– Naprawdę nie wierzę, że nic nam nie powiedziałaś.
Podkuliłam kolana pod brodę, uśmiechając się przepraszająco w
stronę Gryfonek. Słońce chyliło się już ku
zachodowi, a Rosie pomrukiwała cicho na moim łóżku, co jakiś czas otwierając
jedno oko i przyglądając się, jak pokrywam się kolejnymi odcieniami czerwieni.
– Przepraszam – mruknęłam, zatapiając się w swoich ramionach,
jakbym mogła się schować. – Na moją obronę na początku naprawdę nie wiedziałam
w jakim kierunku to zmierza.
– Po to właśnie zostało wymyślone plotkowanie z
przyjaciółkami – przypomniała mi Maryl, rozciągając się na łóżku Alicji, która
siedziała na ziemi i opierała się o jego ramę. – Teraz za karę musisz nas
wtajemniczyć we wszystkie szczegóły.
– O mój… To oznacza, że mamy dwie nowe pary wśród Huncwotów?
– zachichotała Dorcas, układając się wygodnie
wśród poduszek na swoim łóżku.
Mary nie skomentowała tego, jedynie posyłając mi rozbawione
spojrzenie.
– Na moją obronę, chciałam wam powiedzieć podczas urodzin
Remusa, ale ktoś mnie ubiegł innymi wybuchowymi wieściami.
– Okej – odburknęła Macdonald, rzucając we mnie swoją
poduszką. – Ja przynajmniej się nie ukrywałam po kątach!
Chciałam coś na to odpowiedzieć, ale szybko zrozumiałam, że
miała rację.
– I nawet nie zaprzeczy – westchnęła z udawanym oburzeniem
Alicja, chichocząc pod nosem.
– Czyli to już oficjalne? Jesteście razem? – spytała Clarie,
uśmiechając się uroczo.
– Tak mi się wydaje – mruknęłam zawstydzona, kurcząc się w
sobie najbardziej jak mogłam.
– Mój boże – mruknęła Maryl, kręcąc głową z politowaniem. – A
tak się wypierała!
– Nawet go nie lubię – zawyła Dorcas,
łapiąc się za serce.
– W życiu się z nim nie umówię! – podłapała Alicja,
machając ręką.
– Ble, Potter – zachichotała Clarie.
– Okej – powiedziałam, przewracając oczami.
– Czyli jednak wymknęłaś się z nim obściskiwać się, wtedy,
kiedy wmawiałaś mi, że pomagałaś mu w kawale! – zawołała oskarżycielsko Mary,
przypominając sobie tamten poranek.
W akompaniamencie gwizdów i chichotów, schowałam głowę pod
poduszkę, czując, jak palę się ze wstydu.
– Co za dziadyga – mruknęła Macdonald.
– Nie wierzę, że udało wam się tak długo utrzymać to w
tajemnicy.
– Na początku nie chciałam nikomu mówić, bo nie wiedziałam,
co z tego wyniknie. A później… Było mi głupio, okej – jęknęłam. – I na moja
obronę, chciałam powiedzieć ci pierwszej – zawołałam, zerkając na Mary. – Ale
skoro już mowa o obściskiwaniu się, ciężko cię było złapać w tym tygodniu!
– Nie obściskiwaliśmy się – oburzyła się dziewczyna,
zakładając ręce na piersi. – Rozmawialiśmy.
– A ja z Jamesem to niby nie robiliśmy nic innego?
– Dobra, dobra – mruknęła, udając obrażoną.
– No właśnie, ty też masz wiele do tłumaczenia – podłapała
Maryl. – Och, kiedy nasze podopieczne tak wyrosły!
– Nie wiem – wyjąkała Dorcas,
udając wzruszenie. – Musimy być wspaniałymi nauczycielkami!
Nie chciałam wyprowadzać ich z błędu, przyznając się do
faktu, iż do pierwszego pocałunku doszło dużo wcześniej niż do ich naciskania
na szukanie zabawy w ostatnim semestrze.
– Dobra, najpierw jedna, potem druga – zadyrygowała Alicja,
wskazując na nas palcem.
– Nie ma o czym opowiadać, pocałowaliśmy się raz, czy dwa.
Lupin… Po tym, jak w zeszłym roku się posprzeczaliśmy, obiecaliśmy sobie z
niczym się nie spieszyć.
– Ale rozumiem, że jesteście razem?
– Nie wiem – mruknęła Mary, bawiąc się rogiem kołdry i
wzruszając ramionami. – O tym akurat nie rozmawiamy. Z resztą, nie wiem, jak
miałoby to wyglądać, czy ktoś jeszcze w naszym wieku pyta się drugiej osoby o
chodzenie?
– James się mnie zapytał – powiedziałam, natychmiast tego
żałując, kiedy dziewczyny westchnęły z zachwytem. – Ale zajęło to dłużej niż
tydzień, więc się nie przejmuj – zapewniłam ją.
– To właściwie jak długo to trwa? – spytała podejrzliwie
Mary.
– Yyy… No… Od powrotu ze świąt… –
wydukałam, a dziewczyny natychmiast zaczęły mówić przez siebie.
– Lily!
– Od świąt?!
– Czy to ciągnie się już trzeci miesiąc?!
– I ty nam nic nie powiedziałaś!
– Do połowy lutego nie mieliśmy nawet zbyt wielu okazji do
spotkań, jakbyście już zapomniały! Miałyśmy szlaban, a potem ciągle musieliśmy
odwoływać dyżury. Nie chciałam nic zapeszać!
– Czy to oznacza, że w walentynki, kiedy wróciliście razem…
Lily! – zawołała Alicja, kiedy pokiwałam głową. – Łał!
– Więc jaki naprawdę jest James Potter? – zachichotała Dorcas,
wpatrując się we mnie wyczekująco.
– Jak pierwszy oddech wiosny po zimie – powiedziałam cicho,
uśmiechając się mimowolnie.
– Moje drogie – powiedziała Maryl, łapiąc się za sercem i
kiwając powoli głową. – Chyba oficjalnie i bezpowrotnie straciłyśmy Lily Evans.
– Wpadłaś jak śliwka w kompot.
Ciężko
było nie przyznać im racji. Kiedy leżałam w ciemności, wsłuchując się w miarowe
oddechy Gryfonek, nie potrafiłam przestać
myśleć o tym, w jaki sposób moje ciało reagowało na samo jego wspomnienie.
Nawet w odmętach nocy, zatopiona w swojej pościeli czułam mrowienie na skórze w
miejscach, które dotykał, a mój żołądek wykonywał piruet za piruetem.
– To głupie – szepnęłam sama do siebie, obracając się na bok
i ściskając mocniej poduszkę, jakby miało to uspokoić mój rozszalały puls.
– Co jest głupie? – odpowiedział mi szept z ciemności.
– Mary? Czemu nie śpisz?
– Mogłabym ci zadać to samo pytanie.
Po kilku sekundach rozległ się odgłos odsuwanych kotar i
cichych kroków, a chwilę później Mary stanęła przy moim łóżku.
– Sun się.
Uśmiechnęłam się, robiąc jej miejsce, a kiedy ułożyła się
obok mnie, poczułam przyjemne ciepło w piersi.
– Przepraszam, że ci nie powiedziałam – szepnęłam,
spoglądając na nią w półmroku.
– Jest w porządku – mruknęła, odwzajemniając uśmiech. –
Rozumiem, dlaczego tego nie zrobiłaś. Chociaż wisisz mi za to potężną porcję
lodów. A nawet dziesięć.
– Czasem zastanawiam się, czy to się dzieje naprawdę.
– Oby się działo naprawdę – wyszeptała. – Bo nigdy tak nie
promieniałaś.
Poczułam, jak rumieniec wypłynął na moją twarz, zastanawiając
się, czy dostrzeże to w lekkim świetle księżyca padającym na moje łóżko.
– Nigdy nie sądziłam, że do tego dojdzie.
– Mi to mówisz? Pamiętaj, że to ja musiałam wysłuchiwać
twoich narzekań na niego na długo zanim zaczęłaś zwierzać się z nich reszcie –
zachichotała Mary, poprawiając się na poduszce. – Ponoć kto się czubi…
– Okej, Mary – mruknęłam wywracając oczami.
– Jest tak, jak sobie wyobrażałaś? – spytała szeptem
dziewczyna, a jej oczy zabłyszczały w półmroku.
– Jeszcze lepiej.
– Chyba zatrząsł twoim światem – mruknęła sarkastycznie.
– Tak, jak tylko James Potter potrafi.
– Cieszę się – wyszeptała Mary, ściskając lekko moją dłoń. –
Naprawdę się cieszę. Ale jak jeszcze raz coś przede mną ukryjesz…
– A ty i Remus?
Gryfonka wzruszyła
ramionami, zaciskając usta.
– Łatwiej wyhodować mandragorę niż coś z niego wyciągnąć –
mruknęła. – Ale powoli i do przodu. Porozmawialiśmy. Przeprosił mnie za
wszystko. Nie spodziewam się buziaków na środku korytarza, ale zamienił się na
dyżury, żebyśmy mogli spędzać więcej czasu razem.
– Łał – powiedziałam,
uśmiechając się. – Remus Lupin zakochany?
– Nie wiem czy zakochany, ale jak to mówi Maryl, życie jest
zbyt krótkie, żeby nie próbować.
– Z ust mi to wyjęłaś.
Gdy
kolejnego ranka Gryfonki w pośpiechu ubierały
szaty, z trudem zachowywałam pozory spokoju. Pomimo pozytywnych reakcji wciąż
stresowało mnie przebywanie w swoim towarzystwie, gdy pozostali na nas
patrzyli. Dorcas przyglądała się, jak nerwowo
przygładzałam włosy, uśmiechając się wymownie, na szczęście jednak nie
zdecydowała się tego skomentować.
Przywykłam już do uczucia oczekiwania, które siało
spustoszenie w moim żołądku za każdym razem, kiedy schodziłam spiralnymi
schodami w dół. Robiłam co mogłam, byleby iść na końcu, jedynie tak mogłam mieć
pewność, że reszta będzie zbyt zajęta, żeby zwrócić na mnie uwagę. Tym razem
jednak mieszanka ekscytacji i stresu przyprawiała mnie o palpitację serca.
Rzadko zdarzało się, żeby pewien czarnowłosy Gryfon czekał u stóp schodów, ale
tym razem dostrzegłam go prawie natychmiast. Dziewczyny zachichotały, wymijając
go z wymownymi spojrzeniami, a ja wstrzymałam oddech widząc jego wzrok.
– Cześć, James – zawołała Maryl, puszczając mu oczko, a
reszta zawtórowała jej, z szerokimi uśmiechami kierując się w stronę przejścia
pod portretem.
– Cześć – mruknęłam, stając przed nim, z sercem na ramieniu.
Chłopak uśmiechnął się ciepło, a jego oczy zamigotały.
– Cześć – odpowiedział miękko, omiatając moją twarz wzrokiem.
– Jak się czujesz?
– W porządku – powiedziałam, bawiąc się palcami. Sposób, w
jaki na mnie patrzył przyprawiał mnie o ciarki.
– To dobrze – mruknął, sięgając po moją dłoń i splatając
nasze palce razem.
– No w końcu – westchnął teatralnie Syriusz, przechodząc obok
nas z rozanielonym wyrazem twarzy.
– Nie zwracaj na niego uwagi – zaśmiał się James, zerkając na
swojego przyjaciela. – Mógł wczoraj poprowadzić przesłuchanie w męskim
dormitorium i trochę za bardzo zachwycić się naszym związkiem.
– Opowiadałeś chłopakom o naszym związku? – zapytałam,
uśmiechając się.
– Ze szczegółami – odpowiedział, przybierając na twarz ten
swój uroczy huncwocki uśmiech.
– Hej, gołąbki, idziecie?
– Przypomnij mi, żebym wsadził mu twarz w owsiankę –
westchnął James, kręcąc głową i ruszając w kierunku naszych chichoczących
przyjaciół.
Mimowolnie uśmiechnęłam się, czując ciepło płynące z jego
dłoni. Mary spojrzała na mnie, a potem uniosła oba kciuki do góry, sprawiając,
że oblałam się rumieńcem.
To nie był pierwszy raz, kiedy chodziliśmy po zamku za rękę,
to nie był również pierwszy raz, kiedy widzieli nas inni ludzie, ale tym razem
po raz pierwszy znaczyło to dla mnie więcej niż mogłam przypuszczać. James
musiał wyczuwać buzujące w mojej głowie emocje, bo przez całą drogę
uspokajająco gładził mnie kciukiem po wewnętrznej stronie dłoni, z każdym
piętrem coraz mocniej splatając nasze palce razem. Gdy przekroczyliśmy wejście
do Wielkiej Sali, kilkadziesiąt głów obróciło się w naszym kierunku, natychmiast
szeptając z zaciekawieniem.
– Wiesz, z ich perspektywy to jest dużo bardziej dramatyczne
– powiedział James, ściskając mocniej moją rękę, jakby chciał odwrócić moją
uwagę.
– Tak?
– Wszyscy myślą, że chodziliśmy ze sobą na jesień, a później
zerwaliśmy przed świętami. To naprawdę dużo bardziej zawiła historia, niż to,
co wydarzyło się naprawdę.
– Czy ja wiem – szepnęłam, uśmiechając się do niego. – Wielki
spisek, udawanie związku, dramatyczna kłótnia aż w końcu świąteczne wyznanie
uczuć po tylu miesiącach wcale nie brzmią mniej ciekawie.
James zachichotał, a potem nachylił się nade mną i pocałował
mnie lekko, wzbudzając do lotu setki motyli w moim brzuchu i powodując tym
samym wybuch podekscytowanych głosów dookoła nas.
– Gołąbki – zachwyciła się Maryl, szczerząc się w naszym
kierunku.
Czując, jak rumieniec wypływa na moje policzki, usiadłam przy
stole i schowałam się za miską płatków.
– Nie chowaj się, gołąbeczku – zachichotał Syriusz. – Jesteś
słodka jak sarenka.
– Och, daruj już sobie – jęknęłam, chociaż jedynie ja
wydawałam się mieć dość jego przytyków. Nawet James roześmiał się radośnie,
ściskając moją rękę pod stołem.
– Prędzej udam się na łąki pana, biegać z innymi
parzystokopytnymi.
– Merlinie – jęknęłam, chowając twarz w dłoniach.
– Panno Evans!
Uniosłam wzrok, spoglądając w kierunku Profesor McGonagall,
która zatrzymała się przy naszym stole. Jej nienaganny kok zaciśnięty był tego
dnia wyjątkowo ciasno, wystając z boku wysokiej zielonej tiary,
– Pani Profesor – powiedziałam, uśmiechając się do niej.
– Jak być może słyszeliście, tej wiosny, podobnie jak
poprzedniej, odbędą się spotkania zawodowe. Jednakże – zaznaczyła – w związku z
tym, iż jesteście już na ostatnim roku,
chciałabym dodatkowo spotkać się z wami osobiście, tak jak przed SUMami,
żeby omówić wasze dalsze kroki i być może doradzić, pomagając w ostatnich
miesiącach nauki. Będę potrzebowała pomocy pani i pana Pottera w przygotowaniu
tych rozmów, może znaleźliby państwo dzisiaj moment i podeszli popołudniu do
mojego biura?
– Oczywiście – przytaknęłam, kiwając głową.
– Kolejne spotkania zawodowe? – spytała podekscytowana
Alicja, kiedy McGonagall odeszła w stronę stołu nauczycielskiego.
– I prywatne rozmowy doradcze?
– Jeśli chcesz, mogę ci pomóc odegrać się na Łapie –
wyszeptał mi na ucho James, uśmiechając się złośliwie, podczas kiedy reszta
Gryfonów zajęła się podekscytowanymi rozmowami na temat zajęć dodatkowych.
– Co masz na myśli?
– Nie tylko on potrafi ładnie dobierać słowa – powiedział
chłopak, przyglądając mi się uważnie. – Zainteresowana?
– Nawet nie wiesz jak – odpowiedziałam, zerkając na
chichoczącego Syriusza.
–
Usiądźcie – powiedziała Profesor McGonagall, wskazując na dwa fotele naprzeciwko
jej biurka. – Napijecie się czegoś?
– Nie, dziękuję – odpowiedział James, uśmiechając się miło.
– To te dokumenty? – spytałam, kiedy kobieta wyciągnęła w
moim kierunku plik pergaminów.
– Tak, tutaj znajduje się lista rzeczy, których trzeba
dopilnować. Będę musiała poprosić, by zaangażowali państwo pozostałych
prefektów w pomoc w przygotowaniu list dodatkowych zajęć, w związku z tym, iż w
tym roku Profesor Godfray oprócz warsztatów ma
również na głowie prowadzenie lekcji z Obrony przed czarną magią.
– Oczywiście – potwierdził James, kiwając głową.
– Listy do zapisów na terminy rozmów doradczych przekażę wam
w najbliższym czasie. Do tej pory zadbajcie proszę o to, aby wszyscy prefekci
zapoznali się z planem spotkań i rozwiesili listy zapisów w swoich Pokojach
Wspólnych.
– Zajmiemy się tym – zapewniłam ją, a kobieta uśmiechnęła się
lekko w naszym kierunku.
– Jak idą wam przygotowania do egzaminów? – spytała, zerkając
na Jamesa z lekką obawą.
– Stresująco – zaśmiał się chłopak. – Z pewnością nie jest to
bułka maślana.
– Widzę, że zarówno pan, panie Potter, jak i pan Black macie
podobne zamiłowania do mugolskich przysmaków –
powiedziała kobieta, a kącik jej ust zadrgał lekko.
– Dobrze nas pani zna.
– No dobrze, nie będę zabierać wam więcej czasu. Spotkania
zawodowe powinny rozpocząć się początkiem kwietnia, więc mamy jeszcze trochę
czasu. Gdybyście mieli jakiekolwiek pytania, wiecie, gdzie mnie znaleźć.
Gdy wyszliśmy na korytarz, James zagwizdał, obrzucając mnie
rozbawionym spojrzeniem.
– Stara dobra Minnie. Ale
czas zająć się czymś bardziej przyjemnym. Chcesz iść do biblioteki i poszukać
czegoś przydatnego do odegrania się na Syriuszu?
– Masz jakieś pomysły? – zapytałam, uśmiechając się szeroko.
– Pełno.
Gdy jego dłoń wsunęła się w moją, poczułam, jak wypełnia mnie
uczucie szczęścia. James poprowadził nas w kierunku biblioteki, podrzucając
kolejne genialne metody dania nauczki Blackowi.
– Najbardziej podoba mi się wizja igrania ze słowami, które
wypowiada – mruknęłam, zastanawiając się nad jego propozycjami.
– Zatem poszukamy czegoś w tym klimacie – odpowiedział
chłopak, otwierając drzwi i puszczając mnie przodem.
– Myślisz, że mają do tego zaklęcia?
– W trzeciej klasie zaczarowałem jego pióra, żeby zmieniały
“i” na “a jakżeby inaczej”, a skoro dało się to zrobić z przedmiotem
materialnym, to nie widzę powodu, dla którego nie dałoby się tego zrobić z jego
ustami.
– To okrutne – zaśmiałam się, przemykając wąską alejką między
półkami i kierując się w stronę sekcji zaklęć.
– Oko za oko, on zaczarował wszystkie moje pergaminy, żeby
zmieniały mój podpis na jego i w ten sposób to ja dostawałem gorsze oceny.
– Należało ci się – odpowiedziałam, wystawiając mu język,
kiedy zrobił oburzoną minę.
– Okej – mruknął, popychając mnie lekko. – Bo zaraz na ciebie
rzucę jakiś urok.
Znalezienie czegoś przydatnego zajęło nam więcej czasu niż
sądziliśmy. Stosunkowo blisko byliśmy po znalezieniu “Stu metod poprawienia
dykcji”, jednak pojawiła się tam informacja o potrzebie stworzenia talizmanu,
którego energia utrzymywałaby zaklęcie na osobie noszącej go.
– Och, to bardziej skomplikowane niż myślałam – mruknęłam,
próbując znaleźć coś na temat magicznych amuletów, jednak w większości
przypadków księgi opisywały o wiele bardziej skomplikowane przypadki.
– Nie poddawaj się tak łatwo – odpowiedział James,
przerzucając kolejne strony w “Jak odegrać się na największym wrogu:
trzydzieści sposobów na zaklęcie aparycji”.
– Nie poddaję – westchnęłam, przewracając oczami. Już miałam
powiedzieć coś kąśliwego, kiedy mój wzrok padł na obraz, który wydawał mi się
znajomy.
“Magiczne nośniki energii” głosił nagłówek nowego
podrozdziału. Zainteresowana przesunęłam palcem wzdłuż tekstu, wyłapując
poszczególne słowa. Nie to było jednak najciekawsze, a rysunek srebrnego dysku
pokrytego motywami roślinnymi.
– James? – mruknęłam, marszcząc brwi.
– Wiedziałaś, że można zaczarować komuś twarz tak, żeby robił
głupią minę zamiast uśmiechania się? Będę musiał to wykorzystać na Remusie,
jeśli jeszcze raz ochrzani nas za nierobienie notatek na eliksirach…
– James – powtórzyłam, zwracając jego uwagę. – Pamiętasz jak
początkiem szóstego roku zszedłeś w nocy do Pokoju Wspólnego i wpadliśmy na
siebie?
– Lily, nie obraź się, ale nie zapamiętałem każdego naszego
spotkania w Pokoju Wspólnym.
– Na gzymsie kominka był taki wisior – mruknęłam, kręcąc
głową z rozbawieniem i wskazując palcem na rysunek. – A ty mówiłeś chłopakom na
schodach, że znowu zostawili coś na dole. To po to zszedłeś, prawda? Po
talizman?
– Nie wiem, o czym mówisz – odpowiedział, spoglądając na
księgę przelotnie.
– Och, jesteś beznadziejnym kłamcą – powiedziałam, unosząc
brwi.
– Nie kłamię! – oburzył się Gryfon, czerwieniąc się lekko.
– A ja jestem łosiem – rzuciłam, stukając palcem w księgę. –
To na bank było to, pamiętam te rzeźbienia. Co robiliście z nośnikiem energii o
takiej pojemności?
– Prawdziwy Huncwot nie wyjawia swoich tajemnic –
odpowiedział James, udając, że zamyka usta na klucz.
– Ha! – zawołałam zwycięsko. – Czyli jednak!
– Nie mówię tak, nie mówię nie.
– Po co wam to było?
– To już nasza słodka tajemnica.
– Hej! – zawołałam oburzona. – To nie fair.
– Przykro mi – odpowiedział Gryfon, chichocząc.
– Też ci powiem, że to moja słodka tajemnica, jak będziesz
coś ode mnie chciał.
– Nie powiesz – mruknął, uśmiechając się uroczo. – Za bardzo
mnie uwielbiasz.
– Schlebiasz sobie.
– A co cię tak to interesuje – zapytał chłopak, uśmiechając
się w mój ulubiony sposób.
– Bo tak się składa, że przydałby mi się ktoś, kto już takie
nośniki tworzył.
– Masz coś?
– Mam cały plan – powiedziałam, uśmiechając się złowieszczo.
Najtrudniej
było z wyegzekwowaniem pierwszego punktu. Nawet z pomocą Jamesa, do
pierścienia, który Syriusz dumnie nosił na serdecznym palcu prawej ręki udało
nam się dorwać dopiero dwa dni później.
– Proszę – powiedział zdyszany James, podrzucając mi go w
przerwie między zajęciami. – Jesteś pewna, że dasz radę?
– Pff – prychnęłam, obrzucając go oburzonym spojrzeniem. –
Patrz i się ucz.
Zaklęcie samo w sobie nie było tak trudne, jak się tego
spodziewałam. Poprzedniego wieczoru spędziłam półtorej godziny, ćwicząc na
ozdobnej wsuwce do włosów i chociaż byłam w stanie przenieść jedynie część
swojej mocy, tyle powinno wystarczyć do tak prostego uroku.
– Może ja to zrobię – zaproponował James, stając tak, aby
zakryć mnie przed wzrokiem ciekawskich uczniów.
– To moje odegranie się i moja misja – przypomniałam mu, a on
pokręcił głową z rozbawieniem.
– Okej, tylko zaproponowałem.
Przymknęłam oczy, wskazując różdżką na srebrny sygnet i
oczyściłam umysł, próbując skupić się na zaklęciu.
– James – mruknęłam po chwili, uchylając lekko jedną powiekę.
– Nie mogę zebrać myśli, kiedy się tak na mnie patrzysz.
Chłopak przygryzł dolną wargę, ledwo powstrzymując się od
komentarza, ale potulnie odwrócił wzrok.
– Facinum portans
lucem – wyszeptałam inkantację, obracając
lekko różdżkę i z całych sił skupiając się na sygnecie, który po chwili
zajaśniał delikatnym światłem. – Facis
quod ego creo lucem
facit.
Metal rozgrzał się lekko na mojej dłoni, a blask wkrótce
przygasł, pozostawiając jedynie przyjemne uczucie ciepła.
– I jak?
– Gotowe – uśmiechnęłam się, zerkając na Jamesa.
– Merlinie – szepnął chłopak, nachylając się nade mną. – Mam
najgorętszą dziewczynę na świecie.
Moje serce wykonało piruet, kiedy przysunął się i pocałował
mnie miękko, kładąc jedną rękę na mojej talii.
– James – jęknęłam, z trudem odsuwając się i natychmiast
oblewając rumieńcem.
– Powiedz słowo, a przestanę.
– Słowo – mruknęłam, marszcząc nos. W środku walczyłam ze
sobą, próbując nie rzucić się na niego jak prawdziwa lwica, powstrzymywały mnie
jedynie szepty za jego plecami.
– Kłamałem – rzucił, całując mnie jeszcze raz.
Jego usta były tak miękkie. Czułam, jak cała zapadam się w
nim, kiedy moje ciało przylgnęło do niego, jak dwa magnesy. I chociaż pocałunek
nie trwał zbyt długo, kiedy oderwałam się od niego, byłam czerwona jak pomidor.
– Proszę – mruknęłam pod nosem, wsuwając mu pierścień do
ręki. – Lepiej oddaj go, zanim właściciel się zorientuje.
– Syriusz? Proszę cię, ten człowiek bierze godzinne kąpiele.
Dzięki Morganie, że mamy takie długie okienko, bo inaczej musiałbym chyba
wstawać o czwartej, żeby móc skorzystać z łazienki.
Ostatni etap słodkiej zemsty wymagał jedynie wybrania
odpowiedniego momentu, który nadarzył się tego dnia podczas obiadu. James
uśmiechnął się w moim kierunku, kiedy kiwnęłam głową, dając mu znak.
Natychmiast ruszył przodem, zagadując swojego przyjaciela, a ja schowałam się
za chichoczącą Dorcas i ukradkiem wycelowałam
w niego różdżką, szeptając zaklęcie łączące z
talizmanem.
– Konam z głodu – westchnął Syriusz, pocierając lekko swoją
dłoń, jakby wyczuł lekką zmianę temperatury pierścienia, ale jego wzrok szybko
padł na opiekane ziemniaczki i ciemny sos pieczeniowy, a usta rozciągnęły się w
błogim uśmiechu.
– Zjesz to wszystko? – spytałam, widząc, jak nałożył sobie
większość półmiska pieczonych udek.
– Nic się nie bój, pączuszku – mruknął chłopak, a potem
zmarszczył brwi, zdziwiony własnymi słowami. – Pączuszku.
– Och, McGonagall mówiła, że masz słabość do mugolskich
wypieków – zachichotałam.
– Chodziło mi o pączuszka – powiedział, a potem pokręcił
głową, odkładając sztućce. – Pą-czu-szka.
Pączuszka!
– Może poczekaj do deseru – zaproponowała Maryl, wywołując
salwę śmiechu.
– Ty mała rurko z kremem! – zawołał, prawie natychmiast
zatykając sobie usta dłonią i spoglądając na mnie z oburzeniem. – Co mi
zrobiłaś?!
– Nic, makaroniku – odpowiedziałam słodko, powodując kolejny
wybuch śmiechu Gryfonów.
– Na nadziewane eklerki! –zawył Syriusz, czerwieniąc się.
– Czy jeśli ona jest pączuszkiem, ja będę panem pączkiem? –
zapytał rozbawiony James, obrywając w głowę od swojego przyjaciela.
– Tak właściwie, to ty będziesz pączkiem z lukrem –
zachichotałam, wywołując kolejną salwę śmiechu.
– Jak to zrobiłaś? – zapytała Mary, ocierając łzy zbierające
się w kącikach jej oczu.
– To moja słodka tajemnica – mruknęłam, puszczając Jamesowi
oczko.
Wieczór
przyniósł ze sobą deszcz ledwo przedostający się przez gęstą mgłę, która
pokryła tereny wokół zamku. Syriusz nie odzywał się do mnie przez resztę dnia w
odwecie za mój mały fortel, nie przewidział jedynie tego, że zaklęcie
umożliwiało mi igranie nie tylko z pierwotnymi frazami, ale również zdaniami,
które wypowiedział na bieżąco. Całkiem zabawnym stało się zamienianie losowych
słów, kiedy najmniej się tego spodziewał. Biedak nie mógł przewidzieć, które
określenie nagle zmieni znaczenie je jego ustach.
Pozostali Gryfoni traktowali
to jako najlepsze co mogło mu się przydarzyć. Największym fanem był Peter,
który z zachwytem angażował się w rozmowy z Blackiem, zmuszając go do kolejnych
słownych wygibasów. James spoglądał na mnie z dumą, nie mogąc nacieszyć się
widokiem swojego przyjaciela borykającego się z kawałem, który normalnie byłby
zapewne bardzo zabawny, gdyby nie fakt, że dotyczył jego.
Siedząc w zapadającym się fotelu w rogu Pokoju Wspólnego,
ledwo udawało mi się powstrzymać uśmiech, kiedy docierały do mnie ciche
chichoty z drugiego końca pomieszczenia. Kiedy zerknęłam w tamtym kierunku,
Syriusz obdarzył mnie urażonym spojrzeniem, zaciskając mocno usta.
– Trochę minie zanim ci wybaczy – zaśmiał się James,
przysiadając na fotelu po drugiej stronie wąskiego stolika.
– Może nauczy się, że nie warto ze mną pogrywać –
odpowiedziałam ze złośliwym uśmiechem, zamykając podręcznik leżący na moich
kolanach. – Szkoda, że nie nauczył się poprzednim razem, kiedy wygrałam pewien
miesięczny zakład.
– Jesteś okrutna – zachichotał chłopak, opierając się
wygodnie.
– Prawda boli.
– Znam pewien sposób na to, żebyś odzyskała jego względy.
– A kto powiedział, że chcę?
– Jestem prawie pewien, że nie chcesz mieć wroga w Syriuszu
Blacku – odrzekł James, wzruszając ramionami.
– Myślisz, że będzie chciał się zemścić?
– Już wypytuje się mnie o to, jak to zrobiłaś. W końcu
znajdzie sposób na to, żeby pozbyć się zaklęcia.
– Wiesz co? – spytałam, przyjmując na twarz wyraz głębokiego
zastanowienia. – Mam pomysł. Możesz powiedzieć mu, że powiem mu jak zdjąć urok,
jeśli on powie mi po co był Wam ten ogromny talizman wypełniony po brzegi
ładunkiem magicznym.
– Już ci mówiłem, że…
– Tak, tak, to wasza słodka tajemnica. W takim razie mój mały
kartel również pozostanie w ukryciu.
– Jesteś niemożliwa – mruknął James, kręcąc głową.
– Za to mnie kochasz – odpowiedziałam, zwężając oczy. Chłopak
uniósł obie brwi, wpatrując się we mnie w rozbawieniu, a ja poczułam, jak
delikatny rumieniec wypłynął na moje policzki. Uwielbiał sprawiać, że nawet
proste słowa nabierały nowego znaczenia, zawstydzając mnie w ciągu ułamka
sekundy. – Gnojek – mruknęłam, wywracając oczami.
– Za to mnie kochasz – powtórzył, chichocząc pod nosem.
Uśmiechnęłam się, czując przyjemne gilgotanie w podbrzuszu.
– Więc co to za pomysł? Na zjednanie sobie Syriusza?
– Mała dywersja – powiedział James, wzruszając ramionami.
– Kolejny kawał?
– Udowodniłaś, że jesteś godna współpracy. Mogłabyś się
przydać.
– No nie wiem – westchnęłam. – W moim życiu jest już
wystarczająco dużo tajemnic.
– Przemyśl to, bo świetnie być się wpasowała w nasz mały
plan.
– A więc jest już jakiś plan?
– Powiem ci, jak się zgodzisz. Inaczej mogłabyś pokrzyżować
nam szyki.
– O niczym innym nie marzę – mruknęłam, przewracając oczami.
– W końcu jesteś prefektem, w dodatku naczelnym.
– Ty też – przypomniałam mu, stukając palcem w jego ułożoną
na stole dłoń.
– To tylko przykrywka – szepnął konspiracyjnie, splatając
nasze dłonie razem.
– Tak? – zachichotałam, oblizując usta.
– Mhm – powiedział, pochylając się nad stolikiem. – Pozwala
mi niezauważalnie przemykać korytarzami i zawsze mieć alibi. No i działa jak
magnes na kobiety.
– O widzisz – mruknęłam, unosząc obie brwi. – Czyli mówisz,
że odznaka pozwoliła ci zaliczyć kilka randek?
– No pewnie – żachnął się Gryfon, przyciągając mnie bliżej
siebie. – Dzięki niej mogę też zrobić to – wyszeptał, muskając moje usta.
– James – szepnęłam, odsuwając się i chowając za kurtyną
włosów, kiedy w pomieszczeniu rozległy się gwizdy.
– Uwielbiam, kiedy się rumienisz.
– Pff – prychnęłam, zapadając się w fotelu i unosząc książkę,
za którą miałam nadzieję się schować.
– Daj mi znać, jak się namyślisz w sprawie kawału.
– Mhm – mruknęłam, kręcąc głową. – Będziesz pierwszy, który
się dowie.
Wraz z połową marca nadeszły jeszcze większe ulewy, a woda w jeziorze wezbrała,
zalewając płytki brzeg na wschód od zamku. Dni zaczynały wydłużać się, a
temperatura stopniowo podwyższać, chociaż ciężko było zauważyć różnicę w
strugach zimnego deszczu. Rozdane przez nas ulotki dotyczące spotkań zawodowych
cieszyły się sporą popularnością – coraz więcej uczniów zainteresowanych było
kontynuacją kursów z zeszłego roku. Wywołało to wiele długich rozmów u
siódmoklasistów, dotyczyło to bowiem naszej bezpośredniej przyszłości, która
rozwijała się przed nami w zaskakująco szybkim tempie.
Kiedy na tydzień przed urodzinami Jamesa sowy zalały Wielką
salę, uczniowie, którzy otrzymali Proroka Codziennego mieli nietęgie miny.
– Spójrzcie na to – powiedziała Alicja, odwracając gazetę w
naszym kierunku. Błyskające fleszami aparatów zdjęcie na głównej stronie
przedstawiało zawalony pasaż handlowy na północy Anglii, nad którym unosił się
połyskujący złowrogo mroczny znak.
– “Śmierciożercy
atakują: Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolo-Wymawiać wypowiada wojnę mugolakom”?!
– przeczytała Dorcas, robiąc wielkie oczy.
Dookoła nas rozlegało się coraz więcej wzburzonych głosów wraz z ilością osób,
które otrzymywały poranną pocztę.
– Piszą tu, że to już czwarty w tym miesiącu atak wymierzony
w czarodziei urodzonych w mugolskich rodzinach
– powiedział Remus, wpatrzony w swoją kopię.
– A niech to rurki z kremem – rzucił Syriusz, nie zauważając
nawet działania zaklęcia. Jego pięści zacisnęły się bezwiednie, kiedy spoglądał
Lupinowi przez ramię.
– Ale tym razem zginęły dziesiątki mugoli – wyszeptała
Alicja, wpatrując się w artykuł.
– To chore – mruknęła Maryl. – Komu o zdrowych zmysłach aż
tak przeszkadza czyjeś pochodzenie?
– Niektóre stare rody zwracają dużą uwagę na czystość krwi –
powiedział Peter, spoglądając lękliwie na Syriusza, który pobladł, wpatrując
się w bezruchu w stół Slytherinu. Kiedy
podążyłam za jego wzrokiem, dostrzegłam bladą twarz jego brata i nachylonych
wokół niego Ślizgonów. W jednym z nich
rozpoznałam Evana Rosiera,
szeptajacego gorączkowo ze Snapem.
– Co jest oczywistą głupotą – mruknęłam, kopiąc lekko Jamesa
pod stołem i wskazując głową na jego przyjaciela.
– Dokładnie – potwierdził, kiwając głową.
– To straszne…
– Jak mamy nie bać się skończyć szkoły i wrócić tam?
– spytała Mary, wskazując w kierunku fotografii.
Jej pytanie zawisło między nami, powodując, że każdy ucichł.
Powiedziała dokładnie to, o czym wszyscy myśleliśmy. Jeśli tak wyglądało życie
na zewnątrz, jak mieliśmy bez obaw po raz ostatni opuścić mury tego zamku?
Kiedy później szliśmy w stronę sali zaklęć, James pociągnął
mnie za ramię, zmuszając, byśmy zostali z tyłu.
– Zastanowiłaś się już nad moją propozycją?
– Jaką?
– Udziału w najlepszym do tej porze kawale semestru
oczywiście – powiedział, przewracając oczami.
– No nie wiem…
– Pomyśl o Syriuszu, przyda mu się trochę oderwania od
smutnej rzeczywistości.
– To szantaż emocjonalny – wypomniałam mu, na co chłopak
uśmiechnął się szeroko.
– Czyli się zgadzasz?
– A czy przestaniesz mnie męczyć, jeśli się zgodzę?
– Nigdy. To co, omówimy to dzisiaj?
– Nie, dzisiaj jestem zajęta.
– Czym? – spytał, unosząc brwi.
– To moja słodka tajemnica – odpowiedziałam, wystawiając mu
język.
Planowałam naukę z Mary, ale widok jego zirytowanej miny za
każdym razem, kiedy wypowiadałam te słowa sprawiał, że nie mogłam się
powstrzymać. Chociaż nie mogłam go zmusić do podzielenia się ze mną historią
talizmanu, w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że większą przyjemność
czerpałam z samej formy torturowania go faktem, iż nie chciał mi nic
powiedzieć, niż gdybym się dowiedziała. Nazywanie wszystkiego słodką tajemnicą
było idealnym odegraniem się, za zawstydzanie mnie za każdym razem, kiedy
pojawialiśmy się razem w miejscu publicznym.
– Jesteś niemożliwa. Zatem jutro, podczas porannego okienka,
czekaj przy zejściu do lochów.
– Obym tego nie żałowała – mruknęłam, kręcąc głową, kiedy
posłał mi całusa w powietrzu.
Gdy
przybyłam na miejsce, James stał już oparty o kamienną ścianę, przyglądając mi
się z ekscytacją.
– Czy teraz dowiem się w końcu, co to za kawał i do czego ci
jestem potrzebna? – spytałam, wywołując u niego cichy śmiech.
– Ciebie też miło widzieć – powiedział ciepło, odrywając się
od ściany i podchodząc bliżej mnie. Gdy schylił się i pocałował mnie
przelotnie, mały diabełek na moim ramieniu zatańczył kankana, wykonując okrzyk
bojowy.
– Cholera – szepnęłam, gdy odsuwał się, próbując zachować
spokój. – Musisz przestać tak robić.
– Jak? Tak? – spytał, przyciągając mnie do siebie tak
niespodziewanie, że z mojej piersi wyrwał się zduszony okrzyk. Gdy pocałował
mnie ponownie, moje kolana prawie ugięły się pod ciężarem bezwładnego ciała.
Tym razem pocałunek był powolny i długi, jakby nigdzie się nie spieszył. Jego
ręka wciąż spoczywała na mojej talii, kiedy w końcu oderwaliśmy się od siebie,
a on spojrzał na mnie w mój ulubiony sposób.
– Tak – mruknęłam, rumieniąc się. – Dokładnie tak.
Chłopak zachichotał, a jego wolna dłoń splotła się z moją,
kiedy pociągnął mnie w stronę lochów.
– Co tutaj robimy?
– Zapewniamy mi świetne alibi.
– Co będzie twoim alibi?
– Raczej kto – poprawił mnie James.
– O nie – mruknęłam, zatrzymując się. – Nie będę się z tobą
obściskiwać na oczach uczniów!
– Jak bardzo kusząco to brzmi, to niestety nie mój plan.
– Więc co nim jest?
– Kochana Judy Marshall, największa plotkara Hogwartu,
która tak się składa, że ma właśnie podwójne eliksiry – powiedział, ciągnąc
mnie przed siebie. – A jak może dobrze pamiętasz, Slughorn zawsze wypuszcza
piątoklasistów na krótką przerwę od ważenia eliksiru nawożącego w trakcie
cotygodniowych podwójnych zajęć, który jest głównym projektem zaliczeniowym w
marcu.
– Widzę, że wszystko zaplanowałeś – zauważyłam z podziwem.
– Przerwa potrwa dokładnie pięć minut, a twoim zadaniem
będzie jedynie upewnić się, że Judy nas zobaczy.
– Czemu moim zadaniem, skoro będziemy tam oboje?
– Nie do końca. Widzisz, ja bowiem będę już w składziku
Profesor Hooch.
– Co?!
– Pierwszy etap, ja będę mówił, ty siedź cicho – powiedział
James, pukając do drzwi klasy eliksirów.
– Proszę!
– Dzień dobry, Profesorze – odpowiedział chłopak, otwierając
drzwi i wchodząc do środka. Głowy Puchonów i Krukonów
odwróciły się w jego kierunku, obrzucając naszą dwójkę zaciekawionym
spojrzeniem, kiedy potulnie podążyłam za Jamesem, który ruszył w stronę biurka
nauczyciela. – Jak zapewne pan wie, Profesor McGonagall prosiła nas o pomoc w
przygotowaniach do spotkań zawodowych, w związku z czym musimy sprawdzić
dostępność różnych składników potrzebnych do szkoleń. Czy miałby pan coś
przeciwko, gdybyśmy zaglądnęli do składziku i sprawdzili, czy nie będzie trzeba
czegoś domówić przed rozpoczęciem zajęć?
– Och, ależ oczywiście – potwierdził Profesor Slughorn,
kiwając ochoczo głową. – Interesuje was coś konkretnego?
– Głównie podstawy eliksirów odtruwających i leczniczych na
zajęcia magomedyczne z Panią Winfred.
– Naturalnie, wszystko powinno być na swoim miejscu, ale
gdybyście mieli problem ze znalezieniem czegokolwiek, zgłoście się do mnie.
Jestem swojego rodzaju specjalistą od ważenia eliksirów leczniczych, więc
zdecydowanie pomyślę nad zgłoszeniem się do Pani Winfred,
może poruszę ten temat z Minerwą…
– Oczywiście, szepniemy o Panu dobre słowo.
– Coś ty wymyślił? – szepnęłam, kiedy opuszczaliśmy klasę,
odprowadzani szeptami uczniów.
– Zobaczysz – odparł James, zamykając za sobą starannie drzwi
i zerkając na zegarek. – No dobrze, do przerwy zostało pół godziny, powinno
wystarczyć.
– Wystarczyć na co?
– Na udanie się tam i z powrotem. Ty moja droga – powiedział,
prowadząc mnie na prawo w kierunku składziku – zostaniesz tutaj.
– Co?
– Będziesz pilnować, czy ktokolwiek idzie, a jeśli tak się
stanie, odegrasz długą i przekonującą scenę dobijania się do drzwi, jakobym
zamknął się tam sam.
– Chyba żartujesz – mruknęłam, otwierając usta.
– Najważniejsze to to, żebyś została tutaj aż do przerwy,
tak, żeby Judy dokładnie zobaczyła, jak mówisz do drzwi. Wyjdzie pomyszkować na
sto procent, od razu wyniuchała temat do plotek.
– I jak niby to udowodni, że będziesz w środku?!
– Bo pod koniec przerwy wyjdę ze środka.
– Niby jak?!
– Zaufaj mi – powiedział James, mrugając do mnie.
– A co, jeśli coś pójdzie nie tak? Co, jeśli ktoś cię
przyłapię, a ja będę stała tutaj jak kompletny debil…
– Właśnie dlatego – przerwał mi chłopak, sięgając do tylnej kieszeni spodni – mamy to. Musiałem przekonać Syriusza, że nie zepsujesz ich, a później zwrócisz w stanie idealnym do rąk własnych.
– Po co dajesz mi lusterko? – mruknęłam, unosząc jedną brew
do góry.
– To nie jest zwykłe lusterko – odparł Rogacz, uśmiechając
się chytrze. – Sama zobacz. Weź je i powiedz moje imię.
– James… – westchnęłam, spoglądając przelotnie na przedmiot w
mojej dłoni, jednak ku mojemu zdziwieniu nie dostrzegłam w nim swojego odbicia,
a uśmiechniętą twarz chłopaka.
Z mojej piersi wydostał się zduszony okrzyk, a James
zachichotał, puszczając mi oczko.
– To lusterka dwukierunkowe – wyjaśnił, rozbawiony moją
reakcją. – Przekazują obraz między połączoną ze sobą parą, wystarczy
wypowiedzieć imię. W ten sposób, nawet będąc bardzo daleko – powiedział,
cofając się powoli do tyłu – możesz ze mną rozmawiać.
– To po to wam był nośnik mocy? – spytałam podejrzliwie,
spoglądając ponownie na jego uśmiechnięte odbicie.
– A czy przestaniesz mnie męczyć, jeśli powiem tak? – zapytał
chłopak, cytując moją wczorajszą odpowiedź. Jego głos brzmiał głośno i
wyraźnie, jakby stał tuż obok mnie, chociaż w rzeczywistości był już dobrych
sześćdziesiąt stóp dalej.
– Czyli nie – odpowiedziałam, odwzajemniając uśmiech.
– Stój na czatach, a jak zacznie się przerwa, wsuń lusterko
pod drzwi.
– To twój genialny plan?
– Musisz przyznać, że to idealne alibi.
– Tylko jeśli nie dasz się złapać – powiedziałam z przekąsem.
– Od tego mam to – mruknął, machając przed lusterkiem
peleryną niewidką.
– No proszę – pochwaliłam go, wywołując u niego chichot. –
Więc co teraz, jaki jest plan? Co z resztą, podczas kiedy ty będziesz się
włamywać… tam, gdzie chcesz się włamać.
– No wiesz co – odpowiedział, zarzucając na siebie pelerynę.
– Bo pomyślę, że mnie nie słuchałaś.
– Słuchałam każdego słowa – zapewniłam go, przysiadając na
ziemi i opierając się o drzwi, oglądając, jak przemyka korytarzem w kierunku
Sali Wejściowej. – Po co w ogóle to wszystko? Co chcesz ukraść?
– Pożyczyć – poprawił mnie James półszeptem rozglądając się w
obu kierunkach przed wyłonieniem się z lochów. – Kilka szkolnych mioteł.
– I co dalej?
– Syriusz będzie czekał na pakunek w łazience na pierwszym
piętrze.
– A jego alibi?
– To pewna urocza dama z Domu Borsuka. Aktualnie są razem na
przemiłej randce w alkowie za posągiem Bogdana Miłego. Gdy dam mu znak, powie
jej, że musi na chwilę udać się na stronę, a w łazience przejmie ode mnie
miotły potraktowane zaklęciem kameleona. Nie utrzymuje się dość długo, ale
wystarczy, żeby mógł je przetransportować na trzecie piętro przy okazji
zaklęcia lewitacji odprowadzając uroczą Jackie
na Transmutację, gdzie McGonagall zobaczy, jak wita się z Remusem i Peterem,
którzy wyjdą z jej gabinetu po rozmowie na temat wypracowania na kolejne
zajęcia. Remus zawsze był najlepszy w zaklęciach opóźniających, więc zajmie się
odpowiednimi urokami, które aktywują się dopiero w trakcie lunchu, a Peter
przekradnie się później po korytarzach, rozmieszczając siejące spustoszenie
miotły w różnych kluczowych punktach zamku.
– I każdy będzie miał alibi – mruknęłam, kręcąc głową z
niedowierzaniem. – Teoretycznie każdy z Was będzie widziany przez kogoś, kto
potwierdzi, że nie mogliście tego zrobić.
– Zbrodnia idealna – wyszczerzył się James, przemykając przez
błonia.
– Jestem pełna podziwu.
– A tak w nas nie wierzyłaś.
Na moment zamilkłam, opierając głowę o drewniane drzwi do składziku i uśmiechając się do odbicia lusterka. James dotarł na miejsce, a kilka minut później był już w drodze do zamku, z naręczem szkolnych mioteł ukrytych pod peleryną.
– Jesteś tam? – spytałam poruszając się niespokojnie. Do
przerwy nie zostało zbyt wiele czasu, a w związku z brakiem miejsca, chłopak
przycisnął lusterko do swojej piersi.
– Wciąż po drugiej stronie – zapewnił mnie Rogacz. – Jak się
bawisz?
– Samotnie.
– Już niedługo.
– Lepiej się pospiesz – szepnęłam z niepokojem.
– Spokojna twoja rozczochrana.
– Co mam mówić? Kiedy wyjdą uczniowie?
– Coś o tym, żebym cię wpuścił, jak zgaduję.
– Na pewno ty wymyśliłeś ten plan? – westchnęła, przewracając
oczami.
– Po prostu mi zaufaj.
Uśmiechnęłam się, lecz zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, drzwi
na lewo ode mnie otworzył się, a strumień uczniów wylał się na korytarz.
– Cholera – szepnęłam, w panice wpychając lusterko pod drzwi.
– James! Otwieraj!
Natychmiast poczułam, że cała się czerwienię, kiedy
podniosłam się i załomotałam w drzwi, zwracając na siebie uwagę piątoklasistów.
– Otwórz te drzwi, słyszysz? – zawołałam, bezradnie pukając
do pustego schowka. – To nie jest zabawne!
– Nie, dopóki nie zgodzisz się na fioletowe poduszki! –
dobiegł mnie stłumiony głos Jamesa z wnętrza.
– Co?! – spytałam, otwierając szeroko oczy.
– Nie zgodzę się z tobą zamieszkać, dopóki nie obiecasz mi
fioletowych poduszek! I zestawu porcelanowych filiżanek cioci Clarence!
– Merlinie – jęknęłam, kiedy kilka osób za moimi plecami
parsknęło śmiechem. – Co ty wyprawiasz? – dodałam szeptem.
– Nie wyjdę, dopóki nie obiecasz! – rozległ się kolejny
okrzyk.
– Ale czemu fioletowe? – zawołałam, marszcząc nos w
przypływie zażenowania.
– Bo tylko takie będą pasować do narzuty z Kopii z Inverness!
– James – jęknęłam, próbując zachować twarz. – Czy możemy
porozmawiać o tym później? Nie przy świadkach – zawołałam, kładąc nacisk na
ostatnie słowo.
– Wspólne zamieszkanie po Hogwarcie
to dla ciebie niewygodny temat?!
– Merlinie – wyjąkałam, będąc czerwona jak piwonia.
– Dobrze się bawisz? – doszedł mnie szept przy moim lewym
uchu.
– Ach! – wrzasnęłam, podskakując jak oparzona.
– Spokojnie – zachichotało cicho powietrze koło mnie.
Obserwowałam, jak na moich oczach klamka zadrgała, a drzwi uchyliły się,
zasłaniając widok przyglądającym się mi Puchonom,
w tym przejętej Judy, która zerkała na mnie z wypiekami na twarzy. Po chwili
przestrzeń przede mną zadrgała, a moim oczom ukazała się ręka Jamesa, który
powoli ściągnął z siebie pelerynę niewidkę i schował ją pod szatę.
– Czyś ty oszalał?! – zawołałam, uderzając go w pierś.
– Ała!
– Ała?! Zaraz dopiero
będziesz miał ała!
James zachichotał, wychodząc ze schowka i zamykając za sobą
drzwi.
– Inwentarz sprawdzony, wszystko się zgadza. Lepiej zbierajmy
się na Obronę przed czarną magią, bo Profesor Godfray
nie znosi spóźnialskich.
I zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, pociągnął mnie przez
przyglądający nam się tłum, nie zwracając uwagi na moją oburzoną minę.
– Uduszę cię! Nie mogłeś wymyślić czegoś, co nie zawierałoby
upokorzenia mnie przed innymi uczniami?!
– Gdybym powiedział ci wcześniej, nie byłabyś taka
przekonująca.
– Diabeł wcielony – warknęłam, wciąż zła.
Ciężko było mi się skupić na zajęciach, które na moje
nieszczęście okazały się praktyczne, co oznaczało, że co drugie zaklęcie
posyłałam w zupełnie innym kierunku niż zamierzałam, co skończyło się zadaniem
dodatkowych ćwiczeń z zaklęć ofensywnych. Syriusz uznał to za wystarczającą
karę za rzucenie na niego zaklęcia zamiany słów i w końcu przestał piorunować
mnie wzrokiem.
– A czy w waszym wspólnym mieszkaniu załatwicie dla mnie
fioletowy koc do tych fioletowych poduszek, pączuszku? Będzie jak znalazł na
liczne nocowania.
Najgorsze było jednak to, że ponieważ zaczął sam używać słów,
które zmieniałam, straciłam jedyną przewagę, jaką przeciwko niemu miałam.
– Zabiję cię – mruknęłam do Jamesa w akompaniamencie śmiechu
Gryfonów.
Zaczarowane miotły okazały się hitem miesiąca. Sprytne
zaklęcie opóźniające Remusa zdało egzamin, powodując, że pierwsze efekty kawału
zobaczyliśmy na spóźnionych uczniach pojawiających się w Wielkiej Sali na
obiad.
Osiem mioteł zostało zaklętych tak, aby każda dawała inny
efekt.
– Ta na drugim piętrze rozsypuje brokat – szepnął Lupin,
nachylając się nade mną, kiedy przyglądałam się obsypanej na złoto dziewczynie
z czwartego roku.
– Moją faworytką jest ta, czająca się pod salą zaklęć –
zachichotał Syriusz wskazujący na Ślizgonów
pokrytych ptasim pierzem.
– Więc każda zrzuca jakiś inny balast? – spytałam.
– Powiedzmy – potwierdził Remus.
– Co, jeśli ktoś po prostu spróbuje je złapać i gdzieś
zamknąć? Słyszałam, że szkolne miotły nie są zbyt szybkie.
– Nie martw, o to też zadbaliśmy. Jak tylko wyczują, że ktoś
je ściga, dostaną nadszybkości.
– Jesteście niemożliwi – westchnęłam, przewracając oczami na
widok szczerzących się Huncwotów.
– Nie tylko my – zachichotał Peter, wprawiając pozostałych
Gryfonów w śmiech.
Wraz z upływem czasu, kawał z miotłami uplasował się w top dziesięciu kawałach tamtego roku. Co prawda przedostawanie się przez zamek usiany
przeszkodami było wyjątkowo trudne, ale wynagradzał to widok roześmianych
uczniów, urządzających bitwę na pianę i udających kurczaki. Filtch
miał nieco odmienne zdanie. Syriusz mówił prawdę i ilekroć ktoś próbował je
złapać, miotły dostawały nadludzkiego przyspieszenia, przemykając korytarzami
tak szybko, że równie dobrze mogły teleportować się na drugi ich koniec. Remus
dołożył również całkiem sprytne zaklęcie odbijające, które sprawiło, że choć
kilkoro osób próbowało wykończyć kawał sprytnym Finito, ich pomysł
kończył się na fiasku. Po trzecim dniu miotlanego
terroru doszliśmy do wniosku, że nauczycielom musiało być na rękę całe to
zamieszanie, żadne z nas bowiem nie wierzyło, że McGonagall czy Flitwick nie
poradziliby sobie z kupą zaczarowanych patyków. Clarie
dobrze zauważyła, że odkąd pojawiły się przeszkody na korytarzach, liczba bójek
i zaczepek, które pojawiły się po opublikowaniu artykułu o Śmierciożercach
znacząco zmalała. Cała operacja miała jeszcze jeden potężny plus – dała mi
pomysł na prezent urodzinowy dla Jamesa, nad którym główkowałam od dłuższego
już czasu.
W ostatni weekend przed wielką okazją wymknęłam się z zamku
korzystając z faktu, iż wszyscy udali się na trzecie piętro, gdzie Puchoni
urządzali bitwy w pianie. Dostanie się do składziku Pani Hooch było dużo
trudniejsze, odkąd ktoś dobrał się do szkolnych mioteł, na szczęście nie było
żadnego zamka, z którym nie poradziłaby sobie słynna wsuwka do włosów. Kiedy
moim oczom ukazała się jedna rzecz, na której mi zależało, poczułam, jak
wypełniła mnie ekscytacja.
– Jeśli wszystko pójdzie dobrze, na pewno ci się spodoba –
szepnęłam sama do siebie pod nosem, wyobrażając sobie jego uśmiech i chowając
zdobycz głęboko na spód torby.
Przemknięcie się z powrotem podczas unikania ataku
rozhulanych mioteł było dużo trudniejsze, ale kiedy w końcu dotarłam do Wieży Gryffindoru,
byłam pełna podekscytowania.
– A ty co tu robisz?
Odwróciłam się, spoglądając na zbiegającego po schodach
prowadzących do męskich dormitoriów Jamesa. Jego włosy były lekko mokre na
końcach, a biała koszula niezapięta do samego końca.
– Mogę ci zadać to samo pytanie – odpowiedziałam,
automatycznie zaciskając palce na torbie.
– Brałem udział w bitwie w pianie i wygrałem – powiedział
James, unosząc brwi. – Niestety moja koszula była w opłakanym stanie. Chyba
zabarwienie piany na różowo nie było najlepszym pomysłem.
– Och, no tak.
– A ciebie gdzie wywiało?
– Skąd wiesz, że nie było mnie na trzecim piętrze?
– Myślę, że chyba bym cię zauważył – mruknął, stawiając kilka
kroków w moim kierunku. – Gdzie byłaś?
– To moja słodka tajemnica.
– Och, mam już tego dosyć – warknął James, łapiąc mnie za
rękę i ciągnąc w kierunku, z którego przyszedł.
– Co robisz?
– Rozwiązuję tą durną przepychankę.
Chłopak poprowadził mnie schodami w górę, a później do
swojego dormitorium. Kiedy zamknął za nami drzwi, zaskoczona spojrzałam na
niego, ale uciszył mnie jednym machnięciem ręki.
– Pracowaliśmy
nad tym latami. Po wszystkich wyskokach i nocnych eskapadach
zapisywaliśmy wszystko, co udało nam się dowiedzieć o zamku. Tak na dobrą
sprawę, to był pomysł Petera – zaśmiał się, otwierając swoją szafkę nocną i
szukając czegoś w szufladzie. – Syriusz narzekał, że wciąż się gubił w
północnym skrzydle przez te przeklęte ruchome schody, a Pete na to “więc
narysujmy mapę, jak będziesz miał to wszystko na mapie, to przestaniesz się
gubić”. No i narysowaliśmy.
Kiedy wyprostował się, w jego rękach znajdywał się gruby,
poskładany pergamin. Wpatrywał się chwilę w niego bez ruchu, a później podniósł
wzrok i spojrzał na mnie, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Ślęczeliśmy nad
nią cały trzeci rok. A później, kiedy wróciliśmy po wakacjach, odkryliśmy
kolejne tajne przejścia i ukryte pokoje. Remus podsunął nam pomysł,
zastanawiając się, co jeszcze może skrywać zamek. Więc wzięliśmy sobie za punkt
honoru odnalezienie wszystkiego. No i zaczęliśmy się wymykać prawie
każdej nocy, żeby poszukiwać kolejnych tajemnic. Byliśmy półprzytomni na
lekcjach, ale nic nie mogło nas powstrzymać. No, może poza Lunatykiem. Kiedy
McGonagall dorwała nas przed świętami i zagroziła dodatkowymi zajęciami z
Transmutacji, zmusił nas do nauki i musieliśmy trochę odpuścić. Do końca roku
pracowaliśmy nad tym, by była najdokładniejsza.
– Pamiętam to – mruknęłam z półuśmiechem na ustach. – Dorcas
śmiała się, że to dojrzewanie wyciska z was resztki energii.
– Dojrzewanie? – zaśmiał się James.
– To wtedy Syriusz urósł chyba o głowę w jedne wakacje –
przypomniałam mu. – I przestałeś brzmieć jak dziewczyna.
– Och, już wtedy interesowało cię jak brzmię? To urocze.
– Chciałbyś, nie znosiłam cię na czwartym roku.
– Dlaczego? – zapytał, nie mogąc ukryć rozbawienia.
– Bo wszędzie cię było pełno, nie mogłam się ciebie pozbyć.
To był rok, w którym w końcu dostałam zaproszenie do Klubu Ślimaka i robiłam
wszystko, żeby utrzymać jak najlepsze stopnie a ty mi w tym bardzo przeszkadzałeś.
Chłopak roześmiał się, pocierając kark wolną dłonią.
– Tak… To były czasy.
– Więc… to mapa? Potrzebowaliście talizmanu do stworzenia
mapy?
– Mhm. Udoskonalenie jej było pomysłem Syriusza. Uznał, że
świetnie byłoby, gdybyśmy mogli widzieć, gdzie są nauczyciele w trakcie
dyżurów, żeby móc lepiej planować kawały. Spędziliśmy miesiące, próbując
odnaleźć i prawidłowo rzucić zaklęcia śledzące, ale nawet to nie spełniało do
końca swojej funkcji. Widzisz, te zaklęcia zazwyczaj szybko się wyczerpywały i
trzeba je było odnawiać, a rzucenie ich nie zawsze nam wychodziło. A później, w
piątej klasie, Snape… – James przerwał, spoglądając na mnie z krzywą miną. –
Strasznie czepiał się Remusa i Petera. Łapa uważał, że gdybyśmy wiedzieli,
gdzie Snape łazi, moglibyśmy się na nim odegrać. Remus uważał, że mógłby go
unikać. Nie wiem kto wpadł na to pierwszy, ale wkrótce stało się jasne, że nie
wystarczało nam już śledzenie poszczególnych osób. Chcieliśmy wiedzieć, gdzie
znajdują się inni, wszyscy, którzy przebywali na terenie zamku. Ale takie
zaklęcie wymagało niesamowitej mocy, mocy, którą nie dysponowaliśmy w wieku
piętnastu lat. Wtedy wpadłem na trop talizmanów. Potrzebowaliśmy przenieść
zgromadzoną tak moc na pergamin, na tyle dużą, aby była w stanie zasilać go jak
najdłużej się dało. Więc metodą prób i błędów udało nam się. W wolnych chwilach
pracowaliśmy nad zaklęciami przenoszącymi, ale nie mogliśmy przesadzać. Każde
przeniesienie mocno nas osłabiało, a w grę wchodziły również pełnie, nie
mogliśmy sobie pozwolić na stracenie jej zbyt wiele zbyt blisko przemiany.
Zajęło nam to kilka miesięcy. Sami byliśmy w stanie animować mapę małymi
częściami, na krótkie okresy czasu. Dopiero na szóstym roku udało nam się
dokończyć dzieło.
– To ten talizman widziałam w Pokoju Wspólnym – szepnęłam. –
Ten, którym ją stworzyliście?
– Tak.
James przyglądał mi się przez chwilę tajemniczo, a potem
uśmiechnął się, jakby w czymś się upewnił.
– Lily, przedstawiam ci mapę Huncwotów. Uroczyście
przysięgam, że knuję coś niedobrego.
Ostatnie słowa wypowiedział wskazując różdżką na pergamin, po
którym ułamek sekundy później rozlały się czarne fale, powoli nakreślające
szablon zamku.
Z zachwytem zbliżyłam się, spoglądając na pierwszą stronę i
pseudonimy czterech Gryfonów, znajdujące się na jej samej górze.
– To… to jest niesamowite – westchnęłam, kręcąc z
niedowierzaniem głową. James podsunął pergamin w moją stronę, a ja ujęłam go w
dłonie, nie mogąc wyjść z podziwu. Każda linia, każdy kamień idealnie
odwzorowywały wygląd zamku, ale nie to było najbardziej niesamowite.
Dostrzegłam je dopiero po chwili: dziesiątki kropek poruszających się jak
pszczoły w ulu z małymi przypisanymi do nich dryfującymi nazwiskami.
– I możecie w ten sposób zobaczyć lokalizację każdej osoby w
zamku?
– Tak. Spójrz – powiedział, rozkładając mapę i wskazując na
trzecie piętro, na którym wciąż znajdowało się skupisko uczniów. Wśród nazwisk
po chwili udało mi się odnaleźć znajomych Gryfonów, tłoczących się po jednej
stronie okręgu.
– To naprawdę… – zaczęłam, podnosząc wzrok na Jamesa,
próbując odnaleźć słowa, które zgubiły się gdzieś po drodze z mojej głowy do
ust. – I jest tutaj każde pomieszczenie? Nawet Pokoje Wspólne?
– Nie ma jedynie Pokoju Życzeń – wyjaśnił uśmiechnięty
chłopak. – Podejrzewamy, że jest nienanoszalny.
– Niesamowite – wyszeptałam, ponownie spoglądając na
poruszające się kropki.
– Teraz już wiesz, że nawet gdybyś chciała, nie ukryjesz się
przede mną – zażartował James.
– Hm – mruknęłam, czując jak na moje usta wypływa uśmiech.
Powoli złożyłam mapę, spoglądając na przypatrującego mi się chłopaka. – Myślę,
że dałabym się radę przed tobą schować.
– Tak? – zapytał z powątpiewaniem, obserwując, jak postawiłam
pierwszy krok do tyłu.
– Mhm – kontynuowałam, powoli cofając się.
– A niby jakbyś to zrobiła?
– Zabrałabym ci to – odpowiedziałam, machając mapą. James
uśmiechnął się do mnie z przekąsem, ruszając za mną.
– Nie zdążyłabyś uciec.
Z mojej piersi wyrwał się głośny śmiech, kiedy chłopak rzucił
się w moim kierunku, a ja wpadłam do łazienki, próbując zamknąć za sobą drzwi.
Był dużo szybszy – z łatwością powstrzymał mnie od ich domknięcia, wsuwając
rękę w szparę i popychając je do tyłu.
– Nieee! – zaśmiałam się, zataczając się do tyłu, kiedy wpadł
do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi.
– I co teraz?
– Błagam o wybaczenie – zachichotałam, wyciągając przed
siebie rękę, jakby mogło mnie to przed nim ochronić.
– Teraz? Teraz to możesz się jedynie poddać – zawołał, łapiąc
mnie w pasie i unosząc do góry.
– James! – pisnęłam, wybuchając głośnym śmiechem, kiedy
okręcił mnie wokół własnej osi.
– I kto teraz jest górą?!
– Teoretycznie… – zaczęłam, jednak chłopak opuścił mnie, a ja
zachichotałam, kiedy zaczął łaskotać mnie w brzuch. – Nie! Puść, puść!
– Kto jest górą?
– Ty – zaśmiałam się, próbując się odsunąć. – Wygrałeś!
Kiedy oparł swoje czoło o moje, a jego klatka unosiła się
szybko od śmiechu, zrozumiałam, że mogłabym tak w nieskończoność. Jego uśmiech
i wzrok sprawiały, że wszystko stawało się odrobinę lepsze, odrobinę
łatwiejsze. Gdy jego usta po raz pierwszy musnęły moje, westchnęłam, zarzucając
ręce na jego szyję. Pachniał obezwładniająco, mieszanką płynu do mycia o leśnym
zapachu i miętą. Jego pocałunki były miękkie i ciepłe, a radość, która z niego
promieniowała rozjaśniała całe pomieszczenie. Kiedy pod naporem jego ciała
cofnęłam się, uderzając o umywalkę zaśmiałam się, odsuwając się od niego.
– Uważaj – zachichotałam, spoglądając na jego twarz. W jego
oczach błysnęło coś dziwnego, coś, czego dawno tam nie widziałam. Na sekundę
jego twarz stężała, jakby coś sobie uświadomił, a później przemówił, a jego
głos był niespodziewanie niski.
– Kocham cię.
Moje serce zamarło, kiedy jego wzrok spoczął na moim.
Powietrze między naszymi twarzami zadrgało, a jego usta rozchyliły się, jakby w
panice. Sekundę później jego palce znalazły się na moich ustach, jakby chciał
powstrzymać mnie od odpowiedzi.
– Ja… Nie musisz nic…
Powoli sięgnęłam do swojej twarzy, drgającą ręką zsuwając
jego palce niżej, czując, jak pochłania mnie absolutna pustka. Po raz pierwszy
od dawna w mojej głowie panowała cisza. Nie musiałam się zastanawiać. Nie
musiałam szukać odpowiedzi. Po prostu ją znałam.
– Ja ciebie też – wyszeptałam, z paniką zaciskającą się wokół
mojego gardła, jakbym to ja pierwsza wymówiła te słowa.
Między nami zapanowała absolutna cisza. Byłam w stanie
dosłyszeć nieregularne bicie swojego serca, kiedy przyglądał mi się w
zdziwieniu. Jego źrenice rozszerzyły się, jakby sam nie wierzył w to, co
powiedziałam. A później pochylił się i pocałował mnie.
Tym razem to nie był spokojny pocałunek. Poczułam, jak jego
palce zacisnęły się na mojej talii, gdy przyciągnął mnie bliżej, pogłębiając
go. Był intensywny, jakby miał już nigdy więcej mnie nie pocałować. Ciężko było
mi zachować trzeźwość umysłu, kiedy jego ręce sunęły po moich plecach, a ja co
chwile zatracałam się w jego dotyku. Moje dłonie same powędrowały do jego
włosów, a kiedy zacisnęłam palce na pojedynczych kosmykach, James
niespodziewanie schylił się i łapiąc za moje uda podniósł mnie wyżej. Zduszony
okrzyk wydostał się z mojej piersi, gdy oparł mnie o umywalkę, ponownie
odszukując moje usta. Pod przymkniętymi powiekami wybuchały iskry, kiedy
próbowałam całkowicie nie stracić kontroli nad swoim ciałem.
Był wszędzie. Jego dotyk, jego zapach, zanurzałam się w nim,
tonąc w przyjemności. Czułam się jak na głodzie, lgnąc do jego skóry, nie
pozostawiając ani cala przestrzeni między naszymi ciałami. Z jego gardła
wydostał się jęk, kiedy owinęłam nogi wokół jego pasa, a jego ręka opadła na
umywalkę, zaciskając się na niej z siłą, która potrafiłaby wyrwać ją ze ściany.
Gdy spojrzałam w dół dostrzegłam rzędy napiętych żył, ciągnących się po jego
przedramieniu, dziękując Merlinowi za podwinięte rękawy koszuli.
– Lily – jęknął, a kiedy ponownie spojrzałam w jego kierunku,
dostrzegłam, że jego oczy pociemniały, pochłonięte głodem.
Przyjemne ciepło w podbrzuszu powróciło, pulsując pod naporem
jego bioder, doprowadzając mnie prawie do szaleństwa. Moja koszula była
pomięta, a kilka górnych guzików rozpiętych. Nawet nie zauważyłam, kiedy
wysunęła się ze spódnicy, a jego druga dłoń wślizgnęła się pod nią, spoczywając
na nagiej skórze na moich plecach. Widziałam, jak spoglądał na mnie, a w mojej
głowie nadal panowała ta przyjemna pustka, zupełnie jakby nic mną nie
kierowało. Jakbym była jedynie naczyniem, pragnącym jego bliskości.
Spoglądałam na jego drgające usta, uświadamiając sobie, że
nie chciałam, żeby przestawał. A kiedy przyciągnęłam go bliżej, całując go z
całą siłą, jaką miałam, poczułam, jak wszystkie mury runęły.
Pisnęłam, zaciskając z całych sił nogi wokół jego pasa, kiedy
niespodziewanie podniósł mnie, przyciskając mocniej do siebie. Jego dłonie
zacisnęły się na moich pośladkach, a spomiędzy moich ust wyrwało się głośne
westchnięcie, gdy poczułam ciepło jego skóry na swojej. Gryfon obrócił się, a
później docisnął mnie do drzwi, wywołując kolejne jęknięcie.
– Kurwa – wyszeptał pomiędzy pocałunkami, sprawiając, że
odleciałam, prawie szalejąc z przyjemności. Nagromadzone emocje i odczucia
buzowały pod moją skórą, zasnuwając mi wzrok, kiedy sunął ustami po mojej szyi,
składając na niej mokre pocałunki.
– James – jęknęłam, gdy powoli przesunął dłoń wzdłuż linii
moich majtek, doprowadzając mnie na granicę.
– Musisz przestać mówić moje imię w ten sposób – wydyszał
chłopak, zerkając na mnie spod opadających na jego twarz włosów.
– James – powtórzyłam, nie odrywając wzroku z jego oczu, a on
pokręcił głową, wsuwając palce pod materiał bielizny, powodując, że natychmiast
się wyprostowałam, wyginając plecy w łuk z głośnym jęknięciem.
Bum!
Oboje wstrzymaliśmy oddech, zamierając, kiedy usłyszeliśmy
czyjeś kroki i drzwi odbijające się od ściany.
– James! Jesteś tu?!
Chłopak natychmiast zabrał jedną rękę, przyciskając ją mocno
do moich ust, podczas kiedy wytrzeszczyłam w panice oczy. Jego oddech był wciąż
niestabilny, jakby dopiero co przebiegł maraton.
– W łazience – odpowiedział gardłowym głosem. – Coś ci
potrzeba?
– Szukam cię od dziesięciu minut! Wyłaź! –
zawołał Syriusz, łomocząc w drzwi. James docisnął mocniej rękę do moich ust,
tłumiąc spanikowany pisk, nie odrywając wzroku od moich oczu.
– Jestem całkiem zajęty! – zawołał, kręcąc bardzo powoli
głową, jakby chciał mi przekazać, żebym siedziała cicho. – Czy to nie może
poczekać?
– Co, a jednak obraz Lily daje ci popalić? – zachichotał
Łapa, kopiąc w drzwi. – Dokończysz później, to nie czas na samotną zabawę, nie
ważne, jaka dobra by była!
– Syriusz! – zagrzmiał James. Z zaskoczeniem dostrzegłam, że
jego policzki delikatnie się zaróżowiły, choć nie byłam pewna, czy ze wstydu,
czy ze złości.
– No dobra, już dobra – zaśmiał się chłopak po drugiej
stronie drzwi. – Będziemy czekać przy posągu jednookiej wiedźmy.
– Świetnie – odpowiedział widocznie spięty James.
– Świetnie! – zawołał powoli oddalający się Łapa.
– Do później.
– Do później. Och! – wykrzyknął Syriusz, wracając się o kilka
kroków. Brzmiał, jakby coś go mocno rozbawiło. – Byłbym zapomniał, Mary też
szukała Lily!
– Przekaże jej jak ją zobaczę – zawołał James, podnosząc oczy
ku górze.
– Jesteś pewien?
– Tak, jestem pewien, a teraz z łaski swojej, daj mi spokój.
– Skoro tak uważasz…
– Black!
– Pa, James!
– Pa, Syriusz! – rzucił podirytowany chłopak.
– Pa, Lily – zachichotał Łapa, wybuchając głośnym rechotem i
zamykając za sobą drzwi do dormitorium.
– Och – wyjąkałam, zdzierając dłoń Jamesa ze swoich ust i
zsuwając się na ziemię. Gryfon spoglądał na mnie z mieszanką szoku i
rozbawienia na twarzy, kiedy panika powoli zaczęła wsiąkać w moją skórę. – Och!
– Ups – powiedział cicho chłopak, uśmiechając się coraz
szerzej.
– Ups? Ups?! Merlinie, on wie! – wyjąkałam kręcąc głową, a po
chwili zrozumienie spłynęło do mnie, a zimno oblało mnie aż do samych stóp. –
Moja torba! Zostawiłam ją przy twoim łóżku! TO NIE JEST ŚMIESZNE! – dodałam,
widząc, jak James chichocze.
– Musisz przyznać, że trochę jest.
Oburzona złapałam za klamkę i wypadłam z łazienki, czując,
jak moje policzki pokrywają się szkarłatem.
– No cóż, pozostanie to naszą słodką tajemnicą – powiedział,
opierając się o ramę drzwi i przyglądając mi z radosnym uśmiechem. – Moją,
twoją i Syriusza. O ile nikomu nie wypapla.
– Merlinie – szepnęłam, czując, że spływa na mnie cały wstyd
tego świata, kiedy skierowałam się w stronę swojej torby, próbując nie zapaść
się pod ziemię.
Słodka tajemnica, też mi coś! Ten gaduła od razu wszystkim
wypapla!
Za jakie grzechy, przemknęło mi przez myśl, kiedy z
rezygnacją zasłoniłam twarz dłońmi. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co
prawie wydarzyło się w łazience. A gdy zerknęłam w jego kierunku, zrozumiałam,
że też o tym myślał.
O naszej małej słodkiej tajemnicy.
Zupełnie nie jestem przyzwyczajona do posiadania tylu rozdziałów na zapas – oryginalnie ten pisany był prawie dwa miesiące temu i przyznam szczerze, że to dziwne uczucie. Zawsze pisałam do Was od razu i na świeżo, wciąż jeszcze żyjąc historią, a teraz sceny pisane były tak dawno, że zdążyłam już trochę od nich ochłonąć. Mega dziwne uczucie.
Zwłaszcza, że robi się tak gorąco! I pewnie dla Was to najbardziej ekscytujące rozdziały!
Zawsze podobała mi się wizja Jamesa, który przy Lily przestaje się trzymać w ryzach i wiele rzeczy mu się niechcący wymyka z ust – niby taki pewny siebie, a jednak ten strach po takim czasie marzenia o tej sytuacji przebija się w nieoczekiwanych momentach, kiedy np. boi się, że mógł się pospieszyć mówiąc pewne dwa słowa i ją odstraszyć.
Ostatnie tygodnie były dla mnie nieco cięższe pod względem psychicznym i pomimo najszczerszych chęci od miesiąca nie napisałam nic na SD. Będę musiała to zmienić, zwłaszcza, że już tak niewiele pozostało nam do końca! Ale jest już troszkę lepiej, więc mam nadzieję, że w najbliższym czasie uda mi się wrócić do pisania. Niestety w związku z tym będę musiała wydłużyc czas do kolejnego rozdziału do trzech tygodni, żeby dać sobie troszkę więcej czasu (bo został mi tylko ten jeden na zapas). Dwa tygodnie leci zdecydowanie szybciej niż się spodziewałam i to na tyle, że czasem mrugam i jakimś cudem jest już kolejny piątek (albo jak się ostatnio zdażało, po piątku, a ja muszę Was przepraszać za opóźnienia). Dobrze, że chociaż dzisiaj się udało na czas.
Tak więc z kolejnym rozdziałem zobaczymy się 14 czerwca.
Do zobaczenia!
Hiii
OdpowiedzUsuńHej Kochana!!! Miałam skomentować duuuużo wcześniej, właściwie przeczytałam rozdział od razu jak wstawiłaś, ale jakoś ten tydzień wydawał się zabiegany i nie znalazłam czasu wcześniej na komentarz. Jak zwykle cudowny rozdział, mogę powiedzieć, że stawiam na równi z wydarzeniami w Święta. Cieszę się, że James nie stracił swojego poczucia humoru, bez ich huncwockich kawałów nie dałoby się przeżyć! Nie mogę się doczekać kolejnych!
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, że przerwa dobrze ci zrobi. Jeśli czujesz się przytłoczona nie rób nic na siłę, my możemy poczekać chwilę dłużej, a ty nie zrazisz się do swojego hobby. Odpocznij, zregeneruj się i daj sobie czas na powrót. Trzymaj się!
Patrycja
PS Nie wiedziałam, że łączy nas nie tylko miłość do Huncwotów, ale i do Twenty One Pilots :D Słucham ich chyba z 7 czy 8 lat, ich muzyka była ze mną chyba w najczarniejszych momentach mojej młodości, także jeszcze bardziej zabłysnęłaś w moich oczach! Aktualnie jestem w fazie katowania Navigate, nie wiem co oni zrobili z tą piosenką, ale nie mogę przestać jej słuchać.
To odpoczywanie ostatnio rzeczywiście jest na pierwszym miejscu :D Ale cieszę się, że przynajmniej poprzednie rozdziały się podobają <3 Mam tylko nadzieję że w końcu uda mi się przysiąść do kolejnych.
UsuńTOP to mój ulubiony zespół od dobrych 10 lat :D Mega dużo dobrych wspomnień i zdecydowanie bardzo pomogła mi ich muzyka. Nowa płyta póki co jest katowana na okrągło, a Navigate jest w moim top 4 razem z Midwest Indigo, Routines In The Night i Vignette! Totalnie jestem zakochana, ale czy piloci zrobili kiedyś złą piosenkę? :D
hejka! Jestem, z opóźnieniem bo urlopowałam (nawiasem mówiąc W SZKOCJI! Oczywiście wszystkie miejscówki z Harrego Pottera odhaczone <3 ) Poniżej podsyłam ochy i achy i oczywiście z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńPadłem na poduszki i odgarnąłem jeszcze mokre włosy, które niemiłosiernie pchały mi się do oczu. Wydawało się, że reszta już śpi i Merlinowi niech będą dzięki... Przesłuchiwali mnie cały wieczór, w sumie to głównie przesłuchiwał mnie Syriusz, a od poplątanej opowieści o moim sekretnym związku z Lily piekły mnie już nie tylko policzki, ale i uszy. Byłem wykończony, ale i szczęśliwy, bo w końcu marzyłem o tej chwili już tyle czasu, że ciężko mi było uwierzyć, że w końcu się ona ziściła. Oczywiście marzyłem o tym by być oficjalnie, bez udawania z Lily, a nie żeby zwierzać się chłopakom. To akurat była droga przez mękę.
Byłem wykończony, ale przez emocje z całego dzisiejszego dnia zupełnie nie mogłem zasnąć. Wierciłem się więc z boku na bok próbując uspokoić gonitwę myśli, aż w końcu usłyszałem głos z sąsiedniego łóżka.
- Jak długo myślisz to ciągnąć? - głos Petera był cichy i chwilę mi zajęło nim poskładałem jego słowa w całość. Za nic jednak nie rozumiałem o co mu chodzi.
- Hm? - mruknąłem pytająco.
- No… ten cały związek z Lily...
Nastała długa chwila ciszy. Że co, kurwa? Co to za durne pytanie, oczywiście że do śmierci i jak się da to i dzień dłużej.
- Zdobyłeś ją, nowe trofeum w kolekcji, więc… możesz sobie już dać z nią spokój i wybrać kolejny cel.
Nie wierzyłem w to co słyszę. Uniosłem się na łokciu i popatrzyłem w kierunku Petera. Bez okularów i tak gówno widziałem, ale może to i lepiej, bo chyba zabiłbym go wzrokiem.
- Że co proszę?! Lily nie jest żadnym trofeum, co ty pieprzysz… - warknąłem najgłośniejszym szeptem,, który można było jeszcze szeptem nazwać.
- Mhm… - mruknął, ale zirytował mnie brak przekonania w jego głosie.
Opadłem ponownie na poduszki i sapnąłem. Więcej się nie odezwał, ja też tego nie zrobiłem, ale wiedziałem że teraz to już zdecydowanie nie ma szans bym usnął.
Weny od Jenny!