Zakochiwanie się w Jamesie Potterze było łatwe. Proste, jak oddychanie. I tak samo nieświadome.
Sama nie wiedziałam, kiedy zakradł się pod moją skórę, a kiedy w końcu to sobie uświadomiłam, nie mogłam przestać o tym myśleć. Zupełnie jak wtedy, gdy przypomnimy sobie, że oddychamy. Nagle stajemy się świadomi każdego kolejnego oddechu, a coś, co było do tej pory bezwiednym odruchem, nagle wymaga od nas ciągłej uwagi.
Był jak
powiew świeżego powietrza. Jak bryza uderzająca w twoją twarz i zapierająca
dech w piersi. Zakochiwanie się w nim było łatwiejsze od oddychania.
Nieświadome, aż do momentu, kiedy słowa te po raz pierwszy zawirowały w mojej
głowie. Przepełnione płytkimi oddechami, jak po wynurzeniu się z głębin, w
których spędziło się zbyt wiele czasu. Ekscytujące i zwyczajne jednocześnie, niemożliwe
to zatrzymania.
Chociażbym
bardzo chciała, nie potrafiłam zatrzymać pędzącej pod moją skórą trucizny,
powoli ogarniającej całe moje ciało. Próba niezakochiwania się w nim,
była jak próba nieoddychania. Jak ogień trawiący płuca, kiedy zaczynało
brakować tlenu. Kochanie go było jak wymykająca się z rąk decyzja, automatyczny
odruch, otwierający nasze usta, porażając nas uczuciem przerażenia. Jak
pierwszy oddech, wprawiający cały świat w osłupienie, wirując pośrodku ogromu
obezwładniającego strachu.
Zawsze
uwielbiałam romanse, ale dopiero wtedy zaczęłam rozumieć, co naprawdę oznaczało
zatracać się w kimś bez pamięci. W ruchach jego dłoni, w rzucanych ukradkiem
spojrzeniach, w szeptanych obietnicach, w ukrytych muśnięciach ciał. Z każdym
kolejnym dniem zapadałam się głębiej, nie chcąc już nigdy wynurzyć się na
powierzchnię. A każdy oddech na mojej skórze parzył mnie, trawiąc wszystko na
swojej drodze.
Przeczytałam
kiedyś, że pierwsza miłość jest najczystsza. Nie znająca bólu złamanego serca
ani konsekwencji niedotrzymanych obietnic. Ciągnąca nas na samo dno. Taka
miłość to jedna z najsilniejszych form magii. Starożytna. Przepełniona mocą.
Gdy spoglądałam na jego uśmiechniętą twarz, zaczynałam rozumieć, co oznacza
tonąć.
Od
ostatniego popołudnia spędzonego w męskim dormitorium nie widywaliśmy się zbyt
często. Jeśli miałam być szczera, przerażała mnie wizja spotkania się na
osobności po tym, do czego między nami doszło. Widziałam w spojrzeniach, jakie
mi posyłał, że też o tym myślał. Że wracał myślami do tego drobnego momentu w
małej łazience, który odtwarzał się w mojej głowie bez końca, zapierając mi
dech w piersi.
Idealną wymówką stała się praca nad jego prezentem urodzinowym. Chciałam, żeby był wyjątkowy. Długo zastanawiałam się, czym powinien być, ale po wspólnym kawale jeden pomysł nie dawał mi spokoju. Odkąd zajęłam się tym małym projektem, nie opuszczał dna mojej torby, jakbym liczyła, że samą bliskością naładuję go odpowiednią ilością mocy. Każde popołudnie spędzałam w bibliotece, próbując do perfekcji opanować zaklęcie, które miało stanowić klucz do sukcesu. A kiedy nadszedł dzień jego urodzin, byłam gotowa.
Korzystając
z porannego okienka, zakradłam do się do męskiego dormitorium, nasłuchując
przez drzwi odgłosów śmiechu i rozmów. Kiedy upewniłam się, że był w środku,
zapukałam lekko, odczekując kilka sekund.
– Lily? –
zapytał Syriusz, który stanął w otwartych drzwiach, wyglądając na zewnątrz.
Miał już na sobie szkolny mundurek, chociaż jego krawat zwisał smętnie po obu
stronach kołnierzyka.
– Cześć –
mruknęłam, uśmiechając się. – Mogę?
– Pewnie –
odpowiedział, odsuwając się i wpuszczając mnie do środka.
Kiedy
przekroczyłam próg, przywitały mnie zaskoczone uśmiechy Remusa i Petera, którzy
właśnie zakładali szaty.
– Co ty tu
robisz?
Odwróciłam
głowę w kierunku Jamesa, który kończył właśnie wiązać krawat, siedząc na swoim
łóżku. Spoglądał na mnie z oczekiwaniem, a jego oczy błyszczały wesoło.
– Chciałam
zobaczyć się z tobą przed śniadaniem. Dacie nam chwilę? – spytałam, zerkając w
kierunku pozostałych Gryfonów, którzy spojrzeli na siebie wymownie.
– Jasne –
odpowiedział Remus, zakładając torbę na ramię i kiwając głową na Petera.
– Widzimy
się na śniadaniu – zawołał Syriusz, puszczając Jamesowi oczko, zanim złapał
torbę i zamknął za sobą drzwi.
– Stało się
coś? – spytał Rogacz, wstając z łóżka i spoglądając na mnie wyczekująco.
– Chciałam
życzyć ci wszystkiego najlepszego zanim rzuci się do tego cały zamek –
mruknęłam, uśmiechając się nieśmiało. James odwzajemnił uśmiech, a jego ręka
powędrowała do włosów, bezwiednie czochając je jeszcze bardziej. – I dać ci
prezent bez niepotrzebnych świadków.
– Co to? –
zapytał, kiedy wyciągnęłam z torby małe pudełeczko.
– Otwórz.
Obserwowałam,
jak rozwiązał błękitną wstążkę i zsunął wieczko, a gdy wyciągnął błyszczącą
złotą piłeczkę, na jego ustach pojawił się uśmiech.
–
Wiedziałeś, że wszystkie znicze w Hogwarcie są zaklęte, żeby po jakimś czasie
wracać na miejsce? Przeczytałam o tym kiedyś w Historii Hogwartu –
mruknęłam, opierając się bokiem o kolumienkę jego łóżka.
– Niestety
wiem – westchnął, obracając piłeczkę w dłoniach. – Kiedy bawię się nimi zbyt
długo, w końcu odlatują.
– To bardzo
proste zaklęcie – powiedziałam, wzruszając ramionami, z lekkim uśmiechem
czającym się na ustach. – Bardzo proste do przekierowania.
–
Przerobiłaś dla mnie znicz tak, żeby przestał mi uciekać? – zapytał,
rozpromieniając się.
Uśmiechnęłam
się lekko, próbując nie zastanawiać się zbyt długo nad tym, co planowałam
zrobić.
– Uznałam,
że warto, żebyś miał go pod ręką, gdybym chciała zrobić to – szepnęłam,
spoglądając w dół. Powoli zacisnęłam dłoń na małej zawieszce poroża na srebrnej
bransoletce, a następnie przymknęłam oczy, oczyszczając umysł. Moje serce biło
niesamowicie szybko, tłocząc przez żyły adrenalinę wymieszaną ze strachem.
“Kocham
cię.”
James wydał
z siebie zduszony okrzyk, a jego źrenice rozszerzyły się, kiedy spojrzał na
swoją dłoń. Złota piłeczka ożyła, machając skrzydełkami.
– Jak… jak
to zrobiłaś?
–
Zainspirowały mnie wasze lusterka – mruknęłam, kopiąc go delikatnie w podeszwę
buta i rumieniąc się pod wpływem jego spojrzenia. Miałam nadzieję, że
niewypowiedzenie tego na głos będzie łatwiejsze od wymówienia tych słów, ale
panika pulsowała pod moją skórą jeszcze bardziej niż poprzednim razem. – To nie
aż tak skomplikowana magia, ale udało mi się połączyć znicz z moją bransoletką.
Zaklęcie opiera się na emocjonalnym powiązaniu dwóch osób. Dlatego nikt inny
nie może tego usłyszeć.
–
Emocjonalnym powiązaniu? – zapytał James, unosząc brwi do góry i uśmiechając
się wesoło w moim kierunku.
– Więź musi
być dosyć silna. Nie byłam pewna, czy u nas to zadziała – powiedziałam, drocząc
się z nim.
Obserwowałam,
jak jego długie palce owinęły się wokół złotej piłeczki, kiedy skupił całą
uwagę, zerkając na mnie tajemniczo.
“Ja też
cię kocham” usłyszałam
jego cichy głos w mojej głowie.
Tym razem,
moje policzki pokryły się prawdziwym szkarłatem.
“Więc
nikt tego nie usłyszy?” zapytał,
uśmiechając się uroczo.
“Tylko
my” potwierdziłam.
“Czyli
będę mógł teraz szeptać ci zbereźne rzeczy całymi dniami i obserwować, jak się
rumienisz?”
“Bo go
odczaruję” pomyślałam,
wskazując palcem na znicz w jego dłoni.
– Dziękuję
– powiedział cicho James, podchodząc bliżej mnie i kładąc swoją dłoń na moim
policzku. – Jest wspaniały.
– Cieszę
się – mruknęłam, wciąż nie mogąc pozbierać się po wypowiedzianych przez nas
słowach.
– Mówiłem
naprawdę – dodał, spoglądając prosto w moje oczy.
– Wiem.
– Wolę się
upewnić, że wiesz.
– Tam razem
to ja powiedziałam to pierwsza – wyszeptałam, odwzajemniając jego uśmiech.
James
pokręcił głową z niedowierzaniem, a później pochylił się i musnął moje usta.
“To
całkiem przydatne” usłyszałam
jego głos, choć nie przerwał pocałunku. “Teraz mogę mówić ci, że cię kocham,
bez odrywania się od ciebie.”
Stado
motyli w moim brzuchu poderwało się do lotu, a ja uśmiechnęłam się mimowolnie w
jego usta, czując obezwładniającą radość.
“Kocham
cię” zadudnił jego głos. “Kocham.”
“Ja
ciebie też, głuptasie” pomyślałam,
pogłębiając pocałunek, a gorąc buchający z mojej twarzy mógłby śmiało podpalić
ognisko.
Naprawdę
tak myślałam.
I nie
musiałam się nad tym zastanawiać, ani rozstrzygać, analizować, rozkładać na
milion drobnych kawałków.
Bo kochanie
Jamesa Pottera naprawdę było łatwe. I mimowolne. Jak oddychanie.
Kiedy
zeszliśmy na dół, Pokój Wspólny wydawał się być dziwnie opustoszały. James
uśmiechnął się, ujmując moją dłoń, a później poprowadził mnie przez dziurę pod
portretem.
– Gdzie
podziała się reszta? – spytałam, pozwalając mu ciągnąć mnie za sobą.
– Chyba
wiem – mruknął, zerkając na mnie.
– Myślisz,
że coś szykują?
– Jestem
całkiem pewny – westchnął James, podnosząc wolną rękę i tarmosząc włosy. –
Syriusz wspomniał już coś o wieczornym świętowaniu.
– Czyli
mówisz, że Wieża Gryffindoru znów zatrzęsie się w podstawach? – spytałam,
uśmiechając się na widok jego rozbawionego spojrzenia. Chłopak nie
odpowiedział, przez dłuższy moment nie odrywając wzroku od mojej twarzy, jakby
się nad czymś zastanawiał.
– Czy… –
zaczął, delikatnie marszcząc brwi. – Czy chciałabyś porozmawiać o tym, co stało
się w zeszły weekend?
– Skąd ten
temat teraz? – spytałam, czując, jak robi mi się gorąco.
– Nie
mieliśmy zbyt wielu okazji do rozmowy – powiedział ciepło, uspokajająco gładząc
moją dłoń kciukiem. – Chciałem się tylko upewnić, że wszystko jest w porządku.
– Czemu
miałoby nie być w porządku? – odbiłam piłeczkę, unikając odpowiedzi. Czułam się
niesamowicie skrępowana, nie byłam przyzwyczajona do takich rozmów. Z nikim
wcześniej nie musiałam ich prowadzić.
– Wolałbym
się upewnić, że nie dzieje się nic, co mogłoby ci przeszkadzać.
Między nami
zapadła cisza, kiedy dotarliśmy do ostatnich schodów przed zejściem do Sali
Wejściowej.
– Jeśli coś
będzie nie tak – zaczęłam, zbierając myśli i uśmiechając się lekko – powiem ci
to.
– Brzmi
fair – odpowiedział, odwzajemniając uśmiech.
Wiedziałam
o co pytał. O tym samym myślałam ja, każdej nocy przed zaśnięciem, czerwieniąc
się od własnych myśli. Chciał wiedzieć, czy czułam się w porządku z tym co się
stało. Co mogłoby się stać, gdyby nie przeszkodził nam Syriusz. Sama nie znałam
odpowiedzi na to pytanie.
Czasem
wydawało mi się, że to proste, ale kiedy tylko pojawiał się w pobliżu mój mózg
nagle przestawał działać, wyłączając wszystkie funkcje poznawcze. I nagle nie
wiedziałam już co powinnam czuć i myśleć.
James
zacisnął mocniej palce wokół mojej dłoni, gdy pokonywaliśmy ostatnie stopnie,
jakby chciał się upewnić, że nie ucieknę. Czując ogarniający mnie zachwyt,
posłałam mu szybkie spojrzenie, starając się przekazać mu wszystko to, czego
nie mogłam mu powiedzieć. Sekundę później przekroczyliśmy próg Wielkiej Sali, a
stół Gryffindoru wybuchł oklaskami i głośnymi wiwatami.
– Sto lat,
sto lat! – zawyli Gryfoni, z gościnnymi wstawkami przy pozostałych stołach. Nad
wejściem pojawił się wielki napis “Wszystkiego najlepszego dla najlepszego
szukającego Hogwartu!”, tryskając iskrami.
Mimowolnie
uśmiechnęłam się, przyłączając się do śpiewu, próbując ignorować spojrzenia
posyłane w moją stronę. James jakby wyczuł delikatne spięcie w mojej postawie,
ścisnął moją dłoń mocniej, spoglądając na mnie z zachwytem.
–
Wszystkiego najlepszego! – zawołała Maryl, rzucając się mu na szyję. – Chciałam
ci życzyć samych sukcesów i spełnienia marzeń, ale chyba wszystkie się już
spełniły – zachichotała, odsuwając się i zerkając na mnie z szerokim uśmiechem,
powodując, że oblałam się rumieńcem.
– Dziękuję,
Maryl – odpowiedział James, przewracając oczami. Nie zdążył jednak tego
skomentować, bo chwilę później pojawiły się kolejne osoby z życzeniami.
Korzystając
z gromadzącego się tłumu, wyślizgnęłam rękę z jego uścisku i przysiadłam przy
stole, starając się ochłonąć. Gdy rozejrzałam się, dostrzegłam, że nie tylko
Gryfoni wstali od swoich miejsc, coraz więcej niebieskich i żółtych krawatów
pojawiało się w pobliżu, chcąc pogratulować najbardziej popularnemu
solenizantowi. Kiedy mój wzrok padł na stół Ślizgonów, przez moment dostrzegłam
zszokowane spojrzenie Snape’a, jednak natychmiast odwróciłam głowę.
– Jak tam,
papużki – powiedział Syriusz, siadając obok mnie. Jego włosy były rozczochrane,
a na ustach malował się szeroki uśmiech.
– W
porządku – mruknęłam, unosząc brwi do góry w reakcji na jego wyśmienity humor.
–
Słyszałem, że lepiej niż w porządku – powiedział, rozglądając się tajemniczo,
jednak nikt nie zwracał na nas uwagi.
– James coś
mówił? – spytałam, przekrzywiając głowę z ciekawością. Łapa mrugnął do mnie
wesoło, zerkając na swojego roześmianego przyjaciela.
– Nie
musiał.
Jego dobry
humor był zaraźliwy. Ciężko było mi się powstrzymać od uśmiechu, kiedy
spoglądał na mnie z ekscytacją, jakby usłyszał właśnie najlepszą nowinę pod
słońcem.
– Cieszę
się – powiedział w końcu, dając mi kuksańca w bok.
– Wiem.
Syriusz
zachichotał, obejmując mnie mocno.
– Lily nam
dorasta.
Odepchnęłam
go, kręcąc głową z niedowierzaniem, wywołując kolejną salwę śmiechu. Tłum
powoli przerzedzał się i wkrótce wszyscy wrócili na swoje miejsca. James usiadł
po mojej drugiej stronie, splatając nasze palce razem, jakby to była zupełnie
normalna czynność. Syriusz posłał mi wszechwiedzące spojrzenie, a ja
podziękowałam Merlinowi za to, że nikt inny tego nie widział, bo nie daliby nam
spokoju.
Huncwoci
zadbali o to, by nikt w zamku nie zapomniał o tym, czyje urodziny świętowało
dzisiaj słońce. Wystarczyły dwie godziny zaklęć, żeby wszyscy siódmoklasiści
mieli dość strzelających piór i uciekających pergaminów. Syriusz zaczarował
małe przenośne radio, żeby w losowych momentach dnia wygrywało nagrane przez
nich wcześniej sto lat, więc średnio co dwadzieścia minut wszyscy mogliśmy
podziwiać alt Remusa i rockowe solo Łapy, który liczył chyba na to, że po takim
występie żadna mu się nie oprze. Na szczęście dla wszystkich cokolwiek działo
się między tą dwójką, w końcu odeszło to w zapomnienie, a przynajmniej na to
wyglądało.
Wszyscy
zgodnie stwierdzili, że szkoda nie wykorzystać pierwszego wiosennego słońca,
więc w przerwie na lunch zgarnęliśmy jak najwięcej kanapek z indykiem i ciastek
i udaliśmy się na dziedziniec. To był naprawdę słoneczny dzień. Jeden z
pierwszych, w których dało wyczuć się w powietrzu zapach kwitnących kwiatów. Z
uśmiechem obserwowałam, jak Gryfoni wygłupiają się, rzucając w siebie kawałkami
jedzenia. Po dłużej chwili okazało się, że w prezencie urodzinowym dla Jamesa,
Peter ukradł ze składzika Quidditcha zapasowy kafel i wkrótce prawie wszyscy
dołączyli się do przerzucania piłki przez koronę drzewa znajdującego się na
środku dziedzińca. Jedynie Syriusz i ja odmówiliśmy sobie tej przyjemności.
– Nie
chcesz dołączyć do reszty?
– Po
ostatnim treningu, na którym musiałem przez dwie godziny robić dokładnie to
samo, tylko że na miotle? Podziękuję.
Zaśmiałam
się, obrzucając go rozbawionym spojrzeniem. Syriusz opierał się wygodnie o
kamienną ścianę, pozwalając, by wiatr rozwiewał mu sięgające już prawie do
ramion włosy.
– Niedługo
mnie dogonisz – mruknęłam, wskazując na nie i uśmiechnęłam się szeroko.
– Lily
Evans, moja fryzjerska inspiracja – wyszeptał dramatycznie wywołując u mnie
kolejny chichot.
Na moment
zapanowała między nami cisza. Mój wzrok powędrował w stronę chichoczącej
Clarie, która uciekała właśnie przed rozpędzoną Maryl, próbującą zabrać jej
piłkę. W oddali dostrzegłam przygotowującego się do łapania Jamesa, a w mojej
głowie zaświtała pewna myśl.
– Syriuszu?
– Hm? –
odpowiedział chłopak, nie odrywając oczu od szybującej nad zamkiem sowy.
– Skąd…
skąd wiedziałeś, że do czegoś doszło między mną, a Jamesem?
Gryfon w
końcu zerknął na mnie, nie powstrzymując się od złośliwego uśmieszku.
– A to była
tajemnica?
– Pytam
serio – mruknęłam, przewracając oczami.
– Hm,
pomyślmy – zaczął chłopak, łapiąc się za brodę, jakby naprawdę się nad tym
zastanawiał. – W święta nasz kochany Rogaś był zupełnie nieobecny, a później
wymigał się zmęczeniem i zmył wcześniej niż normalnie. Myślał pewnie, że jest
taki sprytny, że się nie kapnę, ale się grubo pomylił. Otóż wiedziałem, że nie
ma go w łóżku. A później wrócił z tym głupkowatym uśmieszkiem.
– Mówił mi,
że ci nie powiedział – westchnęłam z wyrzutem.
–
Żartujesz? Nie musiał się odzywać, zgadłem za pierwszym razem – odpowiedział,
wyglądając na oburzonego myślą, że mógłby się nie domyślić.
– Ale jak…
– Moja
droga. Jeśli twój najlepszy przyjaciel od lat wzdycha do jednej dziewczyny, nie
mówi o nikim innym i zamęcza cię po nocach wierszami do owej nieodwzajemnionej
miłości, a później kłóci się z nią i przez miesiąc strzela piorunami przy
użyciu spojrzenia, po to by pogodzić się z nią zaraz przed świętami, zniknąć w
wigilię i wrócić z najbardziej pijanym ze szczęścia uśmiechem, to nie trzeba
być geniuszem, żeby połączyć kropki. Nie, żebym nie był geniuszem. Po prostu
uznaję, że gdyby Peter wysilił swoje dwie komórki mózgowe, też by do tego
doszedł.
– A skoro
to ty się domyśliłeś, to wcale nie musiał ci mówić – westchnęłam ze
zrozumieniem. – Wy i te wasze gry słów.
– Na jego
obronę, jestem naprawdę dobrym obserwatorem – mruknął poważnie Syriusz, a zaraz
później obrócił się w moją stronę i uśmiechnął szeroko. – Ale skłamałbym,
gdybym nie powiedział, że ten głąb jest jak otwarta księga.
– James? W
życiu – jęknęłam, kręcąc głową. – Jest jak skała! Nigdy nie wiem, co myśli.
– Amatorka
– prychnął Łapa, a następnie syknął, kiedy oberwał ode mnie w ramię. – Chociaż
skoro ostatnia się zorientowałaś, że go lubisz, może po prostu masz problem z
oczami?
– Hej! –
zawołałam, gdy wybuchnął śmiechem.
– Prawda
jest taka, Lily – zaczął, ocierając łzy, które zebrały się w kącikach oczu – że
cokolwiek by ci ten głąb nie powiedział, gdybym nie zorientował się w pierwszej
sekundzie po jego powrocie, wygadałby się w kolejnej minucie. Zrób z tą wiedzą
co chcesz, ale nasz Rogaś wrócił z serduszkami w oczach.
Zaśmiałam
się, czując ciepło rozchodzące się w mojej piersi. Jak na zawołanie, gdy
podniosłam wzrok, moje spojrzenie skrzyżowało się z tym należącym do Jamesa.
“O czym
rozmawiacie?” zapytał,
uśmiechając się tajemniczo.
“Chciałbyś
wiedzieć.”
– Czyli
fraza “nie powiedziałem mu” oznacza, że ty zapytałeś się pierwszy, a on
wszystko wyśpiewał jak kanarek? – spytałam po chwili, spodziewając się
odpowiedzi.
– A
myślałaś, że graliśmy w ciepło zimno?
– A to
gnojek – mruknęłam, zwężając oczy. – To o co ci chodziło na zajęciach u
Godfraya?
– Och,
wtedy? Nie chciał się przyznać co się stało po tym jak wróciliśmy do zamku,
uśmiechał się tylko tajemniczo i mówił, że powie mi, jak będzie na to dobra
pora.
– Nagle nie
chciał nic powiedzieć? Po tym jak urządziliście sobie na świętach wieczór
ploteczek?
– Lily –
westchnął Syriusz, kiedy dotarły do nas wiwaty Gryfonów po kolejnym udanym
rzucie Petera. – Dobrze, że Rogaś jest przystojny, bo dla mózgu to ty raczej z
nim nie jesteś. Z resztą, ty też jesteś prawdziwą bestyjką.
– Słucham?!
– Dobrze
wiem, że to ty nie chciałaś nam nic mówić. Będziesz musiała się postarać, żebym
przebaczył ci brak wielu kolejnych wieczorów ploteczek.
– Jasne –
mruknęłam, wystawiając mu język. Dopiero po chwili zadałam pytanie, które mnie
tak zastanawiało. – Więc co właściwie ci powiedział?
– Rzucił
się na łóżko, głęboko westchnął, a potem wymruczał “kiedyś się z nią ożenię”.
Uśmiech,
który pojawił się na moich ustach był ciężki do ukrycia.
Ponieważ
urodziny Jamesa wypadły w środku tygodnia, Huncwoci zgodzili się przenieść
świętowanie na piątkowy wieczór. Nie przeszkodziło im to jednak w urządzeniu
uroczystej rozgrywki w eksplodującego durnia, która potrwała aż do rozpoczęcia
ciszy nocnej, o czym musiałam im z bólem serca przypomnieć, mając na uwadze
dobro pozostałych niezaangażowanych w zabawę uczniów.
Kolejnego
dnia rozpoczynały się pierwsze rozmowy doradcze z Profesor McGonagall. Jako
jednej z pierwszych osób, które wpisały się na listę, przypadł mi zaszczyt
uczestniczenia w ich zaraz po przerwie obiadowej. Gdy zapukałam do drzwi
gabinetu, ze środka dobiegło mnie ciche “proszę!”.
– Ach,
panno Evans, zapraszam.
Powoli
weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Kobieta wskazała mi fotel przed
sobą, uporządkowując dokumenty znajdujące się na jej biurku.
– Pani
Profesor – przywitałam się, ruszając w kierunku biurka.
– Napijesz
się czegoś, moja droga? Herbaty?
– Poproszę.
Obserwowałam,
jak kobieta machnęła różdżką, a przed nami pojawił się mały imbryk wraz z tacą
z dwoma filiżankami i cukierniczką.
– Profesor
Godfray pochwalił twoje postępy w zaklęciach obronnych – zauważyła, nalewając
herbatę do filiżanek.
– To bardzo
miłe z jego strony – odpowiedziałam, kiwając głową.
–
Poprosiłam o ocenę wszystkich twoich nauczycieli. Profesor Slughorn również
miał wiele do powiedzenia na twój temat, od lat uważa cię za jedną ze swoich
najlepszych uczennic. Rok temu w trakcie spotkań zawodowych zapisałaś się na
zajęcia z obronne prowadzone przez Profesora Godfraya oraz zajęcia magomedyczne
z Eloise Winfred, mam rację?
– Tak jest.
– Czy w tym
roku również interesowałoby cię kontynuowanie tych zajęć?
– Tak –
przytaknęłam.
– Czy
miałaś jakąś konkretną karierę na myśli, decydując się na takie a nie inne
spotkania?
– Jeśli mam
być szczera, starałam się pomyśleć o tym, co mogłoby się przydać po zakończeniu
szkoły – mruknęłam, nerwowo bawiąc się dłońmi na swoich kolanach.
Profesor
McGonagall pokiwała głową, przysuwając w moim kierunku jedną z filiżanek.
Obserwowałam, jak wrzuciła do swojej trzy kostki cukru, a następnie zamieszała
zawartość, zaciskając ciasno usta.
– Nie będę
ukrywać, że dożyliśmy niespokojnych czasów – zaczęła, ważąc słowa. Przez kilka
kolejnych sekund zapanowała między nami cisza, zanim kontynuowała. – Pani
towarzysze jasno wyrażali swoje zamiary w zeszłym roku, natomiast jeśli dobrze
pamiętam, stroniła pani od tego samego.
– No cóż,
nigdy nie lubiłam kategorycznych stwierdzeń – westchnęłam. – Natomiast zdaję
sobie sprawę z faktu, iż to, do czego moi przyjaciele podchodzili z taką
ekscytacją, może być nieuniknione.
– Wojna to
nie tylko wojownicy – powiedziała ostrożnie kobieta. – Przede wszystkim nie ta.
Opowiedzenie się po stronie przeciwników Sama-Wiesz-Kogo to jedna rzecz, ale co
teraz najważniejsze to zadbanie o to, by coś czekało na was po tym, jak ten
koszmar się skończy. Poza tym, obawiam się, że ten koniec może tak łatwo nie
nadejść. Czy jest coś, co chciałabyś robić po zakończeniu szkoły? Jakiś zawód,
który zwrócił twoją uwagę?
Zmarszczyłam
brwi, zastanawiając się nad jej słowami. Miała zupełną rację. Tak bardzo
pochłaniała nas myśl o tym, co czeka nas za kilka miesięcy, że nikt nie
zatrzymał się nawet na chwilę by pomyśleć o karierze. O pracy, która moglibyśmy
wykonywać. O czymś, co pozwoliłoby nam zarobić na jedzenie, które już wkrótce
przestanie magicznie pojawiać się na stole.
Ale czy
podświadomie nie myślałam o takiej możliwości? Czy nie zastanawiałam się nad
tym, kiedy mój umysł odpływał w krainę snów, wspominając zeszłoroczne zajęcia,
wykolejenie się pociągu na Kings Cross, a nawet opatrywanie Jamesa?
– Myślałam
o zostaniu uzdrowicielką – powiedziałam w końcu, uśmiechając się lekko. – Nie
tylko ze względu na wojnę, ale też dlatego, że naprawdę to polubiłam. Zajęcia
prowadzone przez Eloise były naprawdę ciekawe.
– Ścieżka
uzdrowiciela jest długa i wymaga wielu kursów oraz dwuletniego stażu
przygotowawczego w Świętym Mungu przed podjęciem praktyki, a nawet wtedy
czekałyby cię lata kształcenia i specjalizacji. Nie jest to ścieżka dla
niewytrwałych.
Profesor
McGonagall obrzuciła mnie poważnym spojrzeniem, jakby analizowała moją reakcję,
ale po raz pierwszy nie poczułam się przestraszona. Poczułam się tak, jakby
nagle wszystko nabrało sensu.
–
Skontaktuję cię z Profesorem Slughornem w sprawie dodatkowych zajęć
przygotowawczych z eliksirów. Jeśli będziesz chciała podążyć tą ścieżką,
będziesz potrzebowała każdej pomocy przed egzaminami wstępnymi, które, muszę
cię ostrzec, nie są najłatwiejsze. Dobrze by było gdybyś dopisała się również
na spotkania zawodowe z zielarstwa i ziołolecznictwa, wiem, że przed wami
egzaminy, a czasu nie pozostało zbyt wiele, ale ta wiedza mogłaby pomóc ci w
dostaniu się na praktyki.
–
Oczywiście – powiedziałam, kiwając głową.
– Proszę –
odrzekła kobieta, wyciągając spośród dokumentów plik ulotek i podając mi je. –
Tutaj znajdziesz informacje na temat potrzebnych do uzyskania wyników z
egzaminów i materiałów, z które musisz się przygotować przed podejściem do
testów wstępnych.
Z
przejęciem spojrzałam na migoczące napisy, czując, jak ogarnia mnie ekscytacja.
Czy to naprawdę mogło być to? Czy widziałam się w funkcji uzdrowicielki? Czy to
mogła być moja przyszłość? Jeśli tak, czekało mnie naprawdę sporo roboty.
– Nie
wszystko na raz – powiedziała cicho Profesor McGonagall, uśmiechając się w moją
stronę uspokajająco, jakby wiedziała, o czym myślę. – Zacznijmy może od
posegregowania przedmiotów, do których powinnaś się najbardziej przygotowywać.
I od wypicia herbaty.
– Jak było?
– O dziwo…
dobrze – mruknęłam, z zamyśleniem rzucając się na sofę w Pokoju Wspólnym.
– O czym
rozmawiałyście? – spytała Mary, przyglądając mi się znad wypracowania z
eliksirów.
– O tym co
chciałabym robić po szkole – westchnęłam, spoglądając na nią przelotnie. –
Chyba chciałabym spróbować aplikować na kurs magomedyczny.
– To
wspaniale! – zawołała Alicja, klepiąc mnie po ramieniu.
– Tak…
Jedyny problem to multum przygotowań i dodatkowe zajęcia z trzech przedmiotów –
jęknęłam, przecierając twarz dłońmi.
– Och –
mruknęła współczująco dziewczyna.
– Was też
to czeka – powiedziałam, uśmiechając się krzywo. – Myślałyście już o tym? Co
zrobicie po Hogwarcie?
– Dołączę
do Franka – odpowiedziała Alicja tak pewnie, jakby to było oczywiste.
– Wrócę do
domu – mruknęła Mary, marszcząc brwi. – Pomogę w gospodarstwie. A później…
zawsze chciałam pracować przy odczarowywaniu uroków. Może coś w ten deseń? Jest
w ogóle taki zawód?
– Na pewno
jest – zapewniłam ją, uśmiechając się pokrzepiająco. Dopiero po chwili
odwróciłam się w kierunku Hawkins, obniżając znacząco głos. W Pokoju Wspólnym
panowały pustki, ale i tak wolałam, żeby nikt nas nie usłyszał. – Co właściwie
robi Frank? To znaczy, wiem, że pewnie nie może o tym mówić, ale… nie ma go
całymi miesiącami. Wyjeżdża gdzieś?
–
Oficjalnie podjął się stażu w Ministerstwie – powiedziała Alicja tak cicho, że
musiałam nastawić obu uszu, by ją dobrze usłyszeć. – W dziale stosunków
miedzynarodowych. To wyjazdy służbowe, do Irlandii i Szwecji. Tyle wiem. Tyle
mógł mi powiedzieć.
– Och,
nigdy nie myślałam o pracy… dyplomatycznej – mruknęła Mary. – Tak to się
nazywa?
– Chyba –
przyznała Alicja, wzruszając ramionami. – Jeśli mam być szczera, sama niewiele
z tego rozumiem. Jedyne co wiem, to to, że bardzo chciał dołączyć do Zakonu,
ale po rozmowie z Dumbledorem dowiedział się, że najbardziej zależy im na
osobach rozmieszczonych w strategicznych punktach Ministerstwa. Działających
jako oczy i uszy dla Zakonu. Nie wiem jeszcze, kogo będą potrzebować, ale tym
dla nich będę. Nie ważne, jaka pozycja będzie otwarta.
Jej głos
był cichy i drżący, a po każdym słowie rozglądała się, jakby bała się, że ktoś
ją podsłucha.
– Może nie
powinnyśmy o tym tutaj rozmawiać – szepnęłam, drapiąc się po karku.
– Ostatnio
mam wrażenie, że w ogóle nie powinnyśmy o tym rozmawiać – mruknęła Mary,
wyglądając na przybitą. Jej relacja z Remusem nie szła w dobrym kierunku.
Ostatniego wieczoru posprzeczali się o coś, po tym jak Huncwoci zgodnie
stwierdzili, że nie ważne, co powie im Profesor McGonagall na spotkaniu, oni
już wiedzą, co zrobić ze swoją przyszłością. Ze zdziwieniem zauważyłam, że
pomimo upływu czasu nie potrafili znaleźć wspólnego mianownika. Macdonald nie
lubiła jednak o tym rozmawiać, na dobrą sprawę, odkąd wszyscy dowiedzieli się o
mnie i Jamesie, ucinała rozmowy na temat jej relacji z Lupinem, jakby temat ją
parzył. Dorcas powtarzała, że powinnam dać jej trochę czasu, ale powoli
zaczynałam się zastanawiać, czy tylko ja widziałam pewną zależność.
Im lepiej
Remus dogadywał się z Syriuszem, tym gorzej szło mu dogadanie się z Mary.
Oboje
niestety zbywali moje próby rozmowy, a ja nie chciałam na nie naciskać. W końcu
to nie do końca była moja sprawa co działo się pomiędzy tą trójką, a po moim
dwumiesięcznym ukrywaniu spotkań z Jamesem nie miałam prawa wymagać od nikogo,
żeby dzielił się ze mną swoimi przeżyciami. Wiedziałam też, że sprawa rozwiąże
się prędzej czy później i coś mówiło mi, że przy takiej mieszance wybuchowej
stanie się to prędzej niż później.
Piątek
przepełniony był ekscytującym oczekiwaniem. Syriusz bardzo pewnie stwierdził,
że ponieważ urodziny Jamesa nie zostały oficjalnie uczczone, nie przestały
wcale trwać, więc katował wszystkich swoją własną wersją “sto lat” podczas
każdego posiłku. Gdy uznałam to za przesadę, Rogacz przypomniał mi, że w
listopadzie nosili Łapę na rękach przez 3 dni, po tym jak jeden z nich
stwierdził, że dopóki nie zdmuchnie świeczek z tortu, nie może dotknąć swoją
świętą stopą ani cala podłogi. Nie umknęło niczyjej uwadze, że uroczystym
odśpiewywaniom życzeń towarzyszyły mini fajerwerki, które przez resztę dnia
krążyły wokół głowy Jamesa oraz cukierki niespodzianki, wybuchające fioletowym
dymem. Bardzo szybko zatem okazało się, że nauczanie było prawie niemożliwe z
czwórką rozrabiających Huncwotów. Nawet Mary poddała się, przestając uciszać
szeptających między sobą Gryfonów.
Nim nastał
wieczór, prawie nikt nie mógł skupić się już na niczym innym niż imprezie. Gdy
w Pokoju Wspólnym rozgorzała muzyka, a ostatnia runda “sto lat” została
odśpiewania z olimpijskim wręcz namaszczeniem w trakcie przywołania tortu z
pozłacanym kremem, z zadowoleniem opadłam na sofę.
– Drogie
panie – mruknął Syriusz, nalewając do szklanek jakiś podejrzany bursztynowy
napój.
– Chcę
wiedzieć? – spytałam, unosząc jedną brew.
– Nie,
pączuszku – odpowiedział, uśmiechając się do mnie złowieszczo. – Lepiej nie
pytaj.
– Zaklęcie
nadal działa? – spytała Dorcas, spoglądając na nas rozbawionym wzrokiem.
– Nie –
mruknęłam, kręcąc głową. – Po prostu mu się spodobało.
– Dokładnie
– odrzekł chłopak, potakując. – A teraz, szklanki w górę za zdrowie naszego
Rogasia!
– Sto lat,
James – zaśmiała się Maryl, przybijając toast z Clarie.
– Sto lat –
zawtórowały pozostałe Gryfonki.
– Dziękuję
– odpowiedział Rogacz, uśmiechając się ciepło.
Przez
moment przyglądałam się jego profilowi, próbując utrwalić w głowie jego obraz,
zrelaksowanego i cieszącego się życiem. Nie dane było mi jednak kontemplować
zbyt długo, bowiem po chwili usłyszałam w głowie jego cichy głos.
“Aż taki
jestem przystojny?”
“Teraz
nosisz znicz zawsze przy sobie?”
“Nigdy
nie wiem, kiedy będzie potrzebny” odpowiedział,
spoglądając na mnie zabawnie.
– A teraz,
która da się porwać na parkiet? – spytał wyszczerzony Syriusz.
– Pięciu
minut nie wytrzymasz bez czyjejś uwagi co? – mruknął Lupin, obrzucając go
intensywnym spojrzeniem.
– Dokładnie
tak – odpowiedział Syriusz, odpowiadając tym samym. Przez moment zapanowała
niekomfortowa cisza, zanim chłopak odwrócił głowę, przybierając na twarz swój
huncwocki uśmiech. – Dorcas?
– Myślałam,
że już nie zapytasz – zachichotała dziewczyna, podnosząc się i łapiąc go za
rękę.
Odprowadziłam
wzrokiem rozprawiającą wesoło dwójkę, zastanawiając się, o co tym razem poszło.
Od dłuższego czasu Meadowes zdawała się czuć lepiej w towarzystwie Huncwotów
zgrabnie unikając rozmów o tym co zaszło w Hogsmeade, ale dawno już nie
widziałam tak dużego napięcia między Huncwotami.
– Ma do
niej słabość – podsumowała Mary, przewracając oczami, tak jakby nikt inny nie
zwrócił uwagi na zły humor Lunatyka.
– Kto by
nie miał, to nasza kochana Dorcas – zaśmiała się Alicja, wstając i ciągnąc
Remusa za rękę. – Chodźmy, panie porządny, obiecałeś mi dobrą zabawę.
– Chyba
jestem na przegranej pozycji – westchnął, ruszając za nią.
– To
naprawdę Lupin, czy go podmienili? – skomentowała Maryl, unosząc obie brwi do
góry, na co Macdonald jedynie westchnęła, odwracając wzrok.
Bardzo
szybko okazało się, że nikt nie był bezpieczny. Syriusz był podejrzanie chętny
na taneczne wygibasy, a James chętnie korzystał z okazji, na przyprawienie mnie
o zawał serca ilością obrotów wykonanych pod rząd.
– Twoja
kondycja się poprawiła – mruknął zadowolony, po kolejnej piosence.
– To zwykła
ułuda, jestem bardzo bliska wyzionięcia ducha.
Rogacz
roześmiał się, przyciągając mnie do siebie i opierając czołem o czoło.
– Idziemy
usiąść?
– Jeśli
musimy.
Uśmiechnęłam
się, kiedy splótł nasze dłonie razem, ciągnąc mnie w kierunku sofy. Większość
Gryfonów pochłonięta była zabawą. Peter, Alicja i Clarie zajęci byli głośną grą
w gargulki, która stała się centrum hazardu. Zanim doszliśmy na miejsce,
kilkoro piątoklasistów jęknęło z żalem, kiedy szklana kuleczka Hawkins
odepchnęła tę należącą do Glizdogona, wyrzucając ją z kręgu i obryzgując go
zieloną mazią.
– A gdzie
reszta?
Podniosłam
wzrok, spoglądając na Dorcas, która siedziała samotnie przy kominku, popijając
z prawie pustej szklanki.
– Mary
ubiega się o uwagę Remusa – westchnęła dziewczyna w odpowiedzi na pytanie
Jamesa, wskazując brodą na drugi koniec pomieszczenia. Oboje zerknęliśmy w
tamtym kierunku, na sprzeczającą się o coś dwójkę. Macdonald wyglądała, jakby
usłyszała coś niedorzecznego.
– A ostatni
z mojej potężnej brygady? – zapytał James, tarmosząc włosy z nieukrywanym
skrępowaniem.
Obserwowałam,
jak cała postawa ciała Dorcas zmieniła się. Jej twarz stężała, a palce
zacisnęły się mocniej na szklance, gdy jej wzrok powędrował w przeciwnym
kierunku. Mimowolnie podążyłam za jej spojrzeniem, nagle rozumiejąc jej
reakcję.
– Łał –
szepnęłam na widok Syriusza obejmującego Maryl w sposób, który przywodził na
myśl leniwca oplatającego gałąź drzewa. – Jak oni oddychają?
– A śmiał
się ze mnie – stwierdził oburzony James, wpatrując się w przyjaciela z
rozchylonymi ustami.
–
Przepraszam, co? – mruknęłam, zerkając na niego.
– Śmiał
się, że pewnie nie mogę się od ciebie oderwać!
– A to
gnojek.
– Prawda?
Spojrzałam
ponownie na Syriusza, który wyglądał, jakby miał zamiar połknąć Maryl i
wzdrygnęłam się. Dopiero kilka sekund później dotarło do mnie, dlaczego Dorcas
tak zareagowała.
Zaskoczona
podrapałam się po szyi, zerkając na nią z ukosa. Wciąż wyglądała, jakby czuła
się niekomfortowo, unikając patrzenia w kierunku Syriusza.
“Och,
Dorcas”, pomyślałam, ledwo
powstrzymując się od zrobienia smutnej miny.
“Co?” usłyszałam w odpowiedzi głosem Jamesa.
“Merlinie”
wzdrygnęłam się,
spoglądając na chłopaka.
“Co
znowu?”
“Zapomniałam,
że mnie słyszysz!”
“Zapomniałaś,
że cię słyszę?”
“Nie
planowałam powiedzieć tego do ciebie” wyjaśniłam,
wywracając oczami.
– Wszystko
w porządku? – doszedł mnie głos Dorcas.
– Co?
– Patrzycie
się na siebie w zdziwieniu od kilkunastu sekund – mruknęła dziewczyna,
przyglądając się nam podejrzliwie.
– Ten widok
zbił mnie z pantałyku – westchnął teatralnie James, sięgając po butelkę
mieniącego się płynu i nalewając go do dwóch szklanek.
– Mało
powiedziane – dodałam, siadając obok Meadowes i przyjmując trunek od chłopaka.
“Powiesz
mi, o co chodziło?”
“Później”
pomyślałam, uśmiechając
się w kierunku Dorcas. Zanim jednak zdążyłam coś powiedzieć, wszyscy troje
obróciliśmy się na dźwięk jakiegoś zamieszania.
– Poczekaj!
– Daj mi
spokój, Mary.
Obserwowałam,
jak Remus nie oglądając się za siebie zniknął w przejściu po portretem,
zostawiając spoglądającą za nim z bólem dziewczynę w stanie zawieszenia. Po
chwili Macdonald zacisnęła mocno usta i ruszyła za nim.
–
Powinniśmy coś zrobić? – spytałam cicho, zerkając na Jamesa.
– Nie,
lepiej niech załatwią to między sobą.
Rogacz nie
patrzył jednak w kierunku wyjścia. Gdy podążyłam za jego wzrokiem, dostrzegłam
zmartwionego Syriusza, który przyglądał się przez moment miejscu, w którym
zniknął Remus, a następnie złapał Maryl za rękę i pociągnął ją w kierunku
dormitorium.
Westchnęłam,
dopijając całą zawartość szklanki. James spojrzał na mnie zdziwiony, a ja
wzruszyłam ramionami, uświadamiając sobie, że to pewnie na moich ramionach
spoczywać będzie dowiedzenie się co poszło nie tak między Gryfonami.
{Angels like you - Miley Cyrus}
–
Zatańczymy?
– A co
stało się ze zmęczeniem? – zapytał zaskoczony chłopak.
– Bo zacznę żałować – zagroziłam, próbując przekazać mu wzrokiem, że to nie miejsce na tą rozmowę.
James
zaśmiał się, ciągnąc mnie z powrotem w stronę tańczącego tłumu.
– Więc
teraz powiesz mi o co chodziło?
– Wydaje mi
się, że jesteśmy świadkami jednego wielkiego wielokąta – westchnęłam,
pozwalając mu się okręcić.
– Wielokąta?
– Zazwyczaj
oko mnie nie myli, a tym razem podpowiada mi, że każdemu podoba się ktoś inny,
kto nie odwzajemnia jego uczuć.
– Myślisz,
że Syriusz podoba się Dorcas? – zapytał szeptem, unosząc lewą brew.
– Czy komuś
nie podoba się Syriusz?
– Podoba ci
się mój przyjaciel?!
– Powiedz z
czystym sumieniem, że nigdy nie marzyłeś o małym obściskiwaniu z chwalebnym
panem Blackiem – mruknęłam, obracając się tyłem do niego i pozwalając jego
dłoniom ulokować się na moich biodrach.
– Słuszna
uwaga – zachichotał, za co oberwał ode mnie w ramię.
– Jamesie
Potterze!
– No co,
sama to powiedziałaś!
– Coś
czuję, że nie jesteś jedynym Huncwotem, który tak myśli.
James
spojrzał na mnie, a wyraz jego twarzy wskazywał na to, że wiedział o czym
mówię.
–
Żartujesz? Peter musiałby być ślepy, żeby nie uznać Syriusza za greckiego boga.
Uśmiechnęłam
się, kręcąc głową na jego słowa. Wiedziałam, że zmienił temat, ale odpowiadało
mi to. Wypity alkohol wydawał się w końcu zaczynać działać, a jego dłonie na
moich biodrach były wyjątkowo ciepłe i ciężkie. Tego wieczoru miał na sobie
hawajską koszulę, którą dostał od Syriusza na urodziny, a dwa górne rozpięte
guziki dawały mi idealny widok na jego obojczyki.
– Nosisz
prezent ode mnie – zauważyłam, przyglądając się rzemykowi z ozdobnymi
koralikami wokół jego szyi. Coś w ciepłym kolorze jego skóry, a może w
sposobie, w jaki drgało jego jabłko Adama, kiedy przełykał ślinę, sprawiało, że
miałam ochotę pocałować go tuż pod linią żuchwy.
–
Oczywiście, że tak – odpowiedział, uśmiechając się dokładnie tak, jak lubiłam.
Oboje
zatrzymaliśmy się, wpatrując się w swoje oczy. Nagle pożałowałam ilości
wypitego alkoholu.
“I co
teraz” spytałam,
uśmiechając się zalotnie.
“Lily
Evans, naczelna flirciara roku” odpowiedział,
kręcąc powoli głową.
– Nie
jestem flirciarą!
– Nie to
mówiłaś, kiedy odwiedziłem cię w nocy w Skrzydle Szpitalnym.
– Nie
możesz tak do mnie mówić w towarzystwie – mruknęłam, rumieniąc się.
– Więc
chodźmy stąd – wyszeptał, posyłając mi spojrzenie, pod wpływem którego zabrakło
mi tchu. Nie czekając na odpowiedź splótł nasze dłonie razem, a później
pociągnął mnie w stronę przejścia pod portretem.
Nie
musieliśmy się ukrywać, bo nikt i tak nie zwracał na nas uwagi. Wszyscy byli
zbyt pochłonięci dobrą zabawą. Z ulgą odetchnęłam, kiedy stanęliśmy na ciemnym
korytarzu, a James zerknął na mnie nieodgadnionym wzrokiem.
– Co teraz?
– spytałam szeptem, starając się nie obudzić pochrapującej Grubej Damy.
– To –
odpowiedział mi James, porywając mnie w ramiona i całując mocno. Zachichotałam,
bezwiednie odwzajemniając uścisk, kiedy jego usta przylgnęły do moich. Alkohol
przyjemnie szumiał w mojej głowie, usuwając jakiekolwiek przeszkody, jakie
mogłabym znaleźć.
–
Wyciągnąłeś mnie z imprezy, żeby się całować? – wyszeptałam mu do ucha, kiedy
odsunął się ode mnie.
–
Wyciągnąłem cię z imprezy, żeby zapalić – odpowiedział. – Ale nie mogę się
powstrzymać, kiedy tak na mnie patrzysz.
Chciałam
zapytać jak, ale zrozumiałam, że mało mnie to obchodziło, kiedy przyciągnęłam
go ponownie, całując miękko jego rozchylone usta. Doszedł do mnie jego jęk, gdy
wsunęłam do środka język, pogłębiając pocałunek.
– Więc
chodźmy – szepnęłam, puszczając go i odsuwając się kilka kroków do tyłu. James
spojrzał na mnie z ogniem w oczach, kręcąc głową z dezaprobatą.
– Teraz to
dopiero przyda mi się trochę zimnego powietrza.
Zachichotałam,
ruszając w noc.
Gdy
dotarliśmy do Wieży Astronomicznej, przywitał mnie podmuch zimnego powietrza.
Odetchnęłam z ulgą, kierując się w stronę barierki i napawając się ciszą. James
powoli ruszył za mną, przyglądając mi się tajemniczo.
– Co? –
spytałam w końcu, zerkając na niego. Opierał się nonszalancko o barierkę obok
mnie, wystukując powolny rytm o zimny metal.
– Nic –
odpowiedział, poszerzając uśmiech. Po chwili sięgnął do tylnej kieszeni i
wyciągnął zmiętą paczkę papierosów.
– Przeżyła
swoje – mruknęłam, obserwując, jak wyciągnął pierwszego.
– Takie
smakują najlepiej.
Zachichotałam,
kiedy odpalił go machnięciem różdżki, a później zaciągnął się głęboko. Zrobiłam
to samo, napawając się rześkim powietrzem, w którym po chwili wyczułam zapach
dymu. Z zadowoleniem odkryłam, że mroźna temperatura chłodziła moje policzki,
przywracając mi kapkę trzeźwości, która migotała gdzieś w oddali, przytłoczona
spożytą ilością alkoholu.
– Jak się
czujesz jako osiemnastolatek?
–
Powiedziałbym, że niewiele się zmieniło, ale jeśli patrzeć na cały rok… –
mruknął, podnosząc jeden kącik ust do góry.
– Och tak –
powiedziałam, kiwając głową. – Siedemnastoletni James byłby pewnie w sporym
szoku.
– Nawet nie
wiesz jak bardzo – potwierdził chłopak, uśmiechając się szeroko. Obserwowałam,
jak przyłożył papierosa do ust i nie spuszczając ze mnie wzroku zaciągnął się
ponownie.
– Jak
smakuje? – spytałam, wskazując na niego brodą.
– Hm –
mruknął Gryfon, zastanawiając się. – Jak próba zachowania trzeźwości i
przyjemne odpłynięcie w dal w tym samym momencie.
– Cóż za
poetyczny opis palenia zmielonych suszonych liści – zauważyłam.
– Nie
możesz oceniać, skoro nigdy ich nie paliłaś.
– Tak właściwie...
James
uniósł obie brwi do góry, a ja zachichotałam, sięgając po dymiącego papierosa,
który zastygł w połowie drogi do jego ust. Bardzo powoli ujęłam go w palce i
wyjęłam z jego uścisku w towarzystwie zaskoczonego spojrzenia. Sama byłam dość zaskoczona tym, co zamierzałam zrobić.
James Potter zdecydowanie burzył wszystkie moje granice.
– Mary
chciała spróbować ich w swoje szesnaste urodziny – zaczęłam, powoli obejmując
filtr ustami. Wiedziałam, że alkohol nie był zbyt dobrym doradcą i kolejnego dnia pewnie nie byłabym zachwycona swoim wyborem, ale coś w jego spojrzeniu sprawiało, że ciężko mi było się powstrzymać. Kiedy zaciągnęłam się, żar zaskwierczał przyjemnie, rozjaśniając moją twarz jak
mały ognik. Pomimo najszczerszych chęci, dosyć szybko wypuściłam gryzący dym,
czując, jak drapie mnie w tył gardła.
–
Dziewczyno – westchnął James, kręcąc w szoku głową. – Zawsze kiedy myślę, że niczym już mnie nie zaskoczysz... Skąd
miałyście papierosy?
–
Ksenofilius – zaśmiałam się, nie wytrzymując i zaczynając kaszleć od nagłego
ruchu. Rogacz uśmiechnął się szeroko, kiedy oddałam mu papierosa, ocierając
usta. – Wisiał mi drobną przysługę.
– Jaką?
– Przyłapałam go na paleniu.
– I co, smakuje tak, jak zapamiętałaś?
– Żartujesz? Zdążyłam zapomnieć, jakie to ohydne.
James zaśmiał się cicho, zaciągając się papierosem. Przyglądałam się jego profilowi, ssąc język, jakby mogło to pomóc w pozbyciu się nieprzyjemnego posmaku. To było coś, do czego ciężko się było przyzwyczaić, a mimo wszystko było coś uspokajającego w sposobie, w jaki działała nikotyna. Zupełnie jakby była w stanie wyciszyć wszystko wokół.
– Nie
przyznałaś się – powiedział po chwili chłopak, wydmuchując dym. – Podczas
naszej ostatniej rozmowy o paleniu.
– Nie było
do czego – westchnęłam, odgarniając włosy. – Po dwóch fajkach zgodnie
uznałyśmy, że to nie dla nas.
– Więc jak…
– Dwa
tygodnie później Severus nazwał mnie szlamą – mruknęłam, wzruszając ramionami.
– Więc końcem końców nie wyrzuciłam tej paczki. Jeśli cię to pocieszy, spalenie
jej zajęło mi resztę wakacji, a i tak większość wyrzucałam zanim doszłam do
połowy. Marny był ze mnie buntownik, którym tak bardzo starałam się zostać.
James
przyglądał mi się tajemniczo, jakby zastanawiał się nad moimi słowami, aż w końcu podsunął w moją
stronę żarzący się niedopałek.
– Przykro
mi – szepnął. Jego mina wskazywała na to, że naprawdę było mu smutno.
– Dawno i nieprawda – mruknęłam, analizując w głowie za i przeciw ponownego przyjęcia papierosa.
– Nie namawiam cię – powiedział, kiedy zauważył moje wahanie.
– Wiem – odpowiedziałam, przyjmując w końcu żarzącą się końcówkę i powoli przykładając ją do ust. – Ale alkohol nie jest dobrym doradcą.
Drugie pociągnięcie było prostsze. Nauczona doświadczeniem z poprzedniej próby zaciągnęłam się krócej, pozwalając płucom przyzwyczaić się do dymu. James przyglądał mi się w zamyśleniu, kiedy nabrałam więcej świeżego powietrza, ledwo powstrzymując się od kaszlu.
– To nie
twoja wina.
– Twoja też
nie – powiedziałam w końcu, uśmiechając się lekko. Dym gryzł nieprzyjemnie, sprawiając, że ciężko było mi się skupić na oddychaniu. – Myślał tak. Mówił to za
moimi plecami.
– Ale nie
powiedziałby tego, gdybym go nie zmusił – odrzekł chłodno, spoglądając w dół.
–
Potrzebowałam to usłyszeć – szepnęłam, kładąc dłoń na tej należącej do niego i
ściskając lekko jego palce. – Inaczej nie pozwoliłabym mu odejść.
James
spojrzał na mnie, kiedy zgasiłam papierosa, wyrzucając niedopałek daleko przed
siebie, odkaszlując po raz ostatni. Kolejny podmuch wiatru uderzył w moją twarz, a ja przymknęłam oczy,
rozkoszując się nagłą dezorientacją, która mnie ogarnęła, podczas kiedy
nikotyna zaczynała powoli krążyć w moich żyłach.
–
Zapomniałam już jak to jest – zaśmiałam się, odchylając głowę do tyłu i
balansując na piętach. – Kiedy zapali się po takim czasie. To prawie jak
wypicie całej butelki tego waszego specyfiku na raz.
Zachichotałam,
kiedy James objął mnie lekko, przyciągając do siebie. Uczucie było
obezwładniające, jakby na moment mój błędnik zapomniał, jak powinien działać.
– Miałeś
rację – szepnęłam, nie otwierając oczu. – To rzeczywiście przyjemne odpłynięcie
w dal.
Prawie
czułam uśmiech na jego ustach, kiedy delikatnie mnie pocałował. Jego wargi były
miękkie i ciepłe, idealnie kontrastujące z chłodnym powietrzem nocy. Gdy
pogłębił pocałunek, objął mnie żar, jakbym ponownie zaciągnęła się papierosem.
{Artemas - if u think i'm pretty}
– James –
jęknęłam, obejmując rękami jego szyję, pozwalając, by jego dłonie wsunęły się
pod mój sweter, rysując ślaczki na mojej skórze.
– Mówiłem
ci już kiedyś, że musisz przestać mówić moje imię w ten sposób – szepnął,
odrywając się ode mnie i spoglądając na mnie ukosem.
– Coś chyba
sobie przypominam – zachichotałam, stając na palcach i muskając go lekko
ustami. – Ale musisz pamiętać, że jestem trochę pijana.
– Trochę? –
spytał rozbawiony chłopak, obracając nas tak, bym oparła się o barierkę. Wiatr
rozwiewał jego przydługie włosy, kiedy pochylał się nade mną, obserwując moją
twarz w pełnym skupieniu.
– Tylko
troszkę – szepnęłam, marszcząc nos.
Rogacz
zachichotał, a potem złożył delikatny pocałunek na moim policzku. Przymknęłam
oczy, czując przyjemne mrowienie w miejscach, w których jego usta dotykały
mojej skóry. Alkohol i wypalony dopiero co papieros sprawiały, że szumiało mi w
głowie i wszystko wydawało się trochę bardziej zabawne niż było.
“James” pomyślałam, przeciągając jego imię.
Wiedziałam, że wciąż miał przy sobie znicza, a po tym jak pocałował moją szyję,
wiedziałam, że mnie usłyszał. “James…”
“Grabisz
sobie” odpowiedział, a ja
zachichotałam na głos. Gdy odsunął się, na jego twarzy malowało się rozbawienie
wymieszane z tęsknotą.
– Lubisz ze
mną igrać, co?
– Ja? W
życiu – odpowiedziałam, chichocząc pod nosem.
– Może i
jestem pijany – mruknął cicho, opierając swoje czoło o moje – ale tak łatwo nie
jesteś w stanie wyprowadzić mnie z równowagi.
– Naprawdę?
– spytałam szeptem, mrugając zalotnie. – Ostatnio mówiłeś co innego.
Powoli
wspięłam się na palce, przesuwając dłońmi po jego koszuli i przyciągając go do
siebie. Gdy zacisnęłam palce na jego kołnierzyku, napierając językiem na jego
usta, jęknął cicho, a ja uśmiechnęłam się zwycięsko.
“James…”
Pisnęłam,
kiedy przyparł mnie do barierki, odwzajemniając pocałunek. Jego usta były
rozgrzane i chociaż noc była zimna, promieniował ciepłem. Gdy jego dłonie
powoli zsunęły się wzdłuż mojej talii, odszukując linię spódnicy, gwiazdy
zatańczyły przed moimi oczami.
“Kurwa” usłyszałam w swojej głowie, gdy jego palce
sunęły po moim udzie. W odpowiedzi jedynie nasiliłam pocałunek, wsuwając dłonie
w jego włosy. Przyjemna ekscytacja iskrzyła się pod moją skórą, a puls prawie
rozrywał mi głowę na pół.
“James” wyjąkałam, lgnąc do niego, jakby brakowało
mi powietrza. Gdy jego druga dłoń zacisnęła się na mojej szyi, ogień w moim
podbrzuszu zapłonął na nowo, a pożądanie wybuchło we mnie jak bomba atomowa.
Jęknęłam, czując dotyk na wewnętrznej stronie uda, co było prawie jak impuls
dla chłopaka, który docisnął mnie mocniej, ledwo się kontrolując. Dopiero,
kiedy moja dłoń owinęła się wokół jego nadgarstka między moimi nogami, oboje
zamarliśmy, dysząc, jakbyśmy przebiegli maraton.
“Cholera,
Lily” odpowiedział
chłopak, ledwo łapiąc oddech. Przez moment pozostaliśmy w bezruchu, z jego
palcami przy materiale moich majtek i moją dłonią, sama nie byłam pewna czy
powstrzymującą go, czy zachęcającą. “Za szybko?”
Bardzo
powoli pokiwałam głową, mrugając kilkakrotnie, jakbym próbowała na moment
otrzeźwieć.
“Za szybko.”
James
odsunął się ode mnie, oblizując usta, jakby analizował sytuację.
–
Przepraszam – szepnął, wpatrując się we mnie z pokorą.
– Co? Nie –
mruknęłam, natychmiast kręcąc głową. – Nie, nic się nie stało, naprawdę.
–
Powinienem był zapytać, czy chcesz… – zaczął, ale przerwałam mu, łapiąc go za
rękę.
– Nie bądź
idiotą, oczywiście, że… Po prostu… – zamotałam się, próbując sklecić zdanie,
które miałoby sens. – Jeśli ktoś ma przepraszać, to ja. Niepotrzebnie… sam
wiesz.
– Wracamy?
– zapytał James, a jego prawy kącik ust zadygotał, kiedy popatrzył na mnie tym
wszechwiedzącym wzrokiem.
– Wracamy.
Żałowałam
jedynie, że droga powrotna nie była dłuższa. Miałam wrażenie, że krew wciąż
buzowała pod moją skórą, a w głowie nadal szumiało mi, jakby zamieszkała w niej
chmara szerszeni. Gdy przeszliśmy przez dziurę pod portretem, skorzystałam w
pierwszej lepszej okazji i wymknęłam się na górę, zatrzymując się dopiero po
zamknięciu za sobą drzwi dormitorium. W pomieszczeniu panowały ciemności i
byłam z tego całkiem rada. Moje serce wciąż waliło boleśnie obijając się o
żebra, a usta był zaschnięte. Próbując uspokoić myśli, ruszyłam w kierunku
łazienki. Wciąż próbowałam rozgryźć, czy chciałam go powstrzymać. Miałam
wrażenie, że przestawałam się przy nim kontrolować i sama nie wiedziałam, czy
to dobrze. Gdy przepłukałam twarz zimną wodą i spojrzałam na swoje odbicie,
podziękowałam Merlinowi za wymknięcie się z imprezy. Moje policzki wciąż były
czerwone, a usta napuchnięte i rozgrzane. Nawet włosy wyglądały tak, jakbym
dopiero co została trafiona przez piorun. A najgorsze było to ssące uczucie w
podbrzuszu, które nie chciało mi dać spokoju.
{TW: scena +18! Zaczynając tego bloga nie byłam pewna, czy takowe się tutaj pojawią i do samego końca gryzłam się, czy powinnam je umieszczać, ale ponieważ ten blog dojrzewał wraz ze mną, uznałam, że i na takie sceny jest tutaj miejsce. Dla osób, które nie chcą takiej sceny czytać, w taki sam sposób oznaczyłam poniżej miejsce, w której się kończy :) Dla reszty - enjoy!}
Zacisnęłam
ręce na umywalce, przymykając oczy i starając się oddychać. Co się ze mną
działo?!
Jak na
zawołanie, wspomnienie jego rąk sunących po moich udach opanowało mój umysł,
nie pozwalając mi złapać oddechu. Sama nie wiedziałam, kiedy zaczęłam się
cofać, do momentu, w którym uderzyłam plecami o drewniane drzwi, przygryzając
mocno dolną wargę. Prawie czułam jego pocałunki na swojej szyi i ciepło
promieniujące od jego ciała. Jęknęłam cicho, czując fale rozchodzące się od
mojego podbrzusza, słysząc echo swojego imienia w jego ustach.
Gdy
wsunęłam rękę pod swoją spódnicę, wszystko to wybuchło, jakby był tam ze mną.
Każde muśnięcie, każdy dotyk, były dziesięć razy mocniejsze. Każdy oddech
stawał się płytszy od kolejnego, a przyjemność powoli opanowała mój umysł, nie
pozwalając się skupić na niczym innym niż powolnym ruchu dłoni i obrazie jego
sylwetki pochylonej nade mną. Znów poczułam się jak na szczycie Wieży,
kołysząca się pod wpływem emocji, pragnąca jego dotyku. Jęknęłam, czując, jak
budujące się napięcie powoli wślizguje się pod moją skórę, a później znowu, gdy
zapulsowało pomiędzy moimi nogami.
“Lily.”
Moja dłoń
zamarła, a oczy otworzyły się w szoku, kiedy próbowałam zrozumieć, co się właśnie
stało. Czy to możliwe, że sobie to wyobraziłam? Zanim jednak zdążyłam przekonać
się czy to prawda, ponownie usłyszałam jego głos w swojej głowie, prawie
mdlejąc.
“Wiem co
robisz, ale musisz przestać, bo rozmowa z Syriuszem staje się bardzo
niekomfortowa.”
Pisnęłam,
przykładając drugą dłoń do ust, jakbym mogła cofnąć to, co się stało. Jak to
możliwe? Przecież nie chciałam… Przecież nic nie mówiłam! Panika opanowała moje
ciało, wypełniając moje żyły lodem. Jak to było w ogóle możliwe?!
“Nie
wiem, o czym mówisz” pomyślałam,
zastanawiając się czy będzie w stanie usłyszeć terror w moim głosie.
“Dobrze
wiesz, o czym mówię.”
Kurwa,
kurwa, kurwa!
Oddychałam
szybko, starając się przeanalizować sytuację. To to cholerne zaklęcie! Ale jak
to było w ogóle możliwe?! To nie powinno się stać!
Jęknęłam,
łapiąc się za włosy. Co słyszał? Co… wiedział?
“Kurwa” usłyszałam, tężejąc na dźwięk jego głosu. “Kłamałem.
Nie chcę, żebyś przestawała.”
Poczułam
się tak, jakby po raz drugi tego wieczoru bomba wybuchła w mojej głowie.
Spoglądałam na swoje odbicie z otwartymi ustami, nie mogąc uwierzyć, w to, co
się działo, próbując zadecydować, czy to, co czułam, było paniką, czy
ekscytacją. I wtedy zrozumiałam, że był to strach, który
ogarnął moje ciało na samą myśl, że wizja Jamesa wiedzącego, co się właśnie
działo, była przyjemna. Kurwa, była naprawdę otępiająco przyjemna.
“Gdzie
jesteś?”
“Dlaczego?”
spytałam w panice,
spodziewając się, co usłyszę.
“Bo idę
do ciebie.”
O nie.
Wyprostowałam
się, czując szybko bijące serce. Nie, nie, nie. Jak szybko domyśli się, gdzie
zniknęłam? Pewnie dość szybko.
Dopiero po
chwili zamarłam. Nie zamknęłam na klucz drzwi do dormitorium.
Czułam się
tak, jakby zatrzymał się czas. Moje ciało nie reagowało dostatecznie szybko, i kiedy w jak w zwolnionym tempie wybiegałam z łazienki i wyciągałam
dłonie w kierunku zamka, wiedziałam już, że było zbyt późno. Z mocno bijącym sercem obserwowałam klamkę, która na moich oczach poruszyła się, powodując, że zatrzymałam się w pół kroku przed uchylającymi się drzwiami.
Światło księżyca ledwo oświetlało dormitorium siódmoklasistek, ale nawet w ciemnościach mogłam dostrzec, jak spoglądał
na mnie z konsternacją. Przez moment
żadne z nas się nie poruszyło, jakby czas rzeczywiście zwolnił. A później hałas
imprezy dotarł do moich uszu, przypominając o tym, co wciąż działo się na dole.
Sparaliżowana przyglądałam się,
jak powoli wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. W moich uszach
zadźwięczało kliknięcie przekręcanego klucza, a kiedy się wyprostował,
coś błąkało się po jego twarzy, coś, czego tak bałam się tam dostrzec.
Nie, pomyślałam, nie bałam się. Chciałam
to dostrzec. I to ta chęć zupełnie mnie przerażała.
– Jeśli mam
wyjść, musisz, powiedzieć mi to teraz – wyszeptał, wpatrując się we mnie w
bezruchu.
Cholera,
przemknęło mi przez myśl. Cholera,
cholera, cholera.
Cała moja
silna wola zniknęła w ułamku sekundy. Tyle wystarczyło, bym przylgnęła do
niego, odnajdując jego usta swoimi. A kiedy oddał pocałunek, cały świat
zatrząsł się pod moimi nogami.
Ruchy jego
dłoni były pewne, jakby doskonale przemyślał każdy kolejny krok. Jęknęłam, gdy
obrócił mnie, dociskając do drzwi, które zaskrzypiały pod naszym ciężarem. Jego
rozgrzane usta toczyły drogę po mojej szyi, a palce powoli rozpinały guziki
mojej koszuli, pozbawiając mnie tchu. I kiedy w końcu poczułam pocałunki na
swoim dekolcie, nie potrafiłam powstrzymać się od jęknięcia.
– Evans,
przysięgam na Merlina, że zaprowadzisz mnie do grobu – wyszeptał chłopak,
prostując się i spoglądając prosto w moje oczy, podczas kiedy jego palce sunęły
po moich piersiach, odnajdując drogę pomiędzy fiszbinami bawełnianego stanika.
A gdy w końcu zacisnęły się na brodawce, posyłając wzdłuż mojego ciała impuls
bólu wymieszanego z przyjemnością, z oddechem ulgi wygięłam się w łuk, wbijając
paznokcie w jego ramiona.
Później
zastanawiałam się, czy to ja pocałowałam go pierwsza. Wszystko zlewało się w
mojej głowie od momentu, kiedy po raz pierwszy spojrzał na mnie w ten sposób.
Alkohol z resztą pewnie w tym nie pomagał. Wciąż jednak pamiętałam, jak
docisnął mnie do drzwi, powoli wsuwając swoją dłoń pod materiał mojej bielizny.
Przyjemność,
która wybuchła w moim ciele, prawie zwaliła mnie z nóg. Jego palce poruszały
się zwinnie, a oddech mieszał się z moim. Prawie nie byłam świadoma tego, jak
mocno zaciskałam palce na jego koszuli, do momentu, w którym nie podniósł mnie
z pomocą drugiej ręki, dociskając z całych sił do drzwi i całując mocno w
rozchylone usta.
– Powiedz,
a przestanę – wyszeptał, dociskając palce coraz mocniej, a ja jęknęłam,
próbując nie rozpaść się pod wpływem jego dotyku.
– James –
wyjąkałam, jednak zanim zdążyłam powiedzieć coś więcej, wsunął je we mnie. Jego
ruchy były powolne, ale i tak napięłam się, przygryzając dolną wargę.
– Spokojnie
– szepnął prosto do mojego ucha, muskając ustami jego płatek.
“Kurwa” jęknęłam, tracąc poczucie tego, czy mówię
to do siebie, czy do niego. Każdy jego ruch był przemyślany i precyzyjny,
doprowadzając mnie na skraj. Sam jego dotyk wystarczył, żeby pożądanie
wypływało moimi porami. A potem coś przyszło mi do głowy, myśl, pod wpływem
której ciężko było mi powstrzymać się od kolejnego jęknięcia. “James, czy
my…”
“Nie.
Nie dzisiaj” odpowiedział,
przesuwając nosem po miękkiej skórze pod moją żuchwą. Gdy odchylił głowę i
spojrzał na mnie, na jego ustach czaił się uśmiech, jakby potrafił odczytać
wszystkie moje myśli i zrozumiał, dlaczego pytałam.
– Do tego
będę potrzebował, żebyś była trzeźwa – wyszeptał, uśmiechając się w sposób,
który lubiłam.
– Cholera –
wydusiłam, czując, jak jego ruchy stały się mocniejsze i szybsze. Już wcześniej
ledwo się trzymałam, ale kiedy przyglądał mi się w ten sposób, wszystko we mnie
zawrzało, stawiając mnie na granicy. Wszystkie nerwy pod moją skórą zapłonęły,
zbierając się falami w moim podbrzuszu, gdy kolejne jęknięcia opuszczały moje
usta. Czułam się tak, jak tuż przed skokiem, jakby rozciągała się pode mną
czarna pustka. A kiedy jego usta po raz kolejny musnęły moje ucho, poczułam,
jak zapadam się w sobie.
– No już –
wyszeptał, a echo jego słów popłynęło wzdłuż mojego kręgosłupa, gdy owinęłam
się wokół niego, wyginając się w łuk. – Dojdź dla mnie.
To było jak
wybuch supernowej. Ciemność pod moimi powiekami rozjaśniała tysiącami kolorów,
a z piersi wyrwało się głębokie, gardłowe jęknięcie, gdy przyjemność
eksplodowała pod naporem jego dłoni. Cholera, to było lepsze od czegokolwiek co
sobie wyobrażałam. A jednak to, co najbardziej mnie zdziwiło, to jego obecność
w mojej głowie. Jakbym była w stanie go poczuć, jego emocje i sposób, w jaki na
mnie patrzył, podczas kiedy po mojej skórze przetaczały się iskry.
– James –
wydyszałam, zaciskając mocno oczy. Jego zapach był tak intensywny i
obezwładniający, że ledwo mogłam skupić się na czymkolwiek innym.
– Cholera,
Lily – szepnął prosto do mojego ucha, podczas kiedy rozkosz opuszczała mnie
falami. – Wiesz, jeśli masz zamiar w taki sposób mnie tutaj zwabiać, doradzę
ci, że kolejnym razem wystarczy poprosić.
Brzmiał,
jakby się ze mną droczył, a ton jego głosu był wręcz złośliwy. Jęknęłam,
poruszając się niespokojnie i przełykając łapczywie ślinę, jakby mogło to pomóc
w uspokojeniu rozszalałego tętna.
– Nie
planowałam tego, nawet nie wiem, co się stało – wydyszałam w końcu,
ledwo łapiąc oddech. Dziękowałam Merlinowi za to, że było ciemno, inaczej do końca życia nie potrafiłabym mu spojrzeć w oczy. – Nie wiem jak to się stało. Co… co słyszałeś?
– Hm –
mruknął, uśmiechając się, kiedy opuścił mnie powoli na ziemię. – To bardziej
przypominało falę odczuć. Jakbyś napierała na barierę z drugiej strony –
wyszeptał, nie spuszczając ze mnie wzroku. Jego spojrzenie było tak intensywne,
że aż wypalało we mnie dziury. – Jakbyś mnie wołała.
Poczułam,
jak oblewa mnie potężny rumieniec, kiedy James po raz ostatni musnął palcami
wnętrze mojego uda, a później, zanim zdążyłam się powstrzymać, moja dłoń owinęła się
wokół jego nadgarstka.
– Nie idź
jeszcze – szepnęłam, zaczynając rozumieć, że na Wieży wcale nie chciałam go
powstrzymać.
– Nie
planowałem – odszeptał, składając na moich ustach pocałunek, od którego zrobiło
mi się słabo.
{Koniec sceny +18!}
To był
najgorszy kac mojego życia, bynajmniej nie ze względu na ilość wypitego
alkoholu. Jeszcze zanim na dobre się obudziłam, podświadomie czułam, że coś
jest nie tak. Wypływając na powierzchnię świadomości, oblało mnie poczucie, że
coś się stało. Coś, czego nie kontrolowałam. Coś, czego się nie spodziewałam.
I wtedy
obrazy poprzedniej nocy uderzyły mnie niczym tsunami.
Otworzyłam
oczy, zachłystując się powietrzem. Cholera! Przez moment nie wierzyłam
własnym wspomnieniom, ale jak mogłabym coś takiego wymyślić?
Ponownie
zacisnęłam powieki, starając się oddychać i wtedy dotarł do mnie zapach jego
perfum, wciąż otulający moje ubrania, a obrazy jego rąk i ust zalały moją
głowę. W panice przycisnęłam palce do ust, starając się oddychać. Cholera.
Nie pamiętałam,
kiedy wyszedł, ale byłam wdzięczna za to, że przynajmniej jedno z nas było na
tyle trzeźwe, by upewnić się, że nie obudzą nas zszokowane okrzyki pozostałych
Gryfonek.
A skoro
już o nich mowa,
pomyślałam, unosząc lekko głowę i rozglądając się po pokoju. Dorcas i Alicja
wciąż pochrapywały w swoich objęciach, a zasłony do łóżka Mary były
zaciągnięte. Budzik przy moim łóżku wskazywał ósmą trzydzieści. Na tyle
wcześnie, żeby nie oczekiwać, że ktoś już wstał, na tyle późno, żebym
wiedziała, że już nie usnę.
Po
dłuższych przemyśleniach uznałam, że gorący prysznic może być najlepszym
wyjściem z tej sytuacji. Bardzo potrzebowałam czegoś, co zmyłoby ze mnie
poczucie… sama nie wiedziałam czego. Tego, co czułam, na wspomnienie jego rąk
na moim ciele. Posmaku jego ust na moich.
Jeśli
liczyłam na to, że ktokolwiek obudzi się, żeby towarzyszyć mi w mojej porannej
niedoli, przeliczyłam się. Nie mogąc wysiedzieć w ciszy, ubrałam się i ruszyłam
w kierunku wyjścia. W Pokoju Wspólnym znalazłam kilkoro uczniów z młodszych
roczników, ale szybko zrozumiałam, że musiałam jak najprędzej się stamtąd
wydostać. Oczekiwanie na spotkanie z nim wypaliłoby mi dziurę w brzuchu.
Zamiast tego udałam się do Wielkiej Sali, skąd udało mi się zwinąć kilka
suchych grzanek (jedynego jedzenia, o którego przyjęcie się nie bałam), a
następnie na spacer wzdłuż jeziora.
To był
pogodny, choć rześki dzień. Przemierzając błonia starałam się poukładać w
głowie wspomnienia z poprzedniego dnia i to co w związku z nimi czułam.
Przyjemnym
odkryciem była myśl, że nie żałowałam. Nie żałowałam niczego, do czego doszło.
Jedyna myśl, która tętniła w mojej głowie, to co teraz? Wiedziałam, że w ciągu
ostatnich dni nasza relacja mocno przyśpieszyła i chociaż ciężko było mi się do
tego przyznać nawet przed samą sobą, kiedy był przy mnie, czułam się tak,
jakbym leciała zbyt blisko słońca. Moja skóra parzyła, a ciepło rozchodziło się
po całym ciele, wprawiając mnie w przyjemne osłupienie. Byliśmy jak dwie
tykające bomby, czekające na wybuch.
Nie było mi
dane jednak zastanawiać się nad tym zbyt długo. Jak zwykle zdradził go znicz.
Od dłuższego czasu siedziałam na pomoście, wpatrując się w stalową taflę
jeziora, kiedy do moich uszu dotarł odgłos złotych skrzydełek przecinających
powietrze. Nie odezwałam się, chociaż momentalnie poczułam, jak moje ciało
spięło się w oczekiwaniu na jego dotyk. Słyszałam jego powolne kroki,
zastanawiając się, co powinnam powiedzieć. Na szczęście tym razem to on odezwał
się pierwszy.
– Tak
myślałem, że cię tutaj znajdę – powiedział, stając nade mną i spoglądając na
mnie tajemniczo. Gdy uniosłam głowę, dostrzegłam coś w jego oczach, znajomy
błysk, który tak lubiłam. – Jak się czujesz?
– Parszywie
– mruknęłam, natychmiast płonąc rumieńcem. – Ze względu na alkohol. Nie na…
ciebie.
– To mnie
pocieszyłaś – westchnął, sprawiając, że zachichotałam. Powoli schylił się i
przysiadł obok mnie, spoglądając w dal.
– A ty?
– Lepiej
niż myślałem.
Między nami
zapanowała przyjemna cisza. Przyglądałam się jego twarzy, kiedy znicz zataczał
nad nami małe kółeczka niczym wytresowany zwierzak. Nie sądziłam, że zaklęcie
połączenia zadziała, gdy nie miał go przy sobie, ale przyniosło to poczucie
ulgi. Nie musiałam zastanawiać się, czy powinnam kontrolować myśli.
Jak na
zawołanie, James drgnął, spoglądając na mnie. Na jego ustach czaił się uśmiech,
jakby chciał mi powiedzieć, że nawet bez moich magicznych sztuczek był w stanie
czytać ze mnie, jak z otwartej księgi.
– Głupie
zaklęcie – mruknęłam, marszcząc nos i prostując nogi. Rogacz zaśmiał się cicho,
sięgając do moich dłoni, a ja westchnęłam, kiedy splótł nasze palce razem.
– Czy ja
wiem – wyszeptał, przekrzywiając głowę. – Mi się podobało.
Jego
pocałunek był ciepły i słodki. A ja zatraciłam się w nim bez pamięci, czując
szybko bijące serce pod moją skórą.
Cholera, pomyślałam, uśmiechając się w jego usta.
Ja i on to
była zdecydowanie mieszanka wybuchowa. A on trzymał w ręce zapalnik.
Gdy
zastanawiałam się później, co to dla nas oznaczało, nie dawała mi spokoju jedna
myśl. Poprzedni wieczór jarzył się w mojej głowie niczym iskra na końcu
długiego lontu. Wiedziałam, że prędzej czy później czekał nas wybuch. A patrząc
na sposób, w jaki moje ciało reagowało na jego dotyk, obawiałam się, że raczej
prędzej. Bo choć miałam nadzieję, że to, do czego doszło, nie zmieni zbyt
wiele, nagle każde jego słowo przepełnione było obietnicą, a spojrzenie
oczekiwaniem, od którego moja skóra płonęła.
A gdy jego
ręce torowały sobie drogę po moich plecach, potrafiłam myśleć tylko o ukrytej w
mroku przyjemności, z pożądaniem wypełniającym mnie aż po czubki palców.
Po raz
pierwszy jednocześnie bałam się i nie mogłam doczekać sposobności zostania z
nim sam na sam.
– Chcesz o
tym porozmawiać? – zapytał w końcu, przyglądając mi się z ciekawością.
– Nie –
odpowiedziałam prawie natychmiast, rumieniąc się.
– Okej –
powiedział cicho, uśmiechając się rozbrajająco. Jego ręka powędrowała do mojej
twarzy, skąd odgarnął zbłąkane loki, wsuwając mi je miękko za ucho. – Gdybyś
zmieniła zdanie…
– James –
jęknęłam, zbliżając się i chowając twarz w zgięciu jego szyi. Na moje usta
wkradł się lekki uśmiech, gdy poczułam drgania jego klatki piersiowej
spowodowane cichym chichotem.
– W
poniedziałek zaczynają się spotkania zawodowe – powiedział, gładząc mnie ręką
po plecach. – Co oznacza, że nasz wieczorny dyżur zostanie odwołany.
Westchnęłam,
odwracając głowę tak, by móc na niego spojrzeć, wciąż opierając policzek na
jego ramieniu. Przed moimi oczami pojawił się widok różnokolorowych straganów i
podekscytowanych uczniów przemierzających Wielką Salę, jakby wydarzyło się to
nie rok, a tydzień temu.
–
Proponujesz coś? – spytałam, przygryzając wargę pod wpływem jego spojrzenia.
– Spacer?
Jak już wszyscy pójdą spać?
Iskry
przetoczył się po mojej skórze na wspomnienie jego dotyku, sprawiając, że
ciężko było mi się skupić na odpowiedzi.
Kurwa, pomyślałam, wpatrując się w jego
roziskrzone oczy, uświadamiając sobie, że choćbym chciała, nie potrafiłabym
zmusić się do uwierzenia, że chodziło tylko o spacer.
Droga
Lily, zadźwięczał cichy
głosik w mojej głowie. Masz spory problem.
Dlatego,
gdy nastał poniedziałek, mój żołądek skręcał się z mieszanki stresu i dziwnego
zupełnie nowego rodzaju podekscytowania, który zdawać by się mogło, zaczął
pojawiać się z każdym razem, gdy byłam w towarzystwie Jamesa. Nowy tydzień
przyniósł ze sobą pochmurne niebo. Gdy wspólnie z pozostałymi Gryfonami
usiedliśmy w Wielkiej Sali, dostrzegłam pierwsze krople deszczu rozbryzgujące
się na podłużnych oknach.
–
Skończyłyście już wypracowanie na zaklęcia? – zapytał Syriusz, spoglądając na
nas znad na wpół zapisanego pergaminu.
– Wczoraj –
odpowiedziała Mary, uśmiechając się złowieszczo.
– Mogę
zerknąć?
– A co za
to będę miała?
Remus
obrzucił tę dwójkę tajemniczym spojrzeniem, ale nie skomentował tego. Mary nie
chciała rozmawiać o tym, co stało się podczas imprezy, a od tamtej pory
pozostali Huncwoci zachowywali się nieznośnie. W środku wiedziałam, że w końcu
będę musiała z nią porozmawiać, ale podejrzewałam, że nie będzie to łatwe
zadanie. Jeśli istniał ktoś, kto nie lubił dzielić się swoimi przeżyciami
bardziej ode mnie, zdecydowanie była to Macdonald. Wiedziałam jednak, że długo
nie wytrzymam, jeśli moja jedyna oaza spokoju od tego co działo się z Jamesem w
postaci dormitorium Gryfonek zamieni się w strefę milczenia.
– A czego
potrzebujesz?
– Nikt ci
nie powiedział, że prawdziwa kobieta nie wie, czego chce?
Rogacz
rzucił mi rozbawione spojrzenie, a ja wystawiłam mu język w odpowiedzi, czując
stado motylów w brzuchu.
Przekomarzania
Syriusza i Mary zagłuszył szum skrzydeł setek sów, które wleciały wraz z
poranną pocztą. Z zachwytem przyglądałam się morzu piór ze zdziwieniem
zauważając, że tego dnia było ich zdecydowanie więcej niż za zwyczaj.
– Lily,
podałabyś mi dzbanek z sokiem? – zapytała Clarie.
– Jasne –
mruknęłam. Nie byłam jedyną osobą, która zauważyła grad listów. Uczniowie
obracali się i szeptali między sobą, otwierając przesyłki.
– O co może
chodzić? – spytałam, przyglądając się gestykulującym żwawo Puchonom.
– Pewnie
kolejny skandal w Ministerstwie albo ktoś sławny się hajta – westchnął Syriusz,
wkładając sobie pióro między zęby. – Powiem ci tak, Mary, daj mi odpisać, a ja
zrobię co sobie już tam wymarzysz.
James
przewrócił oczami, kiedy jedna z sów wylądowała przed nim, wyciągając nóżkę z
Prorokiem Codziennym.
– Hej! Ja
też potrzebuję od kogoś odpisać! – zawołał Peter, marszcząc z oburzeniem brwi.
– Więc
znajdź sobie kogoś innego! – westchnął Syriusz, zabierając pergamin tak, by
jego przyjaciel nie mógł go odczytać.
– Wszystko
w porządku James? – zapytała rozbawiona Maryl, przenosząc wzrok ze
sprzeczających się Gryfonów na Rogacza, który zastygł w bezruchu, wpatrując się
w pierwszą stronę gazety. – Halo? Ziemia do Pottera?
Ale chłopak
nie odpowiadał. Jego twarz pozostawała nieruchoma, a to co się na niej malowało
sprawiło, że mój żołądek zacisnął się w supeł. A później tak niespodziewanie,
jak było to możliwe, chłopak nagle wstał i ruszył biegiem w kierunku wyjścia.
– James! –
krzyknęłam, podnosząc się z ławy. Kilka głów obróciło się w moim kierunku, ale
on się nie zatrzymał. – Ktoś wie, co się u licha dzieje?
– Och nie –
szepnął Remus, wpatrując się we własną kopię Proroka Codziennego.
– Co? Co
jest?
Lunatyk
spojrzał na nas w szoku, a później obrócił gazetę tak, żebyśmy mogły zobaczyć
artykuł na pierwszej stronie. Tytuł napisany wielkimi tłustymi literami mienił
się, pozbawiając mnie tchu.
“ATAK NA
DOLINĘ GODRYKA: 15 MUGOLI NIE ŻYJE, 3 CZARODZIEJÓW W CIĘŻKIM STANIE. CZY TO
POCZĄTEK KOŃCA?”
Bomba w końcu wybuchła. Tylko nie taka, o jakiej myślałam.
Mam wrażenie, że SD stało się już tak nieodłączną częścią mojego życia, że zanim skończę pisać tą historię, będziecie świadkami mojego ślubu, narodzin dzieci, a może nawet i pogrzebu. Chociaż tego ostatniego nie planuje, chyba że z epilogiem SD przybitym do zewnętrznej strony mojej trumny, żebyście wszyscy mogli go przeczytać.
Tak jak napisałam na samej górze, rozdział ten powstał prawie rok temu i moglibyście pewnie spytać: dlaczego więc nie opublikowałaś go wtedy? Dlaczego znowu nie było od Ciebie śladu życia przez tyle miesięcy? Well, your girl Ati w końcu zabiera się za profesjonalna diagnozę, która mogłaby wiele wyjaśnić, np. czym jest hiperfiksacja, a potem nienawiść z odstawienia, ale póki co mogę Wam jedynie powiedzieć, że nigdy nie znikałam specjalnie, bardziej... wypalałam się i nie mogłam patrzeć na okno monitora. Ale, powoli odkładam na diagnozę i kto wie, może jakąś farmakoterapię z tym związaną, więc trzymajcie za mnie wszyscy kciuki, żebym odnalazła źródło wszystkich swoich problemów i przestała godzinami wgapiać się w ścianę i spać.
Dziękuję Wam mimo wszystko za to, że wciąż tu zaglądacie. Licznik wyświetleń stale rośnie, a w ciągu ostatniego roku zajrzeliście tutaj 10 tysięcy razy(!), co niesamowicie mnie cieszy. Naprawdę, nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy.
Zawsze powtarzałam, że nie porzucę tej historii i nie planuję tego robić! Po prostu życie czasem pisze różne scenariusze.
Z tego powodu naprawdę nie chce obiecywać żadnych terminów. Kolejnego rozdziału od kilku miesięcy mam tylko 300 słów i chociaż tak niewiele zostało do końca (przynajmniej drugiej części), ciężko mi się za niego zabrać. Ale, jeśli jest coś stałego w moim życiu, to to, że nowe rozdziały zawsze (z wyjątkiem rocznic i przyspieszanych publikacji) pojawiały się w ostatnie piątki miesiąca, więc jeśli się coś tutaj pojawi, to standardowo w takim terminie. Także nie spisujcie mnie całkiem na straty i zaglądnijcie tu czasem, a nóż widelec może Was czymś zaskoczę.
(Chciałabym obiecać, że zobaczymy się końcem marca, ale tego nie zrobię, bo za często nie dotrzymywałam takich obietnic. Natomiast mam nadzieję, że wybaczycie mi to ze względu na fakt, że chyba dobrze Was dzisiaj nakarmiłam?)
Jeszcze raz dziękuję za wszystkie Wasze ciepłe słowa. I mam nadzieję, że do zobaczenia w komentarzach, naprawdę lubię czytać co macie do powodzenia.
With love,
Wasza,
Ati
AAAAAAAAAA
OdpowiedzUsuńPierwszy raz piszę komentarz, ale po prostu I can't... Natknęłam się na wiele opowiadań Jily i mogę śmiało stwierdzić, że Twoje jest w topce. Od samego początku wydawało mi się takie, sama nie wiem, dojrzałe i nieschematyczne. Pięknie opisujesz ich uczucia, pięknie kreujesz postacie. Jestem tutaj chyba od momentu zakończenia przez Ciebie pierwszej części i z każdym rozdziałem widzę jak bardzo rozwija się twoja umiejętność pisania.
OdpowiedzUsuńMyślę, że najtrudniejsza część dopiero przed Tobą, bo z książek Rawling niewiele wiemy o życiu bohaterów po Hogwarcie + jestem ciekawa jak sobie poradzisz z tym "wielokątem miłosnym". Ja sama od kilku lat zmagam się z problemem kogo z kim połączyć, choć piszę tylko dla siebie, "do szuflady". Mimo to, jestem pewna, że co byś nie postanowiła i tak wyjdzie dobrze.
Według mnie, to bardzo dobrze, że zdecydowałaś się dodać fragmenty "18+". To w końcu nieodłączna część życia i dojrzałych związków, pełnych miłości, a przecież z takimi tutaj mamy do czynienia. Czytając ten rozdział aż mi się samej zrobiło gorąco 🥵
Jestem bardzo ciekawa, czy opiszesz to jak Lily dala profesorowi Slughornowi prezent, o którym czytaliśmy w książkach, bo niektórzy autorzy o tym zapominali- przynajmniej w tych opowiadaniach, które czytałam.
Piszę ten komentarz mimo swojego nieuzasadnionego niczym lęku przed komentowaniem, dlatego, że uważam, że powinnaś mieć ich tutaj zdecydowanie więcej. Mam nadzieję, ze pozostali czytelnicy również zostawią coś po sobie, bo Girl, zasługujesz na duży odzew!!
Na koniec chcę Ci życzyć dużo zdrowia i fizycznego i psychicznego, mam nadzieję, że wszystko będzie u Ciebie w porządku i że będziesz mogła znowu czerpać radość z pisania, przy okazji uszczęśliwiając nas 💖
Rowling*- głupia autokorekta...
UsuńAh nawet nie wiesz jak bardzo mi miło! Moje ulubione komentarze to te od osób, które były tutaj długo ale nigdy się nie udzielały, bo to pokazuje mi, jak wiele o własnych czytelnikach nie wiem! W końcu jedyne co widzę to rosnące numerki na licznikach wyświetleń, ale zawsze zastanawiam się, czy aby na pewno to prawdziwi czytelnicy, a nie jedynie losowe wejścia.
UsuńBardzo-baaaardzo mi miło, że uważasz, że SD jest w topce! Zwłaszcza z tym "od samego poczatku" bo powiem szczerze, że jak czytam co ja pisałam w wieku 16 lat w początkowych rozdziałach to się czasem za głowę łapię haha. Natomiast zawsze zależało mi, żeby ukazywać jak najwięcej uczuć i emocji, więc cieszę się tym bardziej, że ktoś to docenia.
O najtrudniejszej części - zgadzam się, chociaż mam naprawdę sporo pomysłów na nią. Plus wbrew pozorom kanon daje nam trochę podpowiedzi apropo tego ci jak się wtedy działo, więc ufam, że będzie to ciekawe podejście. Co do problemu kogo z kim połączyć, nie będę ukrywać, że "za moich czasów" Syriusza parowano z Dorcas, Remusa z Mary i nie było mowy o żadnych innych połaczeniach i szokiem było odkrycie ich te 2-3 lata temu, ale staram się pisać tak, aby i mój tekst dojrzewał razem ze mną, stąd wprowadzenie małego zamieszania. Kiedyś byłam pewna kto z kim skończy, teraz - absolutnie nie, ale mam dużo pomysłów na konkretne sceny zwłaszcza te, które czekają na 3 część, więc na pewno będzie się działo. I tak, zamierzam uwzględnić scenę z rybką, tak samo jak kilka innych, o których kanon w taki czy inny sposób wspomina. Zawsze lubiłam tą kanoniczność w SD.
Cieszę się, że scena 18+ przypadła Ci do gustu! I tak masz rację, to nieodłączna część naszego życia, zwłaszcza, jak człowiek sobie przypomni jakie emocje nim targały na początkach związków i ile było w nich ognia, a jakby nie patrzeć, to nastolatki z buzującą burzą hormonów.
Jeszcze raz bardzo dziękuję Ci za komentarz, który sprawił, że uśmiechnęłam się szeroko :) dla takich chwil człowiek wraca i pisze dalej.
Mam nadzieję, że nie pozostaniesz obca i zaszczycisz mnie jeszcze kiedyś komentarzem!
Do usłyszenia! 💖
Przeczytałam całość po raz drugi. Czekam na kolejny rozdział
OdpowiedzUsuńWitam :)
OdpowiedzUsuńKiedyś pisaliśmy o Twoim opowiadaniu na Messnegerze na Twoim "służbowym profilu". Wtedy dość dużo uwagi poświęciliśmy dyskusji czy będą sceny 18 + z uwagi na to, że masz bardzo dobry warsztat a rzadko spotyka się dojrzałe autorki piszące takie blogi. Też uważam, że to potrzebne i ciekawe, tym bardziej w kontekście tej wersji raczej grzecznej i spokojnej Lilly jaką przyjęłaś. Ta scena jest bardzo dobra :)
Jeśli chodzi o fabułę, to nieuchronnie kończą się słoneczne czasy. Jestem ciekaw jak to opiszesz. Czy pójdziesz w stronę bardzo mroczną, czy jednak w kontraście postawisz te małe szczęścia z tą ciemnością na zewnątrz. I bardzo jestem ciekawy czy między bohaterami będą liczne kłótnie czy jednak raczej spokój. Nie wiem, ale wydaje mi się, że potem oni byli bardzo zgodną parą. Pewnie dla opowiadania jakiś spór się przyda, ale ciekawy czy pójdziesz w stronę dram i rozstań czy raczej zgody.
Co do jakości pisania jak zawsze jest bardzo wysoka.
Jako czytelnik naprawdę czekający na Twoje rozdziały mogę tylko poprosić, żebyś nawet jeśli weny brak, pojawiła się choćby raz w miesiącu i dał znać choćby krótką notką że żyjesz.