piątek, 27 czerwca 2014

7. Pętliczka złośliwa

Październik otulał błonia szalem złotych promieni przeplecionych z czerwienią liści opadających na pożółkłą trawę. W powietrzu dało się wyczuć zapach jesieni, wiatru wirującego pomiędzy starymi drzewami Zakazanego Lasu i słońca. Zapach ostatnich ciepłych dni. Długo myślałam nad tym co powinnam napisać. Wiatr porywał kolejne, wyrzucone w powietrze pergaminy, zabarwione pustymi słowami, a mnie ogarniała przemożna chęć wyrzucenia z siebie wszelkich trosk. Zamoczyłam pióro w atramencie i zawiesiłam o cal nad kolejnym, czystym pergaminem. Czułam, jak z każdą kolejną sekundą moja ręka drży coraz bardziej, ale nie byłam w stanie zmusić słów do wydostania się na zewnątrz. Nie wiedziałam co powinnam, co chcę napisać.
Kiedyś, kiedy byłam mała, mama obiecywała mi, że nie istnieją problemy, których nie da się rozwiązać. "Znajdź trochę miejsca, usiądź i pomyśl. Co chciałabyś zmienić? Napisz to na kartce, a potem pozwól, żeby zabrał ją wiatr, tak, jakby to Twoje troski ulatywały w przestrzeń". Kłamała. Nic nie było takie proste.
Błonia tonęły w ciszy. Powoli odłożyłam swoje rzeczy na bok i z westchnieniem objęłam się ramionami, opierając głowę na kolanach. Ostatnie promienie słońca drażniły czubki najwyższych drzew Zakazanego Lasu pokładając się na tafli niewzruszonego jeziora, rozszczepiając się na miliony innych braw. Gdzieś w oddali rozległ się donośny grzmot. Powinnam już wracać. Tak, powinnam. Kołysałam się cicho, wsłuchana w rytm wiatru i zastanawiałam nad ostatnimi dniami. Nie można było powiedzieć, że nie próbowałam. Próbowałam, starałam się z całych sił, naprawdę, a jednak nie potrafiłam wyzbyć się kąśliwych uwag i ciągłego podgryzania się z Huncwotami. Kolejny grzmot rozległ się stosunkowo blisko, jednak nie zwróciłam na to uwagi. Pochłonęły mnie własne myśli, nie zauważyłam ciemnych, burzowych chmur, cienkich błyskawic pojawiających się na brudnoszarym sklepieniu. Powoli dotknęłam dłonią chłodnego łańcuszka i przejechałam kciukiem po srebrnej zawieszce. Powinnam go zdjąć i wrzucić do jeziora, najdalej jak potrafię, jednak jakaś część mnie wciąż nie była na to gotowa. Nie potrafiła wymazać pięciu lat w kilka sekund. Potrzebowałam jeszcze trochę czasu. Z westchnieniem zacisnęłam pięści i w ciszy starałam się wyrzucić z głowy wspomnienia.
Pierwsze krople zimnego deszczu ze stukotem opadły na dotychczas spokojną taflę jeziora, kiedy wpatrzona w przestrzeń przed sobą chowałam łańcuszek pod bluzkę. Z jękiem wrzuciłam swoje rzeczy do torby i podniosłam się na równe nogi. Nim zdążyłam przebiec choćby dziesięć metrów byłam cała mokra. Zarzuciłam na głowę kaptur granatowej bluzy i popędziłam w stronę majaczących w deszczu zamkniętych wrót zamku. Dotychczas słoneczne błonia pokryły się oblepiającą, mamiącą mgłą. Biegłam, gubiąc się w strugach zimnego deszczu i w myślach przeklinałam własną głupotę. Kiedy w końcu udało mi się pchnąć ciężkie odrzwi i wpadłam to cichej sali wejściowej, poczułam się jak przemoczona kuropatwa. Ociekałam wodą, nie mówiąc już o tym, że musiałam wyglądać jakbym przepłynęła jezioro wpław. Z grymasem ruszyłam na ostatnie, siódme piętro, pozostawiając za sobą mokre ślady.
– Jesienne bulgwie – mruknęłam, dochodząc do portretu Grubej Damy.
– A tobie co się stało? – spytała zaskoczona, wyskakując do przodu i odsłaniając kamienne wejście.
– Nie pytaj – jęknęłam, gramoląc się do środka.
Z westchnieniem przekroczyłam próg Pokoju Wspólnego i poczłapałam w stronę kominka.
– Wow – zawołała Drocas. Gryfoni podążyli za jej wzrokiem i wkrótce ich spojrzenia spoczęły na mnie. Czując jak się czerwienię rzuciłam torbę na ziemię.
– Błagam. Bez komentarzy. – Powoli wyciągnęłam z kieszeni różdżkę i jednym machnięciem osuszyłam ociekającą wodą szatę.
– Widzę, że złapał cię deszcz – zachichotał Frank, który podszedł do mnie i uniósł do góry mokry strąk włosów.
– Nie, no co ty – syknęłam, akcentując każde słowo.
– Oho, a ta znowu kąsa – wymruczał Syriusz, odrzucając na bok Renomowany przybornik mistrza psikusów. – Uspokój się, gąsko.
– Nie będziesz mi mówił co mam robić. I... nie nazywaj mnie gąską – dodałam po chwili zastanowienia, rzucając się na fotel najbliżej wesoło trzaskającego ognia w kamiennym kominku.
– No pięknie, a miałem nadzieję na jeszcze trochę dobrej pogody – jęknął James, wyciągając się na sofie i patrząc tęsknie w stronę okna.
– Co racja to racja, wrzesień jakoś nie raczył nas słoneczkiem.
Przymknęłam oczy rozmasowując sobie skronie i całkiem wyłączyłam się z rozmowy. Wiedziałam, że powinnam iść na górę i się przebrać, w końcu zaklęcie podziałało jedynie na garderobę, a ja sama wciąż byłam mokra, jednak jakaś potężna siła nie pozwalała mi podnieść się z wygodnego fotela. Z każdą kolejną sekundą zapadałam się coraz bardziej i coraz głębiej, mając wrażenie, że jeszcze chwila i usnę.
– Co to za naszyjnik?
Otworzyłam oczy i spojrzałam na znajomych.
– Co?
– Co to za naszyjnik. Nigdy wcześniej go nie widziałem – powtórzył Syriusz marszcząc brwi. – James, nie chce cię martwić, ale Lily ma chyba nowego adoratora.
Zagryzłam wargę unikając spojrzenia Mary i natychmiast schowałam łańcuszek pod bluzkę. 
– Dostała go od mamy – powiedziała dobitnie, na co ja pokiwałam głową.
– Od mamy? – zapytał z powątpieniem Black, za co oberwał w głowę od Jamesa.
– Jak mówi, że od mamy, to chyba znaczy, że od mamy.
– Wybaczcie, ale jestem strasznie zmęczona – mruknęłam cicho, udając, że ziewam – więc no... Idę się położyć.
Szybko złapałam torbę i odprowadzana zdziwionymi spojrzeniami ruszyłam w stronę damskich sypialni.
Wiedziałam, że Mary poznała łańcuszek. Zamknęłam za sobą drzwi dormitorium i z jękiem ruszyłam w stronę łazienki. To było naprawdę głupie, czemu tego nie przewidziałam? Ogromny potwór zaryczał w mojej piersi, wiercąc ogonem gdzieś poniżej mojego pępka, a ja miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Znowu poczułam się jak w dzień feralnego wyjścia do Hogsmeade, kiedy uświadomiłam sobie jak źle traktowałam Mary. Czemu wciąż to robię? Czemu ją ranię?
Nie wiem ile czasu stałam pod gorącym strumieniem wody, starając się spłukać z siebie wszystkie winy. Naszyjnik boleśnie wbijał się w mój obojczyk, rozgrzany przez wrzątek. Ręce drżały, kiedy zakręcałam kurki. Były całe czerwone. Powoli podeszłam do lustra i zaczęłam trzeć oczy, pozwalając by włosy zasłoniły moją twarz. Czułam się fatalnie, nawet kiedy opłukałam buzię zimną wodą. Powoli wytarłam się i przebrałam w wyciągnięte dresy, by po chwili ze zgrzytem otworzyć drzwi łazienki. W dormitorium panowała ciemność, wiec na początku nie zauważyłam szarych oczu wpatrzonych we mnie. Dopiero w połowie drogi do łóżka zorientowałam się, że siedzi na nim Mary. Zatrzymałam się i przełknęłam ślinę.
– Czemu masz go na sobie?
Czułam się strasznie, jej głos miażdżył każdą najmniejszą cząstkę mojego ciała. Już wolałabym, żeby krzyczała.
– Obiecałaś mi, że spróbujesz zapomnieć – wyszeptała.
– Przecież próbowałam. Ciągle i ciągle, cały czas starałam się załatać stare dziury!
– Więc czemu nie wyrzuciłaś tego naszyjnika?! Czemu wciąż masz go na sobie?! – krzyknęła, podnosząc się z łóżka. Powoli cofnęłam się na kilka kroków, czując jak drżą mi kolana, a mała zawieszka w kształcie lilii delikatnie wibruje na mojej szyi pod wpływem jej głosu.
– Przepraszam – wyszeptałam, kiedy pierwsze łzy potoczyły się po moich rozgrzanych policzkach. Mary z jękiem podeszła do mnie i przyciągnęła do siebie, zamykając w swoich ramionach.
– Jesteś dla mnie najważniejszą osobą, Lily. Nie potrafię patrzeć jak cierpisz, ale nie potrafię też patrzeć na to jak sama zadajesz sobie ból! Zrozum – mruknęła, łapiąc mnie za ramiona i spoglądając prosto w moje oczy – że wszyscy tu dla ciebie jesteśmy. Wszyscy
Czułam jak dygocze pod wpływem dreszczów jakie mną wstrząsały. Powoli, z cichym westchnieniem poprowadziła mnie w stronę łóżka i pozwoliła, żebym ułożyła się wtulona w poduszki.
– Nie będę prosić cię żebyś mi go oddała, jednak wiedz, że nie zamkniesz tego rozdziału, dopóki nie pozbędziesz się wszystkich pamiątek i nie odetniesz od siebie wspomnień. Kiedyś to przestanie boleć, obiecuję. Wyrzucisz go, kiedy będziesz na to gotowa. – dodała po chwili ciszy. Przyglądałam się jej i myślałam nad tym jak bardzo zatraciłam się w sobie. Zdążyłam zupełnie zapomnieć o tym, jak uparta, a jednocześnie nieznośnie przenikliwa potrafiła być Mary. Zmarszczyłam brwi kiedy dotarło do mnie, że nie doceniałam jej tak, jak powinnam to robić. I chociaż przez myśl przeszło mi, że dawno nie widziałam jej tak szczęśliwej w otoczeniu innych ludzi niż ja, szybko zgasiłam w sobie płomyk zazdrości. W końcu była tam ze mną i martwiła się o mnie. Minęło jeszcze kilka sekund, po których nachyliła się nade mną i złożyła na moim czole delikatny pocałunek. Później wstała i cicho wyszła z pokoju, zabierając ze sobą wszystkie moje uczucia.

Tej nocy pierwszy raz od dawna nie miałam koszmarów. Kiedy otworzyłam oczy dopiero świtało, jednak jakaś część mnie wiedziała, że jest dobrze. Będzie dobrze. Powoli zacisnęłam zimne palce na srebrnym łańcuszku i pozwoliłam sekundom swobodnie mijać.
Gdy w końcu poczułam się na siłach wstałam i w ciszy sięgnęłam po koszulę. Zatoki zapulsowały ostrym bólem, kiedy schyliłam się w poszukiwaniu czystych skarpetek, więc z jękiem oparłam się o szafę. Cudownie, brakowało jeszcze tego, żebym była chora. Powoli przebrałam się w czyste ubrania, między czasie spoglądając na błonia tonące w strugach deszczu, czując się jeszcze gorzej na myśl o lekcji zielarstwa na zewnątrz. Widać los kpił ze mnie spoglądając prosto w moją twarz.
Starając się nie hałasować, wykonałam poranną toaletę, a kiedy schylałam się po torbę przez mój kręgosłup przebiegł zimny dreszcz. Nie byłam jedyną osobą, która nie spała. Powoli rozglądnęłam się po pokoju. Dziewczyny cicho pochrapywały, a nie było tu nikogo innego. W pomieszczeniu panowała dojmująca cisza. Powoli podeszłam do lustra powieszonego tuż obok wielkiej szafy i odgarnęłam z ramion rude loki. A więc to ten czas, kiedy zaczynasz świrować, Lily, jęknęłam w duchu. Przyglądałam się swoim roziskrzonym, zielonym oczom i rozgrzanym, czerwonym policzkom. Wcale nie byłam piękna. Spojrzałam na odbicie śpiącej Mary i westchnęłam cicho. Zawsze zazdrościłam jej wyglądu. Miała piękne, kasztanowe loki i szare, mądre oczy. Za każdym razem, kiedy spoglądała na mnie, przewiercając w moim brzuchu dziurę, czułam, jak w środku aż wszystko krzyczy o jej dojmującej urodzie. A ona po prostu nie zdawała sobie z tego sprawy.
Delikatnie ujęłam w dłonie ogniste włosy i ścisnęłam w pięściach. Chciałam się ich pozbyć, wyrwać, wyrzucić, zniszczyć. Odciąć od siebie każdą cząstkę, która tak boleśnie przypominała mi o tym co było i o tym, czego już nigdy nie będzie. Objęłam się ciasno ramionami, przełykając słone łzy.
– Nienawidzę cię – wyszeptałam w stronę swojego rozmazanego odbicia.
Minęło kilka sekund, kiedy zorientowałam się, że przestrzeń w rogu pokoju delikatnie drgnęła. Odwróciłam się i przerażona wpatrywałam w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą, mogłabym przysiąść, widziałam zarys człowieka. Powoli sięgnęłam po różdżkę.
– Lily? – Alicja podniosła się z łóżka i zmarszczyła brwi. – Co ty wyrabiasz?
– Ktoś tutaj jest – wyszeptałam, wskazując róg pokoju. – Tam.
– Co? – Brunetka powędrowała za moim wzrokiem i zamarła w pół kroku. Po chwili z wymuszonym uśmiechem spojrzała na mnie. – Tu nikogo nie ma, Lily.
– Widziałam coś, o tam, na pewno...
– Nie, spójrz – zawołała dziewczyna, podchodząc we wskazane przez mnie miejsce, po czym zaczęła wymachiwać rękami. Miała rację, nikogo tam nie było. Zmarszczyłam brwi i opuściłam różdżkę. – Myślę, że powinnaś coś zjeść. Nie jadłaś wczoraj kolacji, może po prostu zrobiło ci się słabo i coś ci się przewidziało?
Jeszcze chwilę wpatrywałam się w miejsce, w którym minutę temu pojawił się tajemniczy przybysz, po czym ze zrezygnowaniem pokiwałam głową i złapałam torbę.
– Do zobaczenia na śniadaniu – mruknęłam.
Kiedy zamykałam drzwi, usłyszałam cichy szept dziewczyny. Przystanęłam na pierwszym schodku i wytężyłam słuch.
– Co ty najlepszego wyrabiasz? – To było do mnie? Wpatrywałam się w dębowe pręgi, jednak z pokoju nie doszedł już żaden dźwięk. A więc świetnie, teraz nawet znajomi mają mnie za obłąkaną wariatkę, którą trzeba pilnować dwadzieścia cztery godziny na dobę, bo widzi jakiś niewidzialnych ludzi i chce walić w nich zaklęciami. Super.
Powoli zeszłam na dół i samotnie powędrowałam do Wielkiej Sali. Usiadłam przy jeszcze pustym stole i sięgnęłam po pączka. Starając się nie zwrócić wszystkiego co włożyłam do buzi, w ciszy odliczałam do dziesięciu. Zdecydowanie chciałam wrócić do łóżka.
– Hej. – Podniosłam głowę i spojrzałam na Dorcas, która usadowiła się przede mną, cicho stękając. Dziewczyna odgarnęła powoli z twarzy czarne włosy i uśmiechnęła się nieśmiało. – Wczoraj przeniosłam chyba z milion książek w bibliotece, normalnie myślałam, że kręgosłup mi siądzie.
Pokiwałam głową i znów spojrzałam na talerz z nadgryzionym pączkiem.
– Lily, posłuchaj... Słyszałam co powiedziałaś w dormitorium. – Moje serce zabiło mocniej, kiedy jej smutny wzrok próbował złapać mój. – Słyszałam jak... Jak mówiłaś... Nie obraź się, ale... Lily, jesteś cudowna. Piękna, mądra, niesamowicie mądra, tak notabene. Czemu tak myślisz? Jesteś ideałem, a j–ja... – Przerwała, zaciskając palce lewej ręki na prawym nadgarstku. – A ja przy tobie to zwykłe dno.
– Dorcas – wyszeptałam omiatając ją zszokowanym spojrzeniem. Dziewczyna pochyliła głowę do przodu, chowając się za woalem kruczoczarnych włosów i powoli objęła się za ramiona. – Hej...
Nie wiedząc, co właściwie próbuję zrobić, dotknęłam jej pulchnej twarzy i otarłam samotną łzę. 
– Hej...
Nie wytrzymałam. Poczułam, jak po moich policzkach toczą się słone krople, kiedy dziewczyna z obrzydzeniem wpatrywała się w talerze wypełnione donatami, eklerkami i nadziewanymi rogalikami. Szybko dałam nurka pod stół i wynurzyłam się z drugiej strony, siadając obok Gryfonki i przyciągając ją do siebie.
– Dorcas, przestań. Przestań, słyszysz? Jesteś piękna – szeptałam cicho, gładząc ją po włosach, sama ledwo powstrzymując dławiące łzy. – Jesteś piękna. I każdy kto to podważy jest nic nie wartym zerem. – Odsunęłam ją od siebie na odległość ramion i spojrzałam prosto w rozmigotane oczy. Powoli otarłam wierzchem dłoni jej mokre policzki i założyłam niesforne kosmyki za ucho.
– J–ja... – wyjąkała, jednak nie pozwoliłam jej dokończyć. Pokiwałam powoli głową i uśmiechnęłam delikatnie. Poczułam się tak, jakbym nie miała prawa narzekać na własne głupstwa. W środku paliłam się ze wstydu myśląc o tym jaka egoistyczna byłam. Przecież było tyle osób, które miały o wiele gorsze problemy ode mnie, jak mogłam się nad sobą użalać?
– Słyszałam, że w tym roku owocowa sałatka jest obłędna! Tegoroczne zbiory musiały być bardzo dobre – zawołałam, sięgając po daleki półmisek wypełniony jabłkami, bananami i winogronami. Dorcas uśmiechnęła się do mnie i delikatnie ścisnęła moją dłoń.
Dziesięć minut później w drzwiach stanęła reszta Gryfonów. Ani ja, ani Meadowes nie wspomniałyśmy o naszej rozmowie i obie zachowywałyśmy się tak, jakby wcale się nie wydarzyła. 
– O Merlinie – wyszeptał Lupin, prawie wylewając dzban z sokiem dyniowym. W jego dłoniach drżał nowy numer Proroka Codziennego, a blondyn wpatrywał się w pierwszą stroną z szeroko rozwartymi oczami.
– Co się stało? – zapytała zdziwiona Alicja, odsuwając się od chichoczącego Franka.
– Posłuchajcie tego – wyjąkał zduszonym głosem, rozkładając gazetę na stole. – Wczoraj późnym popołudniem Śmierciożercy zaatakowali okolice Burminghton. Zakłada się, że w wybuchu, do którego doszło zginęło dwa tuziny niewinnych mugoli. Ministerstwo wciąż bada sprawę i nie zdradza szczegółów. "Kiedy przybyliśmy na miejsce było już po wszystkim, nikogo tam nie zastaliśmy. Oczywiście oprócz zmasakrowanych ciał tych ludzi" mówi Crystal McRoner, urzędnik z departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof. Nic nie wiadomo o rzekomych sprawcach całego zajścia, a wszyscy świadkowie zostali natychmiast zabrani na przesłuchania. To nie pierwsza taka katastrofa, tydzień temu widziano kilku zwolenników Tego–Którego–Imienia–Nie–Wolno–Wymawiać przy Traselt Street, gdzie doszło do masowego morderstwa znanego rodu czarodziejów. Zaczyna się. – Jego twarz poszarzała, kiedy skończył czytać.
– "Ministerstwo wciąż bada sprawę", "nic nie wiadomo o rzekomych sprawcach", stek bzdur! – krzyknął Syriusz, a kilka osób obróciło z zaciekawieniem głowy w jego kierunku. 
– Ciszej – jęknęła Alicja, jednak chłopak nie był jedynym, który tak zareagował. W Wielkiej Sali powoli narastały głośne rozmowy, widocznie nie tylko Remus otrzymał Proroka.
– To jest zupełnie chore, czemu atakują niewinnych mugoli? – spytała szeptem Mary, wpatrując się w maselniczkę w kształcie godła Gryffindoru.
– Voldemort nie znosi brudnej krwi – mruknął Black, wkładając całą swoją frustrację w dwa ostatnie słowa. Rozmowa toczyła się dalej, jednak ja przestałam słuchać. "Dwa tuziny niewinnych mugoli...". Wpatrywałam się w pierwszą stronę gazety, na której migotały blaski fleszy, wokół wielkiego, głębokiego na trzy metry dołu, wypełnionego ciałami. Czym różnili się ci ludzie od mojej rodziny?

– Oto Pętliczka Złośliwa. Ktoś wie może co to za roślina? – profesor Sprout obrzuciła nas wyczekującym spojrzeniem, jednak nie uzyskała oczekiwanej reakcji. Dzisiaj lekcje zielarstwa odbywały się w ostatniej szklarni, do której przedarcie się przez strugi lodowatego deszczu było dwa razy trudniejsze niż zwykle. – Nikt? No więc dobrze. Pętliczka jest z rodzaju sidłowatych. Wykazuje się jedną z większych sił zaciskowych i jest bardzo trudna do pokonania, jeżeli już uda jej się nas zaatakować. Proszę mieć na uwadze to, że to dopiero sadzonki, więc krzywdy nam nie zrobią, ale jeżeli pozwolimy owinąć im się wokół kończyn wstrzykną dostatecznie wiele jadu, żebyście stracili resztę dnia. Więc jeżeli nie chcecie niczego przegapić, radziłabym raczej uważać.
– Jadu? – syknął cicho Peter, jednak Sprout to zignorowała.
– Dzisiaj będziemy zasadzać młode Pętliczki. To naprawdę nic trudnego, wystarczy włożyć sadzonkę do jednej z tych donic a potem przysypać najpierw cheryną, czyli tym białym nawozem, a następnie ziemią. Kiedy nadejdzie czas, Pętliczka wypuści pędy, a na każdym wyrośnie od dwudziestu do stu bardzo cennych owoców, które będą kluczowym składnikiem jednego z eliksirów, który będziecie musieli uwarzyć u profesora Slughorna. Sugerowałabym więc raczej się postarać – mruknęła, spoglądając na chichoczących Huncwotów. – No dobrze, do pracy!
Stanęłam przy Mary i obie spojrzałyśmy płochliwie w stronę wijących się sadzonek. Praca wcale nie była tak łatwa, jak profesor Sprout ją opisała. Pętliczka Złośliwa skądś musiała wziąć tą nazwę, bo kiedy już trzymało się ją w rękach, wszystkimi mackami łapała się brzegów donic i nie było siły, żeby ją tam wepchać. Wyczuwając zmęczenie próbowała owinąć się wokół naszych nadgarstków. Na domiar złego, kiedy już udało mi się upchać swoją na dno naczynia, ta zaczęła podskakiwać jak szalona, żeby się stamtąd wydostać.
– Prościzna – zachichotał Syriusz, przyglądając się walczącemu z rośliną Jamesowi.
– Jak jesteś taki mądry, to sam to zrób – odpowiedział brunet, patrząc na niego wściekle.
– Co tak brutalnie – mruknął Black i powoli podszedł do donicy.
– Zakład o dziesięć galeonów, że mu się nie uda? – wyszeptałam w stronę Lupina, który zachichotał cicho, przyglądając się z uśmiechem jak wysmarkuję już drugą paczkę chusteczek, a potem na przekór śmiejącej się z mojego zaczerwienionego nosa Macdoanald usiłuję nie upuścić wijącej się Pętliczki. 
– Zakładasz się, Evans? A co jak przegrasz? – zapytał Syriusz, podnosząc brwi.
– Nie przegram – wyjąkałam, z trudem utrzymując sadzonkę w donicy. – Mary, podaj mi proszę cherynę, sama nie dam rady – jęknęłam po chwili.
– Chcesz nawozu, to masz! – Spojrzałam na Syriusza, który w tym samym momencie rzucił we mnie kulką białej ziemi. Rozległ się jego głośny chichot, kiedy oberwałam prosto w głowę. 
– Syriusz! – pisnęłam, kręcąc głową i próbując strzepać z włosów cuchnący nawóz, a Pętliczka korzystając z okazji mojego zdezorientowania podskoczyła i chwyciła mocno za moją rękę, owijając się na całej długości od łokcia, aż po nadgarstek, tak mocno, że prawie poczułam chrobotanie kości. Wydałam z siebie zduszony okrzyk, próbując ściągnąć z siebie roślinę, a Syriusz z przerażeniem popatrzył na Jamesa.
– Zróbcie coś! – pisnęła Alicja, kiedy Mary próbowała mi pomóc, jednak w miejscu połączenia macek wysunęło się coś przypominającego długi kolec jadowy, nie pozwalając jej się zbliżyć do mojej ręki.
Poczułam, że robi mi się słabo. Z trudem dostrzegłam profesor Sprout, która w końcu oderwała Pętliczkę i wrzuciła ją do wielkiej, czerwonej donicy.
– Nic ci nie jest kochana? – spytała, przyglądając się mi. Sama nie byłam pewna, czy wszystko w porządku. Oddychałam ciężko, a przed oczami migały mi czarne plamki. – Może ktoś powinien zaprowadzić ją do skrzydła szpitalnego, a potem...
– Nie, nic mi nie jest – wyjąkałam biorąc głęboki oddech. – Naprawdę. Wszystko w porządku.
Profesorka omiotła mnie spojrzeniem a potem pokiwała powoli głową.
– Może nie zdążyła jeszcze wstrzyknąć jadu. W każdym razie, jeżeli poczujesz się słabo natychmiast idź do pielęgniarki, zrozumiano? – Pokiwałam głową, na co ona odeszła, bacznie mi się przyglądając.
– Lily! – szepnęła Mary doskakując do mnie.
– Wszystko w porządku? – spytała zatroskana Hawkins.
– Lily! Merlinie, przepraszam cię strasznie! – Syriusz wyglądał na przestraszonego.
– Ja... N–nic się nie stało – jęknęłam, siadając na doniczce.
– Na pewno?
– Tak. Tylko trochę... No, w porządku – wyszeptałam. Chłopcy wymienili spojrzenia, a dziewczyny pomogły mi pozbyć się resztek nawozu. Następne dwadzieścia minut spędziłam oparta o zimną ścianę szklarni, próbując oddychać przez zatkany nos i nie zwracać uwagi na ciągłe przepraszające spojrzenia Syriusza.
Kiedy lekcja dobiegła końca powoli ruszyłam z Mary pod ramię na ostatnie zajęcia dzisiaj – eliksiry. W ciszy zeszłyśmy do lochów, a potem zajęłyśmy miejsca z przodu sali. Po chwili pojawił się profesor Slughorn, który zacmokał i uśmiechnął się do mnie ciepło.
– Chyba pamiętasz Lily, że jak co roku organizuję małe przyjęcie z okazji Nocy Duchów? – zagruchotał, na co Alicja naciągając szatę na głowę parsknęła śmiechem. – Mam nadzieję, że pojawisz się w lochach trzydziestego pierwszego października?
– Och... Ależ oczywiście – wyjąkałam, na co profesor zaklaskał w dłonie.
– Dziewiętnasta trzydzieści, zaproszenie podeślę ci przez kogoś z młodszej klasy. No dobrze, proszę o uwagę! Dzisiaj zajmiemy się eliksirem Żarłoczności. Pomimo stosunkowo prostego przepisu, jest bardzo skomplikowany w uwarzeniu, więcej informacji znajdziecie na stronie trzydziestej czwartej!
Mary z westchnieniem wstała i po chwili ociągania poszła po potrzebne składniki, a ja przyglądałam się obrazkom przedstawiającym wyniki przedawkowania. Obraz rozmywał mi się przed oczami. Pokiwałam głową i zacisnęłam powieki. Wytrzymam, jeszcze tylko godzina, a potem będą mogła wziąć leki i w końcu położyć się w łóżku. Skupiłam się na recepturz,e ustalając w głowie porządek dodawania składników, kiedy ktoś stanął przede mną, zasłaniając snop światła padającego z płonących świec. Podniosłam wzrok i natrafiłam na ciemne, prawie czarne tęczówki Syriusza.
– Lily, przepraszam. Ja... – spojrzał na Jamesa, który z założonymi rękami pokiwał głową i bezgłośnie wymówił "no dalej". – Przepraszam, naprawdę. 
– Powinnam się wściekać za ten nawóz, wiesz o tym, prawda?
– Tak, wiem. To był tylko żart, nie chciałem, no wiesz... – wydukał, a ja wywróciłam oczami.
– To tylko nawóz, Black – mruknęłam, powstrzymując się przed jakąś kąśliwą uwagą, a korciło mnie tak, że myślałam, że zaraz wypali mi dziurę w brzuchu. Z westchnieniem schyliłam się po kociołek leżący pod ławką. Syriusz poklepał mnie po plecach i odszedł, a ja podniosłam się szybko – za szybko. Poczułam jak oblewa mnie fala zimna, a przed oczami pojawiają się mroczki, jednak na tym się nie skończyło. Wręcz przeciwnie – powróciło uczucie słabości, a moja klatka piersiowa zaczęła się unosić w szybszym tempie. Złapałam się blatu i pochyliłam do przodu.
– Lily? – usłyszałam głos Jamesa, odległy i cichy, jakby nie był wstanie przedrzeć się przez ogarniającą mnie ciemność. Kociołek wyślizgnął się z moich dłoni i z brzdękiem upadł na podłogę, a ja zakołysałam się, opadając w czyjeś wyciągnięte ramiona.

Poczułam, że się unoszę. Lewituję? Nie, na pewno nie. Czułam czyjeś dłonie kurczowo zaciskające się wokół mojego ciała, czułam jak z każdym krokiem unoszę się i opadam. Spróbowałam otworzyć oczy, jednak powieki były zbyt ciężkie.
– Nie wierć się tak Lily, chyba że chcesz żebym cię upuścił – usłyszałam. Z trudem uniosłam głowę i ostatkami sił spojrzałam w migdałowe oczy Jamesa Pottera.
– Co... – wyszeptałam, jednak chłopak pokręcił głową. Wyglądał na zmartwionego.
– Lily, błagam, leż spokojnie. – Nic z tego nie rozumiałam, co się stało?
Nie miałam sił na nic więcej, więc oparłam głowę o jego tors i poczułam jak drży.
– Jeszcze chwilę, wytrzymaj.
Oblała mnie kolejna fala zimna. Zaczęłam dygotać i jęknęłam cicho, kiedy ubranie przykleiło się do mojego mokrego ciała.
– Lily... – zaczął chłopak, jednak urwał. Spojrzał na mnie, a jego źrenice gwałtownie się rozszerzyły. Wolną dłonią dotknął mojej twarzy, zbierając kropelki potu. – Jesteś rozpalona.
Spróbowałam wziąć głęboki oddech, jednak moje płuca płonęły żywym ogniem z każdą próbą zaczęrpniecia powietrza. Brunet widząc to przyspieszył kroku i prawie biegiem przemierzał korytarz za korytarzem. 
– Zostań ze mną, hej, słyszysz? Lily!
Przez szatę czułam jego szybko bijące serce. Zerkał na mnie z przerażeniem na twarzy, a ja czułam, że powoli odpływam.
– Pani Pomfrey! – krzyknął, wbiegając na salę.
– Na brodę Merlina, co jej się stało?
Zaczęłam się krztusić. James ułożył mnie delikatnie na jednym z łóżek. Czułam jak trzęsą mu się ręce, kiedy robiąc to pokrótce opowiedział szkolnej pielęgniarce o tym, co zaszło.
– Trzeba było przyjść z tym od razu do mnie! – krzyknęła, pochylając się nade mną.
Ostatnie co zapamiętałam to jej zimne ręce na mojej twarzy i przerażony wzrok bruneta.


A więc to już. Minęło dziesięć miesięcy i znowu jesteśmy wolni. Kolejne dwa spędzimy na zbijaniu bąków i wylegiwaniu się w słońcu, ale czy nie było warto?
Ale nie przyszłam tu gadać o szkole, oczywiście ulżyło mi na widok tego czerwono-białego paska, o który tyle się martwiłam, ale nie. Czas na sprawę najważniejszą.
Od założenia bloga minęło sto dziesięć dni, a w ciągu nich pojawiło się aż sześćdziesiąt trzy komentarze i ponad 2700 wejść, których już nie chciało mi się pisać słownie i za które niezmiernie dziękuję. Z każdym kolejnym dniem jestem coraz bardziej dumna i zadowolona, aż w końcu, mam nadzieję, nadejdzie taki dzień, w którym SD naliczy sobie tylu wiernych czytelników, iż zabraknie liczb.
Życzę Wam kochani pięknych, słonecznych wakacji, dużo zdrowia i upalnych dni, drinków na plaży (tych bezalkoholowych oczywiście) i wakacyjnych miłości, a przede wszystkim weny, jak każdy pisarz.
Kolejny rozdział jak zawsze, za dwa tygodnie. Mam nadzieję, że ten Wam się spodoba, a jeśli tak, to że następny pobije wszystkie poprzednie. Do zobaczenia!

22 komentarze:

  1. Mam wrażenie, że to do tej pory najlepszy rozdział ^.^ A jeszcze ten początek... po prostu świetnie. Tylko powiedz mi, czemu aż dwa tygodnie? xD Dwa tygodnie! Grr... xD Tak, czy siak, poczekam :3
    Błędów nie zauważyłam :)
    Czekam, czekam i jeszcze raz: czekam xD

    [http://huncwoci-hogwart.blogspot.com/]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej, dziękuję! No tak, dwa tygodnie to trochę sporo. Myślałam żeby może zwiększyć częstość dodawania na wakacjach, ale na razie mam tylko jeden rozdział w zanadrzu a boję się, że jeden tydzień nie wystarczy na napisanie kolejnego, więc wolę zaszyć się w tych bezpiecznych dwóch tygodniach. Ale pomyślimy, w końcu będzie tyle wolnego :D

      Usuń
  2. Świetny!
    I nawet komentuję o czasie! Oglądam sobie HP na tvnie i czytam. U mnie pasek też xD I to na świadectwie, nie na dupie ^^
    Hehe, pierwsze pomarańczowe świadectwo i „panie, to amelinium, tego nie pomalujesz!”
    Było jeszcze super wejście Agenta Specjalnego i Joanny Krupy :)
    Co do rozdziału... może być. Lilka u Pomfrey wylądowała i jest git. A James taki opiekuńczy.
    A no i, nie wiem czy zauważyłaś, ale nominowałam się do LBA, na pierwszym starym blogu, którego nie mogę skończyć :/ Ale szczegóły masz w spamie.
    Masz parę przecinków też braków. Gramatyka iście polska.
    Czekam na nn ^^
    Pozdrawiam :D
    [http://hogwart-lata-70.blogspot.com]
    A no i tu Glen :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha dziękuję Ci bardzo :D O ja, zapomniałam, że dzisiaj HP! Dziękuję, za miłe przypomnienie hahahaha :D
      A więc gratuluję świadectwa!
      Hm, rzeczywiście, wylaciało mi to totalnie z głowy. Może więc dodam w tym tygodniu posta z LBA :)
      Ja również pozdrawiam i również czekam na nn u Ciebie, już miesiąc minął prawie!

      Usuń
    2. Mam jedną stronę! Może jeszcze siedem dni, jeśli założymy, że będę pisała jedną na dzień xD Ale niedługo może pojadę do dziadków, więc różnie to bywa. W każdym bądź razie pod koniec lipca powinien być :D

      Usuń
  3. Kurdeeeeee... z jednej strony mam zaciesz, bo nowy rozdział, a z drugiej jestem kompletnie zdołowana, bo muszę czekać kolejny dwa tygodnie :<
    Co do rozdziału - O matkoooo... Tak bardzo James, tak bardzo chcieć go dla siebie, ale ta świadomość, że on jest Lily xD
    Tak bardzo Syriusz, też go chcieć, ale nie... bo nie. XD
    Z jednej strony strach, że Lily coś się stanie, a z drugiej, to takie świetnie emocjonujące, kiedy jest w niebezpieczeństwie *O*

    Dobra, ten komentarz jest bezsensowny, ale obiecałam sobie komentować ulubione blogi XD
    Pozdrawiam i również życzę weny, pomyślnych wakacji i wszystkiego co gut :3
    Padfoot.♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, a więc nie tylko ja się tak jarałam Jamesem :D ten rozdział, a przynajmniej jego końcówka, był już napisany w kwietniu, więc po takim czasie przeżywałam go jak prawdziwy czytelnik haha :D
      A komentarz jest całkowicie świetny haha ;)
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  4. Cóż za emocje xD Rozdział genialny ;) Do następnego ;p

    OdpowiedzUsuń
  5. O raaaany, kocham ten rozdział, to mój ulubiony i chyba najlepszy jak do tej pory i czytam go kolejny raz <3 pisz proszę częściej! :D (powiedziała ta co nic nie napisała na swoim opowiadaniu od 2 lat huehuehuehue) James taki kochany, a Syriusz cielak jak zwykle :D (chociaż cielaki są słodkie i milusie no ale no Syriusz to inny typ :P) Dobrze jest czytać jeszcze opowiadania o Lily i Jamesie :) Buziaki i pozdrawiam! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku dziękuję Ci bardzo! Nawet nie wiesz jak miło mi się zrobiło, kiedy przeczytałam Twój komentarz. Syriusz cielak mnie rozwalił hahaha, może niedługo postaram się zrobić z niego prawowitego Blacka ;)
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  6. Dobra, przeczytałam całe opowiadanie od samiuśkiego początku, do tego rozdziału i zastanawiam się, kiedy pojawi się nowy wpis? Może banalnie zabrzmi to, że polubiłam historie o huncwotach, odkąd zaczęłam czytać Twoje opowiadanie, ale niestety tak było.. ;) Opisujesz wszystko tak... Lekko? Można poczuć to, że jest się między nimi. Wszystkie emocje są bardzo dobrze oddane i nie jest to historia pisana na odwal się. Wszystko tu współgra. Trochę żal mi Lily, że tak cierpi z powodu Snape'a. Rozumiem ją. Stracić przyjaciela to naprawdę cios prosto w serce. Huncwoci, jednak powinni być bardziej ogarnięci chociaż w tym temacie i nie sprawiać jej więcej przykrości... Mimo wszystko są to Huncwoci. Żarty i nienawidzenie ślizgonów - mają we krwi. Podoba mi się końcówka - zatroskany Potter? Zabójcze <3 Ach, miałam dopisać, że podoba mi się postać Mary. Prawdziwa przyjaciółka. Potrafi przemówić do rozsądku.

    Opowiadanie - mega!
    Czekam na nowy rozdział.
    Pozdrawiam gorąco,
    Muffin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo miło czytać taką dobrą opinię :) Cieszę się, że spodobało Ci się to jak piszę i ukazuję tą historię, no i oczywiście cieszę się, że przekonałam Cię do "czasów huncwotów" ;)
      Gorąco dziękuję i również pozdrawiam!

      Usuń
  7. Świetny rozdział! Mój ulubiony :3 Proszę, pisz jak najszybciej następny rozdział, bo umieram z ciekawości!

    OdpowiedzUsuń
  8. nie wiem, czy to ja jestem ślepa, ale nie zauważyłam, kto zrobił szablon... jeśli jest twojego autorstwa, to chciałam tylko powiedzieć, ze podoba mi się jego koncepcja i rozmieszczenie elementów. jedyne, co bym zmieniła, to trochę zmniejszyła grafikę, ale to taka sugestia. bo wiesz, ja każdy komentarz zaczynam od wywodu na temat grafiki zamiast jak człowiek się przywitać. wybacz :P
    witam! wpadłam przypadkiem, jak pewnie zawsze wszyscy i postanowiłam przyjrzeć się bliżej Twojemu tworowi. na ogół nie czytam o Lily i huncwotach bo boję się popaść w schematy, które zawsze się powielają, ale dla Ciebie zrobiłam wyjątek i nie żałuję. opowiadanie jest lekkie i przyjemne, nie wymaga wielkiego nakładu myślowego, co nie oznacza, że jest banalna. absolutnie!
    o dziwo, polubiłam Twoją Lily i bardzo jej współczuje. wiem, co to znaczy stracić przyjaciela w okrutny sposób. wiadomo, że Snape zachował się źle i mam nadzieję, że Lily niedługo otrząśnie się z tego wszystkiego.
    polubiłam również Jamesa. dobrze, że troszczy się o dziewczynę.
    jedyne, co mogę zarzucić, to mało Remusa. bo jednak z huncwotow to on jest moim ulubieńcem :)
    pozdrawiam, a jak masz ochotę poczytać coś nie potterowskiego to zapraszam do mnie na http://historia-jovanki.blogspot.com/

    PS: już znalazłam, szablon jednak Twój więc mam nadzieję, że Cię nie uraziłam a jak coś to służę radą w tej kwestii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W żadnym wypadku mnie nie uraziłaś :) Jestem totalnym amatorskim samoukiem jeżeli chodzi o grafikę więc każde rady przyjmę z wielką chęcią.
      Co do opowiadania, bardzo cieszę się, że przypadło Ci do gustu. A Remusa będzie więcej ;)
      Dziękuję i pozdrawiam!

      Usuń
  9. Masz bardzo fajny styl. Lekki i szybko się czyta. Bardzo lubię narrację pierwszoosobową, a tutaj pasuje idealnie.
    Świetnie ci idzie opisywanie uczuć Lily. Szczególnie jeśli chodzi o Snape`a.
    Czekam na następny rozdział i pozdrawiam.

    [zmieniacz-czasu-victorii.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  10. u mnie dzieję się coś z szablonem i bardzo ciężko się czyta.... :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pewnie dlatego, że szablon przystosowany jest do danej rozdzielczości, która zależy od wielkości ekranu :/ starałam się zrobić to tak, żeby nie było problemów na większości z nich, ale na wszystkich nie będzie idealnie wyglądać niestety.

      Usuń
  11. Hej :) Przeczytałam wszystkie wpisy- nawet nie wiesz, jak miło mi przy tym płynął czas :) Już nie mogę się doczekać kolejnej notki :) Bardzo ciekawe zakończenie rozdziału :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  12. O, jaka dramaturgia... KOCHAM!

    OdpowiedzUsuń
  13. No, powróciłam, mogę się w końcu poskarżyć na swoje lenistwo i naćpać się twoim opowiadaniem jak leci.
    Będę na bieżąco pisać, jak wyłapię coś, bo tak będzie mi o niebo wygodniej.
    Kochanie, Zakazany Las, z dużych liter. Sprawdzałam nawet przed chwilą w książce, a pokój wspólny z małej.
    No i jesio jedno, Syriusz miał szare oczy, nie czarne.
    I przy wypowiedzi Jamesa, w ostatnim akapicie "Nie wierć się tak, Lily, chyba że chcesz, żebym CIĘ upuścił."
    A pomijając to, bo było malutko błędów i nie mam prawa do niczego innego się doczepić. Bardzo ładny rozdział, bardzo ciekawy i podoba mi się to, że tak starannie zaczerpnęłaś informacji o Pętliczce Złośliwej. Przypuszczałam, że coś się stanie, ale to nic złego. :)
    Podoba mi się również to, że zachowujesz kanon postaci. Znaczy, źle to brzmi. Podoba mi się to, że nie robisz z nikogo zbyt wielkiego melancholika, cierpiętnicy ani Lovelasa. Rzecz jasna Black taki był, ale dla mojego zdrowia i serca lepiej, abym nie musiała czytać niczego takiego. Zazdrość tak bardzo mnie gryzie!
    Po prostu rozkochałam się w ostatniej scenie. No Jamesie złoty, uwielbiam tego gościa i niech mnie ktoś łopatą zdzieli, jeśli popadam w obłęd. Perfekcyjnie to pokazujesz i masz ogromne pole do popisu, bo w książce Rowling nie ma żadnej innej sytuacji pokazanej, jak na piątym roku ze Smarkerusem. Bardzo mi się to podoba i karmię się nadzieją, że nie opadnę znów z sił i doczytam te twoje rozdziały zanim zaczniesz pisać kolejną część. Dlatego też przepraszam, że tak długo się nie odzywałam i nie komentowałam rozdziałów. Musiałam uporządkować parę spraw, przez co nawet moje własne pisanie na nic się zdało.
    Powtórzę się po raz kolejny. Bardzo mi ten rozdział przypadł do gustu, grasz na emocjach, bestio jedna i mam nadzieję, że będziesz to robić dalej, bo przyda się to każdemu z twoich czytelników.
    Przesyłam tonę całusów,
    Gemma.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To, że Zakazany Las z dużej, to wiem, wypadek przy pracy, haha. Ale Pokój Wspólny, hm, zawsze myślałam, że z dużej... Chyba wszędzie tak to pisałam.
      Co do Syriusza, to ja sobie lubię mówić, że w emocjach mu tak jakby "ciemnieją". Trochę głupota, ale nikt nie powiedział, że te szare oczy były jaśniutkie. To mógł być bardzo ciemny szary, prawie czarny, tak, jak napisałam :D
      Ale dziękuję bardzo za wyłapanie błędów, te rozdziały były pisane dwa lata temu, więc wiadomo, że takowe mogły się wkraść.
      Co do tego kanonu postaci, to mam wrażenie, że potem trochę przesadzam z kilkoma, ale to już sama ocenisz. Gdybym mogła, to bym to zmieniła, ale chyba trochę na to za późno :D
      Spoooko, Black niedługo stanie się bardzo bliski sercu panny Evans. Poczekaj jeszcze kilka rozdziałów ;)
      Haha, sceny z Jamesem, to moje perełki, serio! Jestem z nich najbardziej dumna, zaraz obok są historie moich OC :D
      Spokojnie, nikomu się nie spieszy, powinnaś raczej zdążyć. Zostały jeszcze 2-3 miesiące ;)
      Haha, a zazwyczaj słyszę, że chcą mnie zabić za to granie na emocjach :D
      Tak czy siak, bardzo Ci dziękuję za komentarz! Każdy z nich wiele dla mnie znaczy, naprawdę :)

      Usuń