piątek, 6 listopada 2015

17. W brązowym płaszczu


{Rozdział zawiera przekleństwa}
– Dasz sobie radę?
Mary siedziała na moim łóżku, obserwując mnie bacznie. Kiedy pokiwałam głową wypuściła cicho powietrze i zgarbiła się.
– Mogłabym pójść tam z tobą, wiesz, żebyś nie była sama...
– W porządku. – Mój głos brzmiał dziwnie obco. Od ciągłego płaczu dostałam chrypki, więc odchrząknęłam zanim znowu się odezwałam. – Czuję się dobrze.
– Więc czemu ci nie wierzę? – szepnęła Gryfonka wstając i podchodząc do mnie. Spojrzała na odbicie moich oczu w lustrze przed którym stałam i powoli objęła mnie w pasie. 
W ciszy zawiązałam błękitną chustkę i wzięłam głęboki oddech. Macdonald podała mi mój płaszcz, którym opatuliłam się najciaśniej jak się dało i ostatni raz spojrzałam na swoje odbicie.
– Będzie dobrze – mruknęła Mary, bardziej do siebie niż do mnie i odprowadziła mnie wzrokiem do drzwi.
– Przeproś ode mnie resztę. I powiedz, że kazałam im nie rezygnować z imprezy. To nie ich wina, niech się wybawią – rzuciłam jeszcze, spoglądając przez ramię, kiedy opuszczałam dormitorium.
Zamek był dziwnie pusty. Lekcje zaczęły się dziesięć minut wcześniej, więc na korytarzach nie spotkałam żywej duszy. Może to i dobrze, myślałam, oglądanie czyjejś radości sprawiłoby mi tylko większy ból. 
Bałam się. Bałam się spojrzeć na nią i nie zobaczyć już osoby, którą znałam. Ale nie chciałam, żeby odeszła bez pożegnania. Myśl o tym była jeszcze gorsza niż fakt, iż zobaczę ją w takim stanie.
Tak bardzo żałowałam, że nie mogłam być przy niej wcześniej. Byłam tak bardzo zaaferowana zagrożeniem ze strony Śmierciożerców, że zapomniałam, iż na moich najbliższych mogą czyhać inne niebezpieczeństwa, tak błahe, jak zwykła choroba.
Kiedy dotarłam do Sali Wejściowej, spostrzegłam Dumbledore'a, który rozmawiał z jakimś mężczyzną w czarnym płaszczu. Powoli ruszyłam w ich stronę, a gdy ci zauważyli moją obecność przerwali i zwrócili się w moim kierunku. Dopiero wtedy zorientowałam się, że towarzyszem dyrektora był Anthony Godfray. 
– Lily – powiedział uprzejmie Dumbledore, podnosząc rękę w moim kierunku. Pochyliłam głowę w geście przywitania i uśmiechnęłam się delikatnie. – Zapewne kojarzysz pana Godfray'a?
– Tak – odpowiedziałam, a mężczyzna pokiwał delikatnie głową. Miał na sobie granatowy garnitur i nieskazitelnie białą koszulę. Na jego twarzy dało się dostrzec fioletowe worki pod oczami, jakby przez kilka nocy nie spał, a pomimo to prezentował się elegancko.
– Anthony pomoże ci dostać się do świętego Munga. 
– Albusie – powiedział mężczyzna w geście pożegnania, na co dyrektor skinął głową i z uśmiechem oddalił się. – Witaj Lily.
– Dzień dobry – mruknęłam, kiedy Godfray przepuścił mnie w drzwiach.
– Niezmiernie mi przykro z powodu twojej babki – rzekł po chwili. Na zewnątrz było mroźno, ale przynajmniej nie padało. Mężczyzna prowadził mnie wydeptaną ścieżką, w ciszy spoglądając przed siebie.
– Dziękuję. 
– Uczucie bezradności jest najgorsze. Co moglibyśmy zrobić, jak temu zaradzić. Prawda jest taka, że nie liczy się, kim była ta osoba. Kimś bliskim, a może dalekim krewnym, walczyła, czy chorowała. Śmierć zawsze zostawia okropne piętno. Do nas należy tylko decyzja co z tym zrobić.
– Był już pan w takiej sytuacji, prawda? – spytałam cicho, bojąc się, że przybysz zareaguje gwałtownie, lecz ten jedynie uśmiechnął się delikatnie.
– Jestem aurorem, Lily, w mojej pracy to nieuniknione.
– Oh – mruknęłam zaskoczona. – Nie wiedziałam...
– Że jestem aurorem? Czy nie do tego powinienem was uczyć na naszych spotkaniach zawodowych?
– No tak, ale... Nie wiem, jakoś o tym nie myślałam.
– To zrozumiałe. W końcu nikt nie afiszuje się z takimi rzeczami. 
– Nie chciał pan tego robić. Uczyć nas – dodałam, na co mężczyzna spojrzał na mnie ciepło.
– Nie chciałem być bezużyteczny. A to jest różnica.
– Więc mówi pan, że...
– Tak, lubię to. Ale wciąż lepiej czuję się w walce.
Zamilkliśmy. Przed nami wyrosła wysoka brama, która uchyliła się delikatnie pod zaklęciem Godfray'a. Brunet przepuścił mnie, a potem zamknął ją za sobą. 
– Teleportowałaś się już kiedyś, Lily? – spytał, a ja skinęłam głową.
– Na lekcjach teleportacji.
– Ach tak – mruknął Anthony, uśmiechając się na tylko sobie znane wspomnienie. – I jak ci poszło?
– Wciąż nie mogę złapać równowagi, a przenieść mogę się tylko w granicy piętnastu metrów, ale nie jest źle.
– A będzie jeszcze lepiej – dodał, oferując mi prawe ramię. Ujęłam je delikatnie i zanim się obejrzałam niewidzialna siła pociągnęła mnie w otchłań, wyrzucając na ulicach Londynu.
Szpital świętego Munga nie wyglądał najlepiej. Ludzie mijali go w pośpiechu, zlęknieni chmur zwiastujących ulewę. Kobiety bez twarzy biegały za sprawunkami, a mężczyźni w garniturach spieszyli do swoich prac. Anthony ruszył powoli do wejścia, mijając niezauważających go mugoli. Rzuciłam ostatnie spojrzenie, na popękane twarze manekinów na wystawie i ruszyłam za nim.
W środku panował gwar typowy dla szpitala. Ludzie wypełniali poczekalnie, a pielęgniarki uwijały się za kontuarem. Godfray ruszył w ich kierunku, a ja z braku wyboru zrobiłam to samo.
– Eloise – powiedział mężczyzna, a kobieta w białym fartuchu odwróciła się w naszą stronę. W rękach trzymała dokumentacje medyczne, a na szyi miała zawieszony stetoskop. 
– Anothny, witaj – uśmiechnęła się kobieta, obdarzając go ciepłym spojrzeniem. – Co cię tutaj sprowadza?
– Pomagam Lily dotrzeć do babci.
– Och, witaj, Lily – odpowiedziała kobieta, a potem nabrała powietrza, zakładając srebrne włosy za ucho. – Rzeczywiście, Albus wspominał, że będziecie. Przepraszam, mamy taki natłok pracy...
– W porządku. – Anthony uśmiechnął się ciepło, a Eloise zarumieniła się pod jego spojrzeniem. Rozejrzała się i zmarszczyła brwi.
– Bree!
– Tak? – Przed nami wyrosła młoda stażystka o kręconych, brązowych włosach do ramion i radosnych, zielonych oczach. Mogła mieć może dwadzieścia, dwadzieścia jeden lat.
– Sprawdź gdzie dokładnie leży...
– Irene, Irene Oldisch – powiedziałam, a młoda lekarka pokiwała głową.
– I zanieś te karty na drugie piętro, Jeremy prosił o nie godzinę temu.
– Pokój trzysta pięćdziesiąt osiem i już się robi.
– Chodźcie – mruknęła Eloise, ruszając w stronę klatki schodowej. – Musicie wybaczyć mi to całe zamieszanie – dodała, mijając kilka łóżek stojących pod ścianą – ale odkąd Schultz poszedł na zwolnienie, a ja przejęłam oddział, mamy tu urwanie głowy.
– Słyszałem. Gratuluję.
– Och, nie ma czego gratulować, to tylko więcej papierkowej roboty – powiedziała, machając ręką, jednak na jej twarzy wymalował się szeroki uśmiech dumy. – No dobrze, to tu. Trzecie piętro, kardiologia. 
– Tu was zostawię, poradzicie sobie beze mnie. – Anthony poklepał mnie delikatnie po ramieniu, a potem spojrzał na lekarkę, która nagle się speszyła.
– Tak, no to...
– Do poniedziałku.
– Do poniedziałku.
Patrzyłyśmy jak mężczyzna znika na schodach. Eloise potrząsnęła głową i przybierając na twarz swój pogodny uśmiech uwydatniający jej dołeczki w policzkach, ruszyła korytarzem.
– Czy nie powinna być na neurologii, albo coś... W końcu to problemy z mózgiem – zaczęłam, a lekarka pokiwała głową z uznaniem.
– Twoja babcia miała udar niedokrwienny, wiesz co to znaczy?
– Krew nie dopływała do części mózgu?
– Mhm. Twoja babcia cierpi na nadciśnienie tętnicze, które nieleczone może doprowadzić do migotania komór. W jej przypadku nieprawidłowo kurczące się przedsionki spowodowały zaburzenia przepływu krwi i powstanie zakrzepu, który dotarł aż do mózgu. Niestety, Irene była wtedy sama i kiedy dotarła do niej pomoc, szkody, które powstały w wyniku zatrzymania dopływu krwi były już trwałe. 
– I co teraz?
– Nie wiemy. Twoja babcia jeszcze nie wybudziła się ze śpiączki. Dopóki się to nie stanie, nie będziemy w stanie określić jak wielkie są szkody. 
– A jeśli się nie wybudzi? – wyszeptałam, a lekarka stanęła przed salą mojej babci.
– Trzeba mieć nadzieję. Póki jest pod ochroną Ministerstwa zrobimy co w naszej mocy, by jej pomóc, jednak musisz wiedzieć, Lily, że magia nie zda się na nic w jej wypadku. Teraz wszystko jest w rękach losu.
Wzięłam głęboki oddech i powoli uchyliłam drzwi. W pomieszczeniu znajdowały się już dwie inne osoby. Moja mama uniosła głowę i z ulgą spojrzała na mnie.
– Och, Lily...
Powoli podeszła i wzięła mnie w swoje ramiona. Babcia leżała na jedynym łóżku w tym pokoju, otulona zieloną pościelą i dziesiątkami rurek. Urządzenia naokoło pikały cicho, udowadniając, że wciąż żyła. Reszta pokoju wręcz promieniowała bielą, odbierając zdrowy kolor jej skóry. Tata podsunął mi krzesło i złapał za rękę.
– Gdzie Petunia? – spytałam drżącym głosem, a mama spojrzała szybko na tatę.
– Lily, wszystkim nam jest naprawdę ciężko...
– Tak, ale wy przyszliście. 
– Twoja siostra...
– Nienawidzi magii. A teraz znienawidzi jej jeszcze bardziej – mruknęłam, na co tata delikatnie uścisnął moją dłoń.
– Nie teraz. Proszę – szepnęła mama, a ja schyliłam głowę, chowając przed nimi moje łzy. Powoli usiadłam na swoim krześle i złapałam zimną dłoń babci.
Prosiłam tylko o jedno. Nie odbierajcie mi jej. Nie jestem na to jeszcze gotowa.

Do zamku wróciłam dopiero w środę rano. Pięć dni spędzone przy szpitalnym łóżku wydawały się wiecznością. Zostałabym kolejnych sto, ale rodzice nie chcieli, żebym opuszczała szkołę. Jakby to coś zmieniało.
Szłam opustoszałymi korytarzami, obiecując sobie, że nie będę płakać. Przez te pięć dni Petunia ani razu nie pojawiła się w szpitalu. Chciałabym powiedzieć, że nie miałam jej tego za złe. W środku gotowałam się ze złości i gdybym tylko miała okazję jej to wygarnąć, zrobiłabym to. Babcia mogła odejść w każdym momencie, ale jej to nie obchodziło.
Wiedziałam, że miało w tym udział to, jakie stosunki miałyśmy z rodziną. Irene zawsze kochała mnie z całego serca, a Petunia czasami nie potrafiła ukryć o to żalu. Nigdy nie powiedziałabym, że Tuni nie darzyła żadnym uczuciem. W końcu była jej wnuczką. Ale ona nigdy nie mogła znaleźć dla niej czasu, nie odwiedzała jej tak chętnie, zwłaszcza odkąd poszłam do Hogwartu.
Babcia była specyficzna. Często kłóciłyśmy się o bzdety i nie potrafiłyśmy dogadać. Żyła w całkiem innym świecie pełnym porządku i zasad, ale mimo to ceniłam sobie jej zdanie i towarzystwo. A Petunia potrafiła tylko się o to wkurzać.
Wiedziałam, że siostra musiała chociaż raz zapłakać. W końcu Irene była też jej babcią. Ale nie zmieniało to faktu, że nie zrobiła nic więcej.
 Powoli przeszłam przez dziurę pod portretem i rozglądnęłam po opustoszałym Pokoju Wspólnym. Lekcje musiały już trwać, ale jakoś nie miałam ochoty w nich uczestniczyć. Po chwili wahania ruszyłam w stronę dormitoriów i kiedy miałam już wchodzić do sypialni, drzwi obok otworzył się, a na korytarz wypadła zaspana Maryl. Zdziwiona spojrzała na mnie, a sekundę później przybrała na twarz szeroki uśmiech.
– Lily, nie wiedziałam, że wróciłaś.
– Dopiero przyjechałam.
– Mhm. Poczekać na ciebie?
– Nie, dzisiaj sobie odpuszczę.
– Poczekaj – zawołała, łapiąc mnie za ramię, kiedy miałam zamiar otworzyć drzwi – wszystko w porządku?
– Tak – mruknęłam bez przekonania, na co Gryfonka pokręciła głową.
– Hej – szepnęła – jak się czujesz?
Zacisnęłam wargi, próbując powstrzymać napływające łzy, a brunetka przytuliła mnie mocno.
– Nie pozwolę ci spędzić całego dnia w łóżku – powiedziała, odsuwając się ode mnie. – Chodź. Nie jadłaś jeszcze śniadania prawda? 
Maryl pociągnęła mnie z powrotem do Pokoju Wspólnego, a następnie kazała na siebie chwilę poczekać, podczas kiedy ona zniknęła na schodach prowadzących do męskich dormitoriów. Po kilkunastu sekundach wróciła i pociągnęła mnie korytarzami.
– Gdzie idziemy? – jęknęłam, na co Gryfonka jedynie wyszczerzyła się w uśmiechu.
– Zobaczysz.
W ręce trzymała małe zawiniątko, jednak nie chciała powiedzieć co to takiego. W końcu dotarłyśmy do posągu jednookiej wiedźmy i Binner zatrzymała się. Wyciągnęła różdżkę i cicho szepnęła jakieś zaklęcie, a sekundę później posąg odsunął się, ukazując małe wejście.
– Abrakadabra – zachichotała, a potem wciągnęła mnie do tunelu.
– Co do jasnej ciasnej – spytałam, jednak nie doczekałam się odpowiedzi.
 Tunel ciągnął się w nieskończoność i miałam wrażenie, że schodzi coraz głębiej pod ziemię i kiedy miałam już powiedzieć, że mam dość, i chcę wracać, Maryl w końcu się odezwała.
– Jesteśmy na miejscu – zawołała, wskazując na klapę, do której prowadziły wydrążone w ziemi schodki. 
– Coś ty wymyśliła – jęknęłam, a Gryfonka machnęła ręką.
– Potem mi podziękujesz. Dobra, teraz chodź tutaj.
Powoli wyciągnęła z kieszeni szaty srebrne zawiniątko i rozłożyła je jednym zwinnym ruchem. 
– Czy to jest to, co myślę?
– Mhm – zawołała radośnie, podchodząc do mnie. – James nawet się nie zorientuje, że jej nie ma.
– Ale jak...
– Nie zapominaj, że się z nim przyjaźnię – zaśmiała się, po czym narzuciła na nas delikatną tkaninę.
Peleryna niewidka sięgała nam po kostki, więc musiałyśmy iść zgięte w pół, ale nawet to nie mogło zetrzeć mi uśmiechu z ust. Maryl szeptem opowiedziała mi historię jej pierwszej podróży przejściem do Hogsmeade w czwartej klasie, a potem bezpiecznie wyprowadziła z Miodowego Królestwa. Kiedy byłyśmy już na głównej ulicy ściągnęła z nas pelerynę i schowała z powrotem do kieszeni. 
– I co teraz? – spytałam, a Binner uśmiechnęła się.
– Zabieram cię na śniadanie.
– Nie lepiej by było zabrać mnie do kuchni?
– No cóż, na pewno prościej.
Wkrótce wyrosła przed nami gospoda madame Zélie. Maryl przepuściła mnie w drzwiach, a następnie powiesiła swoją szatę i mój płaszcz na wieszaku. Tym razem wnętrze urządzone było w kolorach różu i bieli. Na stolikach dostrzec można było świeże kwiaty, a w oknach wisiały złote firany.
– Tędy – powiedziała Gryfonka, ruszając w kierunku lady, za którą znajdowały się drzwi na obrotowych zawiasach. W pomieszczeniu za nimi znajdowała się wielka kuchnia i spiżarnia zarazem. – Witaj Zél.
– Oh, Maryl! Jaka miła niespodzianka! – Właścicielka sklepu ubrana była w biały fartuszek i czarną sukienkę. Na włosach miała siatkę, przez co wyglądała jak kucharka na szkolnej stołówce. Szybko wytarła ręce w niebieską ścierkę i uściskała Gryfonkę. – Lily, dobrze pamiętam?
– Tak, tak – potwierdziłam, na co kobieta zareagowała uśmiechem.
– Dawno u nas nie byłaś.
– Dlatego przyprowadziłam ją dzisiaj – zaśmiała się Binner, a potem szepnęła jej coś na ucho.
– Nie ma sprawy, pamiętajcie tylko, żeby po sobie posprzątać.
– Chodź – rzuciła w moim kierunku Gryfonka, a następnie ruszyła w stronę spiżarni.
– Co ty, na brodę Merlina, wymyśliłaś?
– Chcę żebyś trochę się wyluzowała. Uśmiech, Lily! Uśmiech!
– Więc będziemy gotować?
– Ha, i to jak!
Maryl zachowywała się tak, jakby to nie był jej pierwszy raz w kuchni madame Zélie. Co chwile wysyłała mnie po różne produkty, a potem dawała polecenia co dodać do czego. Zanim się zorientowałam, ucisk w klatce piersiowej zelżał, a ja prawię się uśmiechałam.
– Więc jak to właściwie jest pomiędzy tobą, a Jamesem? – spytała, kiedy czekałyśmy aż nasze gofry się upieką.
– Jesteśmy przyjaciółmi. Chyba – mruknęłam, a Binner pokręciła głową.
– Wiesz, znam go praktycznie całe swoje życie. I tak, potrafił być ostatnim kretynem, ale James to naprawdę…
– Maryl – przerwałam jej, kręcąc głową, na co brunetka westchnęła.
– Okej, chciałam po prostu spytać. Bo gdyby coś innego stało na przeszkodzie…
– Nie, ja po prostu… James, hm, to tylko…
– James? – dokończyła, uśmiechając się ze zrozumieniem, a ja pokiwałam głową. – Sprawdzę babeczki.
– A wy? Jak właściwie jest miedzy wami?
– Zależy o co konkretnie pytasz.
– No jak to jest przyjaźnić się z Potterem.
– Śmiesznie – mruknęła, wbijając drewniany patyczek w czekoladową babeczkę, a następnie wkładając go do buzi. – Wiesz jak to jest z Huncwotami. Co chwilę coś odwalają. Potter… Potter potrafi być naprawdę nieznośny. W drugiej klasie przechodził jakiś bunt i co chwila wywijał mi jakiś głupi kawał, jakby chciał na siłę pokazać jakie dziewczyny są „fu” – tu zaśmiała się perliście, sięgając po miskę z bitą śmietaną. – Czasem musiałam znosić docinki i spojrzenia innych, ale było warto. James potrafi być naprawdę świetnym kolesiem.
– I nigdy nie pomyślałaś o nim w ten sposób?
– No wiesz, nie można powiedzieć, że Rogacz nie jest przystojny. Może był jakiś moment, kiedy zaczęło mi się wydawać, że, coś do niego mam. – Binner wyciągnęła na talerz jeszcze gorące gofry i zaczęła na nie nakładać mus owocowy. – Chodź, pomożesz mi. No, ale tak czy siak, szybko mi przeszło. Wiesz za co go tak cenię? Żaden chłopak nie potrafił we mnie dostrzec, no, mnie. Widzieli tą Maryl, ładną, długie nogi, ciemne włosy. O, chyba gra w quidditcha. I w sumie to bym się z nią umówił. Ale nie Rogacz, on zauważył że uwielbiam gotować, zwłaszcza piec i zdobić ciasta, że lubię malować i czytać kryminały, w ciągu całego życia powierzyłam mu milion tajemnic i wszystkie pozostały naszym sekretem. Jest dla mnie podporą kiedy tego potrzebuję i ostoją, kiedy wydaje mi się, że nie. Kiedy ktoś wyśmiewał się ze mnie, to on sprawiał, że „magicznym sposobem” przestawał. Kiedy byłam smutna, rozśmieszał mnie, kiedy radosna, potęgował radość. Kiedy rodzice poinformowali nas o przeprowadzce, hah, przez bity miesiąc bombardował mnie listami, przynajmniej dwa razy dziennie, opisując tak irracjonalne wydarzenia, że, Morgana mi świadkiem, mogłabym napisać o tym książkę. O matko, spróbuj jakie to dobre!
Delektowałam się goframi, rozmyślając o kilkuletnim Jamesie biegającym z piórem i pergaminem, opisując swoje przygody w lodziarni i nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. Cisza panowała jeszcze przez kilka minut, przerywana jedynie odgłosami piekarnika.
– I do tej pory się przyjaźnicie… Oh, nie, żebym coś sugerowała, ale po tym co się stało z Severusem… Sama nie wiem, chyba przestałam wierzyć w przyjaźń damsko–męską.
– To akurat zrozumiałe. Wiesz, może nam było łatwiej, bo James miał ciebie, no, wiesz o co mi chodzi – zachichotała – a ja, no cóż, ja miałam swoje życie.
– Chyba swoich wybranków – zaśmiałam się, a Maryl po chwili zawtórowała.
– No tak. Myślę, że gdybyśmy nikogo nie mieli, stałoby się trochę niezręcznie. Może nie teraz, ale wcześniej, kiedy hormony buzowały a on czasami zachowywał się jak buc. Prędzej czy później skończyłoby się to fatalnie.
– I serio nie chciałabyś…
– Lily, on jest dla mnie praktycznie jak brat. Nie wiem, nie odpowiadam za to, co szykuje nam los, ale dla mnie ta sprawa jest dosyć jasna, dla niego z resztą też. Nie wyobrażam sobie żebyśmy… Nie, James to tylko przyjaciel. Brr, nawet myślenie o tym jest dla mnie niekomfortowe!
– Haha, przepraszam. Byłam po prostu ciekawa, no wiesz.
– W porządku, nic się przecież nie stało. Dobra, wyciągamy te babeczki, bo zaraz się nam spalą na węgiel.
Przyjemnie było plotkować, śmiać się i po raz pierwszy nie przejmować się niczym innym. Długo rozmawiałyśmy na temat gotowania, a potem Maryl przejęła pałeczkę i zaczęła opowiadać o książkach które chciałaby przeczytać. U madame Zélie spędziłyśmy jeszcze ponad godzinę, objadając się po uszy i dyskutując na każdy temat, który nawinął nam się na język, a potem śmiałyśmy się do rozpuku, sprzątając po sobie. I chyba tego właśnie potrzebowałam. Odciągnięcia od rzeczywistości, kogoś, kto zabarwiłby szare plamy dnia powszechnego.
Kiedy wracałyśmy, Maryl zaciągnęła mnie jeszcze na długi spacer po Hogsmeade, zmuszając do rozmowy o mojej babci, a ja w końcu mogłam się porządnie wypłakać i wyrzucić to z siebie. Nie spodziewałam się, że poczuję się tak niewyobrażalnie lepiej, a jednak. Wracałyśmy tunelem do zamku, mając jeszcze kilka godzin do obiadu i zwierzałyśmy się sobie ze wspomnień z dzieciństwa. Kiedy później wspominałam ten dzień, do głowy przychodziło mi, że chyba nigdy wcześniej nie otworzyłam się przed kimś tak szybko. Maryl zdążyła zrobić sobie przytulny kącik gdzieś w mojej głowie, zagnieździła się w sercu i zamiatała stare żale. I po raz pierwszy nie przeszkadzało mi to. Wiedziałam już, co czuła Mary, kiedy wpuściła do swojego wnętrza Alicję. Rozmowa z kimś, kogo nigdy nie mieliśmy za osobę najbliższą nagle okazała się być tym, czego potrzebowałam.
– Wiesz, już czas, żebyś się pożegnała. Nie możesz jej tu trzymać, wiem, że to trudne, ale ona zasługuje na to, żeby odpocząć.
– Boję się – wyszeptałam, a Maryl pokręciła głową.
– Wiem, Lily. Ale musisz dać jej odejść.

Moja babcia umarła kilka dni później. I chociaż był to jeden z najgorszych dni mojego życia, coś we mnie było spokojne. Wiedziałam, że w końcu zaznała spokoju, którego tak bardzo jej brakowało. 
Dużą zasługę w tym miała Maryl, która pomogła mi otrząsnąć się z żałoby. Kiedy poznałam ją bliżej, okazało się, że Gryfonka wcale nie była taka, za jaką ją uważałam. Dużo rozmawiałyśmy na tematy niezwiązane ze światem magicznym i byłam naprawdę zdziwiona wiedzą, jaką posiadała Binner o mugolskim życiu. Dało się zauważyć, że wie, o czym mówi, nigdy też nie wypowiadała się niemiło o mugolach. Była wyrafinowana, grzeczna i cholernie inteligentna, dziwiła mnie do tego stopnia, że w końcu spytałam ją o to.
– Lily – zaczęła, układając książki w bibliotece. – Lubię być jaka jestem. Nie przeszkadza mi, że ktoś nie zwróci uwagi na to, co sądzę o polityce, albo co dostałam z ostatniego wypracowania. Ci, którzy mnie dobrze znają, wiedzą, jaka jestem i to mi w zupełności wystarcza.
Wraz z Mary i Dorcas stanowiły dla mnie oparcie wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebowałam. Macdonald pocieszała, Meadowes rozśmieszała, a Binner wyciągała moje myśli w całkiem inne regiony. Razem stworzyły wokół mnie tyle dobrej energii, że nie potrafiłam chodzić smutna. Co prawda wciąż brakowało mi babci, czasami wybierałam się na samotne spacery i w ciszy pozwalałam sobie na chwilę słabości, ale zdarzało się to coraz rzadziej.
Kwiecień był dla mnie miesiącem dużych zmian. Razem z Gryfonami spędzaliśmy dużo czasu na wspólnej nauce. Nie przypominam sobie, żeby choć jeden wieczór był szary i ponury. Maryl zadbała o to, aby Huncwoci zapewniali nam rozrywkę przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dni wtedy mijały jak z bata strzelił. Jeśli mam być szczera, mało pamiętam z tamtego okresu. Są wydarzenia, które potrafią utkwić w naszych głowach już na zawsze, są też takie, o których zapominamy. Ja zapomniałam. O cierpieniu, o deszczu za oknem i ponurych korytarzach. Po prostu żyłam dalej. I dzięki Merlinowi, że byłam w stanie, że miałam osoby, które mi w tym pomagały.
To, co zapamiętałam, to elektryzująca więź między mną a Rogaczem, o której nawet nie chciałam myśleć. Z dnia na dzień przebywanie w jego obecności było przyjemniejsze, a gdzieś w głębi siebie zaczęłam wyczekiwać na moment, w którym znowu wszyscy się zobaczymy, chociaż tak usilnie próbowałam się do tego nie przyznać. Spędzanie czasu z Gryfonami stało się moim priorytetem. I chociaż mówiłam sobie, że tego nie chcę, że w życiu nie mogłabym być z Potterem, że chyba dalej łączy go coś z Grace, no i absolutnie nie zniosłabym reakcji innych, drżałam, kiedy był blisko. Chichotałam kiedy on też się śmiał, szłam blisko i siadałam tam gdzie on. I zatracałam się w tym każdego dnia.
Mary była mądrzejsza, niż sądziłam. Do tej pory myślę, że to jakiś ukryty, przyjacielski radar, który głośno pika kiedy twoja przyjaciółka zaczyna być zbyt rozemocjonowana. Tak jak ja byłam pewna, że Macdonald żywi uczucia do Remusa, tak ona szybko zorientowała się co się dzieje.
– Nie – powtarzałam, kręcąc głową. – Nie, nie i nie!
– Ale, Lily.
– Powiedziałam już, nie! Nie chcę z nim niczego, to...
– Ach, zamknij się w końcu i mnie posłuchaj! – W dormitorium zapadła cisza. Spoglądałam na dziewczynę zaskoczona, a ona próbując ukryć uśmiech, złapała mnie za ramiona. 
– Czemu nie.
Czemu nie. Czemu? Może ktoś zechciałby mi odpowiedzieć na to pytanie? Bo ja sama nie byłam w stanie.
Każdego. Pieprzonego. Dnia. Nie, nie, nie i nie, ale czemu? Czemu, Lily, czemu?
Bo tak się bałam tego, co mogłoby być dalej. Jakby to niby miało wyglądać? James nie był materiałem na chłopaka. Nie mojego. Był przystojny i lubiłam go, ale miałam również siedemnaście lat i burzę hormonów szalejącą po moim ciele. Dlatego wiedziałam, że tą ścieżką iść nie powinnam.
Nie, Lily.
Nie.
Dlatego idąc na każdą lekcję, posiłek, trening quidditcha, czy do biblioteki, pilnowałam się. Pozwalałam sobie na chwilę słabości, kontrolowaną do granic wytrzymałości, a w głębi gotowałam się od jego dotyku i spojrzenia.
Nie wiem jakim cudem mogło to tyle trwać. Czasami siadałam, przytłoczona i zdenerwowana, oburzona na cały świat i zaczynałam płakać z bezsilności. Co najlepszego się stało? Jakim cudem w ciągu tych kilku miesięcy z "ugh, spadaj, Potter" przeszłam na "tak, możesz tu usiąść, James"? A Mary przestała to komentować i jedynie obserwowała moje zapuchnięte oczy i zdenerwowanie następnego dnia.
Kwiecień zbliżał się ku końcu, kiedy w końcu zaczęło mi się wydawać, że mam to pod kontrolą. Tak, to było tylko chwilowe zaślepienie. Bo co innego?
– Pewnie okres mi się zbliża. Wszystko przez te cholerne hormony – mruknęłam do Mary na zielarstwie, odmierzając dawkę nawozu.
– Co za wszystko? – spytał Syriusz, który przysłuchiwał się naszej rozmowie.
– Eeee, takie tam, babskie sprawy – rzuciłam, spłoszona, a Łapa wyszczerzył się w szerokim uśmiechu.
– Jak chcesz, to skoczę ci po frytki do kuchni. Do tego trochę ketchupu, może ogórków i szynki...
– Och, zamknij się, Black.
– Już się zamykam, tylko nie bij!
– Bo uderzę! – krzyknęłam, a Gryfoni zaśmiali się głośno.
– Nie, proszę, już będę grzeczny! 
– No ja myślę – zachichotałam, a Syriusz udał, że ociera pot z czoła, przy okazji brudząc się kompostem.
– Fuuuuu – zawołał zniesmaczony, a James parsknął niepohamowanym śmiechem.
– Idziecie później z nami na błonia? – spytał Remus, a ja pokręciłam przecząco głową.
– Nie mogę, mam zajęcia zawodowe. 
– A żeś se umyśliła z tym byciem magomedykiem.
– Daj jej spokój, jej życie – mruknęła Maryl, spoglądając na nas z ukosa. – Ona przynajmniej ma jakieś dobre perspektywy na życie, nie to co ty, głąbie.
– Ej! – zawołał Syriusz. – Bo się obrażę!
– A obrażaj się!
– Ale w sumie to wszystko się zgadza, Ruda będzie nas ratować, jak ranni wrócimy z misji. 
– Jakiej znowu misji – jęknęła Mary, nie zwracając uwagi na moje oburzone prychnięcie.
– No jak już zostaniemy aurorami i będziemy walczyć ze złem, będziemy potrzebować kogoś kto nas poskłada. Mam nadzieję, że nie brzydzisz się krwi – rzucił w moim kierunku Syriusz, a ja uniosłam brwi.
– Uważaj, bo od razu cię puszczą do walki, aspirujący, młody żołnierzu.
– A jakżeby inaczej!
– Lily, kiedy dokładnie macie te spotkania? – spytał po chwili James.
– Różnie, a co?
– Pamiętasz, że za tydzień robimy ognisko na błoniach?
– Tak, pamiętam, to, o które tyle prosiliście McGonagall. I na które zgodziła się tylko pod warunkiem, że wszyscy będą mogli przyjść. 
– No cóż, nadaliśmy mu już nawet specjalną nazwę. Ognisko Pokoleń, czy coś. Nie wiem, tak czy siak, to wciąż idealna okazja do spędzenia czasu we wspólnym gronie. A McGonagall zgodziła się, bo dysponowaliśmy tyloma środkami przekazu, że nie mogła się nie zgodzić.
– Obiecaliście nie robić kawałów przez miesiąc.
– Ważne, że zadziałało – zachichotał Black.
– No dobra, ale zboczyliśmy z tematu. Będziesz?
– Postaram się być – mruknęłam, a Dorcas pokręciła głową.
– Lily, nie postarasz się, tylko będziesz. Ile jeszcze będziemy mieli takich okazji?
– Jakbyście chcieli, to co tydzień można wymyślić pretekst do jakiejś imprezy – powiedziałam, przewracając oczami, a Medowes próbując ukryć uśmiech pokręciła głową.
– Wiesz o co mi chodzi! To już praktycznie koniec roku, zaraz będziemy musieli się pożegnać z niektórymi, bo to ich ostatni rok, zbliżają się egzaminy i to może być ostatnia okazja, kiedy wszyscy usiądziemy razem! Och, ani się waż wytykać mi ile powtórzeń zrobiłam w tym zdaniu! – krzyknęła, widząc, że już otwieram usta. Zachichotałam, a dziewczyna popatrzyła na mnie z udawaną powagą. – Będziesz i tyle, wszyscy będziemy i będziemy się super bawić. Zwłaszcza, jak już wszyscy zdamy egzamin z teleportacji!
– Założę się, że Black nie zda – mruknęła z powagą Clarie, a Gryfoni po chwili wybuchli śmiechem.

Początek maja przyniósł ze sobą długo wyczekiwane ciepło. Co prawda wieczory wciąż były dosyć chłodne, jednak w ciągu dnia temperatura osiągała ten przyjemny poziom, kiedy nareszcie można pozbyć się swetrów i dodatkowej pary skarpetek. A już zwłaszcza, kiedy zza chmur wyglądało słońce.
Trudno było nie zgadnąć, że egzamin na teleportację poszedł nam dobrze. Co prawda Peter o mało co nie oblał, lądując dwa centymetry za wskazanym miejscem, ale egzaminator widząc jego przerażoną twarz wygiętą w grymasie strachu zbladł i z litości wpisał "zaliczony" przy jego nazwisku. Kiedy Glizdogonowi w końcu pozwolono do nas podejść, ten jeszcze bardziej nas zaszokował.
– Chyba się rozczepiłem! 
– Nie gadaj głupot, przecież jesteś cały.
– Ale boli jak cholera! – pisnął, wskazując na ramię, gdzie... brakowało kawałka skóry. Przysięgam, Gryfoni zbierali szczęki z podłogi.
Skończyło się na małej bliźnie i podwójnej porcji lodów z kokosową posypką, ale wspomnienie przerażenia malującego się na twarzy chłopaka miało pozostać z nami już na zawsze.
– Pasuje to teraz uczcić! 
– Uczcimy – obiecał James, szczerząc się szeroko.
Takim oto sposobem kiedy nadszedł pierwszy weekend maja, na błoniach pojawiły się wielkie drewniane pale przygotowane przez Hagrida na wiadomo jaką okazję. Wieczorne niebo było pozbawione chmur, więc kiedy wyglądałam przez okno w wieży mogłam zobaczyć wszystkie gwiazdy. Po całej szkole zdążyły rozejść się plotki o specjalnych atrakcjach przygotowanych przez Huncwotów. Samo zainteresowanie ogniskiem sięgało zenitu po tym, jak na kolacji dzień wcześniej sam Dumbledore pochwalił pomysł "zjednoczenia domów" i "wspólnego świętowania", tym samym zatwierdzając (według Petera dosyć wsiurską) nazwę "Ognisko Pokoleń". Zaproszeni byli wszyscy i każdy mógł zjawić się tam, by raz w roku wspólnie świętować... właściwie to nie wiem co, ale liczyła się inicjatywa. Tak czy siak, młodsze roczniki miały udać się do dormitoriów o dwudziestej pierwszej trzydzieści, a porządku mieli pilnować prefekci. Szykował się więc całkiem ciekawy wieczór.
– Lily, pomożesz?
Odwróciłam się w stronę Mary, która pokazywała na zamek swojego swetra.
– Chyba się zaciął.
– Już idę – mruknęłam, odkładając dzbanek z wodą, który trzymałam w rękach.
Dziewczyny zebrały się wcześniej i miałyśmy do nich dołączyć na błoniach, więc cisza dźwięcząca w sypialni była aż przytłaczająca. Zaczęłam mocować się z zamkiem, a Macdonald westchnęła, stukając nogą w podłogę.
– Możesz przestać? Sprawiasz, że staję się poddenerwowana – zachichotałam, na co moja przyjaciółka pokręciła głową.
– Przepraszam.
– Stało się coś?
– Nie, tylko... Obiecasz, że nikomu nie powiesz?
– Nie, jak tylko stąd wyjdę obwieszczę wszystkie twoje sekrety całemu światu – westchnęłam ze śmiechem. – Gotowe.
– Dzięki. – Mary odsunęła się i obróciła w moją stronę. – Wydaje mi się... że ktoś mnie śledzi...
– Co? 
– No... Merlinie, wiem, że to dziwne, ale wszędzie widzę ten brązowy płaszcz...
– Czekaj czekaj. Jaki brązowy płaszcz?
– Och, no wszystko zaczęło się kilka dni temu. Poszłam się przejść po błoniach i byłam pewna, że ktoś mnie obserwuje. I w pewnym momencie, kiedy się obróciłam, no mogę przysiąc, że widziałam jak ktoś w brązowym płaszczu chowa się w zakazanym lesie! Poszłam to sprawdzić, ale nikogo nie zauważyłam, a sama nie odważyłam się wejść głębiej... Od tamtej pory wszędzie go widzę, na ostatnim patrolu słyszałam kroki, ale nikogo na korytarzu nie było! Zaczynam się obawiać, że świruję...
– Ej no, spokojnie, może... nie wiem, może ci się coś przewidziało?
– Nie, jestem pewna, że go widziałam! I to jest najgorsze. Przyglądałam się wszystkim i nikt nie nosi takiego płaszcza, a kiedy zobaczę go gdzieś z daleka, to zanim tam dotrę jego już nie ma!
– Mary, wydaje mi się, że trochę przesadzasz – mruknęłam, łapiąc przyjaciółkę za rękę. – Po pierwsze, to tylko płaszcz i dziesięć osób może mieć taki sam, a jeśli ty się zaprzesz, to będzie ci się wydawać, że widujesz w nim zawsze jedną i tą samą osobę. Ale – wtrąciłam, widząc, że dziewczyna już otwiera usta, żeby coś powiedzieć – nie wykluczymy, że jednak ktoś cię obserwuje. Jeśli tak jest, to dzisiaj będzie miał ku temu dobrą okazję, a jeśli znowu zauważysz coś niepokojącego, zawołasz nas, a my się tym zajmiemy. Okej?
– Okej – jęknęła naburmuszona, a potem uśmiechnęła się, kiedy trącnęłam ją łokciem. 
– Głowa do góry. A teraz chodź, bo się spóźnimy.
Kiedy wyszłyśmy na zewnątrz zerwał się wiatr, przynosząc ze sobą głośne śmiechy hogwartczyków. W oddali widać było wysoki słup ognia i dziesiątki małych postaci tańczących wokół niego. 
– No nieźle – mruknęła Mary, marszcząc brwi, żeby wyostrzyć wzrok. – Szykuje się duża impreza.
– I będziemy się dobrze bawiiiiiić! – krzyknęłam, wyciągając ostatnie słowo. – No halo, gdzie entuzjazm? 
– Taa – westchnęła dziewczyna, naciągając rękawy swetra.
– Mary Ann Macdonald! Natychmiast zaprzestań tych smutków, albo naślę na ciebie grono gwałcicieli wampirów, którzy zabiorą cię na swoich kucykach na wyspę radości!
– Czy ty coś brałaś? – spytała Gryfonka, nie umiejąc powstrzymać śmiechu.
– Masz trzy sekundy by okazać skruchę, albo zostaniesz uprowadzona. TRZY...
– Lily...
– DWA...
– Lilka, daj spokój!
– JEDEN... 
– Ach! – Świat zawirował. Czyjeś ramiona zacisnęły się wokół mojej talii i podniosły mnie do góry w momencie, w którym ktoś złapał Mary i pognał z nią przed siebie. – Puść mnie debilu!
– JETEM JOSHUA Z PLEMIENIA KRWISTYCH WAMPIRÓW DILDO I PRZYBYŁEM BY PORWAĆ CIĘ DO KRAINY WIECZNEGO PLEMNIKA!!!
– SYRIUSZ PUŚĆ MNIE, ALBO WYDRAPIĘ CI OCZY!
– JOSHUA NIE ZNA ŻADNEGO SYRIUSZA!
– BLAAAAACK!
Z mojej piersi wyrwał się głośny śmiech, kiedy James (wciąż kręcąc się w kółko) słysząc słowa swojego przyjaciela potknął się i runął na ziemię, ze mną w ramionach. Oboje turlaliśmy się po trawie w akompaniamencie głośnych rechotów Łapy i krzyków Mary, z których sam porywacz nic sobie nie robił. 
– Skąd się tu wzięliście? – zapytałam, łapiąc oddech, a James otarł łzy.
– Szliśmy właśnie po piwo kremowe i nie mogliśmy nie skorzystać z takiej okazji.
Chłopak podał mi rękę, a ja złapałam ją i podniosłam się z ziemi, otrzepując spodnie z trawy.
– PATATAAAAAJ!
– Black! – krzyknął za nim James, jednak brunet zdawał się nie zważać na krzyki przyjaciela. Gnał przed siebie z roześmianą Mary, machając nam ręką w geście pożegnania. – A piwo?!
– Dasz sobie radę sam, ja mam klientkę do dostarczenia!
– Kompletny kretyn – westchnął Rogacz, a ja zachichotałam. 
– To gdzie macie to piwo?
Potter uśmiechnął się w moją stronę i wskazał na Zakazany Las.
– Tam.
– No żarty chyba sobie stroisz.
– Nie, jestem absolutnie poważny. Haha, jakbyś widziała teraz swoją minę! Spokojnie, Ruda, to wcale nie tak daleko. Ze mną będziesz bezpieczna.
– A idź, bo jak ci zaraz przyfasolę... – mruknęłam z uśmiechem, a chłopak roześmiał się perliście.
– Przyfasolę? Hahahaha!
– Zamkniesz się?
– Już, już – zawołał, poklepując mnie po ramieniu. 
W ciemności trudno było cokolwiek dostrzec. James poprowadził mnie między pierwsze drzewa, a potem skręcił ostro w prawo i wszedł prosto w wysokie krzaki, zagradzające całkowicie drogę. Jęknęłam, przedzierając się za nim i potykając się wypadłam na małą polankę, całkowicie odciętą od świata zewnętrznego. 
– Wow – mruknęłam, a Rogacz uśmiechnął się. – Więc to tutaj macie swój sekretny schowek?
– A obiecasz nas nie wydać?
– No nie wiem, Potter. A będziesz się dobrze zachowywać?
– Evans, ja zawsze się dobrze zachowuję.
– No chyba nie – szepnęłam, mrużąc oczy, kiedy chłopak przysunął się bliżej.
– Czy ja kiedykolwiek zrobiłem coś nie tak?
– Och, mam wymienić? Może zacznijmy od tego, że się urodziłeś...
– Ale Lily, skarbie...
– Ty mi tutaj nie skarbuj! – zawołałam, a James z trudem zachował pokerową twarz. 
– Kto by pomyślał, że zatęsknię za tymi czasami.
– Kto by pomyślał, że potrafisz nie być idiotą. No, przynajmniej czasami.
– Ha, ha, ha – zawołał Rogacz, a ja wystawiłam mu język, próbując go minąć, jednak chłopak udał, że kaszle, wyciągając rękę w kierunku, w którym szłam, by następnie całkiem przypadkiem zatarasować mi drogę, porwać z ziemi i podnieść do góry. – I co teraz? Kto ma teraz przewagę?
– Puść mnie – zaśmiałam się, wymachując nogami, a chłopak pokręcił głową.
– Powiedz to, chce to usłyszeć. James, och, tak! Oczywiście, że się z tobą umówię! – zaświergotał, naśladując damski głos.
– HAHAHA, TO MIAŁAM BYĆ JA?
– Evans!
– W życiu!
– To cię nie puszczę!
– Puuuuść!
– To powiedz!
– Powiem jak puścisz!
– Jasne, bo już ci uwierzę.
– No powiem, naprawdę!
– Jeżeli to jest podstęp, to kara będzie surowa – wysyczał, odkładając mnie na ziemię. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który wypłynął na moje usta. 
– Najpierw twoja kwestia – przypomniałam, wystawiając mu język.
– Ekhym – odkaszlnął. – Evans. Umówisz się ze mną?
Moje serce zadrgało. Cała ta sytuacja była przepełniona jakiegoś rodzaju napięciem, które można było wyczuć na kilometr. Mogłam narkotyzować się jego obecnością, ale granica rozsądku była blisko, zbyt blisko. Powoli przysunęłam się do chłopaka, a w jego oczach przez krótki moment zamigotało zdziwienie, kiedy nachylałam się w jego kierunku. Poczułam, jak oblewa mnie fala gorąca, kiedy zaciskając ręce na jego torsie dotknęłam ustami jego ucha, szepcząc ciche "po moim trupie", po czym odsunęłam się szybko i odwróciłam w stronę polany usianej kartonami.
– Wow. A już prawie ci uwierzyłem – zawołał James, klaskając, a ja ukłoniłam się nisko. Podnosząc się zobaczyłam umalowaną na jego twarzy radość i zaskoczenie, które znikły tak samo szybko, jak się pojawiły, zostając zastąpione przez codzienną maskę pewności siebie. Uśmiechnęłam się smutno sama do siebie, zdając sobie sprawę, jak wiele pod nią skrywał. 
– Czemu na co dzień udajesz takiego napuszonego głąba?
– Dzięki – mruknął, a ja wzniosłam oczy ku niebu.
– Wiesz o co mi chodzi. Kiedy nikt cię nie widzi jesteś całkiem inny... Wystarczy, że pojawia się widownia, a ty zaczynasz się popisywać.
– Nie wiem – chłopak wzruszył ramionami, chociaż widziałam, że moje słowa trafiły w jego czuły punkt.
– Czemu nie chcesz pokazać innym jaki jesteś naprawdę? Czy to aż takie ważne, żeby każdy miał cię za twardziela idiotę?
– Dla mnie liczy się to, że najbliżsi to wiedzą. Reszta świata może mnie pocałować – mruknął spoglądając w moje oczy. Szukał w nich jakiejś reakcji, chociaż sama nie byłam pewna jakiej. 
– Oj, James – westchnęłam, przygryzając wargi, a chłopak uśmiechnął się szczerze i potarmosił swoje włosy, pozostawiając je w jeszcze większym nieładzie, niż przed momentem. – No i właśnie o tym mówię! Nawet nie wiesz jakie to wkurzające, no, kiedy tak robisz...
Chłopak uśmiechnął się i uważając na moje żwawo gestykulujące ręce pochylił się nade mną i złożył krótki pocałunek na moim czole.
– Świat bez ciebie straciłby swój urok, Ruda – szepnął, puszczając mi oczko, a potem pstryknął swoim palcem wskazującym w mój policzek i minął mnie, kierując się w stronę małego, zagraconego stolika na końcu polany.  
Kilka razy zacisnęłam i rozprostowałam dłonie, próbując uspokoić oddech. Powoli dotknęłam swoich rozdygotanych warg i zacisnęłam powieki. Lilka, daj spokój. Ogarnij dupsko ty mała ruda wywłoko! Wzięłam ostatni większy oddech i ruszyłam w stronę kartonowych pudeł na środku, starają się wyrzucić z głowy wszystkie chaotyczne myśli, ale nie byłam w stanie. W moich żyłach buzowała adrenalina, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który wypływał na moje usta. Matko, jesteś taka przewidywalna. Jak otwarta księga. Zerknęłam przez ramię na chłopaka, który przeszukiwał stosy rupieci i przygryzłam wargę. W końcu się sparzysz, a wtedy nie będzie już odwrotu. I będzie boleć jak cholera. Pokręciłam głową i ponownie nachyliłam się nad kartonami, obiecując sobie, że to ostatni raz, kiedy pozwalam sobie na coś takiego. Większość z nich była pusta, a w co poniektórych wciąż znajdowały się jakieś stare papiery i ubrania. Wyglądały one na nieużywane, oprócz jednej rzeczy.
– James, to twoje? – spytałam, podnosząc brązowy płaszcz, a Rogacz zmarszczył brwi.
– Taa, ale nie nosiłem go już dłuższy czas. Musieliśmy go tu zostawić ostatnim razem.
Uśmiechnęłam się, podnosząc materiał do twarzy i wyczuwając mieszankę męskich perfum. Gdybym tak dobrze nie znała Remusa, pomyślałabym, że to Pottera, ale nawet po wyciągnięciu płaszcza spomiędzy stęchniętych ubrań dało się wyczuć delikatną nutę kokosowego żelu pod prysznic, który kupiłam Remusowi na święta.
– Oj Luniu – szepnęłam, odkładając znalezisko na swoje miejsce.
– Znalazłem. Okej, pomożesz mi to spakować?
Odwróciłam się i spojrzałam na Jamesa, który pochylał się nad siecią maskującą pod którą w równym stosie ułożone były okurzone butelki z bursztynowym płynem w środku.
– Morgano, trzeba to było jeszcze zakopać.
– Hm, przemyślimy tą propozycję – zachichotał Gryfon. – A teraz chodź tu i to przytrzymaj.
Wspólnymi siłami przepakowaliśmy kilkanaście butelek do torby, którą przyniósł ze sobą Rogacz i skierowaliśmy się w stronę ogniska. James ruszył w kierunku Syriusza a ja przysiadłam na pieńku obok Mary i schowałam głowę pomiędzy nogami.
– Miałaś rację.
– Cooooo – mruknęła Macdonald, spoglądając na mnie a ja zakryłam się rękami dla wzmocnienia efektu.
– Miałaś rację. Czemu miałaś rację? Nie chcę żebyś miała rację.
– Lilka?
– Lubię go. Nie chcę go lubić. Nie chcę się w to pakować, nie chcę, nie chcę.
– O matko – zaśmiała się Gryfonka, obejmując mnie ramieniem.
– O matkooo – zawtórowałam jej, przytulając się do jej torsu.
– Evans, ty ruda wywłoko.
– Czytasz mi w myślach, czy co?
– Ale to wiadomo chyba nie od dziś?
Patrzyłam jak z uśmiechem kręci głową i głaszcze mnie po włosach.
– To że go lubisz też wiadomo nie od dziś.
– Tylko, że nie lubię go tak, żeby z nim być. Lubię go tak, że ciągle chcę z nim przebywać, chcę żeby złapał mnie za rękę, albo po prostu do mnie mówił. Ale nie mogłabym z nim być. 
– A mogłabyś z nim przebywać, łapać go za rękę i do niego mówić?
– Zaraz się przez ciebie popłaczę...
– Więc wnioskuję, że złapałaś aluzję – zachichotała a ja wydęłam wargi.
– To naprawdę nie jest śmieszne.
– Nawet nie wiesz jak bardzo jest – powiedziała, dobitnie podkreślając ostatnie słowo. – Nie myśl o tym. Ty zawsze za dużo myślisz. A moim zdaniem powinnaś spróbować. Nigdy nie wiadomo.
– Ta, nigdy nie wiadomo, chyba tego, jak nisko można upaść... Właśnie, Mary, muszę ci coś powiedzieć. Co do tego brązowego płaszcza, to...
– Macdonald! – Obie obróciłyśmy się w stronę zamku, gdzie jakiś Puchon z siódmego roku wymachiwał oburzony rękami. – Miałaś dopilnować, żeby młodsze roczniki wróciły do łóżek! 
– Przecież to zrobiłam!
– To co oni tu robią?! – zawołał, wskazując na podskakujących trzecioklasistów z czapkami naśladującymi krowie odgłosy na głowach.
– Wrrrr – warknęła Gryfonka, ściągając brwi. – Zabić to mało. Zaraz wrócę.
Przyglądałam się, jak łapie delikwentów za fraki i prowadzi w stronę zamku. Zrobiło się chłodniej więc postanowiłam przejść się bliżej ognia i przy okazji zobaczyć co takiego Huncwoci przygotowali na tą okazję.
Miejsce wokół pali zajmowały mniejsze i większe pieńki, na których siedzieli roześmiani szósto– i siódmoklasiści. Dalej, bliżej linii drzew rozłożone były maleńkie stragany z kiełbaskami, napojami i różnymi drobiazgami takimi jak koce i lampiony. Uśmiechnęłam się pod nosem. W tle dało się dosłyszeć brzdęki gitary, więc z braku innego wyboru ruszyłam w poszukiwaniu autora utworu, którym okazała się Grace Butler. No tak. Kto inny mógłby to być. Razem ze znajomymi mi osobami siedzieli przy ognisku po stronie jeziora, wspólnie kołysząc się w rytm jakiejś cichej ballady, do której Krukonka podśpiewywała. Już z daleka mogłam rozpoznać głosy Elsie i Maxse wtórujące przyjaciółce. Przyglądałam się wesołym uśmiechom goszczącym na twarzach Krukonów i Gryfonów zgromadzonych wokół nich, a ciepły wiatr przywiał do mnie wspomnienie Jamesa całującego mnie w czoło. Patrzyłam jak Grace przestaje grać, a wszyscy zaczynają bić brawa, wciąż czując uścisk jego ramion na mojej talii. Jaka ja byłam głupia.
Spoglądałam na jej lśniące włosy, na refleksy ognia w jej oczach, kiedy podbiegała do Niego i wskakiwała na Jego ramiona. To uczucie, które pozwalałam sobie skradać wprost z Jego oczu miało należeć tylko do Niej. A ja nie miałam prawa go sobie przywłaszczać. Czy nawet jeśli tego pragnęłam, miałam jakiekolwiek wyjście poza usunięciem się w cień?
Oj, Lily.
Głuptasie.
Czy powinnam mu pozwalać na to co ze mną robił? Czy powinnam pozwalać na to sobie?
– Lilka! Chodź, chcesz zagrać z nami w butelkę?
Głos Dorcas wyrwał mnie z zamyśleń. Wszyscy popatrzyli się na mnie a ja pokręciłam głową. 
– No nie wiem...
– Choodź, będzie fajnie.
Gryfonka zaciągnęła mnie do kółka i usadziła obok siebie. Rozejrzałam się i przywitałam z Krukonami, których pamiętałam z imprezy sylwestrowej. Connor Double pomachał mi wesoło, a Zeus zmierzył chłodnym spojrzeniem. Obok niego siedział Nathias, który uśmiechnął się nieśmiało w moim kierunku, a ja natychmiast spłonęłam rumieńcem. Kątem oka zauważyłam Cykadę, która bawiła się rękawem swojego swetra, oraz Amy, dziewczynę którą kojarzyłam z korytarza. Spośród Gryfonów znałam wszystkich. Byli to Huncwoci, Clarie z Johnem, Maryl, Alicja i Frank, Dorcas no i oczywiście ja. 
– To co, możemy zaczynać?
Byłam trochę nieobecna. Starałam się nie patrzeć w stronę Rogacza, który zerkał na mnie z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy. Zrobiło mi się niedobrze. Co ja tam robiłam?
– Okej, ma ktoś fałszoskop?
– Prosz – mruknął Connor, kładąc na środku mały, fioletowy kamyczek, który natychmiast podskoczył i ustawił się pionowo, delikatnie się obracając.
– To kręcę! – Dorcas sięgnęła po pustą butelkę po piwie kremowym i ustawiła ją na środku tablicy do szachów, z której uprzednio zgarnęła wszystkie puste kieliszki, którymi grali w pijane warcaby. Szybkim ruchem zakręciła nią, a jej szyjka wskazała na Maryl. – Uhuhu.
– Tylko bez sprośności proszę – jęknęła Binner, a Meadowes zachichotała.
– Pytanie czy ubranie?
– Zgadnij – westchnęła dziewczyna, a Dorcas wyszczerzyła się. 
– Okej no. Kto zerwał, ty, czy Marcus?
Wokoło przetoczyły się szumy i ciche gwizdy, a Maryl jęknęła.
– Marcus.
– Uuuuuuu!
– Och, zamknij się, Black. Kręcę – mruknęła sięgając po butelkę. Była już nieźle wstawiona, więc niebezpiecznie zachwiała się i gdyby nie James, który złapał ją za ramię, pewnie upadłaby na ziemię. – Dzięki – dodała uśmiechając się smutno. 
Następnie wypadło na Maxse, która wybrała ubranie i zanim ktoś zdążył jakoś zareagować, ściągnęła z siebie sweter.
– Nie chce wybrać pytania bo nie będzie mogła skłamać, a każdy chce wiedzieć, czy pomiędzy nią a Tomem ze Slytherinu coś zaszło – szepnęła na moje ucho Dorcas.
– Gracie w jakąś głupią wersję tej gry – odpowiedziałam, a Meadowes się wyszczerzyła.
– Nie byłoby zabawy.
Maxse wylosowała Connora, który przyznał się do cotygodniowej masturbacji, a on trafił na Petera, którego fałszoskop złapał na kłamstwie w sprawie tajemniczego zniknięcia zapasu krówek. Kilka kolejek później z tłumu wyłoniła się Mary, która z uśmiechem dosiadła się obok mnie.
– Coś mnie ominęło?
– Black zdążył już dzisiaj przelizać dwie laski, a Elsie przyznała, że przez przegraną w zakładzie na szlaban z Filtchem nie założyła bielizny.
– Wow – skomentowała to Gryfonka, a ja pokiwałam głową.
– Tia.
– Mary! Jak zawsze w samą porę! – Black wyszczerzył się w jej kierunku, wskazując na butelkę skierowaną w jej stronę.
– O matko – jęknęła dziewczyna, na co Huncwot zachichotał.
– Więc moja droga, powiedz mi no... Hm... Czy kiedykolwiek miałaś ochotę pocałować kogoś z tego grona?
Widziałam, jak twarz przyjaciółki oblewa się rumieńcem. Spojrzała wściekle na Syriusza po czym zacisnęła powieki i wysyczała ciche "tak". Łapa pokiwał głową, udał, że klaszcze z podziwem za jej odwagę, a potem usiadł wygodnie na swoim miejscu.
– Zabiję go kiedyś – warknęła w moją stronę a potem sama zakręciła butelką, która wskazała mnie. 
– Nie – szepnęłam, na co Mary rozpromieniła się w wielkim uśmiechu. – Macdonald.
– Nie bój nic Ruda! – zawołała tak cicho, że mogłam to usłyszeć tylko ja. Zaczęłam kręcić głową, jednak moja przyjaciółka z ognikami geniuszu zła w oczach już postanowiła jakie pytanie mi zada, a ja nie mogłam jej od tego odciągnąć.
– Czy gdyby James chciałby się z tobą umówić, tu i teraz, zgodziłabyś się?
Zapanowała cisza. Wszyscy nachylili się do przodu a ja zapłonęłam ognistą czerwienią. Dosłownie, gdyby to tylko było możliwe pewnie paliłabym się niczym drewniane pale w ognisku. Zmierzyłam Mary wzrokiem zabójcy i wypuściłam powietrze z płuc.
– No, Lily, odpowiadaj!
– Dajesz!
Kilka osób zaklaskało, a ja spojrzałam na Grace, która wpatrywała się z ciekawością w Jamesa i poczułam jak moje serce na moment się zatrzymuje.
– Nie.
Czułam na sobie spojrzenie oczu wszystkich tam obecnych. Po kilku sekundach większość z nich spojrzała niepewnie na fałszoskop, który nawet nie zadrgał. Czułam się tak, jakby to wszystko trwało wieczność, a potem Nathias zaklaskał i roześmiał się głośno.
– Dobra, robimy przerwę ludzie, czas na siku! Panie i panowie, zbieramy dupska, kto idzie ze mną!
Spojrzałam na niego, a on uśmiechnął się do mnie ze współczuciem, kiedy pokiwałam głową w geście podziękowania. Kilka osób zebrało się razem z nim, w tym ja. Mary po chwili również wstała i pognała za mną, łapiąc mnie za rękę.
– Co to było? Myślałam że chcesz!
– Chcę – szepnęłam, obsesyjnie mrugając, żeby łzy nie wypłynęły z pod moich powiek.
– Wiec co, na Merlina, się własnie stało?!
– Spytałaś czy bym się zgodziła, nie czy tego chcę. Mary, to że tak jest, nie oznacza, że gdyby to się stało, zgodziłabym się. On już kogoś ma, pamiętasz? Tak się nie robi, to po prostu złe.
– I że niby nagle jesteś szlachetna?
– Nigdy nie rób komuś tego, czego ty nie chciałabyś, żeby ktoś zrobił tobie.
– Lily...
– Nie, zostaw... Proszę, zostaw mnie samą...
Odsunęłam się od niej i po prostu odeszłam. Nie mogłam już dłużej powstrzymać łez, które lały się ciurkiem po moich policzkach. I nie mogłam na niego spojrzeć. Nie zniosłabym widoku jego twarzy. Coś ty sobie myślała, Evans? Że możesz sobie nagle uznać, że przebywanie z nim jest świetne i nie ponieść konsekwencji?
No coś ty sobie myślała?

Siedziałam wpatrując się w ogień i bawiąc się na wpół pustą butelką z piwem kremowym. Coś ty sobie myślała, obijało się po mojej głowie. W złotych płomieniach próbowałam odnaleźć jakiekolwiek emocje ale ich tam nie znalazłam, bo sama byłam ich pozbawiona. Skończyłam z tym. 
– Hej. – Obróciłam się i spojrzałam na kołyszącą się Maryl, która szła w moją stronę. – M–można?
– Jasne – mruknęłam, a dziewczyna kucnęła i przewróciła się obok mnie. – Ej, wszystko w porządku?
Binner zaśmiała się gorzko i pokręciła głową. 
– Nic nie jest w porządku.
Zapanowała cisza. Brunetka wpatrywała się w ogień zupełnie jak ja przed kilkoma sekundami, bez cienia emocji na twarzy.
– Chodzi o Marcusa, prawda? – spytałam cicho.
– Zdradzał mnie. Byliśmy razem dopiero od trzech tygodni, a ten już posuwał jakąś na boku. 
– Tak mi przykro.
– Nie... – pokiwała głową. – Przestań. Jemu powinno być przykro. Powinien cierpieć. Powinien mu odpaść ten mały, zwiędnięty...
– Okej, tobie już wystarczy – zawołałam, łapiąc jej rękę, którą próbowała wrzucić butelkę po piwie go ogniska. – Trzeba cię zabrać do wierzy.
Wstałam, próbując ją podnieść i oprzeć o siebie, jednak na niewiele się to zdało, bo brunetka ledwo trzymała się na nogach. Zrezygnowana rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu pomocy, aż trafiłam na wzrok Rogacza.
– Świetnie – jęknęłam – lepiej trafić nie mogłam.
Zawstydzona kiwnęłam na niego głową, a on odłożył butelkę i ruszył w naszym kierunku.
– Coś się stało? – spytał, a ja westchnęłam, wskazując na Maryl.
– Całkiem się spiła, pomożesz mi zabrać ją do zamku?
– Jasne. 
Unikałam jego spojrzenia jak ognia. Poczułam, jak się rumienię, kiedy niechcący musnął moje ramię, próbując wziąć ode mnie Gryfonkę, jednak wtedy ta nagle podniosła głowę.
– James, moja kurtka. Proszę, musiała zostać gdzieś koło jeziora – jęknęła, wskazując na nie.
– Okej, poczekajcie tu, zaraz wrócę – rzucił, spoglądając na mnie po raz ostatni. – Dasz sobie radę?
– Tak – mruknęłam, kiwając głową i powoli pomagając Maryl usiąść z powrotem na trawie. 
– Widzę, że nie tylko ja mam dzisiaj kiepski dzień.
Spojrzałam na nią zaskoczona, na co dziewczyna uśmiechnęła się gorzko.
– Aż tak widać?
– Nawet bardziej.
Jęknęłam głośno, a Maryl rozłożyła się na trawie.
– Pomyśl sobie co musi czuć Grace...
– Taaa, myślałam o tym – mruknęłam, jednak Gryfonka zachowywała się tak, jakby mnie nie usłyszała.
– ...taki cudowny, a ona nie może nawet z tego skorzystać. Pewnie by chciała. Kto by nie chciał? To w końcu James Potter. Mój James... Biedna Grace. Biedna. I Biedny James.
– Czekaj, o czym ty mówisz? – spytałam. – Halo, Maryl?
– O tym jak współczuję Elsie i Grace. 
– He?
– James to taki wspaniały przyjaciel. Tyle dla nich zrobił.
– Co zrobił?
– No przecież Grace, nie chciała, żeby ludzie wiedzieli. A on tak jej pomógł. Pomógł to ukryć.
– Ale co ukryć?
– No że one są razem.
– Zaraz, co?!
– Nie wiedziałaś? – spytała podnosząc się na łokciach i spoglądając na mnie.
– Elsie i... i Grace?
– No tak. Elsie i Grace. Dwie przyjaciółki. Każdy wiedział. Ale nikt nie chciał tego przyznać. Od początku. Elsie... Te czarne usta na imprezie. I czego Grace się tak bała? Że ją wydziedziczą? Biedny James. Mój przyjaciel...
Przestałam jej słuchać. Zaczęłam kręcić głową, kiedy obrazy przewijały się przed moimi oczami.
Ich uśmiechy, splecione ręce na korytarzu. Buziak w policzek na przywitanie i rumieniec Grace. Walentynki. Znowu widziałam Butler na scenie, ale tym razem nie patrzyła się na Jamesa. Patrzyła się na Elsie, z radością w oczach, z tęsknotą.
– Dziękuję. To co dla mnie zrobiłeś... Nigdy nie miałam w swoim życiu nikogo, kto troszczył by się o mnie w ten sposób. Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła – szeptała Grace w dniu urodzin Pottera, spoglądając ukradkiem na przypatrującą się im Elsie. James pokiwał głową, a z jego ust mogłam odczytać "zrobiłabyś dla mnie to samo".
Znowu widzę ich przechadzających się razem korytarzem, a potem James wita się z Elsie i niby przypadkiem popycha na Grace, która pochmurnieje i natychmiast rozgląda się dookoła. Widzę jak trzymają się za ręce rozmawiając z nim. Ale nikt inny tego nie widzi. Bo przecież się przyjaźnią.
Znów rozmawiam z Nathiasem, znów zaprasza mnie do Hogsmeade, a ja obracam się i spoglądam na Rogacza, do którego podbiega uradowana Grace i daje mu buziaka w policzek. James spogląda na nią, odpowiada coś i uśmiecha się do niej, a ona klaska w dłonie i biegnie w kierunku schodów, na których z wyciągniętą ręką czeka na nią Walley.
Widzę je razem.
A moje kolana zaczynają się pode mną uginać.
– Znalazłem.
Dźwięk jego głosu przywraca mnie na ziemię. Oblepia mnie zimny pot, a moje ręce trzęsą się. Jak mogłam tego wcześniej nie zauważyć?
Patrzę na niego, szeroko otwartymi oczami, wciąż będąc w szoku.
– Możemy iść?
– Chyba będę wymiotować – jęknęła Maryl, stojąc na czworaka.
W tłumie wypatrzyłam Grace, siedzącą na pomoście wraz z Elsie. Grają na gitarze. Patrzą się na siebie, uśmiechnięte.
Co ja zrobiłam.
– Lily, pomożesz mi?
– J–jasne – krzyknęłam, odwracając się i podbiegając do Maryl. James trzymał jej włosy, a Gryfonka dygotała pod wpływem konwulsji targających jej ciałem. Złapałam jej bluzkę, ochraniając przed wymiocinami i pomogłam trzymać ją w jednej pozycji.
– Już w porządku? – spytał James, a ona pokiwała delikatnie głową, płacząc.
– Jak on mógł mi to zrobić – wyszeptała, a chłopak westchnął i delikatnie podniósł do góry. Jednym sprawnym ruchem podrzucił ją i złapał w ramiona, a ona wtuliła się w jego tors. Powoli podeszłam i okryłam ją jej kurtką. Krótkim, brązowym płaszczykiem. W gardle urosła mi wielka gula, kiedy naciągałam go pod jej szyję, a Potter przyglądał mi się badawczo. Gdy skończyłam uniosłam wzrok do góry i spojrzałam prosto w jego oczy, które uśmiechały się do mnie smutno. Poczułam, jak rozpadam się na milion kawałków. Był pewien, pewien tego, że go nie chcę, pewien tego, że już nie ma o co walczyć. Zrobił wszystko, zmienił się, ale dla mnie miał pozostać tylko przyjacielem.
– Dzięki. Teraz już sobie poradzę – powiedział cicho.
Kiwnęłam głową i przyglądałam się jak odchodzi, nie mogąc złapać oddechu, a potem przypomniałam sobie o czymś.
– Poczekaj! Nie wejdziesz do damskich dormitoriów!
– Ymm – mruknął, odwracając się – trudno, położę ją u siebie. Dobranoc, Lily – zawołał, a przez jego głos przebijał się smutek.
– Dobranoc – szepnęłam w noc, a mój głos zniknął w podmuchu wiatru, razem z moim ostatnim oddechem, kiedy ramiona Maryl zacisnęły się wokół szyi Jamesa, a ten delikatnie pocałował ją w czoło, zupełnie jak mnie jeszcze kilka godzin temu. 
Co ja zrobiłam.



Ostatnie dni były dla mnie trudne. W ogóle, przez ostatnie dwa miesiące działo się naprawdę dużo. Zdążyłam dwa razy wybrać sobie najmniej odpowiedniego dla mnie osobnika płci przeciwnej, mało co nie straciłam ukochanej suczki, rozchorowałam się na swój pierwszy koncert. Było mi ciężko, ale kolega niedawno powiedział mi, że powinnam w takim wypadku robić to, co kocham, bo to pomaga.
No i musiałam sobie trochę o tym przypomnieć.
Ten rozdział to taki trochę przełom dla opowiadania, bo po raz pierwszy Lily pomyślała o Jamesie w ten konkretny sposób. Nie wiem co o nim myśleć, bo ma on z pewnością swoje wady i zalety (jak to powiedział mój przyjaciel, są plusy dodatnie i są plusy ujemne). Myślę, że jakaś część mnie już zakończyła wątki z pierwszej części SD i po prostu nie może się na nich dłużej skupiać, a co za tym idzie ja też co chwile pisałam bzdury i potem poprawiałam.
To najdłuższy napisany przeze mnie rozdział i zawiera dużo emocji, które sama odczuwałam. Taka trochę terapia przez dzieło literackie. 
No mam nadzieję, że jednak nie wyszło tak źle. A jak wyszło, to nie bijcie mocno.

Dziękuję tym samym osobom co wcześniej, one będą wiedziały, że to o nich. Nie potrzebujecie specjalnych dedyków, wystarczy, że ja wiem, jak bardzo mi pomogłyście swoimi komentarzami tu i tam.
Do zobaczenia za miesiąc kochani, z przedostatnim rozdziałem :) 

24 komentarze:

  1. My place! (Czy jakoś tak)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Długi rozdział, nie powiem. I bardzo ciekawy! Poza tym... nie mogę uwierzyć, że cz. I niedługo się skończy... chlip. Może to trochę, em, zuchwałe i pewnie się na tym przejadę, ale... dziękuję za podziękowania (tak, jam jest Natalia R.).
      A teraz do rzeczy! O ile poprzedni rozdział był zapchajdziurą, tak ten wręcz obfitował w zdarzenia. Tylko... czemu babcia Lily była w Mungu, skoro to mugol?
      Jeśli chodzi o tą sprawę z Jily, to ciekawie się to rozwija. Najpierw James uganiał się za Lily, teraz Lily będzie za nim xD Taka ironia losu, co?
      Pozdrawiam i czekam cierpliwie na przedostatni (!) rozdział. Tylko... jak ja przeżyję kolejną przerwę? No, ale ucz się, ucz!

      Usuń
    2. Jam jest Natalia R, haha. Proszę Cię, Natalio, nie ma za co (;
      Hm, co do babci Lily, to była tam, ponieważ Ministerstwo zaoferowało pomoc rodzinom mugolskim, tym samym obejmując nad nimi opiekę. W razie zajścia takiej potrzeby musieli udzielić im również pomocy medycznej, stąd Mung, ale jak zauważyła doktor Eloise, magia nie pomoże w tym wypadku :)
      Ironia losu ironią losu, ale to się jeszcze zagmatwa bardziej hahaha.
      Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam! A uczyć się będę na pewno ;)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Hejoo!
      A więc jestem B|.
      Na początku powiem, że wow, taki rozdział to coś super, serio. 30 stron *uu*. Ale, kurde, teraz mamy miesiąc czekania, buuu!
      No, ale poczekam, bo wartoo! :D. *Wczoraj się przekonałam, he he he*.
      Dobra, przechodząc do rozdziału, a chociaż na chwilę obecną kończąc moją gadaninę o... W sumie niczym, to:
      Rozdział genialny, cudowny i wgl <3. Przy niektórych momentach to aż mi się serce ścisnęło ;-; Ale to może później.
      Babcia Lily w szpitalu... Bardzo mi szkoda Lily... A szczególnie już po tym fakcie, że jej babcia umarła... Wiem, jak się czuła. A przynajmniej tak sądzę. Sama to ostatnio przeżywałam i cóż, kolorowo nie było.
      Ej, że Anthony i Eloise coś ten teges? Muszę się ciebie o to wypytać, serio. Jakiś szantażyk i mi powiesz wszystko, co nie? ;"D.
      Ale ja lubię Maryl, ojej <3. Kiedyś myślałam, że Maryl i Mary to ta sama osoba, ale nie. Buuum.
      Serio, jest genialna. I do tego przyjaźni się z Jamesem *u*.
      No, no Evans dała się wyciągnąć do Hogsmeade! Kurde, święto narodowe, serio! I to nawet się nie przejmowała konsekwencjami... Ktoś tu dorasta ^^. (choć to zamartwianie o babcię pewnie też tutaj zadecydowało)
      "jakby chciał na siłę pokazać jakie dziewczyny są „fu”" - Haha, Potter chyba potem się jednak przekonał do dziewczyn :"DD.
      "Moja babcia umarła kilka dni później.". To było takie... Tutaj radość, a tu smutek... Powiem ci, że umiesz nieźle plątać uczucia i jest super efekt... Ten fragment jest jednym z tych, które mnie poruszyły.
      "To, co zapamiętałam, to elektryzująca więź między mną a Rogaczem, o której nawet nie chciałam myśleć. Z dnia na dzień przebywanie w jego obecności było przyjemniejsze, a gdzieś w głębi siebie zaczęłam wyczekiwać na moment, w którym znowu wszyscy się zobaczymy, chociaż tak usilnie próbowałam się do tego nie przyznać. Spędzanie czasu z Gryfonami stało się moim priorytetem. I chociaż mówiłam sobie, że tego nie chcę, że w życiu nie mogłabym być z Potterem, że chyba dalej łączy go coś z Grace, no i absolutnie nie zniosłabym reakcji innych, drżałam, kiedy był blisko. Chichotałam kiedy on też się śmiał, szłam blisko i siadałam tam gdzie on. I zatracałam się w tym każdego dnia." - omg, omg, omg, cudowne *o*.
      I ten moment, kiedy zapychasz komentarz fragmentami, a potem kom jest dwa razy dłuższy... Bezcenny.
      " Był przystojny i lubiłam go, ale miałam również siedemnaście lat i burzę hormonów szalejącą po moim ciele. Dlatego wiedziałam, że tą ścieżką iść nie powinnam" - właśnie, że do choiny, powinna! Ughr! Ale te nastolatki są teraz dziwne!
      I chociaż nie mam 17 lat i nie wiem, jak to będzie, chociaż wiem na pewno, że jakiś przystojniak się nie będzie za mną uganiał, to wiem doskonale, że ja bym to wykorzystała, no jejuuu!
      Lily, jesteś okropna tak, jak Atelier!
      I, ughr, oby dwie was uwielbiam ;-;. Niech to szlaggg.

      Usuń
    2. Wymiana zdań pomiędzy Lily a Syriuszem - genialna <3. Serio, super ci to wyszło :D.
      Brązowy płaszcz i ukochany Remus! <33. AAAA! ^^
      " – Ach! – Świat zawirował. Czyjeś ramiona zacisnęły się wokół mojej talii i podniosły mnie do góry w momencie, w którym ktoś złapał Mary i pognał z nią przed siebie. – Puść mnie debilu!
      – JETEM JOSHUA Z PLEMIENIA KRWISTYCH WAMPIRÓW DILDO I PRZYBYŁEM BY PORWAĆ CIĘ DO KRAINY WIECZNEGO PLEMNIKA!!!
      – SYRIUSZ PUŚĆ MNIE, ALBO WYDRAPIĘ CI OCZY!
      – JOSHUA NIE ZNA ŻADNEGO SYRIUSZA!
      – BLAAAAACK!
      Z mojej piersi wyrwał się głośny śmiech, kiedy James (wciąż kręcąc się w kółko) słysząc słowa swojego przyjaciela potknął się i runął na ziemię, ze mną w ramionach. Oboje turlaliśmy się po trawie w akompaniamencie głośnych rechotów Łapy i krzyków Mary, z których sam porywacz nic sobie nie robił. " - Ach, jakie to słodkie i śmieszne <33. Syriusz, jesteś moim Bossem ♥♥♥.
      "– Dasz sobie radę sam, ja mam klientkę do dostarczenia!" - brzydkie myśli zalały mój umysł, ech.
      "Powoli przysunęłam się do chłopaka, a w jego oczach przez krótki moment zamigotało zdziwienie, kiedy nachylałam się w jego kierunku. Poczułam, jak oblewa mnie fala gorąca, kiedy zaciskając ręce na jego torsie dotknęłam ustami jego ucha, szepcząc ciche "po moim trupie", po czym odsunęłam się szybko i odwróciłam w stronę polany usianej kartonami." - Wiesz, było tak pięknie i wgl i doszłam do wniosku, że ci się chyba literki na klawiaturze pomyliły, a potem nie zauważyłaś błędu. To oczywiste, że zamiast "po moim trupie" (a co jest bardzo brzydkie, bo ona tak nie powinna, jeśli ktoś ją zaprasza, no proszę!) powinno być "oczywiście James, kocham cię, wiesz o tym, prawda? Teraz możesz mi się oświadczyć, a potem będziemy mieć gromadkę dzieci i będzie super i cool i wgl". Myślę, że to tak powinno być c;. Albo chociaż w wersji zbliżonej.
      "Reszta świata może mnie pocałować" - hihihi, ciekawe w co, hihihi.
      *ZGŁASZAM SIĘ NA OCHOTNIKA* :3.
      " Chłopak uśmiechnął się i uważając na moje żwawo gestykulujące ręce pochylił się nade mną i złożył krótki pocałunek na moim czole.
      – Świat bez ciebie straciłby swój urok, Ruda – szepnął, puszczając mi oczko, a potem pstryknął swoim palcem wskazującym w mój policzek i minął mnie, kierując się w stronę małego, zagraconego stolika na końcu polany. " - oddajcie mi go ;---;.
      Za tą odpowiedź podczas gry myślałam, że ją uduszę! Ale mówię sobie "Zapiszczy, zapiszczy! Będzie jej wstyd, a James będzie szczęśliwy!", a tu dupa! Jestem zła, wiesz? James jest smutny. I Lily też. I ja też... A ten głupek na N jest szczęśliwy! No, ughr, aż mam ochotę mu z liścia przywalić, uhhh.
      (a może jednak nie? Nie, i tak go nie lubię)
      Mary, źle sformułowałaś to głupie pytanie...
      Następny fragment, który ścisnął moje serce. Hah.
      Elsie i Grace, woow! Nie spodziewałam się.
      " – Dobranoc – szepnęłam w noc, a mój głos zniknął w podmuchu wiatru, razem z moim ostatnim oddechem, kiedy ramiona Maryl zacisnęły się wokół szyi Jamesa, a ten delikatnie pocałował ją w czoło, zupełnie jak mnie jeszcze kilka godzin temu.
      Co ja zrobiłam." - a to to już kompletnie. Jesteś zła, Wiktorio! Zła, zła, zła!
      Wiesz, mężczyźni to świnie. Nie przejmuj się ;). Jesteś super osobą i do tego śliczną dziewczyną, jeszcze znajdziesz księcia :D.
      Dziękujesz tym samym osobom, czyli, że mnie też? Och, jestem zaszczycona ^^.
      Dziękuję!
      Na podsumowanie:
      Rozdział był cudowny, tyle emocji <33.
      Nie mogę doczekać się kolejnego! ^^
      Pozdrawiam, ściskam, przepraszam, że mój kom jest chaotyczny i życzę weny!

      Kathrine ;**.
      {jily-love-forever.blogspot.com}

      Usuń
    3. No i jak tu Cię za te długie komentarze nie kochać :D
      Hehehe, Anthony i Eloise to sprawa na drugą część opowiadania :D Z nimi to tak trochę jak z Remusem i Mary haha, oboje to takie słodkie głąby <3
      No i o to chodzi, żeby lubić Maryl! Ludzie mi na początki pisali że jej nie lubią, bo jest blisko z Jamesem więc postawiłam sobie za cel zrobić z niej kogoś do kochania całym serduszkiem. Żeby potem jeszcze bardziej Was zniszczyć. Hehehehehehehhehehe *diabelski chichot*
      No, Evans robi się w tym momencie już znośna :D A będzie jeszcze bardziej znośna :D I fajna :D I supi :D I osom :D haha
      Z tą babcią Lilki to w sumie taki miał być efekt. Nie chciałam robić z tego żałoby piątego świata i opisywać pogrzebu, jakoś mnie nie ciągnęło w tę stronę, więc tak poplątałam te uczucia, żeby w jakiś sposób jej śmierć była kojarzona z pozytywnymi emocjami. Haha to się jakoś nazywa na polskim, zestawienie dwóch sprzeczności. Zimne-ognie, ciepłe-lody, śmierć-pozytywne uczucia hahaha XD
      Oj, 17 lat to ten magiczny wiek kiedy robisz same głupoty, wiem po sobie :) Jednym słowem istna masakra. (Więc usprawiedliwiam sobie zachowanie Lily jej wiekiem bo mogę XDDD)
      Ach, okropna Atelier, jak pięknie to brzmi! <3 haha
      Chyba już komuś pisałam coś o Syriuszu, chyba Moony, mianowicie jest on trochę oparty na mojej relacji z przyjaciółmi i naszych odpałach :D Może dlatego mu tak odwala i czasem jest jak do rany przyłóż.
      Z tą klientką to też miałam głupie myśli jak to pisałam hahahaha
      Na początku jak napisałaś, że mi się literki pomyliły, to pomyślałam "cooo, jakiś błąd się wkradł?" a tu taka spryciula :D W sumie to teraz mam ochotę napisać kolejną taką scenę, w której ona tak odpowie - DOKŁADNIE TAK, po czym wszyscy wybuchną śmiechem, a James wzniesie oczy do nieba i powie "Oj Ruda, Ruda" ("Jeszcze raz powiesz na mnie RUDA...!").
      "Reszta świata może mnie pocałować" - *I VOLUNTEER AS A TRIBUTE!* od razu mi się skojarzyło hahahhaa
      Nie oddam Ci go, przykro mi, jest mój :c *przyciąga do siebie i psytula*
      HA! Wiedziałam, że wszystkich zaskoczę tą grą w butelkę :D Nikt się nie spodziewał takiego obrotu spraw :D I dobrze hihi. I nikt nie spodziewał się Elsie i Grace, hihi (btw, trzeba im wymyślić jakiś skrót parringowy xd Grasie? XD Elce? hahaha)
      Jestem złaaaa! Yaaaaaay :D haha, Ty poczekaj do kolejnego rozdziału, wtedy to mnie chyba znienawidzisz :D
      Dziękuję za ciepłe słowa i wszystkie super określenia :D Było mi bardzo miło widząc dwa takie dłuuuugaaaaśne komentarze :D Dziękuję, dziękuję, dziękuję! <3
      Atelier

      Usuń
  3. Jeju...
    To było tak genialne, że nie mogę się otrząsnąć z tego, że kolejny rozdział dopiero za miesiąc. Uwielbiam, uwielbiam postacie wykreowane przez Ciebie. I wiem, że nie komentuje, ale czytam, naprawdę czytam. I za każdym razem powtarzam "chciałabym tak pisać".
    Weny w pisaniu, Infinity 00017

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rety, bardzo mi miło :)
      Droga Infinity, szkoda, że nie komentujesz, bo ja bym chętnie takie komentarze poczytała :) Tak czy siak, za ten dziękuję i za wszystkie miłe słowa również!
      Pozdrawiam Cię cieplutko!

      Usuń
    2. Uwierz mi, chyba jesteś pierwszą osobą, które opowiadanie komentuje nie z przymusu, czy tylko po to, żeby coś napisać. Postaram się komentować - obiecuję!, jeśli tylko przełamię swoją cholerną nieśmiałość.
      Dziękuję!

      Usuń
    3. W takim razie naprawdę bardzo mi miło, że tak się przełamałaś i skomentowałaś u mnie sama z siebie! :)
      Nie ma czego się bać, nikt tutaj nie gryzie :D A można poznać naprawdę świetnych ludzi :)
      Gdybyś chciała pogadać możesz pisać na fejsbuku, zawszę odpowiem (;

      Usuń
  4. AGH! Jak tak mozesz :< niech oni sie.wreszcie umowia noooo
    Rozdzial jak zawsze super, nic dodac nic ujac :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. AGH! Jak tak mozesz :< niech oni sie.wreszcie umowia noooo
    Rozdzial jak zawsze super, nic dodac nic ujac :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, jeszcze trochę! :D
      Dziękuję za komentarz :)

      Usuń
  6. JESTEM!!! Moony zmartwychwstała! Radujmy się!!!
    Tak.
    Dobra, czas na komentarz :v
    Przygotuj się... Tak długo nie komentowałam, że mam jakieś tam zapasy weny na komentarze. Buhaha.
    Masz niebywały talent przekazywania uczuć w tekście. Ja się z tym borykam, bo zawsze przekombinuję. A kiedy czytałam o tym, jak Lily czuję się przez chorobę i śmierć babci, o jej "dziwnych" myślach względem Jamesa (czyli myślenie o nim w TEN sposób), mam wrażenie jakby była moją bliską przyjaciółką, którą rozumiem bez słów. Kocham Cię za to, Atelier ^.^ I kocham Twoją Lily, tak a propos. Jest świetna, nieprzekombinowana i może faktycznie trochę czasami zbyt emocjonalna, ale trudno.
    Dobra. Jak grali w butelkę i Lily dostała pytanie to tylko czekałam aż kłamstwo wyjdzie na jaw. A tu BUM! Pytanie było źle sformułowane i nie ma wyjawienia tajemnicy, kurde xD
    KRWISTE WAMPIRY DILDO - śmiałam się do monitora i musiałam chwile odczekać zanim zaczęłam czytać dalej :D Cudowne xD
    No i Grace i Elsie - dobra, tego się nie spodziewałam. Szok. Szok. Szok. I jeszcze raz szok. Zaskakujesz mnie, dziewczyno.
    Z jednej strony nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, ale z drugiej nie chcę żeby się pojawił. Wiesz dlaczego? Bo wtedy pozostanie tylko JEDEN rozdział do końca pierwszej części :C I będę musiała tak długo czekać na kontynuację :C. Ale i tak jestem ciekawa jak właściwie zakończysz pierwszą część, więc nie mogę się tego doczekać... Więc jestem rozbita emocjonalnie!
    Ah... no i oczywiście dziękuję za podziękowania ^.^ Czuję się doceniona, haha xD I na koniec: Nie wyszło źle! Jest świetnie i w żadnym momencie nie czuję, że jest to zapychacz, czy coś niepotrzebnego. Rozdział był mega długi i mega świetny ^.^

    Moony ^.^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yaaaay, Moony wróciła do świata żywych! :D
      Haha, no jakoś to tak wychodzi, że lubię wplatać te emocje, może dlatego, że sama jestem taką emocjonalną bombą i wszędzie się ich doszukuję xdd Dlatego łatwo mi posługiwać się myślami Lily, jako przekaźnikiem, tak, jakbym po prostu opowiadała Wam co ona może czuć. No i miło mi, że Ci się to podoba :D
      Haha, kiedyś gdzieś czytałam o grze w butelkę i właśnie przez nią wszystko się wydało :D ale stało się to bardzo szybko no i ten, nie było zabawy. Stąd ten mój mały spisek ze źle sformułowanym pytaniem, a co!
      Nawet nie wiesz jaką miałam bekę podczas wymyślania tych tekstów Syriusza XD Może dlatego, że sama mam walniętych przyjaciół i u nas takie rzeczy są na porządku dziennym, Łapcio ma wiele cech ludzi których znam :D
      No wiem, nikt nie miał prawa się spodziewać niczego w kwestii Grace i Elsie! To było w tym najlepsze hahah, tak to sobie uknułam, żeby po cichaczu podrzucić Wam bombę, bo wszyscy znielubili postać Grace przez to, że umawiała się z Jamesem, a tak naprawdę on tylko pomagał jej ukryć związek z przyjaciółką! Sama nie wiem skąd taki pomysł, od początku wiedziałam, że Elsie będzie biseksualna, od sekundy stworzenia jej postaci, ale pomysł, by Grace również nosiła w sobie ziarenko inności, no cóż, przyszedł z czasem :D
      Kolejny rozdział będzie w jakiś sposób kontynuacją tego i w zasadzie będzie wiódł jeszcze głębiej w przemyślenia Lily co do całej tej sprawy z ogniskiem. Pod koniec znowu Was czymś zaskoczę i znowu się oburzycie, bo znowu nie będzie to zjednanie naszych bohaterów :D
      No tak, zostanie już tylko jeden rozdział. Jejku, kiedy to minęło. Sama jestem rozbita, chcę żeby to już się skończyło, żeby zobaczyć Wasze reakcje i w ogóle, ale z drugiej strony... kurcze, moje dziecko tak szybko dorasta :c
      Za podziękowania nie trzeba dziękować haha, nie ma za co :) To ja powinnam dziękować za wszystkie miłe słowa :D
      A więc dziękuję i przesyłam moc uścisków!
      Atelier

      Usuń
  7. Zaniemówiłam. To był tak epicki rozdział, że tchu braknie. Mimo, że smutny. Na prawdę błagam o więcej! Wzruszyłam się do granic możliwości. Masz Dar, Dziewczyno. Pisz, bo to robisz wspaniale. Żeby Ci się w życiu poukładało, tego życzę. To był przełomowy rozdział. I tak cudowny, że nie wiem co dalej napisać. Tylko jedno - Podziwiam Cię.
    I uwielbiam, oczywiście. c:
    Pozdrawiam cieplutko!
    ~Annabeth Rosemary

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jeju, bardzo mi miło, naprawdę :)
      Epickim bym go nie nazwała, ale cieszę się, że tak Ci się spodobał! :)
      Dziękuję za bardzo miły komentarz z całego serca i również pozdrawiam! :D

      Usuń
  8. Omomom zaspokoiłaś moje Jilowe zachcianki w stu procentach!!! To był cudny rozdział, naprawdę, pierwszy raz aż tak bardzo nie chciałam by rozdział się kończył, a każde słowo chłonęłam jak glonojad szybkę!!! Tyle było w nim emocji, że aż poskręcało mnie w środku! Widać, że włożyłaś w to kupę serducha ;) Pamiętaj, po deszczu zawsze wychodzi słońce, też mam ciężki okres w życiu, właściwie to już od długiego czasu dzieje się źle, ale żyję nadzieją, że w końcu odnajdę jakąś namiastkę szczęścia i wszystko się poukłada, ty też na pewno ją znajdziesz ;)
    Jeszcze raz muszę podkreślić, że ten rozdział był cudny. Mogłabym czytać twoje Jily bez końca!!!
    Czy serio na drugą część będziemy musieli czekać tak długo? Dwa ostatnie rozdziały to tak przerażająco mało... Mnóstwo weny i huncwotów!!!

    niecnimarudersi.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Przeczytałam wszystkie dotychczas opublikowane rozdziały, a teraz przychodzę z komentarzem/ami. To będzie chaotyczny komentarz, ostrzegam. I długi. Podoba mi się Twój blog. Naprawdę, odwaliłaś kawał dobrej roboty z pokazaniem charakteru Lily, a przede wszystkim jego zmiany. Widać to nawet w sposobie pisania. Lily początkowo była trudna do zdzierżenia, bardzo zamknięta w sobie, skupiona na sobie i swoich problemach, niedoceniająca ludzi wokół. z jednej storny rozumiem, dlaczego sytuacja z Severusem tak bardzo ją dobiła, bo był to jej przyjaciel itd. Ale nie powinna była nigdy powiedziec do Syriusza tak, jak powiedziała, że on nie wie, co to strata, bo w końcu nigdy się rodziny nie trzymał, to go nie obeszło, że od nich odszedł. Nie powinna tego mówić (nawiązuję do tego pewnie dlatego,ż ekocham Syriusza i lubię go tutaj i mam nadzieję, że on będzie z Meryl xD). nie powinna mówić wielu innych rzeczy. Najbardziej z żeńskich postaci podziwiam i lubię Mary. na początku trochę mnie denerwowało, że nie mówiła nic o tym, że nie podoba jej się zachowanie Lily. A tymczasem wyszło na to,że dłguo w to sobie tłumiła. Sytuacja z dziennikiem z pewnościa nie byla miła i przyjemna (nadal się zastanawiam, jak ta Yaxley go zdobyła, ale ok), ale chyba jednak potrzebna, bo nie wiem, czy Mary by to wszystko odważyła się powiedzieć Lily wprost, a było to niezbędne. Może nie powinna mówić, że rozumie jej decyzję związaną z Jamesem, ale oprócz tego... niestety miała dużo racji. Mary faktycznie namowiła cała resztę, żeby swego czasu stworzyli tę specyficzną myślodsiewnię (to był naprawdę dobry pomysł i robiło się tak ciepło na sercu, jak się myślało o ich wysiłku w to włozonym i w ogóle. ale czasem, jak przechodziłaś z opisu jednej sytuacji do drugiej, to troche nie łapałam, czy jeszcze jestęśmy w tym dziwnym miesjcu czy nie, musisz to trochę poprawić. ponadto zastanawiałąm się, dlaczego tam nie było jakieś zdania od POttera... zabrakło mi tego.), choć jakby oni nie lubili Lilki, to mieliby to gdzieś. w ogóle niektóre reakcje Evans były takie nieogarnięte, niesłuszne do końca. Np. to, że tak napadała na huncwotów, że pomgali Remusowi podczas pełni jako animagowie, nie zastanowiwszy się najpierw, że Lupin to słyszy i może być mu bardzo, bardzo smutno. W ogóle Lily często widzi problem w rzeczach które nie istnieją, np. to, że czuła, że Mary ją zdradza, zbliżając się do innych. a właśnie dzięki temu mają teraz całą paczkę prawdziwych przyjaciół. Bardzo mi się podobało, jak przy opisywaniu teleportacji, napisałaś, że Lily nazwała Syriusza przyjacielem, to było takie naturalne i takie prawdziwe... tak, Evans sie bardzo, bardzo zmieniła i od pogodzenia z Mary, a może nawet wcześniej, od tego okropnego wydarzenia - smierci rodziców Dorcas - zaczęła zwracać uwagę na innych. To dobrze, bardzo dobrze. Sama tego potrzebowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak już jestem przy Dorcas, to może wspomnę o czyms takim - czasami miałam wrażenie, że zapominasz o niektórych wątkach. w niektórych jednak przypadkach dowiedziałam się, ze nie, ze po prostu na długo je opuściłaś - np. z tym tajemniczym medalionem, albo z tajemnicza postacią w bibliotece i w pokoju (co oznacza, że to dwukrotnie był James -> a więc on tak o nia dbał, kurczę, to naprawdę jest takie słodkie). Ale np. z Dorcas chyba zapomniałąs napisać, dlaczego później miałą taki zły humor i czemu dziewczyny nic z tym nie zrobiły. podejrzewam, że to nadal z powodu śmierci rozdziców, ale zabrakło takiego potwierdzenia. Drugi urwany wątek – staż w Ministerstwie, czemu nie ma nic o tych zajęciach? Pewnie coś napiszesz, ale brakuje tego. No i odnoszę także wrażenie, że przez długi czas było mało Jaemsa, w ogóle mało chłopaków wokół Lily, np. Nathias- raz pogadali, a później dopiero na Sylwestrze do niej podbijał? to było dziwne... ale z drugiej storny Lily na pczątku sżóstej klasy była tak zwariowana i tak narcystyczna, że to jest całkiem przekonujące, że tego nie widziała, ze nie zwracała uwagi na krążących wokół niej chłopaków. a póxniej, nie wiedzieć kiedy, zaczęła interesowaąć się Jamesem i te kilka niby nic nie znaczących chwil zacżęło znaczyć tak wiele... i przez kilka ostatnich rozdziałów, to już w ogóle nie mogłam się oderwać od lektury, bo jż widać, jak za przeproszeniem, wół na przejeździe, że nie tylko James jest zakochany w Lily, ale i na odwrót… I tak boli mnie to nieporozumienie, ze teraz Rogacz myśli, że lily go nie chce… ponownie. Mam nadzieję, że Lily w koncu mu powie prawdę, bo inaczej nie widze, jak mialoby się to rozwiązać. W ogóle podziwiam go naprawdę, że potraifł się tak wycofać, że tylko raz powiedział , że Nathias nie jest dobrym chłopakiem, a że póxniej to nawet życzył Lily i jemu szczęścia. że się nie narzucał. Dodatkowo i on, i Syriusz to wspaniali przyjaciele, to, jak bronili Remusa przez konsekwencjami źle rzuconego uroku na początku roku.. Chciałabym, żeby w opowiadaniu pojawialo się więcej Jamesa bezpośrednio, poznać go bardziej, żeby było więcej rozmów z nim i Lily. Ale wiem, że niedługo będzie tego bardzo dużo. xD Choć on the other hand, to mogło być dla Evans trochę niejasne, kiedy nie widziała wprost zainteresowania Jamesa, zaś widziała np. tę Grace kręcąca sie wokół Jamesa. tylko że... to jest oczywiste, wszyscy jej to mówią,Mary i w ogóle, to jest OCZYWISTE, że James nadal ją do szaleństwa wielbi xD. w ogóle to niesamowite, że ludzie potrafią pomóc innym, a sobie kompletnie nie, mimo że muszą to samo zrobić dokładnie... Chodzi mi o Mary i Remusa - Lupin dał świetną radę Lily, że musi po prostu pogodzić się z MAry, że musi z nią porozmawiać, a sam uciekea przed dziewczyną, która my się podoba, która go POCAŁOWAŁA, właściwie nie wiadomo dokladnie dlaczego... Mam nadzieję, że wreszcie ze sobą pogadają. Bardzo ładnie proszę.
      W trakcie opwiadania Twój styl zdecydowanie się poprawił. Zdarzają się czasem błędy, ale mniej niż kiedyś, ważniejsze są też opisy, i to nie tylko już te takie dobijające, w których zraniona nie wiadomo czym Lily ucieka przed światem, ale tez takie… bardziej przekonujące. Dodatkowo podobają mi się Twoje pomysły jak np. wspomniany stąż w Ministerstwie, dzień zawodowy albo pomoc rodzinom.
      Zapraszam na mój blog, obecnie publikuję na nim opowiadanie „Niezależność” o młodym pokoleniu HP - zapiski-condawiramurs.blogspot.com

      Usuń
    2. Wow, jestem w absolutnym szoku! Nie spodziewałam się takiego długiego i rzetelnego komentarza już na tym etapie ilościowym rozdziałów, bo większość ludzi nie lubi tyle nadrabiania, a reszta nie za bardzo komentuje, a tu proszę bardzo. Jestem pełna podziwu ile ważnych wątków poruszyłaś i już zabieram się za odpowiadanie na nie.
      Na początek - dziękuję. Za każde miłe słowo, bo to bardzo dużo dla mnie znaczy. No nie mogę powiedzieć, że nie wkładam w tego bloga całej siebie. Jednocześnie zdaję sobie sprawę z tych wszystkich gorszych aspektów, ale o tym zaraz.
      Co do postaci Lily, chyba duży wpływ na nią miały moje doświadczenia i moja płaczliwość. Później zaczęłam z tym walczyć, bo samej mi już wydawało się, że Ruda ma charakter złożony do przesady, no i wydaje mi się, że nawet fajnie to poszło, dlatego miło, że ktoś też to zauważył. I ja też ciągle paplam rzeczy, których nie powinnam i których potem żałuję, zupełnie jak Lily z tym Syriuszem i stratą, no cóż, później obie żałujemy xd Btw, chyba jeszcze nie słyszałam, żeby ktoś parował Maryl z Syriuszem :D
      Mary z drugiej strony to taka trochę druga główna postać i odziedziczyła po mnie inną cechę - nieśmiałość i brak pewności siebie, chociaż na końcu każdemu wydaje się, że obie jesteśmy otwarte. Myślę, że po prostu wolała zachować dla siebie swoje przemyślenia, bo (trochę egoistycznie) nie chciała stracić jedynej osoby, no, na początku, która była dla niej. Co do Yaxley, cóż, rzeczywiście mogłam to opisać trochę zbyt chaotycznie, ale jakiś czas przed tym jak była afera z pamiętnikiem, Ślizgonki wpadły na Macdonald i rozwaliły jej torbę. Potem Mary zachowywała się dziwnie i nerwowo, bo zorientowała się, że niebieski zeszyt zniknął, no a później stało się co się stało.
      Myślodsiewnia to było takie totalne polecenie w żywioł, z weną, czy jak to tam określić. Ani tego nie planowałam, ani co, tak jakoś wyszło i zostało. Może rzeczywiście wyszło trochę myląco z tymi opisami, a jeśli tak, to w momencie, kiedy skończę 1 część opowiadania i zabiorę się z jego ponowne czytanie i poprawianie, ruszę coś i zmienię tamte fragmenty ;) Co do Pottera, to po prostu myślę, że Mary bała się, że by przesadziła, no bo w końcu Lily wypowiadała się wciąż jak to Rogacz ją wkurzał, a Macdonald obawiała się, że i tak już sporo ryzykuje, próbując jej pokazać, że najwyższy czas skończyć z Snapem.
      No tak, zapomniane wątki. Mam wrażenie, że w natłoku tekstu którego jest już masakrycznie dużo tak na marginesie, sama zaczynam się gubić, wiec w końcu gubię i jakieś tam wątki. No i wciąż próbuję się zreflektować i wrócić do nich, ale wydaje mi się, że to trochę niezgrabne, wracać tak po tylu rozdziałach - chociaż nie ukrywam, wciąż wolę jednak do nich wrócić, niż zostawić je od tak bez rozwiązania. Jakaś tam konsekwentność musi jednak być. No i co do Dorcas, to tyle razy zmieniałam zdanie, że strasznie pokręciłam. Ogólnie bardzo zmieniłam jej charakter w trakcie pisania i próbowałam to jakoś naprawić i dać temu powód, po czym jakoś nie było kiedy tego wpleść no i znowu powstała ta przerwa, kiedy w ogóle o tym nie wspominam, a potem to wyciągnę. I tak staram się w miarę wspominać o tym choć troszkę, a nie tak nagle wyskoczyć, ale mało to pomaga, bo dużo już nie pamiętam. Dlatego zdecydowanie dobrym ruchem w tym momencie będzie przeczytanie jednak wszystkich rozdziałów no i spróbowanie podociągania nieskończonych wątków.
      Co do stażu w ministerstwie to jeszcze o nim będzie, bo w 17 bardziej skupiłam się na samym ognisku i tym co się wokół niego działo, natomiast o tyle, o ile 18 to jeszcze takie "o wszystkim i o niczym" to w 19, czyli ostatnim rozdziale planuję odnieść się do "finału" tych spotkań no i określić kto wygra ten staż :)

      Usuń
    3. No i co do Nathiasa-Jamesa-Lily, czyli tego trójkąta, który jakoś tak sam z siebie powstał, to myślę, że Lily po prostu nie zwracała uwagi na Nathiasa bo nie była do końca dojrzała do tego, czego on od niej oczekiwał (albo próbował oczekiwać, bo chyba mu trochę nie wyszło xd). Hm, tutaj odniosę się też do swojej przeszłości, bo ten moment był akurat bardzo powiązany z moimi doświadczeniami no i jak niemożliwie by to nie wyglądało - to na prawdę tak powinno wyglądać, przynajmniej tak chciałam, żeby to wyglądało.
      No tak, ostatnio tak ładnie mi się pisało to Jily, że zanim się obejrzałam doszłam do tego momentu, kiedy Lily przekroczyła już granicę "nie lubię - lubię" i sama nie wiem, czy to nie za wcześnie, bo nie do końca tak planowałam to poprowadzić, no ale, doplanowałam do tego dwa kolejne i ostatnie rozdziały i jakoś to się trzyma tej kupy (raczej). Co do rozwiązania tej sytuacji, tu dopiero się pokomplikuje, bo jednak nie chcę ich łączyć zbyt wcześnie - nie wiem co miałoby się dziać potem przez całą 7 klasę. Myślę, że to rozwiąże się raczej w ten sposób, że coś innego stanie jakby na środku wydarzeń i na czymś innym wszyscy się skupią, a co za tym idzie, po prostu odpuszczą sobie wypominanie tego co było.
      Jamesa, hm, no chciałabym, żeby było go więcej, dlatego będę próbowała trochę zrezygnować z wątku romantycznego, przynajmniej na razie, bo jak ciągle wszędzie będzie podtekst, to byłoby naprawdę nieporozumieniem z mojej strony, jeśli bym ich w końcu nie połączyła, a jak mówiłam, chcę to zrobić dopiero za jakiś czas.
      No tak, Mary-Remus to zakręcona para, chyba nawet bardziej niż Lily i James. No i mam wrażenie, że to taka trochę śmieszna odskocznia od problemów Lily, bo może popatrzeć na zmagania innych i to jak dwójka jej przyjaciół krąży wokół siebie no i się dojść nie mogą. Zupełnie jak ona i Potter, ale tego to ona akurat dostrzec nie może.
      Uff, no i już koniec. Co do stylu, to tak, trochę praktyki przez ten czas było, więc i polepszyło się moje pisanie. Dlatego nie chciałam przestać pisać, nawet jak nie miałam czasu - bo sama po sobie widziałam, że idzie mi coraz lepiej i lepiej. Z błędami wciąż mam problem, ale walczę z tym i fajnie widzieć, że jakoś mi to idzie. No i miło mi, że te wszystkie poboczne wątki Ci się spodobały i że zwróciłaś na nie taką uwagę :)
      Na koniec, wow, jeszcze raz dziękuję za taki komentarz. I na pewno zajrzę do Ciebie! Będę musiała się jakoś odwdzięczyć :)
      Pozdrawiam ciepło, Atelier

      Usuń
  10. Zabije Cię za to... No totalnie zabije... Jest 5 w nocy, ja nie mogę się oderwać o tego opowiadania i jeszcze zaczęłam ryczeć... JAK MOGLAS IM TO ZROBIC! NIECH ONI W KONCU BEDA RAZEM!

    OdpowiedzUsuń