piątek, 29 marca 2024

32. Moimi śladami

 

{Za te wszystkie złe i za te wszystkie dobre momenty.
Miałam naprawdę mnóstwo frajdy z pisania tego rozdziału.

Mam nadzieję, że Wy również będziecie mieć.}



{Hozier  Too Sweet}

Jego ręce błądziły po moim ciele, a ja czułam się tak, jakby ktoś zamienił moją krew w czysty ogień. Nie mogłam przestać dygotać, kiedy uśmiechał się, a ja tonęłam w jego wzroku.

– Kurwa – wyszeptał, a moje serce załomotało, gdy poczułam, jak zacisnął dłonie na mojej talii.

Nie byłam w stanie odpowiedzieć, gubiąc wątek za każdym razem, kiedy jego wzrok skanował moją twarz. Nigdy nie widziałam go w takim stanie, jakby zupełnie zatracił się w tym, co właśnie się stało. Przełknęłam ślinę, szukając słów, które nadawałyby się do wypowiedzenia, ale uświadomiłam sobie, że żadne słowo nie było w stanie określić tego, co działo się w mojej głowie. A sądząc po jego rozchylonych ustach i rozszerzonych źrenicach, również i w jego.

– Dam ci knuta za twoje myśli – wydusiłam, uśmiechając się.

– Znasz moje myśli – powiedział, nie odwracając ode mnie wzroku i przejeżdżając językiem po górnej wardze.

Kurwa, pomyślałam, zapominając na moment jak się oddycha.

Nie mogłam się powstrzymać. Czułam się tak, jakbym była na haju – całe moje ciało pragnęło go, bliżej, bardziej, mocniej. Powoli pokonałam dzielące nas cale i pocałowałam lekko, uśmiechając się, gdy jęknął, zaciskając usta.

Z mojej piersi wyrwał się cichy pisk, kiedy naparł na mnie, a ja cofnęłam się, uderzając plecami w drzwi wejściowe.

– James! – syknęłam, robiąc przerażoną minę. Oboje zamarliśmy, wsłuchując się w odgłosy panujące w domu, ale odpowiedziała nam jedynie cisza.

– To twoja wina – szepnął, uśmiechając się. Górował nade mną, a jego wzrok sprawiał, że robiło mi się gorąco.

– To ty rzuciłeś mnie na drzwi!

– Sama się o to prosiłaś. Z resztą po tym, jak krzyczałaś na mnie jeszcze kilka minut temu i tak wątpię, że kogoś nie obudziliśmy.

Zrobiłam oburzoną minę, chcąc powiedzieć mu, że o nic się nie prosiłam, ale nachylił się i ponownie mnie pocałował, a ja rozpłynęłam się pod wpływem dotyku jego ust, całkowicie zapominając o dręczącej mnie wizji mamy wyglądającej przez okno na piętrze. Całowałam się już wcześniej, ale nigdy tak. Nawet rok temu, z Nathiasem, chociaż mówił mi wtedy, że nie byłam w tym taka zła. Ale to, co działo się teraz… Nie dało się tego porównać z niczym, co do tej pory przeżyłam – jego dotyku, zapachu. Sposobu, w jaki jego usta pasowały do moich, jakbyśmy robili to już milion razy. Było coś hipnotyzującego w sposobie, w jaki poruszał językiem, posyłając dreszcze wzdłuż mojego kręgosłupa.

Nigdy nie sądziłam, że pocałunki mogą być tak przyjemne, a jednak stałam tam, ledwo trzymając się na nogach, jakby ktoś mnie zaczarował. Uśmiechnęłam się, uświadamiając sobie, że tak właśnie było. Zupełnie mnie oczarował.

– I co się tak uśmiechasz – wyszeptał, muskając moją dolną wargę, a moje wnętrzności wykonały piruet.

– Chyba w końcu udało mi się całkowicie wyczerpać pokłady twojej cierpliwości.

Przygryzłam wargę, kiedy odwzajemnił uśmiech, kręcąc z rezygnacją głową. Pomyślałam, że nie chcę, żeby ta noc się kiedykolwiek skończyła. Nagle wszystko wydawało się takie proste i jasne, zaczęłam nawet zastanawiać się, jak mogłam nie być tego pewna. Jak mogłam tygodniami odtrącać to uczucie, które buzowało teraz w moich żyłach, sprawiając, że płonęłam żywym ogniem. Zerknęłam na niego spod drgających rzęs, nie mogąc wyjść z podziwu tego, co potrafił ze mną zrobić. On również mi się przyglądał, przeskakując wzrokiem po mojej twarzy, jakby coś dogłębnie analizował. Jego okulary były lekko zaparowane od naszych oddechów, a klatka piersiowa unosiła się szybko, jakby wciąż nie mógł uspokoić oddechu.

– Powinnaś wracać do łóżka – szepnął, przejeżdżając palcami po kołnierzyku mojej różowej koszuli, który zsunął się po moim barku, a ja zarumieniłam się, czując jego dotyk na rozgrzanej skórze.

– Wyganiasz mnie do domu?

– Myślę, że po tym co się między nami stało, wiesz, że wolałbym tu zostać – zaczął, odgarniając mi włosy za ucho. Moja ulubiona gumka w kolorowe paski leżała smętnie na śniegu, chociaż nawet nie wiedziałam, kiedy spadła. I nie mogło mnie to bardziej nie obchodzić, kiedy patrzył na mnie w ten sposób. – Ale niedługo będę musiał wracać. Inaczej Syriusz domyśli się, że mnie nie ma. I raczej nie będzie ciężko wywnioskować, gdzie się udałem.

Nie powiedział Syriuszowi, przemknęło mi przez myśl. Zupełnie nieznane mi uczucie satysfakcji wypełniło moje ciało, kiedy uświadomiłam sobie, że nikt o tym nie wiedział. Byłam jego tajemnicą.

– Okej.

Przez moment miałam ochotę zapytać, czy zamierza mu powiedzieć, ale zamilkłam, zastanawiając się, czy myśli o tym samym. Bo tak właściwie, to… Co teraz? Po miesiącach przyjaźni, po tygodniach unikania się, jak miało to od tej pory wyglądać? Co to dla nas oznaczało?

– Porozmawiamy o tym w nowym roku – powiedział delikatnie, jakby czytał mi w myślach.

– Czyli naprawdę zobaczymy się dopiero w zamku?

Uśmiechnął się na dźwięk żalu w moim głosie. Obserwowałam, jak nachylił się powoli i złożył na moich ustach długi pocałunek, wciąż trzymając rękę na moim policzku, a cały świat zadygotał pod moimi stopami. Tym razem był dużo delikatniejszy, jakby rozkoszował się każdą sekundą. Jego prawa ręka przesunęła się po moim barku, a palce pomknęły wzdłuż szyi, układając się tuż pod moją żuchwą. Ledwo powstrzymałam się od jęku, gdy delikatnie docisnął mnie do drzwi, wywołując falę ciepła rozchodzącą się po moim podbrzuszu.

– To będzie musiało ci wystarczyć.

Przymknęłam oczy, kiedy odsunął się ode mnie, a po mojej skórze przetoczyła się fala przyjemnych dreszczy.

– Kurwa – szepnęłam, a on zaśmiał się cicho, powoli cofając się. Śnieg zaskrzypiał pod jego butami, kiedy podszedł do mojego płaszcza, a potem podał mi go w rozbawieniu.

– Lily, musisz przestać gubić ubrania – upomniał mnie, uśmiechając się dokładnie tak, jak lubiłam najbardziej. Przygryzłam dolną wargę, ledwo powstrzymując kolejne jęknięcie.

– Nienawidzę cię.

– Nieładnie tak kłamać.

Zaśmiałam się, wymacując ręką klamkę za moimi plecami. Na jego ustach wciąż czaił się uśmiech, kiedy drzwi uchyliły się, a ja wślizgnęłam się do środka. Sekundę przed tym, jak miałam zamknąć je za sobą, jego ręka złapała za moją, otwierając je ponownie na moment, pozwalając mu nachylić się i pocałować mnie po raz ostatni. Mocno i intensywnie, jakby miał mnie już nie zobaczyć. A potem odsunął się, znikając z cichym pstryknięciem.


Kiedy autobus zatrzymał się gwałtownie, coś przewróciło się w moim żołądku w sposób, który wcale mi się nie podobał. Z ulgą wygramoliłam się ze środka, rzucając ostatnie spojrzenie na zapadnięte fotele i krzesła, a sekundę później rura wydechowa strzeliła głośno i Błędny Rycerz zniknął.

Dzięki Merlinowi, przemknęło mi przez myśl, kiedy odetchnęłam. Zbyt dużo wolnego czasu sprawiało, że przez całą podróż wracałam myślami do świątecznego wieczoru, a wypieki na moich policzkach zwiększały się wprost proporcjonalnie do posyłanych mi ciekawskich spojrzeń.

Dom Mary wyglądał przytulnie nawet pokryty grubą warstwą śniegu. Kiedy skierowałam się w stronę kuchennego wejścia, coś mignęło w oknie, a wkrótce drzwi otworzyły się z hukiem i burza loków rzuciła się na mnie, prawie zwalając z nóg.

– Lily!

– Merlinie, nie widziałyśmy się tylko tydzień – zaśmiałam się, oddając uścisk.

– Cóż mogę powiedzieć – zachichotała w odpowiedzi Mary, odsuwając się ode mnie. Miała na sobie ciemnozielone ogrodniczki i świąteczny sweter w biało czerwone pasy. – Nie mogłam doczekać się, aż przyjedziesz. Wchodź, napijesz się czegoś?

– Herbaty – odpowiedziałam błagalnym tonem, obrzucając wesołym spojrzeniem naklejki w kształcie misiów, które podskakiwały na małym okienku w drzwiach kuchennych. – Strasznie przemarzłam.

W środku panowało przyjemne ciepło, a w powietrzu pachniało świeżym pieczywem. Kiedy odwiesiłam płaszcz, zaglądając do jadalni, dostrzegłam siedzącą przy stole uśmiechniętą Dorcas, która pomachała do mnie wesoło. Jej czarne loczki zadrgały, obijając się od jej pulchnej twarzy.

– Cześć, Lily!

– Cześć – przywitałam się, ruszając w jej kierunku. – Gdzie reszta?

– Dziewczyny przyjadą jutro, a rodzice Mary pojechali w odwiedziny do jakiejś ciotki. Ale nie przejmuj się – zawołała dziewczyna, sięgając do koszyka stojącego przed nią, a potem rzucając w moim kierunku chałką. – Pani Macdonald zostawiła coś specjalnie z myślą o tobie.

Zachichotałam, podnosząc drożdżówkę do ust i zaciągając się zapachem masła i kruszonki.

– Uwielbiam twoją mamę – westchnęłam, kiedy Mary zachichotała wesoło.

– Wiem – potwierdziła.

– Witamy w Rdzy!

Odwróciłam się i uśmiechnęłam w kierunku wysokiego blondyna, który opierał się o ramę drzwi prowadzących do korytarza.

– Och, to znowu ty – mruknęła markotnie Macdonald, robiąc zirytowaną minę.

– Co jest, kuzynko, nie lubisz spędzać czasu z rodziną?

– Louis – przywitałam się, machając lekko ręką w jego kierunku. – Miło cię widzieć. Jak praca w Ministerstwie?

– Cudownie – zapewnił chłopak, podchodząc do stołu i opadając na jedno z wolnych krzeseł, ku uciesze Dorcas. – Dużo pracy, dużo nowego doświadczenia. No i najważniejsze, że mogę pobyć trochę z moją ukochaną…

– Nie kończ – ostrzegła go surowo Mary, oskarżycielsko wskazując na niego palcem.

– Też cię kocham. Więc, Lily, planujecie wspólnego sylwestra?

– Mhm – potwierdziłam, biorąc dużego gryza chałki i z rozmarzeniem przymykając oczy.

– Dziewczyny powinny przyjechać jutro z samego rana. Będziesz samotnym rodzynkiem w towarzystwie bab – dodała zadowolona Meadowes, puszczając oczko w kierunku Louisa.

– A to wasi koledzy nie przyjeżdżają?

– Nie mogą – mruknęłam, przełykając kolejny kęs. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że nikt nie wiedział, że widziałam się z Jamesem i poczułam, jak natychmiast oblał mnie rumieniec, jakbym została przyłapana na czymś zakazanym. – To znaczy, tak zgaduję, nie miałabym jak tego wiedzieć.

– Mama Jamesa jest w szpitalu – wyjaśniła Dorcas, kiwając głową. – Maryl mówiła przez telefon, że spędzają sylwestra z tatą.

– Maryl rozmawiała z Jamesem? – spytałam natychmiast, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Uczucie niepokoju wypełniło mój żołądek, kiedy w panice próbowałam uspokoić szalejące myśli. Przecież to normalne, zganiłam się. Przyjaźnią się.

– Tak, mówiła, że dzwonił do niej ze szpitala.

– I co ciekawego mówił?

– Że z jego mamą już trochę lepiej. Możesz zapytać ją o to, jak przyjedzie.

– Nie przejmuj się, Lily – wtrąciła się Mary, kładąc uspokajająco rękę na moim barku. – Wiem, że ta cała wasza kłótnia wiele napsuła przed świętami, ale nie będzie mógł się na ciebie gniewać w nieskończoność. W końcu mu przejdzie.

Poczułam, jak zrobiło mi się gorąco na wspomnienie jego wzroku i psotnego uśmiechu, zupełnie jakbym znowu stała przed swoim domem, zarumieniona i z zaczerwienionymi ustami od długich pocałunków.

– Och – wydusiłam, kiwając głową, jakbym mogła w ten sposób ukryć co właśnie działo się w mojej głowie. – Tak, mam taką nadzieję.

Gryfonki musiały chyba stwierdzić, że moje skrępowanie związane był z samą kłótnią, bo nie poruszyły już więcej tego tematu, za co byłam im niesamowicie wdzięczna. Jedynie Louis uśmiechnął się tajemniczo, obrzucając mnie rozbawionym spojrzeniem.

Uwielbiałam dom Mary. Zawsze wydawał mi się niesamowicie ciepły, jakby był wypełniony miłością, aż po same brzegi. I chociaż dziewczyna często narzekała na swojego kuzyna, nie mogłam powstrzymać się od rzucania im zazdrosnych spojrzeń, kiedy sprzeczali się, zupełnie, jakby największym problemem na świecie było to, ile kiełbasek zostanie przygrzanych na drugie śniadanie. Nie mogłam nie pomyśleć o Petunii, która nie chciała nawet wrócić na święta do domu, byleby nie musiała przebywać ze mną zbyt długo w jednym pomieszczeniu.

Louis dosyć szybko opuścił nas, tłumacząc się chęcią udania się do Ministerstwa z jakimiś niesamowicie długim i nudnym dokumentem. Popołudnie minęło nam zatem w dosyć spokojnej atmosferze – bez swojego kuzyna, Mary bardzo szybko się zrelaksowała, proponując nawet krótki spacer po okolicy, co skończyło się wywiązaniem bitwy na śnieżki i jej sromotną przegraną. Lepiąc między palcami kolejne śnieżki, uświadomiłam sobie, że przepełniała mnie jakaś nowa moc, pewność siebie, a może ekscytacja i radość, umożliwiając mi trochę pewniejsze celowanie i trochę szerszy uśmiech, zupełnie jakby ostatnie wydarzenia rzeczywiście potrafiły zmienić więcej, niż sądziłam. Rodzice Mary wrócili niedługo później, załamując ręce nad naszymi przemoczonymi ubraniami. Kiedy wieczorem zasiedliśmy do wspólnej kolacji, nie mogłam ukryć radości, która przepełniała mnie, wylewając się poza brzegi. Kuchenny stół Państwa Macdonald już ledwo mieścił naszą szóstkę, a co dopiero kolejne dwie osoby, które miały przybyć następnego dnia. Powoli rozglądnęłam się, próbując nacieszyć się widokiem światła świec odbijającego się na ścianach, po których powoli spacerowały namalowane przez mamę Mary kury. Całe to miejsce przesiąknięte było spokojem.

Nie trwał on jednak zbyt długo – wkrótce okazało się, że pięć Gryfonek i Louis to istna mieszanka wybuchowa. Pan Macdonald śmiał się, że jak dalej tak pójdzie, będą musieli przemalować ściany w kuchni. Mógł mieć w tym trochę racji – po wspólnym porannym gotowaniu ucierpiały nie tylko ściany, ale też szafki i okna. Zachichotałam, gdy jakimś cudem udało mi się uniknąć oberwania mąką, która jedynie przyprószyła lekko mój sweter.

Maryl i Clarie, które przybyły godzinę wcześniej, były całe umorusane ciastem. Louis uśmiechał się flirciarsko w stronę Binner, która była chyba zachwycona męską uwagą, odpowiadając na jego zaczepki. Jedynie Mary wyglądała na niezadowoloną, chociaż nie mogłam jej winić, po tym, jak jej kuzyn rozbił jej jajko na czubku głowy.

– No już, bo zabraknie składników na śniadanie – zawołała w końcu Pani Macdonald, machając ścierką w kierunku swojej córki. – Mary, idź doprowadzić się do porządku.

– Nie tylko ja jestem brudna! – zawołała oburzona dziewczyna.

– Ale tylko ty masz we włosach nienarodzone kurczaki – podjudził ją Louis, za co również oberwał mąką.

– Maryl, moja droga, wyglądasz dużo lepiej niż na wakacjach – zmieniła temat Pani Macdonald, uśmiechając się szeroko w kierunku Binner. – Mam nadzieję, że wszystko już u ciebie w porządku.

– Tak – odpowiedziała dziewczyna, odwzajemniając uśmiech. – Byłam na kontroli i mogę z ulgą stwierdzić, że ten etap zostawiam już za sobą.

– Ten rok chyba nie był dla was zbyt łaskawy  skomentował Louis, przyglądając się dziewczynie. – To już drugi raz jak słyszę w tym tygodniu o Świętym Mungu.

– No cóż – westchnęła Maryl, kiwając głową.  Dzięki Merlinowi, że mają tam najlepszą opiekę. Inaczej w życiu nie udałoby mi się uspokoić chłopaków.

– Czemu? Coś się stało? – spytałam natychmiast, czując, jak mój puls przyspiesza lekko.

– James dzwonił wczoraj – powiedziała cicho, a wszyscy przycichli, oczekując w napięciu na jej kolejne słowa. – Ponoć nie chcieli wypisać Effie, chociaż obiecywali, że zrobią to przed nowym rokiem.

– Biedny Fleamont – westchnęła Pani Macdonald, przyciskając ścierkę do piersi.  Mówili coś więcej?

– Tylko tyle, że czasem magia nie potrafi rozwiązać wszystkich problemów, a ludzkie ciała to nie maszyny, które można naprawić machnięciem różdżki.

Spochmurniałam, czując bolesne kłucie w klatce piersiowej, próbując wmówić sobie, że chodziło mi o współczucie chłopakom, a nie o fakt, że Maryl rozmawiała z Jamesem przez telefon przynajmniej dwa razy od świąt. Ja też mam telefon, przemknął w głowie cichy głosik. Czemu nie odezwał się do mnie?

Dopiero czujny wzrok Louisa przywrócił mnie do teraźniejszości. Policzki aż mrowiły mnie pod wpływem jego zagadkowego spojrzenia, kiedy przyglądał mi się z drugiego końca kuchni, jakby dokładnie wiedział, co czai się w mojej głowie.

– To musiały być dla nich straszne święta – zawyrokowała kobieta, wzdychając głośno.

– Z tego co wiem, Peter poprosił swoich rodziców, żeby pozwolili mu pojechać do Jamesa na resztę przerwy. Biedak mieszka daleko i czuł się parszywie z tym, że nie mógł być z chłopakami. Tylko Remus nie mógł przyjechać, ale z tego co wiem jego rodzice martwią się bardzo o podróżowanie i zostawanie w gościach.

– Dziwisz się im? W dzisiejszych czasach czasem aż strach wychodzić z domu…

Mój wzrok mimowolnie powędrował do kopii Proroka Codziennego, leżącego na blacie z błyskającym zdjęciem przedstawiającym zawalony dom w Walii.

– Ale wracając do weselszych tematów, to całkiem niespodziewana grupa – zawyrokowała mama Mary, uśmiechając się. – Blackowie to szanowana rodzina, chociaż ostatnio krąży o nich dużo ohydnych plotek – powiedziała cicho, wpatrując się w szybę w zamyśleniu. – No i znam rodzinę Pettigrew, nigdy nie wydawali mi się zanadto… angażujący się.

– Peter jest wpatrzony w resztę jak w złoty zegarek  zawyrokowała Dorcas, wzruszając ramionami. – Zdziwiłabym się, gdyby sam nie pojechał do nich mugolskim autobusem.

– Zawsze dziwiła mnie ta przyjaźń. – Wszyscy obróciliśmy głowy w kierunku Mary, która weszła właśnie do kuchni, pocierając wilgotne włosy ręcznikiem. – Black i Potter byli sobie przeznaczeni jeszcze przed narodzinami, a Remus to dobry chłopak z osiedla, dogadałby się z wszystkimi. Za to Peter… jest dosyć specyficzny…

– Snape czepiał się go na pierwszym roku – powiedziała cicho Clarie, spoglądając na mnie niepewnie, jakby obawiała się mojej reakcji. – Peter był nieśmiały i bardzo się pocił, Ślizgoni upatrzyli go sobie jako cel.

– Pamiętam – mruknęła Maryl, kiwając głową. – I macie rację, Potter i Black to była miłość od pierwszego wejrzenia. Wszędzie chodzili razem, włóczyli się po zamku i ciągle wpadali w tarapaty. Do tej pory pamiętam, jak rozwalili tą wielką zbroję na trzecim piętrze, zarobili za to szlaban stulecia.

– Więc jak to się stało, że się przyjaźnią z resztą? – spytał Louis, unosząc brwi. – Nie brzmią mi na dobrych samarytan.

– I tu się mylisz – westchnęła Binner, uśmiechając się do własnych wspomnień. – Remus zawsze pomagał im z nauką. Wydaje mi się, że nigdy nie miał zbyt wielu przyjaciół, a kiedy takich dwóch kokieciarzy prosiło o pomoc, nie dało się im odmówić. Wkrótce okazało się, że z mózgiem Remusa nie musieli martwić się o notatki, ani o logiczną kwestię dowcipów. Nie wiem, czy pamiętacie, jak nagle pod koniec drugiej klasy przestali wpadać w tarapaty i wszyscy zastanawiali się jak to możliwe.

– McGonagall dostawała furii próbując ustalić, kto odpowiada za te wszystkie dowcipy.

– Trzeźwe myślenie Lupina uratowało im tyłek z wielu sytuacji.

– Więc skąd w tym wszystkim Peter? To wszystko, cała ta ich wielka przyjaźń to dlatego, że byli w jednym pokoju?

– Nie do końca. Peter nie ma zbyt wielu ujmujących za serce cech, ale trzeba mu przyznać, że był szlachetny. Ani razu nie poszedł do żadnego z nauczycieli i pozwalał się tak traktować, uznając, że jeśli się postawi, ktoś inny może oberwać. James sam miewał utarczki ze Snapem, aż w końcu przyuważył, jak Peter wystawił się, w ochronie jakiejś Puchonki. Więc sam stanął w jego obronie. Nagle te dzbany odkryły, że Pettigrew miał dość znośny charakter jak się mu już dało szansę, a potem poleciało już z górki, szybko okazało się, że Peter był też dosyć sprytny, a przez to, że do tej pory przemykał po zamku sam, był niespodziewanym źródłem informacji o innych uczniach, bo nikt nie wiedział nawet, że ktoś taki jak on mógł go obserwować. Taki mały niezauważalny tajny agent.

– To by wiele wyjaśniało – przyznała Dorcas.

– Dlaczego nigdy o tym nie słyszałam? – spytała Mary, a ja uśmiechnęłam się lekko pod nosem, uświadamiając sobie, jaka będzie odpowiedź.

– Nie wiem, czy pamiętasz, Mary, ale nie trzymałyśmy się z Huncwotami zbyt dobrze przed szóstą klasą  zaśmiałam się.

Nie tylko z nimi, przemknęło mi przez myśl, ale nie powiedziałam tego głośno, obserwując chichoczące Gryfonki. Coś w tym było  do zeszłego roku Dorcas trzymała się głównie z Alicją i starszymi rocznikami, a Maryl i Clarie zawsze wolały własne towarzystwo.

Nagle uświadomiłam sobie, że było coś więcej w tej historii, w sposobie, w jaki pozostałe dziewczyny opowiadały o Huncwotach. Nigdy nie zastanawiałam się, jak to się stało, że ta czwórka idiotów skończyła razem. Ich przyjaźń była wyjątkowa – dużo mocniejsza niż cokolwiek, co widziałam do tej pory. Słowa Maryl miały nagle więcej sensu niż do tej pory. Chociaż zawsze widziałam Pottera i Blacka jako nierozerwalną parę, zalały mnie obrazy ich roześmianych twarzy, kiedy pomagali Peterowi w zadaniach domowych, a on odwdzięczał się, przynosząc najświeższe plotki. Wspomnień zmęczonego Remusa, opartego na ramieniu Łapy, kiedy ten odrabiał za niego zadanie z transmutacji po długich i bolesnych pełniach, Jamesa, czochrającego włosy najniższego z ich przyjaciół, obiecującego mu, że pożyczy mu swoją miotłę na weekend.

Dotarło do mnie, że zawsze szli w czteropaku, chociaż do tej pory tego nie dostrzegałam. A może po prostu nie chciałam dostrzec.

– Ach, młodość – skomentował to Pan Macdonald, uśmiechając się do nas ciepło. – A teraz pomóżcie mi posprzątać, bo kuchnia wygląda jakby przeszło przez nią tornado.


{Stephen Sanchez  Be More}

W przeddzień nowego roku obudziłam się nad ranem z mocno bijącym sercem, nie mogąc pozbyć się z głowy obrazu uśmiechniętego Jamesa. Wciąż czułam na palcach fakturę jego skóry, jakby moje dłonie dopiero co sunęły po jego szyi i twarzy, naśladując jego ruchy. Z cichym jęknięciem przeczesałam ręką włosy, rozglądając się po sypialni. Ledwo dostrzegałam zarysy ciał pozostałych Gryfonek w panującym półmroku. Śpiwór obok mnie poruszył się niespokojnie, a ze środka dobiegło ciche chrapnięcie, kiedy powoli uniosłem się na łokciach i starając się nikogo nie obudzić, wysunęłam się powoli z zapasowej pościeli. Mary spała na łóżku, z rękami zarzuconymi na swoją głowę i rozchylonymi ustami. Podłoga zawalona była naszymi ubraniami i poduszkami, spomiędzy których rozpoznawałam plątaninę rąk Maryl i Clarie, przytulonych do siebie w ścisłym nieładzie. Zegar na szafce nocnej wskazywał piątą trzydzieści. Ogarnęło mnie poczucie irytacji, kiedy uświadomiłam sobie, że wcale nie będzie tak łatwo wrócić do spania. Czułam się zupełnie rozbudzona, jakby wspomnienia nocnych marzeń sennych opanowały mój umysł, nie pozwalając nawet na chwilę wytchnienia.

Z grymasem podniosłam się na nogi i ruszyłam w kierunku drzwi, nie mając większego wyboru. Nie chciałam nikogo obudzić, a wiedziałam, że już raczej nie usnę. Powoli skierowałam się w stronę schodów, a później do kuchni, będąc rada, że dom wciąż pogrążony był w ciszy i spokoju. Przez kuchenne okno mogłam dostrzec zamarznięte jezioro i pokryty śniegiem ogród, wciąż tonący w półmroku. Po chwili zamyślenia zagotowałam wodę i kiedy przeszukiwałam szafkę w celu znalezienia puszki z herbatą, czyjeś kroki rozbrzmiały za moimi plecami.

– A ty czemu nie śpisz?

Odwróciłam się i uśmiechnęłam w stronę opartego o próg Louisa, machając torebką z fusami przed jego twarzą.

– Nie mogę spać – przyznałam. – Chcesz też?

– Poproszę.

Pozwoliłam ciszy otulić nas miękko, kiedy zalewałam gorącą wodą dwa kubki. Louis odwzajemnił mój uśmiech, zabierając jeden z nich i podchodząc do okna.

– Więc, co dokładnie cię gryzie?

– Kto powiedział, że coś mnie gryzie? – spytałam, marszcząc brwi. Chłopak spojrzał na mnie przelotnie przez ramię, unosząc jedną brew do góry.

– Mam nadzieję, że mój wzrok był dostatecznie wymowny.

– A ty, mądralo? Nie tylko ja nie śpię.

– Ja muszę niedługo jechać do Ministerstwa – powiedział, wzruszając ramionami. Jego wzrok utkwiony był gdzieś daleko, jakby się nad czymś mocno zastanawiał. – Zakładam, że chodzi o chłopaka?

W odpowiedzi wymamrotałam pod nosem coś niezrozumiałego, co musiało chyba bardzo rozbawić Louisa, który roześmiał się cicho.

– Czemu zawsze chodzi o chłopaka…

– Dobra, panie mądralo – mruknęłam, kopiąc go lekko w kostkę, kiedy posłał mi rozbawione spojrzenie. Minęło kilka długich sekund, w trakcie których przyglądaliśmy się sobie, on z zainteresowaniem, a ja w zupełnym zażenowaniu, aż w końcu westchnęłam cicho.  Aż tak widać?

– Moja droga, powiem to tak: zdziwiony jestem, jak ślepa jest moja kuzynka, że nie zauważyła, jak czerwona robiłaś się na samo wspomnienie męskich imion.

– Cholera – westchnęłam, podnosząc kubek do ust i przyciskając go mocno do skóry, rozkoszując się rozchodzącym się po niej cieple.

– Musiał chyba zrobić na tobie wrażenie – kontynuował rozbawiony chłopak. – Zgaduję, że pocałunek był gorący?

– Louis! – zawołałam cicho, uderzając go w ramię i czując, jak rumieniec ponownie wypływa na moją twarz.

– Aż tak? Łał.

– To niekomfortowe – skomentowałam, próbując schować się za kubkiem.

– No tak, bo masz tyle osób, z którymi możesz o tym porozmawiać. Może którąś obudzić?

Posłałam mu wymowne spojrzenie, opierając się o blat i biorąc pierwszy łyk herbaty.

Jego słowa dudniły w mojej głowie, uświadamiając mi, że miał rację. I zanim się zorientowałam, prawda popłynęła z moich ust.

– Chciałam im powiedzieć, naprawdę chciałam, ale… Po latach odtrącania jego zaproszeń na randkę i zapewniania, że prędzej wyhoduję sobie czyraki na plecach niż zgodzę się spotkać z Jamesem Potterem, czuję się, jakbym była zwykłym kłamcą. Klaunem, z którego wszyscy zaczną się śmiać.

– To twoi przyjaciele, Lily, nie sądzę…

– Nie jestem zbyt dobra w dobieraniu sobie przyjaciół – przerwałam mu, czując rosnącą gulę w gardle. – Moja siostra nie chce mnie znać, mój najlepszy przyjaciel z dzieciństwa zranił mnie jak nikt inny, latami nie dopuszczałam do siebie nikogo poza Mary, a reszta Gryfonów dosłownie podkradła się niepostrzeżenie i została. Ja…

Zaczęłam zastanawiać się, czy to o to chodziło. Czy to co czułam, to był wstyd? Czy naprawdę miałam prawo wstydzić się, za swoje ślepe zaprzeczanie? Nie znosiłam być w centrum uwagi, a na samą myśl o minach wszystkich Gryfonów, gdyby się dowiedzieli…

– Po prostu zawsze wszystko psuję. A co, jeśli to też zepsuję? Co, jeśli nie będę wystarczająco dobra? Po prostu… Po prostu potrzebuję jeszcze trochę czasu.

– Nie czujesz się komfortowo będąc gorącym tematem rozmów i to zrozumiałe, ale pamiętaj, że nie możesz tego ukrywać w nieskończoność.

– Wiem – szepnęłam, kiwając głową z nieobecnym wzrokiem. – Powiem im, ale jeszcze nie teraz. Z resztą, póki co nie wiem nawet co miałabym im powiedzieć. Nie wiem, na czym stanęło z Jamesem i zgaduję, że dowiem się dopiero w styczniu.

Uświadomiłam sobie, że to była prawda. Nie chciałam nikomu nic mówić, bo bałam się, że mogło okazać się, iż to był tylko zwykł sen. A co, jeśli przesadzałam? Co, jeśli dla niego to wcale nie było trzęsące światem doświadczenie, zwalające cię z nóg i pochłaniające w fali słodkiego niedowierzenia?

Co, jeśli powiem komuś co się stało, a potem znowu poniosę porażkę?

– Zatem do stycznia – odpowiedział Louis, unosząc swój kubek z herbatą i uśmiechając się pokrzepiająco.


Koniec roku zbliżał się wielkimi krokami, a w Rdzy zrobiło się niespodziewanie głośno i ciasno z rozgadanymi Gryfonkami trajkoczącymi zawzięcie z zadowolonym z tego powodu Louisem. Ku uciesze Mary, miał on własne sylwestrowe plany, więc kiedy zegary odliczały czas do północy, nasza piątka ulokowała się w ogrodzie przy tańczących niebieskich płomykach w wielkich zaczarowanych słojach i wspólnie obserwowała pokaz sztucznych ogni zorganizowany w Dolinie Shay. Jedynie Maryl i Dorcas wydawały się być niepocieszone z powodu nieobecności chłopaka. Sądząc po zalotnych uśmiechach tej pierwszej i fakcie, że poprzedniego wieczoru zniknęła na piętnaście minut szukając z Louisem kieliszków do szampana, mogła mieć do tego powody. Mary jednak nie chciała tego słuchać, zawzięcie kręcąc głową i zatykając usta roześmianej Maryl, gdy ta zaczęła wdawać się w szczegóły.

– Och, przysięgam wam na Merlina, że w tym roku wykorzystam każdy pozostały czas w Hogwarcie na migdalenie się z chłopakami. Trzeba pogodzić się z faktem, że za sześć miesięcy nie będziemy miały już dostępu do puli młodych i przystojnych czarodziejów…

– Dorcas! – zawołała z oburzeniem Mary, uderzając ją w ramię.

– Dobrze, że mam Johna – zachichotała Clarie, zerkając na przepychające się w śniegu Gryfonki.

– Dobrze, że nikt nie może mi się oprzeć! Jestem zdecydowanie team Dorcas – rzuciła Maryl, przybijając piątkę Meadowes.

– No właśnie, pani Mary Macdonald – zawołała oskarżycielsko dziewczyna. – Ty też byś mogła wyluzować, ale odtrącasz każdego, kto zaprosi cię na randkę!

– No chyba oszalałaś!

– A ten Krukon, który zaczepił cię przed ostatnim wyjściem do Hogsmeade na korytarzu?

Mary zarumieniła się, kręcąc zawzięcie głową. Ostatni rok w Hogwarcie zdecydowanie przysporzył jej więcej adoratorów, chociaż wciąż nie równało się to z ilością rozmarzonych spojrzeń rzucanych Binner, nawet, jeśli po wakacyjnym pobycie w szpitalu przez większość semestru była wychudzona i z workami pod oczami. Nawet Dorcas mogła pochwalić się kilkoma udanymi randkami, chociaż nie lubiła o nich mówić.

– Jakoś żadna z was nie czepia się Lily! – zawołała z oburzeniem Mary.

– Jeśli mam być fair, jej amory z Jamesem przez większość tego roku mogły odstraszyć adoratorów.

Zarumieniłam się, przypominając sobie sposób, w jaki jego dłonie błądziły po mojej talii, kiedy całował mnie jeszcze kilka dni temu. Dziewczyny jednak nie wydawały się zwracać na to uwagi, wciąż przedrzeźniając się.

– W takim razie, niech Lily też obieca, że w tym semestrze będzie się migdalić za wsze czasy!

Och, z pewnością, rozmarzył się mały diabełek w moim wnętrzu, podskakując wesoło i klaszcząc w dłonie. Nawet wiem z kim.

– Lily!

– Jak wszystkie, to wszystkie!

– Dobra, dobra – zachichotałam w końcu, czując uśmiech wypływający na moją twarz. – Wszystkie podążymy twoimi śladami, Dorcas.


Powrót do Hogwartu niósł ze sobą pewien poziom ekscytacji, który ciężko było mi ukryć. Pomimo tego, iż wiedziałam, że jest mała szansa na to, że Huncwoci będą już na miejscu, poczułam lekkie uczucie zawodu wchodząc do Pokoju Wspólnego i uświadamiając sobie, że jesteśmy jednymi z pierwszych osób, które wróciły do zamku po świętach.

– Musisz patrzeć na pozytywy – zawołała Dorcas, rozkładając się wygodnie na sofie i kładąc sobie na brzuchu pudełko czekoladowych żab. – Mamy najlepsze miejsca tylko dla siebie!

– Jest to jakiś pozytyw – skomentowałam, usadawiając się obok niej. Niestety szybko odkryłyśmy, że bez pozostałych Gryfonów Wieża wydawała się być przerażająco pusta i zimna. Nie pomagał również fakt, że za każdym razem, kiedy otwierała się dziura pod portretem, moje serce wykonywało obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni, oczekując widoku pewnej rozczochranej czupryny i za każdym razem ogarniało mnie uczucie rozczarowania, kiedy to nie był on. Właściwie nie wiedziałam, kiedy Huncwoci planowali wrócić, co jedynie dokładało do niecierpliwego wyczekiwania. W końcu nie mając co ze sobą zrobić, zajęłam się jedynym, co przychodziło mi do głowy – nauką.

Ostatni semestr przed OWUTEmami oznaczał potężną harówę. Chociaż obiecałam sobie, że na świętach odpocznę, widmo notatek i powtarzania wisiało nad naszymi głowami, grożąc potężnymi konsekwencjami. Całe dnie spędzałyśmy nad ogromnymi planami powtórkowymi, rozpisując tematy do odszukania i grupy zaklęć do przećwiczenia, uwzględniając w nich czas na bieżące zobowiązania. Dosyć szybko zrozumiałam, że zostawienie tego na nowy rok było błędem, a panika zaczęła przesiąkać każdą sekundę spędzoną w poszukiwaniu notatek.

Dlatego, kiedy dwa dni później do Wielkiej Sali wszedł uśmiechnięty Remus i Peter, machając do nas z daleka, poczułam przypływ ulgi i ekscytacji, która zadziałała jak zastrzyk adrenaliny.

– Och, jak miło zobaczyć znajomą twarz!

– Cześć, Clarie – zaśmiał się Lupin, odwzajemniając jej szeroki uśmiech. – Jak wam minęły święta?

– Całkiem w porządku – odpowiedziała Maryl, kiwając głową. – A tobie?

– Powiedzmy – powiedział chłopak, mrugając w naszym kierunku. – Sylwester udany?

– W najlepszym, damskim gronie – potwierdziła Mary, uśmiechając się do niego. – Jakieś wieści od reszty?

– Syriusz mówił, że przyjadą dopiero przed samym rozpoczęciem semestru.

Starałam się nie dać po sobie znać, jak bardzo ruszyła mnie ta wiadomość. Przełykając rozżalenie, wcisnęłam do buzi łyżkę zupy brokułowej, patrząc się w przestrzeń i starając się uspokoić rozbiegane myśli.

– A jak trzyma się Pani Potter?

– Ponoć już lepiej. Pogorszyło jej się tuż przed nowym rokiem i z tego co się orientuję to nie był najprzyjemniejszy sylwester w ich życiu – westchnął, spoglądając w stronę kiwającego głową Petera, który wyglądał na przybitego. – Ale lekarze jakoś ją poskładali.

– Co tak właściwie się stało? – spytała cicho Mary ze smutnym wyrazem twarzy.

– Coś z sercem – powiedział niepewnie Lupin, zastanawiając się. – W ich rodzinie to częsta komplikacja związana z wiekiem.

– Z wiekiem?

– Rodzice Jamesa mieli go stosunkowo późno – wtrąciłam się, przypominając sobie wszystkie rodzinne portrety w domu Potterów. Oczami wyobraźni prawie zobaczyłam wielkiego loczka na wielkim portrecie chłopaka, którego tak bardzo nie lubił i prawie uśmiechnęłam się na ten widok.

– No cóż – mruknęła cicho Dorcas, uśmiechając się pokrzepiająco. – Ważne, że najgorsze już za nimi.

Zamyśliłam się, próbując przypomnieć sobie, co James mówił w święta. Czy nie wspominał przypadkiem, że z jego mamą było coraz lepiej? Że mieli wypisać ją zaraz po nowym roku? Poczułam, że przestałam być głodna.

– Zaraz, zaraz, a ty przypadkiem nie miałeś być u Potterów? – spytała nagle Maryl, wskazując widelcem na Petera, który uśmiechnął się krzywo.

– Kazali mi wracać. James powiedział, że nie wyjedzie, dopóki nie wypiszą Effie do domu, a Syriusz na to, że go nie zostawi.

Cała ekscytacja z powrotu chłopaków wyparowała ze mnie, jak powietrze z balonu. Przez dłuższą chwilę przysłuchiwałam się rozmowie Gryfonów, grzebiąc łyżką w talerzu, nie mogąc zmusić się do jedzenia.

Ale w końcu wróci, usłyszałam w głowie. Wróci i wszystko będzie dobrze, albo i jeszcze lepiej.


Kolejne dni mijały w pochmurnej atmosferze. Większość uczniów wróciła w piątek, tuż przed rozpoczęciem zajęć i w Pokoju Wspólnym znów rozgorzał gwar rozmów i chichotów, co jedynie doprowadzało do szału piąto- i siódmoklasistów, którzy pochylali się nad pergaminami, zawzięcie skrobiąc notatki. Nie mogąc dłużej skupić się na nauce, usadziłam się przy wolnym stoliku w rogu i poświęciłam cały wieczór na rozplanowanie dyżurów prefektów i napisanie noworocznego sprawozdania dla Profesor McGonagall. Kiedy w sobotni poranek zaczęła padać okropna mieszanka śniegu i deszczu, wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że mamy dość tego semestru, a nawet się jeszcze na dobre nie zaczął. I chociaż sobota miała być dniem odpoczynku, bardzo szybko okazało się, że nikt nie miał na nic ochoty. Pogoda nie pozwalała na spacer po błoniach, a po trzeciej grze w szachy (nikt nie odważył się wyciągnąć gargulków, a po próbie grania w eksplodującego durnia Maryl otrzymała wyjątkowo długą reprymendę od wyglądającej jak zombie piątoklasistki z wysypującą się z torby stertą notatek) nuda pochłonęła nas do tego stopnia, że w ciszy leżeliśmy na sofach przy kominku, wpatrując się w sklepienie.

– To dlatego, że nie ma chłopaków – zawyrokowała Dorcas, która od kilkunastu minut odpisywała na długi list Alicji o tym, jak cudowne były święta. Hawkins z zachwytem oznajmiła w nim, że przyjedzie dopiero w drugim tygodniu semestru, rozkoszując się czasem spędzonym z Frankiem.

– Hej! – zawołała Mary, wskazując na nią palcem z podłogi. Na jej brzuchu drzemała smacznie Rosie, która zniknęła na długo przed świętami, wracając dopiero poprzedniego dnia. – James i Syriusz nie są wyznacznikami dobrej zabawy.

Mimowolnie uśmiechnęłam się na wspomnienie imienia Rogacza, co doprowadzało mnie ostatnio do szewskiej pasji. Nie kontrolując swoich odruchów, spojrzałam w kierunku przejścia pod portretem, jakby oczekując, że na wzmiankę o nim, chłopak wyskoczy zza ściany, obdarzając nas wszystkich tym swoim huncwockim spojrzeniem.

– Tak? – spytała Maryl, nie podnosząc nawet głowy z poduszki.

– Oczywiście, że tak – zgodziła się Clarie, przysiadając na oparciu. – Też potrafimy się dobrze bawić.

– Mhm – mruknął Remus, który od godziny pochylał się nad podręcznikiem do Obrony przed czarną magią.

– Co to ma znaczyć “mhm”? – spytałam, prostując się na wygodnym fotelu.

– Że się zgadzam – odpowiedział chłopak, nie podnosząc głowy znad książki.

– Czy on uważa, że nie potrafimy się bawić?

– Lepiej, żeby tak nie było – zagroziła mu Maryl, podnosząc się w końcu na łokciach i obrzucając go oburzonym spojrzeniem.

Remus westchnął i zerknął na nas rozbawiony, nie komentując naszych zarzutów. Dorcas prychnęła, a Maryl natychmiast wyprostowała się, strzelając kostkami palców u rąk.

– Mam chyba ochotę na trochę dywersji – stwierdziła, uśmiechając się złośliwie.

– Chyba zaczynam się bać – zaśmiałam się, przekrzywiając głowę.

– Przecież nie tylko Huncwoci potrafią psocić!

– Przecież nic nie powiedziałem – westchnął rozbawiony Remus.

– Więc wkrótce powiesz – zawołała Maryl, klaskając w dłonie. – Czas się zabawić.

Definicją zabawy było piętnaście balonów napełnionych wodą, zwisających nad głównymi schodami w Sali Wejściowej. Przyglądałam się krytycznie próbom ulokowania ich pod kątem, tak, aby dopiero po uruchomieniu pułapki, balony uderzały w niczego nie spodziewające się ofiary.

– Lily, twoje zaklęcie kameleona jest najlepsze – powiedziała Maryl, przygryzając wargę i przekrzywiając głowę, kiedy oceniała wynik swojej pracy. – Zajmiesz się tym?

– Znając nasze szczęście, to będzie niewypał – westchnęłam, uśmiechając się pod nosem.

– Nie kracz! – syknęła Mary, która wychylała się z górnego piętra, obserwując nasze poczynania.

– Jak sytuacja, Mary?

– Góra czysta. Na razie.

Zachichotałam, sięgając do pierwszego balona, który zawieszony był wysoko nad balustradą.

– Pośpieszcie się! – zawołała szeptem Clarie, wbiegając do Sali Wejściowej. – Ktoś chyba idzie!

Maryl pogoniła mnie ręką, wyglądając w kierunku wejścia do lochów, kiedy pognałam w kierunku kolejnego balonu. To nie było zbyt łatwe zadanie, zwłaszcza z syczącą za nami Binner. Kiedy został mi już ostatni, Dorcas wybiegła z lochów, machając obiema rękami.

– Zmywamy się, ruchy!

Jak w zwolnionym tempie dostrzegłam, jak ostatni balon chybocze się, kiedy podbiegłam do niego i nim zdążyłam go powstrzymać, runął w dół. Ledwo usunęłam się w bok, unikając zderzenia, jednak Dorcas nie miała tyle szczęścia. Pisnęła głośno, gdy uderzył ją prosto w twarz, pękając i oblewając ją lodowatą wodą. A potem runęła w dół, ślizgając się na mokrych schodach, uruchamiając resztę pułapki.

W przerażeniu obserwowałyśmy jak w powietrzu wybuchają małe wodne kule, które zalewają schody i stojącego u ich dołu Filtcha, który obdarzył nas wściekłym spojrzeniem, gdy woda obryzgała nogawki jego spodni.


– Tygodniowy szlaban – zaśmiewał się Peter, kiedy przebrałyśmy się w suche ubrania i niezadowolone usiadłyśmy przy kominku. – Zabawiłaś się, Maryl, czy szukasz więcej atrakcji?

– Zamknij się, Peter – odpowiedziała mu dziewczyna, wzdychając głośno.

– To chyba rekord – pochwalił nas Remus, klepiąc Dorcas po ramieniu.

– Bo zacznę przypominać wasze nieudane kawały – zagroziłam mu, podciągając rękawy przydużej bluzy. – I zacznę od tych durnych zbroi, które napadły na mnie i Dorcas na szóstym roku.

– Czyli powódź w Sali Wejściowej to wasza sprawka?

Moje serce zabiło mocniej, kiedy odwróciłam się w kierunku wejścia do Wieży Gryffindoru, obrzucając uśmiechniętego Syriusza zdziwionym spojrzeniem. Tyle razy wyobrażałam sobie ten moment, będąc pewna, że będę na niego odpowiednio przygotowana, ale nagle miałam ochotę zapaść się głębiej w fotelu i zniknąć, kiedy strach wypełniał mój żołądek.

Nie byłam gotowa! Wszystko sobie przemyślałam i nie tak to miało wyglądać! Z paniką zerknęłam na swoją za dużą bluzę i starą parę dżinsów, żałując wyboru. Cholera!

– Łapo!

– Myśleliśmy, że przyjedziecie dopiero w niedzielę – zawołał Lupin, kiedy jego przyjaciel podszedł do niego i potarmosił mu włosy.

– Taki był plan, ale uznaliśmy, że za bardzo się za wami stęskniliśmy.

Prawie zapomniałam, jak się oddycha, kiedy mój wzrok spoczął na Rogaczu, który zarzucił sobie torbę na plecy i podszedł powoli w naszym kierunku. Miał na sobie cienki sweter w bordowe paski, a jego włosy wydawały się wyjątkowo ułożone. Obserwowałam, jak przygląda się Remusowi, a na jego ustach pojawia się uśmiech.

Jego usta, pomyślałam, ledwo przełykając gulę w gardle. Te same, które…

– Zakładam, że to był pomysł Lily – zaśmiał się Syriusz, odwracając moją uwagę od chłopaka.

– Hej! – zawołałam oburzona, zastanawiając się, jakim cudem mój głos nie zadrgał.

– To był mój pomysł – wtrąciła się Maryl, bijąc Łapę w ramię. – I wypaliłby, gdyby Dorcas nie uruchomiła pułapki!

– To Lily zrzuciła ostatni balon!

– Wypraszam sobie, sam spadł!

Poczułam na sobie jego spojrzenie, kiedy uniosłam poduszkę i rzuciłam ją w kierunku Meadowes. Dziewczyna uchyliła się i wystawiła mi język, a ja zacisnęłam usta, czując jak serce dudni w mojej klatce piersiowej, kiedy odwracałam głowę w jego kierunku. Nasze spojrzenia spotkały się na moment, ale James natychmiast odwrócił wzrok, a ja poczułam ukłucie bólu, w zaskoczeniu przyglądając się jego obojętnej sylwetce. Co do licha się działo? Dlaczego nie chciał na mnie spojrzeć? Nie tak to miało wyglądać!

– Jak twoja mama?

– Effie to twarda sztuka – zapewnił nas Syriusz, klepiąc Jamesa po plecach. – Dyryguje właśnie Fleamontem z jej nowego stanowiska w łóżku pod milionem koców.

– To dobrze – westchnęła Maryl, kiwając głową. – To bardzo dobrze.

– A skoro kryzys został zażegnany… – zaczął Łapa, puszczając nam oczko. – Możemy zająć należne nam miejsce naczelnych kawalarzy, żeby uniknąć więcej zamkowych powodzi spowodowanych przez naszych niekompetentnych naśladowców.

– Hej!

– Idziecie z nami na obiad? Mieliśmy właśnie się zbierać – zapytał Remus, chichocząc pod nosem na widok oburzonej Maryl.

– Dogonimy was, musimy się jeszcze rozpakować.

Zmarszczyłam brwi, obserwując jak oddalał się powoli, zmierzając w kierunku dormitoriów. Nie odwrócił się ani razu, a ja nie mogłam powstrzymać się od zastanawiania, czy zrobiłam coś nie tak?

Wypełniło mnie poczucie rozczarowania tak silne, że prawie wyciskało łzy z moich oczu. Zupełnie nie tego się spodziewałam.

Powoli ruszyliśmy w kierunku wyjścia, ale poczułam, że wcale nie jestem głodna. Ssące uczucie w żołądku zamieniło się w niepokój, którego nie potrafiłam przegonić. Spokojnie, przemknęło mi przez myśl, kiedy dotarliśmy do Wielkiej Sali, zajmując swoje typowe miejsca. Dopiero przyjechał, musisz dać mu chwilę. Tak, na pewno był po prostu zmęczony i martwił się o swoją mamę.

Pozostali Huncwoci dołączyli do nas dopiero w połowie obiadu. Gdy kątem oka dostrzegłam ruch z lewej strony, natychmiast uniosłam głowę, czekając na jego reakcję, ale jeśli liczyłam, na cokolwiek wielkiego, szybko się zawiodłam. James usiadł pomiędzy Remusem a Syriuszem i natychmiast dołączył do rozmowy, a ja zacisnęłam zęby, próbując przełknąć rozgoryczenie i wróciłam spojrzeniem do talerza.

Nie rozmawiali nawet o niczym ważnym. Docierały do mnie pojedyncze słowa na temat naszego kawału i planach na kolejne, ale nie potrafiłam skupić się na nich, bojąc się, że jeśli nie opanuję swojej miny, ktoś zorientuje się, co działo się w mojej głowie.

– Ponoć miałyście świetnego damskiego sylwestra. – Na dźwięk jego głosu uniosłam z nadzieją głowę, tylko po to, aby zobaczyć, że uśmiecha się w kierunku Maryl.

– Tak, tylko my i Louis – odpowiedziała dziewczyna ze złośliwym uśmieszkiem.

– Louis?

Widziałam, jak jego szyja drgnęła, kiedy jego wzrok powędrował w bok, ale w ostatnim momencie powstrzymał się od spojrzenia w moim kierunku. O co ci do cholery chodzi?!

– Mój kuzyn – westchnęła Mary.

– Student z Ameryki – rozmarzyła się Dorcas, chichocząc na widok miny Macdonald.

– Przystojniacha – zapewniła go Clarie ze śmiechem, dając kuksańca Maryl, która odwzajemniła uśmiech, wystawiając zdziwionemu Jamesowi język.

Przygryzłam wargę, czując, że powinnam coś powiedzieć, coś zrobić, żeby spróbować zwrócić na niego swoją uwagę. Tylko co?

– Nie pamiętasz? Poznaliście go końcem wakacji, podczas ogniska u Mary.

James w końcu zerknął na mnie, a ja uśmiechnęłam się lekko, czekając na jakąś reakcję z jego strony. Nie mogłam jednak nic wyczytać z jego twarzy, jakby była zupełnie pozbawiona wyrazu.

– Rzeczywiście, był wtedy u nas – mruknęła Mary kiwając głową. – Chociaż nie wiem, czy nie wyjechał już wtedy…

– Och tak, chyba go pamiętam…

Rogacz pokiwał głową, skupiając się na jedzeniu, a ja spochmurniałam, nie rozumiejąc jego zachowania. Czułam, jak narasta we mnie niesamowita irytacja. Całymi dniami zastanawiałam się, jak będzie wyglądać nasze pierwsze spotkanie po tym, co stało się podczas świąt, ale w nawet najgorszych koszmarach nie wyobrażałam sobie tego. Zupełnej obojętności, jakby nic go nie obchodziło. Unikania mnie, jakby ostatnie dwa tygodnie się nie wydarzyły. Jakbyśmy wrócili do punktu wyjścia.

Przełknęłam ostatni kęs, uświadamiając sobie, że chociażbym chciała, nic już w siebie nie wepchnę. Poczekałam więc, aż reszta skończy obiad, przyglądając się ich rozmowie i od czasu do czasu rzucając spojrzenie w kierunku chłopaka, który zdawał się nie zauważać, że siedzę dwa metry od niego, zaśmiewając się i prowadząc długie rozmowy z każdym, tylko nie ze mną. Zupełnie, jak po naszej kłótni. Nie mogłam skupić się na niczym innym niż jego długie palce, którymi bawił się pomarańczą toczącą się po stole. Zaschło mi buzi, gdy obrał ją, śmiejąc się z opowieści Dorcas o wigilijnej kolacji, a potem kawałek po kawałku unosił do ust. W pewnym momencie musiałam się uszczypnąć, żeby przestać wpatrywać się w jego durny uśmiech, gdy oblizywał palce.

Może sobie wszystko przyśniłaś? Może wcale nie przyjechał do ciebie w święta? Czy naprawdę mój umysł byłby w stanie spłatać mi aż taki dowcip?

{Lana Del Rey – Cinnamon Girl}

Kiedy w końcu Gryfoni wstali i skierowali się w kierunku wyjścia, ruszyłam za nimi, czując jak cała ekscytacja jego powrotem zamieniła się w żal i złość. Obserwowałam jego plecy, kiedy idąc przodem przepychał się z Syriuszem, opowiadając jakiś żart. Śmiechy innych osób wydawały się odległe, jakbym była pod powierzchnią wody. Gdy portret Grubej Damy otworzył się, wpuszczając nas do środka, poczułam się tak, jakbym była w pułapce. Uderzyło we mnie nagłe uczucie gorąca, gdy panika zaczęła rozprzestrzeniać się wzdłuż mojego ciała niczym wirus. Nie mogłam oderwać wzroku od jego roześmianej twarzy, kiedy szedł w kierunku sofy obejmując roześmianą Maryl, jakby nic innego się liczyło, jakby nikt inny nie istniał. A w mojej głowie huczało jak w ulu, kiedy gorące łzy zaczynały się zbierać w kącikach moich oczu.

– Idziesz? – spytała Mary, zerkając w moim kierunku.

– Zostawiłam coś na dole – wydukałam, cofając się. – Zaraz wrócę.

Jak w amoku ruszyłam w stronę wyjścia, wstrzymując oddech, jakbym naprawdę była pod wodą.

Kiedy zamknął się za mną portret, poczułam na twarzy podmuch chłodnego powietrza z głębi korytarza i odetchnęłam. Nie wiedziałam co właściwie wywołało we mnie takie emocje. Miałam wrażenie, że cała gorycz minionych dni wylewała się każdym porem mojego ciała i gdybym została tam chociaż sekundę dłużej, każdy w Pokoju Wspólnym wiedziałby, co dokładnie kotłuje się w mojej głowie. Każdy dowiedziałby się, o czym myślałam, chociaż ja sama nie byłam pewna co właściwie czuje.

Szlam w ciszy, wsłuchując się w stukot swoich butów o kamienną posadzkę. Czułam się oszukana. Czułam się tak, jakby mi coś obiecano, a później zabrano, jakbym cały czas czekała na jakiś ruch, jakiś gest z jego strony, który nigdy nie nadszedł. Może to była moja wina? Może coś sobie umyśliłam, może wyolbrzymiłam coś, czego wcale nie było, może niepotrzebnie dobierałam sobie wszystko do tego głupiego pustego łba, a tak naprawdę niczego nie było. Co ja sobie myślałam! Poczułam się zażenowana toczącymi się w mojej głowie zdaniami, które boleśnie się o nią obijały. Wstyd oblał moje ciało aż po czubki palców, które zaczęły mnie mrowić wraz z kolejnymi uderzeniami gorąca. Miałaś rację, miałaś rację nikomu nic nie mówiąc. Tylko byś się upokorzyła.

 Och, na Merlina! – wyrzuciłam z siebie, przystając i przyciskając czoło do zimnego okna.

Po drugiej stronie szyby spływały krople zimnego, styczniowego deszczu. Próbowałam uspokoić oddech, wsłuchując się w rytmiczne uderzenia kropel. Zza półprzymkniętych powiek obserwowałam skraplającą się wodę pod wpływem mojego rozgrzanego oddechu. Zimno szyby delikatnie koiło, chociaż wciąż czułam gorąc buchający z moich czerwonych policzków. Co się ze mną działo? Dlaczego tak reagowałam? Dlaczego czułam się tak, jakby każda komórka mojego ciała zmieniła centrum grawitacji z jądra ziemi na pewnego czarnowłosego Gryfona? Dopiero wtedy dotarło do mnie, że przez ostatnie dni żyłam jedynie myślą o spotkaniu z nim, o tym, że wróci, że pojawi się w progu Pokoju Wspólnego, a cały świat się zatrzęsie. Pozwalałam sobie na rozwlekanie scenariuszy, do których nie chciałam przyznać się przed samą sobą. Jego obraz nie opuszczał mnie w snach, odbierając mi oddech każdej nocy. Żyłam jak w malignie, dobierając sobie do głowy rzeczy, które nigdy nie powinny się w niej znaleźć. Cieszyłam się, że w korytarzu, w którym przystanęłam, było zupełnie ciemno. Gdyby ktoś teraz mnie zobaczył, istniała szansa, że nie zauważyłby czerwonych wypieków na mojej twarzy, ani rozdygotanych dłoni, które próbowałam wcisnąć głęboko w kieszenie za dużej bluzy. Przeklęłam się w myślach, pocierając czołem o zimną szybę. Czy naprawdę byłam aż tak głupia, by dać się tak ponieść emocjom?

Ciszę w korytarzu przerwał cichy szelest. Rozpoznałam go od razu, chociaż pewnie na większości uczniów nie zrobiłby on większego wrażenia. Szelest malutkich skrzydełek, przecinających powietrze w rytmicznych uderzeniach. Wiedziałam już co to oznacza.

Bardziej wyczułam jego obecność niż ją usłyszałam. Poruszał się cicho, ale tylko on w całym zamku łaził wszędzie z tym przeklętym zniczem. Poczułam jak moje serce przyspiesza, bijąc tak szybko i tak mocno, jakby chciało wyrwać się z piersi. Puls dudnił mi w uszach tak głośno, że byłam pewna, że nawet on go słyszy. Staliśmy tak, w ciemności, w bezruchu, a ja bałam się chociażby drgnąć, ni to sparaliżowana złością, ni jakąś dziwną mieszanką uczuć, w której prawie rozpoznawałam ekscytacje. Sekundy dłużyły się, aż zamieniły się w minuty, a mnie opanowało uczucie jeszcze większego zażenowania. Nie chciałam wykonać pierwszego ruchu, nie chciałam być tą, która odezwie się pierwsza. Jednak cisza ciążyła mi coraz bardziej. Złoty znicz przemknął obok mnie, wracając do właściciela. Powoli odsunęłam się od szyby i odwróciłam w jego kierunku, zaciskając dłonie w pięści. James wyciągnął rękę, a znicz, niczym wytresowany zwierzak, wylądował na jego dłoni błyskając złotymi skrzydełkami. Chłopak opierał się barkiem o jeden z filarów i przyglądał mi się w milczeniu.

Powoli sięgnęłam do twarzy i odgarnęłam z czoła przylepione kosmyki wilgotnych włosów. Rogacz lustrował mnie wzrokiem, przesuwając nim leniwie po mojej twarzy, a irytacja, złość i wstyd, jakiego nie spodziewałam się poczuć, wybuchły w mojej głowie z taką mocą, że aż zadygotałam. I chociaż było to tak bardzo dziecinne, zrobiłam jedyną rzecz, na którą było mnie stać. Odwróciłam się i szybkim krokiem ruszyłam w przeciwnym kierunku.

James podążył za mną, a znicz ponownie wzbił się w powietrze, doganiając mnie i zataczając wokół mnie koła. Chociaż starałam się iść szybko, Rogacz prawie natychmiast zrównał się ze mną i w ciszy podążał obok, z rękami nonszalancko wyłożonymi do kieszeni spodni. Jego spokój doprowadzał mnie do szewskiej pasji. Nie mogąc się kontrolować, fuknęłam pod nosem i skręciłam w drugi korytarz.

– Lily, poczekaj – zaczął, łapiąc mnie za łokieć i obracając tak, że stanęłam naprzeciwko niego. – Powiesz mi, o co chodzi?

Znicz zahamował i zawisł pomiędzy nami, w akompaniamencie dreszczy które przeszły przez moje ciało, począwszy od miejsca, w którym jego palce musnęły moją skórę. Czułam się tak, jakby każdy nerw w mojej skórze pulsował od jego dotyku.

– O nic…  mruknęłam cicho szukając w głowie odpowiednich słów i próbując z całych sił powstrzymać rumieniec wypływający na moja twarz.

– A jednak – powiedział, przewracając oczami. – Porozmawiasz ze mną?

– Ja…  zaczęłam, uświadamiając sobie, że nie mam pojęcia co właściwie chce powiedzieć. Nagle zalała mnie zupełnie nowa fala piorunującego wstydu, kiedy zrozumiałam, że cokolwiek bym teraz nie powiedziała, wyjdę przed nim na idiotkę. Bo o co mi właściwie chodziło? O to, że nie poświecił mi tyle uwagi, ile potrzebowałam? Bo nie tego się spodziewałam? A czego ja właściwie się spodziewałam? Opuściłam głowę, zerkając na swoje wytarte spodnie i przydługą bluzę z wciąż podwiniętymi wysoko rękawami i poczułam się jeszcze gorzej.

– Lily – wyszeptał James. Zaskoczona spojrzałam na niego i uświadomiłam sobie, że jego głos drżał. James się stresował.

Obserwowałam, jak chłopak nabrał w płuca głęboki oddech i odchrząknął. Och.

– Lily – zaczął ponownie, a złoty znicz zadygotał pomiędzy nami.

– Nawet się do mnie nie odezwałeś – wyrwało mi się, zanim zdążyłam się powstrzymać. – Nagle każdy był ważniejszy, od głupiego przywitania? Nie musiałeś grać na trąbce ani urządzać mi przyjęcia powitalnego, wystarczyłoby mi głupie „cześć”! Tymczasem byłeś w stanie opowiadać żarty i prowadzić całe rozmowy z wszystkimi, tylko nie ze mną, nawet na mnie nie spojrzałeś, a po tym, co stało się podczas Świąt… Byłam pewna, że… Mówiłeś… A ja… Ja myślałam… co ja sobie w ogóle myślałam…

– Lily – powtórzył szeptem James, a kącik jego ust zadrżał, jakby walczył z uśmiechem. Jego głos był całkiem spokojny, zwłaszcza w porównaniu z moim, który drżał, kiedy próbowałam nie rozkleić się przed nim i nie pokazać mu, jak bardzo czekałam na moment, w którym w końcu na mnie spojrzy. Jak głodna byłam jego obecności – Naprawdę myślałaś, że…

– Nie ważne – mruknęłam, próbując się odsunąć, jednak ręka Jamesa trzymająca mnie mocno skutecznie mi to uniemożliwiała. Warknęłam, kiedy zacisnął ją jeszcze mocniej, przytrzymując mnie w miejscu. Dopiero wtedy zorientowałam się, że przez cały czas chłopak uspokajająco gładził mnie kciukiem po rozgrzanej skórze.

– Więc chcesz mi powiedzieć, że wolałabyś, żebym wszedł i ostentacyjnie ogłosił, że w święta zjawiłem się przed twoim domem, a później rzuciłaś się na mnie jak wygłodniała…

– James! – przerwałam mu, czerwona jak pomidor.

– A może wolałabyś, żebym po tym, jak każdy widział, że przez miesiąc ze sobą nie rozmawialiśmy, podszedł prosto do ciebie i pocałował przy wszystkich? – dodał, zaczynając się uśmiechać. – Nie wzbudziłoby to żadnych pytań, prawda?

Z mojego gardła wyrwało się oburzone prychnięcie, kiedy oblał mnie rumieniec.

– Nie chciałam, żebyś mnie całował.

– Oj, Ruda, jak ty nic nie wiesz – powiedział, ze śmiechem.

Oburzona zmarszczyłam brwi i otworzyłam usta, chcąc zaprotestować, chcąc mu wyrzucić, że sobie nie życzę, że ja dobrze wszystko wiem, że za per Rudą to może jedynie oberwać i że jeszcze mu pokażę, ale zanim pierwsze słowo zdążyło wydostać się z czeluści mojego mózgu i dopłynąć do ust, James z szerokim uśmiechem przyciągnął mnie bliżej i pocałował.

Złoty znicz zatrzepotał szczęśliwie i wzbił się wysoko, kiedy jego wolna ręka wsunęła się pod moją i nakreśliła zgniecie mojej talii. Pachniał moją ulubioną mieszanką płynu do mycia o przyjemnym leśnym zapachu, czymś mocno uzależniającym, jak wywietrzały zapach mięty, a na ustach wciąż miał posmak słodkich pomarańczy. Kiedy jego prawa dłoń na moich plecach przyciągnęła mnie jeszcze bliżej, nie udało mi się powstrzymać westchnienia, w rezultacie czego poczułam, jak James uśmiecha się prosto w moje usta. To było jak narkotyk. Każde muśnięcie jego ust sprawiało, że wygłodniały potwór w moim brzuchu unosił się i zamieniał w stado trzepocących skrzydłami motyli, a całe moje ciało drżało. Nasze oddechy mieszały się, a znicz okrążał nas, podrygując wokół naszych głów, kiedy sekunda po sekundzie roztapiałam się w jego ramionach. James w końcu puścił moją rękę, przesuwając dłoń coraz wyżej, aż powoli ułożył ją na moim policzku i przejechał nią po linii mojej żuchwy. Wciąż czułam jego palce na swojej talii, wypalające przez bluzę odcisk na mojej skórze. Przeszło mi nawet przez myśl, że dobrze, że mnie tak mocno trzymał, bo inaczej na pewno runęłabym na ziemię jak długa. Jak zwykle w trakcie naszych ostatnich spotkań. Kiedy powoli odsunął się ode mnie, ledwo udało mi się powstrzymać jęk.

{The 1975  About you}

– Czy takie przywitanie cię satysfakcjonuje? – zapytał z zawadiackim uśmiechem, na co wymamrotałam coś zupełnie niezrozumiałego, być może dlatego, że wciąż ledwo udawało mi się łapać oddech. James zaśmiał się, a jego perlisty śmiech potoczył się echem po korytarzu, kiedy czerwona ze wstydu próbowałam ukryć się za taflą włosów.

– Nie musisz się ze mnie śmiać – mruknęłam, czując, jak kręci mi się w głowie od jego zapachu. – I bez tego czuje się jak idiotka.

– Lily – wyszeptał, a ja zadrżałam na dźwięk mojego imienia w jego ustach. Poczułam się tak, jakbym nigdy już nie chciała usłyszeć go od nikogo innego. – Musisz zrozumieć, że… Dla mnie to też nowość. I bałem się… Nie chciałem… Po prostu starałem się dać ci trochę przestrzeni. Nie chciałem cię przestraszyć. Albo spłoszyć – dodał, odgarniając moje włosy z twarzy i zakładając mi je za ucho.

– Jak łanię? – zapytałam, zanim zdążyłam się ugryźć w język, uświadamiając sobie, że jakimś cudem potrafił wymazać ze mnie całą złość i irytację jednym spojrzeniem.

– Jak łanię – powtórzył, uśmiechając się dokładnie tak, jak lubiłam. Jego kciuk błądził po mojej twarzy, zbliżając się niebezpiecznie blisko ust. – Nie chcę się spieszyć. Spieszyłem się poprzednim razem i wszystko popsułem. Chcę, żeby tym razem… Chcę, żebyś też tego chciała. Bardzo – wyszeptał, chyba samemu nie będąc świadomym, jak mocno jego głos zadrżał, kiedy wymówił ostatnie słowo. – Bo nic nie jest w stanie zmienić tego, co czuję, kiedy cię widzę. I kiedy patrzysz na mnie w ten sposób.

– James – wydukałam, kiedy moje serce zatrzepotało w mojej piersi.

– Chcę, żebyś przestała przede mną uciekać, chcę żebyś przy mnie została, ale przede wszystkim chcę, żebyś była tego pewna. Żebyś miała czas przemyśleć to, czego chcesz. Bo Merlin mi świadkiem, Lily, że jesteś moim zgubieniem i nigdy nie uwolnię się spod twojego uroku. Zwłaszcza, kiedy nawet w najgorszych momentach mojej udręki wydajesz się być zupełnie nieświadoma sposobu, w jaki na mnie działasz. I nie musisz nic robić – szepnął, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Wystarczy, że jesteś obok, zamyślona i zagubiona w swoim własnym świecie, kiedy twoje usta drgają, gdy za bardzo się skupiasz, a ja nie mogę przestać się w nie wpatrywać, pragnąc bycia wystarczająco dobrym, żeby móc je pocałować. Albo kiedy śmiejesz się, zabawnie marszcząc nos. Albo gdy nucisz pod nosem piosenki pisząc wypracowania, nie zdając sobie sprawy z tego, że to robisz. Nie musisz nawet ruszać palcem, żeby rzucać mnie na kolana. Całe twoje jestestwo sprowadza się do zapierania mi oddechu w piersi. A kiedy wypowiadasz moje imię… – przerwał, zaskoczony własnymi słowami, jakby nie planował ich powiedzieć. Jego usta zadrgały, kiedy zaczerpnął uspokajająco powietrza, a później odchrząknął cicho. – Dlatego chcę, żebyś była pewna, czego naprawdę chcesz.

Dopiero po chwili zrozumiałam, że wstrzymywałam oddech. Jego słowa zaczęły dudnić w mojej głowie, a ręce zadrżały, kiedy uświadomiłam sobie, co oznaczały.

– Chcę ciebie – wyszeptałam cicho, błądząc wzrokiem po swoich dłoniach, czując, że nie mam odwagi na niego spojrzeć po tym, co powiedział. Między nami zapanowała cisza. Sama nie spodziewałam się, że takie słowa opuszczą moje usta. I z naszej dwójki to chyba ja byłam nimi bardziej zdziwiona. Wtedy jednak zrozumiałam, że to było najsensowniejsze, co do tej pory powiedziałam. Chciałam tego, chciałam tego tak bardzo, że to wręcz bolało. Myśl, że więcej nie spojrzy na mnie w ten sposób, nie dotknie. Że będę musiała przeżyć chociaż namiastkę tego, co dzisiaj, kiedy przez moment nie istniałam dla niego, że już nigdy nie poczuję, jak ogień trawi mnie od środka. Był moją pochodnią, a ja nie chciałam już nigdy stracić tego płomienia, który rozpalał we mnie uczucia, jakich się w życiu nie spodziewałam. Nagle zrozumiałam, że już nigdy nie wrócimy do tego, co było przedtem. Nawet, gdybym bardzo chciała, nie potrafiłabym już spojrzeć na niego tak, jak kiedyś. Nie po tym, co powiedział, nie po tym, co powiedziałam ja. Nie było już odwrotu, mogliśmy pójść tylko w jednym kierunku. Kiedy w końcu odważyłam się podnieść wzrok i spojrzałam na jego twarz, patrzył na mnie w skupieniu, a to, co czaiło się w jego wzroku podsyciło ogień.

– Mnie już masz, Lily. I to od bardzo, bardzo dawna. Ale chyba już to wiesz.

Spojrzenie, jakie mi posłał, wypaliło we mnie swoje piętno. Powoli pokiwałam głową, ponownie spuszczając wzrok niżej. Ale Jamesa chyba nie satysfakcjonowała taka odpowiedz, bo kciukiem i palcem wskazującym objął mój podbródek i pociągnął go do góry, zmuszając mnie, bym znów na niego spojrzała.

– Może zacznijmy zatem od jakiejś mniejszej rzeczy, której chcesz.

Bardzo długo zastanawiałam się nad odpowiedzią, przyglądając się jego błyszczącym oczom i uśmiechowi wciąż błąkającemu się na wilgotnych jeszcze ustach. Zastanawiałam się, jak ująć w słowa to, co czuje i czy mam w sobie na tyle odwagi, by w ogóle je wymówić. A on czekał, uśmiechając się, wręcz złośliwie, zdając sobie sprawę, jak bardzo mnie torturował, prosząc, bym powiedziała to głośno. Aż w końcu coś w mojej głowie pękło i te same słowa, których się tak bałam, same popłynęły.

– Chcę, żebyś mnie pocałował.

Nie musiałam prosić dwa razy. Później, kiedy analizowałam ten moment, zrozumiałam, że James musiał czekać na ten pocałunek o wiele dłużej niż ja. Pierwszy, który oznaczał tak wiele. Pierwszy, o który poprosiłam. I chociaż nie mógł się tego spodziewać, jego ruchy przepełnione był jakąś dziwną mocą, jakby setki razy przemyślał każde najmniejsze drgnięcie swoich dłoni, które robiły ze mną dokładnie to, co chciały. Jego kciuk obrysował linie mojej dolnej wargi, otulony moim drżącym oddechem, kiedy chłopak powoli przybliżał się do mnie. Poczułam, jak pod naporem jego ciała cofam się do tylu, aż moje plecy dotknęły zimnego kamienia. James nachylił się nade mną, delikatnie muskając wargami najpierw mój policzek, a później kącik ust. Kiedy nasze usta w końcu się złączyły, poczułam, jak jego dłoń wsunęła się w moją, a znajome poczucie bezpieczeństwa ponownie wypełniło moją klatkę piersiową. Rogacz powoli pogłębiał pocałunek, pozwalając mi dostosować się do tempa, jednocześnie coraz mocniej dociskając mnie do ściany i powoli przesuwając nasze złączone dłonie wyżej i wyżej, aż wylądowały nad moją głową. Ciężko było mi się powstrzymać od westchnień, kiedy druga dłoń chłopaka zjechała na moją talię i kręciła malutkie kołeczka, zadzierając palcami materiał bluzy. Jego dotyk doprowadzał mnie do szaleństwa, był jak spóźniony prezent na gwiazdkę i wcześniejsza nagroda na koniec roku szkolnego. Nie udało mi się jednak powstrzymać jęknięcia, kiedy James przygryzł moją dolna wargę.

– Lily – szepnął cicho prosto w moje usta. – Co ty ze mną wyrabiasz.

Wciąż trzymał moje ręce wysoko nad głową, a ja westchnęłam, czując irytację, kiedy odsunął się lekko ode mnie, lustrując mnie długim spojrzeniem, od którego robiło mi się gorąco. Jego druga dłoń spoczywała na dole moich pleców, dociskając moje biodra do jego, a kiedy poruszyłam się niespokojnie, w jego oczach błysnął ogień. Wyglądał jak anioł, z aureolą światła otaczającą jego włosy i lekko zaparowanymi okularami.

– Ja? – spytałam wręcz błagalnym tonem, czując, jak kręci mi się w głowie. Chciałam, żeby nigdy nie przestawał, a kiedy uśmiechnął się, ogień zapłonął i w mojej piersi.

Obserwowałam, jak chłopak przybliżył się do mnie bardzo powoli, wodząc swoim nosem po moim policzku. Buchający płomień w mojej klatce piersiowej liznął moje gardło, kiedy jęknęłam szamocząc się, próbując wyswobodzić ręce.

– Tak, ty – szepnął, odnajdując ponownie moje rozgrzane wargi. Tym razem pocałunek nie był delikatny. Poczułam, jak jego usta wpiły się w moje z niespodziewaną zachłannością, gdy w końcu udało mi się wyciągnąć jedną dłoń z jego uścisku. Zadrżał, gdy przejechałam palcami po jego szyi jakby nie spodziewał się mojego dotyku, a kiedy przycisnęłam swoje ciało do jego, jęknął gardłowo, puszczając moją drugą rękę. W ułamku sekundy jego dłoń powędrowała do mojego uda, unosząc mnie z niesamowitą łatwością. Westchnęłam cicho, czując jego napinające się mięśnie, gdy ponownie oparł mnie o ścianę. Byłam teraz wyżej od niego i z łatwością mogłam obserwować wyraz jego twarzy, gdy uniosłam głowę, odrywając się od niego.

– Jak ty nic nie wiesz – szepnęłam kąśliwie, czując, jak jego palce zaciskają się mocno na moich udach, powodując przypływ fali niespodziewanej satysfakcji.

– Uwierz – zaczął, lekko opuszczając mnie w dół, tak, by nasze twarze znów się zrównały – że wiem więcej od ciebie.

Nie zdążyłam jednak dowiedzieć się, co miał na myśli, bo ponownie mnie pocałował, napierając na mnie całym swoim ciężarem. Westchnęłam, gdy poczułam, jak jego dłonie znów ścisnęły moje uda, a wtedy James wykorzystał moment, w którym rozchyliłam usta i powoli wsunął do środka swój język, pogłębiając pocałunek.

Moje wnętrze płonęło, kiedy jego usta wytyczały sobie ścieżkę po moim ciele, a głowie dudniła mi tylko jedna myśl.

Niech to już nigdy się nie skończy.

Kiedy więc w końcu odstawił mnie na ziemię, a ja zadrżałam, łapczywie nabierając oddechu, byłam prawie zawiedziona. Spojrzałam na jego twarz, szukając jakiegoś rodzaju zapewnienia, ale jego wzrok szybko sprawił, że ponownie zaschło mi w ustach.

– Czyli mówisz, że spodobały ci się kawały i zamierzasz podążać moimi śladami?

Uśmiechnęłam się, kręcąc głową. Moje policzki buchały gorącem, mogłam wiec jedynie podejrzewać, jak czerwone były.

– Nasz szlaban chyba jasno daje znać, że to nie był najlepszy pomysł.

– Czy ja wiem? – szepnął, opierając rękę o ścianę tuż obok mojej głowy. – Mógłbym cię trochę podszkolić.

Moje serce zadygotało, kiedy wolną ręką sięgnął do swojej twarzy, poprawiając okulary, które zsunęły się po jego nosie. Jego usta były lekko zaczerwienione i opuchnięte, i przeszło mi przez myśl, że w takim stanie żadne z nas nie mogło wrócić do Wieży, nie zdradzając wszystkim, co dokładnie robiliśmy.

Ale jest jeden plus, pomyślałam, podążając za jego ręką i powoli ściągając jego okulary, kiedy obdarzył mnie zdziwionym spojrzeniem.

Wcale nie chciałam jeszcze wracać.



Nawet nie wiecie, ile dzisiaj się stresu najadłam, jak przez przypadek usunęłam sobie treść poprzedniego rozdziału. Poleciało dużo łez, całe szczęście zaczęłam w tym roku korzystać z nowej strony do pisania rozdziałów, więc miałam na niej kopię zapasową – gdyby nie to, pewnie umarłabym ze złości i rozpaczy. Nadal nie wiem, jak to zrobiłam.

Na szczęście udało mi się przywrócić rozdział i choć straciłam notkę od autora, jakoś ten fakt przeżyję.

Dzisiejszy rozdział był zapewne długo wyczekiwanym – na dodatek mamy w nim dwie cudowne sceny Jily, które mam nadzieję, że osłodzą trochę okres oczekiwania. Pierwszej nie planowałam, ale tak mnie poniosły emocje pisania poprzedniego rozdziału, że kontynuacja tamtego zakończenia jakoś sama się napisała. I cholernie pasuje. Ostatnia za to scena ma – uwaga – dwa lata. Tak, dwa! Napisana została na kolanie podczas podróży na święta wielkanocne w 2022 roku i takie sceny właśnie czasem najbardziej utykają w pamięci. A ta wyleżała się jak prawdziwe wino.

W związku z tym, że mam całkiem szczęśliwy zapas prawie trzech kolejnych rozdziałów i nie zamierzam na tym przestać, z dumą ogłaszam, że z kolejnym zobaczymy się za dwa tygodnie. Nie mogę uwierzyć, że SD doczekało się w końcu czasów, kiedy pojawiają się dwa rozdziały w miesiącu – ostatnim razem udało mi się tego zrobić w pierwszych miesiącach istnienia w 2014, więc historia pięknie zatacza koło.

Na koniec chciałabym się podzielić z Wami ekscytującym projektem, którego się podjęłam – zamierzam dokończyć pisanie drugiej części SD przed końcem kwietnia i moim wyjazdem na wczesne wakacje. Wymaga to ode mnie całych pokładów ciężkiej pracy jakich mogę się dokopać, ale daje efekt, a ja nie mogę doczekać się kolejnych projektów jakie czekają na horyzoncie jeśli uda mi się dokonać tego, co założyłam. Póki co w marcu udało mi się napisać ponad 20 tysięcy słów, ale przede mną wciąż jeszcze koło 40 tysięcy do końca, więc nie poddaję się i pcham ten wózek do przodu.


Jak dobrze pójdzie, kiedy zobaczymy się po raz kolejny, będę już na ostatniej prostej pisania.

Trzymajcie się i trzymajcie kciuki! 

Do następnego,

Atelier