Dla Maksia i Gizi,
którzy na zmianę dotrzymywali mi towarzystwa,
usypiając na moich kolanach
Wieczór był ciepły. Westchnęłam
cicho, przyglądając się skrobiącej coś w zeszycie Mary. W głowie wciąż miałam
ulicę Pokątną i to, co się tam stało. Coś głęboko kuło mnie na wspomnienie
głosu Jamesa, zaczepiającego Macdonald.
– Umm, Mary, mogłabyś zaczekać?
– Tak, jasne –
odpowiedziała dziewczyna, spoglądając zdziwiona na mnie. Reszta ruszyła w
stronę Esów i Floresów, więc chcąc nie chcąc, ociągając się, zrobiłam to samo.
– Posłuchaj, nie miałabyś nic
przeciwko, jeśli na to ognisko zabrałbym ze sobą Alię? Wiesz, ona... no nie
zobaczymy się przez długi okres czasu i chciałbym, żeby mogła spędzić z nami te
ostatnie dni –
powiedział cicho, jakby nie chciał, żeby ktokolwiek to słyszał.
– Och – powiedziała
Mary. – No... chyba tak, to znaczy możesz ją zabrać, jasne.
– Dziękuję, wiem, że to miało
być spotkanie przyjaciół i dużo dla mnie znaczy, że się zgodziłaś, ja
naprawdę... – doleciało do mnie, zanim gwar ulicy pochłonął ich głosy.
Ponownie westchnęłam i zaczęłam się
zastanawiać nad tym, czy Alia była jego dziewczyną. I dlaczego właściwie
chciałam to wiedzieć. Chociaż, przecież to normalne. Wszyscy jesteśmy
przyjaciółmi, nic dziwnego, że jestem ciekawa.
Macdonald podniosła wzrok i
przyjrzała mi się uważnie. Wyglądała, jakby dokładnie wiedziała, co chodzi po
mojej głowie. No ale skąd mogła wiedzieć, że właśnie rozkładałam na czynniki
pierwsze słowa Caspara?
– Widziałem, jak na niego
patrzyłaś. Ja bym chciał wiedzieć – powiedział cicho, szurając swoim butem
i patrząc się w ziemię.
– Ładnie dziś.
Obie spojrzałyśmy na Dorcas, która
przeciągała się na kocu. Pod głową miała dwie puszyste jaskrawo różowe poduszki.
Mary pokiwała głową. Trzeba było
przyznać, że ogródek państwa Macdonald wyglądał niezwykle uroczo. Ganek
otwierał się na niewielką polanę, obrośniętą niskimi drzewami. Między dwoma
położonymi najbliżej nas wisiał stary, poszarpany hamak, a parę stóp od niego
znajdowała się sadzawka. Z gałęzi zwisały magiczne lampki, migające ciepłym
światłem.
– Tak sobie myślę – zaczęła
Mary, poprawiając się. Leżała na brzuchu, z poduszką pod brodą, wymachując
wesoło nogami. – O tym, co mówił Godfray i Dumbledore, na spotkaniu. Że
nikt nie umniejsza naszych zasług, że zostaną nagrodzone i że czeka nas wiele
dodatkowej pracy. A co jeśli chodziło mu o zrobienie was Naczelnymi? Sama
pomyśl – zwróciła się do mnie – wszystko to kierowali do Jamesa,
który się oburzał, że uważają nas za dzieci.
– W sumie – podłapała
Dorcas. – To ma jakiś sens.
Zmarszczyłam brwi.
– Czy ja wiem. Czy Dumbledore
bawiłby się w coś takiego?
– To Dumbledore – stwierdziła
Meadowes, jakgdyby to rozstrzygało sprawę.
Jakby na to nie patrzeć, mogło coś
w tym być. Ale myśl, że wszyscy to planowali i wiedzieli, że oboje jesteśmy
całkiem nieświadomi czekającego nas wyzwania, sprawiało, iż czułam się
niezręcznie.
– Trzeba przyznać, że razem z
Jamesem odwaliliście wtedy kawał dobrej roboty. Trochę przejęliście dowodzenie,
przynajmniej do czasu, aż nie przybyła pomoc. A i tak zamiast uciec, dalej
pomagaliście.
– Nie rób ze mnie jakiejś bohaterki –
mruknęłam, obejmując ramionami kolana. – To było straszne i po prostu...
no nie wiem, nie potrafiłam sobie po prostu pójść.
– Dlatego na to
zasłużyliście – odrzekła Mary. – No bo co innego mógłby zrobić James,
żeby dali mu odznakę? Od sześciu lat rzuca kawałami na prawo i lewo i co, nagle
Dumbledore stwierdził „hej, jest całkiem zabawny, dajmy mu Naczelnego, ale
będzie heca!”?
Dorcas parsknęła śmiechem.
– Jak cię tak to ciekawi, to się go
spytaj, jak dojedziemy do Hogwartu, albo wyślij mu sowę już teraz –
podłapałam. Macdonald wywróciła oczami i z powrotem ułożyła podbródek na
poduszce.
– Bardzo śmieszne.
– Nie no, ale tak na poważnie, to
coś w tym jest – stwierdziła Dorcas, spoglądając w niebo. – Może
rzeczywiście to taka swojego rodzaju nagroda.
– Nawet jeśli, to to niczego nie
zmienia – mruknęłam, robiąc to samo co ona. – Zostaliśmy Naczelnymi i
jakoś musimy to ogarnąć.
Mary spojrzała na mnie przeciągle.
Nic nie powiedziała, ale byłam pewna, że coś kotłowało się w jej głowie.
Wolałam, żeby tego nie mówiła. Bo jeśli nikt nie powie tego na głos, to to
wcale nie musi być prawdą. A przynajmniej to sobie wmawiałam.
Tego wieczoru długo nie mogłam
zasnąć. W końcu zrezygnowana podniosłam się na składanym łóżku i rozejrzałam po
pokoju. W półmroku ledwo mogłam dostrzec nieruchome ciała moich przyjaciółek. Z
westchnieniem wstałam i starając nikogo nie obudzić, na paluszkach ruszyłam ku
drzwiom, a następnie schodom, by udać się do kuchni. Ponieważ znajdowała się
ona od całkiem innej strony, niż sypialnia Mary, było w niej dużo jaśniej,
dzięki zaglądającemu przez duże okno księżycowi. Powoli sięgnęłam po czystą
szklankę i nałam sobie wody. Coś ciągle kotłowało się w mojej głowie, nie
pozwalając mi się uspokoić, jednak sama do końca nie wiedziałam, co to takiego.
Zamyślona przysiadłam na jednym z krzeseł i wpatrzyłam się w białą plamę,
wędrującą po niebie. I wtedy zrozumiałam, że wciąż nie potrafiłam przestać żyć
wspomnieniami.
– Wszystko w porządku?
Odwróciłam się i spojrzałam na
Mary. Miała zaróżowione policzki, a włosy poprzyklejały jej się do twarzy.
Widząc mój wzrok uśmiechnęła się nieśmiało i skrzyżowała ręce na brzuchu, próbując
zasłonić dwuczęściową piżamę w niedźwiadki.
– Tak – potwierdziłam,
uśmiechając się na ten widok.
Mary bez słowa usiadła na przeciwko
mnie i również spojrzała na pokryty cieniami ogród, tak jakby rozumiała, co
działo się w środku mojej głowy.
– Wiesz, nigdy nie rozmawiałyśmy co
dokładnie się stało na dworcu – szepnęła. Odczekała parę sekund, a potem
słowa wylały się z jej ust, jakby od dawna chciała to wszystko powiedzieć. – To
co usłyszałam, to wiedziałam, ale wszystko działo się tak szybko i... kiedy
wyszliście z przedziału, a pociąg się wykoleił, myślałam, że... no nie
przeżyliście. To było straszne. Usłyszałam krzyk, ktoś krzyczał, a ja nic nie
widziałam, a potem udało mi się znaleźć różdżkę i wszystko było we krwii...
Szyba była wybita, nie było ani Remusa, ani Petera, a Clarie była nieprzytomna.
Syriusz właśnie pomagał Maryl zawiązać na ramieniu jakąś chustkę, powiedzieli
mi, że ja też zemdlałam na krótką chwilę. Wejście było całkowicie zgniecione,
nie mogliśmy nawet po was wrócić, musieliśmy wyjść szybą. Peter był dosłownie
dwa metry dalej, przestraszony i otumaniony, ale nic mu nie było. Remusa
szukaliśmy dużo dłużej. Rozdzieliliśmy się. Wtedy przybyli Śmierciożercy.
Mary zamilkła i przymknęła oczy.
Jej wargi drżały, jakby otulił ją strach.
– Bałam się, że to będzie moja
wina. Że umrzecie nie przez wykolejony pociąg, a przez to, że nikt Wam nie
pomógł. Że nie zmusiłam reszty do ruszenia w drugą stronę. Ale Syriusz mi
przysięgał, że Jamesowi na pewno nic nie jest, że się tobą zajmie, że musimy znaleźć
Remusa, bo on na pewno jest gdzieś blisko, a wy, wy zniknęliście gdzieś i
równie dobrze mogliście być już po drugiej stronie pociągu w chwili katastrofy.
Więc po prostu robiłam co kazał, bo nie byłam w stanie zrobić nic
więcej.
– To ja znalazłam Maxse –
wyszeptałam, kiedy moja przyjaciółka nabrała powietrza do buzi. Po chwili
spojrzała na mnie i zacisnęła smutno usta. – James złapał mnie, i
przygniótł do ziemi, ale potem cały wagon przekoziołkował i zostałam sama.
Próbowałam dostać się do okna, ale drzwi jednego z przedziałów osunęły się, i
wtedy upadłam tuż przed nią. Wciąż śni mi się po nocach, z czerwonymi od krwi
ustami.
Mary świdrowała mnie wzrokiem w
ciemności, podczas kiedy jej ręka delikatnie objęła moją. Wiedziałam co chciała
powiedzieć. Jestem tutaj, możesz mówić dalej. Jako jedna z
nielicznych wiedziała, że potrzebowałam to w końcu z siebie wydusić. Tak samo
jak ona.
– James musiał usłyszeć mój
krzyk. Albo widział mnie wcześniej. Nie wiem, wszystko zlało się w jedną wielką
masę i nie jestem teraz w stanie powiedzieć co właściwie się stało. Wiem tylko,
że mnie stamtąd wyciągnął, uspokoił, kazał oddychać. Wyciągnęliśmy nieprzytomną
Grace. Tylko Elsie się nic nie stało z ich wielkiej trójki, bo wyszła do mnie i
do Pottera, spytać się, czy wiemy co się dzieje z pociągiem, tuż przed
katastrofą. Pomogła nam zabezpieczyć Butler. Najgorsze było powiedzenie jej,
żeby nie szła szukać Maxse. Jej wzrok, kiedy spojrzała w stronę zgniecionego
przedziału. A potem James...
Moje serce zadygotało.
Przypomniałam sobie wszystko – nasze ciała, tak blisko siebie, kurz, krew
na jego łuku brwiowym, posmak jego potu, kiedy przyciągnął mnie do siebie, jego
usta trafiły tuż obok moich, a jego skóra przylgnęła do mojej. Jego kojący
głos. Ręce na moim ciele, płonące ślady jego palców na moich biodrach i twarzy,
z której ocierał łzy. Był tak blisko, że oddychaliśmy jednym powietrzem. Był
tak blisko, że gdybym nabrała większego tchu, gdybym otworzyła szerzej usta,
dotknęłabym tych należących do niego. Przypomniałam sobie moment, w którym tak
bardzo chciałam, żeby to trwało wiecznie. I żeby w końcu mnie pocałował.
– Zaczęliśmy pomagać innym. Wiesz,
te wszystkie dni w Hogwarcie, kiedy nie byłam pewna, co jest między nami...
Wydaje mi się, że zareagowałam za ostro, kiedy zaczął traktować mnie jak coś
swojego. Biegaliśmy po całym dworcu, próbując pomóc, a on ciągle chciał, żebym
była blisko, żebym nie chodziła po gruzie, nie wchodziła do pociągu. Bo coś mi
się stanie, bo kamienie się osuną, bo muszę tu zostać. A potem
przybyli Śmierciożercy. Chciał, żebym uciekała i zostawiła wszystkich, a ja się
nie zgodziłam. Nazwał mnie upartą dziewuchą.
– Och – mruknęła Mary, a kącik
jej ust delikatnie zadrgał.
– Oczywiście tylko mnie tym
rozjuszył. Wtedy też zobaczyliśmy Syriusza, walczącego z jednym z zamaskowanych
ludzi. I zanim zdążyliśmy cokolwiek zrobić, inny dorwał Maryl. Myślałam, że
Potter go zabije, serio. Jego twarz... rzucił coś w moim kierunku, że mam się
ogarnąć i uciekać, a ja, wiem, że przesadziłam, nie powinnam była tego robić, po
prostu to, w jaki sposób to powiedział, kiedy jeszcze pół godziny wcześniej był
taki... – przerwałam, nie widząc, co powiedzieć. – Wykrzyczałam
mu prosto w twarz, że jakby nie był tak zapatrzony w siebie i nie starał się na
siłę być bohaterem, to może zamiast się zgrywać przede mną, wcześniej dotarł by
do Maryl i nic by się jej nie stało.
– Dlatego nie zamieniliśmy słowa po
wypadku i tak do siebie warczeliśmy. Ciągle zastanawiałam się, jak to wpłynie
na nas wszystkich, ale kiedy przyjechał po mnie z Syriuszem... Nie wiem,
wydawało się, że sobie to wyjaśniliśmy. Albo, że przynajmniej ruszyliśmy dalej.
– A ty? Co o tym myślisz?
– Że mam dość skakania sobie do
gardeł. Między nami chyba nigdy nie będzie normalnie.
Mary ścisnęła moją dłoń i spojrzała
na księżyc. Na jej twarzy czaił się delikatny uśmiech.
– A Alia?
– Co z nią?
– No wiesz, to trochę dziwne, że
James... no po tym co się stało, nagle przyprowadza jakąś blondynę...
– Rogacz to kobieciarz i wiemy o tym
obie tak samo dobrze.
– To brzmi jakby mnie też podrywał
od paru lat – zachichotała Macdonald, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.
– Nie, ale byłaś obok przez cały
czas i wszystko widziałaś. Zagadywanie do mnie traktował jak grę, zabawę
długoterminową. A w międzyczasie było wiele krótszych.
– Skoro tak mówisz – mruknęła
Mary.
Spojrzałam na nią krytycznie, a ta
uśmiechnęła się.
– Chodź do łóżka. Jutro mamy dużo
roboty.
Dni mijały niesamowicie szybko.
Codziennie rano pomagałyśmy pani Macdonald w ogródku, a potem gotowałyśmy razem
obiad. Popołudnia spędzałyśmy na długich spacerach i pomaganiu Dorcas w
napisaniu prac letnich, których nie raczyła zrobić przez całe wakacje.
– Ej, miałam pracę, jasne. Muszę
się jakoś utrzymać – usprawiedliwiała się, kiedy żartowałyśmy z jej
lenistwa.
W końcu nadszedł długo wyczekiwany
piątek. Mama Mary od rana krzątała się w kuchni, zmuszając swojego męża do
pomocy. Louis pojechał z samego rana do Ministerstwa, załatwiać coś w związku
ze stażem, więc nam pozostało tylko zająć się przygotowaniami do ogniska.
Kiedy wybiła siedemnasta ogród był
już przygotowany, lampiony na drzewach paliły się jasnym blaskiem, a na środku
ułożony był duży stos drewna. Dorcas wciąż poprawiała poduszki i koce, jakby od
tego zależało jej życie, a ja z Mary przyglądałyśmy się jej poczynaniom.
– Trzymajcie, macie wszystko zjeść,
zalecenia odgórne.
Obie uniosłyśmy wzrok w kierunku
Louisa, który stał nad nami z uśmiechem, podając nam parujące miski.
– Co to?
– Zupa. Od twojej mamy.
– Dziękujemy – powiedziałam,
uśmiechając się do niego. Dorcas podniosła głowę i otworzyła usta.
– Jedzenie!
– Tak, dla ciebie też mam –
zachichotał chłopak, kiedy uradowana dziewczyna podbiegła do małej ławeczki na
ganku.
– Kiedy wróciłeś? – spytała
Mary, wąchając zupę. Po chwili na jej twarzy pojawił się uśmiech zadowolenia.
– Właśnie teraz – odrzekł jej
kuzyn, opierając się o balustradę i przyglądając nam z nieskrywanym
rozbawieniem. Tego dnia miał na sobie niebieską koszulę i ciemne spodnie, a
jego jasne delikatne loki zwisały zabawnie bo obu stronach twarzy.
– I jak, pozałatwiałeś wszystko?
– Tak – potwierdził,
uśmiechając się szeroko. – Zaczynam od września.
– To świetnie – zawołałam,
również się uśmiechając. – Gratuluję!
– A dziękuję. A tak w ogóle, to
gdzie macie znajomych, jednak nikt nie przyszedł?
– Ha, ha, jest jeszcze wcześnie,
głąbie – mruknęła Mary, przełykając zupę.
– Kiedyś ci się oberwie za to
przezywanie wszystkich naokoło – doszedł nas czyiś głos. Wszyscy
obróciliśmy się w kierunku tylnych drzwi, w których stał uśmiechający się
złośliwie Syriusz. Za jego ramieniem dostrzegłam roześmianego Remusa,
machającego do nas zaciekle.
– Co wy tu robicie? – spytała
zaskoczona Macdonald.
– No chyba nas zapraszałaś, nie? –
mruknął Black, robiąc dwa kroki do przodu. Miał na sobie czarne spodnie i
koszulkę z logo jakiegoś zespołu, a jego włosy były w, jak zwykle, istnym
harmiderze. Po chwili zlustrował wzrokiem naszego kompana i podał mu rękę z uśmiechem. –
Syriusz.
– Louis, kuzyn Mary, miło mi.
– Mi też.
– Gdzie reszta? – spytałam,
odkładając pustą już miskę. Łapa obrócił się i spojrzał do środka
domu.
– Zapewne w kuchni, twoja mama
poczęstowała nas jakimś swoim specyfikiem.
– O nie – mruknęła Mary,
wstając i ruszając w stronę tylnych drzwi. Louis zachichotał i przepuścił nas,
kiedy z Dorcas ruszyłyśmy za nią.
– No proszę, kto nas odwiedził.
Wszyscy odwrócili się w naszym
kierunku i uśmiechnęli szeroko. Pani Macdonald właśnie rozdawała świeżo
upieczone rogaliki z marmoladą, podśpiewując pod nosem piosenkę lecącą w radiu.
– Alicja! – zawołała Meadowes,
ruszając w jej kierunku. – Nie sądziłam, że uda ci się wpaść!
– Też do końca nie byłam tego pewna –
zaśmiała się dziewczyna, przytulając Dorcas. Tego dnia miała na sobie jasne
dżinsy i kolorową koszulkę w kwiaty.
– A gdzie Frank?
– Spóźni się, ale obiecał, że
wpadnie. Kazał przekazać, że nie przepuściłby ostatniej okazji w tym roku, żeby
was wszystkich zobaczyć.
– No i bardzo dobrze – powiedział
uśmiechnięty Remus, stając obok dziewczyny. Zza jego ramienia wyjrzała Clarie,
kołysząc się wesoło.
– To nie wszystkie niespodziewane
odwiedziny na dziś – zawołała, kiwając głową do tyłu. Dopiero kiedy się
odsunęła, ujrzałyśmy opierającą się o blat Maryl.
– Merlinie, nie wierzę własnym
oczom! – pisnęła Mary.
– Nie ma za co – zachichotał
James, stojący obok Binner. – Jak tylko dowiedzieliśmy się, że wychodzi ze
szpitala, pognaliśmy błagać jej rodziców, żeby ją puścili.
Spojrzałam na chowającą się za jego
ramieniem Alię i uśmiechnęłam się delikatnie. Dziewczyny przytuliły mocno
Maryl, a mama Mary z zadowoleniem zaczęła wyciągać kubki na herbatę.
– Lily – powiedziała
cicho Binner, kiedy do niej podeszłam.
– Maryl, tak
dobrze cię widzieć stojącą o własnych nogach.
– Och, z tym
staniem to bym nie przesadzała, wciąż jestem słaba, ale – urwała,
przeciągając ostatnie słowo – chyba udało mi
się namówić rodziców, żeby puścili mnie do Hogwartu.
– To świetna wiadomość!
– Wiem –
zaśmiała się dziewczyna, kiedy ją przytuliłam. Było dużo chudsza niż ją
zapamiętałam, ale wyglądała dużo lepiej, niż w szpitalu. Jej policzki powoli
się zaokrąglały, a skóra nabierała normalnego koloru.
– Dobra, dość tego, zapraszam
wszystkich do ogrodu, bo jest nas tu zdecydowanie za dużo – powiedziała
Mary, powodując salwę śmiechu. – No już!
Przepuściłam Maryl i poczekałam, aż
większość wyjdzie, a kiedy odwróciłam się, stanęłam twarzą w twarz z Jamesem.
Przełknęłam ślinę, co musiało go rozbawić, bo zacisnął usta, ich kąciki
zadrgały delikatnie.
– Och – powiedziałam,
potrząsając głową. – Przepraszam.
– I bardzo dobrze, prawie mnie
staranowałaś – stwierdził Rogacz, a w jego oczach zatańczyły wesołe
iskierki.
– Co – zawołałam, uderzając go
w ramię. – Nieprawda!
James zaśmiał się.
– Wiedziałam, że kłamie z tym
byciem poważnym mężczyzną – powiedziała uśmiechnięta Alia, która stanęła
obok nas. Odwzajemniłam jej uśmiech, czując się trochę niezręcznie, jednak
Potter w miarę szybko ogarnął sytuację i obrócił mnie w stronę drzwi.
– Tam. To jest kierunek w którym
się udajemy.
– Te, prefekt naczelny, jeszcze
parę dni, zanim będziesz mógł się tak rządzić – przypomniałam mu, kiedy
mnie popchnął do przodu. Alia zaśmiała się głośno.
– No tak, przecież oboje
zostaliście naczelnymi! Jakie to uczucie?
– Pracować z nim? Nieposiadam się
ze szczęścia – skomentowałam, a James dźgnął mnie w plecy.
– Nie ładnie tak opowiadać kłamstwa
nowej koleżance.
– A nie mówię prawdy? –
spytałam, obracając się z powrotem w jego stronę. – Nie wmówisz mi, że nie
zwalisz większości obowiązków na mnie.
– Okej, teraz już przesadziłaś.
James złapał mnie w pasie i
przewiesił sobie przez ramię, a następnie wsunął swoją dłoń w tę należącą do
Alii i ruszył w kierunku ogrodu.
– Puść mnie!
– Nie – odrzekł zadowolony
Rogacz, wymieniając rozbawione spojrzenie z Alią. – Zasłużyłaś sobie.
– Co to za orgia? – spytał
Syriusz, kiedy minęliśmy próg.
– To nie orgia, tylko dręczenie
biednej, małej...
– Tylko nie biednej, ty mała, ruda
żmijko!
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a
James, całkiem zadowolony z siebie, stanął przy ognisku i zamyślił się.
– Powinienem rzucić cię do ogniska,
czy na trawę?
– Potter!
– Brakowało mi tego –
westchnął Black, udając, że ociera łezkę.
– Obu was uduszę!
– No dobra już dobra – mruknął
Rogacz, opuszczając mnie na poduszki.
– A mnie to tak nie nosisz –
stwierdziła Alia, uśmiechając się szeroko.
– Bo ciebie się tak nie boję, kto
wie, co ten rudy małpiszon by mi zrobił, jakbym go nie złapał!
– Grabisz sobie. I to bardzo –
powiedziałam, mierząc go wzrokiem.
– No, Potter, widzę, że ktoś tu
będzie zawalony układaniem grafików dla prefektów – powiedziała Alicja,
uśmiechając się złośliwie.
– A żebyś wiedziała –
potwierdziłam, zwężając powieki.
Wszyscy wybuchnęli głośnym
śmiechem.
Ognisko było świetnym pomysłem. Wystarczyło pięć minut, żeby każdemu udzielił się świetny humor. Huncwoci zajęli się rozpalaniem ognia, jednak zajęłoby im to dużo mniej czasu, gdyby Maryl nie zabrała im różdżek. Razem z nią, Clarie, Mary, Alią, Dorcas i Alicją, rozsiadłyśmy się wygodnie i obserwowałyśmy ich marne postępy. Macdonald udało się nawet wytrzasnąć skądś popcorn. Znudzone czekaniem, zaczęłyśmy w końcu podpalać poszczególne ziarna i rzucać nimi w drewno. Po kolejnej godzinie, Syriusz krążył nad nami wściekły, wymyślając tortury, jakim nas podda, jeśli nie oddamy mu jego różdżki. Nawet Remus zaczął okazywać zdecydowaną chęć odzyskania swojej. W końcu uratował ich z opresji spóźniony Frank, który pojawił się w tylnych drzwiach i jednym machnięciem swojego czarodziejskiego patyka, wzniecił ogień pomiędzy balami drewna ułożonymi w mały stosik. Louis również przyłączył się do świętowania, przynosząc ze sobą gitarę. W końcu zapadł zmierzch, a każdy zajął się smażeniem pianek i rozmowami.
– Więc Frank – powiedziała
Mary, bawiąc się gałązką, której koniec włożony był w ogień. – Jak
wakacje?
– Ciężkie. Przez większość czasu
byłem u swojej rodziny we Francji. Pomagałem im w odbudowie domu, zniszczonego
przez Śmierciożerców.
– Nawet tam dotarli? – spytała
Maryl, siedząc po turecku i przysłuchując się rozmowie.
– Jeszcze dalej. Słyszałem o jakimś
mieście pod Barceloną, totalnie zniszczonym. Mugole mówią, że to wybuch
pobliskiej kopalni.
– Ale mam nadzieję, że tobie nic
się nie stało?
– Nie, przez większość czasu było
spokojnie, ale kurde... Ciągle coś z tyłu głowy mówi człowiekowi, że a co jeśli
wrócą, co jeśli nagle, w ciągu ułamka sekundy...
– Przestań – mruknęła Alicja,
obejmując mocniej jego dłoń. – Wystarczy mi zamartwiania się o ciebie.
– Myślałeś o tym? – spytał,
Syriusz. – O Zakonie?
– Oczywiście, że myślałem.
Strasznie żałuję, że nie mogło mnie tam być, na tym spotkaniu.
– I co? Zamierzasz się przyłączyć?
Alicja zacisnęła usta, a Frank
uśmiechnął się tylko smutno. Kiedy Gryfonka wstała ze łzami w oczach,
Longbottom westchnął i nachylił się do nas.
– To była najcięższa decyzja w moim
życiu.
Wszyscy obserwowaliśmy, jak rusza
za swoją dziewczyną.
– A ja bym tam wolał być na jego
miejscu – powiedział cicho Black. – Zabija mnie ta bezczynność.
– Zabiłoby cię rzucenie się na
Śmierciożerców przed ukończeniem nauki – mruknęła Maryl, a Clarie
uśmiechnęła się pod nosem.
– Znalazła się mądralińska –
warknął.
– Coś chyba o tym wiem –
westchnęła. – Spędziłam w szpitalu większość wakacji, po tym, jak sama to
zrobiłam.
– Oj przestańcie już –
powiedziała Clarie.
– Patford ma rację, koniec tego
tematu. Ktoś chce jeszcze pianki?
– Ja przyniosę – powiedziałam,
podnosząc się. – Mam już dość tego siedzenia.
– A przed tobą dziesięć miesięcy
siedzenia w klasach, jak ty to wytrzymasz? – zauważył Syriusz, opierając
się o uśmiechniętego Remusa.
– Ha, ha, bardzo zabawne.
Powoli ruszyłam w stronę domu,
starając się przypomnieć sobie, gdzie właściwie leżą pianki. Po przeszukaniu
szafek w kuchni, skierowałam się schodkami w dół, do małej spiżarni i wtedy to
usłyszałam – ciche głosy dochodzące z zewnątrz. Zatrzymałam się,
nasłuchując. Wyglądało na to, że ktoś siedział po drugiej stronie domu, zaraz
przy maleńkim okienku od piwniczki. Starając się być możliwie jak najciszej, postąpiłam
dwa kroki, aż stanęłam jak spetryfikowana, słysząc swoje imię.
– ... Lily, tak, jest zupełnie
taka, jaką ją opisywałeś. Wesoła i zabawna, a przy tym potrafi być tak...
poważna.
Ktoś zaśmiał się cicho. Moje serce
zakołatało, kiedy poznałam właściciela drugiego głosu.
– Lily to zdecydowanie najbardziej
specyficzna osoba, jaką spotkałem – potwierdził James.
– Zazdroszczę jej, że może być z
tobą non stop przez kolejne dziesięć miesięcy – powiedziała cicho Alia.
Odpowiedziała jej krótka cisza. – Obiecujesz, że będziesz się odzywał?
– Obiecuję.
– Masz mi pisać o wszystkim, jasne?
O zamku, o tym co podawali w Wielkiej Sali na śniadanie i o dziewczynach, które
umilały ci to śniadanie.
– Alia! – zaśmiał się Rogacz,
klepiąc w coś ręką.
– No co? Dobrze wiesz, jak bardzo
chciałabym tam z tobą pojechać – wyszeptała dziewczyna. – Ale chyba
nigdy nie będzie mi to dane.
– Gdybym tylko mógł coś na to
poradzić...
– Wiem – powiedziała cicho. –
A wiesz czemu? Bo jesteś najlepszym przyjacielem, jakiego miałam, nawet tylko
przez wakacje.
– Jestem najlepszy? – zaśmiał
się James, na co Alia prychnęła.
– Ta, bo zacznę żałować że to
powiedziałam.
Wstrzymując oddech przybliżyłam się
do okienka i spojrzałam wysoko w górę. Przede mną malowały się dwie sylwetki,
opierające się o szybę. Potter po chwili objął dziewczynę, a ta położyła swoją
głowę na jego ramieniu.
– Dziękuję, że mnie tutaj zabrałeś –
wyszeptała. – To był najbardziej magiczny dzień w moim życiu.
– Poczarować ci jeszcze? –
spytał cicho James.
– Tak, proszę.
Przez chwilę obserwowałam, jak
chłopak wyciągnął różdżkę i zaczął wypuszczać z niej bańki. Wtedy zrozumiałam,
że nie powinnam była tam sterczeć i podsłuchiwać. Powoli wycofałam się, z duszą
na ramieniu. Będąc już przy drzwiach usłyszałam jeszcze cichy szept, dochodzący
zza okna, a moje serce załomotało mocno.
– Jeśli kochasz ją tak bardzo, jak
magię, to zdecydowanie jest najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.
No i stało się. Cztery lata. Kiedy to minęło?
Chciałabym podziękować wszystkim, którzy zaglądali tutaj nawet pomimo tego, że mnie często nie było. To wciąż wiele dla mnie znaczy, a nowe wejścia na stare rozdziały były jak miód na moje serce. Jestem zaszczycona tym, że ktoś wciąż chciał się tu zapuścić i przeczytać wypociny kilkunastoletniej mnie.
Dziękuję również Elitarnym, za wszystko co dla mnie zrobiły. Bez Was dziewczyny nic nie byłoby takie samo. Wspierałyście mnie i kibicowałyście, to Wy ciągle podtrzymywałyście we mnie ogień i chęć do pisania. Ciężko uwierzyć, że to już 4 lata odkąd zaczęłyście komentować SD.
W tym roku na SD stuknęło (na tą chwilę) 77 tysięcy wyświetleń, a komentarzy pojawiło się aż 747. 747! Co to za liczba :D
Co prawda nie byłam przykładną autorką i nie dodawałam tyle rozdziałów, ile powinnam, ale praca za granicą, a potem studia i problemy w domu troszkę mnie zahamowały. Nigdy jednak nie zapomniałam o moim dziecku, jak lubiłam nazywać SD i zawsze wiedziałam, że w końcu znowu tu zajrzę. I zaglądałam. A teraz mam nadzieję, że w piątym już roku istnienia tego bloga, będę to robić nawet częściej.
Rozdział dodaje specjalnie na rocznicę z myślą o paru osóbkach, które na niego tak bardzo czekały. Przepraszam Was, jeśli pojawią się błędy, ale cały dzień tak bolała mnie głowa, że nie mam już siły, żeby nawet przeczytać go do końca, a obiecałam sobie, że dzisiaj go dodam. Mam tylko nadzieję, że nie skompromituje się jakimiś głupimi przecinkami :D
I to byłoby na tyle. Dziękuję jeszcze raz wszystkim, którzy zechcieli w ogóle tu zajrzeć i podbudować trochę moją samoocene, zostawiając po sobie ślad. Dzięki Wam, choć na chwilę, mogłam poczuć się, jak autorka z najwyższej półki :D
A na koniec chciałabym jeszcze podziękować mojemu chłopakowi, który pomimo tego, że zabiera mi czas, a co za tym idzie, nie spędzam go już na bloggerze w takich ilościach jak kiedyś, ciągle mnie wspiera i kibicuje w mojej małej pasji. Dzięki niemu mogłam stać się swoją własną wersją Lily, która znalazła swojego Jamesa i za to należą mu się wszystkie uściski świata.
Nieprzerwanie i dozgonnie Wam oddana,
Wasza,
Ati
Łututut
OdpowiedzUsuń4 lata?! Kiedy to minęło?!
UsuńTy wiesz, że ja Cię ogromnie podziwiam za to, ile już to ciągniesz, że nadal masz chęci i pomysły, a do tego tak pięknie się rozwinęłaś! :D Serio, między pierwszym rozdziałem a tym jest ogromna różnica, i to na plus.
Z okazji tej czwartej rocznicy życzę Ci jeszcze więcej weny, pomysłów i możliwości. Dalej się rozwijaj i pisz ❤
Co do rozdziału to powiem tylko, że był cudowny, a moje serduszko się roztopiło. No kocham Cię no ❤
Dobra, blogger na telefonie mi świruje masakrycznie, więc tym razem nie będzie długiego komcia. Buziaczki 😗
-Ar.
Wrócę tu.
OdpowiedzUsuńMuni
Chyba najpierw zacznę od rocznicy, tak będzie prościej.
UsuńTrudno jest mi uwierzyć, że to cztery lata. Czuję się tak, jakby ktoś pstryknął i przeniósł mnie w czasie. Ciągle pamiętam, gdy miałam piętnaście lat i pochłaniałam blog za blogiem. Nie wiem, czy istnieje blog L&J, którego moje oczy by nie widziały. Siłą rzeczy trafiłam też tutaj. I matko, jest to właściwie jedyny blog, który śledzę regularnie od kilku lat i nadal do mnie nie dociera, że minął taki szmat czasu. Wow. Po prostu - wow.
Jestem cholernie szczęśliwa, że mogłam śledzić SD od początku i być świadkiem tego, jak się rozwijasz, Ati. Wiem, że były cięższe momenty - widać to nawet po przerwach między niektórymi rozdziałami. Ale to nie jest ważne. Należą Ci się wielkie brawa za prowadzenie SD tak długo. Powinnaś być z siebie dumna, Ati (ja jestem!).
Zrobiło się trochę sentymentalnie, nostalgicznie i troszkę się wzruszyłam, więc może przejdę już do rozdziału.
Lily jest urocza w tym swoim "czy ona jest jego dziewczyną?" "czemu on ją przyprowadził?" i rozkładaniem słów Caspara na czynniki pierwsze; nie jest tego świadoma, ale już wpadła. A James jej tak łatwo nie wypuści, haha. xD Narzekałam Ci na Ali, że się kręci wokół Jamesa i psuje idealny obrazek Jily i utrzymuje to, chociaż (!) ostatnie zdanie jest awwww i się jaram mocno.
Nie mogę się doczekać Hogwartu, Lily i Jamesa jako Naczelnych i wszystkiego co z tym związane. Bo chociaż bardzo podobają mi się wakacyjne rozdziały i ukazują one trochę inną stronę bohaterów to... no mimo wszystko wolę Hogwart. Bo Hogwart to Hogwart, kurczę no.
Czekam niecierpliwie na 23, chcę rozkmin Lily na temat tego co usłyszała (oczywiście podsłuchiwanie jest fe i w ogóle, ale noooo... XDD).
Ciepłe uściski ^.^
Moony
Nowy rozdział <3 Cudownie! Wracaj tu częściej ;)
OdpowiedzUsuńA zaklepię sobie miejsce :3.
OdpowiedzUsuń