
posadzce, rysując na niej drobne ścieżki. Nie, jęknęłam w
duchu, tylko nie teraz. To nie był najlepszy moment, na atak paniki.
– Pragnąłbym przypomnieć panu,
panie Black, że wciąż się pan uczy – powiedział dobitnie Dumbledore. Od
rozpoczęcia rozmowy odezwał się po raz pierwszy, jednak nie wydawał się być
zły, raczej zaintrygowany postawą Gryfonów. – I o ile się orientuję,
chciałby pan tą naukę kontynuować?
– Oczywiście – odpowiedział
skonfundowany Syriusz.
– Więc jak pan właściwie widziałby
swój opór przez najbliższy rok?
Łapa otworzył i zamknął usta, jakby
nie wiedział, co odpowiedzieć.
– W takim razie co z tymi, którzy
już się nie uczą? Bo rozumiem, że skończyliśmy z udawaniem, że żaden ruch oporu
nie istnieje – powiedziała Marlena McKinnon. – Jeśli chcemy walczyć,
a chyba dlatego tu zostaliśmy zaproszeni, to nie widzę przeszkód, żeby osoby
chętne zadeklarowały się tu i teraz.
– W wypadku skończenia szkoły
sprawa wygląda trochę inaczej... – zaczął Godfray, ale oburzony Syriusz
prawie natychmiast mu przerwał.
– No nie, to nie sprawiedliwe! My
też jesteśmy pełnoletni i też powinniśmy mieć prawo do walki!
– Panie Black, proszę się
uspokoić – powiedziała kobieta z bułeczkowatym kokiem.
– Przykro mi, ale uważam, że to
będzie najlepsze wyjście – dodał Godfray. – Poświęćcie ten rok na
naukę, skończcie szkołę, walka nie ucieknie, a życie nie będzie czekać.
– Myślę, że Anthony nie mógł tego
lepiej ubrać w słowa – odrzekł Dumbledore, uśmiechając się ciepło. –
Pamiętajcie, że wciąż macie tylko siedemnaście lat. Najpierw zadbajcie o to,
żeby nie były zmarnowane. Z resztą, w tym roku czeka was wiele dodatkowej pracy –
rzucił mimochodem, wpatrując się w Jamesa, a jego zmarszczki zadygotały, jakby
niespostrzeżenie zachichotał. Następnie zwrócił się do reszty. – Ci,
którzy skończyli szkołę i są świadomi tego, na co się piszą, proszę, aby
zostali. Chcę z wami porozmawiać, najlepiej pojedynczo.
Odetchnęłam, próbując się uspokoić.
Wiedziałam, że nie powinnam się denerwować. Już dawno obiecałam sobie, że
skończę z upieraniem się przy swoim. W głowie ciągle świdrowało mi uczucie
niepokoju, jakbym była sekundę przed atakiem paniki. Próbowałam odgonić od
siebie myśli o peronie, o pociągu, o bitwie, ale ciągle wracały, jak natrętne
muchy.
Widziałam wzrok Jamesa, wyraz jego
twarzy, kiedy jeden z zamaskowanych napastników rzucił crucio na
grupę pierwszoklasistek. Słyszałam jego krzyk, kiedy. zupełnie jak w zwolnionym
tempie, ciało Maryl opadało na ziemię. Rozpaczliwy, przedzierający wrzask,
który roznosił się w mojej czaszce niczym echo.
– Nie! – krzyknął, biegnąc w
jej kierunku. Śmierciożerca, który to zrobił, jedynie zaśmiał się chrapliwym
głosem, a potem rozpłynął w czarnym dymie.
Jak przez mgłę pamiętałam postać
Syriusza, który wynurzył się znikąd.
– Błagam, pomocy!
Potrząsnęłam głową, próbując
powrócić do rzeczywistości. Próbując nie myśleć o tym wszystkim, co motywowało
ich do walki. O tym, że wszyscy mało tam nie zginęliśmy. Caspar w jakimś
stopniu miał rację i właśnie to mnie przerażało. Strach paraliżował mnie na
tyle. że chciałam zrezygnować z jakiejkolwiek konfrontacji, przekonując się, że
tak będzie lepiej. Tak będzie bezpieczniej. Jakkolwiek głupio to
nie brzmiało.
Podniosłam głowę i przyjrzałam się
szumiącym drzewom. Wszechobecna cisza mnie przerażała, ale potrzebowałam jej.
Nie mogłam znieść kłótni chłopaków, narzekania i ciągłego protestowania. Bałam
się, że w którymś momencie się nie powstrzymam, wybuchnę, a potem zacznę płakać
i już nie przestanę. Dlatego wybrałam pusty ogród zamiast spędzenia czasu z przyjaciółmi,
z którymi przecież nie widziałam się wieki.
– Tu jesteś.
Mary usiadła obok mnie i
uśmiechnęła się. Wiatr bawił się jej włosami, unosząc je i zarzucając to na
plecy. to na twarz.
– Musiałam się przejść –
wyjaśniłam, próbując się usprawiedliwić.
– Mhm – odpowiedziała,
spoglądając w dal. – Chłopaki są niepocieszeni.
– Wiem – westchnęłam.
– Ale ty nie wydajesz się jakoś
bardzo zawiedziona.
– Uważam, że to dobra decyzja.
Wciąż jesteśmy dziećmi, Mary. Co możemy wiedzieć o prawdziwej walce, o
narażaniu życia. Mamy dopiero siedemnaście lat, na Merlina, ledwo co możemy
podejmować samodzielne decyzje a co dopiero czynnie uczestniczyć w oporze.
– Boisz się? – spytała cicho,
obejmując się ramionami.
– Ten kto się nie boi, jest po
prostu głupi – wyszeptałam.
– Nie powiedziałaś tego reszcie. Że
uważasz, że tak będzie lepiej – dodała po chwili ciszy.
– Bo nie miałam ochoty się kłócić.
Mam wrażenie, że ten temat przewałkowałam milion razy, zwłaszcza z Jamesem i
nie chcę do tego wracać. Nie chce znowu przerabiać rozmowy z dworca. Po
prostu... wiem jak na nich wpłynął widok przyjaciół, atakowanych i rannych. Oni
szukają zemsty, chcą być bohaterami. Na pewno zrobiliby coś głupiego. Nawet sam
fakt, że to wcale nie było tak, że Dumbledore nam chciał coś powiedzieć. Nie,
to oni nalegali na to spotkanie, liczyli na to, że zbierzemy się wszyscy i
staniemy się jedną wielką armią. Całe to ich paplanie o Zakonie, wydaje mi się,
że ich podsłuchiwali czy coś. Chcieli się włamać do jakiegoś pokoju, skądś
musieli wytrzasnąć tą nazwę i wiedzę kto należy do tego ugrupowania. Według
mnie myszkowali całe wakacje, żeby coś wyniuchać. Dlatego nie chciałam
ingerować.
– Chyba coś w tym jest –
mruknęła cicho Macdonald. – Zrobisz z tym coś?
– Nie wiem, obiecałam sobie, że
przestanę się tak przejmować. No wiesz. reagować na wszystko emocjonalnie,
wykłócać się. Nie chcę, żeby nasz ostatni rok w Hogwarcie był pełen kolejnych
bezsensownych kłótni.
– Okej, przyznaj się, co bierzesz?
Obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Mary
oparła się o moje ramie i uśmiechnęła się.
– Wiesz o co mogło im chodzić? Z tą
nagrodą za zasługi i że zostaniemy docenieni?
– Nie mam pojęcia – przyznałam
szczerze.
– Dziwne – mruknęła, cichnąc
na chwilę. – Zbaczając z tematu, co ty na to, żeby przyjechać do mnie na
parę dni jakoś pod koniec wakacji?
– No nie wiem – mruknęłam, udając nieprzekonaną.
– No weź. pospacerujemy, spędzimy
trochę czasu razem, może nawet zrobimy jakieś pożegnalne ognisko?
– No tym ogniskiem mnie
wygrałaś – stwierdziłam, a Mary zachichotała.
– I to rozumiem.
Siedziałyśmy tam jeszcze dłuższą
chwilę, w ciszy wpatrując się w falujące morze zieleni. Prawda była taka, że
dopiero wtedy dostrzegłam, co ten miesiąc z nami zrobił. Każdy nas zmienił się
delikatnie, wydoroślał, ale największą zmianę widziałam w sobie. Zmianę. która
kształtowała się we mnie od dłuższego czasu, do której musiałam dojrzeć. I
wiecie co?
Cholernie mi się ona podobała.
Beng.
OdpowiedzUsuńBang
UsuńJa wiem, spóźniona jestem, ale dobra. Przepraszam za to haniebne spóźnienie, więcej się to nie powtórzy, obiecuję!
UsuńTo tak, propsy za zazdrosną Lily. Z jednej strony to taki popularny "wątek" w fanfickach Jily, a z drugiej bardzo go lubię, kocham i w ogóle. Nie wiedzieć czemu okropnie lubię to, gdy bohaterowie powoli dochodzą do tego, że może jednak coś do siebie czują, a tu sru! Jakaś inna osoba przychodzi i miesza :D
Po drugie, propsy za Caspara <3 Kocham go! Kocham, uwielbiam i mam nadzieję, że chociaż trochę pożyje, haha. Właściwie to mam nadzieję, że zaprzyjaźni się z Lily. Serio, uwielbiam tą postać, nawet nie dlatego, że pomogłam ją stworzyć (chociaż dla tego też xD), ale dlatego, że świetnie nam wszystkim wyszedł. Zdecydowanie. I zdecydowanie zasługuje na odegranie jakiejś większej roli. Jest uroczy <3 (Nie zabijaj go, pls)
Tak ogólnie to żal mi ich wszystkich. Te wydarzenia, brrr. TE DZIECIAKI ZASŁUGUJĄ NA WIELKIEGO PRZYTULASA, CZEKOLADĘ I TERAPIĘ. LEAVE MY KIDS ALONE!
" Słyszałam jego krzyk, kiedy. zupełnie" - wkradła ci się zbędna kropeczka. Ha, Ar dalej w formie i dalej na straży! C: Btw, trochę niżej też masz kropkę zamiast przecinka, to tak przy okazji.
"Nawet sam fakt, że to wcale nie było tak, Że Dumbledore" - just sayin. "No weź. pospacerujemy," - Ati no.
No dobra. O całym rozdziale mogę powiedzieć, że był serio dobry. Ciężko było mi się połapać kto jest kim, ale chyba powoli sobie coś tam przypominam. Daj mi jeszcze ze dwa rozdziały i będę obcykana na nowo, obiecuję. Długo mi zajęło przeczytanie go, ale to tylko kwestia mojego lenistwa, no cóż xD Enyłej, cieszę się, że wróciłaś do pisania, serio <3 Czekam na więcej!
Dobra, trochę wyszłam z wprawy, więc to będzie na tyle. Kocham i ściskam,
Arczi :3
Bum
OdpowiedzUsuń-Moony (jednak nie chciało mi się logować) xD
Cześć, czołem, dzień dobry, uszanowanko.
UsuńNa początku zaznaczam, że ten rozdział jest mi dedykowany, hehe. #sława #wiernafanka Czy to już niebo? XD
Powiem tyle Ati... Tobie było trudno wrócić do pisania rozdziału, który zaczęłaś pisać rok temu, a mi było trudno ogarnąć po roku kto jest kim. XDDD Ale jakoś poszło.
No dobra my tu gadu, gadu, a komentarz ma swój limit. Więc no.
Ja wiem, że ludzi się nie ocenia tak z marszu, nawet jeśli są fikcyjni, ale nie mogę się powstrzymać: Nie lubię Alii (eee, dobrze odmieniłam?). No nic z tym nie zrobię no. Po prostu jej nie lubię. Taka jest zasada, która sięga onetowych czasów. Nie lubi się damskich postaci, które kręcą się wokół Jamesa i nie nazywają się Lily Evans. Sorry, Alia, możesz być mega miła, mega urocza i mega inteligentna - i tak cię lubić nie będę. Takie życie. ALE! Podoba mi się to, że Lily jest zazdrosna i do tego się przyznaje. To takie urocze.
Za to lubię naszego synka (#elitarne) - Caspara. Jest trochę dziwaczny co prawda, ale wzbudza moją sympatię. No błagam, jak mogę nie lubić kogoś kogo współtworzyłam. Szczerze powiedziawszy nawet o tym zapomniałam xD I nie spodziewałam się, że pojawi się w tym rozdziale (chyba nam o tym nie mówiłaś).
Podoba mi się zaciętość Syriusza i Jamesa, chociaż wydaję mi się jasne stanowisko Zakonu. Nawet jeśli są dorośli to nadal się uczą, więc walka odpada. Ogólnie bardzo lubię czytać o początkach Zakonu, więc to wielki plus.
Chociaż to dopiero początek drugiej części to serio widzę te zmiany w bohaterach, nie tylko w Lily, ale we wszystkich. A to sprawia, że jestem jeszcze bardziej ciekawa co się będzie działo później. No i nie ukrywam, że jaram się tym, że to 7 klasa, a 7 klasa = Jily, a Jily = moje szczęście.
Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział, Ati. Nawet nie wiesz jak bardzo mi brakowało Twoich rozdziałów <3
MUNI ^.^
Na poczatku było dość chaotycznie albo to ja musiałam się wdrożyć, jednak im dalej, tym lepiej. Zawziętość młodych ludzi do walki jest b. duża i wręcz nieprawdopodobna, Ale niestety rozumiem o dorosłych. W sensie w ogole nie powinno Byc takich dylematów... podejrzewam, ze Gryfoni i tak beda w Zakonie na ostatnim roku w Hogwarcie, tylko że nie beda walczyć tak, jak to maja w głowach Syriusz i James, tylko bardziej w ukryciu, szpiegować Slizgonla czy cos ;) podobały mi wszystkie fragmenty od poznania tej Aisli(oj Lily, zazdrosna i jeszcze tego świadoma... dobrze wróży na przyszłość ;p). Ten Puchon jest świetny, a rozmowa z Mary niby krótka, ale jakze wymowna. B ciesze soę, ze wróciłaś do pisania i życze powodzenia na studiach. W ostatnim fragmencie jest trochę kropek zamiast przecinków :D zapraszam serdecznie na Niezaleznosc na nowosc i pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńNowy rozdział <3 Jak dobrze tu wrócić i czytać po przerwie. Czekam na więcej <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko ;)
Ale super, że dodałaś nową notkę! Czekałam od samego początku ❤ przypomniałam sobie ostatnie rozdziały i dopiero po tym byłam w stanie zrozumieć i przypomnieć sobie, co się wydarzyło. Ostatnio wszyscy uczniowie przeżyli straszną rzecz i moim zdaniem Caspar ma absolutną rację. Oni są jeszcze dziećmi. Nie znają życia poza murami szkoły. Porywają się jak z motyką na słońce. To, że aż palą się do walki jest oczywiste, ale mają do tego podejście trochę dziecinne. To nie przelewki i niepowodzenie nie skończy się szlabanem u Filcha. Dobrze, że dorośli mieli więcej oleju w głowie i im nie pozwolili. Mam nadzieję, że Maryl niedługo wróci do zdrowia i wszyscy spotkają się w Hogwarcie.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na kolejne wpisy i pozdrawiam serdecznie ❤
Drama
http://zawsze-oddani-zawsze-silni.blog.pl/
A ja właśnie przeczytałam!
OdpowiedzUsuńI mam troszeczkę skrinów z błędami, więc zaraz (lub kiedyś) wyślę ci je na fb :3.
Rozdział mi się strasznie podobał, Atiś. Kocham Caspara, jest taki uroczy! W pewnym momencie nawet go trochę zaczęłam szipować z Lilką, haha, i zdecydowanie go kraszuję!
Bardzo lubię twoje opisy i ogółem to podziwiam, że umiesz tak... "W ciągłości" pisać rozdział. Jeszcze w dodatku wychodzą ci tak długie! Bo tu pewnie jest z ponad 7-8k słów, no nie?
Jakaś dziwna (autokorekta mi poprawiła na "dziwka"...) Alia. Lily jest śmiesznie zazdrosna, bo w sumie to ona nawet nie wie, że jest zazdrosna xD.
Kocham Syriusza, Jamesa też i zastanawiam się, czy ta cholera w końcu skończy z tymi dziewczynami i weźmie się na poważnie za Lily, eeech. No i ciekawa jestem, czy skończył z C. Ale obstawiam, że tak.
Zastanawiam się też, z kim kraszowałam Remusa i Syriusza, bo z kimś musiałam, a nie mam pojęcia, jak to wyglądało, haha.
Jestem złą Kath, bo komentuję tak późno, ale... Ech, wiesz, jak było. Nauka, nauka, nauka. Ważne, że chociaż teraz skomciałam, nie? Może i krótki ten komć, ale jest i to się liczy!
Może polecę jeszcze do kolejnego, ale nie wiem, bo trochę zamulam i no xD.
Kocham twoje opka, Atiś, kocham to, jak piszesz. Mam nadzieję, że w końcu dostaniesz kopa i napiszesz to opowiadanie do końca, bo wierzę, że jest na co czekać! Ja będę czekać, będę czytać, może z opóźnieniem, ale będę, i promise!
Kocham,
Największa fanka,
Kath.
Szipowałam Syriusza i Remusa, Goood*.
Usuń