{Z okazji 10 rocznicy SD,
Dla byłych czytelników i obecnych.
Każda z 60 stron tego rozdziału jest dla was.
Yeah, it's a big boy.
Enjoy!}
Wiatr uderzał w moje policzki, zabierając ze sobą
drobinki śniegu, szczypiące mnie w rozgrzaną skórę. Cała okolica pokryła się
kilkunastoma calami śniegu, całkowicie przykrywając błonia i okoliczne góry
białym puchem. Przysłuchując się świszczącemu odgłosowi towarzyszącemu wpadaniu
wiatru pomiędzy metalowe okręgi modeli astronomicznych, siorbnęłam nosem,
próbując uspokoić oddech. Wiedziałam, że prędzej czy później pożałuję wyboru
akurat tego miejsca na swoją kryjówkę. Twarz już piekła mnie od zamarzających śladów
po łzach, ale nie potrafiłam przestać płakać. Miałam wrażenie, że łzy same
płynęły, jakby ktoś odkręcił kurek i teraz nie mogłam go zatkać. A starałam się
z całych sił.
To było tak
cholernie głupie, siedzieć na szczycie Wieży Astronomicznej i ukrywać się przed
pytaniami, na które nie miałam odpowiedzi. Wszyscy już wiedzieli, że coś się
stało, wszyscy wiedzieli, że się pokłóciliśmy, a ja nie potrafiłam odpowiedzieć
na pytania o to, co się stało.
Bo jak
miałabym się przyznać przed nimi do tego, co naprawdę się wydarzyło? Nie
potrafiłam przyznać się do tego nawet przed samą sobą.
Stukot czyichś
przytłumionych kroków prawie wtopił się w odgłos świszczącego wiatru. Po raz
kolejny siorbnęłam nosem, próbując wytrzeć ślady łez z moich policzków, jakbym
była w stanie ukryć w jakiej rozsypce się znajdowałam. Po chwili zza klapy
wyłonił się Syriusz, ubrany w ciemny rozpięty płaszcz, pod którym dostrzec
mogłam jedną z jego ulubionych koszulek w motocykle. Przez moment przyglądał mi
się w milczeniu, a później podszedł do murku otaczającego Wieżę i westchnął,
opierając się o niego łokciami.
– Skąd
wiedziałeś, gdzie jestem? – spytałam cicho, zerkając na jego sylwetkę
odcinającą się na tle śniegu.
– Nie tak
trudno cię rozgryźć – odpowiedział w przestrzeń, strzepując śnieg z murku.
– Czyli jestem
mało skomplikowana? – mruknęłam, uśmiechając się lekko, kiedy zerknął przez
ramię i przekrzywił głowę. Coś w sposobie w jaki na mnie patrzył spowodowało
nową falę łez, którą z trudem powstrzymałam. – Zgaduję, że wiesz?
– Mhm.
– Jak dużo?
–
Wystarczająco – powiedział cicho, odwracając się z powrotem w stronę błoni.
–
Wystarczająco? – spytałam, marszcząc brwi.
– Nie trzeba
być geniuszem, żeby połączyć kilka kropek. No i nie obraź się, Lily, ale
wyglądasz koszmarnie.
– Dzięki –
mruknęłam kpiąco, intensywnie mrugając oczami, żeby powstrzymać łzy.
– Tych
zapłakanych oczu nie ukryjesz nawet, gdybyś chciała.
Między nami
zapadła cisza. Syriusz nie poruszał się, wciąż wpatrując się w odległe wzgórza
i lasy, jakby się nad czymś zastanawiał. Kiedy poczułam, że pierwsza łza
spłynęła po moim policzku, natychmiast ją wytarłam, siorbiąc nosem.
– Chcesz o
tym… pogadać? – zapytał cicho.
– Pogadać? –
powtórzyłam pytająco.
– No… jestem
jedną z trzech osób, które wiedzą, co się stało, więc chyba nie masz zbyt
dużego wyboru w wachlarzu osób do zwierzania.
– Chcesz
zostać moją psiapsiółą? – Prawie się zaśmiałam.
– Bo pożałuję,
że tu przyszedłem – ostrzegł mnie, rzucając mi szybkie spojrzenie przez ramię,
zanim kręcąc głową ponownie spojrzał przed siebie.
– Więc…
powiedział ci wszystko?
– Mniej
więcej.
Czując
przypływ kolejnej fali łez, odwróciłam głowę w prawo, chowając się za taflą
włosów. Mruganie tym razem niewiele pomogło i dosyć szybko pierwsze krople
potoczyły się po moich policzkach. Przygryzłam wargę, próbując wyrównać oddech,
ale moje serce zakuło boleśnie, a z piersi wyrwało się ciche szlochnięcie.
Syriusz poruszył się niespokojnie, a ja zacisnęłam mocno oczy, starając się
zgnieść w sobie wszystkie emocje, jakbym była w stanie powstrzymać kolejną
nadciągającą falę. Z mojej lewej strony doszły mnie lekkie kroki, kiedy chłopak
zbliżył się powoli, a potem w ciszy usiadł obok mnie. Poczułam jak ostatnie
cegiełki tamy, którą starałam się zbudować pękają i zanim zdążyłam się
zorientować pochłonął mnie płacz z taką siłą, że prawie upadłam na ziemię. Syriusz
westchnął cicho i przyciągnął mnie do siebie, zmuszając bym odwróciła się w
jego stronę i przyciskając mnie mocno do swojej piersi. Czułam, jak delikatnie
głaskał mnie po plecach, kiedy wstrząsały mną kolejne szlochy. Nic nie
powiedział, pozwalając mi wykorzystać tyle czasu, ile potrzebowałam, żeby się
uspokoić. Musiało minąć dobrych kilkanaście minut, zanim łapczywe oddechy
przemieniły się w ciche pochlipywanie, a całkowicie mokra koszulka Syriusza
zupełnie przykleiła się do mojej twarzy.
– Proszę –
powiedział cicho, sięgając do kieszeni i podając mi chusteczkę. – Przyda ci
się, jeśli skończyłaś już obsmarkiwać moją koszulkę.
– Nosisz przy
sobie krochmalone chusteczki? – zaśmiałam się cicho, obracając w rękach białą
chustkę z wyszytymi czarną nitką inicjałami “S.O.B.”.
–
Przyzwyczajenie – szepnął, odgarniając z mojej zapłakanej twarzy przyklejone
włosy. – No już. Lepiej?
– Nie wiem –
przyznałam, smarkając głośno. – Ale przynajmniej znowu mogę oddychać.
Syriusz
uśmiechnął się lekko. Wciąż obejmował mnie, jakby bał się, że jeśli mnie puści
i się odsunie, znowu się rozkleję.
– Łapo… –
szepnęłam cicho, zerkając na niego ze strachem. – Co mam teraz zrobić?
– Będziesz
wiedzieć najlepiej, Ruda – mruknął, uśmiechając się smutno.
– Ale…
– Nikt nie
powie ci, co powinnaś zrobić. Pamiętaj tylko, że on może potrzebować trochę
czasu.
– Nie rozumiem
– szepnęłam, marszcząc brwi.
– Widzę tutaj
dwie drogi – zaczął cicho Syriusz, biorąc głęboki oddech. – I o pierwszej nie
muszę ci chyba zbyt wiele mówić, bo ufam, że ją znasz. Jeśli jednak uznałabyś,
że nie chcesz nią pójść… No cóż, pamiętaj, że James będzie potrzebował jakiegoś
czasu, żeby sobie wszystko poukładać. Żeby ochłonąć. Jeśli zdecydujesz się na
drugą drogę, ty też będziesz tego czasu potrzebować.
Po jego
słowach nastała cisza, kiedy analizowałam to co powiedział. Pierwszą drogę
już znasz. Czy tak właśnie było? Czy właśnie o to chodziło Jamesowi? Czy to
tą drogą podążaliśmy, nie wiedząc nawet, kiedy nasze dwie ścieżki stały się
jedną?
Będzie potrzebował czasu, żeby sobie wszystko poukładać. Żeby ochłonąć.
Żeby
zapomnieć. Będzie potrzebował czasu, żeby o mnie zapomnieć.
– Co, jeśli… –
przerwałam, szukając słów. – Co, jeśli ja nie wiem…
– Nie musisz
się z tym śpieszyć. Mam do ciebie tylko jedną prośbę – szepnął Syriusz,
wycierając rękawem swojego płaszcza samotną łzę, która spłynęła po moim
policzku, zmuszając mnie tym samym, bym na niego spojrzała. – Obiecaj mi, że
porozmawiasz z nim dopiero jak będziesz gotowa. To nie będzie rozmowa, w której
będziesz mogła liczyć, że jakoś to będzie. Tym razem będziesz musiała przyjść z
gotowymi odpowiedziami. On tego potrzebuje, chociaż się nigdy do tego nie
przyzna. I coś mówi mi, że ty potrzebujesz ich tak samo jak on.
Słowa Syriusza
towarzyszyły mi przez cały weekend, który spędziłam zaszyta w dormitorium.
Dziewczyny próbowały wyciągnąć ze mnie co dokładnie stało się między mną, a
Jamesem, ale zbyłam je, mówiąc, że nie chcę o tym rozmawiać.
Mary była
jednak uparta. Chociaż reszta siódmoklasistek szybko odpuściła, zostawiając
mnie w spokoju, Macdonald nie dało się tak łatwo spławić. W niedzielny wieczór
wróciła ze spaceru z Gryfonami, opowiadając o tym, jak Maryl prawie wygrała
bitwę na śnieżki.
– Staje się
już coraz silniejsza – zapewniła mnie, ściągając szalik i rękawiczki i
wieszając je przy grzejniku, żeby mogły wyschnąć. – James nawet zaśmiał się, że
jak tak dalej pójdzie, to odzyska swoją pozycję w drużynie.
James. A więc
poszedł z nimi. Wszyscy bawili się razem, oprócz mnie. Jemu nie przeszkadzało,
że mogę się pojawić. Czy naprawdę tak szybko był w stanie wykreślić mnie ze
swojego życia?
– Szkoda, że
cię nie było – powiedziała Mary, przysiadając na brzegu mojego łóżka. –
Brakowało nam ciebie.
– Nie miałam
humoru – mruknęłam, skubiąc brzeg kołdry.
– Powiesz mi
wreszcie, co się stało?
– Pokłóciliśmy
się – powiedziałam, wzruszając ramionami, jakby to wszystko wyjaśniało.
– Kłóciliście
się wiele razy. Ale nigdy nie widziałam, żeby tak cię to dotknęło.
Zamrugałam
kilkakrotnie, próbując powstrzymać irytujące uczucie rozpaczy, które
zaatakowało moją twarz, jakbym dostała z liścia. Mary sięgnęła w ciszy do moich
drgających rąk, zakrywając je swoimi i uśmiechając się pokrzepiająco.
– To może być
koniec – szepnęłam, kiwając głową, jakbym właśnie to odkryła. – To mógł być
koniec.
– Koniec
czego? – spytała, marszcząc brwi.
– Wszystkiego
– mruknęłam, wywijając dolną wargę. – Cokolwiek między nami było.
– Naprawdę
myślisz, że to prawda?
– James
wyraził się dosyć jasno.
Widziałam, że
Mary zacisnęła usta, szukając jakiegoś rozwiązania, ale pokręciłam głową,
ściskając jej dłoń.
– Jest okej. W
sensie… Może nie okej, ale będzie, potrzebuję tylko sobie to trochę poukładać.
Powiedzieliśmy do siebie kilka ostrych słów… – Więcej niż kilka, przemknęło
mi przez myśl. – Chyba oboje potrzebujemy to przetrawić. Ale to dobrze.
Naprawdę – zapewniłam ją, uśmiechając się sztucznie. – Tak po prostu miało być.
Potrzebowaliśmy porozmawiać o tym, co działo się od początku tego roku
szkolnego, a do tej pory unikałam tej rozmowy, jak mogłam.
– Jak już
ochłoniecie, będziecie musieli to jakoś rozwiązać.
– Jak już
ochłoniemy, to będzie po problemie – powiedziałam, kiwając głową z taką
pewnością, że aż zrobiło mi się niedobrze.
Coś w środku
podpowiadało mi, że mogło być zupełnie na odwrót. Ale słowa Syriusza wciąż
dźwięczały w moich uszach głośno i wyraźnie. I widziałam, że miał rację. Nie
powinnam była dążyć do żadnej rozmowy, dopóki sama nie będę na nią gotowa.
Problemem był
jednak nadciągający jak sztorm na wzburzonym morzu poniedziałkowy dyżur. Od
trzech tygodni udawało mi się unikać go jak ognia, a teraz wydawał się jeszcze
bardziej przerażający. Wiedziałam, że nie byłam gotowa, żeby z nim o tym
porozmawiać, ale dwugodzinny spacer po zamku w ciszy nie wydawał się zbyt
kuszący. Zaczęłam zastanawiać się, jak zachowa się James. Do tej pory raczej
mnie unikał, co nie było zbyt ciężkie, bądź udawał, że mnie nie ma, kiedy
przechodził obok mnie w drodze do swojej ławki. Coś w środku podpowiadało mi,
że nie będzie mógł tak zachowywać się w nieskończoność, ale kiedy po raz
pierwszy zobaczyłam jego nieobecny wzrok, mój żołądek zacisnął się boleśnie,
przypominając o wszystkich niewypowiedzianych słowach między nami.
Kiedy więc w
poniedziałkowy poranek zjawiłam się na śniadaniu, nie byłam zbyt zaskoczona
faktem, że przy stole nie było Huncwotów. Ostatnio rzadko pojawiali się na
śniadaniach. Nie pytałam, chociaż wydawało mi się, że musieli jadać wcześniej.
Zaglądnęłam smętnie do swojego talerza z owsianką, próbując ułożyć w głowie
jakiś plan na dzisiejszy wieczór, ale sama nie do końca wiedziałam, jak się
powinnam zachować. Powinnam zacząć rozmowę? Udawać, że zeszły tydzień nie
istniał i pociągnąć zwykłą gadkę o pogodzie? A może… czy byłam gotowa go
przeprosić? Nie, nie przyznać się do błędu ani rozprawiać o tym kto miał rację,
po prostu przeprosić. Uznać, że go skrzywdziłam, określić sytuację i przyjąć na
klatę fakt, że mogłam zawinić w kilku miejscach? Czy to byłby dobry początek,
dobry grunt na inne rozmowy? A może za jakiś czas, kiedy bym sobie wszystko
poukładała w głowie, może…
Może co? Sama nie
wiedziałam, co właściwie czułam. Ciężko było oddzielić uczucia od siebie w
momencie, w którym ich plątanina sprawiała, że miałam ochotę się rozpłakać
dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Ale może to
rzeczywiście był dobry początek. Nic innego z resztą nie mogłam wymyślić.
Idąc na lekcję
zaklęć zastanawiałam się, czy powinnam zatem wykonać pierwszy krok? Może
powinnam się przywitać albo zapytać o której się dzisiaj widzimy?
Nie, to głupie. Przecież zawsze zaczynacie dyżur o dwudziestej.
No to może
gdzie?
To już bardziej.
Oblizałam
usta, próbując zebrać w sobie całą potrzebną mi odwagę. W korytarzu roiło się
od uczniów, ale nigdzie nie potrafiłam dostrzec tej charakterystycznej,
rozczochranej czupryny. W końcu oparłam się o ścianę obok drzwi prowadzących do
klasy i odetchnęłam. Mary i Dorcas zażarcie o czymś dyskutowały, ale nie
potrafiłam się skupić na wypowiadanych przez nie słowach. Czas mijał, a ja
zaczynałam coraz bardziej się denerwować. A jeśli nie przyjdzie? Zanim jednak
zdążyłam zagłębić się w spiralę paniki, czyiś głośny śmiech przyciągnął moją
uwagę.
Pierwszy z
tłumu wyłonił się Peter. Niósł swoją torbę w rękach, ze smętnie zwisającym
przerwanym paskiem. Na jego twarzy malowało się zrezygnowanie. Po chwili
zrozumiałam dlaczego, kiedy zza grupy Krukonów wysunął się Syriusz, trzymający
się za brzuch i zaśmiewający się wniebogłosy. Remus, który sunął tuż za nim
wyglądał na rozbawionego, spoglądając na swojego przyjaciela i mówiąc coś do
przewracającego oczami Petera. A potem pojawił się on.
Szedł na
końcu, uśmiechając się lekko. Jego szata zwisała, przerzucona przed torbę, a
lewa ręka zaciśnięta była na długim pasku, przytrzymując, by nie zsunął się z
jego barku. Coś w sposobie jego chodu, a może w wystającej ze spodni koszuli
idealnie przylegającej do jego ciała sprawiło, że nagle zaschło mi w ustach.
Obserwowałam, jak uderza wolną ręką w plecy roześmianego Syriusza, a potem
sięga do swoich włosów, przeczesując je powoli długimi palcami.
To był ten
moment, to była moja szansa. Przełknęłam ślinę, próbując pozbyć się guli ze
swojego gardła i wyprostowałam się, stawiając krok do przodu. Mary musiała
chyba zauważyć mój wzrok, bo delikatnie poklepała mnie po plecach, dodając mi
otuchy.
– Cześć
chłopaki. Cześć James – zawołała, wypychając mnie lekko w kierunku mijających
nas Huncwotów.
– Mary –
odpowiedział Rogacz, rzucając jej szybkie spojrzenie. Jak w zwolnionym tempie
obserwowałam, jak jego wzrok przepływa gładko po tłumie, nie zatrzymując się
nawet na sekundę i kiedy już otwierałam buzię, żeby w końcu się odezwać, omija
mnie, gdy jego właściciel odwrócił głowę w drugim kierunku.
Czując, jak
opuszczają mnie resztki odwagi obserwowałam jego profil, kiedy minął mnie,
zupełnie obojętny na moją obecność, jakbym była powietrzem. Poczułam ukłucie
bólu, kiedy nad jego ramieniem dostrzegłam spojrzenie Syriusza, przepełnione…
żalem? Litością?
Zamrugałam
mocno, próbując opanować przypływ gorąca i szybko bijące serce. Zabolało chyba
bardziej, niż byłam na to przygotowana. Słyszałam, jak Mary mówi coś do mnie,
ale jej słowa do mnie nie docierały, jakbym była pod wodą. A później tłum
uczniów pochłonął nas, ciągnąc nas w stronę otwartej klasy.
Skoro
całkowicie mnie unikał, jak niby mieliśmy mieć razem dyżur?
{I miss you I'm sorry - Gracie Abrams}
To pytanie
obijało się boleśnie o moją głowę przez cały dzień, kiedy obserwowałam jak w
niesamowicie szybkim tempie wskazówki zegara wybijały kolejne godziny,
nieubłaganie przybliżając mnie do tego, czego tak bardzo się bałam. Nie
widziałam żadnego z Huncwotów przez całe popołudnie, więc kiedy wybiła
dwudziesta, po przeczesaniu wzrokiem całego Pokoju Wspólnego z duszą na
ramieniu przeszłam przez dziurę pod portretem, zastanawiając się, czy powinnam
poczekać? Czy oni w ogóle byli w Wieży? A może byli na jakimś późnym treningu
albo w bibliotece i zaraz pojawią się na końcu korytarza? Zerknęłam w tamtym
kierunku, spodziewając się ujrzeć ich w każdej sekundzie, ale nic takiego się
nie stało.
A może czekał
już na dole? Może pomyślał, że to ja znowu go wystawiłam? Czy powinnam pójść go
poszukać? Ale co, jeśli zjawi się tu jak tylko stąd zniknę, a mnie nie będzie?
Moje
przemyślenia przerwał odgłos otwierającego się przejścia. Z mocno bijącym
sercem odwróciłam się, spoglądając z nadzieją, której się u siebie nie
spodziewałam, na wyłaniającą się z cienia postać.
– Hej –
powiedział cicho Remus, uśmiechając się do mnie smutno.
Odwzajemniłam
uśmiech, czując jak opuszcza mnie ekscytacja, ustępując miejsca ujmującemu
smutkowi. Mogłam się tego spodziewać. Powinnam się tego spodziewać.
– Przysłał
cię, żebyś mi powiedział, że nie przyjdzie? – spytałam cicho, czując mrowienie
w palcach.
– Tak
właściwie, to poprosił mnie, żebym zamienił się z nim dyżurami – wyjaśnił
powoli Lupin, bardzo ostrożnie dobierając słowa, jakby bał się, że mnie urazi.
– Och –
mruknęłam cicho, mrugając szybko. Jeszcze chwila i staniesz się ludzką
fontanną, przemknęło mi przez myśl.
– Ja… – zaczął
chłopak, stawiając dwa kroki w moim kierunku, a później westchnął cicho,
przyjmując pocieszający wyraz twarzy. – Przykro mi, Lily.
– Jest okej –
zapewniłam go, trochę zbyt obsesyjnie kiwając głową. – I tak myślałam, że nie
przyjdzie. Przynajmniej nie zostanę sama.
– Jeśli chcesz
zamienić jakoś dyżury, na przykład żeby mieć je z Mary, nie będę miał nic
przeciwko – powiedział Lunatyk, kładąc nieśmiało rękę na moim ramieniu.
– Nie –
szepnęłam, starając się robić dobrą minę do złej gry. Kilkukrotnie zamrugała,
obrzucając go szybkim spojrzeniem. Zapomniałam już, jaki był wysoki. Tego lata
musiał urosnąć o dobrych kilka cali. – Jest naprawdę okej.
– Okej –
powtórzył po mnie, uśmiechając się pokrzepiająco.
Powoli
ruszyliśmy w ciszy w kierunku schodów. Moja głowa eksplodowała pytaniami. Czy
naprawdę tak to miało teraz wyglądać? Mieliśmy unikać się już do samego końca,
odgrodzeni od siebie niewidzialnym murem? Poczułam, jak wielka gula w moich
ustach przesuwa się w dół mojego gardła, jakbym połknęła kamień, kiedy
minęliśmy miejsce, w którym James wyciągnął mnie z pułapki, aż w końcu
dotarliśmy do barierki, której nie zdążyłam złapać, kiedy prawie się
wywróciłam. Mój żołądek wykonał obrót o sto osiemdziesiąt stopni na wspomnienie
jego dotyku, kiedy przyciągnął mnie do siebie, przywołując obraz wpatrzonych we
mnie oczu i rozchylonych ust.
Bardzo
starałam się nie patrzeć na Remusa, nie chcąc, by dostrzegł łzy zbierające się
ukradkiem w kącikach moich oczu. Mimo wszystko podświadomie czułam, że wiedział
– zawsze był dobry w odczytywaniu mowy ciała, a ja ledwo mogłam powstrzymać się
od szlochu zbierającego się w mojej piersi.
– To minie –
powiedział cicho, prawie pokrzepiająco, niezdarnie klepiąc mnie po barku.
Nie
odpowiedziałam. Bałam się, że jeśli otworzę usta, całkowicie się rozkleję.
Pierwszy
tydzień grudnia przyniósł ze sobą rozległe śnieżyce, utrudniając dostęp do
szklarni, które we wtorek zostały w końcu zamknięte do odwołania. W zamku
panował nieopisany chłód, a Filtcha coraz częściej można było spotkać
siłującego się z niedomykającymi się oknami. W środowe popołudnie Profesor
Slughorn złapał mnie na schodach przed Wielką Salą, chcąc pochwalić nasz
progres w sprawie spotkania Klubu Ślimaka.
– Marcus
McVein, mój stary druh i przyjaciel, zdradził mi w tajemnicy, że wasze
zaproszenia wywołały furorę! To był doprawdy niesamowity pomysł, z tymi
śnieżynkami wybuchającymi z koperty!
– Zapewniam
pana, panie Profesorze, że całe podziękowania należą się Jamesowi –
powiedziałam, uśmiechając się słabo.
– Jeśli tak,
to odwalił kawał dobrej roboty. O, a oto i on! Panie Potter, pozwoli pan do nas
na sekundę.
Moje serce
załomotało boleśnie w klatce piersiowej, kiedy odwróciłam się i dostrzegłam
Rogacza, wychodzącego właśnie z Wielkiej Sali. Horacy Slughorn wydawał się być
zachwycony, kiwając na niego ręką. Obserwowałam, jak chłopak powoli wspina się
w naszym kierunku, zachowując grzeczny uśmiech na ustach.
– Panna Evans
twierdzi, że za te cudowne zaproszenia podziękowania należą się właśnie Panu!
Prawie
zemdlałam, kiedy wzrok Jamesa przesunął się powoli z mężczyzny na mnie. To był
pierwszy raz od dobrego tygodnia, kiedy na mnie spojrzał. Jego oczy były pusty,
a wyraz twarzy nie zdradzał absolutnie nic. Sądząc jednak po powoli unoszącej
się lewej brwi, moja twarz musiała być dla niego jak otwarta księga.
Natychmiast poczułam, że oblewa mnie rumieniec, więc nie mogąc dłużej znieść
jego spojrzenia, opuściłam głowę, przeklinając się w myślach.
– Jest pan
nader uprzejmy – powiedział cicho Rogacz.
Kiedy ponownie
podniosłam głowę, chłopak wpatrywał się w nauczyciela, nie zaszczycając mnie
już spojrzeniem przez resztę rozmowy.
– Nie mogę się
doczekać spotkania Klubu. Jestem pewien, że mnie nie zawiedziecie.
– Oczywiście,
panie Profesorze.
Obserwowałam,
jak chłopak wymija mnie, kierując się w górę schodów, kiedy Profesor Slughorn
podśpiewując pod nosem, ruszył do Wielkiej Sali. Byłam o krok od zawołania za
nim, prosząc, by na mnie poczekał, ale w ostatniej chwili opuściłam wyciągniętą
dłoń, czując, jak resztki odwagi zupełnie ze mnie wyparowują. Wpatrywałam się w
jego sylwetkę tkwiąc nieruchomo na drugim stopniu, dopóki nie zniknął z moich
oczu.
Tej nocy jego
obraz nękał mnie w snach, uśmiechając się do mnie tak, jak tylko on potrafił.
Wpatrywałam się w jego twarz, opierając się wygodnie o oparcie sofy, a on śmiał
się, podrzucając małą, złotą piłeczkę. A później nachylał się nade mną, a ja
ulegałam jego spojrzeniu, kiedy sięgał do mojej twarzy, żeby odgarnąć z niej
zbłąkane kosmyki.
– Jak ty nic
nie rozumiesz – szeptał, wodząc palcem po mojej twarzy.
– Wiec mi
wytłumacz – błagałam, wyciągając ręce i zaciskając je na jego koszulce.
– Nic nie
rozumiesz – powtarzał, a na jego ustach błąkał się uśmiech.
Nie spojrzał
na mnie do końca tygodnia. W sobotę miał odbyć się mecz Quidditcha: Krukoni
przeciwko Puchonom. W Pokoju Wspólnym aż wrzało od rozmów na temat
przewidywanego wyniku i obstawiania wygranej. Dla Gryfonów był to wyjątkowo
interesujący temat po przegranej ze Slytherinem.
– Jedyną
opcją, żebyśmy wygrali, jest przegranie Slytherinu z obiema tymi drużynami.
Dobrze by było też, żeby jutro to Ravenclaw wygrał – wyjaśniała Maryl, siedząc
po turecku na dywanie przed kominkiem i gestykulując żywo. – Gdyby wygrali, a
potem zmiażdżyli Ślizgonów, wystarczyłaby nam łatwa wygrana z Puchonami, a
potem nawet remis z Krukonami.
W zamyśleniu
przyglądałam się Jamesowi, który jak zwykle przed meczem zaszył się przy swoim
stoliku przy oknie i pochylał się nad planami boiska. Wiedziałam, że obliczał
prawdopodobieństwo wygranej, oszacowując kolejne kroki na przyszłe treningi.
Wiedziałam też, że obwiniał się za przegraną w październiku.
Westchnęłam
cicho. Byłam przekonana, że kolejnego dnia Gryfonów w zupełności pochłoną
emocje związane z meczem i nie byłam do końca pewna, czy chciałam znowu
próbować złapać jego uwagę. W czwartek podczas kolacji nawet na mnie nie
spojrzał, kiedy odważyłam się poprosić o to, by podał mi koszyk z chlebem.
Potem gryzłam się tym pół nocy, czując się tak bardzo upokorzona.
– Coś ty mu
powiedziała podczas tej kłótni, że tak się obraził? – spytała mnie wtedy
Dorcas, unosząc wysoko brwi. Jej bransoletki zagrzechotały, kiedy podniosła
ręce, żeby związać swoje czarne loki w wysokiego kucyka.
– Nie wiem –
mruknęłam, zerkając w stronę drzwi, obserwując jego oddalającą się sylwetkę.
Nawet wtedy,
siedząc w Pokoju Wspólnym, czułam się jak na haju, czekając na jakikolwiek ruch
z jego strony, jednocześnie tak bardzo bojąc się kolejnej reakcji.
Podczas
sobotniego śniadania Huncwoci usiedli z ludźmi z drużyny, rozmawiając
przyciszonymi głosami o taktyce. Kiedy wszyscy udaliśmy się na trybuny,
ulokowali się wyżej, żeby mieć dobry widok. Razem z Mary przywarłyśmy do
barierki w najniższym rzędzie, wyglądając na boisko pokryte śniegiem. Złote
pętle po obu stronach były świeżo odlodzone i połyskiwały w jaskrawym
grudniowym słońcu.
Mecz był
znakomity i o dziwo niesamowicie wyrównany. Obie drużyny przemykały z
prędkością światła, zdobywając punkt za punktem. Nathias, który tak jak James
został w tym roku kapitanem drużyny, patrolował teren z góry, rozglądając się
za zniczem. Podczas huku wiwatów i rozmów udało mi się usłyszeć głośny śmiech,
kiedy James wskazał na coś ręką, mówiąc “widzicie, tam koło ostatniej pętli?”.
Kiedy spojrzałam w tamtym kierunku dostrzegłam złoty błysk, który zniknął tak
samo szybko, jak się pojawił. Ponownie zerknęłam na chłopaka, czując jak
wypełnia mnie uczucie podziwu. Był w stanie wypatrzeć go nawet z trybun!
I wtedy nasze
spojrzenia skrzyżowały się na moment. Zanim odwrócił głowę, zdążyłam dostrzec
smutek czający się na jego twarzy.
– Patrzcie! –
zawołała Mary, szarpiąc mnie za ramię. – Znicz!
Tym razem
zauważyli go wszyscy. Zaklaskałam z uśmiechem, kiedy Nathias wychylił się do
dołu i wystrzelił w gonitwę za ścigającym Puchonów, który był już po drugiej
stronie boiska. Pomimo odległości, widziałam, jak z każdą sekundą przybliżał
się coraz bardziej, powoli zrównując się z przeciwnikiem.
– McRonner
wysuwa się na prowadzenie! – zawołał komentator, a niebieski sektor
zawiwatował.
– Tak
jeeeeeest! – zawołały Gryfonki, unosząc ręce.
– Dawaj
Nathias! – krzyknęłam, śmiejąc się głośno. Mary zerknęła przez ramię, a później
nachyliła się do mnie z dzikim uśmiechem.
– Patrzy się
na ciebie – szepnęła mi na ucho. – Nie na grę ani nie na znicza. Na ciebie.
Uwierzyłam jej
na słowo, klaskając mocno, kiedy trybuny wybuchły okrzykiem radości.
– I złapał!
Krukoni wygrywają dwieście dziesięć do dziewięćdziesięciu!
Gdy ponownie
odwróciłam się, ruszając w kierunku zejścia na boisko, już go nie było.
Grudzień mijał
szybciej niż się tego spodziewałam. Na kolejny weekend planowano wyjście do
Hogsmeade, które o mały włos nie zostało odwołane z powodu śnieżycy. Gdy
siedziałyśmy w karczmie madame Zélie, delektując się gorącą czekoladą, nie
miałam humoru na rozmowy. James unikał mnie jak ognia przez cały tydzień, a
kiedy Syriusz spotkał mnie przez przypadek na korytarzu, poklepał mnie
niezdarnie po ramieniu i odszedł, jakby chciał mi powiedzieć “przykro mi, ale
to mój najlepszy przyjaciel, muszę stać po jego stronie”. Moja powolna irytacja
tą sytuacją przemieniała się w złość, ale wiedziałam, że muszę dać mu więcej
czasu. Tylko ile to było więcej?
– Cieszę się,
że udało mi się znaleźć sukienkę – westchnęła Dorcas, wyciągając ze swojego
kubka rozmokłą piankę.
– Całe
szczęście, bo nie wiem w czym byś poszła na przyjęcie u Slughorna – zaśmiała
się Alicja, dając jej kuksańca w bok. – Te sukienki, które zamówiłaś w
“Czarownicy” to był totalny niewypał.
Mary
zachichotała, zerkając w moim kierunku. Stałam się mistrzem unikania jej
spojrzeń, bo nawet bez nich czułam się beznadziejnie.
– Wiecie już,
co robicie na święta? – spytała Hawkins, poprawiając włosy.
– Zastanawiam
się, czy zostawać w zamku – zaczęła Mary, wzruszając ramionami. – Jak tak dalej
pójdzie, to zostaniemy tylko my.
– Jak to?
– Ja jadę do
Franka, Maryl musi wrócić, rodzice by ją chyba udusili, więc zabiera Clarie ze
sobą, a, no i Huncwoci też wracają do domu – wtrąciła Alicja. – Mama Jamesa
jest chora. Niby mówili, że nic poważnego, ale jego tata strasznie się martwi.
Ponoć coś z sercem. Syriusz zaoferował, że wrócą, żeby dotrzymać im towarzystwa
w szpitalu.
– A Remus? I
Peter?
– Remus
powiedział, że chciałby wrócić do domu, ostatni raz przed zakończeniem szkoły.
A Peter chyba i tak planował wrócić.
– Nie
zostawiajcie mnie samej – zaoponowała Dorcas, robiąc smutną minę. – Ja nie mam
dokąd pojechać.
– Zawsze
możesz wpaść do mnie – zaśmiała się Mary. – Moja mama byłaby zachwycona.
– A ty, Lily?
– Teoretycznie
nie planowałam powrotu – westchnęłam, mieszając smętnie łyżeczką. – Chociaż
mama pytała się, czy przyjadę poznać narzeczonego mojej siostry.
– Och, jeśli
jest taki jak ona, to współczuję.
– Widziałyście
się dzisiaj z Maryl? – zmieniłam temat, podnosząc kubek do ust.
– Tak, z
samego rana pojechała na wizytę kontrolną. Chłopaki byli dobrej myśli, naprawdę
radzi sobie coraz lepiej – powiedziała Hawkins, uśmiechając się pokrzepiająco.
– To dobrze –
przytaknęła Mary. – Oby to był już ostatni raz.
Wiedziałam, że
Maryl przyjaźniła się z Jamesem dłużej, niż którakolwiek z nas, dłużej nawet od
Alicji, ale fakt, że działo się dokładnie to co przewidziałam, doprowadzał mnie
do szewskiej pasji. Nie pozwalałam mu zbliżyć się do siebie tylko po to, żeby nie
stracić innych ludzi, a wychodziło na to, że traciłam ich po kolei, jakby od
razu ustawiła się kolejka. Z Binner prawie w ogóle nie rozmawiałyśmy – mogło
być to spowodowane tym, że praktycznie ciągle przesiadywała z chłopakami, a ja
starałam się do nich nie podchodzić, odkąd po pierwszych dwóch razach uciekli
do dormitorium dziesięć sekund po tym, jak usiadłam obok nich na kanapie. Kto
miał być następny, Alicja?
Mary chyba
wyczuła mój zły humor, bo poklepała mnie pocieszająco po ręce.
– Wiesz –
zaczęła, uśmiechając się. – Huncwoci są chyba w Trzech Miotłach, jeśli chcesz,
możemy się tam przejść.
– I po co? Nie
mam dzisiaj ochoty na udawanie ściany, bo tym mogę równie dobrze być w
obecności Jamesa.
– Lily –
zrugała mnie Alicja.
– Może
powinnaś spróbować go przeprosić? – zaproponowała Dorcas.
– A tak
właściwie, to czemu wszyscy uznali, że to ja powiedziałam coś nie tak? –
fuknęłam, odkładając kubek z głośnym brzdękiem na stół. – Może to on powinien
przeprosić mnie?
Gryfonki nie
odezwały się, chociaż dobrze wiedziałam, co sobie myślą. To co myśleli wszyscy.
Poczułam, jak złość aż mrowi mnie w policzki.
– Będę już
wracać.
– Czekaj,
pójdziemy z tobą…
– Nie –
przerwałam im, wstając i sięgając po płaszcz. – Potrzebuje… Przepraszam, nie
chciałam zabrzmieć chamsko. Wiem, że nie miałyście nic złego na myśli.
Potrzebuję się przejść, sama. Zobaczymy się w zamku?
Mary pokiwała
głową a ja uśmiechnęłam się sztucznie i ruszyłam do wyjścia. Kiedy byłam już na
zewnątrz, wiatr uderzył w moją twarz, pozbawiając mnie na moment tchu. Pomimo
wczesnej godziny, było stosunkowo ciemno. Z tego powodu nigdy nie lubiłam zimy
– jak dla mnie noc zapadała zdecydowanie zbyt szybko.
Może Gryfonki
miały rację? Może powinnam go była przeprosić? Przecież to nie tak, że się nad
tym nie zastanawiałam. Ba, kilka razy byłam już tego naprawdę bliska. Ale
później zaczynałam irytować się faktem, że nie dość, że zrobił ze mnie
najgorszą bestię, to jeszcze po kolei nastawiał wszystkich przeciwko mnie.
A może wcale
tak nie było i tylko przesadzałam?
Szłam prawie
pustymi ulicami Hogsmeade, rozmyślając o bardzo zbliżonym wyjściu do wioski,
rok temu. To wtedy po raz pierwszy dowiedziałyśmy się o futerkowym problemie
Remusa. To wtedy po raz pierwszy zobaczyłam Jamesa w postaci jelenia. Czy
naprawdę tak wiele mogło zmienić się w dwanaście miesięcy?
Z moich rozmyślań
wytrącił mnie machający w moim kierunku Remus, który właśnie wychodził z Trzech
Mioteł. Powoli odwzajemniłam uśmiech, podnosząc rękę w jego kierunku, kiedy za
jego plecami pojawiła się reszta Huncwotów, a mój uśmiech stopniowo zanikł.
– A mnie już
tak ładnie nie przywitasz? – zawołał Syriusz, obejmując Lupina i tarmosząc go
po głowie.
– Och, ugryź
mnie – mruknęłam, mijając ich i nie zaszczycając Jamesa nawet spojrzeniem.
Moja irytacja
zaczynała sięgać zenitu, kiedy podczas czwartkowych zajęć z Obrony przed czarną
magią tylko mi nie wychodziło zaklęcie Patronusa. Większość klasy była w stanie
wytworzyć chociaż słabą mgiełkę, ale w moim przypadku koniec różdżki ledwo się
zaświecał.
– Ruda –
westchnął konspiracyjnie Syriusz, pozwalając, by jego patronus okrążył go. Z
wielkiej kuli światła rozróżnić można było cztery łapy, uderzające o posadzkę,
kiedy kręciły się wokół jego nóg.
– Odczep się
co? – warknęłam, strzepując różdżkę i próbując się skupić.
– Jeśli
brakuje ci szczęśliwych wspomnień, mogę zadbać o to, żeby nad tym popracować…
Wzrok, który
mu posłałam, godzien był bazyliszka.
Może mieć rację, szepnął
cichy głosik w mojej głowie. Ponownie zamknęłam oczy, próbując wyobrazić sobie
wygraną wrześniowego zakładu. Z mojej różdżki wystrzeliła smuga światła, która
szybko rozwiała się pomiędzy uczniami.
– Jeszcze
jedno słowo, a przysięgam… – mruknęłam unosząc palec w kierunku Łapy, który już
otwierał usta, żeby coś powiedzieć.
Syriusz
zaśmiał się, wracając do ćwiczeń, a ja spojrzałam w kierunku biurka
nauczyciela, przyglądając się profilowi Jamesa, który od kilkunastu minut
rozmawiał o czymś z Profesorem Godfray’em. Jako jedynemu udało mu się
wyczarować pełnoprawnego cielistego patronusa. Ba, tylko u niego kula światła
pojawiała się już podczas pierwszej godziny zajęć. Ja nie potrafiłam tego
zrobić od trzech tygodni.
Ponownie
przymknęłam oczy, starając się nie myśleć o świetlistym jeleniu, który pojawił
się obok mnie godzinę wcześniej, przypatrując mi się prawie tak samo
tajemniczo, jak czarodziej, który go wyczarował.
No dalej, Lily. Zeszłoroczna wygrana Pucharu Domów.
Zacisnęłam
mocniej powieki, starając się wyciszyć raban, jaki robili uczniowie, aż
poczułam lekkie wibracje. Zaskoczona otworzyłam oczy, akurat żeby dojrzeć, jak
mała jasna kula, niewiele większa od pomarańczy, znika powoli.
– Ruda…
– Zamknij się,
twoja bezkształtna kula ma jedynie nogi – warknęłam w stronę Łapy.
– Moja
bezkształtna kula jest przynajmniej większa od tłuczka.
Ostatni
weekend przed świętami oznaczał jedno – spotkanie Klubu Ślimaka. Gryfonki
wydawały się być wyjątkowo podekscytowane wizją imprezy zaplanowanej w stu
procentach przez Jamesa. Przez ostatni tydzień, starałam się unikać Profesora
Slughorna, obawiając się, że zacznie wypytywać mnie o jakieś szczegóły, których
nie miałam prawa znać, ze względu na fakt, że nie przyłożyłam ręki nawet w
najmniejszym stopniu do sukcesu tego wieczoru. Kiedy więc stanęłam przed
lustrem, ubierając niebieską sukienkę mamy, zaczęłam zastanawiać się, czy
miałam w ogóle ochotę iść gdziekolwiek.
– Och, Lily –
westchnęła Dorcas, przyglądając mi się z drugiego końca pokoju. Sama miała już
na sobie lekko opinającą czarną kreację zasłaniającą jedno ramię. – Wyglądasz
przepięknie!
Spojrzałam na
wykrojony w serce dekolt, obszyty przy brzegach błyszczącymi cyrkoniami i lekko
bufiaste rękawy. Sukienka nie była zbyt długa, nie była też nazbyt strojna, ale
było w niej coś niesamowitego. Może zapach pudru mojej mamy, a może kolor,
który zdawał się podbijać kasztanowy odcień moich włosów, sprawiając, że w
końcu nie czułam się, jak marchewka.
– Włosy szybko
ci odrastają – stwierdziła Mary, zbierając loki, które sięgały już ramion i
upinając je wsuwkami z tyłu głowy.
– Kiedy
kolejny raz wpadnę na pomysł ścinania włosów… – zaczęłam, ale chwilę później
przed oczami stanął mi widok okurzonego zlewu w mieszkaniu Dorcas w Londynie i
moich umorusanych krwią dłoni, więc ugryzłam się w język.
– Gotowe?
– Bardziej już
chyba nie będziemy.
Powoli
skierowałyśmy się w stronę wyjścia, a ja wzięłam trzy głębokie wdechy,
przygotowując się na najgorsze.
Kiedy
dotarłyśmy do lochów, poczułam, jak moje usta rozchylają się w niedowierzaniu.
Ściany prowadzące do wejścia pokryte był szronem, a kiedy zaglądnęłam do środka
zrozumiałam, że cały sufit i filary go podtrzymujące były oblodzone. W
powietrzu unosiły się śnieżynki, które odbijały się od poruszających się ludzi
mieniąc się w świetle płonących niebieskich świec. W kluczowych miejscach
pomieszczenia poruszały się lodowe rzeźby, muskając przechodniów i puszczając
wielkie bańki, zamarzające w locie.
– To jest
niesamowite – wydusiła z siebie Mary, dotykając jednej z nich. Wielka lodowa
akrobatka spojrzała na nią i pstryknęła w powietrzu a śnieżny pył obsypał włosy
dziewczyny.
– O, widzę
Clarie!
Obserwowałam,
jak Gryfonki przesuwają się przez tłum w kierunku znajomych nam Gryfonów. Mój
wzrok zatrzymał się na moment na Profesorze Slughornie, który zajęty był
przedstawianiu Remusowi jakiegoś wysokiego jegomościa w cylindrze,
zapamiętując, żeby unikać nazbyt elegancko wyglądających ludzi.
– Panno Evans!
Przepraszam, Panno Evans!
Uśmiechnęłam
się w stronę przeciskającego się do mnie Profesora, który zaklaskał wesoło w
dłonie.
– Czyż nie
wyszło cudownie? Och, Pan Potter wyśmienicie się spisał! Goście są zachwyceni.
– Tak –
zapewniłam go, kiwając głową. – James naprawdę dał z siebie wszystko.
– Te
zaproszenia i rzeźby – wyliczał Slughorn, rozglądając się po tłumie rozmarzonym
wzrokiem. – No i bar z eliksirami! Zrobił istną furorę!
Zerknęłam, w
kierunku, który wskazywał, na wielopiętrowy stół w rogu pomieszczenia
zawierający bulgoczące kociołki, kępy ziół i fiolki pełne kryształów,
rozpoznając sylwetkę chłopaka, stojącego przed nim. Jego noga drgała w rytm
świątecznych piosenek wygrywanych przez zespół schowany za soplami lodu.
Obiecaj mi, że porozmawiasz z nim dopiero jak będziesz gotowa, dudniło w mojej głowie, jakby Syriusz stał obok
mnie. To nie będzie rozmowa, w której będziesz mogła liczyć, że jakoś to
będzie. Tym razem będziesz musiała przyjść z gotowymi odpowiedziami. On tego
potrzebuje, chociaż się nigdy do tego nie przyzna. I coś mówi mi, że ty
potrzebujesz ich tak samo jak on.
–
Rzeczywiście, niesamowity – mruknęłam kiwając głową. – Pan Profesor wybaczy,
pozwolę sobie obejrzeć go z bliska.
– Ależ
oczywiście, oczywiście!
Z duszą na
ramieniu ruszyłam przez tłum, próbując unikać baniek dmuchanych przez lodowe
rzeźby, które po kontakcie ze skórą zabarwiały ją na niebiesko. Poczułam, że to
był ten moment – chociaż wciąż nie wiedziałam, co dokładnie chciałam mu
powiedzieć, ogarnęło mnie przeczucie, że nie mógł dłużej przede mną uciekać.
Nie przy takiej ilości ludzi, nie, przy profesorach i gościach. Nagle
uświadomiłam sobie, że nie obchodziło mnie nic – gdzieś miałam spotkanie
sławnych mistrzów eliksirów i topowych pisarzy rankingu Proroka Codziennego,
jedyne o czym myślałam od tygodni, to zmuszenie pewnego upartego głąba, żeby w
końcu się do mnie odezwał. I nie mogłam dłużej z tym zwlekać. Dlatego, kiedy
byłam dostatecznie blisko, przygładziłam sukienkę i wsunęłam za ucho krótszy
kosmyk włosów, który ciągle uparcie opadał mi na twarz, modląc się w myślach o
sukces.
– Hej –
powiedziałam, podchodząc powolnym krokiem do baru. Drgnął, zerkając w moim
kierunku, jakby nie spodziewał się zobaczyć mnie obok. Przez chwilę spoglądał
na mnie, zastanawiając się nad czymś, aż w końcu westchnął cicho, powracając
spojrzeniem do kociołków.
– Hej.
Ciężko było mi
powstrzymać się od zwycięskiego uśmiechu, kiedy zerknęłam na stojącą przed nami
atrakcję. Musiałam przypomnieć sobie, po co tam przyszłam, mrugając
kilkakrotnie, jakbym chciała pozbyć się mgły zasnuwającej mój umysł. Wielki
napis nad stołem głosił “zrób to sam – zestaw alchemika”. Barman ukryty za
przyozdobionymi półkami uśmiechał się życzliwie, do zatrzymujących się gości,
wskazując im przypięte do małych tabliczek przepisy na proste eliksiry
rozweselające.
– Łał –
szepnęłam, nachylając się nad nimi z podziwem. – To… naprawdę coś. Chyba nie
doceniałam twoich pomysłów.
James spojrzał
na mnie tak, jakbym powiedziała słaby żart. Widziałam, że oceniał w głowie moje
słowa, decydując, czy warto było na nie odpowiadać. Czułam, że od tej decyzji
będzie zależeć to, czy ten wieczór zakończy się sukcesem i nie kontrolując się,
zacisnęłam kciuki, czekając na werdykt.
– Dzięki –
odpowiedział sucho, a potem drgnął, zaczynając obracać się w drugim kierunku.
– Poczekaj!
Nieświadomie
wyciągnęłam rękę, łapiąc go za ramię. Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony,
czekając na to, co chciałam powiedzieć.
– Przykro mi –
powiedziałam, puszczając jego koszulę. – Z powodu twojej mamy. Dziewczyny
mówiły, że jest w szpitalu. Mam nadzieję, że z tego wyjdzie.
Jego żuchwa
poruszyła się, jakby trawił moje słowa. A potem prychnął ruszając w drugim
kierunku.
Poczułam, jak
zaczyna buzować we mnie złość. Prychnięcie? Zasługiwałam tylko na tyle? Moje
serce zabiło mocniej, kiedy ruszyłam za nim. Był wyższy i zdecydowanie łatwiej
było mu się przedzierać przez tłum. I chociaż z całych sił próbowałam za nim
nadążyć, zaczął oddalać się szybciej, niż byłam w stanie iść.
Gdy
dostrzegłam, jak pomimo moich prób dogonienia go, znika za ostatnim filarem,
coś się we mnie zagotowało.
– O nie, nie
ma nawet takiej opcji – warknęłam pod nosem, ruszając w tamtym kierunku. Gdzieś
miałam to, że przegapię przyjęcie i że pewnie było to niegrzeczne z naszej
strony, w końcu oboje organizatorów znikało właśnie na resztę nocy. Ale nagle
poczułam niesamowitą wolność, zaczynając rozumieć, że mało mnie to obchodzi.
Rozglądnęłam się, uświadamiając sobie, że w pomieszczeniu nie było po nim
śladu, więc mogłam jedynie domyślać się, że wyszedł. Ktoś wpadł na mnie, ale
nie zwróciłam na to uwagi, próbując za wszelką cenę wydostać się z przyjęcia.
Gdy wypadłam
na zewnątrz, przytłumiona muzyka zdawała się tłumić odgłos kroków. Czując
narastającą irytację ruszyłam w tamtym kierunku, modląc się, żebym miała rację.
Kilkanaście sekund później, kiedy wyszłam zza zakrętu, dostrzegłam jego
sylwetkę przed sobą.
– Stój! –
krzyknęłam, przyspieszając. – James!
Chłopak
obrócił się, spoglądając na mnie złowrogo.
– Masz
natychmiast to skończyć! – zawołałam, doganiając go. – W tej chwili!
– O co ci
chodzi?
– Nie wiem,
kogo próbujesz oszukać, ale to, co robisz, nie ma najmniejszego sensu! Musimy w
końcu porozmawiać. Musisz przestać traktować mnie, jak najgorszego wroga.
– Och, zamknij
się, Lily, chciałem z tobą rozmawiać tygodniami.
– Więc jestem!
Jestem tutaj i chce rozmawiać. Porozmawiaj ze mną – wydusiłam z siebie,
łapiąc go za rękę, jednak natychmiast strzepnął mój uścisk, kręcąc głową.
– Czego
jeszcze ode mnie chcesz, Lily? Powiedziałem ci już wszystko.
– Nie –
szepnęłam, naśladując jego ruch. – Nie tak.
– Nie tak?!
– Jeśli chcesz
na mnie krzyczeć, proszę bardzo, krzycz. Jeśli chcesz coś uderzyć, śmiało.
Wszystko będzie lepsze od tego, co robisz.
– Robiłaś mi
to tygodniami – wycedził, nachylając się w moim kierunku. – Tygodniami!
Poczułam, jak
krew odpływa z mojej twarzy i choć kazałam mu krzyczeć, nagle zrozumiałam, że
bałam się jego krzyku. Bałam się, że mógł darzyć mnie jedynie złymi uczuciami,
a krzyk miał być tego dowodem.
– Ja nie… –
zaczęłam, trzęsąc się, a kilka rudych kosmyków wysunęło się w końcu spod
upięcia, opadając na moją twarz.
– Zawsze masz
jakąś wymówkę. Jestem już zmęczony.
Próbował się
odsunąć, ale uniemożliwiłam mu to, łapiąc go za koszulę i przytrzymując go
mocno. Musiałam go zaskoczyć – nawet ja nie spodziewałam się znaleźć tak blisko
jego ciała. Nasze nosy prawie stykały się, kiedy nabierałam głębokiego oddechu,
próbując nie zadrżeć pod wpływem jego spojrzenia. Gdy nie mogłam już dłużej go
znieść, opuściłam głowę, powoli zjeżdżając wzrokiem na jego gardło i drgające
jabłko Adama, a następnie niżej, na rozpięty kołnierzyk koszuli, teraz napięty
pod wpływem moich dłoni.
– Nie pozwolę
ci się dłużej zbywać – zaczęłam, próbując skupić się na swoich palcach,
zaciśniętych na białym materiale. Jego zapach otumaniał mnie, sprawiając, że
ciężko było mi wyłowić odpowiednie słowa z odmętów myśli, jakbym nie potrafiła
odgonić się od roztaczającego się wokół niego poczucia bezpieczeństwa i
spokoju. W jakiś sposób dodawało mi to odwagi, wiedza, że nie mógł zmienić się
tak bardzo, skoro wciąż pachniał idealnym połączeniem mięty i czekolady, lasu o
poranku i rosy w mroźne dni. –Popełniłam błąd… Popełniłam wiele błędów,
uciekając przed tą rozmową, ale… Ale to, co się teraz między nami dzieje… Nie
mam już innych pomysłów, jak przekonać cię do rozmowy. I nie dam rady już
dłużej tego wytrzymać.
– Moja
cierpliwość się skończyła – warknął, próbując ściągnąć moje dłonie ze swojej
koszuli, ale jedynie wpiłam palce mocniej, napinając wszystkie mięśnie, jakbym
przygotowywała się do bójki. Z obawą spojrzałam na jego twarz, na której
malowała się irytacja, chociaż ciężko było z niej coś więcej odczytać. Był w
tym mistrzem, potrafił blokować emocje, zanim wypłynęły na powierzchnię,
pozostawiając mnie domyślającą się, czy moje słowa w ogóle zadziałały. – Puść.
Jego twarz
była prawie tak blisko, jak w trakcie naszej rozmowy na schodach podczas
urodzin Syriusza. Prawie zakołysałam się, kiedy jego oddech owiał moje usta.
Widziałam, jak jego wzrok prześlizguje się po mojej twarzy, jakby próbował
zrozumieć moje zamiary, aż w końcu ruszył do przodu, popychając mnie w kierunku
ściany. Z mojej piersi wyrwał się zduszony okrzyk, kiedy uderzyłam o zimny
kamień. W zaskoczeniu poluzowałam uchwyt, a James natychmiast wyplątał się z
mojego uścisku i odsunął się, dysząc ciężko. Przez kilka sekund przyglądał mi
się, a jego wzrok przepływał gładko po mojej sylwetce, zatrzymując się na
dłużej na dekolcie obszytym cyrkoniami. Widziałam, jak zadrgał, poruszając
lekko palcami dłoni, a potem obrócił się nagle i stanowczo postawił pierwszy
krok. W panice. I nagle zrozumiałam, że przede mną uciekał, tak jak robiłam to
sama milion razy przed tamtym wieczorem.
Obserwowałam,
jak rusza w górę korytarza, próbując ułożyć w głowie rozwiązanie, którego nie
mogłam znaleźć. Serce waliło mi mocno, jakbym właśnie przebiegła maraton. Coś
nie pozwalało mi odpuścić, chociaż wiedziałam, że igram z ogniem. A jednak
świadomość tego, że nie wszystko było stracone napędzała mnie jak paliwo.
Podświadomie czułam, że cokolwiek bym teraz nie powiedziała, był bliżej
powierzchni niż zazwyczaj, a ja mogłam w końcu przebić się przez lód. Nabrałam
powietrza, próbując uspokoić oddech i uświadamiając sobie, że kluczem nie było
to, co powiem, a to, co zrobię.
Jeśli nie
chciał mnie słuchać, to był jego problem. Ja nie zamierzałam się poddać.
– Okej –
zawołałam za nim, ruszając się z miejsca i wkrótce doganiając go.
– Co robisz?
– Skoro
łażenie za tobą i irytowanie cię to jedyny sposób, na rozmowę, niech ci będzie.
James
zatrzymał się po raz kolejny, zaciskając zęby, a ja założyłam ręce na piersi,
rzucając mu wyzywające spojrzenie. Przez moment coś błysnęło w jego oczach,
namiastka zainteresowania, która natychmiast zniknęła, kiedy przymknął powieki,
jakby bał się, że go rozszyfruję.
– Rób co
chcesz – prychnął, a potem ruszył w kierunku Wielkiej Sali.
Jak duch
podążyłam za nim, ledwie nadążając za jego długimi krokami. Kiedy dotarliśmy do
schodów musiałam przeskakiwać po dwa stopnie, żeby go nie zgubić. Z każdym
zakrętem chłopak prychał pod nosem, a ja uśmiechałam się do niego, prawie
złośliwie. Widziałam, jak jego dłonie drgają z każdym moim słowem. Widziałam,
jak próbował się opanować, kiedy raz za razem uderzałam w jego osłony, jak
bronił się przed każdym spojrzeniem. Dotarło do mnie, że osiągnęłam i tak
więcej, niż się spodziewałam, zmuszając go do wypowiedzenia chociaż kilku słów
w moim kierunku.
– Przestanę,
jak porozmawiamy.
– Nie
przeszkadzasz mi.
– Nie wygląda,
jakbym ci nie przeszkadzała.
Rogacz zerknął
na mnie, jakby chciał coś na to odpowiedzieć, ale zrezygnował, kręcąc głową, a
moją pierś wypełniła ekscytacja.
– Ha!
Poczułam, jak
moja stopa ześlizguje się po ostatnim schodku, wyginając się pod nieludzkim
kątem. Syknęłam z bólu, prawie zsuwając się w dół, w ostatniej chwili łapiąc
się balustrady.
– Czy to nowy
sposób zwrócenia mojej uwagi?
– Skręciłam
kostkę, kretynie – warknęłam, czując napływające do oczu łzy, chociaż moje
serce zapulsowało mocniej, na dźwięk całego zdania wypowiedzianego w moim
kierunku.
James przetarł
twarz dłońmi, wzdychając głośno, kiedy przysiadłam na schodach, oglądając
wyrządzone szkody. Nie wyglądała na złamaną – kiedy lekko dotknęłam zewnętrznej
strony, noga zapulsowała bólem, ale byłam w stanie poruszyć nią delikatnie. Gdy
podniosłam wzrok żeby to skomentować, dostrzegłam, że James właśnie oddalał się
korytarzem.
– Hej! Nie
słyszałeś, że skręciłam kostkę?!
– Świetnie,
może w końcu się ode mnie odwalisz.
– James! –
zawołałam zszokowana, nie wierząc własnym uszom.
– Czego
jeszcze ode mnie chcesz?! Nie dość już zrobiłaś?! – krzyknął przez ramię.
– Nie możesz
mnie tu zostawić!
Rogacz
przystanął, a jego barki poruszyły się, kiedy nabrał głośno powietrza.
Wiedziałam, że trafiłam w jego czuły punkt. Wciąż byliśmy w połowie drogi do
Wieży i oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że ciężko byłoby mi samej się do niej
dostać. Po kilku ciągnących się w nieskończoność sekundach odwrócił się i
przybierając na usta najbardziej fałszywy uśmiech jaki widziałam, podszedł do
najbliższej zbroi i wyrwał trzymany przez nią miecz. Z otwartymi ustami
obserwowałam, jak wyciągnął różdżkę i machnął nią, a metal zamienił się w
drewno.
– Proszę –
powiedział, podchodząc bliżej i podając mi przedmiot z wrednym uśmiechem. –
Masz laskę, będziesz mogła jej użyć, żeby dojść do Skrzydła Szpitalnego.
– Chyba sobie
żartujesz… – zaczęłam, ale chłopak wyprostował się i odwrócił, chcąc odejść. –
Wracaj tu! – zawołałam, a potem niewiele myśląc uniosłam drewnianą pałkę i
zdzieliłam go nią po plecach.
Kiedy ponownie
się zamachnęłam, James odwrócił się i złapał koniec laski w locie, spoglądając
na mnie z furią. Z jego oczu błyskały iskry, jakby chciał mnie udusić gołymi
rękami.
– O co ci
chodzi, kobieto?!
– Denerwowanie
cię, to najwidoczniej jedyny sposób na to, żeby zwrócić twoją uwagę – rzuciłam,
próbując wyrwać mu kij z ręki, chociaż nie zdało się to na zbyt wiele. Był dużo
silniejszy ode mnie i chociaż ciągnęłam z całych sił, laska ani drgnęła.
– Puść –
warknął, zaciskając zęby. Knykcie jego palców zbielały, od mocy z jaką jego
palce ścisnęły drewno, kiedy przyglądał mi się ze wściekłością.
– Nie!
James złapał
mnie za rękę, którą próbowałam utrzymać przedmiot, a potem wyciągnął laskę z
mojej dłoni i odrzucił ją na ziemię. Otworzyłam usta w oburzeniu, ale nie
zdążyłam wypowiedzieć nawet słowa, kiedy gwałtownie ujął mnie w pasie i
przerzucił sobie przez ramię.
– Co robisz?!
– krzyknęłam, łapiąc się go kurczowo, gdy ruszył przed siebie. Poczułam, jak
materiał mojej sukienki podwinął się lekko pod wpływem jego dłoni, a moje
policzki natychmiast się zaczerwieniły, kiedy uświadomiłam sobie, jak to
musiało wyglądać z jego perspektywy. O mój Boże, pomyślałam, nabierając
gwałtownie powietrza. To się dzieje naprawdę?!
– Skoro nie
chcesz dać mi spokoju, jedynym sposobem na pozbycie się ciebie, będzie
zostawienie cię u źródła.
Prychnęłam,
próbując wyrwać się z jego silnego uścisku, ale był zbyt mocny. Jego prawa ręka
owinęła się wokół mojej talii, a lewa spoczęła na dole moich ud, kiedy
przycisnął mnie do siebie. Prawie pisnęłam, czując ciepło jego skóry tuż pod
granicą sukienki, a w głowie zawirowało mi od emocji.
– Natychmiast
mnie puść!
– Och, myślałem,
że dzisiaj olewamy takie prośby.
– Proszę?!
– Prosiłem cię
już dwa razy, żebyś coś dzisiaj puściła. Trzeci nie zamierzam.
– Puszczaj!
Szamotanie na
nic się zdało – był zdecydowanie silniejszy ode mnie. I nawet się nie zmęczył,
podczas kiedy ja dyszałam, jakbym stoczyła walkę z trollem. Pozostawało mi
jedynie poddanie się i próba wymuszenia na nim rozmowy, którą też zresztą
zaczął ignorować.
– James –
powiedziałam dosadnie, zastanawiając się, czy nie powinnam zacząć go szczypać w
akcie desperacji. – Będziesz musiał się w końcu do mnie odezwać.
– Mhm.
Nie mogłam
powstrzymać cienia uśmiechu, kiedy skręciliśmy w kolejny korytarz, a on
podrzucił mnie w powietrzu, przeskakując przez kilka schodków. Po tygodniach
obserwowania się z oddali, całe moje ciało płonęło pod wpływem jego dotyku.
Zastanawiałam się, czy wiedział, jak na mnie działał. Przecież musiał słyszeć
mój urywany oddech i czuć walące serce.
– Prędzej czy
później się poddasz.
Cisza.
– Złamiesz
się.
I znowu.
– Jestem
bardziej wytrwałym graczem od ciebie.
Jego plecy
zadrżały, kiedy prychnął śmiechem, jakbym powiedziała coś niedorzecznego.
– Już zmusiłam
cię, do wypowiedzenia kilku słów, daję sobie jeszcze kilka dni i wpadniesz jak
śliwka w kompot.
Musieliśmy być
już blisko, a ja nie chciałam, żeby to się skończyło. Czułam, że to może być
ostatnia szansa, żeby przemówić mu do rozumu.
– Do powrotu
do domu na święta zostało jeszcze kilka dni – zaczęłam słodkim głosem. – Będę
torturować cię do samego końca. Chyba, że w końcu ze mną porozmawiasz.
Pisnęłam,
kiedy chłopak przesunął mnie dalej w stronę jego pleców, jakby próbował mi
powiedzieć, żebym się zamknęła. Z oburzeniem otworzyłam szerzej oczy,
uświadamiając sobie, że jego ręka wylądowała zaraz pod moim pośladkiem.
– Bo zacznę
krzyczeć! – zawołałam w panice, kręcąc głową na boki. Misterne upięcie włosów
całkowicie zawiodło i rude loki rozsypały się wokół mojej twarzy, jak kurtyna
osłaniająca rumieńce. – Jamesie Potterze! Masz mnie natychmiast odstawić na
ziemię!
Chłopak
parsknął czymś, co przypominało śmiech, kiedy zaczęłam okładać go po plecach. Dla
niego to było zabawne?!
–Wiesz, że nie
przestanę – zagroziłam mu, unosząc się na dłoniach opartych o jego plecy. – Nie
dajesz mi wyboru, jeśli natychmiast mnie nie puścisz, zacznę gryźć! A i tak
niczego to nie zmieni, bo przez resztę tygodnia będę za tobą łazić, aż w końcu
się odezwiesz i…
– Powodzenia –
mruknął, zatrzymując się nagle i jednym szybkim ruchem odstawiając mnie na
ziemię. Pisnęłam w szoku, kiedy jego dłonie zacisnęły się na mojej talii, a
sukienka podwinęła się, ledwo zasłaniając to, co powinna. Wściekle czerwona
natychmiast wyprostowałam materiał i rozejrzałam się, uświadamiając sobie, że
byliśmy pod Skrzydłem Szpitalnym. – Twój przystanek.
Widziałam, jak
obrzucił mnie szybkim spojrzeniem, a na jego twarz na krótki moment wypłynęła
satysfakcja, której tym razem w końcu nie zdołał ukryć. Chwilę później chłopak
odsunął się z zamiarem powrotu, a ja natychmiast złapałam jego rękę, kręcąc
głową.
– Nie.
– Lily, puść
mnie – powiedział niskim głosem, a po moim ciele potoczyła się fala dreszczy.
– Nie!
– Lily –
warknął, piorunując mnie spojrzeniem.
– NIE –
zaakcentowałam, zaciskając palce mocniej na jego dłoni. Czułam, jak serce
boleśnie obiło się o moją klatkę piersiową, a mieszanka paniki i ekscytacji
oblała mnie od stóp do głów. – Żądania puszczenia dzisiaj nie obowiązują,
pamiętasz?
Było coś
nowego w sposobie, w jaki na mnie spoglądał, jakby widział mnie po raz
pierwszy. Kiedy spróbował wyciągnąć swoją dłoń spomiędzy moich, przyciągnęłam
ją bliżej, uderzając plecami z cichym okrzykiem zaskoczenia w drzwi z
mlecznobiałą szybą. Widziałam, jak coś zamigotało w jego oczach, kiedy zacisnął
zęby, nachylając się nade mną.
– Puść –
powtórzył gardłowo, a ja przełknęłam głośno ślinę.
– Nie.
James
przymknął na sekundę oczy, jakby powstrzymywał się od wybuchu, a potem uniósł
drugą rękę i załomotał w drzwi.
– Hej! –
zawołałam, otwierając w oburzeniu usta. – Nie fair!
– Dobranoc,
Lily – powiedział ostro, korzystając z mojego zaskoczenia i odrywając moje
palce od swojego nadgarstka. Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, ruszył w
przeciwnym kierunku.
– Ha!
Odezwałeś się do mnie! To prawie jak rozmowa! – zawołałam za nim, obserwując
jak kręci głową, znikając za rogiem.
W mojej piersi
na nowo wykiełkowało uczucie nadziei, pociągając za sobą falę ekscytacji. Lód w
końcu pękł i nawet stąd mogłam dostrzec rysy, których nie był już w stanie
dłużej ukrywać.
Obudziło mnie
światło padające przez rozchylone zasłony. Powoli podniosłam głowę z poduszki,
czując podświadomie, że musiało być już późno. Kiedy odsunęłam ciężkie kurtyny
łóżka, a mój wzrok padł na zegarek stojący na szafce nocnej, westchnęłam pod
nosem. Dochodziła jedenasta. Dawno już nie spałam tak długo, ale gdyby się tak
zastanowić, chyba właśnie tego potrzebowałam po ciągłych nieprzespanych nocach.
Nieprzespane
noce! Poczułam, jak moja pierś napełnia się jakimś dziwnym uczuciem ekscytacji,
na wspomnienie tej ostatniej. Nie przyśniło mi się to. W końcu rozmawialiśmy!
No, może nie była to najdłuższa rozmowa w historii świata, ale od czegoś trzeba
było zacząć. Z resztą, miałam jeszcze kilka dni do naszego wyjazdu na Święta,
więc może byłabym w stanie przekonać go do kolejnej?
Uśmiechnęłam
się pod nosem, kiwając głową. Tak, to był świetny pomysł. A później mieliśmy
nie widzieć się prawie dwa tygodnie. Czy to nie był idealny moment, na
odpoczynek od siebie i spojrzenie na wszystko z innej perspektywy?
Zadowolona
usiadłam na brzegu łóżka, poruszając lekko swoją kostką. Pani Pomfrey
poskładała mnie poprzedniej nocy w trzy minuty, ale ostrzegła, żebym uważała na
nią i starała zbytnio nie obciążać. Żałowałam, że nie udało mi się zatrzymać
Rogacza dłużej przy drzwiach – pielęgniarka na pewno kazałaby mu mnie
odprowadzić do Wieży. Poczułam, jak na moje usta wypływa uśmiech, kiedy
przypomniałam sobie jego dotyk. To miał być dobry dzień, czułam to.
Ruszyłam w
kierunku łazienki, nucąc pod nosem jedną ze świątecznych piosenek z
poprzedniego wieczoru. Wiedziałam, że jeśli się pospieszę, zdążę jeszcze na
śniadanie. Zakładałam, że tam udały się pozostałe Gryfonki – wczoraj wróciły
stosunkowo późno, głośno wyrażając żal z powodu mojego zniknięcia, ale
wytłumaczyłam im się skręceniem kostki i brakiem chęci na kontynuowanie zabawy.
Zataiłam jedynie w jakich okolicznościach ową kostkę skręciłam, płonąc na samą
myśl o tym, że miałabym komuś opowiedzieć, o sposobie w jakim ręce Jamesa
układały się na mojej talii. Po szybkim prysznicu wsunęłam na nogi ciemne
dżinsy, a przez głowę wciągnęłam gruby brązowy sweter, obstawiając, że w zamku
może być dosyć chłodno. Po raz ostatni spojrzałam w lustro, przygładzając włosy,
a potem uśmiechnęłam się, czując ognik nadziei rozpalający się na nowo w mojej
piersi.
Gdy zbiegłam
na dół ze zdziwieniem zauważyłam, że w Pokoju Wspólnym brakowało znajomych mi
Gryfonów. Były dwie możliwości – mogli wciąż jeść śniadanie, chociaż było
stosunkowo późno albo poszli się przejść. Zmarszczyłam brwi, spoglądając na
zegar wiszący nad kominkiem. Skoro ja pospałam tak długo, była duża szansa, że
oni też niedawno wstali. Po krótkiej debacie ruszyłam w kierunku dziury pod
portretem, decydując się na rozpoczęcie poszukiwań od Wielkiej Sali. W brzuchu
burczało mi niemiłosiernie, więc i tak nie zrobiłabym zbyt wiele bez śniadania.
Nucąc pod nosem zbiegłam ostrożnie po schodach, próbując zgromadzić w sobie
wszystkie pokłady odwagi, jakie mi pozostały po wczorajszym wieczorze. Czułam,
że to był ten dzień, kiedy James nie będzie mógł mnie dłużej ignorować,
zwłaszcza po wypowiedzianych wczoraj słowach i przełamanych lodach. Zadowolona
pokonałam ostatnie stopnie, kiedy roześmiane Gryfonki opuściły Wielką Salę,
machając do mnie.
– Cześć
śpiochu – zaśmiała się Dorcas. – Wyspana?
– Nawet nie
wiesz – odpowiedziałam, uśmiechając się. – Wy już po śniadaniu?
– Tak, przykro
mi, że nie zaczekałyśmy, ale myślałam, że umrę z głodu – powiedziała Mary,
klepiąc mnie po ramieniu. – A ty spałaś tak słodko…
– Huncwoci
jeszcze jedzą? – spytałam, zerkając za nie, na uczniów wciąż siedzących przy
stole.
– Och, nie,
nie słyszałaś? Rano przyszedł list, ponoć z mamą Jamesa jest gorzej. Lekarze
kazali nie panikować, ale jego tata wariuje, więc razem z Syriuszem uznali, że
najlepiej będzie, jeśli pojadą już teraz. Byli przed chwilą się pożegnać,
musieliście się minąć – mruknęła Mary.
– Ale nie
przejmuj się, Alicja, Clarie i Maryl wciąż kończą jajecznicę, więc dotrzymają
ci towarzystwa – zapewniła mnie Dorcas.
Poczułam, jak
uczucie zadowolenia opuszcza moje ciało prawie tak szybko, jak się tam
pojawiło. Już pojechali? A mój plan, rozmowa przed wyjazdem, pogodzenie się?
Poczułam, jak
moje serce zabiło mocniej, kiedy oglądnęłam się za siebie, zerkając na
oddalające się Gryfonki. Coś przemknęło przez moją głowę, ale nie byłam pewna,
czy powinnam słuchać własnych rad po tym, co ostatnio się wydarzyło. Zacisnęłam
pięści, czując się zawieszona pomiędzy staniem w Sali Wejściowej, a ruszeniem
na śniadanie. A może by tak… W końcu dopiero co byli się pożegnać… To nie tak,
że już na pewno ich nie było, Czy to w ogóle był dobry pomysł? Nie mogłam
cofnąć się po płaszcz, bez tłumaczenia przyjaciółkom, że chcę z nim
porozmawiać, żeby… Żeby co właściwie zrobić?
Przygryzłam
wargę, rozważając za i przeciw. Jak to powiedziała Mary? Że musieliśmy się
dopiero co minąć? A to oznaczało, że nie mogli być daleko… Skoro jechali
wcześniej, w grę wchodził tylko Błędny Rycerz. Czy ktoś odprowadzał ich do
bramy?
Przeklęłam w
myślach, stając przed wrotami. Czy naprawdę chciałam to zrobić?
Poczułam się
tak, jakby ktoś inny przejął kontrolę nad moim ciałem, kiedy moja ręka uniosła
się i nacisnęła na klamkę. Na zewnątrz było zimno, ale śnieg w końcu przestał
padać, a jasne promienie słońca odbijały się od białego puchu, prawie mnie
oślepiając.
Kurwa.
Pomknęłam w
dół schodów, zakładając ręce na piersi i czując, że będę tego żałować. Na
śniegu widoczne były świeże ślady stóp więc pozostawało mi tylko modlić się,
żebym zdążyła. Moja kostka zakuła lekko, kiedy rzuciłam się biegiem przed
siebie. Już po kilku minutach miałam absolutnie dość, ale kiedy dotarłam do
ostatniej prostej, w oddali zamajaczyły mi trzy postacie. Udało mi się
rozpoznać Profesora Flitwicka, który wyciągnął różdżkę, machając nią wysoko, a
brama zamigotała jasnym światłem, uchylając się.
Przyspieszyłam,
puszczając się sprintem. Moje serce kołatało tak mocno, że zupełnie zagłuszało
wszystkie myśli, włącznie z tą o ostrym bólu w prawej kostce. Nie miałam
pojęcia, co zrobię dalej, ale wiedziałam, że muszę zdążyć. Jak przez mgłę
widziałam Syriusza, wyciągającego rękę przed siebie i w końcu zrozumiałam, że
nigdy ich nie dogonię. Więc zrobiłam jedyną rzecz, która wpadła mi do głowy.
– James!
Chłopak
odwrócił się zupełnie zaskoczony, kiedy mój głos poniósł się echem po błoniach.
Nawet Syriusz wyglądał na zdziwionego, kiedy opuszczał wyciągniętą przed siebie
rękę z różdżką. Miałam wrażenie, że wieki później zatrzymałam się kilka metrów
od nich, próbując złapać oddech, a przed bramą pojawił się z głośnym zgrzytem
wściekle fioletowy autobus.
Zakręciło mi
się w głowie, kiedy pierwsza porządna dawka tlenu po tym katorżniczym biegu
dotarła do mojego mózgu. Łapczywie zaczerpnęłam kolejny wielki oddech,
schylając się i opierając ręce na kolanach, próbując uspokoić galopujące serce.
– Lily? Co ty
tu robisz? – zapytał cicho chłopak, przyglądając mi się w zupełnym szoku.
Pogratulowałam sobie w głowie wejścia smoka, próbując przełknąć kłujące uczucie
w swoich ustach.
– James –
wydyszałam, czując, że robię się cała czerwona pod wpływem jego zdziwionego
spojrzenia. Musiałam naprawdę wziąć go z zaskoczenia, skoro w końcu się do mnie
odezwał i nie wyglądał przy tym, jakby zjadł cytrynę. Profesor Flitwick
podrapał się po głowie, a później ruszył w stronę zamku, jakby chciał nam dać
trochę prywatności. To otrzeźwiło również Syriusza, który drgnął nagle, jakby
przebudził się ze snu i wyjął z dłoni zaskoczonego Jamesa rączkę jego kufra.
– Zajmę się
tym – powiedział, ciągnąc go za sobą. – I dam wam chwilę.
James pokiwał
głową w kierunku przyjaciela, a później ponownie spojrzał na mnie, unosząc
jedną brew do góry. Na jego twarzy mogłam dostrzec pozostałości irytacji,
chociaż widać było, że nie spodziewał się mnie zobaczyć. Wyprostowałam się,
próbując złożyć jakiekolwiek znośne zdanie, ale w mojej głowie panowała pustka.
Poczułam, jak panika zaczyna ogarniać moje ciało, kiedy z każdą kolejną sekundą
ciszy, przerywaną jedynie moim nierównym oddechem, robiło się między nami coraz
bardziej niezręcznie. Wiedziałam, że to była moja szansa, ale nie miałam
pojęcia, co powinnam była mu powiedzieć. Jak powinnam była go przekonać, że… No
właśnie, że co? Co właściwie chciałaś mu powiedzieć?
– Widzę, że z
twoją kostką już wszystko w porządku.
Przełknęłam
ślinę, uświadamiając sobie, że moje wczorajsze wygłupy przyniosły chyba większy
rezultat niż się spodziewałam. Może rzeczywiście nie wszystko było stracone,
pomyślałam, w panice zaciskając dłoń na palcach drugiej ręki. Chłopak,
wytrzeszczył oczy w moim kierunku, czekając na jakąś reakcję, a ja płonęłam ze
wstydu, rozpaczliwie szukając punktu zaczepienia, czegokolwiek, co chciałam mu
powiedzieć. Aż w końcu zrobiłam jedyną rzecz, która miała wtedy sens.
{Beautiful Things - Benson Boone}
– Przepraszam
– wyjąkałam, ruszając w jego kierunku, aż wreszcie zarzucając na niego ręce i
wtulając twarz w jego pierś. – Tak strasznie cię przepraszam. Powinnam była
powiedzieć to wczoraj, ale bałam się, że nie będziesz chciał mnie słuchać i
sama już nie wiedziałam co robić.
Sekundy
ciągnęły się w nieskończoność, kiedy tak staliśmy w bezruchu przed Błędnym
Rycerzem. Ze środka dochodziła jakaś głośna rozmowa, w której rozpoznawałam
głos Syriusza, ale nie potrafiłam skupić się na słowach, czując jedynie panikę
pulsującą pod moją skórą, coraz mocniej zaciskając oczy. James stał nieruchomo,
boleśnie wyprostowany, a ja czułam, jak ogarnia mnie rozpacz. Czy naprawdę tak
miało się to skończyć? Już do końca życia miał zamiar traktować mnie jak
powietrze, udając, że mnie nie słyszy, kiedy do niego mówię, że nie widzi, jak
próbuję do niego dotrzeć? Aż w końcu, gdy miałam wrażenie, że zaraz rozpłaczę
się na dobre, wydawać by się mogło, że po upływie całych godzin, jego sztywna
sylwetka poruszyła się, kiedy schylił głowę i objął mnie swoimi rękami.
Z mojej piersi
wyrwał się szloch ulgi, kiedy odwzajemnił uścisk, a ja przesunęłam twarz w
zgięcie jego szyi. Po prawie miesiącu, czułam się wygłodniała jego dotyku, a
odpływająca z mojej piersi fala obaw pozostawiała mnie prawie dygoczącą, jakbym
zaraz miała runąć na ziemię. I tak się właśnie czułam – w mojej głowie wszystko
zakołysało, a nogi prawie się pode mną ugięły, grożąc upadkiem.
– Lily –
wyszeptał cicho James. – Czy ty… płaczesz?
Dopiero wtedy
uświadomiłam sobie, że szlochałam, mocząc mu całą koszulkę. Poczułam, jak
oblewa mnie fala zażenowania, kiedy zacisnęłam mocniej powieki, wciąż wtulona w
jego ciało. James bardzo delikatnie pogłaskał mnie po plecach, a potem jego
klatka piersiowa zatrzęsła się, kiedy zaśmiał się delikatnie. Zaśmiał! W
najśmielszych snach nie liczyłam na taką reakcję. Musiałaś naprawdę go
zszokować, pomyślałam.
– Naprawdę
przybiegłaś tu w samym swetrze?
Teraz albo nigdy. Powoli
odsunęłam się od niego, przełykając dumę i ocierając policzki. Wciąż trzęsłam
się, chociaż teraz uświadomiłam sobie, że mogło być to spowodowane przejmującym
zimnem, którego wcześniej nie czułam, będąc w zupełnym, maniakalnym wręcz
amoku. Uniosłam wzrok, spoglądając na Rogacza, którego lewy kącik ust drgał,
jakby ledwo powstrzymywał się od uśmiechu.
– Wczoraj
okładałam cię zaciekle drewnianym kijem, a ty dziwisz się, że nie zdążyłam
ubrać płaszcza? – zaczęłam, a wtedy z autobusu wyłoniła się głowa Syriusza.
– Naprawdę nie
chcę wam przerywać – powiedział z bólem – ale w środku rozgorzała kłótnia o to,
że macie się pośpieszyć. Możecie… kończyć?
– Daj nam
chwilę – zganił go James, obrzucając przyjaciela takim spojrzeniem, że ten
uniósł w obronnym geście ręce i zniknął w środku. Po chwili ponownie zerknął na
mnie, wręcz wyczekująco, a ja zacisnęłam usta, zastanawiając się, gdzie się
podziała cała ta odwaga, która mnie tutaj przygnała.
– Przepraszam
– powtórzyłam, zaciskając dłonie oparte na jego klatce piersiowej w pięści.
Próbowałam zebrać w głowie pochowane po kątach myśli, ale widok moich palców
owiniętych wokół ciemnego swetra przywołał wspomnienia wczorajszej nocy, jego
spojrzenia i dotyku. – To wszystko, co powiedziałam wtedy na korytarzu…
Zadygotałam,
kiedy nagle zerwał się wiatr, dmuchając zimnem prosto w nasze twarze. James bez
zastanowienia sięgnął do szyi i pociągnął za swój szalik, a następnie nie
spuszczając ze mnie wzroku obwinął nim moją szyję, dociskając jego końce do
mojej piersi.
– Tylko ty
jesteś na tyle szalona, żeby uznać, że po tym wszystkim zjawienie się tutaj bez
płaszcza to dobry pomysł – zaczął, w końcu uśmiechając się do mnie. A ja
poczułam, jak odpływam, unosząc się prawie trzy cale nad ziemią. Po tych
tygodniach ciszy, to był najlepszy widok pod słońcem.
– Miałeś
rację. Byłam hipokrytką. – Poczułam się, jakby tama runęła, a słowa zaczęły
wylewać się z moich ust. – Oczekiwałam, że zakład niczego między nami nie
zmieni, chociaż dobrze wiedziałam, że… To co powiedziałam… To nie dlatego cię
unikałam. Nie bałam się, że to ty… Bałam się, że ja…
Zawahałam się,
próbując odnaleźć odpowiednie słowa, kiedy Syriusz wychylił się po raz kolejny.
– Naprawdę,
jestem ostatnią osobą, która chciałaby wam przeszkadzać, ale grożą, że odjadą
bez nas. A my musimy jechać. TERAZ.
– Zaraz
przyjdę – rzucił w bok Rogacz, nie odrywając wzroku od mojej twarzy. A sposób,
w jaki na mnie patrzył, rozpalał we mnie coś, czego nie spodziewałam się w
sobie znaleźć. Jakby po raz pierwszy mnie słyszał. Jakby doszukiwał się czegoś
w znaczeniu moich słów, nie będąc pewnym, że dobrze mnie usłyszał,
– James, twój
tata cię UDUSI – zaakcentował Łapa.
– Już idę –
zapewnił go chłopak, machając w jego kierunku ręką. – Co mówiłaś?
– Ja… –
wydukałam, czując, jak serce obija mi się o żebra, jakby chciało wyskoczyć z
mojej klatki piersiowej.
– James!
– Sekundę! –
odkrzyknął Rogacz, zerkając w kierunku wejścia do autobusu, gdzie tym razem
wychylił się również niezadowolony kierowca. – Merlinie… Lily, ja… ja naprawdę
muszę już…
– Jasne –
zapewniłam go, kiwając głową. – Oczywiście.
– Przepraszam,
ja…
– Nie, nic nie
szkodzi – mruknęłam, czując się jak figurka pieska, machająca głową na desce
rozdzielczej starego samochodu mojej babci. – Jedź, twój tata cię potrzebuje.
Skoro ta rozmowa tyle czekała, może poczekać jeszcze trochę.
– Cholera –
zaczął chłopak, szukając czegoś w moim spojrzeniu.
– Wiem –
zapewniłam go, nie mogąc opanować drżenia rąk.
– Naprawdę was
przepraszam – zawołał Syriusz, wyskakując z autobusu. – Ale kierowca zaczął
odliczać od pięciu w dół.
– Do
zobaczenia – szepnęłam, stając na palcach i muskając lekko ustami jego
policzek, kiedy Syriusz złapał go za ramię i zaczął ciągnąć w stronę wejścia.
James otworzył szeroko oczy, ledwo sunąc nogami do tyłu, a potem uniósł dłoń,
dotykając miejsca, w którym go pocałowałam.
–
Porozmawiamy, jak wrócę – zapewnił mnie, wciąż lekko zszokowany. – Dokończymy
tę rozmowę – zawołał, jakby szukał potwierdzenia w mojej twarzy.
– Zawsze
możesz wpaść na święta – zażartowałam, unosząc dłoń w jego kierunku, kiedy
Syriusz wciągnął go do środka. Przez ułamek sekundy widziałam jeszcze jego
twarz, na którą chyba zaczął zakradać się lekki uśmiech, a później autobus
zniknął z głośnym trzaskiem.
Ostatnie dni
przed świętami w zamku wydawały się dziwnie puste i zimne bez jego osoby.
Nawet, jeśli przez ostatni miesiąc nie żyliśmy w dobrych relacjach, zdążyłam
tak przywyknąć do jego obecności, że jej nagły brak zupełnie wybijał mnie z
rytmu. Kiedy zbliżał się czas podróży, coś w wizji powrotu pociągiem bez niego
napawało mnie dziwną mieszanką paniki i strachu. Po czerwcowym wypadku już
poprzednia przejażdżka była straszna i nagle nie mogłam wyobrazić sobie udania
się na dworzec, a przede wszystkim dotarcia na Kings Cross bez jego obecności.
Kiedy wspomnienia zasnuwały mój wzrok, a ja padałam na kolana, czując, jak
serce boleśnie wygrywa rytm, zaczynałam rozumieć, że mogę już nigdy nie być w
stanie odbyć tej podróży bez lęku. Gryfonki wydawały się być zmartwione, kiedy
oznajmiłam im, że wrócę do domu Błędnym Rycerzem. Nie potrafiłam wytłumaczyć
im, że to on wyciągnął mnie z tamtego wraku wagonu i że tylko jego obecność
sprawiała, że nie rozsypałam się podczas poprzedniej podróży.
– Wesołych
świąt, Lily!
– Wesołych
świąt, Mary.
– Napiszę. W
sprawie sylwestra – zapewniła mnie przyjaciółka, przytulając mnie mocno na
pożegnanie.
Kiedy wściekle
fioletowy autobus zatrzymał się przed moim domem, dostrzegłam moją mamę
strojącą w oknie i przyglądającą mi się z radością. Starsza kobieta mijająca
właśnie nasz podjazd spoglądnęła na mnie przelotnie, jakby zupełnie normalnym
był widok wielkiego dwupiętrowego autobusu na wąskiej brytyjskiej uliczce
między rodzinnymi domkami. Uśmiechnięta pociągnęłam za sobą kufer i ruszyłam w
kierunku drzwi, które po kilku sekundach otworzyły się, a wyglądająca ze środka
kobieta obdarzyła mnie najszerszym uśmiechem na świecie.
– Kochanie –
mruknęła, przyciągając mnie blisko i ściskając mocno. – Nawet nie wiesz jak za
tobą tęskniłam. Wchodź, zaparzę herbatę.
Wnętrze
wyglądało tak znajomo i ciepło. Jedyne co się zmieniło, to ogromna choinka
stojąca w rogu salonu i kilka nowych zdjęć oprawionych w ramki. Powoli
podeszłam do gzymsu kominka, przyglądając się Petunii w objęciach jakiegoś
obszernego jegomościa, który przypominał dorodnego knura, chichocząc wesoło za
ogromnym wąsem. Pozwoliłam sobie jednak zachować te przemyślenia dla siebie,
odwracając głowę w kierunku stojącej w progu mamy i wskazując palcem na
zdjęcie.
– Zgaduję, że
to Vernon?
– Tak –
potwierdziła, kiwając głową. – Niech nie zmyli cię jego wygląd, to uroczy
chłopak.
– Mhm –
mruknęłam, zerkając ponownie na fotografię. – On, czy jego brat bliźniak,
którego musiał zjeść w łonie?
– Lily! –
zrugała mnie mama, chociaż jej mina zdradzała rozbawienie. – Bądź miła.
– Kiedy
przyjadą?
Cisza, która
mi odpowiedziała, nie wróżyła niczego dobrego. Z konsternacją zwróciłam się w
kierunku mamy, ściągając z szyi szalik, a widząc jej minę, natychmiast
zrozumiałam.
– Nie
przyjadą.
– Petunia
dzwoniła i przepraszała nas, coś bardzo ważnego wypadło im w Londynie, ciotka
Vernona przyleciała z Kanady i…
– Jasne –
mruknęłam, ruszając w kierunku szafy, żeby odwiesić swój płaszcz.
– Lily –
szepnęła mama, kładąc mi lekko rękę na ramieniu. – To nie przez ciebie…
– Zadzwoniła
po tym, jak powiedziałaś jej, że przyjeżdżam, prawda? – spytałam, ściągając
usta, kiedy pokiwała powoli głową. Moje oczy mimowolnie napełniły się łzami,
które natychmiast starałam się wcisnąć z powrotem tam skąd przybyły, mrugając
zawzięcie. Poczułam, jak delikatne dłonie mamy przytulają mnie lekko.
Westchnęłam, czując dotyk jej ciepłego policzka, uświadamiając sobie, jak za
nią tęskniłam. Za zapachem jej pudru, miękkością skóry, uczuciem ciepła, którym
promieniowała. Nic nie było w stanie zastąpić powrotu do domu.
– Chodź do
kuchni – szepnęła – zrobiłam placek jabłkowy, twój ulubiony.
Chociaż święta
w domu nie były tym czego oczekiwałam, okazały się być tym, czego
potrzebowałam. Odpoczynkiem, czasem na rozmyślenia, a przede wszystkim
zapomnienia na moment o otaczającym mnie świecie. Moja mama zadbała z resztą o
to, żebym się nie nudziła, zabierając mnie na zakupy i zmuszając do gotowania i
pieczenia, jakbyśmy wyprawiali ucztę dla pięćdziesięciu osób, a nie trzech.
Przyjemnie było na moment tak naprawdę zapomnieć o magii, o wojnie, która
powoli ogarniała cały kraj, o zbliżających się wielkimi krokami egzaminach, a
przede wszystkim o nim. Chociaż skłamałabym, że jego obraz nie nawiedzał mnie
czasem w najbardziej zaskakujących momentach – widziałam jego sylwetkę
znikającą w tłumie podczas wypadu na łyżwy z moim tatą, który przypomniał mi, jak
kiedyś uwielbiałam na nich jeździć, czułam jego zapach, siedząc obok choinki w
trakcie odwiedzin ciotki Lou, która narzekała na artretyzm i bolące stawy. A
kiedy mama zaciągnęła mnie do miejscowego centrum handlowego w poszukiwaniu
prezentów, nie mogłam powstrzymać się przed zakupem rzemyków, które były w tym
samym idealnie czekoladowym kolorze, co jego oczy.
Siedząc
później w swoim pokoju i wpatrując się w zawiniątko leżące na moim biurku,
zastanawiałam się, po co je właściwie kupiłam. To nie tak, że zamierzałam
wysłać mu je pocztą – sama nie wiedziałam, czy wypadało mi się z nim
kontaktować po naszej ostatniej rozmowie.
Kiedy płowa
sowa zastukała w okno, prawie podskoczyłam. Z bijącym sercem wpuściłam ją do
środka, a kiedy odwiązałam z jej nóżki małą paczuszkę, uśmiechnęłam się
mimowolnie na widok pisma mojej najlepszej przyjaciółki. Powoli rozwiązałam
pakunek, wyciągając krótki list leżący na opakowaniu pudełka czekoladowych żab
i poczułam, jak oblewa mnie przyjemne uczucie ciepła.
Kochana Lily,
Rozmawiałam z mamą i kazała przekazać, że z chęcią ugoszczą cię na
sylwestra. Dorcas spędza całą przerwę świąteczną u mnie, więc wspólnie
uznałyśmy, że zaprosimy również Maryl i Clarie – myślę, że wszystkim przyda się
babski wieczór!
(Tu Dorcas - nie do końca damski, bo będzie też przystojny kuzyn Louis.)
Zachichotałam,
widząc krótki dopisek pismem Meadowes.
Fu, Dorcas, to mój kuzyn!
Tak czy siak, odpisz koniecznie i daj znać, kiedy przyjedziesz.
Wesołych Świąt, Lily!
Całusy,
Mary (i Dorcas!)
Z uśmiechem
odłożyłam list na biurko, a później ruszyłam w stronę schodów, rozglądając się
w poszukiwaniu mamy. Kiedy zeszłam na dół, głośne odgłosy radia i siekania
wskazywały na kuchnie.
– Mamo? –
zawołałam, wpadając do środka. Kobieta uniosła z zaciekawieniem głowę znad
deski i uśmiechnęła się.
– Tak,
kochanie?
– Mary
zaprosiła mnie na sylwestra do siebie, będzie w porządku, jeśli zostawię was
trochę wcześniej?
– Nie będę
ukrywać, że wolałabym, żebyś została jak najdłużej – zachichotała, wracając do
przerwanej czynności – ale oczywiście, że możesz jechać. Jesteś już prawie
dorosła, nie zatrzymam cię w domu.
– Sprawiasz,
że nie chcę jechać.
Mama spojrzała
na mnie znad ramienia, uśmiechając się ciepło.
– Poradzimy
sobie z tatą sami. A teraz złap za łyżkę i pomieszaj proszę ten sos.
Stojąc przy
kuchence i mieszając ciemny sos pieczeniowy, coś nagle przyszło mi do głowy.
– Nie jest ci
czasem smutno, że wszystkie okazje spędzacie sami z tatą?
– Hm –
zaczęła, zastanawiając się. – Nie, chyba nie. Musisz pamiętać, że ja też kiedyś
byłam młoda i też miałam koleżanki, z którymi się spotykałam i obgadywałam
chłopców. A potem pojawił się tata i z czasem okazało się, że nie potrzebuję
już nikogo innego, żeby miło spędzać czas.
W zamyśleniu
pokiwałam głową, a potem skierowałam się w stronę kuchennego krzesła,
zastanawiając się nad jej słowami. Naprawdę tak to wyglądało? Znajdywało się
jedną odpowiednią osobę i nagle kończyły się dylematy i troski?
– Mamo –
zaczęłam, próbując ubrać w słowa to, co obijało mi się po głowie.
– Hm? –
spytała, nie podnosząc wzroku znad blatu, skąd dochodził równomierny stukot
krojonych warzyw.
– Skąd
wiedziałaś, że tata to… tata?
Kobieta
wyprostowała się i zerknęła na mnie przez ramię, podnosząc jedną brew do góry.
– Że tata to
tata?
– Że tata to
ten właściwy – doprecyzowałam, czując, że się czerwienię. Moja mama uśmiechnęła
się tajemniczo, wracając z powrotem do przygotowywania sałatki, jakby się nad
tym zastanawiała.
– Chyba po
prostu wiedziałam – powiedziała w końcu, kręcąc głową.
– Niezbyt
pomocne – mruknęłam, wydymając usta. Do moich uszu dobiegł śmiech, kiedy
kobieta odwróciła się, wycierając ręce w ścierkę.
– To nie ma
być pomocne. Nic w znajdowaniu odpowiedniej osoby nie jest pomocne. Ale może
właśnie o to chodzi. Że wcale jej nie znajdujemy. My ją wybieramy.
– To skąd mam
wiedzieć, czy wybór jest słuszny? – powiedziałam cicho, bawiąc się palcami.
– Nie ma
czegoś takiego jak słuszny wybór. Wybór to wybór. My sprawiamy, że dzieje się
to, co powinno się wydarzyć.
– To wcale nie
jest bardziej pomocne od tego, co powiedziałaś najpierw – zażartowałam, a mama
zaśmiała się.
– Jeśli się
tak bardzo nad tym zastanawiasz, to oznacza, że już wybrałaś, tylko nie chcesz
się jeszcze przed sobą do tego przyznać – powiedziała cicho, podchodząc powoli
do stołu przy którym siedziałam i dotykając mojego policzka. – Ale jeśli cię to
pocieszy, uważam, że to dobry wybór.
– Skąd wiesz o
kim mówię? – zapytałam, przewracając oczami.
– Nie
zapominaj, że jestem twoją mamą – odpowiedziała, uśmiechając się szeroko. –
Mama zawsze wie.
– Nawet jeśli
ja nie wiem?
– Wiesz,
skarbie – zapewniła mnie, zabierając dłoń.
Obserwowałam,
jak wraca do mieszania sałatki, zastanawiając się nad jej słowami. Czy naprawdę
wiedziałam? Czy to mogło być takie proste, po tych wszystkich miesiącach
odpychania od siebie tej możliwości?
Powoli
odsunęłam krzesło i wstałam, kierując się w stronę przejścia, w ostatniej
chwili jednak przystając i rzucając mamie zaciekawione spojrzenie.
– Od kiedy
wiedziałaś? – spytałam podejrzliwie, przewidując, jaką odpowiedź usłyszę.
– Odkąd
przyprowadził tutaj swojego tatę – zaśmiała się, zerkając w moim kierunku. –
Och tak, Fleamont Potter był niezapomnianym gościem.
– Ale przecież
pożarliśmy się wtedy jak nie wiem – mruknęłam, niczego nie rozumiejąc.
– Może i tak.
Ale kiedy się na niego patrzyłaś… Tego nie da się pomylić z niczym innym.
Powoli
wspięłam się po schodach, próbując przetrawić to, co powiedziała moja mama,
czując uśmiech błąkający się po moich ustach. Naprawdę już wtedy było to widać?
Czy to w ogóle było widać?
Wchodząc do
pokoju, przycisnęłam palce do ust, nie mogąc dłużej powstrzymać uśmiechu.
Merlinie, co się ze mną dzieje?
Mój wzrok
skierował się do małego zawiniątka na biurku, w którym spoczywał ciemny rzemyk.
Przysiadając na brzegu łóżka rozwinęłam ozdobny papier i przejechałam palcem po
koralikach – czerwonym, od Gryffindoru, złotym, od Quidditcha, brązowym, od
wielu futerkowych problemów, niebieskim, od rozległych wód jeziora, zielonym od
skąpanych w słońcu błoni i białym, odwzorowującym lilie. Na moich ustach
pojawił się uśmiech, kiedy zerknęłam w kierunku sowy, siedzącej na parapecie
mojego okna.
– Masz ochotę
na jeszcze jedną drobną podróż, zanim wrócisz do domu?
W świąteczny
wieczór bardzo długo przechadzałam się po pokoju, nie mogąc zmęczyć się na
tyle, by w końcu usnąć. Przebywanie z dala od ludzi wcale mi nie pomagało –
wręcz przeciwnie, czułam się tak, jakby zupełnie mi odbijało. W kółko
odtwarzałam naszą kłótnię, próbując poukładać bałagan panujący w mojej głowie.
Miałam wrażenie, że jak tak dalej pójdzie, zdążę przeanalizować cały semestr
tajemnych uścisków i ukrytych spojrzeń, doszukując się w nich drugiego dnia. Jak
on to powiedział? Że nic nie wiem? Czy naprawdę wiedzieli wszyscy, oprócz
mnie? Mary, rok temu na wiosnę, moja mama w wakacje, nawet Syriusz… Wzdrygnęłam
się na tą ostatnią myśl – czy to oznaczało, że James rozmawiał o mnie z Łapą?
Zbliżała się
północ, kiedy w końcu położyłam się na łóżku, wsłuchując się w ciszę panującą w
domu. Moi rodzice już dawno spali, ale ja nie czułam się w ogóle śpiąca. Miałam
wrażenie, że w mojej głowie przewijało się tysiące myśli, a adrenalina buzowała
w moich żyłach, jakbym dopiero co przebiegła maraton. I dobrze wiedziałam, z
jakiego powodu tak się działo. A raczej z czyjego.
Moje
rozmyślenia przerwał cichy stukot. Zdziwiona podniosłam się, rozglądając po
pokoju, jednak nie dostrzegłam nic dziwnego.
– Co do… –
zaczęłam, kiedy coś ponownie uderzyło w szybę. Zaskoczona wstałam, podchodząc
powoli do parapetu i wyglądając na zewnątrz, gdzie mój wzrok zatrzymał się na
pewnym czarnowłosym Gryfonie.
Poczułam, jak
moje serce załomotało, kiedy drżącymi rękami złapałam za klamkę i uchyliłam
okno, wpuszczając do środka powiew chłodnego, nocnego powietrza.
– James? –
spytałam, otwierając szeroko oczy. – Co ty tu robisz?
– Chodzę po
okolicy i rzucam ludziom kamykami w okna, żeby sprawdzić kto już śpi, a kto
jeszcze nie – odpowiedział chłopak, spoglądając na mnie z uniesionymi brwiami.
– Ha, ha –
mruknęłam, uśmiechając się mimowolnie. – A tak na serio?
– Zaprosiłaś
mnie do siebie na święta, nie pamiętasz?
Poczułam, jak
policzki bolą mnie od szerokiego uśmiechu, kiedy James rozłożył szeroko ręce,
wzruszając ramionami.
– Jesteś
nienormalny – powiedziałam cicho, kręcąc głową.
– Może jestem,
a może nie.
Między nami
zapanowała cisza, podczas której chłopak przyglądał mi się z dołu, a po jego
twarzy błąkało się rozbawienie.
– Zamierzasz
tu w końcu zejść, czy mam tak stać całą noc?
– Ja? –
spytałam, robiąc głupią minę.
– No ja raczej
nie wejdę na górę, chyba, że chcesz, żebym wspiął się do twojego okna.
– Nie, nie –
zawołałam, kiedy ruszył w kierunku ściany. – Już schodzę.
Nie mogłam
opanować uśmiechu, kiedy powoli zamknęłam okno, a potem odsunęłam się, próbując
uspokoić oddech. Merlinie, czy to działo się naprawdę? Złapałam się ramy
krzesła, czując jak myśli wirują mi w głowie. Zerknęłam w kierunku lustra,
czując panikę rozprzestrzeniającą się po moim ciele, kiedy uświadomiłam sobie,
że byłam gotowa do spania. A to oznaczało, że miałam na sobie różową piżamę w
misie, związane włosy i krem przeciwko trądzikowi na twarzy. Z zawziętością
godną osoby obłąkanej chwyciłam ręcznik wiszący na drzwiach i zaczęłam wycierać
policzek, próbując się uspokoić. Co miałam na siebie założyć? Co było
odpowiednim ubiorem, na odwiedziny w środku nocy?
Dopadłam do
szafy, przeglądając wiszące stroje. Pożałowałam nagle, że wzięłam ze sobą tak
mało ubrań z Hogwartu. I kiedy już zaczynałam się przeklinać w myślach, nagle
zatrzymałam się w pół kroku, coś sobie uświadamiając.
Jamesa nie
obchodziły moje ubrania. Miał gdzieś czy miałam na sobie piżamę, czy sukienkę,
czy byłam uczesana i umalowana, czy rozczochrana i gotowa do łóżka. Widział
mnie i taką, i taką. A skoro tu przyszedł, nie liczyło się dla niego, którą
wersję Lily zobaczy.
Uśmiech
wypłynął na moją twarz pomimo ogarniającej mnie paniki, kiedy powoli wymknęłam
się z pokoju i na paluszkach zeszłam na dół, modląc się, by nie obudzić
rodziców. Czując się tak, jakbym miała zaraz wyzionąć ducha, wsunęłam stopy w
ocieplane buty, a na piżamę narzuciłam gruby płaszcz. Spojrzałam na wieszak,
uświadamiając sobie, że wciąż wisi na nim szalik Jamesa. Morgano,
pomyślałam, nie wierząc w to, co ja właściwie wyrabiałam. Przełykając ślinę,
owinęłam nim szyję, a sekundę później złapałam za klamkę i wychyliłam się na
zewnątrz.
Rogacz stał do
mnie tyłem, blisko ulicy, ale kiedy usłyszał dźwięk uchylanych drzwi
natychmiast się obrócił, obdarzając mnie zagadkowym spojrzeniem. Obserwował,
jak powoli wysunęłam się do przodu, zamykając za sobą cicho drzwi.
– Cześć –
mruknęłam, czując mrowienie pod wpływem jego wzroku, który spoczął na mojej
szyi. Powinnam być na to gotowa, odkąd pobiegłam za nim w Hogwarcie, ale nic
nie mogło przygotować mnie na uczucie towarzyszące jego spojrzeniu po
tygodniach deprywacji. Bardzo powoli podszedł do mnie, sięgając do szalika i
dotykając go palcami swojej prawej ręki.
– Masz mój
szalik – zauważył.
– Uznałam, że
to dobra pogoda, żeby się cieplej ubrać – powiedziałam cicho, a Gryfon zaśmiał
się, przenosząc wzrok na moją twarz. Zaśmiał! – Co tutaj robisz?
Chłopak
zastanawiał się przez chwilę, jakby analizował wszystkie za i przeciw, a
później spojrzał na mnie poważnie.
– Jakimś cudem
znowu sprawiłaś, że nie mogłem przestać o tobie myśleć.
Zabrakło mi
tchu, kiedy na dobre dotarło do mnie znaczenie jego słów. Powoli pokiwałam
głową, zastanawiając się, co można odpowiedzieć na takie słowa? Czy było
cokolwiek, co mogłam powiedzieć? Poczułam, jak coś zatańczyło w moim brzuchu,
kiedy Rogacz przekrzywił głowę, a spod jego swetra wysunął się kolorowy rzemyk.
– Dostałeś mój
prezent – zauważyłam, wskazując na jego szyję.
– Mhm –
potwierdził chłopak, sięgając dłonią ku ozdobie. – Stwierdziłem, że podziękuję
ci za niego osobiście.
–
Podziękowania przyjęte.
– Problem jest
tylko taki, że nie mam nic dla ciebie – powiedział cicho z lekkim uśmiechem
błąkającym się na jego ustach. – Chyba nie spodziewałem się, że jednak się będę
do ciebie odzywał.
– Wystarczy
mi, że się odzywasz.
Między nami
zapanowała cisza wypełniona jakąś dziwną ekscytacją. Wciąż trzymał rękę na
koralikach, bawiąc się nimi palcem wskazującym, a ja nie mogłam przestać myśleć
o tym, że tak dawno nie czułam dotyku jego dłoni na swoich. Gryfon przyglądał
mi się przez dłuższą chwilę, a potem spojrzał przez ramię, w kierunku iskrzącej
w świetle latarni uliczce.
– Może się
przejdziemy?
– Okej –
odpowiedziałam, uświadamiając sobie, że to lepszy pomysł, od sterczenia pod
moim domem, przez którego okno w każdym momencie mógł wychylić się któryś z
moich rodziców. Z drugiej strony, nie rozmawialiśmy w ten sposób od tygodni i
poczułam, że ogarnia mnie strach, na wspomnienie tych wszystkich momentów, w
których omijał mnie na korytarzu, udając, że nie istnieję.
Powoli
ruszyliśmy wzdłuż chodnika, zerkając na siebie w ciszy, spłoszeni swoją
obecnością.
– Więc… Jak się
czuje twoja mama?
– W porządku –
odpowiedział po chwili, patrząc przed siebie.
– To dobrze –
mruknęłam cicho, czując panikę łapiącą mnie za gardło. Nagle zrobiło się między
nami bardzo niezręcznie, jakby niewypowiedziane słowa zawisły prosto przed
naszymi twarzami, uniemożliwiając normalną rozmowę. James podrapał się w ciszy
po głowie, a potem zerknął na mnie przelotnie, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Lekarz
powiedział, że najgorsze już za nami – dodał w końcu, wypuszczając z płuc długi
oddech.
– To naprawdę
dobrze, James.
Na dźwięk
swojego imienia jego spojrzenie natychmiast powędrowało w moim kierunku. Czując
na sobie palący wzrok, również zerknęłam na jego twarz, próbując zachować
odwagę i nie odwrócić się w drugą stronę.
– Nie byłem
pewny, czy powinienem tu przyjechać – powiedział w końcu chłopak, przyglądając
mi się, jakbym była ciekawym okazem w zoo. Przełknęłam ślinę, nie do końca
wiedząc co mam mu odpowiedzieć.
– Więc co cię
przekonało?
– Chyba
jeszcze czekam na jakiś powód, który sprawi, że to będzie dobra decyzja.
Tym razem to
ja zamilkłam, czując rumieńce wypływające na moje policzki. Nie byłam dobra w
rozmowach o uczuciach, a już tym bardziej o takich, który były dla mnie zupełną
nowością i zaskoczeniem.
– Na pewno
miałeś ich nazbyt wiele, żeby zostać w domu.
– Wręcz
przeciwnie – mruknął Gryfon, uśmiechając się pod nosem. – Po tym, jak Syriusz
przez całe święta bawił się w panią domu, nie mogłem doczekać się, żeby się
stamtąd wyrwać.
– Syriusz?
Panią domu? – zaśmiałam się nerwowo.
– Mhm, zrobił
nawet pudding bożonarodzeniowy – westchnął Rogacz. – Musiałem go powstrzymywać,
od zamieszkania w kuchni z obawy, że jak tak dalej pójdzie, to w końcu nas
wszystkich otruje.
Tym razem nie
udało mi się powstrzymać śmiechu. James również uśmiechnął się, obserwując jak
chichoczę, zakrywając twarz dłonią. Coś jednak czaiło się w jego wzroku, coś,
co nie dawało mi spokoju. W końcu i on zauważył, że zaczęłam przyglądać mu się
nerwowo.
– Lily –
zaczął, za później zatrzymał się w pół kroku, jakby zastanawiał się nad
słowami, które chciał powiedzieć. Z mocno bijącym sercem przyglądałam się mu,
starając się schować drżące dłonie w połaciach płaszcza. – Naprawdę nie wiem,
co tutaj robię.
– Poczekaj –
mruknęłam, wyciągając rękę w jego kierunku, kiedy drgnął, jakbym się bała, że
zaraz odwróci się i odejdzie, zostawiając mnie tu samą.
Jego
spojrzenie przepełnione było jakąś nieznaną mocą, pod wpływem której przeszedł
mnie dreszcz, kiedy odchrząknęłam.
– Rozumiem, co
chciałaś powiedzieć przed Błędnym Rycerzem, ale musisz też zrozumieć, że
wszystko co powiedziałem podczas naszej kłótni… Nie wycofam tych słów. Nie
dlatego, że nie mogę. Dlatego, że wciąż tak myślę. To ciągnie się już zbyt
długo.
– Wiem –
szepnęłam, kiwając głową. Musiałam zamrugać kilka razy z obawy, że zauważy moje
przeszklone oczy. – Rozumiem.
– Nie wiem,
czy rozumiesz – powiedział trochę dobitniej, podnosząc lekko głos. – Czasem
zastanawiam się, czy nie mówimy w dwóch zupełnie innych językach.
– James –
zaczęłam, kręcąc głową i ruszając przed siebie. Czułam, że nie mogę już dłużej
stać w miejscu, z obawy, że myśli gromadzące się w mojej głowie w końcu
wybuchną.
Poczułam, jak
jego dłoń zacisnęła się na mojej, a nasze ręce napięły się, kiedy spróbował
mnie zatrzymać. Z całych sił próbowałam opanować dudniące serce, kiedy
przełykałam ślinę, spoglądając w jego kierunku.
James
przyglądał się naszym złączonym dłoniom, jakby był zdziwiony tym, co się stało.
Jakby nie planował mnie dotykać. A kiedy podniósł wzrok, jego oczy błyszczały.
– Nie wiem,
czy będę… Nie wiem czy potrafię…
– Spróbuj –
szepnęłam, kręcąc głową i zaciskając usta, chociaż nie do końca rozumiałam, co
chciał powiedzieć. Do oczu zaczęły napływać mi łzy, kiedy uświadomiłam sobie,
że ta rozmowa wcale nie musiała skończyć się dobrze.
– Nie wiesz,
czego ode mnie wymagasz – powiedział ostro, zaciskając palce na mojej dłoni w
złości. – Mam ochotę zacząć krzyczeć.
– Więc krzycz.
– Właśnie w
tym rzecz! – zawołał, zerkając ponownie na nasze złączone ręce. – Chcę
krzyczeć, chcę, ale nie mogę! A mam ochotę złapać cię i nawymyślać ze te
wszystkie miesiące!
– Więc czemu
tego do tej pory nie zrobiłeś?
– Myślisz, że
nie chciałem?! – wykrzyczał chłopak, zaciskając mocno zęby. – Myślisz, że nie
powstrzymywałem się od krzyku za każdym razem, kiedy ogarniała mnie
bezsilność?!
– Więc czemu…
– Ty wciąż nic
nie rozumiesz! Nic nie wiesz, chociaż próbowałem ci to tyle razy powiedzieć!
Jego dotyk
mnie parzył. Nie potrafiłam odciąć się od wspomnień jego palców, kręcących małe
kółeczka na mojej dłoni, wodzących po moich rękach w tak zupełnie inny sposób.
Sprawiały, że czułam się winna.
– Masz rację,
nie wiem. Nie mam pojęcia – zaczęłam napinając nasze ręce, kiedy postawiłam
pierwszy krok do tyłu. W końcu moja dłoń wyślizgnęła się z tej należącej do
niego, a ja odetchnęłam głęboko. – Ale… ja chyba… – Cholera, pomyślałam.
Wyduś to z siebie! – Ja chyba chciałabym mieć szansę się dowiedzieć.
– Problem jest
taki, że czasem myślę, że łatwiej mi by było cię znienawidzić.
– Więc czemu
tego nie zrobisz?
– Bo nie
potrafię! – zawołał, wyrzucając ręce w powietrze. – Choćbym chciał! A naprawdę
chciałem, nawet nie wiesz jak bardzo. Cholera, siedem lat w jednej Wieży, a
ja wciąż nie mogę się otrząsnąć z wrażenia, jakie na mnie robisz!
Moje usta
zadrgały, kiedy płomyk nadziei rozpalił się w mojej piersi, łaskocząc mnie
przyjemnie po żebrach.
– Jakie
wrażenie na tobie robię?
– Dobrze wiesz
– mruknął szorstko, spoglądając na mnie spode łba.
– Nie –
szepnęłam kręcąc głową. – Chyba nie wiem.
– Przestań –
zaczął, kręcąc głową, kiedy prawie jak w letargu wyciągnęłam rękę w jego
kierunku, uświadamiając sobie, że czuję się, jakbym nie była w stanie
kontrolować swoich ruchów. Chciałam go dotknąć, palce aż mrowiły mnie od
wspomnień jego ciepłej skóry.
– Ale…
– Lily –
warknął, łapiąc mnie za przedramię, jakby chciał powstrzymać mnie przed dalszym
ruchem. – Co ty wyprawiasz?
– Próbuję z
tobą rozmawiać.
– Nie, co
robisz?
– Ktoś kiedyś
powiedział mi, że nadwyrężam pokłady jego cierpliwości – zaczęłam, uśmiechając
się lekko, jakbym się z nim drażniła, chociaż w środku paliłam się ze wstydu,
jak przyłapane na gorącym uczynku dziecko. Może rzeczywiście lepiej by było,
gdyby mnie znienawidził, skoro nawet moje ciało nie wiedziało, czego tak
naprawdę chce.
– Lily…
– A potem
stwierdził, że je wyczerpałam – zaczęłam wyliczać, znowu wyślizgując się z jego
uścisku i cofając się po omacku, nie odrywając wzroku od jego twarzy.
– Co
robisz?
– A jak
myślisz?
Coś w jego
twarzy w końcu lekko drgnęło, jakby rozjaśniając ją, kiedy pokręcił głową. W
odpowiedzi uśmiechnęłam się, zastanawiając się, czy sama wiedziałam, co
wyrabiam.
– Nie mam do
ciebie siły – wyszeptał, prawie odwzajemniając uśmiech.
– To chyba też
mi mówiłeś – droczyłam się, aż w końcu kącik jego ust uniósł się lekko.
– Naprawdę nie
wiem, co mam z tobą zrobić.
– Improwizuj.
Coś zamigotało
w jego oczach, głód, którego nie widziałam tam od tygodni. Poczułam, jak miękną
mi kolana pod wpływem spojrzenia, jakie mi posłał. A kiedy ruszył w moim
kierunku, zrobiłam jedyne co przychodziło mi do głowy – pobiegłam w przeciwnym.
Śmiech wyrwał
się z mojej piersi, kiedy wiatr uderzył w moją twarz, rozwiewając wypadające z
kucyka kosmyki. Czułam, że mnie dogania, ale nie potrafiłam łudzić się, że będę
w stanie go przegonić. Kiedy jego ręka zacisnęła się na moim płaszczu,
poczułam, jak materiał zsuwa się z moich ramion, więc korzystając w okazji,
wyrwałam się, całkowicie wyskakując z jedynego ubrania chroniącego mnie przed
zimnem nocy. Zachichotałam, sięgając ręką do tyłu i wymacując śnieg zgromadzony
przy ulicznym murku.
– Urocze –
skomentował James, kiedy jego wzrok zjechał na moją piżamę, a ja zacisnęłam
usta speszona, obserwując, jak powoli zbliżał się krok za krokiem. Poczułam, że
napięcie między nami w końcu minęło, zamieniając się w coś zdecydowanie
bardziej elektryzującego. – Czy to misie?
– Stój –
zagroziłam, wystawiając przed siebie rękę, ale ledwo byłam w stanie powstrzymać
się przed chichotem.
– Bo co? –
zapytał, drocząc się ze mną.
– Bo tego
pożałujesz. Jestem dobra w okładaniu facetów pałką.
– Mhm –
mruknął, uśmiechając się do mnie złośliwie. Poczułam, jak coś roztapia się w
moim wnętrzu na ten widok, zupełnie jakbym nie wierzyła, że potrafił tak
jeszcze na mnie spojrzeć. – Jest tylko jeden problem. Nie widzę tu żadnej
pałki. – Przez sekundę przyglądał mi się, jak drapieżnik swojej zdobyczy, a w
kolejnej rzucił się do przodu.
Pisnęłam,
rzucając śnieżka na oślep i jakimś cudem trafiając prosto w jego szyję.
– Ty – zaczął,
kręcąc głową, a później jego ręce obwinęły się wokół mojej talii, kiedy
pociągnął mnie do tyłu, powodując, że oboje wpadliśmy w gigantyczną zaspę.
Zaśmiałam się
głośno, czując, jak zimno przenika przez moją koszulę, wpada za kołnierz i
łaskocze mnie po nagiej skórze. James uniósł się na wyprostowanych rękach i
zawisł nade mną, kiedy marszcząc nos próbowałam zdmuchnąć z jego czubka kilka
osamotnionych, łaskoczących mnie śnieżynek. Na jego ustach czaił się uśmiech,
gdy przyglądał mi się w zamyśleniu. W końcu podniósł jedną rękę i delikatnie
strzepnął śnieg w mojej twarzy, trochę zbyt długo dotykając mojego policzka.
Był tak blisko, że mogłam policzyć jaśniejsze plamki w jego oczach. Poczułam,
jak moje ręce zaczynają drgać, chociaż nie byłam pewna, czy chodziło o zimno,
czy jego wzrok, który sunął po mojej twarzy. Obserwowałam, jak bardzo powoli
nabrał głęboki wdech, a później otworzył usta, ale żadne słowa ich nie
opuściły. Wpatrywał się we mnie, zupełnie zaskoczony, a ja zaczęłam zastanawiać
się, czy to ten moment, w którym wszystko zmieni się raz na zawsze? A potem,
sekundę przed tym jak miał w końcu coś z siebie wydusić, poczułam, że nie mogę
dłużej się powstrzymać i kichnęłam głośno, obracając głowę gwałtownie w prawą
stronę. Śnieg wsypał mi się na przylegający do tej pory kołnierz, a ja
pisnęłam, czując przechodzące mnie dreszcze.
James
roześmiał się głośno, prostując się i łapiąc za brzuch. I chociaż miałam wtedy
większe zmartwienia, uświadomiłam sobie, że tak długo czekałam na ten dźwięk,
iż nagle wszystko straciło na znaczeniu.
– To nie jest
śmieszne! – zawołałam, próbując wygrzebać śnieg palcami, ale poczułam jedynie,
jak przesuwał się coraz głębiej. – Pomocy!
Chłopak podał
mi rękę i pomógł wstać, wciąż trzęsąc się ze śmiechu. Zmarszczyłam brwi,
próbując wytrzepać piżamę, która zaczęła już całkiem przesiąkać pod wpływem
roztopionego śniegu. Wyglądałam tak, jakbym obtoczyła się w cukrze pudrze.
Wysuwając dolną wargę do przodu założyłam ręce na piersi, próbując powstrzymać
się od dreszczy. James pokręcił głową, a potem założył za ucho kosmyk moich
mokrych włosów.
– Matko,
jesteś lodowata – powiedział, wzdychając, kiedy musnął mój policzek.
– To nie moja
wina, że najpierw mnie rozebrałeś, a potem wepchnąłeś do śniegu! – zawołałam,
szczękając zębami, ale nie potrafiłam ukryć rozbawienia w moim głosie.
– Uwierz, że
gdybym chciał cię rozebrać… – zaczął James, odwracając się w poszukiwaniu
mojego płaszcza. Poczułam, jak oblewam się rumieńcem, dziękując Merlinowi za
to, że stał do mnie tyłem. Po chwili wrócił ze zgubą, zarzucając ją na moje
plecy i zaciskając mocno wokół moich ramion. Kiedy ponownie kichnęłam, jego
twarz złagodniała, a ja rozpoznałam w jego wzroku zawód.
– Lepiej
wracajmy, bo złapiesz przeze mnie zapalenie płuc.
Siorbnęłam
nosem, kiwając głową. Ciężko było mi zebrać myśli pod wpływem jego spojrzenia i
słów obijających się o moją głowę. Powoli ruszyłam, łapczywie nabierając
oddech, jakbym dopiero co przebiegła maraton.
– A twoje
święta?
Zmarszczyłam
brwi, zerkając na niego zdziwiona, nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi. Na
jego twarzy malowała się konsternacja, jakby się mocno nad czymś zastanawiał, a
kiedy przyjrzałam się jego drgającym dłoniom, zrozumiałam, że tak jak ja,
zupełnie nie wiedział co miał teraz zrobić. Ani co powiedzieć.
– Ja swoje
spędziłem między szpitalem a kuchnią ze śpiewającym pod nosem kolędy Syriuszem,
ale wciąż nie wiem, jak minęły twoje – wyjaśnił.
Uśmiechnęłam
się lekko, zdając sobie sprawę, że próbował rozładować napięcie.
– Nic
specjalnego. Petunia miała przyjechać ze swoim nowym narzeczonym, ale
kiedy dowiedziała się, że wracam z Hogwartu, pokłóciła się z mamą i została w
Londynie. Chyba uznała, że Vernon nie jest gotowy na to spotkanie.
– A ty byłaś?
– Ja? Chyba
tak – mruknęłam, wzruszając ramionami. – To tylko jakiś gościu, którego moja
siostra uznała, za godnego spędzenia razem reszty życia. Co mogło pójść nie
tak?
– Jeśli dobrze
pamiętam z poprzednich wakacji, chyba nie macie zbyt dobrych relacji –
podsunął.
– Dobrze
pamiętasz. Żałuję jedynie, że nie było z nami babci. To były pierwsze święta, w
które jej zabrakło i…
Zamilkłam, nie
do końca wiedząc, co powinnam więcej powiedzieć. Ze smutkiem zauważyłam, że nie
byliśmy już daleko mojego domu. Wiedziałam, że musiało być późno, zdecydowanie
zbyt późno, żebym mogła przebywać na zewnątrz, zwłaszcza sam na sam z
chłopakiem. W myślach zaczęłam modlić się, żeby moi rodzice się nie obudzili i
nie zauważyli mojej nieobecności. Jeszcze tego brakowało mi po mojej
wczorajszej rozmowie z mamą.
– Masz już
jakieś plany na sylwestra?
– Mary
zaprosiła nas do siebie – mruknęłam, kiwając głową.
– To świetnie,
przynajmniej nie będziesz musiała siedzieć sama.
– Tak, chociaż
mama była niepocieszona – zaśmiałam się. – A ty?
– Raczej
spędzimy go w domu, nie chcę zostawiać taty samego – powiedział, uśmiechając
się. – Zawsze możesz mnie odwiedzić.
Poczułam, że
rumienię się pod wpływem jego spojrzenia. Miałam wrażenie, że ciągle graliśmy w
grę powtarzania po sobie słów, licząc na to, że ich znaczenie się zmieni. Moje
serce biło jak oszalałe, kiedy próbowałam się pozbierać i skleić jakąś
odpowiedź, ale nic nie przychodziło mi do głowy. W końcu zachichotałam,
spoglądając na niego z ukosa.
– A Syriusz
będzie gotował?
Rogacz również
się zaśmiał, a ja poczułam, jak lód, który od dłuższej pory krążył w moich
żyłach w końcu zaczął się roztapiać. Nie wiedziałam na czym do końca staliśmy,
ale opanowało mnie poczucie nadziei, jakby nagle wszystko stało się odrobinę
prostsze.
Kiedy przed
nami wyrósł ośnieżony podjazd mojego domu, przełknęłam ślinę, powoli schodząc z
chodnika. Zerknęłam w kierunku Jamesa, który wydawał się nieobecny, z
zamyśleniem spoglądając gdzieś w przestrzeń. W końcu zerknął na mnie, jakby się
nad czymś zastanawiał.
– Więc… –
zaczęłam, łącząc swoje dłonie przed sobą i zaciskając usta. Chłopak uśmiechnął
się do mnie, podchodząc bliżej. Światło ulicznych latarni zamigotało, kiedy
wiatr poruszył koronami pobliskich drzew, strącając trochę śniegu na ziemię.
– Więc –
powtórzył cicho, odgarniając z mojej twarzy wilgotne kosmyki. Pomyślałam, że
moje krótkie włosy zdecydowanie nie nadawały się do kucyka, skoro tyle z nich
zdążyło wysunąć się spod gumki.
– Zakładam, że
zobaczymy się dopiero w zamku – mruknęłam cicho, czując puls tętniący pod moją
skórą. James przyglądał mi się tajemniczo, nie odpowiadając przez dłuższą
chwilę.
– Tak,
zakładam, że tak.
Między nami
znowu zapadła cisza. Przełknęłam ślinę i zanim zdążyłam się powstrzymać,
ponownie kichnęłam.
– Robisz to
specjalnie, żeby wywołać u mnie wyrzuty sumienia za wrzucenie cię do śniegu? –
zapytał, unosząc obie brwi do góry, a ja zachichotałam. Coś w końcu opadło z
moich barków, jakiś ciężar, którego nie spodziewałam się tak długo nosić.
Powoli podeszłam do chłopaka i przytuliłam go mocno, biorąc głęboki wdech.
Uwielbiałam jego perfumy, chociaż były dużo subtelniejsze niż Syriusza.
Pachniały czymś głębokim i słodkim, mieszając się z zapachem jego skory i płynu
do mycia ciała.
– Dam ci knuta
za twoje myśli – powiedział James tak cicho, że na początku byłam pewna, że się
przesłyszałam. Dopiero kiedy zerknęłam w górę uświadomiłam sobie, że przyglądał
mi się, jakby czekał na odpowiedź.
– Są warte
przynajmniej galeona – zapewniłam go, odsuwając się w końcu, a jego usta
ułożyły się w psotnym uśmiechu, który tak lubiłam. – Między nami… wszystko
okej?
Dopiero po
chwili zrozumiałam, że to było głupie pytanie. Między nami nigdy nie było okej.
Zacisnęłam usta, uświadamiając sobie, że tak bardzo potrzebowałam zapewnienia o
tym, że cała ta farsa z unikaniem się i nie rozmawianiem w końcu się skończy,
że nie liczyło się dla mnie, co właściwie oznaczała dzisiejsza rozmowa. Jakby
na potwierdzenie tych słów, James przekrzywił głowę i westchnął pod nosem.
– Zależy co
masz na myśli, mówiąc okej.
– Zapytaj mnie
w zamku – szepnęłam, stawiając krok do tyłu. Jego oczy zabłyszczały, gdy
posłałam mu lekki uśmiech. – Dobranoc James.
Widziałam
wahanie na jego twarzy, kiedy analizował moje słowa. W końcu nachylił się nade
mną i musnął ustami mój policzek, sprawiając, że zadygotałam.
– Dobranoc,
Lily.
Całował mnie
już tak wcześniej, wielokrotnie, podczas zakładu. Ale kiedy jego ciepły oddech
owiał moją skórę, coś obudziło się w moim podbrzuszu, prosząc o więcej. Po raz
pierwszy zawahałam się, próbując ocenić, co oznaczał ten pocałunek.
Wiedziałam
jedno. Tej nocy miałam nie zmrużyć oka.
Bardzo powoli
wycofałam się, obserwując, jak chłopak wsunął ręce do kieszeni, obrzucając mnie
zagadkowym spojrzeniem, a potem z cichym pstryknięciem deportował się.
– Cholera –
szepnęłam, nabierając głęboki oddech. Zakołysałam się, próbując nie myśleć o
jego wzroku, sunącym po mojej twarzy, o jego oczach i drgających ustach. Z
całych sił próbowałam wymazać jego obraz spod półprzymkniętych powiek, co było
praktycznie niemożliwe.
Nie
rozumiałam, co oznaczały te nocne odwiedziny i na czym stanęliśmy. Nie mogłam
doszukać się prawdziwego znaczenia wszystkich wypowiedzianych słów, jakby nadal
brakowało pomiędzy nimi tych kilku najważniejszych. Westchnęłam, odwracając się
w końcu w kierunku drzwi, z zamiarem wypicia szklanki gorącego mleka, a może
nawet całego dzbanka. I kiedy postawiłam pierwszy krok, usłyszałam za sobą
znajome pstryknięcie.
Z duszą na
ramieniu odwróciłam się, spoglądając na sylwetkę zgarbionego chłopaka, który
wpatrywał się we mnie w zupełnej ciszy, analizując moją zdziwioną minę.
–J-James? –
wydusiłam z siebie, a moje serce załomotało boleśnie, kiedy Gryfon pokręcił
powoli głową. Dlaczego wrócił?
Dobrze wiesz, przemknęło mi
przez myśl, gdy przełknęłam ślinę, wpatrując się w niego intensywnie, jakby był
jedynie złudzeniem, mającym zaraz rozpłynąć się w powietrzu.
– Nie po to tu
przyszedłem – powiedział cicho, w końcu stawiając pierwszy krok, a ja poczułam,
jak uderza we mnie fala gorąca. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz tak na mnie
patrzył. Rozpalając ogień w każdej komórce mojego ciała. – Nie przyszedłem
tutaj po to, żeby znowu odejść z niczym. Mam wrażenie, że na tym ciągle polega
nasza relacja. W kółko bawimy się w kotka i myszkę, zbliżając się i uciekając
od siebie, a ja mam tego dość. Stąpania po odłamkach lodu, bojąc się, że
pochłonie mnie woda. Analizowania każdego twojego słowa w oczekiwaniu, że
odkryje w nich jakieś ukryte znaczenie, na które tak długo czekałem. Liczenia,
że w końcu coś się zmieni. Kochania i nienawidzenia cię na zmianę.
Kochania. Jego słowa
odbijały się echem w mojej głowie, a ja zakołysałam się na piętach, prawie
zachłystując się na myśl o ich znaczeniu. Coś we mnie miało ochotę zacząć
krzyczeć, czułam się tak, jakbym miała zaraz popaść w obłęd. Nie byłam w stanie
zebrać się w sobie, by zareagować, zupełnie jak podczas naszej kłótni. I gdy
zaczęło do mnie docierać, co oznaczało to obezwładniające uczucie w mojej
piersi, chłopak odezwał się ponownie.
– Nie potrafię
tak dłużej, chociaż wychodzi na to, że tobie przychodzi to z niesamowitą
łatwością. Jak przez ostatnie półtorej roku.
– Chyba
żartujesz – wyszeptałam, czując, jak robi mi się gorąco, kiedy w końcu
przełamałam barierę w mojej głowie. – Myślisz, że tylko ty masz prawo do
poczucia zranienia? A co ty mi robiłeś przez cały ten czas?!
– Ja?! –
zawołał, a moje serce załomotało tak głośno, że byłam pewna, że też to
usłyszał.
– A kto inny?
Kto sprawiał, że tygodniami nie mogłam spać po nocach, nie mogłam
oddychać, bo…
– Torturowałaś
mnie każdym spojrzeniem i dotykiem, a ja nie potrafiłem ci odmówić, bo właśnie
tak na mnie działasz – przerwał mi, wyrzucając ręce w powietrze. – Jesteś jak
narkotyk, zakazany owoc, którego nie powinienem zrywać, a o którym nie potrafię
przestać myśleć. A później w całej swojej niewiedzy wymyśliłaś ten zakład, a ja
nie mogłem ci odmówić, nie potrafiłem, chociaż wiedziałem, że to będzie moja
zguba. I pomimo tego, że za każdym razem, kiedy byłaś obok, a ja łapałem cię za
rękę, moje serce na moment stawało, ty wydawałaś się zupełnie nie zwracać na to
uwagi, jakby twój świat się nie zatrzymywał, jakby to, co się działo między
nami nie sprawiało, że wszystko inne blakło!
– Mojej
niewiedzy?! Nie znosiłam tego, co potrafiłeś zrobić ze mną jednym swoim
spojrzeniem! Nie znosiłam tego, jak czułam się, kiedy byłeś obok! Robiłam
wszystko, żeby to naprawić, próbowałam się odsunąć, licząc, że może to pomoże,
ale potem nazwałeś mnie hipokrytką i od tamtej pory mam wrażenie, że nie
potrafimy robić nic innego, niż się kłócić!
–Nie
przyszedłem się z tobą… – zaczął chłopak, ale natychmiast mu przerwałam,
unosząc głos.
–
Nawrzeszczałam na ciebie na korytarzu, bo sprawiasz, że nie wiem, co mam ze
sobą zrobić! Sprawiasz, że nie potrafię trzeźwo myśleć! Oszukiwałam się, że ten
głupi zakład niczego nie zmieni, ale prawda jest taka, że zmienił wszystko, a
ja bałam się do tego przyznać, bo to oznaczało zburzenie WSZYSTKICH murów,
które wokół siebie budowałam! – Poczułam się tak, jakby słowa wylewały się ze
mnie strumieniem, którego nie potrafiłam już dłużej powstrzymywać. Zrozumiałam,
że próbowałam powiedzieć mu to przed wyjazdem na święta, ale nie było na to
czasu. I nagle wiedziałam już, dlaczego tak bardzo zabolał mnie ten miesiąc
izolacji z jego strony. – Nie bałam się, że ty się we mnie zakochasz!
Bałam się, że to ja zakocham się w tobie.
Przez moment
na jego twarzy malował się szok, kiedy wpatrywał się we mnie w osłupieniu,
przeskakując wzrokiem pomiędzy moimi oczami, jakby czegoś w nich szukał.
–Nie
przyszedłem się z tobą kłócić – powiedział cicho, przysparzając mnie o
dreszcze.
–Więc po co?!
– krzyknęłam, kręcąc głową. – Do cholery, po co tutaj przyszedłeś?
Między nami
zapanowała cisza, kiedy jego klatka piersiowa unosiła się szybko, a oczy
skanowały moją twarz. To nie mogło trwać więcej niż kilka sekund, ale kiedy w
końcu drgnął, fala gorąca uderzyła w moje ciało jak tsunami.
– Po to.
Zachłysnęłam
się powietrzem, kiedy ruszył w moim kierunku, sięgając do mojej twarzy i
przyciągając mnie mocno do siebie, a jego usta w końcu spoczęły na moich.
Moje serce
zatrzymało się na moment, a setki fajerwerków wybuchły pod moimi zamkniętymi
powiekami, kiedy jego wargi zadrgały, przesuwając się delikatnie, jakby bał
się, jak zareaguję. Poczułam się tak, jakby setki drobnych igiełek wbiły się w
moją skórę, kiedy ogarnęło mnie poczucie ekscytacji, przetaczające się falą po
moim ciele, pochłaniając wszystkie inne uczucia. Każdy jego ruch wywoływał
ciarki, a kiedy jego dłonie wsunęły się w moje włosy westchnęłam głośno, czując
się tak, jakby cały świat wirował. Gdyby mnie wtedy puścił, byłam pewna, że
osunęłabym się na ziemię. Gdzieś wyżej zerwał się wiatr, uderzając w biały puch
i ponosząc go za sobą, przyprószając nas iskrzącymi drobinkami, kiedy jego ręka
zsunęła się po powoli moich plecach. Nie zauważyłam nawet, kiedy mój płaszcz
spadł na ziemię.
I nagle
wszystko stało się tak proste. Pochłonęła mnie fala zrozumienia, niosąca za
sobą uczucie ulgi. Miał rację. On nie mógł dłużej czekać. A ja miałam dość
czekania.
Tysiące
błyskających fajerwerków pod moimi oczami zamigotało, kiedy zarzuciłam ręce na
jego szyję, pozwalając całkiem pochłonąć się szumowi krwi dudniącemu w moich
uszach, czując się tak, jakbym miała zaraz zemdleć. Zadrżałam, gdy jedną ręką
pociągnął mnie lekko za włosy, budząc wygłodniałego potwora w mojej piersi,
którego miesiącami próbowałam zamknąć najgłębiej jak potrafiłam. Znajomy zapach
świerku wypełnił moje nozdrza, gdy przejechałam dłonią po jego włosach,
wsuwając palce między pojedyncze kosmyki. Świerku i czegoś jeszcze. Czegoś
narkotycznego, co wydawało się tak bliskie. Nikotyny, przemknęło mi
przez myśl, gdy czule dotknął mojego policzka, a ja roztopiłam się pod wpływem
jego dotyku. Jego ręce przesunęły się wzdłuż moich pleców, pozostawiając za
sobą palące ślady, a ja westchnęłam cicho w jego usta, czując krew buzującą w
moich żyłach, zagłuszającą cały świat.
Gdy jego język
wślizgnął się do środka, muskając mój, jęknęłam gardłowo, zupełnie tracąc dla
niego rozum. Czułam, jak uśmiecha się lekko, gdy przylgnęłam do niego, oddając
pocałunek ze zdwojoną mocą. Moje serce waliło jak oszalałe, a cały świat
wirował wokół nas w akompaniamencie białych i złotych błysków. Poczułam, jak
coraz bardziej zaczyna brakować mi tchu, kiedy chłopak w końcu odsunął się ode
mnie, opierając się swoim czołem o moje. Oboje dyszeliśmy ciężko, a nasze
oddechy mieszały się ze sobą. Czułam jego przyspieszony puls pod opuszkami
moich palców, które nadal znajdowały się wokół jego szyi.
– Lily –
szepnął, a jego głos wydawał mi się dziwnie zachrypnięty. Jego wciąż wilgotne
usta drgały, a w oczach czaiło się coś, co zawsze powodowało, że moje serce
myliło rytm. Patrzyłam na niego w skupieniu, czując się tak, jakbym mogła zaraz
odlecieć. Powstrzymywały mnie jedynie jego silne ramiona, zaciskające się wokół
mnie, jakby miał mnie już nigdy z nich nie wypuścić. – Ja… Ty…
Widziałam, że
szukał słów, zerkając na moje usta, ale nigdy nie dowiedziałam się, co chciał
mi powiedzieć, bo zanim udało mu się znaleźć te odpowiednie, stanęłam na
palcach, sięgając do jego twarzy i pocałowałam go znowu, czując, jak uśmiecha
się szeroko pod naporem moich warg.
Pachniał czymś
słodkim i uzależniającym.
Lasem i miętą,
nikotyną.
A ja pachniałam nim.
Piszę to trzy tygodnie później zaraz po tym jak przeżyłam zawał serca, usuwając cały ten rozdział przez zupełny przypadek. Przysięgam, że tylko jakimś zrządzeniem losu miałam go zapisanego w innym miejscu, bo inaczej zapłakałabym się chyba na śmierć.
Nie jestem w stanie odtworzyć tego, co tutaj napisałam, chociażbym chciała.
W ciągu tych 10 lat udało mi się zgromadzić milion marzeń, a 9 marca spełniło się jedno z nich. Pomimo upływu lat wciąż zaskakujecie mnie wyświetleniami i komentarzami i nie mogłabym być bardziej szczęśliwa, świętując z wami ten dzień.
Wciągu tych 10 lat na blogu pojawiło się ponad 800 komentarzy, a zajrzeliście tu ponad 117 tysięcy razy. I jestem wdzięczna za każdy jeden raz.
Jest tylko jedna rzecz, o którą prosiłam i o której wciąż pamiętam, która musi się tutaj pojawić.
O zdmuchnięcie wraz ze mną świeczek, za te 10 lat przygód.
Dziękuję, za wszystkie marzenia, które spełniliście.
Wasza,
Ati
JESTEM PIERWSZA
OdpowiedzUsuńMUNS
A teraz pełnoprawny komentarz.
UsuńPiszę go na bieżąco, bo przy 60 stronach zapomnę pod koniec co było na początku, więc uznajmy, że to reakcje w czasie rzeczywistym.
Na początku zamiast „cale” przeczytałam „ciała”. Podcasty kryminalne tak bardzo XD
Lily i Syriusz 🥹 Kochani moi. Tak bardzo cieszę się na ich relacje. I Syriuszu jesteś psiapsi Lily czy tego chcesz czy nie, haha ❤️ Miód rozlewa mi serce, gdy widzę, że troszczy się o oboje 😭
„Czy naprawdę tak szybko był w stanie wykreślić mnie ze swojego życia?”
Lily, kurwa, a co on ma prowadzić życie pustelnika, bo się pokłóciliście. Nikt Cię znikąd nie wykreśla, litości…
Lily jest tak niezdecydowana i rozchwiana, że naprawdę działa mi na nerwy. Nie mogę już tego znieść.
A jednocześnie jest mi jej tak strasznie szkoda! I Jamesa też. Durne dzieciaki zagubione w swoich uczuciach i całej sytuacji. Chociaż nie wiem, czy możemy mówić o zagubieniu Jamesa, skoro on doskonale wie czego chce. Lily jest faktycznie niezdecydowana i rozchwiana, jak wspominałam, ale jest też przytłoczona całą sytuacją, tym że nie wie właściwie co czuje i czy w ogóle coś czuje. A to, że James ją ignoruje jeszcze potęguje wszystkie jej uczucia i dziewczyna totalnie nie wie co ze sobą zrobić.
To wszystko wygląda tak, jakby zerwali, kiedy tak naprawdę jeszcze nie byli razem i mnie to FRUSTRUJE. Chociaż wiem, że będę zachwycona w dalszej części rozdziału (bo sama mam o tym mówiłaś), ale no 😭😭😭
„– Patrzy się na ciebie – szepnęła mi na ucho. – Nie na grę ani nie na znicza. Na ciebie.”
Oh, oczywiście, że patrzy się na Lily 😭😭😭
Patronusy! Lily, ja dokładnie wiem o kim musisz myśleć, żeby ta łania wystrzeliła z twoje różdżki!!! I czas najwyższy, żebyś ty też to zrozumiała, uh.
Ohhh, jest i konfrontacja!
James jest okrutnie zraniony i ewidentnie ma już dosyć, czemu ani trochę się nie dziwię. Ale też wiem, że właśnie tego potrzebowała Lily. To głupie, ale ona chyba musiała poczuć, że James jej ucieka, żeby zauważyć ile dla niej znaczy 🥲
😲😲😲 —> moja mina, gdy James nie próbował jej od razu pomóc z nogą.
🥰🥰🥰—> moja mina, jak kilka akapitów później jednak jej pomógł, hihi.
Oh, jak się cieszę, że za nim pobiegła 😭 Spójrzmy prawdzie w oczy - James musiał pęknąć po takim „wejściu smoka” hahaha.
ALE CO JAK TO, ATI 😭😭😭
Ja się właśnie w tym miejscu spodziewałam tego na co czekam od CHOLERNYCH 10 LAT!!! I mi to zabrano, bo jebany autobus musiał odjechać. UHHHHHH
„Petunii w objęciach jakiegoś obszernego jegomościa, który przypominał dorodnego knura, chichocząc wesoło za ogromnym wąsem.”
UsuńKNURA 🤣🤣🤣 Kocham hahahaha
Idiotka Petunia w akcji, juhu.
„Jeśli się tak bardzo nad tym zastanawiasz, to oznacza, że już wybrałaś, tylko nie chcesz się jeszcze przed sobą do tego przyznać”
„Ale jeśli cię to pocieszy, uważam, że to dobry wybór.”
Aaaaaa ❤️🥹 W sedno, mamo Lily!!!
OMG. James rzuca w okno kamykami. Umieram z przesłodzenia 😭 Szkoda, że jednak nie wspiął się po oknie 😝
Ale tarzanie się w śniegu też mnie satysfakcjonuje, hahaha. Oh są tacy słodcy i już rozumiem dlaczego mówiłaś, że będziemy usatysfakcjonowane! Dożylna dawka Jily ❤️
I czuję, że w końcu zbliża się to, na co czekałam przez tyle lat 😭
Omg tak 😭😭😭
I to jakaś totalnie nieracjonalna reakcja mojego organizmu, bo autentycznie płaczę 😭
Szczypią mnie oczy i nie potrafię zebrać myśli, Ati.
James myśli, że czekał na to latami, a co ja mam powiedzieć!!! 🤣 Zaczęłam o nich czytać w gimnazjum, a niedługo kończę studia! PRAWIE PÓŁ ŻYCIA NA TO CZEKAŁAM! (+ nie przekroczyłaś deadline’u „do końca mojej magisterki” tylko dlatego, że odwlekłam w czasie to cholerne prawo XD ale powiedzmy, że masz zaliczone)
No genialna scena, co mam Ci Ati powiedzieć. Rozpływam się i mam ochotę to czytać w kółko i w kółko. Kocham ❤️🥹
Jak teraz wytrzymam do kolejnego rozdziału to nie mam pojęcia 😭
Wzrusza mnie bardzo ta 10 rocznica, serio. To daję mi jeszcze bardziej dosadne umiejscowienie w czasie, jak długo w tym siedzę. Bo brzmi to irracjonalnie - mam 25 lat i płaczę do bohaterów na blogu, którego odkryłam mając 15 lat. Nosz kurwa. 😭
Dla tych emocji sama wróciłam do pisania. Bo blogger dla wielu odchodzi w zapomnienie, a dla nas, dzieciaków wychowanych na fanfickach z onetu i bloggera, ma to takie wielkie znaczenie 🥹
Gratulacje Ati ❤️ Jestem z Ciebie cholernie dumna! Wiem, że momentami nie było prosto, ale te setki stron, tysiące godzin i milion wzruszeń - były warte małego cierpienia 🥹
Oh, no i przyznajmy - nie było lepszego momentu na pocałunek Lily i Jamesa niż 10 rocznica Stop Dreaming. Chyba po prostu musiało tak być.
Kocham i jeszcze raz gratuluję 🥹❤️
Moony
Kochana Muni!
UsuńAch, jaki cudowny długi komentarz! Dobra praktyka, pisać na bieżąco, lubię przeżywać z Wami emocje z czytania.
Jak pojawi się na SD wpis o ciałach pokrywających wszystko dookoła, to będzie znak, że zbliża się koniec opowiadania xd
Lily i Syriusz! To moje ulubione duo, zaraz po Jily i uwielbiam o nich pisać, Syriusz totalnie traktuje ją jak młodszą siostrę and I'm here for it!
Welp, z tym wykreśleniem coś jednak jest, skoro bez problemu poszedł sobie z ich znajomymi się bawić, a ona nie bo bała się, że będzie niezręcznie.
Wzmianka, że James nie jest zbyt zagubiony jest całkiem trafna - w dużej mierze przynajmniej on wie czego chce.
A z tym, że to wygląda, jakby ze sobą zerwali, to całkiem się zgodzę! Ale dobrze, niech pozna trochę swojego lekarstwa Lily.
"Oh, oczywiście, że patrzy się na Lily 😭😭😭" no a na kogo innego 😭
Patronusy to jeden z moich ulubionych trope'ów, ale tyle ich było, że musiałam zadecydować, które będą ważniejsze, a które mniej ważne. Ale na pewno będzie jeszcze sporo o patronusach *diabelski śmiech*
Omg konfrontacja była jedną z moich ulubionych scen, zwłaszcza jak go biła po plecach. I love it!
"ALE CO JAK TO, ATI 😭😭😭" - ha! haha! Taki właśnie był zamiar! Wiedziałam, że będziecie czekać. Ale od dawna wiedziałam, kiedy scena pocałunku ma nastąpić, a co ważniejsze gdzie, więc chociaż mnie kusiło, musiałam przeciągnąć.
Mama Lily - w punkt, ale mamy zawsze mają racje!
Tarzanie się po śniegu też było miłe do pisania, no i ten ciągły suspense czy to już, czy jeszcze nie.
I czułaś dobrze! Bardzo mi miło, że się wzruszyłaś. Chyba tak właśnie miało być!
Nie ważne z jakiego powodu nie przekroczyłam deadline'u, ważne, że nie przekroczyłam! Hahahahaha
Cieszę się, że scena Ci się podobała ❤️ I jesteś pierwszą Elitarną, która jej doczekała!
10 lat to kawal czasu, ale cieszę się, że tu ze mną jesteście.
I dziękuję za wszystkie słowa. Chyba rzeczywiscie tak miało być z tym pocałunkiem! Od kilku miesięcy już podejrzewałam, na kiedy on wypadnie i utrzymanie tego w tajemnicy przed Wami to była tortura.
Dziękuję Muni! I cieszę się, że się doczekałaś haha
Zaklepuje miejsce na 'kiedy w końcu przeczytam'!
OdpowiedzUsuńWszystkiego najlepszego z okazji rocznicy Atiś!!!
Ksenia :*
!!!
OdpowiedzUsuńK
Hello, Atiś!
UsuńZnów przychodzę z opóźnieniem, ale na szczęście tym razem z krótszym, haha. Bierzmy się za tego big boya!
Tak czułam, że to Syriusz do niej przyszedł. Idk, ale jakoś mnie rozczula myśl, że dowiedział się, co się stało i pomimo tego, że Lily jest głupiutka, to przyszedł i oferuje, że z nią pogada. A POTEM JĄ PRZYTULA I POZWALA JEJ SIĘ WYPŁAKAĆ. Najsłodszy.
Syriusz ma inicjały S.O.B... Pasujące do tej sceny XD (i jego życia ogólnie).
Remus też jest taki super, Boże, kocham go.
Ciekawe, skąd Remus wie, że to minie??? Niech lepiej się nie przygotowywuje na coś -,-.
Mega mi szkoda Lily, ale z drugiej strony, to zachowała się jak taka jędza ;_;.
"Ale później zaczynałam irytować się faktem, że nie dość, że zrobił ze mnie najgorszą bestię, to jeszcze po kolei nastawiał wszystkich przeciwko mnie." - co?????????????? jak niby nastawiał przeciwko tobie ich? Dosłownie Syriusz (i podejrzewam Remus) wiedzieli, co się stało, a i tak mogłaś z nimi pogadać i cię w jakiś sposób wspierali XD. DAJ SPOKÓJ.
"(...)zapytał Syriusz, obejmując Lupina i tarmosząc go po głowie" my boiiiis<3333
"– Jeśli brakuje ci szczęśliwych wspomnień, mogę zadbać o to, żeby nad tym popracować…" KURWA, CO ZA TYP HAHAHAH.
Ati, jestem zawiedziona, że Lily nie ma zielonej sukienki, just sayin xd.
Jezu, Lily mnie TAK DENERWUJE XD. Strasznie mnie wpienia to, że uważa, że James jest jej cokolwiek winny? I jeszcze drze na niego japę, że ma wrócić jej pomóc i go bije kijem XDDDD. Doroślij, Lily, pls.
"Jestem bardziej wytrwałym graczem od ciebie." - o stara XD. On dosłownie od kilku lat za tobą latał, do kogo ty mówisz takie rzeczy.
"– Chodzę po okolicy i rzucam ludziom kamykami w okna, żeby sprawdzić kto już śpi, a kto jeszcze nie – odpowiedział chłopak, spoglądając na mnie z uniesionymi brwiami." I JUST GIGGLED
"A skoro tu przyszedł, nie liczyło się dla niego, którą wersję Lily zobaczy." <3.
"– Jakimś cudem znowu sprawiłaś, że nie mogłem przestać o tobie myśleć." PISK.
Co to za słodkie tarzanie się w śniegu aaaaa.
Wgl James jest dla mnie taki... "intensywny"? Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale jak opisujesz, że on skupia całą swoją uwagę na Lily, to mam takie... Damn, dajcie mi kogoś, kto jest taki w stosunku do mnie.
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
WIEDZIAŁAM WIEDZIAŁAM WIEDZIAŁAM
"Pachniał czymś słodkim i uzależniającym.
Lasem i miętą, nikotyną.
A ja pachniałam nim".
CO TO BYŁ ZA ROZDZIAŁ AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
IM JUST JISIDWKDD
Ten kiss ci wyszedł super, Ati. Cieszę się, że tyle nad nim pracowałaś, bo zdecydowanie było warto!!!
I Lily będzie miała cudne wspomnienie dla wyczarowania patronusa, hihi.
Aha, jeszcze chciałam wspomnieć, że bardzo byłam usatysfakcjonowana tym, ile piosenek było w tym rozdziale hahaha. Wszystkie przesłuchałam!
" Muni - bardzo Ci dziękuję, że postanowiłaś studiować przez jeszcze rok, dając mi szansę, żeby w końcu uciąć Wasze przekomarzania!" - dobrze, że Muni postanowiła specjalnie dla ciebie postudiować dłużej XD. Ale chyba deadlinem było też skończenie studiów moich i Ar, więc z tym też się wyrobiłaś XDDD.
Trochę nie dowierzam, że to już 10 lat, bo totalnie nie czuję się, jakby tyle czasu minęło. Za każdym razem, jak właśnie jest rocznica SD czy rocznica założenia Elitarnych, to uświadamiam sobie, jak długo się znamy i jak dawno to wszystko się zaczęło. Przecież ja byłam takim bejbikiem w 2014... Masakra.
Atiś, gratuluję ci tych 10 lat i tej wytrwałości. Mam nadzieję, że będziesz pisać przynajmniej jeszcze drugie tyle (tylko nie SD, proszę cię, skończ to wcześniej).
Na koniec chcę tylko napisać, że pisałam do Ly miesiąc temu, że przeczuwam kissa blisko moich urodzin i... pozwolę sobie myśleć, że dostałam go w prezencie;).
Kocham i gratuluję, i ściskam najmocniej!
Twoja, K.
Takie opóźnienie jeszcze wybaczę, ale muszę przyznać, że już ledwo się powstrzymywałam, żeby nie napisać do Ciebie z pytaniem, gdzie jesteś i czemu nie czytasz.
UsuńSyriusz przychodzący do Lily >>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
A inicjały S.O.B. o mój boże czemu wcześniej o tym nie pomyślałam hahahahahahah to jest wręcz zabawne
Mi się mega podobało że oboje ją pocieszyli, a jednocześnie w zupełnie inny sposób, Syriusz tak bardziej cieleśnie, pozwalając jej się przytulić i Remus tak bardziej niezręcznie, klepiąc ją lekko po ramieniu jakby nie rozumiał obsługi dziewczyn. A skąd wie, że to minie? Nie mam pojęcia, dziwne, co nie?
Hm, problem z pokłóceniem się przy 1 grupie przyjaciół jest taki, że zawsze ktoś się czuje bardziej pokrzywdzony i teraz jak tak sobie o tym pomyślałam, to sobie przypomniałam, że też tak miałam jak zerwaliśmy z W *facepalm*. Chociaż wszyscy byli fair dla naszej dwójki, to zawsze jak dziewczyny sie spotykały z nim na piwo to byłam jak "grrrr zabiera mi je" which was stupid, I know. Jakoś nawet nie pomyślałam o tym podczas pisania, chyba taike głupie myśli wychodzą same na powierzchnie bez kontrolowania ich xddd
O MÓJ BOŻE KATH, POCZEKAJ NA SCENY Z PATRONUSEM I TEKSTY SYRIUSZA JAK JEJ SIE JUZ UDA WYCZAROWAĆ, JAK PO RAZ PIERWSZY UŻYŁAM SŁOWA "BAMBI" PODCZAS PISANIA TO SIE PRAWIE POPŁAKAŁAM SDFGFBDFGHNGFD
Myślałam nad zieloną sukienką jeśli mam być szczera ale mam wrażenie że bardzo często pisze ludziom ziellony ubiór i wolałm uniknąć podsycania stereotypów o rudych włosach i zielonych kolorach xd ale wplotę Wam gdzieś tą zieloną sukienkę, obiecuje.
Ja byłam bardzo zadowolona z tego, że go biła kijem. To była taka piękna przemiana o 180 stopni pomiedzy tym jak normalnie James na nią patrzył a tym jaki był nią zirytowany hahaha. Tym razem to była prawdziwa furia, chyba nigdy nie był na nią tak prawdziwie zły. Szkoda, że się wtedy nie pocałowali. To byłby dobry pocałunek. Ale jak zaczęłam się nad tym zastanawiać, to James nie był wtedy w dobrym momencie mentalnie - zdecydowanie trawił to co się między nimi działo, próbując trochę zostawić to za sobą i podczas tego procesu Lily stała się w jego głowie negatywnym charakterem, więc nie mógł tak łatwo przejść do całowania jej po tym jaki był zły!
Żałuję, że pominęłaś cały fragment z rozmową pod autobusem! Powiedz, myślałaś, że go pocałuje?
I ALSO GIGGLED AT THAT SENTENCE Z KAMYKAMI W OKNO, czasem mam wrażenie, że to nie ja piszę postać Jamesa Pottera, a on sam spływa na mnie z nieba i się piszę, przysiegam, this boy is so sassy sdfghgfdfgh
" "– Jakimś cudem znowu sprawiłaś, że nie mogłem przestać o tobie myśleć." PISK." - WHAT DID I SAY?! S A S S Y
Kurwa, jak W pierwszy raz popatrzył na mnie tak "intensywnie" jak to napisałaś, to prawie zemdlałam, więc rozumiem o co kaman.
AAAAAAAAAAAA wiedziałam, że wiesz, najpierw sie zastanawiałam ile Ci mogę pisać o scenach pocałunków, a potem stwierdziłam że:
a) nie jesteś głupia i na pewno to obliczysz tak jak powiedziałaś Ly
b) ja jestem głupia i potrzebuję kogoś do jarania się tym
Więc się poddałam i po prostu przestałam się przejmować tym co Ci piszę.
I tak, liczba piosenek byłą zupełnie overwhelming ale w dobrym znaczeniu, ale z drugiej strony to dosłownie były 2 rozdziały w jednym więc może dlatego.
Deadline'y deadline'ami, ale co my teraz będziemy odliczać powiedz mi?!
I Kasiu, kto nie był bejbikiem w 2014.
Dziękuję za gratulacje i dziękuję za komentarz! Oczywiście, że kiss był trochę urodzinowo, żałuję tylko że miałam mały przestój i nie nadgoniłam więcej, bo byś dostała i na urodziny znowu coś. Ale, co sie odwlecze, to nie uciecze.
Love!
hej!
OdpowiedzUsuńOczywiście, żeby było jasne: ja to już przeczytałam w dniu premiery, a później jeszcze ze trzy razy, ale klasycznie dopiero dziś mam chwilę by usiąść i coś napisać xD A że stwierdziłam, iż rocznica i rozdział Z TYM na co wszystkie Jilówy czekały, wymaga czegoś więcej niż tylko ochów i achów w komentarzu, przygotowałam krótki pościk: perspektywę Jamesa z chwili między teleportacjami podczas wizyty w domu Lily, enjoy:
Zamknąłem oczy dokładnie w chwili w której się teleportowałem. Chciałem zapamiętać jej widok z jak największą ilością szczegółów. Każdy jej rozwiany kosmyk, piegi skryte w rumieńcu, misie spoglądające na mnie z wystającej spod płaszcza pidżamy, błysk w jej zielonych oczach i usta rozciągnięte w tajemniczym uśmiechu. Wstrzymałem oddech i przez ułamek sekundy miałem wrażenie, że spadam w przepaść. Właściwie to nie miałbym nic przeciwko. Miałem ochotę spaść, rozpłynąć się w przestrzeni, zniknąć.
Bo znowu to zrobiła… A obiecywałem sobie, że więcej na to nie pozwolę…
Otworzyłem gwałtownie oczy, a w nozdrza uderzył mnie intensywny zapach lasu sosnowego. Przez moje ciało przeszedł dreszcz, miałem wrażenie że było tu znacznie zimniej niż u niej. Wypuściłem wstrzymywany oddech, a panujący mróz zamienił go w obłoczek pary. Zerknąłem pomiędzy drzewami na swój dom spowity w ciemności i jedno jedyne okno rozświetlone przez lampkę nocą w sypialni moich rodziców. Wiedziałem, że tata nie śpi. Chciałbym wierzyć, że po prostu czeka na świt i odpowiedni moment kiedy będzie mógł udać się do Munga. Czułem jednak, że nie może spać, bo obawia się sowy. Sowy ze złą wiadomością, która nie zbudzi go na czas.
Wzdrygnąłem się i sięgnąłem do kieszeni po papierosa, który po chwili był już w moich ustach. Nie zapaliłem go jednak. Też się bałem. Bałem się, że stracę mamę. Bałem się, że stracę też Lily. Nie byłem w stanie zrobić nic co mogłoby pomóc mamie, ale czy rzeczywiście zrobiłem wszystko co w swojej mocy by dotrzeć do Evans?
Wyjąłem papierosa z ust i na powrót wcisnąłem go do kieszeni razem z dłońmi zaciśniętymi w pięści. Musiałem coś zrobić. Musiałem coś zrobić, bo inaczej oszaleję… Tak więc wstrzymałem znowu oddech i niewiele myśląc, teleportowałem się z powrotem.
Wszystko albo nic.
Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy! Dzięki za wspaniały rozdział! MÓJ ULUBIONY! xD
I klasycznie: weny od jenny!
Dziękuję Jenny, nawet nie wiesz ile dla mnie znaczą te fragmenty z perspektywy Jamesa, serduszko od razu bije mocniej!
UsuńCzekam na więcej, haha!