piątek, 11 lipca 2014

8. Klub Ślimaka

{pisane przy: klik}
Poczułam się tak, jakbym tonęła. Próbowałam zaczerpnąć powietrza, jednak im bardziej otwierałam usta, tym bardziej się dusiłam. Woda pochłaniała moje ciało, a ja nie miałam dość sił by płynąć. Czułam jak coś ciągnie mnie w dół ciemnej toni i jedyne co potrafiłam zrobić to wpatrywać się w wszechogarniającą ciemność, która nadchodziła z każdej, najmniejszej komórki mojego ciała. Ciśnienie powoli wyciskało z moich płuc ostatki powietrza, a po chwili ból stał się nie do zniesienia. Krzyczałam w bezdenną pustkę, ogarnięta paniką, że już nigdy się stad nie wydostanę. Wtem coś poderwało mnie do góry. Poczułam to, ciepły dotyk dłoni. Woda powoli rozstępowała się, dając miejsce wielkiej pustce. Poczułam czyjś uścisk. Wyciągnij mnie stąd, błagam. Już blisko, czułam jak zbliża się powierzchnia, czułam bliskość powietrza. Pustka. Niebo.
Unosiłam się na falującej wodzie wpatrując się w gwiazdy na czarnym sklepieniu. A może to były planety? Wciąż zmieniały swoje położenie. Satelity. Tysiące satelit. Nagle zaczęły znikać, jeden po drugim. Miałam ochotę krzyknąć, żeby nie odchodziły. Nie mogły mnie tu zostawić, nie teraz. Nie chciałam znów upadać, nie chciałam zapaść się w otchłań wody.
Ale dwie z nich wciąż pozostały. Przymrużyłam oczy i wyciągnęłam dłoń w ich stronę. Dwie wielkie gwiazdy, płonące gdzieś w kosmosie. Dwa wielkie wybuchy. Patrzyłam na nie i czułam spokój. Woda była niczym, już wcale się nie liczyła. Dwie, płonące kule ognia. Mieniły się kolorami czerwieni, ciemniejąc, to znów jaśniejąc do oślepiającej bieli. Poczułam, jak wielki ogień wstrząsa mną, wstrząsa wodą. Gwiazdy płonęły. 
Dwie, ciemno brązowe otoczki wokół płomieni. Migających, unoszących się i opadających. Dwie brązowe gwiazdy. 
– Lily.
Niebo szeptało cicho w moją stronę. Ciemność znów rozświetliły miliony innych, mniejszych gwiazd, ale one już się nie liczyły. Nie miały znaczenia przy dwóch, górujących, płonących wybranych
– Lily?
Moją wyciągnięta dłoń zdawała się ich dotykać. Poczułam rozkoszne ciepło płynące z tych dwóch gwiazd. Delikatnie obejmowało moją dłoń i rozchodziło się w dół, na resztę mojego ciała. Pod palcami poczułam ciepły podmuch powietrza. Oddech. Moje serce łomotało w klatce piersiowej próbując się wydostać. Jęknęłam cicho. To boli. Przestań, to boli. Brązowe tęczówki zamigotały i znikły. Nie! Poczułam, że moja pierś płonie. Próbowałam to zatrzymać, ugasić serce. Przestań! Błagam, wracaj, błagam...
Wszystko pulsowało ogniem. Dwie płonące gwiazdy pod dotykiem moich palców, zabarwiona na czerwono woda. To już koniec.
Rozrzucone, czerwone włosy. Płonęłam. Płonęłam jak wszystkie inne gwiazdy na czarnym sklepieniu. A w okół była tylko nicość.
Otworzyłam oczy i zaczerpnęłam haust powietrza krztusząc się.
– Lily, na miłość boską.
Spojrzałam w bok, na bruneta, który z przerażeniem wpatrywał się we mnie. Trzymał moją dłoń tak blisko swojej twarzy. Dwóch płonących brązowych gwiazd.
Czułam jak łopoce mi serce, kiedy wpatrywał się we mnie. Puścił moją dłoń a ja natychmiast przyciągnęłam ją do klatki piersiowej.
Wzięłam głęboki oddech i spróbowałam się uspokoić. Jedyne co do mnie docierało to ciemność jaka panowała w pomieszczeniu. Powieki miałam jak z ołowiu. Próbowałam się podnieść, próbowałam coś zrobić, ale nie potrafiłam. Zaczęłam się podciągać w górę, ale chłopak złapał mnie za ręce i z powrotem ułożył w łóżku.
– Lily, połóż się, błagam...
Nie mogę. Nie mogę tam wrócić, nie chcę. Ale zmęczenie zaczęło wygrywać, wciągając mnie ponownie w wir wspomnień.
Nie wiem ile to trwało, ale kiedy znów zaczęłam odzyskiwać przytomność tym razem wszystko zdawało się tonąć w bieli i spokoju. Po nocnej ciemności nie było już śladu. Próbowałam przywołać obraz dwóch płonących gwiazd, brązowych tęczówek, ale nie byłam w stanie. Do kogo należały? Co właściwie się wydarzyło?
Unosiłam się na oceanie podświadomości i spoglądałam w bladą przestrzeń, powoli rejestrując ciche odgłosy. Rozmowy. Zmarszczyłam brwi i spróbowałam skupić się na słowach, jednak słyszałam jedynie niewyraźne szepty. Lily, odbiło się w mojej głowie. Lily, słyszysz mnie? Ktoś chyba mnie wołał. Lily, słyszysz, słyszysz, słyszysz... Głos stawał się coraz głośniejszy, powoli wypełniał wszystko na około. Lily, Lily, Lily, Lily...
– Lily! – Otworzyłam oczy i podniosłam się. Zdezorientowana zarejestrowałam dwie rzeczy – sześć twarzy zwróconych z moją stronę i burzę kasztanowych loków, które zaraz potem przysłoniły mi widok. – O Morgano, Lily!
– Puść ją, bo ją udusisz. – Usłyszałam czyjś śmiech. Alicja?
– Lily, tak się martwiłam – dziewczyna odsunęła się ode mnie i złapała moją twarz w dłonie. Dopiero teraz mogłam jej się przyjrzeć. Jej wielkie, szare oczy płonęły dziwnym, nieznanym blaskiem, migając jasną zielenią. Okrągły, mały nosek, zaróżowione policzki, blada cera. Różane usta rozciągnięte w wielkim uśmiechu.
– Mary... – wyszeptałam, a Gryfonka pokiwała głową, cicho szlochając.
– Oh, jak dobrze, że nic ci nie jest!
– Martwiliśmy się o ciebie – powiedział Lupin, łapiąc Macdonald za ramiona i z uśmiechem powstrzymując ją od rzucenia się na mnie z kolejnym uściskiem. W jego brązowych oczach mignął błysk, który zniknął tak szybko, jak się pojawił, kiedy Mary spojrzała na niego z wyrzutem.
– Co się stało? – spytałam przecierając oczy i uśmiechając się w dłonie. Remusie, nie spodziewałabym się.
Syriusz zrobił się cały czerwony i zaczął mamrotać coś pod nosem, a Peter i Frank zachichotali cicho.
– Na początku myśleliśmy, że po prostu zemdlałaś przez tą całą Pętliczkę. Ale potem dostałaś drgawek i już było wiadomo, że coś jest nie tak. James, on... – Alicja urwała, spoglądając na chłopaka, który stojąc z boku obserwował mnie uważnie. – On przyniósł cię tutaj i okazało się, że mało brakowało, a... 
Frank objął ją delikatnie, a ona wtuliła się w jego koszulę.
– Pomfrey powiedziała, że miałaś strasznie osłabioną odporność. Grypa, czy coś w tym stylu. Wkurzyła się strasznie, że nie przyszłaś z tym od razu do niej, jeden eliksir i byłabyś zdrowa, a przez to... Można powiedzieć, że miałaś dużo szczęścia – dokończył Lupin, siadając na sąsiednim łóżku. Pokiwałam powoli głową i westchnęłam. 
– Jak dobrze, że na miejscu byli Huncwoci. – Peter zachichotał, a Syriusz spojrzał na mnie zaskoczony, po chwili jednak znów przybrał minę zbitego dziecka.
– Lily, tak bardzo cię przepraszam! Gdybym wiedział, że to się tak skończy... Przecież ja, ty wiesz, że ja... Lily, ja bym nigdy... – zaczął brunet, plącząc się w słowach. Zaśmiałam się a on spojrzał na mnie zaskoczony. Sama byłam zaskoczona. Całą swoją silną wolę skupiłam na tym, żeby nie powiedzieć czegoś, czego potem bym żałowała. Przez te kilka tygodni od nieszczęsnego wypadu do Hogsmeade zdarzyło mi się to kilka razy, a konsekwencją była kolejna kłótnia pomiędzy szóstoklasistami.
– Ale wiedz, że tego nawozu we włosach tak szybko ci nie wybaczę – mruknęłam, uśmiechając się w jego stronę. Wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem, a emocje wreszcie opadły. – Więc co działo się podczas mojej nieobecności?
– Och, no wiesz, nic ciekawego. Parę samorozlewających się rondli z sosem szpinakowym, masa zadania od McGonagall i dwa wypracowania na trzy stopy od Flitwicka. Żyć nie umierać – wyliczał James, z każdym kolejnym punktem stukając Blacka w ramię.
– Czy możesz wreszcie przestać?
– Nie, nie mam takiego zamiaru – odparł uśmiechnięty.
– A co z moimi obowiązkami prefekta? O mój boże, McGonagall...
– Spokojnie, już się tym zajęliśmy. – Spojrzałam na Lupina, który uśmiechnął się ciepło. – Mary cię zastąpiła, dopóki nie wrócisz do pełni sił będzie wypełniała twoje dyżury.
Mój wzrok powędrował w kierunku dziewczyny, która wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu.
– Dzięki.
– Do usług!
Gryfoni roześmiali się głośno, a ja uśmiechnięta opadłam na poduszki.
Następne dni mijały w przerażającym tempie. Najpierw pozwolono mi samej przechadzać się do ubikacji, później jeść, aż w końcu przebywanie w Skrzydle Szpitalnym stało się formalnością. Codziennie leżałam w tym samym łóżku, wpatrując się w rzeźbione sklepienie sali, dopóki w drzwiach nie pojawiali się uśmiechnięci Gryfoni, przynosząc notatki z zajęć i pomagając mi w nadrobieniu materiałów. W ciągu dwóch tygodni miałam większe zaległości niż w ciągu miesiąca piątej klasy, więc powrót do uprzedniego stanu rzeczy był trudną sprawą, a o ile miałam nadzieję na wyśmiewanie tylko ze strony Macdonald, bardzo się przeliczyłam. Lupin, Alicja i Maryl codziennie zjawiali się wokół mojego łóżka i niczym brygada naukowa starali się wpoić mi do głowy wszystkie możliwe wiadomości. Dziwiło mnie to, a już zwłaszcza zachowanie Mary, która śmiała się głośno i odważnie, żartowała z całą resztą i, czego nie dało się nie zauważyć, trochę za często uśmiechała się w stronę Remusa. O ile na to ostatnie przystałam z ochotą, tak na resztę zawsze reagowałam nagłym bólem brzucha. Starałam się ścisnąć w sobie poczucie zazdrości i pewnego rodzaju zdrady, ale z każdym dniem było mi trudniej. Tłumaczyłam sobie, że przecież to nic złego. Że pewnie martwiła się o mnie i też potrzebowała bliskości innych. Ale później wyobrażałam sobie, jak siedzi z nimi w Pokoju Wspólnym i świetnie się bawi. Snułam ponure wizję o tym, jak wracam do Wieży i moja własna przyjaciółka nie chce spędzać ze mną czasu, woląc przesiadywać z Gryfonami, chociaż dobrze wiedziałam, że przecież mnie nie porzuci. W nocy płakałam, choć sama nie wiedziałam czemu. Chyba po prostu z bezradności. Z tego, że już od jakiegoś czasu mój świat się rozwalał, a każda dodatkowa emocja była przyjmowana przez mój organizm jak rozbijanie wszystkich okien w ponurym Skrzydle Szpitalnym, których odłamki przebijały mnie na wskroś i raniły do duszy. 
W końcu nadszedł dzień wypisu. Miałam kompletnie dość wszystkiego, począwszy od niewygodnych, metalowych łóżek, po przetarte zielone parawany. Kiedy pani Pomfrey z tęgą miną po raz ostatni sprawdzała, czy wszystko ze mną w porządku, zastanawiałam się, jak zareagują mieszkańcy Wieży Gryffindoru, kiedy po tak długim czasie w końcu zjawię się w wejściu do Pokoju Wspólnego. Jeżeli liczyłam na jakiekolwiek powitanie, to widok opustoszałego salonu wprawił mnie w stan rozgorączkowanej złości i bezradności. Uczucie zdrady znowu zapłonęło w moim ciele, a wielki, rozgrzany do czerwoności potwór w mojej piersi podsycał ogień mrucząc przeciągle. Poczułam łzy w oczach i miałam ochotę wbiec do dormitorium i zaszyć się pomiędzy bordowymi kotarami bezpiecznego łóżka. Legowiska smoka. 
Czy oczekiwałam, że coś się zmieniło? Widziałam to, z każdym dniem przyglądałam się Mary i jej kwitnącemu życiu. Czułam się jak insekt, który przez cały czas zabraniał się jej podnieść i rozłożyć białe płatki. To ona była piękną lilią, a ja jedynie czymś, co od zawsze zatrzymywało jej osobę tylko dla siebie. Czemu więc oczekiwałam, że to coś zmieniło? Że teraz dzięki niej i moje życie ulegnie zmianie? Też chciałam rozkwitać, też chciałam w końcu mieć wszystko, żeby przestać beznadziejnie zanurzać się w otchłani marzeń i wymysłów, tylko po to, by w ciszy nocy móc spokojnie wyobrażać sobie jak pięknie mogłoby być. Chciałam być szczęśliwa.
Ruszyłam w stronę schodów prowadzących do damskich sypialni, by móc ugasić zionącego ogniem bezradności potwora chłodem spokoju, zamykając się w objęciach drżących dłoni, dopóki nie zatrzymał mnie czyiś głos.
– Lily! Myślałem, ze wypuszczają cię dopiero jutro! – odwróciłam się i obrzuciłam zaskoczonym wzrokiem Lupina, który ubrany w ciemnoczekoladową szatę wyjściową poprawiał kremową muszkę. Wyglądał oszałamiająco, z elegancko rozczochranymi włosami w kolorze płynnego złota i szarmanckim uśmiechem na zaoranej gdzieniegdzie bliznami twarzy. – Czy coś się stało?
– Ehm, nie, nic. Gdzie są wszyscy? – wyjąkałam, tuszując zły humor nieśmiałym uśmiechem. Całkowicie cię rozumiem, Mary westchnęłam w myślach przyglądając się Lupinowi i szybko wycierając spocone dłonie o spodnie.
– Na przyjęciu Slughorna – odpowiedział chłopak, podchodząc do mnie.
– No tak... – Zupełnie zapomniałam o tym głupim przyjęciu. – Więc poszli tam wszyscy?
– Nie do końca, większość jest na uczcie, ale wiesz, Horacy uwielbia organizować kontrę dla wszystkiego, co według niego jest po prostu odchodnym od prawdziwych okazji do zabawy – zaśmiał się. – A ty Lily, wybierasz się?
Zmarszczyłam brwi, wzdychając cicho.
– Chyba nie mam ochoty... Raczej zostanę po prostu w sypialni i...
– Nie daj się prosić – przerwał mi, przeciągając ostatnie słowo. – Lily, naprawdę myślisz, że zostawię cię samą sobie? To w końcu Noc Duchów, trzeba się trochę rozruszać, a tobie bardzo się to przyda po twoim dwutygodniowym wyłączeniu ze szkolnej społeczności. No już, ruchy, poczekam tu na ciebie, a ty idź się szykować.
Jęknęłam i ruszyłam schodami na górę. Wiedziałam, że nie odpuści. Był Huncwotem. I mogłam mówić co chcę, że nie jest taki jak oni, że Remus jest przykładnym uczniem i dobrym prefektem, ale to wszystko znikało w jednej sekundzie. Wystarczyło, że pojawi się coś, do czego chciał dążyć i człowiek mógł być pewny, że mu się to uda. Zawsze tak było. 
Zamknęłam za sobą drzwi i westchnęłam. Nie miałam zbyt wielu wytwornych stroi, wręcz wcale. Powoli otworzyłam szafę i wpatrzyłam się w wiszące sukienki. Po chwili wahania sięgnęłam po zieloną sukienkę na grubych ramiączkach i przyłożyłam ją do siebie, spoglądając w lustro. Szczerze mówiąc nigdy nie rozumiałam, czemu wszyscy zachwycali się moimi rudymi włosami i ich "idealnym kontrastem z zielonym", jak to zwykły mawiać dziewczyny. Z zaciśniętymi ustami odwiesiłam sukienkę i westchnęłam. Wiedziałam, że mogę pożyczyć coś od dziewczyn, ale w żadnej z ich sukienek nie czułam się dobrze. Miałam wrażenie, że jak na szesnaście lat trochę za bardzo wstydzę się swojego ciała, ale nigdy nie potrafiłam nic na to poradzić. Tak po prostu było i już. W końcu zrezygnowana kucnęłam przy kufrze i wyciągnęłam z niego całą zawartość, spoglądając na pognieciony materiał leżący na jego dnie. Wiedziałam, że mama co roku wkładała mi do kufra coś "ładnego", bo jak zawsze twierdziła, nigdy nie potrafiłam porządnie się wystroić. Złapałam w dłonie kremową satynę i zmarszczyłam brwi. Nigdy jej nie widziałam, musiała być nowa.
Powoli wstałam i rozłożyłam w dłoniach delikatne jak tafla wody fałdy sukienki. Była naprawdę ładna, mogłabym powiedzieć wręcz, że chyba po raz pierwszy coś spodobało mi się tak bardzo.
Kiedy strzepnęłam materiał, na ziemię upadła pognieciona karteczka. Z uśmiechem schyliłam się po nią i przeczytałam krótką notkę.

Mam nadzieję, że przypadnie Ci do gustu.
Prawie dwa dni namawiałam tatę do jej zakupu, ale chyba było warto!
Kocham Cię,
Mama

Sięgnęłam po różdżkę i jednym zaklęciem sprawiłam, że sukienka zafalowała na niewyczuwalnym wietrze, wygładzając wszystkie niedoskonałości. Następnie zsunęłam z nóg ciemne spodnie, jedną ręką ściągnęłam z siebie sprany sweter i szybkim ruchem włożyłam sukienkę przez głowę.
Była piękna. Na górze wąska, idealnie podkreślała kształty. Przejechałam dłonią po atlasowych ramiączkach biegnących w górę aż do obojczyka, a potem krzyżujących się na plecach. Tam łączyły się z ciemniejszymi, łososiowymi pasami wyszytymi błyszczącymi kryształkami, które biegły pod biustem, a od miejsca w którym się przecinały, przez palce wyczuwałam delikatną siateczkę. Kończyły się one dokładnie w pasie, skąd fałdy delikatnego materiału zostały puszczone wolno. Kiedy powoli obróciłam się wokół własnej osi, sukienka mieniła się od jasnego kremu, po kolor zachodzącego słońca. Uśmiechnęłam się szeroko w kierunku swojego odbicia, całkowicie zapominając o wcześniejszym nastroju. Na stopy wsunęłam ciemne pantofelki, a włosy powoli rozczesałam i pozwoliłam im spływać falami po moich plecach. Jeden tylko kosmyk, wciąż opadający mi na rozmigotane oczy zawinęłam i przypięłam po boku czarną wsuwką. Przygryzłam wargę przyglądając się swojej bliźniaczce w lustrzanym odbiciu i powoli przejechałam ręką po nagich ramionach. Po raz pierwszy czułam się po prostu piękna, jednocześnie jednak zbyt onieśmielona swoim wyglądem, bo pokazać się innym. Schyliłam się w poszukiwaniu jakiegoś sweterka, czegokolwiek, co przykryłoby odsłonięte plecy, jednak nie znalazłam nic, co pasowałoby do eleganckiej sukienki. 
Po chwili po raz ostatni spojrzałam w lustro i przejechałam palcem wskazującym po srebrnym medaliku i zawieszce w kształcie lilii wodnej. Dam radę. Jestem Lily Evans. Muszę dać radę. Uniosłam delikatnie brodę, wpatrując się w swoje zielone oczy. Jesteś piękna. Na twarz przybrałam uśmiech i oddychając głęboko powoli ruszyłam w stronę czekającego na mnie Lupina.
Czułam na sobie spojrzenia mijanych ludzi. Kiedy po raz kolejny skręciliśmy, zza rogu wyłoniła się cicha muzyka. Spojrzałam na Remusa, który uśmiechał się ciepło w moją stronę kiwając głową. 
– Stresujesz się? – spytał, przyglądając się mi.
– Nie – mruknęłam, choć zabrzmiało to bardziej jak pytanie.
Westchnęłam cicho kiedy stanęliśmy w wejściu. Jeden z lochów, specjalnie przygotowany na dzisiaj, był pełen ludzi, niekoniecznie uczniów Hogwartu. Z sufitu zwisały setki splecionych ze sobą pasów krwistoczerwonego materiału, poprzetykane gigantycznymi pajęczynami, z których co jakiś czas sypały się małe, czarne pajączki, ledwo muskając roześmiany tłum. Pomiędzy damami w sukniach i mężczyznami w ciężkich szatach przeciskały się białe postacie ze srebrnymi tacami wyłożonymi wykwintnymi daniami. 
– Chodź – szepnął Lupin, łapiąc mnie za rękę i pociągając w prawo. Uważając, by nie nadepnąć na czyjąś nogę, podążałam za chłopakiem, dopóki ten nie pomachał ręką. Spojrzałam w tamtym kierunku i napotkałam roześmiane spojrzenie Mary.
– Lily! Co ty tutaj robisz?
Powoli przecisnęłam się w jej stronę i również się uśmiechnęłam.
– Wypuściła mnie jakąś godzinę temu – odpowiedziałam, przyglądając się szatynce, która poprawiła delikatnie szmaragdową sukienkę uśmiechając się w stronę Remusa, na co ten spłonął rumieńcem.
– Lily, wyglądasz... Wow. – Odwróciłam się w drugą stronę i spojrzałam zaskoczona na Syriusza, który wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami. Reszta zrobiła to samo, a ja poczułam, że robi mi się gorąco.
– No co? – spytałam, nie wiedząc co zrobić.
– Jest piękna! Skąd ją wytrzasnęłaś? – zawołała Maryl, dotykając materiału. – Musiała być bardzo droga.
– Dostałam od mamy – mruknęłam, wzruszając delikatnie ramionami.
– Już jestem, co mnie ominęło... – brunet przerwał, wpatrując się we mnie. Westchnęłam i skrzyżowałam ręce.
– Coś ci się nie podoba, Potter?
– Nie, nie, ja tylko... – chłopak wyszczerzył zęby w wielkim uśmiechu. – Wyglądasz ślicznie.
Odwróciłam się w stronę Mary, która zaśmiała się cicho.
– Tak czy siak, cieszę się, że mogłaś przyjść tutaj z nami.
– Mary ma rację, czas się trochę zabawić. Chodź – dodała Maryl, odrzucając do tyłu długie, czarne włosy. Miała na sobie piękną, czerwoną sukienkę bez ramiączek, która falowała przy każdym jej ruchu. – Czasem mam wrażenie, że podmienili wszystkich możliwych przystojniaków głąbami – szepnęła mi na ucho, a ja roześmiałam się głośno.
Dołączyłyśmy do Clarie i Dorcas. Pierwsza miała na sobie piękną, kobaltową sukienkę przed kolano, na którą opadały jej złote loki, a druga czarną sukienkę z koronkowymi falbankami. Obie przytuliły mnie mocno kiedy tylko mnie zobaczyły.
 Ludzi było tak dużo, że ledwo dało się oddychać. Powoli rozglądnęłam się po pomieszczeniu, szukając znajomych twarzy, kiedy doszły do mnie słowa dziewczyn.
– Tak, wręcz dziwne, że kazali się tak wystroić.
– Kto kazał? – spytałam, odwracając się w jej stronę.
– Slughorn – odpowiedziała Clarie, poruszając głową w rytm muzyki, przez co jej blond loki podskakiwały radośnie. – Ogłosił to wczoraj na kolacji. "Pragnę przypomnieć wszystkim uczniom zaproszonym na jutrzejszy bankiet, iż strój wyjściowy jest absolutnie wymagany. Przy drzwiach odbędzie się dokładna selekcja i mogę zapewnić, że do środka nie wejdzie nikt, kto nie powinien się tam znaleźć" – oznajmiła idealnie naśladując tubalny głos mistrza eliksirów. 
– To trochę do niego niepodobne – mruknęłam, marszcząc brwi.
– Tak... Może po prostu chciał się pochwalić przed innymi w jakim bogatym towarzystwie baluje – zaśmiała się Alicja.
– A może kazał się wszystkim wystroić, bo zaprosił sztab urzędników z ministerstwa, o których od tygodnia dzwoni cała szkoła? Kąciki plotkarskie pękają w szwach. – James uśmiechnął się delikatnie, patrząc na nasze miny. – Tylko nie mówcie, że o niczym nie słyszałyście?
– Nie, nie słyszałyśmy.
– W takim razie przebywacie w nieodpowiednim towarzystwie. – Wszystkie odwróciłyśmy głowy w tym samym momencie. Chłopak, który pojawił się obok Pottera z pewnością nie był z Gryffindoru. Ciemne włosy zawadiacko rozczochrał, a jego szeroki uśmiech obejmował czekoladowe oczy. Miał stosunkowo ciemną cerę, która idealnie komponowała się z jego butelkowozieloną szatą wyjściową. – Nathias McRoner.
– Skądś cię kojarzę, Nathiasie – powiedziała Maryl, uśmiechając się do niego ciepło.
– Nic dziwnego, od trzech lat chodzimy razem na transmutację.
– A więc jesteś z Ravenlcawu? Imię Nathias jakoś nie kojarzy mi się z Krukonem – podłapała Clarie, wychylając się do przodu.
– Nic dziwnego, ze starogreckiego Nathias oznacza grzmot. Ale możecie spokojnie mówić mi Nathan – zaśmiał się chłopak, uśmiechając się do mnie szarmancko.
– Może dlatego, że jesteś głupi jak grzmot – warknął James, mrużąc oczy. – Gdzie reszta?
– Spokojnie, zaraz przyjdą.
– Jaka reszta? – spytałam, przyglądając się brunetowi. Był niewiarygodnie przystojny, z resztą jak wielu Krukonów. Posiadał również niespotykane, przenikające spojrzenie, pod wpływem którego czułam rumieńce wypływające na moją twarz, kiedy powoli przyglądał się mojej zbyt–dużo–odsłaniającej–sukience.
– Reszta moich znajomych. Mamy pewne, ee... sprawy do obgadania – wyjaśnił chłopak, puszczając mi oczko.
– Czy chodzi o trzydziesty pierwszy grudnia? – spytała Maryl, delikatnie przybliżając się do Krukona i pochylając się w jego stronę, co chłopak skwitował przymilnym uśmiechem.
– Widzę, że wiesz o co chodzi.
– O co chodzi? – spytała rozkojarzona Mary, jednak nie uzyskała odpowiedzi, bo w tej chwili do naszego grona podeszło kilka kolejnych osób.
– Oh, pozwólcie, że wam przedstawię, Amadeus Moriati, choć wszyscy mówią na niego Zeus, Connor Double, Morgana Freeman, Amelia vel Amy Poggy i Pascal Gilbert. A to Maryl i Clarie, Alicja, Mary i...
– Lily – dokończyłam, uśmiechając się.
– Lily – powtórzył chłopak kiwając powoli głową. – Wszystko ustalone?
– Tak, mniej więcej. Potrzebujemy tylko dokładnej listy – powiedział jeden z obecnych, chłopak o imieniu Amadeus. Był to wysoki, barczysty blondyn o jasnoniebieskich oczach. Miał bardzo bladą cerę i zniewalający uśmiech. Kojarzyłam go z poprzednich spotkań Klubu Ślimaka, Slughorn zawsze szczycił się jego szlachetnym pochodzeniem. Rodzina Moriatich chwaliła się nieskazitelnie czystą i prostą linią od antycznych przodków pochodzących z Aten, skąd pewnie wziął się przydomek chłopaka, Zeus bowiem przypominał swoim nierealnym wręcz pięknem greckich bogów przedstawionych w księgach historycznych.
– W porządku, powinniśmy mieć ją do końca tego tygodnia.
– O jaką listę chodzi? – spytałam, nie mogąc wytrzymać. Spojrzenia wszystkich powędrowały w moim kierunku, a ja poczułam, że po raz kolejny się rumienię.
– Hm, jakby to powiedzieć – mruknął Nathias, poprawiając srebrny zegarek. – Co jakiś czas urządzamy pewnego rodzaju, ee... spotkania. Chodzi głównie o trochę integracji między domami, czyli...
– Czyli jak ty to nazwiesz "pijacką imprezę", tyle, że w różnych domach – dokończył James, wywracając oczami.
– Imprezy? A co na to nauczyciele, przecież coś takiego jest niedozwolone i...
– Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal – powiedział Krukon, uśmiechając się tajemniczo.
– A więc robicie to wszystko w tajemnicy przed wszystkimi, żeby...
– Dość – przerwał Moriati, rozglądając się w około. – To nie jest temat o którym można by było sobie ot tak poplotkować. 
Pod wpływem spojrzenia chłopaka zrobiło mi się chłodno. Powoli przełknęłam ślinę i zrobiłam krok w tył.
– Spokojnie, przecież nikogo nie interesują jakieś bzdety, o których rozmawiają nastolatkowie, kiedy wokół tyle osobistości i świetnych tematów. Może zechciałabyś mi towarzyszyć na parkiecie – brunet zwrócił się do mnie, uśmiechając się przymilnie – a na pewno udzieliłbym ci odpowiedzi na twoje pytania.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam w jego czekoladowe oczy. Był naprawdę przystojny, w dodatku ciągle patrzył w moją stronę, co przyprawiało mnie o gorące dreszcze. Poza tym perspektywa dowiedzenia się więcej o tajemniczych imprezach między domami sprawiła, że chciałam krzyknąć twierdzącą odpowiedź, uprzedził mnie jednak Potter.
– Nie. – Spojrzenia moje i Nathiasa powędrowały w jego kierunku, kiedy ruszył do przodu i ujął mnie pod ramię. – Lily, pamiętasz, obiecałaś mi pierwszy taniec?
– Nic ci nie... – zaczęłam, ale chłopak to zignorował.
– Spokojnie, wszystko jej wytłumaczę.
– Myślę jednak, że mam trochę więcej do zaoferowania, poza tym pokazałbym Lily...
– Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal – mruknął James, pociągając mnie w tłum. Ledwo zdążyłam otworzyć usta kiedy, zniknęliśmy w gwarze.
– Och, daj spokój – warknęłam, wyrywając się mu. – O co ci znowu chodzi?
– Uwierz, Lily, że nie chcesz mieć z nimi do czynienia – mruknął chłopak, delikatnie łapiąc mnie za rękę. – Poczekaj. Daj mi dwie minuty, żeby ci wszystko wytłumaczyć, a potem będziesz mogła do niego pójść, okej?
Przyglądałam się Gryfonowi, który niespokojnie poprawił okulary i przygryzł wargę. Jego orzechowe oczy migotały w świetle padającym z tysiąca lewitujących świec, kiedy spoglądał ze zmarszczonymi brwiami gdzieś ponad mnie. Obejrzałam się za siebie i natrafiłam prosto na przeraźliwie chłodne spojrzenie Severusa, który wpatrywał się w nas z niedowierzaniem. Natychmiast odwróciłam wzrok i ponownie spojrzałam na Jamesa.
– Okej.
Poczułam, jak jego dłoń zaciska się mocniej na mojej ręce, a potem przenosi ją na jego bark. Chłopak powoli przyciągnął mnie do siebie i wciąż patrząc mi w oczy, jak gdyby szukając pozwolenia, ujął mnie w pasie. Przełknęłam ślinę i wzięłam głęboki oddech, czując, jak myśli obijają się o moją czaszkę. Tak wiele rzeczy chciałam się od niego dowiedzieć!
– Więc co to za spotkania? – Chłopak westchnął i spojrzał gdzieś ponad mnie.
– To zaczęło się jakoś... ze dwa lata temu. Nathiasa poznałem na treningach quidditcha, on również gra, na pozycji ścigającego – mruknął chłopak, nie komentując mojego cichego prychnięcia. – Są tacy ludzie, których po prostu się lubi i tyle. Nawet jeżeli jest się z innych domów. Jak wiesz Huncwoci budzą lekkie, hm, jakby to określić, zainteresowanie wśród uczniów. Nic więc dziwnego, że wkrótce zgromadziliśmy wokół siebie grupkę znajomych gotowych pomóc nam trochę w kawałach. Oczywiście to nie było nic nadzwyczajnego, zaczęło się od mierzenia się wzrokiem, a skończyło na serdecznym cześć na korytarzu. 
– I to tyle, cała tajemnica? – spytałam zaskoczona, kiedy chłopak powoli obrócił mnie i przyciągnął bliżej.
– Nie do końca. Nie przerywaj – mruknął, a ja wzniosłam oczy ku górze. – Powstało coś na zasadzie klubu. Na początku nie mieliśmy na to nazwy, więc wszyscy mówi na to po prostu spotkania i tak się jakoś przyjęło. Raz, dwa razy do roku organizujemy coś na wzór imprezy, w którą angażują się wszyscy uczestnicy. 
– Więc ktokolwiek chciałby mieć do czynienia z wielkimi Huncwotami może sobie tam przyjść, pobawić się z wami i już jest wkupiony w wasze łaski?
– To nie takie proste. Po pierwsze, o ile integracja pomiędzy domami nie jest zabroniona, o tyle w końcu, że tak powiem, przekroczyliśmy pewne... granice i nasze grupa stała się grupą bez konkretnego przedziału.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytałam, obracając się i pozwalając, by jego ręka delikatnie przejechała po moim pasie. Kiedy chłopak ponownie obrócił mnie w swoją stronę spojrzałam w bok, nie chcąc natrafić na jego spojrzenie. Zacisnęłam usta i złapałam się sztywno jego ramienia.
– To tylko kilka zaufanych osób, nie myśl sobie, że balujemy z całym Hogwartem. Zaczęło się od dziesięciu, piętnastu. Teraz w każdym domu, no dobra, nie licząc Slytherinu, mamy około dwudziestu dobrych znajomych, którzy chętnie stawią się za nami w każdej sprawie. Gromadzenie, albo chociaż informowanie się w takiej grupie było bardzo niedogodne, jeżeli wiesz co mam na myśli. – Wiedziałam. Pięćdziesiąt osób w jakimś tam miejscu na pewno zwróciłoby uwagę, a już zwłaszcza pięćdziesiąt osób pokroju Huncwotów, chętnych do imprezy stulecia. – Dlatego nasze spotkania organizowane są tak rzadko, a planowane z co najmniej półrocznym wyprzedzeniem. Trzeba obmyśleć wszystko, od miejsca, przez jedzenie, po głupie oświetlenie. Za dużo tego czy owego i wszystko wyszłoby na jaw. 
– Więc gdzie organizujecie to wszystko? 
– Różnie. Ostatnia taka impreza miała miejsce w czerwcu i wtedy zrobiliśmy ją w okolicach starego stadionu.
– Starego stadionu? – James popatrzył na mnie udając obrażonego. 
– Nie wiem jak można być takim ignorantem! Trochę na północ za zamkiem znajduje się stary stadion quidditcha. Nikt tam nie łazi, większość nie wie nawet, że taki istnieje. Dobra miejscówka, ale ograniczona. Były straszne problemy z zorganizowaniem imprezy, w końcu to daleko i wszystko trzeba było przynosić ze sobą. Poza tym trudno wymknąć się z zamku w pojedynkę, a co dopiero w kilka tuzinów.
– I teraz też tam robicie?
– Lily, pomyśl. Na zewnątrz jest ze trzy stopnie, myślisz, że przy takiej pogodzie wszyscy bawili by się znakomicie?
– Okej, okej, przepraszam. Więc gdzie?
Chłopak po raz kolejny okręcił mnie wokół własnej osi i spojrzał prosto w oczy.
– Nie powinienem ci tego wszystkiego mówić.
– Niby czemu?
– Niby temu, że od zawsze starasz się przyłapać nas na jakiś wygłupach. Skąd mam pewność że niczego nie wypaplasz?
Zastanowiłam się. Chłopak obrócił mnie tyłem i delikatnie przejechał ręką po mojej nodze. Cicho wciągnęłam powietrze do ust i odsunęłam się od niego, spoglądając w jego błyszczące oczy. 
– Bo sama tam przyjdę – powiedziałam pewnie, odsuwając się.
 Jego wzrok odszukał mój, a na jego ustach pojawił się uśmiech.
– Lily Pani Prefekt zgodzi się złamać kilka przepisów? 
– Więc? – spytałam, czując lekką irytację, jednak chęć odkrycia całej tajemnicy była silniejsza.
– Jeden taniec.
– Proszę?
– Dokończ ze mną ten jeden zwykły taniec, a otrzymasz zaproszenie – mruknął, wyciągając w moim kierunku dłoń. Powoli ujęłam ją, a on przyciągnął mnie bliżej siebie. Co ty wyrabiasz, mruczałam sama do siebie, kiedy chłopak znowu położył dłoń na mojej tali i delikatnie kołysał się ze mną w rytm muzyki. 
Każdy kolejny akord pulsował w moich uszach, kiedy Potter delikatnie obracał mnie wokół własnej osi. Lawirowaliśmy pomiędzy innymi parami i musiałam przyznać, że był całkiem niezłym tancerzem. Powoli oparłam brodę na jego ramieniu i wypuściłam powietrze z płuc, jednocześnie przymykając oczy. Czułam jak jego dłoń delikatnie przesuwa się po skrzyżowanych ramiączkach sukienki na moich plecach, a potem niżej, zatrzymując się w zgięciu pleców. Był dla mnie jedną wielką zagadką. Wciąż potrafił niesamowicie działać mi na nerwy, a jednak intrygował mnie w zupełnie zaskakujący dla mnie sposób. Moja obsesja przeradzała się w czystą ciekawość. Chociaż zdążyłam już prawie zapomnieć o wielu rzeczach, wciąż odtwarzałam w głowie widok srebrnego wisiora w Wieży Gryffindoru, tajemniczego ataku ksiąg w bibliotece, czy ciągłego uczucia bycia obserwowaną. Czy to było możliwe, aby we wszystkie te sprawki zamieszany był właśnie on? Jakaś część mnie próbowała przekonać siebie, że być może te spotkania były kluczem do rozwiązania wielu z tych zagadek.
– Wieża Ravenclawu.
– Proszę?
– Wieża Ravenclawu – powtórzył chłopak, spoglądając mi w oczy. – W tym roku to tam się spotykamy.
– I chcesz mi powiedzieć, że...
– Tak, przynajmniej tuzin osób zarówno z Gryffindoru i Huffelpuffu są zaproszone.
Powoli odsunęłam się od niego przyglądając się dokładnie jego uśmiechowi, rozmigotanym, orzechowym oczom ukrytym za okrągłymi szkiełkami i rozczochranym, kruczoczarnym włosom. Wszystko to budziło we mnie mieszane uczucia, choć nie wiedziałam, o co dokładnie chodziło. Po raz kolejny spojrzałam prosto w jego oczy, dwie płonące gwiazdy. Chłopak ujął delikatnie moją dłoń i szepcząc ciche "chodź" ruszył w kierunku naszych przyjaciół.
Puścił mnie dopiero na miejscu i zanim się obejrzałam zniknął, a razem z nim reszta Krukonów.
– Wszystkie mamy zaproszenie – zapiszczała Alicja, uśmiechając się do mnie.
– Co? – spytałam, nie wiedząc o co jej chodzi, wciąż zerkając w miejsce, w którym zniknęli Huncwoci.
– Impreza. James wszystko ci powiedział, prawda? – Powoli spojrzałam na Mary, która uśmiechnęła się delikatnie. Sama nie byłam pewna co powinnam odpowiedzieć, jednak szatynka mnie wyprzedziła. 
– Pamiętasz co ci mówiłam? 
– Że wszystko będzie dobrze.
– To też – zaśmiała się cicho. – Chodziło mi raczej o to, że dopóki nie zamkniesz starego rozdziału i nie otworzysz się na nowy, nie będzie ci dane cieszyć się tym co masz.
Przyglądałam się jak odchodzi w stronę stołu z przekąskami i nagle zachciałam zrzucić z siebie suknię i zaszyć się w bezpiecznym łóżku ukrytym w jednej z wieżyczek Gryffindoru.



Ten rozdział jednocześnie mi się podoba i całkiem mnie odrzuca. Pierwszą połowę pisałam dawno, chyba jeszcze w kwietniu, a jak każdy posiadacz bloga wie, nawet po kilku tygodniach do głów przychodzą inne rozwiązania tematów i całkiem odwrotne słowa wypowiedziane przez bohaterów. No cóż, mam nadzieję tylko, że całkiem nie zniszczyłam tego ośmiorozdziałowego światka, w którym żyją moi bohaterowie. Za to końcówka, hm, w moim mniemaniu jakoś da się czytać. Trochę lamerski pomysł z tą sukienką, ale nie chciałam ubierać Lilki (znowu) (i jak zwykle) w zieleń, a jakoś nie byłam pewna jak prawidłowo wybrnąć z tej sytuacji.
Okej, wywód polonistyczny zakończony, czas porozmawiać o matematyce. A dokładniej o liczbach. Było was już tutaj ponad trzy i pół tysiąca, a dzienny wskaźnik wyświetleń jeszcze kilka dni temu sięgał 130, co robiło z mojej twarzy coś w stylu maski tlenowej, która próbuje jednocześnie krzyczeć, płakać i powiedzieć "ertyhbvcxdfgtyhjnhbgvfcd". 86 cudownych komentarzy, a przy ostatnim rozdziale aż 17, to taki mój mały debiut i jakby patrzeć na poprzednie nieudane publikacje naprawdę duże osiągnięcie. Mam nadzieję, że z czasem będę tylko coraz bardziej się uśmiechać :)
 A teraz czas na troszkę gorsze wieści. Ogłaszam wszem i wobec, iż właśnie wykończyłam moje zapasy rozdziałów i od teraz lecimy na żywca. Troszkę mnie przygniata ta sytuacja, bo nie lubię pisać z przymusu, ale no cóż. Zarys kolejnego rozdziału jest, a później... Później znikam z rodzinką na dwa tygodnie w Bieszczadach i nie mam pojęcia kiedy ukarze się rozdział 10. Jeżeli w ciągu najbliższych dwóch tygodni uda mi się wyskrobać dwa, to być może pojawi się regularnie, w innym przypadku termin będzie nieokreślony i będę zmuszona prosić Was o cierpliwość. Wszystko wyjaśni się 25 lipca.
Jeszcze raz dziękuję Wam wszystkim i życzę miłego czytania :) Dzisiaj dla odmiany wstawiam rano, a co mi tam, w końcu wakacje. Widzimy się za dwa tygodnie!

PS. Zapraszam do zakładki Libster Award, tam znajdzie się odpowiedź na nominację. Normalnie raczej się w to nie bawię, ale pytania całkiem przypadły mi do gustu, więc raz w życiu można zaszaleć :)


21 komentarzy:

  1. Oh... podoba mi się. Jest świetny ^.^ Cały. Początek, środek i koniec. Wszystko :)
    I znów długi! xD Jak ty to robisz? :P
    Nie jestem dobra w pisaniu komentarzy, więc... to tyle xD 25 lipca, przychodź szybciej! :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Ah, długie rozdziały to moja specjalność. Czuję się zobowiązania do naszpikowania ich czymś co w jakiś sposób zwali z nóg czytelników, a im rozdział krótszy tym gorszy efekt :D

      Usuń
  2. Jak się cieszę! Kolejny rozdział, jak zwykle świetny! Mam nadzieję, że wena ci dopisze :)! Czekam na kolejny rozdziałek!

    OdpowiedzUsuń
  3. I znów kolejny rozdział <3 rany, jak ja kocham w tej notce wątek Lily-James, aż chciałabym być na jej miejscu.. :D Syriusz przestał być cielakiem, cudownie. :D Dobrze, że skończyłam jeść zanim doczytałam do momentu ``Może dlatego, że jesteś głupi jak grzmot``, bo jak to przeczytałam to zaczęłam się głośno śmiać, ahh te Twoje teksty <3 kurczę, zachwycam się początkiem. *.* Co do dopisku na końcu, tak, znam ten ból. :D W ogóle ja już zaplanowałam chyba całe swoje opowiadanie do końca skończenia przez nich Hogwartu, żebym tylko znalazła w sobie siłę by to opisać i dokończyć... :) Miłych wakacji :* I oczywiście wyczekuję nowego rozdziału! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha :D Tak, zależało mi, żeby troszkę podrasować Syriusza. Haha, tekst z grzmotem przyszedł do mnie całkowicie niespodziewanie, czułam się, jakbym rzeczywiście przyglądała się wkurzonemu Jamesowi i właśnie taka miałaby być jego naturalna reakcja.
      Znalezienie siły jest najgorsze, ale jak już się wkręcisz to leci szybko :D Ja bałam się tak o to czy zdążę napisać rozdział a już mam prawie połowę i szykuje się całkiem nieźle :D
      Tobie również miłych wakacji! :*

      Usuń
  4. Podoba mi się ta Lily, jest zadziorna, trochę samotnica, zupełnie inna niż zazwyczaj w opowiadaniach o tematyce L&J. Fajne jest tez to w twoim opowiadaniu, ze poruszasz temat Snape, zazwyczaj jest pomijany, albo Lily już zapomniała z kim przyjaźniła się pol życia i ukazany jest tylko watek miłosny... Z niecierpliwością czekam na następny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  5. znam ten ból, kiedy kończą się zapasy, ale mam nadzieję, że szybko się z tym uporasz i już niedługo poczytamy dalszą część przygód Lily :)
    no właśnie, Lily. Chyba zaczynam się do niej przekonywać (niestety nastawiłam się trochę negatywnie, bo jakoś nie umiałam znaleźć fajnego opowiadania o niej). podoba mi się, że ma swoje zdanie jest zadziorna i nie daje sobą pomiatać. tak samo masz u mnie wielkiego plusa za jej relacje z Jamesem i brak jakiś cukierkowych uniesień.
    pozdrawiam i przepraszam, że tak krótko, ale nazbierały mi się zaległości w komentowaniu. grrrr...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że postać Lily przypadła Ci do gustu :)
      Oh, ja też miałam już zdecydowanie dość, jak to nazwałaś, "cukierkowych uniesień", będących w każdym możliwym miejscu każdego opowiadania o Jily.
      Dziękuję bardzo za komentarz i wcale nie jest tak krótko ;)

      Usuń
  6. Uwielbiam w Twoim opowiadaniu wątek Lily-James. Nie jest za bardzo przesłodzony. I podoba mi się to, że nie pomijasz Snape`a. W końcu Lily bardzo długo się z nim przyjaźniła.
    Masz świetny styl, szczególnie podoba mi się początek. Czekam na następny rozdział.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ach, komentuję nareszcie.
    Trochę mi zajęło to, ponieważ opracowuję podstawy do mojego oryginalnego opowiadanie, nie żadnego fanfika. Ciężko mi to idzie, wszystko musi mieć ład skład i nogi i sama muszę stworzyć sobie świat. Wczoraj zrobiłam mapkę! A dzisiaj skończyłam prolog xD
    Wystarczy jeszcze opisać hierarchie społeczne, opisać bohaterów, ułożyć chronologicznie wydarzenia, czyli innymi słowy, masa roboty przede mną.
    Ale wracając. Ja zazwyczaj lubię Jamesów. Jego akurat inni aż tak nie paprają (ciśnie mi się na język inny czasownik, ale jestem kulturalna), czasami wnerwia mnie Syriusz. Impreza w wieży Ravencalwu. Ciekawe... Pewnie w czyimś pokoju z zaklęciem wyciszającym i zwiększającym xD
    Rozdział sam w sobie jest dobry, Lilka jak zwykle dramatyzuje. Ale dramat to dramat, dla każdego inny. Dla mnie dramat jest ja nie ma w domu lodów. I kisielu. I zimnej wody. I ktoś schował mi piłkę do nogi. Dużo tego jest.
    Nathias jest taki, taki hmm... Wyczuwam zły charakter lub kolesia chcącego odbić Lilkę Rogaczowi.
    Dobra tam. Muszę jeszcze po nadrabiać gdzie indziej xD
    Rozdział świetny, fajnie że odpowiedziałaś na pytanka....
    i niech moc będzie z Tobą! xD :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie nie mogę się już doczekać Twojego autorskiego opowiadania!
      Hm, zazwyczaj to właśnie z Lily robią wredną wiewiórę, a podobno była taka miła i urocza *kręci głową*.
      Z imprezą będzie wiązać się o wiele większe przedsięwzięcie, ale o tym na razie nic nie powiem :D
      Lily to Lily, musi trochę ponarzekać. W przyszłym rozdziale trochę się ogarnie, to mogę obiecać ;)
      Nathias, Nathias to dobry chłopak, ale zabiera się nie za tą co trzeba. Niestety.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  8. Ale fajnie, że znalazłam bloga o Jily. Kiedyś czytałam te wszystkie na onecie i nie mogłam znaleźć tych nowych a teraz znalazłam już kilka i czytam z 15 na raz. XD
    Twojego bloga też zaczynam czytać, myślę że mi się spodoba.
    Pozdrawiam i życzę weny;)

    lily-evans-i-james-potter.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny rozdział ;) Do następnego :p

    OdpowiedzUsuń
  10. Wpadnij do mnie : http://www.history-of-suffering.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. Lili jest coraz bardziej... fajna (moja pomysłowość do wymyślenia innego przymiotnika, chyba odeszła razem z rokiem szkolnym). Jestem ciekawa jak będzie wyglądało to spotkanie na które James zaprosił Lili. Mam cichą nadzieję, że zbliżą się do siebie jeszcze bardziej.

    Pozdrawiam
    Claudie

    zycie-pisze-rozne-historie.blogspot.com - zapraszam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  12. Cześć, wróciłam po jakimś czasie do czytania opowiadań o tematyce HP, Lily & James, Huncwoci i przypadkowo trafiłam tutaj. Po raz pierwszy spotkałam się z tym, żeby ktoś tak zgadzał się z kanonem, jak Ty i znalazł w opowiadaniu miejsce dla Snape'a - naprawdę podziwiam, mi ta persona jakoś nigdy nie przypadła do gustu. Masz bardzo ładny styl pisania i widać, że nie wymuszasz tekstu tylko kolejne zdania do siebie pasują i cały rozdział jest płynny, dotyczy konkretnych wydarzeń. Jednak szkoda, że tak bardzo skupiasz się na psychice Lily - bardzo dobrze, że jest wiele jej przemyśleń, opis uczuć, a nie same dialogi - ale nie należy przesadzać, momentami miałam wrażenie, że Lily aż na zbyt dramatyzuje i ten rozdział zakończy się monologiem rozżalonej neurotyczki. Na szczęście rodział dalej popłynął ładnie i był bardzo ciekawy, akcja się toczy a z każdym kolejnym rozdziałem Twój blog coraz bardziej mi się podoba :) Życzę dużo wytrwałości i weny, bo tego nigdy dość.
    Pozdrawiam, Ms Pepper

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! :) Cieszę się, że jako tako wygląda to z tym kanonem. Oh, zdaję sobie sprawę, że robię z Lily trochę zapatrzoną w samą siebie wariatkę, ale czuję, że muszę jakoś ładnie wybrnąć z całej tej "Snapestrofy", jednocześnie nie zahaczając już o totalną dramaturgię i czasem trochę trudno mi okiełznać te jej rozmyślania, bo jakoś musi dojść do tego punktu zero z którego zacznie budować nową światoprzestrzeń. Starałam się też nigdy nie przesadzić i zawsze zakończyć rozdział w jakiś ciekawy, odbiegający od normy sposób.
      Jeszcze raz dziękuję za komentarz, to naprawdę wiele dla mnie znaczy. Również pozdrawiam!

      Usuń
    2. No tak, tak, ale tak ja napisałam - po raz pierwszy spotkałam się z blogiem gdzie Snape ma taki duży wpływ na Lily a ich przyjaźń została tak podkreślona i jest istotna w akcji opowiadania. To sprawia, że Twój blog mnie zaintersował i będę tu zaglądać :)

      Usuń
  13. Zakochałam się. Szczególnie w momencie tańca Lili i Jamesa.

    OdpowiedzUsuń
  14. Czeeeść, kwiatuszku. Tęskniłaś?
    Otóż wróciłam, aby rozkoszować się tym, co tutaj popisałaś, aby też samą się natchnąć.
    Kupiłaś mnie tym rozdziałem i coraz bardziej wierzę, że Lily i James byli dla siebie od początku i do końca. Ich przekomarzania są przeurocze, a fakt, że James tak się o nią troszczył... No proszę was. Oni są sobie przeznaczeni i basta, już nie ze względu na to, że tak to sobie przedstawiła Rowling. Zdaje mi się, że Potter dodaje Lily szalonej odwagi, a Evans daje Jamesowi powód do tego, aby patrzeć na życie przez pryzmat dojrzałości. Oni się dopełniają.
    Wiesz, że podczas czytania nie zwracałam nawet uwagi na interpunkcję? Może dwa razy przeczytałam zdanie dokładniej, ale nie chcę się nawet przyczepiać, bo jestem mile zaskoczona i zauroczona tym rozdziałem.
    Przepraszam, że tak rzadko tu zaglądam i tak mało komentuję (ostatnio w moim życiu nie jest za dobrze, ot co), ale postaram się to nadrobić, zanim pociśniesz z nowymi rozdziałami.
    Masz ogromny talent i jestem szczęśliwa, tak mega szczęśliwa, że trafiłam na twojego bloga i odważyłam się zacząć czytać. Bo szczerze, kto lubi czytać bardziej, jak tworzyć? Są wyjątki, ale ja dalej pozostaję chorym narcyzem, ot co. (A tak na serio, to lubię czytać.)
    Chcę skorzystać z okazji, że się tak pozytywnie nastawiłam na wenę i już złapałam ją za kudły, więc pewnie odezwę się za niedługo, chcąc znów pozytywnie się nastawić.
    Trzymaj się cieplutko, kochana.
    Gemma.

    OdpowiedzUsuń