Przyglądałam się swoim dłoniom,
malutkim plamkom księżycowego światła, które odbijało się od kryształowej
zawieszki nad moim łóżkiem. Moje ręce drżały, kiedy jeszcze kilka minut temu
sięgałam, aby otworzyć okno. Teraz jedynie dygotałam w bezruchu, ze wstrzymanym
oddechem wpatrywałam się w blade piegi na moich nadgarstkach, a moje myśli
plątały się ze sobą w wielkim tańcu niewiedzy.
Wsłuchiwałam się w miarowe oddechy
Mary i Alicji, myśląc o tym wszystkim, o czym wcale myśleć nie chciałam. Nie
mogłam spać, nie mogłam normalnie funkcjonować, nie mogłam nawet jeść. Wciąż i
wciąż widziałam jego oczy, obecny w nich ból i rozgoryczenie. Mary
westchnęła cicho przez sen i obróciła się na drugi bok. Wyglądała tak
spokojnie, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Przez chwilę zastanawiałam się, jak
w ogóle mogła usnąć. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że minęły trzy dni,
trzy długie dni, a sen w końcu zmógł ją tak jak każdego innego. Każdego innego
prócz mnie.
Powoli wstałam i podeszłam do okna.
Przyglądałam się błoniom i iskrzącemu się w świetle księżyca śniegu, a mój
umysł dodawał do każdego pustego miejsca wpatrzone we mnie oczy. Wiedziałam, że
powinnam już przestać o tym myśleć, pogodzić się z tym, że życie jest ciężkie.
Naturalnie nie potrafiłam tego zrobić, co wprawiało mnie w jeszcze gorszy
nastrój.
W końcu westchnęłam cicho i
włożyłam na nogi puchowe papcie. Na ramiona narzuciłam gruby szlafrok, a w dłoń
złapałam świąteczny list do rodziców, który miałam zamiar wysłać po śniadaniu.
No cóż, skoro i tak nie byłam w stanie usnąć, mogłam zrobić to teraz.
W ciszy zeszłam do Pokoju Wspólnego
i przystanęłam, przyglądając się żarzącym się w kominku węgielkom. Zeszłej nocy
siedzieli tu w czwórkę, a kiedy zmęczona wyszłam z dormitorium wszyscy
natychmiast wstali. Zanim zdążyłam chociażby otworzyć usta Remus zniknął w
wejściu do męskich sypialni, zauważyłam jedynie bandaże na jego dłoniach i
uciekający wzrok. Reszta ruszyła za nim, odprowadzana moim smutnym spojrzeniem.
Pierwszy raz nie chciałam żeby tak było, naprawdę pragnęłam, by wszystko
wróciło do normy. Ale wydawało się to po prostu niemożliwe.
Ruszyłam w stronę przejścia, a
potem patrząc nieufnie w ciemność schodami w dół. Myśl, że ktoś przyłapie mnie
na nocnych wędrówkach paliła mnie gdzieś głęboko, ale nagle ze zdumieniem stwierdziłam,
że już się tym nie przejmuję. Nie tak jak kiedyś. Szłam opustoszałymi
korytarzami, za towarzysza mając ciszę i myślałam o tym, co się zmieniło.
Schody prowadzące do sowiarni były
przeraźliwie zimne. Oplotłam się rękawami miętowego szlafroka i schowałam twarz
w kołnierzu, modląc się o to, by zamek w drzwiach nie zamarzł. Nie zamarzł,
drzwi nie były nawet zamknięte. Przez wąską szparę wlatywał chłodny podmuch
wiatru, który targał moimi włosami. Powoli wyciągnęłam przed siebie rękę i
pchnęłam oziębłe drewno.
Stał przy oknie, smutny i otoczony
ciemnością. Obrócił się i spojrzał na mnie nieufnie, a potem drgnął
niespokojnie, tak jakby rozważał ucieczkę. Przełknęłam ślinę i ruszyłam w
stronę żerdzi, wyciągając rękę po jedną ze szkolnych sów. Ptak wydawał się
promieniować bielą, kiedy zeskoczył zręcznie na moje ramię.
Powoli przywiązałam do jego nóżki
list i pogłaskałam go po dziobie, na co ten zareagował cichym pohukiwaniem. Nie
spiesząc się podeszłam do okna i pozwoliłam sowie zsunąć się na parapet. Po
chwili rozłożyła skrzydła i wzniosła się w powietrze, muskając piórami ramię
Remusa.
– Ja naprawdę... – zaczął chłopak,
a ja niewiele myśląc przyciągnęłam go do siebie i przytuliłam.
– Och, Luniu – szepnęłam, czując,
że pod moimi powiekami zbierają się łzy. Gryfon po chwili wahania objął mnie
delikatnie i pozwolił mi wtulić się w niego.
– Bałem się, że... Myślałem... –
zaczął, ale jego głos utonął w ciszy. Powoli odsunęłam go od siebie i
spojrzałam w jego oczy.
– Nigdy więcej nie myśl –
szepnęłam, a jego usta delikatnie zadrgały.
– Błagam, musicie przyrzec, że...
– No chyba nie myślisz, że
komukolwiek bym o tym powiedziała – mruknęłam, kręcąc głową. Chłopak ponownie
oparł się o parapet i wpatrzył w jasny księżyc. Niespokojnie bawił się dłońmi,
nawet kiedy usiadłam obok niego.
– Zrozumiem, jeżeli będziecie
chciały przestać ze mną rozmawiać...
– O czym ty mówisz? – spytałam,
spoglądając na niego zaskoczona.
– Jestem potworem, Lily. Takim
samym jak te, o których uczyliśmy się na obronie przed czarną magią. Takim
samym...
– Nie prawda – przerwałam mu,
chwytając go za rękę, kiedy chciał uderzyć nią w kamień. – Remusie, to wciąż
ty. I nie ma znaczenia, że... Że masz taką przypadłość.
– Przypadłość? Lily, jestem
wilkołakiem! To nie jest przeziębienie, które minie po jakimś czasie! Już
zawsze będę takim... – zaczął, szukając słów.
– Kochanym chłopakiem, który
oddałby życie za swoich przyjaciół? Najlepszym człowiekiem, jakiego poznałam?
Najszczerszym i najbardziej oddanym Gryfonem? Już zawsze będziesz taki i nic
nie zmieni mojego zdania o tobie – szepnęłam, zamykając jego dłonie w swoich. –
Mary również – dodałam po chwili, a chłopak natychmiast odwrócił wzrok.
– Proszę, powiedz jej...
– O nie, nic jej nie będę mówić –
mruknęłam, kręcąc zawzięcie głową. – Nie wiem co jest między wami, ale
cokolwiek by to nie było, nie będę narażać się na utratę głowy. Sam będziesz
musiał z nią porozmawiać. I... Remusie, to naprawdę nie jest jeszcze koniec
świata – szepnęłam po chwili ciszy.
– Jeszcze – powtórzył chłopak,
unosząc zamglony wzrok w ciemną noc.
Kolejne dni mijały szybko. Kiedy
wspomina się stare czasy, można powiedzieć, że było nudno, wesoło, ciepło, albo
bardzo zimno. Można powiedzieć coś o każdym dniu, ale tamten czas po prostu
mijał szybko, słońce wstawało i zachodziło, zmieniając jedynie barwę nieba. W
nocy niespokojnie śniłam o czterech ciemnych dziurach w ciemności, a we dnie
chodziłam jak struta. Ciągle miałam wrażenie, że wciąż i wciąż coś nie pozwala
mi spokojnie oddychać, uciskając na moją klatkę piersiową niczym kamień. W
końcu zrozumiałam, że jedynym wyjściem będzie wyjaśnienie sobie wszystkiego,
chociaż było to tym, czego najbardziej się bałam.
Kiedy dwudziestego trzeciego
grudnia wybiła jedenasta, a ja, Mary i Huncwoci usiedliśmy przed przygasającym
kominkiem, wydawać by się mogło, że nie będziemy mieli o czym rozmawiać.
Pierwsze kilka minut upłynęło w przerażającej ciszy, przerywanej odgłosem
tykającego zegara. Znowu czułam się zagubiona i niepewna tego, co mogłabym
powiedzieć. Lupin siedział sztywno i wpatrywał się w przestrzeń przed sobą,
Syriusz bawił się wielkim, zielonym kauczukiem, którego zwinął
pierwszoklasistom, James natomiast przysiadł na sofie tuż obok mnie i ciągle
brał głęboki oddech, próbując zacząć rozmowę, którą wszyscy odwlekaliśmy w
czasie. Z całego towarzystwa tylko Peter wyglądał na zrelaksowanego, zwłaszcza
w porównaniu z Mary, której twarz była koloru zgniłej potrawki z kurczaka.
Kiedy po kolejnych, ciągnących się w czasie sekundach Syriusz po raz tysięczny
uderzył kauczukiem w ścianę kominka, coś we mnie pękło.
– Czy mógłbyś przestać? –
mruknęłam, na co chłopak obrzucił mnie znudzonym spojrzeniem i zrobił to
ponownie. – Black!
– No co? Chciałyście porozmawiać,
to rozmawiajcie – warknął.
– To wszystko moja wina – szepnął
Lupin. Spojrzałam na niego zaskoczona, jednak chłopak wciąż wpatrywał się w to
samo miejsce. – Naraziłem was na niebezpieczeństwo. Nie wiem co mi odbiło, żeby
wierzyć, że mógłbym...
– Ta sama gadka co zawsze, Remusie –
mruknął James, a Lunatyk w końcu poruszył się, spoglądając na przyjaciela ostro.
– Przestań. Dobrze wiecie, że mam
racje. Pozwalam wam włóczyć się ze mną, narażając was...
– Znamy ryzyko – wtrącił Black.
– Narażając was – kontynuował Lupin
– a teraz jeszcze dziewczyny. To nigdy nie powinno się zdarzyć.
– Ale zdarzyło – mruknęłam, a
spojrzenia Gryfonów powędrowały w moją stronę – i nic tego nie zmieni. Co nie
znaczy, że to w ogóle cokolwiek zmieniło.
– Lily...
– Rozmawialiśmy już na ten temat.
Rozumiem, czemu nam nie powiedziałeś, ale fakt, że o tym wiemy, nie wnosi nic
nowego.
W pokoju zapadła cisza. Wiedziałam,
że Mary chciała coś powiedzieć, ale ciągle gryzła się w język. W końcu
spojrzała na mnie, a ja pokiwałam powoli głową, dodając jej odwagi.
– Jak to możliwe? Raz widziałam
was, a potem te zwierzęta...
– Przewidziało ci się – mruknął
Syriusz, a ja i James spojrzeliśmy na niego jak na ostatniego kretyna. – No co?
– One i tak już wiedzą –
odpowiedział Potter, kręcąc głową z dezaprobatą – więc nie musisz teraz udawać.
– Więc? – spytałam, spoglądając na
Huncwotów, a ci zmieszali się.
– Animagia.
– A ja jestem wielkim magiem i
mistrzem eliksirów – zaśmiałam się, jednak Gryfoni wciąż wpatrywali się we mnie
ze stoickim spokojem. – Serio?
– Tak – mruknął James, a ja
zmarszczyłam czoło.
– A–ale to niemożliwe, istnieje
naprawdę niewielu animagów i–i do tego trzeba wielu lat treningów, poza tym
musielibyście być pełnoletni, albo...
– Albo uczyć się sami.
– Nie, to by było zbyt nie
bezpieczne. I zdecydowanie zbyt głupie z waszej strony – mruknęłam, a Gryfoni
uśmiechnęli się od siebie.
– Często to słyszymy.
– Naprawdę? Merlinie, czy nie
pomyśleliście o konsekwencjach?! Co by się stało, gdyby się nie udało, któryś z
was mógł nawet...
– Umrzeć? Dobrze zdajemy sobie z
tego sprawę – odpowiedział Syriusz, a ja jęknęłam cicho, zakrywając twarz
dłońmi.
– Ale żyjemy i nic nam nie jest,
widzisz? – James uśmiechnął się i przyciągnął mnie do siebie, na co ja
prychnęłam głośno.
– Jak możesz tak mówić! Za każdym
razem narażacie siebie, dla, dla... – fuknęłam, uderzając go poduszką, a
chłopak jęknął i spróbował mi ją zabrać.
– Dla naszego najlepszego
przyjaciela. Ty nie zrobiłabyś tego dla Mary?
Między nami zapadła cisza. Dobrze
wiedziałam czemu to zrobili, czemu decydowali się na coś takiego wiedząc, że
może to kosztować ich naprawdę dużo. Ryzykowali dla siebie.
– Musicie przyrzec, że nikomu nie
powiecie.
– Myślisz, że byśmy to zrobiły?
– Nawet dziewczynom. Nikt więcej
nie może o tym wiedzieć.
– Remusie – zaczęłam, ale chłopak
pokiwał głową.
– Okej – szepnęła Mary, próbując
uchwycić jego wzrok, jednak chłopak zmieszał się i zaczął bawić swoimi rękami.
– Czyli to stąd te przezwiska –
mruknęłam po chwili ciszy, a Huncwoci spojrzeli na mnie. – Rogacz, Łapa... Stąd
te przezwiska.
– I Glizdogon. Tak.
– Nigdy bym na to nie wpadła.
– No cóż, pewnie nigdy nie
wpadłabyś na to, że co pełnie kicamy sobie po błoniach z wilkołakiem, więc...
– Przestań sobie robić z tego żarty
– mruknął Lupin, a Syriusz wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Więc między nami wszystko okej?
– A jakżeby inaczej, komuś muszę
dokuczać, a jesteś na początku moich ulubieńców, Lilka – zaśmiał się Black.
– Nie jestem... – zaczęłam,
krzywiąc się.
– Lilka – dokończył Peter, który
zapadł się w sofę tak bardzo, iż otoczony kocami i poduszkami przez chwilę
wyglądał jak głowa wystająca z wielkiego wulkanu. Po chwili cała nasza szóstka
śmiała się głośno i radośnie, a Remus uśmiechnął się ciepło w moją stronę.
– Wstawaj! – Krzyk Alicji
wypełnił cały pokój. Zmarszczyłam brwi, przewracając się na drugi bok. – Lilka
no, wstawaj! Nie zmuszaj mnie do brutalnej pobudki!
– Nie jestem Lilka – wymruczałam w
poduszkę, jednocześnie próbując zakryć głowę kołdrą.
– Nie wygłupiaj się, bo zrzucisz z
łóżka prezenty – zaśmiała się Mary, a ja otworzyłam oczy.
– Och, to dziś? – spytałam,
podnosząc się do pozycji siedzącej, a dziewczyny zachichotały głośno.
– A myślałaś, że kiedy, za tydzień?
– Nie – westchnęłam, odgarniając
włosy z twarzy. – Myślałam, że to dopiero jutro.
– No dobra, ale to jednak dzisiaj,
więc... – zachichotała Alicja i rzuciła we mnie małą, niebieską paczuszką. –
Otwieraj!
– Auć – zaśmiałam się, podnosząc
zawiniątko z ziemi. W środku znalazłam dwie pary różnokolorowych skarpetek
Kripka – najgrubszych i najcieplejszych skarpetek pod słońcem. Dziewczyna
wyszczerzyła się w uśmiechu na widok mojej miny i odrzuciła włosy do tyłu.
– Mówiłaś, że ciągle marzną ci
stopy – zachichotała, za co oberwała ode mnie poduszką.
– To fioletowe to pewnie od mojej
mamy – mruknęła Mary, przysiadając na moim łóżku z takim samym pudełkiem. –
Och, zrobiła nadziewaną krówkę! Jaaa, ale pychoty...
Również sięgnęłam po swoją paczkę i
uśmiechnęłam na widok ciasta.
– Jest liścik – zawołałam,
podnosząc karteczkę. – "Kochana Lily, pamiętaj, aby mieć oko na Mary,
jeszcze trochę dodatkowych porcji puddingu i nie zmieści się w tę piękną
sukienkę, którą jej przesłałam! Nie zapomnijcie umyć rąk, ble ble ble,
przesyłam całusy..."
– O matko... – jęknęła Macdonald i
z wielkimi oczami rzuciła się na swoje łóżko. Po chwili szamotaniny wstała,
trzymając w rękach czarną, jedwabną sukienkę. – Merlinie, Merlinie, Merlinie! –
krzyczała, podskakując. – Kupiła mi ją! Nie wierzę!
– Jest piękna! – zawołała Alicja,
próbując w pełni oglądnąć prezent koleżanki, która wymachiwała rękami biegając
po całym pokoju. Przyglądałam się śmiejącej się dwójce Gryfonek i poczułam się
tak, jakby napięcie ostatnich dni w końcu z nas zeszło. A śmiały się tak
radośnie i beztrosko, że mogłaby im tego pozazdrościć nawet Dorcas, która
ostatnie kilkadziesiąt godzin spędzała już w domu swoich dziadków.
Sama od rodziców dostałam zestaw
mistrza eliksirów z fiolkami pełnymi naprawdę rzadkich składników i opakowanie
gumek do włosów od Petunii. Przez chwilę zastanawiałam się czy półmetrowa
tabliczka czekolady, którą jej dałam wyląduje w koszu, ale potem rozpakowałam
prezent od Huncwotów i po prostu zapomniałam o zamartwianiu się.
– Jesteś piękna!
– Masz klasę!
– Te buty są obłędne! – krzyczały
koszulki z roześmianymi karykaturami różnych sławnych czarodziei. Trzy moje
przedstawiały wokalistkę Fatalnych Jędz, niskiego, garbatego gnoma (mogłam
się założyć, że był to pomysł Syriusza) i Marka Grandpré, trochę
narcystycznego aurora, który wygrał w tym roku nagrodę najbardziej czarującego
pracownika Ministerstwa. Dziewczyny dostały podobne, różniące się tylko wzorem
i znajdującymi się na nich osobami. Do prezentu dołączona była wielka paka
słodyczy z Miodowego Królestwa i – specjalnie dla mnie – samozaklejające usta
plastry w gwiazdki.
– To chyba jakaś aluzja, Lily –
zarechotała Mary, za co oberwała ode mnie poduszką.
Wkrótce po całym dormitorium walały
się strzępki kolorowych papierów, a każda z nas trzymała w rękach swoje
prezenty. Clarie i Maryl złożyły się na sporej wielkości szkatułkę pełną
biżuterii, która zmieniała kolory dopasowując się do ubrania i podarowały nam
je jako "wspólny prezent”, co skończyło się przygarnięciem sobie tego
przez Alicję. Hagrid upiekł trochę bardziej znośne ciasteczka, a Mary zamówiła
specjalne wydanie Przybornika Watsbunga, który zawierał milion różnych
specyfików do włosów. "Ujarzmimy te twoje płomienne loki" śmiała się,
kiedy udawałam urażoną. W końcu usiadłyśmy na łóżkach, a dziewczyny spojrzały
na siebie znacząco.
– Lily, zostawiłyśmy to na koniec,
bo... No nie spodziewałyśmy się, że będzie taka... gwałtowna no
i bałyśmy się, że zdąży coś zepsuć, albo podrzeć jak zajmiesz się resztą
prezentów, no i...
– I, no, to w sumie jest taki
prezent od...
– Nas wszystkich, wliczając w to
Dorcas, która nie mogła być z nami, ale przesyła całusy – dokończyła Mary,
wysuwając spod swojego łóżka wielki, wiklinowy koszyk, owinięty różową wstążką.
Następnie obie Gryfonki stanęły obok siebie i z wielkimi uśmiechami wpatrywały
się we mnie.
– Co gwałtownego mogłyście mi
kupić? Czy to na pewno bezpieczne? – spytałam, kucając obok pakunku, a Mary
zaśmiała się głośno.
– Hej, jakby coś to winę zrzucaj na
Dorcas, to ona nas na to namówiła.
– Tak, ona też w większości za to
płaciła, więc jak coś to... – szepnęła Alicja udając, że podcina jej gardło.
– Ha, ha, ha – mruknęła Mary,
próbując bronić koleżanki z pokoju. – No otwieraj, już!
Powoli sięgnęłam po jeden koniec
wstążki i pociągnęłam. Wielka kokarda na czubku zsunęła się z kosza, a pokrywka
uniosła się.
– O Morgano Wspaniała – jęknęłam,
wpatrując się w małego, białego kotka w rude łaty. Powoli przechylił
głowę w bok i odsunął się od kawałka wstążki, którą przed chwilą próbował
przegryźć. – Czyj to był pomysł?
– Twój – zachichotała Alicja. –
Sama mówiłaś, że chciałabyś mieć kota.
– No tak, ale... – mruknęłam, kiedy
zwierzątko wdrapało się na zamknięcie i wpatrywało się we mnie ciemnymi
oczkami. Na szyi zawiązaną miało różową wstążeczkę ze złotym dzwoneczkiem, na
którym wygrawerowane było imię Rosie.
– Nie podoba ci się? – wyjąkała
dziewczyna.
– Uwielbiam ją – mruknęłam,
uśmiechając się w stronę współlokatorek.
– To był wasz najgłupszy pomysł –
westchnęłam, przyglądając się kotce, która próbowała wgramolić na moją
poduszkę. Kiedy wróciłyśmy ze świątecznego śniadania, zastałyśmy pokój w stanie
totalnego rozpadu i chyba tylko szybka reakcja Mary uratowała kolejny dzbanek z
wodą od stłuczenia.
– Chyba najlepszy – zaśmiała się
Macdonald, siadając na ziemi, tuż obok mnie. – Ostatnio ciągle chodziłaś jak
struta, znikałaś gdzieś, rozmyślałaś. Pomyślałam, że przydałoby ci się w życiu
trochę...
– Uroku? – zaśmiała się Alicja,
rzucając się na łóżko za nami.
– I więcej trosk – dodałam,
sięgając po Rosie, która niebezpiecznie balansowała na drewnianej ramie łóżka, przygotowując się do skoku na stolik nocny. – O wiele
więcej. Poza tym to chyba tobie przydałaby się odskocznia, co? – dodałam
półszeptem, spoglądając na Mary, która zarumieniła się.
– Hej, Rosie to sama radość! –
zawołała Hawkins, a Mary natychmiast udała, że nie było tematu i spojrzała na
nią z udawaną radością. – Poza tym, sama mówiłaś, że chciałabyś...
– Mieć kota – dokończyłyśmy
wszystkie, a ja pokiwałam głową.
– Nie mogę się doczekać miny
chłopaków – zachichotała, a ja i Mary spojrzałyśmy na siebie. Huncwoci unikali
nas, w większości przypadków wymigując się jakimiś głupimi wymówkami. Między
nami wciąż było niezręcznie, jednak dziewczyny wydawały się tego nie zauważać.
– Cześć! – Drzwi z hukiem otworzyły
się, a do środka wparowała Maryl owinięta we flagę Gryffindoru. – Wesołych świąt!
– Wesołych – zawołały dziewczyny.
– Na Merlina! Czy to kot?
– Kotka – poprawiła ją ze śmiechem
Mary.
– Och! Jest przeurocza! Jak się wabi? –
spytała brunetka, podchodząc bliżej i kucając przed moimi kolanami.
– Rosie – zaśmiałam się.
– Maluszku najsłodszy, cześć, no hej, no dzień dobry! Rozpływam się – westchnęła Maryl, patrząc na nią rozmarzonym wzrokiem. – Clarie będzie tobą zachwycona..
– A tak w ogóle, co u Clarie? Nie
odezwała się jeszcze?
– Wszystko w porządku, prezent się
spodobał, kazała podziękować za ten naszyjnik, Lily.
– Nie ma za co – mruknęłam, czując,
że na samo wspomnienie Clarie w moim gardle pojawia się wielka gula. – Czekaj... jest ranek, jak mogłaś już z nią rozmawiać?
– Myślisz, że ta spryciula dała radę wytrzymać z otworzeniem prezentów do rana? – spytała Maryl z powątpiewającym wyrazem twarzy. – Podejrzewam, że otworzyła wszystkie, jak tylko dotarły.
– W sumie to do niej podobne.
– Hm, a skoro jesteśmy w tematyce prezentów, widziałaś może gdzieś Huncwotów? –
spytała Alicja, ruszając w stronę łazienki. – Chciałam ich złapać po śniadaniu,
żeby podziękować za prezent, ale ich nie było.
– Siedzą na dole – powiedziała
Maryl, głaszcząc Rosie po grzbiecie, co kotka przyjęła z lubością.
– Super, to idę się przebrać –
zachichotała Hawkins.
Kilka minut później każda z nas
miała już na sobie nowe koszulki (w przypadku Alicji była to sukienka). Kiedy
dziewczyny ruszyły w stronę drzwi, złapałam Mary za rękę i pociągnęłam w drugą
stronę.
– Zaraz do was dołączymy! –
krzyknęłam w stronę dziewczyn, a one z uśmiechem pokiwały głowami.
– O co chodzi? – spytała szatynka,
wpatrując się we mnie ze zdziwieniem.
– Dobrze się czujesz? No wiesz, w sprawie... Remusa...
– Spoko, nie ma tematu.
– Jest – jęknęłam, próbując złapać
uciekającego mi pupila, który za punkt honoru obrał sobie doprowadzanie mnie do
białej gorączki. – Mary, to, co się wydarzyło…
– Rozmawiałyśmy już o tym, Lily.
– Ale nie o tym jak sobie z tym
radzisz.
– Z czym? Z tym, że Lupin nie był w
stanie mi zaufać?
– On się bał. Bał się, że
uciekniemy…
– A ty go jeszcze bronisz –
szepnęła, patrząc na mnie groźnie. – Lily, czy ty nie oczekiwałabyś po kimś…
bliskim ci, chociaż trochę szczerości?
– Mary – mruknęłam, przypatrując
się jak poprawia zieloną bluzkę z gigantyczną ropuchą. – Nie chcę go tłumaczyć, ale z drugiej strony to trochę duża sprawa. Pewnie się bał.
– Mhm – sapnęła, spoglądając w
stronę drzwi.
– Posłuchaj, po prostu pozwól mu to
wyjaśnić.
– On nie chciał mi tego wyjaśnić.
Ani tej nocy, kiedy wyjaśnił to tobie, ani wtedy, gdy spotkaliśmy się w Pokoju
Wspólnym, ani podczas kolejnych dni, kiedy próbowałam sama z nim porozmawiać.
– Bo jesteś dla niego ważna! –
jęknęłam, wkładając Rosie do koszyka i zamykając wieczko, a następnie
ustawiając na nim kilka książek w obawie, że rozjuszana kotka w końcu go
przewróci i znowu gdzieś ucieknie.
– Chyba już nie – szepnęła,
wbijając wzrok w podłogę.
– Głowa do góry – zarechotała żaba podskakująca
na jej koszulce, a po chwili dołączył się do niej mój gnom.
– Widzisz, nawet koszulka każe ci
wyluzować – mruknęłam, podchodząc do szafki i wyjmując z niej mały pakunek.
– Jasne – powiedziała dziewczyna,
opierając się o ramę łóżka. – Co to?
– Too… To jest prezent dla ciebie.
Chciałam ci go dać na samiusieńkim końcu i chyba teraz już mogę, co?
– Och, to dla mnie? – spytała dziewczyna
ponownie, kiedy podałam jej białe pudełeczko. – No coś ty, Lily...
– Otwórz – zaśmiałam się.
Mary z zagryzioną wargą powoli
zaglądnęła do środka, a potem spojrzała na mnie z wielkimi oczami.
– Żartujesz sobie – mruknęła, a ja
zachichotałam cicho. Dziewczyna powoli wyciągnęła ze środka złotą odznakę
prefekta i uśmiechnęła się szeroko.
– Już od dawna o tym myślałam.
Całkiem nieźle ci szło, kiedy przejęłaś moje obowiązki po incydencie z
pętliczką, no i potem pomagałaś mi w dyżurach… Pomyślałam sobie, że się
ucieszysz, zawsze chciałaś być prefektem, a ja ostatnio nie miałam do tego
głowy, wszystkie te raporty i w ogóle… – zaczęłam, a Gryfonka rzuciła mi się na
szyje.
– Lily! Nawet nie wiesz ile to dla
mnie znaczy!
– Wiem – zaśmiałam się,
wyswobadzając się z jej objęć. – No i będziesz mogła teraz w spokoju pogadać z
Lupinem – dodałam, a dziewczyna uśmiechnęła się do mnie nieśmiało. – A teraz
chodź, bo zaczną nas szukać.
Powoli wygrzebałam Rosie z
wiklinowego koszyka, w którym toczyła właśnie zażartą walkę z resztkami wstążek
i pociągnęłam Mary w stronę drzwi.
Kiedy dotarłyśmy na miejsce, dziewczyny już zdążyły się usadowić wokół kominka. Wlokąc za sobą Mary, ruszyłam
w ich stronę, a później usiadłam na sofie pomiędzy Remusem i Syriuszem.
– Komu ukradłaś kota? – spytał
Black, patrząc na mnie oskarżycielsko.
– Nikomu, jest mój – odpowiedziałam,
pozwalając Rosie wspiąć się na moje ramie, skąd bacznie przyglądała się
Gryfonowi.
– Jasne – mruknął chłopak,
wpatrując się w kotkę.
– Jak Wam się podobał prezent? –
podłapał rozmowę James, który patrzył na mnie znacząco. Spojrzałam na niego
płochliwie i starając się udawać wyluzowaną, uśmiechnęłam się.
– Koszulki są świetne. Czyj był to
pomysł?
– Lunatyka, oczywiście – mruknął
Syriusz, starając się odgonić od siebie Rosie, która próbowała wdrapać mu się
na czubek głowy. – Czy możesz go zabrać?!
– Ją – poprawiła go Alicja, śmiejąc
się głośno.
– Nie – zachichotałam. – W końcu
ktoś pokaże ci gdzie jest twoje miejsce – mruknęłam, a Mary odwróciła wzrok i w
akompaniamencie śmiechów westchnęła smutno.
Ostatnie dni grudnia mijały szybko
i radośnie, a święta jeszcze nigdy nie wydawały mi się takie ciepłe. Nawet
pomimo tego, że trzy czwarte czasu chodziłam owinięta grubym, bordowym kocem,
który jeszcze bardziej podkreślał płomienne loki na mojej głowie, ale wtedy to
po prostu straciło znaczenie. Kiedy do zamku wróciły Clarie i Dorcas,
która paradowała w swojej nowej koszuli w kratę z karykaturami jej ulubionego
mugolskiego zespołu, czyli jak głosiły krzyki postaci, The Rolling Stones,
okazało się, że po raz pierwszy wszystko wydawało się być na swoim
miejscu. Wszyscy byli szczęśliwi i wszyscy byliśmy razem. Codziennie
spędzaliśmy ze sobą cały wolny czas i nareszcie mogłam sama przed sobą
przyznać, że od zawsze mi tego brakowało. W końcu nadszedł trzydziesty
pierwszy grudnia, a wraz z nim długo wyczekiwana impreza sylwestrowa Huncwotów.
Miałam wrażenie, że podekscytowanie wręcz unosiło się w powietrzu, chociaż
nawet połowa Hogwartu nie była w stanie wiedzieć o tym, co miało się wkrótce
wydarzyć.
Obudziła mnie Rosie, która odkąd
tylko się pojawiła, zdążyła wyrządzić więcej szkód, niż rozszalały niuchacz.
Ciągle wyciągała wszystko na środek, drapała i gryzła, a rano skakała po
wszystkich łóżkach i ciągnęła nas za włosy. Codziennie siadałam na łóżku i z
mordem w oczach patrzyłam na pozostałe Gryfonki, a jednak tylko Mary uśmiechała
się przepraszająco. Dorcas o dziwo uwielbiała nową współlokatorkę i dopingowała
ją w niszczeniu naszych rzeczy.
– Tak jest mała! Dawaj, dawaj,
jeszcze tylko te skarpetki i wszystkie pary będą miały dziurawe!
Przysięgam, gdybym nie opanowała
tak dobrze domowych zaklęć, nie miałabym ani jednej bielizny zdatnej do
użytku.
Tamtego ranka
Rosie jak zwykle usiadła na mojej poduszce i zamiłowaniem zajęła się ciągnięciem moich włosów. Przewracając oczami wyplątałam ją i położyłam jak najdalej od siebie, co wcale kotki nie
przejęło – wręcz przeciwnie, rozochocona zsunęła się na podłogę i ruszyła w
poszukiwaniu innej ofiary. Zmęczona i zła ruszyłam w
stronę łazienki, a potem przez pół godziny rozczesywałam poplątane włosy, a w
tym samym czasie ten mały złoczyńca zdążył już obudzić resztę pokoju, tłukąc
figurkę lwa należącą do Alicji ("i dobrze im tak" mruknęłam pod nosem
słysząc przekleństwa dochodzące zza drzwi).
– Lilka, zabierz tego kota –
jęknęła dziewczyna, próbując pozbierać odłamki prezentu.
– Przecież jest taka kochana – zawołałam z
łazienki, w odpowiedzi słysząc jedynie prychnięcie. – No co, już nie jest taka cudowna?
– Jest – zawołała Dorcas zaglądając
do łazienki i puszczając mi w powietrzu całusa.
– Znacie jakieś dobre miejsce, żeby
ją zamknąć? – mruknęłam, przewracając oczami i odkładając szczotkę na miejsce. –
Jeżeli znowu ją zostawimy samą...
– A może Pokój Wspólny? –
zaproponowała Mary, ścieląc łóżko.
– Chcesz dostać szlaban? – jęknęła
Alicja, wlokąc się w stronę łazienki, kiedy oparłam się o swoje łóżko.
– Wrzućmy ją do pokoju chłopaków –
zaproponowała Dorcas, piłując czarne paznokcie i z zainteresowaniem
przyglądając się jak Rosie wdrapuje się na bordową zasłonę przy jej łóżku.
– Kuszące – mruknęłam, podchodząc i
łapiąc kotkę. – Trudno, pójdzie z nami.
– Chcesz żeby narobiła rabanu w
Wielkiej Sali? – spytała Alicja, wskazując na zwierzaka szczoteczką do zębów i
patrząc na mnie sceptycznie.
– Zwalimy na Huncwotów – mruknęłam, wzruszając ramionami, a Dorcas zachichotała cicho.
Kiedy zjawiłyśmy się w Pokoju
Wspólnym, wszyscy patrzyli na nas z dość dużym zainteresowaniem. Mogło to być
spowodowane przez piszczącą Rosie, która próbowała ugryźć mnie w palec, oraz koszulką
Dorcas, na której jeden członek zespołu właśnie wykłócał się z resztą, używając
określeń występujących pod przydziałem „niestosowne”. W pewnym momencie para pierwszoklasistek
oburzona popatrzyła się na mnie, a ja z westchnieniem wzruszyłam ramionami.
– Od dzisiaj to twój problem –
mruknęłam do Mary, która niezrażona torowała sobie drogę przez pomieszczenie.
– Hej, idziecie na śniadanie?
– Nie, my już po – mruknął
zadowolony Syriusz, który rozłożył się na kanapie, przeganiając przy okazji
chichoczące trzecioklasistki.
– To super się składa – zawołałam i
z mściwym uśmieszkiem ruszyłam w jego kierunku. – Przypilnujecie jej.
– Tego diabła? – jęknął Syriusz,
odchylając się w drugą stronę.
– Sam jesteś diabeł – mruknęła
oburzona Dorcas.
– Rosie, przynieś mamusi powód do
dumy i nie daj im się – zaświergotałam, puszczając zwierzaka na sofę i mogłabym
przysiąść, że po raz pierwszy kotka spojrzała na mnie z zainteresowaniem, a
potem pobiegła w stronę Huncwotów.
– Może jednak coś z niej będzie –
zaśmiała się Alicja, kiedy przechodząc pod portretem usłyszałyśmy głośny krzyk
Blacka.
Śniadanie dawno nie mijało nam w
tak wyśmienitych humorach, podobnie jak reszta dnia, gdy po powrocie zastałyśmy
Syriusza w stanie załamania nerwowego. Z uśmiechem rzuciłam się na jego miejsce
i obserwowałam jak próbuje wytłumaczyć kotce, że jego włosy to nie zabawka,
oczywiście nadaremnie. Po chwili obok mnie usiadł Lupin, który obdarzył mnie
wesołym uśmiechem, kiedy ścisnęłam mocniej jego rękę. Nawet Peter śmiał się z
przyjaciela i gdyby nie dosyć ponury humor Mary, w Pokoju Wspólnym nie byłoby
osoby, która odbiegałaby od ogólnego opisu „roześmiani i wyluzowani”. Dopiero popołudniem
uświadomiłam sobie, że ostatnio praktycznie nie miałam czasu na użalanie się
nad sobą i może to właśnie dlatego tętniłam dobrym humorem? Kiedy dziewczyny
zniknęły w dormitorium a ja kontynuowałam zastanawianie się co na siebie włożę,
do głowy przyszło mi, iż nawet nie wyobrażałam sobie ile może się zmienić w tak
krótkim czasie.
– Starzejesz się – mruknęłam do
siebie, a Rosie podniosła łebek z moich kolan i spojrzała na mnie uważnie. –
Tak, moja droga, to już ten czas. Głupota uderza do głowy – mruknęłam i powoli
zaczęłam zbierać swoje rzeczy.
Punkt dziewiętnasta ruszyłam w
stronę sypialni, wciąż nie mogąc się zdecydować co na siebie ubiorę. Kiedy
stanęłam w drzwiach nie tylko moja torba upadła na ziemię, zrobiła to też moja
szczęka, patrząc na stan, w jakim znajdowało się nasze dormitorium. Rosie
korzystając z mojego roztargnienia wygramoliła się na ziemię i z radością
ruszyła w poszukiwaniu nowego sposobu tortur.
– Czy was pogięło – jęknęłam,
spoglądając na Alicję i Dorcas, które właśnie sprzeczały się o parę czerwonych
baletek.
– No co? – spytała Meadowes. – To impreza roku, nie można zaprzepaścić takiej okazji.
– Impreza roku, chyba tylko dlatego, że rok się właśnie kończy – podsumowałam.
– Jasne. Nie oszukuj, ty też pewnie zaraz ulegniesz mani strojenia się. Zwłaszcza, że będzie tam Nathias McRoner.
– I co w związku z tym? – mruknęłam,
podnosząc z ziemi czyste koszulki, które zsunęły się z wieszaków.
– Co w związku z tym? Widziałam te maślane
oczka, myślisz, że mnie oszukasz?
– Jakie znowu maślane oczka –
jęknęłam, odwracając się w stronę dziewczyn, a Mary, która właśnie wyszła z
łazienki, ledwo zdusiła śmiech.
– Jakie znowu maślane oczka –
przedrzeźniła mnie Meadowes. – Nie mów, że ci się nie spodobał.
– Był przystojny – zaczęłam, a
Gryfonka krzyknęła zwycięsko – ale tylko przystojny.
– I nic więcej?
– Nic.
– Jasne – prychnęła.
– Wiesz już w czym idziesz? –
spytała mnie Mary, która ze śmiechem usiadła na swoim łóżku. Włosy zakręciła na
wielkich wałkach i spięła poskręcaną, granatową chustką. Na sobie miała wciąż te same
wytarte dżinsy i koszulkę z postaciami z kreskówek, ale w rękach miętosiła
kolorowy podkoszulek.
– Nie mam pojęcia. Myślałam może,
żeby pożyczyć od ciebie te spodnie z dziurami…
– Lily, czy ty dobrze się czujesz?
– Spadaj – zaśmiałam się, rzucając
w Dorcas parą grubych zwiniętych w kulkę skarpetek. – Myślałam
po prostu żeby założyć koszulę w kratę, a żadne z moich spodni do niej nie
pasują…
– Jestem z ciebie dumna! – zawołała dziewczyna, przyciągając mnie do swojej
klatki piersiowej i podduszając burzą czarnych loków. – Ja, Dorcas Meadowes, zrealizowałam swój życiowy cel pomocy takim biednym, niedorozwiniętym dzieciom,
jak ty, Lily Evans.
– Och zamknij się już – jęknęłam,
wyrywając się jej, na co ta zaśmiała się perliście.
– Lilka, gdzie schowałaś ten głupi
koszyk, bo zaraz jej coś zrobię – zawołała płaczliwym głosem Alicja, a kiedy
spojrzałyśmy na nią zdzwione parsknęłam głośnym śmiechem, widząc jak próbuje
wyrwać kotce parę czarnych, błyszczących getrów.
– Dobrze ci tak – zaśmiałam się i
ruszyłam w stronę łazienki.
Jeszcze nigdy nie byłam tak pewna, że wrócę. Za każdym razem, kiedy do głowy przychodziła mi ta głupia myśl, że tak dawno mnie tu nie było, od razu obiecywałam sobie, że zaraz się to zmieni.
To było ciężkie. Pisanie tego rozdziału, zmuszanie się do nauki kiedy najchętniej posiedziałabym przy biurku i po prostu popisała. Ale udało mi się, udało, i jak nigdy jestem z tego dumna.
Dodaję ten rozdział, chociaż zdaję sobie sprawę, iż nie jest on najwyższych lotów. Wiem, że stać mnie na więcej, ale na daną chwilę więcej z siebie dać nie mogę - szkoła. To cholerstwo zabiera cały mój czas i wszystkie siły, tak, że nawet jeśli znajdzie się wolna chwila na pisanie ja po postu... idę spać.
To po prostu przykre i szkoda mi, że tak to się odbywa. Męką było dla mnie pisanie tego wszystkiego na przysłowiowe raty, a potem sklejanie tego w jednolitą całość. Dopiero kiedy tydzień temu poświęciłam cały weekend jedynie na pisanie, nagle okazało się, że - no cóż - rozdział ma ponad 30 stron. Więc po raz pierwszy musiałam podzielić go na dwie części. Wow, prawda?
Nie obiecuję, że druga część ukaże się za dwa tygodnie. Może za trzy, ale wciąż muszę to wszystko jakoś solidnie zakończyć, a do tego potrzebuję kolejnego wolnego weekendu. Zobaczymy, na pewno napiszę na tym o tutaj, więc możecie być pewni, że nie zniknę. Nie zamierzam!
Dlatego nawet jeżeli to coś powyżej przypomina bardziej niedosmażonego nalaśnika niżeli super-wypasione ciasto, to macie się nim rozkoszować!
I dziękuję za każde wejście, za to, że pomimo, że nie działo się tu nic przez półtora miesiąca, dziennie pojawiało się 50 wyświetleń. Dziękuję za 200 komentarzy(!), za miłe słowa otuchy i zapytania kiedy wrócę. Dziękuję za 7 miesięcy razem.
Mam nadzieję, że Was tym rozdziałem nie zawiodłam, mogę tylko obiecać, że druga część jest o wiele ciekawsze ;)
Dziękuję, za przekonanie mnie, że to jest ta rzecz, którą chce dalej robić.
Do napisania!
Droga Atelier!
OdpowiedzUsuńW końcu jest rozdział! :) Jest fenomenalny, naprawdę świetny.
A muzyka cudna. Jak ty ją znajdujesz, ja się pytam? :D
Fajnie, że Lily wraca do siebie i ma taki dobry humor. Chyba tego potrzebowała, no bo przecież smutna Lily, to nie Lily! Jak tylko napisałaś o tym koszyku, to od razu pomyślałam, że to będzie kot :D Myślę, że Rosie w pewnym stopniu oddaje Evans taką jaką jest. Niby spokojna, grzeczna, ale jak przychodzi co do czego... Buntowniczka.
Szkoda mi tylko Mary. Biedna, współczuję jej. Bardzo bym chciała, żeby wyjaśniła sobie wszystko z Remusem. Bo idealna jest z nich para. No poprostu... Pasują do siebie :D
James się zmienia? Lubię to! Faktycznie można zauważyć, że Lily coraz rzadziej na niego narzeka. Chyba oboje powoli wkraczają w akcję "będziemy razem" :) Bardzo powoli, małymi kroczkami, ale jednak. Czyż nie?
Rosie polubiła Syriusza, Łapę. Zbieg okoliczności? Nie sądzę :)
Dorcas taka śmieszka. I ten mugolski zespół <3
No i ta impreza! No, nie mogę się doczekać! Jestem ciekawa, co wymyślą Huncwoci. I jak będzie wyglądać Lilka :D I oczywiście z kim będzie tańczyć!
Wchodziłam codziennie i sprawdzałam, czy dodałaś rozdział. Trochę poczekałam(bo tak około miesiąca), ale... No właśnie, jest ale. Ale jestem zadowolona. Uważam, że notka jest naprawde na wysokim poziomie. Zwłaszcza początkowe opisy. No cud, miód i orzeszki! :D Rany, 7 miesięcy! Strasznie długo! Nie mogę w to uwierzyć, zwłaszcza, że i u mnie niedługo minie pół roku prowadzenia bloga ;) A tak serio, to gratuluję. Nie wszyscy są tak wytrwali w prowadzeniu czegoś do końca. Mam nadzieję, że ten blog niegdy się nie skończy, i że będzie trwał wiecznie, co niestety się nie stanie, bo przecież napiszesz kiedyś epilog. Prawda? Obyś, nie skończyła pisać notką zatytuowaną "Przepraszam", naprawdę, bo szkoda by było.
Chyba gadam (a właściwie piszę, ale cii) tak z innej beczki :D
Oczywiście czekam z niecierpliwością na na kolejny rozdział! :)
Pozdrawiam cię cieplutko i życzę więcej czasu na pisanie
Panna Nikt
PS Zapraszam Cię do mnie na kolejny rozdział! :)
http://www.druga-polowka-lily.blogspot.com/
Ojejku! Nie spodziewałam się takiego miłego komentarza! Koleżanka się ze mnie śmiała, kiedy cieszyłam się jak głupia podczas czytania go. Dziękuję! To dla mnie zaszczyt, że ktoś tak bardzo lubi moje wypociny, że z niecierpliwością czeka na nowe notki. Coś wspaniałego!
UsuńNo tak, James się zmienia coraz bardziej, ale wciąż wiele przed nim. Myślę, że teraz zaczyna się ten okres, w którym te dobre cechy zaczną się w nim kumulować, a potem pewne wydarzenie, którym planuję zakończyć pierwszą część opowiadania zmusi go do dorośnięcia i wybrania odpowiedzialnej strony Rogasia.
Oczywiście, że to nie przypadek! Rosie i Łapcio wniosą wiele śmiesznych momentów do opowiadania.
Dorcas, naprawdę zależy mi na zrobieniu z niej realnej postaci. No, zobaczymy ;)
Oh, impreza, hm, mam nadzieję, że się nie zawiedziesz!
Jeszcze raz dziękuję za wszystkie miłe słowa, naprawdę się nie spodziewałam! Aż mi mocniej serducho zabiło, to najlepsze co mogę dostać w zamian za publikowanie rozdziałów!
Obiecuję wpaść do Ciebie niedługo i nadrobić zaległości!
Kocham, Atelier
Gdy weszłam na internet, pierwsze co sprawdziłam to czy nie ma nowych rozdziałów na czytanych przeze mnie blogach. Włączam bloggera, a czekając aż się załaduje, wyszłam na chwilę z pokoju.
OdpowiedzUsuńWracam, patrzę i zaczynam skakać z radości! Nowy rozdział!! Ach, cudo! Tak mi się spodobał, że gdy skończyłam czytać zasmuciłam się.
Tak samo jak pewnie wszyscy czytelnicy wchodziłam na tego bloga każdego dnia i czekałam na rozdział.
I doczekałam się.
Tak jak wszyscy czekam na następny rozdział!!
Powodzenia w dalszym pisaniu!!!
Każdy komentarz jest dla mnie jak wielkie, czekoladowe ciasto dla sześciolatka. Dziękuję! Naprawdę mi miło, że aż tak podoba się Wam ta historia. Najbardziej cieszy mnie fakt, że naprawdę ktoś to czyta i nazywa sam siebie stałym czytelnikiem. Chyba nie mogę prosić o nic więcej!
UsuńDziękuję jeszcze raz za komentarz i pozdrawiam Cię cieplutko!
Codziennie zaglądałam na bloga i facebooka, żeby sprawdzić, czy może coś dodałaś. I jest! Nareszcie.
OdpowiedzUsuńJezu... ta piosenka do rozdziału jest świetna!
Lily nareszcie ma dobry humor i zaczyna normalnie się zachowywać. Jeju... historia Remusa zawsze mnie wzrusza, uwielbiam go.
Rozdział jest świetny, naprawdę. Nie zawiodłaś mnie xD
Rozumiem Cię... szkoła daje wycisk, ja sama ledwo co mam czas na cokolwiek poza snem i odrabianiem lekcji.
7 miesięcy! Brawo ;3
Żegnam, życzę weny i czekam na rozdział xD
Moony
Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Cieszę się, że Ci się spodobało :))
UsuńPozdrawiam!
Naprawdę niesamowite odczucia po przeczytaniu, lepsze niż teksty autorstwa Rowlings! Naprawdę wielki szacunek! :)
OdpowiedzUsuń"Przyglądałam się błoniom i iskrzącemu się w świetle księżyca śniegu" - chyba raczej "śniegowi" ;)
OdpowiedzUsuń"- Nie prawda" - nieprawda
Nie jestem do końca (w sumie to w ogóle) przekonana, że sam prefekt może komuś przekazać funkcję. Gdyby Lily dodała, że rozmawiała już o tym z McGonagall i ta wyraziła zgodę lub coś w podobnym stylu to jestem pewna, że byłoby to bardziej realne. ;)
Nirvana powstała jakąś dekadę po akcji opowiadania.
I tak na przyszłość: określanie postaci po kolorze włosów czy oczu to kiepski zabieg. (;
Okej, to ja przejdę do rozdziału: powiem szczerze, że nie widać, jakby rozdział pisano z przysłowiowego doskoku. Bardziej widać, że został podzielony, bo ta część to jednak taki bardziej wstępniak do tego, co miałoby sie wydarzyć dalej. Przynajmniej takie wrażenie odniosłam. Niemniej, czytało się przyjemnie taką obyczajówkę. Prawdę mówiąc, nawet czułam trochę ten świąteczny klimat, choć opis świąt był mniej rozbudowany niż u Rowling na przykład. Ale Harry też nie miał przed Hogwartem normalnych świąt, to wiadomo, że celebrował bardziej. ^^ Rosie jest przeuroczym kotkiem, sama mam podobnego, tylko już trochę podrósł. <3
Właściwie, jedyna obiekcja, jaką mam to to, że Dorcas wydaje się absolutnie wyleczona ze wszystkich swoich traum: kompleksów ad. wyglądu, śmierci rodziców i całej reszty. A to wszystko miało przecież miejsce niedawno!
Jeszcze dodam od siebie, że doskonale znam to uczucie "zajechania" w szkole. Sama ledwo dałam radę napisać ostatnio rozdział i w sumie, gdybym nie miała wyrobionego odruchu bezwarunkowego sprawdzania poczty, gg etc to sama bym miała strasznie długą absencję. A tak obrywa się mojemu czasowi na sen. xD
Pozdrawiam i trzymaj się ciepło. ;)
Rosalia
[ostatnia-krew]
Z tym śniegiem to raz mówią że źle jest śniegu, a raz, że śniegowi, ja już sama nie wiem jak jest poprawnie...
UsuńNo cóż, Lily rozmawiała o tym z McGonagall, a Mary raczej zdaje sobie sprawę, że bez wiedzy innych Lily nie mogłaby jej ot tak tego przekazać. Z resztą, w całym tym rozdziale pominęłam bardzo dużo czasu, opisując tylko poszczególne dni czy okresy, więc myślę, że mogła między nimi przetoczyć się jakaś rozmowa o tym prezencie.
Z tą Nirvaną, na początku długo zastanawiałam się jaki zespół mogłabym tam wpleść, ale stanęło na tym, że to całkiem nie moje klimaty. Teraz po dłuższym zastanowieniu widzę, że popełniłam całkiem niezłą gafę, sprawdziłam i rzeczywiście, trochę przed czasem. Zaraz to naprawię ;)
Co do samej słuchaczki tejże muzyki, sprawa z Dorcas nie jest zupełnie zakończona. Póki co sama Lily chociaż co chwila mówi sobie, że wszyscy są dla niej ważni, wciąż nie wie o nich zbyt dużo. Chociaż wszyscy rozmawiają i się bawią, to nie wychodzą wtedy przecież tematy "jak sobie radzisz" albo "co przydarzyło się w twoim dzieciństwie". Niedługo sprawa się trochę rozwiąże, bo Lily będzie miała okazje poprzebywać trochę z Dorcas ;)
Oh, długo starałam się pozacierać granice tych moich "doskoków" do tego rozdziału. No niestety to, że jest podzielony już czuć, jednak stwierdziłam, że za długi rozdział jest po pierwsze dla mnie niewygodny do sprawdzania, a po drugie dla czytelników do czytania.
Święta trochę ominęłam, chyba utarł się już taki zwyczaj tych wielkich, cudownych świąt, a ja połknęłam je, może dlatego, że nawet bez nich rozdział był już przeogromnie długi.
Ja również pozdrawiam i dziękuję za komentarz!
Black Butterfly melduje się, by nadrobić komentowanie na jednym z jej najulubieńszych blogów!
OdpowiedzUsuńNa samym początku chciałam Ci napisać, że mam-kurde-rację. Twój styl pisania się poprawił, jest jeszcze lepszy niż wcześniej. I naprawdę, momentami przyłapuję się na tym, że myślę sobie `wow`.
Czytając tę notkę odczułam mnóstwo pozytywnych emocji. Musze się powstrzymywać, żeby się znów nie rozczulać, no ale przecież wiesz, że uwielbiam Twoich bohaterów, i relacje jakie ich łączą, i że Lily jest cudowna, i wspiera Remusa, podobnie jak i reszta. <3 No i obłędne prezenty pod choinkę :D Kotka zdobyła moje serce! (przypomniało mi się, jak byłam w wakacje u przyjaciółki w Gdańsku. Jej kot był zupełnie jak Rosie, nie raz się śmiałam, jak Weronika mi opowiadała, że kot brał w pysk jej sweter i uciekał z nim po schodach na dół :D) Tak więc kot przywołał miłe wspomnienia, za co Ci bardzo dziękuję! Oczywiście się uśmiałam z reakcji Blacka na kota... w ogóle często się śmiałam czytając ten wpis.
Uwielbiam Cię <3 I doskonale rozumiem to, że możesz nie mieć czasu, duży natłok obowiązków itp. Ale wiedz, że zawsze czytam, i będę czekać na nowe notki :* Buziaki!
[http://kochaj-albo-nienawidz.blogspot.com/]