{dla Ciebie,
Kolejnego
dnia, kiedy przechodziłam rano przez pokój wspólny, do moich uszu dochodziły
szepty Gryfonów.
–
Słyszałeś jak za nią krzyczał?
– Ona go
przecież nie znosi...
– No coś
ty, przyjaźnią się, baranie.
– To mi
nie wygląda tylko na przyjaźń...
Uśmiechnęłam
się pod nosem, przechodząc przez dziurę pod portretem. Niewiele potrzeba było,
żeby nakręcić plotki. Zwłaszcza, że oczy reszty i tak skierowane były na naszą
grupkę w związku z ostatnimi wydarzeniami.
Kiedy
dotarłam do Wielkiej Sali, Clarie siedziała już przy stole. Była troszkę
nieobecna, ale uśmiechnęła się delikatnie na mój widok.
– Jak się
czujesz? – spytałam, a ona pokiwała głową.
– Dobrze.
Jest dużo lepiej – odpowiedziała, odstawiając szklankę z sokiem.
– Gotowa
na dzień pełen wrażeń? – spytał Remus, a dziewczyna pokiwała głową.
–
Bardziej gotowa nie będę.
Rozejrzałam
się i spostrzegłam, że przy stole brakowało Jamesa i Syriusza. Mary podążyła za
moim wzrokiem, a potem pokręciła głową.
– W co
znowu oni się wpakowali?
– Oby w
nic – powiedział Lupin. – McGonagall nie zniesie zbyt wielu szlabanów
Jamesa w tym roku.
Peter
zachichotał, klepiąc swojego przyjaciela po barku. Ja jedynie uśmiechnęłam się,
skupiając się na śniadaniu. Remus miał rację, Rogacz nie mógł przesadzić. A
poza tym, nie po to spędziłam dzisiaj godzinę w łazience, próbując ujarzmić
swoje odstające włosy, które od ścięcia żyły własnym życiem.
–
Brakowało mi tego – szepnęła Clarie. Dopiero po chwili zrozumiałam o co
jej chodziło. Wielką Salę wypełnił szum sowich skrzydeł, a uczniów zalał deszcz
przesyłek. Patford smutno przyglądała się ptakom, a ja poczułam uścisk w
brzuchu.
Nawet ja
boleśnie odczuwałam nieobecność Maryl. To ona była tą osobą, która była w
stanie ujarzmić chłopaków, to ona sklejała nas w jedną całość.
–
Och – westchnął Remus. Szara płomykówka wylądowała przed nim, z Prorokiem
Codziennym przywiązanym do nóżki. Z pierwszej strony migotało do nas zdjęcie
reporterów otaczających zrujnowany dom. Lupin powoli odwiązał gazetę, zapłacił
sowie należne za nią pieniądze, po czym rozłożył ją na środku stołu.
MASOWE
MORDERSTWO RODZIN MUGOLI
W dniu
wczorajszym na przedmieściach Londynu doszło do ataku Śmierciożerców na ulicę
zamieszkaną przez Mugoli, w wyniku którego zginęło dwanaście osób, a trzy
zostały ciężko ranne.
– To
chore – mruknęła Mary, kręcąc głową.
– Piszą,
że zainteresowali się tym mugole.
– I
co? – zapytała Alicja.
–
Wkręcają im wybuch gazu – westchnął Remus.
– W ile
wybuchów gazu można uwierzyć? – powiedział Peter.
Nikt mu
nie odpowiedział.
Śniadanie
przestało nam smakować, więc zgodnie stwierdziliśmy, że zbieramy się na
zajęcia. Kiedy opuszczaliśmy Wielką Salę, w biegu minęli nas James i Syriusz.
Ten pierwszy puścił mi oczko, głośno dysząc i zapinając guzik koszuli. Ponownie
zjawili się obok dopiero na trzecim piętrze, z Syriuszem na czele, głośno się z
czegoś śmiejącym. Potter pokręcił tylko głową i wyjął z ust grzankę, drugą ręką
czochrając swoje włosy. Zrobił to tak nieudolnie, że aż zamrowiły mnie palce.
– Nie
tak – powiedziałam, popychając go i sięgając do jego twarzy. To był
najwyższy czas na zajęcie się zakładem. – Musisz uwydatnić kędziorka.
Syriusz
prawie udławił się swoim tostem, kiedy James odepchnął moją rękę.
– Jesteś
niemożliwa – powiedział Rogacz, wskazując we mnie oskarżycielsko grzanką.
W jego oczach czaiło się jednak rozbawienie. – To miało zostać tajemnicą!
– Jaki
kędziorek? – zapytała Alicja, uśmiechając się złośliwie.
– No
wiesz, w domu Jamesa... – zaczęłam, jednak ten złapał mnie w pasie i
zatkał mi usta wolną ręką, podnosząc mnie z ziemi.
– Koniec
tego dobrego – zawyrokował, kiedy zachichotałam w jego dłoń. – Masz
szlaban moja droga. Parę osób na korytarzu oglądnęło się za nami z
rozbawieniem.
–
Szlaban? – wydukałam, odciągając jego palce od moich policzków. Pachniały dżemem.
James postawił mnie w końcu na ziemi, odwracając w swoją stronę.
–
Zdecydowanie – potwierdził.
Teraz już
przyglądał nam się cały korytarz. Na moje usta wypłynął szeroki uśmiech, kiedy
przekrzywiłam głowę, uważnie obserwując jego minę. Dosłownie słyszałam jego
głos w głowie, mówiący jak to potem się rozliczymy. Czas jakby zwolnił, kiedy
powoli stanęłam na palcach i sięgnęłam dłonią do jego policzka, a potem
przejechałam palcem wskazującym po kąciku jego ust i oblizałam go.
–
Truskawkowy – powiedziałam cicho, poruszając delikatnie brwiami. James
zagryzł wargę, uśmiechając się szeroko i kręcąc głową, kiedy odwracałam się w
drugą stronę. Zdążyłam jeszcze dostrzec iskrzący błysk jego oczu, zanim weszłam
do otwartej sali transmutacji.
– Jesteś
zdrowo pokręcona – szepnęła mi do ucha Mary, wślizgując się na miejsce
obok mnie. Uczniowie powoli wypełniali salę, a James przeszedł obok,
uśmiechając się i kręcąc głową, jakby przyglądał się wyjątkowo słodkiemu
bobasowi.
– I
dopiero teraz to zauważyłaś? W pociągu jakoś nikt mi nie chciał uwierzyć –
dodałam. – A przecież naprawdę jestem szalona!
– Tak,
jesteś – zapewniła mnie Macdonald, śmiejąc się cicho.
Transmutacja
ciągnęła się niemiłosiernie. McGonagall była czymś niesamowicie zirytowana,
ciągle obrzucała nas szorstkimi spojrzeniami i rzucała kąśliwymi uwagami. Pod
koniec zajęć zapowiedziała niesamowicie długą listę zagadnień do przygotowania
na kolejne zajęcia i postraszyła, że jeśli ktoś nie będzie w stanie
odpowiedzieć jej na wszystkie pytania, wyrzuci go z sali. Jednak nawet to nie
mogło zniszczyć podekscytowania, które unosiło się w powietrzu, kiedy
zmierzaliśmy na drugą lekcję tego dnia - pierwszą w tym roku obronę przed
czarną magią. Anthony Godfray wydawał się bowiem wręcz stworzony do tej pracy.
– Kto
mógłby nas lepiej przygotować niż auror. I do w dodatku taki, który naprawdę
zna się na rzeczy. Jego zeszłoroczne zajęcia były świetne! – zachwycała
się Alicja, kiedy przemierzaliśmy korytarz na czwartym piętrze.
– Ciekawe
jak udało im się go przekonać – mruknęłam. – Mówił mi, że wolałby
zostać w centrum walki. Co takiego się stało, że zmienił zdanie?
– A co
jeśli... no wiecie, po tym wszystkim, co stało się na wakacjach uznali, że
potrzebujemy kogoś, kto nauczy nas walki – zaproponowała Dorcas.
– Albo
ogarnęli, że tak czy siak będziemy chcieli dołączyć do Zakonu – wtrącił
Syriusz – więc zatrudnili kogoś, kto nas poprowadzi.
– A ty
znowu o tym? – spytałam, spoglądając na niego.
– Akurat
Łapa może mieć rację – powiedział James, idący do tej pory w ciszy. –
Po pierwsze, nikt inny nie byłby w stanie nas lepiej przygotować. A po drugie
to chyba zbyt duży zbieg okoliczności, że to u niego w domu spotykamy się z
Zakonem, to z nim i Dumbledorem rozmawiamy o tym wszystkim, a potem to on
zostaje naszym nauczycielem.
–
Niedługo dowiemy się prawdy – stwierdziła Mary.
– No tak,
bo przecież jak tylko wejdziemy do sali to powita nas okrzykiem w stylu
"witajcie o przyszła nadziejo linii oporu" – skwitowałam,
przewracając oczami.
– Coś w
tym stylu – powiedział Syriusz, śmiejąc się.
Kiedy
dotarliśmy pod salę, wszyscy już czekali. W powietrzu dało wyczuć się
ekscytację. Po paru minutach do naszych uszu dotarł stukot obcasów butów o
posadzkę, a po chwili zza rogu wyłonił się Anthony Godfray. Tego dnia miał na
sobie ciemną szatę, spod której wystawała czarna koszula. W ręce niósł wielką
teczkę.
–
Zamknięte? – zapytał, a wszyscy spojrzeli na drzwi.
– Chyba
nie – mruknął ktoś z tyłu.
– W takim
razie na co czekacie?
Wybuchł
mały rozgardiasz, kiedy każdy zaczął się przepychać, chcąc znaleźć najlepsze
miejsca. Wraz z Mary zajęłyśmy trzecią ławkę, co obie uznałyśmy za sukces, więc
w nagrodę przybiłyśmy sobie piątkę. Chwilę później na mojej ławce wylądowała
kulka starego, zgniecionego pergaminu. Obejrzałam się i spojrzałam na
wyszczerzonego Jamesa, siedzącego po skosie w czwartym rzędzie i pokręciłam
głową.
–
Otwórz – powiedział prawie bezgłośnie. Powoli rozwinęłam ją, przyglądając
się dwóm zdaniom napisanym znajomym, pochyłym pismem.
Le liścik
miłosny.
Twój,
James.
Korzystając
z wciąż panującego rozgardiaszu szybko odpisałam, po czym cisnęłam kulkę w
kierunku właściciela.
Le mogłeś
się bardziej postarać.
Rogacz
zachichotał w tym samym momencie, w którym Godfray odchrząknął, uciszając
klasę.
– Na
kolejne zajęcia możecie czekać w klasie – zaczął, obrzucając nas długim
spojrzeniem. – Mamy wiele rzeczy do zrobienia i czeka nas dużo pracy, a
każda taka sytuacja to tracenie czasu, który moglibyśmy wykorzystać na coś
innego. Rozumiem, że każdy zaopatrzył się w podręcznik?
Wszyscy
zgodnie pokiwali głowami, co mężczyzna przyjął ze spokojem.
–
Świetnie. Dzisiaj nie będą wam potrzebne.
Przez
całą klasę przebiegł podniecony szmer, kiedy Godfray odwrócił się i otworzył
swoją teczkę.
– Hej,
psst, Potter!
Zerknęłam
przez ramię. James również się obrócił i obrzucił Ślizgona siedzącego dwie
ławki za nim pytającym spojrzeniem.
–
Lubujesz się teraz w szlamach, Potter? Nie wystarczy ci już twój
kumpel-zdrajca-krwi? – zapytał ze złośliwym uśmieszkiem, po czym spojrzał
na mnie. Na jego ławce leżał najnowszy numer Proroka. – Lepiej uważaj, bo
szlamy nie są teraz bezpieczne.
Salę
przeszył głośny trzask, a ja podskoczyłam. Serce waliło mi w klatce piersiowej,
sama nie byłam pewna czy od wypowiedzianych przez chłopaka słów, czy od
dźwięku. Dopiero po chwili dotarło do mnie, czym był. To Godfray zatrzasnął
swoją walizkę i stał teraz przodem do uczniów, w przerażającej ciszy.
– Proszę
wyjść.
–
Słucham? – zapytał Ślizgon, prostując się i obdarzając go przenikliwym
spojrzeniem.
– Dobrze
pan słyszał. Kazałem panu wyjść z sali.
– Mam
pełne prawo tu być... – zaczął chłopak, jednak Godfray przerwał mu, robiąc
dwa kroki do przodu, a wszyscy wcisnęli się w swoje krzesła, jakby bali się, że
ich pogryzie.
– Nie
będę tolerować takiego zachowania na moich zajęciach. Może to pana nauczy
szacunku. – Tu mężczyzna uniósł rękę i wskazał na drzwi. – Kolejny
raz prosić nie będę.
Ślizgon
warknął coś pod nosem, ale posłusznie złapał torbę i wstał, prawie wywracając
krzesło, a potem skierował się do wyjścia, taranując po drodze ławki.
– Krzesło
należy po sobie zasunąć – powiedział twardo Godfray. Chłopak prychnął i
nawet się nie zatrzymał, a kiedy sięgał do klamki, nauczyciel wyciągnął różdżkę
i machnął nią. Drzwi, dopiero co otworzone, zamknęły się przed nosem
Ślizgona. – Krzesło – powtórzył mężczyzna.
Wszyscy
przypatrywali się temu w szoku i w ogłuszającej ciszy. Chłopak cofnął się,
poprawił siedzisko i obrzucił swojego rozmówcę wzrokiem pełnym nienawiści. A
potem wyszedł.
– Proszę
się stawić w moim gabinecie o dwudziestej – rzucił Godfray, zanim ten
zamknął drzwi.
Nikt nie
śmiał się poruszyć. Wszyscy z przerażeniem wpatrywali się w ławki jeszcze przez
parę sekund, bojąc się podnieść wzrok. A potem mężczyzna odchrząknął i wrócił
do swojego biurka, po czym oparł się o nie i uśmiechnął.
– Nie
będę tolerował przemocy, fizycznej ani psychicznej. Za murami tego zamku jest
już jeden tyran, więcej ich nam nie potrzeba. Jeśli ktoś się z tym nie zgadza,
może wyjść. To nie są obowiązkowe zajęcia.
Kiedy
nikt się nie poruszył, nauczyciel pokiwał głową i złączył ze sobą palce obu
dłoni. Wyglądał na zadowolonego.
– Te
zajęcia to nie tylko bezmyślne rzucanie zaklęć i protego jako wyjście
z każdej sytuacji. Kończąc ten przedmiot powinniście mieć wiedzę o dziesiątkach
magicznych istot i tym, jak się przed nimi obronić. Co zrobić, kiedy
zostaniecie znienacka zaatakowani, jak zachować się w magicznym świecie. Wiem,
że większości z was nawet jeszcze to do głowy nie przyszło, ale za dziesięć
miesięcy po raz ostatni wsiądziecie do pociągu i co dalej? Wrócicie do domu, do
rodziców? A może zamieszkacie sami? Znajdziecie miasteczko czarodziejów? Wiecie
w ogóle czego szukać? Wątpię, że wszyscy w tej klasie wiążą swoją przyszłość z
samą walką, niektórzy mogą chodzić na zajęcia, bo chcą nauczyć się, jak przetrwać.
Ale czy ktokolwiek pomyślał w ogóle o tym, że niedługo trzeba będzie samemu
zająć się swoim życiem? Został wam rok. Większość wiedzy jest już, a
przynajmniej powinna być, w waszych głowach. Moim głównym zadaniem jest
sprawdzenie jej i usystematyzowanie. Doprowadzenie was na skraj wytrzymałości i
na szczyt umiejętności. Dlatego zaczniecie od tego.
Godfray
machnął różdżką, po czym z jego biurka uniosły się arkusze. Kiedy wylądowały
przed każdym z nas, mężczyzna machnął ponownie, a na tablicy pojawiły się
napisy.
1.
Sprawdzenie
2.
Przemyślenie
3.
Otworzenie
4.
Koncentracja
5.
Odbębnienie
– Oto program
SPOKO. Ma on na celu przygotowanie was do tego, że wcale nie będzie tak
spoko. – Tu zrobił przerwę, a parę osób uśmiechnęło się
blado. – Po pierwsze, sprawdzenie swojej wiedzy i
możliwości. Testy przed wami to wiedza z sześciu lat jak i tego roku. Są to
zagadnienia, których możecie spodziewać się na owutemach, ale również takie,
która przydadzą wam się w dorosłym życiu. Ma on za zadanie pokazanie wam, jak
bardzo brakuje wam wiedzy i jak wiele braków w niej macie. Następnym krokiem
jest przemyślenie. Co mogę z tym zrobić? Jak temu zaradzić? – Godfray
postawił dwa kroki i również się uśmiechnął. – Da wam to szansę na ogarnięcie tematu.
Kolejno mamy otworzenie, czyli, krótko mówiąc, otworzenie książek i mocna
powtórka, której będę od was wymagał. Przede wszystkim otworzenie się na
wyzwania, które na was czekają. Niektórzy będą chcieli zrezygnować, co będzie
zrozumiałe. Tylko koncentracja pozwoli wam utrzymać się na torze.
Czekają nas testy sprawnościowe i te z wiedzy, wiele zadań nadprogramowych i
kursów. Wszystkie trzeba będzie odbębnić.
Jego
kroki odbijały się od ścian, kiedy powoli okrążał salę. Wszyscy przyglądali się
sobie w szoku. Na twarzy Mary malowało się zaskoczenie wymieszane z ekscytacją.
–
Dzisiejsze zajęcia to test sprawdzający. Poświęćcie mu sto procent uwagi, bo
będzie to najtrudniejszy test w waszym życiu, przynajmniej dotychczasowym.
Możecie wyjąć pióra i otworzyć arkusze. Macie czas do końca zajęć.
W klasie
zapanował szum, kiedy każdy sięgał do torby. Powoli podniosłam pergamin i
zerknęłam na pierwsze pytanie.
1.
Sytuacja: stajesz się posiadaczem farmy na bagnistym terenie. Brak innych
mieszkańców w okolicy dwóch mil. Za domem znajduje się jezioro otoczone lasem.
Problematyka:
Jakie niebezpieczeństwa mogą pojawić się podczas mieszkania w tym miejscu? Jak
sobie z nimi poradzisz?
Przełknęłam
ślinę, przymykając oczy. Dosłownie słyszałam w głowie śmiech Syriusza i jego
głupie dogadywanie. "Niebezpieczeństwa? Deska może mi spaść na głowę,
dom jest pewnie strasznie zawilgocony!". To było całkiem proste
zadanie, dla kogoś, kto się przygotował.
Jakie
stworzenia żyją na bagnach? Co mogą skrywać wody jeziora?
Większość
pytań wglądała w ten sposób. Opis sytuacji, a potem "jak sobie z tym
poradzisz?". W jednym pytano o klasyfikację magicznych zwierząt, w
kolejnym o zastosowanie zaklęcia Arresto Momentum. Było ich w sumie
dwadzieścia, a ostatnie brzmiało "wymień trzy rodzaje zaklęć
obronnych i opisz ich działanie".
Nikomu
nie udało się skończyć przed czasem. Kiedy lekcja dobiegła końca, Godfray
zebrał arkusze i schował je do swojej teczki.
– Na
kolejnych zajęciach omówimy problematykę i przemyślimy nasz system działania.
Niech każdy przyniesie podręczniki.
–
Łał – wyszeptała Mary, kiedy wychodziliśmy z klasy. – To było...
– On
jest... – zaczęła Dorcas.
–
Wszystko pozapominałam – jęknęła Alicja.
– Jest
świetnym nauczycielem – potwierdził Remus, idący zaraz za nami wraz z
Peterem.
– Ale
rzucał aluzje o Zakonie. To przyda wam się po szkole, dobrze wiemy o co mu
chodziło – stwierdził Syriusz, pojawiając się obok.
– A to
jak wyrzucił tego Ślizgona – powiedział Pettigrew, rozszerzając
powieki.
– No
trzeba mu przyznać, że ma jaja – skwitowała Dorcas, kręcąc głową.
Clarie,
która szła za nami, nie odzywała się. James zerknął na mnie wymownie, kiedy
zauważył, że się jej przyglądam a potem kiwnął głową. Delikatnie zwolniłam,
pozwalając się wyprzedzić reszcie, aż w końcu zrównałam się z Rogaczem,
pozostając w tyle za resztą Gryfonów.
– Martwię
się – powiedział. Czekałam, aż coś doda, ale szedł w ciszy, wpatrzony w
korytarz przed siebie.
– O
Clarie? – spytałam w końcu, a on pokiwał delikatnie głową.
– Cała ta
sprawa z Maryl... – zaczął, ale prawie natychmiast przerwał. –
Zajmiesz się nią? Jest totalnie sama, nie można tak normalnie funkcjonować,
zwłaszcza w jej stanie.
–
Jasne – zapewniłam go, kiwając głową.
James
uśmiechnął się, a potem musnął moją dłoń swoją.
–
Pierwszy tydzień mija moja droga – szepnął. Ogniki w jego oczach tańczyły
wesoło.
– Coś
sugerujesz? – spytałam. – Bo twój liścik nie był najwyższych lotów,
jeśli miałabym oceniać.
– Ważne,
że wyglądał, jakby był – stwierdził Rogacz. Powoli zbliżaliśmy się do
Wielkiej Sali, a reszta Gryfonów była zbyt pochłonięta rozmową, by zwracać na nas
uwagę.
Jego
palec wskazujący przejechał po wnętrzu mojej dłoni, powoli przyciągając ją do
siebie.
– Nie
uważasz, że na dziś już wystarczy? – zapytałam, uśmiechając się.
–
Udawanego związku? Nigdy – powiedział z powagą, marszcząc brwi i mocno
splatając nasze ręce ze sobą.
Zaśmiałam
się zdecydowanie za głośno i to akurat w momencie, w którym przekroczyliśmy
próg Wielkiej Sali. Dziesiątki par oczu zostało skierowanych w naszą stronę, a
ja natychmiast poczułam, że się czerwienię. Szybkim ruchem wyrwałam swoją rękę,
pochylając głowę w dół i modląc się by włosy choć trochę zakryły moją twarz.
Tak naprawdę całkiem mnie to bawiło. James cały dygotał z ledwo
powstrzymywanego rechotu, a nasi przyjaciele przyglądali nam się z
rozbawieniem.
– Idź no,
idź – mruknęłam, kiedy James się zatrzymał.
– Oj,
Lily – westchnął na tyle głośno, żeby usłyszało nas pół sali. – Jak
ty się ładnie rumienisz.
I
powiedziawszy to, zadowolony pomaszerował przodem, w poszukiwaniu najlepszego
miejsca przy stole.
– Czasem
mam wrażenie, że to on schodzi się z tobą, a nie ty z nim – powiedziała
Mary, kiedy odseparowałam się od Rogacza, siadając jak najdalej od niego.
– Uwierz,
że to ja się na to zgodziłam – mruknęłam, kręcąc głową.
Wrzesień
mijał powoli. Był ciepły i słoneczny, więc większość popołudni spędzaliśmy na
błoniach, głównie pochylając się nad książkami. Szło nam ciężko, zwłaszcza, że
cały Hogwart wręcz huczał od plotek.
Wszyscy
zastanawiali się, kto wrobił Evana Rosiera, którego Filtch znalazł w samych
bokserkach tuż obok korytarza pokrytego łajnem. Zarobił za to niewyobrażalnie
długi szlaban, co podsyciło zamieszki Ślizgoni kontra mugolaki. W czwartek
grupa siódmoklasistów pobiła kilku Puchonów, którzy trafili do Skrzydła
Szpitalnego. James śmiał się, że Evanowi się należało, ja natomiast nie byłam w
nastroju do śmiechu.
– Jesteś
niepoważny – skomentowałam. – Jeśli to wyjdzie...
– Co
wyjdzie? – zapytał Rogacz. Wydawał się niewzruszony, opierając się o pień
starego drzewa i przypatrując mi z zaciekawieniem. Było późne popołudnie i
czekaliśmy na błoniach na resztę naszych przyjaciół.
– Że to
nasza sprawka – mruknęłam, odwzajemniając jego spojrzenie. James bawił się
swoim piórem, dawno zapomniawszy o zagadnieniach z transmutacji. Jego koszula
była jak zwykle rozpięta, krawat zwisał dość mocno poluzowany, a szata służyła
mu za świetny koc do wylegiwania się na trawie.
– Proszę
cię – powiedział, uśmiechając się. Kiedyś nazywałam ten uśmiech
huncwockim. Miał w sobie coś ze złośliwości, ale był ciepły i trochę
szalony. – Nikt nie będzie podejrzewał Prefektów. Naczelnych na dodatek.
Wyluzuj.
I
powiedziawszy to odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy.
– Jesteś
niesamowity – mruknęłam ponownie. – Jak zwykle wywalone na cały
świat.
–
Lily. – Jego głos był twardy, ale na ustach malował się uśmiech. –
Chyba niezbyt często bawisz się w kawalarza.
– Czy
wyglądam ci na błazna? – zapytałam, rozkładając ręce, jakbym chciała
powiedzieć "popatrz na mnie, to nie jest materiał na łobuza".
– Można
to jeszcze naprawić – odrzekł z powagą, zerkając na mnie.
– No na
pewno – odparłam, opierając się na wyprostowanych rękach i wyciągając
twarz do słońca. Było tak przyjemnie.
– Skoro
masz być moją dziewczyną, nie możesz zachowywać się jak ciele, kiedy przychodzi
do dowcipkowania – stwierdził Rogacz, trącając mnie stopą.
– I co,
dasz mi kurs kawalarstwa? – zaśmiałam się, zerkając na niego.
– Co
tylko będzie trzeba – obiecał, puszczając mi oczko, a ja pokręciłam głową.
Na chwilę
zapanowała cisza, ale cała ta sytuacja nie dawała mi spokoju, więc po paru
minutach wiercenia się, nie wytrzymałam.
– No ale
nie czujesz się ani trochę winny? A co, jeśli to przez nas, ten atak...
– Lily,
bójka nie była naszą winą. Gdybyś wtedy otworzyła drzwi i wlepiła mu szlaban,
uwziąłby się na ciebie. Nie mogłaś nic zrobić.
– Mogłam
nic nie robić – zachmurzyłam się. James podniósł się z pozycji półleżącej
i usiadł po turecku, wpatrując się we mnie.
– Jeszcze
mi powiedz, że ten kretyn, którego Godfray wyrzucił z zajęć, to też twoja
wina. – powiedział.
– O ten
to akurat sam jest sobie winien – mruknęłam, a on uśmiechnął się.
– Nie
wiem czy kiedykolwiek za tobą nadążę.
Powiedział
to tak lekko i wesoło, że aż zachciało mi się śmiać.
– To co,
od czego zaczniemy?
–
Co? – spytałam, nie rozumiejąc o co mu chodzi.
– No
twoje przeszkolenie kawalarza – zaśmiał się James. – Umówmy się,
żadnemu z nas nie chce się uczyć. Tych debili zwanych naszymi przyjaciółmi nie
widać na horyzoncie i Merlin wie, co ich zatrzymało, a my siedzimy tu, we
dwoje, wszyscy się na nas patrzą i za trzy sekundy obrócisz się w prawo. Raz,
dwa...
–
Co? – ponowiłam pytanie, automatycznie zerkając w prawą stronę, a Rogacz
nachylił się i cmoknął mnie w policzek.
– A teraz
udam zażenowanie – szepnął, odsuwając się i spuszczając głowę. – Bo
się nie udało.
– Jesteś
niemożliwy – powiedziałam, czując, że się czerwienię.
– Powiedz
mi więcej przymiotników opisujących moją wspaniałą osobę – wyszeptał,
mrużąc oczy w sposób, który miał być chyba ponętny.
– Walnę
cię – zagroziłam, a chłopak wybuchnął głośnym śmiechem, odrzucając głowę
do tyłu. – Mówię serio.
Przyjemnie
tak było, siedzieć tam i niczym się nie przejmować. Nawet jeśli z tyłu głowy
kotłowało mi się milion myśli. Kiedy udało mi się w końcu przekonać Jamesa do
nauki ("bo ukradnę ci miotłę i schowam ją przed tobą każdym znanym mi
zaklęciem!"), zaczęłam spisywać wszystkie krążące i obijające się o moją
czaszkę zdania.
1. Czy to
na pewno nie moja wina? Może to moja głupota jest przyczyną
tych bijatyk?
2. Jak
mam przez najbliższe tygodnie spędzać każdą wolną chwilę z Jamesem?
Chwila.
Wcale nie muszę spędzać z nim każdej wolnej chwili.
2. Jak
mam przez najbliższe tygodnie spędzać każdą wolną chwilę z Jamesem? mega
dużo czasu z Jamesem (i nie oszaleć)?
3. Co z
Maryl? Może powinniśmy znowu pójść porozmawiać z McGonagall?
4.
Clarie, trzeba zająć się Clarie. Nie chcemy drugiej sytuacji z posążkiem
flaminga.
W głowie
przewinął mi się obraz jej palców, białych od siły z jaką zaciskała je na
rzeźbie ogrodowej. Tylko Maryl była w stanie jej pomóc. Tylko ona była w stanie
ją zrozumieć. Bez niej nikt nie potrafiłby temu wszystkiemu poradzić.
Wszystkie
problemy uderzyły we mnie dopiero w tamtym momencie. Jakkolwiek bym się nie
broniła, nie tylko mi był ciężko. Clarie została bez najlepszej przyjaciółki i
swojej jedynej ostoi. Maryl od czerwca tułała się od łóżka szpitalnego do domu
i z powrotem. Alicja została sama, po tym, jak Frank skończył szkołę.
Mary... Matko, przemknęło mi przez myśl, tak bardzo skupiłam się
na sobie, że nawet nie wiedziałam, jak ona się czuje.
Moje
przemyślania przerwała zdyszana przyjaciółka, rzucająca się na trawę obok mnie,
zupełnie jakbym przywołała ją myślami.
– Twój
przyjaciel to idiota – zakomunikowała, patrząc na Jamesa.
– Co się
stało? – zapytał Potter, podnosząc brwi.
– Idąc z
Peterem i Remusem przez korytarz na drugim piętrze usłyszał, jak jakiś Ślizgon
obraża Lily. Może nie konkretnie ciebie – dodała, zerkając na
mnie – ale brudną krew. Rzucił się na niego, co nieciężko zgadnąć,
ciągnąć za sobą Petera, który przywalił jego koledze tak mocno, że chyba złamał
mu nos.
–
Peter? – zapytaliśmy oboje z Jamesem, prostując się.
– Tak,
Peter – potwierdziła Mary. – Remus natomiast próbował odciągnąć
Blacka od tego pierwszego i właśnie w tej pozycji znalazł ich Flitwick, który
chyba w poważaniu miał kto się bił, a kto pomagał i wlepił im wszystkim
szlaban. Krzyczał coś o hańbie i o tym, że Hogwart się stacza.
– No
tak – mruknął Rogacz. – To ja się zbieram.
–
Pójdziemy z tobą – powiedziałam, również wkładając swoje rzeczy do torby.
–
Serio? – westchnęła Mary. – Dopiero przyszłam...
–
Chodź – odpowiedziałam, wstając i podając jej rękę.
James
wyglądał na spiętego. Musiał zaciskać zęby, bo linia jego żuchwy wydawała się
być bardziej uwydatniona niż zazwyczaj. Kiedy w końcu odwróciłam od niego
wzrok, bo potknęłam się o wystający korzeń, Mary spojrzała na mnie z
zaciekawieniem wymalowanym na twarzy i tym swoim pytającym wzrokiem. Miałam
wrażenie, że ostatnimi czasy stała się ekspertem od rzucania mi takich
spojrzeń. Za każdym razem marszczyła te swoje urocze brwi i sztyletowała mnie
wzrokiem, jakby zaraz miała zawołać "masz mi natychmiast powiedzieć co ci
się czai pod tą rudą czupryną, bo widzę, że trybiki ci pracują!". W odpowiedzi
na to jedynie pokręciłam głową. Mary zwęziła oczy i odpuściła, jednak
wiedziałam, że jeszcze poruszy ten temat.
Szliśmy w
ciszy. Zamek rósł przed nami, a kiedy w końcu wspięliśmy się po schodach i
minęliśmy drzwi wejściowe, James odwrócił się i spojrzał na Mary, zupełnie
jakby dopiero wtedy uświadomił sobie, że właściwie to nie wie, gdzie ma iść.
– Do
skrzydła szpitalnego – wysapała dziewczyna, której krótka wspinaczka dała
w kość, prawdopodobnie przez tępo, które narzucił Potter. – Syriusz chyba
złamał sobie dłoń.
–
Dłoń? – powtórzyłam, a James uśmiechnął się, chyba rozbawiony myślą o
swoim przyjacielu łamiącym całą dłoń.
– No
jakąś kość w dłoni, nie znam się na tym – mruknęła Mary, wywracając
oczami.
Rogacz
nie odpowiedział, ruszając we wskazanym przez Macdonald kierunku. Kiedy szliśmy
korytarzami, przed oczami stanęły mi obrazki, które Eloise Winfred pokazywała
nam na spotkaniach zawodowych. Układ kostny, układ krwionośny człowieka,
najskuteczniejsze metody udzielania pierwszej pomocy. Zaczęłam się zastanawiać,
czy gdyby zaszła taka potrzeba, to czy byłabym w stanie pomóc? Czy byłabym w
stanie być może uratować komuś życie, na przykład na polu bitwy?
Kiedy
doszliśmy na miejsce, zastaliśmy uchylone drzwi. Ze środka dochodziły nas
podniesione głosy. James spojrzał na mnie i wszedł do środka.
– To jest
śmieszne, nic mi nie jest – zawołał Syriusz, próbując się podnieść, jednak
Pomfrey była szybsza, skutecznie utrzymując go w łóżku.
– Pan
naprawdę myśli, że to zabawa? Ma pan złamaną kość, ona musi się porządnie
zrosnąć!
– Łapo,
uspokój się – powiedział Lunatyk. Przy twarzy trzymał zakrwawioną
chusteczkę.
–
Zostawiliśmy Was na pół godziny – rzucił Rogacz, idąc w ich
kierunku. – Pół godziny! A wy zdążyliście wdać się w bójkę i jak zgadnę to
zarobić szlaban?
– Sam byś
zrobił to samo, gdybyś tam był – stwierdził Syriusz, wyglądając na
naburmuszonego.
– Trochę
pokory przydałoby się każdemu z was – zawyrokowała Pani Pomfrey, podając
mu eliksir i szklankę soku z dyni.
– Jak
długo będzie musiał tu zostać? – spytała Alicja, która siedziała na łóżku
obok. Zza niej wychylała się trochę wystraszona Clarie, przyglądając
unieruchomionej dłoni Blacka.
– Przed
wieczorem na pewno go nie wypuszczę.
– Ale
jest już weekend! – zaprotestował Syriusz.
–
Spokojnie, zdąży Pan na jutrzejszy szlaban – odpowiedziała Pomfrey, a
potem spojrzała na nas. – A was jest tu zdecydowanie za dużo.
Podczas
kiedy kobieta zajęta była sprawdzeniem stanu innego pacjenta, wspólnie
uzgodniliśmy, że nie ma sensu, żebyśmy wszyscy siedzieli przy łóżku Syriusza,
który zaczął opowiadać o tym, jak "rozkwasił temu drugiemu twarz".
Ja, Clarie, Alicja i Peter ruszyliśmy w stronę wyjścia, pozostawiając chłopaków
pod opieką oburzonego Jamesa ("co powiedział?!") i zdegustowanej Mary
("Merlinie...").
- Nie
rozumiem tylko jednego - odparła Alicja, kiedy szliśmy korytarzem, wciąż
słysząc za sobą okrzyki zbulwersowanego Jamesa. - Skąd taka afera? Czemu ten
chłopak w ogóle to powiedział? I po co?
- Wiesz,
teraz dużo osób rozmawia na temat mugoli... - zaczął Peter, zerkając w moim
kierunku.
Przez
myśl przemknęło mi, że chodziło mu o mugolaków, a nie mugoli, ale się nie
odezwałam.
– Klub
Szlam – powiedziała cicho Clarie, a reszta spojrzała na nią. – Kiedy
jest się cicho, słyszy się zdecydowanie więcej – dodała. – Ludzie non
stop o tym trąbią.
– Czy
Ślizgoni myślą, że wszyscy mający w sobie kapkę mugolskiej krwi spotykają się
co tydzień wymieniając się zdjęciami i wspomnieniami o tym jak przyjemnie
mieszka się w wielkim mieście? – zapytała Alicja, kręcąc głową.
– To
jakiś żart – skomentowałam. – Nie wiem kto takie rzeczy wymyśla.
– Poza
Hogwartem źle się dzieje – zaczął Peter, wyglądając na trochę
zmieszanego. – A każdy wie, jakie osoby mamy w Slytherinie.
– Nie
zdziwiłabym się, gdyby za rok rzesza Śmierciożerców wzrosła o paręnaście
osób – skomentowała Alicja.
– To
tylko spekulacje – ucięłam temat, zerkając wymownie na dziewczynę. Jej
podniesione brwi pokazywały, że nie do końca wiedziała, o co mi chodzi.
Delikatnie przekrzywiłam głowę, podbródkiem wskazując na Clarie, która
przycichła, mocno obejmując ramiona chudymi palcami.
– Masz
rację – podłapała, uśmiechając się. – Nie ma co nad tym rozmyślać ani
roztrząsać temat.
–
Ale... – zaczął skonfundowany Peter, jednak Alicja była szybsza.
– Peter!
A pamiętasz co mi obiecałeś?
Korzystając
z zamieszania, które powstało przez trajkoczącą w najlepsze Gryfonkę,
przybliżyłam się powoli do Clarie i trąciłam ją ramieniem.
– Jak się
trzymasz?
Patford
wzruszyła ramionami, zerkając na mnie.
– Tęsknie
za nią – mruknęła, na co pokiwałam głową.
– Wszyscy
za nią tęsknimy.
Clarie
nie odpowiedziała, jakby chciała rzucić, że ona tęskni najbardziej, ale w ostatniej
chwili się powstrzymała.
– Czy
kiedyś będzie łatwiej? – spytała w końcu.
–
Przecież Maryl wróci, zobaczysz – powiedziałam, kładąc jej rękę na
ramieniu. Nie wyglądała, jakbym ją przekonała, więc szybko zaczęłam szukać
innego sposobu na pocieszenie jej. – Co ty na to, żebyśmy w weekend
zrobiły sobie babski wieczór? Albo dzień? Albo cały weekend?
– Babski
weekend? – zapytała Clarie, podnosząc brwi.
– No
jasne! Możemy się razem pouczyć, posiedzieć na błoniach, a wieczorem pograć w
karty albo coś.
– Babski
weekend! Wchodzę w to! – oznajmiła Alicja, zostawiając za sobą
zdezorientowanego Petera.
– W takim
razie... – mruknęłam, zerkając na Clarie. – No nie daj się prosić!
– No
dobra – westchnęła blondynka, delikatnie się uśmiechając na rozradowany
okrzyk Alicji.
– Tak
jest! Babski weekend – zawyrokowała Alicja.
– Babski
weekend – powtórzyła Clarie.
– Nie
pożałujesz – obiecałam, przyciągając ją do siebie i zamykając w uścisku,
którego obie potrzebowałyśmy, chociaż żadna z nas nie zdawała sobie z tego
sprawy.
A już szczególnie ja.
AAAAA!!!
OdpowiedzUsuńWitam w ten zdecydowanie lepszy, odkąd wstawiłaś rozdział, poranek!
UsuńSpróbuję napisać jakiś sensowny i treściwy komentarz, ale ostrzegam, że to już nie będzie to samo co kilka (Jezu, chyba z cztery chociaż) lat temu xd.
Na początku miałam takie wtf, bo nie pamiętałam o tym zakładzie, a potem nagle mnie olśniło i byłam jak O MÓJ BOŻE!!! I w sumie to utrzymywało się przez cały rozdział, bo??? Lily ścierająca dżem TRUSKAWKOWY z kącika ust Jamesa? James łapiący Lily za dłoń? James całujący Lily w policzek? Uwielbiam to! Już czekam, aż Lily się w tym pogubi, jak nie będzie mogła oddzielić zakładu, udawania od rzeczywistości i po prostu oendownsi. Kocham to. (a jeśli nie tak się zejdą, to cóż, trudno. Chociaż się zejdą).
Uwielbiam tego nauczyciela, Godfreya (bodajże???). Bardzo podobało mi się, jak potraktował tego Ślizgona, należało mu się ❤️. No i: "Oto program SPOKO. Ma on na celu przygotowanie was do tego, że wcale nie będzie tak spoko". Cudo.
Ogólnie znalazłam kilka brakujących przecinków, więc jak coś, to służę pomocą, jak zawsze.
Bardzo brakowało mi tych rozdziałów, Ati. Co jakiś czas właśnie myślę o SD, myślę o Jily, o moich chłopach, Syriuszu i Remusie, i dopada mnie taka tęsknota, że woah. Aż mam ochotę coś poczytać, popisać, cokolwiek. Ale potem przychodzi rzeczywistość i jest, jak jest.
Bardzo się cieszę, że próbujesz znaleźć dla nas i dla Jily czas. Mam nadzieję, że między pisaniem pracy i obroną (Jezu, przecież ty dopiero co osiemnastkę miałaś) wygospodarujesz dużo czasu na przyjemności, chociażby na pisanie ❤️.
Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Jak piszesz, że choćbyś miała mieć czterdzieści lat i to pisać, to i tak to skończysz, to wiedz, że choćbym ja miała mieć ponad trzydziestkę na karku, to i tak będę wracać do SD, i tak będę się jarać każdym napisanym przez ciebie słowem i będę chłonąć po prostu wszystko.
Trzymam kciuki za każdą napisaną przez ciebie literkę i czekam z cierpliwością na kolejne rozdziały, bo wiem, że będzie warto.
Buziole, Kath.
PS. Ten gif jest przeuroczy!
Od Was komentarze zawsze są sensowne i treściwe, haha.
UsuńDżem to była zdecydowanie całkowiecie nie planowana scena ale wyszło uroczo. Nie mogę nic zdradzić apropo uczuć podczas zakładu ale dobrze wiesz, że u mnie tak lekko nie jest, więc szykuj się na turbulencje.
Godfray to moja ulubiona dorosła postać i mam nadzieję, że go nie zepsuje, bo opisywanie jego lekcji będzie na pewno nie lada wyzwaniem. I trochę się tego obawiam.
Przecinki, ja nie wiem, gdzie Ty je widzisz, hahaha.
Mi też strasznie brakowało pisania :( i mam ogromną nadzieję, że uda się tu wrócić na stałe.
Oj Kasiu, na kolejny rozdział to będzie super-super warto bo będzie torpeda.
PS. Dziękuję!
O matko, zaglądam tu przeciętnie raz na tydzień, wczoraj weszłam i aż nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam!
OdpowiedzUsuńKomentuję dopiero dzisiaj, bo musiałam trochę ochłonąć, hahaha, tyle dobra w jednym rozdziale!
Błagam, nie każ nam aż tyle czekać na następny rozdział :p Wiem z doświadczenia, że studia są pochłaniające, sama mam dwie obrony za sobą, więc tym bardziej trzymam za Ciebie kciuki, żeby pisanie pracy i jej obrona poszły Ci jak najlepiej :) Jeśli przy tym znajdziesz czas na bloga - super, jeśli nie - spokojnie, będziemy czekać (niecierpliwie :D)
Pozdrawiam cieplutko :)
Bardzo dziękuję! To strasznie miłe, że ktoś tu jeszcze zagląda, nawet nie wiesz ile radości mi to dało. Zwłaszcza myśl, że robisz to regularnie!
UsuńDziękuję za ciepłe słowa i mam nadzieję, że wszystko potoczy się po mojej myśli i spotkamy się tu niedługo ponownie :D
Ale super, że wróciłaś! Trzymam kciuki, żebyś została na dłużej <3
OdpowiedzUsuń