niedziela, 4 października 2015

16. Prima Aprilis

Dni mijały szybko. Za oknami przesuwały się ciężkie od deszczu chmury, rzucając cienie na zatłoczone korytarze, a jednak dawno nie byłam tak szczęśliwa. Budziłam się z uśmiechem na ustach i z nim zasypiałam. Pogodzenie się z Mary zbliżyło nas wszystkie do siebie, w końcu kiedy nie przebywałyśmy razem, każda z nas spędzała czas z pozostałymi współlokatorkami. Spędzałyśmy razem o wiele więcej czasu i o wiele bardziej się słuchałyśmy. Nie mogłam uwierzyć jak bardzo przyjaciółka, którą znałam już tyle lat mogła się zmienić w tak krótkim czasie.
Mary stała się nową osobą. Młodą, pewną siebie, stawiającą na swoim szatynką o bystrych, szaro zielonych oczach. Dużo rozmawiałyśmy i spacerowałyśmy, próbując nadrobić stracony czas. Dowiedziałam się, że pogodziła się z Remusem, jednak nie pozwalała na żadne inne zbliżenia.
– Nie chcę więcej problemów – mówiła, bawiąc się włosami. – Ruszyłam dalej.
Zabawnie było patrzeć na tę dwójkę, pokracznie unikającą tematu, a jednocześnie będącą tak blisko siebie. W siedemnaste urodziny Lupina oboje zniknęli na kilka minut, całkiem nieźle upici, jednak Macdonald zapierała się, że jedynie rozmawiali.
Kiedy luty dobiegł końca, a marzec dumnie wkroczył w nasze życie, niosąc za sobą potężne roztopy wszystko wyglądało tak, jakby żadna kłótnia nie miała miejsca. Codziennie uczyłyśmy się wspólnie z Huncwotami, śmiałyśmy i spędzały czas na pogawędkach i żartach. Syriusz zaczął dogadywać, że niedługo stworzymy im konkurencję i zaczniemy wycinać kawały, jednak kiedy zaczął nazywać nas Huncwotkami, koledzy z pokoju wycieli mu numer, przyszywając go do pościeli, przez co przez cały weekend sunął po wieży wściekły jak osa, będąc zawiniętym w niebieską kołdrę w wyścigówki.
Sprawy z Nathiasem układały się troszkę gorzej. Wiedziałam, że pomimo zapewnień, iż wszystko rozumie, miał mi za złe ostudzenie naszych kontaktów. W końcu zaczęłam przed nim uciekać, chcąc uniknąć krępujących sytuacji, kiedy on próbował dowiedzieć się co się dzieje, a potem wymigiwałam się nawałem nauki. Zanim się obejrzałam marzec dochodził końca, a wraz z nim spokój jaki panował między nami.

 W trzecią sobotę miesiąca miało się odbyć drugie z kolei spotkanie zawodowe dla przyszłych aurorów. Wszyscy chętni nauki samoobrony mieli stawić się o siedemnastej trzydzieści w jednej z opuszczonych sal znajdujących się na parterze. Obiecałam pomóc Dorcas z wyszukiwaniem podręczników potrzebnych do eseju z transmutacji, więc kiedy przybiegłam na miejsca, Mary ze zniecierpliwieniem spoglądała na zegarek.
– Mamy dwie minuty! – pisnęła, ciągnąć mnie za ramię i puszczając się w stronę klasy.
– Spokojnie! – krzyknęłam, łapiąc oddech, jednak szatynka zwolniła dopiero tuż przed drzwiami.
Pomieszczenie było o wiele większe niż przypuszczałam. Stoliki i krzesła ustawione były na przeciwległym końcu sali, tuż pod ścianą, a na środku przygotowane były linie wyznaczające tory, na których końcu znajdowały się skały. Kilka sekund później drzwi po drugiej stronie otworzyły się i zapanowała cisza.
Anthony Godfray ubrany był w granatową szatę i wysoką tiarę. Miał zaczerwienione policzki, co mogło oznaczać, że dopiero co przybył. Powoli zdjął nakrycie głowy i obrzucił nas miłym, choć poważnym spojrzeniem.
– Wybaczcie spóźnienie. Praca w Ministerstwie nie zostawia mi zbyt dużo czasu wolnego.
– Jakie inne obowiązki oprócz szkolenia nas ma pan w komisji Nadzoru Edukacji i Kariery? – spytał jakiś zapyziały Puchon, który patrzył na mężczyznę z uniesionymi brwiami.
– To nie jest moje jedyne zajęcie, panie...
– Pitsbury – odpowiedział chłopak, a jego policzki delikatnie się zaróżowiły.
– Pitsbury – mruknął Godfray, uśmiechając się ledwo zauważalnie. – Czy to nie twój ojciec pracuje w Departamencie Magicznych Gier i Sportów? 
– Tak.
– Tak, panie Godfray.
– Tak, panie Godfray – powtórzył chłopak, robiąc duże oczy z przerażenia.
– Bardzo lubię twojego ojca, Pitsbury. To dobry człowiek.
Huncwoci z trudem powstrzymywali śmiech. Mężczyzna powoli rozpiął guziki szaty pokazując, że rozmowę uważa za zakończoną, choć mogłabym przysiąść, że uśmiechnął się w moją stronę. 
– W porządku, w takim razie myślę, że możemy zaczynać. – Anthony miał na sobie ciemny, prążkowany garnitur i zieloną koszulę o takim samym odcieniu co jego oczy. Powoli odpiął spinki od marynarki i schował je do kieszeni spodni, jednocześnie podwijając rękawy. – Czy ktoś przypomni na czym skończyliśmy na ostatnich zajęciach?
– Podzielił nas pan na grupy, omówił najbliższe tematy, a potem rozmawialiśmy na temat zaklęć, dzieląc je na agresywne i pasywne – odpowiedziałam, a mężczyzna uśmiechnął się szeroko i pokiwał głową.
– Bardzo dobrze, panno Evans. Mam nadzieję, że pamiętacie ten podział, ponieważ będzie wam dzisiaj potrzebny. W porządku, poproszę was teraz, abyście podzielili się w grupy czteroosobowe, a następnie ustawili się dwójkami na początku i końcu toru, po jednym na każdą grupę. Jakieś pytania?
– Chyba nie ma jeszcze wszystkich – odezwała się Maryl, na co mężczyzna uśmiechnął się ponownie.
– Zmuszony byłem podzielić was na dwa mniejsze oddziały, żeby lekcje były tak produktywne jak być powinny – odpowiedział. 
Rozglądnęłam się i z ulgą zauważyłam, że w sali oprócz Gryfonów znajdowało się jeszcze kilku Puchonów z siódmego roku. 
– Nie ma Nathiasa – szepnęła Mary, dźgając mnie w bok, kiedy zauważyła, że odetchnęłam.
– Zamknij się – syknęłam, na co przyjaciółka zachichotała.
– Och, będę miał jeszcze jedną prośbę. Niech pary będą mieszane. W każdej grupie ma się znaleźć dwie dziewczyny i dwóch chłopaków! 
– Świetnie – mruknął Syriusz, na co Remus zachichotał.
– Nie zawsze będziemy razem, małżonku – powiedział, a Black udał, że ociera łzę.
– Wiem, Lupinie, jednak to naprawdę ciężkie. – W sali rozległy się ciche śmiechy, kiedy Łapa objął przyjaciela, a ten udał, że się krztusi. – Tak czy siak, chcę być w parze z Rudą!
– Szybko się pozbierałeś – mruknął Remus.
– Czemu ze mną? – jęknęłam, a Black wyszczerzył się w moim kierunku.
– Bo ty na pewno pamiętasz te wszystkie zaklęcia. 
– Zasłaniasz się dziewczyną? – spytałam, na co chłopak wzruszył ramionami.
– Tobą można – odpowiedział, a potem pociągnął mnie w stronę toru.
Po przeciwległej stronie, tuż za skałami stanęła Mary i James. Huncwot wyszczerzył się w naszym kierunku, a ja w głowie życzyłam sobie powodzenia.
– W porządku, jeżeli wszyscy jesteście już na miejscach, zaczynamy. Zazwyczaj w pojedynkach napastnicy, czyli osoby stojące od strony wejścia, atakują zaklęciami agresywnymi, natomiast ofiary, w tym wypadku osoby ukrywające się za skałami, zaklęciami pasywnymi. Dzisiaj odwrócimy tą zasadę. Będzie to dla was wyzwanie, ponieważ druga grupa ma znaczącą przewagę. Osoby atakujące muszą więc wykorzystać posiadane zdolności i wiedzę w stu procentach, inaczej szybko polegną. – Mężczyzna obrzucił nas czujnym, aczkolwiek wesołym spojrzeniem, po czym machnął w stronę przeciwległej ściany, na której pojawiła się wielka, biała tablica zawierająca nasze nazwiska. – Przez całą długość kursu będziecie zdobywać punkty za prawidłowe wykonywanie zadań. Pod koniec punkty zostaną zsumowane, a osoba z największą ich ilością będzie miała możliwość wzięcia udziału w wakacyjnym kursie w samym Ministerstwie Magii.
Po sali przetoczyły się podekscytowane szepty i ciche okrzyki. Godfray uśmiechnął się pod nosem, a następnie odchrząknął cicho.
– Wasze zadanie jest proste. Obronić się przed agresywnymi zaklęciami przeciwników, a następnie pokonać ich pasywnymi. Będziecie wyruszać parami, na mój znak. Punkty przydzielę wam po każdej turze. I nie oszukujcie – dowiem się. Gotowi?
W żadnym stopniu nie czułam się gotowa. Myśl, Lily, myśl, zaklęcia pasywne. Co ci to mówi? Co możesz wykorzystać? 
Spojrzałam pod nogi. Tory usiane były leśną wyściółką, a pomniejsze kamienie pojawiały się dopiero w połowie drogi. Musiałam dotrzeć prawie do końca, żeby móc się schronić, co i tak nie dawało mi stu procentowej szansy, na nie oberwanie zaklęciem od Mary albo Jamesa. Z daleka widziałam uśmiech przyjaciółki i już wiedziałam, że nie tylko ja uważałam na poprzednich zajęciach.
– Masz jakiś pomysł? – spytał Black, kiedy Godfray ustawiał odmierzacz czasu.
– Musimy wykorzystać skały – szepnęłam, marszcząc brwi. 
Chłopak powoli pokiwał głową i uśmiechnął się.
– Ja zajmę się rozłupywaniem, a ty spróbuj zbudować barierę.
– To odstraszy ich tylko na kilka sekund.
– Wystarczy – mruknął Black, wskazując na mniej więcej połowę drogi. – Widzisz to?
– To kamień, w dodatku za mały, żeby się za nim schronić.
– Nie, spójrz. To nora. 
Miał rację. Była tam, nie za duża, mogła pomieścić co najwyżej jedną osobę. 
– Będą próbować nas trafić. Mary rozwali twoją osłonę, a James spróbuje trafić mnie jakimś oszołamiaczem, czy coś. Pobiegnę przodem, dam ci czas na schowanie się. Odbiję zaklęcie, zaatakuje, a kiedy oni spróbują oddać, trafisz ich czymś.
– Pamiętajcie, im bardziej wymyślne zaklęcie, tym więcej punktów – zawołał Anthony, po raz ostatni stukając różdżką o zegar.
– Ale czym mam ich trafić? – szepnęłam, na co Black pokręcił głową.
– Nie wiem, Lilka, wymyślisz coś.
– Drugą grupę zapraszam za skały, dajcie kolegom czas na wystartowanie. Zaczynam odliczać! Gotowi? Trzy, dwa, jeden!
Ruszyliśmy pędem, a ściółka pod naszymi stopami oderwała się od ziemi. Zmrużyłam oczy i delikatnie obracając różdżkę zebrałam to co było przed nami, formując swego rodzaju tarczę. Sekundę później głowy naszych przyjaciół pojawiły się w szczelinie skał, na co tylko czekał Syriusz.
– Defodio! – wrzasnął, a kamienie rozpadły się na tysiąc kawałków, zasypując ich gradem odłamków. Biegliśmy ile sił w nogach, a ja naciągnęłam na nas połać uschniętych liści. 
– Myślisz, że to ich powstrzyma? – zawołał Black, na co pokręciłam głową.
– Może tylko zdezorientuje. Będą strzelać na ślepo. – Po tych słowach, tuż nad moim ramieniem przeleciał promień czerwonego grotu. Wrzasnęłam, a sekundę później coś uderzyło w zaporę i ściółka powędrowała ku górze. Dokładnie tak, jak przewidział Syriusz. Machnął różdżką, odbijając zaklęcie Jamesa, po czym posłał w ich stronę fontannę wody, która sprawiła, że na ułamek sekundy odwrócili spojrzenia, dokładnie na tyle, ile potrzebowałam, żeby wślizgnąć się do wilgotnej dziury w ziemi. Delikatnie wyjrzałam, obliczając odległości. Do najbliższego schronienia mieliśmy może dziesięć metrów, wystarczająco dużo, żeby oberwać. Syriusz spojrzał na mnie, upewniając się, że myślę o tym samym, po czym trzasnął strumieniem w szczyt skały, ponosząc za sobą pęknięte kawałki. Ruszył biegiem w stronę kamienia, a ja wyciągnęłam różdżkę. W tym samym momencie zobaczyłam rozczochraną czuprynę Jamesa, ze wzrokiem utkwionym w najlepszym przyjacielu. Myśl, Lily, myśl do cholery! Przymknęłam oczy i zbierając w sobie całą siłę jaką miałam poderwałam z ziemi wszystkie pozostałości po ściółce i przeniosłam na niczego nie spodziewających się Gryfonów. Syriusz z triumfalnym wrzaskiem wpadł za kamienie, w momencie, w którym ja biegiem rzuciłam się w tym samym kierunku. Wyciągnął różdżkę i odbił zaklęcie Mary, na co ja odpowiedziałam stworzeniem małego płomyka i przerzuceniem go na stronę wroga. Usłyszałam krzyk przyjaciółki, kiedy schowała głowę przed uderzeniem gorąca, po czym złapałam za ramię Blacka i z płucami na plecach biegłam dalej, pod same skały. 
– Musimy coś wymyślić! – krzyknął Black. – Nie ukryjemy się za długo!
– Wiem – jęknęłam, rzucając się na ziemię, tym samym unikając trafienia oszołamiaczem.
– Wstawaj Łapcio i walcz! WALCZ JAK MĘŻCZYZNA! – krzyczał James, na co Syriusz spojrzał na mnie z miną "z kim ja żyję". Zachichotałam, a Gryfon rzucił na oślep kilka zaklęć. 
– Mogę cię osłonić, a ty dowalisz coś mocnego.
– Co, ptasi móżdżku? Co mocnego, hm?
– Nie wiem! Próbuję myśleć!
Rozglądnęłam się. Większość osób leżała na torach, z wielkimi zębami, uszami jak u słonia, albo pląsającymi nogami. 
– Drętwota jest agresywna... ale petrificus totalus już nie! – szepnęłam głośno, ciągnąc Syriusza za rękaw.
– Coo – spytał, kręcąc głową. – Na pewno nie.
– Tak, tak, jestem pewna! Może odbić się od skał, nie sprawia żadnych trwałych urazów, jedynie paraliżuje cię. Oberwanie drętwotą jest gorsze, no i bolesne. 
– Wiesz, że jeśli się mylisz, przegramy?
– Większość zaklęć pasywnych należy do obrony. Jak mamy atakować broniącymi zaklęciami?
– Najlepsza obrona to atak.
– Oni się bronią. I atakują. My musimy wykorzystać możliwość obrony do ataku. Czym można się bronić?
– Zaklęciem tarczy?
– Pod dobrym kątem odbije zaklęcie w tą samą osobę, która je rzuciła!
– Musielibyśmy rzucić je na raz – mruknął Syriusz, odbijając zaklęcie galaretowatych nóg rzucone przez Mary.
– Spójrz! – krzyknęłam, pokazują wyrwę w skalę spowodowaną przez zaklęcie Łapy. – Przejdę na drugą stronę. Odciągniesz ich uwagę i odbiegniesz na drugą stronę, tam łatwiej się wspinać. Załatwię Mary, a kiedy James się obróci ty spróbujesz w niego trafić. Pewnie ci się nie uda, ale da mi to trochę czasu, żeby go zająć, przejdziesz na tamtą stronę, rzucimy razem zaklęcie tarczy i załatwimy go jego własnym zaklęciem!
– Jeżeli to nie wypali... 
– Wypali! – krzyknęłam uradowana, po czym cmoknęłam go w oba policzki i z szerokim uśmiechem ruszyłam w stronę dziury. 
– Zwariowała – jęknął Black, jednak już kilka sekund później słyszałam jego wojenny okrzyk, kiedy ruszył w drugą stronę, wykrzykując polecenia do wymyślonej mnie, prawdopodobnie wspinającej się teraz po skałach.
Wyrwa nie była zbyt szeroka. Musiałam uważać na osuwające się kamienie, jeden fałszywy ruch i byłabym spalona, jednak Syriusz był świetny. Całkowicie zaabsorbował tą dwójkę, więc udało mi się przykucnąć za nimi w całkowicie niewidocznym miejscu.
– Ugh, to na nic! Musimy się rozdzielić! – krzyknęła Mary, rzucając drętwotę w Blacka. 
– Jesteś pewna? Jeżeli wlezą tu oboje, nie dam sobie z nimi rady.
– Znam Lily, pewnie czai się gdzieś w tyle. Spróbuję ich zajść od tyłu, może uda mi się przejść bokiem. Znokautuję ją, Black się zawaha, a ty go załatwisz.
– Leć – krzyknął tylko James, uchylając się przed zaklęciem Syriusza, a Mary z uśmiechem ruszyła w stronę, z której dopiero co przyszłam. Przygryzłam wargi powstrzymując się od chichotu. Było jeszcze lepiej niż myślałam. Odczekałam, aż Macdonald zniknie za kamieniem, po czym korzystając z huku, który wywołało zaklęcie Pottera wyskoczyłam z ukrycia i popędziłam za nią.
– Funemdefico! – krzyknęłam, a dziewczyna w jednej sekundzie padła na twarz, kiedy liny oplotły jej ciało. Podbiegłam do niej i delikatnie przewróciłam ją na plecy. – Wybacz – mruknęłam, puszczając jej oczko, kiedy spojrzała na mnie oburzona. – Chciałam użyć petryficusa, ale do końca nie byłam pewna czy to pasywne zaklęcie. 
Mary przygryzła linę tkwiącą w jej ustach i jęknęła głośno.
– Siedź cicho – mruknęłam, targając jej włosy, po czym powoli wycofałam się i spojrzałam przez ramię, na Jamesa, który odsunął się od tyłu, uciekając przed Syriuszem. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na spętaną Mary i rzuciłam się w stronę Rogacza, w tym samym momencie, w którym on cofnął się kilka kroków i obrócił, wpadając prosto na mnie. Oboje upadliśmy, a jego okulary zsunęły się z nosa i wylądowały na mojej piersi. Chłopak spojrzał na mnie w totalnym szoku, a jego klatka piersiowa unosiła się szybko i opadała. Po chwili jego usta zaczęły rozciągać się w wielkim uśmiechu, kiedy zaciskał palce na różdżce, która upadła obok mojej głowy. 
To były ułamki sekundy. Nie byłam pewna co robić, a Syriusza nigdzie nie było. Złapałam mocniej różdżkę i wbijając ją w żebra Jamesa szepnęłam ciche "protego".
Zaklęcie odrzuciło chłopaka na kilka metrów do tyłu, po czym walnął w skały i osunął się po nich. Jego różdżka potoczyła się w moją stronę w tym samym momencie, kiedy Syriusz zeskoczył na ziemię.
– Ała – mruknął Potter, rozmasowując głowę, a ja złapałam jego różdżkę.
– Wygraliśmy? – spytał Syriusz, a ja pokiwałam głową z uśmiechem. – TAK, WYGRALIŚMY! TAAAK!
Przyglądałam się biegającemu Syriuszowi, który z radością wymachiwał rękami.
– Kocham cię Ruda! Kocham! – Łapa złapał mnie w pasie i zaczął kręcił wokół własnej osi. – Kocham, kocham kocham! Jesteśmy mistrzami! Czempionami! Jesteśmy, kurwa, zajebiści! 
– Język! – zaśmiałam się, jednak nie mogłam nie podzielać jego radości. Udało nam się, naprawdę nam się udało! 
– Masz! – krzyknął, odstawiając mnie na ziemię i całując w oba policzki. – Jesteś niesamowita! Ty też, chodź tu! 
Przypatrywałam się, jak Syriusz dorywa Jamesa i próbuje go cmoknąć, na co chłopak zaczął się wyrywać. Z uśmiechem na ustach wsadziłam różdżkę Rogacza za pas i ruszyłam uwolnić Mary, której leżącą na ziemi różdżkę zgarnęłam po drodze. Naprawdę wygraliśmy.
Byliśmy najwyżej notowaną grupą. Nielicznym udało się dotrzeć do celu, większość poległa na pierwszych, niczym nieosłoniętych odcinkach torów. Anthony pokiwał z uznaniem głową, przyznając nam pięć punktów, po jednym za pomysłowość, wykonanie, odwagę, zgodność z zadaniem i ukończenie zadania. 
Dawno nie byłam tak uradowana. 
– Dobrze wam poszło, jak na pierwszy raz. Co jakiś czas będziemy przeplatać zajęcia teoretyczne i praktyczne, więc będzie jeszcze wiele okazji do wykazania się. – Mężczyzna uśmiechnął się ciepło. – Konkretną datę kolejnego spotkania podam za dopiero za tydzień, niestety będę musiał wyjechać, ale postaramy się to nadrobić w kwietniu. Na pewno mogę powiedzieć tylko, że obecność będzie obowiązkowa, tym razem zajmiemy się tematem przedmiotów czarnomagicznych.
– Och – jęknął Syriusz.
– Coś nie tak, panie Black?
– Naoglądałem się takich w domu, już mi wystarczy – mruknął Łapa, a kilka osób spojrzało na niego ze strachem. 
– W takim razie będziesz mógł pochwalić się wiedzą i zdobyć parę punktów.
– Nie powinieneś mówić o takich rzeczach przy wszystkich – zrugał go Lunatyk, kiedy opuszczaliśmy salę. 
– Przecież każdy w tej szkole wie, z jakiego domu się wywodzę. – Black wzruszył ramionami, wyraźnie nie będąc w nastroju do rozmowy na temat jego rodziny.
Szłam za Gryfonami, ze ściągniętymi brwiami rozmyślając nad czymś, o czym chciałam zapomnieć. Przed moimi oczami znów pojawił się srebrny wisior, leżący w gabinecie Dumbledore'a. Od dawna podejrzewałam, że był obiektem związanym z czarną magią, jednak myśl, że to coś znajdowało się, prawdopodobnie, w posiadaniu Huncwotów jakiś czas temu, nie dawała mi spokoju. Mary zauważyła, że coś jest nie tak i przystanęła, czekając na mnie.
– Hej, wszystko w porządku?
– Pamiętasz ten srebrny wisior z folklorystycznymi zdobieniami? Na początku roku szkolnego znalazłam go na gzymsie kominka w Pokoju Wspólnym. 
Gryfoni nie zwracali na nas uwagi, zawzięcie dyskutując o nowych zajęciach, w czasie, kiedy ja w skrócie opowiedziałam Mary moje podejrzenia. Dziewczyna nie odezwała się ani razu dopóki nie skończyłam, a potem westchnęła.
– Jesteś pewna, że to ten sam? To znaczy, no, nie mamy pewności, że to Huncwoci zabrali tamten wisior. A ten, u Dumbledore'a, może ci się przewidziało? Sama nie wiem.
– Ja też, ale coś mi tu nie pasuje. Próbowałam się czegoś dowiedzieć, ale nie znalazłam na ten temat żadnych informacji w bibliotece, z resztą, praktycznie nie mam żadnych mocnych podstaw, ani poszlak. Nic.
– Więc po prostu się ich spytaj. – Mary przystanęła i oparła się o parapet. Wpatrywała się w ciemniejące z każdą sekundą niebo z uśmiechem błąkającym się po ustach. – Wiesz, wszystkie nasze problemy, wszystkie kłótnie zaczęły się od tego, że sobie nie ufaliśmy. Nie ufałyśmy. Nie uważasz, że, no nie wiem, powinnyśmy z nimi po prostu porozmawiać? Wykorzystaj to, jak blisko jesteśmy. Jeszcze pół roku temu nie określiłabyś ich jako twoich przyjaciół, a dzisiaj biegłaś na misję z Syriuszem Blackiem. Nie chcę nic mówić, ale wiesz, to zobowiązuje – zachichotała, dźgając mnie palcem w żebra, na co ja uśmiechnęłam się pod nosem.
– Myślisz, że to w porządku? A co jeśli nie będą chcieli powiedzieć prawdy?
– Albo ją powiedzą i wszystko się wyjaśni. Według mnie to najlepsze wyjście.
– Masz rację – mruknęłam, opierając głowę o zimny kamień.
– W przyszłym tygodniu jest wyjście do Hogsmeade, możesz to wykorzystać i porozmawiać z Jamesem. 
– Ee, to na pewno dobry pomysł? Nie jestem pewna, czy powinnam z nim... no wiesz...
– To upieczesz dwie pieczenie na jednym ogniu! Wyjaśnisz sytuację i spytasz się o ten wisior. A może nawet w końcu porozmawiasz z Nathiasem...
– Mary...
– Ja tylko mówię! Wiesz, patrzę na to z trochę innej strony niż ty, ale z tego co widziałam i co mi opowiedziałaś, to dobry chłopak. I nie zasługuje na to, żebyś po prostu go odsunęła. 
– Wiem, po prostu... Ugh, nie wiem co miałabym mu powiedzieć. Nie chcę z nim rozmawiać.
– Łatwiej uciekać przed problemem, rozumiem to chyba bardziej niż każda inna osoba – mruknęła, szukając mojego spojrzenia. – Ej – szepnęła, a kiedy w końcu spojrzałam jej w oczy były przepełnione smutkiem. – Pogadacie, wyjaśnicie sobie wszystko. Lepiej to mieć za sobą.
– Brakowało mi ciebie.
– Mi ciebie też, Lily – odpowiedziała, przytulając mnie mocno.

Tydzień zleciał szybko. Dzieje się tak zawsze, kiedy bardzo czegoś nie chcemy. Zanim się obejrzałam była sobota, a Hogwartczycy zbierali się przy głównych wrotach.
– Umówiłaś się z Nathiasem? – Mary spoglądała na mnie znad puchatego szalika, jednocześnie wciągając na dłonie czarne rękawiczki.
– Nie – mruknęłam, podchodząc dwa kroki do przodu w kolejce.
– Czemu?
– Czy odpowiedź "spanikowałam" będzie dla ciebie wystarczająca?
– Nie.
– Tak myślałam. Spróbuję złapać go na miejscu.
– Skąd wiesz, że idzie.
– Oh, idzie na pewno, dwa tygodnie temu pytał się mnie, czy mam już jakieś plany, bo może wybrałabym się z nim.
– Ale ty odmówiłaś, więc dalej nie wiem skąd jesteś tego taka pewna.
Wskazałam ręką na drogę przed nami, gdzie grupa Krukonów śmiała się, popychając się nawzajem. Pomiędzy nimi stał uśmiechnięty brunet, który chwilę później spojrzał w naszą stronę i pomachał nam wesoło.
– Och – mruknęła Mary, a ja stłumiłam śmiech.
– Zaraz wrócę.
Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam do przodu. Jeżeli ostatnie wydarzenia czegoś mnie nauczyły, to tego, żeby po prostu spróbować. Nathias zauważył mnie wcześniej i odszedł trochę od kolegów.
– Cześć – powiedział, pocierając kark. 
– Hej. – Nastała chwila ciszy, po której chłopak przygryzł wargę. – Znalazłbyś dla mnie dzisiaj trochę czasu? Chciałabym, ykhm, porozmawiać. Przepraszam, że wcześniej nie spytałam, ale jakoś nie mogłam cię złapać.
– Mhm – mruknął chłopak, po czym pokręcił głową, wziął głęboki oddech i się uśmiechnął. – Jasne, Lily, o której ci pasuje?
– Może o trzynastej w trzech miotłach?
– Będę o trzynastej trzydzieści, muszę jeszcze coś załatwić.
– Okej.
– To do zobaczenia.
Powoli odwróciłam się i zacisnęłam powieki.
– Nie było tak źle – szepnęła Mary, podchodząc do mnie.
– Więc tylko ja mam wrażenie, że wyszłam na głupka?
– Ty jesteś głupkiem – zachichotała, uchylając się przed moją czapką.
Hogsmeade wyglądało, jakby czas się tam zatrzymał. Im dalej od zamku, tym więcej śniegu znajdowało się dookoła, a sama wioska była praktycznie biała. Było mroźno, a ludzie uciekali w pośpiechu do najbliższych lokali. Była dopiero jedenasta, wiec miałam jeszcze dwie godziny do spotkania z McRonnerem.
– Co robimy? – spytała Macdonald, opierając się o drogowskaz w kształcie głowy ptaka, wskazujący pocztę.
– Zależy co macie w planach! – Właścicielką radosnego głosu okazała się być Clarie, która ciągnąc za sobą Johna, wpadła w zaspę. Za nimi dostrzegłyśmy resztę zaprzyjaźnionych Gryfonów.
– Póki co nic – odparłam, a Frank podniósł z ziemi trochę śniegu.
– Możemy urządzić porządną bitwę na śnieżki!
– O nie, nie ma mowy – jęknęłam, na co Syriusz wyskoczył do przodu.
– A co, Ruda, boisz się, że dostaniesz pucówę?
– Tylko nie Ruda! – krzyknęłam, jednak zanim zdążyłam się obronić Syriusz już pędził ze mną na rękach w stronę wysokich wzgórz. Tuż obok niego śmignął Rogacz, z Maryl na baranach, a następnie Frank z Alicją, John z Clarie, Remus, Mary, Dorcas i Glizdogon. – Tu nawet nie powinno być śnieeeguuuu – wykrzyczałam, jednak Huncwoci jedynie roześmiali się radośnie. – Mówię poważnie, to koniec marca!
– Przestań marudzić i ciesz się, Ruda!
– Tylko nie... to wasza sprawka! 
– Przecież nie da się kontrolować pogody – wyszczerzył się Łapa i zanim zdążyłam go powstrzymać, wrzucił mnie w wielką zaspę.
– Ugh, Black!
– Tak słońce?
– Utłukę cię!
– Najpierw musisz mnie złapać!
Nie mogę powiedzieć, że nie próbowałam. Niestety samych chęci się raczej nie liczy, więc gdyby ktoś spytał o końcowy wynik tej bitwy, to wynosiłby on jakoś... milion do zera. 
Miało to jednak swoje plusy. Jako najbardziej poszkodowana (i przemoczona) zostałam opatulona haniebnym płaszczem Łapy, który szedł do gospody szczękając zębami, a następnie dostałam piwo kremowe w wydaniu deluxe zupełnie za darmo.
 – Powinnaś się wysuszyć. – Podniosłam głowę z nad baru i spojrzałam na Jamesa, który przyszedł pomóc mi z zamówieniami. Uśmiechnął się do mnie i sięgnął po różdżkę, by następnie jednym zaklęciem osuszyć mi ubranie.
– Dzięki.
– Nie ma za co, chociaż za bardzo to to nie pomoże. Chodź, siądziemy przy kominku.
Złapałam trzy kufle i ruszyłam za Rogaczem, który postawił zamówienia na stoliku najbliżej ognia. Remus, Syriusz i Glizdogon mieli jeszcze szybko skoczyć po coś do Zonka, Alicja i Frank zmyli się po drugiej turze śnieżek, John zabrał Clarie do swoich kolegów z siódmego roku, a Dorcas i Mary pobiegły do łazienki jak tylko zjawiliśmy się w pubie, chcąc zająć kolejkę. Zostaliśmy więc sami, nie licząc Maryl siedzącej przy barze i uśmiechającej się pod nosem, udając, że wcale nas nie obserwuje. To było to, drugiej szansy miało już nie być. Musiałam z nim porozmawiać, tyle, że wciąż nie wiedziałam od czego zacząć.
– Okej, widzę, że drżą ci dłonie. 
– Nie jest mi zimno – mruknęłam, na co brunet pokręcił głową.
– Twoje dłonie mówią coś innego.
– James – jęknęłam, kiedy narzucił na mnie swój szalik – ja tu się prędzej ugotuję!
– Pij póki gorące – odpowiedział, podsuwając mi moje grzane piwo. 
– Jesteś straszny.
– A ty wredna. Och, powiedziałem wredna? Miałem na myśli rozkoszna.
– Zamknij się – zachichotałam, biorąc łyk piwa kremowego.
– Zuch dziewczynka – pochwalił Rogacz, opierając się wygodnie i wpatrując w tłum Hogwartczyków wypełniający salę.
– James... – mruknęłam po chwili, zbierając się w sobie.
– Hm?
– Wiesz, rozmawiałam ostatnio z Remusem i, no, mówił, że bardzo cieszyłeś się po rozmowie ze mną... no i ten...
– Co dokładnie powiedział?
– Nic wielkiego, tylko coś napomknął, praktycznie nic, parę słówek, coś o tym, że mało się nie posikałeś z ekscytacji i...
– A to mała szuja – mruknął z niedowierzaniem, a potem roześmiał się. – Lily.
– Hm? – pisnęłam, przełykając ślinę.
– Żartował. Pewnie namówił go do tego Syriusz, albo coś. A może miał na myśli jakąś wcześniejszą rozmowę. No bo, uwierz mi na słowo, wszystko jest dla mnie jasne po tamtej rozmowie nad jeziorem. Nie będę nic próbował, wiem, że sprawiałem dużo kłopotów. Jesteśmy przyjaciółmi, wszyscy, i podoba mi się to. No, co prawda będę tęsknić za "Evans, umówisz się ze mną", kto by nie tęsknił– zaśmiał się a ja wraz z nim.
– Hm, ja na przykład.
– Oj, tylko się ze mną droczysz – zaskrzeczał głosem starej wiedźmy. – Ale nie powiesz, że nie było fajnie.
– Serio? Po tych wszystkich głupich żartach i moich fochach?
– Delektowałem się każdym z osobna – westchnął Rogacz, na co ja zaśmiałam się głośno.
– Nie wątpię. Hm, James?
– Mhm?
– Pamiętasz jak na początku roku wpadłeś na mnie w Pokoju Wspólnym i...
– Och, wiele razy wpadałem na ciebie w Pokoju Wspólnym, musisz być bardziej konkretna.
– Zamierzałam, ale mi przerwałeś! No więc, em, nie wiem jak to powiedzieć... Tego wieczoru znalazłam na gzymsie kominka taki wielki wisior, srebrny, ozdobiony florystycznymi wzorami i jakimiś postaciami nadprzyrodzonymi... Nie wiem, szukałam informacji na ten temat w bibliotece, ale nigdzie nic nie znalazłam. Pomyślałam, że może też go widziałeś?
– Niestety, nie mam pojęcia o co może chodzić. 
Obserwowałam jak twarz Pottera stężała, kiedy zadałam pytanie. Był widocznie zdenerwowany, choć tak starał się to ukryć. Miałam rację. To Huncwoci zabrali wisior z kominka.
– Myślałam, że, no nie wiem, może słyszałeś o czymś takim, albo Remus?
– Wątpię, chociaż możesz sama go o to spytać jeśli chcesz. Czemu teraz o to pytasz?
– Ach, ostatnio przypomniałam sobie o tym i od tamtej pory ciągle o tym myślę.
– Pewnie niepotrzebnie, założę się, że to zwykła ozdoba, którą zostawiła tam jakaś Gryfonka. 
– Hej gołąbki, zaczęliście bez nas? – Dorcas i Mary usiadły na wolnych miejscach, a ja przymknęłam oczy, sfrustrowana wydychając powietrze.
– Bez ciebie nigdy – odpowiedział James, na co Meadowes zachichotała.
Wkrótce potem wróciła reszta Huncwotów. Dotrzymali mi towarzystwa dopóki w drzwiach nie pojawił się Nathias, a wtedy Mary wyciągnęła wszystkich na małe zakupy. Chłopak uśmiechnął się i usiadł na miejscu Jamesa, co wyglądało jakby – dosłownie – próbował z nim rywalizować. Odwzajemniłam uśmiech i odsunęłam od siebie pusty już kufel.
– Więc o czym chciałaś porozmawiać?
– Chciałam cię przeprosić.
– Nie masz za co, Lily.
– Mam – mruknęłam, bawiąc się włosami, tym samym próbując ukryć prawdziwy powód drżenia rąk. – Wszystko zaszło trochę za daleko.
– Może się przejdziemy? – spytał Krukon a ja po chwili pokiwałam twierdząco głową.
Na zewnątrz zerwał się wiatr, więc szliśmy z boku, starając się uniknąć zawiania poderwanym z dachów śniegiem. Chłopak przez chwilę milczał, a potem spojrzał na mnie.
– Nie chcesz już się ze mną widywać, prawda? – zagadnął, choć nie zabrzmiało to jak pytanie.
– Nie chodzi o to. Po prostu... nie zachowywałam się fair w stosunku co do ciebie. Pozwoliłam ci myśleć, że... nie wiem, byliśmy w związku, albo coś... Sęk w tym, że traktowałam cię jak zwykłego kumpla i to się nie zmieniło. A kiedy chciałeś czegoś więcej, zaczęłam panikować, bo nie umiałam tego przyznać.
Wkrótce opuściliśmy centrum i wyszliśmy na wysokie wzgórze, z którego roztaczał się widok na dolinę. Nathias pomógł mi usiąść na płocie, po czym sam oparł się obok.
– Tutaj pierwszy raz cię pocałowałem. Nie chciałaś tego.
– Nie, to nie tak...
– Lily, wiedziałem. Od początku. Po prostu... nie dopuszczałem do siebie tej myśli, zaślepiałem siebie wizją tego, że mogę spędzić trochę czasu z kimś tak wyjątkowym jak ty. 
– Przepraszam.
– Nie powinnaś. 
– Jest ci przykro.
– Tobie chyba jeszcze bardziej.
Powoli zsunęłam się na dół i oparłam o barierkę, spoglądając w dal, na Wrzeszczącą Chatę. McRonner stanął za mną, obejmując mnie w pasie i układając swoją głowę na mojej.
– Jeszcze wiele razy spojrzysz na kogoś spod tych rzęs i pomyślisz "chciałabym go pocałować". Nie powinnaś się przejmować.
– Wybacz – szepnęłam, a chłopak odwrócił mnie delikatnie w swoją stronę. Wiatr poderwał z ziemi śnieg i rzucił go w nas, unosząc moje włosy do góry. Krukon uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam uśmiech, pozwalając mu zgarnąć je za moje ucho.
– Żałuję tylko, że tego czasu spędziłem z tobą tak mało.
Znowu czułam się tak samo, jak miesiąc wcześniej, wiatr kręcił świat wokół nas, a jego ramiona trzymały mnie mocno i stabilnie. Tym razem jednak znałam już to uczucie oniemienia. Za pierwszym razem nie miałam racji, mylnie sądząc, że to uniesienie. To było oczekiwanie. Oczekiwanie, które wprawiało cię w nostalgiczną niemoc. Czekałam w bezruchu, aż jego usta pozostawią na moich ostatni szept, pozwoliłam mu wpleść palce w swoje włosy, rozkoszując się każdą sekundą oczekiwania.
A potem z zamkniętymi oczami osunęłam się w nicość. Biały śnieg przyjął mnie w swoje ramiona, kiedy ze zwieszoną głową schodziłam z wzgórza. Widziałam zarys jego sylwetki, niewzruszonego cienia na tle białych drzew, gdy opuszczałam wioskę. 
Od początku znał wynik, chociaż jeszcze nikt nie znał gry.

– Pocałowałaś go?!
– On pocałował mnie – mruknęłam wzruszając ramionami. Dorcas prychnęła i wyrzuciła ręce w górę.
– Też mi różnica! – Uśmiechnęłam się pod nosem, opierając głowę na kolanach. Cała Meadowes.
– A moim zdaniem dobrze zrobiłaś. – Mary usiadła na moim łóżku i złapała jedną z poduszek, bawiąc się jej rogami. – Wyjaśniliście sobie wszystko i rozstaliście się w dobrych stosunkach.
– No nie, kolejna. Alicjo, powiedz, że chociaż ty jesteś normalna!
– Jak dla mnie to to było mega romantyczne – westchnęła dziewczyna, machając nogami uniesionymi w powietrzu. Leżała na brzuchu na swoim łóżku i przeglądała magazyn plotkarski, co jakiś czas uraczając nas jakimiś pikantnymi ciekawostkami.
– No nie, no nie! Gdzie ja żyję?!
– Och zamknij się już, Dorcas – zawołała Mary, a Alicja zachichotała.
– Porozmawiajmy o prezencie dla Jamesa! Został już tylko tydzień, nawet nie cały.
– Przecież stanęło na breloczku w kształcie znicza z wygrawerowanymi imionami naszej dziesiątki, Al – mruknęła Meadowes, rzucając się na swoje łóżko.
– No tak, ale czy to nie za mało? No wiecie, w końcu siedemnaście lat kończy się tylko raz w życiu.
– Od rodziców dostanie, tradycyjnie, zegarek. Chłopacy szykują mu imprezę niespodziankę i składają się na coś od siebie. Słyszałam, że Grace też mu coś szykuje. 
– Uuuu, zupełnie zapomniałam o pani Butler! Co w ogóle jest miedzy nimi?
– Spytaj się Jamesa, jak tak cię to ciekawi.
– I co jeszcze, może spytam się, ile razy Syriusz zaliczył – westchnęła Dorcas, a Mary zachłysnęła się wodą, obryzgując wszystko naokoło w napadzie śmiechu. – Ale tak czy siak – zaznaczyła Czarna, powstrzymując się od uśmiechu – nie wiem co jeszcze mogłybyśmy mu kupić.
– Maryl wspominała coś o zestawie do preparacji mioteł – napomknęła po chwili Alicja, a Dorcas podniosła się do pozycji siedzącej.
– Czemu od razu na to nie wpadłyśmy? Trzeba z nią pogadać! Jest z Potterem najbliżej, przecież się przyjaźnią, na pewno będzie miała jakiś pomysł! Alicjo, chodź!
– Przestań zwracać się do mnie per Alicjo!
– Czemu, Alicjo?
– Ugh!
– Dobra, dobra, chodź. Pójdziemy po nie i zaraz wrócimy – zachichotała.
Razem z Mary obserwowałyśmy, jak Gryfonki wychodzą z pokoju, a potem zapadła cisza. Macdonald obróciła się w moją stronę i wyszczerzyła w uśmiechu.
– Spięłaś się, jak Dorcas zaczęła mówić o Maryl, chyba nawet jeszcze bardziej niż kiedy mówimy o Grace – zachichotała, a ja wywróciłam oczami. – Czyżby przeszkadzało ci, że tak blisko przyjaźni się z Jamesem?
– Och, zamknij się. Przeszkadza mi to, że ciągle patrzy na mnie tym wzrokiem "wiem, że James cię lubi i jestem pewna, że ty jego też!".
– A ty jego też? – zapytała, a potem z krzykiem radości uchyliła się przed poduszką lecącą w jej głowę. – Oj, Lily.
– Kiedyś cię zamorduję.
– Ale najpierw przeżyjemy długie i cudowne lata u swojego boku. Jezu, co one robią, budują tunel z pokoju do pokoju?
Po kilku kolejnych minutach Mary w końcu zdecydowała że pójdziemy sprawdzić co im tyle zajmuje. Zanim zdążyłam wyrazić swoją opinię, Gryfonka ciągnęła mnie w stronę korytarza i pukała do drzwi.
– Wchodźcie!
Czwórka szóstoklasistek siedziała na dwóch ostatnich łóżkach, przeglądając album ze zdjęciami. Pokój nie wyróżniał się zbytnio od standardów, a przynajmniej jego połowa. Po drugiej stronie, za zasłoniętymi zasłonami słychać było ciężkie tony przytłumionej muzyki rockowej, a na ścianach były powieszone nieme, czarne plakaty z różnymi wierzgającymi monstrami. Na szafie wisiała torba z mnóstwem przypinek i wychawtowanych znaków, a na ziemi leżały ubłocone glany.
– Angelica wprowadza się w stan hibernacji – wytłumaczyła Maryl, wskazując podbródkiem na pierwsze łóżko. Drugie stało puste, a nietknięta pościel aż raziła w oczy.
– Fry Roger. Nie wróciła w tym roku do szkoły.
– Dobrze ją znałyście?
– Niezupełnie. Ona i Garnett trzymały się razem i raczej nie były chętne do nawiązywania kontaktów. – Clarie wzruszyła ramionami, poprawiając poduszkę.
– Biedaczka. Nie wyobrażam sobie zostać samej, musi bardzo cierpieć – szepnęła Mary.
– Tak, uzewnętrznia to bałaganem i czarnymi ciuchami – mruknęła Binner, przewracając stronę w albumie.
– Co robicie? – zagadnęłam, podchodząc bliżej, a Dorcas wyszczerzyła się szeroko w moim kierunku.
– Maryl pokazuje nam kompromitujące zdjęcia Jamesa – zachichotała, wskazując na książkę. 
– Znamy się od dziecka, mieszkał kilka przecznic ode mnie.
– Och, mieszkasz w Dolinie Godryka?
– Mieszkałam. Potem rodzice kupili dom w Newbolt, miałam może siedem, osiem lat. No, ale i tak trafiliśmy na siebie w szkole.
– Maryl zamierza trochę napsocić – zachichotała Clarie, rzucając mi kartkę z projektem wielkiego banneru.
– Co to? – spytałam, jednak domyśliłam się, zanim padła odpowiedź.
– Kilka najlepszych zdjęć zawiśnie w głównym holu. Trzeba uczcić taki wspaniały dzień!
Nie tylko Binner planowała mały kawał. Huncwoci przez cały tydzień spiskowali po kątach, uśmiechając się w naszym kierunku, kiedy próbowałyśmy się dopytać co robią. 
– Zobaczysz, Ruda – mruczał Syriusz, a potem zmywali się do swojego dormitorium i spędzali tam resztę wieczoru. W końcu zaczęłam obawiać się tego, co może przynieść ze sobą trzydziesty pierwszy marca.
Sam dzień nie zapowiadał się jakoś nadzwyczajnie. Kiedy wychyliłyśmy głowy zza kotar, słońce skrywało się za ciężkimi chmurami zwiastującymi deszcz. Dorcas zajęła łazienkę na pół godziny, Alicja zawodziła nad tym, że nie zdąży umyć włosów, a Mary przysypiała na siedząco. Kiedy zeszłyśmy na dół po Huncwotach nie było śladów, ale nie mógł nam umknąć jeden szczegół – wszyscy znajdujący się w wieży Gryfoni skakali z pufy na pufę, starając się nie dotknąć podłogi.
– No to się zaczyna – podsumowała Maryl, która znikąd wyrosła za nami.
– Co oni znowu odwalili – mruknęła Mary, wzdychając ciężko. Odkąd przejęła funkcje prefekta to do jej obowiązków należało opanowanie sytuacji.
– Zaczarowany dywan. Jak na nim staniecie, już was nie puści – oznajmiła jakaś siódmoklasistka przeskakująca właśnie z sofy na stolik przy kominku, a widząc nasze skonsternowanie wskazała na parę butów przy męskich dormitoriach.
– Pięknie. Cudownie – warknęła Macdonald, szukając wzrokiem najbliższej pufy, na którą mogłaby wskoczyć.
Huncwoci okazali się bardziej pomysłowi i w drodze na śniadanie natknęłyśmy się jeszcze na kilka podobnych pułapek. Na trzecim piętrze przywitały nas ściany ozdobione żelkowymi lianami, po których skakały gigantyczne żelkowe małpy, a w połowie schodów między pierwszym a drugim piętrem stopnie zmieniały kolory, które były nieszkodliwe, dopóki nie stanęło się na czerwonym. Pewien Puchon z czwartego roku miał nieszczęście zaprezentować nam skutki tego działania, które objawiały się wybuchem smolistego dymu, farbującego twoje włosy na wszystkie kolory tęczy. Kiedy zjawiłyśmy się pod Wielką Salą Filtch próbował właśnie złapać parę zbroi, które tańcząc walca wyśpiewywały "prima aprilis!".
– Przecież to dopiero jutro... chyba – mruknęła skonsternowana Mary, a Binner nagle wybuchła śmiechem.
– No jasne. Na tym polega kawał!
– Na czym?
– Będą udawać, że dzisiaj jest prima aprilis!
– No co ty – mruknęła Dorcas, kręcąc głową.
– To nie do końca prawda – krzyknął Syriusz, wyskakując zza nas i zatrzymując nas dwa kroki przed progiem. – Uwierzcie, nie chcecie wchodzić tam razem ze Ślizgonami.
– Jak to nie do końca prawda i czemu nie chcemy?
Odpowiedź przyszła sekundę później. Mieszkańcy domu węża minęli nas i przeszli przez drzwi, a jedno mrugnięcie powieki później spadła na nich tona zielonego brokatu, oblepiając ich od stóp do głów.
– O tak – zachichotał Black, po czym z uśmiechem na ustach ruszył w stronę stołu Gryffindoru, ignorując wściekły ryk Ślizgonów.
– Czy ktoś mi wytłumaczy o co chodzi? – spytałam, siadając obok uśmiechniętych Huncwotów, którzy zgodnie pokiwali głowami.
– Będziesz musiała poczekać.
– No niee – jęknęła Clarie, robiąc smutną minę. – Czemu nie możecie po prostu powiedzieć?
– Bo wtedy to nie byłby kawał.
– Bo udamy, że zapomniałyśmy o twoich urodzinach i nie dostaniesz prezentu – zagroziła Alicja, która usadowiła się na kolanach Franka, a Potter zachichotał.
– Nie zrobicie tego – odpowiedział, szczerząc się.
– A żebyś wiedział – mruknęła Maryl i schowała kolorową paczkę spowrotem do torby.
– Eeeeej!
– Skoro dzisiaj jest prima aprilis, to prezent dostaniesz dopiero jutro!
Niestety Binner i Rogacz okazali się tak samo uparci, więc końcem końców każde z nich nie odpuściło. Mając ubaw z pokłóconych Gryfonów wszyscy udaliśmy się na dzisiejsze zajęcia, które nie obeszły się bez prima aprilisowych kawałów. Do trzeciej lekcji chyba każdy w Hogwarcie dał się przekonać do tego, że albo ktoś przestawił kalendarz i święto psot naprawdę przyszło wcześniej, albo po prostu zbliża się koniec świata.
 Podczas obiadu nie małe zamieszanie wywołał plakat składający się z przeuroczych zdjęć "małego Jimmiego" jak dało się przeczytać na życzeniach urodzinowych dopisanych pod spodem i wkrótce nie było osoby, która na głos nie śmiałaby się, albo nie narzekała na "tego Jamesa Pottera, przystojnego Gryfona z szóstego roku". Jeszcze zanim podano desery, kilkanaście osób poderwało się od stołów Krukonów i Puchonów, po czym zaczęło śpiewać sto lat. Kolejni uczniowie dołączali się do nich, a trójka przyjaciółek z Ravenclawu uwiesiła się Rogaczowi na szyi, całując go w policzki. 
– Dziękuję. To co dla mnie zrobiłeś... Nigdy nie miałam w swoim życiu nikogo, kto troszczył by się o mnie w ten sposób. Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła – wyszeptała Grace Butler, kiedy wszyscy zajęli się wiwatowaniem, a Syriusz wspiął się na stół i zaczął podgrzewać tłum pomimo widocznych protestów ze strony grona pedagogicznego. James uśmiechnął się i pocałował ją w policzek a ona wtuliła się w jego tors. Poczułam, że naruszam ich przestrzeń osobistą, więc zawstydzona odwróciłam wzrok, udając, że niczego nie widziałam (ani nie słyszałam), jednak trudno mi było powstrzymać się od spoglądania na tę dwójkę, rozmawiającą półszeptem. Niestety właśnie wtedy Black wpadł na pomysł wyśpiewania hymnu szkoły (do którego dołączył się również Dumbledore, ku zaskoczeniu całej Wielkiej Sali, włączając w to Minerwę McGonagall, spoglądającą na niego w zdziwieniu), więc reszta ich słów utonęła w hałasie tysiąca głosów. 
Tego dnia czekały nas już tylko eliksiry i kiedy w końcu udaliśmy się na ostatnią tego dnia lekcję (przedzierając się korytarzem ucharakteryzowanym na króliczą norę) odetchnęłam z ulgą. To było z pewnością dość wrażeń jak na jeden dzień, jednak gdy myślałam, że to już koniec niespodzianek, profesor Slughorn wyprowadził mnie z tego błędu. 
– Na dzisiejszych zajęciach zajmiemy się uwarzeniem eliksiru radości, potocznie nazywanego eliksirem psotników, w nawiązaniu do zbliżającego się święta kawalarzy, choć ktoś usilnie stara się udowodnić nam, iż dzień ten nadszedł za wcześnie – tu przerwał i spojrzał wesoło na Huncwotów, którzy wyszczerzyli się szeroko. – Wykorzystamy w tym celu owoce pewnej, dosyć groźnej, choć mało znanej rośliny o wdzięcznej nazwie Pętliczka Złośliwa.
Gryfoni parsknęli śmiechem, spoglądając na mnie ukradkiem a ja zzieleniałam. Doskonale znałam działanie tej rośliny.
– Przyszykowałem dla was wasze wyhodowane na lekcjach zielarstwa okazy. To jest też odpowiedzią na wasze zażalenia odnośnie obowiązkowości uczestniczenia w zajęciach zielarstwa. A teraz, nie przedłużając, podzielicie się dwójkami, jednakże tym razem pary będą przypadkowe, a to psikus, co? – Mężczyzna zachichotał z własnego żartu i nie zważając na pogardę w oczach co poniektórych Ślizgonów, poprawił okulary, spoglądając na listę uczniów. – Gdy wyczytam wasze nazwiska udacie się z drugą osobą do wyznaczonych stolików. Robinns i Crew, Binner i Snape, Patford i Lupin, Macdonald i Mulciber, Evans i Potter…
– Coooooo – jęknęłam, a James zaśmiał się radośnie.
– Co prawda krzyżuje nam to trochę plany, ale dla samej twojej miny jestem gotowy na to poświęcenie.
– Co wy znowu knujecie?
– Zobaczysz – zachichotał, ciągnąc mnie do przedostatniego stołu. Głośno protestowałam, z resztą zupełnie tak jak reszta obecnych osób, jednak Slughorn okazał się nieugięty. 
– W sumie to Mary i tak ma gorzej – podsumował James, wskazując brodą na moją przyjaciółkę. – Trafił jej się Mulciber.
– Biedaczka – mruknęłam, obserwując, jak moja przyjaciółka odsuwa się możliwie jak najdalej od swojego towarzysza i spogląda na mnie błagalnie.
– I co teraz? – Spojrzałam przez ramię na Syriusza, który stał przy jakieś ogłupiająco chichoczącej Ślizgonce. Skinął głową na Rogacza, a ten przesunął mnie odrobinę, żeby być bliżej przyjaciela.
– O nie, panie Potter, praca w parach, zero konsultacji! – zagrzmiał Slughorn, a James warknął coś pod nosem. Obserwowałam go kątem oka, kiedy kroił skrzydła nietoperza, ukradkiem wymieniając szepty z Syriuszem. W końcu chłopak szturchnął mnie i przybrał na twarz psotniczy uśmiech.
– Lily – zaczął, podając mi korzenie nostrczyka, a ja uniosłam brwi. – Musisz mi pomóc.
– Nie biorę udziału w żadnych waszych głupich kawałach – mruknęłam, siekając go w drobną kostkę i wrzucając do kociołka. Stuknęłam różdżką w chochlę, która zamieszała wywar dwa razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a potem ponownie znieruchomiała.
– No nie daj się prosić. Lilyyyy – zawył do mojego ucha, kiedy niewzruszona na jego prośby kontynuowałam ważenie eliksiru. – Musi być coś, za co zgodzisz się pomóc.
– Pytasz się, czy mam swoją cenę? – prychnęłam, a Gryfon pokręcił głową z uśmiechem.
– Właśnie za to cię tak bardzo lubię – szepnął, stając za mną, a ja momentalnie zesztywniałam. Poczułam jak jego ręka wślizguje się pod moje prawe ramie. – Masz jedyną w swoim rodzaju okazję, żeby napsocić, niepowtarzalną, bo nikt nawet nie będzie cię o to podejrzewać. Nie mów, że nie chcesz tego zrobić. Nie musisz tego robić dla nas. Nie musisz tego robić dla mnie. Zrób to dla siebie. – Jego oddech łaskotał mnie w szyję. Czujnie taksował wzrokiem otoczenie, jednak nikt nie zwracał na nas uwagi. Powoli przełknęłam ślinę i przymknęłam oczy. Będę tego żałować za trzy, dwa, jeden...
– W porządku, ale – zaznaczyłam, kiedy Rogacz westchnął z ulgą – chcę wiedzieć wszystko o dzisiejszym kawale.
– Lilka, nie przesadzaj!
– Mam prawo wiedzieć. I nie nazywaj mnie Lilka! – warknęłam, odwracając się do niego. Stał tak blisko, że nasze nosy zetknęły się na chwilę.
– Kocham cię kobieto, po prostu cię kocham – zawołał radośnie chłopak, puszczając mi oczko i ujmując moją dłoń, po którą wcześniej sięgał. Dopiero po chwili zorientowałam się, że zostawił mi w niej trzy maleńkie, czarne fasolki. Powoli wrócił na miejsce obok, uważnie siekając listki Pętliczki a ja spojrzałam na deskę.
– Wrzucić je całe czy pokroić? – szepnęłam, a Rogacz sięgając po chochlę rzucił krótkie "to drugie", szczerząc się jak głupi do sera. Kręcąc głową z politowaniem posiekałam fasolki w małą kostkę, a Potter po chwili zgarnął połowę z nich.
– Panie profesorze – zawołał, a Horacy poderwał głowę do góry. – Czy mógłbym pójść do szafki po więcej listków Pętliczki? Źle odczytałem przepis i wziąłem ich o połowę za mało.
– W porządku – przytaknął nauczyciel, powracając do poprawiania wypracowań, na co Gryfon ruszył powoli w stronę przeciwległego końca sali, przy okazji wciskając Syriuszowi do ręki dodatkowy składnik. Kiedy wrócił spojrzał szybko na wycinek pergaminu i na zegarek.
– Na mój znak wrzucisz je do środka – szepnął, wskazując na fasolki, a ja zzieleniałam.
– Eeee, co? Czemu ty tego nie zrobisz?
– A myślisz, że czemu potrzebowałem twojej pomocy? Ja będę musiał dorzucić owoce pętliczki.
– Boję się pytać, co się wtedy stanie.
– Eliksir uwarzy się trochę szybciej – mruknął tylko Potter, spoglądając na Blacka, który pokiwał głową. Ślizgonka stojąca na prawo od niego była tak słaba z eliksirów, że Łapa bez problemu wcisnął jej do ręki fasolki, twierdząc, że według przepisu to właśnie je powinni dodać. James uśmiechnął się i odchrząknął. – Na mój znak.
– Już tego żałuję – jęknęłam, jednak chłopak udał, że tego nie usłyszał.
– Okej, za pięć sekund, trzy, dwie, jedną...
– PADNIJ! – rozległ się wrzask Syriusza, kiedy z naszych kociołków wytrysnęła chmura czarnego dymu, momentalnie wypełniając pomieszczenie. Zdwojona siła sprawiła, że nie dało się nawet powiedzieć, czyja to była sprawka. Zanim James wciągnął mnie pod ławkę zobaczyłam jeszcze, jak Maryl niechcący uderza łokciem w nos Snape'a, z którego momentalnie wypływa krew, a Mary przewraca swój kociołek, wylewając jego wrzącą zawartość na skonsternowanego Mulcibera. Ślizgoni wrzeszczeli ze złości, a w klasie wybuchł gwar.
– Auć, leżysz mi na włosach!
– Wybacz – zachichotał Potter, obracając mnie na brzuch, tak, że teraz to on był pode mną.
– I na co to wszystko? – spytałam unosząc brwi, a Gryfon poruszał brwiami.
– Zobaczysz.
– Niby co zobaczę? Co do diaska... – zaczęłam, słysząc, że mój głos powoli zmienia barwę. Dookoła rozległy się głośne śmiechy, kiedy poszczególni uczniowie zaczęli popiskiwać z zaskoczeniem.
– To tylko gaz rozweselający. Trochę zmienia barwę głosu – zachichotał Rogacz piskliwym głosikiem, a w tle dało się słyszeć profesora Slughorna, który wykrzykiwał polecenia głosem tak tubalnym, że po chwili wszyscy wybuchli śmiechem. – Chodź.
Gryfon pomógł mi wstać, a ja zachwiałam się. Świat śmiesznie wirował. W powstałym gwarze nie dało się usłyszeć poleceń profesora, więc wkrótce Ślimak zdecydował, że możemy wracać do dormitoriów. Wszyscy szóstoklasiści z Domu Lwa śmiali się wniebogłosy, a pozostali uczniowie wychylali się ze swoich klas, chcąc sprawdzić, skąd pochodzą te skrzeki i piski. Jedynie osoby obecne w Pokoju Wspólnym nie zdziwiły się na nasz widok. Podłoga wyglądała już całkiem normalnie, więc pewnie któryś z prefektów zajął się tym w wolnym czasie. Co nie zmieniało faktu, że – jak się okazało – to nie był jedyny kawał, jaki wywinęli Huncwoci w wieży. Ludzie co rusz nadeptywali na kulki dymne, siadali na pierdzących poduszkach, albo wchodzili w niewidzialne wiadra z wodą. Co dziwniejsze, tylko piątoklasiści mieli im to za złe. Reszta Gryfonów cieszyła się z przygotowanych zasadzek, urządzając podchody i bawiąc się w najlepsze. Uczniowie szykujący się do SUM–ów jedynie spoglądali na wszystkich spod byka. Co dziwne, siódmoklasiści wcale się tak nie przejęli, chociaż mieli nawał powtórek przed OWUTEM–ami. Jak wytłumaczyła nam to później Marlena McKinnon, to była ich ostatnia szansa na rozrywkę i mieli wspominać te kawały już do końca ich dni.
W końcu Huncwoci znudzili się przesiadywaniem w Pokoju Wspólnym i zdecydowali, że przeniosą zabawę na górę (mniej więcej w tym samym czasie efekty uboczne wybuchu eliksiru przestały działać). Oficjalna impreza urodzinowa Jamesa miała odbyć się dopiero następnego dnia, jednak chłopacy uznali, że trzeba uczcić je również tego dnia, chociażby w najmniejszym gronie. Po krótkiej debacie i rozplanowaniu zadań każdy ruszył w swoją stronę, a kiedy zebraliśmy się już w (wysprzątanym przez Maryl) dormitorium męskiej części szóstoklasistów, byliśmy zaopatrzeni w tonę ciastek, kremowe piwo, koce, poduszki i gry planszowe. Czas płynął na śmiechach i chichach, a ja czułam się najszczęśliwszą osobą pod Słońcem. 
– Obiecałeś powiedzieć mi wszystko o waszym kawale. – Powoli podeszłam do Jamesa, który stał przy łóżku Syriusza i wybierał ciastka z kremem spośród reszty rodzajów. Chłopak spojrzał na mnie z ukosa a potem pokręcił głową z uśmiechem. – Umowa to umowa.
– Dalej nie wierzę, że na nią przystałaś. Lily królowa psot!
– Królowa tak, psot, no, nie do końca. 
James zachichotał pod nosem, wycierając ręce w spodnie.
– Byłyście blisko. 
– Więc naprawdę po prostu udawaliście, że to dzisiaj jest prima aprilis?
– Powiedziałem blisko, a nie, że zgadłyście.
– No to słucham – westchnęłam, przewracając oczami.
– To tylko jedna część planu. Taka, na którą łatwo wpaść. Zwykła zmyłka. Chcieliśmy, żeby każdy myślał, że to już to. To są te wszystkie prima aprilisowe kawały, było fajnie i się skończyło. Chcieliśmy, żeby uwierzyli, że jutro będzie normalny dzień.
– Żeby nikt nie spodziewał się prawdziwego kawału – mruknęłam, a James pokiwał z pochwałą głową.
– Widzę, że zaczynasz łapać.
– A co ma być tym wielkim kawałem?
– A to już nasza słodka tajemnica.
– Miało być wszystko! – rzuciłam z wyrzutem, a Gryfon pokręcił głową.
– Tego zdradzić nie mogę. Będziesz musiała poczekać do jutra i sama się przekonać.
– Rogaś! Chodź, prezenty czekają! – krzyknęła Maryl, a Syriusz zawył z radością.
– Miałem dostać je dopiero jutro!
– Jest minuta po północy, czyli oficjalnie możemy uznać, iż "jutro" już nadeszło – zachichotała przyjaciółka Gryfona, a on ze zwycięskim okrzykiem rzucił się na stertę prezentów. 
– Powoli, bo rozedrzesz nie tylko papier!
– Syriusz – zaczęła Mary, wskazując na okno za mną – czy to nie twoja sowa?
– Nie, Poncjusz jest w sowiarni.
– NAZWAŁEŚ SOWĘ PONCJUSZ? 
– No co?
– Nie wymagajcie od niego za dużo – rzuciłam, podchodząc do okna, a Black krzyknął z oburzeniem. Chichocząc wpuściłam sowę do środka. Usiadła na parapecie i wystawiła nóżkę w moim kierunku a ja z konsternacją odwiązałam list.
– I co to?
– Może to życzenia od twoich rodziców? – podsunął Glizdogon, który do tej pory przysypiał na stercie poduszek. 
– To do mnie – mruknęłam marszcząc brwi. Moje serce zabiło mocniej, kiedy rozpoznałam znajome pismo.
W sypialni zapanowała cisza. Powoli rozerwałam kopertę i spojrzałam na list, czując, jak nogi uginają się pode mną. Mary wstała i przystąpiła dwa kroki do przodu, kiedy odwróciłam się i spojrzałam w stronę przyjaciół.
– To moja babcia. Miała udar. Nic nie można już zrobić.




Florence przeprasza, za przetrzymanie rozdziału. Co prawda wciąż go nie odesłała, ale zgodziłam się na jej propozycję wstawienia go, a potem poprawienia kiedy dostanę jego nową wersję do łapek.
Tadaa. W sumie to nie chcę się rozpisywać, na pewno zrobię to jeszcze w odpowiedziach na Wasze komentarze (o ile mnie najpierw nie zjecie za Nathiasa, na swoją obronę mogę powiedzieć, że przynajmniej ze sobą skończyli!).
Powiem tylko, że to chyba najdłuższy rozdział na SD. A 17-stka się pisze powoli i ma dopiero 12 stron, ale mam jeszcze miesiąc prawda? 
Aha, jeszcze jedno. Matura ssie. Bycie dorosłym też pewnie ssie, chociaż przekonam się dopiero za dwa miesiące. Hm, co ja tu chciałam... Ach tak, do zobaczenia za miesiąc!
(I nie chcę nic mówić, ale będę tęskniła za tym szablonem. Takie tam, rozkminy przesilonego mózgu.)