Tydzień zmierzał ku końcowi, otulając nas ciepłymi promieniami wrześniowego słońca. Tak jak obiecałyśmy, w piątek po zajęciach zebrałyśmy się w naszej sypialni z opakowaniem pianek i krakersów, aby przez cały wieczór kontemplować nad czekającym nas ostatnim rokiem w Hogwarcie.
– Będę tęsknić – westchnęła Dorcas, poprawiając
stos poduszek pod jej plecami.
– Ja też,
strasznie – dodała Mary.
– Nie
wyobrażam sobie już tutaj nie wrócić. Jakby... siedem lat to szmat czasu, na
samą myśl, że to nasz ostatni rok... brr – mruknęła Alicja, a reszta
pokiwała głowami w ciszy.
– Co
planujecie po szkole? – zapytała Clarie, spoglądając na resztę. Dorcas
wzruszyła ramionami, bawiąc się rogiem jednej z poduszek.
– Wrócę do
Doliny Godryka, a potem... sama nie wiem. Myślę, że będę chciała walczyć.
– Ja
też – zawtórowała jej Alicja.
– To
przerażające – mruknęła Mary. – Mamy dopiero siedemnaście lat, a cały
świat dosłownie wali się wokół nas.
– Dlatego
nie wyobrażam sobie siedzieć bezczynnie – powiedziała Dorcas.
– A co u
Franka? – zapytałam, zerkając na Alicję.
– Uh, w
sumie to sama nie wiem. Nie miałam od niego wieści, odkąd wyjechałam –
przyznała dziewczyna, markotniejąc.
– Dołączył
do zakonu? – spytała Mary.
– Mhm. Ale
nie mógł mi za dużo powiedzieć. No wiecie, boją się, że ktoś mógłby przechwycić
pocztę.
– Tęsknisz
za nim?
–
Strasznie – mruknęła cicho, przyglądając się swoim dłoniom. –
Przywykłam do jego obecności, bez niego Hogwart jest taki... pusty.
–
Wiem – westchnęła Dorcas. – Mi też go brakuje.
– A wy? Co
planujecie?
– To
samo – powiedziała cicho Mary, zerkając na mnie. – To znaczy, pewnie
wrócę do domu, zobaczyć się z rodzicami, ale jeśli dalej się to tak potoczy,
sama nie wiem... chyba nie będę w stanie stać biernie z boku. A ty, Lily?
– Dużo nad
tym myślałam... – zaczęłam, przygryzając wargę. – Zastanawiam się nad
pracą w szpitalu.
– Och –
mruknęła Dorcas. – To chyba dobrze?
– Ludzie są
potrzebni nie tylko na polu bitwy, ktoś musi ich składać – dodała Alicja.
– Nie wiem,
zobaczymy, mamy jeszcze rok, prawda?
–
Prawda – potwierdziła Mary. – A ty, Clarie?
– Jeszcze
się nad tym nie zastanawiałam – przyznała.
– Masz
jeszcze czas – pocieszyłam ją, na co uśmiechnęła się ciepło.
– Dobra,
zmieńmy temat, bo zrobiło się ponuro – zaśmiała się Dorcas. – Lily,
jak twój zakład?
– To jeszcze
gorszy temat – obruszyłam się, a reszta zaczęła chichotać.
– Wręcz
przeciwnie, to najbardziej promienny, radosny i polepszający humor temat, jaki
mógłby być. Więc?
– No cóż,
minął tydzień – zaczęłam. – Jeszcze tylko trzy.
–
Zastanawiałaś się nad tym, czy... no wiesz, nie będziecie musieli się...
Pocałować czy coś?
– Fu,
nie – zaoponowałam. – To nie jest nawet brane pod uwagę.
– Chcesz mi
powiedzieć, że przez trzy tygodnie będziecie chichotać i łapać się za
rączki? – zapytała z powątpiewaniem Dorcas.
– Nie, mam
pewien plan...
–
Gadaj! – zaśmiała się Alicja.
– Nie mogę
wam powiedzieć, to niespodzianka.
– No nie!
– To nie
fair – zarzuciła mi Mary.
– Dowiecie
się w swoim czasie. Plotki po Hogwarcie rozchodzą się w oka mgnieniu.
– Jesteś
niemożliwa – powiedziała Alicja, kręcąc głową.
– Ale jak
mówiłam w pociągu, że jestem szalona, to nikt mi nie chciał uwierzyć –
obruszyłam się, wywołując kolejną salwę śmiechu.
– Dobrze,
dobrze, Lily. Już wiemy, że jesteś najbardziej szaloną osobą w Hogwarcie.
Cały wieczór
spędziłyśmy na przekomarzaniach. Kiedy w końcu Clarie usnęła na łóżku Alicji,
ta uznała, że prześpi się z Mary, aż w końcu wszystkie światła zostały
pogaszone i zanim się obejrzałam, z każdej strony dochodził mnie odgłos umiarkowanych
oddechów.
Może i
dziewczyny miały rację. Głównym problemem zakładu z Syriuszem było to, że moje
relacje z Jamesem nie były ani trochę... ustabilizowane. Co mogło sprawiać
pewne problemy. Nawet duże.
Na przykład
to, że któreś naprawdę się w sobie zakocha.
Pokręciłam
głową i obróciłam się na drugi bok, wciskając twarz w poduszkę. Nie wolno było
mi tak myśleć.
Sobota
okazała się być bardzo leniwa. Po śniadaniu wszystkie udałyśmy się na błonia,
aby wylegiwać się nad jeziorem i łapać ostatnie ciepłe promienie słońca. Mary
wpadła na pomysł, żeby pouczyć się na świeżym powietrzu, więc po przyniesieniu
książek resztę dnia spędziłyśmy na pisaniu rozległej pracy do Profesor
McGonagall. Wieczorem Syriusz zakradł się do kuchni i przyniósł cały worek
słodyczy, za co wkupił siebie i resztę chłopaków w nasze łaski. Zanim się
oglądnęłyśmy, weekend dobiegał końca, przeplatany nauką i graniem w planszówki
z Huncwotami.
Udało się
nam też osiągnąć nasz cel – Clarie w końcu paradowała wszędzie z szerokim
uśmiechem. Dlatego kiedy w poniedziałkowy poranek Profesor McGonagall
zatrzymała mnie, żeby przekazać wesołą wiadomość, nie posiadałam się z radości.
– Jest pani
pewna? – spytałam, otwierając szerzej oczy.
– Tak, panno
Evans.
– Jeszcze w
tym tygodniu?
– Powinna
dotrzeć tu dopiero w weekend, ale tak, w tym tygodniu.
–
Jeju – mruknęłam, ledwo będąc w stanie powstrzymać pisk zachwytu. –
To cudowna wiadomość! Ale jest pani pewna?
– Tak,
jestem pewna, rozmawiałam z jej rodzicami.
– W takim
razie bardzo dziękuję za informację – rzuciłam, zaczynając się cofać
korytarzem, nie mogąc się doczekać, aż znajdę resztę, żeby im o tym
powiedzieć. – Naprawdę, bardzo!
–
Lily – zawołała McGonagall, powodując, że zatrzymałam się i spojrzałam na
nią. – Ufam, że przekażesz nowinę pozostałym zainteresowanym?
– Żeby pani
wiedziała – potwierdziłam, odwzajemniając uśmiech, który pojawił się na
jej twarzy. A potem rzuciłam się biegiem w stronę schodów.
Pozostałych
Gryfonów dopadłam dopiero przy wejściu do Wielkiej Sali. Zauważyli mnie, kiedy
zbiegałam zdyszana po ostatnich stopniach schodów.
– A tobie
co? – zawołał Syriusz.
–
Maryl! – wykrzyczałam, przeskakując po trzy schodki. – Maryl wraca!
– Żartujesz! –
pisnęła Alicja, podskakując w miejscu.
– Powiedz,
że nie żartujesz – zawołał James, podczas kiedy na jego twarz wypłynął
uśmiech.
– Nie, nie
żartuję, naprawdę wraca! – krzyknęłam pokonując ostatnie metry dzielące
mnie od Gryfonów, a wtedy ramiona Rogacza owinęły się wokół mnie, unosząc mnie
do góry i okręcając parę razy wokół własnej osi. Z piersi wyrwał mi się głośny
śmiech, zwracając na nas uwagę wszystkich wychodzących ze śniadania i
kierujących się na zajęcia.
– Lily,
normalnie cię zaraz wycałuję – zawołał James, wprawiając resztę Gryfonów w
chichot.
–
Masz – mruknęłam łapiąc go za twarz i przyciskając usta do jego policzka
tak mocno, jak ciotka Lou, odwiedzająca nas raz do roku i składająca
najbardziej mokre, długie i bolesne pocałunki na przywitanie. Wokół rozległy
się okrzyki aprobaty, gwizdy i oklaski.
Kiedy w
końcu Rogacz odstawił mnie na ziemię, jego oczy błyszczały tak mocno, że
zakręciło mi się w głowie. Chociaż może to od tego kręcenia się wokół własnej
osi przez Jamesa. Tak czy siak, zakołysałam się niebezpiecznie, przez co Remus
musiał złapać mnie w pasie, żebym nie upadła.
– A ty co, pijana
czy zakochana? – zapytał Syriusz, czym zapoczątkował kolejne wybuchy
śmiechów, oraz mój samozapłon, bowiem gorąc buchający z mojej czerwonej twarzy
poczuł chyba nawet roześmiany James.
– Zabawny
jesteś – mruknęłam, sprzedając mu kuksańca w żebra.
– Jejku, to
naprawdę cudowna nowina – westchnęła zachwycona Mary. – Wiesz, kiedy
dokładnie?
– Pod koniec
tygodnia jakoś, może w weekend – wydyszałam, wciąż podtrzymując się
Remusa, żeby nie upaść.
– Skąd
wiesz?
– Spotkałam
McGonagall na trzecim piętrze, kazała mi zanieść dobrą nowinę.
Wszyscy
cieszyli się, jakby ktoś ogłosił, że gwiazdka przyjdzie wcześniej, ale James
przechodził samego siebie, cały dzień zaczepiając mnie i upewniając się, czy na
pewno niczego nie pomyliłam. Kiedy więc na zajęciach z zaklęć po raz kolejny
posłał w moim kierunku zmiętą w kulkę kartkę, jedynie westchnęłam.
I
na pewno nie mówiła o żadnym konkretnym dniu???
Kręcąc głową
szybko naskrobałam odpowiedź i odrzuciłam kulkę, trafiając Jamesa w lewe ramię.
Nie, nie
mówiła. I daj mi już spokój, próbuję uważać.
Nie musiałam
długo czekać na kolejną wiadomość, bowiem już trzydzieści sekund później na
moim biurku wylądowała kolejna papierowa kulka.
Jakby ci to
przeszkadzało
Westchnęłam
po raz kolejny i spojrzałam na niego pytająco. W odpowiedzi jedynie wzruszył
ramionami i wskazał brodą stolik po swojej prawej, gdzie Amanda Sour, Puchonka
z siódmego roku, szeptała coś właśnie na ucho swojej przyjaciółce, zerkając na
mnie.
Och, no tak.
Bo przecież
właśnie flirtowaliśmy.
Odwalam za
Ciebie całą brudną robotę
Kolejna
kartka od Jamesa spowodowała, że parsknęłam pod nosem. Profesor Flitwick nie
był tym faktem zachwycony, ale udało mi się załagodzić sytuację, przepraszając
go po tysiąckroć.
Chciałbyś
Miałam
niesamowicie dobry humor, którego nic nie mogło zepsuć, nawet niewyobrażalnie
długie zadanie do Flitwicka, które zarobiliśmy chyba dzięki mnie i Jamesowi.
Ale nic z tego się nie liczyło, reszta Gryfonów jedynie przewracała oczami,
tłumacząc to emocjami wywołanymi przez powrót Maryl. W końcu każdy tak bardzo za
nią tęsknił.
Wieczorem
James zjawił się przy sofie, na której siedziałam i postukał mnie w ramię.
Spojrzałam na niego przelotnie znad jednej z wielu książek, które przeglądałam
tego popołudnia, w poszukiwaniu odpowiedzi na zadane wypracowanie na zaklęcia.
Nie miał na sobie szaty, za to jego biała koszula, już porządnie wymiętolona,
rozpięta była od góry, smętnie zahaczając kołnierzykiem o luźno zawiązany
krawat.
– Nie
zapomniałaś o czymś?
Wróciłam
spojrzeniem do księgi i uśmiechnęłam się pod nosem.
– Nie, mamy
jeszcze dziesięć minut.
James
westchnął i ulokował się w fotelu na przeciwko. Czułam na sobie jego wzrok,
przez co kompletnie nie mogłam się skupić. Kiedy w końcu zerknęłam na niego,
nasze spojrzenia się skrzyżowały, a na jego twarz wypłynął uśmiech.
Z
westchnieniem zamknęłam księgę i odłożyłam ją na stolik.
– Dziesięć
minut jeszcze nie minęło – zauważył James, przekrzywiając głowę.
– Nie mogę
się skupić, kiedy tak się na mnie patrzysz – mruknęłam, pakując wszystkie
swoje rzeczy do torby. Rogacz parsknął śmiechem, ale nie skomentował tego.
Grzecznie poczekał, aż odniosę wszystko na górę, a potem, zanim zdążyłam się
zorientować, wsunął swoją dłoń w moją, krzyżując nasze palce i ściskając ją
delikatnie.
Moje serce
zabiło mocniej, a oddech zniknął na sekundę, jakbym zapomniała, jak się używa
płuc. James pociągnął mnie w stronę przejścia i wyprowadził na korytarz na
siódmym piętrze, podczas kiedy ja próbowałam okiełznać rumieńce i zebrać myśli
w głowie. Pod wejściem do wieży minęliśmy paru czwartoroczniaków, którzy
zerkali na nas zdumieni. Dopiero za zakrętem, odchrząknęłam cichutko.
– Ekhym...
więc... – zaczęłam, wskazując na rękę.
–
Ustaliliśmy, że mistrzem podrywu to ty nie jesteś – odpowiedział mi cicho
James, chociaż z jego twarzy nie mogłam wyczytać niczego konkretnego.
– No t-tak,
ale...
– Najlepszy
efekt jest wtedy, kiedy niczego się nie spodziewasz. Robisz się wtedy cała
speszona i... czerwona.
Jęknęłam,
wolną ręką zakrywając twarz.
– Teraz nikt
nie patrzy, więc możesz przestać mnie... peszyć - mruknęłam, na co James
zaśmiał się.
– Jest
jeszcze wcześnie – zaczął, wciąż cicho chichocząc. – Na pewno na
kogoś wpadniemy.
Miał rację.
Niestety. Ledwo przekroczyliśmy kolejny zakręt, a dwie Gryfonki z szóstego roku
prawie na nas wpadły, chichocząc głośno. Zestresowana spojrzałam na zegarek,
ale do ciszy nocnej została jeszcze niecała godzina.
– A nie
mówiłem?
– Tak,
tak – mruknęłam, zerkając przez ramię na dziewczyny, które szeptały coś do
siebie, przyglądając się nam.
Jego ręka
była tak niesamowicie ciepła. I sucha. Przez cały czas trwania patrolu nie
mogłam wyrzucić z głowy wspomnienia Robbiego z trzeciej klasy, który złapał
mnie za rękę na szkolnej potańcówce, a jego dłoń była przeraźliwie spocona,
jakby dopiero co zanurzył ją w wiaderku pełnym wody. Wspomnienie to tak mocno
kolidowało z uczuciem ciepła bijącego od Jamesa, że nie mogłam powstrzymać się
od ciągłego zerkania na nasze splecione palce. Jakbym spodziewała się, że jego
ręka nagle stanie się obrzydliwie mokra. Ale tak nie było. Była miękka i
przyjemna w dotyku, chociaż byłam w stanie wyczuć zgrubienia u podstaw jego
palców, powstałe pewnie na skutek treningów Quidditcha i trzymania rączki
miotły. A mimo wszystko, jego dłonie wydawały się tak... idealne.
Jakby
idealnie pasowały do moich.
Jego dotyk
czułam jeszcze długo po powrocie do wieży, kiedy leżałam w ciemności, wpatrując
się w baldachim łóżka i przysłuchując się pochrapywaniu Dorcas. Zupełnie, jakby
jego dłoń wciąż otulała moją, a jego kciuk gładził jej wewnętrzną stronę.
Próbowałam zrozumieć uczucie, które wywoływane było przez te natrętne myśli,
ale w głowie miałam tylko zamęt. Nawet pomimo tego, że przecież chciałam, żeby
mnie puścił. Że sama zabrałam rękę, kiedy wybiła dwudziesta pierwsza
trzydzieści, a później żartowałam z Jamesem, że będę musiała ją sobie teraz
odkazić. Przecież to nic nie znaczyło. A jakimś cudem jeszcze długo nękało mnie
to dziwne ssanie w żołądku, a głowa pełna huczących myśli nie pozwalała usnąć.
Wtorek był
najbardziej emocjonującym dniem tygodnia. Kiedy po śniadaniu szliśmy w stronę
sali, w której odbyć się miała obrona przed czarną magią, podekscytowanie
dosłownie kłębiło się wokół nas. Sala jak zwykle była otwarta. Niepewnie
spojrzałam w stronę Mary, która jedynie wzruszyła ramionami.
– Mówił, że
mamy wchodzić – mruknęła niepewnie.
Wszyscy
zajęliśmy swoje miejsca, obserwując, jak sala powoli się wypełnia. Nim ostatnia
osoba zdążyła usiąść, do środka pewnym krokiem wszedł Godfray. Tego dnia miał
na sobie błękitną szatę, która w ogóle nie przypominała niczego, co do tej pory
nosił – zazwyczaj ubierał się w ciemne kolory. Wrzawa panująca w sali
natychmiast ucichła, a Profesor położył brązowy neseser na biurku i odwrócił
się do nas z dużym uśmiechem.
–
Witajcie – powiedział, obrzucając wszystkich czujnym spojrzeniem. –
Mam nadzieję, że po poprzednim tygodniu jesteście pełni zapału do czekającej
nas pracy.
Kilka osób
pokiwało głowami, a reszta zerknęła na siebie, jakby w obawie, że zaraz coś mu
się odmieni i się na nich rzuci.
–
Sprawdziłem wasze prace. Nie wszystkie były... wybitne –
mruknął, a ktoś z tyłu zachichotał. – Ale tego się plus minus
spodziewałem.
Na tym
przerwał, odwracając się z powrotem w stronę biurka i otwierając teczkę. Na
moment znowu dało się słyszeć rozchodzące się po sali szepty, ale natychmiast
ucichły, kiedy Profesor ponownie spojrzał na uczniów.
– Każdą
pracę podzieliłem na dwie kategorie. Stąd - dwie oceny. Pierwsza odnosi się do
wiedzy z obrony, mógłbym pochwalić tutaj całkiem sporo prac, w szczególności
pana Pottera, dziewiętnaście punktów na dwadzieścia, dobry wynik. Znakomita
znajomość zaklęć ofensywnych, zastosowania zaklęć obronnych i różnic między
poszczególnymi zaklęciami. Naprawdę dobra praca, chociaż przyczepiłbym się tu
do drugiej części.
– A ja to
co – mruknął ledwo dosłyszalnie Syriusz, w akompaniamencie śmiechu swojego
przyjaciela.
– Druga
część, czyli ta związana z użytecznym zastosowaniem wiedzy w przyszłości
najlepiej poszła panu Lupinowi. Znakomicie opisane rysunki nundu, większość z
pana kolegów myślała, że to puma, ktoś nawet podpisał go "kot
domowy" – tu Godfray spojrzał na grupkę uśmiechających się głupkowato
Ślizgonów. – Jako jeden z nielicznych wiedział pan, co to za magiczne
zwierzę i jak groźne może być dla czarodziejów. Znakomicie poszło panu również
zadanie z opisem zaklęć wykorzystywanym przeciwko chochlikom. Ma pan naprawdę
dobrą wiedzę w tym temacie, nie myślał pan czasem o zostaniu nauczycielem? –
Dodał Profesor, mrugając do Lunatyka, który zarumienił się, uśmiechając się
szeroko. – Nie mogę niestety tyle dobrego powiedzieć o pańskich kolegach.
Większość z was ma podstawowe braki w zaklęciach defensywnych, niektórzy z was
nawet ich nie rozróżniają. Część dotycząca obrony poszła dużo lepiej, co muszę
z przykrością stwierdzić, ponieważ druga część wiedzy jest tak samo
ważna.
Godfray
rozejrzał się po klasie, ale nikt nie śmiał się odezwać.
– Inne prace
godne pochwalenia to na pewno praca pani Evans, bardzo ładne opisy zaklęć
obronnych, w obu kategoriach troszkę zabrakło, ale wciąż wysoki poziom, pan
Black, całkiem nieźle, pani Ronney, troszkę za mało wiedzy o zagrożeniach
związanych z zamieszkiwaniem różnych terenów, coś dzwoni, ale nie wiadomo, w
którym kościele. Pani Meadowes, no, nienajgorzej, podobnie Pani Hawkins i Pani
Macdonald, chociaż tutaj pasuje popracować nad zaklęciami obronnymi.
Mary
ścisnęła moją rękę pod stołem i spojrzała na mnie, na wpół w ekscytacji, na
wpół ze wstydem, jakby nie mogła się zdecydować, czy to dobrze, że została
wymieniona, czy źle, że w czymś mogłaby się poprawić.
– Skoro już
to wiemy, rozdam wam wasze prace i szybko je sobie omówimy.
Omówienie
prac wcale nie zajęło chwili i zanim się obejrzeliśmy, zajęcia zmierzały ku
końcowi. Syriusz cztery razy zdążył zaznaczyć, że ciągle chwalenie pracy Jamesa
to faworyzowanie ("przecież moje odpowiedzi wcale nie są gorsze!"), a
Dorcas dostała pochwałę i zarobiła pięć punktów za rozpisanie na tablicy pojęć
związanych z różnicami między zaklęciami ofensywnymi i defensywnymi. Zanim się
obejrzeliśmy, prace zostały zebrane, a Godfray oparł się o biurko i ponownie do
nas uśmiechnął.
– Nie mamy
zbyt wiele czasu – zaczął, łącząc ze sobą palce obu dłoni. – Może wam
się wydawać, że przed wami cały rok, ale wszyscy dobrze wiemy, jak szybko mija
czas. Do świąt zostało zaledwie czternaście spotkań. Cykl nauki podzieliłem na
mniejsze grupki, każda z nich będzie liczyć sobie trzy zajęcia, po których nastąpi
test. Do lutego chciałbym przerobić cały materiał, w między czasie wprowadzając
zajęcia powtórkowe – póki co, co czwarte zajęcia. Zatem plan rysowałby się
następująco – rzekł, machając różdżką, a na tablicy pojawiła się
rozpiska.
Zmrużyłam
oczy i przyjrzałam się datom. Za trzy tygodnie czekał nas test z zaklęć pierwszej
fazy obrony, następnie powtórka o zwierzętach wodnych i zagrożeniach z nimi
związanych, później zaklęcia drugiej fazy, test, powtórka z zagrożeń terenów
podmokłych, zaklęcia trzeciej fazy i...
– Test z
zaklęć i powtórek? – wyszeptała Mary, wpatrując się w
tablicę.
– To będzie
ciężki semestr – mruknęła Dorcas, zerkając na nas.
Reszta
tygodnia mijała spokojnie, o ile spokojem można to nazwać.
Gryfoni,
przepełnieni euforią w związku ze zbliżającym się powrotem Maryl, zdawali się
nie zauważać zalewającej nas fali zadań domowych i powtórek. Profesor
McGonagall zapowiedziała dwa duże testy sprawdzające wiedzę z poprzednich lat,
ale nawet to nie mogło nikomu popsuć humoru. Dnie spędzaliśmy wspólnie,
szukając notatek ze starych działów i pomagając sobie w nawarstwiających się
pracach domowych. W czwartek, Mary udało się nas nawet zaciągnąć na trening
Quidditcha.
– Pobędziemy
trochę na świeżym powietrzu, wesprzemy chłopaków – mruknęła, ciągnąc mnie
za rękę przez Pokój Wspólny. – No i będziesz miała wspaniałą wymówkę, żeby
pogapić się na Jamesa.
Za ostatnie
zdanie oberwała ode mnie w głowę, co tylko wywołało salwę śmiechu u
towarzyszących nam Gryfonek. Alicja również popierała pomysł Mary.
– Przyda nam
się trochę oddechu. I ani nie waż się brać coś ze sobą, Lily!
Pomimo ich
buntu, udało mi się przemycić podręcznik do transmutacji, więc kiedy
rozsiadłyśmy się na trybunach, obserwując rozgrzewających się chłopaków,
pogrążyłam się w lekturze, czego absolutnie nie aprobowała Dorcas.
– Mózg ci
wybuchnie – mruknęła, wkładając do ust kawałek tosta, zachamęconego
jeszcze ze śniadania.
– Teraz tak
mówisz, a potem przyjdziesz do mnie po radę, jak napisać wypracowanie –
odpyskowałam, wystawiając jej język.
– Są w
dobrej formie – zauważyła Alicja, wskazując na latających Gryfonów. –
Chyba mamy szansę na wygraną w tym roku.
– Żartujesz?
Po tej całej zawziętości zgromadzonej w nich po wakacjach chyba tylko cudem nie
zdobędziemy pucharu – zaśmiała się Meadowes.
Miała w tym
trochę racji. Syriusz i James śmigali po boisku, niczym dwa rozmazane punkciki.
Podania wychodziły im bezbłędnie, nawet pałkarze zostali pochwaleni przez
Rogacza, kiedy już wylądowali na ziemi, a my zebrałyśmy się na dół, żeby
wspólnie udać się do zamku.
– Wiecie
co – zaczął Łapa, kiedy wyszli z szatni, z włosami wciąż oblepionymi
potem. – Myślę, że trzeba to uczcić. Treningi świetnie nam idą, nauka
dopiero się rozpoczyna, Maryl wraca. To ostatni dobry moment na imprezę z krwi
i kości.
– Może masz
rację – mruknęła Alicja, a Mary wywróciła oczami.
– No
oczywiście, wam tylko imprezy w głowie.
– Mary,
Mary, Mary – westchnął Syriusz, obejmując ją ramieniem i przyciągając do
siebie, na co Gryfonka zmarszczyła nos, próbując odsunąć się od spoconego
chłopaka. – Kiedy, jak nie teraz?
– Musicie
się zgodzić, będzie dobra zabawa! – zawołał James, czochrając sobie włosy.
– Zagadam do
ludzi, zbierze się większą ekipę i zaczniemy ten rok z przytupem –
podchwycił Syriusz, uśmiechając się szeroko.
– Może to i
dobry pomysł – mruknęła cicho Clarie, również się uśmiechając.
– No skoro
Clarie tak mówi, to to musi być dobry pomysł – zachichotał Black.
– Wiesz co
to oznacza – szepnął mi na ucho James, kiedy wszyscy ruszyli w stronę
zamku.
– Co? –
zapytałam głupio, spoglądając na niego.
– Mamy jutro
randkę. Ubierz coś ładnego – powiedział, puszczając mi oczko.
Garbate
gargulce, pomyślałam, przełykając ślinę. W co ja się wpakowałam.
Piątek minął
szybko, według mnie za szybko. Zanim się obejrzałam, zbliżał się wieczór, a w
dormitorium wrzało. Chyba jako jedyna siedziałam na łóżku, przypatrując się
biegającym we wszystkich kierunkach dziewczynom.
– Wytłumacz
mi coś – powiedziała Alicja w pewnym momencie, zatrzymując się przed moim
łóżkiem. – Tobie powinno najbardziej zależeć na tym, żeby wyglądać dobrze.
A ty nic ze sobą nie robisz.
– To tylko
impreza – mruknęłam, czym wywołałam wojnę.
– Chyba
sobie żartujesz!
– A twój
zakład?
– Będą tam
wszyscy!
Jęknęłam,
kiedy Alicja złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę grzejnika stojącego na
środku pokoju.
– Okej,
trzeba cię ogarnąć. Gdzie masz ten zestaw do włosów, który dostałaś na święta?
– O
nie... – zaczęłam.
– O
tak! – wykrzyknęły dziewczyny, przybijając sobie piątki.
Podczas
kiedy Mary i Alicja prostowały moje włosy, Dorcas zajęła się poszukiwaniem odpowiedniego
ubrania. Pomimo prób wepchnięcia mnie w sukienkę, stanęło w końcu na zwykłych
spodniach i luźnej, białej koszuli, którą nieco zawiedziona Meadowes wcisnęła
mi za pasek spodni.
– Nie
rozumiem twojej awersji do sukienek.
– Nie
rozumiem, czemu się tak przy nich upierasz – mruknęłam, sycząc z bólu,
kiedy Alicja po raz kolejny pociągnęła mnie za włosy. – Ała!
– Nie moja
wina, że masz takie uparte kudły – warknęła Gryfonka. – Dobrze, że je
ścięłaś, przynajmniej można je w końcu jakoś łatwiej ogarnąć.
Nic nie
odpowiedziałam, przypominając sobie widok rudych pukli w umywalce w mieszkaniu
Dorcas. To zdecydowanie nie było miłe wspomnienie. Ani takie, do którego
chciałam wracać.
Kiedy w
końcu Alicja zgodziła się zostawić mnie w spokoju, ciężko było mi się rozpoznać
w lustrze. Luźna koszula zsuwała mi się z lewego ramienia, a czarny pasek przy
spodniach błyszczał wesoło w świetle migających świec. Największą metamorfozę
przeszły jednak moje włosy – całkowicie proste sięgały już ramion. Były
dużo ciemniejsze niż w zeszłym roku, już nie marchewkowo rude, ale lekko
przydymione, jakby nigdy nie udało mi się dokładnie wypłukać z siebie pyłu z
dworca King's Cross. Przełknęłam ślinę, nie do końca rozumiejąc, dlaczego mój
umysł wciąż do tego wracał.
– Jeszcze...
ostatni dodatek... – wymruczała Dorcas, pochylając się nade mną i
nakładając na moje usta błyszczyk. – I voila!
– Myślę, że
wyglądasz przepięknie. Wciąż trzymam stronę Dor, że ładniej byłoby ci w
sukience...
–
Mary! – jęknęłam.
– ... aaaale
szanuje twoją decyzję. To jak, jesteście gotowe?
Nie byłam,
ale bardziej być nie mogłam, więc jedynie pokiwałam głową i ruszyłam za
dziewczynami.
James mówił,
że spotka się ze mną w Pokoju Wspólnym. Nie do końca uśmiechało mi się na niego
czekać, ale przyjście z nim na imprezę miało wiele plusów, w tym jeden bardzo
duży, związany z wygraniem pewnego zakładu, więc nie protestowałam. Dopóki nie
zobaczyłam Syriusza, Remusa i Petra, którzy machnęli na dziewczyny i ruszyli w
kierunku przejścia pod portretem.
– A gdzie
James?
– Już idzie,
masz na niego poczekać – zawołał Syriusz, uśmiechając się do mnie wrednie.
– A ja to
co, krowa co bez właściciela nigdzie nie pójdzie? – zapytałam, krzyżując
ręce na piersi.
– Kazał ci
to przekazać, nie moja wina, złość się na swojego chłopaka – westchnął
Syriusz, wzruszając ramionami.
– Możemy
poczekać z tobą... – zaczęła Mary, ale Łapa zacmokał, przerywając jej.
– Nie, wy
idziecie ze mną. Potrzebuję pomocy w transporcie. No już, ciup, ciup, chodźcie,
zobaczycie się z Evans na miejscu.
Nie mając wyboru,
usiadłam na podłokietniku sofy, fucząc cicho pod nosem. Głupi Syriusz i głupi
zakład, i głupi James. Może jeszcze nie było za późno, żeby czmychnąć z
powrotem do dormitorium? Zanim jednak na dobre zdążyłam się zastanowić nad tym
pomysłem, ktoś stanął za mną i położył rękę na mojej talii.
– Ładnie
wyglądasz – szepnął James, wprost do mojego ucha, na co podskoczyłam,
natychmiast odwracając się w jego kierunku i odsuwając na dobre dwie stopy.
– Na brodę
Merlina – jęknęłam, biorąc głęboki oddech. – Przestań się tak
zakradać.
– Czemu?
Lubię cię denerwować – mruknął James, uśmiechając się w iście huncwocki
sposób. Ubrany był w zwykłe czarne spodnie i bordową koszulę, a dwa górne
guziki miał zawadiacko rozpięte. Szybko poczułam, że rumienię się pod wpływem
jego spojrzenia, więc odwróciłam wzrok i ruszyłam w kierunku wyjścia z wierzy,
nie czekając na swojego towarzysza.
– Gdzie tym
razem? – zapytałam, ufając, że Rogacz podąża za mną.
– Tam, gdzie
zwykle – odparł, doganiając mnie i kręcąc głową z uśmiechem. – Najlepsza
miejscówka w całym Hogwarcie.
– A więc
pokój życzeń – mruknęłam, a chłopak zaśmiał się.
– Pokój
życzeń.
Przebywanie
z nim wydawało się prostsze każdego dnia. Jakbyśmy powoli dopasowywali się do
siebie, poznając swoje granice. Cieszyło mnie to, głównie dlatego, że miałam
niespotykaną dotąd okazję utarcia nosa Syriuszowi, a to co planowałam,
przekraczało granice dopuszczalnego flirtu. Chociaż starałam się tak o tym nie
myśleć – przecież tylko graliśmy. Prawda?
Kiedy więc
dotarliśmy na miejsce i James ponownie wsunął swoją dłoń w moją, uśmiechnęłam
się delikatnie, czując, jakby wszystko było na swoim miejscu.
– No to
głęboki wdech – mruknął Rogacz, a potem otworzył przede mną drzwi.
W środku
pełno było znajomych mi twarzy. Szybko zlokalizowałam roześmianą Mary, która
pomagała Syriuszowi rozstawić butelki z piwem kremowym. Kiedy schodziliśmy po
stopniach, rozejrzałam się. Pomieszczenie wyglądało inaczej (jak to w zwyczaju
miał Pokój Życzeń) – niskie filary pokryte były małymi światełkami, a
gdzieniegdzie porozstawiane były małe pufy i wygodne sofy. Kiedy przeciskaliśmy
się przez tłum, czułam na sobie spojrzenia mijających nas ludzi i słyszałam ich
szepty. James ścisnął moją rękę, jakby chciał dodać mi odwagi.
– Pójdę im
pomóc, okej? – zapytał, wskazując na Syriusza. – Chcesz coś do picia?
– Tak,
poproszę – powiedziałam, uśmiechając się do niego.
Patrzyłam,
jak znika w tłumie, czując się dziwnie, jakby nagle zabrakło mi odwagi. Nie
musiałam jednak długo czekać, ponieważ dosłownie chwilę później, ktoś poklepał
mnie po ramieniu.
– Cześć,
Lily.
Spojrzałam
na stojącego obok mnie chłopaka i uśmiechnęłam się.
–
Nathias – mruknęłam. – Miło cię widzieć.
– Ciebie
też – odpowiedział Krukon, przytulając mnie. – Kupa czasu, co?
– No –
potwierdziłam, nie za bardzo wiedząc co innego mogę powiedzieć.
– Więc, ty i
James? – zapytał, uśmiechając się szeroko.
– Co?
– No wiesz,
Hogwart huczy od plotek – zaśmiał się.
– Plotki to
dobre słowo – potwierdziłam, starając się ukryć triumfalny uśmiech.
Wszystko szło według planu.
– Może i
plotki, może i nie – powiedział, przekrzywiając głowę i posyłając mi
zadziorny uśmiech. W świetle padającym ze światełek nad nami, jego karnacja
wydawała się jeszcze bardziej ciemna i... oliwkowa. Miał na sobie
butelkowo zieloną koszulkę w z dekoltem w serek i czarne spodnie. – Tak
czy siak, dobrze cię widzieć.
– Znikam na
chwilę, a ty już znajdujesz sobie towarzystwo, co?
Obróciłam
się i spojrzałam na Jamesa, który podszedł do nas, podając mi otwarte już piwo
kremowe.
–
Dziękuję – odpowiedziałam, przewracając oczami.
–
James – powiedział Nathias, witając się z chłopakiem uściskiem. – Co
słychać?
– Wszystko
dobrze.
– Słyszałem,
że treningi dobrze wam idą – zauważył Nathias, uśmiechając się. –
Zapowiada się dobry sezon.
– Nie macie
z nami szans – podsumował James, na co Krukon zaśmiał się głośno.
– Zobaczymy.
Nathias
chwilę później pożegnał się z nami, chcąc przywitać się z kimś w tłumie, więc
ruszyliśmy dalej, starając się odnaleźć naszych znajomych. W końcu James
zauważył ich przy jednej z sof.
– No
nareszcie – mruknął Syriusz, rozkładając się wygodnie w fotelu. – Ile
można się migdalić?
W odpowiedzi
rzuciłam w niego poduszką, mierząc go ostrym spojrzeniem, a Remus zachichotał
głośno.
– To jak,
pijemy?
–
Oczywiście, że tak – zawołała Dorcas, stawiając na małym stoliku
przemyconą butelkę ognistej whisky, na co oczy Syriusza zaświeciły się, jakby
zobaczył złoto.
– Na ciebie
zawsze można liczyć, Dori – mruknął rozmarzony, a dziewczyna przewróciła
oczami. Miała na sobie czarną poszarpaną koszulkę i spódnicę w szkocką kratę,
która opinała jej masywne uda.
– Nie
nazywaj mnie tak – jęknęła.
– Jak?
Dorcia?
– Syriusz!
Miło było o
niczym nie myśleć. Po prostu dobrze się bawić w towarzystwie swoich przyjaciół.
Jakby nigdy nic złego się nie wydarzyło. Miło było pić i śmiać się z żartów
Huncwotów, plotkować z Mary, jak za starych dobrych czasów, a potem zatańczyć z
Remusem, który przejął tytuł króla parkietu. Kiedy po czwartej z kolei piosence
wróciłam zdyszana, stolik zniknął, a niektórzy siedzieli na ziemi, tworząc
okrąg.
– Lily,
Remus, cudownie, że wróciliście, idealnie na małą grę – zawołał zachwycony
Syriusz, pocierając dłońmi o siebie.
– Co tym
razem? – zapytał Remus, próbując znaleźć sobie wolne miejsce.
– Zobaczysz.
To jak, gramy?
– Co tu robi
szafa? – spytałam Mary, lokując się na wolnym miejscu na sofie tuż obok
niej.
– To długa
historia – mruknęła dziewczyna.
– Nigdy nie
grałaś w siedem minut w niebie? – zapytała Alicja, podczas kiedy Nathias
wyciągnął z kieszeni małe urządzenie, przypominające złożoną lunetę. Ustawił je
na środku parkietu i wrócił na miejsce obok swojej dziewczyny.
–
Nie? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, a Dorcas uśmiechnęła się
wrednie.
– No to
przejdziesz dzisiaj chrzest bojowy.
– Okej, kto
kręci pierwszy? – zapytała jakaś Puchonka z szóstego roku, a chłopak
siedzący obok niej zgłosił się na ochotnika.
– Więc to
coś jak butelka? – spytałam, patrząc jak Puchon powoli nachyla się i kręci
tym dziwnym, połyskującym urządzeniem.
– Nie do
końca – zaczęła Alicja, kiedy węższy koniec w końcu wskazał uśmiechniętą
dziewczynę po drugiej stronie okręgu. – Um, to coś nazywa się brzęcidło.
– Co? –
zapytałam.
– Mierzy
emocje panujące wśród graczy i na podstawie tego przyporządkowuje ci parę w
grze. To taki specjalny gadżet do siedmiu minut, sprawia, że zabawa jest
lepsza.
– I co z tym
robisz? – spytałam, patrząc jak w akompaniamencie aplauzu chłopak sięgnął
po brzęcidło i zaczął je odkręcać.
– Pijesz z
niego.
– Co?
– To taki
eliksir... z resztą, nie ważne. Pomaga ci się zrelaksować.
–
Upić – podrzuciła Dorcas.
– Nie
myśleć – zaśmiała się Alicja, zerkając na moją minę.
– A potem...
wchodzisz do szafy? – spytałam skonsternowana, patrząc na znikającą parę.
– Siedem
minut w niebie – mruknęła Meadowes. – Nikt nie wie co dzieje się w
środku.
Przyglądałam
się szafie, nie bardzo rozumiejąc.
– Więc...
oni po prostu siedzą w szafie?
– Wszyscy
wiedzą, że mieli się ku sobie, więc jest bardzo prawdopodobne, że raczej
grzecznie tam nie siedzą.
– Och –
mruknęłam, otwierając szeroko oczy. – Więc... to po prostu pijacka gra na
obściskiwanie się w szafie?
– Można tak
powiedzieć – zaśmiała się Alicja.
W czasie
dłużących się siedmiu minut wśród uczestników zabawy krążyła butelka whisky,
która z każdą kolejną turą stawała się coraz bardziej pusta. Kolejną parą
okazał się Nathias ze swoją dziewczyną, następnie para Puchonów z siódmego
roku, których kojarzyłam z zajęć z Transmutacji, aż w końcu Mary z jakimś
dziwnie uśmiechającym się znajomym Nathiasa.
– Biedna
Mary – zachichotała Dorcas, kiedy Macdonald zerkała na nas błagalnie, idąc
w stronę szafy. – Słyszałam, że spodobała się Georgowi, ale żeby aż tak?
W głowie
szumiało mi przyjemnie od buzującego we krwi alkoholu, a czas jakby
przyspieszył. Kiedy w końcu cała czerwona Mary usiadła obok mnie, czułam się
już naprawdę pijana.
– Jak było?
– Okropnie! – pisnęła moja przyjaciółka, ukrywając twarz w rękach. – Próbował mnie pocałować jak tylko weszliśmy, więc się odsunęłam i pozostałe sześć minut i pięćdziesiąt sekund siedzieliśmy w ciszy – jęknęła, a Dorcas zaśmiała się głośno. George rzeczywiście nie wyglądał na zadowolonego. Zanim jednak zdążyłam pocieszyć Mary, Syriusz klasnął w ręce.
– Okej,
James, twoja kolej!
Spojrzałam
na Rogacza, który pochylił się do przodu i zakręcił brzęcidłem. Widziałam je
jak w zwolnionym tempie, czując co zaraz się wydarzy. Skoro to urządzenie
naprawdę rejestrowało emocje ludzi, musiało wiedzieć, żeby Jamesowi
przyporządkować jedną, konkretną osobę. I nie myliłam się – wkrótce
srebrna końcówka zwolniła, aż w końcu zatrzymała się całkiem, wskazując na
mnie.
– Och –
wydusiłam z siebie, zaczynając rozumieć, do czego to zmierza.
– Dawaj,
Lily!
James
uśmiechnął się pod nosem, odkręcając urządzenie i podając mi je.
– Łyku łyku
i po krzyku – szepnął, puszczając mi oczko.
– Ta –
odpowiedziałam mu, wąchając zawartość. Pachniała alkoholem. Może to była po
prostu mieszanka różnych trunków? Chociaż znając możliwości chłopaków, mogłam
spodziewać się wszystkiego. Przypomniałam sobie ten dziwny opalizujący eliksir,
który podawali na sylwestrowej imprezie w Wieży Ravenclawu. Przecież nie był
zły, więc teraz nie mogło być gorzej, prawda?
Powoli
przechyliłam urządzenie, czując jak metal wibruje delikatnie pod moimi palcami
i pociągnęłam łyk. Płyn był zimny, a połknięty sprawił, że przez całe moje
ciało przebiegła lodowata fala, jakbym nagle wskoczyła do wanny z lodem.
Wzdrygnęłam się, oddając brzęcidło Jamesowi, który zaśmiał się cicho, samemu
biorąc łyk. A później wstał i podał mi rękę.
Kiedy
podniosłam się z miejsca, świat delikatnie zawirował, pewnie od ilości wlanego
w siebie alkoholu. Rogacz poprowadził mnie aż do szafy, po czym otworzył
drzwiczki i ponownie się uśmiechnął.
– Panie
przodem.
Ostatnie co
zobaczyłam, przed zamknięciem drzwiczek, to buzie wszystkich zwrócone w naszym
kierunku, a później wszystko pochłonął półmrok.
– Więc... to
bardzo dziwna gra.
– Tak, ale
idealnie nadaje się w naszej sytuacji.
–
Dlaczego? – spytałam, a James uśmiechnął się, co ledwo dałam radę dostrzec
w panujących ciemnościach.
– Będziesz
musiała mi zaufać.
– Już mi się
to nie podoba – mruknęłam, wywołując kolejne parsknięcie Jamesa.
– Nie musimy
nic robić – zaczął, opierając się o przeciwległą ściankę. Jak na
niepozorną szafę, było tam zadziwiająco dużo miejsca. – Albo możesz utrzeć
nos Syriuszowi.
–
Zaciekawiłeś mnie, mów dalej – zaśmiałam się.
– Nie mogę
ci nic więcej powiedzieć. Będziesz musiała mi zaufać.
– Cofam to,
dalej mi się to nie podoba.
– Twoja
decyzja. Chociaż zaprzepaścić taką okazję...
– No
dobra – jęknęłam, czując, że będę tego żałować. – Powiedz mi, co mam
robić.
– To bardzo
proste – zaczął James, odrywając się od bocznej ścianki i zbliżając się do
mnie. – Tylko to.
Jego ręka
powoli dotknęła mojej dłoni, a następnie zaczęła przesuwać się w górę, kreśląc szlaczki
na mojej skórze. Bardzo wolno, jakby nigdzie się nie spieszył, James zaczął
odgarniać moje włosy za ucho, palcami muskając płatek ucha. A później ułożył
swoją dłoń na moim policzku.
–
Co... – zaczęłam, jednak James przerwał mi.
– Ufasz mi?
Minęło
dobrych kilka sekund zanim zdołałam wydusić z siebie ciche "tak", a
wtedy chłopak powoli kontynuował, przesuwając kciukiem po mojej kości
policzkowej i nosie. W końcu dotarł do ust, a ja zadrżałam, czując, jak palcem
wskazującym obrysowuje ich kształt.
– C-co... co
mam robić – odchrząknęłam, czując się niemiłosiernie głupio, stercząc tak
jak słup soli.
– Daj –
szepnął James, ujmując moją dłoń i przykładając ją do jego twarzy. Na początku
do prawego policzka, pozwalając mi się rozluźnić i dopasować do jego ruchów. A
później przesunął ją w dół, na swoje usta. Czułam jego oddech odbijający się od
moich palców, kiedy muskałam jego górną wargę. – Nie bój się. Zaufaj mi.
Moje serce
biło niemiłosiernie szybko i głośno. Przez myśl przeszło mi, że James na pewno
musi je słyszeć. A później chłopak złapał mnie w talii i przysunął jeszcze
bliżej, stykając nasze ciała razem. Schylił się, a jego oddech otulił moją
szyję. Z piersi wyrwało mi się zduszone westchnienie, kiedy poczułam dotyk tuż
pod linią żuchwy, nie będąc pewna, czy to jego nos, czy usta. Był tak blisko...
–
Spokojnie – mruknął, kreśląc linie po mojej twarzy. – Nie pocałuję
cię, nie musisz się o to bać.
– Ja...
Zacięłam
się. Nie byłam w stanie odpowiedzieć, kiedy oparł swoje czoło o moje, stykając
się ze mną nosami. Jego palce ponownie spoczęły na moich wargach, by chwilę
później zjechać w dół, na podbródek i szyję. Więc po prostu zrobiłam to samo,
ręce układając na jego barkach i starając się nie zapomnieć o oddychaniu.
Cieszyłam się, że było tam tak ciemno, w przeciwnym wypadku Rogacz miałby
najlepszy widok na moje rumieńce.
Chciałam coś
powiedzieć, ale w tym samym momencie, ktoś załomotał w drzwi, krzycząc
"siedem minut minęło, gołąbki!". Speszona natychmiast odsunęłam się,
plecami uderzając w ściankę szafy. James uśmiechnął się do mnie, puszczając mi
oczko.
– Tylko nie
spanikuj.
Powoli
otworzył drzwi szafy i wyszedł, pociągając mnie za sobą. Usłyszeliśmy ciche
pogwizdywania i parę zachwyconych okrzyków, a później coś mocno zawibrowało,
ściągając na siebie spojrzenia wszystkich zebranych. To brzęcidło kręciło się
wokół własnej osi, wydając z siebie coraz dziwniejsze odgłosy.
– Co się
dzieje? – spytałam cicho Jamesa.
– Ten
eliksir, który każdy pił, to eliksir ukrywający. W czasie jednej gry brzęcidło
wybiera jedną parę, która budzi najwięcej emocji i...
Nie musiał
kończyć. Sama to zauważyłam – smukłe, żółte pasy powoli pokrywające moje
nadgarstki i pnące się w górę. A wśród nich zielono-niebieskie szlaczki, jakby
ktoś dokładnie prześledził trasę palców towarzyszącego mi Gryfona. A kiedy
spojrzałam w bok, z mojej piersi wyrwał się zduszony okrzyk.
Ciało Jamesa
powoli pokrywało się jasnym odcieniem błękitu. A później, powoli, na jego
policzek wbiegł żółty odcisk dłoni, torując drogę do jego ust, zmieniając się w
wiosenną zieleń. Ze zdziwieniem otworzyłam buzię, patrząc na jego twarz, usianą
zielonymi pocałunkami.
Żółty i
niebieski daje zielony, pomyślałam, zerkając na swoje
dłonie, niosące ślady dotyku Jamesa. A później, zanim się powstrzymałam, moja
ręka powędrowała do ust, kiedy dotarło do mnie, że skoro James tak wyglądał, to
ja też musiałam mieć twarz w kolorze trawy. A to oznaczało, że każdy myślał,
że...
– I tak moi
drodzy państwo gra się w siedem minut w niebie! – wykrzyknął ktoś z tyłu,
w czym zawtórowały mu gwizdy i oklaski.
– Czemu mi
nie powiedziałeś? – pisnęłam, zakrywając ręką twarz, jakby to mogło
cokolwiek zmienić.
– Już ci
mówiłem, gdybym ci powiedział, to nie byłoby takiego efektu – zaśmiał mi
się do ucha James. – Poza tym, do twarzy ci w zielonym.
Jęknęłam,
uderzając go w pierś. Coraz więcej osób zaczynało klaskać i śmiać się. Gdzieś z
tyłu zaczęło przebijać się głośne "gorzko, gorzko!", a ja
wytrzeszczyłam oczy, patrząc na Rogacza jak na kosmitę.
– Nie ma
opcji – powiedziałam prawie bezgłośnie, a James zachichotał.
– Twoja
decyzja.
I kiedy
staliśmy tak, przerażająco blisko siebie, patrząc sobie w oczy wśród
skandującego tłumu, poczułam, że może i mogłabym go pocałować. Szybko i
pobieżnie, jakby nie miało to mieć znaczenia, jakbym nie obawiała się, że
wspomnienie tego zamęczy mnie w nocy. Z duszą siedzącą na ramieniu spoglądałam
w jego oczy, próbując coś z nich odczytać, ale jak zwykle pełne były jedynie
tańczących iskierek i ukrytych głęboko tajemnic. I zanim zdążyłam zrobić coś
głupiego, ktoś przepchał się przez tłum, a wrzawa ucichła.
– Czy ktoś
mógłby mi wytłumaczyć, co tu się, u licha, wyrabia?
Wszyscy
natychmiast spojrzeliśmy na dziewczynę stojącą przed nami.
Maryl
wróciła do domu.
Uff!
Ostatni raz obiecałam regularność w klasie maturalnej. Praktycznie ten sam okres - jesień, rozdziały w ostatnie piątki miesiąca. I niesamowicie to dziwne. Jakby obudził się we mnie jakiś dziwny stwór zimujący te kilka lat gdzieś w kościach i totalnie nie wiedział, co się przez ten cały czas działo! Ale nadanie konkretnych terminów rozdziałom nadało też temu wszystkiemu więcej sensu. Deadline'ów mianowicie lubię się trzymać. Więc może to jest tym magicznym sposobem na skończenie tego opowiadania.
Ciężko mi cokolwiek powiedzieć o tym rozdziale, oprócz jednej rzeczy. SD od początku miało być hołdem ku wszystkim starym onetowskim blogom o Jily, miało tu się znaleźć wiele kiczowatych i powtarzalnych wątków, o których sama uwielbiałam czytać te dobre kilka lat temu. Stąd pomysł siedmiu minut w niebie zakorzenił się w mojej głowie już dawno. Chciałam jednak dać mu coś od siebie, coś... swojego. Mam nadzieję, że się udało. Przecież samo siedzenie w szafie byłoby nudne!
A tak poza tym, to sama nie wiem. Chyba nie wyszło tak najgorzej, co? Czuję się trochę jak dinozaur, bo tak długo nie pisałam. Koniecznie napiszcie co sądzicie Wy! Lubię czytać Wasze komentarze, chociaż ostatnio z nimi ubogo (w sumie to się nie ma co dziwić, skoro tyle mnie tu nie było).
Tak czy siak, miło było się z Wami spotkać. Do zobaczenia za miesiąc!
💫
OdpowiedzUsuńSpróbuję podzielić uwagę przy pisaniu komentarzy pod plikiem i tutaj xd.
UsuńBardzo podoba mi się pomysł tego babskiego weekendu. Niby to takie... Zwyczajne, ale jednak ma w sobie coś takiego achh. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale cieszę się, że sobie tak porozmawiały i w ogóle ^^.
Bardzo głośno prychnęłam przy tym, jak było, że jedna strona może się zakochać w drugiej xd. Stara, jakby ci to powiedzieć...
Kurwa, Lily pocałowała Jamesa??? Jakby??? Ja wiem, że w policzek, ale??? POCAŁOWAŁA GO.
James jest najsłodszy. No i może jeszcze Syriusz. I Remus. No rozumiesz.
"Nie mogę się skupić, kiedy tak się na mnie patrzysz". Rozpływam się.
Rozpłynęłam się już totalnie, jak James złapał ją za rękę. Boże, a to jeszcze nie koniec rozdziału. Nawet nie połowa!
Serce mi się tak raduje, że James i Remus wymiatają na obronie! Cudowni. Zasługują na wszystko, co najlepsze te buby.
Syriusz i narzekanie na chwalenie pracy Jamesa... Poor baby. Każdy wie, że ty też jesteś supermądry, bbe!
"Kiedy więc dotarliśmy na miejsce i James ponownie wsunął swoją dłoń w moją, uśmiechnęłam się delikatnie, czując, jakby wszystko było na swoim miejscu." mdkmdeowks.
AAAAAAAAAAAAAAA, W KOŃCU SZAFA!!! (w ogóle to bardzo doceniam tytuł rozdziału, cudowny).
Nie pocałuję cię, nie musisz się o to bać. - JAK TO NIE, STARY.
O mój Boże, Ati, coś ty wymyśliła kdmfe. Genialne!!!
W ogóle, jakby kocham fakt, że James pozostawia wybór Lily i tylko Lily. Że na nic nie naciska, że wszystko zależy od niej. Tak powinno być, więc nie wiem, czemu mnie to tak zachwyca, ale tak jest.
Z jednej strony to szkoda, że się nie pocałowali, w szczególności, że Lily chciała(!!!), ale z drugiej to dobrze, bo nie ma co przyspieszać. Do matury jeszcze trochę.
Troszkę nie pamiętam, kim jest Maryl, ale cieszę się, że wróciła.
No i przeogromnie cieszę się z faktu, że dodałaś rozdzialik - w dodatku taki świetny - tak szybko! Trzymam kciuki, żeby kolejny był faktycznie za miesiąc. Nie mogę się doczekać!
Życzę ci bardzo, bardzo dużo weny, ochoty i czasu na pisanie.
Buziole,
K.
Welp, nie krzycz Kasiu, że dopiero teraz, ale w końcu odpowiadam!
UsuńA ten pomysł z babskim weekendem był taki z dupy, ale cieszę się, że nawet wyszedł.
"Bardzo głośno prychnęłam przy tym, jak było, że jedna strona może się zakochać w drugiej xd. Stara, jakby ci to powiedzieć..." - hahaha, no cóż XD
"Kurwa, Lily pocałowała Jamesa??? Jakby??? Ja wiem, że w policzek, ale??? POCAŁOWAŁA GO." - czy to już się liczy jako ten pierwszy pocałunek póki jesteś w liceum????????
Cieszy mnie - zwłaszcza po naszych rozmowach ostatnio - że podobają Ci się postacie Huncwotów, że cieszysz się tymi rozdziałami i nie chodzi mi tu tylko o sceny Jily ale też o Syrcia i w ogóle. To nasze bby w końcu i zasługuje na wszystko co najlepsze.
Tytuł rozdziału - sama zapomniałam jak go zatytułowałam jak wymyślałam tytuły dwa lata temu XDD i tez sie cieszylam jak publikowalam, że tak ładnie wymyśliłam haha.
"Nie pocałuję cię, nie musisz się o to bać. - JAK TO NIE, STARY." - no przeciez wiemy, że chciałby, ale no, musi sprawiać pozory grzecznego chłopca. Ciekawe czy będzie taki grzeczny jak się zejdą i będzie mógł kraść jej całusy i ją wkurzać 24h na dobę sdfgvfdfgvbgf
"W ogóle, jakby kocham fakt, że James pozostawia wybór Lily i tylko Lily. Że na nic nie naciska, że wszystko zależy od niej. Tak powinno być, więc nie wiem, czemu mnie to tak zachwyca, ale tak jest." - no tak powinno być (apropo decydowania i dzisiejszych czasów xd) ale tez mi sie to mega podoba. Chyba za duzo razy go odrzuciła i w ten sposob sie broni - jak sama sie zgodzi to tylko wygrywa, jak nie, to nie zaboli po raz kolejny, w obu opcjach mamy win win.
"Z jednej strony to szkoda, że się nie pocałowali, w szczególności, że Lily chciała(!!!), ale z drugiej to dobrze, bo nie ma co przyspieszać. Do matury jeszcze trochę." - o nieee, więc jednak się nie liczy?
"Troszkę nie pamiętam, kim jest Maryl, ale cieszę się, że wróciła." - XDDD, dobrze, że betujesz, to sobie przypomnisz haha
"Trzymam kciuki, żeby kolejny był faktycznie za miesiąc. " - musi być, nie ma opcji że nie będzie. Wiesz o co kaman.
Dziękuję Ci Kasiu za taki piękny i długi komentarz, na Ciebie zawsze mogę liczyć! Me serce się raduje i nie wiem co bym bez Ciebie zrobiła.
Buziole Tobie również,
Ati
Jak się cieszę, że jesteś! Super Cię czytać <3
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło! Cieszę się, ze mogłam sprawić trochę radości!
UsuńO mój Boże, ten rozdział to miód na moje oczy! :D Przecudownie, a ta scena w szafie... jestem zachwycona! Więcej, więcej! :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko :)
Jejku, cieszę się, że tu zaglądasz! Miło mi strasznie, że rozdział Ci się podobał, scena w szafie była wymyślona już dawno i tylko czekała na napisanie, więc tym bardziej cieszę się, że wywołała u Ciebie takie emocje :D
UsuńDziękuję Ci bardzo za komentarz i również pozdrawiam najcieplej jak się da!
Ati