{Hello}
W
dormitorium panowała cisza. Alicja umówiła się z Frankiem i wyszła godzinę
wcześniej, a Dorcas była w bibliotece. Siedziałam na swoim łóżku z poduszką na
kolanach i wpatrywałam się w zaspaną Rosie, która rozciągała się, rozkosznie
wbijając pazurki w kołdrę.
–
Podsumujmy to. James cały czas pomagał Grace ukryć związek z Elsie. Ich
spotkania były przykrywką dla dziewczyn, a jego nigdy nie łączyło nic z żadną z
nich?
– Maryl
twierdzi, że w piątej klasie doszło do czegoś pomiędzy nim a Butler, ale trwało
nie dłużej niż dwa tygodnie. Od tamtej pory utrzymywali przyjacielskie
stosunki. – Mój głos był dziwnie spokojny. Mary delikatnie poruszyła się, a
potem westchnęła.
– Dalej
w to nie wierzę.
– Taa.
Rosie
ziewnęła, po czym powoli podniosła się i wygięła grzbiet, stając na czubkach
łapek. Spojrzała na mnie, przekrzywiając głowę, po czym powoli wspięła się na
moje kolana, domagając się pieszczot. Uśmiechnęłam się delikatnie, kiedy
zaczęła ocierać się o moje ręce i pogłaskałam ją z czułością.
– I co
teraz?
– Nie
wiem, Mary. Ale mam dość. Nie mam już siły o tym myśleć...
– Wiem,
przepraszam... Chodź tu – mruknęła, przysiadając się obok i przytulając. –
Chcesz... Hm. Chciałabyś coś z tym zrobić?
–
Zostawmy to. Przynajmniej na razie.
– Ale...
–
Posłuchaj, ja... Chodzi o to, że nie wiem czy to źle, czy dobrze. Ale nic się
nie zmieniło, James to wciąż James, a ja to wciąż ja. Do tej pory nic z tego
nie było, oboje uznaliśmy, że zostaniemy przyjaciółmi. Chciałam tego. – Przez
chwilę zastanawiałam się, czy powinnam powiedzieć, że wciąż chcę, ale nie
potrafiłam już zdecydować. – Czemu to, że okazało się, że nie jest z Grace ma
coś zmienić?
–
Myślałam, że chciałabyś spróbować.
– Nie,
Mary. To stawka niewarta... Ugh, słowo wyleciało mi z głowy.
Macdonald
zaśmiała się a potem spojrzała na mnie nieodgadnionym wzrokiem.
–
Wiesz, jestem z ciebie dumna.
– A co
ja takiego zrobiłam? Nie widzę z czego tu można być dumnym.
– A ja
widzę. W końcu dojrzałaś na tyle, żeby pogodzić się z prawdą, a nie z nią
wojować. I za to cię kocham.
– Też
cię kocham – westchnęłam, a przyjaciółka pocałowała mnie w policzek.
–
Rozchmurz się króliczku, całe życie przed nami! A jak się nie uśmiechniesz, to
wezwę Joshuę z plemienia...
– Och,
zamknij się – przerwałam jej ze śmiechem, a Rosie miauknęła głośno. – Widzisz,
nawet kot jest po mojej stronie.
–
Chciałabyś! – zachichotała Gryfonka, dając mi kuksańca w bok, a potem uciekając
przed moim rewanżem.
–
Dziwnie się czuję nie musząc przygotowywać się aż tak pilnie do egzaminów. No,
w porównaniu z poprzednim rokiem – westchnęłam po chwili, a Mary pokiwała
głową.
– Wiem,
ciarki mnie przechodzą jak widzę siódmoklasistów. Wyglądają jak żywe trupy –
jęknęła, siadając na swoim łóżku. Przyglądałam się jak poprawia poduszki i
opiera się o nie.
Miała
rację. Łatwo dało się odróżnić ostatni rocznik od pozostałych. Na tle innych,
osoby te wyglądały jakby właśnie miały zasłabnąć. Na bladych twarzach malował
się strach, a podkrążone oczy świadczyły o wielu nieprzespanych nocach.
Sama
nie wiem jak czułabym się z myślą, że został mi tylko miesiąc. Nie tylko na
przygotowanie się do egzaminu, który zaważy na mojej przyszłości, ale też na
pożegnanie się z Hogwartem. Niedługo mieli wsiąść do pociągu po raz ostatni, a
do tego czasu codziennie przechadzać się po zamku z myślą, że nigdy więcej go
nie zobaczą. To musiało być naprawdę straszne uczucie. Wiedzieć, że nie ma już
odwrotu.
Ja też
nie miałam odwrotu. Z rozpędem przeszłam przez granicę, zza której nie mogłam
wrócić. Nie mogłam wymazać tego co się stało, ani zapomnieć o tym, co myślałam
każdego ranka, kiedy zmuszałam się do podniesienia się z łóżka. Spoglądałam na
rozkwitające grządki Hagrida, na jaskrawo zielone krzewy i szumiące wody
jeziora i wiedziałam, że jakiś etap mojego życia dobiegł końca. Boso stąpałam
po miękkiej trawie przy brzegu i rozmyślałam nad tym, co właściwie się stało.
Dochodziły do mnie radosne okrzyki uczniów wylegujących się na błoniach, kątem
oka widziałam wygłupiających się Gryfonów, a mój wzrok od razu kierował się w
stronę Jamesa bawiącego się zniczem. Z każdym dniem uczyłam się zamykać małego,
kąśliwego potwora z moim wnętrzu coraz głębiej i głębiej, spychać go do
przepaści, licząc na to, że w końcu zamilknie. Ale nie ważne jak bardzo się
starałam, wciąż czułam żar jego ognia, który rozsiewał po moich żyłach, kiedy
tylko moje serce zaczynało szybciej bić. I zdecydowanie działo się tak zbyt
często.
Któregoś
dnia Maryl uznała, że czasami tak po prostu bywa.
– To
taki test. Ktoś na górze sprawdza ile zdołamy unieść. Jedni mają lekko, a inni
dźwigają ciężary całego świata – powiedziała, maczając stopy w jeziorze.
Siedziałyśmy razem na podeście i rozkoszowałyśmy się pierwszym tak ciepłym,
majowym popołudniem.
–
Uważasz, że tam na górze naprawdę ktoś jest? – spytałam cicho, spoglądając na
bezkresne niebo nad nami.
–
Wierzysz w Boga, Lily?
– Nie
wiem, czy jest w co wierzyć. Czy gdyby Bóg naprawdę istniał, pozwoliłby na to
wszystko?
Maryl
pokiwała głową uśmiechając się smutno.
– Coś w
tym jest.
– A ty?
Dziewczyna
sięgnęła pod czarną koszulkę i wyciągnęła srebrny łańcuszek, na końcu którego
wisiał mały krzyżyk. Przyglądała się mu chwilę, jakby zastanawiając się skąd
tam się wziął.
– Moja
mama była katoliczką. Jej rodzina przeprowadziła się tu z Niemiec, kiedy była
mała. Dużo opowiadała mi o Europie i Bogu. I o miejscach, które chciałaby
odwiedzić, ale do których Bóg nigdy jej nie dopuścił. Zawsze mówiła, że tym
wszystkim – tu machnęła ręką, wskazując przestrzeń wokół nas – rządzi jakaś
większa, niepojęta siła. I że istnieje większy plan, większe dobro, którego nigdy
nie zrozumiemy.
–
Powiedziałaś, że była katoliczką? – szepnęłam, a Maryl uśmiechnęła się
delikatnie, chowając łańcuszek na swoje miejsce.
–
Umarła, kiedy miałam pięć lat.
–
Przepraszam, nie wiedziałam...
– Nic
się nie dzieje. – Binner ściągnęła pleciony kapelusz i poprawiła długie czarne
włosy, które wiatr zarzucił na jej ramiona. – Rzadko ją wspominamy. Mój tato
bardzo szybko ponownie się ożenił. Barbara jest... naprawdę dobrą kobietą.
–
Mówisz do niej mamo? – spytałam, przygryzając wargę, na co dziewczyna pokiwała
głową.
– Tak,
Lily. Barbara jest dla mnie matką. Ale nigdy nie będzie jak Mama.
Między
nami zapadła cisza, którą przerywały jedynie odgłosy śmiejących się w oddali
hogwartczyków.
– James
nigdy nie wierzył w Boga. Kiedyś stwierdził, że to bajeczki dla małych dzieci,
żeby nie bały się spać w ciemności, a my, jako czarodzieje, mamy od tego
różdżki i zaklęcie "lumos".
– James
od dziecka był dyplomatą wszech czasów – szepnęłam, a Maryl wybuchła śmiechem.
– To
prawda. Przepraszam cię za tą sytuację z ogniska... Nie wiem, co we mnie
wstąpiło.
– W
porządku, każdy ma gorsze dni.
– Ugh,
ale nikt nie spija się do nieprzytomności, a potem nie wymiotuje na siebie.
Morgano...
– Nie
przejmuj się, na każdego przyjdzie kolej.
– To
mnie pocieszyłaś – westchnęła z uśmiechem. – To, co powiedziałam ci o Grace i
Elsie... Jeśli mogłabyś zachować to dla siebie...
– Jasne
– zapewniłam, a brunetka pokiwała głową z wdzięcznością.
– Nie
powinnam tego rozpowiadać. Praktycznie nie mamy przed sobą sekretów z Jamesem,
ale głównym czynnikiem na to wpływającym jest to, że zachowujemy to dla siebie.
– W
porządku, przecież nikomu tego nie powiem.
–
Trochę cię tym zaskoczyłam, prawda?
–
Trochę – mruknęłam, skubiąc sznurówkę prawego buta. Maryl przyglądała mi się
chwilę, machając nogami, które zwiesiła z pomostu i co chwile zamaczała w
zimnej wodzie.
–
Szkoda mi ich. Grace bardzo obawia się tego, co powiedzieliby inni. Elsie się
tym nie przejmuje i próbuje ją przekonać, że to niczyja sprawa co robią ze
swoim życiem, ale Butler boi się reakcji rodziny, znajomych.
– Mało
osób wie.
–
Pytasz, czy stwierdzasz?
–
Stwierdzam?
Maryl
pokiwała głową.
– Tylko
kilka najbliższych osób. To smutne, że nie mogą być razem tak otwarcie.
– Tak...
– Zaczęłam myśleć o tym, co mogła czuć Grace, kiedy James zgodził się im pomóc.
W końcu mogły umawiać się na randki i być kryte.
– Wiem
o czym myślisz – szepnęła Gryfonka – ale wiem też, że jeśli nie jesteś pewna co
czujesz, to nie powinnaś bawić się węgielkami. Żar też jest gorący, a nawet nie
zauważysz które się żarzą.
Całkowicie
mnie zaskoczyła. Patrzyłam na nią wielkimi oczami nie wiedząc jak zareagować.
Była jedyną osobą, która wiedziała to, co Mary, ale której nigdy wprost nie
powiedziałam o moich aktualnych odczuciach co do Jamesa i nie mogłam pojąć jak
to przeskoczyła.
– On
poczeka. Nawet jeśli będzie Ci się wydawać, że to już koniec, on nie odpuszcza.
Może sam jeszcze nie wie, ale on wciąż czeka i będzie czekał. Znam go, Lily. I
zdążyłam poznać ciebie.
Podniosła
się i sięgnęła po buty, a bransoletki na jej nadgarstku zadzwoniły wesoło.
Spojrzała ostatni raz na swoje bose stopy i podwinięte nogawki ciemnych
dżinsów, a potem uśmiechnęła się do mnie i wyciągnęła w moim kierunku wolną
rękę z masą pierścionków na palcach. Nieśmiało złapałam jej dłoń, a ona pomogła
mi wstać i splotła moje palce ze swoimi, powoli ruszając w stronę zamku.
– Nie
oczekiwałam, że ktokolwiek mieszkający całe życie w Anglii odpowie, że wierzy w
Boga – rzuciła w przestrzeń, uśmiechając się do swoich myśli.
Maj był
dla mnie miesiącem wielkich postanowień. Obrałam sobie kilka mniejszych i
większych celów, obiecując, że coś zmienię. Chyba najbardziej zależało mi
jednak na nakierowaniu myśli na inny tor i zajęciu się czymś innym i bardzo
szybko nadarzyła się ku temu świetna okazja.
Zbliżały
się urodziny Mary. Długo zastanawiałam się co mogłabym zrobić, aby ten dzień
był wyjątkowy – w końcu pełnoletność osiąga się tylko raz w życiu. A potem
pochłonęły mnie przygotowania. I właśnie tym się zasłaniałam – nawałem roboty.
Łatwiej było uciekać przed problemami i nękającymi mnie wątpliwościami. Czy
dobrze robię? Czego właściwie chcę? A czego chce On?
Ale
jednego byłam pewna. Zmarnowałam kilka tygodni mojego życia na zamartwianie się
i myślenie w kółko o kimś, o kim myśleć wtedy nie powinnam. Nie mogłam odzyskać
tego czasu, a myślenie o nim bolało. Bo nie byłam w stanie przypomnieć sobie
niczego innego z tych pustych dni, wciąż i wciąż pojawiał się tylko obraz Jego
twarzy.
Dlatego
obiecałam sobie nowy początek. Zaczęłam od małych zmian – spałam piętnaście
minut krócej, rano rozciągałam się zaraz po wstaniu z łóżka, poprosiłam mamę o
przysłanie mi kilku nowych tomików wierszy, które kiedyś czytałam z taką
namiętnością. Włosy zaczęłam splatać w warkocza, chodziłam wyprostowana i z
uśmiechem przybranym na ustach.
Regularnie
zaczęłam ścielić łóżko, skupiłam się na nauce. Nawet jeśli w tym roku nie
czekały nas tak ciężkie egzaminy, jak dwanaście miesięcy wcześniej, to wciąż
chciałam dobrze wypaść, więc każdego wieczora przysiadywałam nad notatkami i
zaznaczałam te najważniejsze, a kiedy nie mogłam spać, całymi nocami
powtarzałam tabele numerologiczne, albo ćwiczyłam zaklęcia. Wieczorami
wychodziłam na samotne spacery wzdłuż jeziora, wkrótce zaczęłam biegać.
Chciałam oczyścić umysł z wszystkich myśli, a jakimś cudem potrafiłam widzieć
tylko nas, stojących w deszczu, mnie, zaskoczoną, Jego, uśmiechniętego i jeden
wielki czerwony parasol nad naszymi głowami.
A moje
serce płonęło najprawdziwszym ogniem.
Często
zaszywałam się w Pokoju Życzeń. Zawsze bardzo uważałam, by nikt mnie nie
widział, sprawdzałam trzy razy, czy nikogo nie ma w okolicy, wymyślałam dobrą
wymówkę dla Gryfonów, a potem stawałam przed ścianą na siódmym piętrze,
zamykałam oczy i zaczynałam myśleć. Trzy razy chodziłam w tą i z powrotem, by
następnie rozchylić powieki i przekonać się, że drzwi już na mnie czekały.
Tamtym
razem również tak było. Rozglądnęłam się na boki i będąc pewna, że nikt mnie
nie obserwuje nacisnęłam na białe drewno, które uchyliło się pod siłą mojego
dotyku.
Znajdowałam
się w małej komnacie z wysokimi, gotyckimi oknami zakończonymi ostrym łukiem.
Na środku stało wielkie biurko z toną papierów i zwiniętych pergaminów w takim
samym stanie, w jakim je zostawiłam. Z westchnieniem podeszłam do zdobionego
krzesła i usiadłam na nim, sięgając po swoją torbę, z której wyciągnęłam list
od rodziców Mary. Powoli otworzyłam go i wyciągnęłam delikatny pergamin.
Droga
Lily!
Dziękujemy
za list! U nas wszystko po staremu. My również tęsknimy i mamy nadzieję, że
odwiedzisz nas na tych wakacjach, moglibyśmy wyprawić mały piknik i upiec Twoją
ulubioną szarlotkę.
Oczywiście,
że pomożemy Ci z prezentem dla Mary! Twój pomysł naprawdę nam się spodobał,
więc przesyłamy kilka rzeczy, których mogłabyś potrzebować. Mamy nadzieję, że
to wystarczy, a gdybyś jeszcze czegoś potrzebowała, pisz kochanie.
Całujemy,
Neolie
i Selvyn Macdonald
PS.
Słyszeliśmy o Twojej babci, Lily. Tak bardzo nam przykro. Szczerze liczymy na
to, że dobrze się trzymasz, i że u Ciebie już wszystko w porządku. Nie daj się!
Uśmiechnęłam
się pod nosem, odkładając list. Rodzice Mary zawsze traktowali mnie jak ich
drugą córkę, której nigdy nie mieli. Powoli sięgnęłam po kopertę i ze
zdumieniem odkryłam, że w środku wyglądała na trzy razy większą.
–
Sprytnie, panie Macdonald – zachichotałam, kiedy na biurku wylądowała cała
zawartość.
Znajdował
się tam plik zdjęć z dzieciństwa, o które prosiłam. Na pierwszej z licznych
czarno–białych fotografii podskakiwała wesoła, czteroletnia Mary, bawiąc się w
stercie liści. Uśmiechnęłam się szeroko, przeglądając zdjęcia i po raz pierwszy
widząc moją przyjaciółkę w stanie bezgranicznej euforii.
Na
biurku znajdowały się również różne inne rzeczy, między innymi ususzone liście
z licznymi rysunkami, kolorowe naklejki z wierszykami napisanymi przez Mary,
różne śmieszne kolaże, opakowania po gumach, które jadłyśmy z takim
uwielbieniem, kiedy przyjechałam do niej na wakacjach po trzecim roku.
– Nie
do wiary, że trzymali to wszystko – westchnęłam, przekładając dziesiątki
pamiątek z ostatnich kilku lat. Wiedziałam, że Mary musiała odziedziczyć po
kimś to chomikowanie.
Zebrałam
wszystkie drobiazgi i ruszyłam w stronę małego podwyższenia za biurkiem, na
którym znajdowały się różne listy i kartki z życzeniami. Położyłam nowe
zdobycze obok starych i spojrzałam na opasłe tomisko, które zamierzałam
zamienić w album i westchnęłam. Czekało mnie jeszcze kupę roboty, a czasu coraz
mniej. Spojrzałam na zegarek i jęknęłam – miałam dziesięć minut do rozpoczęcia
zajęć magomedycznych z Eloise. Zebrałam wszystkie swoje rzeczy, obrzuciłam
pomieszczenie ostatnim szybkim spojrzeniem i wyszłam na zewnątrz, wpadając na
jakąś postać.
– Przepraszam!
– krzyknęłam, odwracając się. Lupin spojrzał na mnie, a potem na drzwi w
ścianie za mną, które właśnie zlewały się z nią i podniósł brwi. – Och, to
tylko ty.
– Tylko
ja, dzięki – prychnął a ja wyszczerzyłam się. – Co tam robiłaś?
–
Eeee... – obróciłam się i spojrzałam za siebie. Po Pokoju Życzeń nie było już
śladu. – Musiałam znaleźć miejsce, gdzie mogłabym schować prezent dla Mary,
rozumiesz.
Lunatyk
pokiwał głową.
– W
sumie dobry pomysł. Jesteś pewna, że tego nie znajdzie?
– Nawet
nie wie czego szukać – zaśmiałam się. Lupin powoli ruszył w stronę wieży
Gryffindoru, a ja spojrzałam w drugą stronę. Powinnam już iść, zajęcia miały
rozpocząć się za kilka minut, a ja nie lubiłam się spóźniać. – Emm, Remusie,
poczekaj!
– Nie
idziesz do wieży?
–
Spotkania zawodowe – mruknęłam, a on pokiwał głową. – Posłuchaj, chciałam o
czymś z tobą porozmawiać. Chodzi o to, że... Ee... Znalazłam twój płaszcz...
– Jaki
płaszcz? – spytał, marszcząc brwi, a chwilę potem spojrzał na mnie wielkimi
oczami.
–
Właśnie ten płaszcz, o którym teraz pomyślałeś.
– Jak
ty...
– Byłam
z Jamesem po piwo kremowe i znalazłam go na kupie kartonów.
– Więc
Mary powiedziała ci, że ją obserwowałem?
– I to
nie raz. Wytłumaczysz mi, co ty najlepszego wyrabiasz?
– Lily,
ja... Ja sam nie wiem. Ja tylko chciałem... no, być bliżej niej...
– To z
nią porozmawiaj, a nie bawisz się w podchody.
–
Powiedziałaś jej, że to ja?
– Nie
było okazji. Ale wiedz, że nie będę tego ukrywać. To moja przyjaciółka i jeśli
będzie pytać, powiem jej co wiem.
– Lily,
proszę, ja, ja obiecuję, skończę z tym, po prostu...
– Nie
masz odwagi na coś więcej niż obserwowanie z daleka – dokończyłam, a chłopak
oblał się rumieńcem. Tak dobrze znałam to uczucie... – Obiecaj mi, że z nią
porozmawiasz i spróbujesz to wyjaśnić.
–
Problem w tym, Lily, że po tym co się działo, ja wątpię, że ona wciąż będzie
chciała rozmawiać ze mną. W ten sposób.
– A na
twoich urodzinach?
– Co z
nimi? – spytał, oblewając się jeszcze większym rumieńcem.
– Nie
oszukasz mnie, Luniu. I ona też nie. Chociażbyście nie wiem jak próbowali, ja
wiem. Obiecasz, że coś z tym zrobisz? Zbliżają się jej urodziny i nie chcę nic
mówić, ale można by szepnąć jej jakieś dobre słówko, względnie dwa...
– Dobra
już, dobra, tylko proszę, nie mów jej nic.
Zaśmiałam
się, kręcąc głową z politowaniem i zaczęłam iść tyłem w drugim kierunku.
– Tylko
jeśli ty też dotrzymasz obietnicy!
Nawet
puszczenie się biegiem mało dało. Do klasy z transmutacji wpadłam z
siedmiominutowym spóźnieniem, jednak Eloise jedynie spojrzała na mnie wymownie
i pokręciła głową.
– Lily,
weź swoją tacę i dołącz się do którejś z grup.
Rozejrzałam
się po klasie. Głowy niektórych osób podniosły się na dźwięk mojego imienia i
obrzuciły mnie ciekawymi spojrzeniami. Większość grupek liczyła cztery, pięć
osób, tylko jedna składała się trzech. Przełknęłam ślinę i jęknęłam w duchu.
– Raz
grozi śmierć – szepnęłam sama do siebie i podeszłam do pierwszego stolika, po
tacę na której stało kilka fiolek z różnokolorowymi płynami, kilka kiści
różnych ziół i małe, szklane, płaskie pojemniczki z ciemnymi granulkami.
Następnie obróciłam się i ruszyłam w stronę stolika, przy którym siedziały
Maxse, Elsie i Grace. – Hej.
– Cześć
Lily – odpowiedziała Butler, podnosząc głowę do góry i uśmiechając się
przyjaźnie.
– Mogę
się przysiąść?
–
Jasne, siadaj. – Grace przesunęła się w lewo, robiąc mi miejsce obok siebie.
Spojrzałam na Elsie, która niewzruszona udawała, że sprawdza coś w torbie.
– Co
powinniśmy robić? – spytałam, a blondynka zachichotała.
–
Przepraszam, zapomniałam. Połączyć składniki żeby zrobić prowizoryczny eliksir
uśmierzający ból.
Dziwnie
było siedzieć obok nich, słuchać ich rozmów i patrzeć na ich uśmiechy. Czułam
się jakbym im zawadzała do tego stopnia, ze zrobiło mi się po prostu głupio.
Przytłaczało mnie to tak bardzo, że odetchnęłam z ulgą kiedy doktor Winfred
oznajmiła, że czas na sprawdzenie skuteczności naszych eliksirów.
Każdy z
nas miał napoić żabę tym co udało mu się przygotować, a następnie
obserwowaliśmy co się z nimi stanie.
– Jeśli
żaba uśnie, wasz eliksir zadziałał prawidłowo. Dawka leków przeciwbólowych dla
człowieka znacznie przekracza skalę przy podaniu jej płazowi. Jeżeli był za
mocny, żaba powinna dostać drgawek... tak jak w przypadku podopiecznej panny
Brown. Emily, za dużo skrzydeł nietoperza. Jeśli jednak z żabą nic się nie
stanie, to znak, że eliksir by za słaby i wiele by nie zdziałał.
Po
kilkudziesięciu sekundach większość żab przestała się ruszać. Eloise pokiwała
głową z uśmiechem i zapisała plusy przy naszych nazwiskach, w tym i moim.
Jedynie pojedyncze okazy wciąż rechotały i osoby te musiały powtórzyć zadanie.
Przez
resztę czasu, który pozostał do końca zajęć każdy z nas czytał poradniki
dotyczące pierwszej pomocy. Siedziałam sama, wpatrując się w słowa, które
uciekały przed moim wzrokiem, kiedy ktoś dosiadł się do mnie.
Eloise
Winfred wyglądała na zmęczoną. Miała sine worki pod oczami, jej siwe włosy
opadały na ramiona okryte niebieską szatą, a na ustach malował się delikatny
uśmiech.
– Jak
się trzymasz, Lily?
– W
porządku – odpowiedziałam, prostując się.
– To
dobrze. Cieszę się, że dałaś radę ruszyć dalej. – Kobieta przetarła oczy i
ziewnęła. – Musisz mi wybaczyć, ale miałam w nocy urwanie głowy na dyżurze.
Może sama kiedyś zrozumiesz, jak to jest.
– Mam
jeszcze trochę czasu żeby zadecydować.
– Mogę
cię o coś spytać? Oczywiście jeśli nie będziesz chciała odpowiedzieć, nie
będziesz musiała.
– W
porządku – zapewniłam, a kobieta posłała mi uśmiech.
– Czy
coś jest nie tak między tobą a Grace? Zauważyłam, że niechętnie
współpracowałyście.
Spojrzałam
na Krukonkę śmiejącą się z jakiegoś żartu. Pod stołem Elsie trzymała rękę na
jej kolanie.
– Nie,
to nic takiego. Po prostu nie znamy się za dobrze, a ja jestem średnio otwarta
do nowych osób – skrzywiłam się, starając wyrzucić z głowy ten obraz.
Czułam się, jakbym wchodziła z butami w ich życie.
– Znam
to skądś – mruknęła Eloise, uśmiechając się smutno. – Gdybyś jednak
potrzebowała z kimś o tym porozmawiać, służę radą.
–
Dziękuję – odpowiedziałam, a kobieta zachichotała.
– Nie
jestem wcale taka stara, Lily. Kilka lat temu to ja byłam na twoim miejscu –
powiedziała, wskazując na moje krzesło. – Świat tak szybko się zmienia.
W
krótkim okresie czasu Hogwart zmienił się nie do poznania. Szare korytarze
rozświetliło majowe słońce, a błonia pokryły się najjaskrawszymi odmianami
kwiatów jakie widziałam. Drzewa szumiały wesoło, a woda w jeziorze pluskała w
rytm wiatru. Wielka kałamarnica znowu wynurzyła się na powierzchnię i całymi
dniami wygrzewała się w słońcu.
– To
w ogóle bezpieczne? No wiesz, czy ona nie uschnie, albo
coś... – spytała któregoś dnia Mary, a ja wybuchłam śmiechem.
– Nie
wiem, Mary, to magiczna kałamarnica. Poza tym, zwierzęta nie mogą uschnąć,
a co najwyżej wyschnąć – zarechotałam, za co oberwałam po głowie.
Dni
mijały szybko, a ja powoli nauczyłam się nie zwracać tak dużej uwagi na Jamesa.
On również traktował mnie inaczej, chociaż na początku nie umiałam określić w
jaki sposób. Starał się być tak samo miły i kulturalny, wciąż spędzaliśmy dużo
czasu razem z resztą Gryfonów, jednak przestał wyrywać się do pomocy mi.
Przestał oferować swoje ramię, przestał pytać, czy nie podać mi jedzenia na
śniadaniu. To te małe rzeczy stanowiły różnicę i na początku nie wiedziałam co
się zmieniło. W końcu był taki od zawsze i przestałam zwracać uwagę na jego
wyskoki, skoro oglądałam je dzień w dzień od kilku lat. Jednak po jakimś czasie
w końcu to do mnie dotarło.
Przestał
patrzeć mi w oczy.
Czułam
się parszywie, jakbym zrobiła coś strasznego i należała mi się absolutna kara.
Ale nie wiedziałam co mogłabym teraz zrobić. Powiedzieć mu, żeby dalej był
starym Jamesem? I jakbym to uargumentowała? Przecież nie powiedziałabym, że
chcę z nim chodzić. Poza tym, chodzić, ile ty masz lat, pięć, że
używasz takich określeń? Z resztą, wcale nie chciałam. Po prostu to
lubiłam. Sposób w jaki się do mnie zwracał i wszystkie te małe rzeczy.
Przyzwyczaiłam się do nich. Durna hipokrytka, mówiłam sobie w
myślach. Wszystkiego od niego wymagać nie możesz.
Cały
swój wolny czas poświęcałam zbliżającym się urodzinom Mary. Album, który dla
niej szykowałam był już prawie gotowy, więc wspólnie z Dorcas, Maryl i Clarie
zajęłyśmy się planowaniem imprezy urodzinowej naszych dwóch przyjaciółek – Mary
i Alicji, które obchodziły urodziny dwa dni po sobie. Prezentem dla Hawkins
zajęły się Meadowes i Macdonald, która oburzona stwierdziła, że w czymś pomóc
musi, a skoro to również jej impreza i do planowania jej nie pozwolimy jej się
zbliżyć, to niech chociaż załapie się do prezentu dla Ali. Tak więc
przygotowania trwały w najlepsze, a wszystkim udzielił się nastrój przyjemnego
podenerwowania w oczekiwaniu na rezultaty.
Kiedy w
końcu nadszedł ten dzień i wszystko było już gotowe, zaczęłam się denerwować.
– Nie
spodoba jej się – jęknęłam, całkiem pewna tego, że album nadaje się tylko
i wyłącznie do kosza.
– Lily,
wredny demonie, albo natychmiast przestaniesz, albo naślę na ciebie Syriusza i
on zrobi z tobą porządek!
– No
ale znam Mary! Boże, co ja zrobiłam. Czemu wcześniej tego nie zmieniłam,
przecież teraz już nic nie wymyślę...
– KOBITO
NO!
Meadowes
z pewnością miała mnie dość. Złapała mnie za ramie i wyciągnęła z dormitorium
na ostatnią tego dnia lekcję. Był piątek, więc drużyna Gryffindoru miała
dzisiaj trening przed ostatnim meczem w tym sezonie, który miał się odbyć za
tydzień, w ostatnią sobotę maja. James, Syriusz i Maryl, którzy byli w
reprezentacji obiecali wyjść wcześniej, jednak wciąż istniało duże
prawdopodobieństwo, że się spóźnią. Dorcas miała odciągnąć Mary i Alicję pod
pretekstem opowiedzenia im jakiejś wielkiej miłosnej awantury, więc do pomocy w
przygotowaniu Wspólnego Pokoju pod imprezę miałam tylko Clarie i Remusa. Peter
miał odebrać tort z kuchni, o co bałam się jeszcze bardziej i najchętniej sama
pobiegłabym tam co sił w nogach, jednak Meadowes nie pozwalała mi na żadne
nieplanowane zmiany.
–
Uspokój się! Wszystko wypali zobaczysz.
Nie
dziwiłam się swojemu zdenerwowaniu. Tak właśnie się dzieje, kiedy przed dwa tygodnie
z rzędu starasz się skupić tylko i wyłącznie na myśleniu o tej jednej rzeczy,
żeby uniknąć myślenia o innych. No, a potem ostatniego dnia wszystko
wydaje ci się nie tak. Ciekawe czym teraz się zajmiesz, kiedy będzie już po
wszystkim. No, co nowego wymyślisz?
Dlatego
kiedy w końcu stanęłam w Pokoju Wspólnym byłam bliska załamania.
–
Spokojnie – pocieszyła mnie Clarie – damy radę!
– Lily,
spisałaś się świetnie. Nie musisz się tak denerwować – poparł ją Remus, który
właśnie za pomocą magii nadmuchiwał balony.
– A jak
jej się nie spodoba? A jak coś będzie nie tak? A jak...
–
Jesteście takie same – westchnął z uśmiechem czającym się na ustach. – Kiedy
szykowała dla ciebie myślodsiewnie w... no, sama wiesz gdzie – mruknął
zmieszany – milion razy chciała wszystko odwołać, a planowała to całymi dniami
i nocami.
Z
pomocą Patford zawiesiłyśmy wszystkie dekoracje i wielki plakat z życzeniami i
podpisami wszystkich naszych przyjaciół. Remus zajął się szybkim sprzątnięciem
śmieci zostawionych przez młodsze roczniki na kanapach, a Peter przyniósł tort,
spóźniony o całe dwie minuty. Ustawiałam właśnie prezenty na stoliku przed
kominkiem, kiedy Pettigrew wtoczył się przez dziurę pod portretem i otarł pot z
czoła.
–
Zdążyłem?
–
Merlinie, całe szczęście że jesteś! – krzyknęłam, podbiegając do niego i
zabierając mu tort. Remus pomógł mi wbijać w niego świeczki.
– Ale
robisz zamieszanie – zaczął się śmiać, kiedy zaczęłam instruować Clarie i
Petera na odległość. Ręce trzęsły mi się tak, że nie mogłam trafić świeczkami w
odpowiednie miejsce. W końcu Lupin westchnął i zabrał mi je z rąk.
– Ej!
– Daj,
dokończę, a ty usiądź i się uspokój – powiedział, łapiąc mnie za ramiona i
usadzając na jednej z sof. Westchnęłam sfrustrowana, a Gryfon zaśmiał się pod
nosem.
Chwilę
później do wieży wpadł zdyszany Frank trzymając w ręce bukiet kwiatów. Spojrzał
na nas i wypuścił powietrze z ust.
– Bałem
się, że nie zdążę, a nigdzie nie mogłem wytrzasnąć konwalii. Wiem, że to
jej ulubione, ale słodki Merlinie, ile ja się natrudziłem...
Longbottom
usiadł na kanapie w momencie, kiedy do Pokoju Wspólnego wbiegli zziajani
James, Syriusz i Maryl. Binner nerwowo zerknęła na zegarek i odetchnęła z ulgą.
–
Caradoc nie chciał nas wypuścić. Za karę mamy zostać jutro dłużej.
– Pełne
poświęcenie – jęknął Syriusz, opierając się o sofę na której siedziałam i
dysząc przeciągle.
– O
rety i jak ty sobie z tym poradzisz? Biedny Łapcio – zachichotał Lupin, a Black
zmierzył go wzrokiem zabójcy.
–
Uwaga, idą! Zawołała Clarie, wbiegając do Pokoju Wspólnego, a ja poderwałam się
na równe nogi. Syriusz zgodził się potrzymać tort, a pozostali ustawili się
wokół wejścia. Kiedy portret odsunął się, a w przejściu pojawiły się trzy
chichoczące Gryfonki wszyscy naraz krzyknęliśmy "wszystkiego najlepszego!"
– O
Morgano! Nie musieliście! – zawołała Alicja, cała rozpromieniona rzucając się w
ramiona Franka.
– Sto
lat! – zawołałam, przyciągając do siebie Mary, która roześmiała się serdecznie.
– Wow,
to wszystko dla nas?
–
Poczekajcie aż zobaczycie prezenty – wyszczerzył się James, całując Macdonald w
policzek. – Wszystkiego najlepszego, Mary.
–
Dziękuję, Rogasiu – odpowiedziała, odwzajemniając uśmiech. Każde z nas złożyło
obu życzenia, a wokół nas zdążyło się zebrać już sporo gapiów. Dziewczyny
zostały usadzone na sofie przed stolikiem, a w Pokoju zaległa cisza.
–
Zielony jest dla Mary, a czerwony dla Alicji – powiedziałam.
– Ja
pierwsza! – krzyknęła Hawkins, sięgając po sporych rozmiarów paczkę. Rozerwała
ją ze śmiechem i krzyknęła z radości. – O rety, pamiętaliście! Aaaaaa!
Dziękuję! – zawołała, ściskając w rękach najnowszy romans autorstwa Brygundy
Boston, jej ulubionej pisarki. Musieliśmy przypomnieć jej, że to nie koniec, bo
była tak zaaferowana, że przestała zwracać uwagę na cokolwiek innego. –
Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Szalik w sutki raczej mi się nie przyda, ale nowy
budzik z pewnością wykorzystam! Chodźcie tu!
Dziewczyna
wstała i przytuliła każdego, w salwie śmiechu wywołanej prezentem od Huncwotów.
Gryfonka puściła po pomieszczeniu kociołek ze słodyczami, aby każdy mógł się
poczęstować, a Mary sięgnęła po swój prezent.
– O
matko, Merlinie i Morgano! – zawyła, patrząc na wielki album. – Czy to jest to
co myślę?!
Nie da
się opisać radości wymalowanej na jej twarzy, kiedy oglądała wszystkie strony.
Każdy zaglądał jej przez ramię i co chwilę wybuchał śmiechem, na widok jakiegoś
kompromitującego zdjęcia, albo opisu wydarzenia.
–
Zebrałaś w środku całe sześć lat naszych wspólnych wspomnień – oznajmiła z zachwytem,
patrząc na mnie, a ja wyszczerzyłam się w uśmiechu.
– Nawet
nie wiesz, jak bardzo bała się, że ci się nie spodoba – powiedział Syriusz, a
Macdonald pokręciła głową.
– Jest
cudowny!
Szatynka
odłożyła prezent i przytuliła mnie mocno. Poczułam, jak łzy zbierają się w
kącikach moich oczu, więc objęłam ją równie mocno, a Gryfoni zaczęli bić brawa.
–
Dziękuję – szepnęła, całując mnie w policzek.
– No to
co, czas na imprezę! – krzyknął Łapa, a wszyscy zebrani w Pokoju Wspólnym
odpowiedzieli mu okrzykiem radości.
Obserwowałam
jak wszyscy skandują imiona Alicji i Mary, kiedy te próbowały na raz opróżnić
całą butelkę piwa kremowego i uśmiechałam się sama do siebie. Wszyscy bawili
się świetnie, o dziwo nawet ja. Ani razu nie wpadłam na Pottera i nie
wiedziałam, czy to sprawiło że mam taki dobry humor, czy raczej że jeszcze mi
się nie zepsuł. Zaśmiałam się właśnie z Syriusza, który przytrzymał butelkę Hawkins,
gdy ta chciała przerwać, kiedy ktoś usiadł obok. Spojrzałam na Maryl, która
szczerzyła się w moim kierunku. Była ubrana w czarne dżinsy i błękitną koszulkę
z wielkim kaflem i napisem "QUIDDITCH NA WIEKI", a ciemne włosy
spięła małą żabką, pozwalając im opaść swobodnie na plecy. Oddychała ciężko,
jakby właśnie przebiegła maraton. Widząc moje zaciekawione spojrzenie,
zachichotała cicho.
–
James. No wiesz, po tym jak... no, sama wiesz jak wyszło z Marcusem, Rogacz nie
chce mnie zostawić samej nawet na moment. Przed chwilą zamęczał mnie jakąś
dobrą godzinę próbując udowodnić, że nikt nie tańczy tak dobrze jak on. A wiesz
co się dzieje, kiedy on się na coś uprze... – mruknęła, kręcąc głową ze
śmiechem.
– No
tak się składa, że wiem – odpowiedziałam, a brunetka roześmiała się radośnie.
– No
tak. Kto jak kto, ale ty wiesz to najlepiej. Tak w ogóle to wyszło naprawdę
świetnie – pogratulowała, wskazując na tłum ludzi. – Impreza – dodała, sięgając
po półmisek z chipsami, a ja pokiwałam głową.
–
Dzięki.
– Wiesz,
chciałabym jeszcze raz przeprosić cię za to co odwaliłam na ognisku...
–
Maryl, chyba nie jesteś poważna. Minęły trzy tygodnie!
– No
wieeeem, ale ciągle mnie to męczy. I głupio się czuję, mam wrażenie, że każdy
na mnie patrzy, brr. Jak mogłam zachować się tak nieodpowiedzialnie i to na
oczach tylu osób... – jęknęła przeciągle, chowając twarz w moim ramieniu. –
Musisz mnie mieć za typową laskę spijającą się na imprezach.
–
Jesteś straszna, wiesz o tym? – zaśmiałam się perliście, odrzucając rude włosy
do tyłu. Zdążyłam się już przyzwyczaić do warkocza i pojedyncze kosmyki
wpadające mi do oczu zaczęły mi naprawdę dokuczać. – Ile razy mam jeszcze
powtarzać, że nic się nie stało?
– Tylko
dzięki temu, że mam takich wspaniałych przyjaciół! – odpowiedziała Gryfonka,
przytulając mnie. – Gdyby nie ty i James... Merlinie, nie chcę nawet myśleć co
mogłoby się stać.
–
Dotarłaś bezpiecznie do łóżka? – spytałam, a dziewczyna pokiwała głową.
– Tak,
Rogacz odstąpił mi swoje. Nawet nie wiesz jakim śmiechem wybuchłam, kiedy po
obudzeniu zobaczyłam te dwójkę leżącą na sobie z grymasami zmęczenia na twarzy.
James jeszcze przez pół dnia narzekał tylko na to, jak w nocy musiał walczyć o
przetrwanie, żeby nie zostać zrzuconym na ziemię. Black, ty się nie
wiercisz, ty KOPIESZ TUNELE DO GRUZJI! Myślałem, że jak cię przygwożdżę, to
przestaniesz, ale ty tylko zacząłeś się trząść jeszcze bardziej, jakbyś był
bykiem na rodeo! – wykrzyknęła, imitując głos przyjaciela, a ja
roześmiałam się.
– Nie
gadaj – wydusiłam, ocierając łzy, a Maryl pokręciła głową.
– A
Łapcio na to, że mógł przecież od razu położyć się na ziemi i nie byłoby
problemu – dodała. – Ehh.
Spojrzałam
na Pottera, który właśnie wyłonił się z tłumu. Odstąpił jej swoje łóżko. Mieć
takich przyjaciół... Szybko odgoniłam od siebie myśl o tym, jak układał Maryl
do snu, czując zażenowanie. Nic cię to nie powinno obchodzić.
Czy na
pewno przez całą noc spał z Syriuszem?
LILKA!
–
Wybaczysz mi? Za dużo piwa – zachichotała po chwili Binner, klepiąc się po
brzuchu, a potem zeskoczyła ze stolika na którym siedziałyśmy i ruszyła w
stronę dormitorium. Kiedy podążyłam za nią wzrokiem ujrzałam Remusa, który
przeciskał się przez tłum. Chłopak był wyraźnie rozdarty. Ostatni raz spojrzał
przez ramię, pokręcił głową, po czym szybko wyszedł z Pokoju Wspólnego. Przez
chwilę szukałam wzrokiem przyczyny jego zdenerwowania, jednak w końcu
spojrzałam na Mary, która właśnie tańczyła z jakimś Gryfonem z piątego roku.
Chłopak obejmował ją w talii, a ona chichotała, będąc prawdopodobnie pod
wpływem więcej niż jednego piwa kremowego. Westchnęłam w duchu i ruszyłam w
stronę portretu, jednak Lunatyka już nigdzie nie było.
–
Świetnie – westchnęłam spoglądając na pusty korytarz.
Zrobiło
mi się go szkoda i kiedy wróciłam do Pokoju Wspólnego nie miałam już ochoty na
zabawę. Oparłam się o ścianę i przyglądałam Maryl, która skradała się powoli do
Syriusza i Jamesa siedzących na sofie, przodem do kominka. Po chwili dopadła do
niej i zarzuciła mu ręce na twarz, czochrając mu włosy i zasłaniając dopływ
powietrza. Rogacz zaczął się z nią tarmosić, po czym nagle złapał ją pod
pachami i pociągnął, tak, że dziewczyna przeleciała przez jego ramię i
wylądowała na jego kolanach. Z ukłuciem żalu patrzyłam, jak cała trójka
roześmiała się perliście, a Gryfoni zaczęli łaskotać przyjaciółkę. James złapał
i przytrzymał jej ręce, podczas kiedy Black zatopił głowę w jej brzuchu i
zaczął udawać, że chce ją ugryźć. Maryl w końcu wyswobodziła się z uścisku
Pottera i zawinęła się wokół torsu Łapy, jakby chciała go przydusić, jednak ten
nic sobie z tego nie robiąc wsunął rękę pod jej plecy, po czym wstał i z
Binner na rękach krzyczącą wniebogłosy ruszył na parkiet. Oboje śmiali się do
rozpuku.
James
obserwował ich z sofy z szerokim uśmiechem na ustach. Rozsiadł się wygodnie i w
samotności sączył piwo kremowe, kiedy powoli podeszłam i usiadłam na przeciwko.
Brunet spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Tak jak za dawnych czasów.
Westchnęłam, czując, że robi mi się gorąco.
– Jak
tam, Evans?
– Nie
twoja sprawa, Potter – warknęłam, ściągając brwi, jednak nie potrafiłam długo
utrzymać poważnej miny. Oboje roześmialiśmy się perliście.
– Brakuje
jeszcze sławnego "umówisz się ze mną" i mógłbym pomyśleć, że jesteśmy
w piątej klasie – rzucił chłopak, a ja pokiwałam głową. Z parkietu dobiegł nas
głośny śmiech Maryl, kiedy Syriusz przylgnął do niej i udawał, że nie potrafi
się odkleić, jednocześnie próbując tańczyć. Westchnęłam i spojrzałam na
Rogacza, który kręcił głową z politowaniem.
–
Widzisz, kiedy nie zgrywasz idioty, potrafisz być całkiem...
–
Znośny – dokończyliśmy oboje, a ja uśmiechnęłam się szeroko.
–
Cieszę się, że mamy to za sobą. No wiesz, całe to dogryzanie sobie...
–
Morgano, nawet nie wiesz jak mi ulżyło, już myślałam, że będziesz chciał do
tego wrócić! – zawołałam, łapiąc się za serce, a brunet zaśmiał się i rzucił we
mnie poduszką. Oczywiście moja zerowa wręcz zręczność nie pozwoliła mi jej
złapać – zanim się zorientowałam, przeleciała między moimi rękami i uderzyła
mnie prosto w twarz. James złapał się za brzuch w napadzie śmiechu, kiedy
odgarniałam włosy, które weszły mi do buzi i z udawaną złością zrzuciłam
narzędzie zbrodni na ziemię. – Ha, ha, jakie zabawne.
– Och,
nawet nie wiesz jak – zachichotał, patrząc na mnie. Na jego twarzy zakwitł
jeszcze większy uśmiech, o ile w ogóle było to możliwe i nagle czas stanął w
miejscu. Nie liczyło się nic i nikt inny, kiedy siedzieliśmy naprzeciwko,
rozradowani wpatrując się w swoje tęczówki. Ja, rozczochrana, zarumieniona, z
podwiniętymi nogami i on, rozwalony na sofie, z roziskrzonymi oczami i kciukiem
błądzącym w tę i z powrotem po butelce piwa kremowego, które trzymał w prawej
dłoni. A świat naokoło wirował.
Wszystko
wróciło do normy. Na tyle, na ile życie z Gryfonami mogło być normalne,
oczywiście. I były to najszczęśliwsze momenty jakie jestem sobie w stanie
przypomnieć, kiedy myślę o szóstej klasie. Dnie wypełniały żarty i sprzeczki
pełne śmiechów, a kiedy słońce chyliło się ku zachodowi wszyscy naokoło mieli
nas dość. Wieczory spędzaliśmy na wyprawach wzdłuż jeziora, albo na
przesiadywaniu na pomoście. Oblegaliśmy błonia tak długo jak tylko mogliśmy, a
potem rozchichotani wracaliśmy, przybijając piątki z portretami. Śmialiśmy się
i krzyczeliśmy, leżeliśmy na błoniach i oglądaliśmy konstelacje. A przede
wszystkim korzystaliśmy z życia jak mogliśmy. Czasami wymykaliśmy się na nocne
wyprawy po zamku, którąś noc spędziliśmy w Pokoju Życzeń, który zamienił się specjalnie
dla nas w łąkę roziskrzoną tysiącem świetlików, a baldachim gwiazd nad naszymi
głowami obsypywał nas złotym światłem. Ostatni tydzień maja zapamiętali również
nauczyciele. Huncwoci, nawet pomimo nawału nauki, z całych sił starali się
sprawić, by nikt w zamku nie chodził ponury i prześcigali się w wymyślaniu
kawałów. Podczas, kiedy my przygotowywałyśmy się do zbliżających się egzaminów,
oni jakimś cudem znajdywali czas nie tylko na treningi, ale też wpadanie na
wszystkie te wymyślne pomysły dotyczące ubarwienia (/uprzykrzenia) życia innym.
W końcu jednak wszystkimi zawładnęła przedmeczowa gorączka.
Krukoni
i Puchoni zaczęli obstawiać kto w tym roku zdobędzie Puchar Quidditcha. Oba
domy straciły możliwość zagrania w finale przegrywając swoje ostatnie mecze,
więc w tym roku o wygraną walczyli Gryfoni i Ślizgoni. Ci drudzy byli tak wrogo
nastawieni, że kwestią czasu było to, kiedy zaczną się ataki na członków
drużyny Gryffindoru. Większość z nich chodziła w wieloosobowym grupach, jednak
nawet to nie zniwelowało zagrożenia. Kilka razy doszło do przepychanek, które
natychmiast były przerywane przez nauczycieli.
Chyba
każdy miał już dość wyczekiwania. Podniecenie narastało i w końcu osiągnęło
apogeum. Tamtej soboty każdy był poddenerwowany, nie ważne z jakiego domu był.
Siedzieliśmy przy stole Gryffindoru i obserwowaliśmy graczy, którzy wyglądali,
jakby mieli zwymiotować. Wszyscy, oprócz Syriusza, który cały uśmiechnięty
zdążył wpakować w siebie już siedem tostów.
– Jak
ty to robisz – mruknęła Mary, gapiąc się na niego w zdumieniu.
–
Będziesz jeszcze jadł? – zachichotała Alicja, spoglądając na dwa ostatnie tosty
które leżały na talerzu pomiędzy nimi.
– A co,
chcesz też?
– No
zjadłabym – potwierdziła Gryfonka, a Frank uśmiechnął się.
– Ja
chcę tego po lewej – rzekł rzeczowym tonem Black, a Hawkins sięgnęła po
drugiego.
–
Jesteś pewny? Bo ten po prawej był większy – zawołała, nakładając go na swój
talerz.
– Hm,
ujmę to tak. Gdybym mógł wybrać jeszcze raz, to wybrałbym tego po prawej tylko
wtedy, jeśli wcześniej cofnąłbym się w czasie i zamienił je miejscami.
– Co –
zaśmiała się Dorcas, odkładając widelec. – A co takiego jest wyjątkowego
w tym po lewej?
– Ma
więcej sera – wyszczerzył się Syriusz, a wszyscy parsknęli śmiechem. – Stary,
musisz coś zjeść, bo spadniesz z miotły – mruknął po chwili Black, spoglądając
na Jamesa. Chłopak uśmiechnął się słabo i machnął ręką.
– Wolę
to, niż zwymiotować w czasie lotu.
–
Musimy już iść – jęknęła Maryl, spoglądając na zegarek. – Chodźcie.
Przyglądaliśmy
się jak drużyna podnosi się nieprzytomnie z ławki. Rozglądnęłam się i
uśmiechnęłam szeroko, kiedy do głowy wpadł mi pomysł.
–
Taaak, dalej Gryfoni, łuhuuuuuu! – zawyłam, trącając uprzednio Mary, która
przyłączyła się do mnie ze śmiechem. Reszta szybko podłapała i zewsząd rozległy
się wiwaty, do których po chwili przyłączyły się stoły Krukonów i Puchonów.
Jedynie od strony Ślizgonów dało się usłyszeć gwizdy, jednak nikt nie przejął
się tym zbytnio. Maryl popatrzyła na mnie z wdzięcznością, a ja uniosłam kciuki
do góry, po czym mocno je ścisnęłam. – Chodźcie, zajmiemy sobie najlepsze
miejsca – dodałam, a reszta pokiwała zgodnie głowami.
Na
trybunach byliśmy jako jedni z pierwszych. Zajęliśmy najwyższy rząd i z
uśmiechami zaczęliśmy rozkładać bannery, które zrobiliśmy kilka dni wcześniej.
Razem z Remusem wyszukaliśmy kilka sprytnych zaklęć, którymi ubarwiliśmy nasze
dzieła. Ludzie wesoło spoglądali na nasze transparenty i pokazywali je sobie
palcami. Kiedy w końcu cała szkoła zajęła miejsca, a drużyny wyszły z szatni,
wszyscy uśmiechnęli się szeroko w naszą stronę. Spojrzałam w górę na płótno, na
którym migotały napisy "BINNER, McKINNON I BLACK, A NIECH PRZECIWNIKÓW
TRAFI SZLAG! PAŁKARZE CRASCAND I FENFICK DO DIABŁA POŚLĄ ŚLIZGONÓW W MIG!
POTTER PĘDŹ NICZYM TORNADO, A WSZYSCY PADNĄ JAKBY DOSTALI AVADĄ!!!".
Wyszczerzyłam się sama do siebie, kiedy napisy zapłonęły żywym ogniem, z
którego wyłonił się ryczący lew, zgniatający łapą węża. Wszyscy wiwatowali, a
wkrótce trzy sektory zgodnie wykrzykiwały słowa naszej rymowanki. Krzyczałam
tak głośno, że po chwili przestałam czuć gardło, ale nic nie mogło się porównać
z podziękowaniem i dumą malującą się na twarzach naszych przyjaciół, którzy
właśnie dosiadali swoich mioteł.
–
Iiiiiii wystartowali! – Rozległ się głos Mathiasa Dogde'a. – Kafel w posiadaniu
Ślizgonów, Mulciber podaje i... Tak, Binner przejmuje kafla!
Zawsze
miałam trudności ze skupieniem się na grze. Może miał na to wpływ fakt, iż nie
do końca rozumiałam jej zasady, a postacie przelatywały mi przed nosem w takim
tempie, że gdyby nie komentator, nawet nie wiedziałabym co się dzieje na
boisku. Dlatego często skupiałam się na jedynej osobie, którą potrafiłam
dostrzec i rozpoznać – na szukającym.
James
unosił się nad boiskiem nieruchomo. Wpatrywałam się w błękitne niebo naokoło z
uśmiechem. Warunki dzisiaj były idealne – było ciepło, praktycznie nie było
wiatru, a słońce schowane za chmurami wcale nie raziło. Widoczność była
znakomita, dlatego kwestią czasu było złapanie znicza. Oznaczało to, że walkę
mieli tak naprawdę stoczyć szukający – ci poniżej ich mogli jedynie próbować
utrzymać punktację na dobrym poziomie.
Był
jednak pewien haczyk. Gryfoni potrzebowali zdobyć przynajmniej czterdzieści
punktów przewagi, zanim znicz zostanie złapany – inaczej przegraliby na punkty.
I tu pojawiał się problem, ponieważ gra była niezwykle wyrównana. Każdy gol dla
jednej drużyny skutkował prawie natychmiastowym golem dla przeciwnej. Przeciwne
sektory co chwile wybuchały okrzykami radości, albo zawodu. Gryfoni w kółko
podśpiewywali naszą rymowankę. I kiedy w końcu udało nam się zdobyć dwadzieścia
punktów przewagi, szukający Ślizgonów zanurkował.
Wszyscy
podnieśli się z miejsc. Gryfoni widząc co się święci wzmogli ataki na
przeciwnika, jednak Dom Węża świetnie się bronił i nie dopuszczał piłki do
obręczy. Przygryzłam wargę obserwując jak James ściga się z Averym. Nie dość,
że nie mógł dopuścić do złapania znicza przez Ślizgona, to jeszcze sam musiał
czekać na drużynę. Oboje zanurkowali w stronę boiska, a Potter wyszedł na
prowadzenie. Całe trybuny wstrzymały oddech.
– Nie
może go teraz złapać! – zawyła Dorcas, wychylając się do przodu.
Obserwowałam
jak Rogacz zbliża się do złotej piłeczki migoczącej w blasku słońca, która
mknęła z niespotykaną szybkością. A potem w ułamku sekundy wyhamował,
zagradzając drogę Avery'emu.
Ślizgon
ledwo uniknął zderzenia, przy okazji prawie spadając ze swojej miotły. Z
zielono–srebrnej części trybun rozległy się głośne okrzyki protestu, a pani
Hooch, młoda trenerka Quidditcha podleciała do Rogacza i zaczęła na niego
wrzeszczeć. Mimo wszystko, reszta uczniów zawyła z uciechą. Potter osiągnął
swój cel – sprawił, że Avery nie złapał znicza. Złota piłeczka ponownie
zniknęła.
–
Slytherin dostaje rzut wolny! – ogłosił Dogde. – Iii... dziesięć punktów dla
Ślizgonów. Gryfoni, naprawdę było warto?
Gra
toczyła się dalej i była jeszcze bardziej zaciekła. Jeden ze ścigających wpadł
w Maryl i mało nie zrzucił jej z miotły, a pałkarze zaczęli posyłać w stronę
przeciwników tłuczki z tak zabójczą prędkością, że kiedy Marlena McKinnon
oberwała jednym w twarz, nie mogli zatamować krwawienia z jej nosa przez dobre
pół godziny. Mimo to dziewczyna wróciła do gry natychmiast – Gryfoni nie mogli
pozwolić sobie teraz na zmianę zawodników.
Po
dziesięciu minutach Gryffindor zdobył dziesięć punktów i znów prowadził
dwudziestoma. James krążył wokół boiska, a wszyscy czekali na rozwój akcji.
Minutę później Syriuszowi udało się zdobyć kolejne dziesięć punktów.
– Jeszcze
jeden gol – wyszeptała Mary, zaciskając ręce.
Ślizgoni
próbowali faulować na wszystkie sposoby, a Gryfoni nie pozostawali im dłużni.
Wkrótce było więcej rzutów karnych niż samej gry, jednak wynik pozostawał bez
zmian. I kiedy wszystko wydawało się nie mieć końca Avery i James znowu ruszyli
w pościg.
Trybuny
poderwały się do góry. Krukoni i Puchoni wykrzykiwali elementy rymowanki z taką
samą siłą co Gryfoni, a nasza drużyna ruszyła do boju z podwójną siłą.
Obserwowałam, jak szukający co chwile się prześcigają. Nie było mowy o tym,
żeby znowu odwieźć Avery'ego od pościgu – jedyna nadzieja spoczywała teraz w
trójce ścigających, którzy za wszelką cenę musieli zdobyć gola.
Tłuczek
ponownie uderzył Marlenę, która zachwiała się niebezpiecznie. Hooch pomimo
protestów zarządziła ściągnięcie jej z boiska. Sama McKinnon wymachiwała rękami
w okrzykach oburzenia, jednak sędzia była bezwzględna. W jej miejsce wkroczyła
Melody, piątoklasistka z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Gryfoni spoglądali
po sobie niepewnie, kiedy zataczającą się Marlenę odprowadzano w stronę
szatni do pomocy medycznej. Walka została wznowiona, a dwie drużyny natarły na
siebie z zażartością lwa. Tymczasem James wciąż toczył pojedynek z Averym.
Zacisnęłam
ręce na barierce, nie mogąc ustać w miejscu. Ślizgon powoli wychodził na
prowadzenie, co od razu wychwycili kibice ze Slytherinu. Zacisnęłam mocno
usta. Dasz radę. Musisz, szeptałam w myślach. Rogacz zrównał się z
przeciwnikiem i teraz obaj mknęli w górę z rękami wyciągniętymi w bitwie o
wygraną.
– Black
strzela, jednak obrońca Ślizgonów obrania! Piłkę od razu przejmuje Mulciber i
traci ją na rzecz Binner! Strzela, nie trafia, znowu strzela, znowu pudło!
–
Dalej, dalej, dalej, dalej – zawyła Meadowes, podskakując. Wszyscy spoglądnęli
w górę, gdzie dwóch graczy nagle zawróciło i pędziło w dół z zawrotną
szybkością. Czułam, jak tracę oddech. Ich palce były dwa cale od złotej
piłeczki, która migotała w promieniach słońca, desperacko próbując uciec.
– Black
przejmuje kafla!
Ale
nikt już nie patrzył. Na twarzach kibiców malowało się przerażenie. Nie
mamy przewagi, przegramy, nie ważne kto złapie znicza – dźwięczało w
mojej głowie. James delikatnie wyprzedził Avery'ego, a ja już wiedziałam,
czyje palce zawiną się wokół małej piłeczki. I kiedy wszyscy byli już pewni
tego co się wydarzy, sekundę przed złapaniem znicza, Syriusz trafił,
sprawiając, że prowadziliśmy czterdziestoma punktami.
–
POTTER ŁAPIE ZNICZA! GRYFFINDOR ZYSKUJE STO PIĘĆDZIESIĄT PUNKTÓW I TYM SAMYM
WYGRYWA PUCHAR QUIDDITCHA Z WYNIKIEM DWIEŚCIE OSIEMDZIESIĄT DO
DZIEWIĘĆDZIESIĘCIU!!!
Huk
jaki było słychać podniósł z drzew Zakazanego Lasu stada ptaków, które uciekły
spłoszone. Trzy sektory złączyły się w jednym krzyku, który trwał nawet kiedy drużyny
wylądowały. Ludzie przepychali się, a my z trudem wyrywaliśmy się z tłumu.
Biegliśmy na przodzie, ze łzami szczęścia krzycząc tak, jakby właśnie skończył
się świat.
Wygraliśmy.
Zdobyliśmy Puchar Quidditcha.
Z
okrzykiem wpadłam na zapłakaną Maryl, która dopiero co zeskoczyła z miotły i
przytuliłam ją mocno. Dziewczyna chlipała, nie mogąc złapać oddechu.
Wszyscy wiwatowali, Black klęczał, drąc się jakby właśnie stracił rękę,
wymachując miotłą jakby chciał nią kogoś zabić. Zgromadziła się wokół nas praktycznie
cała szkoła, każdy chciał dotknąć i pogratulować zwycięzcom. Otarłam twarz,
obejmując spojrzeniem wszystkich Gryfonów.
–
TAAAAAAAAAAAK! – krzyczeli Huncwoci. – TAAAAAK, TAAAAAK, TAAAAAAAAAAAAAAAAAAAK!
–
Brawooooooo – wrzeszczała Dorcas, wskakując na Syriusza. – Brawoo!
Członkowie
drużyny rzucali się na siebie, każdy próbował uściskać każdego. Śmiałam się
głośno widząc, jak Maryl tańczy z Syriuszem, a potem odwraca się i rusza w
stronę Jamesa, który właśnie odszedł od Melody. Patrzyłam, jak wyciąga do niej
ręce, pełen radości, euforii, z okularami spadającymi mu z nosa i włosami
rozczochranymi we wszystkie strony. Jak schyla się by złapać dziewczynę, a ta w
tym samym momencie podskakuje próbując wskoczyć na niego i opleść jego biodra
nogami, a wtedy, ułamek sekundy później, ich usta łączą się.
Poczułam
się tak, jakby grunt nagle usunął się z pod moich nóg. Świat zatrzymał się
razem z moim sercem, kiedy ta dwójka niepewnie spoglądała na siebie, nie
wiedząc jak to się stało. James wciąż jeszcze trzymał ją w swoich objęciach,
kiedy tłum wciągnął mnie do środka tornada ludzkich ciał, a ciemność na chwilę
pochłonęła nawet dźwięk.
Po
dzisiejszym dniu zwątpiłam w swoje zdolności matematyczne. Przepraszam, gdzie
mam zadzwonić, żeby odwołać swoje uczestnictwo w tegorocznej maturze?
Uświadomiłam
sobie bardzo ważną rzecz. Nie wiem jak porytym trzeba być, żeby na próbnej
maturze z polskiego odwołać się do Harry'ego Pottera (lektury? jakie lektury?),
ale ostatnio bardzo dużo myślę nad swoją przyszłością, a to zdecydowanie dało mi do
myślenia. Może jednak nie powinnam rezygnować z pisarskich marzeń? Został tydzień do moich 18 urodzin, powinnam być już chyba dojrzała, zdecydowana, czy coś, a ja nagle podważam swój światopogląd i pójście na tą głupią medycynę. Ratujcieeeee. (Chętnie odsprzedam kilka lat, ktoś chętny? Ja nie chcę być dorosła!)
Idealnie
nie jest. Odnosząc się do samego bloga, uważam, że sporo pracy już odwaliłam,
ale wciąż sporo przede mną. Ta historia jest takim moim brudnopisem, to tutaj
mogę dążyć do czegoś lepszego i lepszego, aż w końcu może uda mi się osiągnąć
ten pułap "no, odwaliłaś kawał niezłej roboty". Ale im dalej w las tym więcej błędów w tym wszystkim zauważam.
Co do
samego rozdziału - z całych sił starałam się pokazać Maryl w jak najlepszym
świetle i to już od kilku rozdziałów. Chciałam żebyście ją polubili, chciałam,
żebyście pomyśleli "o, to jest naprawdę fajna postać", żeby potem pojawił
się konflikt wewnętrzny - ale no jak to, przecież... przecież... no nie!
Tak
tak, moje diabelskie pomysły wcale nie mają się ku końcowi.
Właściwie to jestem ciekawa co sądzicie o wydarzeniach z ostatnich akapitów. Rozbici, źli, kochacie czy nienawidzicie Binner? Koniecznie dajcie znać, bo sama jestem ciekawa co z tego wyszło, a ja obiektywna już nie umiem być :D
Osiemnastka miała być opublikowana dopiero za dwa dni, ale zmiękło mi serce. Kasiu, oczekuję za to długiego komentarza, haha.
No i to tyle. Został już tylko jeden rozdział. Chyba nie jestem na niego gotowa.
Do zobaczenia na święta!