piątek, 25 lipca 2014

9. Stąpać po niebie


Kochana Mamo!
Przepraszam, że odpisuję dopiero teraz. Ostatnio miałam naprawdę wiele spraw na głowie i chociaż wciąż jest ciężko, powoli nadrabiam zaległości. U mnie wszystko w porządku, czuję się całkowicie zdrowa i pełna sił, nie musicie się już tyle martwić. Po raz kolejny też proszę Cię, żebyście ponownie przemyśleli sprawę przyjęcia pomocy od Związku Rodzin Mugolskich. Myśl o tym, że mogłoby Wam się coś stać nie daje mi spać po nocach (i nie waż się odpisywać, że przesadzam, Mamo! W świecie czarodziejów robi się coraz niebezpieczniej i o wiele lepiej czułabym się z myślą, że jesteście pod stałą ochroną).
Dziękuję za sukienkę. Jest piękna i po raz pierwszy się przydała. Dwa dni temu odbyło się przyjęcie haloweenowe u profesora Slughorna, na którym poznałam wiele ciekawych osób, ale o tym opowiem Ci kiedy indziej. Piszę by powiadomić Cię, że w tym roku na święta zostaję w Hogwarcie. Chciałabym spędzić trochę czasu ze znajomymi, mam nadzieję, że nie sprawi to Wam kłopotu?

Westchnęłam ze zrezygnowaniem i przeczytałam wszystko od nowa.
– Napisz, że ją pozdrawiam – zawołała Mary, siadając obok mnie.

Masz pozdrowienia od Mary! Nie mogę się doczekać Twojej reakcji na prezent gwiazdkowy! Napiszę wkrótce,
Twoja, Lily

– Beznadzieja – jęknęłam, zwijając list. – Mam pustkę w głowie, kompletnie nie wiem co jej napisać.
– Prawdę – zaśmiała się szatynka.
– Mamo, zostaję w Hogwarcie żeby pośledzić chłopaków, bo coś mi tu nie gra. Aha, no i akurat na przerwie świątecznej organizują superbalangę, w której koniecznie chce wziąć udział. No, hm, to by było na tyle.
– I problem z głowy!
– A idź ty – zawołałam, rzucając w nią poduszką, na co Gryfona odskoczyła ze śmiechem.
– Muszę lecieć, zaraz zaczyna się dyżur.
– Wiesz, że nie musisz tego robić – mruknęłam zmieszana, obserwując, jak Mary ubiera się w gruby sweter. Listopad przyniósł ze sobą pokłady lodowatego wiatru, który przenikał przez stare mury zamku, sprawiając udrękę wszystkim, włącznie z uroczą kotką Filtcha.
– Wiem też, że jest zimno, i że wczoraj padał deszcz – wyliczała, poprawiając włosy – a tobie przyda się troszkę odpoczynku. Okej?
– Okej.
– Okej? – spytała po raz kolejny, przeciągając wyraz.
– OKEJ.
– Super. To do zobaczenia! – Przyglądałam się, jak rozochocona wybiega przez dziurę pod portretem uśmiechając się sama do siebie. Znałam przyczynę jej nagłego zamiłowania do patrolowania korytarzy, rozmawiałam z nią nawet na dzisiejszej lekcji starożytnych runów. Chyba jedyny znany mi plus całej tej pętliczkowej sytuacji.
– Hej. – Odwróciłam się w drugą stronę i spojrzałam na uśmiechniętą Dorcas. – Co tam porabiasz?
– Ach, no wiesz. Nic ciekawego – mruknęłam, opuszczając się nisko w fotelu. Brunetka przyglądała mi się ze zmarszczonymi brwiami, bawiąc się zapięciem od bluzy.
– Jak się czujesz?
– Chyba w porządku, dlaczego pytasz?
– Tak po prostu – zmieszała się Gryfonka. – A jak... jak tam w kwestii Severusa? Widziałam go na przyjęciu Slughorna i tak się zastanawiałam... może to nie moja sprawa, ale...
– Masz rację, to nie twoja sprawa – przerwałam jej, a potem prawie natychmiast skrzywiłam się. – To znaczy, nie obraź się, ale nie do końca chcę o tym rozmawiać.
– Lily… Zrozum, po prostu martwię się, że...
– Więc tego nie rób. Ze mną wszystko okej.
– Wiem, że może ci być trudno – mruknęła, ignorując moją usilną próbę ucięcia tematu – każdy ma do tego prawo. Ale minęło już tyle czasu...
– Przepraszam cię, ale muszę coś jeszcze załatwić – przerwałam po raz kolejny, wstając i natychmiast ruszając w stronę portretu Grubej Damy. Głucha na jej nawoływania przeskoczyłam przez przejście i jak oparzona wyleciałam na korytarz.
– Hej, spokojnie! – zawołała kobieta, zamykając za sobą wnękę, jednak ja już gnałam w dół korytarza. Dopiero za rogiem zwolniłam i oparłam się głową o zimną ścianę. Nie chciałam na ten temat rozmawiać, nie chciałam nawet o tym myśleć. Wciąż i wciąż widziałam w snach piorunujące spojrzenie starego przyjaciela, które przeszywało mnie na wskroś. Choć nie wierzyłam w to, że naprawdę tak myślę, tęskniłam za nim. Za czasami, w których czułam się bezpieczna, kiedy miałam w nim oparcie zawsze gdy tego potrzebowałam.
– Dasz sobie radę – szeptałam cicho sama do siebie, obejmując dłońmi przemarznięte ramiona. Po chwili ruszyłam w tylko sobie znanym kierunku, próbując znaleźć jakieś ciekawe miejsce, w którym mogłabym trochę posiedzieć. Nie miałam ochoty wracać do Wieży. Nie miałam ochoty również iść do biblioteki, ani innego znanego mi miejsca, więc wkrótce znudzona spacerem i drżąca w zimnych podmuchach wiatru przysiadłam na kamiennym podeście pod pomnikiem Odyna Wspaniałego.  Wpatrywałam się w tył posągu przedstawiającego pulchnego czarodzieja w za krótkiej tiarze i bawiąc się zapięciem od naszyjnika myślałam nad słowami Dorcas. To nie była jej sprawa i w żadnym wypadku nie powinna się do tego mieszać. Przecież nie chciała nic złego, po prostu się spytała… Nie, nie, nie. Czemu ciągle ktoś wyciągał tą sprawę, czemu nie mogli po prostu dać mi spokoju. Zagryzłam wargę i zmarszczyłam brwi. Nagle straciłam ochotę na święta w zamku. Chciałam po prostu się od tego odsunąć. Oczami wyobraźni widziałam już przystrojony dom, mamę w jej łososiowej sukience i tatę siedzącego przy kominku. A może gdyby dobrze poszło to przez przypadek zostawiłabym pewien łańcuszek całkiem bezpieczny w szufladzie przy biurku...
Moje przemyślenia przerwał odgłos rozmowy. Przerażona wstrzymałam oddech, słysząc znajome głosy.
– Naprawdę próbowałam – mruknęła ponuro Dorcas.
– I nic?
– Nawet więcej niż nic, po prostu wybiegła z Pokoju Wspólnego, po drodze prawie taranując jakichś pierwszoklasistów.
– Widzisz? – szepnęła Mary. Poczułam jak moje serce się zatrzymuje.
– No nie wiem…
– Remusie, rozmawialiśmy już o tym. Martwię się o nią, a ona nie chce o tym rozmawiać! Ciągle mówi, że potrzebuje czasu, ale odkąd wyszła ze skrzydła szpitalnego jest ciągle nieobecna, zamyka się w dormitorium i odmawia wspólnego spędzania czasu. Próbowałam, ale... Czy tylko ja widzę, że coś jest nie tak? Z resztą, to nie ty sypiasz z nią w jednej sypialni… Każdej nocy budzi się z płaczem, krzyczy przez sen. To nie jest normalne.
– Mary…
– Jestem z nią! Zawszę będę, rozumiesz? Ale nie mogę dłużej patrzeć na to jak niszczy samą siebie…
Głosy powoli cichły, jednak ja pozostawałam nieruchoma jeszcze przez długi czas. Kiedy w końcu odważyłam się wstać, mięśnie odmawiały mi posłuszeństwa. Byłam przemarznięta do szpiku kości, jednak pierwszy raz nie zwracałam uwagi na to co się ze mną dzieje. Szłam powoli w stronę wieży Gryffindoru starając się uniknąć nauczycieli patrolujących korytarze i myślałam o tym, co usłyszałam. Słowa Mary boleśnie wbijały się w moje ciało. Raniły gorzej niż zaklęcia niewybaczalne. Poczułam się oszukana. Była moją przyjaciółką, osobą, która najlepiej powinna rozumieć co się ze mną działo. Czułam się tak, jakby wszystko, co powiedziała, było jednym wielkim oszustwem. Przecież mówiła mi, że wszystko będzie okej, że jakoś z tego wyjdziemy. Razem. Że będzie ze mną cokolwiek by się nie działo, i że to ja zdecyduję, kiedy będę gotowa odpuścić. Kiedy będę gotowa zapomnieć o tym, co było i przyjąć to, co jest. I może było trochę racji w tym, że wcale nie chciałam tego robić. Nie chciałam pozwolić wszystkiemu się zmienić. Nic nie było już takie jak kiedyś i żadne słowa Mary nie mogły tego upiększyć. Bałam się dopuszczenia do siebie kogoś tak blisko, ale myślałam że rozumiała. Myślałam, że skoro wiedziała, ile znaczył dla mnie Severus, to nie spodziewała się tego, że tak szybko wpuszczę kogoś nowego na jego miejsce. A jednak poczułam się tak, jakby w ogóle mnie nie znała.
Czułam się zdradzona. Jeżeli coś było nie tak, to to właśnie ona powinna być tą, która mi o tym powie, tą, która będzie chciała temu zaradzić. I przyjdzie prosto do mnie. To, że inni też o tym wiedzieli, było dla mnie jak bolesne uderzenie w twarz. Czemu to zrobiła?
Nie wiem kiedy minęłam portret Grubej Damy i przeszłam przez wypełniony wrzaskami Pokój Wspólny. Powoli skierowałam się w stronę sypialni, a każdy kolejny schodek, który pokonywałam, był dla mnie jak kamień milowy. Słyszałam za sobą śmiechy i krzyki, a gdzieś między tym głośne „Lily!”, jednak nie zatrzymałam się. Szłam dopóki nie znalazłam się w środku, a kiedy to nastąpiło natychmiast skierowałam się w stronę łóżka.
– Poczekaj! Wszystko w porządku? – W chwili, w której zaciągałam zasłony, do pokoju wpadły zdyszane Mary, Alicja i Dorcas. Czując, jak przelewa się przeze mnie gorycz zacisnęłam palce na różdżce i dotykając kolumienki łóżka szepnęłam ciche „clausus”. Przez chwilę miałam wrażenie, jakbym zanurzyła się pod wodę. Wszystkie dźwięki nagle przerodziły się w ciche dudnienie dochodzące zza kotar tak ciężkich, że odsunięcie ich wydawało się niemożliwe. Powoli opadłam na poduszki i zakryłam twarz dłońmi. 
Wszyscy wiedzieli. Pewnie stworzyli nawet Klub Pomocy Lily. Miałam ochotę zwymiotować. Do oczu napłynęły mi słone łzy, jednak nie powstrzymywałam ich. Chciałam, żeby płynęły, bo może zabrałyby ze sobą choć trochę bólu. Czułam się beznadziejnie naiwna. Jak mogłam wierzyć, że będę w stanie załatwić swoje sprawy sama. Cały mój gniew powoli przeradzał się we wściekłość, którą kierowałam prosto w stronę Gryfonów. Nie obchodziło mnie, że się martwią, albo że może naprawdę robiłam coś głupiego. Jedyne o czym byłam w stanie myśleć to to, że o ile na początku byłam po prostu zła o fakt, że inni rozmawiają o mnie po kątach, teraz miałam ochotę wykrzyczeć im w twarz, że to wszystko to nie ich zasrany interes. Zachowywali się, jakbym była szklaną kulą, której nie można pozwolić samej się toczyć, bo się stłucze. Zacisnęłam pięści i przycisnęłam twarz do poduszki, tym samym tłumiąc krzyk bezradności.
Tej nocy Mary nie została przeze mnie brutalnie obudzona, zaklęcie zatrzymywało wszystkie dźwięki wewnątrz. Nie znaczy to, że cokolwiek się zmieniło. Było chyba nawet jeszcze gorzej. Budziłam się co kilkadziesiąt minut, zalana łzami i mokra od potu, drżąca i zimna jak lód. Raz biegłam po błoniach, próbując dogonić roześmianych Gryfonów, dopóki nie zdałam sobie sprawy, że oni nie chcą być dogonieni. Wtedy sceneria uległa całkowitej zmianie i to oni gonili mnie. Biegłam po Zakazanym Lesie ledwo widząc co znajduje się dwa metry wprzód, aż w końcu wpadłam do dołu głębokiego na trzy jardy, wypełnionego gnijącymi zwłokami mugoli. Nie wiem czy bardziej byłam przerażona snem, czy wrzaskiem, jaki wyrwał się z mojego gardła i trwał dopóki nie uświadomiłam sobie, że to ja krzyczę. Kolejnym razem wędrowałam pustymi korytarzami, całymi tygodniami nie napotykając na swojej drodze nikogo. Kiedy budziłam się miałam wrażenie, że wszędzie widzę obserwujących mnie ludzi, a gdy po raz kolejny udawało mi się zapaść w sen, był bardziej niespokojny od poprzednich, wypełniony wyciem wilków, ponurym światłem księżyca, spadającymi księgami, skrzypiącą podłogą i postaciami, które znikały w chwili, kiedy udało mi się dostrzec ich zarys. Jednak w każdym z nich dostrzegałam wpatrzone we mnie czarne oczy pewnego Śliznona. Chyba nigdy nie powitałam nadejścia świtu z taką ulgą.
Długo leżałam wpatrując się w baldachim swojego łóżka. Szeptem zdjęłam zaklęcie blokujące i wsłuchałam się w miarowe oddechy Gryfonek. Miałam aż za dużo czasu, żeby wszystko przemyśleć. Powoli podniosłam się z łóżka i cicho ruszyłam w stronę łazienki. Skóra lepiła mi się od potu. Zamknęłam za sobą mahoniowe drzwi i spojrzałam w swoje odbicie. Wyglądałam strasznie. Zaczerwienione, podpuchnięte oczy, rozgrzane policzki i skołtunione włosy związane w powyciąganym kucyku. Z jękiem zdjęłam z siebie przepocone ubranie i powoli weszłam do wanny. Nie wiem ile to trwało, ale kiedy w końcu wróciłam do zalanego słońcem dormitorium dziewczyny śmiały się w najlepsze. Widząc mnie wszystkie ucichły.
– A co to, jakieś tabu? Lily nie wolno wiedzieć z czego się śmiejecie? – spytałam, ruszając w stronę łóżka.
– Nie po prostu... Jak się czujesz? – spytała Dorcas. Wpatrywałam się w swoje drżące dłonie, kiedy szukałam czystej koszuli, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Dobrze. Lepiej. Miałam wczoraj gorszy dzień, ale jest już okej. Potrzebowałam pobyć sama. – Odwróciłam się w ich stronę i spróbowałam uśmiechnąć się, chociaż chyba nie byłam zbyt przekonująca. Duma jednak nie pozwalała mi na przyznanie komukolwiek racji.
– To dobrze – powiedziała cicho Alicja, wypuszczając powietrze z ust i powracając do zakładania spodni.
– Merlinie, przecież masz już rajstopy, po co ci jeszcze dżinsy?
– Okej? – spytała szeptem Mary, przysiadając na moim łóżku. Przypatrywałam się kłócącym współlokatorkom jednocześnie zakładając gruby sweter.
– Tak – mruknęłam, po raz pierwszy spoglądając w jej szare oczy.
– Tak – powtórzyła, szukając czegoś w moim spojrzeniu. Sekundy dłużyły się, kiedy jej wzrok błądził po mojej twarzy, a moje serce biło szybko, zastanawiając się, czy da radę wyczytać z niej co podsłuchałam. Po chwili uśmiechnęła się delikatnie, chodź nie byłam pewna, czy szczerze.

– Nie, znowu robisz to źle. Spójrz – jęknęłam, podnosząc własną różdżkę. – Przechylasz ją pod kątem prostym, de-, dobrze, a teraz strzepujesz, -fodio! Okej, spróbuj jeszcze raz.
Peter zacisnął usta i wpatrzył się w kamień leżący na stoliku w Pokoju Wspólnym.
– Defodio! – krzyknął, a przedmiot rozpadł się na trzy duże kawałki.
– Brawo! Całkiem nieźle – zawołałam, śmiejąc się. – Jeszcze trochę ćwiczeń i uda ci się to zaliczyć.
– Dziękuję, Lily, jesteś po prostu wielka! – krzyknął chłopak, podskakując wysoko, a Gryfoni wybuchli gromkim śmiechem. Westchnęłam i uśmiechnięta podniosłam się z miejsca.
– Glizdku... Gdzie są wszyscy?
– Hm? – spytał, chłopak, który zdążył już wrzucić do buzi dwa kociołkowate pieguski.
– Nie ważne – szepnęłam, odchodząc. Byłam zaniepokojona nieobecnością znajomych, którzy zniknęli na cały ten piątkowy wieczór. Przysiadłam przy ostatnim oknie na prawo, powoli przetwarzając w głowie ostatnie tygodnie. Czułam się, jakbym utknęła w potrzasku. Ciężko było mi przejść obojętnie nad rozmową, którą podsłuchałam, ale jednocześnie nie miałam w sobie dostatecznie dużo siły na konfrontację. Miałam wrażenie, że jeszcze bardziej zraziłam się do każdej propozycji wspólnego spędzenia czasu. Odcinałam się nie tylko od spotkań w grupie, ale też od Remusa i Dorcas, którym nie potrafiłam już ufać tak, jak przed tamtym wieczorem. Poczucie zdrady kotłowało się we mnie, chociaż nie chciałam tego przyznać. Przyglądałam się swojemu odbiciu i srebrnemu łańcuszkowi na mojej szyi. Miałam wrażenie, że Severus całkiem zapadł się pod ziemię, co było miłą odmianą. Od dawna już zastanawiałam się nad własnymi odczuciami i starając się ignorować zatroskane spojrzenie Mary, często przesiadywałam przed lustrem, wpatrzona w zielony kamyczek, tak samo jak dziś. Pomimo zmęczenia nie miałam ochoty iść spać, wręcz przeciwnie. Czułam się tak, jakbym i tak miała nie usnąć.
– Lily? – Przestraszona obróciłam się i spojrzałam w szare tęczówki mojej przyjaciółki. Uśmiechała się delikatnie w moją stronę. – Chciałabym, żebyś teraz ze mną poszła.
Widząc moją pytającą minę dziewczyna zacisnęła usta i pokiwała głową.
– Niech ci będzie – jęknęłam, zeskakując z parapetu, na co Macdonald złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę wyjścia z wieży.
– Zamknij oczy.
Szłyśmy w ciszy, powoli oddalając się od odgłosu śmiechów. Nie czułam ekscytacji, raczej... złość. Coś pod skórą mrowiło mnie nieprzyjemnie, jakbym obawiała się, że zaraz napadną na mnie wszyscy nasi znajomi i przygwożdżą do ściany pytaniami, a ja naprawdę miałam już dość płaczu i wychodzenia w towarzystwie na wariatkę. Kiedy w końcu Mary przystanęła spróbowałam rozchylić powieki.
– Hej! Jeszcze nie.
– Ugh – jęknęłam, ale posłusznie zacisnęłam je z powrotem. Słyszałam kroki szatynki kiedy przechadzała się w tą i z powrotem. Po chwili dziewczyna przystanęła.
{czas na magię, wyobraź sobie co chcesz, zalecana dawka: gwałcić przycisk replay dopóki starczy Ci sił}
– Podejdź tutaj – szepnęła. Powoli wyciągnęłam rękę przed siebie i posłusznie zrobiłam krok. Poczułam jej zimne place wokół mojej dłoni, kiedy pociągnęła ją i położyła na drewnianej powierzchni. Pod naporem naszych rąk drzwi ustąpiły, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Ruszyłam do przodu powoli otwierając powieki.
W życiu nie widziałam czegoś tak... pięknego. Komnata wykonana była z białego marmuru, wysoka na kilka pięter. Przez mleczne szyby wpadało do środka mdłe światło zachodzącego słońca, zabarwiając znajdujący się w pomieszczeniu dym na różowo. Odwróciłam się w chwili, w której drzwi zamknęły się za sobą, natychmiast stapiając się z otoczeniem. Gdzie ja właściwie byłam?
– Mary? – wyjąkałam, podchodząc do ściany. Wciąż widać było delikatny zarys ciężkich wrót, jednak nie sposób było znaleźć miejsca w którym odchodziłby od kamienia. Powoli spojrzałam za siebie i westchnęłam.
Ruszyłam w kierunku, jak mi się wydawało, środka pomieszczenia. Mgła znikała pod moimi stopami, rozstępowała się tuż przede mną i łączyła za mną. Rozglądałam się zaniepokojona, przemierzając komnatę. Z każdym moim krokiem wydłużała się, a później skracała, poszerzała i znów malała. Na białej podłodze wyryte były ornamentalne wzory, łącząc się w coś rodzaju wielkiego kwiatu, którego nie potrafiłam dostrzec. W końcu doszłam do niskiego podwyższenia, z którego zdawała się wypływać lepiąca mgła wypełniająca pomieszczenie. Na samym jej środku stała rzeźbiona, kamienna misa, wielkością przypominająca olbrzymią wannę. Powoli podeszłam jak najbliżej i wpatrzyłam się oniemiała w nieskazitelną taflę, w której widziałam siebie. Moje nieruchome ciało unosiło się kilka cali pod powierzchnią, całkowicie nieświadomie dryfując w oceanie wspomnień. Wirujące, czarne jak atrament wydarzenia wypełniały puste przestrzenie w naczyniu, sprawiając, że pomimo idealnie gładkiej tafli wody moje włosy drgały w przypływach fal. Spoglądałam w swoje szmaragdowe oczy oplecione woalem czerwieni i zastanawiałam się nad tym co chcę zrobić. Po raz ostatni spojrzałam przez ramię i powoli zanurzyłam twarz w wodzie.
W jednym momencie czułam pod stopami zimny kamień, by w następnej sekundzie znajdować się tuż pod powierzchnią i zacząć gwałtownie opadać w głębię promieniującej światłem toni. Moje bezwładne ciało, ciągnięte w dół tysiącem niewidzialnych rąk, powoli znikało pod natłokiem wirujących twarzy, aż w końcu ogarnęła mnie ciemność. Rozglądnęłam się, uświadamiając sobie, że znów stoję. Jak się tu znalazłam? I dlaczego? Zaczęłam gorączkowo rozmyślać o Mary i jej zachowaniu, kiedy poprosiła mnie, bym za nią poszła, a kilka sekund później ciemność nagle rozmyły tysiące kolorów, układające się w tak dobrze znany mi krajobraz.
Mary siedziała na błoniach otulając się ramionami. Wpatrywała się w falującą taflę jeziora i uśmiechała delikatnie.
– Przepraszam, jeśli Cię wystraszyłam – wyszeptała, wciąż nie podnosząc wzroku.
– Gdzie jesteśmy? – spytałam drżącym głosem, przyglądając się jej twarzy. – To znaczy...
– Pewnie zastanawiasz się co to za miejsce. To bardzo trudne do wyjaśnienia. – Jej głos dźwięczał w moich uszach. Zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc o co jej chodzi.
– Mary...
– Wiem, że byłaś zła. Widziałam to. Jaką przyjaciółką bym była, gdybym nie zauważyła tego, jak bardzo przeszkadzało ci moje spouchwalanie się z Huncwotami – dodała, spoglądając na swoje dłonie. – Ale oni mi tylko pomagali. W tym – rozłożyła ręce, a po chwili roześmiała się głośno. – Gdyby ktoś teraz mnie przyuważył pewnie pomyślałby, że oszalałam. Gadam sama do siebie. Ale wiem, że to zobaczysz, a to pozawala mi sobie wyobrazić ciebie stojącą na przeciwko. – Jej głos zadrżał, kiedy spojrzała przed siebie.
– Co to za miejsce? – spytałam, stając przed nią, świadoma, że i tak nie usłyszy mojego pytania. Świadoma odpowiedzi.
– Ta myślodsiewnia ma troszkę inne zasady. Sporo czasu zajęło nam z Lupinem odkrycie ich, ale mam nadzieję, że dobrze je wykorzystaliśmy. W każdym razie, jedyne co się w tym liczy, to to, co chcę ci dać. A chcę dać ci spokój. – Szarozielone tęczówki Mary patrzyły prosto w moje, a nawet dalej. Po chwili ciszy otoczenie zaczęło się rozmywać, pozostawiając jedynie jej uśmiechniętą twarz. W końcu i ona znikła, zamykając mnie w czarnej toni.
– Więc co mam robić? – krzyknęłam w nicość, niepewna tego, czy właśnie tak powinnam postąpić, jednak nie doczekałam się odpowiedzi. Przymknęłam więc oczy i zastanowiłam się co chciała osiągnąć Mary. Po chwili poczułam na swojej twarzy blask słońca. Niepewnie rozwarłam powieki i rozglądnęłam się wokoło. Znów znajdowałam się na błoniach, tym razem jednak w zupełnie innym miejscu. W oddali zobaczyłam siebie. Razem z Mary siedziałyśmy na pomoście, wyciągając rozradowane twarze ku słońcu. Towarzyszyły nam pozostałe Gryfonki z naszego rocznika, wspólnie rozprawiając o naszych odczuciach dotyczących sumów. Poczułam, jak coś przewraca mi się w żołądku. Pamiętałam ten dzień, nawet lepiej niż bym chciała.
– Obserwowałem go, rył nosem po pergaminie. Na pewno tak go poplamił, że nie będą mogli odczytać ani słowa.
Słysząc salwy śmiechu zacisnęłam powieki. Po kilku sekundach ruszyłam w kierunku, z którego dochodziły głośne przekleństwa Severusa.
– Jeszcze zobaczymy... Tylko... Poczekajcie... – dyszał, spoglądając z nienawiścią na Gryfonów. Stanęłam przed Syriuszem i spojrzałam na ich twarze. James uśmiechał się drwiąco, a Black zmarszczył brwi.
– No co? – spytał chłodno. – Co zamierzasz zrobić, Smarku, wydmuchać sobie na nas nos?
 Kiedy obecni wybuchnęli śmiechem, Snape ryknął wściekły. Z jego ust wyleciał potok przekleństw i zaklęć. Spojrzałam w kierunku jeziora i ujrzałam swoje zielone oczy wpatrzone z niedowierzaniem w tą scenę.
– Furnunculus! Evanesco!
– Zamknij się – rzucił Potter, podchodząc do niego.
– AVADA KEDAVRA! – ryknął Ślizgon, wyrywając się, jednak wciąż nie mógł dosięgnąć swojej różdżki. Wpatrywałam się oniemiała w jego wykrzywioną wściekłością twarz nie mogąc uwierzyć w to co usłyszałam. W to co powiedział.
– Co tak brzydko? – szepnął Syriusz, zaciskając pięści.
– Przepłucz sobie usta – wycedził James, celując w niego różdżką. – Chłoszczyć.
Nie dochodziły do mnie śmiechy i krzyki. Kątem oka widziałam, jak wstaję i podchodzę do Gryfonów, widziałam miny chłopaków, którzy z nienawiścią wpatrywali się w Ślizgona, ale w tamtym momencie wszystko to zdawało się blaknąć.
– Co jest Evans? – zapytał James, odwracając się nagle.
– Zostawcie go – mój głos dźwięczał w moich uszach, kiedy wściekła próbowałam ich powstrzymać. Poczułam łzy gromadzące się w kącikach moich oczu. Przyglądałam się jak krzyczę, jak James obrywa zaklęciem, a potem podnosi Snape'a w powietrze. Przyglądałam się jego twarzy, kiedy wściekły wysyczał "szlama" i po raz pierwszy zrozumiałam, że nigdy nie dałabym rady zmienić tego, co wtedy się stało. Prędzej czy później powiedziałby to znowu, bo taki już po prostu był.
– Świetnie – zapłakana spojrzałam na swoją twarz. Widziałam trzęsące się ręce, zaciśnięte pięści. Nawet wtedy broniłam go przed samą sobą. – W przyszłości nie będę sobie tobą zawracać głowy. I na twoim miejscu wyprałabym sobie gacie, Smarkerusie. – Wiedziałam, że bym mu wybaczyła, gdyby to stało się wcześniej. Jedynie wakacje, które oddzieliły mnie od niego, pozwoliły mi pogodzić się z myślą, że już nie będzie jak dawniej. Wiedziałam, że wystarczyłoby kilka dni bez niego, w których James dowalałby się do mnie, oznaczając teren wokoło jak kotka w rui, kilka dni, których miałabym dość, a jego ciepły głos mówiący jak bardzo żałuje byłby jedyną oporą.
– Targasz sobie włosy, żeby wyglądać tak, jakbyś dopiero zsiadł ze swojej miotły, popisujesz się tym głupim zniczem, chodzisz po korytarzach i miotasz zaklęcia na każdego, kto cię uraził, żeby pokazać co potrafisz... Dziwię się, że twoja miotła może w ogóle wystartować z tobą i z twoim wielkim napuszonym łbem. MDLI mnie na twój widok.
Poczułam, jak pochłania mnie niebo, przenosząc w całkiem inne miejsce. Zamknęłam oczy, czując jak robi mi się niedobrze, nigdy nie lubiłam wysokości.
– Masz w sobie wielką magiczną moc. Zauważyłem to. Przez cały czas jak cię obserwowałem robiłaś rzeczy, których większość młodziaków nie potrafi.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na dziesięcioletniego Ślizgona, który zachłannie obserwował każdy mój ruch. Mała Lily bawiła się patykiem, pytając cicho o jego dom, na co reagował grymasem.
– Twój tata nie lubi magii? – spytałam, sprawiając, że wszystkie opadłe liście nagle uniosły się w powietrze.
– On niczego nie lubi – odpowiedział.
Wpatrywałam się w jego twarz, obserwowałam jak z uwielbieniem odpowiada na każde moje pytanie i pochłania mnie wzrokiem. Zacisnęłam usta, kiedy z pomiędzy krzaków wyłoniła się postać Petuni trafionej przez Snape'a gałęzią. Przyglądałam się jak wściekła ucieka, jak zrywam się i ja. Przyglądałam się jej w skupieniu, badając wyraz twarzy kiedy mówiła jak bardzo mnie nienawidzi i jak bardzo nie obchodzi ją to, że sama nie może jechać do Hogwartu, chociaż jej oczy mówiły co innego. Obserwowałam, jak powoli tracę siostrę.
Po chwili znów byłam tylko ja i Severus, w ciemnych klasach, w zamkniętej łazience na drugim piętrze. Pierwszy raz zaczynałam rozumieć to, że od początku był inny niż myślałam.
W przypływie porywistego wiatru zniknął pusty korytarz, w którym codziennie spotykaliśmy się po kolacji by razem usiąść nad podręcznikiem do eliksirów, zmieniając się w opustoszały dziedziniec. Opadłe liście wirowały na tle brudnoszarego nieba, kiedy rudowłosa Gryfonka zawzięcie kłóciła się o coś z czarnowłosym Ślizgonem. Przysiadłam na schodkach, obserwując tę dwójkę, kiedy nagły ruch obok całkiem wyrwał mnie z przemyśleń. Czternastoletnia Alicja przyglądała się im, ukryta za starym gargulcem.
– Jesteśmy przyjaciółmi – jęknęłam, wzdychając głośno – ale nie lubię kilku typów, koło których wciąż się kręcisz! Wybacz mi, ale nie cierpię Avery'ego i Mulcibera! Mulciber! Co ty w nim widzisz, Sev? Jest odrażający! Nie wiesz, co próbował zrobić Mary Macdonald? – zawołałam, z ostatnim zdaniem patrząc na niego surowo. To był czas, w którym obie zbliżyłyśmy się do siebie, czego on absolutnie nie pochwalał. Nagle uświadomiłam sobie, że Severus nigdy za nią nie przepadał, wręcz przeciwnie. Był o nią szalenie zazdrosny. Nigdy nawet z nią nie porozmawiał.
– To nic takiego... Taki żart, nic więcej – próbował wykręcić się chłopak, na co Alicja cicho prychnęła. Uśmiechnęłam się delikatnie, przyglądając się jej długim włosom.
– To była czarna magia i jeśli uważasz, że to śmieszne...
– A co robi Potter i jego kumple? – spytał, rumieniąc się delikatnie. Przyglądałam się jego twarzy, która wyrażała jedynie złość.
– Co ma z tym wspólnego Potter? – spytała młoda Lily, patrząc na niego zdziwiona.
– Wymykają się gdzieś w nocy. Ten Lupin jest jakiś dziwny. Jak myślisz, gdzie on wciąż znika?
– Lupin jest chory. Mówią, że choruje...
– Co miesiąc przy pełni księżyca?
– Wiem co myślisz – odparła chłodno Gryfonka. – Nie wiem tylko, dlaczego masz jakąś obsesję na ich punkcie. Dlaczego tak cię obchodzi, co oni robią nocami? – Pamiętałam ten okres. Okres w którym próbowałam pogodzić rozkwitającą znajomość z Mary z ciągłym tłumaczeniem się za Severusa. Bo przecież on nie chciał, bo on by czegoś takiego nie zrobił.
– Próbuję ci tylko wykazać, że wcale nie są tacy cudowni jak wszyscy uważają – wyszeptał, wpatrując się we mnie intensywnie.
– W każdym razie nie uprawiają czarnej magii – w końcu mruknęłam, ściszając głos. – A ty jesteś naprawdę niewdzięczny. Słyszałam, co się stało w nocy. Wlazłeś do tego tunelu pod Wierzbą Bijącą i James Potter uratował cię przed tym co kryło się na końcu... – Wspomnienia powracały do mnie z szybkością wyścigówki. Jesień tamtego roku była dziwną porą, obfitą w wydarzenia. Mówiło się, że pojawiło się więcej groźnych zwierząt w Zakazanym Lesie, a po wiosce rozeszły się wieści o nawiedzonej starej chacie. Już wtedy wiedziałam, że nie warto o zmierzchu zapuszczać się w tamte regiony, ale Severus nie dawał za wygraną, próbując mi udowodnić, że Gryfoni coś knują. James poszedł za nim i w ostatniej chwili wyciągnął go z legowiska jednej z bestii. Spojrzałam na starego przyjaciela, którego twarz wykrzywiona była w grymasie. Wyłączyłam się z rozmowy i rozmyślałam nad jego słowami. Jak myślisz, gdzie on wciąż znika? Chory? Co miesiąc, przy pełni księżyca?
Patrzyłam w jego czarne oczy próbując zrozumieć.
– Nie to chciałem powiedzieć... ja... – wyjąkał, kiedy moja młodsza wersja zdenerwowana zwężyła oczy. – Ja po prostu nie chcę, żebyś wyszła na głupią... on... ty mu wpadłaś w oko, James Potter dowala się do ciebie! – wykrzyknął, a jego policzki pokryły się purpurą. – A on wcale nie jest... Wszyscy myślą... Wielki mi bohater... czempion quidditcha... – słowa wypływały z jego ust z prędkością światła, jak gdyby gorycz i złość zawładnęły nim na tyle, by odebrać mu zdolność sklejenia jednego zdania.
 – Wiem, że James Potter jest zarozumiałym palantem. Ale Mulciber i Avery są po prostu źli, oni są źli, Sev. Nie rozumiem jak możesz się z nimi zadawać.
Przyglądałam się, jak twarz chłopaka nagle przybiera rozradowaną miny. Całkiem przestał słuchać swojej przyjaciółki, rad z tego, że potępia Jamesa. Poczułam się oszukana.
Odwróciłam się i spojrzałam na Alicję, która z zaciśniętymi ustami przypatrywała się całej tej scenie. W głowie słyszałam jej głos z przed miesiąca, kiedy wygarniała mi to, czego ja nie potrafiłam dostrzec.
Próbujesz znaleźć coś, żeby znów móc się czepiać Jamesa, kiedy to Snape jest winny! Próbujesz go usprawiedliwiać na każdym kroku, wszystko dyktujesz pod własne zachcianki! Zastanów się nad tym po której jesteś stronie, przyjaciół, czy jakiegoś oślizgłego kretyna, który manipulował tobą przez całą piątą klasę! Och i ani waż się zaprzeczać, musiałaś zauważyć jego nowych znajomych i dziwne zachowanie ale zwyczajnie go broniłaś! I dalej to robisz! Bronisz kogoś kto na to nie zasługuje!
Opadałam w dół, łapiąc się czyiś wyciągniętych dłoni, szlochając jak małe dziecko w akompaniamencie tysiąca krzyków. Widziałam miliony twarzy, setki postaci, a spośród nich wyłaniał się ten Snape, którego nigdy nie potrafiłam zauważyć. Nie chciałam zauważyć.
– Więc wracaj do swojej szlamowatej matki – syczał w stronę jakiejś przestraszonej Ślizgonki, która nie była w stanie dać mu takiej odpowiedzi jakiej chciał. – Kiedyś się policzymy, Potter – warczał, a w jego oczach płonął obłęd. Zacisnęłam powieki, zasłaniając twarz dłońmi.
– Błagam – szeptałam, ledwo mogąc zaczerpnąć powietrza. Krzyczałam dopóki nie zorientowałam się, że znów tonę w ciemności.
Po chwili wystrzeliłam w górę i chwiejąc się upadłam na... Dywan? Podniosłam się i rozejrzałam po Pokoju Wspólnym. Ze zmarszczonymi brwiami przyglądałam się ciemnym zasłonom, które spłonęły podczas piątego roku. To znaczy, że...
– Łap! – krzyknął James, przebiegając obok mnie i w pośpiechu rzucając Syriuszowi wielką księgę.
– Oddawać! – zawyłam, biegnąc za nimi, na co oboje zareagowali głośnym śmiechem.
– To jak Łapciu, oddamy?
– Nie ma nic za nic – zachichotał Syriusz, oglądając książkę.
– Black, oddawaj, bo przysięgam, że cię...
– Że mnie? – dokończył, wskakując na parapet, żeby uniknąć moich paznokci. – Mam dla ciebie prozpozycję. Książka za jedną, niewinną randkę z Rogasiem, co ty na to?
– Prędzej...
– Umrzesz – dokończyli Gryfoni, wywracając oczami.
– Oddawaj – syknęłam podchodząc do czarnookiego.
W następnej sekundzie wydarzyły się dwie rzeczy – rzuciłam się na Syriusza, a on w przypływie głupoty złapał się starych, drogocennych zasłon ręką w której trzymał różdżkę i z głośnym okrzykiem zwycięstwa poszybował w bok, przy okazji podpalając odrapowanie.
W jednej chwili ogniem zajęło się całe pomieszczenie. Krzyknęłam, cofając się i zaciskając powieki, a kiedy ponownie je otworzyłam, nie było śladu po ogniu. 
– Boję się o nią. – Musiało być już dobrze po północy, bowiem w Pokoju Wspólnym nie było nikogo oprócz ósemki dobrze mi znanych Gryfonów. – Musimy to zrobić – kontynuowała Mary – inaczej... Nie wiem ile to jeszcze potrwa, ale minęło już tyle czasu, a ona dalej sobie z tym nie poradziła...
– Wiesz – szepnęła Alicja, spoglądając smutno na moją przyjaciółkę – każdy ma prawo do cierpienia.
– Tak, ale to co się z nią dzieje... – jej głos zwiesił się z rozpaczą, wypełniony gorzkimi łzami.
– Więc zrobimy to o czym rozmawialiśmy – powiedział Lupin, łapiąc ją za drżącą dłoń.
Obraz rozmył się i ponownie ukształtował. Remus i Mary pochylali się nad jakimiś pergaminami w starej klasie od transmutacji.
– Nie – powiedziała, śmiejąc się – nie, nie, nie! To wygląda strasznie!
– Więc co chcesz zrobić? – powiedział Lupin, uśmiechając się do niej. Mary zacisnęła delikatnie usta, rumieniąc się, a ja poczułam, że robi mi się dziwnie gorąco.
– Zobaczysz.
Kolory zawirowały, zmieniając się w czerń, kształtując w pustą komnatę. Mary stała po środku, z przekrzywioną głową, wpatrując się w pustą misę na podwyższeniu. Remus zamknął za sobą drzwi i oniemiały rozglądnął się po pomieszczeniu. Powoli ruszył w jej stronę.
– To wygląda niesamowicie – szepnął, stając za nią. Dziewczyna wciągnęła cicho powietrze, kiedy poczuła jego dłoń na swojej ręce. Uśmiechnęłam się, czując jak po moich policzkach spływa jedna łza, kiedy delikatnie ułożył swoją głowę na jej ramieniu.
Mgła powoli wypełniała każdy najmniejszy kąt komnaty, pozwalając by wszystko znikło w białej toni.
– Proszę. – W jednej sekundzie potężny wiatr zdmuchnął dym, pozostawiając mnie w pustym korytarzu. Powoli odwróciłam się i spojrzałam na małą, rudowłosą dziewczynkę. – Wszystko w porządku?
– T–tak – wyjąkała.
– Chodź – szepnął James, wyciągając w jej kierunku rękę i podnosząc ją. – Kolano wyleczone, ale gdyby wciąż bolało idź do pani Pomfrey, okej?
Dziewczynka pokiwała głową i uśmiechnęła się odchodząc.
– Wygląda jak mała Lily. – Oboje odwróciliśmy się w stronę Syriusza, który nonszalancko oparty o kolumnę przyglądał się całej sytuacji.
– Lily to mała wredota – zaśmiał się okularnik, przeczesując włosy ręką. – W jej wieku pewnie krzyczała na przeszkadzających jej pierwszoroczniaków, a nie rozbijała kolana na Hogwarckich korytarzach.
Syriusz wzruszył ramionami.
– Kto ostatni w Wieży ten sierota! – krzyknął i ze śmiechem rzucił się w kierunku Pokoju Wspólnego, a razem z nim wszystkie kolory, pozostawiając za sobą tęczową smugę.
Stałam w ciszy i ciemności, a obok mnie przebiegali uśmiechnięci Huncwoci.
– Chodźcie, to zdążymy przed Slughornem!
– Trzeba było nie pomagać Pomfrey z tymi szafkami – jęknął Peter, przystając i przytrzymując się ściany.
– No wiesz co, Glizdku – spytał oburzony Syriusz, również się zatrzymując. – Ona pomaga nam co miesiąc.
– Tobie chyba najbardziej z nas wszystkich – zaśmiał się James.
– Chodźcie, bo jeżeli znowu się spóźnimy, to nie ręczę za siebie! – krzyknął Lupin, mijając ich.
Cały korytarz wypełnił się głośnym śmiechem i... Deszczem? Stałam przed oknem, za którym szalała ulewa. Powoli odwróciłam się i rozejrzałam po Wieży Gryffindoru.
– Przecież to szósta klasa! Zero egzaminów, nic, więc po co tyle nauki?! – krzyknął Syriusz, rzucając podręcznikiem w okno za mną, na co zapominając o tym, że nic nie może mi się stać, zareagowałam głośnym wrzaskiem.
– Hej – warknęła Mary, spoglądając na niego znad Historii Starożytnych Magów. 
– Przepraszam – mruknął, podnosząc ręce w geście poddaństwa. – Po prostu mam już dość nauki!
– Rozumiem cię całkowicie – jęknął James. – Brakuje mi żartów, dowcipów. Pamiętasz kiedy zrobiliśmy ostatni dobry kawał?
– Czy dwa tygodnie temu nie zaczarowaliście koszyka zgniłych jaj, żeby ścigały po błoniach Ślizgonów? – spytał Lupin, od niechcenia przewracając stronę w podręczniku.
– Powiedział dobry, Luniaczku. Taki z prawdziwego zdarzenia – mruknął Syriusz.
– Przez was stajemy się grzeczni i... misiowaci – jęknął Potter, a wszyscy na około wybuchli śmiechem, który wywiercał dziurę w mojej głowie.
– Przestań – jęknęłam, upadając na kolana, zasłaniając twarz dłońmi, trwając tak, dopóki w pomieszczeniu nie zapanowała cisza i ciemność.
– Lily jest uparta jak osioł.
– Jest wredna...
– Ale tylko czasem – ktoś się zaśmiał.
– Czasem?
– Czasem. Jak już coś odwalicie głupiego to i święty straciłby panowanie nad sobą.
– A więc Lily jest uparta jak osioł i czasem wredna.
– Tak.
– Trochę wstydliwa.
– Potrafi być miła, uczciwa...
– Pomocna! – krzyknął Peter.
– O to to. – rozpoznałam głos Mary. – Znajdzie czas dla każdego kto ją o to poprosi.
– Trochę za bardzo przejmuje się życiem.
– Taaaa, jest strasznie wrażliwa.
– I protekcjonalna.
– Ty w ogóle wiesz co to znaczy?
– Ważniejsze jest to, czy ona wie.
– Oh zamknijcie się.
– Uparta, wredna, czasem wredna – poprawił się Black – wstydliwa, miła, uczciwa, pomocna, wrażliwa i protekcjonalna. Coś jeszcze?
– Bierze wszystko do siebie. Kiedy się smuci, to jakby cały świat płakał.
W pokoju zapadła cisza. Powoli, z sekundy na sekundy ciemność zaczęła blaknąć, ukazując postacie Gryfonów zaszyte w opustoszałym Pokoju Wspólnym. Wszyscy wpatrywali się w ogień wesoło płonący w kominku i zastanawiali się nad czymś.
– Jest zamknięta w sobie – wyszeptała Mary, splatając dłonie na swoim podołku.
– I dramatyzuje – po chwili dodał Syriusz. – Pamiętacie, jak na początku roku stwierdziła, że tą durną wampirzą pułapką mogliśmy doprowadzić do czyjejś śmierci?
– Może nie do śmierci, ale mogło się to źle skończyć – odpowiedziała moja przyjaciółka, spoglądając na niego.
– Co nie zmienia faktu, że i tak dramatyzuje. I jest podstępną, małą żmiją.
– Black, jak ty chcesz poprawić jej samopoczucie wyzywając ją od żmij? Czy ten twój durny, arystokracki ptasi móżdżek nie pojmuje zadania jakie mu powierzono, czy po prostu postawiłeś sobie za punkt honoru droczenie się z nią? – warknęła Maryl.
– Hej! – krzyknął Gryfon, udając oburzonego. – Staram się, okej? Ale ta wredna małpa...
– SYRIUSZ!
– No dobra już dobra. Przepraszam, Lily – wydukał, naśladując głos Binner, za co oberwał od niej w głowę.
– Jest już późno – szepnęła Hawkins, patrząc na zegar, na którym wybiła pierwsza.
– Alicja ma rację. Albo ktoś ma coś jeszcze do powiedzenia, albo kończymy i idziemy spać. Ktoś, coś? – spytał Frank, kładąc dłonie na kolanach i pochylając się do przodu, kiedy w pokoju zapanowała całkowita cisza. – Okej, to co, zbieramy się?
Wszyscy powoli pokiwali głowami i zaczęli podnosić się z miejsc. Wszyscy oprócz Mary.
– Idziesz? – spytała się Dorcas, jednak dziewczyna pokręciła głową.
– Dajcie mi chwilkę, zaraz przyjdę.
Pokój Wspólny powoli opustoszał. Zmieszana podeszłam do kominka i przysiadłam na jednej z puf, przyglądając się przyjaciółce.
– Wiem, że przyzwyczaiłaś się do tego, że jesteśmy my dwie. – Jej głos dźwięczał w moich uszach. – Wiem, że taka już jesteś i trudno będzie ci do końca zaufać innym, ale to nic złego, wiesz? Posiadanie znajomych. Długo o tym myślałam, czy to na pewno dobry pomysł, ale już od dawna nasze relacje z nimi wszystkimi się polepszały. Myślę, że to ten czas, Lily, kiedy powinnaś się odważyć i wyjść temu na przeciw.
– Czemu? – szepnęłam, wiedząc, że nie doczekam odpowiedzi, tak samo jak wiedząc o czym mówiła Gryfonka. Ale czy to było takie proste?
Chwilę później miliony niewidzialnych dłoni pochwyciły moje ciało i zaczęły unosić je ku górze. Kiedy postawiłam pierwszy krok niby to we mgle, niby w chmurach, wiedziałam, że wszystko uległo zmianie. Czułam się tak, jakby ktoś wywrócił moje życie do góry nogami i kazał mi stąpać po niebie.
– Och Lily, ty idiotko – mruknęłam sama do siebie, kręcąc głową i czując, jak oblewa mnie rumieniec. Co ja najlepszego wyrabiałam?

Cisza i pustka jakie wypełniały zamkowe korytarze przyprawiały mnie o gęsią skórkę. Już samo to, że po odnalezieniu otwartych drzwi tajemniczej komnaty nie odnalazłam za nimi Mary, a one same rozpłynęły się, całkowicie stapiając kolorem z kamienną ścianą, było niepokojące, a co dopiero przeraźliwa, dzwoniąca wręcz w uszach cisza. Szłam powoli, próbując przetrawić to, co się stało. Czułam się zestresowana, nie wiedziałam, jak miałam się zachować. Mam przemilczeć tą sprawę? Przeprosić? Przyznać się do błędu? Wytknąć im, że dziękuję za troskę, ale sami trochę dali ciała? Potrząsnęłam głową, próbując się uspokoić. Cokolwiek by się nie działo, po raz pierwszy zaczynałam być pewna tego, że pewien rozdział w moim życiu właśnie się skończył i to Gryfoni pomogli mi w uświadomieniu sobie tego. Przyspieszyłam kroki, chcąc w końcu mieć to za sobą, ale kiedy minęłam zaledwie dwa zakręty i znalazłam się na przeciwko Wieży Gryffindoru poczułam się tak, jakby ktoś co najmniej odciął mi dopływ powietrza.
Wszystkie postacie na obrazach przyglądały się ze smutkiem chlipiącej Grubej Damie, która właśnie stłukła swój nowy komplet kieliszków.
– Wiedziałam! Wiedziałam, że coś takiego się wydarzy, w zeszłą środę była u mnie Serbia i opowiadała o tym co podsłuchała, kiedy była w swojej drugiej ramie u Ministra Magii! – chlipała, zbierając szkło z podłogi.
– Co się stało? – wyjąkałam, zbliżając się.
– To t–ty nie wiesz? Był atak na Ministerstwo – zaszlochała, ocierając mokrą od płaczu twarz rąbkiem białej chusteczki. – Wymordowano z połowę aurorów.
– Już nie płacz, przecież ciągle ktoś umiera – jęknął pulchny jegomość zgrabnie podskakujący dwie ramy obok.
Przestałam słuchać. Atak na Ministerstwo Magii, śmierć aurorów. Nagle dotarła do mnie przyczyna zniknięcia Mary.
– Kandyzowane gruszki! – krzyknęłam i nie czekając na reakcję próbowałam oderwać ramy obrazu od przejścia. Kiedy już w końcu udało mi się wtaszczyć się do środka, a potem stanąć na własnych nogach widok Pokoju Wspólnego prawie mnie z nich zwalił. Większość osób szlochała cicho w otoczeniu najbliższych przyjaciół, jednak mój wzrok dopiero po kilku sekundach odnalazł szaro–zielone tęczówki przyjaciółki, po brzegi wypełnione smutkiem. Spojrzałam w bok w tym samym momencie, w którym znana mi dziesiątka Gryfonów odwróciła się w moją stronę, odsłaniając zapłakaną Dorcas.


Zabijcie mnie. Poćwiartujcie i zakopcie resztki. Ożywcie i zróbcie to znowu, ale przysięgam, nie umiałam tego lepiej napisać.
To był/jest jednocześnie najdłuższy i najtrudniejszy rozdział jaki przyszło mi pisać. Jest straszny, żałosny i kiczowaty. Lily to wredna małpa, przesadziłam z tą bieganiną po zamku, ale naprawdę nie wiedziałam już jak to wszystko napisać. 
Gdybym tylko była w stanie wymyślić coś lepszego to przysięgam, napisałabym to, albo chociaż próbowała i próbowała, aż do skutku. Ale nie jestem.
Dodam tylko, że dziękuję za tysiąc wejść od ostatniego rozdziału. Dziękuję za dziewiętnaście komentarzy pod ostatnim rozdziałem i miłe opinie. Nie znienawidźcie mnie za ten strasznie długi i nudny rozdział.
Obiecuję poprawę i najbliższy rozdział za dwa tygodnie. Jestem Wam to winna.

Edit. No dobra, podoba mi się, ale tylko trochę. Tylko te fajne kawałki ze wspomnień
Ale ze mnie lamus ;_;

15 komentarzy:

  1. Rozdział bardzo mi się podoba, nie ma takiego pojęcia jak "za długi" rozdział, im dłuższy tym lepszy :) Życzę weny i czekam na kolejny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie racja, ale czasami za długi po prostu nuży :)
      Dziękuję Ci bardzo i pozdrawiam!

      Usuń
  2. Świetny rozdział ;) Do następnego :p

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie jesteś dla siebie czasem za surowa? Mi się bardzo podobał :) Pisz szybko następny rozdziałek, bo ja tu z ciekawości umrę!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Surowa czy nie, może być tylko lepiej :) Kolejny już gotowy, czekamy tylko na publikację ;)

      Usuń
  4. Mi się bardzo podobało i wcale nie było za długo :) Nie spodziewałam się tej końcówki, udało Ci się zaskoczyć nas takim nagłym zwrotem akcji. Bardzo ciekawie, czekam na kolejny rozdział ;) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Głównie taki miałam cel, chciałam jakoś to urozmaicić, bo te wspomnienia, które wypełniły większość rozdziału wydawały mi się trochę nazbyt nużące.
      Dziękuję i również pozdrawiam :)

      Usuń
  5. Muszę szczerze przyznać, że ten rozdział mnie zmęczył :/ W sumie to nie wiem czemu, ale jakoś tak ciężko się czytało i dopiero ostatni akapit był godzien :) Nie bierz tego do siebie ;) Nie wszystko się zawsze wszystkim podoba, ale ogólnie blog jest super :)
    3maj się :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całkiem to rozumiem, dlatego właśnie tak bardzo mi się nie podobał. Czułam, że tego po prostu za dużo, no ale nie wiedziałam już jak to naprawić.
      Są te lepsze i te gorsze rozdziały, może kolejnym nadrobię ;)

      Usuń
  6. Wiesz, że jesteś genialna? ♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Rewelacyjny rozdział! Grzech nie skomentować tego dzieła, nad którym pewnie się sporo namęczyłaś. No po prostu - cud, miód i orzeszki! Ta notka jest świetna, totalnie wspaniała i w ogóle wszystkie pozytywne przymiotniki jakie mi przychodzą na myśl! :)
    Jak zaczynałam czytać, to na początku takie lekkie znużenie mnie ogarnęło. Lily znów wszystko mocna przeżywa, taka maruda jak pisałam wcześniej, ale da się to wytłumaczyć jej charakterem, także to był najmniejszy problem.
    A potem taki przeskok, zupełnie jakbym była w transie. Czytałam i czytałam, że mogę się założyć o 10 galeonów, że nawet nie mrugałam, bo tak byłam pochłonięta tym rozdziałem! Idealna notka! Myślę, że jeden z najlepszych rozdziałów na blogu! ;)
    I w końcu jestem na bieżąco :D
    Z wielką (nie)cierpliwością czekam na nn!
    Weny życzę!
    Lily

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jeju, zupełnie się nie spodziewałam takiej miłej reakcji! Marudna Lily, mam wrażenie, że całą pierwszą część tej historii można opisać tymi dwoma słowami, haha.
      Cieszę się, że tak Ci się spodobało. Długo pracowałam nad wspomnieniami i układałam je tak, żeby do siebie pasowały i miło mi, że mi się to udało.
      Oj długo nie będziesz musiała czekać, bo nowy rozdział już jutro!
      Również pozdrawiam i jeszcze raz serdecznie dziękuję <3

      Usuń
    2. Cieszę się, że przynajmniej Tobie udaje się tak szybko napisać takie rozdziały. Moja wena szykuje się na urlop i męczę rozdział jakieś 3 dni, mimo, że wszystko mam wstępnie zaplanowane. ;c
      Przeklinam dzień, w którym skończyły mi się napisane rozdziały przed założeniem bloga i mogłam w spokoju układać zdarzenia przez dwa tygodnie!
      Na szczęście moje cierpienia są skrócone! Jutro poznam dalszy ciąg Twojej historii! Hurra!
      Sorry, świruję już trochę :D
      Pozdrawiam
      Lily

      Usuń
    3. Oj, uwierz, też miałam problem z rozdziałami. Dlatego między innymi miałam miesięczną przerwę od blogowania, a potem wróciłam z głową pełną pomysłów i weną :D
      Teraz mam gotowy tylko ten jeden rozdział, a kolejnego jedyne 3 strony w wordzie, więc mam nadzieję, że wena będzie mi towarzyszyć przez najbliższe 2 tygodnie, żeby udało mi się wszystko napisać. Najbardziej boję się roku szkolnego, bo druga klasa liceum to już nie przelewki, no ale, nie będziemy krakać :D
      Jutrzejszy rozdział będzie fajny :D Poznamy tą drugą, fajniejszą stronę Lily i jej znajomych :D

      Usuń