Otworzyłam oczy. Kolejna noc z
rzędu, której nie mogłam normalnie przespać. Drugi tydzień września zmierzał
już ku końcowi, a ja wcale nie czułam się jakoś specjalnie cudownie z tego
powodu. Cały ten czas musiałam znosić zawistne spojrzenia Gryfonów mających mi
za złe doniesienie McGonagall, która ukarała dom utratą dwudziestu punktów,
jednak nie żałowałam. Nie po tym jak potraktował mnie Black. Nie po tym co
zrobili. To nie był kolejny wygłup, głupi dowcip. Mogło się stać coś naprawdę
poważnego, z czymś takim nie ma żartów. Czułam się jakby tylko McGonagall i
Mary były po mojej stronie. Wciąż też nie dopuszczałam do siebie słów
Alicji, chociaż w głębi duszy wiedziałam, że miała rację. Próbując uniknąć
kolejnych rozmów na ten temat codziennie zaszywałam się między uczniami
obłożona książkami i skupiałam się na pisaniu rozległych wypracowań, czytaniu
zadanych rozdziałów i zapamiętywaniu formułek. Dodatkowo ciągle próbowałam
zrozumieć, co tak właściwie stało się tego feralnego piątkowego popołudnia w
bibliotece. Miałam wrażenie, że James unikał mnie jak mógł, co było miłą
odmianą patrząc na to, jak praktycznie osaczał mnie od początku piątej klasy.
Tak więc dni mijały w bliżej nieokreślonym niepokoju, oprawione w ramę mnóstwa
nauki i paskudnej pogody, co wcale nie znaczy, że ponury nastrój udzielił się
również Huncwotom. Wręcz przeciwnie, już w pierwszy weekend roku szkolnego znów
dali o sobie znać – przy śniadaniu Wielka Sala wybuchła tysiącem jadowicie
zielonych fajerwerków i jeszcze przez kolejne dwa dni ze sklepienia opadały
błyszczące, krzywo powycinane konfetti, przyklejając się do wszystkiego, czego
dotknęły. Za karę cała czwórka przez tydzień musiała szorować wszystkie
hogwarckie schody, co w jakiś sposób dawało mi szalenie przyjemną satysfakcję,
a już zwłaszcza, kiedy przechodziłam nad zgiętym w pół Syriuszem, obrzucając go
rozbawionym spojrzeniem.
W końcu zebrałam się w sobie i
ruszyłam w stronę łazienki. Miałam wielką nadzieję, że zanim wyjdę któraś z
dziewczyn już wstanie, jednak wyglądało na to, że wszystkie postanowiły jak na
złość dłużej pospać. Nie chcąc ich budzić wymknęłam się z dormitorium i
ruszyłam w stronę Wielkiej Sali. Idąc pustymi korytarzami po raz kolejny
rozmyślałam o słowach Alicji. Po raz kolejny przetwarzałam w głowie piątkowe
popołudnie i po raz kolejny ogarnęło mnie poczucie przerażenia na myśl, że
praktycznie nie zauważyłam żywego człowieka, który musiał stać tuż obok
mnie. Człowieka! Wzdrygnęłam się i rozejrzałam wokół, tak
jakby nagle korytarz wypełnił się ludźmi, których od tak po prostu nie mogłam
zauważyć. Potrząsnęłam głową i zbiegłam po schodach na parter. Lily,
przestań, bo ześwirujesz.
Usiadłam powoli przy ostatnim stole
na prawo i rozejrzałam się. Kilka osób, wciąż zaspanych, powoli zabierało się
do swoich talerzy, choć większości bliżej było do uśnięcia na swojej owsiance,
niż zjedzenia jej. Wpatrywałam się w miejsca na przeciwko mnie wyobrażając
sobie, że siedzą tu Gryfoni. Co teraz by powiedzieli? Jakby się zaśmiali?
– Hej, Lily! – podniosłam wzrok i
uśmiechnęłam w stronę Alicji, która szła przez salę z Frankiem za rękę. – Czy ty
zawsze wstajesz tak wcześnie? Myślałam, że to ja nie mogę spać, a ilekroć razy
się budzę, ciebie już nie ma.
– Tak już mam – westchnęłam. Frank
uśmiechnął się do mnie i przepuścił Hawkins pierwszą, a potem sam usiadł obok.
– To jak, co dzisiaj mamy? O jaaaa,
nadziewane kiełbaski...
Przyglądałam się im, kiedy kłócili
się o niezdrowe jedzenie i uśmiechnęłam się pod nosem. Alicja udawała wzburzoną,
choć wiedziałam, że ją tak samo jak mnie śmieszy ta sytuacja. Frank natomiast
skrzyżował ręce i przybrał zdeterminowany wyraz twarzy. Po chwili, kiedy
brunetka ze złością wyrzuciła ręce w gorę, zaśmiał się i objął ją w pasie,
przyciągając do siebie. Sam przełożył nogę przez ławkę by siedzieć bokiem i
łapiąc ją za ręce przytulił mocno. Przygryzłam wargę, kiedy Alicja, naburmuszona
i zarumieniona, westchnęła cicho, a Frank przejechał dłonią po jej krótkich
włosach.
– Nie za dużo tych słodkości? –
przerwał im Lupin, siadając obok mnie. Uśmiechnęłam się do niego ciepło i
sięgnęłam po dzban z mlekiem, wyrywając się z zamyśleń. Frank zachichotał,
puścił dziewczynę i cmoknął ją w policzek.
– Ktoś tutaj musi być szczęśliwy, a
nie takie ponuraki jak wy – zawołał, mrugając do mnie, za co Alicja w żartach
pacnęła go w ramię.
Gryfoni powoli zaczęli się
schodzić. Mary wpadła w ostatniej chwili i łapiąc tosta krzyknęła, że widzimy
się na transmutacji, po czym wybiegła tak szybko, jak się pojawiła. Śmiejąc się
pod nosem ruszyłam ramię w ramię z Remusem na lekcję starożytnych runów i
usiadłam w trzeciej ławce, wyciągając potrzebne podręczniki. Dwie godziny później
wszyscy zjawiliśmy się na pierwszym piętrze.
– Remus, brachu, brakuje mi tylko
cala, jeden cal i skończę to głupie wypracowanie... – zawył Syriusz, łapiąc
Lupina za skraj szaty, na co on tylko pokręcił głową.
– Nie Łapo, miałeś na to kupę
czasu. Radź sobie sam – zachichotał, odsuwając się na bok. Syriusz z kwaśną miną
popatrzył w moją stronę i westchnął.
– Ty i tak byś mi nie dała spisać,
wiec nawet nie będę pytać.
– No co ty, Lilka? Lilka jest
świetna, myślę, że jak poprosisz, to na pewno da ci coś odpisać. Co nie Lily? –
zawołał James, szczerząc w moją stronę zęby, na co podniosłam brwi do góry.
– Nie nazywaj mnie Lilka. I nie, nie dam mu nic odpisać. Mógł to skończyć wczoraj, zamiast leżeć na sofie i grać z tobą w gargulki. – Wzięłam głęboki oddech i
oparłam się o parapet. Mary podeszła do mnie i zrobiła to samo, a reszta
dzielnie naigrywała się z Blacka, który zaczął zawodzić, że za pięć minut
zarobi szlaban jeżeli mu nie pomogą, a wtedy obedrze ich ze skóry.
Wkrótce po tym drzwi do sali
otworzyły się i tłum uczniów zaczął przelewać się do środka. Usiadłyśmy w
drugiej ławce i patrzyłyśmy, jak Syriusz próbuje doczytać się pisma jakiegoś
Krukona siedzącego przed nim, a potem z zadowoleniem skrobie po pergaminie.
– Pf, nie potrzebuję waszej pomocy.
Nie, to nie.
Lekcja się zaczęła, wszystkie eseje trafiły na biurko, a my zabraliśmy się do czytania rozdziału z podręcznika.
Następnie każdy z nas miał za zadanie wykorzystując informacje zawarte w
wypracowaniach, przetransmutować konika polnego w kieszonkowe skrzypce.
Złapałam w dłoń różdżkę i w chwili, kiedy miałam rzucić zaklęcie, odezwała się
profesor McGonagall.
– Panie Black.
Klasa ucichła, a Syriusz podniósł
zdziwiony głowę.
– Przecież ja nic nie robię! To
James!
– Chodzi o pańskie wypracowanie –
powiedziała, poprawiając okulary, po czym wstała, wyszła zza biurka i
odkrzkąnęła. – "Kończąc napomnę, iż przemieniając baterie materialne w
niemiewalne, możemy uzyskać budzący grozę efekt."
Klasa wybuchnęła śmiechem, a
Syriusz poczerwieniał.
– Panie Black, myślę, że
zaprezentował pan dostatecznie wiele wiedzy, żeby...
– Nie, to przez to stare pióro!
Naprawdę, pani profesor, tamto, ta pomyłka, to przez przypadek i...
– I z pewnością umiesz
zaprezentować tą wiedzę już bez błędów na swoim koniku, tak? – przerwała mu
McGonagall, spoglądając na niego ostro.
– Yyy... t–tak – wyjąkał, kiwając
głową.
– W takim razie do dzieła. Pod
koniec lekcji czekam na skrzypce.
Syriusz usiadł na miejscu cały
spocony, a my zachichotałyśmy cicho patrząc jak próbuje zmusić, by zwierzę
przestało jak oszalałe uciekać z jego ławki.
– James, pomóż – wysyczał, a Rogacz
zaśmiał się głośno.
– Przykro mi stary, ale sam nie
wiem co robić.
Może gdyby nie fakt, że wciąż byłam
wściekła z powodu tej głupiej pułapki, pomogłabym mu. Nikt nie zasługiwał na
miażdżącą karę McGonagall. Jednak coś we mnie miało mściwą satysfakcję na myśl,
że ktoś znów utrze mu nosa, więc z założonymi rękami i lśniącą parą
czterocalowych skrzypiec wpatrywałam się w poczynania Gryfona.
– Evans błagam.
– Nie.
– Proszę, zrobię wszystko.
– Nie i już.
– Zostało pięć minut do końca! – Spojrzałam na Blacka i jego kicające, zielone skrzypce ze sterczącymi strunami.
– Nie, Syriuszu. Po prostu nie.
– Lily! – zawył, wyciągając moje
imię. – Proszę, proszę, proszę, proszę, proszę! Wściekasz się dalej o tego
wampira, ale przecież już przepraszałem!
– Wow, przepraszałeś, świetnie – mruknęłam wywracając oczami.
– No już, przestań się złościć.
– To nie kwestia tego, że się złoszczę, po prostu wciąż uważam, że przesadziliście, komuś naprawdę mogło się coś stać. Ale wy przecież nie myślicie o konsekwencjach. Jest dobrze, póki jest dobrze, co nie?
– Okej, przepraszam! Przepraszam!
Nie chciałem zrobić nic złego. – Syriusz zaczął zawodzić, a James przypatrywał
mi się w milczeniu. Zacisnęłam zęby i spojrzałam na niego.
– Nie i już. Radź sobie sam, skoro jesteś taki świetny w czarach. Och, czekaj... chyba nie jesteś, czego dowodem był ten głupi kawał.
Syriusz jęknął zrospaczony. Jego na wpół
przetransmutowany konik polny dawno zniknął, jednak wydawał się tego nie
zauważać. Kątem oka spostrzegłam, że kilka osób przypatruje nam się w
zaciekawieniu, więc odetchnęłam cicho i przymknęłam oczy. Uspokój się
Lily, uspokój. Poczułam jak dłoń Mary zaciska się delikatnie na moim
ramieniu. Widząc, że James już otwiera usta pokiwałam głową i złapałam za swoją
torbę.
– Więc może teraz niech pomoże ci
Potter, skoro jesteście razem tacy dobrzy w planowaniu katastrofalnych
wydarzeń. I radziłabym ci wyprostować struny, bo za to dostaje się
dodatkowe punkty.
Rozległ się dzwonek i odsyłając na
biurko własne skrzypce, wymaszerowałam przez drzwi. Mary natychmiast ruszyła za
mną. Dopiero kiedy znalazłyśmy się dwa korytarze dalej stanęłam w miejscu i
ukryłam twarz w dłoniach.
– Cii... – wyszeptała Gryfonka, obejmując mnie. – Hej, co jest? Wszystko w porządku?
– Nie, oni nic nie rozumieją! Na
dodatek jestem pewna, że James wie co zdarzyło się wtedy w bibliotece. Po
prostu to czuję. Wie kto tam był, albo o co poszło, nie ma innego
wytłumaczenia.
– Czemu ciągle o tym myślisz?
– Bo nie mogę zrozumieć reakcji
Snape'a! Popatrz – mruknęłam, ciągnąc ją w stronę ławki – wszystko by grało,
gdyby nie fakt, że on kogoś zobaczył. Jestem pewna, że ktoś tam był, ktoś, kogo
ja nie widziałam, a on tak, rozumiesz? Jamesa nie było wtedy w Wieży. Myślę, że
poszedł za mną do biblioteki i widział co się stało.
– Po co miałby iść za tobą do
biblioteki? – Spojrzałam w jej brązowe oczy i zmarszczyłam brwi.
– Nie wiem. Może wiedział co
planuje Snape?
– No nie wiem Lily, to chyba nie
było planowane... W sensie, skąd mógłby wiedzieć, że będziesz w bibliotece?
Przecież wpadłaś na ten pomysł dziesięć minut wcześniej, raczej tego nie mógł
zaplanować.
Zagryzłam wargi i oparłam się o
zimną ścianę. Korytarz powoli zapełniał się uczniami w czarnych szatach,
zmierzającymi we wszystkich możliwych kierunkach.
– Chodź, nie myśl już o tym.
Jeszcze tylko numerologia, a potem będziemy mogły odetchnąć i w końcu trochę
poleniuchować. – Pokiwałam powoli głową i ruszyłam za Mary.
Przez resztę dnia dosłownie czułam, jak spojrzenia Alicji wypalają we mnie małe dziurki, jednak ani ja, ani ona nie
kwapiłyśmy się by coś z tym zrobić. Wiedziałam co brunetka sądzi o moim
stosunku do wybryków Gryfonów, a ona wiedziała co ja sądzę o jej, więc nie
chcąc się kłócić żadna z nas nie poruszyła tego tematu, choć mogłabym przysiąc,
że najchętniej dałaby mi reprymendę, zrobiłaby wielki banner z napisem "Jesteś
zbyt surowa, oni się tylko bawią, przestań ich traktować jak karaluchy!" i
latała z nim po szkole, krzycząc w moją stronę o tym, jak niesprawiedliwa jestem.
Kiedy więc wszyscy udaliśmy się na
kolację, razem z Mary usiadłyśmy kilka miejsc dalej by móc zjeść posiłek w
spokoju, choć i tak nie mogłam uciec od spojrzeń Syriusza i Alicji, którzy chyba
się zmówili, bo oboje łypali w moją stronę, jakby chcieli mnie przekazać
Filtchowi do testowania nowych form tortur.
– Coś tu na pewno jest nie tak. –
Mary spojrzała na mnie zdziwiona, wkładając do buzi kolejnego pulpeta. –
Próbowałam się podpytać Lupina, ale zbył mnie jakąś wymyśloną odpowiedzią.
Mary zmarszczyła brwi i odłożyła
widelec, a ja zaczęłam się bawić zimnym już ryżem.
– Naprawdę myślisz, że James mógł
mieć coś z tym wspólnego?
– Nie wiem, Mary. Na prawdę nie
wiem. Przecież nie mógł sobie od tak maszerować za mną do biblioteki,
zauważyłabym go. Chociaż... Kurczę, szkoda, że poszłaś wtedy do dormitorium.
Gdybyś tylko została na dole i widziała co zrobił, albo gdzie poszedł kiedy ja
wyszłam...
– Wiem. – Zamilkłyśmy wpatrując się
w znajomych Gryfonów, którzy właśnie wybuchnęli gromkim śmiechem.
– Spróbuję się czegoś dowiedzieć.
– Oszalałaś? Niby jak? – Spojrzałam
na dziewczynę, która bawiąc się kielichem z sokiem dyniowym, patrzyła na mnie w
skupieniu.
– Mam dobre stosunki z Lupinem.
Jeszcze tylko z całą resztą. Peter nie będzie problemem, wystarczy, że pomogę
mu w jakimś wypracowaniu. A Syriusz...
– Nie jest głupi, kapnie się, że
czegoś od niego chcesz. Poza tym, po dzisiaj?
– Więc będziemy musiały to dobrze
odegrać. Będę musiała z wielkim trudem mu przebaczyć, a potem spróbuję się
czegoś dowiedzieć i...
– Myślę, że powinnaś przestać,
Lily. Naprawdę. – Spojrzałam w górę i ujrzałam Alicję pochylającą się nad nami.
Och nie... Poczułam jak mój żołądek wykonuje obrót o sto osiemdziesiąt stopni,
kiedy jej wściekły wzrok spotkał się z moim. – Mam dość. Nie będę dłużej
ukrywać co myślę. Próbujesz znaleźć coś, żeby znów móc się czepiać Jamesa,
kiedy to Snape jest winny! Próbujesz go usprawiedliwiać na każdym kroku,
wszystko dyktujesz pod własne zachcianki! Przestań szukać problemu w niczym,
Lily, bo znajdziesz coś, czego nie chciałabyś się dowiedzieć. Zastanów się nad
tym, po której jesteś stronie, przyjaciół, czy jakiegoś oślizgłego kretyna,
który manipulował tobą przez całą piątą klasę! Och i ani waż się zaprzeczać,
musiałaś zauważyć jego nowych znajomych i dziwne zachowanie ale zwyczajnie go
broniłaś! I dalej to robisz! Bronisz kogoś, kto na to nie zasługuje! –
Wpatrywałam się w nią z otwartymi ustami, a Mary głośno przełknęła ślinę. – A
teraz – ściszyła głos – wybacz, ale idę z moimi szczerymi i prawdziwymi przyjaciółmi
odpocząć i cieszyć się tym weekendem. Mam nadzieję, że przemyślisz to, co ci
powiedziałam.
Kiedy skończyła natychmiast wstała
i odeszła, a za nią Huncwoci, którzy rzucali nam zaciekawione spojrzenia.
– Przestań szukać problemu
w niczym, Lily, bo znajdziesz coś, czego nie chciałabyś się dowiedzieć! Oni
coś knują, a Alicja wie o wszystkim! Poza tym, kto mówił cokolwiek o tym, że
próbuję usprawiedliwiać Snape'a? Ja chcę po prostu wiedzieć co się stało, a ona
z pewnością to wie.
– No nie wiem, Lily, może ona po
prostu się martwi...
Pokręciłam głową.
– Nie. Coś tu jest nie tak, James
jakimś cudem był wtedy w bibliotece i widział co się stało. Może śledził
Snape'a... a może nawet to on walczył ze Snapem! Nie
rozumiesz? Wszystko pasuje! Poszedł za mną, Snape dziwnie zareagował bo go
zobaczył, tylko dlatego zostawił mnie w spokoju! Wszyscy wiedzą, że się nie
lubią, James pewnie nie mógł się powstrzymać od ciśnięcia w niego jakimś
zaklęciem, a... – przerwałam i poczułam jak nagle cała ekscytacja umyka,
zamieniając się miejscem ze złością. – I znowu to zrobił! Znowu go zaatakował,
znowu się wyżył tylko dlatego, bo coś do niego ma!
Mary westchnęła cicho.
– Lily, nie będziemy niczego pewne, dopóki nie usłyszymy tego z ust któregoś z nich.
– Co zamyka sprawę i tylko udowadnia,
że muszę jak najszybciej dowiedzieć się czegoś od chłopaków.
– Raczej wątpię, żeby ci się to
udało.
– Niby czemu?
– A temu, że skoro Alicja o
wszystkim wie, to pewnie nic jej nie powstrzyma przed opowiedzeniem im o tym co
podsłuchała. Pewnie już to zrobiła, co sprowadza twoje szanse na wyciągnięcie
czegokolwiek od nich do zera.
Miała rację. Entuzjazm ponownie
zniknął, zastąpiony przez niewytłumaczalną złość. Bo w końcu na kogo tak
naprawdę byłam zła, na siebie, bo straciłam szansę na dowiedzenie się czegokolwiek,
na Alicję, bo wszystko zepsuła, czy na samego Jamesa, który coś przede mną
ukrywał?
– Dlaczego tak ci na tym zależy?
Spojrzałam na Mary, która przyglądała mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Nie wiem. Po prostu... – Wzięłam głęboki oddech i przymknęłam oczy. – Wiele rzeczy wyrwało się spod mojej kontroli i... Może i powinnam odpuścić, ale nie umiem. Muszę wiedzieć, co się stało.
Kiedy uznałam, że chyba i tak nic
już nie przełknę, w ciszy wróciłyśmy do Pokoju Wspólnego. Pomimo tłumu
roześmianych Gryfonów i gwaru jaki panował, nie potrafiłam odpędzić od siebie
myśli o szóstce szóstoklasistów, którzy wpatrywali się w nasze plecy, kiedy
próbowałyśmy się skupić na nauce. Zrezygnowana zaszyłam się w najdalszym kącie
i z zamkniętymi oczami wyczekiwałam momentu, w który wszyscy wreszcie znikną w
dormitoriach. Kiedy Mary spytała się czy idę spać, pokręciłam przecząco głową.
Pomimo zmęczenia i natłoku myśli wiedziałam, że i tak bym nie usnęła.
Dziewczyna pokiwała jedynie głową i ruszyła w stronę sypialni, a ja westchnęłam
cicho i skupiłam się na podręczniku z eliksirów.
Nie wiem ile czasu minęło, ale
nagle zorientowałam się, że wokół panuje wszechogarniająca cisza. Zamrugałam
kilka razy i odkładając książkę na stolik rozejrzałam się po opustoszałym
pokoju, tonącym w półmroku. Może przysnęłam? Byłam pewna, że raczej bym o tym
wiedziała, poza tym dalej czułam się przygnieciona własnymi rozmyślaniami. Może
po prostu się wyłączyłam... Tak, to chyba najlepsze wytłumaczenie. Powoli
wstałam i skierowałam się w stronę wytartej sofy, stojącej tuż przed kominkiem.
Rozłożyłam się na niej wygodnie i wpatrzyłam w ogień, próbując poukładać w
głowie wszystkie myśli w jakąś sensowną całość.
Wiedziałam, że straciłam
prawdopodobnie jedyną szansę na dowiedzenie się prawdy. Miałam ochotę przyłożyć
sobie stołkiem. Byłam głupia, nawet nie pomyślałam o tym, że ktoś mógł nas
usłyszeć. Zacisnęłam palce na jednej z poduszek i objęłam ją mocno ramionami.
Och super, doprawdy. Nagroda dla największej idiotki wędruje w ręce Lily Evans,
rudowłosej szóstoklasistki z Domu Lwa, zdobywczyni jednego z najlepszych
wyników na sumach, po której można by się spodziewać czegoś lepszego...
Mój wzrok przyciągnął mały, srebrny
przedmiot leżący na gzymsie kominka. Zmarszczyłam brwi i podniosłam się na
łokciach. Co to takiego? Odrzuciłam poduszkę i powoli ruszyłam w jego kierunku.
Moja dłoń bezwiednie dotknęła srebrnego wisiora zdobionego motywami roślinnymi.
Z zaciekawieniem podniosłam przedmiot. Był zadziwiająco ciężki. Przyjrzałam mu
się w świetle padającym z kominka i dostrzegłam małe zarysy postaci. Postaci, które się poruszały. Dopiero po chwili rozpoznałam stworzenia rozbiegające
się w popłochu przed moim dotykiem. Fauny.
– Mówiłem Ci, nie zostawiaj tego
gdzie popadnie, w ogóle nie powinieneś tego ruszać! Poczekaj tu, zaraz wrócę. –
Z trudem powstrzymałam się od krzyknięcia ze strachu. Ktoś schodził po
schodach, niebezpiecznie szybko zbliżając się w stronę Pokoju Wspólnego.
Odłożyłam wisior na miejsce i biegiem ruszyłam w stronę sypialni dziewcząt,
jednak w ostatniej chwili zahaczyłam nogą o jedną z małych, czerwonych puf i
jak długa runęłam na ziemię.
– Auć – syknęłam, czując jak ból
promienieje przez całą długość kończyny.
– Lily? – Zamarłam. Powoli
podniosłam się i spojrzałam w szeroko otwarte, brązowe oczy Jamesa Pottera. – Wszystko w
porządku?
– T–tak, ja tylko... – wyjąkałam,
cofając się. Kiedy stanęłam na lewej nodze poczułam okropny ból. Jęknęłam
cicho, a chłopak ruszył w moją stronę, jednak wyciągnęłam rękę zatrzymując go. –
Wszystko w porządku, po prostu się potknęłam.
– Co robisz tutaj o tej godzinie? –
spytał, przypatrując mi się w skupieniu.
– Mogłabym ci zadać to samo
pytanie.
W ciszy mierzyliśmy się wzrokiem.
Przyglądałam się jego niepewnej minie, rozpiętej koszuli, rozczochranym włosom.
Dopiero kiedy zegar wybił trzecią w nocy zorientowałam się, jak dawno temu
powinnam była położyć się do łóżka. Powoli odwróciłam się z zamiarem powrotu do
sypialni.
– Lily, czy moglibyśmy porozmawiać
o...
– Muszę już iść – wyszeptałam, kręcąc głową.
– Proszę – szepnął, zbliżając się do
mnie. – Daj mi wytłumaczyć...
Odskoczyłam do tyłu i czując jak na
twarz wypływa mi wielki, czerwony rumieniec, pomknęłam schodami do góry. Nie
pozwoliłam mu dokończyć, nie chciałam żeby kończył. Marzyłam jedynie o tym,
żeby zniknąć w ciemnościach sypialni. Zamknęłam drzwi dormitorium pozostawiając
na dole zamyślonego Gryfona, moją godność, wylegującą się na bordowym dywaniku
u jego stóp i mały, ledwo odkryty rąbek tajemnicy, ukrywający się w zarysach
drzew srebrnego medalionu tonącego w półmroku pokoju.