piątek, 13 czerwca 2014

6. Złoty znicz

Leżałam z otwartymi oczami, w ciemności wpatrując się w baldachim mojego łóżka. Próbowałam wsłuchać się w oddechy trzech, śpiących Gryfonek, jednak nie potrafiłam się na tym skupić. Drżałam, nieświadomie coraz mocniej zaciskając dłonie na srebrnym medaliku*. Powoli przewróciłam się na bok i przymknęłam oczy. Słowa Remusa wciąż wirowały w mojej głowie, jak gdyby właśnie szeptał mi je do ucha. Wiedziałam, że miał racje. Wszyscy mieli. Czemu nie potrafiłam się z tym pogodzić?
Przyjrzałam się małej zawieszce w kształcie lilii wodnej i poczułam, jak po policzkach ciekną mi łzy. Nie powinnam tego robić, a jednak powoli przejechałam palcem po łańcuszku i po chwili wahania zapięłam go wokół mojej szyi. Zacisnęłam powieki i siorbnęłam cicho nosem. Wciąż znaczyło to dla mnie więcej, niż mogłabym przypuszczać.
Nieświadomie powróciłam myślami do dni, kiedy przyjaźń z Severusem dawała mi siłę na każdy następny. Pamiętałam święta Bożego Narodzenia, które spędził w moim domu. Pamiętam jego upitego ojca, płaczącą matkę i małego, czarnowłosego Ślizgona, który z podbitym okiem zjawił się pod moim oknem. Pamiętam każdą minutę ciszy w jakiej siedzieliśmy, ciemności w jakiej trzymałam go za rękę i szeptałam, że będzie dobrze.
Otworzyłam oczy i łapiąc się kolumienek łóżka powoli wstałam. Za oknem robiło się coraz jaśniej. Czując się tak, jakbym w każdej chwili mogła stracić resztkę sił, powoli zniknęłam w łazience. Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie, oddychając ciężko. Nie mogłam pozwolić temu wydostać się bardziej, nie mogłam pozwolić mu mnie znowu zniewolić. Wiedziałam, że wystarczył moment słabości, żeby to wszystko powróciło. Wciąż nie wyleczyłam się z miłości jaką go darzyłam, chociaż chyba nigdy nie pomyślałabym o tym w ten sposób. Był moim bratem, moją bratnią duszą. Poczułam się tak, jakby jedno wspomnienie więcej mogło całkiem pozbawić mnie przytomności. Biorąc głęboki oddech osunęłam się na ziemię i zakryłam twarz dłońmi. Nie wiem, ile czasu minęło, nie wiem, która godzina była, kiedy znowu otworzyłam oczy. Na wpół przytomna wzięłam szybki prysznic i wróciłam do zalanego słońcem dormitorium i śmiejących się Gryfonek. Uśmiechnęłam się słabo w ich stronę i zniknęłam za kotarami swojego łóżka. Ktoś ruszył za mną.
– Lily? – Dopiero po kilku sekundach podniosłam głowę i spojrzałam w iskrzące oczy Mary. Wpatrywała się we mnie smutno. – Dołączymy do was na śniadaniu – zawołała, spoglądając w lewo. Rozległy się kroki i trzasnęły drzwi.
W chwili kiedy oparłam swoją głowę na jej ramieniu, a jej dłonie zacisnęły się na moich, wreszcie poczułam, że chcę to z siebie wyrzucić. Otworzyłam usta, a słowa same się ze mnie wylewały. Mary Ann wpatrywała się we mnie, delikatnie gładząc moje mokre włosy, pozwalając by słone łzy kapały na jej białą sukienkę. Kiedy zamilkłam nie wiedząc co jeszcze powiedzieć, powoli otarła moje mokre policzki.
– Czy zmieniłam się aż tak?
– Zamknij oczy.
– Co? – szepnęłam zdezorientowana.
– Zamknij oczy. No już. – Zmarszczyłam brwi i zrobiłam co kazała. – Wyobraź sobie siebie. Wyobraź sobie miejsce, w którym jesteś, ludzi którzy są naokoło. Co widzisz?
– Mary... 
– Co widzisz – przerwała mi.
Westchnęłam i zacisnęłam powieki. Co widzę?
– Siedzę na podeście. Wiatr rozwiewa mi włosy. Obok siedzisz ty – przerwałam. Co widzę? – Ja... – Co właściwie widzę? 
W pokoju zapadła cisza. Czułam jak Mary delikatnie gładzi moją dłoń.
– Widzę Alicję i Franka, uśmiechającą się Dorcas. Lupina, siedzącego pod starym dębem. Syriusza, wymachującego palcem w moją stronę – zająkałam się i otworzyłam oczy. I Jamesa.
– Posłuchaj. Nic nie jest takie jak dawniej. Nie trzymaj się tego tak kurczowo. To tylko wspomnienia, wszystko ruszyło dalej. Kiedyś powiedziałabyś mi, że siedzimy w bibliotece, a gdzieś czeka na ciebie Severus. Teraz opisujesz przyjemny dzień, naszych... Naszych przyjaciół, Lily. Myślę, że Lupin miał absolutnie rację. Myślę, że powinnaś, choć na jeden dzień, porzucić cały ten bagaż, który za sobą ciągniesz i po prostu się bawić. Jesteś w stanie to dla mnie zrobić?
Wpatrywałam się w szmaragdowe plamki w jej szarych tęczówkach i zastanawiałam się nad jej słowami. Jestem w stanie to zrobić? Odpowiedź wyrwała się z moich ust tak niespodziewanie, że dopiero uśmiech przyjaciółki upewnił mnie, że to ja ją wymówiłam.
– Tak.

– Nie dam rady – szepnęłam, czując, że brakuje mi tchu. Mary ciągnęła mnie w stronę drzwi prowadzących do Wielkiej Sali, wywracając oczami.
– Bo zawołam Jamesa i zaniesie cię do stołu.
– Wątpię, żeby chciał mnie jeszcze dotykać – mruknęłam, uwieszając się na poręczy schodów. – Wszyscy mają mnie za zwykłą idiotkę, Mary. Jestem nikim.
Macdonald przystanęła i oparła dłonie na biodrach patrząc na mnie groźnie.
– Lilyanne Evans.
– Lily.
– Będę cię nazywała tak, jak mi się będzie podobać!
– Co tu się dzieje? – Obie odwróciłyśmy się i spojrzałyśmy na ubraną w barwy Gryffindoru Clarie. Jasne loki upięła w niechlujnego koka, wypuszczając uroczo kilka kosmyków. Powoli zeskoczyła ze schodów i poprawiła złoty szalik. – Wszystko w porządku?
– Tak, w porządku. Właśnie szłyśmy na śniadanie, może się przyłączysz? – zapytała Mary i nie czekając na jej odpowiedź złapała nas pod ramię i natychmiast ruszyła w stronę Wielkiej Sali.
Spoglądałam pod nogi i przysłuchiwałam się radosnemu szczebiotaniu Patford myśląc tylko o tym jak bardzo wolałabym zostać dzisiaj w łóżku. Ale obiecałam, obiecałam Mary, że na jeden dzień dam sobie spokój. Tylko po co?
– I jak nastoje? – krzyknęła blondynka, rzucając się na miejsce pomiędzy Maryl i Emeliną Vance, które żywo dyskutowały o nowych ochraniaczach. Mary usadowiła się obok Dorcas i pozostało już tylko jedno miejsce. Z cichym westchnieniem usiadłam obok Jamesa i Syriusza.
– Wspaniałe!
– Byłam już na boisku, pogoda jest doskonała! – zawołała Marlena McKinnon, wychylając się w naszą stronę. – Nie ma mowy żebyśmy przegrali!
– Zwłaszcza z naszym nowym nabytkiem – zaśmiał się Syriusz.
– O czym ty mówisz? – spytała Mary, kopiąc mnie w kostkę i rzucając wymowne spojrzenie, jednak nie podniosłam głowy, wciąż młócąc łyżką po talerzu.
– Nie słyszałaś? Na nową pozycję pałkarza przyjęli Ever Crascand.
– Nie gadaj! – zawył Peter, upuszczając kiełbaskę.
– Przecież mówiliśmy ci o tym w zeszłą środę Glizdku! – zaśmiał się James.
– Wszystko w porządku?
Spojrzałam na Lupina, który pochylił się delikatnie w moją stronę i uśmiechnął się ciepło. Powoli pokiwałam głową i odwzajemniłam uśmiech, ale wyszedł mi raczej grymas.
– Ale gdybyśmy grali ze Slytherinem, no cóż, to już co innego. W końcu mieliby prawdziwą fankę, nie sądzicie?
Przy stole zapadła cisza. Poczułam na sobie spojrzenia innych, kiedy moja ręka zatrzymała się w połowie drogi po puchar z sokiem dyniowym.
– Syriuszu... – Zaczął Lupin, jednak ten machnął ręką.
– Ale co by się przejmować.
– My też mamy wiele fanek – zachichotał sztucznie Potter, szturchając przyjaciela łokciem. Powoli złapałam za srebrne naczynie i przytknęłam je do rozdygotanych ust. Spokojnie.
– Co prawda nie pałają takim ognistym temperamentem, ale...
Pochyliłam głowę w dół i zakryłam twarz woalem włosów, czując jak w kącikach oczu zbierają mi się łzy.
– ALE – dodał po chwili Syriusz, zaznaczając dobitnie każde słowo – w końcu Snape pokazał co znaczy, prawda? Lily, prawda?
Poczułam jak po moich policzkach toczą się pierwsze, perliste krople. Gdybym była mądrzejsza mogłabym się z nimi śmiać.
– Lily – powiedział Syriusz, czekając na moją reakcję. Jego ton nie był ostry i choć część mnie wiedziała, że po prostu mi dogryza, nie potrafiłam opanować łez. Powoli podniosłam głowę i pozwoliłam, żeby Gryfoni zobaczyli moją zapłakaną twarz. Miałam wrażenie, że wszyscy na raz wstrzymali oddech.
– Nigdy nie przeżyłeś czegoś takiego, prawda? – wyszeptałam. – Nigdy nie straciłeś kogoś, kto był dla ciebie wszystkim?
Przy stole zapanowało milczenie.
– Lily...
– Nie, Remusie. Skoro musicie po mnie jeździć, to może wytłumaczmy sobie wszystkie kwestie – wyjąkałam, ocierając łzy i spoglądając na Gryfonów. – Nikt z was nie wie jak to jest stracić kogoś, dla kogo było się w stanie zrobić wszystko. Nie, Syriuszu, nie liczy się twoja sytuacja, bo nigdy nie byłeś związany z rodziną. Kiedy okazało się, że jestem czarownicą, moja siostra całkiem się ode mnie odwróciła. Miałam jedenaście lat, to było jakby pozbawiono mnie wszystkiego co kochałam. Wtedy poznałam Severusa. Był ze mną każdego dnia, kiedy Petunia wyzywała mnie od najgorszych dziwaków, kiedy mnie znienawidziła. Codziennie pokazywał mi, że jestem wyjątkowa. Codziennie udowadniał mi, że coś się we mnie liczy. A ja... – zawahałam się. – A ja byłam dla niego kiedy to on potrzebował mnie. Kiedy jego ojciec go bił, a matka piła. Żadne z was nie przeżyło tyle zła, tyle brutalności. Wymykałam się w nocy tylko po to, żeby usiąść z nim na ziemi i potrzymać za rękę. Potrzebowałam go, nawet wtedy, kiedy już pojawiła się Mary. On po prostu był. Wiem, zmienił się. Nie widziałam, nie chciałam tego widzieć, tłumaczyłam sobie wszystko stresem przed egzaminami. Wszystko się kumulowało i w końcu wybuchło. Odsunęłam go od siebie, ale całe wakacje wytykałam sobie własne błędy, wmawiałam, że to moja wina...
– To nie była twoja wina...
– Na Merlina, wiem to! Wiem! Ale pozwoliłam mu się ode mnie oddalić, a to co zrobił bolało i boli do tej pory! Żadne z was nie zrozumie jak to jest stracić kogoś, kto był wam praktycznie najbliższy, więc przestańcie zachowywać się tak, jakbyście mieli prawo mnie karać za własne cierpienie! Nie wiecie nic! – wyszlochałam, wstając. – Po prostu wiem jaki jest, wiele się zmieniło, ale czasem ciągle jest zwykłym jedenastolatkiem który podszedł do mnie i pomógł kiedy tego potrzebowałam! Dlatego go broniłam, bo nic nie zrobił, bo nigdy nic nie robił, a wy zawsze uwielbialiście się na nim wyżywać! Może gdybyście nie zmusili go do nienawidzenia was...
– Nie musieliśmy go do niczego zmuszać!
– Co nie zmienia faktu, że nawet nie próbowaliście tego nie robić, prawda James?
Wszyscy wpatrywali się we mnie, kiedy powoli odwróciłam się i ruszyłam w stronę wyjścia. Dopiero kiedy przekroczyłam próg puściłam się biegiem i zatrzymałam dopiero pod starym, samotnym bukiem przy jeziorze. Upadłam na kolana i głośno zaczerpnęłam powietrza, dławiąc się własnymi łzami. Wiedziałam, że powinnam zapomnieć, wiedziałam do cholery! Ale to wciąż było dla mnie zbyt świeże. Nie wierzyłam, że gdyby James stracił Syriusza, natychmiast by się pozbierał, zresztą ze wzajemnością, bo przecież Black nie miał poza nim nikogo. Z drugiej strony to dziewczyny są bardziej emocjonalne i byłam pewna, że żadne z nich i tak by nie zrozumiało jak się czuję. A czułam się tak, jakby ktoś wyrywał mi serce z piersi. Byłam tak podle rozdarta na starą, pewną siebie Lily i tą nową, prawdziwą, szczerą, posiadających przyjaciół. Tak, przyjaciół, bo chociaż nie zdawałam sobie z tego sprawy zależało mi na tej ósemce Gryfonów bardziej niż na kimkolwiek kiedykolwiek, nawet na Huncwotach, choć pewnie nigdy nie powiedziałabym tego na głos.
Gwar uczniów wylewających się na szkolne błonia dotarł do mnie kiedy wchodziłam po starych, drewnianych stopniach trybun. Zmęczona usiadłam w pierwszym rzędzie i przyglądałam się nadchodzącej szkarłatno–żółtej fali śmiejącej się i gawędzącej w najlepsze. Oddychałam powoli, bawiąc się palcami i układając wszystko w głowie, przynajmniej starając się to zrobić. Kiedy zza pleców dobiegły mnie pierwsze chichoty moje serce przyspieszyło. Otarłam szybko wciąż czerwone policzki i schyliłam się, udając, że szukam coś w torbie. 
– Będziesz tak grzebać póki mecz się nie zacznie, czy co? – głos Lupina był głośny i przepełniony śmiechem. Powoli wyprostowałam się, czując jak na policzki wypływa mi rumieniec. Chłopak pokręcił głową i siadając zarzucił mi rękę na ramiona. – Przepraszam.
– Nie masz za co – wydukałam cicho.
– Mam, za tego jednego głąba, co to lubi się nad tobą znęcać. 
Clarie roześmiała się serdecznie i razem z uśmiechniętą Mary usiadły zaraz za nami. Peter potknął się i potoczył do tyłu, a Dorcas korzystając z okazji zajęła ostatnie wolne miejsce, więc chłopak z jękiem usiadł na schodkach.
– Pamiętaj, że masz nas, Lily. Cierpisz, to zrozumiałe, ale musisz dać sobie pomóc. Co było, to minęło. 
– No to co, już wszystko w porządku? – spytała Mary cicho, uśmiechając się do mnie ciepło, kiedy Remus zajął się pouczaniem Petera, którego różdżka potoczyła się pod nasze siedzenia.
– Ja... – wyszeptałam nie wiedząc co powiedzieć.
– Chcesz kwacha? – wyratowała mnie z opresji Patford, wyciągając w moją stronę papierową torbę.
– Yy, nie, dziękuję – mruknęłam, na co blondynka wzruszyła ramionami i władowała do buzi trzy sztuki na raz.
– To przypadkiem nie wypala dziur w języku, albo coś? – spytała sceptycznie Macdonald, jednak język Clarie wyglądała na całkowicie normalny, więc po krótkiej debacie z Remusem uznali, że widocznie już się na nie uodporniła. Skończyli w chwili kiedy na boisko wysypały się drużyny Gryffonów i Puchonów, na co widzowie zareagowali powszechnym poruszeniem. Pani Hooch wniosła na środek boiska drewnianą skrzynię i przywołała do siebie drużyny. Obserwowałam to wszystko zdziwiona tym, jak łatwo poszło. A raczej jak łatwo oni obeszli moje idiotyczne zachowanie. Na samą myśl w sercu zrobiło mi się cieplej.
– Black, Binner, McKinnon, Fenwick, Crascand, Deartorn, Potter! I to jest własnie nowy skład Gryfonów, bardzo dobry skład napomnę, nie mogący równać się z praktycznie niezmienionym Puchonów! – po boisku potoczył się głos Mathiasa Dogde'a, czwartoklasisty z Gryffindoru, który z entuzjazmem wymachiwał mikrofonem, nie zwracając uwagi na zdegustowaną profesor McGonagall. – A oto i oni, Louistrap, Stick, Dowson, Bones i Bones, Tomson iii mój ciapowaty braciszek, Thomas Dodge! – Na boisku zapanowała wrzawa. Wszyscy wiedzieli, że Mathias jako jedyny w swojej rodzinie trafił do Domu Lwa i uwielbiał wypominać to swojemu bliźniakowi. W chwili kiedy Thomas zaczął odgrażać się bratu, McGonagall krzyknęła głośne "możemy zaczynać" z wyrazem twarzy mówiącym, że jeżeli natychmiast to się nie stanie, to sama wsiądzie na miotłe i zacznie mecz. – No i wystartowali! Piłkę przechwytuje Sitck i natychmiast podaje do  Dowson... Hm, chyba oberwała tłuczkiem. Tak, kafel trafia w ręce McKinnon co za cudowna dziewczyna! Podaje do Binner, z powrotem McKinnon, Black, Binner, chyba będzie strzelać... Tomson szykuje się do obrony iii... TAAAK, TRAFIŁA, GOL DLA GRYFFINDORU!
Złoto–czerwony sektor wybuch głośnym wiwatem. Ludzie wokoło z wrzaskiem poderwali się z siedzeń i krzycząc klaskali. 
– Bones odbija tłuczka w stronę Pottera, ale Crascand blokuje i posyła go w stronę Louistrapa, ups, trafiła! Ta dziewczyna to kolejne nowe odkrycie Gryfonów, można powiedzieć bardzo trafne, bo świetnie daje sobie radę z agresywnymi tłuczkami! Ale... Tak, to Black przejął kafla i strzelił gola! Dwadzieścia do zera! Czy ktoś w ogóle zwrócił uwagę, że Tomson to beznadziejny gracz a piastuje stanowisko obrońcy już drugi sezo... – urwał, uchylając się przed torbą profesor McGonagall.
{muzyka przy której to pisałam. nie twierdzę, że pasuje, ale jakoś współgrała mi z okrzykami Gryfonów w mojej głowie, krzykiem kochanej Maryl kiedy podnosi ją Black i... oh, sami zobaczycie :)}
Obserwowałam jak Syriusz zdobywa jeszcze dwa gole, a potem wykorzystując jakąś nową technikę podaje kafla do Maryl, która zwinnie ominęła obrońce i strzeliła kolejnego gola. Gryffindor prowadził już pięćdziesięcioma punktami, co Lupin uczcił wymachując rękami i podskakując pod ramię z Mary. Między czasie Clarie wychylała się niebezpiecznie daleko za barierkę trybun i krzycząc głośno rzucała słodyczami w niczego niespodziewających się przeciwników. Nawet Peter koślawo podrygiwał, co dawało raczej śmieszny widok. Odetchnęłam cicho i z zadowoleniem stwierdziłam, że od dawna nie czułam się tak... Odstresowana. Jakby nagle wszystkie troski znikły, choć na moment pozostawiając mi wolną rękę, bym wreszcie mogła przestać zaprzątać sobie głowę rozmyślaniem i nareszcie cieszyła się chwilą.
– Dobrze się bawisz? – podskoczyłam z krzykiem i obejrzałam się za ramię na Jamesa, który wpatrywał się we mnie wyszczerzony. 
– Nie powinieneś przypadkiem... no nie wiem, grać? – spytałam niepewnie, rozglądając się po boisku. Deartron, obrońca Gryffindoru, obronił właśnie strzał od Natalie Dowson, więc z uśmiechem stwierdziłam, że nadal prowadziliśmy pięćdziesiąt do zera.
– Gram – zachichotał, unosząc się trochę wyżej i z beztroską wymachując nogami. 
– Stick obrywa tłuczkiem i kafel znowu w posiadaniu Gryfonów! McKinnon pędzi, omija Edgara i Philiusa Bonesów, unika wysłanych przez nich tłuczków... Marleno, jesteś już blisko! Iiii... Ach, Tomson jednak obrania, kafla natychmiast przechwytuje Dowson, podaje do Stick, znów do Dowson, Louistrap, Stick, Dowson, Stick, Dowson iii... PIĘĆDZIESIĄT DO DZIESIĘCIU! – sektor po lewej wybuchł wiwatami i okrzykami radości. 
– Taka taktyka jest dobra.
– Jaka? – spytałam ponownie spoglądając na Jamesa.
– Masz w nosie przeciwnika i udajesz, że ma jakieś szanse. Teraz skupią się na naszej bramce, zapominając o swojej. Spójrz – powiedział, pokazując na boisko.
– Myślisz, że... – mruknęłam, jednak chwilą później przerwałam. Miał rację – Puchoni w przypływie euforii zabrali się do strzelania, pozostawiając obrońcę sam na sam z Blackiem, który dosłownie kilka sekund później odebrał piłkę od McKinnon i z wdziękiem zarobił dla Domu Lwa dziesięć punktów. – No tak, Potter zawsze ma rację – zaśmiałam się i obróciłam w jego stronę, jednak jego już nie było. Wstałam i wychyliłam się za barierkę przyglądając się jak brunet nurkuje w kierunku bramek Gryffindoru. Dogde najwyraźniej też to zauważył, bo po chwili jego słowa rozniosły się echem po stadionie i wszyscy zatrzymali się i wpatrzyli w jego sylwetkę. Zrobił to nawet szukający Huffelpuffu, który dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego co się dzieje i przerażony wystrzelił przed siebie.
– Mój brat to totalny kretyn... – wymamrotał do mikrofonu Mathias i dopiero kiedy dostał po głowie od McGonagall, której w końcu udało się go trafić, zorientował się, że usłyszał to cały stadion, który po chwili wybuchł głośnym śmiechem. Zaraz potem dało się słyszeć głośne okrzyki Gryfonów.
– JESZCZE CHWILA, JESZCZE KILKA CALI IIII... TAK, POTTER ZŁAPAŁ ZNICZA! GRYFFINDOR WYGRYWA DWIEŚCIE DZIESIĘĆ DO DZIESIĘCIU! – głos komentatora rozniósł się po stadionie, zagłuszony przez wrzask czerwono–złotego sektoru. Razem z Mary zaśmiałyśmy się głośno widząc skaczącego Lupina i z uśmiechniętymi przyjaciółmi ruszyłyśmy w stronę wiwatującej drużyny. Wszyscy biegiem rzucili się na roześmianych Gryfonów.
– WYGRALIŚMY! WYGRALIŚMYYY! – Syriusz złapał Maryl w pasie i okręcił ją wokół własnej osi, na co ta z wrzaskiem przyłożyła mu miotłą. 
– Byliście świetni! – zawołała Mary, klepiąc po plecach Marlenę McKinnon, która posłała w jej kierunku wesołe spojrzenie.
– W końcu to my! – Przyglądałam się jak wszyscy z wrzaskiem wpadają na siebie i targają za włosy. Nigdy do końca nie rozumiałam euforii quidditcha.
– Przepraszam, Lily. – Obróciłam się i zdumiona ściągnęłam brwi widząc Syriusza. – Za wcześniej. Ja... nie chciałem. Nie o to mi chodziło... no wiesz. Taki już mój urok, lubię wkurzać ludzi – wzruszył ramionami, uśmiechając się. Zawahałam się przez chwilę i powoli pokiwałam głową.
– Masz, to dla ciebie – zawołał James, wkładając mi w dłonie coś zimnego. Zaskoczona spojrzałam na złote, machające skrzydełka i podniosłam brwi. 
– Po co dajesz mi znicza?
– Na pamiątkę. Dzięki tobie go złapałem, od teraz kiedy tylko na niego popatrzysz będziesz przypominała sobie o mnie – dodał z rozmarzoną miną.
– Aha, to chyba go oddam – zachichotałam, rzucając piłeczkę w stronę Fenwicka, który szedł odnieść pałki.
– No wiesz co! – zawołał oburzony brunet, przekrzykując świętujących Gryfonów. – Nawet nie wiesz ile się naprodukowałem, żeby go zwinąć!
Zaśmiałam się głośno, obracając się i ruszając za innymi w stronę zamku, wsłuchując się w radosne okrzyki zwycięzców.
– Lily to Lily, kąsa, ale to w końcu nasza zawsze kochana Ruda. Przecież nikt nie jest perfekcyjny – zawołał Syriusz, akcentując ostatnie zdanie i obejmując mnie w pasie, a ja pierwszy raz od kilku dni szczerze się uśmiechnęłam. Chwilę potem wszyscy wybuchliśmy głośnym śmiechem, bo rozpędzony Remus wpadł na Jamesa i łapiąc go w pasie pognał dalej, wywracając się kilka metrów dalej. Okularnik udawał, że nie może złapać tchu, co wykorzystał Syriusz, żeby z głośnym okrzykiem rzucić się na przyjaciela.
– Ty idioto, puszczaj! – zawył, a po chwili do plątaniny rąk dołączył się Peter.
Przyglądałam się czwórce przyjaciół z uśmiechem, popychana przez klaszczące dziewczyny. Muszę przyznać, że dawno nie czułam się tak... szczęśliwa. Po prostu szczęśliwa.
– To co, balanga w pokoju wspólnym, nie? – zawołał jakiś rozochocony Gryfon, a szkarłatno–złoty tłum odpowiedział mu radosnym okrzykiem zwycięstwa.



* Po krótkim zastanowieniu postanowiłam jednak wytłumaczyć skąd się to wzięło. Łańcuszek w prologu, który Lily dostała od Severusa podczas Bożego Narodzenia.
** Wiem, że James podobno był ścigającym, ale długo o tym myślałam i stwierdziłam, że nie widzę go na tej pozycji. Po pierwsze, wszyscy chwalili Harry'ego, że odziedziczył talent po ojcu, co już wydawało mi się dziwne, a po drugie, James zawsze chodził ze zniczem. Po co by się nim bawił, jeżeli to nie na tym polegałoby jego zadanie jako szukającego? Mimo wszystko dla mnie takie rozwiązanie wydaje się jak najbardziej słuszne, więc niech tak będzie.

Mówię Wam, świetne uczucie. Wracam sobie do domku, jem przepyszne truskawki. Idę na górę, odpalam laptopa i widzę - 1700 wejść. Cudowna sprawa. 
Tak bardzo Wam wszystkim dziękuję, za wejścia i za komentarze, za każde miłe słowo skierowane w stronę tego opowiadania. To naprawdę wiele dla mnie znaczy :)
Bardzo się cieszę, że mam napisane te kilka następnych rozdziałów, bo to daje mi naprawdę wielką swobodę. Tak jak na przykład teraz, kiedy - nie oszukujmy się, nie miałam czasu przez ostatnie dwa tygodnie żeby chociażby podrapać się po dupie, a co dopiero jeszcze coś pisać. A wystarczy tylko, że wejdę i opublikuję kolejny rozdział. Aż miło :) No i poza tym w końcu koniec szkoły! Oh, wspaniałe uczucie, szkoda tylko, że przyszły rok szykuje się taki ciężki, 5 godzin biologii i chemii, ja zwariuję. 
Dzisiaj nie chcę przedłużać, więc już tylko powiem, że nowy rozdział - jak zwykle - za dwa tygodnie, dokładnie na zakończenie roku szkolnego. No, będzie się działo na początek wakacji, mogę Wam to obiecać :D
Pozdrawiam cieplutko razem z wredną i upartą Lily, która mam nadzieję już nie jest taką czarną owcą wśród znajomych. Widzimy się dwudziestego siódmego!

16 komentarzy:

  1. Zgadzam się z komentarzem wyżej! Po prostu świetny, szczególnie końcówka ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Następny rozdział 27 czerwca? Jakiś odwet na maturzystach? Wtedy dają wyniki matur... Mam nadzieję, że w takim razie rozdział ten osłodzi mi ten dzień ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hah, niespodziewany zbieg okoliczności :)) Mam cichą nadzieję, że tak będzie ;)

      Usuń
  3. Świetny rozdział! :)
    Trochę mnie zdziwiło zachowanie towarzystwa po wybuchu Lily, ale nie mogę się doczekać, aż w końcu dziewczyna poukłada sobie wszystko tak, żeby nie przejmować się tym co było. Jak widać, jeszcze troszkę jej to zajmie, ale jest na dobrej pozycji.
    Poza tym bardzo podobał mi się opis meczu. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Hm, jak dla mnie to, że książkowa Lily od tak odcięła Severusa jest dosyć nieprawdopodobne, więc starałam się to ukazać z mojego punktu widzenia. I owszem, jest na dobrej drodze do tego, trzeba jej dać jeszcze tylko trochę czasu :))

      Usuń
  4. O matko.
    Dopiero co trafiłam na twojego bloga, ale mogę zagwarantować, że będę czytać go do końca. Po prostu się zakochałam *-*
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział (dlaczego muszę tyle czekać? :< )
    Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, dziękuję Ci bardzo! To wiele dla mnie znaczy!
      No cóż, publikuję co dwa tygodnie, bo na razie, przy tak małej liczbie czytelników nie ma sensu publikować częściej. Poza tym to daje mi troszkę czasu na pisanie i poprawianie kolejnych rozdziałów :)
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  5. Na gacie Merlina *.*
    Strasznie mi się podoba xD Zyskujesz kolejną czytelniczkę :D
    Będę czytać ten blog do tej pory, aż go zakończysz <3
    Czekam na następny rozdział ^.^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo kochana! Cieszę się, że Ci się spodobało :)

      Usuń
  6. Uwielbiam twoje opowiadanie, takie szczegółowe ;) Masz kolejną czytelniczkę :p Do następnego

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny rozdział :)
    Bardzo mi się podobał.
    Kolejny rozdziale... przybywam!
    Lilka

    OdpowiedzUsuń
  9. Uśmiałam się xD. Zakochałam się w tym opowiadaniu. "I stay with You to the end of this".

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetne. Płakałam razem z Lily. Bardzo mi się spodobało, lecę czytać dalej

    OdpowiedzUsuń
  11. Blaaack, nie zdradzaj mnie... ;-;
    Świetny rozdział! Rozluźniłam się i nie widzę nic innego poza świetną zabawą. Chyba porządny sen zrobił swoje.
    Uczucia Lily chyba robią się kompatybilne z moimi. Szlag, muszę w końcu wziąć się w garść i popisać. Żałuję, że tak mało opisuję Evans, ale... no kurde.
    James-ty-pokraczny-romantyku. Uwielbiam tego dziada, jest genialny i uważam, że jego podchody do Lily zaczynają być coraz sympatyczniejsze.
    Lecę dalej, chciałabym napisać więcej na temat tego rozdziału, ale chyba moja wewnętrzna Gemma robi się zazdrosna. xD

    OdpowiedzUsuń