Jego
uważny wzrok towarzyszył mi nieustannie przez kolejne dni, przyprawiając mnie o
kwitnące rumieńce. Było w nim coś intymnego, coś co szeptało do mnie z drugiego
końca sali, kiedy ćwiczyliśmy zaklęcia ofensywne na Obronie przed czarną magią.
To spojrzenie wypalało we mnie piętno, którego nie spodziewałam się nosić, a
jednak z każdym kolejnym dniem pragnęłam go coraz mocniej, czując się tak,
jakby brakowało mi tchu.
Wczesne dni wiosny tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego
siódmego roku były przepełnione po brzegi tajemnymi obietnicami wymienianymi
szeptem i wyczekiwanymi spotkaniami na opuszczonych korytarzach zamku. W końcu
przestały wystarczać mi dyżury, a po sposobie, w jaki mnie dotykał wiedziałam,
że i on o tym myślał.
Coraz ciężej było nam wytrzymać pełen tydzień do kolejnego
spotkania.
Gryfoni nie ułatwiali nam
tego zadania. Wraz z widmem zbliżających się powoli egzaminów, zamek opanowała
gorączka nauki, mogąca prawie zrównać się z pożogą, która ogarniała moje ciało
pod wpływem rozgrzanych pocałunków wymienianych za gobelinem na piątym piętrze.
Spotykanie się w przerwach na lunch było coraz trudniejsze, a praktycznie
niemożliwością stało się unikanie pytań. Mimo wszystko chłonęłam każdą okazję
do tego, by móc spędzić z nim chociaż chwilę.
Kiedy podczas lekcji eliksirów jego ręka zjechała na moje
udo, prawie nie udało mi się powstrzymać zaskoczonego okrzyku. Mary spojrzała
na mnie unosząc brwi do góry, a później nachyliła się nad naszym kociołkiem,
jakby to on był źródłem mojego zdziwienia.
– Coś się stało? – spytała, ponownie przenosząc wzrok na
mnie, a ja pokręciłam głową, wciąż czując jego palce sunące po mojej skórze tuż
pod brzegiem mojej spódnicy.
– Wydawało mi się, że zapomniałam o skrzydełkach much –
powiedziałam, mrugając kilka razy. – Ale jednak wszystko jest według przepisu.
– Na pewno dobrze się czujesz? – spytała dziewczyna,
przyglądając mi się uważnie.
– Tak, nic mi nie jest.
Syriusz posłał mi rozbawione spojrzenie, dorzucając do
swojego kociołka kilka zgniecionych chrabąszczy. To była wyjątkowo ciężka
lekcja i wymagała skupienia – wszyscy pracowali w parach, pilnując się
nawzajem, aby w regularnych odstępach czasu wrzucać naprzemiennie składniki
eliksiru rozgrzewającego. Oburzona spojrzałam na Jamesa, który przyglądał mi
się wesoło, jakby nie wiedział, skąd wynikało moje roztargnienie. Starając się
nie wykonywać podejrzanych ruchów, strzepnęłam jego rękę z kolana, skupiając
się ponownie na podręczniku.
Nie minęło kilka minut, kiedy zrobił to ponownie, tym razem
sunąc palcem wzdłuż mojego uda, a ja pisnęłam, przewracając dłonią miseczkę z
oczkami żuków.
– Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? – spytała Mary, łapiąc
toczące się oczy i wzdrygając się. – Zachowujesz się dziwnie.
– Nic mi nie jest – warknęłam, zaciskając zęby i posyłając
Jamesowi zabójcze spojrzenie.
– Jak na moje oko, to coś jest nie tak. Może masz gorączkę? –
spekulował chłopak, wywołując kolejny chichot u przypatrującego się nam
Syriusza.
– Nie mam gorączki – odpowiedziałam, przewracając oczami.
Niestety, sunąca po moim udzie dłoń nie pozwalała mi się skupić, a kiedy
sięgnęłam po kolejny składnik, przysunęłam rękę zbyt blisko kociołka. Syknęłam,
zabierając ramię, a następnie dmuchając na oparzone miejsce.
– To na pewno gorączka – mruknął wszechwiedzącym tonem James,
zbliżając rękę do mojej twarzy. – Aż jesteś cała czerwona.
Miałam ochotę opowiedzieć mu, że był zupełnie inny powód
moich wypieków, jednak w ostatnim momencie się powstrzymałam.
– Nic mi nie jest – powtórzyłam, ale ręka Jamesa zdążyła już
wylądować w górze, zwracając uwagę Profesora Slughorna.
– Tak? – zapytał, spoglądając na nas znad swojego biurka.
– Lily nie czuje się najlepiej, czy mogę ją odprowadzić do
Skrzydła Szpitalnego?
– Ależ naturalnie, mam nadzieję, że to nic poważnego?
– Nic mi nie… – zaczęłam, ale chłopak zaczął pchać
mnie w kierunku wyjścia, szczerząc się w kierunku roześmianego Syriusza i
skonfundowanej Mary. – Co ty wyprawiasz, co?! – syknęłam, kiedy zamknęły się za
nami drzwi sali.
– Chodź – szepnął Rogacz, nic sobie nie robiąc z mojej
oburzonej miny, a potem pociągnął mnie wzdłuż korytarza, splatając nasze dłonie
razem.
– James!
Zanim zdążyłam zaprotestować, chłopak otworzył drzwi do
nieużywanej klasy po prawej stronie i wepchnął mnie do środka, a potem
rozglądnął się, szukając czegoś wzrokiem.
– Co ty wyprawiasz?
– Załatwiam nam chwilę spokoju – odpowiedział, łapiąc za
jedno z pustych krzeseł i podstawiając je pod klamkę, tak, żeby nikt nie mógł
otworzyć drzwi.
– Jest piątek, nie mogłeś wytrzymać do weekendu? – spytałam,
zakładając ręce na piersi.
– Zbliża się mecz Gryfonów i będę miał kupę pracy nad
taktyką, a od przyszłego tygodnia ruszamy z podwójnymi treningami – wyjaśnił,
zbliżając się powoli do mnie.
– A co niby powiem, jeśli ktokolwiek się zapyta o co
chodziło?!
– Powiesz, że pomagałaś mi w kawale – zaproponował,
przybierając mój ulubiony uśmiech.
– Niby jakim? – spytałam, wciąż udając naburmuszoną, chociaż
czułam, jak złość wyparowuje ze mnie jak za machnięciem czarodziejskiej
różdżki.
– Poczekaj do obiadu, a zobaczysz – powiedział, zawisając
nade mną, a później jednym szybkim ruchem, podniósł mnie, pozwalając mi owinąć
się nogami wokół pasa.
– Widzę, że z twoim torsem już lepiej – zauważyłam,
uśmiechając się złośliwie.
– Miałem wyśmienitą pomoc lekarską – wyszeptał James, całując
mnie lekko.
Westchnęłam, oddając pocałunek, a cały świat zawirował wokół
nas.
– Czy to oznacza, że nie przyjdziesz na poniedziałkowy dyżur?
– spytałam, odsuwając się od niego.
– Zrobię co w mojej mocy – zapewnił mnie, lustrując moją
twarz uważnym spojrzeniem. – A co, będziesz tęsknić?
Nie zdążyłam mu jednak na to odpowiedzieć, kiedy ktoś złapał
za klamkę i poruszył ją kilkakrotnie. Nasze spojrzenia spotkały się, kiedy
zastygliśmy w bezruchu, wsłuchując się w czyjś oddech. Po kilku sekundach
pukanie i szarpanie ustało, a ja zsunęłam się na ziemię, poprawiając mundurek.
– Kto to mógł być? – szepnęłam najciszej jak potrafiłam,
spoglądając nieufnie w stronę drzwi.
– Nie mam pojęcia, może jakiś zbłąkany uczeń – odpowiedział
mi James, wzruszając ramionami. – Nie przejmuj się tym.
Coś jednak mówiło mi, że tajemniczy uczeń nie był wcale nikim
przypadkowym.
–
Gdzie wcześniej zniknęłaś? – spytała Mary, kiedy usiadłam przy stole Gryffindoru
z zamiarem nałożenia sobie całej masy ziemniaków i pieczonego kurczaka.
– Proszę?
– Na eliksirach. Wyszłam za wami, ale nigdzie was nie było.
Wiem, że nie poszłaś do Skrzydła Szpitalnego.
Moje serce załomotało, kiedy spojrzałam na Mary, która
taksowała mnie swoim wszechwiedzącym wzrokiem, jakby dawno już rozgryzła
wszystkie moje tajemnice.
– James potrzebował mojej pomocy – mruknęłam, mrugając
kilkakrotnie i odwracając głowę w kierunku stołu. – I oczywiście nie mógł
poprosić w normalny sposób.
– Dosyć mocno się do siebie zbliżyliście.
To nie zabrzmiało jak pytanie. Kiedy ponownie na nią
spojrzałam, dotarło do mnie, że przyglądała mi się z ciekawością, czekając na
moją reakcję. Czy powinnam była zareagować? Co powinnam jej powiedzieć? Co
już wiedziała?
– Tak – zaczęłam ostrożnie, przełykając ślinę. Nagle
zrozumiałam, że to ona złapała za klamkę. A skoro posunęła się do wyjścia za
nami, musiała coś podejrzewać. – Jest między nami zdecydowanie lepiej niż było.
– Jak lepiej?
Zanim zdążyłam na to odpowiedzieć, Syriusz zwalił się na ławę
obok mnie, przyprawiając mnie o zawał.
– Zjadłbym konia z kopytami – oświadczył głośno, sięgając po
półmisek z kurczakiem. Mary posłała mi rozbawione spojrzenie, ale nie ciągnęła
tematu. Może wiedziała, że nie będę chciała o tym rozmawiać przy świadkach, a
może uznała, że Łapa uratował mnie z opresji. Sama nie wiedziałam, co było
prawdą. – O czym rozmawiacie?
– O relacjach i takich tam – mruknęła dziewczyna,
przysparzając mnie o lekki rumieniec. – Gdzie reszta?
– Zobaczycie. Muszę się porządnie najeść, bo nie będzie mnie
na kolacji.
– Czemu? – spytałam, podnosząc jedną brew.
– Będę mieć szlaban.
– Będziesz mieć? A nie masz?
– Nie, jeszcze go nie mam, chociaż podejrzewam, że niedługo
go dostanę.
Mary spojrzała na mnie wymownie, a ja wzruszyłam ramionami.
– Mówiłam ci, że planują kawał – odpowiedziałam, a ona
wystawiła język. – Syriuszu – zaczęłam, kiedy przyszło mi coś do głowy. – Jak
tam twoja randka?
– Która? – zapytał, szczerząc się w moim kierunku, jakbym
powiedziała coś bardzo zabawnego.
– Ta dla której mnie zostawiłeś, a jest ich więcej?
– Prawdziwy dżentelmen nie zdradza swoich tajemnic – odrzekł
tajemniczo, a po zastanowieniu mrugnął do mnie. – Ale dzięki za twój wkład w
walentynki, bez ciebie pewnie bym sobie nie poradził.
– Do usług – zaśmiałam się.
Byłam coraz lepsza w tą grę. Ukrywanie się i tuszowanie
śladów wydawało się być łatwiejsze z każdym dniem, chociaż po raz pierwszy
zastanowiłam się, czy to było mądre. Może powinnam była w końcu przyznać się do
tego co działo się między mną a Jamesem?
Mary udusi cię własnymi rękami, przemknęło mi przez
myśl, kiedy nabrałam na widelec kolejną porcję kurczaka.
Wielkim
spiskiem Huncwotów okazało się bajoro wypływające z łazienki na trzecim
piętrze, uniemożliwiające przedostanie się na drugą stronę korytarza –
uczniowie podejrzewali zaklęcie przylepca, a Filchowi
udało się je usunąć dopiero późnym popołudniem w niedziele. Syriusz i James
uznali to za wielki sukces, mówiąc, że to dopiero początek każdemu, kto
zechciał ich słuchać. Niestety ich zachwyty miały swoje konsekwencje w postaci
przewidzianego przez Łapę szlabanu.
Mary przyglądała mi się uważnie przez resztę tygodnia, jednak
nie odezwała się ani słowem. Mogło to być spowodowane Maryl, która suszyła jej
głowę o umówienie się z Remusem (“Mogę to załatwić, słowo daję!”; “Nie, Maryl,
czego nie rozumiesz w słowie nie?!”; “Ale dlaczego…”), a może udało mi się
uspokoić choć trochę jej podejrzenia moją rozmową z Syriuszem. Nie umknęło mi
jednak uwadze, że odkąd Binner nie dawała jej
spokoju, Mary rzeczywiście więcej czasu spędzała w towarzystwie Lupina, a jej
nawyk przypatrywania się mu powrócił ze zdwojoną siłą. Wiedziałam, że Remus
podobał jej się na szóstym roku, a jednak ich relacja nigdy nie poszła dalej,
nawet pomimo tego, że Mary odważyła się go pocałować. Może to właśnie dlatego
Mary tak bardzo opierała się propozycjom Binner?
W końcu po tym co się stało, Lunatyk dość długo jej unikał, a ich relacje mocno
się ochłodziły na dobrych kilka miesięcy. I chociaż kusiło mnie by ją o to
zapytać, strach przed odbiciem przez nią piłeczki w moim kierunku był zbyt
duży, żebym mogła rozważyć przeprowadzenie tej rozmowy.
Kiedy nadszedł poniedziałek zrozumiałam, że James mówił na
serio o podwójnych treningach i braku czasu na spotkania ze mną. Zmuszona do
spędzenia samotnego dyżuru potrzebowałam jedynie pięciu minut, żeby uknuć plan
jak odmienić ten stan rzeczy. Zadowolona wdrożyłam go w życie już w środę,
wymawiając się przed Gryfonkami chęcią
spędzenia czasu na świeżym powietrzu.
– Ja wszystko rozumiem, ale na trybunach? Jak możesz się
skupić na nauce przy ich okrzykach?
– Obiecałam Syriuszowi, że pomogę mu wyrwać jedną Puchonkę,
która ciągle przychodzi na ich treningi. Zobaczymy się później?
Czasem przerażało mnie jak łatwo przychodziły mi kolejne kłamstwa.
Gdy dotarłam na miejsce, drużyna była już na boisku. Powoli
wspięłam się na górę, siadając w najbardziej osłoniętym od wiatru miejscu i
odetchnęłam, zabierając się do czytania podręcznika z zaklęć. Wystarczyło kilka
minut, żeby czerwona plama zatrzymała się przede mną, obdarzając mnie zuchwałym
spojrzeniem.
– Zgubiłaś się? – zapytał Syriusz, uśmiechając się złośliwe.
– Przyszłam podziwiać, jak kiepsko ci idzie – odgryzłam się,
wywołując głośny śmiech chłopaka.
– To urocze, że wspierasz swojego chłopaka.
– Syriusz!
Moje usta zamarły w połowie otwarte w celu zrobienia tego
samego, co zawiśnięty nad nami James.
– Jest jakiś powód, dla którego nie robisz właśnie okrążeń
razem z resztą drużyny? – zapytał Rogacz, unosząc obie brwi do góry.
– Już wracam do pracy, panie kapitanie! – zawołał Łapa,
salutując mu z krnąbrnym uśmiechem, by następnie posłać mi rozbawione
spojrzenie i odlecieć w kierunku słupków Gryffindoru.
– Więc wspierasz swojego chłopaka, co? – zapytał James,
uśmiechając się szeroko w zupełnie taki sam sposób, co jego przyjaciel
trzydzieści sekund wcześniej.
– Och, jesteście straszni! – zawyrokowałam, wywołując u niego
salwę śmiechu.
– Takiego mnie kochasz.
Między nami zapanowała cisza, kiedy moje policzki pokryły się
lekkim różem.
– Po prostu ktoś powinien zaglądnąć do twojego opatrunku,
głąbie. Zwłaszcza po takim wysiłku.
– Mhm – odpowiedział James, zagryzając dolną wargę, jakby
droczenie się ze mną sprawiało mu niesamowitą przyjemność. – Przyjdź później do
szatni, tam będzie najwygodniej.
Pokiwałam głową, obserwując jak odlatuje, w głowie mając
zupełny mętlik.
Trzy godziny i dwa zaklęcia ocieplające później skierowałam
się w stronę błoni, obchodząc trybuny dookoła. Z oddali widziałam rozprawiającą
wesoło drużynę opuszczającą właśnie małą drewnianą przybudówkę. Zanim dotarłam
do drzwi, reszta Gryfonów znikała już w oddali, za co byłam wdzięczna.
– Nie spieszyłaś się – zauważył James, czekając na mnie w
środku. Siedział na drewnianej ławie opartej wzdłuż serii szafek dla
poszczególnych członków drużyny, wciąż ubrany w mocno opinające szaty do Quidditcha.
Gdy zmarszczyłam oczy i nos, wyciągnął się wygodnie, uśmiechając się do mnie
zbójecko. Przez moment obserwowałam jego powolne ruchy, skrzyżowane w kostkach
nogi i dłonie zaciskające się na ławie, przełykając ślinę w napływie dziwnej
ekscytacji, a później pokręciłam głową, jakbym chciała pozbyć się tych dziwnych
myśli z mojej głowy.
– Mogłeś się chociaż umyć – mruknęłam, podchodząc bliżej i
kładąc torbę obok niego.
– Wtedy nie mógłbym się przed tobą rozebrać, a wiem, że na to
czekałaś.
– Zabawne – mruknęłam, starając się zachować pozory, chociaż
wszystko w środku mnie krzyczało w reakcji na jego odpowiedź. Oczywiście, że
chciałam, żeby się przede mną rozebrał.
Nie zdążyłam jednak powiedzieć nic więcej, bo chwilę później
jego ręce poderwały mnie z ziemi i pociągnęły w stronę pryszniców.
– Co ty wyrabiasz?!
– Tak płaci się za ironię – mruknął, nic nie robiąc sobie z
moich okrzyków.
– James! Odstaw mnie natychmiast!
– Dobrze, pani prefekt – szepnął do mojego ucha, przyciskając
mnie do zimnych płytek i włączając prysznic.
Pierwsze krople wody spadły na nas w tym samym momencie, w
którym jego wargi znalazły się na moich, roztapiając mnie pod wpływem jego
dotyku. Pisnęłam w jego usta, kiedy zimna woda rozproszyła się po moich
włosach, wywołując ciarki, a on wykorzystał ten fakt, pogłębiając pocałunek i
wsuwając ręce pod moją koszulkę.
Kurwa, pomyślałam, kiedy głośny jęk wydostał się z
mojej piersi w reakcji na jego dotyk. Sprawiał, że coraz ciężej było mi się
powstrzymać. I dobrze wiedział co robi. Nabrałam tej pewności, gdy jego dłoń
zacisnęła się na mojej piersi, drażniąc stwardniałą z zimna brodawkę.
– Jesteś niemożliwy – wydusiłam, odpychając go do tyłu, wciąż
czując dudniący w moim wnętrzu jęk.
Kiedy uśmiechnął się w mój ulubiony sposób, unosząc wyżej
tylko jeden kącik ust poczułam się tak, jakby ktoś na moment wyłączył światło.
Zamrugałam, ledwo dając radę powstrzymać się przed rzuceniem się na niego.
Chłopak bardzo powoli przekrzywił głowę, sięgając palcami do przemoczonej szaty
i zaczynając rozpinać guziki.
– O ile nie chcesz do mnie dołączyć – mruknął, powoli ściągając
z siebie warstwy materiału – polecam się oddalić.
– Czemu? – spytałam, przełykając wielką gulę w moich ustach,
w których nagle zrobiło się niesamowicie sucho.
– Bo inaczej ciężko ci będzie stąd wyjść.
– Czemu? – ponowiłam, obawiając się odpowiedzi.
– Nagi robię piorunujące wrażenie.
Kurwa, kurwa, kurwa!
– Przez ciebie klnę jak szewc – wydusiłam niewyraźnie,
odsuwając się i starając się wymazać ten obraz z mojej głowy.
– Przecież nie przeklęłaś?
– Nie słyszałeś, co działo się w mojej głowie – mruknęłam,
wywołując jego śmiech, kiedy powoli wycofałam się z pryszniców.
Cholera, nie wiedziałam, czy naprawdę chciałam stamtąd wyjść,
ale byłam wdzięczna, że nie naciskał. Obawiałam się, że gdyby nie dał mi wyboru
i nie uprzedził o swoich zamiarach, nic nie powstrzymałoby mnie od pójścia za
jego przykładem. I nagle nie wiedziałam już, czy właśnie tego chciałam. W mojej
głowie zapanował mętlik, kiedy sięgnęłam po różdżkę, próbując osuszyć swoją
szatę i włosy. Obrazy jego dłoni sunących po moim ciele zapanowały nade mną,
sprawiając, że ponownie poczułam jego palce zaciskające się na mojej piersi. Z
całych sił zagryzłam usta, próbując powstrzymać się od jęknięcia.
Co on potrafił ze mną zrobić.
Gdy w końcu wrócił do mnie, w ręczniku owiniętym wokół talii,
taktownie odwróciłam się, żeby mógł się przebrać, chociaż po jego śmiechu zrozumiałam, że tylko
mi to przeszkadzało.
Dobra, przeszkadzało to było złe słowo. Tylko ja nie ufałam
sobie na tyle, by przyglądać się mu w tym stanie. Ale cholera, zimna podłoga
szatni Quidditcha, do której ktoś mógł w
każdym momencie wejść nie była dobrym miejscem do zrobienia tego po raz
pierwszy.
Jęknęłam w odpowiedzi na moje myśli, sięgając dłońmi do
twarzy, jakbym mogła wygonić je ze swojej głowy odpowiednio mocno nią
potrząsając.
– Aż takie wrażenie sprawia na tobie kawałek skóry?
– Zamknij się – mruknęłam, odwracając się i podchodząc do
niego z zaciśniętymi ustami wywołując kolejną salwę śmiechu. Całą swoją uwagę
skupiłam na jego boku, próbując nie zjeżdżać wzrokiem na mięśnie brzucha i
nisko osadzone na biodrach spodnie. – Och, wygląda to dużo lepiej.
Rzeczywiście, rana była prawie całkowicie zasklepiona.
Fioletowe pręgi przyblakły, a zaczerwienienie wskazywało na to, że wszystko
zmierzało w dobrym kierunku.
– Miałem znakomitą pomoc lekarską – zapewnił mnie chłopak,
trochę zbyt kuszącym tonem jak na mój gust.
– Bo sobie pójdę – ostrzegłam go, sięgając do torby i
wyjmując przybory.
– Okej, pani pielęgniarko.
Obrzuciłam go ostrzegawczym spojrzeniem, gdy zaśmiał się
cicho pod nosem, kręcąc głową, jakby chciał mi pokazać, jak niedorzecznie się
zachowywałam.
Powoli przyklękłam przed jego torsem, przywołując w pamięci
zaklęcia.
– Więc jak to się stało, że zostaliście animagami?
– spytałam, chcąc odwrócić jego uwagę od mniej przyjemnej części.
– To było całkiem proste – westchnął James, opierając się o
szafki i przymykając oczy. – Kiedy dowiedzieliśmy się o futerkowym problemie
Remusa, praktycznie każdy od razu wiedział, że nie pozwolimy mu samemu przez to
przechodzić. Nawet nie pamiętam już czyj to był pomysł, ale wszyscy natychmiast
się zgodzili. No, może oprócz Remusa.
– Czemu? – spytałam, sięgając po dyptam.
– Na początku był bardzo przeciwny temu pomysłowi. Bał się,
że… no wiesz. Nie chciał się zgodzić, chyba nawet nie wierzył, że dalibyśmy
radę się tego nauczyć. Ciągle powtarzał, że to ciężka magia, że możemy sobie
zrobić krzywdę, ale wiesz, jak to jest, kiedy ktoś powie nam, że sobie z czymś
nie poradzimy.
– Musicie na siłę udowodnić, że ten ktoś się myli –
mruknęłam, nakrapiając specyfik na ranę, co wywołało ciche syknięcie chłopaka i
wzrok pełen wyrzutów.
– Hej!
– Więc co było najtrudniejsze? W nauce?
– Noszenie tego cholernego liścia przez miesiąc w buzi –
westchnął James, a kiedy zrobiłam głupią minę, uśmiechnął się. – W pierwszym
miesiącu Peter swój połknął drugiego dnia. Potem obudził się rano z liściem na
poduszce szóstego dnia, potem, jeśli się nie mylę, połknął go po kolejnych dwóch
tygodniach. Udało nam się dopiero za piątym podejściem. Syriusz też raz wypluł
go przez sen, był strasznie zły na siebie.
– Naprawdę musieliście go trzymać w środku przez miesiąc?
– Tortura – zaśmiał się chłopak z nieobecnym wzrokiem, jakby
sobie przypominał tamte czasy.
– Nie obraź się, ale Remus miał rację. To nie była zabawa, a
coś mi mówi, że tak to traktowaliście.
– Udało się.
– Ale mogło się nie udać. Aż ciężko mi sobie wyobrazić, jakie
konsekwencje ponieślibyście, gdyby tak się stało.
James przyglądał się moim powolnym ruchom, gdy wsmarowywałam
maść w jego skórę, nie odzywając się przez moment.
– Uważasz, że to było głupie? Że źle zrobiliśmy?
Przez moment zastanawiałam się, zdziwiona własną odpowiedzią,
która formowała się w mojej głowie.
– Nie – powiedziałam w końcu. – Uważam, że to było
szlachetne. Że pomogliście swojemu przyjacielowi, wykazując się odwagą, jakiej
nie mają nawet dorośli, a byliście dziećmi. Uważam też jednak, że nie
zdawaliście chyba sobie sprawy z konsekwencji, uznając to wszystko za
niesamowitą przygodę.
– To była niesamowita przygoda.
– A co, gdyby coś poszło nie tak? Co, gdyby któreś z was
popełniło błąd? Igranie z tak potężną magią mogło mieć ogromną cenę. Co, gdyby
któryś z was utknął w ciel zwierzęcia? Co, gdyby stracił nad nim kontrolę? Co,
gdyby Remus was ugryzł?
– Nie ugryzłby nas – wtrącił natychmiast James, kręcąc głową.
– Skąd taka pewność? Kocham Remusa, James, ale podczas pełni
to nie jest on. Ktoś inny przejmuje kontrolę.
– Mówisz, jak inni – powiedział oschle chłopak, prostując
się, kiedy odsunęłam się od niego, zamykając pudełeczko z maścią.
– Mówię, jak ktoś, kto się martwi – szepnęłam.
– Wiec się nie martw, to już dawno za nami. A Remus… podczas
pełni on wciąż tam jest. Uwięziony. Nie zostawimy go samego.
– Nie proszę o to – zapewniłam go, kładąc dłoń na jego. – Po
prostu uważajcie na siebie, okej?
– Okej.
Choć wydawać by się mogło, że wszystko było między nami w
porządku, coś w jego spojrzeniu mówiło mi, że wracał do tych słów, nie
potrafiąc dać im odejść. I kiedy w końcu opuściliśmy szatnię, a zza trybun nadeszła
grupa chichoczących Krukonek, obrzucających
Jamesa maślanymi spojrzeniami, wysunęłam dłoń spomiędzy jego palców, rumieniąc
się niczym piwonia. Chłopak przyglądał mi się tajemniczo, dopóki nie oddaliły
się od nas na tyle, żeby nie dosłyszeć naszych głosów, a później westchnął
cicho.
– Na początku to było urocze, ale minęły prawie dwa miesiące,
Lily. Teraz po prostu mnie ukrywasz.
– Rozmawialiśmy o tym, po prostu…
– Chcesz powiedzieć Mary pierwszej, ale tego nie robisz.
– Nie rozumiesz…
– Czego nie rozumiem?
– Chcę jej powiedzieć, ale wiem, jak zareaguje. Będzie na
mnie wściekła!
– Może i nie bez powodu – mruknął James, kiedy spojrzałam na
niego naburmuszona.
– Wiem, że nie powinnam tego przed nią ukrywać tak długo, ale
im dłużej to robiłam, tym cięższe stawało się powiedzenie jej prawdy. Myślałam,
że to będzie łatwiejsze, kiedy już przyzwyczaję się do myśli, że między nami
wszystko się zmieniło, ale jest tylko gorzej.
– Musisz jej w końcu powiedzieć. W weekend jest impreza
urodzinowa Remusa, wszyscy będą pijani, może warto to wykorzystać.
– Powiem jej, obiecuję, po prostu…
– Po prostu powiesz jej na własnych warunkach, jasne.
– James… – zaczęłam, kiedy cofnął się kręcąc głową.
– Zostawiłem coś w szatni. Idź, zobaczymy się w zamku.
I powiedziawszy to odszedł w kierunku, z którego przyszliśmy,
pozostawiając mnie z kwaśną miną.
Nie
mogłam go winić za taką reakcję. Z irytacją uświadomiłam sobie, że miał rację.
Ukrywałam go, bojąc się tego, co powiedzą inni. Im bardziej zbliżały się
urodziny Remusa, tym bardziej nie byłam pewna tego, co chcę zrobić. Wiedziałam,
że najlepiej będzie załatwić to szybko, jak zerwanie plastra, ale strach
obezwładniał mnie za każdym razem, kiedy próbowałam wyobrazić sobie tą rozmowę.
Huncwoci zadbali o
najdrobniejsze szczegóły. Od samego rana zamkiem wstrząsnęły radosne okrzyki z
życzeniami, a wkrótce wszyscy odkryli, że Syriusz zaczarował zbroje, żeby
śpiewały “wszystkiego najlepszego” za każdym razem, kiedy ktoś je mijał.
Podczas śniadania Remus niesamowicie się czerwienił, kiedy
kolejne osoby składały mu życzenia, chociaż sam twierdził, że ich nie kojarzył.
Wszystkie siódmoklasistki z Gryffindoru
dostały za zadanie zajęcie go, aby Huncwoci
mogli przygotować Wieżę na to specjalne wydarzenie. Lunatyk na szczęście nie
był na tyle głupi, by nie domyślić się, co knuli, więc nie stawiał większych
oporów, pozwalając się poprowadzić do biblioteki a potem na długi spacer na
błoniach.
– To naprawdę zbyteczne – skomentował, chowając ręce w
kieszeni, kiedy pozostałe Gryfonki udały się w
stronę zamku, tłumacząc się damskimi sprawami. – Czy oni myślą, że nie wiem, co
się dzieje?
– No cóż – zaczęłam, obejmując jego ramię i uśmiechając się
szeroko. – Taka już zaleta urodzin.
– To nie fair, tobie udało się wyprosić wieczór gier.
– Moje urodziny wypadały w poniedziałek, a nie w sobotę –
przypomniałam mu, chichocząc. – Ciesz się niespodzianką, to nasze ostatnie
urodziny w zamku.
Remus spojrzał na mnie, uśmiechając się smutno. Podczas
ostatniej pełni nabawił się nowej blizny na policzku, która połyskiwała
czerwienią w promieniach popołudniowego słońca.
– Dzięki Merlinowi, że to nie ostatnie urodziny w tym roku –
mruknął. – Może te głąby zostawią trochę energii na imprezę urodzinową Jamesa.
– Nie liczyłabym na to – zachichotałam, dając mu kuksańca w
bok. – Hm, Remusie, mogę zadać ci osobiste pytanie?
– Zgaduję, że i tak je zadasz – powiedział, spoglądając na
mnie z rozbawieniem.
– Co stało się między tobą a Mary w zeszłym roku? Po tym,
jak… się zbliżyliście, tygodniami się do siebie nie odzywaliście.
– To… – zaczął chłopak, a potem przerwał, zastanawiając się
nad czymś. – To skomplikowane.
– Bardziej niż to, że później i tak łaziłeś za nią po nocach
w brązowym płaszczu? – przypomniałam sobie, wywołując u niego uśmiech. – Skoro…
skoro ją lubisz, czemu…
– To naprawdę nie jest takie proste – przerwał mi Lupin,
kręcąc głową. – Czasem to, że kogoś lubisz… nie wystarcza.
Obserwowałam, jak czerwone wypieki na jego policzkach
pogłębiły się, kiedy spoglądał w dal, jakby sobie o czymś przypomniał.
Zastanowiłam się, czy chodziło o Mary? Jego reakcja wskazywała raczej na
całkiem świeżą sprawę, chociaż jeśli ja coś ukrywałam przed Mary,
niewykluczone, że ona ukrywała coś przede mną.
– Przecież się przyjaźnicie, co może być takiego strasznego w
przełamaniu tej bariery? – powiedziałam w końcu, zaczynając rozumieć, co tak
naprawdę miał na myśli James, kiedy odszedł, pozostawiając mnie samą na błoniach.
– Czasem to właśnie przyjaźń stoi na przeszkodzie. Czasem
znasz kogoś tak bardzo, że ciężko spojrzeć na niego inaczej niż na przyjaciela.
Ciężko przyznać się przed sobą, że może być kimś więcej niż przyjacielem.
Zamrugałam kilkukrotnie, spoglądając na niego. Smutek w jego
głosie był tak dojmujący, że zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno mówił o
Mary.
–
Wszystkiego najlepszego!
Dziesiątki głosów roześmiało się, a gwizdy i oklaski otoczyły
nas, kiedy przeszliśmy przez dziurę pod portretem. Remus uśmiechnął się z
wdzięcznością, pozwalając się podnieść swoim wiwatującym przyjaciołom. Na ukos
pomieszczenia przewieszony był wielki banner w barwach Gryffindoru,
a do wysokich kolumienek przyczepione były złote świecące balony.
Kiedy świeczki zostały zdmuchnięte, a dookoła rozgorzał gwar
rozmów i przyjemny szum muzyki, usadowiłam się na sofie obok uśmiechniętej
Maryl, popijając coś, co Huncwoci nazwali
“Zgubą Domu Lwa”.
– Zauważyłaś, że Remus nie do końca rozmawia z Syriuszem? –
zapytała mnie, spoglądając w tłum. Gdy podążyłam za jej spojrzeniem,
dostrzegłam lekko naburmuszonego Łapę, który przyglądał się z oddali Lupinowi
tańczącemu w objęciach Dorcas i Alicji.
– Chyba się o coś posprzeczali – mruknęłam, kiwając głową. –
James coś wspominał.
– Ta… Ostatnio wszyscy mają tajemnice – odpowiedziała,
obracając w rękach butelkę piwa kremowego, a pierścionki na jej palcach
wystukały przyjemny rytm, uderzając o szkło.
– Co masz na myśli? – spytałam, marszcząc brwi.
– Najpierw oni, później Dorcas,
Mary. Nawet ty zachowujesz się dziwnie.
– Nie zachowuję się dziwnie – odpowiedziałam automatycznie, a
Binner obdarzyła mnie spojrzeniem, mówiącym,
że nie mogę jej tak łatwo oszukać.
– Niech Merlin da mi siłę, bo was wszystkich pozabijam.
– Czemu siedzicie tu same?
Gdy podniosłam wzrok, moje oczy natknęły się na uśmiechniętą
twarz Jamesa. Tego wieczoru miał na sobie wzorzystą koszulę z krótkim rękawem,
której górny guzik był uwodzicielsko rozpięty. Kiedy oblizał figlarnie usta,
przewróciłam oczami, próbując nie dać po sobie znać, co ten widok potrafił ze
mną zrobić.
– A co, chcesz nas porwać do tańca?
– Pewnie, że tak – zapewnił, zerkając w stronę Syriusza i
machając na niego głową.
– Czego twa dusza potrzebuje? – zapytał Black, podchodząc w
naszą stronę.
– Drugiego partnera – oświadczył James, ciągnąc Maryl w
stronę parkietu. Syriusz zasalutował mu, a potem puścił mi oczko, wyciągając
rękę w moim kierunku.
– Pani pozwoli.
Zachichotałam, pozwalając poprowadzić się Łapie w stronę
tańczącego tłumu. Muzyka dudniła w moich uszach, kiedy pozwoliłam się
wyobracać, czując, jak zaczyna mi się kręcić w głowie. Alkohol przyjemnie
łaskotał moją świadomość, pozwalając chociaż na chwile zapomnieć o otaczającym
mnie świecie. Black uśmiechnął się do mnie, pokazując wszystkie zęby, jakby
czytał mi w myślach.
– Odbijamy!
Zachichotałam, kiedy ramiona Jamesa pojawiły się wokół mojej
talii, na moment nie zwracając uwagi o tym, co pomyślą inni.
– Jak się bawisz? – zapytał, nachylając się nad moim uchem, a
ja przymknęłam oczy, uśmiechając się.
– Teraz lepiej.
James parsknął śmiechem, łapiąc mnie za wyciągniętą dłoń i
okręcając kilkakrotnie, aż zabrakło mi tchu.
– Masz słabą kondycję – krzyknął, nie pozwalając mi zejść z
parkietu.
– Bo nie biegam jak szalona za piłką po boisku –
odpowiedziałam, wystawiając mu język.
– Rogasiu!
Oboje obróciliśmy się w stronę roześmianego Syriusza, który
właśnie wchodził na stolik.
– Chodź tutaj!
– Chyba ktoś cię woła – zauważyłam, chichocząc na widok jego
miny.
– Nie myśl, że ci tak łatwo odpuszczę.
– Lepiej idź przypilnuj swojego przyjaciela, zanim spadnie i coś sobie złamie.
Im później było, tym przyjemniej odczuwałam działanie
alkoholu. Nauczona poprzednim razem, starałam się nie przesadzić z jego
ilością, czego nie mogłam powiedzieć o pozostałych Gryfonach. Kiedy w końcu
opadłam na sofę, Clarie przysypiała na oparciu
sofy, a Alicja i Dorcas chichotały, szeptając
sobie coś na ucho. Jedynie Mary uśmiechnęła się w moim kierunku ciepło, chociaż
po jej rozmarzonych oczach widziałam, że była dosyć mocno pijana.
– Dobrze się czujesz? – spytałam, klepiąc ją po ręce.
– Tak – mruknęła, kiwając głową tak mocno, że aż zakołysała
się jak na bujanym krześle.
– Łał, spokojnie, kowboju –
zachichotałam, łapiąc ją za barki. – Może koniec alkoholu na dziś.
Macdonald odpowiedziała rozmarzonym uśmiechem, wtulając się w
moje ramię.
– Co słychać?
Roześmiałam się, głaszcząc ją po splątanych włosach.
– Jutro będziesz tego żałować – powiedziałam, a później mnie
olśniło. Jeśli czekałam na okazję, to to była ona! James miał rację.
Wykorzystanie momentu, kiedy wszyscy byli pijani nagle wydało się takie proste.
Wystarczyło tylko zacząć. – Mary, ja…
– Mary!
Binner wylądowała między
nami, chichocząc wściekle. Jej długie czarne włosy mieniły się w świetle
rzucanym przez balony, a czerwona pomadka była rozmazana w dwóch miejscach.
– Maryl – odpowiedziała Macdonald, czkając głośno.
– Jak tam twoje miłosne podboje? Zagadałaś już do kogoś?
Zegar tyka!
– Myślę, że ty zagadałaś za was dwie – mruknęłam, ścierając
błyszczyk z jej brody. – Dobrze się bawiłaś?
– Wyśmienicie – zachichotała. – A ty, Lily? Może chociaż ty
mnie nie zawiedziesz.
– Tak właściwie… – zaczęłam, biorąc głęboki oddech, jednak
Mary przerwała mi.
– Na miłość boską, Maryl!
– Cooo – mruknęła
dziewczyna, spoglądając na Macdonald.
– Świat nie kręci się wokół migdalenia!
– Oczywiście że kręci, tylko wcześniej byłaś za młoda, by to
docenić – odpowiedziała rzeczowym tonem.
– Całowanie to tylko całowanie.
– No to udowodnij mi to – zachichotała Binner,
zamachując się ręką tak mocno, że aż upadła na mnie. – Masz caaaaaały
parkiet dla siebie.
– Dobrze – fuknęła Mary, wstając i obciągając dżinsową
spódniczkę. Obie obserwowałyśmy z zaskoczeniem, jak pewnym krokiem ruszyła we
wskazanym kierunku, wyglądając, jakby nagle otrzeźwiała, aż do stołu, na którym
stali roześmiani Huncwoci. Syriusz poprawił
krawat, który przewiązał sobie wokół głowy, a potem poklepał radośnie po
plecach Lupina, kiedy ten wychylił kieliszek pełen ciemnego płynu w
akompaniamencie krzyków Jamesa, którego okulary ledwo trzymały się na czubku
jego nosa.
– Hej, Remus!
Moja buzia otworzyła się szeroko w szoku, kiedy Mary złapała
zaskoczonego chłopaka za koszulę, a następnie ściągnęła na dół i pocałowała.
Cały Pokój Wspólny wstrzymał na sekundę oddech, aż w końcu Lunatyk objął ją w
pasie, a Wieża Gryffindoru wybuchła głośnymi
wiwatami.
– Gorzko, gorzko!
– Dawaj, Mary! – zawyła Binner,
chichocząc jak szalona. James zapiał jak kogut, podsycając reakcję tłumu, kiedy
dziewczyna przerzuciła ręce przez barki Remusa, pogłębiając pocałunek.
Jedyną osobą, która nie wiwatowała, był Syriusz, wpatrujący
się w przyssaną do siebie dwójkę z dziwnym wyrazem zdumienia wymalowanym na
twarzy.
Chylące
się ku zachodowi słońce zabarwiało pergaminy na jaskrawoczerwony kolor, a cichy
szept przewracanych kartek roznosił się w powietrzu, uspokajając moje szalejące
myśli. Bycie samej w bibliotece było przywilejem, na który rzadko mogłam sobie
ostatnio pozwolić. Ty razem bycie samej przypominało mi, dlaczego byłam
sama. Przypominało o wydarzeniach z ubiegłego weekendu, powodując gęsią
skórkę na moich rękach. I nie chodziło mi bynajmniej o pocałunek Mary i Remusa.
Wszyscy nasi bliscy znajomi byli zadziwiająco wspierający na widok tego nagłego
romansu. To, co powodowało nieprzyjemny dreszcz na moim karku to nieustający
szmer pogłosek. Opinii wyrażanych na wydechu, kiedy któreś z nich pojawiało się
w pobliżu. Szum plotek, przyrastający na sile i odbijający się echem od ścian
kamiennych korytarzy, ciężki do zniesienia nawet w dobre dni. Jak gdyby zrobili
coś złego. Jak gdyby inni mieli prawo ich oceniać.
Westchnęłam, przecierając zmęczone oczy. Nie rozumiałam czemu
wywoływało to we mnie tak ciężkie do zwalczenia uczucie paniki. To nawet nie
były szepty o mnie!
Ale mogły być, szepnął cichy głosik w mojej głowie. Gdyby
się dowiedzieli.
Zachmurzyłam się, będąc zła na własne myśli. To było głupie!
Tak głupie! Ale za każdym razem, kiedy chciałam powiedzieć to na głos,
wszechświat wpychał mi do buzi całą rękę, próbując pozbawić mnie głosu. Byłam
pewna, że jeśli tak dalej pójdzie, to wykrzyczę to na środku korytarza. I tego
bałam się najbardziej – podświadomie czułam, że Mary powinna była dowiedzieć
się pierwsza. Z drugiej strony od soboty prawie nie rozmawiałyśmy. Gryfonka
była zbyt zajęta rozpływającą się nad nią Maryl Binner,
która przyjęła sobie do serca misję zostania zaklinaczką samotnych dusz, oraz
uciekaniem przed wzrokiem Hogwartu, po którym
plotki o jej podrywie rozeszły się w zatrważającym tempie. Za to ostatnie jej
nie winiłam – sama pewnie zaszyłabym się w ostatnim kącie, próbując uniknąć
obezwładniających szeptów na mój temat.
Największym plusem tej sytuacji był fakt, że Remus ukrywał
się razem z nią.
Kiedy ktoś rzucił cień na leżącą przede mną księgę z obawą
spojrzałam w górę. Prawie natychmiast oblało mnie poczucie ulgi, kiedy
dostrzegłam przypatrującego mi się Jamesa.
– Można?
Z uśmiechem wypływającym na moje usta pokiwałam głową, a
chłopak przysiadł na krześle naprzeciwko, opierając głowę na zgiętej w łokciu
ręce. Jego wzrok był intensywny, kiedy przypatrywał mi się w skupieniu, jakby
coś błąkało się pod jego rozczochraną czupryną.
Moja ręka sama powędrowała do ciemnych włosów, delikatnie
poprawiając mieszaninę nastroszonych loków, a James uśmiechnął się ciepło,
przyjmując pieszczotę.
– Po co przyszedłeś? – spytałam, odwzajemniając uśmiech i
opierając głowę na obu dłoniach.
– Trochę cię podenerwować.
– Pewne rzeczy się nie zmieniają, co?
Chłopak zaśmiał się cicho, nie odwracając ode mnie wzroku, a
jego oczy zabłyszczały.
– Jak przygotowania? – spytałam, widząc, jak poruszył się
niespokojnie na myśl o meczu.
– Chyba bardziej nie możemy być gotowi – odpowiedział,
chociaż wyraz jego twarzy wskazywał na to, że się martwił.
– Musicie wygrać?
– Od tego zależy Puchar – westchnął, stukając palcami o swój
policzek.
– Dobrze ich przygotowałeś – mruknęłam, starając się podnieść
go na duchu. – Dacie sobie radę.
– Zastanawiam się… Zastanawiam się, czy dobrze zrobiłem nie
dając Maryl szansy powrotu do zespołu.
– No cóż, macie komplet dobrych zawodników.
– Dobrych. Maryl była świetna.
– Była, James. Wiele wydarzyło się w ciągu ostatniego roku, a
Maryl nie grała z wami od zeszłego czerwca.
– Po prostu… jeśli nie wygramy, to będzie moja wina.
– Hej – mruknęłam marszcząc brwi i dźgając go w przedramię. –
Nie myśl tak. Dałeś z siebie wszystko i jesteś naprawdę dobrym kapitanem.
– Skąd wiesz? Przecież nawet nie lubisz Quidditcha
– powiedział James, unosząc jedną brew ku górze.
– Żartujesz? Słuchanie o nowych taktykach to mój ulubiony
sposób spędzania wspólnych dyżurów – zaśmiałam się, w końcu wywołując uśmiech
na jego twarzy. – I chciałabym przypomnieć ci, że odkąd prawie opanowałam
zaklęcie ocieplające i przestałam odmrażać sobie pośladki, nie przegapiłam
prawie żadnego treningu.
Rogacz zachichotał, kręcąc głową ze zrezygnowaniem, kiedy
uśmiechnęłam się szeroko, a potem westchnął.
– Przekonamy się jutro.
– Nie ma co się przekonywać, będziecie świetni.
Jego wzrok podążył za mną, kiedy ruszyłam w kierunku półek,
zgarniając po drodze naręcza książek, z zamiarem odłożenia ich na miejsce.
Cieszyłam się, że biblioteka była prawie pusta. Piątkowe popołudnia raczej nie
sprzyjały nauce, a już zwłaszcza nie te, przed wielkimi meczami. James musiał
również to zauważyć, bo wkrótce oparł się o półkę obok mnie, przyglądając mi
się z uśmiechem, który zdradzał, że chodziło mu po głowie coś głupiego.
– Będziesz tak stał i się gapił? – spytałam, odkładając
kolejne tomy i chociaż próbowałam zabrzmieć groźnie, mój głos szybko mnie
zdradził.
– Wolałabyś, żebym robił to? – odpowiedział, przesuwając się
bliżej, a ja poczułam jego oddech na karku.
– James – szepnęłam, kiedy jego usta musnęły moją skórę. –
Jesteśmy w bibliotece.
– No i? – zapytał, sunąc dłońmi po mojej talii, jak gdyby
nigdy nic.
– Ktoś nas może przyłapać…
– Prawie nikogo tu nie ma – mruknął, odwracając mnie i
wyciągając z moich dłoni stos książek.
– James – powtórzyłam, czując, jak moje bariery topnieją,
kiedy pocałował miękko moją żuchwę, przesuwając się powoli w stronę moich warg.
– Hm? – wymruczał, kiedy westchnęłam pod naporem jego rąk.
– To niemądre – wyszeptałam, ledwo się powstrzymując od
przyciągnięcia go bliżej.
– Mhm – odparł, muskając kącik moich ust.
No i to by było na tyle z twojej silnej woli, pomyślałam,
kiedy prawie nieświadomie wsunęłam palce w jego włosy, wspinając się na palce i
całując go mocno.
To nierealne, jak na mnie działał. Sprawiał, że zapominałam o
całym świecie, jakby liczył się tylko on. A gdy jego ręce wsunęły się pod
materiał mojej koszuli…
– Cholera – jęknęłam cicho, przygryzając wargę, jakby miało
mi to pomóc w zachowaniu spokoju.
– Tak? – spytał James, pozostawiając pocałunki na mojej szyi.
Chciałam powiedzieć mu, żeby przestał, ale moje ciało
zdradzało mnie sekunda za sekundą, lgnąc do niego jeszcze bliżej. Żarzące
uczucie w podbrzuszu znowu się odezwało, posyłając fale gorąca wzdłuż mojego
kręgosłupa, kiedy jego ręce sunęły po mojej skórze. A później coś załomotało, a
ja jak w zwolnionym tempie dostrzegłam rząd walących się ksiąg, które jeszcze
przed chwilą chybotały się na wózku stojącym obok nas.
– Kurwa – szepnęłam, odsuwając się od Rogacza jak oparzona.
Moje serce łomotało, kiedy wpatrywałam się w bałagan u naszych stóp, czując
obejmujący mnie strach.
– Co tam się wyprawia?!
– Zmykaj – powiedział James, popychając mnie w kierunku, z
którego przyszliśmy. – No już, raz dwa trzy!
– A ty? – spytałam w panice.
– Zajmę ją uśmiechem, znikaj stąd!
Dwa razy nie musiał mi powtarzać.
Kiedy opuszczałam bibliotekę, w pośpiechu zarzucając na ramię
torbę, Pani Pince właśnie kierowała się ku źródłu hałasu. Moje serce biło jak
szalone, jakbym właśnie popełniła najgorsze możliwe przestępstwo. Z lękiem
rozglądnęłam się, jednak w i tak całkiem opustoszałej bibliotece nikt wydawał
się nie zwracać na mnie uwagi.
James dogonił mnie dopiero w połowie drogi do Wieży. Na jego
ustach malował się psotny uśmiech, jakby świetnie się bawił.
– Jak długi szlaban dostałeś?
– Żartujesz? Pince mnie kocha, ująłem ją moim urokiem
osobistym.
Chłopak wyszczerzył się w moim kierunku, ale ja nie miałam
ochoty do żartów. Czułam, jak panika zamiast opuszczać moje ciało, prześlizguje
się po nim, opinając mnie swoimi mackami.
– Wszystko okej?
– Nie, to był bardzo głupi pomysł.
– Hej, wyluzuj, przecież nic się nie stało – zaczął James,
łapiąc mnie za rękę.
– Ktoś mógł nas przyłapać! – zwołałam, pochmurniejąc.
– To tylko kilka całusów, Lily.
– Nie, kiedy nie powiedziałam o tym jeszcze Mary!
Jego ręka wyślizgnęła się z mojej, kiedy przystanął,
obrzucając mnie skonfundowanym spojrzeniem.
– Miałaś porozmawiać z nią w weekend.
– Miałam, ale gdybyś nie zauważył, zaczęła całować się z
twoim najlepszym przyjacielem, a potem zniknęła! – Przerwałam, widząc jak wyraz
jego twarzy zmienił się, a mój żołądek zawinął się w supeł. – Przepraszam, nie
chciałam na ciebie krzyczeć. Po prostu… Chciałam jej powiedzieć pierwszej. Musi
dowiedzieć się ode mnie. A przez cały tydzień ledwo się widywałyśmy.
– O czym ty w ogóle mówisz, Lily, siedzicie razem na każdej
lekcji!
– To nie jest rozmowa, którą przeprowadza się w trakcie
Obrony przed czarną magią! – wykrzyczałam, czując, jak opanowuje mnie mieszanka
złości i strachu.
– Więc co, lepiej jest mnie okłamywać? – zapytał,
przyglądając mi się z niedowierzeniem.
– Nie okłamałam cię – zaczęłam, a mój głos zawibrował
w panice. – Po prostu czekałam na odpowiednią okazję.
– Lily, miałaś odpowiednie okazje, dziesiątki, przez ostatnie
dwa miesiące!
– Nie krzycz na mnie – szepnęłam, czując łzy zbierające się w
kącikach oczu.
– Nie chcę na ciebie krzyczeć, ale cholernie mi to
utrudniasz! Mówiłaś, że potrzebujesz czasu, więc ci go dałem. Prosiłaś, żebym
nikomu nie mówił, więc tak zrobiłem. Cholera, Lily, nie powiedziałem własnym
przyjaciołom! Ukrywałem to nawet przed Syriuszem, którego traktuje jak brata!
– Och, nie oszukuj mnie, Syriusz o wszystkim wiedział!
– Nie ode mnie – wycedził James, wyrzucając ręce w powietrze
– Zauważył nasze nazwiska na mapie, po tym jak się razem wymknęliśmy.
– Na jakiej znowu mapie?
– Nie ważne – powiedział, śmiejąc się chłodno pod nosem. –
Domyślił się i zrobił mi o to niezłą awanturę. Ukrywałem to dla ciebie, a ty
nie jesteś w stanie przyznać się przed resztą.
– To nie o to… – zaczęłam, jednak chłopak przerwał mi, kręcąc
głową.
– Właśnie, że o to chodzi. Mówisz, że nie chcesz, żeby Mary
dowiedziała się od kogoś innego, ale gdyby naprawdę ci zależało na tym, żeby
wiedziała, już dawno powiedziałabyś jej prawdę. Nie wiem, czy aż tak się tego
wstydzisz, czy może boisz się, co powiedzą inni, ale mam już dość ukrywania się
po kątach.
– James…
– Nie – powiedział – odsuwając się. – Nie, Lily. Wóz albo
przewóz, nie będę twoją zabawką, którą podnosisz, kiedy ci się nudzisz.
– Nie jesteś! – wykrzyknęłam z paniką. – To, co dzieje się między
nami nie jest dla mnie zabawą!
– W takim razie powinnaś przemyśleć swoje priorytety –
odpowiedział chłodno, cofając się. – Zmuszałaś mnie do czekania, ale czas się
skończył. Jeśli ci zależy na tym, co się między nami dzieje, powiedz im.
Powiedz im, albo ja to zrobię.
I powiedziawszy to, odwrócił się i ruszył w przeciwnym
kierunku, zaciskając pięści i spinając cały plecy, jakby ledwo powstrzymywał
się, żeby w coś nie uderzyć.
Sobotni
mecz zapowiadał się świetnie. Warunki były idealne – w ciągu ostatniego
tygodnia wyjrzało słońce, wysuszając murawę, a idealny rześki wiatr i zero
chmur zapewniały perfekcyjną widoczność.
Drużyna Gryffindoru zebrała
się w jednym miejscu przy stole, pochylając się w swoim kierunku i szepcząc
zawzięcie. James był blady, ale wydawał się być pewny siebie, przytakując i
pokazując palcem na różne poruszające się schematy narysowane na pergaminie
leżącym przed nimi.
– Są gotowi – zapewniła nas Maryl, która wpatrywała się w
napięciu w skupioną grupę, ledwo będąc w stanie wysiedzieć na brzegu ławy.
– Pewnie, że są – zapewniła ją Clarie,
kiwając głową i nakładając sobie potężną porcję jajecznicy.
– James się martwi – westchnął Remus, również dołączając do
grona obserwatorów. – Nie spał chyba od czwartej.
Coś nieprzyjemnie przewróciło się w moim żołądku, kiedy
spojrzałam na niego, żałując, że nie mogę z nim być.
– Będzie dobrze, są w wyśmienitej formie – powiedziała
Alicja, kiwając głową.
Gryfoni przytaknęli,
pochylając się nad talerzami. Jakoś nie miałam ochoty na jedzenie, więc zamiast
tego pozwoliłam swoim myślom swobodnie dryfować, aż Mary szturchnęła mnie,
pytając, czy idę z nimi na trybuny. Ze zdziwieniem dostrzegłam, że drużyny już
nie było i przeklęłam się w myślach, żałując, że nie mogłam mu życzyć
powodzenia.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, stadion powoli zapełniał się, a
podekscytowane głosy niosły się pogłosem. Peter zajął nam ostatnie wolne
miejsca w pierwszym rzędzie, rozwieszając przygotowany transparent, który
okazał się jego prześcieradłem z wielkim wymalowanym herbem Gryffindoru.
{Taylor Swift - New Romantics}
– A oto i oni! – zagrzmiał głos Mathiasa
Dodge’a, który z uśmiechem podżegał wiwatujący
tłum. – Louistrap, Sitck,
Dawson, Bones, Boone,
Tomson i Jones!
Puchoni zawyli, oklaskując
swoją drużynę. Z drugiego końca boiska zmierzali już w ich kierunku Gryfoni,
machając do skandujących trybun.
– Witamy również drużynę Gryfonów, w niezmienionym składzie:
Black, Caiden, Wright, Wade, Pearson, Miller i
Potter!
– TAK JEEEEEST! – zawył
Peter, wymachując prześcieradłem. – DO BOJU GRYFONIIIIII!!!
– Dzisiejszy mecz będzie decydującym w starciu obu drużyn,
zapewniając jednej z nich przejście do finału! To będzie niezła jazda bez
trzymanki! Pani Hooch szykuje się do wypuszczenia piłek, Potter i Tomson
podając sobie rękę i… Tak! Wystartowali! Kafel natychmiast przejmuje Black,
podaje do Caiden, jak ta dziewczyna się rusza…
Wright przejmuje, ale… Tak, to Dawson, wybija mu piłkę!
Czerwonym sektorem wstrząsnął głośny jęk, kiedy Puchoni
przejęli kafel. Wkrótce wielki licznik nad trybuną nauczycieli pokazywał
dziesięć do zera dla Hufflepuffu, a Gryfoni
ponownie zawyli.
– Puchoni są dzisiaj w
wyśmienitej formie – komentował Dodge, wychylając się za barierkę. – To nowa
metoda szkolenia Tomsona i widać jej efekty! Louistrap
w posiadaniu piłki, podaje do Dawsona i… Tak, to kolejny gol dla Hufflepuffu!
Ale zaraz, czy to…
Cały stadion wstrzymał oddech, kiedy James zanurkował,
rzucając się w pogoń za zniczem.
– Nie minęło nawet pięć minut! – zapiszczała Clarie,
wychylając się. – To będzie rekord!
Niestety sekundę później pałkarz Puchonów
posłał w jego kierunku tłuczka, którego James ledwo uniknął, tracąc na sekundę
złotą piłeczkę z oczu, a ta natychmiast zniknęła.
– Nic z tego, Gryfoni.
Piękne odbicie Boone’a. To tegoroczny nabytek
w drużynie Tomsona i można śmiało stwierdzić,
że udany!
– Szkoda – mruknęła Maryl, opadając na pięty z kwaśną miną. –
To byłoby coś, rozwalić ich tak szybko.
Mecz jednak nie zbliżał się ku końcowi. Gryfoni
zaczęli nadrabiać stratę, a starcia obu drużyn zaczęły być coraz bardziej
zaparte. Wkrótce licznik wskazywał siedemdziesiąt do sześćdziesięciu.
– Pearson i Wade posyłają oba tłuczki w kierunku Dawson,
która ledwo unika zderzenia, ale wypuszcza kafla! To nowa strategia Pottera,
pięknie wyćwiczona, a to zgranie! I tak, opłaciło się, bo piłka jest w
posiadaniu Gryfonów! Black podaje do Caiden,
ta do Wrighta, z powrotem do Blacka i… strzela! GOL DLA GRYFFINDORU!
Cały sektor wybuchł wiwatami, gdy Syriusz powtórzył manewr,
zdobywając kolejny punkt dla swojej drużyny. Walka była wyjątkowo wyrównana i
za każdym razem, kiedy wydawać by się mogło, że po jednej stronie pojawiała się
zbyt duża przewaga, druga natychmiast nadrabiała.
Prześcieradło Petera robiło furorę, zachęcając kibiców do
skandowania imion graczy i zanim minęło pół godziny, szukający ponownie ruszyli
w pościg za zniczem.
– Idą łeb w łeb, Bones i Boone
próbują posłać w stronę Pottera tłuczki, ale chybiają, jest coraz bliżej, Jones
próbuje wysunąć się na prowadzenie…
– PAŁKARZ! WADE! WAAAADE! –
wrzasnęła Maryl, machając jak szalona w stronę Gryfona. – WADE, TŁUCZEK, DO
CHOLERY, BIJ W TŁUCZEK!
Chłopak, który właśnie przelatywał obok, zamachnął się, jakby
usłyszał jej okrzyk, a później uderzył w piłkę, posyłając ją prosto w
szukającego Puchonów.
– Wade trafia Jonesa! Nie zwala go z miotły, ale daje
dokładnie to, czego potrzebował Potter!
Wszyscy wstrzymaliśmy oddech, obserwując, jak James wysuwa
się na prowadzenie i wyciąga rękę, a sekundę później owija palce wokół złotej
piłeczki.
– Złapał! Potter złapał znicza! Gryffindor wygrywa dwieście
czterdzieści do dziewięćdziesięciu!
– TAAAAAAK! – ryknęli Gryfoni,
zrywając się na równe nogi. Peter rzucił się pierwszy w stronę schodów,
powiewając prześcieradłem niczym sztandarem, a wiwaty nasiliły się, kiedy
roześmiany James uniósł rękę do góry, pokazując wszystkim zdobytego znicza.
Maryl i Peter byli jednymi z pierwszych na samym dole. Z
daleka widziałam, jak dziewczyna rzuca się na swoich przyjaciół, ciesząc się
razem z nimi, a wkrótce do wiwatującego tłumu zaczynają przyłączać się kolejne
osoby.
– Wygraliśmy! Wygraliśmy! – krzyczał Black, wymachując swoją
miotłą.
– Potter! Potter! Potter! – pokrzykiwał tłum, podrzucając
śmiejącego się Jamesa, owiniętego w pomalowane prześcieradło.
– FINALE, NADCIĄGAMY! – ryknął Łapa, wywołując salwę śmiechu.
Tłum rozstąpił się przede mną, kiedy przedzierałam się ku
swoim przyjaciołom, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Mary i Alicja wiwatowały
razem z Remusem, a Łapa zaczął dyrygować śpiewakami dołączającymi się do
świętowania, podjudzając wszystkich do zaśpiewania szkolnego hymnu. Ale nic z
tego nie miało większego znaczenia, kiedy mój wzrok natknął się w końcu na ten
należący do Jamesa, który stał przede mną, jaśniejąc w blasku słońca. W jego
dłoni wciąż spoczywał złoty znicz, błyskając skrzydełkami, próbując się wyrwać
na wolność. I chociaż Syriusz obrócił się, mówiąc coś w moim kierunku, nie
potrafiłam dosłyszeć żadnych słów, czując, jak pewność narasta we mnie,
wypełniając mnie aż po czubki palców. Nagle dotarło do mnie znaczenie jego słów
z poprzedniego wieczoru. Zrozumiałam, że miał rację. Szukałam wymówek,
obawiając się tego momentu, ale to już nie miało dłużej znaczenia. Bo kiedy
stał przede mną, z wiatrem targającym jego włosami, przekrzywionymi okularami i
uśmiechem czającym się na jego ustach wiedziałam, że nie dam rady dłużej się
powstrzymywać. Uśmiechnęłam się, nabierając pewności, że mogłabym rzucić się za
nim w przepaść, byleby go nie stracić, czując, jak ciężar wszystkich
niewypowiedzianych słów znika. A potem, zanim byłam w stanie się zawahać, rzuciłam
się prosto w jego wyciągnięte ramiona, całując go tak, jakbym chciała przekazać
mu wszystko to, czego nie potrafiłam powiedzieć słowami.
Świat zawirował, a zaskoczone okrzyki i głośne wiwaty prawie
rozerwały mi bębenki, kiedy jego dłonie uniosły mnie, okręcając wokół jego osi.
Smakował wygraną. Smakował słońcem i wiatrem. A gdy obracał się ze mną w jego ramionach, poczułam, że w końcu wszystko było na swoim miejscu.
Cholera, najlepsze juwenalia w Polsce mnie pokonały i wczoraj (aż wstyd się przyznać) miałam zbyt dużego kaca, by chociażby otworzyć komputer. Ale dzisiaj wstałam specjalnie zaraz po ósmej, by zająć się tym, co obiecałam zrobić i przepisałam tą scenę, dzięki bogu, zamieniając scenę zawierającą 200 słów na 1600, więc chyba poszło mi dobrze.
Im dłużej piszę SD, tym bardziej jestem w szoku jak zmienia się moje postrzeganie na tą historię. Pewnie gdybym teraz miała zaplanować jej przebieg, wszystko wyglądałoby całkiem inaczej, ale to właśnie pokazuje, jak człowiek się zmienia i dojrzewa w trakcie pisania.
Nie jestem największą fanką dramy o ogłoszenie bycia razem (a to ja ją napisałam o ironio) ale po takim czasie planowania i pisania tych rozdziałów oszalałąbym, gdybym miała to zmienić. Młodsza Ati miała jakieś bardziej buntownicze zamiary na to opowiadanie, podczas kiedy starsza najchętniej dałaby im się miziać po kątach i być zadowolonymi.
Powoli zbliżamy się do końca drugiej części SD. Jak czujecie się z myślą, że zostało już tylko 5 rozdziałów? Ja zdecydowanie dziwnie. Ale to dobre uczucie, jestem dumna ze swojego powrotu i w końcu wzięcia się do roboty po latach opuszczania i wracania do pisania. W tym roku udało mi się napisać ponad sto tysięcy słów, co jest niewyobrażalne dla nastoletniej Ati, któa miała problem, żeby napisać rozdział w miesiąc. A tu proszę, jak wszystko się pozmieniało.
Zaczęłam również pracę nad projektem Wada i jestem bardzo podekscytowana. Jak dobrze pójdzie, za jakiś czas powiem Wam o nim coś więcej, ale póki co mogę jedynie pozostawić Was z posmakiem oczekiwania. Myślę, że będzie warto.
Koniecznie dajcie znać, na co teraz czekacie, skoro wszyscy już wiedzą o Jily. Co takiego może się wydarzyć w te pięć rozdziałów i co chcielibyście w nich zobaczyć?
Do zobaczenia końcem maja, moi kochani.
Wasza,
Ati
W końcu!
OdpowiedzUsuńHiii! W dzień premiery chyba się mnie tu nie spodziewałaś, co? B).
UsuńJames kładący Lily rękę na kolanie podczas lekcji... I AM LIVING FOR IT!
"– To na pewno gorączka – mruknął wszechwiedzącym tonem James, zbliżając rękę do mojej twarzy. – Aż jesteś cała czerwona." XDDDD nie wątpię! Czekam, aż zaraz zaproponuje, że sobie pójdą do skrzydła, bo się tak źle czuje i ma taką gorączkę XD
Och, i to zrobił, haha.
James, gdzie wkładasz te łapy... (hihi).
James dobrze mówi!!! Po dwóch miesiącach to i ja bym była zirytowana ;').
"– Czasem to właśnie przyjaźń stoi na przeszkodzie. Czasem znasz kogoś tak bardzo, że ciężko spojrzeć na niego inaczej niż na przyjaciela. Ciężko przyznać się przed sobą, że może być kimś więcej niż przyjacielem." STAAAAAARYYYYYYYYYYYYYYY
WHAT DO YOU MEAN?????
IM SO EXCITED!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Kurde, ale mi szkoda Mary;///. W sensie widać, że ten cały "związek" z Remusem raczej nie wypali, a teraz po pijaku go pocałowała;/. Jakby good for them, bo gdyby Remus nie chciał, to by ją odtrącił, ale i tak coś czuję, że do Mary z kacorem przyjdzie moment plucia sobie w brodę za to. No i zastanawiam się, czy oni w ogóle porozmawiali o tym jakoś (skoro Remus mówił, że to skomplikowane itp) i czy Mary to zrobiła po to, żeby ukrócić to pieprzenie o całowaniu się z kimś czy po prostu nadal buja się w Remusie.
"Jedyną osobą, która nie wiwatowała, był Syriusz, wpatrujący się w przyssaną do siebie dwójkę z dziwnym wyrazem zdumienia wymalowanym na twarzy." NOT GONNA BE NORMAL ABOUT THIS SHIT!
Syriusz to jest jednak najmądrzejszy z nich wszystkich XD. (z mapą i bez!).
Chyba za szybko czytam, bo nie zdążyłam jednej piosenki przesłuchać, a tu już link do kolejnej XD.
"– TAK JEEEEEST! – zawył Peter, wymachując prześcieradłem. – DO BOJU GRYFONIIIIII!!!" Ale się zaśmiałam XDDDD Peter cheerleaderka.
Ale by było, jakby teraz Lily pocałowała Jamesa na stadionie po tym, jak wygra...
Yasssssss, jestem spełniona, hahaha.
Podobał mi się ten rozdział i czekam na kolejne bardzo niecierpliwie, bo jeśli będą się dziać rzeczy związane z tym, co teraz siedzi w głowie Syriusza... to będę w siódmym niebie!
No i ofc podobał mi się ze względu na to, że W KOŃCU ludzie się dowiedzieli o Jily. I nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, jak ludzie się będą z nimi droczyć o to, że to ukrywali i że zaczęli się spotykać po tylu latach "spadaj, Potter!". Zastanawiam się, czy ktoś oprocz Syriusza wie. Pewnie Remus, bo jest za mądry, żeby nie wiedział ;).
Życzę ci dużo weny i energii do pisania <3.
Całuski,
K.
Absolutnie się nie spodziewałam dzisiaj, ale to bardzo miłe zaskoczenie <3
UsuńPrzeczytałam najpierw cały komentarz i niesamowicie mnie bawi że przewidujesz co bedzie dalej hahaha
"Czekam, aż zaraz zaproponuje, że sobie pójdą do skrzydła, bo się tak źle czuje i ma taką gorączkę" -> "Och, i to zrobił, haha." XDDD ily
"James, gdzie wkładasz te łapy... (hihi)." - musiałam się chwilę zastanowić o jakiej części piszesz, ale jak sobie już przypomniałam to się zaśmiałam. Ta scena mogła być dużo bardziej hot ale że to ją właśnie pisałam rano musiałam się powstrzymywać, bo w kolejnych rozdziałach napięcie stopniowo wzrasta i nie mogłam tutaj wyjechać z czymś zbyt wysoko w hierarchii hotów bo by się potem nie zgadzało, więc tylko z tego powodu nie było rozbierania pod prysznicem xd
"STAAAAAARYYYYYYYYYYYYYYY
WHAT DO YOU MEAN?????" YOU KNOW WHAT HE MEANS!!!!!!
Mi też szkoda Mary (powiedziała autorka jej niedoli), a to: "Jakby good for them, bo gdyby Remus nie chciał, to by ją odtrącił, ale i tak coś czuję, że do Mary z kacorem przyjdzie moment plucia sobie w brodę za to" powinno być dla Ciebie wystarczającym hintem apropo tego co dzieje sie teraz w głowie Remusa, skoro kłóci się z Syriuszem, przezywa kryzys wewnętrzny i oddaje pocałunek Mary.
"Chyba za szybko czytam, bo nie zdążyłam jednej piosenki przesłuchać, a tu już link do kolejnej XD." to był bardzo tight squeeze i coś czułam, że przeczytasz szybciej hahaha
"Peter cheerleaderka." - w końcu he has to be supportive <3
"Ale by było, jakby teraz Lily pocałowała Jamesa na stadionie po tym, jak wygra...
Yasssssss, jestem spełniona, hahaha." tak się zaśmiałam xddd
"Zastanawiam się, czy ktoś oprocz Syriusza wie" dobre pytanie, też się zastanawiam bo tak dawno to pisałam, że już nie pamiętam xddd musze poszukać i sobie przypomnieć hahahah
Dziękuję Kasiu za wszystkie ciepłe słowa, cieszę się, że udało Ci się tak szybko przeczytać <3
W końcu udało mi się być tak wcześnie!! Chyba robi się tutaj coraz goręcej, aż strach pomyśleć co się wydarzy w kolejnych rozdziałach. Ja osobiście nigdy nie rozumiałam takiego „ukrywania” związku, trochę uważam to za dziecinne, ale mimo wszystko swietnie ci się udało z tej sytuacji wybrnąć :D Czułam ze prośba o wolfstara zostanie wysłuchana, ale że aż tak szybko? CUDOWNIE!! Jestem ciekawa jak dalej pociągniesz te historie, skoro do teraz podboje Jamesa były głównym wątkiem.
OdpowiedzUsuńAkurat tez byłam wczoraj na juwenaliach, także utożsamiam się z ciężarami dzisiejszego dnia haha. Nowy rozdział zdecydowanie poprawił mi humor.
Nie wiem czy mogę tak pomyśleć, ale poczułam że dedykacja była skierowana do mnie… i niezmiernie mi miło :’) Dużo weny życze!!
Pati
Dziękuję za komentarz! Zdecydowanie robi się coraz bardziej gorąco, a będzie tylko gorzej! I też sama nie przepadam jakoś bardzo za ukrywaniem się, ale miałam tyle pomysłów na sceny podczas takiego ukrywania, że nie mogłam się oprzeć przed napisaniem tego haha.
OdpowiedzUsuńZ tym wolfstarem to śmieszna sprawa, bo nie chciałam Ci już spoilerować że dosłownie w kolejnym rozdziale coś się wydarzy, ale dobrze się wstrzeliłaś z komentarzem hahah
. Miło mi, że poprawiłam Ci humor nowym rozdziałem! I tak, dedykacja była po części dla Ciebie, głównie z powodu poprzedniego komentarza, którym sprawiłaś mi naprawdę wiele przyjemności! Komentarze od osób, które do tej pory nie komentowały zawsze są bardzo wyjątkowe i dają masę radości.
hej! Czy był moment, że zastanawiałam się o jakiej sobocie mówiłaś, gdy nadeszła niedziela? Owszem xD Czy mam kolejną ulubioną scenę? Ależ oczywiście! Czy już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału? No raczej! <3 Poniżej Jamesowa wstawka, enjoy!
OdpowiedzUsuń– Zostawiłem coś w szatni. Idź, zobaczymy się w zamku.
I odwróciłem się w kierunku z którego przyszliśmy, jednocześnie przyspieszając kroku. Tak naprawdę to wcale nic tam nie zostawiłem, ale czułem że zaczynam tracić nad sobą kontrolę i to nie tak jak chciałbym ją tracić przy Lily. Zaczynało mnie to naprawdę przerażać… A co jeżeli ona wcale nie chce nikomu powiedzieć, co jeżeli wcale nie jest pewna tego co do mnie czuje, co jeżeli to wszystko skończy się szybciej niż się zaczęło…
Minąłem drzwi do szatni i kilka kroków później byłem już pod trybunami. Usiadłem na jednej z belek konstrukcyjnych i ciężko oddychając schowałem twarz w dłonie. Cholera… ja naprawdę bałem się że ją tracę. Z jednej strony wydawało mi się, że jest cała moja… Zagryzłem dolną wargę przypominając sobie jej pierś w mojej dłoni, jej głośny jęk pośród szumu wody. Wcale nie byłem wtedy taki pewny czy uda mi się powstrzymać by nie pójść jeszcze krok dalej. Czułem, że i ona ledwo się powstrzymuje, a jednak… bliżej jej było do tego, niż do oznajmienia światu, że po prostu jesteśmy razem…
Wyciągnąłem z kieszeni papierosy i zapaliłem, zastanawiając się czy sam właśnie nie wpadłem we własna pułapkę.
Weny od Jenny!
Kochana Jenny! Wiesz, że zawsze z radością wyczekuję Twoich małych scen, i tym razem mnie nie zawiodłaś!
OdpowiedzUsuńPrzerażony James! Bojący się, że ją traci! Ah, give me that!!!
Skoro masz nową ulubioną scenę, to aż boję się, co będzie przy kolejnym rozdziale :D
Do zobaczenia!