niedziela, 9 marca 2025

37. Tykająca bomba + 11 rocznica bloga!


{Rozdział powstał jeszcze w kwietniu zeszłego roku, wybaczcie, że tyle zajęło mi dostarczenie go, ale do samego końca nie wiedziałam, czy polubiłam kierunek, w którym poszedł.
Będąc natomiast tak blisko zakończenia drugiej części SD, po miesiącach namysłu i tak wyśmienitej okazji jak 11 rocznica bloga, nie ma sensu dłużej się nad tym zastanawiać. SD zawsze było i pozostanie świadectwem mojej nauki pisania.
Nawet jeśli z niektórych części byłam mniej zadowolona, niż z innych, czas nauczył mnie, aby spoglądać na nie z radością i tęsknotą.}

 


{Tattoo -Loreen

Zakochiwanie się w Jamesie Potterze było łatwe. Proste, jak oddychanie. I tak samo nieświadome.

Sama nie wiedziałam, kiedy zakradł się pod moją skórę, a kiedy w końcu to sobie uświadomiłam, nie mogłam przestać o tym myśleć. Zupełnie jak wtedy, gdy przypomnimy sobie, że oddychamy. Nagle stajemy się świadomi każdego kolejnego oddechu, a coś, co było do tej pory bezwiednym odruchem, nagle wymaga od nas ciągłej uwagi.

Był jak powiew świeżego powietrza. Jak bryza uderzająca w twoją twarz i zapierająca dech w piersi. Zakochiwanie się w nim było łatwiejsze od oddychania. Nieświadome, aż do momentu, kiedy słowa te po raz pierwszy zawirowały w mojej głowie. Przepełnione płytkimi oddechami, jak po wynurzeniu się z głębin, w których spędziło się zbyt wiele czasu. Ekscytujące i zwyczajne jednocześnie, niemożliwe to zatrzymania.

Chociażbym bardzo chciała, nie potrafiłam zatrzymać pędzącej pod moją skórą trucizny, powoli ogarniającej całe moje ciało. Próba niezakochiwania się w nim, była jak próba nieoddychania. Jak ogień trawiący płuca, kiedy zaczynało brakować tlenu. Kochanie go było jak wymykająca się z rąk decyzja, automatyczny odruch, otwierający nasze usta, porażając nas uczuciem przerażenia. Jak pierwszy oddech, wprawiający cały świat w osłupienie, wirując pośrodku ogromu obezwładniającego strachu.

Zawsze uwielbiałam romanse, ale dopiero wtedy zaczęłam rozumieć, co naprawdę oznaczało zatracać się w kimś bez pamięci. W ruchach jego dłoni, w rzucanych ukradkiem spojrzeniach, w szeptanych obietnicach, w ukrytych muśnięciach ciał. Z każdym kolejnym dniem zapadałam się głębiej, nie chcąc już nigdy wynurzyć się na powierzchnię. A każdy oddech na mojej skórze parzył mnie, trawiąc wszystko na swojej drodze.

Przeczytałam kiedyś, że pierwsza miłość jest najczystsza. Nie znająca bólu złamanego serca ani konsekwencji niedotrzymanych obietnic. Ciągnąca nas na samo dno. Taka miłość to jedna z najsilniejszych form magii. Starożytna. Przepełniona mocą. Gdy spoglądałam na jego uśmiechniętą twarz, zaczynałam rozumieć, co oznacza tonąć.

Od ostatniego popołudnia spędzonego w męskim dormitorium nie widywaliśmy się zbyt często. Jeśli miałam być szczera, przerażała mnie wizja spotkania się na osobności po tym, do czego między nami doszło. Widziałam w spojrzeniach, jakie mi posyłał, że też o tym myślał. Że wracał myślami do tego drobnego momentu w małej łazience, który odtwarzał się w mojej głowie bez końca, zapierając mi dech w piersi.

Idealną wymówką stała się praca nad jego prezentem urodzinowym. Chciałam, żeby był wyjątkowy. Długo zastanawiałam się, czym powinien być, ale po wspólnym kawale jeden pomysł nie dawał mi spokoju. Odkąd zajęłam się tym małym projektem, nie opuszczał dna mojej torby, jakbym liczyła, że samą bliskością naładuję go odpowiednią ilością mocy. Każde popołudnie spędzałam w bibliotece, próbując do perfekcji opanować zaklęcie, które miało stanowić klucz do sukcesu. A kiedy nadszedł dzień jego urodzin, byłam gotowa.

Korzystając z porannego okienka, zakradłam do się do męskiego dormitorium, nasłuchując przez drzwi odgłosów śmiechu i rozmów. Kiedy upewniłam się, że był w środku, zapukałam lekko, odczekując kilka sekund.

– Lily? – zapytał Syriusz, który stanął w otwartych drzwiach, wyglądając na zewnątrz. Miał już na sobie szkolny mundurek, chociaż jego krawat zwisał smętnie po obu stronach kołnierzyka.

– Cześć – mruknęłam, uśmiechając się. – Mogę?

– Pewnie – odpowiedział, odsuwając się i wpuszczając mnie do środka.

Kiedy przekroczyłam próg, przywitały mnie zaskoczone uśmiechy Remusa i Petera, którzy właśnie zakładali szaty.

– Co ty tu robisz?

Odwróciłam głowę w kierunku Jamesa, który kończył właśnie wiązać krawat, siedząc na swoim łóżku. Spoglądał na mnie z oczekiwaniem, a jego oczy błyszczały wesoło.

– Chciałam zobaczyć się z tobą przed śniadaniem. Dacie nam chwilę? – spytałam, zerkając w kierunku pozostałych Gryfonów, którzy spojrzeli na siebie wymownie.

– Jasne – odpowiedział Remus, zakładając torbę na ramię i kiwając głową na Petera.

– Widzimy się na śniadaniu – zawołał Syriusz, puszczając Jamesowi oczko, zanim złapał torbę i zamknął za sobą drzwi.

– Stało się coś? – spytał Rogacz, wstając z łóżka i spoglądając na mnie wyczekująco.

– Chciałam życzyć ci wszystkiego najlepszego zanim rzuci się do tego cały zamek – mruknęłam, uśmiechając się nieśmiało. James odwzajemnił uśmiech, a jego ręka powędrowała do włosów, bezwiednie czochając je jeszcze bardziej. – I dać ci prezent bez niepotrzebnych świadków.

– Co to? – zapytał, kiedy wyciągnęłam z torby małe pudełeczko.

– Otwórz.

Obserwowałam, jak rozwiązał błękitną wstążkę i zsunął wieczko, a gdy wyciągnął błyszczącą złotą piłeczkę, na jego ustach pojawił się uśmiech.

– Wiedziałeś, że wszystkie znicze w Hogwarcie są zaklęte, żeby po jakimś czasie wracać na miejsce? Przeczytałam o tym kiedyś w Historii Hogwartu – mruknęłam, opierając się bokiem o kolumienkę jego łóżka.

– Niestety wiem – westchnął, obracając piłeczkę w dłoniach. – Kiedy bawię się nimi zbyt długo, w końcu odlatują.

– To bardzo proste zaklęcie – powiedziałam, wzruszając ramionami, z lekkim uśmiechem czającym się na ustach. – Bardzo proste do przekierowania.

– Przerobiłaś dla mnie znicz tak, żeby przestał mi uciekać? – zapytał, rozpromieniając się.

Uśmiechnęłam się lekko, próbując nie zastanawiać się zbyt długo nad tym, co planowałam zrobić.

– Uznałam, że warto, żebyś miał go pod ręką, gdybym chciała zrobić to – szepnęłam, spoglądając w dół. Powoli zacisnęłam dłoń na małej zawieszce poroża na srebrnej bransoletce, a następnie przymknęłam oczy, oczyszczając umysł. Moje serce biło niesamowicie szybko, tłocząc przez żyły adrenalinę wymieszaną ze strachem.

“Kocham cię.”

James wydał z siebie zduszony okrzyk, a jego źrenice rozszerzyły się, kiedy spojrzał na swoją dłoń. Złota piłeczka ożyła, machając skrzydełkami.

– Jak… jak to zrobiłaś?

– Zainspirowały mnie wasze lusterka – mruknęłam, kopiąc go delikatnie w podeszwę buta i rumieniąc się pod wpływem jego spojrzenia. Miałam nadzieję, że niewypowiedzenie tego na głos będzie łatwiejsze od wymówienia tych słów, ale panika pulsowała pod moją skórą jeszcze bardziej niż poprzednim razem. – To nie aż tak skomplikowana magia, ale udało mi się połączyć znicz z moją bransoletką. Zaklęcie opiera się na emocjonalnym powiązaniu dwóch osób. Dlatego nikt inny nie może tego usłyszeć.

– Emocjonalnym powiązaniu? – zapytał James, unosząc brwi do góry i uśmiechając się wesoło w moim kierunku.

– Więź musi być dosyć silna. Nie byłam pewna, czy u nas to zadziała – powiedziałam, drocząc się z nim.

Obserwowałam, jak jego długie palce owinęły się wokół złotej piłeczki, kiedy skupił całą uwagę, zerkając na mnie tajemniczo.

“Ja też cię kocham” usłyszałam jego cichy głos w mojej głowie.

Tym razem, moje policzki pokryły się prawdziwym szkarłatem.

“Więc nikt tego nie usłyszy?” zapytał, uśmiechając się uroczo.

“Tylko my” potwierdziłam.

“Czyli będę mógł teraz szeptać ci zbereźne rzeczy całymi dniami i obserwować, jak się rumienisz?”

“Bo go odczaruję” pomyślałam, wskazując palcem na znicz w jego dłoni.

– Dziękuję – powiedział cicho James, podchodząc bliżej mnie i kładąc swoją dłoń na moim policzku. – Jest wspaniały.

– Cieszę się – mruknęłam, wciąż nie mogąc pozbierać się po wypowiedzianych przez nas słowach.

– Mówiłem naprawdę – dodał, spoglądając prosto w moje oczy.

– Wiem.

– Wolę się upewnić, że wiesz.

– Tam razem to ja powiedziałam to pierwsza – wyszeptałam, odwzajemniając jego uśmiech.

James pokręcił głową z niedowierzaniem, a później pochylił się i musnął moje usta.

“To całkiem przydatne” usłyszałam jego głos, choć nie przerwał pocałunku. “Teraz mogę mówić ci, że cię kocham, bez odrywania się od ciebie.”

Stado motyli w moim brzuchu poderwało się do lotu, a ja uśmiechnęłam się mimowolnie w jego usta, czując obezwładniającą radość.

“Kocham cię” zadudnił jego głos. “Kocham.”

“Ja ciebie też, głuptasie” pomyślałam, pogłębiając pocałunek, a gorąc buchający z mojej twarzy mógłby śmiało podpalić ognisko.

Naprawdę tak myślałam.

I nie musiałam się nad tym zastanawiać, ani rozstrzygać, analizować, rozkładać na milion drobnych kawałków.

Bo kochanie Jamesa Pottera naprawdę było łatwe. I mimowolne. Jak oddychanie.

Kiedy zeszliśmy na dół, Pokój Wspólny wydawał się być dziwnie opustoszały. James uśmiechnął się, ujmując moją dłoń, a później poprowadził mnie przez dziurę pod portretem.

– Gdzie podziała się reszta? – spytałam, pozwalając mu ciągnąć mnie za sobą.

– Chyba wiem – mruknął, zerkając na mnie.

– Myślisz, że coś szykują?

– Jestem całkiem pewny – westchnął James, podnosząc wolną rękę i tarmosząc włosy. – Syriusz wspomniał już coś o wieczornym świętowaniu.

– Czyli mówisz, że Wieża Gryffindoru znów zatrzęsie się w podstawach? – spytałam, uśmiechając się na widok jego rozbawionego spojrzenia. Chłopak nie odpowiedział, przez dłuższy moment nie odrywając wzroku od mojej twarzy, jakby się nad czymś zastanawiał.

– Czy… – zaczął, delikatnie marszcząc brwi. – Czy chciałabyś porozmawiać o tym, co stało się w zeszły weekend?

– Skąd ten temat teraz? – spytałam, czując, jak robi mi się gorąco.

– Nie mieliśmy zbyt wielu okazji do rozmowy – powiedział ciepło, uspokajająco gładząc moją dłoń kciukiem. – Chciałem się tylko upewnić, że wszystko jest w porządku.

– Czemu miałoby nie być w porządku? – odbiłam piłeczkę, unikając odpowiedzi. Czułam się niesamowicie skrępowana, nie byłam przyzwyczajona do takich rozmów. Z nikim wcześniej nie musiałam ich prowadzić.

– Wolałbym się upewnić, że nie dzieje się nic, co mogłoby ci przeszkadzać.

Między nami zapadła cisza, kiedy dotarliśmy do ostatnich schodów przed zejściem do Sali Wejściowej.

– Jeśli coś będzie nie tak – zaczęłam, zbierając myśli i uśmiechając się lekko – powiem ci to.

– Brzmi fair – odpowiedział, odwzajemniając uśmiech.

Wiedziałam o co pytał. O tym samym myślałam ja, każdej nocy przed zaśnięciem, czerwieniąc się od własnych myśli. Chciał wiedzieć, czy czułam się w porządku z tym co się stało. Co mogłoby się stać, gdyby nie przeszkodził nam Syriusz. Sama nie znałam odpowiedzi na to pytanie.

Czasem wydawało mi się, że to proste, ale kiedy tylko pojawiał się w pobliżu mój mózg nagle przestawał działać, wyłączając wszystkie funkcje poznawcze. I nagle nie wiedziałam już co powinnam czuć i myśleć.

James zacisnął mocniej palce wokół mojej dłoni, gdy pokonywaliśmy ostatnie stopnie, jakby chciał się upewnić, że nie ucieknę. Czując ogarniający mnie zachwyt, posłałam mu szybkie spojrzenie, starając się przekazać mu wszystko to, czego nie mogłam mu powiedzieć. Sekundę później przekroczyliśmy próg Wielkiej Sali, a stół Gryffindoru wybuchł oklaskami i głośnymi wiwatami.

– Sto lat, sto lat! – zawyli Gryfoni, z gościnnymi wstawkami przy pozostałych stołach. Nad wejściem pojawił się wielki napis “Wszystkiego najlepszego dla najlepszego szukającego Hogwartu!”, tryskając iskrami.

Mimowolnie uśmiechnęłam się, przyłączając się do śpiewu, próbując ignorować spojrzenia posyłane w moją stronę. James jakby wyczuł delikatne spięcie w mojej postawie, ścisnął moją dłoń mocniej, spoglądając na mnie z zachwytem.

– Wszystkiego najlepszego! – zawołała Maryl, rzucając się mu na szyję. – Chciałam ci życzyć samych sukcesów i spełnienia marzeń, ale chyba wszystkie się już spełniły – zachichotała, odsuwając się i zerkając na mnie z szerokim uśmiechem, powodując, że oblałam się rumieńcem.

– Dziękuję, Maryl – odpowiedział James, przewracając oczami. Nie zdążył jednak tego skomentować, bo chwilę później pojawiły się kolejne osoby z życzeniami.

Korzystając z gromadzącego się tłumu, wyślizgnęłam rękę z jego uścisku i przysiadłam przy stole, starając się ochłonąć. Gdy rozejrzałam się, dostrzegłam, że nie tylko Gryfoni wstali od swoich miejsc, coraz więcej niebieskich i żółtych krawatów pojawiało się w pobliżu, chcąc pogratulować najbardziej popularnemu solenizantowi. Kiedy mój wzrok padł na stół Ślizgonów, przez moment dostrzegłam zszokowane spojrzenie Snape’a, jednak natychmiast odwróciłam głowę.

– Jak tam, papużki – powiedział Syriusz, siadając obok mnie. Jego włosy były rozczochrane, a na ustach malował się szeroki uśmiech.

– W porządku – mruknęłam, unosząc brwi do góry w reakcji na jego wyśmienity humor.

– Słyszałem, że lepiej niż w porządku – powiedział, rozglądając się tajemniczo, jednak nikt nie zwracał na nas uwagi.

– James coś mówił? – spytałam, przekrzywiając głowę z ciekawością. Łapa mrugnął do mnie wesoło, zerkając na swojego roześmianego przyjaciela.

– Nie musiał.

Jego dobry humor był zaraźliwy. Ciężko było mi się powstrzymać od uśmiechu, kiedy spoglądał na mnie z ekscytacją, jakby usłyszał właśnie najlepszą nowinę pod słońcem.

– Cieszę się – powiedział w końcu, dając mi kuksańca w bok.

– Wiem.

Syriusz zachichotał, obejmując mnie mocno.

– Lily nam dorasta.

Odepchnęłam go, kręcąc głową z niedowierzaniem, wywołując kolejną salwę śmiechu. Tłum powoli przerzedzał się i wkrótce wszyscy wrócili na swoje miejsca. James usiadł po mojej drugiej stronie, splatając nasze palce razem, jakby to była zupełnie normalna czynność. Syriusz posłał mi wszechwiedzące spojrzenie, a ja podziękowałam Merlinowi za to, że nikt inny tego nie widział, bo nie daliby nam spokoju.

{Henry Moodie - drunk text}

Huncwoci zadbali o to, by nikt w zamku nie zapomniał o tym, czyje urodziny świętowało dzisiaj słońce. Wystarczyły dwie godziny zaklęć, żeby wszyscy siódmoklasiści mieli dość strzelających piór i uciekających pergaminów. Syriusz zaczarował małe przenośne radio, żeby w losowych momentach dnia wygrywało nagrane przez nich wcześniej sto lat, więc średnio co dwadzieścia minut wszyscy mogliśmy podziwiać alt Remusa i rockowe solo Łapy, który liczył chyba na to, że po takim występie żadna mu się nie oprze. Na szczęście dla wszystkich cokolwiek działo się między tą dwójką, w końcu odeszło to w zapomnienie, a przynajmniej na to wyglądało.

Wszyscy zgodnie stwierdzili, że szkoda nie wykorzystać pierwszego wiosennego słońca, więc w przerwie na lunch zgarnęliśmy jak najwięcej kanapek z indykiem i ciastek i udaliśmy się na dziedziniec. To był naprawdę słoneczny dzień. Jeden z pierwszych, w których dało wyczuć się w powietrzu zapach kwitnących kwiatów. Z uśmiechem obserwowałam, jak Gryfoni wygłupiają się, rzucając w siebie kawałkami jedzenia. Po dłużej chwili okazało się, że w prezencie urodzinowym dla Jamesa, Peter ukradł ze składzika Quidditcha zapasowy kafel i wkrótce prawie wszyscy dołączyli się do przerzucania piłki przez koronę drzewa znajdującego się na środku dziedzińca. Jedynie Syriusz i ja odmówiliśmy sobie tej przyjemności.

– Nie chcesz dołączyć do reszty?

– Po ostatnim treningu, na którym musiałem przez dwie godziny robić dokładnie to samo, tylko że na miotle? Podziękuję.

Zaśmiałam się, obrzucając go rozbawionym spojrzeniem. Syriusz opierał się wygodnie o kamienną ścianę, pozwalając, by wiatr rozwiewał mu sięgające już prawie do ramion włosy.

– Niedługo mnie dogonisz – mruknęłam, wskazując na nie i uśmiechnęłam się szeroko.

– Lily Evans, moja fryzjerska inspiracja – wyszeptał dramatycznie wywołując u mnie kolejny chichot.

Na moment zapanowała między nami cisza. Mój wzrok powędrował w stronę chichoczącej Clarie, która uciekała właśnie przed rozpędzoną Maryl, próbującą zabrać jej piłkę. W oddali dostrzegłam przygotowującego się do łapania Jamesa, a w mojej głowie zaświtała pewna myśl.

– Syriuszu?

– Hm? – odpowiedział chłopak, nie odrywając oczu od szybującej nad zamkiem sowy.

– Skąd… skąd wiedziałeś, że do czegoś doszło między mną, a Jamesem?

Gryfon w końcu zerknął na mnie, nie powstrzymując się od złośliwego uśmieszku.

– A to była tajemnica?

– Pytam serio – mruknęłam, przewracając oczami.

– Hm, pomyślmy – zaczął chłopak, łapiąc się za brodę, jakby naprawdę się nad tym zastanawiał. – W święta nasz kochany Rogaś był zupełnie nieobecny, a później wymigał się zmęczeniem i zmył wcześniej niż normalnie. Myślał pewnie, że jest taki sprytny, że się nie kapnę, ale się grubo pomylił. Otóż wiedziałem, że nie ma go w łóżku. A później wrócił z tym głupkowatym uśmieszkiem.

– Mówił mi, że ci nie powiedział – westchnęłam z wyrzutem.

– Żartujesz? Nie musiał się odzywać, zgadłem za pierwszym razem – odpowiedział, wyglądając na oburzonego myślą, że mógłby się nie domyślić.

– Ale jak…

– Moja droga. Jeśli twój najlepszy przyjaciel od lat wzdycha do jednej dziewczyny, nie mówi o nikim innym i zamęcza cię po nocach wierszami do owej nieodwzajemnionej miłości, a później kłóci się z nią i przez miesiąc strzela piorunami przy użyciu spojrzenia, po to by pogodzić się z nią zaraz przed świętami, zniknąć w wigilię i wrócić z najbardziej pijanym ze szczęścia uśmiechem, to nie trzeba być geniuszem, żeby połączyć kropki. Nie, żebym nie był geniuszem. Po prostu uznaję, że gdyby Peter wysilił swoje dwie komórki mózgowe, też by do tego doszedł.

– A skoro to ty się domyśliłeś, to wcale nie musiał ci mówić – westchnęłam ze zrozumieniem. – Wy i te wasze gry słów.

– Na jego obronę, jestem naprawdę dobrym obserwatorem – mruknął poważnie Syriusz, a zaraz później obrócił się w moją stronę i uśmiechnął szeroko. – Ale skłamałbym, gdybym nie powiedział, że ten głąb jest jak otwarta księga.

– James? W życiu – jęknęłam, kręcąc głową. – Jest jak skała! Nigdy nie wiem, co myśli.

– Amatorka – prychnął Łapa, a następnie syknął, kiedy oberwał ode mnie w ramię. – Chociaż skoro ostatnia się zorientowałaś, że go lubisz, może po prostu masz problem z oczami?

– Hej! – zawołałam, gdy wybuchnął śmiechem.

– Prawda jest taka, Lily – zaczął, ocierając łzy, które zebrały się w kącikach oczu – że cokolwiek by ci ten głąb nie powiedział, gdybym nie zorientował się w pierwszej sekundzie po jego powrocie, wygadałby się w kolejnej minucie. Zrób z tą wiedzą co chcesz, ale nasz Rogaś wrócił z serduszkami w oczach.

Zaśmiałam się, czując ciepło rozchodzące się w mojej piersi. Jak na zawołanie, gdy podniosłam wzrok, moje spojrzenie skrzyżowało się z tym należącym do Jamesa.

“O czym rozmawiacie?” zapytał, uśmiechając się tajemniczo.

“Chciałbyś wiedzieć.”

– Czyli fraza “nie powiedziałem mu” oznacza, że ty zapytałeś się pierwszy, a on wszystko wyśpiewał jak kanarek? – spytałam po chwili, spodziewając się odpowiedzi.

– A myślałaś, że graliśmy w ciepło zimno?

– A to gnojek – mruknęłam, zwężając oczy. – To o co ci chodziło na zajęciach u Godfraya?

– Och, wtedy? Nie chciał się przyznać co się stało po tym jak wróciliśmy do zamku, uśmiechał się tylko tajemniczo i mówił, że powie mi, jak będzie na to dobra pora.

– Nagle nie chciał nic powiedzieć? Po tym jak urządziliście sobie na świętach wieczór ploteczek?

– Lily – westchnął Syriusz, kiedy dotarły do nas wiwaty Gryfonów po kolejnym udanym rzucie Petera. – Dobrze, że Rogaś jest przystojny, bo dla mózgu to ty raczej z nim nie jesteś. Z resztą, ty też jesteś prawdziwą bestyjką.

– Słucham?!

– Dobrze wiem, że to ty nie chciałaś nam nic mówić. Będziesz musiała się postarać, żebym przebaczył ci brak wielu kolejnych wieczorów ploteczek.

– Jasne – mruknęłam, wystawiając mu język. Dopiero po chwili zadałam pytanie, które mnie tak zastanawiało. – Więc co właściwie ci powiedział?

– Rzucił się na łóżko, głęboko westchnął, a potem wymruczał “kiedyś się z nią ożenię”.

Uśmiech, który pojawił się na moich ustach był ciężki do ukrycia.

Ponieważ urodziny Jamesa wypadły w środku tygodnia, Huncwoci zgodzili się przenieść świętowanie na piątkowy wieczór. Nie przeszkodziło im to jednak w urządzeniu uroczystej rozgrywki w eksplodującego durnia, która potrwała aż do rozpoczęcia ciszy nocnej, o czym musiałam im z bólem serca przypomnieć, mając na uwadze dobro pozostałych niezaangażowanych w zabawę uczniów.

Kolejnego dnia rozpoczynały się pierwsze rozmowy doradcze z Profesor McGonagall. Jako jednej z pierwszych osób, które wpisały się na listę, przypadł mi zaszczyt uczestniczenia w ich zaraz po przerwie obiadowej. Gdy zapukałam do drzwi gabinetu, ze środka dobiegło mnie ciche “proszę!”.

– Ach, panno Evans, zapraszam.

Powoli weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Kobieta wskazała mi fotel przed sobą, uporządkowując dokumenty znajdujące się na jej biurku.

– Pani Profesor – przywitałam się, ruszając w kierunku biurka.

– Napijesz się czegoś, moja droga? Herbaty?

– Poproszę.

Obserwowałam, jak kobieta machnęła różdżką, a przed nami pojawił się mały imbryk wraz z tacą z dwoma filiżankami i cukierniczką.

– Profesor Godfray pochwalił twoje postępy w zaklęciach obronnych – zauważyła, nalewając herbatę do filiżanek.

– To bardzo miłe z jego strony – odpowiedziałam, kiwając głową.

– Poprosiłam o ocenę wszystkich twoich nauczycieli. Profesor Slughorn również miał wiele do powiedzenia na twój temat, od lat uważa cię za jedną ze swoich najlepszych uczennic. Rok temu w trakcie spotkań zawodowych zapisałaś się na zajęcia z obronne prowadzone przez Profesora Godfraya oraz zajęcia magomedyczne z Eloise Winfred, mam rację?

– Tak jest.

– Czy w tym roku również interesowałoby cię kontynuowanie tych zajęć?

– Tak – przytaknęłam.

– Czy miałaś jakąś konkretną karierę na myśli, decydując się na takie a nie inne spotkania?

– Jeśli mam być szczera, starałam się pomyśleć o tym, co mogłoby się przydać po zakończeniu szkoły – mruknęłam, nerwowo bawiąc się dłońmi na swoich kolanach.

Profesor McGonagall pokiwała głową, przysuwając w moim kierunku jedną z filiżanek. Obserwowałam, jak wrzuciła do swojej trzy kostki cukru, a następnie zamieszała zawartość, zaciskając ciasno usta.

– Nie będę ukrywać, że dożyliśmy niespokojnych czasów – zaczęła, ważąc słowa. Przez kilka kolejnych sekund zapanowała między nami cisza, zanim kontynuowała. – Pani towarzysze jasno wyrażali swoje zamiary w zeszłym roku, natomiast jeśli dobrze pamiętam, stroniła pani od tego samego.

– No cóż, nigdy nie lubiłam kategorycznych stwierdzeń – westchnęłam. – Natomiast zdaję sobie sprawę z faktu, iż to, do czego moi przyjaciele podchodzili z taką ekscytacją, może być nieuniknione.

– Wojna to nie tylko wojownicy – powiedziała ostrożnie kobieta. – Przede wszystkim nie ta. Opowiedzenie się po stronie przeciwników Sama-Wiesz-Kogo to jedna rzecz, ale co teraz najważniejsze to zadbanie o to, by coś czekało na was po tym, jak ten koszmar się skończy. Poza tym, obawiam się, że ten koniec może tak łatwo nie nadejść. Czy jest coś, co chciałabyś robić po zakończeniu szkoły? Jakiś zawód, który zwrócił twoją uwagę?

Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się nad jej słowami. Miała zupełną rację. Tak bardzo pochłaniała nas myśl o tym, co czeka nas za kilka miesięcy, że nikt nie zatrzymał się nawet na chwilę by pomyśleć o karierze. O pracy, która moglibyśmy wykonywać. O czymś, co pozwoliłoby nam zarobić na jedzenie, które już wkrótce przestanie magicznie pojawiać się na stole.

Ale czy podświadomie nie myślałam o takiej możliwości? Czy nie zastanawiałam się nad tym, kiedy mój umysł odpływał w krainę snów, wspominając zeszłoroczne zajęcia, wykolejenie się pociągu na Kings Cross, a nawet opatrywanie Jamesa?

– Myślałam o zostaniu uzdrowicielką – powiedziałam w końcu, uśmiechając się lekko. – Nie tylko ze względu na wojnę, ale też dlatego, że naprawdę to polubiłam. Zajęcia prowadzone przez Eloise były naprawdę ciekawe.

– Ścieżka uzdrowiciela jest długa i wymaga wielu kursów oraz dwuletniego stażu przygotowawczego w Świętym Mungu przed podjęciem praktyki, a nawet wtedy czekałyby cię lata kształcenia i specjalizacji. Nie jest to ścieżka dla niewytrwałych.

Profesor McGonagall obrzuciła mnie poważnym spojrzeniem, jakby analizowała moją reakcję, ale po raz pierwszy nie poczułam się przestraszona. Poczułam się tak, jakby nagle wszystko nabrało sensu.

– Skontaktuję cię z Profesorem Slughornem w sprawie dodatkowych zajęć przygotowawczych z eliksirów. Jeśli będziesz chciała podążyć tą ścieżką, będziesz potrzebowała każdej pomocy przed egzaminami wstępnymi, które, muszę cię ostrzec, nie są najłatwiejsze. Dobrze by było gdybyś dopisała się również na spotkania zawodowe z zielarstwa i ziołolecznictwa, wiem, że przed wami egzaminy, a czasu nie pozostało zbyt wiele, ale ta wiedza mogłaby pomóc ci w dostaniu się na praktyki.

– Oczywiście – powiedziałam, kiwając głową.

– Proszę – odrzekła kobieta, wyciągając spośród dokumentów plik ulotek i podając mi je. – Tutaj znajdziesz informacje na temat potrzebnych do uzyskania wyników z egzaminów i materiałów, z które musisz się przygotować przed podejściem do testów wstępnych.

Z przejęciem spojrzałam na migoczące napisy, czując, jak ogarnia mnie ekscytacja. Czy to naprawdę mogło być to? Czy widziałam się w funkcji uzdrowicielki? Czy to mogła być moja przyszłość? Jeśli tak, czekało mnie naprawdę sporo roboty.

– Nie wszystko na raz – powiedziała cicho Profesor McGonagall, uśmiechając się w moją stronę uspokajająco, jakby wiedziała, o czym myślę. – Zacznijmy może od posegregowania przedmiotów, do których powinnaś się najbardziej przygotowywać. I od wypicia herbaty.

– Jak było?

– O dziwo… dobrze – mruknęłam, z zamyśleniem rzucając się na sofę w Pokoju Wspólnym.

– O czym rozmawiałyście? – spytała Mary, przyglądając mi się znad wypracowania z eliksirów.

– O tym co chciałabym robić po szkole – westchnęłam, spoglądając na nią przelotnie. – Chyba chciałabym spróbować aplikować na kurs magomedyczny.

– To wspaniale! – zawołała Alicja, klepiąc mnie po ramieniu.

– Tak… Jedyny problem to multum przygotowań i dodatkowe zajęcia z trzech przedmiotów – jęknęłam, przecierając twarz dłońmi.

– Och – mruknęła współczująco dziewczyna.

– Was też to czeka – powiedziałam, uśmiechając się krzywo. – Myślałyście już o tym? Co zrobicie po Hogwarcie?

– Dołączę do Franka – odpowiedziała Alicja tak pewnie, jakby to było oczywiste.

– Wrócę do domu – mruknęła Mary, marszcząc brwi. – Pomogę w gospodarstwie. A później… zawsze chciałam pracować przy odczarowywaniu uroków. Może coś w ten deseń? Jest w ogóle taki zawód?

– Na pewno jest – zapewniłam ją, uśmiechając się pokrzepiająco. Dopiero po chwili odwróciłam się w kierunku Hawkins, obniżając znacząco głos. W Pokoju Wspólnym panowały pustki, ale i tak wolałam, żeby nikt nas nie usłyszał. – Co właściwie robi Frank? To znaczy, wiem, że pewnie nie może o tym mówić, ale… nie ma go całymi miesiącami. Wyjeżdża gdzieś?

– Oficjalnie podjął się stażu w Ministerstwie – powiedziała Alicja tak cicho, że musiałam nastawić obu uszu, by ją dobrze usłyszeć. – W dziale stosunków miedzynarodowych. To wyjazdy służbowe, do Irlandii i Szwecji. Tyle wiem. Tyle mógł mi powiedzieć.

– Och, nigdy nie myślałam o pracy… dyplomatycznej – mruknęła Mary. – Tak to się nazywa?

– Chyba – przyznała Alicja, wzruszając ramionami. – Jeśli mam być szczera, sama niewiele z tego rozumiem. Jedyne co wiem, to to, że bardzo chciał dołączyć do Zakonu, ale po rozmowie z Dumbledorem dowiedział się, że najbardziej zależy im na osobach rozmieszczonych w strategicznych punktach Ministerstwa. Działających jako oczy i uszy dla Zakonu. Nie wiem jeszcze, kogo będą potrzebować, ale tym dla nich będę. Nie ważne, jaka pozycja będzie otwarta.

Jej głos był cichy i drżący, a po każdym słowie rozglądała się, jakby bała się, że ktoś ją podsłucha.

– Może nie powinnyśmy o tym tutaj rozmawiać – szepnęłam, drapiąc się po karku.

– Ostatnio mam wrażenie, że w ogóle nie powinnyśmy o tym rozmawiać – mruknęła Mary, wyglądając na przybitą. Jej relacja z Remusem nie szła w dobrym kierunku. Ostatniego wieczoru posprzeczali się o coś, po tym jak Huncwoci zgodnie stwierdzili, że nie ważne, co powie im Profesor McGonagall na spotkaniu, oni już wiedzą, co zrobić ze swoją przyszłością. Ze zdziwieniem zauważyłam, że pomimo upływu czasu nie potrafili znaleźć wspólnego mianownika. Macdonald nie lubiła jednak o tym rozmawiać, na dobrą sprawę, odkąd wszyscy dowiedzieli się o mnie i Jamesie, ucinała rozmowy na temat jej relacji z Lupinem, jakby temat ją parzył. Dorcas powtarzała, że powinnam dać jej trochę czasu, ale powoli zaczynałam się zastanawiać, czy tylko ja widziałam pewną zależność.

Im lepiej Remus dogadywał się z Syriuszem, tym gorzej szło mu dogadanie się z Mary.

Oboje niestety zbywali moje próby rozmowy, a ja nie chciałam na nie naciskać. W końcu to nie do końca była moja sprawa co działo się pomiędzy tą trójką, a po moim dwumiesięcznym ukrywaniu spotkań z Jamesem nie miałam prawa wymagać od nikogo, żeby dzielił się ze mną swoimi przeżyciami. Wiedziałam też, że sprawa rozwiąże się prędzej czy później i coś mówiło mi, że przy takiej mieszance wybuchowej stanie się to prędzej niż później.

Piątek przepełniony był ekscytującym oczekiwaniem. Syriusz bardzo pewnie stwierdził, że ponieważ urodziny Jamesa nie zostały oficjalnie uczczone, nie przestały wcale trwać, więc katował wszystkich swoją własną wersją “sto lat” podczas każdego posiłku. Gdy uznałam to za przesadę, Rogacz przypomniał mi, że w listopadzie nosili Łapę na rękach przez 3 dni, po tym jak jeden z nich stwierdził, że dopóki nie zdmuchnie świeczek z tortu, nie może dotknąć swoją świętą stopą ani cala podłogi. Nie umknęło niczyjej uwadze, że uroczystym odśpiewywaniom życzeń towarzyszyły mini fajerwerki, które przez resztę dnia krążyły wokół głowy Jamesa oraz cukierki niespodzianki, wybuchające fioletowym dymem. Bardzo szybko zatem okazało się, że nauczanie było prawie niemożliwe z czwórką rozrabiających Huncwotów. Nawet Mary poddała się, przestając uciszać szeptających między sobą Gryfonów.

Nim nastał wieczór, prawie nikt nie mógł skupić się już na niczym innym niż imprezie. Gdy w Pokoju Wspólnym rozgorzała muzyka, a ostatnia runda “sto lat” została odśpiewania z olimpijskim wręcz namaszczeniem w trakcie przywołania tortu z pozłacanym kremem, z zadowoleniem opadłam na sofę.

– Drogie panie – mruknął Syriusz, nalewając do szklanek jakiś podejrzany bursztynowy napój.

– Chcę wiedzieć? – spytałam, unosząc jedną brew.

– Nie, pączuszku – odpowiedział, uśmiechając się do mnie złowieszczo. – Lepiej nie pytaj.

– Zaklęcie nadal działa? – spytała Dorcas, spoglądając na nas rozbawionym wzrokiem.

– Nie – mruknęłam, kręcąc głową. – Po prostu mu się spodobało.

– Dokładnie – odrzekł chłopak, potakując. – A teraz, szklanki w górę za zdrowie naszego Rogasia!

– Sto lat, James – zaśmiała się Maryl, przybijając toast z Clarie.

– Sto lat – zawtórowały pozostałe Gryfonki.

– Dziękuję – odpowiedział Rogacz, uśmiechając się ciepło.

Przez moment przyglądałam się jego profilowi, próbując utrwalić w głowie jego obraz, zrelaksowanego i cieszącego się życiem. Nie dane było mi jednak kontemplować zbyt długo, bowiem po chwili usłyszałam w głowie jego cichy głos.

“Aż taki jestem przystojny?”

“Teraz nosisz znicz zawsze przy sobie?”

“Nigdy nie wiem, kiedy będzie potrzebny” odpowiedział, spoglądając na mnie zabawnie.

– A teraz, która da się porwać na parkiet? – spytał wyszczerzony Syriusz.

– Pięciu minut nie wytrzymasz bez czyjejś uwagi co? – mruknął Lupin, obrzucając go intensywnym spojrzeniem.

– Dokładnie tak – odpowiedział Syriusz, odpowiadając tym samym. Przez moment zapanowała niekomfortowa cisza, zanim chłopak odwrócił głowę, przybierając na twarz swój huncwocki uśmiech. – Dorcas?

– Myślałam, że już nie zapytasz – zachichotała dziewczyna, podnosząc się i łapiąc go za rękę.

Odprowadziłam wzrokiem rozprawiającą wesoło dwójkę, zastanawiając się, o co tym razem poszło. Od dłuższego czasu Meadowes zdawała się czuć lepiej w towarzystwie Huncwotów zgrabnie unikając rozmów o tym co zaszło w Hogsmeade, ale dawno już nie widziałam tak dużego napięcia między Huncwotami.

– Ma do niej słabość – podsumowała Mary, przewracając oczami, tak jakby nikt inny nie zwrócił uwagi na zły humor Lunatyka.

– Kto by nie miał, to nasza kochana Dorcas – zaśmiała się Alicja, wstając i ciągnąc Remusa za rękę. – Chodźmy, panie porządny, obiecałeś mi dobrą zabawę.

– Chyba jestem na przegranej pozycji – westchnął, ruszając za nią.

– To naprawdę Lupin, czy go podmienili? – skomentowała Maryl, unosząc obie brwi do góry, na co Macdonald jedynie westchnęła, odwracając wzrok.

Bardzo szybko okazało się, że nikt nie był bezpieczny. Syriusz był podejrzanie chętny na taneczne wygibasy, a James chętnie korzystał z okazji, na przyprawienie mnie o zawał serca ilością obrotów wykonanych pod rząd.

– Twoja kondycja się poprawiła – mruknął zadowolony, po kolejnej piosence.

– To zwykła ułuda, jestem bardzo bliska wyzionięcia ducha.

Rogacz roześmiał się, przyciągając mnie do siebie i opierając czołem o czoło.

– Idziemy usiąść?

– Jeśli musimy.

Uśmiechnęłam się, kiedy splótł nasze dłonie razem, ciągnąc mnie w kierunku sofy. Większość Gryfonów pochłonięta była zabawą. Peter, Alicja i Clarie zajęci byli głośną grą w gargulki, która stała się centrum hazardu. Zanim doszliśmy na miejsce, kilkoro piątoklasistów jęknęło z żalem, kiedy szklana kuleczka Hawkins odepchnęła tę należącą do Glizdogona, wyrzucając ją z kręgu i obryzgując go zieloną mazią.

– A gdzie reszta?

Podniosłam wzrok, spoglądając na Dorcas, która siedziała samotnie przy kominku, popijając z prawie pustej szklanki.

– Mary ubiega się o uwagę Remusa – westchnęła dziewczyna w odpowiedzi na pytanie Jamesa, wskazując brodą na drugi koniec pomieszczenia. Oboje zerknęliśmy w tamtym kierunku, na sprzeczającą się o coś dwójkę. Macdonald wyglądała, jakby usłyszała coś niedorzecznego.

– A ostatni z mojej potężnej brygady? – zapytał James, tarmosząc włosy z nieukrywanym skrępowaniem.

Obserwowałam, jak cała postawa ciała Dorcas zmieniła się. Jej twarz stężała, a palce zacisnęły się mocniej na szklance, gdy jej wzrok powędrował w przeciwnym kierunku. Mimowolnie podążyłam za jej spojrzeniem, nagle rozumiejąc jej reakcję.

– Łał – szepnęłam na widok Syriusza obejmującego Maryl w sposób, który przywodził na myśl leniwca oplatającego gałąź drzewa. – Jak oni oddychają?

– A śmiał się ze mnie – stwierdził oburzony James, wpatrując się w przyjaciela z rozchylonymi ustami.

– Przepraszam, co? – mruknęłam, zerkając na niego.

– Śmiał się, że pewnie nie mogę się od ciebie oderwać!

– A to gnojek.

– Prawda?

Spojrzałam ponownie na Syriusza, który wyglądał, jakby miał zamiar połknąć Maryl i wzdrygnęłam się. Dopiero kilka sekund później dotarło do mnie, dlaczego Dorcas tak zareagowała.

Zaskoczona podrapałam się po szyi, zerkając na nią z ukosa. Wciąż wyglądała, jakby czuła się niekomfortowo, unikając patrzenia w kierunku Syriusza.

“Och, Dorcas”, pomyślałam, ledwo powstrzymując się od zrobienia smutnej miny.

“Co?” usłyszałam w odpowiedzi głosem Jamesa.

“Merlinie” wzdrygnęłam się, spoglądając na chłopaka.

“Co znowu?”

“Zapomniałam, że mnie słyszysz!”

“Zapomniałaś, że cię słyszę?”

“Nie planowałam powiedzieć tego do ciebie” wyjaśniłam, wywracając oczami.

– Wszystko w porządku? – doszedł mnie głos Dorcas.

– Co?

– Patrzycie się na siebie w zdziwieniu od kilkunastu sekund – mruknęła dziewczyna, przyglądając się nam podejrzliwie.

– Ten widok zbił mnie z pantałyku – westchnął teatralnie James, sięgając po butelkę mieniącego się płynu i nalewając go do dwóch szklanek.

– Mało powiedziane – dodałam, siadając obok Meadowes i przyjmując trunek od chłopaka.

“Powiesz mi, o co chodziło?”

“Później” pomyślałam, uśmiechając się w kierunku Dorcas. Zanim jednak zdążyłam coś powiedzieć, wszyscy troje obróciliśmy się na dźwięk jakiegoś zamieszania.

– Poczekaj!

– Daj mi spokój, Mary.

Obserwowałam, jak Remus nie oglądając się za siebie zniknął w przejściu po portretem, zostawiając spoglądającą za nim z bólem dziewczynę w stanie zawieszenia. Po chwili Macdonald zacisnęła mocno usta i ruszyła za nim.

– Powinniśmy coś zrobić? – spytałam cicho, zerkając na Jamesa.

– Nie, lepiej niech załatwią to między sobą.

Rogacz nie patrzył jednak w kierunku wyjścia. Gdy podążyłam za jego wzrokiem, dostrzegłam zmartwionego Syriusza, który przyglądał się przez moment miejscu, w którym zniknął Remus, a następnie złapał Maryl za rękę i pociągnął ją w kierunku dormitorium.

Westchnęłam, dopijając całą zawartość szklanki. James spojrzał na mnie zdziwiony, a ja wzruszyłam ramionami, uświadamiając sobie, że to pewnie na moich ramionach spoczywać będzie dowiedzenie się co poszło nie tak między Gryfonami.

{Angels like you - Miley Cyrus}

– Zatańczymy? 

– A co stało się ze zmęczeniem? – zapytał zaskoczony chłopak.

– Bo zacznę żałować – zagroziłam, próbując przekazać mu wzrokiem, że to nie miejsce na tą rozmowę.

James zaśmiał się, ciągnąc mnie z powrotem w stronę tańczącego tłumu.

– Więc teraz powiesz mi o co chodziło?

– Wydaje mi się, że jesteśmy świadkami jednego wielkiego wielokąta – westchnęłam, pozwalając mu się okręcić.

– Wielokąta?

– Zazwyczaj oko mnie nie myli, a tym razem podpowiada mi, że każdemu podoba się ktoś inny, kto nie odwzajemnia jego uczuć.

– Myślisz, że Syriusz podoba się Dorcas? – zapytał szeptem, unosząc lewą brew.

– Czy komuś nie podoba się Syriusz?

– Podoba ci się mój przyjaciel?!

– Powiedz z czystym sumieniem, że nigdy nie marzyłeś o małym obściskiwaniu z chwalebnym panem Blackiem – mruknęłam, obracając się tyłem do niego i pozwalając jego dłoniom ulokować się na moich biodrach.

– Słuszna uwaga – zachichotał, za co oberwał ode mnie w ramię.

– Jamesie Potterze!

– No co, sama to powiedziałaś!

– Coś czuję, że nie jesteś jedynym Huncwotem, który tak myśli.

James spojrzał na mnie, a wyraz jego twarzy wskazywał na to, że wiedział o czym mówię.

– Żartujesz? Peter musiałby być ślepy, żeby nie uznać Syriusza za greckiego boga.

Uśmiechnęłam się, kręcąc głową na jego słowa. Wiedziałam, że zmienił temat, ale odpowiadało mi to. Wypity alkohol wydawał się w końcu zaczynać działać, a jego dłonie na moich biodrach były wyjątkowo ciepłe i ciężkie. Tego wieczoru miał na sobie hawajską koszulę, którą dostał od Syriusza na urodziny, a dwa górne rozpięte guziki dawały mi idealny widok na jego obojczyki.

– Nosisz prezent ode mnie – zauważyłam, przyglądając się rzemykowi z ozdobnymi koralikami wokół jego szyi. Coś w ciepłym kolorze jego skóry, a może w sposobie, w jaki drgało jego jabłko Adama, kiedy przełykał ślinę, sprawiało, że miałam ochotę pocałować go tuż pod linią żuchwy.

– Oczywiście, że tak – odpowiedział, uśmiechając się dokładnie tak, jak lubiłam.

Oboje zatrzymaliśmy się, wpatrując się w swoje oczy. Nagle pożałowałam ilości wypitego alkoholu.

“I co teraz” spytałam, uśmiechając się zalotnie.

“Lily Evans, naczelna flirciara roku” odpowiedział, kręcąc powoli głową.

– Nie jestem flirciarą!

– Nie to mówiłaś, kiedy odwiedziłem cię w nocy w Skrzydle Szpitalnym.

– Nie możesz tak do mnie mówić w towarzystwie – mruknęłam, rumieniąc się.

– Więc chodźmy stąd – wyszeptał, posyłając mi spojrzenie, pod wpływem którego zabrakło mi tchu. Nie czekając na odpowiedź splótł nasze dłonie razem, a później pociągnął mnie w stronę przejścia pod portretem.

Nie musieliśmy się ukrywać, bo nikt i tak nie zwracał na nas uwagi. Wszyscy byli zbyt pochłonięci dobrą zabawą. Z ulgą odetchnęłam, kiedy stanęliśmy na ciemnym korytarzu, a James zerknął na mnie nieodgadnionym wzrokiem.

– Co teraz? – spytałam szeptem, starając się nie obudzić pochrapującej Grubej Damy.

– To – odpowiedział mi James, porywając mnie w ramiona i całując mocno. Zachichotałam, bezwiednie odwzajemniając uścisk, kiedy jego usta przylgnęły do moich. Alkohol przyjemnie szumiał w mojej głowie, usuwając jakiekolwiek przeszkody, jakie mogłabym znaleźć.

– Wyciągnąłeś mnie z imprezy, żeby się całować? – wyszeptałam mu do ucha, kiedy odsunął się ode mnie.

– Wyciągnąłem cię z imprezy, żeby zapalić – odpowiedział. – Ale nie mogę się powstrzymać, kiedy tak na mnie patrzysz.

Chciałam zapytać jak, ale zrozumiałam, że mało mnie to obchodziło, kiedy przyciągnęłam go ponownie, całując miękko jego rozchylone usta. Doszedł do mnie jego jęk, gdy wsunęłam do środka język, pogłębiając pocałunek.

– Więc chodźmy – szepnęłam, puszczając go i odsuwając się kilka kroków do tyłu. James spojrzał na mnie z ogniem w oczach, kręcąc głową z dezaprobatą.

– Teraz to dopiero przyda mi się trochę zimnego powietrza.

Zachichotałam, ruszając w noc.

Gdy dotarliśmy do Wieży Astronomicznej, przywitał mnie podmuch zimnego powietrza. Odetchnęłam z ulgą, kierując się w stronę barierki i napawając się ciszą. James powoli ruszył za mną, przyglądając mi się tajemniczo.

– Co? – spytałam w końcu, zerkając na niego. Opierał się nonszalancko o barierkę obok mnie, wystukując powolny rytm o zimny metal.

– Nic – odpowiedział, poszerzając uśmiech. Po chwili sięgnął do tylnej kieszeni i wyciągnął zmiętą paczkę papierosów.

– Przeżyła swoje – mruknęłam, obserwując, jak wyciągnął pierwszego.

– Takie smakują najlepiej.

Zachichotałam, kiedy odpalił go machnięciem różdżki, a później zaciągnął się głęboko. Zrobiłam to samo, napawając się rześkim powietrzem, w którym po chwili wyczułam zapach dymu. Z zadowoleniem odkryłam, że mroźna temperatura chłodziła moje policzki, przywracając mi kapkę trzeźwości, która migotała gdzieś w oddali, przytłoczona spożytą ilością alkoholu.

– Jak się czujesz jako osiemnastolatek?

– Powiedziałbym, że niewiele się zmieniło, ale jeśli patrzeć na cały rok… – mruknął, podnosząc jeden kącik ust do góry.

– Och tak – powiedziałam, kiwając głową. – Siedemnastoletni James byłby pewnie w sporym szoku.

– Nawet nie wiesz jak bardzo – potwierdził chłopak, uśmiechając się szeroko. Obserwowałam, jak przyłożył papierosa do ust i nie spuszczając ze mnie wzroku zaciągnął się ponownie.

– Jak smakuje? – spytałam, wskazując na niego brodą.

– Hm – mruknął Gryfon, zastanawiając się. – Jak próba zachowania trzeźwości i przyjemne odpłynięcie w dal w tym samym momencie.

– Cóż za poetyczny opis palenia zmielonych suszonych liści – zauważyłam.

– Nie możesz oceniać, skoro nigdy ich nie paliłaś.

– Tak właściwie...

James uniósł obie brwi do góry, a ja zachichotałam, sięgając po dymiącego papierosa, który zastygł w połowie drogi do jego ust. Bardzo powoli ujęłam go w palce i wyjęłam z jego uścisku w towarzystwie zaskoczonego spojrzenia. Sama byłam dość zaskoczona tym, co zamierzałam zrobić. 

James Potter zdecydowanie burzył wszystkie moje granice.

– Mary chciała spróbować ich w swoje szesnaste urodziny – zaczęłam, powoli obejmując filtr ustami. Wiedziałam, że alkohol nie był zbyt dobrym doradcą i kolejnego dnia pewnie nie byłabym zachwycona swoim wyborem, ale coś w jego spojrzeniu sprawiało, że ciężko mi było się powstrzymać. Kiedy zaciągnęłam się, żar zaskwierczał przyjemnie, rozjaśniając moją twarz jak mały ognik. Pomimo najszczerszych chęci, dosyć szybko wypuściłam gryzący dym, czując, jak drapie mnie w tył gardła.

– Dziewczyno – westchnął James, kręcąc w szoku głową. – Zawsze kiedy myślę, że niczym już mnie nie zaskoczysz... Skąd miałyście papierosy?

– Ksenofilius – zaśmiałam się, nie wytrzymując i zaczynając kaszleć od nagłego ruchu. Rogacz uśmiechnął się szeroko, kiedy oddałam mu papierosa, ocierając usta. – Wisiał mi drobną przysługę.

– Jaką?

– Przyłapałam go na paleniu. 

– I co, smakuje tak, jak zapamiętałaś?

– Żartujesz? Zdążyłam zapomnieć, jakie to ohydne.

James zaśmiał się cicho, zaciągając się papierosem. Przyglądałam się jego profilowi, ssąc język, jakby mogło to pomóc w pozbyciu się nieprzyjemnego posmaku. To było coś, do czego ciężko się było przyzwyczaić, a mimo wszystko było coś uspokajającego w sposobie, w jaki działała nikotyna. Zupełnie jakby była w stanie wyciszyć wszystko wokół. 

– Nie przyznałaś się – powiedział po chwili chłopak, wydmuchując dym. – Podczas naszej ostatniej rozmowy o paleniu.

– Nie było do czego – westchnęłam, odgarniając włosy. – Po dwóch fajkach zgodnie uznałyśmy, że to nie dla nas.

– Więc jak…

– Dwa tygodnie później Severus nazwał mnie szlamą – mruknęłam, wzruszając ramionami. – Więc końcem końców nie wyrzuciłam tej paczki. Jeśli cię to pocieszy, spalenie jej zajęło mi resztę wakacji, a i tak większość wyrzucałam zanim doszłam do połowy. Marny był ze mnie buntownik, którym tak bardzo starałam się zostać.

James przyglądał mi się tajemniczo, jakby zastanawiał się nad moimi słowami, aż w końcu podsunął w moją stronę żarzący się niedopałek.

– Przykro mi – szepnął. Jego mina wskazywała na to, że naprawdę było mu smutno.

– Dawno i nieprawda – mruknęłam, analizując w głowie za i przeciw ponownego przyjęcia papierosa. 

– Nie namawiam cię – powiedział, kiedy zauważył moje wahanie.

– Wiem – odpowiedziałam, przyjmując w końcu żarzącą się końcówkę i powoli przykładając ją do ust. – Ale alkohol nie jest dobrym doradcą.

Drugie pociągnięcie było prostsze. Nauczona doświadczeniem z poprzedniej próby zaciągnęłam się krócej, pozwalając płucom przyzwyczaić się do dymu. James przyglądał mi się w zamyśleniu, kiedy nabrałam więcej świeżego powietrza, ledwo powstrzymując się od kaszlu.

– To nie twoja wina.

– Twoja też nie – powiedziałam w końcu, uśmiechając się lekko. Dym gryzł nieprzyjemnie, sprawiając, że ciężko było mi się skupić na oddychaniu. – Myślał tak. Mówił to za moimi plecami.

– Ale nie powiedziałby tego, gdybym go nie zmusił – odrzekł chłodno, spoglądając w dół.

– Potrzebowałam to usłyszeć – szepnęłam, kładąc dłoń na tej należącej do niego i ściskając lekko jego palce. – Inaczej nie pozwoliłabym mu odejść.

James spojrzał na mnie, kiedy zgasiłam papierosa, wyrzucając niedopałek daleko przed siebie, odkaszlując po raz ostatni. Kolejny podmuch wiatru uderzył w moją twarz, a ja przymknęłam oczy, rozkoszując się nagłą dezorientacją, która mnie ogarnęła, podczas kiedy nikotyna zaczynała powoli krążyć w moich żyłach.

– Zapomniałam już jak to jest – zaśmiałam się, odchylając głowę do tyłu i balansując na piętach. – Kiedy zapali się po takim czasie. To prawie jak wypicie całej butelki tego waszego specyfiku na raz.

Zachichotałam, kiedy James objął mnie lekko, przyciągając do siebie. Uczucie było obezwładniające, jakby na moment mój błędnik zapomniał, jak powinien działać.

– Miałeś rację – szepnęłam, nie otwierając oczu. – To rzeczywiście przyjemne odpłynięcie w dal.

Prawie czułam uśmiech na jego ustach, kiedy delikatnie mnie pocałował. Jego wargi były miękkie i ciepłe, idealnie kontrastujące z chłodnym powietrzem nocy. Gdy pogłębił pocałunek, objął mnie żar, jakbym ponownie zaciągnęła się papierosem.

{Artemas - if u think i'm pretty}

– James – jęknęłam, obejmując rękami jego szyję, pozwalając, by jego dłonie wsunęły się pod mój sweter, rysując ślaczki na mojej skórze.

– Mówiłem ci już kiedyś, że musisz przestać mówić moje imię w ten sposób – szepnął, odrywając się ode mnie i spoglądając na mnie ukosem.

– Coś chyba sobie przypominam – zachichotałam, stając na palcach i muskając go lekko ustami. – Ale musisz pamiętać, że jestem trochę pijana.

– Trochę? – spytał rozbawiony chłopak, obracając nas tak, bym oparła się o barierkę. Wiatr rozwiewał jego przydługie włosy, kiedy pochylał się nade mną, obserwując moją twarz w pełnym skupieniu.

– Tylko troszkę – szepnęłam, marszcząc nos.

Rogacz zachichotał, a potem złożył delikatny pocałunek na moim policzku. Przymknęłam oczy, czując przyjemne mrowienie w miejscach, w których jego usta dotykały mojej skóry. Alkohol i wypalony dopiero co papieros sprawiały, że szumiało mi w głowie i wszystko wydawało się trochę bardziej zabawne niż było.

“James” pomyślałam, przeciągając jego imię. Wiedziałam, że wciąż miał przy sobie znicza, a po tym jak pocałował moją szyję, wiedziałam, że mnie usłyszał. “James…”

“Grabisz sobie” odpowiedział, a ja zachichotałam na głos. Gdy odsunął się, na jego twarzy malowało się rozbawienie wymieszane z tęsknotą.

– Lubisz ze mną igrać, co?

– Ja? W życiu – odpowiedziałam, chichocząc pod nosem.

– Może i jestem pijany – mruknął cicho, opierając swoje czoło o moje – ale tak łatwo nie jesteś w stanie wyprowadzić mnie z równowagi.

– Naprawdę? – spytałam szeptem, mrugając zalotnie. – Ostatnio mówiłeś co innego.

Powoli wspięłam się na palce, przesuwając dłońmi po jego koszuli i przyciągając go do siebie. Gdy zacisnęłam palce na jego kołnierzyku, napierając językiem na jego usta, jęknął cicho, a ja uśmiechnęłam się zwycięsko.

“James…”

Pisnęłam, kiedy przyparł mnie do barierki, odwzajemniając pocałunek. Jego usta były rozgrzane i chociaż noc była zimna, promieniował ciepłem. Gdy jego dłonie powoli zsunęły się wzdłuż mojej talii, odszukując linię spódnicy, gwiazdy zatańczyły przed moimi oczami.

“Kurwa” usłyszałam w swojej głowie, gdy jego palce sunęły po moim udzie. W odpowiedzi jedynie nasiliłam pocałunek, wsuwając dłonie w jego włosy. Przyjemna ekscytacja iskrzyła się pod moją skórą, a puls prawie rozrywał mi głowę na pół.

“James” wyjąkałam, lgnąc do niego, jakby brakowało mi powietrza. Gdy jego druga dłoń zacisnęła się na mojej szyi, ogień w moim podbrzuszu zapłonął na nowo, a pożądanie wybuchło we mnie jak bomba atomowa. Jęknęłam, czując dotyk na wewnętrznej stronie uda, co było prawie jak impuls dla chłopaka, który docisnął mnie mocniej, ledwo się kontrolując. Dopiero, kiedy moja dłoń owinęła się wokół jego nadgarstka między moimi nogami, oboje zamarliśmy, dysząc, jakbyśmy przebiegli maraton.

“Cholera, Lily” odpowiedział chłopak, ledwo łapiąc oddech. Przez moment pozostaliśmy w bezruchu, z jego palcami przy materiale moich majtek i moją dłonią, sama nie byłam pewna czy powstrzymującą go, czy zachęcającą. “Za szybko?”

Bardzo powoli pokiwałam głową, mrugając kilkakrotnie, jakbym próbowała na moment otrzeźwieć.

“Za szybko.”

James odsunął się ode mnie, oblizując usta, jakby analizował sytuację.

– Przepraszam – szepnął, wpatrując się we mnie z pokorą.

– Co? Nie – mruknęłam, natychmiast kręcąc głową. – Nie, nic się nie stało, naprawdę.

– Powinienem był zapytać, czy chcesz… – zaczął, ale przerwałam mu, łapiąc go za rękę.

– Nie bądź idiotą, oczywiście, że… Po prostu… – zamotałam się, próbując sklecić zdanie, które miałoby sens. – Jeśli ktoś ma przepraszać, to ja. Niepotrzebnie… sam wiesz.

– Wracamy? – zapytał James, a jego prawy kącik ust zadygotał, kiedy popatrzył na mnie tym wszechwiedzącym wzrokiem.

– Wracamy.

Żałowałam jedynie, że droga powrotna nie była dłuższa. Miałam wrażenie, że krew wciąż buzowała pod moją skórą, a w głowie nadal szumiało mi, jakby zamieszkała w niej chmara szerszeni. Gdy przeszliśmy przez dziurę pod portretem, skorzystałam w pierwszej lepszej okazji i wymknęłam się na górę, zatrzymując się dopiero po zamknięciu za sobą drzwi dormitorium. W pomieszczeniu panowały ciemności i byłam z tego całkiem rada. Moje serce wciąż waliło boleśnie obijając się o żebra, a usta był zaschnięte. Próbując uspokoić myśli, ruszyłam w kierunku łazienki. Wciąż próbowałam rozgryźć, czy chciałam go powstrzymać. Miałam wrażenie, że przestawałam się przy nim kontrolować i sama nie wiedziałam, czy to dobrze. Gdy przepłukałam twarz zimną wodą i spojrzałam na swoje odbicie, podziękowałam Merlinowi za wymknięcie się z imprezy. Moje policzki wciąż były czerwone, a usta napuchnięte i rozgrzane. Nawet włosy wyglądały tak, jakbym dopiero co została trafiona przez piorun. A najgorsze było to ssące uczucie w podbrzuszu, które nie chciało mi dać spokoju.


{TW: scena +18! Zaczynając tego bloga nie byłam pewna, czy takowe się tutaj pojawią i do samego końca gryzłam się, czy powinnam je umieszczać, ale ponieważ ten blog dojrzewał wraz ze mną, uznałam, że i na takie sceny jest tutaj miejsce. Dla osób, które nie chcą takiej sceny czytać, w taki sam sposób oznaczyłam poniżej miejsce, w której się kończy :) Dla reszty - enjoy!}


Zacisnęłam ręce na umywalce, przymykając oczy i starając się oddychać. Co się ze mną działo?!

Jak na zawołanie, wspomnienie jego rąk sunących po moich udach opanowało mój umysł, nie pozwalając mi złapać oddechu. Sama nie wiedziałam, kiedy zaczęłam się cofać, do momentu, w którym uderzyłam plecami o drewniane drzwi, przygryzając mocno dolną wargę. Prawie czułam jego pocałunki na swojej szyi i ciepło promieniujące od jego ciała. Jęknęłam cicho, czując fale rozchodzące się od mojego podbrzusza, słysząc echo swojego imienia w jego ustach.

Gdy wsunęłam rękę pod swoją spódnicę, wszystko to wybuchło, jakby był tam ze mną. Każde muśnięcie, każdy dotyk, były dziesięć razy mocniejsze. Każdy oddech stawał się płytszy od kolejnego, a przyjemność powoli opanowała mój umysł, nie pozwalając się skupić na niczym innym niż powolnym ruchu dłoni i obrazie jego sylwetki pochylonej nade mną. Znów poczułam się jak na szczycie Wieży, kołysząca się pod wpływem emocji, pragnąca jego dotyku. Jęknęłam, czując, jak budujące się napięcie powoli wślizguje się pod moją skórę, a później znowu, gdy zapulsowało pomiędzy moimi nogami.

{Doja Cat - Streets}

“Lily.”

Moja dłoń zamarła, a oczy otworzyły się w szoku, kiedy próbowałam zrozumieć, co się właśnie stało. Czy to możliwe, że sobie to wyobraziłam? Zanim jednak zdążyłam przekonać się czy to prawda, ponownie usłyszałam jego głos w swojej głowie, prawie mdlejąc.

“Wiem co robisz, ale musisz przestać, bo rozmowa z Syriuszem staje się bardzo niekomfortowa.”

Pisnęłam, przykładając drugą dłoń do ust, jakbym mogła cofnąć to, co się stało. Jak to możliwe? Przecież nie chciałam… Przecież nic nie mówiłam! Panika opanowała moje ciało, wypełniając moje żyły lodem. Jak to było w ogóle możliwe?!

“Nie wiem, o czym mówisz” pomyślałam, zastanawiając się czy będzie w stanie usłyszeć terror w moim głosie.

“Dobrze wiesz, o czym mówię.”

Kurwa, kurwa, kurwa!

Oddychałam szybko, starając się przeanalizować sytuację. To to cholerne zaklęcie! Ale jak to było w ogóle możliwe?! To nie powinno się stać!

Jęknęłam, łapiąc się za włosy. Co słyszał? Co… wiedział?

“Kurwa” usłyszałam, tężejąc na dźwięk jego głosu. “Kłamałem. Nie chcę, żebyś przestawała.”

Poczułam się tak, jakby po raz drugi tego wieczoru bomba wybuchła w mojej głowie. Spoglądałam na swoje odbicie z otwartymi ustami, nie mogąc uwierzyć, w to, co się działo, próbując zadecydować, czy to, co czułam, było paniką, czy ekscytacją. I wtedy zrozumiałam, że był to strach, który ogarnął moje ciało na samą myśl, że wizja Jamesa wiedzącego, co się właśnie działo, była przyjemna. Kurwa, była naprawdę otępiająco przyjemna.

“Gdzie jesteś?”

“Dlaczego?” spytałam w panice, spodziewając się, co usłyszę.

“Bo idę do ciebie.”

O nie.

Wyprostowałam się, czując szybko bijące serce. Nie, nie, nie. Jak szybko domyśli się, gdzie zniknęłam? Pewnie dość szybko.

Dopiero po chwili zamarłam. Nie zamknęłam na klucz drzwi do dormitorium.

Czułam się tak, jakby zatrzymał się czas. Moje ciało nie reagowało dostatecznie szybko, i kiedy w jak w zwolnionym tempie wybiegałam z łazienki i wyciągałam dłonie w kierunku zamka, wiedziałam już, że było zbyt późno. Z mocno bijącym sercem obserwowałam klamkę, która na moich oczach poruszyła się, powodując, że zatrzymałam się w pół kroku przed uchylającymi się drzwiami.

Światło księżyca ledwo oświetlało dormitorium siódmoklasistek, ale nawet w ciemnościach mogłam dostrzec, jak spoglądał na mnie z konsternacją. Przez moment żadne z nas się nie poruszyło, jakby czas rzeczywiście zwolnił. A później hałas imprezy dotarł do moich uszu, przypominając o tym, co wciąż działo się na dole.

Sparaliżowana przyglądałam się, jak powoli wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. W moich uszach zadźwięczało kliknięcie przekręcanego klucza, a kiedy się wyprostował, coś błąkało się po jego twarzy, coś, czego tak bałam się tam dostrzec.

Nie, pomyślałam, nie bałam się. Chciałam to dostrzec. I to ta chęć zupełnie mnie przerażała.

– Jeśli mam wyjść, musisz, powiedzieć mi to teraz – wyszeptał, wpatrując się we mnie w bezruchu.

Cholera, przemknęło mi przez myśl. Cholera, cholera, cholera.

Cała moja silna wola zniknęła w ułamku sekundy. Tyle wystarczyło, bym przylgnęła do niego, odnajdując jego usta swoimi. A kiedy oddał pocałunek, cały świat zatrząsł się pod moimi nogami.

Ruchy jego dłoni były pewne, jakby doskonale przemyślał każdy kolejny krok. Jęknęłam, gdy obrócił mnie, dociskając do drzwi, które zaskrzypiały pod naszym ciężarem. Jego rozgrzane usta toczyły drogę po mojej szyi, a palce powoli rozpinały guziki mojej koszuli, pozbawiając mnie tchu. I kiedy w końcu poczułam pocałunki na swoim dekolcie, nie potrafiłam powstrzymać się od jęknięcia.

– Evans, przysięgam na Merlina, że zaprowadzisz mnie do grobu – wyszeptał chłopak, prostując się i spoglądając prosto w moje oczy, podczas kiedy jego palce sunęły po moich piersiach, odnajdując drogę pomiędzy fiszbinami bawełnianego stanika. A gdy w końcu zacisnęły się na brodawce, posyłając wzdłuż mojego ciała impuls bólu wymieszanego z przyjemnością, z oddechem ulgi wygięłam się w łuk, wbijając paznokcie w jego ramiona.

Później zastanawiałam się, czy to ja pocałowałam go pierwsza. Wszystko zlewało się w mojej głowie od momentu, kiedy po raz pierwszy spojrzał na mnie w ten sposób. Alkohol z resztą pewnie w tym nie pomagał. Wciąż jednak pamiętałam, jak docisnął mnie do drzwi, powoli wsuwając swoją dłoń pod materiał mojej bielizny.

Przyjemność, która wybuchła w moim ciele, prawie zwaliła mnie z nóg. Jego palce poruszały się zwinnie, a oddech mieszał się z moim. Prawie nie byłam świadoma tego, jak mocno zaciskałam palce na jego koszuli, do momentu, w którym nie podniósł mnie z pomocą drugiej ręki, dociskając z całych sił do drzwi i całując mocno w rozchylone usta.

– Powiedz, a przestanę – wyszeptał, dociskając palce coraz mocniej, a ja jęknęłam, próbując nie rozpaść się pod wpływem jego dotyku.

– James – wyjąkałam, jednak zanim zdążyłam powiedzieć coś więcej, wsunął je we mnie. Jego ruchy były powolne, ale i tak napięłam się, przygryzając dolną wargę.

– Spokojnie – szepnął prosto do mojego ucha, muskając ustami jego płatek.

“Kurwa” jęknęłam, tracąc poczucie tego, czy mówię to do siebie, czy do niego. Każdy jego ruch był przemyślany i precyzyjny, doprowadzając mnie na skraj. Sam jego dotyk wystarczył, żeby pożądanie wypływało moimi porami. A potem coś przyszło mi do głowy, myśl, pod wpływem której ciężko było mi powstrzymać się od kolejnego jęknięcia. “James, czy my…”

“Nie. Nie dzisiaj” odpowiedział, przesuwając nosem po miękkiej skórze pod moją żuchwą. Gdy odchylił głowę i spojrzał na mnie, na jego ustach czaił się uśmiech, jakby potrafił odczytać wszystkie moje myśli i zrozumiał, dlaczego pytałam.

– Do tego będę potrzebował, żebyś była trzeźwa – wyszeptał, uśmiechając się w sposób, który lubiłam.

– Cholera – wydusiłam, czując, jak jego ruchy stały się mocniejsze i szybsze. Już wcześniej ledwo się trzymałam, ale kiedy przyglądał mi się w ten sposób, wszystko we mnie zawrzało, stawiając mnie na granicy. Wszystkie nerwy pod moją skórą zapłonęły, zbierając się falami w moim podbrzuszu, gdy kolejne jęknięcia opuszczały moje usta. Czułam się tak, jak tuż przed skokiem, jakby rozciągała się pode mną czarna pustka. A kiedy jego usta po raz kolejny musnęły moje ucho, poczułam, jak zapadam się w sobie.

– No już – wyszeptał, a echo jego słów popłynęło wzdłuż mojego kręgosłupa, gdy owinęłam się wokół niego, wyginając się w łuk. – Dojdź dla mnie.

To było jak wybuch supernowej. Ciemność pod moimi powiekami rozjaśniała tysiącami kolorów, a z piersi wyrwało się głębokie, gardłowe jęknięcie, gdy przyjemność eksplodowała pod naporem jego dłoni. Cholera, to było lepsze od czegokolwiek co sobie wyobrażałam. A jednak to, co najbardziej mnie zdziwiło, to jego obecność w mojej głowie. Jakbym była w stanie go poczuć, jego emocje i sposób, w jaki na mnie patrzył, podczas kiedy po mojej skórze przetaczały się iskry.

– James – wydyszałam, zaciskając mocno oczy. Jego zapach był tak intensywny i obezwładniający, że ledwo mogłam skupić się na czymkolwiek innym.

– Cholera, Lily – szepnął prosto do mojego ucha, podczas kiedy rozkosz opuszczała mnie falami. – Wiesz, jeśli masz zamiar w taki sposób mnie tutaj zwabiać, doradzę ci, że kolejnym razem wystarczy poprosić.

Brzmiał, jakby się ze mną droczył, a ton jego głosu był wręcz złośliwy. Jęknęłam, poruszając się niespokojnie i przełykając łapczywie ślinę, jakby mogło to pomóc w uspokojeniu rozszalałego tętna.

– Nie planowałam tego, nawet nie wiem, co się stało – wydyszałam w końcu, ledwo łapiąc oddech. Dziękowałam Merlinowi za to, że było ciemno, inaczej do końca życia nie potrafiłabym mu spojrzeć w oczy. – Nie wiem jak to się stało. Co… co słyszałeś?

– Hm – mruknął, uśmiechając się, kiedy opuścił mnie powoli na ziemię. – To bardziej przypominało falę odczuć. Jakbyś napierała na barierę z drugiej strony – wyszeptał, nie spuszczając ze mnie wzroku. Jego spojrzenie było tak intensywne, że aż wypalało we mnie dziury. – Jakbyś mnie wołała.

Poczułam, jak oblewa mnie potężny rumieniec, kiedy James po raz ostatni musnął palcami wnętrze mojego uda, a później, zanim zdążyłam się powstrzymać, moja dłoń owinęła się wokół jego nadgarstka.

– Nie idź jeszcze – szepnęłam, zaczynając rozumieć, że na Wieży wcale nie chciałam go powstrzymać.

– Nie planowałem – odszeptał, składając na moich ustach pocałunek, od którego zrobiło mi się słabo.

{Koniec sceny +18!}


To był najgorszy kac mojego życia, bynajmniej nie ze względu na ilość wypitego alkoholu. Jeszcze zanim na dobre się obudziłam, podświadomie czułam, że coś jest nie tak. Wypływając na powierzchnię świadomości, oblało mnie poczucie, że coś się stało. Coś, czego nie kontrolowałam. Coś, czego się nie spodziewałam.

I wtedy obrazy poprzedniej nocy uderzyły mnie niczym tsunami.

Otworzyłam oczy, zachłystując się powietrzem. Cholera! Przez moment nie wierzyłam własnym wspomnieniom, ale jak mogłabym coś takiego wymyślić?

Ponownie zacisnęłam powieki, starając się oddychać i wtedy dotarł do mnie zapach jego perfum, wciąż otulający moje ubrania, a obrazy jego rąk i ust zalały moją głowę. W panice przycisnęłam palce do ust, starając się oddychać. Cholera.

Nie pamiętałam, kiedy wyszedł, ale byłam wdzięczna za to, że przynajmniej jedno z nas było na tyle trzeźwe, by upewnić się, że nie obudzą nas zszokowane okrzyki pozostałych Gryfonek.

A skoro już o nich mowa, pomyślałam, unosząc lekko głowę i rozglądając się po pokoju. Dorcas i Alicja wciąż pochrapywały w swoich objęciach, a zasłony do łóżka Mary były zaciągnięte. Budzik przy moim łóżku wskazywał ósmą trzydzieści. Na tyle wcześnie, żeby nie oczekiwać, że ktoś już wstał, na tyle późno, żebym wiedziała, że już nie usnę.

Po dłuższych przemyśleniach uznałam, że gorący prysznic może być najlepszym wyjściem z tej sytuacji. Bardzo potrzebowałam czegoś, co zmyłoby ze mnie poczucie… sama nie wiedziałam czego. Tego, co czułam, na wspomnienie jego rąk na moim ciele. Posmaku jego ust na moich.

Jeśli liczyłam na to, że ktokolwiek obudzi się, żeby towarzyszyć mi w mojej porannej niedoli, przeliczyłam się. Nie mogąc wysiedzieć w ciszy, ubrałam się i ruszyłam w kierunku wyjścia. W Pokoju Wspólnym znalazłam kilkoro uczniów z młodszych roczników, ale szybko zrozumiałam, że musiałam jak najprędzej się stamtąd wydostać. Oczekiwanie na spotkanie z nim wypaliłoby mi dziurę w brzuchu. Zamiast tego udałam się do Wielkiej Sali, skąd udało mi się zwinąć kilka suchych grzanek (jedynego jedzenia, o którego przyjęcie się nie bałam), a następnie na spacer wzdłuż jeziora.

To był pogodny, choć rześki dzień. Przemierzając błonia starałam się poukładać w głowie wspomnienia z poprzedniego dnia i to co w związku z nimi czułam.

Przyjemnym odkryciem była myśl, że nie żałowałam. Nie żałowałam niczego, do czego doszło. Jedyna myśl, która tętniła w mojej głowie, to co teraz? Wiedziałam, że w ciągu ostatnich dni nasza relacja mocno przyśpieszyła i chociaż ciężko było mi się do tego przyznać nawet przed samą sobą, kiedy był przy mnie, czułam się tak, jakbym leciała zbyt blisko słońca. Moja skóra parzyła, a ciepło rozchodziło się po całym ciele, wprawiając mnie w przyjemne osłupienie. Byliśmy jak dwie tykające bomby, czekające na wybuch.

Nie było mi dane jednak zastanawiać się nad tym zbyt długo. Jak zwykle zdradził go znicz. Od dłuższego czasu siedziałam na pomoście, wpatrując się w stalową taflę jeziora, kiedy do moich uszu dotarł odgłos złotych skrzydełek przecinających powietrze. Nie odezwałam się, chociaż momentalnie poczułam, jak moje ciało spięło się w oczekiwaniu na jego dotyk. Słyszałam jego powolne kroki, zastanawiając się, co powinnam powiedzieć. Na szczęście tym razem to on odezwał się pierwszy.

– Tak myślałem, że cię tutaj znajdę – powiedział, stając nade mną i spoglądając na mnie tajemniczo. Gdy uniosłam głowę, dostrzegłam coś w jego oczach, znajomy błysk, który tak lubiłam. – Jak się czujesz?

– Parszywie – mruknęłam, natychmiast płonąc rumieńcem. – Ze względu na alkohol. Nie na… ciebie.

– To mnie pocieszyłaś – westchnął, sprawiając, że zachichotałam. Powoli schylił się i przysiadł obok mnie, spoglądając w dal.

– A ty?

– Lepiej niż myślałem.

Między nami zapanowała przyjemna cisza. Przyglądałam się jego twarzy, kiedy znicz zataczał nad nami małe kółeczka niczym wytresowany zwierzak. Nie sądziłam, że zaklęcie połączenia zadziała, gdy nie miał go przy sobie, ale przyniosło to poczucie ulgi. Nie musiałam zastanawiać się, czy powinnam kontrolować myśli.

Jak na zawołanie, James drgnął, spoglądając na mnie. Na jego ustach czaił się uśmiech, jakby chciał mi powiedzieć, że nawet bez moich magicznych sztuczek był w stanie czytać ze mnie, jak z otwartej księgi.

– Głupie zaklęcie – mruknęłam, marszcząc nos i prostując nogi. Rogacz zaśmiał się cicho, sięgając do moich dłoni, a ja westchnęłam, kiedy splótł nasze palce razem.

– Czy ja wiem – wyszeptał, przekrzywiając głowę. – Mi się podobało.

Jego pocałunek był ciepły i słodki. A ja zatraciłam się w nim bez pamięci, czując szybko bijące serce pod moją skórą.

Cholera, pomyślałam, uśmiechając się w jego usta.

Ja i on to była zdecydowanie mieszanka wybuchowa. A on trzymał w ręce zapalnik.

Gdy zastanawiałam się później, co to dla nas oznaczało, nie dawała mi spokoju jedna myśl. Poprzedni wieczór jarzył się w mojej głowie niczym iskra na końcu długiego lontu. Wiedziałam, że prędzej czy później czekał nas wybuch. A patrząc na sposób, w jaki moje ciało reagowało na jego dotyk, obawiałam się, że raczej prędzej. Bo choć miałam nadzieję, że to, do czego doszło, nie zmieni zbyt wiele, nagle każde jego słowo przepełnione było obietnicą, a spojrzenie oczekiwaniem, od którego moja skóra płonęła.

A gdy jego ręce torowały sobie drogę po moich plecach, potrafiłam myśleć tylko o ukrytej w mroku przyjemności, z pożądaniem wypełniającym mnie aż po czubki palców.

Po raz pierwszy jednocześnie bałam się i nie mogłam doczekać sposobności zostania z nim sam na sam.

– Chcesz o tym porozmawiać? – zapytał w końcu, przyglądając mi się z ciekawością.

– Nie – odpowiedziałam prawie natychmiast, rumieniąc się.

– Okej – powiedział cicho, uśmiechając się rozbrajająco. Jego ręka powędrowała do mojej twarzy, skąd odgarnął zbłąkane loki, wsuwając mi je miękko za ucho. – Gdybyś zmieniła zdanie…

– James – jęknęłam, zbliżając się i chowając twarz w zgięciu jego szyi. Na moje usta wkradł się lekki uśmiech, gdy poczułam drgania jego klatki piersiowej spowodowane cichym chichotem.

– W poniedziałek zaczynają się spotkania zawodowe – powiedział, gładząc mnie ręką po plecach. – Co oznacza, że nasz wieczorny dyżur zostanie odwołany.

Westchnęłam, odwracając głowę tak, by móc na niego spojrzeć, wciąż opierając policzek na jego ramieniu. Przed moimi oczami pojawił się widok różnokolorowych straganów i podekscytowanych uczniów przemierzających Wielką Salę, jakby wydarzyło się to nie rok, a tydzień temu.

– Proponujesz coś? – spytałam, przygryzając wargę pod wpływem jego spojrzenia.

– Spacer? Jak już wszyscy pójdą spać?

Iskry przetoczył się po mojej skórze na wspomnienie jego dotyku, sprawiając, że ciężko było mi się skupić na odpowiedzi.

Kurwa, pomyślałam, wpatrując się w jego roziskrzone oczy, uświadamiając sobie, że choćbym chciała, nie potrafiłabym zmusić się do uwierzenia, że chodziło tylko o spacer.

Droga Lily, zadźwięczał cichy głosik w mojej głowie. Masz spory problem.

Dlatego, gdy nastał poniedziałek, mój żołądek skręcał się z mieszanki stresu i dziwnego zupełnie nowego rodzaju podekscytowania, który zdawać by się mogło, zaczął pojawiać się z każdym razem, gdy byłam w towarzystwie Jamesa. Nowy tydzień przyniósł ze sobą pochmurne niebo. Gdy wspólnie z pozostałymi Gryfonami usiedliśmy w Wielkiej Sali, dostrzegłam pierwsze krople deszczu rozbryzgujące się na podłużnych oknach.

– Skończyłyście już wypracowanie na zaklęcia? – zapytał Syriusz, spoglądając na nas znad na wpół zapisanego pergaminu.

– Wczoraj – odpowiedziała Mary, uśmiechając się złowieszczo.

– Mogę zerknąć?

– A co za to będę miała?

Remus obrzucił tę dwójkę tajemniczym spojrzeniem, ale nie skomentował tego. Mary nie chciała rozmawiać o tym, co stało się podczas imprezy, a od tamtej pory pozostali Huncwoci zachowywali się nieznośnie. W środku wiedziałam, że w końcu będę musiała z nią porozmawiać, ale podejrzewałam, że nie będzie to łatwe zadanie. Jeśli istniał ktoś, kto nie lubił dzielić się swoimi przeżyciami bardziej ode mnie, zdecydowanie była to Macdonald. Wiedziałam jednak, że długo nie wytrzymam, jeśli moja jedyna oaza spokoju od tego co działo się z Jamesem w postaci dormitorium Gryfonek zamieni się w strefę milczenia.

– A czego potrzebujesz?

– Nikt ci nie powiedział, że prawdziwa kobieta nie wie, czego chce?

Rogacz rzucił mi rozbawione spojrzenie, a ja wystawiłam mu język w odpowiedzi, czując stado motylów w brzuchu.

Przekomarzania Syriusza i Mary zagłuszył szum skrzydeł setek sów, które wleciały wraz z poranną pocztą. Z zachwytem przyglądałam się morzu piór ze zdziwieniem zauważając, że tego dnia było ich zdecydowanie więcej niż za zwyczaj.

– Lily, podałabyś mi dzbanek z sokiem? – zapytała Clarie.

– Jasne – mruknęłam. Nie byłam jedyną osobą, która zauważyła grad listów. Uczniowie obracali się i szeptali między sobą, otwierając przesyłki.

– O co może chodzić? – spytałam, przyglądając się gestykulującym żwawo Puchonom.

– Pewnie kolejny skandal w Ministerstwie albo ktoś sławny się hajta – westchnął Syriusz, wkładając sobie pióro między zęby. – Powiem ci tak, Mary, daj mi odpisać, a ja zrobię co sobie już tam wymarzysz.

James przewrócił oczami, kiedy jedna z sów wylądowała przed nim, wyciągając nóżkę z Prorokiem Codziennym.

– Hej! Ja też potrzebuję od kogoś odpisać! – zawołał Peter, marszcząc z oburzeniem brwi.

– Więc znajdź sobie kogoś innego! – westchnął Syriusz, zabierając pergamin tak, by jego przyjaciel nie mógł go odczytać.

– Wszystko w porządku James? – zapytała rozbawiona Maryl, przenosząc wzrok ze sprzeczających się Gryfonów na Rogacza, który zastygł w bezruchu, wpatrując się w pierwszą stronę gazety. – Halo? Ziemia do Pottera?

Ale chłopak nie odpowiadał. Jego twarz pozostawała nieruchoma, a to co się na niej malowało sprawiło, że mój żołądek zacisnął się w supeł. A później tak niespodziewanie, jak było to możliwe, chłopak nagle wstał i ruszył biegiem w kierunku wyjścia.

– James! – krzyknęłam, podnosząc się z ławy. Kilka głów obróciło się w moim kierunku, ale on się nie zatrzymał. – Ktoś wie, co się u licha dzieje?

– Och nie – szepnął Remus, wpatrując się we własną kopię Proroka Codziennego.

– Co? Co jest?

Lunatyk spojrzał na nas w szoku, a później obrócił gazetę tak, żebyśmy mogły zobaczyć artykuł na pierwszej stronie. Tytuł napisany wielkimi tłustymi literami mienił się, pozbawiając mnie tchu.

“ATAK NA DOLINĘ GODRYKA: 15 MUGOLI NIE ŻYJE, 3 CZARODZIEJÓW W CIĘŻKIM STANIE. CZY TO POCZĄTEK KOŃCA?”

Bomba w końcu wybuchła. Tylko nie taka, o jakiej myślałam.



Mam wrażenie, że SD stało się już tak nieodłączną częścią mojego życia, że zanim skończę pisać tą historię, będziecie świadkami mojego ślubu, narodzin dzieci, a może nawet i pogrzebu. Chociaż tego ostatniego nie planuje, chyba że z epilogiem SD przybitym do zewnętrznej strony mojej trumny, żebyście wszyscy mogli go przeczytać.

Tak jak napisałam na samej górze, rozdział ten powstał prawie rok temu i moglibyście pewnie spytać: dlaczego więc nie opublikowałaś go wtedy? Dlaczego znowu nie było od Ciebie śladu życia przez tyle miesięcy? Well, your girl Ati w końcu zabiera się za profesjonalna diagnozę, która mogłaby wiele wyjaśnić, np. czym jest hiperfiksacja, a potem nienawiść z odstawienia, ale póki co mogę Wam jedynie powiedzieć, że nigdy nie znikałam specjalnie, bardziej... wypalałam się i nie mogłam patrzeć na okno monitora. Ale, powoli odkładam na diagnozę i kto wie, może jakąś farmakoterapię z tym związaną, więc trzymajcie za mnie wszyscy kciuki, żebym odnalazła źródło wszystkich swoich problemów i przestała godzinami wgapiać się w ścianę i spać.

Dziękuję Wam mimo wszystko za to, że wciąż tu zaglądacie. Licznik wyświetleń stale rośnie, a w ciągu ostatniego roku zajrzeliście tutaj 10 tysięcy razy(!), co niesamowicie mnie cieszy. Naprawdę, nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy.

Zawsze powtarzałam, że nie porzucę tej historii i nie planuję tego robić! Po prostu życie czasem pisze różne scenariusze.

Z tego powodu naprawdę nie chce obiecywać żadnych terminów. Kolejnego rozdziału od kilku miesięcy mam tylko 300 słów i chociaż tak niewiele zostało do końca (przynajmniej drugiej części), ciężko mi się za niego zabrać. Ale, jeśli jest coś stałego w moim życiu, to to, że nowe rozdziały zawsze (z wyjątkiem rocznic i przyspieszanych publikacji) pojawiały się w ostatnie piątki miesiąca, więc jeśli się coś tutaj pojawi, to standardowo w takim terminie. Także nie spisujcie mnie całkiem na straty i zaglądnijcie tu czasem, a nóż widelec może Was czymś zaskoczę.

(Chciałabym obiecać, że zobaczymy się końcem marca, ale tego nie zrobię, bo za często nie dotrzymywałam takich obietnic. Natomiast mam nadzieję, że wybaczycie mi to ze względu na fakt, że chyba dobrze Was dzisiaj nakarmiłam?)

Jeszcze raz dziękuję za wszystkie Wasze ciepłe słowa. I mam nadzieję, że do zobaczenia w komentarzach, naprawdę lubię czytać co macie do powodzenia.

With love,

Wasza,

         Ati

6 komentarzy:

  1. Pierwszy raz piszę komentarz, ale po prostu I can't... Natknęłam się na wiele opowiadań Jily i mogę śmiało stwierdzić, że Twoje jest w topce. Od samego początku wydawało mi się takie, sama nie wiem, dojrzałe i nieschematyczne. Pięknie opisujesz ich uczucia, pięknie kreujesz postacie. Jestem tutaj chyba od momentu zakończenia przez Ciebie pierwszej części i z każdym rozdziałem widzę jak bardzo rozwija się twoja umiejętność pisania.
    Myślę, że najtrudniejsza część dopiero przed Tobą, bo z książek Rawling niewiele wiemy o życiu bohaterów po Hogwarcie + jestem ciekawa jak sobie poradzisz z tym "wielokątem miłosnym". Ja sama od kilku lat zmagam się z problemem kogo z kim połączyć, choć piszę tylko dla siebie, "do szuflady". Mimo to, jestem pewna, że co byś nie postanowiła i tak wyjdzie dobrze.
    Według mnie, to bardzo dobrze, że zdecydowałaś się dodać fragmenty "18+". To w końcu nieodłączna część życia i dojrzałych związków, pełnych miłości, a przecież z takimi tutaj mamy do czynienia. Czytając ten rozdział aż mi się samej zrobiło gorąco 🥵
    Jestem bardzo ciekawa, czy opiszesz to jak Lily dala profesorowi Slughornowi prezent, o którym czytaliśmy w książkach, bo niektórzy autorzy o tym zapominali- przynajmniej w tych opowiadaniach, które czytałam.
    Piszę ten komentarz mimo swojego nieuzasadnionego niczym lęku przed komentowaniem, dlatego, że uważam, że powinnaś mieć ich tutaj zdecydowanie więcej. Mam nadzieję, ze pozostali czytelnicy również zostawią coś po sobie, bo Girl, zasługujesz na duży odzew!!
    Na koniec chcę Ci życzyć dużo zdrowia i fizycznego i psychicznego, mam nadzieję, że wszystko będzie u Ciebie w porządku i że będziesz mogła znowu czerpać radość z pisania, przy okazji uszczęśliwiając nas 💖

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rowling*- głupia autokorekta...

      Usuń
    2. Ah nawet nie wiesz jak bardzo mi miło! Moje ulubione komentarze to te od osób, które były tutaj długo ale nigdy się nie udzielały, bo to pokazuje mi, jak wiele o własnych czytelnikach nie wiem! W końcu jedyne co widzę to rosnące numerki na licznikach wyświetleń, ale zawsze zastanawiam się, czy aby na pewno to prawdziwi czytelnicy, a nie jedynie losowe wejścia.
      Bardzo-baaaardzo mi miło, że uważasz, że SD jest w topce! Zwłaszcza z tym "od samego poczatku" bo powiem szczerze, że jak czytam co ja pisałam w wieku 16 lat w początkowych rozdziałach to się czasem za głowę łapię haha. Natomiast zawsze zależało mi, żeby ukazywać jak najwięcej uczuć i emocji, więc cieszę się tym bardziej, że ktoś to docenia.
      O najtrudniejszej części - zgadzam się, chociaż mam naprawdę sporo pomysłów na nią. Plus wbrew pozorom kanon daje nam trochę podpowiedzi apropo tego ci jak się wtedy działo, więc ufam, że będzie to ciekawe podejście. Co do problemu kogo z kim połączyć, nie będę ukrywać, że "za moich czasów" Syriusza parowano z Dorcas, Remusa z Mary i nie było mowy o żadnych innych połaczeniach i szokiem było odkrycie ich te 2-3 lata temu, ale staram się pisać tak, aby i mój tekst dojrzewał razem ze mną, stąd wprowadzenie małego zamieszania. Kiedyś byłam pewna kto z kim skończy, teraz - absolutnie nie, ale mam dużo pomysłów na konkretne sceny zwłaszcza te, które czekają na 3 część, więc na pewno będzie się działo. I tak, zamierzam uwzględnić scenę z rybką, tak samo jak kilka innych, o których kanon w taki czy inny sposób wspomina. Zawsze lubiłam tą kanoniczność w SD.
      Cieszę się, że scena 18+ przypadła Ci do gustu! I tak masz rację, to nieodłączna część naszego życia, zwłaszcza, jak człowiek sobie przypomni jakie emocje nim targały na początkach związków i ile było w nich ognia, a jakby nie patrzeć, to nastolatki z buzującą burzą hormonów.
      Jeszcze raz bardzo dziękuję Ci za komentarz, który sprawił, że uśmiechnęłam się szeroko :) dla takich chwil człowiek wraca i pisze dalej.
      Mam nadzieję, że nie pozostaniesz obca i zaszczycisz mnie jeszcze kiedyś komentarzem!
      Do usłyszenia! 💖

      Usuń
  2. Przeczytałam całość po raz drugi. Czekam na kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam :)
    Kiedyś pisaliśmy o Twoim opowiadaniu na Messnegerze na Twoim "służbowym profilu". Wtedy dość dużo uwagi poświęciliśmy dyskusji czy będą sceny 18 + z uwagi na to, że masz bardzo dobry warsztat a rzadko spotyka się dojrzałe autorki piszące takie blogi. Też uważam, że to potrzebne i ciekawe, tym bardziej w kontekście tej wersji raczej grzecznej i spokojnej Lilly jaką przyjęłaś. Ta scena jest bardzo dobra :)
    Jeśli chodzi o fabułę, to nieuchronnie kończą się słoneczne czasy. Jestem ciekaw jak to opiszesz. Czy pójdziesz w stronę bardzo mroczną, czy jednak w kontraście postawisz te małe szczęścia z tą ciemnością na zewnątrz. I bardzo jestem ciekawy czy między bohaterami będą liczne kłótnie czy jednak raczej spokój. Nie wiem, ale wydaje mi się, że potem oni byli bardzo zgodną parą. Pewnie dla opowiadania jakiś spór się przyda, ale ciekawy czy pójdziesz w stronę dram i rozstań czy raczej zgody.
    Co do jakości pisania jak zawsze jest bardzo wysoka.
    Jako czytelnik naprawdę czekający na Twoje rozdziały mogę tylko poprosić, żebyś nawet jeśli weny brak, pojawiła się choćby raz w miesiącu i dał znać choćby krótką notką że żyjesz.

    OdpowiedzUsuń