Z
resztą miałyśmy spotkać się dopiero o dwudziestej drugiej, więc powinnyśmy mieć
wystarczająco dużo czasu na przygotowanie się. Oczywiście w praktyce, bo jak
się potem okazało nagle zostało nam dwadzieścia minut, a dziewczyny wciąż
biegały po pokoju w stanie wyglądam-jak-szczur-gdzie-jest-mój-drugi-but, co
skończyło się naszym spóźnieniem, aż pięciominutowym, ale jednak, jak to śmiał
później wypominać nam Black. Dopiero kiedy postraszyłam go Rosie odpuścił,
chociaż i tak puszczał w nasze strony mordercze spojrzenia.
Alicji
udało się odzyskać czarne getry, do których włożyła dżinsową sukienkę z
koronką, a na rękach miała więcej biżuterii niż Petunia przez całe swoje życie,
a trzeba wiedzieć, że moja siostra była wybitną miłośniczką biżuterii. Dorcas,
której najdłużej zeszło przy tapirowaniu włosów, w końcu dołączyła do nas w
koszulce z Merlinem, który nucił pod nosem „Hymn do Gronostaja”, do której
ubrała zielono-czarną spódnice i ciężkie, czarne buty na potężnym obcasie.
Chłopakom opadła szczęka, podobnie jak mi, na co dziewczyna jedynie wzruszyła
ramionami.
– Na co
dzień chyba by mnie oskórowali jakbym się tak ubrała, ale to nie powód do
takiego zdziwienia – mruknęła tylko, a potem ruszyła w stronę obrońcy
Gryffindoru, który czekał na nią przy kominku.
Mary
miała na sobie spodnie z wysokim stanem i białą, koronkową bluzkę. Kiedy zeszła
na dół ani razu nie spojrzała na Lupina, co ona sama uznawała za „nowy
początek”, natomiast sam chłopak zerkał na nią przeciętnie co trzy sekundy i na
tym się to kończyło. Kiedy ja miałam zdecydować co na siebie włożę miałam
najzwyklejszą w świecie pustkę w głowie, dlatego do pożyczonych, dziurawych
dżinsów od Mary włożyłam zwykły, czarny podkoszulek na szelkach i czerwoną
koszulę w kratę, którą z wielkim podekscytowaniem podarowała mi Dorcas.
Macdonald po raz pierwszy mogła wypróbować swój Przybornik Watsbunga, który w
co prawda prawdziwych męczarniach, ale jednak sprawił, że moje splątane strąki
stały się pięknymi, prostymi pasmami opadającymi na plecy. Najbardziej
zachwycona była Clarie, która przybiegła do mnie na ciemnych czółenkach i przez
ponad piętnaście minut trajkotała nad moich uchem o tym jak piękne są moje
włosy, kiedy nie są splątane i upięte w niedbałego koka. Dopiero Maryl, która
przypomniała jej o spotkaniu z Johnem, uwolniła mnie od tych (dla mnie) istnych
męczarni, a potem z uśmiechem pochwaliła mój strój. W ostatniej chwili
przypomniałam sobie o Rosie, którą zostawiłam w koszyku na moim łóżku i w
pośpiechu zaniosłam ją do Pokoju Wspólnego, który opuszczałam z niemałą obawą o
przetrwanie wszystkich znajdujących się w środku rzeczy i ludzi.
–
Spokojnie, przecież nie weźmiesz jej ze sobą – mruczała Mary, a ja wiedziałam,
że ma rację, ale i tak nie byłam do końca przekonana czy dobrze robimy.
Najdziwniejsze
było to, że nikt nie zwracał na nas uwagi. Wiedziałam, że wymykanie się
Huncwotów w noc sylwestrową nie powinno nikogo dziwić, a jednak z Wieży
Gryffindoru zniknęło większość szósto i siódmoklasistów. Miałam wrażenie, że
kiedy stanęłam już w Pokoju Wspólnym mogłam spokojnie powiedzieć kto idzie na
imprezę, a kto nie. Subtelna różnica miedzy tymi osobami polegała na tym, iż
ci, którzy się tam wybierali patrzyli na nas ze zrozumieniem, witali się, a
potem zerkali na nas z uśmiechem, podczas kiedy reszta zupełnie nie zwracała na
nas uwagi. Kiedy w końcu skierowaliśmy się do przejścia pod portretem poczułam
się jeszcze dziwniej. Lupin uderzał w nas różdżką, po kolei czyniąc nas
niewidzialnymi. Kiedy Emelina Vance pogratulowała mu świetnego zaklęcia
kameleona Mary jakby trochę pobladła, ale nie odezwała się ani słowem.
Kilka
minut później, trzymając się za ręce w pięcioosobowych grupach, do których nas
przydzielono rozstawiliśmy się wzdłuż korytarza. Wpatrywałam się w pustą
przestrzeń i słyszałam dziesiątki szeptów, a po głowie chodziła mi myśl, że
zaraz któryś z nauczycieli nas przyłapie, albo zostaniemy wydani przez portrety
– nic takiego się nie stało. Postacie w ciemnych ramach wpatrywały się tępo w
przestrzeń i w końcu, kiedy po dłuższej chwili żadne z nich się nie poruszyło,
doszło do mnie, że pewnie w tym też Huncwoci maczali palce. Nagle zaczęłam
rozumieć ich powtarzanie, że to nie jest zabawa, i że będą musieli włożyć w to
mnóstwo pracy.
Jedynymi
osobami, które nie zostały zaczarowane byli sami Huncwoci. Pochylali się nad
starym pergaminem i szeptem dyskutowali o czymś, co chwila pokazując na coś
palcami. W końcu, kiedy z Wieży wyszedł Frank oznajmiając, że to już wszyscy,
Huncwoci zasalutowali sobie, a potem rozbiegli się w różnych kierunkach, jak
się potem okazało zabierając ze sobą każdą grupę. Do tej, w której znajdowałam
się ja podszedł Syriusz i z zawadiackim uśmiechem puścił oczko.
– Co
tam, Lily, już sikasz ze strachu?
– Skąd
wiesz, że to ja? – mruknęłam zła, a chłopak zaśmiał się cicho.
– Po
prostu wiem. Okej, Clarie, złap mnie za rękę i idziemy.
Ręka,
która należała prawdopodobnie do Maryl pociągnęła mnie w prawo, a ja zacisnęłam
swoje palce mocniej na niewidzialnym ramieniu Mary i natychmiast ruszyłam.
Szliśmy w całkiem przeciwną stronę, schodami w dół, korytarzem w prawo, jakimś
dziwnym, okurzonym przejściem w górę i znów schodami w dół. Wkrótce całkiem
straciłam rachubę i przestałam liczyć zakręty, dając się ciągnąć i prowadzić po
ciemnych korytarzach. Miałam wrażenie, że trwa to godziny, aż w końcu
wynurzyliśmy się w okręgu światła padającego z pochodni w skrzydle prowadzącym
do Wieży Ravenclawu.
Na
miejscu czekał już na nas James, który nonszalancko oparty o kamień wpatrywał
się w nas z uśmiechem.
–
Myślałem, że już nie dojdziecie – mruknął, po kolei ściągając z nas zaklęcie.
– Moja
wina, że wysłałeś nas najdłuższą drogą – warknął Syriusz, patrząc po nas. –
Dobra, skoro wszyscy są to co, wchodzimy?
– Okej.
Lily, możesz? – mruknął James, wskazując na schody znajdujące się za nimi.
– Po co
ja? – mruknęłam, podchodząc do chłopaków, którzy uśmiechnęli się szeroko.
– W
każdej grupie była przynajmniej jedna osoba, która byłaby w stanie poradzić
sobie z przejściem.
–
Przejściem? – spytałam, patrząc na nich nieufnie, na co James zaśmiał się cicho.
– Zaraz
zobaczysz. Chodźcie.
Ruszyliśmy
schodkami w górę, w ciszy modląc się o to, by nasze kroki tylko wydawały się
tak głośne. Kiedy w końcu Huncwoci stanęli zmarszczyłam brwi, przyglądając się
drewnianym drzwiom bez żadnej klamki, albo chociażby dziurki od klucza. Jedynym
zdobieniem była brązowa kołatka w kształcie orła. James uśmiechnął się szeroko
na widok mojej miny, a następnie uniósł rękę i zastukał nią, a dźwięk boleśnie
wbił się w nocną ciszę. Orzeł otworzył dziób i w chwili, w której myślałam, że
wrzaśnie, wydobył się z niego delikatny, melodyjny głos.
– W
fabryce świec na sześć świeczek powstaje wystarczająca ilość odpadów potrzebna
do stworzenia kolejnej świecy. W pewnym momencie wytwórca posiadał odpady
pochodzące z sześciuset świec. Ile świec mógł z nich stworzyć?
W
korytarzu zaległa cisza. Gryfoni spoglądali na siebie zdziwieni, a Huncwoci
wymienili rozbawione spojrzenia.
– I co,
to tyle? Ot, całą zagadka? – sapnął Black, a kołatka zerknęła na niego chłodno.
–
Wcześniej paplała o jakichś mandragorach, stary, ty się lepiej ciesz –
zachichotał Potter.
– O co
chodzi? – mruknęła Maryl, wychylając się zza chłopaków. – Jakiś problem?
– Nie,
nie ma żadnego problemu. No dobra, to będzie równiutkie st…
– Stój!
– zawołałam, a Huncwoci spojrzeli na mnie zdzwieni.
– No
co, daj chociaż raz komuś zabłysnąć – jęknął Syriusz i już otwierał usta, żeby
odpowiedzieć, kiedy ponownie mu przerwałam.
– To
błędna odpowiedź.
– Chyba
umiem liczyć – warknął Black, mierząc mnie wściekłym spojrzeniem.
– Nie o
liczenie tu chodzi – mruknęłam, a potem spojrzałam na kołatkę. – Sto
dziewiętnaście świec mieszących się w przyjętych normach.
–
Zgadza się – odpowiedziała kołatka, a drzwi otwarły się.
– Co? –
mruknął Syriusz, a Mary uśmiechnęła się, kiedy go minęła.
– Ze
stu wytworzonych świec powstają odpady, z których możesz wytworzyć kolejnych
szesnaście, plus cztery odpady. Z w sumie dwudziestu wytworzysz trzy świece i
dwa odpady, co w sumie daje pieć odpadów. Po dodaniu wychodzi sto
dziewiętnaście świec i pięć odpadów, z których też można by było zrobić świecę,
ale o innych wymiarach, więc nie mieściła by się w przyjętej normie –
powiedziałam, a potem z szerokim uśmiechem minęłam Huncwotów i zniknęłam w
przejściu.
Wąski
korytarz osłonięty był niebieskimi zasłonami. Teraz, kiedy już znalazłam się w
środku zastanawiałam się, jak mogliśmy nie słyszeć muzyki dochodzącej z środka,
nawet pomimo potężnych zaklęć wyciszających, które prawdopodobnie zostały rzucone
na całą wieżę. Powietrze pulsowało przed moimi oczami, jednak im dalej szłam,
tym bardziej oczywiste stawało się, że to nie była wina samej muzyki, a czegoś,
co w powietrzu się znajdowało.
Szłam
do przodu, uchylając się przed miękkimi kotarami, lekkimi jak pióra, które
ocierały się o moje ramiona i szukałam wzrokiem źródła tego dziwnego,
przenikliwego światła. Kiedy w końcu wyszłam zza zakrętu przez moment zaparło
mi dech w piersi.
Komnata
w której się znajdowałam z pewnością musiała być jedną z największych w całym
Hogwarcie. Nawet pomimo tłumu, oparów białego dymu i wszechobecnych kotar,
mogłam dostrzec wysokie, strzeliste okna zakończone ostrym łukiem, smukłe
kolumny oddzielające ściany obwieszone niebiesko–brązowymi, jedwabnymi
tkaninami. Na bladym sklepieniu w kształcie kopuły pobłyskiwały gwiazdy,
odbijające się na miękkim dywanie. Choć Wieża w żadnym wypadku nie przypominała
tej Gryffindoru, choć wszędzie dostrzec mogłam wysokie półki na książki i
biblioteczki, nie można było powiedzieć, że nie było tam przytulnie. Gdzieś
pomiędzy tańczącym tłumem dostrzec mogłam białe, wygodne fotele i małe
stoliczki, a na ścianach wielkie obrazy i pochodnie, od których biło dziwne,
niebieskie światło. Wyglądem najbardziej przypominały mi małe fontanny, jednak
dopiero po chwili zrozumiałam co takiego się w nich nie zgadzało – przejrzyste
światło, niczym eliksir kapało na sufit, łącząc się w potężne, pulsujące
łańcuchy, które poplątane ze sobą rozchodziły się w kierunkach kolumn, a
następnie oplatając je niczym winorośle spływały na dół, zbiegając się do
głównego punktu pokoju – posągu Roweny Ravenclaw.
Zafascynowana
ruszyłam w jej kierunku, przyglądając się jej białej twarzy i onieśmielającym
oczom. Niebieski płyn zbierał się u jej stóp, a potem płynął i skapywał na
sklepienie, tworząc wielką, pulsującą fontannę światła.
–
Piękna, prawda? – przerażona odwróciłam się i spojrzałam w czekoladowe oczy
Nathiasa. Chłopak miał na sobie ciemnoniebieską koszulę i czarne spodnie. Włosy
zawadiacko rozczochrał, pozwalając by same ułożyły się w naturalny dla siebie
sposób, co sprawiło, że wyglądał jeszcze przystojniej. Na jego ostro
zarysowanych kościach policzkowych zauważyłam kilka piegów, ale nie byłam
pewna, czy nie były one efektem światła bijącego od posągu. – To jedyny posąg
kogoś z wielkiej czwórki w całym zamku. Gdzie zgubiłaś znajomych?
– N–nie
wiem, dopiero przyszliśmy – mruknęłam, czując, jak rumienię się pod naporem
jego wzroku. Odwróciłam się i przeczesałam wzrokiem cały pokój, szukając
charakterystycznej, rozczochranej czupryny Pottera.
–
Chodź, myślę, że wiem gdzie są – powiedział chłopak i nie czekając na moją
reakcję złapał mnie za rękę, a następnie pociągnął na prawo od drzwi. Po chwili
znaleźliśmy się przy wielkiej sofie, wokół której zgromadzili się roześmiani
Gryfoni.
–
Myślę, że to wasza zguba – zaśmiał się Nathias, a Syriusz zachichotał, widząc
minę Jamesa, kiedy ten spostrzegł, że Krukon trzyma mnie za rękę.
–
Dzięki za znalezienie jej – mruknął, na co uradowany Black dał mu kuksańca w
bok, a potem przywitał się z McRonnerem.
– Nie
podoba ci się – mruknęła Dorcas próbując naśladować mój głos, na co wystawiłam
jej język.
– Jak Wam się podoba? – spytał
Krukon, a dziewczyny uśmiechnęły się szeroko.
– Jak to możliwe, że impreza, na
którą z pewnością nie mógł być zaproszony cały dom odbywa się w Pokoju Wspólnym
tego domu?
– Ravenclaw nie jest przykładem
rozrywkowego domu, jeśli o to chodzi.
– Nawet jeśli, nikogo nie ciekawi
impreza, która odbywa się na dole? Wszyscy grzecznie siedzą w swoich dormitoriach?
– A to – mruknął James – jest już
naszą słodką tajemnicą. Gdzie reszta?
– Są przy portrecie Artemidy –
mruknął Nathias, a Huncwoci ruszyli we wskazanym kierunku. Po chwili wahania
razem z Mary usiadłyśmy na jednej z sof, przyglądając się kropelkom światła,
które co jakiś czas opadały ze sklepienia. Nie było odkryciem, że jako chyba
jedynie naprawdę nie umiałyśmy się bawić, nigdy przecież nie miałyśmy wiele
powodów do imprezowania. Kiedy Gryfoni wtopili się w tłum spojrzałyśmy na
siebie i przełknęły ślinę.
– Pierwszy raz, prawda? –
Dziewczyna, która wypowiedziała te słowa była jedną z najpiękniejszych
dziewczyn jakie widziałam. Jedną z najpiękniejszych, najmądrzejszych i
najbardziej niepowtarzalnych, jak miało się w przyszłości okazać, ale wtedy
była po prostu Krukonką na siódmym roku, na którą czasem smutno spoglądałam na
przerwach i marzyłam o jej figurze, ciepłych, złotych włosach i wielkich, niebieskich
oczach. – Grace Butler.
– To jest Mary Macdonald, a ja…
– Lily Evans. Przepraszam –
zaśmiała się blondynka – ale już tyle o tobie słyszałam. Głównie od Jamesa, ale
tego już się pewnie domyśliłaś – mruknęła, uśmiechając się ciepło, a w moich
uszach dźwięczała lekkość z jaką wypowiedziała imię chłopaka. – A więc to wasza
pierwsza taka impreza?
– Tak – powiedziała Mary,
szturchając mnie delikatnie, tym samym otrząsając z letargu.
– Mhm – mruknęła dziewczyna. – W
takim razie potrzebujecie kogoś kto was oprowadzi. Mają tu wiele dziwacznych
zwyczajów, więc lepiej nie zostawajcie same – zachichotała, a następnie,
pomachała dziewczynom po drugiej stronie pokoju. – Hm, to jak, idziecie ze mną?
– Jasne – mruknęła Mary, która
pociągnęła mnie z sofy i ruszyła za Grace Butler, której wielki tyłek kołysał
się przed moimi oczami przez całą drogę do długiego stołu z jedzeniem, przy
którym stały koleżanki Krukonki. Mary spojrzała na mnie karcąco kiedy
westchnęłam z konsternacją, gdy i tak za krótka bluzka blondynki podwinęła się
jeszcze bardziej podczas jej powitania z koleżankami z roku.
– Mary, Lily, to są Maxse Pryor i
Elsie Waley. Elsie, Maxse, to Lily Evans i Mary Macdonald. – Maxse była wysoką,
muskularną, czarnoskórą brunetką o włosach skręconych w malutkie rureczki.
Dziewczyna uśmiechnęła się do nas przyjaźnie i potrząsnęła naszymi rękami w
iście amerykańskim stylu, między czasie przeżuwając miętową gumę.
– Wybaczcie jej, taki nawyk –
zaśmiała się Waley, która z kolei była całkowitym przeciwieństwem koleżanki.
Jej bladą jak papier skórę pokrywały miliony piegów, nawet w tak dziwnych miejscach
jak ramiona, czy obojczyki. Była posiadaczką pięknych, opalizujących na
brązowo, blond włosów, które spływały prostymi pasmami na nagie plecy, a
srebrna tkanina mająca przypominać bluzkę, spięta dwoma cienkimi sznureczkami
krzyżującymi się z tyłu kontrastowała z czarnymi jak węgiel ustami dziewczyny.
Kiedy zauważyła jak przyglądam się jej szmince zaśmiała się perliście,
odrzucając włosy do tyłu, a piegi na jej twarzy zabłysły w świetle padającym z
posągu, przypominając brokat.
– Naprawdę ładna – mruknęłam, a
dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
– Więc naprawdę ci się podoba?
– Nie – zaśmiałam się, a dziewczyna
zrobiła to samo.
– Tak myślałam. Piłyście już coś?
– Och, my, yhm, my nie pijemy –
mruknęła zmieszana Mary, na co Krukonki spojrzały po sobie.
– Nie chodzi wcale o alkohol. Tutaj
obowiązuje coś całkiem innego – mruknęła Maxse, a jej akcent przebił się przez
głośną muzykę i dotarł do naszych uszu niczym stare nagranie na długo
nieużywanej taśmie.
– Co to jest? – spytałam, widząc
dziesiątki kieliszków wypełnionych pobłyskującym płynem.
– Specjalność szefa kuchni.
– Taki mały zamiennik Ognistej i
Piwa Kremowego.
– W tym roku to Krukoni zajęli się
cateringiem, więc nie spotkacie tu tego co ostatnio – zaśmiała się Elsie,
sięgając po tacę.
– Rok temu był zwykły alkohol –
szepnęła do nas Grace, puszczając oczko.
– W tym roku – kontynuowała Waley –
mamy to.
Razem z Mary spojrzałyśmy na
przejrzysty płyn, który przypominał trochę benzynę. Falował delikatnie w
wąskich kieliszkach, czasem wydawał się być wręcz przeźroczysty, a czasem
mienił się każdym kolorem tęczy. Gęsty i oleisty eliksir przelewał się przy
krawędziach i powracał na miejsce, kiedy blondynka podstawiła nam tacę pod nos.
– Proszę.
– Co to jest? – spytała płochliwie
Mary, która przyglądała się temu nieufnie.
– Spokojnie, przecież was nie
otrujemy. To tylko eliksir, po którym będziecie się lepiej bawić.
– I będziecie trochę bardziej
wesołe – zaśmiała się Maxse, która właśnie włożyła sobie do ust coś, co
przypominało pięciocentymetrowego ślimaka. – Śmiało, chcecie się bawić, czy
będziecie marudzić całą noc?
Zanim zdążyłam cokolwiek
powiedzieć, Mary sięgnęła po kieliszek i opróżniła go jednym haustem.
Wpatrywałam się w nią oniemiała, a potem powoli przeniosłam swój wzrok na
srebrną tacę i gęsty, na wpół przeźroczysty płyn. Drżącą ręką ujęłam wąski
kieliszek i przymykając oczy wlałam jego zawartość do ust.
Na początku nie stało się nic.
Eliksir zapachem jeszcze bardziej przypominał benzynę, więc do ostatniej
sekundy miałam ochotę po prostu go odstawić. Smakował jak zimne owoce, które
babcia wyciągała z zamrażalnika, zmrożone maliny, które wręcz paliły ciepły
język. Tym razem jednak po chwili poczułam rozchodzące się po buzi ciepło i
paraliżujący posmak wódki, którą spróbowałam jeszcze jako dziecko, kiedy przez
przypadek pomyliłam szklanki podczas rodzinnego przyjęcia. Chwilę później pod
moimi powiekami eksplodowały miliony barw, a ja bardziej z zaskoczenia niż
ochoty połknęłam całą zawartość jamy ustnej.
Eliksir pozostawiał za sobą palący
ślad w całym przełyku i jeszcze dalej. Miałam wrażenie, że płonę od środka, a
potem, począwszy od żołądka, rozchodzi się we mnie lód, mrożąc po kolei każdą,
nawet najmniejszą cząstkę mojego ciała. Wraz z wszechogarniającym zimnem moje
mięśnie sztywniały i wiotczały, a wzdłuż mojego kręgosłupa fala za falą
rozchodziły się drgawki, pozostawiając po sobie delikatne mrowienie. Kiedy
otworzyłam oczy zobaczyłam setki wirujących gwiazd na sklepieniu komnaty, które
w kosmicznym tempie spadały na moje ciało i rozbłyskiwały się tuż nade mną. Po
raz pierwszy nie czułam nic i o niczym nie myślałam – po prostu patrzyłam na
dziesiątki ludzi i nagle miało to sens. Muzyka, która buzowała w moich uszach i
krew, która szumiała gdzieś pod kołnierzem mojej koszuli. Kątem oka widziałam,
jak Krukonki stukają się kieliszkami i wypijają eliksir, a potem Grace złapała
mnie za rękę i pociągnęła w tłum.
Czułam na sobie setki dłoni, które
popychały mnie w sam środek wiru. Widziałam tysiące ciał, które pulsowały zaraz
obok mnie, ocierając się o moje własne. Przymknęłam oczy, czując jak czyjeś
zimne dłonie dotykają mojej szyi. Powietrze pulsowało oddechami dziesiątek
ludzi, w uszach dzwoniło mi od głośnej muzyki i dopiero wypitego eliksiru, a
moje nogi po raz pierwszy robiły to, co chciały. W pewnym momencie znikąd
pojawiła się Elsie, która objęła mnie ochoczo w pasie i zaczęła zdejmować moją
koszulę.
– Tak będzie ci ładniej – zawołała,
kiedy spojrzałam na nią zdziwiona.
Pierwszy raz w życiu czułam się po
prostu wolna. Mary zniknęła, ale nie przeszkadzało mi to, czułam się dobrze tu
i teraz. Czarne usta Elsie dotknęły mojej szyi, pozostawiając po sobie mokre
ślady, podczas kiedy Grace puściła mi oczko, pozwalając, by jakiś Puchon
zatopił swoje usta w jej. Elsie zachichotała do mojego ucha kiedy zobaczyła moją
minę, a potem z okrzykiem „przecież cię nie zjem” pocałowała mnie w policzek i
zniknęła w tłumie. Nie wiedziałam ile czasu mogło minąć, ale nagle zrobiło mi
się duszno i zapragnęłam się stamtąd wydostać. Chwilę później ktoś złapał mnie
w pasie i pociągnął do tyłu.
– Chodź – usłyszałam przy swoim
uchu, a potem nie mając wyboru poddałam się uściskowi. Dopiero kiedy tłum
przerzedził się na tyle, żebym mogła swobodnie się obrócić, dostrzegłam twarz
Nathiasa. Chłopak pociągnął mnie w bok i zatrzymał przy wschodniej ścianie,
pozwalając mi się o nią oprzeć.
– Widzę, że poznałaś już Elsie –
mruknął, dotykając palcami mojej szyi, a w miejscach, które musnął natychmiast
pojawiła się gęsia skórka.
– Tak – wydyszałam, biorąc głęboki
oddech, a chłopak uśmiechnął się, ścierając resztki czarnej szminki.
– Waley jest specyficzną osobą –
zaśmiał się brunet. – Zgaduję, że cię czymś poczęstowały?
– Taki przeźroczysty eliksir…
– Nigdy nie ufaj Krukonom – westchnął
chłopak, w tym samym czasie kręcąc zawzięcie głową.
– Co to było?
– Jeden z mocniejszych trunków, to
mogę ci powiedzieć na pewno – mruknął, szukając czegoś na stole. – Proszę.
– Miałam nie ufać Krukonom –
mruknęłam, wpatrując się w szklankę z przeźroczystą cieczą, którą trzymał.
– To tylko woda – zapewnił mnie z
uśmiechem, a potem puścił mi oczko. – Ale tak trzymaj.
Płyn rzeczywiście ukazał się wodą,
która smakowała tak, jakbym jeszcze nigdy nie piła nic lepszego. Nathias
zaśmiał się widząc moją minę, a potem pokręcił głową.
– Chodź, znajdziemy twoich
znajomych, zbliża się północ.
– Zgubiłam gdzieś Mary – mruknęłam,
przypominając sobie jak przez mgłę moment, w którym szatynka zniknęła w tłumie.
– Connor się nią zajął. Connor
Double – dodał, widząc moją minę. – Poznałaś go u Ślimaka.
– Nie jestem najlepsza jeśli chodzi
o zapamiętywanie nazwisk – mruknęłam, a Krukon zaśmiał się.
– Spoko. Daj mi rękę, będzie ci
łatwiej iść.
Kiedy chłopak ujął moją dłoń, po
moim ciele znowu rozeszło się to przyjemne uczucie podekscytowania. Szliśmy
bokiem, starając się nie zagłębiać w tłum, aż znikąd pojawiła się Clarie, która
stojąc na stoliku śpiewała lecący właśnie kawałek Mrocznych Bogdynek,
zatytułowany „Zjem Twoje Serce”.
– Lepiej cię puszczę, bo jeszcze
twój chłopak się wkurzy – zawołał mi do ucha Krukon, a ja skrzywiłam się
delikatnie.
– On nie jest moim chłopakiem –
mruknęłam, na co ten uśmiechnął się.
– Ale wciąż nie chciałbym oberwać –
zaśmiał się, a potem sięgnął po dwie lampki pełne różowego płynu. Natychmiast podniosłam
brwi, a chłopak widząc moją minę ponownie zachichotał. – Nie bój się, to tylko
szampan. I to jeden z lepszych, potem będą rozdawać niebieskie, ale tych nie
dotykaj, jestem pewien, że majstrowali przy nich Huncwoci.
– Okej – zaśmiałam się, przyjmując
smukłą lampkę i ruszyłam w stronę znajomych.
– Gdzieś ty była?! – krzyknęła
Mary, widząc jak siadam obok niej.
– Ja? To ty gdzieś zniknęłaś, raz
tańczyłaś z jakimś Puchonem, a potem… O Merlinie, ty się rumienisz!
– Nieprawda – mruknęła brunetka,
próbując ukryć się za woalem włosów.
– Prawda! Całowałaś się! –
krzyknęłam z radością, na co przyjaciółka spłonęła rumieńcem.
– A ty i Nathias?
– Co ja i Nathias.
– Byłaś z nim – mruknęła szatynka.
– Tylko przez chwilę –
odpowiedziałam, szukając wzrokiem współlokatorek.
– Iiii?
– Iiii do niczego nie doszło –
mruknęłam, wywracając oczami.
– Cześć! Jezu jak gorąco – zawołała
Dorcas, która zwaliła się z całą swoją mocą na fotel obok. – Okej, uważajcie:
Doe Hughbork.
– Co Doe Hughbork? – spytała
skonsternowana Mary, na co czarnowłosa jęknęła i popatrzyła na nią z
niedowierzaniem.
– Zgadnijcie ktoooo właśnie się
umówiiił z Doeee – zaświergotała, przeciągając śmiesznie różne wyrazy.
– Czy to ten od ponczu? – spytała
Alicja, która oparła się o jej fotel.
– Jakiego ponczu? – mruknęłam,
patrząc na nie zdziwiona, na co Dorcas ponownie jęknęła.
– Wylał na mnie poncz u Ślimaka,
już pamiętasz?
– Aaaa – mruknęłam, wciąż nie
pamiętając o kogo chodzi. – I co z nim?
– Umówił się ze mną! Dokładniej
powiedział tak: uważam cię za całkiem ciekawą osóbkę, więc może wyskoczymy
gdzieś w przyszłym tygodniu?
– Nie gadaj! – pisnęła Alicja, a ja
i Mary wymieniłyśmy spojrzenia, ledwo powstrzymując się od parsknięcia śmiechem.
– A wy co?
– Co my?
– No właśnie, co – powiedziała
rzeczowym tonem Meadowes, patrząc na mnie ciekawsko swoim prześwietlającym
wzrokiem.
– Mary kogoś wyrwała – mruknęłam, a
Macdonald spojrzała na mnie z mordem w oczach.
– No nie gadaj, kogo?
– Jak się nazywa?
– Znamy go?
– Lily zniknęła z Nathiasem! –
zawołała szatynka, po czym spojrzała na mnie przepraszająco, a ja jęknęłam.
– Z TYM Nathiasem?!
– Nie gadaj!
– A jednak! Mówiłaaaaaam! –
krzyknęła Dorcas, a ja ukryłam twarz w dłoniach. – I jak, dobrze całuje?
– DORCAS!
– Dobrze się bawicie? – Spojrzałam
na Remusa, który przystanął obok nas. Uśmiechał się ciepło, delikatnie kołysząc
szklanką z ciemnobrązowym płynem. Wzrok miał trochę nieobecny, a włosy
delikatnie poczochrane, ale to wcale nie odebrało mu uroku, wręcz przeciwnie. To
samo mogłam powiedzieć o jego poluzowanym krawacie, który zawadiacko przewiesił
sobie przez lewe ramię. Mary drgnęła lekko obok mnie, kiedy zlustrował ją od
stóp do głów, jednak żadne z nich nie wypowiedziało ani słowa.
– Jest świetnie – mruknęła Meadowes,
wyczuwając, że coś jest nie tak, a potem zerknęła na mnie szukając wyjaśnień.
– Taaa – dodałam, kręcąc delikatnie
głową i uśmiechając się przesadnie. – Jak z odliczaniem?
– Chłopaki już nad tym pracują. A
ty, jak ty się bawisz, Mary? – kontynuował, zataczając szklanką coraz większe
koła.
– Wspaniale – odpowiedziała
dziewczyna, patrząc wyzywająco prosto w jego oczy. – Dawno nie bawiłam się tak
dobrze.
– To dobrze – mruknął chłopak,
łykając zawartość szklanki na raz. Kątem oka widziałam, jak dłonie Mary
zaciskają się na krawędziach sofy, więc położyłam swoją na jej kolanie,
próbując dać jej do zrozumienia, żeby wyluzowała. – A jak u tego, jak mu było…
– Joe.
– Joe – powtórzył chłopak,
wpatrując się odważnie w Gryfonkę. – Co u niego? Czy on też dobrze się bawi?
– Bawił się wyśmienicie, do chwili,
w której go uderzyłeś – wysyczała, a ja jęknęłam w duchu.
– Och, zobaczcie, James chyba
potrzebuje pomocy – krzyknęłam i pociągnęłam Mary w tłum, modląc się, by Remus
za nami nie ruszył. – Co do Merlina się właśnie wydarzyło? – warknęłam do
Macdonald, która spojrzała wściekła w bok.
– Ten Puchon, Joe Montaigne. Lupin
przyglądał się nam kiedy tańczyliśmy, a kiedy on… no pocałował mnie… Po prostu
go uderzył! Wredny, niestabilny emocjonalnie, arogancki ghul…
– Mary, przestań – mruknęłam,
kręcąc głową. – On jest tylko...
– Zazdrosny? Bo sam nie potrafi nic
zrobić? I co, teraz będzie wyżywał się na innych?
– Jest pijany. Nie widziałaś...
– To go nie usprawiedliwia.
Nienawidzę go.
– Nie mów tak – szepnęłam. –
Przecież obie dobrze wiemy, że jest inaczej.
– Nie jest – warknęła dziewczyna,
jednym duszkiem wypijając szmaragdowy płyn z jej kieliszka, po czym ruszyła w
tłum.
– A ty dokąd? – zawołałam, jednak
szatynka zakołysała jedynie głową i zniknęła. – Super.
Próbowałam wrócić do znajomych,
jednak kiedy odnalazłam sofę, na której siedzieliśmy, nikogo już tam nie było.
Zła obróciłam się wokół własnej osi szukając wzrokiem jakiejkolwiek znajomej
twarzy. Po dłuższej chwili w tłumie mignęła mi złota czupryna Lupina, za którą
natychmiast ruszyłam.
Znalazłam go dopiero po kilku
minutach, siedzącego we wschodniej wnęce. Wpatrywał się mętnie w tłum,
obracając w dłoniach pustą szklankę. Z westchnieniem podeszłam do niego i
przysiadłam na białej pufie.
– Remusie... – mruknęłam, a chłopak
pokiwał głową.
– Nie musisz nic mówić –
wychrypiał, a następnie zerknął na mnie i uśmiechnął się krzywo. – Schrzaniłem.
– Nie prawda...
– Prawda – przerwał mi, siadając
obok mnie. – Zawsze to robię. Nigdy nie potrafię walczyć o swoje i zawsze
kończy się to tak samo.
– Oh, Remusie – mruknęłam,
opierając się o jego ramie, na co chłopak westchnął cicho i odłożył szklankę na
szklany stolik.
– Wiesz, Lily, zasługujesz na kogoś
lepszego. Ode mnie. Zasługujesz na kogoś kto będzie się o ciebie troszczył.
Mary też.
– Jesteś najbardziej troskliwym
chłopakiem jakiego znam – mruknęłam cicho.
– Nie wystarczająco.
Między nami zapadła cisza. Tłum
jakby trochę się przerzedził, wszyscy powoli szukali wolnych miejsc. Zbliżała
się północ, a wraz z każdą sekundą, która przybliżała mnie do powrotu do reszty
znajomych czułam dziwną, emocjonującą ekscytację. Kiedy zostało już tylko kilka
minut otworzyłam usta, żeby zaproponować Lupinowi powrót, jednak w tym samym
momencie chłopak przemówił.
– Wiesz, już nawet nie umiem z tym
walczyć. Kiedyś jeszcze próbowałem naprawiać swoje błędy, a teraz jedynie
przypatruję się im skutkom. W przeciwieństwie do chłopaków. Oni zawsze walczą.
Czasami czuję się, jakby wszystko się zmieniło. Pamiętasz ten głupi kawał,
pułapkę w którą wpadłaś razem z Dorcas? Wszystko się zmieniło. Każdy z nas
przeobraził się w inną osobę. Ty zbliżyłaś się do reszty, Mary ośmieliła się na
nowe znajomości. Dorcas nabrała pewności siebie. Każdy z nas dojrzał. Chłopaki
pewnie nigdy ci się do tego nie przyznają, ale ten kawał był niewypałem.
Tydzień go przygotowywaliśmy i nic, totalna klapa. Ten dym, to miał być gaz
rozśmieszający. Kukły miały biegać za wami po całym korytarzu i was łaskotać, a
to wszystko nie wypaliło przeze mnie. Jedno głupie zaklęcie, jedna sylaba, źle
wymówiona i... – przerwał, stykając ze sobą palce. – Puff. Wszystko się
posypało...
– Nie mów tak – mruknęłam kręcąc
głową.
– Ale to prawda. To sama prawda,
Lily. Przeze mnie wszyscy się pokłócili, to ja nawaliłem. A oni nigdy się do
tego nie przyznali. Śmiali się głośno i wyraźnie, bo nie chcieli dopuścić do
tego, żeby wina spadła na mnie. Woleli przyjąć to na siebie, zarobili po
szlabanie i siedzieli cicho. A ja już tak dłużej nie umiem.
– Remusie – szepnęłam, łapiąc
przyjaciela za rękę. – Cokolwiek sobie ubzdurałeś w tej swojej małej główce
masz natychmiast przestać. Twoi przyjaciele cię kochają, martwią się o ciebie.
Musisz wziąć się w garść i to już. A teraz chodź, znajdziemy resztę. Za chwilę
północ!
Kiedy przepychaliśmy się przez tłum
w moim żołądku coś dziwnie bulgotało. Mały potwór, który drzemał w mojej piersi
wpatrywał się we mnie z zainteresowaniem i wymachiwał ochoczo ogonem. Tak
jakby to coś zmieniało tłumaczyłam sobie. To tylko jeden z
momentów, w których mieli okazać się nieodpowiedzialni. Co z tego, że było
całkiem inaczej – jest jeszcze milion innych, które tego dowodzą. Prawda?
Ale wcale nie byłam już tego taka pewna.
Jeszcze nigdy nie ulżyło mi tak na
widok Gryfonów. Remus ruszył w kierunku przyjaciół, a ja oparłam się o sofę,
tuż obok zamyślonej Mary.
– Przepraszam – mruknęła, a
następnie spojrzała na mnie smutno. – Nie powinnam była na ciebie naskakiwać.
– Okej – odpowiedziałam i położyłam
głowę na jej ramieniu.
– Okej – powtórzyła z westchnieniem.
W powietrzu dało się wyczuć
napięcie. Muzyka jakby trochę przycichła, a gwar wzrósł. Po chwili obok mnie
przysiadł uśmiechnięty James wpatrzony w Syriusza, który wymachiwał różdżką
krzycząc na jakichś zdziwionych Krukonów.
– Problemy z odliczaniem? –
spytałam, na co chłopak spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
– Skądże, Łapcio robi sobie jaja.
Wszystko jest już gotowe od daaaawna – zaśmiał się.
– Więc co przyszykowaliście?
– Dowiesz się za... trzy minuty –
mruknął spoglądając na zegarek.
– Okej – powiedziałam ledwo
powstrzymując się od śmiechu.
– Okej – zawtórował mi chłopak, a
potem spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się radośnie. Poczułam, że robi się
niebezpiecznie dziwnie, więc odwróciłam głowę i udałam, że rozglądam się po
tłumie. – Chodźcie, znajdziemy sobie najlepsze miejsca – mruknął po chwili, a
potem złapał nas za ręce i pociągnął w drugą stronę. Zanim się obejrzałam
otaczali mnie roześmiani Gryfoni, a James puszczając mi oczko ruszył w stronę
Huncwotów.
Staliśmy na podwyższeniu na środku
pomieszczenia. Przede mną połyskiwał posąg Roweny Ravenclaw, otaczany przez
pulsujące światło. Stałam przestępując z nogi na nogę i wpatrywałam się w jej
idealną twarz, a ludzie naokoło mnie przepychali się w poszukiwaniu znajomych.
Po chwili rozglądnęłam się i uświadomiłam sobie, że muzyka przycichła, a
wszyscy pokazują sobie coś palcami. Mary również szturchnęła mnie w ramię, a ja
podążyłam za jej spojrzeniem natychmiast rozumiejąc czym zachwycali się
Hogwartczycy.
Sklepienie upstrzone gwiazdami
zdawało się poruszać pod wpływem pulsujących łańcuchów światła, które zbiegały
się w wielkie cyfry.
– Czy moglibyśmy prosić was o
uwagę? – Spojrzenia wszystkich skierowały się w stronę wejścia do wieży. Na
wysokim podwyższeniu stali Huncwoci w otoczeniu kilku roześmianych chłopaków.
Syriusz trzymał przy swoim gardle różdżkę, a jego głos roznosił się po całej
wieży. – Nadszedł czas na główny punkt dzisiejszego spotkania. Tylko
kilkadziesiąt sekund dzieli nas od północy, a co za tym idzie, nowego roku! –
mówiąc to wskazał na sklepienie, na którym liczby powoli odliczały ostatnią
minutę, a tłum zawiwatował głośno.
– Ten rok był zaszczytem! Dzięki
wam udało nam się wyjść z nie lada opresji, a wasza pomoc okazała się niezbędna
w wielu kawałach! Musimy trzymać się razem, zwłaszcza w tak trudnych czasach –
zawołał James, który stanął tuż obok przyjaciela.
– Rogacz ma rację. Często było
ciężko, ale wspólnymi siłami udało nam się z tego wybrnąć i wierzę, że dalej
tak będzie!
– Ta impreza jest podsumowaniem
naszej ciężkiej pracy. Ja, Syriusz, Remus i Peter przez cały rok staraliśmy się
poprawić wam nastroje i sprawić, aby te zimne mury stały się chociaż trochę
przyjemne, a zadania domowe nie tak straszne! Dziękujemy szczególnie
organizatorom dzisiejszego wieczoru, bez których nie udałoby nam się urządzić
tak wspaniałego spotkania! – zawołał James, przyciągając do siebie Nathiasa, na
co tłum ponownie zawiwatował, a Krukon zaśmiał się głośno.
– Kochani, już czas! – Wszyscy
spojrzeli w górę, kiedy cały pokój zabarwiło światło iskrzące się ze
sklepienia. – Niech każdy złapie swoje kieliszki, czas na odliczanie!
Między uczniami pojawiły się
dziesiątki tac z wysokimi, smukłymi kieliszkami pełnymi musującego napoju.
Pożałowałam, że zostawiłam gdzieś różowy szampan, który podarował mi McRonner i
w wielkiej konsternacji w końcu sięgnęłam po lampkę ze złotym napojem, unikając
podawanych przez Puchonów niebieskich kieliszków.
– Uroczyście przysięgamy wam, że
ten rok będzie jeszcze lepszy niż poprzedni! – krzyknął Black unosząc swojego,
czarnego szampana, a reszta zawtórowała mu. – Uroczyście przysięgamy wam, że
wspólnie stawimy czoła nowym wyzwaniom!
– Przez trudy do gwiazd –
powiedział James, a kiedy sekundę później tłum odpowiedział mu tym samym i
dziesiątki kieliszków powędrowały do ust, nad naszymi głowami pojawiły się
cztery zera, które wybuchły jaskrawym światłem.
Złoty szampan przyjemnie rozchodził
się po moich żyłach, ogrzewając mnie jak płomienie trzaskające w gryffindorskim
kominku. Wpatrywałam się w kaskady płynnego srebra, które opadały na tłum
niczym deszcz meteorytów, zarysowując w powietrzu fluorescencyjne wzory.
– Wesołego nowego roku – zawołała
Mary ściskając mnie mocno. Znikąd pojawił się tłum rozochoconych ludzi,
jednak ja wciąż nie mogłam oderwać oczu od wielkiego napisu, który ułożył się
nad naszymi głowami.
– Wesołego nowego roku – rozległy
się krzyki kolejnych osób.
– Per aspera ad astra – mruknęłam
wpatrując się w połyskujący napis na sklepieniu, a ktoś delikatnie ujął mnie w
pasie.
– Otwórz usta – wyszeptał James,
muskając ustami moje ucho. – Zaufaj mi – dodał, kiedy zaskoczona jego dotykiem
drgnęłam. Poczułam jego rękę na moim ramieniu, którą powoli przesunął na
obojczyki, a następnie szyję, unosząc moją głowę do góry. – Zaufaj.
Wpatrywałam się w białe płomienie,
w pulsujące światło i wielki wybuch, wpatrywałam się w krople które spadały na
wiwatujący tłum. Delikatnie rozwarłam usta pozwalając, aby jedna z nich trafiła
na moją wargę, a kolejna na język. Przymknęłam oczy czując, jak słodki smak
rozchodzi się po moich ustach, a wręcz narkotyczna przyjemność zaczyna ogarniać
moje ciało. Tysiące barw i dźwięków w jednej chwili uderzyły do mojej głowy, a
świat zawirował. Oparłam się o chłopaka, który podtrzymał mnie w pasie, a w tle
znowu zabrzmiała muzyka. Wszyscy skakali i popychali się nawzajem, skąpani w
blasku światła na ich ciemnych ciałach. Pomimo, że wszystko było o wiele
intensywniejsze niż po eliksirze, który podała mi Grace, tym razem nie czułam
się przytłoczona jego mocą, wręcz przeciwnie – czułam się dziwnie świadoma wszystkiego
co dzieje się wokoło. Widziałam Mary, która idąc za przykładem nielicznych,
którzy byli wtajemniczeni w działanie świetlistego eliksiru również pozwala mu
skapnąć do jej otwartej buzi, widziałam Clarie, która kręciła się w okół
własnej osi obijając się o roześmianych siódmoklasistów. Przede wszystkim
jednak widziałam ręce Jamesa na mojej talii, czułam jego oddech na karku i
dreszcze, które przechodziły wzdłuż mojego kręgosłupa. Ramiona pokryły się
gęsią skórką, kiedy oparł głowę na mojej, mogłam wręcz poczuć jak się uśmiecha,
ale po raz pierwszy nie wydawało mi się to złe. Nie chciałam go odpychać, nie
czułam się nagabywana. Przyjemnie było czuć bijące od niego światło, kiedy
nasze ciała poruszały się w rytm muzyki, przyjemnie było czuć duszący ucisk w
brzuchu, oddychać szybko i płytko.
Chłopak obrócił mnie przodem do
siebie, a potem zanurzył twarz w moich włosach. Oparłam głowę w zgłębieniu jego
szyi wdychając zapach lasu i miętowego żelu pod prysznic. Czułam wirujące wokół
nas opary światła, skapujące na nas ostatki eliksiru, a przed moimi oczami
tańczyły złote iskierki ognia. Chłopak okręcił mnie wokół własnej osi i puścił
mi oczko, a ja pokręciłam głową z politowaniem. Powoli oddalał się, aż wkrótce
zniknął w tłumie, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienie palącego
spojrzenia.
Eliksir działał zadziwiająco długo,
a ja od dawna nie czułam się tak ożywiona. Kiedy wybiła druga w nocy złapałam
Mary za rękę i pociągnęłam ją w stronę stolików w poszukiwaniu czegoś do picia.
Szatynka przyglądała mi się z uśmiechem zajadając długie żelki o smaku karmelu,
kiedy ja próbowałam znaleźć wodę pośród kilkunastu wielobarwnych cieczy.
– No co? – spytałam, nie
wytrzymując już jej natarczywego spojrzenia.
– Nic – zaśmiała się, a ja
prychnęłam.
– Dobrze się bawicie? – podniosłam
wzrok i ujrzałam uśmiechniętą Grace, która popijała piwo kremowe.
– Myślałam, że miało nie być
normalnych trunków.
– Ja też, widać Huncwotom się
znudziło bawienie w alchemików. – Wzruszyła ramionami. – Czego szukasz?
– Wody.
– Stoi tam w rogu.
– Dzięki – mruknęłam, ruszając w
tamtą stronę.
– Więc jak, zabawa udana? – ponowiła
pytanie blondynka, a Mary odłożyła na chwilę półmisek z żelkami.
– Tfak, tfo znaszy... Tso do...
– Mówiłam, żebyś nie ruszała tych
słodyczy – mruknęłam, a szatynka złapała się za język.
– I tso tferas? – wyjąkała
Macdonald patrząc na mnie lękliwie.
– Spokojnie, na wszystko jest
antidotum. Stawiam na to niebieskie, podobny kolor ma eliksir rozplatającego
supła, ale pewna nie jestem... – mruknęła, wskazując na szklaneczki z
niebieskim ponczem.
– A ty jak? Jak się bawisz –
dodałam, na co Krukonka uśmiechnęła się łagodnie.
– Całkiem nieźle. Musiałam na
chwilę zastopować i trochę ochłonąć, wolałabym nie zemdleć na scenie, ale
wcześniej było świetnie.
– Benciesz śpiefać? – spytała Mary,
rozmasowując sobie policzki.
– Mhm, gwiazda programu –
zachichotała Butler, po czym odłożyła piwo. – No dobra, będę się już zmywać,
muszę znaleźć Elsie i Maxse, lepiej, żeby były w dobrym stanie, bo za chwilę
zaczynamy...
– Gwiazda programu – mruknęłam,
próbując naśladować głos blondynki, kiedy ta zniknęła w tłumie – po zbóju.
– Zostaf jo w spokoju. Nje wiem
trzemu jej tak nje lubisz – powiedziała Mary, wypijając drugą szklankę ponczu. –
Mówię jusz lepiej, prawda?
– Po prostu działa mi na nerwy.
Tak, lepiej.
– Uff – mruknęła, odkładając
szklane naczynie. – Okej, to tso, idziemy?
Znalezienie przyjaciół zajęło nam
chwilę, więc podwyższenie na którym stali wcześniej Huncwoci było już
przygotowywane pod występ kapeli. Alicja i Frank kłócili się o coś zażarcie na jednej
z sof, a Dorcas chichotała w kącie, prawdopodobnie z Doe, chociaż nie miałam
nawet pojęcia, czy on tak wygląda.
Peter spał w małej wnęce pod jedną
z wiszących biblioteczek, a leżał w takim bezruchu, że przez chwilę
zastanawiałam się, czy aby na pewno jeszcze żyje. Obok niego siedział Lupin,
który rozmawiał o czymś z żwawo gestykulującą Clarie, której z uśmiechem
przyglądała się Maryl i Syriusz. Jamesa wciąż nie było, ale o niego się nie
martwiłam, poza tym wątpliwa była sama myśl, że mógłby się zgubić. Razem z Mary
przysiadłyśmy na schodkach prowadzących na parkiet, a tłum powoli przerzedzał
się pozwalając nam dostrzec złote gwiazdy wytkane w miękkim dywanie. Po chwili
mikrofon zatrzeszczał i wszystkie głowy zwróciły się w stronę teraz już sceny.
– Mamy za sobą kilka godzin
wspaniałej zabawy, ale to nie wszystko! Chyba każdy z was pamięta zespół, który
od roku podbija nasze prywatne, hogwarckie listy przebojów. Moi drodzy, przed
wami Insomnia! – zawołał Nathias, a w wieży rozległy się głośne brawa.
– Witajcie! – Głos Grace niósł się
wokoło, kiedy wbiegła na scenę w towarzystwie wiwatów. – Mamy dzisiaj dla was
kilka nowych przebojów, nad którymi pracowaliśmy tego lata. Mam nadzieję, że
przypadną wam do gustu – powiedziała, podwyższając mikrofon. To samo zrobiła
Maxse, która razem z dwunastocentymetrowymi koturnami musiała mieć chyba z dwa
metry. Elsie natomiast zsunęła z nóg srebrne czółenka i stanęła uśmiechnięta
przed klawiszami. Za nimi na scenę weszło jeszcze trzech chłopaków, w tym
Connor Double, którego jak przez mgłę pamiętałam ze spotkania Klubu Ślimaka.
– Nathias mówił, że to z nim
zniknęłaś, kiedy Grace dała nam ten eliksir – zawołałam, na co Mary machnęła
ręką.
– Zaraz potem odbił mu mnie Joe, a
resztę już znasz.
Connor przewiesił sobie przez ramię
gitarę i krzyknął coś w kierunku tłumu, na co dziewczyny zareagowały donośnym
piskiem. Maxse pokręciła w politowaniem głową i chwyciła gitarę basową, a dwóch
pozostałych chłopaków zajęło się perkusją i gitarą elektryczną.
– Co oni grają, rocka? – spytałam,
a chwilę później ktoś usiadł obok mnie.
– Nie do końca. – Spojrzałam na
Nathiasa, który uśmiechnął się szeroko. – Z resztą, zaraz zobaczysz.
Kilka sekund później pokój
wypełniły ciche dźwięki gitary. Dziewczyny zasalutowały sobie, a następnie
Grace puściła mi oczko.
– Co nas nie zabije... – krzyknęła
Grace, a dziewczyny w tym samym czasie zaczęły partię chórków. Tłum zaczął
klaskać, a chwilę później Butler zaczęła śpiewać. Jej głos wydawał się dobrze
znajomy, jak głos sąsiadki codziennie rozprawiającej za oknem, albo kobiety
zapowiadającej pogodę po wieczornych wiadomościach. Przez chwilę zastanawiałam
się czy kiedykolwiek słyszałam jej śpiew, a potem przyszło mi do głowy, że
mogła być częścią szkolnego chóru. Wpatrywałam się w jej błękitne oczy, które
promieniowały radością, kiedy podniosła ręce. Chwilę później Elsie przejęła
pałeczkę, jednocześnie tańcząc dłońmi po bladej tafli klawiszy.
– To co... – mruknął McRonner, a ja
wzdrygnęłam się, powracając do rzeczywistości. – Zatańczysz?
– Och, ja... Nie jestem
najlepszą... – wyjąkałam, jednak zanim skończyłam chłopak pociągnął mnie na
parkiet. Jeszcze nigdy nie śmiałam się tak bardzo podczas tańca. Nathias
okręcał mnie wokół własnej osi, a donośny głos Maxse podczas refrenu wypełniał
moje uszy, otulając mnie w przyjemny kokon dobrego humoru. Chwilę później obok
nas znaleźli się Syriusz i Maryl, którzy tańczyli najszybsze tangopodobnecoś
jakie kiedykolwiek widziałam. Krukon śmiał się z mojej miny kiedy próbowałam
zgadnąć co to za taniec, a potem sam zaczął naśladować Blacka, przez co moje
włosy wyglądały jak czerwone tornado. Nie minęła minuta, kiedy cały parkiet
szalał, a ja przechodziłam od ramion Nathiasa, do Syriusza, jakiegoś Puchona z
czwartego roku i Lupina, którego Clarie zaciągnęła siłą, a kiedy już zaczął,
okazało się, że jest wyśmienitym tancerzem. Kiedy znowu znalazłam się przy
McRonnerze ten złapał mnie w pasie, a następnie uniósł i okręcił wokół własnej
osi w akompaniamencie moich pisków. Kiedy osuwałam się z powrotem w jego
ramiona poczułam na sobie wzrok Jamesa, który podniósł kieliszek w formie
toastu i puszczając mi oczko wypił wszystko jednym haustem.
– Pozwolisz, że ją porwę – zawołał,
a potem odbił mnie i pociągnął w bok, okręcając kilka razy.
Trzeba było przyznać, że potrafił
tańczyć. Wiedziałam to już od czasu Klubu Ślimaka, jednak wtedy tańczyliśmy
wolnego. Tym razem nawet pomimo małej przestrzeni do tańca i bitu poruszał się
całkiem zgrabnie, prowadząc mnie między dziesiątkami wirujących dziewczyn.
Przez jego ramię widziałam Mary, która uniosła dwa kciuki do góry, a chwilę
potem sama została porwana przez roześmianego Syriusza.
Nawet pomimo zmęczenia nie chciałam
przestawać. Nie ważne czy mijały minuty czy godziny, tańczyłam, śmiałam się i
żałowałam, że nigdy wcześniej nie miałam okazji do zabawy z Huncwotami, którzy
okazali się najlepszym imprezowym towarzystwem jakie mogłam sobie wymarzyć. Po
kilku piosenkach Syriusz wyniósł na scenę Clarie, gdzie jej chłopak czekał na
nią z bukietem róż, a wszyscy zaśpiewali jej sto lat.
– Kolejna piosenka będzie dla
ciebie! – krzyknęła Grace. Krzyczała tak jeszcze kilka razy, a potem robili to
inni, wynajdując tysiące najróżniejszych powodów do dedykacji, aż w końcu
tańczyliśmy za dobrą pogodę i w hołdzie wszystkim Ślizgonom, którzy mogli co
najwyżej wypić po szklance soku dyniowego w lochach.
Nawet kiedy gwiazdy schowały się w
blasku porannego słońca ludzie wirowali na parkiecie, a resztki pulsującego
światłem eliksiru oświetlały najciemniejsze zakamarki pomieszczenia. Ostatnią
rzeczą jaką pamiętałam był wspólny toast i żelkowe drinki z czerwonymi
gwiazdkami, po których Syriusz uparł się, że będzie mnie nosił na baranach
dopóki nie padnie na wznak, co stało się już po trzech metrach. Dopiero kiedy
roześmiana Grace Buler oznajmiła, że dziękują nam za cudowną zabawę, a Elsie
rzuciła się w rozochocony tłum rozsyłając ludziom czarne całusy zrozumiałam, że
najlepsza noc mojego życia dobiegła końca. Kiedy kilka godzin później leżałam w
swoim łóżku i z uśmiechem na ustach zastanawiałam się jak musiała wyglądać
Wielka Sala bez wszystkich tych zaspanych i skacowanych uczniów doszłam do
wniosku, że oddałabym wszystko, żeby móc przeżyć to jeszcze raz.
Minęło sporo czasu. Podoba mi się
myśl, że mimo wszystko coś takiego jest w tych powyższych wypocinach. Coś
zmieniło się w stylu mojego pisania, coś poprawiło się.
Chciałabym tylko podziękować Wam za
wszystkie chwile, w których ja w siebie wątpiłam, a Wy dodawaliście mi sił. Nie
obiecuję, że nowy rozdział pojawi się za dwa tygodnie, bo nie wiem ile tym
razem zajmie mi pisanie go. Znowu miesiąc? Dwa? Ale wiem jedno. Dopóki będą
znajdować się tutaj osoby chcące to czytać, dopóty będę znajdować w sobie siłę
do napisania chociażby jednego zdania.
Dzisiaj krótko, ale tak powinno
być. Mam nadzieję, że pomimo błędów, "doskoków" w pisaniu i
nierozgarniętej fabuły, to coś powyżej obroni się samo. Jak dla mnie z tej
beznadziejności wyłania się jednak coś fajnego.
Jeszcze raz dziękuję i ślę całusy.
Wasza Atelier.
Moja kochana Atelier!
OdpowiedzUsuńJuż myślałam, że dzisiaj się nie doczekam rozdziału, ale jednak :D I udało mi się pierwszej skomentować (o ile ktoś nie dodał komentarza w czasie, kiedy ja pisałam swój xD)
Podoba mi się, że Lily coraz bardziej się otwiera. Podoba mi się ta impreza zorganizowana przez Huncwotów. Podobają mi się Twoje opisy. Podoba mi się, że podczas czytania tego rozdziału ciągle uśmiechałam się do monitora. Naprawdę bardzo podoba mi się ten rozdział.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, mogę czekać nawet dłużej niż dwa miesiące... Czekam :) Z własnego doświadczenia wiem, że trudno pogodzić codzienne obowiązki z pisaniem.
Weny życzę,
Moony
[time-to-end.blogspot.com]
Ps. Komentarz trochę nieogarnięty, ale cóż... zmęczenie robi swoje :P
UsuńKomentarz nie musi być przecież nienaganny, takie nieogarnięte są najlepsze! Haha, cieszę się, że Ci się podobało :)
UsuńJak się cieszę z nowego rozdziału!
OdpowiedzUsuńPodobała mi się ta szaleńcza impreza, normalnie chciałabym w niej uczestniczyć!!!! Podobała mi się zazdrość Remusa, na serio mu musi zależeć na Mary, świetnie by było, gdy by byli razem! Do tego James tańczący z Lily i wiele innych wątków. Bardzo mi się spodobał ten rozdział i oczywiście czekam na następny :D.
P.S. Syriusz się udźwigał naszej Lily, że chocho xD.
No w końcu jestem!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak późno komentuję, ale szkoła nie odpuszcza :(
Wracając do rozdziału... CUDO! *-*
No świetnie to opisałaś, naprawdę, ale...
DWA RAZY NAPISAŁAŚ "WIEŻA" PRZEZ "RZ" :D Szybko mi to poprawiać! :)
I zgubiłaś kilka przecinków, ale poza tym jest ok.
A co do treści... No bombowo, dziewczyno! Rany, Lily i James razem tańczyli i wgl i szok, i nie no... pisz następny szybciutko!
Ajajaj, mój Remusek taki zazdrosny :D I dobrze, że mu przywalił. Mam nadzieję, że wystarczająco mocno ;)
Ogólnie super, ekkstra, WoW :D
Czekam z niecierpliwośią na następny
Panna Nikt
{http://www.druga-polowka-lily.blogspot.com/}
Jezu, ta wieża jest moją zmorą. Nie wiem czemu tak piszę, ale robię to co rozdział! Ugh, aż mi wstyd. Już biegnę poprawiać.
UsuńCieszę się, że rozdział Ci się spodobał :) Mam nadzieję, że z kolejnym też tak będzie.
To do następnego! :))
Melduję się po raz kolejny :)
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem tej zagadki, ale ona zdecydowanie nie jest na moją głowę :D dostałam pląsu jak czytałam, dobra, już kończę marudzić :D Ten pokój musiał wyglądać naprawdę niesamowicie i jak czytałam to sobie to wszystko wyobraziłam, i znów było `wow`.
No i kurcze znowu wow :D Ale faza z tym eliksirem! No i Dorcas umówiła się z jakimś chłopakiem, chociaż może i mam mieszane uczucia, no ale chyba jednak powinna po tym co ją spotkało żyć dalej. I znów mi jest szkoda Remusa i ze wszystkich sił trzymam za Niego kciuki!
No kurcze. I znowu mam fazę :D Co za impreza! Nie no, dziewczyno, masz u mnie mistrza za tą notkę. Naprawdę :) I oczywiście, poczekam cierpliwie na nowość. Życzę Ci duuużo weny, Kochana, i czasu!
Buziaki i pozdrowienia :*
[http://kochaj-albo-nienawidz.blogspot.com/]
Zrobiło mi się cieplej na sercu kiedy znalazłam dwa takie piękne komentarze :')) Bardzo Ci dziękuję, nawet nie wiesz ile dla mnie znaczą takie miłe słowa, zwłaszcza, że odkąd pamiętam podziwiałam Twój styl pisania i w jakimś stopniu chciałam pisać jak Ty, zwłaszcza za czasów onetu :D
UsuńByło mi niezmiernie miło za wszystkie 'wow' które użyłaś, dziękuję za nie baaaaardzo, tak samo jak za całą, całą resztę. Każdy taki komentarz podtrzymuje mnie w myśli, że pisanie to jednak coś co chcę robić. A dla komentarzy od Ciebie mogłabym przeczekać i pół roku, bo muszę przyznać, że są one moimi ulubionymi, haha :D
Jeszcze raz dziękuję i również przesyłam buziaki!
Nie będę komentować treści poza tym, że bardzo mi się podoba i będę zaglądać częściej czy jest coś nowego (a do wybrednych czytelników należę). Czytając blog od pierwszego rozdziału były momenty, że chciało mi się spać (może to wina długich opisów), jednak z każdym kolejnym rozdziałem akcja wciąga mnie coraz bardziej. Dodam, że jestem osobą po 20., przykładna mama i żona, której przyda się czasem odskocznia od rzeczywistości. Więc duuużo weny życzę i czekam na dalsze przygody :-)
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, nie spodziewałam się takiego komentarza :) Cieszę się, że pomimo mojego, nastoletniego wieku i tego, że jednak piszę trochę jak typowa "nastka" trafia to jednak również do ludzi dojrzałych :) Dziękuję bardzo za miłe słowa i pozdrawiam serdecznie!
UsuńCześć :) Wpisałam Ci się już wcześniej do działu z listą osób chętnych do informowania, ale wolałam skomentować całość jak już ją przeczytam.
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że po tym ostatnim, przedzielonym na pół rozdziale zaczęłam mieć mieszane uczucia co do Twojego opowiadania, bo cała reszta podobała mi się mimo drobnych potknięć. Jednak większość moich zastrzeżeń ogólnych dotyczy właśnie tego ostatniego rozdziału i tym samym mam wrażenie, że psuje on efekt, jaki wywołuje całokształt. Trudno podejść do tematu imprezy w niebanalny sposób i mam wrażenie, że tym razem się nie udało - jak zwykle, impreza zamknięta tylko dla starszych uczniów, dla wybrańców (nie rozumiem dlaczego wszyscy trzymają się tego schematu - reszta Hogwartu zapewne poszła spać po Dobranocce), całe mnóstwo nieprawdopodobnych i nierealnych elementów (niezgrabnie tuszowanych czymś takim jak tajemnica albo w ogóle niczym) i na koniec świadomość, że oprócz rozwijania relacji Remus/Mary i końcówki z Jamesem, ten rozdział nic nie wniósł, a może nawet trochę obniżył poziom. Zwrócę jeszcze Twoją uwagę na dwa drobiazgi (zanim przejdę do plusów, o których znacznie przyjemniej jest pisać) - po pierwsze system metryczny (w HP używa się jednostek imperialnych), a po drugie pewna niezgrabność w wymyślaniu imion i nazwisk - wszystkie są na tyle egzotyczne, że zrobiłyby furorę w każdym towarzystwie. Czasem lepiej nazwać kogoś nieco bardziej zwyczajnie, a tylko nielicznych nagradzać wyjątkowymi mianami ;)
A teraz popiszę o tym, co mi się podobało. Mimo że przez większość opowiadania klimat jest nieco depresyjny, Lily nie ma energii i chęci właściwie do niczego, to jednak jakoś usprawiedliwiłaś swoją koncepcję, no i nie zrobiłaś w jej życiu rewolucji z dnia na dzień, tylko pozwoliłaś jej dojrzewać powoli. Uwielbiam Twoją Mary, jest świetna pod każdym względem. Huncwoci też całkiem udani, szkoda, że tak mało Petera. Masz dużo ciekawych pomysłów, które dobrze wpasowują się w kanon, czego wyraz dałaś w wątku wybierania świątecznych prezentów. No i bardzo ładnie wychodzą Ci opisy, widać, że zastanawiasz się nad tym, co piszesz ;)
Miło mi widzieć, że sumiennie piszesz kolejne rozdziały, a nawet sygnalizujesz, kiedy możemy spodziewać się kolejnego. Trzymam kciuki i liczę na to, że poinformujesz mnie o nowości. Tymczasem dodaję Cię do ulubionych u siebie i czekam :)
Pozdrawiam - Huncwotka
Bardzo fajnie opowiadanie:) Historia wciąga i nie można się oderwać. Czekam na kolejne wpisy. Obserwuję i w wolnej chwili zapraszam do mnie - dopiero zaczynam, ale będzie bardziej pikantnie:)
OdpowiedzUsuńFantazyjna
mysli-bez-cenzury.blogspot.com
Jejku tak czekam i czekam i chyba kolejnego rozdziału się nie doczekam, a jestem w tej historii zakochana <3 Po prostu cud miód malina, nic dodać nic ująć. James taki słodki *.* Kocham, Kocham, Kocham ;*** Lily i Rogacz idealna para, mój ukochany pairing :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, że niedługo będę mogła przeczytać kolejny rozdział i jeszcze bardziej rozkochać się w twoim opowiadaniu :)
Pozdrawiam Panienka Livvi :*
Ps. Zapraszam (ale nie zmuszam) na mojego bloga ;)
www.burzliwa-milosc-lily-evans.blogspot.com
Narkotyki, tyki tyki?
OdpowiedzUsuń