środa, 7 grudnia 2022

27. Hulanki i swawole

{Dla przyszłej mnie.
Czasem jest ciężej, ale jesteś silniejsza niż myślisz.}


Ciche strumienie radia przebijały się przez gwar Pokoju Wspólnego, kiedy z potężnym ziewnięciem zamknęłam podręcznik Zaklęć z zapisanym do połowy wypracowaniem w środku. Mary, której głowa rytmicznie opadała w dół, poderwała się i rozejrzała zaspanym wzrokiem dookoła.

Koniec na dziś? zapytała Dorcas, poprawiając się na zapadającym się fotelu.

– Tak – mruknęłam, rozciągając się. – Mam dość.

– A to dopiero początek tygodnia – rzuciła Maryl znad stosu książek. Spomiędzy jej ust sterczała nadgryziona surowa marchewka.

– I co związku z tym? – Rozległo się za naszymi plecami. Obie obróciłyśmy się i spojrzałyśmy na Syriusza z wilgotnymi jeszcze po kąpieli włosami. – Suń się.

– To, że jeszcze czekają nas zajęcia z Godfreyem, który na pewno zada nam kupę zadania domowego. I sam się suń – dodała, mrużąc groźnie oczy.

– Zadanie domowe jest dla mięczaków – powiedział Łapa, po czym władował się pomiędzy Maryl, a podłokietnik sofy.

– Hej! – krzyknęła dziewczyna, celując w niego oskarżycielsko marchewką. W odpowiedzi na to, Syriusz zaczął trzepać głową jak pies, obryzgując wszystkich kropelkami wody.

– Ej!

– Uważaj!

– Moje wypracowanie! – wrzasnęła Mary, zasłaniając je przed Blackiem.

– O tak – mruknął James, zjawiając się obok nas i rzucając się na wolne miejsce obok mnie.

– Przestaniesz się tak kokosić? – zapytałam, kiedy chłopak zaczął się rozpychać.

– Próbuję tylko znaleźć wygodną pozycję – zakomunikował, po czym obrócił się i bezceremonialnie ułożył głowę na moich kolanach.

– Nie no, może jeszcze poduszkę ci podać? 

– Tak jest, to świetny pomysł! – wykrzyknął James, a widząc moją minę, zachichotał. Jego włosy również były wilgotne ale nie aż tak, jak Syriusza, który wciąż denerwował Maryl wycierając się w nią. Powoli odłożyłam książkę na stolik i poprawiłam się na sofie. Moja ręka bezwiednie powędrowała w stronę jego włosów. Powoli wsunęłam palce w długie kosmyki i zaczęłam się nimi bawić, owijając je wokół siebie. James uśmiechnął się i przymknął oczy.

– To jaki plan na dziś? – zapytał Syriusz, prostując się znad zirytowanej Maryl.

– Jest wieczór – przypomniała mu, próbując wyszarpać spod niego swój sweter.

– Jak dla mnie, to możemy już zupełnie nic dzisiaj nie robić – mruknął James, ziewając potężnie.

– A napisaliście już... – zaczęła Dorcas, ale Łapa przechylił się nad oparciem sofy i przytknął jej palec wskazujący do ust.

– Ciiiiii – wyszeptał, z prychającą pod jego ramieniem Maryl. 

– Ale – próbowała dokończyć dziewczyna, jednak Syriusz docisnął palec do jej ust i pokręcił głową.

– Nie, nie rozmawiamy o tym, nie teraz, nie dzisiaj – zanucił, maltretując jej usta.

– Ała!

– Zostaw ją – jęknęła Maryl, próbując wydostać się spod jego ciężaru. – I mnie też.

– Przygotowałeś już raport? – spytałam Jamesa, który przyglądał się właśnie walce Binner z Blackiem.

– Jaki raport – powiedział, obserwując jak dziewczyna wykręca mu rękę z niesamowitą satysfakcją.

– Prefekta Naczelnego, którym jesteś, tak ci tylko przypomnę – mruknęłam, trochę zbyt agresywnie ciągnąc go za włosy.

– Ała – syknął James, zerkając na mnie. Wydawał się rozbawiony. – Myślałem, że napiszemy go razem.

– Każdy z nas ma napisać własny – przypomniałam mu, robiąc głupią minę.

– I rozumiem, że nie mogę się już zamienić na prefektów, którzy mają mi zdać...

– Nie – przerwałam mu, kręcąc głową, a chłopak westchnął.

– Warto było chociaż spróbować.

– Masz z kimś problem? – zaśmiałam się, w akompaniamencie wrzasków Syriusza, który próbował wyrwać się z uścisku Maryl.

– Sam Chester doprowadza mnie do szału – jęknął James, podnosząc ręce do góry. – Ciągle za mną łazi i zadaje mi głupie pytania. Ostatnio dał szlaban koledze z dormitorium za to, że hodował pod łóżkiem ślimaki.

– No, trochę zbyt ostra reakcja – potwierdziłam, ledwo powstrzymując uśmiech na widok zbulwersowanej miny Rogacza.

– Zbyt ostra? Lily, co kogo obchodzi co ktoś trzyma pod łóżkiem! Gdyby Remus stosował tą samą zasadę, wyleciałbym z Hogwartu od razu jak dostał odznakę.

– Co trzymałeś pod łóżkiem? – zapytałam podejrzliwie.

– Ja... nie ważne – burknął, zakładając ręce na piersi. – Po prostu mnie denerwuje.

Naszą rozmowę przerwał potężny huk zwalającego się na podłogę Syriusza i zwycięski okrzyk Maryl, unoszącej do góry pięść w formie wygranej.

– Hej, spokojnie kulturystko, nie powinnaś się czasami oszczędzać? – zapytała Clarie, która właśnie zbiegała po schodach prowadzących do dormitorium, rzucając piorunujące spojrzenie na dwójkę spoconych Gryfonów.

– Dałem jej fory – jęknął Black, podnosząc palec do góry, wciąż leżąc za ławą pełną książek i pergaminów.

– Czuję się dobrze, nie musisz się tak martwić – powiedziała Maryl, obdarzając przyjaciółkę ciepłym uśmiechem.

– Jasne – podsumowała to Patford, przysiadając na oparciu sofy i wciąż patrząc oskarżycielsko na Łapę.

– Przejdziemy się później? – zapytał James, zerkając na mnie.

– Hej! – wrzasnął Syriusz, podnosząc się do pozycji siedzącej. – Nie pomagaj jej!

– A co, boisz się, że przegrasz? – zachichotała Mary, siedząca do tej pory w ciszy.

– Nie przegram – warknął Black.

– Już po nim – skomentowała Dorcas, zbijając piątkę z Mary.

– Nie przegram! – powtórzył podniesionym głosem Black, po czym wstał i złapał Jamesa za rękę, próbując ściągnąć go z sofy i moich kolan. – A ty, obiecałeś mi dzisiaj udział w projekcie. Czynny – dodał, kiedy James spojrzał na mnie rozbawiony.

– Co to za projekt – zapytała Maryl, mierząc ich podejrzliwym spojrzeniem.

– Nie ważne – westchnął Rogacz, ulegając w końcu swojemu przyjacielowi i podnosząc się z sofy. – Drogie panie – mruknął na pożegnanie.

– Co oni znowu knują – mruknęła Maryl obserwując, jak dwójka Gryfonów przepycha się w drodze do dormitorium.

– Na pewno niedługo się dowiemy – powiedziała zrezygnowanym głosem Dorcas, otwierając ponownie podręcznik do Zaklęć.

Miała rację. Kolejnego dnia udało nam się dotrwać drugich zajęć z Transmutacji, kiedy jedna ze Ślizgonek wybiegła z płaczem z klasy, próbując zakryć rękami pięciocalowy wąsik zwisający jej po obu stronach ust. Po trzeciej godzinie cały zamek trąbił o tym, że jakiś śmieszek dolał eliksiru na porost włosów do soku dyniowego, przez co połowa uczniów biegała z niecodziennym owłosieniem.

– Ciekawe czyja to robota – mruknęła Maryl, mrużąc oczy, kiedy minęła nas grupa czwartoklasiostów porównująca swoje brody. Jeden z chłopaków potknął się o swoją, która sięgała już podłogi.

– Bardzo ciekawe – potwierdził Remus, nie podnosząc wzroku znad podręcznika do transmutacji.

– Macie za mało szlabanów? – zapytała Binner, wpatrując się w rechoczącego Syriusza, który obserwował jak jeden ze Ślizgonów próbuje różdżką uciąć sobie włosy wyrastające mu z uszu.

– Nie rozumiem o co ci chodzi – zachichotał.

– Niewinny dopóki nie ma dowodów – dodał James, unosząc ręce w geście poddania.

Mary przyglądała się swoim włosom, mając dziwny wyraz twarzy.

– Czy wydaje ci się, że są nieco dłuższe? – spytała, zerkając na mnie.

– A piłaś sok dyniowy? – zapytałam, uśmiechając się pod nosem.

– Ktoś mówił mi, że lemoniada miała podobny skutek – mruknął Remus.

Dorcas zachichotała.

– Ja piłam lemoniadę i nic mi nie jest – rzuciła.

– Poczekaj, czasem działa z opóźnieniem.

– Właściwie to nie wiem czemu na każdego działa inaczej – powiedział James, przyglądając się włosom Mary.

– Może dodaliście zbyt dużo popiołu drzewa herbacianego – podsunął Lupin.

– Ha! – krzyknęła zwycięsko Maryl.

– To tylko nieszkodliwy kawał – podsumował James przewracając oczami, chociaż ciężko było mu ukryć wyraz dumy na twarzy.

– Wlaliście to do napojów na wszystkich czterech stołach? – zapytała Dorcas, obserwując grono drugoklasistek z Gryffindoru, robiących sobie warkoczyki. Wszystkie miały włosy sięgające do ziemi. – Czemu?

– Żeby nie było oczywistym, kto jest sprawcą – podsumował Syriusz, gładząc się po świeżo wyhodowanej brodzie. Jego była krótka i ostro zakończona.

– W sumie to chciałabym dłuższe włosy – powiedziała Mary, dalej bawiąc się końcówkami, które sięgały jej do łopatek. – Zostało wam jeszcze trochę tego eliksiru?

– Uważałbym z tym – mruknął Remus, zerkając na Gryfonkę. – Chyba, że chcesz, żeby włosy wyrosły ci z nosa.

Mary zrobiła minę świadczącą o tym, że chyba jednak podoba jej się aktualna długość jej włosów.

– Niektórym włosy rosną dużo szybciej niż innym, nawet bez magicznych eliksirów – mruknęła Clarie, przysiadając na murku obok mnie i dotykając moich sterczących rudych kosmyków. – Mogłabym przysiąc, że dopiero co je ścięłaś.

– Trochę już minęło – westchnęłam, spoglądając na nie.

– Ja tam cię lubiłem w długich włosach, Ruda – powiedział Syriusz.

– No cóż, po czerwcu... wymagały podcięcia. 

Zacisnęłam dłonie, próbując uspokoić mocniejsze uderzenia serca, na wspomnienie nadpalonych, splątanych i umorusanych w popiele i krwi włosów.

– Mi tam się podobają twoje włosy – podsumował James, próbując chyba mnie pocieszyć.

– No dzięki, bez ciebie bałybyśmy się zmieniać fryzurę, ale skoro aprobujesz, to teraz będziemy już spokojne – dogryzła mu Maryl, za co dostała kuksańca w bok. – Ała!

– Zauważyłaś, że ostatnio Alicja nas unika? – zapytała Mary cicho, nachylając się w moją stronę.

– W sumie też o tym wczoraj myślałam, kiedy nie wróciła do Wieży po kolacji – powiedziałam.

– Myślisz, że wszystko u niej w porządku?

– Rozmawiacie o Alicji? – spytała Dorcas, przysuwając się bliżej.

– Martwię się o nią – mruknęła Mary, marszcząc brwi. – Mam wrażenie, że się od nas izoluje.

– Ciągle gdzieś znika – dodałam, kiwając głową.

– Chyba chodzi o Franka – powiedziała Meadowes smutno. – Martwi się.

– Miała jakieś wieści od niego? – spytałam, ale Dorcas pokręciła jedynie przecząco głową.

– Chyba poszła do sowiarni – szepnęła Clarie, która przysłuchiwała się naszej rozmowie. – Ostatnio często tam przesiaduje.

– Pójdę jej poszukać – mruknęłam, zbierając swoje rzeczy.

– Idę z tobą, na razie i tak mamy godzinę przerwy.

Powoli oddaliłyśmy się od Gryfonów, zostawiając dogryzających sobie Huncwotów i skierowałyśmy się w stronę wschodniego wyjścia. Na zewnątrz czuć było jesienne powietrze. Opatuliłyśmy się ciaśniej szatami i ruszyłyśmy po krętych schodach, rozmawiając na temat niedokończonego wypracowania z Zaklęć. Przerwałyśmy dopiero, kiedy zobaczyłyśmy sylwetkę Gryfonki, opartej o jedno z okien sowiarni.

– Cześć – mruknęła Mary, podchodząc do dziewczyny, która szybko otarła policzki i uśmiechnęła się.

– Och, hej – powiedziała, udając, że szuka czegoś w torbie.

– Wszystko w porządku? – spytałam, opierając się na parapecie obok niej.

– Tak, tak, przyszłam tylko wysłać list do rodziców – rzuciła, nie patrząc na nas.

– Ali – mruknęłam, kładąc jej rękę na ramieniu i uśmiechając się pokrzepiająco. – Na pewno wszystko okej?

– Ja... – szepnęła, mrugając szybko. – Mam po prostu dużo na głowie.

– Nie masz żadnych wieści od Franka? – spytała Mary cicho.

– Wiem, że to głupie – fuknęła, próbując się nie rozkleić – ale tak strasznie mi go brakuje...

– To normalne, tęsknisz za nim – powiedziałam, zaciskając palce na jej ramieniu.

– Gdyby tylko dał znać, że wszystko w porządku, że... żyje – wydukała, rozklejając się.

– Alicja – szepnęłam, przyciągając ją do siebie i zamykając w uścisku. – Nie możesz tak myśleć.

– Kiedy ja to wiem! A-a-ale tak strasznie się o niego martwię – wyszlochała, trzęsąc się pod naporem targających nią fal łez.

– Odezwie się, kiedy będzie mógł, zobaczysz – dodała Mary, głaszcząc ją po plecach.

– Och, gdybym tylko wiedziała, że jest bezpieczny – płakała Alicja, dygocząc. Poczułam jak przód mojej koszuli przykleja się do mojego ciała, kiedy kolejne łzy kapały z jej podbródka.

– Musisz być silna – wyszeptałam, uspokajająco głaszcząc ją po głowie. 

– A co jeśli coś mu się stanie? Jeśli już nigdy... Jeśli ja już nigdy go...

– Nie myśl tak – przerwała jej Mary, kręcąc ostro głową. – Zobaczysz, wkrótce się odezwie, musisz dać radę.

Długo zeszło, zanim Alicja w końcu się uspokoiła. W tle słychać już było dzwony ogłaszające koniec zajęć, kiedy powoli ruszałyśmy ku stromym schodom. Najgorsza była świadomość tego, że żadne słowa nie mogły ukoić niepokoju, który czuła Gryfonka. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że poza Hogwartem nie było już bezpiecznie. I nic co mogłyśmy jej powiedzieć nie dało rady tego zmienić.


Dni mijały szybko. Chociaż nikomu nie udowodniono autorstwa hogwarckiej włosomani, Profesorowie przechadzali się po korytarzach, podejrzliwie zaglądając do toreb uczniów. Sala Eliksirów została przetrząśnięta wzdłuż i wszerz w celu sprawdzenia, czy zdolni rzezimieszkowie nie podkradli składników potrzebnych do uważenia esencji porostu, jednak po dwóch dniach Profesor Slughorn poddał się i zrozpaczony stwierdził, iż nie jest w stanie pomóc we wskazaniu winnego. W końcu Hogwart ponownie pochłonęła codzienność, spychająca wyczyny tajemniczych kawalarzy w odmęty tysiąca dowcipów, które miały tam miejsce w ostatnich latach. I chociaż większość osób prawidłowo obstawiało, że palce maczali w tym Huncwoci, z powodu braku dowodów, Profesor McGonnagal mogła jedynie wyprawić im długi wykład, mając przy tym tak zaciśnięte usta, że wszyscy zastanawiali się, czy w ogóle się poruszają kiedy mówi, za nic mając głosy oburzenia próbujących jej przerwać Gryfonów, którzy protestowali, przysięgając, że to nie ich sprawka.

I wszystko pewnie miałoby się spokojnie, gdyby w któryś poranek, Syriusz od samego rana nie chodził z tak wielkim uśmiechem na ustach i piersią tak wydętą do przodu, jakby wypadł mu dysk w kręgosłupie. 

– A temu co? – zapytała Maryl, obserwując, jak Łapa dumnie maszeruje przez Wielką Salę.

– Chyba ma udar – odpowiedziała jej Mary, wpatrując się w mruczącego pod nosem Blacka.

– Mamy się martwić? – rzuciła Dorcas, kiedy Syriusz opadł z całym impetem na ławę obok Maryl i westchnął tak głośno i długo, jakby chciał, żeby usłyszał go cały stół Gryffindoru.

– Cóż za piękny dzień! – zaświergotał, rozglądając się wokół, a następnie zgarniając półmisek udek i nakładając sobie na talerz połowę.

– Dobrze się czujesz? – zachichotała Clarie, która do tej pory wydawała się być niezainteresowana biegiem wydarzeń.

– Czuję się wyśmienicie, moja droga, cudownie, wręcz doskonale – zagrzmiał Syriusz, akcentując dosadnie ostatnie słowo. – Zastanawiacie się pewnie dlaczego.

– Coś czuję, że zaraz nas oświecisz – mruknął pod nosem rozbawiony James, nabijając na widelec ostatniego pieczonego ziemniaka.

– Otóż – zaczął Łapa, nic sobie nie robiąc z komentarza przyjaciela – dzisiaj rano, myślę, że mogę powiedzieć, że mnie olśniło! Zupełnie i całkowicie. Bo widzicie – westchnął, łapiąc jedno z udek, a potem celując nim prosto w moją twarz. – Ta tutaj obecna założyła się ze mną, że uda jej się przekonać uczniów Hogwartu, iż – tu złowieszczo nabrał wielki haust powietrza do ust – jest dziewczyną nikogo innego, jak słynnego Jamesa Pottera. Moglibyście zatem zapytać, jak owa niewiasta planuje dokonać niemożliwego, to jest zainteresować tysiąc obecnych tu głów swoją małą skromną osóbką? A no właśnie, tu jest pies pogrzebany! – krzyknął, machając ręką tak mocno, że część mięsa odpadła z kości i z głośnym pacnięciem uderzyła w stół.

– Ugh, zrzygam się – jęknęła Dorcas.

– Nie uda jej się to! – zawołał radośnie Syriusz, nic sobie nie robiąc z komentarza Gryfonki. – Każdy w tej szkole wie, że nasza mała i słodka Lily nie jest typem romantycznej łobuziary, która miałaby nagle wejść na stół i zacząć krzyczeć, wyznając miłość temu tu głąbowi, więc nikt by jej nie uwierzył...

– Hej! – krzyknął oburzony James, ale Black kontynuował, nic sobie z tego nie robiąc.

– ...a tym bardziej prędzej spaliłaby się ze wstydu, niż dałaby to zrobić jemu, więc tak! Jestem absolutnie bezpieczny. Och, Evans! – zaśmiał się głośno, prawie z ulgą. – Jak cudownie będzie nie ruszyć nawet palcem w kwestii zadania domowego przez najbliższych kilka miesięcy!

I mówiąc to, włożył do buzi resztkę udka, oblizując z lubością kość, na co Dorcas schowała głowę w torbie.

Zanim zdążyłam pozbierać szczękę z podłogi, Maryl, Clarie i James wybuchnęli śmiechem, a Mary uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco, jakby chciała powiedzieć, że wierzy we mnie.

Dobry humor Syriusza utrzymywał się przez cały dzień, wprost proporcjonalnie do spadku mojego. Może Black miał rację? Może to wszystko rzeczywiście było na nic? Bo niby jak mielibyśmy udowodnić, że wszyscy myślą, że jesteśmy parą. Miałabym przeprowadzić sondaż?

James chyba zauważył, że coś mnie gryzło, bo kiedy kilka godzin później wracaliśmy do Pokoju Wspólnego, złapał mnie za ramię i pociągnął, tak, żebyśmy zostali trochę z tyłu.

– Wszystko w porządku?

– A co jeśli on miał rację? – spytałam szeptem, spoglądając na śmiejącego się Syriusza.

– Nie miał.

– Ale jeśli miał? Naprawdę nie chcę robić jego zadań domowych!

– To się nazywa przegrana z podniesioną głową – skwitował to James, chichocząc.

– To wcale nie jest śmieszne! Muszę coś zrobić.

– Więc chodź ze mną do Hogsmeade. 

– No nie wiem – mruknęłam, kręcąc głową.

– To świetna okazja żeby utrzeć mu nosa! Lily, naprawdę ci kibicuję, ale musisz nauczyć się bawić.

– No dobra dobra, ale... wyjście jest w ostatni weekend zakładu. To za późno, może się nie rozejść wśród ludzi.

– Chcesz, żebym cię publicznie zaprosił? – zapytał podejrzliwie James.

– Spodziewam się, że nie zrobisz tego bez pompy? – zapytałam, a w duchu jęknęłam głośno, widząc jego szeroki uśmiech.

– A żebyś wiedziała.

– Już tego żałuję.

– Naucz się cieszyć chwilą. I proszę, zrób coś dla mnie. Kiedy już wygrasz, każ mu posprzątać nasze dormitorium. Od początku września trwa konkurs na najwyższa wieżę z brudnych skarpetek i chętnie zobaczyłbym jego minę, kiedy będzie musiał zeskrobywać je z podłogi.

– Zeskrobywać? – zapytałam przerażona.

– Musieliśmy użyć jakiegoś zaklęcia, żeby przestały się walić i... można powiedzieć, że ciężko je ruszyć – mruknął zamyślony James, z wyrazem obrzydzenia na twarzy.


Wizja Jamesa zapraszającego mnie do Hogsmeade prześladowała mnie przez kolejne dwa dni. Termin zbliżał się nieubłagalnie, a Rogacz w kółko powtarzał, że muszę się wyluzować, i że czeka na odpowiedni moment.

– Poza tym, nie może wyglądać, jakbyś się tego spodziewała – powiedział, kiedy oznajmiłam, że żyję w ciągłym stresie tego, że zaatakuje mnie podczas spożywania jajecznicy w Wielkiej Sali. – Musisz się wyluzować.

– Dzięki za radę – mruknęłam, czując się jak wariatka.

– Po prostu sobie odpuść.

– Czy to nie oszukiwanie? – spytała Mary, kiedy dwie godziny później szłyśmy korytarzem w kierunku dziedzińca.

– Przecież możemy korzystać z innych źródeł – zaoponowałam, zatrzaskując księgę zaklęć, z której wystawały pogniecione pergaminy.

– Nie mówię o wypracowaniu – powiedziała, przewracając oczami. – Tylko o zaproszeniu do Hogsmeade. 

– Co – mruknęłam, nie do końca rozumiejąc o co jej chodzi.

– Według zakładu to ty masz przekonać pół Hogwartu o twojej wielkiej miłości, a nie James – odpowiedziała Gryfonka.

– To nie tylko jego robota – burknęłam, przytulając książkę do piersi. – Ja muszę się zgodzić.

– To niezbyt długa kwestia.

– Wymagająca ode mnie pewnie całych pokładów samozaparcia i opanowania, więc może jednak jest.

– Po prostu to powinna być uczciwa wymiana – powiedziała, odgarniając włosy z oczu, kiedy podmuch wiatru buchnął w nasze twarze.

– Ech... może masz rację – jęknęłam, przyglądając się uczniom rozłożonym na kamiennych schodkach. – Odwołam to. Znajdę go i powiem mu, że to głupi pomysł. A potem... może wymyślę jakiś epicki sposób na zrobienie z siebie idiotki przy całym zamku – mruknęłam, ruszając w stronę ławki schronionej w cieniu dębu rosnącego na środku dziedzińca. – Tak. Odwołam to.

– Możesz już nie zdążyć... – zaczęła Mary, ale zanim zdążyłam zapytać, o co chodzi, pomiędzy kamiennymi ścianami odbiły się dźwięki trąbki.

– Co do...

– Lily Evans – zagrzmiał tubalnie James, wychylając się z okna na pierwszym piętrze, w akompaniamencie chichotów uczennic. Jedna z jego nóg była przerzucona nonszalancko na zewnątrz, wystukując rytm na ozdobnym gzymsie.

– O nie – szepnęłam, czując, że robi mi się gorąco.

– Siedem lat z tobą w jednym zamku to zdecydowanie zbyt mało. Wszyscy dobrze wiemy, że szalejesz na moim punkcie, więc czas położyć kres tej niezgodzie! Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zgodzisz się towarzyszyć mi w ostatni weekend września na wspólnym wyjściu do Hogsmeade, gdzie damy upust swym gorącym emocjom? Lub innymi słowy: Evans, umówisz się ze mną? – dodał, ostatnie zdanie wypowiadając z tak szerokim i złośliwym uśmieszkiem, że sam Syriusz Black mógłby mu pozazdrościć.

– Czyś ty oszalał?! – krzyknęłam, machając rękami i nie zwracając uwagi na to, że połowa pergaminów wyleciała z trzymanej przeze mnie książki. – Złaź stamtąd natychmiast!

– Tylko pod warunkiem, że się zgodzisz. W innym wypadku – przerwał dramatycznie, łapiąc się okiennicy, przez co zawisł nad dziedzińcem, jakby zamierzał runąć w dół – nic tu po mnie. Me serce na zawsze już zostanie rozbite na najmniejsze kawałki, a dusza...

– Przestań sobie robić żarty i natychmiast stamtąd złaź, albo... – zaczęłam, jednak kiedy James puścił na chwilę okno i złapał się go końcami palców, z mojej krtani wyrwał się głośny pisk. – No dobrze, już dobrze, zgadzam się! Tylko zejdź ostrożni... ACH!

Zakryłam usta dłońmi na widok spadającego Jamesa, który w ostatniej chwili wsiadł na swoją miotłę i w akompaniamencie wiwatów wylądował na kamiennej posadzce obok mnie.

– Ciebie do końca pogięło! – wrzasnęłam, podnosząc trzymaną przeze mnie księgę i tłukąc go nią po głowie.

– Ała, opanuj się kobieto! – jęknął, próbując się odsunąć.

– Nie mów mi co mam robić, ty parszywy, nienormalny, pokręcony, totalnie WALNIĘTY, chory, szalony...

– Sama miłość – podsumowała Mary, klaskając razem z resztą zachwyconych widzów.


Wiatr poruszał czubkami drzew, otulając mnie przyjemnym szumem. Wzięłam kilka głębokich wdechów, próbując się uspokoić. Chociaż minęło już kilka godzin, wciąż czułam w środku uderzenia gorąca na samą myśl o Jamesie wyskakującym przez okno. Co ten głąb sobie myślał? Przecież mógł sobie zrobić krzywdę! Wzdrygnęłam się na samą myśl o Rogaczu lądującym na ziemi ze złamaniem otwartym nogi. Eloise z kursów na magomedyka pewnie byłaby ze mnie dumna, gdybym powiedziała jej, że wiem, jak ją ustabilizować.

Podniosłam wzrok i zobaczyłam postać Gryfona, który stał w oddali w towarzystwie jakiejś drobnej dziewczynki. Kojarzyłam ją z Pokoju Wspólnego – nawet stąd mogłam dostrzec burzę brązowych loczków podrygujących w rytmie podmuchów wiatru.

– Ma rude włosy i piegi? Wkręcasz mnie.

– Nie, mówię serio! – zaoponował James, przykładając lewą rękę do piersi. – Słowo Huncwota.

– Nikt by jej tak nie skrzywdził, wiem, bo sama mam piegi i to już wystarczające przekleństwo.

– Hej, nie obrażaj piegów i rudych włosów! 

– I mówisz, że ją zgubiłeś – podsumowała sceptycznie, wyglądając zza jego ramienia i zerkając na mnie podejrzliwie.

– Totalnie – przytaknął jej James. – Chyba słaby ze mnie chłopak.

– Nie wiem, czy twojej dziewczynie jest do śmiechu w związku z tym, że nazywasz siebie jej chłopakiem – mruknęła sceptycznie, marszcząc brwi. Dopiero z bliska mogłam dostrzec, że jej malutka twarzyczka usiana była drobnymi piegami, a zadarty nos zaczerwieniony był od wiatru.

– O, zguba się znalazła – zachichotał James, widząc moją minę.

– Ta – powiedziała dobitnie Gryfonka, przekrzywiając głowę. – Czyli już sobie sam poradzisz?

I nie czekając na jego odpowiedź, odwróciła się i ruszyła w stronę zamku.

– Stój! Może cię chociaż odprowadzimy?

– Dam sobie radę, Romeo!   krzyknęła, machając nam dłonią na pożegnanie.

– Możesz przestać chodzić po błoniach i opowiadać dzieciom, że jesteśmy w związku?

– Chyba właśnie o to chodziło? – zapytał James, unosząc lewą brew do góry.

– Żeby przeciągnąć na naszą stronę dzieci?

– Nie, żeby cię podenerwować – prychnął James, wystawiając mi język. Jego ręka wsunęła się w moją, zanim ruszył dalej przed siebie, ciągnąc mnie w kierunku jeziora.

– Co to była w ogóle za dziewczynka?

– Ruby.

– Ruby?

– Jest na pierwszym roku. Zgubiła swojego szczura.

– Zastanawiam się, czy chcę wiedzieć więcej   mruknęłam, patrząc głupio w jego kierunku. 

– Tylko poprawiałem jej humor, okej?  powiedział, przewracając oczami.

– Opowieścią o zgubionej dziewczynie? – spytałam, zerkając w jego stronę. James uśmiechnął się i spojrzał na mnie przeciągle, odszukując mój wzrok swoim.

– Bo jeszcze pomyślę, że ci się to podoba – powiedział rozbawiony, na co prychnęłam.

– Chciałbyś.

Szliśmy w ciszy. Wiatr powiewał moimi włosami, odgarniając je do tyłu i zarzucając mi na twarz, a James śmiał się, opowiadając mi milion historii. Jego kciuk błądził po wnętrzu mojej dłoni, a ja zatracałam się w nim z każdą kolejną sekundą.

W jednym Mary miała rację. Zakład z Syriuszem musiał być uczciwą wymianą. Im dłużej nad tym myślałam, tym bardziej zaczynałam się bać, że w końcu Łapa wytknie mi małą niedyskrecję Jamesa. A przecież nie mogłam sobie pozwolić na zakończenie całej tej afery przyznaniem się do oszustwa. Dlatego musiałam zrobić coś, co przyćmiłoby wyczyn Rogacza. I chociaż sama nie chciałam do końca tego przyznać, miałam jeden pomysł. Towarzyszącego mi Gryfona niepokoiło jednak, że nie chciałam mu nic więcej o nim powiedzieć.

– Zaczynam się martwić, że zamierzasz zaczaić się na niego w ciemnym korytarzu i doprowadzić do jego asasynacji.

– Dowiesz się w swoim czasie. Z resztą, to głupi pomysł, nie wiem, czy powinnam... To szalony pomysł.

– No to chyba pasuje, nie? Nie próbowałaś przypadkiem wszystkich przekonać, że jesteś prawdziwą wariatką? – spytał, uśmiechając się do mnie, prawie bezczelnie.

– Może i tak. Sama nie wiem, muszę to jeszcze przemyśleć.

– I pewnie do samego końca nie powiesz mi, co ci chodzi po głowie?

– Uwierz, że jeśli się na to zdecyduję, dowiesz się jako ostatni – zapewniłam go, pochmurniejąc na samą myśl o tym, co planowałam zrobić. – Chyba nie zniosłabym twojego wzroku, gdybyś wiedział.

James uniósł obie brwi i spojrzał na mnie rozbawionym wzrokiem, ale powstrzymał się od komentarza.


Zanim nadszedł wieczór, byłam pewna dwóch rzeczy. Po pierwsze, plan wchodził w życie z godziną osiemnastą czterdzieści dwie, kiedy to zdyszana przekazać miałam zmienione instrukcje patroli zaskoczonym prefektom. Po drugie, gorejący w mojej głowie obraz tego, co miało się wydarzyć, miał nie dać mi spać do końca roku szkolnego. A jednak kiedy wybiła dwudziesta, a ja stanęłam w progu Pokoju Wspólnego, James uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco i ruszył w stronę wyjścia. Pierwsza godzina patrolu była nieznośna – przez ciągłe zdenerwowanie pociły mi się ręce, a Rogacz groził, że jeśli zaraz nie zdradzę mu mojego planu, zacznie śpiewać morskie pieśni poławiaczy krabów, więc z ulgą przyjęłam odgłos zegara wybijającego dwudziestą pierwszą. Znajdowaliśmy się dokładnie tam, gdzie tego chciałam. 

– Tutaj – mruknęłam, ciągnąc go za rękę. James wydawał się tego nie spodziewać.

– Do... klasy? – zapytał, rozglądając się zdziwiony.

– Och, zamknij się – westchnęłam, czując, jak stres zaczyna się we mnie nawarstwiać, powodując drżenie palców. Co ja do cholery wyprawiałam?

– Okej – powiedział cicho i spokojnie. Starałam się na niego nie patrzeć, rozglądając się po pomieszczeniu. W końcu powoli ruszyłam w stronę poskładanych stolików i pociągnęłam jeden, ustawiając go na przeciwko drzwi, tuż obok biurka, przy którym normalnie siedziałby Profesor. Następnie rozglądnęłam się, aż zlokalizowałam kosz, wypełniony po brzegi papierami i resztkami kredy.

– Mam jakieś złe przeczucia – mruknął, kiedy wróciłam pod drzwi i przyłożyłam do nich ucho.

– Mówiłam ci, że to bardzo głupi pomysł – wydukałam, nasłuchując.

– Jeszcze możemy przestać, cokolwiek chcesz zrobić – powiedział James, przyglądając się mi.

– Nie. Założyłam się z nim i udowodnię mu, że nie miał racji.

W oddali usłyszałam cichy stukot. Natychmiast wyprostowałam się, czując jak wszystkie mięśnie na moich plecach napinają się. Szybko uniosłam ręce i wsunęłam dłonie między włosy, próbując sprawić, by wyglądały jak najbardziej niedbale. Ponownie przyłożyłam ucho do drzwi i tym razem byłam już pewna, że słyszałam ciche odgłosy kroków.

– Okej – szepnęłam, cofając się i zsuwając szatę z ramion, tak, ze zatrzymała się dopiero w zgięciu łokci. Drugą ręką złapałam za krawat i pociągnęłam, luzując go najbardziej jak się dało. – Chodź tutaj.

James wytrzeszczył oczy, kiedy sięgnęłam do jego krawatu i zrobiłam to samo. Musiałam się śpieszyć, nie spodziewałam się, że będą tam tak szybko. Lewą ręką wsadziłam do kieszeni, żeby odszukać swoją różdżkę, a prawą sięgnęłam do włosów Rogacza i stając na palcach poczochrałam je jeszcze bardziej, chociaż w jego przypadku nie zrobiło to większej różnicy.

– Lily – wyszeptał, a w jego głosie mieszało się zaskoczenie i... przerażenie? Spojrzał na mnie, otwierając usta, ale nim zdążył powiedzieć coś więcej, machnęłam różdżką a krzesła stojące pod ścianą przesunęły się z głośnym trzaskiem. Za drzwiami zaległa cisza, a później dobiegł nas wyraźny odgłos kroków.

Złapałam go za rękę i pociągnęłam za sobą, wskakując tyłem na przygotowany stolik. Jedno machnięcie różdżką spowodowało, że metalowy kosz stojący u naszych stóp przewrócił się w tym samym momencie, w którym James wpadł na stolik, przyciskając mnie do blatu, a drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem.

– HA! MAM WA... Och – rozległo się za plecami chłopaka. James oddychał ciężko, wciąż wpatrując się we mnie, chociaż teraz nie mogłam nic wyczytać z jego twarzy. Powoli wyprostował się i dopiero wtedy, chociaż bardzo próbował to ukryć, jeden z jego kącików zadrgał.

– Och! – pisnęłam, natychmiast naciągając szatę na ramiona. Nawet nie musiałam próbować udawać. Zakłopotanie i wstyd, które mnie zalały, skutecznie zabarwiły całą moją twarz na czerwono.

– Ja – wyjąkała Judy Marshall, Puchonka z piątego roku, cofając się. Znad jej ramienia dostrzegłam zaciekawioną twarz Howarda, drugiego z prefektów. – Ja przepraszam! Chyba pomyliliśmy korytarze do patrolu! 

James zerknął przez bark i uśmiechnął się, na widok zakłopotanej Judy, która wpadła na ramę drzwi i natychmiast sięgnęła po klamkę. Poczułam jak zalewa mnie fala gorąca, kiedy zacisnęłam oczy i schowałam się za torsem Rogacza, próbując oddychać. Temperatura w pokoju musiała wynosić chyba z czterdzieści stopni. Gdzieś w oddali usłyszałam trzaśnięcie drzwi, a potem zapanowała cisza. 

Wciąż mocno zaciskałam oczy, próbując nie spłonąć pod naporem wzroku Jamesa. Sekundy mijały, a do mnie powoli docierało to, co się stało. To, że wciąż stał przerażająco blisko, to, że jego oddech odbijał się od mojego czoła, jego lewa ręka wciąż położona była na ławce, tuż obok mojego biodra, a prawa... Och! Jego prawa ręka wciąż spoczywała na moim udzie!

{Novo Amor - Carry You}

To zadziałało jak kubeł zimnej wody. Otworzyłam oczy tak szybko, że aż zakołysało mi się w głowie. I wtedy zobaczyłam jego twarz. Ciemne oczy, wpatrzone we mnie spod kosmyków czarnych włosów, delikatnie rozchylone usta, zastygłe w wyrazie... zadowolenia?

Wydawało mi się, czy był bliżej, niż kiedy go do siebie przyciągnęłąm? W końcu odwracał się do Judy. Powinien być chyba troszkę dalej, prawda? I czemu tak się na mnie patrzył? Czemu czułam jego oddech na swoich ustach? I czemu, do cholery, prawie chciałam, żeby przybliżył się jeszcze bardziej i... i... i mnie...

– Ekhym – odchrząknęłam, robiąc użytek z mojej prawej ręki, która wciąż spoczywała na jego piersi i odpychając go delikatnie, równocześnie zsuwając się ze stolika. Poczułam jak palce jego prawej ręki delikatnie przejeżdżają po moim udzie, w górę, aż do biodra, a kiedy w końcu odsunął się, oboje zakołysaliśmy się, jakby złapanie równowagi było nagle zbyt trudne. – I po sprawie.

Natychmiast go wyminęłam, czując jak mój mózg wybucha od nagromadzenia głupich myśli, które pojawiły się, jak tylko te słowa opuściły moje usta. I po sprawie?! Zabrzmiałaś, jakbyś go wykorzystała! 

Dopiero po chwili dotarło do mnie, że odpowiedziała mi jedynie cisza. Powoli obróciłam się i biorąc głęboki oddech, spojrzałam na Jamesa. Przyglądał mi się, ale nie wyglądał na złego. Był... zaciekawiony? Jego lewy kącik ust drgał delikatnie. Po chwili otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Patrzyłam, jak delikatnie poruszają się, jakby próbował ułożyć w głowie słowa w jakąś większą całość, ale w końcu poddał się i zamknął je z powrotem, kręcąc głową. 

Ogarnęła mnie panika. Może miał mi to za złe? Może był na mnie zły? Ale zanim zdążyłam na dobre zdecydować, co mogło oznaczać to zachowanie, James roześmiał się. Cicho i delikatnie, tak jak śmiejemy się patrząc na uroczego rozrabiającego bobasa, albo szczeniaka ganiającego swój ogon. Tak, że zrobiło mi się gorąco. Poczułam, jak ten cichy śmiech wypełnia moje uszy, jak pochłania całe moje ciało, jak rozchodzi się we mnie, aż po czubki moich palców.

W końcu chłopak uniósł wzrok i spojrzał na mnie. 

– Och, Lily – powiedział jedynie. A potem podniósł dłonie i spokojnie poprawił kołnierzyk koszuli. Obserwowałam, jak jego smukłe palce przeskakują delikatnie po materiale i zaciskają się na krawacie. Po chwili wahania, Rogacz rozplątał supeł i zdjął go z szyi. Uśmiechnął się, kiedy zauważył, jak przyglądam się jego ruchom. Nie spiesząc się, zaczął owijać materiał wokół swoich dłoni, aż w końcu wsunął krawat do kieszeni ciemnych spodni. – Idziemy?

Nie mogłam wydusić z siebie słowa, kiedy ruszył przed siebie, z cieniem uśmiechu wciąż błąkającym się po jego twarzy. Co się właściwie stało?

Jego kroki ustały, kiedy zorientował się, że wciąż nie ruszyłam się z miejsca. Chłopak wyciągnął w moim kierunku rękę i sięgnął do mojego policzka, odwracając moją twarz w jego kierunku. 

– Idziesz? 

Światło migotało we wpatrzonych we mnie brązowych oczach, przypominając płynną czekoladę. Usta chłopaka zacisnęły się, a potem rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, kiedy zauważył mój wzrok.

– No chodź – szepnął. 

Jego głos smakował miodem.



 

Cześć!

Baaaardzo Was przepraszam za to opóźnienie – ostatnio strasznie dużo się działo, bo w końcu wyprowadzałam się na swoje nowe mieszkanko z chłopakiem i miałam na głowie pełno pakowania, rozpakowywania, sprzątania, 3 grudnia obchodziłam swoje 25 urodziny (kiedy to minęło, prawda?!), a w między czasie praca, praca, praca. Ale w końcu siadłam dzisiaj i obiecałam sobie dopisać ten jeden brakujący fragment i tadaaa – udało się!

Bardzo się cieszę, że rozdział się w końcu ukazuje. Cieszę się, że historia tej dwójki idzie do przodu, a ja mogę w końcu dzielić się z Wami czymś, co siedziało w mojej głowie od lat. 

Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną na dłużej.

Kolejnego rozdziału mam póki co 4 strony, ale postaram się zdążyć do końca grudnia. Jeśli nie, widzimy się w styczniu!

Kocham,

Ati