Spoglądałam na kłęby szaro–fioletowych
chmur wiszących nisko nad ziemią otulając się czarnym kocem. Za sobą słyszałam
wesołe śmiechy pozostałych Gryfonów. Pierwszy raz byłam w męskim dormitorium i
musiałam przyznać, że mieli tu niesamowite widoki. Powoli odwróciłam się tyłem
do okna i rozejrzałam po pomieszczeniu, które niczym nie różniło się od
naszego. Co prawda ściany pokryte były plakatami, a łóżka dosyć nieudolnie
zaścielone, ale mogłam się tu czuć właściwie jak u siebie. No może z wyjątkiem
mocnego zapachu męskich perfum. Spojrzałam na Huncwotów, którzy hałaśliwie
grali w eksplodującego durnia i na dziewczyny, które ze śmiechem im kibicowały.
Jedynie Mary wpatrywała się we mnie, a kiedy nasze spojrzenia się spotkały
puściła mi oczko i ruszyła w moją stronę.
– Jak się czujesz? – spytała, a ja
zawahałam się na moment.
– Dobrze – szepnęłam, ponownie
wpatrując się w krajobraz.
– Wiem, że nie tak chciałaś spędzić
swoje urodziny...
– Nie o to chodzi – przerwałam jej.
– Nie mówię, że jest źle, wręcz przeciwnie. Dziękuję za to, co dla mnie dzisiaj
zrobiliście, dziękuję za tort, piwo kremowe, życzenia. To wszystko czego
mogłabym chcieć. Po prostu martwię się o rodziców, chciałabym móc z nimi
porozmawiać, choć przez chwilę.
– Rozumiem – mruknęła Mary, łapiąc
mnie za rękę.
Odpowiedziałam jej uśmiechem, a
potem ruszyłam w stronę stolika z łakociami.
– Motocykle? – spytałam ściągając
palcem wskazującym nadmiar lukru z resztek różowego tortu, a następnie go
oblizując.
– Hm? – mruknął Syriusz, podnosząc
głowę znad talii kart.
– Lubisz motocykle? – powtórzyłam,
wskazując na plakat nad jego łóżkiem przedstawiający roznegliżowaną blondynkę
na czarnym ścigaczu. – I jasnowłose, cycate amerykanki?
– A kto nie lubi jasnowłosych,
cycatych amerykanek? – spytał Gryfon, przybierając na twarz szeroki uśmiech.
– Ja – mruknął Remus, a Mary
parsknęła śmiechem.
– No więc? – zachichotałam
podchodząc do stolika przy którym grali.
– Tak, zawsze chciałem mieć motor.
Wsiąść i móc uciec od rzeczywistości – mruknął.
– No proszę, Łapciu, nie
spodziewałabym się tego po tobie – odpowiedziałam, a chłopak puścił mi oczko.
– Jeszcze wiele o mnie nie wiesz,
Ruda.
– Ja ci dam Rudą – warknęłam razem
z Jamsem, który spojrzał na mnie zdziwiony, a potem wybuchnął śmiechem. Po
chwili przyłączyła się do niego reszta Gryfonów, a ja pokręciłam głową nie
mogąc powstrzymać uśmiechu.
– I co zrobisz jak nic nie zrobisz –
zachichotała Clarie, wcinając paczkę musów–świstusów.
– Dureń! – krzyknął Peter, a chwilę
później karty eksplodowały, obsmarowując go różnokolorową mazią.
– Glizdku, znowu... – mruknął
James, a chłopak jęknął głośno.
– Nie trafiłeś, odpadasz, kolejna
runda?
– Ja mam dość – mruknął Lupin, a
chwilę później rozległo się głośne pukanie i w drzwiach stanęła Maryl.
– Czemu nie poczekaliście na mnie z
tortem? – spytała z obrażoną miną, a Syriusz ziewnął.
– Binner, zeszło Ci cztery godziny.
Trzeba było nie dostawać szlabanu.
– Trzeba było nie rzucać
łajnobombami w wejście do Wielkiej Sali, a potem nie zrzucać tego na mnie –
warknęła brunetka, rzucając w Blacka skórzaną kurtką. – A tobie Lily,
wszystkiego najlepszego.
– Dzięki – mruknęłam, kiedy
dziewczyna przytuliła mnie. Pachniała wiśnią i pierniczkami, a zapach był tak
intensywny, że czułam go jeszcze długo po tym, jak rozeszliśmy się do
dormitoriów.
Przyjemnie było się śmiać. W końcu
nie myśleć o niczym i po prostu rozmawiać o głupotach. Maryl i Clarie pożyczyły
od Grace gitarę i z małą pomocą Syriusza przygrywały dobrze nam znane melodie.
Frank i Alicja wytrzasnęli skądś stare planszowe gry czarodziejów, takie jak
"zapiej jeśli zdążysz", czy "sto zaklęć na minutę".
Wszystko to sprawiło, że na jeden wieczór zapomniałam o płaczu i zamartwianiu
się.
Prawdę mówiąc nic więcej nie
oczekiwałam. Od dawna wiedziałam, że Gryfoni szykowali coś na moje siedemnaste
urodziny, w końcu w magicznym świecie oznaczało to ostateczne przekroczenie
progu dorosłości, jednak nie byłam w nastroju do świętowania. Któregoś dnia
zagroziłam nawet Blackowi, że jeżeli tylko spróbuje wyprawić mi imprezę, to
zemszczę się na nim okrutnie, na co chłopak przytulił mnie mocno, a potem nie
chciał puścić i chodził po całym Pokoju Wspólnym z moją głową pomiędzy jego
ramionami i donośnym "biedna Lily, czuje się taka smutna i samotna, Łapcio
się tobą zaopiekuje!".
Po prostu brakowało mi mamy.
Rozrywała mnie świadomość, że nie mogę do nich napisać. To były moje urodziny,
a jedyne czego oczekiwałam to jakikolwiek kontakt z rodziną. Czy cena wiedzy,
że są zdrowi i bezpieczni była zbyt duża?
Kolejne dni mijały w pośpiechu.
Kończyły się terminy oddawania prac pisemnych, więc cały tydzień zapełniony był
gorączkowym skrobaniem pióra. Weekend miał być wytchnieniem, ale ledwo się
położyłam i zamknęłam powieki, obudziły mnie odgłosy zduszonego chichotu.
Zmęczona przetarłam oczy i rozciągnęłam się. Musiało być wcześnie, bowiem
słońce nie zdążyło jeszcze dotrzeć do mojego łóżka, a linia bladozłotego
światła rozciągała się wzdłuż wypolerowanego parkietu, leniwie sunąc w stronę
kolumienek. Z westchnieniem podniosłam się i spojrzałam w lewo, na łóżka
pozostałych Gryfonek. Mary i Alicja zasłaniały sobie twarze poduszkami w
napadach śmiechu, a Dorcas... Dorcas spała, ale robiła to nie byle jak. Jej
ręce były przewieszone przez oparcie w nogach łóżka, lewa noga, przerzucona na
prawą stronę wygięta była pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, a prawa leżała
wygodnie na stosie poduszek. Widząc to sama ledwo powstrzymałam się od parsknięcia
śmiechem.
– Czyja to sprawka? – spytałam, a
Alicję spojrzała na mnie z wyrzutem.
– No nie wierzę własnym uszom! Nic
jej nie zrobiłyśmy, leżała już tak kiedy się obudziłam – mruknęła, a ja
zachichotałam.
Powoli sięgnęłam bo magiczny budzik
w kształcie wielkiego kota, który wskazywał ósmą dwadzieścia. Jęknęłam cicho
odkładając urządzenie, które dostałam od Mary rok temu na gwiazdkę. Sam budzik
składał się z potrójnej tarczy, na której znajdowały się trzy typy wskazówek –
wskazując godzinę, datę i pogodę. Przydatny wynalazek, w dodatku o wyglądzie
kota, a trzeba wiedzieć, że w piątej klasie miałam świra na punkcie kotów. A
skoro już o kotach mowa...
– Nic się jeszcze nie stłukło,
żadna z nas nie została podrapana. Gdzie jest Rosie? – spytałam, rozglądając
się po pokoju, jednak po kotce nie było żadnego śladu.
– Hm, nie widziałam jej od
czwartku, kiedy nasikała Syriuszowi na esej z eliksirów – powiedziała Mary
ruszając w stronę łazienki, a ja na samo wspomnienie zachichotałam cicho.
– Na pewno była tu wczoraj –
mruknęła Alicja, stając nad Dorcas, a potem spoglądając na mnie – bo przed snem
znalazłam w pościeli martwą mysz.
– Fuu! – Rozległ się krzyk Mary,
która wychyliła swoją głowę z łazienki.
– Robi to przynajmniej raz w
tygodniu, za pierwszym razem prawie zemdlałam ze strachu. Musisz coś z tym
zrobić, Lily – jęknęła, przybierając na twarz grymas.
– Przecież jej nie zamknę –
zaśmiałam się, ruszając do łazienki.
– Zajęte!
– Daj mi tylko szczoteczkę i pastę
i już mnie nie ma. – Wywróciłam oczami. Mary w pewnych kwestiach była, hm,
jakby to ująć, bardzo konsekwentna. Na przykład w porannej kolejce
do łazienki. Tym razem udało mi się jednak przekonać przyjaciółkę do
podzielenia się ze mną umywalką, a kiedy odświeżone wróciłyśmy do sypialni
Dorcas zaspana siedziała w rogu swojego łóżka i z markotną miną drapała się po
głowie.
– Witaj królewno, jak się spało? –
zaśmiałam się, a czarnowłosa natychmiastowo ściągnęła brwi i spojrzała na mnie
z oburzeniem.
– To wcale nie jest śmieszne! Nawet
nie wiecie jak bolał mnie w nocy kręgosłup. Nic nie pomagało!
– A ta pozycja miała pomóc? –
spytała Alicja, a chwilę później pisnęła, w ostatniej chwili uchylając się
przed poduszką lecącą w jej stronę.
– POMOGŁA – ryknęła Dorcas, a potem
rzuciła w koleżankę kilka kolejnych poduszek.
Zachichotałam pod nosem i zabrałam
się za szukanie ubrań na dziś. Z pierwszą sobotą lutego wiązało się wielkie
wydarzenie – pierwsza lekcja teleportacji. Spojrzałam w stronę okna i ze
zdumieniem zauważyłam, że w ciągu nocy spadł śnieg, który wciąż pokrywał
zaciemnione miejsca krajobrazu. Daleko na horyzoncie iskrzyły się góry skąpane
w oślepiającym blasku słońca odbijającego się od pasm lodu, ale błonia
wyglądały na tak samo zielone i suche jak dzień wcześniej. Po chwili
zastanowienia włożyłam na nogi podarte na kolanach dżinsy i wysokie, brązowe
kozaki, które Mary lubiła potocznie nazywać kowbojkami (choć wcale tak bardzo
ich nie przypominały). Przechyliłam głowę i uśmiechnęłam się na wspomnienie
pewnego styczniowego wieczoru, zaraz po sylwestrowej imprezie, kiedy Dorcas,
Alicja i Maryl złapały mnie w swoje szpony i przebudowały moją garderobę.
Zniknęła moja ulubiona, zmechacona, brązowa spódnica i powyciągane podkoszulki,
przybyło za to kilka par spodni, których Maryl już nie używała, tuzin
różnokolorowych koszuli od Dorcas i kilka ładnych, bawełnianych bluzek. Dziury
w większości moich ulubionych spodni znalazły się tam nie do końca za moją
zgodą, ale na to nie mogłam już nic poradzić. Lilka, nie będziesz mi
dłużej wyglądać jak czupiradło!
Po dłuższej chwili przyglądania się
swojemu odbiciu w lustrze zawieszonym na skrzydle szafy sięgnęłam po biały
sweter z rękawami do łokci i wciągnęłam go przez głowę. Zmarszczyłam brwi na
widok naelektryzowanych włosów. Codzienność, westchnęłam w myślach
i wydychając głośno powietrze złapałam ogniste kosmyki i w kilka sekund
roztapirzone pasma zmieniłam w takiej sobie jakości koka. Zadowolona z
efektu sięgnęłam po złotą bransoletkę, którą dostałam na swoje siedemnaste
urodziny od Gryfonów i mozolnie zapięłam ją wokół prawego nadgarstka. Do
delikatnego, finezyjnego łańcuszka przeczepionych było dziewięć zawieszek – po
jednej od każdego (z wyjątkiem Franka, który złożył się z Alicją, oraz Petera –
Syriusz uznał, że byłoby chore, gdybym nosiła bransoletkę z zawieszką szczura.
Zamiast tego dostałam wielką pakę słodyczy, więc nie narzekałam). Uśmiechnęłam
się, palcem wskazującym dotykając odwiniętego listka od Mary, tuż obok lilii.
Nie dało się nie zauważyć, że po drugiej stronie znajdowało się jelenie poroże.
Zachichotałam pod nosem na wspomnienie własnej miny, kiedy pierwszy raz to
dostrzegłam. Po chwili mój wzrok padł na malutkiego wilczka od Remusa, a na
usta wkradł się smutny uśmiech. Westchnęłam cicho, złapałam kurtkę, bordowy
szalik przewiesiłam sobie przez ramię, a różdżkę wsadziłam za pas i ruszyłam za
dziewczynami, które wesoło trajkocząc zbierały się na śniadanie.
Na dole czekali już na nas Huncwoci
i Frank, który przywitał się z nami wesoło, a potem pocałował Alicję. Chyba
wszystkim udzielał się nastrój ekscytacji na myśl o pierwszej lekcji
teleportacji.
– Hej. – Spojrzałam na
rozradowanego Jamesa, który szedł obok mnie. Odwzajemniłam powoli jego uśmiech
i szturchnęłam go w bok.
– I co się szczerzysz – zaśmiałam
się, a chłopak odpowiedział tym samym.
– Jest cudowna pogoda, wszyscy moi
przyjaciele są obok mnie, wesoli, cali i zdrowi, zaraz nauczymy się
teleportować, a ty nie zamieniłaś kolejności zawieszek – mruknął, wskazując na
bransoletkę – czemu miałbym tego nie robić?
– To tak się da?! Czekaj, daj mi
moment a... – wymruczałam, udając, że majstruję przy zapięciu, a James w
mgnieniu oka odciągnął moje ręce od siebie. Zachichotałam, a chłopak puścił mi
oczko.
– O Rosie. Nie widziałeś jej może?
– Nie, a czemu? Coś się stało?
– Po prostu nie mogę jej znaleźć –
mruknęłam przypatrując się portretowi Felicjusza Krótkonosego, który wisiał na
klatce schodowej między pierwszym, a drugim piętrem. Mężczyzna czyścił właśnie
swoją trąbkę, a kiedy zobaczył, że mu się przyglądam wydął się oburzony i
odwrócił w drugą stronę.
– Nie, nie widziałem jej, ale mogę
popytać w Pokoju Wspólnym – odpowiedział James, ciągnąc mnie za łokieć w stronę
schodów, które własnie oparły się o ścianę po lewej stronie.
– Dzięki.
– Nie ma za co. Wybierasz się do
Hogsmeade w przyszłym tygodniu?
– Ja? Och, yhm, sama nie wiem.
– Lily, to Walentynki.
– No i – mruknęłam zmieszana
zbiegając po ostatnich stopniach.
– To i – powiedział chłopak,
wywracając oczami – że w ten dzień nikt nie powinien siedzieć sam w
zamku. To co, może by tak wyskoczyć gdzieś razem, no wiesz, ty i ja...
– Ha, ha, ha. – Spojrzałam, na
bruneta, który wyszczerzył się w moim kierunku. – Hm, pewnie pójdziemy z
dziewczynami – odpowiedziałam po chwili, a James pokręcił głową. – A ty, panie
mądralo?
– Oczywiście, że idę – naburmuszył
się udając oburzenie. – Z resztą, spytałem się tylko z grzeczności, nie
chciałbym, żebyś przez swoje wybrzydzanie została starą panną...
– O ty – krzyknęłam, uderzając go w
ramię, a Gryfon wystawił mi język. – Jako singiel, czy szczęśliwy wybranek
jakiejś oszałamiająco pięknej damy o przytępionych zmysłach, skoro się na to
zgodziła?
– Więc kim jest ta wybranka? –
mruknęłam cicho, ledwo powstrzymując się przed poprawieniem ich.
– Och – mruknął brunet, pocierając
kark prawą dłonią. Na jego twarzy malowało się zmieszanie. – To Grace, Grace
Butler – dodał.
Równo o dziesiątej trzydzieści na
błonia wylała się czarna fala rozanielonych uczniów. Pomimo słońca było dość
chłodno, więc otulona szczelnie szalikiem założyłam ręce na klatce piersiowej i
ruszyłam przed siebie, usilnie starając się nie zerkać w stronę Pottera.
Przecież wcale nie obchodziło mnie jego walentynkowe wyjście do
Hogsmeade. Nie, mruknęła cicho moja podświadomość, obchodzi
cię to Z KIM odbędzie się to walentynkowe wyjście. Zirytowana prychnęłam
cicho pod nosem.
– Hm?
– Co? – spytałam, a Mary
zmarszczyła brwi.
– Myślałam, że coś powiedziałaś.
– Nie, nic – mruknęłam. To tylko
irytacja własną głupotą.
Mógł iść z każdą pierwszą lepszą
dziewczyną, więc czemu akurat z nią?
Bo jest piękna, mądra i cudownie
śpiewa.
I co z tego?
To, że nie jest tobą.
Tak szybko jak o tym pomyślałam,
tak szybko zaczęłam tego żałować. Ja? Zazdrosna? O co, o względy Pottera? To niedorzeczne.
Doprawdy, jakbym nie miała innych trosk. Wściekła zagryzłam wargi i spojrzałam
na bruneta, który śmiejąc się głośno przejechał ręko po swoich włosach,
pozostawiając je w jeszcze większym nieładzie. Ale jedno było prawdą – nie
pamiętałam już kiedy ostatnio próbował się ze mną umówić. Tak naprawdę umówić,
nie żartować o tym, tak jak jeszcze kilka minut wcześniej. To znaczy wciąż
pojawiały się głupie dowcipy na temat "Evans i Pottera", ale
najczęściej wypływały one od chłopaków, a nie od samego Jamesa, co mogło
znaczyć, że w końcu spełniło się moje jedyne życzenie. Tylko, że nagle nie
byłam pewna, czy mnie to cieszy.
– Witajcie. – Czyiś tubalny głos
niósł się echem po błoniach, na których momentalnie zrobiło się cicho.
Spojrzenia zebranych uczniów skierowały się w stronę podwyższenia, na którym
stał na oko trzydziestoletni mężczyzna* o prostych, rzadkich, jasnych włosach,
które wesoło podrygiwały na wietrze. Był raczej niskiego wzrostu, a
przynajmniej takie sprawiał wrażenie, które było potęgowane przez o wiele za
krótką, butelkowozieloną szatę. Miał ziemistą, wyblakłą cerę i wyglądał jakby
miał się rozpłynąć w miejscu. Całość wyglądała dosyć komicznie przy nienagannie
ubranej profesor McGonagall, która od czasu do czasu obrzucała gościa ironicznym
spojrzeniem. – Nazywam się Wilkie Twycross i przez najbliższe dwanaście tygodni
będę waszym ministerialnym instruktorem teleportacji – wyrecytował nudnym
głosem, przeciągając sylaby i sprawiając wrażenie, jakby powtarzał to setny raz
z rzędu. – Mam nadzieję, że w ciągu tego czasu zdołam was przygotować do
egzaminu na prawo teleportacji i wielu z was będzie w stanie go zdać. Jak
wiecie, na terenie Hogwartu teleportacja jest niemożliwa. Profesor
Dumbledore zdjął zaklęcie z tego jednego pagórka tylko na jedną godzinę,
specjalnie na naszą lekcję. Na wstępnie zaznaczę, że nie będziecie mogli
deportować się nigdzie indziej, więc możecie oszczędzić sobie wysiłków. A teraz
niech każdy z was znajdzie sobie kawałek swojej własnej, wolnej przestrzeni.
Rozległy się głośne krzyki, a
Hogwatczycy zaczęli się przepychać. Zewsząd nabiegały odgłosy kłótni, a
niektórzy machali żywo rękami, żeby wyznaczyć granicę ich przestrzeni.
Minęło dobre kilka minut, zanim zaległa cisza.
– Dziękuję – zawołał Twycross.
Nauczyciele, którzy krążyli między uczniami pomagając ich ustawić i
zaprowadzając porządek powoli wrócili na podwyższenie. – Skoro każdy zajął już
swoje miejsce...
Czarodziej machnął różdżką, a przed
każdym z nas pojawiła się staroświecka drewniana obręcz.
– Podczas teleportacji należy
pamiętać o Ce–Wu–En. A co to jest Ce–Wu–En? To CEL, WOLA i NAMYSŁ. Krok
pierwszy: mocno skupiamy uwagę na wybranym CELU! W tym wypadku na wnętrzu
drewnianego koła. Proszę skupić uwagę na celu!
Spojrzałam na Mary, która
zachichotała cicho i pokręciła głową w moją stronę, po czym tłumiąc śmiech
spojrzała na trawę wystającą z jej obręczy. Za sobą słyszałam głośne szepty
Huncwotów, przy których znikąd zmaterializowała się profesor McGonagall, czemu
towarzyszył odgłos uderzania gazetą po głowie. Zaciskając wargi i starając się
nie wybuchnąć śmiechem skierowałam wzrok na swoją obręcz i zmrużyłam oczy.
– Kiedy już widzicie cel i
jesteście na nim skupieni następuje następny krok: natężamy swoją WOLĘ, by
znaleźć się w przestrzeni celu!
W duchu jęknęłam. Co to miało być,
kabaret? Za sobą usłyszałam kolejne uderzenie i ledwo powstrzymałam się od
parsknięcia niepohamowanym chichotem, czego nie uczynił już Black. Jego śmiech
poniósł się echem po błoniach, co pociągnęło za sobą kolejne wybuchy śmiechu.
– Krok trzeci – zawołał Twycross,
nic nie robiąc sobie z jawnej niesubordynacji uczniów – ale dopiero na moją
komendę! Obracamy się w miejscu, pragnąc osunąć się w nicość, ale robimy to z
NAMYSŁEM! Na moją komendę! Raz, dwa...
Wszyscy spojrzeli po sobie
spanikowani, nie spodziewając się, że praktyka nastąpi tak szybko.
– TRZY!
Kilka rzeczy wydarzyło się
jednocześnie. Całkiem wytrącona z wcześniejszego skupienia przy próbie obrotu
potknęłam się o własne nogi, w ostatniej chwili odzyskując równowagę, kilka
osób z chichotem powywracało się na swoich sąsiadów, a za mną nastąpił kolejny,
wielki wybuch śmiechu. Kiedy się obejrzałam, zauważyłam leżącego wewnątrz
swojej obręczy, wyglądającego na przerażanego Petera, Lupina, który
próbował mu wytłumaczyć, że wcale się nie teleportował, a jedynie wywrócił i
Syriusza, który leżał na ziemi turlając się ze śmiechu.
– Panie Black, bo odejmę
Gryffindorowi punkty – mruknęła niezadowolona McGonagall, a James zataczając
się pomógł wstać przyjacielowi na własne nogi.
– Syriusz go popchnął – powiedziała
cicho Maryl stojąca na lewo ode mnie.
– No cóż, to by wiele wyjaśniało –
skwitowałam, przyglądając się podnoszącemu się Glizdogonowi.
– Nic nie szkodzi – powiedział
chłodno Wilkie Twycross, sprawiając wrażenie, jakby tego się właśnie spodziewał.
– Wyrównajcie swoje obręcze i wróćcie do poprzednich pozycji.
Reszta lekcji upłynęła na ciągłych
wybuchach śmiechu i wywracaniu się. Kiedy tylko McGonagall odchodziła, żeby
pomóc innym uczniom, Huncwoci stawali się przyczyną połowy tych wywrotek. W końcu
Twycross zarządził koniec zajęć, jednym machnięciem różdżki zlikwidował
obręcze, a potem w towarzystwie nauczycieli ruszył w stronę zamku.
– Myślałam, że będzie ciekawiej –
mruknęła niezadowolona Mary, kiedy my również skierowaliśmy się w tę stronę.
– Nie było tak źle – zawołał
Syriusz. – Peter się prawie teleportował, prawda Glizdku?
Pettigrew spłonął rumieńcem, a
Maryl przyłożyła Blackowi torbą.
– Jeszcze słowo, a uderzę niżej!
Reszta podróży upłynęła na cichych
rozmowach. Razem z Mary zamykałyśmy gryffindorski pochód w całkowitej ciszy.
Ona zamyślona wpatrywała się w plecy Remusa, a ja czułam się, jakby całą moja
świadomość zamieniła się w jedną, długą i poplątaną nić. Trzy rzeczy były
jednak pewne: Grace Butler wciąż działała na mnie jak płachta na byka, Mary
dalej nie odpuściła sobie Lupina, a lekcje teleportacji jeszcze przez długi
czas nie dadzą oczekiwanych efektów.
Nieprzerwana cisza. A może tylko mi
się wydawało? Jeżeli by się zastanowić, było naprawdę głośno. Puls życia tętnił
w moich uszach.
Przyglądałam się wschodzącemu
słońcu. Odległe góry pokryte białym puchem, iskrzące się na tysiące odcieni
pomarańczy i różu. Złote liście, przepuszczające wiotkie smugi światła, których
odgłos wiązał się z biciem mojego serca. Delikatna, lustrzana tafla jeziora, a
gdzieś pośrodku tego ja.
Westchnęłam cicho, obejmując się
rękami. Dawno nie miałam okazji do tego, by pobyć sama. Przemyśleć parę rzeczy,
poukładać, zaszufladkować wspomnienia. Odkładałam to ile mogłam, bo nie czułam
się na to gotowa. Oznaczałoby to, że już wiem co dalej, a nie wiedziałam. Nawet
teraz.
Na tle blado–szarego nieba widniała
biała, ledwo dostrzegalna tarcza księżyca. Zbliżała się pełnia. Coś przewróciło
mi się w żołądku na samą myśl, wzrok odruchowo powędrował do Bijącej Wierzby,
dostojnie chroniącej wejście do tunelu.
Ponownie spojrzałam na horyzont.
Bordowy szalik targany wiatrem zaczął ocierać się o mój policzek, pochłaniając
jedną jedyną łzę. Góry wydawały się prawie czarne. Hogwart budził się do życia,
a mi nie pozostało wiele czasu, zaraz będę musiała wracać. Nie chciałam wracać.
Trudno mi było patrzeć na Remusa.
Wiedzieć co przeżywa i nie wiedzieć jak to jest, nie wiedzieć co powiedzieć.
Zostały tylko cztery dni. Codziennie widziałam, jak jego skóra staje się coraz
bardziej szara, a oczy zaczyna przepełniać strach. Jakim cudem nie zauważałam
tego wcześniej?
– Hej – mruknęłam cicho. Chłopak
podniósł głowę i uśmiechnął się do mnie smutno.
– Co u ciebie, Lily? – spytał, a ja
przewróciłam oczami.
– Czemu musisz być taki uprzejmy –
mruknęłam z uśmiechem. – Jak się czujesz?
– Wspaniale – odpowiedział.
Widziałam iskierki w jego oczach, kiedy spojrzał na mnie.
– To wspaniale. – Ujęłam jego dłoń
i ścisnęłam, a chłopak odwzajemnił mój gest. – Rozmawiałeś z Mary? Odpowiedz –
dodałam, kiedy westchnął.
– Lily...
– Żadna z nas nie ma nic przeciwko
temu, wiesz o tym, prawda?
– Nie o to chodzi.
– Remusie, chodzi właśnie o to –
szepnęłam cicho. – Obiecaj mi, że z nią porozmawiasz. To trwa już tak długo...
– Nie mogę ci tego obiecać. Ale
postaram się rozwiązać tą sprawę – mruknął.
– O czym rozmawiacie? – zawołał
Peter, który powoli podszedł do nas i oparł się o murek, przy którym staliśmy.
– O niczym ważnym. – Lupin
uśmiechnął się w jego stronę. – Powinniśmy się zbierać, McGonagall nie lubi
spóźnialskich.
Ciężko było patrzeć jak udawał, że
wszystko jest w porządku, kiedy nie było. Obserwowałam jak przepycha się przez
dziedziniec, wpatrywałam w jego plecy, kiedy szliśmy zatłoczonym korytarzem.
Mary szła tuż obok mnie, spoglądając na niego smutno. Wiedziałam co myślała.
– No proszę proszę, a kto to taki.
Jęknęłam w duchu. To nie był
najlepszy czas na dogryzanie się ze Ślizgonami, ale wiedziałam, jak to się
skończy. Huncwoci byli poddenerwowani, sfrustrowani, nie dało się ich odciągnąć.
– Zamknij się, Avery – mruknęła
Alicja, próbując pociągnąć za sobą Franka, który stal w miejscu z zaciśniętymi
pięściami.
– Nikt nie prosił, żebyś się
odzywała.
– Nie mów tak do niej – wycedził
Longbottom, a Maryl położyła rękę na ramieniu Jamesa, który chciał podejść do
przyjaciela.
– Co, boicie się? Tchórz was
obleciał? Tak myślałem, ale żeby chować się za babami?
– Chodźcie stąd – mruknęłam, kładąc
ręce na piersi Łapy, która unosiła się szybko w górę i w dół. – No już, Syriusz.
Powoli ruszyliśmy do przodu,
chociaż po twarzach chłopaków wiedziałam, że ledwo powstrzymują się przed
rzuceniem w Ślizgonów jakiegoś mocnego zaklęcia. Mary jako ostatnia obdarzyła
ich drwiącym spojrzeniem, a następnie ruszyła za nami.
– Diffindo! –
Rozległ się odgłos pęknięcia, a następnie książki Mcdonald rozsypały się po
podłodze, kiedy jej torba pękła wpół. – Ups – zachichotał Mulciber,
przerzucając w rękach swoją różdżkę. Chwilę później Syriusz odsunął mnie na bok
i rzucił się na Ślizgona, a ja jęknęłam w duchu.
– Co tu się dzieje! Panie Black,
panie Mulciber, proszę się natychmiast od siebie odsunąć! – W naszą stronę
przepychał się już Flitwick, a ja schyliłam się i pomogłam Mary szybko zbierać
zawartość torby z podłogi. – Czy ktoś mi wytłumaczy, co wy znowu najlepszego
wyrabiacie?
– Nic, panie profesorze.
– Rozejść się. Do klas i to migiem!
Kiedy wstałyśmy doszło do mnie, że
ostatni podręcznik jest w rękach Yaxley'ówny. Dziewczyna obracała go w dłoniach
z głupkowatym uśmieszkiem.
– Oddaj to – warknęłam, a blondynka
skrzywiła się.
– Co tak brzydko, może jakieś proszę?
– Nie będę cię o nic prosić, masz
to oddać i to już!
– Okej, okej – zaśmiała się,
rzucając we mnie książką, którą w ostatnim momencie złapałam i podałam Mary.
– Chodźmy już – mruknęła, ciągnąć
mnie za rękaw, a ja ruszyłam za pozostałymi Gryfonami, którzy znikali za rogiem.
– Co za totalne imbecyle – warknęła
Alicja, ściskając mocno rękę Franka i zatrzymując się przy jednym z parapetów,
na którym Macdonald położyła swoje rzeczy.
– Wszystko w porządku? – spytał
James, a Mary pokiwała głową, jednym zaklęciem naprawiając torbę i wkładając
wszystko do środka. Chwilę później nad naszymi głowami zabrzmiał dzwonek, a
wszyscy jęknęli cicho.
– Biegiem!
Do klasy wpadliśmy dwie sekundy
przed McGonagall. O ile to w ogóle możliwe, jej usta zacisnęły się jeszcze
bardziej niż zazwyczaj, ale nie powiedziała ani słowa. Zdyszana podeszłam do
miejsca obok Mary, która zdążyła już rozłożyć podręczniki, a James i Syriusz
usiedli zaraz za nami.
– Było blisko – szepnął James, a
Black uśmiechnął się cierpko.
– U McGonagall zawsze jst blisko –
mruknął, a my zachichotałyśmy cicho.
Kolejne kilkadziesiąt minut
upłynęło nam na mozolnych notatkach o transmutacji wtórnej. James przez pół
tego czasu próbował rozśmieszyć Mary, która żeby nie parsknąć śmiechem
zaciskała usta tak mocno, że były prawie sine. Później pałeczkę przejął
Syriusz, który rzucał we mnie połamane pióra, a ja z westchnieniem próbowałam
mu oddać.
– Rozumiem, że ma pan lepsze rzeczy
do roboty na moich lekcjach, panie Black, niż uważanie na nich?
Wszyscy spojrzeliśmy w górę, skąd
Minerwa Mcgonagall mierzyła nas ostrym spojrzeniem.
– Jak mniemam to wasze ostatnie
zajęcia na dziś, prawda? – spytała, przekrzywiając głowę.
– Och, tak – mruknął zmieszany
Syriusz, spoglądając zdziwiony na Jamesa.
– Wspaniale. A więc pan, panie
Black i reszta pańskich przyjaciół zostaniecie po lekcji...
– Ale pani profesor! –
zaprotestował Łapa, a nauczycielka uciszyła go jednym machnięciem ręki.
– Zostaniecie po lekcji i
wyszorujecie klatki z borsukami, które zostały po ostatnim razie. Ani słowa
sprzeciwu – dodała, widząc, jak Black otwiera usta by coś powiedzieć. – A na
pani, panno Evans, trochę się zawiodłam. Myślałam, że wybierze pani mądrzej.
Pedagożka odeszła w stronę katedry,
a ja przełknęłam ślinę, pod naporem spojrzeń pozostałych Gryfonów i Krukonów. Z
drugiego końca sali Nathias pokręcił głową z uśmiechem, a ja zamknęłam oczy i
powstrzymując się od śmiechu zakryłam twarz dłońmi.
– Brawo, Black – rzuciła w naszą
stronę Maryl, udając, że składa nam pokłony.
– Zamknij się, Binner – szeptem
zawołał Syriusz, a zaraz po tym udał, że w skupieniu notuje, bo wzrok profesor
McGonagall ponownie spoczął na naszej czwórce.
– To się liczy jako szlaban? –
mruknęła Mary, kiedy pół godziny później, klęcząc na kamiennej podłodze,
szorowaliśmy wielkie, metalowe klatki.
– Nie wiem, czemu pytasz?
– Bo jeśli tak, to odnotują nam to
w aktach – mruknęłam posępnie, a Huncwoci spojrzeli na mnie rozbawieni.
– No i?
– Nie wiem jak ty, Black, ale ja
chciałabym, żeby jednak mnie gdzieś zatrudniono – warknęłam, a Syriusz udał, że
dostaje napadu śmiechu.
– Uważaj, żeby przypadkiem Voldzio
nie sprawdzał CV, bo z pewnością nie przyjmie cię przez jeden szlaban w tę, czy
w drugą stronę – zachichotał, a ja rzuciłam w niego mokrą gąbką. – Fuuuuu,
wiesz ile kup tu było!
– To zamknij japę, zanim powiesz
coś bardziej kretyńskiego!
– Chyba bardziej się nie da –
mruknęła Mary, a James parsknął śmiechem.
– Dobrze wam idzie – zachichotał
Remus, który razem ze zniecierpliwionym Peterem siedział na jednej z ławek.
– Pomógłbyś nam, wredny masochisto –
mruknął Syriusz, a Lupin pokręcił głową z uśmiechem.
– O ile wiem, masochista czerpie
przyjemność z zadawania bólu samemu sobie – powiedział. – Poza tym, McGonagall
chyba by mnie udusiła. Nam wolno tylko patrzeć.
– Cudownie – warknął Black.
Kiedy skończyliśmy na zewnątrz było
już ciemno. Remus odesłał klatki do szafki jednym zaklęciem, a Mary westchnęła
głośno.
– Jestem głodna – jęknęła, a ja
spojrzałam na zegarek, który właśnie zapinałam na lewym nadgarstku.
– Przegapiliśmy obiad – mruknęłam,
a przyjaciółka zrobiła smutną minę.
– To nic – odezwał się Syriusz. –
Wstąpimy do kuchni.
– Do kuchni? – spytała Mary,
patrząc na niego zdziwiona. – Czy tam przypadkiem nie obowiązuje zakaz wstępu?
– Jakoś nigdy o tym nie słyszałem –
odpowiedziała Łapa, wzruszając ramionami.
– A ktoś w ogóle wie, gdzie jest
kuchnia? – spytała z powątpiewaniem, a Syriusz spojrzał na nią udając
zaskoczonego i urażonego.
– No wiesz co! Masz do czynienia z
największymi psotnikami Hogwartu i myślisz, że nie wiedzielibyśmy, gdzie
znajduje się jakaś tam kuchnia? – zawołał, a Mary podniosła ręce w geście
poddaństwa.
– Chodźmy już – mruknął Peter, a
reszta złapała swoje rzeczy i ruszyła w stronę wyjścia.
Podróż nie trwała długo i zanim się
obejrzałam skręcaliśmy na lewo od Wielkiej Sali, żeby zagłębić się w długi
korytarz przypominające lochy prowadzące do klasy Slughorna. Różnił się jedynie
tym, że był przyjemnie oświetlony, a zimne, kamienne ściany były ozdobione
wesołymi obrazami przedstawiającymi głównie owoce i potrawy. W końcu doszliśmy
do wielkiej, ozłacanej ramy, która mieściła w sobie płótno pokryte jabłkami,
gruszkami, bananami i śliwkami wielkości kafla. Peter uśmiechnął się do nas
wesoło i stanął na palcach żeby połaskotać zieloną gruszkę, która zachichotała,
po czym zaczęła się marszczyć i dygotać, zamieniając się w zieloną klamkę.
– Wow – wyszeptała Mary, kiedy
Glizdogon otworzył drzwi, a naszym oczom ukazała się komnata wielkością bijąca
na głowę Wielką Salę.
Sklepienie, obwieszone było
rondlami i garnkami, znajdowało się nad czterema długimi stołami
odpowiadającymi tym, przy których codziennie zasiadaliśmy do posiłków.
Dziesiątki skrzatów uwijały się, zbierając z nich pozostałości po obiedzie.
Wszędzie dostrzec można było szafki pełne jedzenia, stosy pieczywa i ciastek.
Na drugim końcu komnaty znajdował się wielki kominek, w którym wesoło trzaskał
ogień. Sekundę później wszystkie głowy zwróciły się w naszą stronę, a w
rozgardiaszu, który powstał, można było dosłyszeć powtarzające się słowo
"goście!".
– Paniczu Black! – zapiszczał
skrzat o wielkich, zielonych wyłupiastych oczach i wąskim, spiczastym nosie.
Jego uszy były dwa razy większe niż powinny być, a stopy długie i chude. Jeśli
miałam być szczera, nigdy wcześniej nie widziałam skrzata na własne oczy,
jedynie na ilustracjach w książkach, więc na kilka dobrych sekund zabrakło mi
tchu.
– Witaj, Iskierko – zaśmiał się
Syriusz, a skrzatka skłoniła się nisko.
– Co was tu sprowadza? – spytała
piskliwym głosem.
– Ominęliśmy obiad. Czy nie dałoby
się... – zaczął James, jednak Iskierka już gnała przez pomieszczenie klaskając
na inne skrzaty, a chwilę później zostaliśmy zaciągnięci do oczyszczonej już
ławy.
– To jest niesamowite – mruknęłam,
kiedy skrzaty zaczęły ustawiać przed nami dziesiątki talerzy i pucharków.
– Herbaty, panienko? – spytała
Iskierka, a ja uśmiechnęłam się w jej stronę serdecznie.
– Tak, poproszę – odpowiedziałam, a
skrzatka zniknęła w tłumie, wracając po chwili z tacą, na której chybotał się
biały, porcelanowy czajniczek i smukła filiżanka na złoconym talerzyku.
– Proszę, panienko – powiedziała.
– Dziękuję bardzo, Iskierko.
– Och, to ja dziękuję!
Wpatrywałam się w skrzatkę, która
podekscytowana skłoniła się nisko i popędziła w stronę piecyka.
– I co, Evans, pod wrażeniem? –
spytał Syriusz, pchając do buzi pół udźca kurczaka.
– Nie mówi się z pełnymi ustami –
zachichotałam. – Nie mogę w to uwierzyć, nie sądziłam, że jest ich tak wiele! –
Skrzaty przyniosły właśnie bloki czekoladowego ciasta i skłoniły się nisko
odchodząc.
– No widzisz.
– Nigdy nie zastanawiałam się, jak
funkcjonuje kuchnia, ale to, to jest... wow – zawołała Mary, sięgając po kosz z
pieczywem. – Jak to odkryliście?
– Huncwocka tajemnica – mruknął
James, puszczając nam oczko.
– To nie fair! – mruknęła
Macdonald, ale Potter tylko pokręcił głową.
– Któregoś razu uciekali przed
Filtchem i Syriusz przez przypadek wpadł na obraz. Musiał niechcący połaskotać
gruszkę – wyszeptał mi do ucha Lupin, a potem roześmiał się widząc minę Jamesa.
– Remusie! Jak mogłeś!
– Też cię kocham, Rogasiu –
odpowiedział chłopak, wkładając sobie do buzi pół rogalika i ruszając śmiesznie
brwiami, a Rogacz zadrżał, udając obrzydzenie.
– Nie dziękuję – mruknął, a reszta
zaśmiała się głośno.
Następnego ranka obudziłam się
wcześnie. Długo jeszcze leżałam, przyglądając się wschodzącemu słońcu i
wsłuchując w trzy miarowe oddechy współlokatorek. W którymś momencie rozległo
się głośne ziewanie i ktoś podniósł się do pozycji siedzącej.
– Lily, śpisz? – usłyszałam szept
Mary.
– Nie – odpowiedziałam, a
dziewczyna przeciągnęła się.
– Mogę przyjść do Ciebie?
– Jasne – mruknęłam, przyglądając
się jak wygrzebuje się z pościeli i poprawia długą, flanelową koszulę. Powoli
podeszła do mojego łóżka i spoglądając za okno usiadła na rogu, przykrywając
się rogiem mojej kołdry.
– Spadł śnieg – szepnęła, a ja
jęknęłam.
– Serio?
– Serio, jeśli nie wierzysz, sama
spójrz.
– Wierzę – mruknęłam – tylko było
już tak ciepło i przyjemnie.
Szatynka wzruszyła ramionami,
przenosząc swój wzrok na mnie.
– Jak się trzymasz?
– Jest w porządku.
– Chodzi mi o Remusa.
– Wiem o co ci chodzi –
powiedziała, bawiąc się białą, krochmaloną poszwą. – Jest w porządku.
– Rozmawialiście? – spytałam, a
dziewczyna pokręciła głową i ponownie spojrzała na okno. – Nie było okazji, ale
widziałam, że chciał. Sama nie wiem co o tym myśleć.
– Zależy mu na tobie – mruknęłam, a
przyjaciółka uśmiechnęła się pod nosem.
– Nie jestem taka pewna.
– Niby czemu?
– Ciągle zachowuje się inaczej. Raz
wydaje mi się, że chce już coś powiedzieć, coś zrobić, a za chwilę puff,
nic. Wiesz, że ani razu nie rozmawialiśmy poważnie o tym co się wydarzyło
zanim... Zanim... Kiedy go pocałowałam, a on... Po prostu nie było
tematu. Jakby chciał zapomnieć.
– Było mu ciężko.
– Czasem chciałabym, żeby był jak
James.
– Co masz na myśli? – spytałam,
czując, jak mięśnie wzdłuż mojego kręgosłupa się spinają.
– Był tobie tak oddany, jedno
spojrzenie i wiedziałaś, że chciałby z tobą być, a Remus? To jak loteria.
– Mary.
– James to tylko dobry
znajomy – mruknęłyśmy jednocześnie. Dziewczyna spojrzała na mnie i
uśmiechnęła się.
– Tak, wiem. I szanuję to. Szanuję
twoją decyzję, rozumiem ją. Ja tylko... – przerwała, kiedy Alicja obróciła się
na drugą stronę, potężnie ziewając.
– Cześć dziewczyny – wychrypiała,
przecierając oczy.
– Cześć – odpowiedziałam, patrząc
jak Mary wstaje.
– ... chciałabym być kochana –
dokończyła szeptem, chyba nie do końca świadoma tego, że ją słyszę.
Powoli wstałam i głucha na
paplaninę Alicji podeszłam do szafy. Ubierałam się i myślałam nad słowami
Mary. Wiem. Szanuję twoją decyzję, rozumiem ją. Powoli
wciągałam na nogi ciemne dżinsy z wysokim stanem. Całe szczęście, że w zimie
nie musiałyśmy nosić tych ohydnych spódnic. Całe szczęście, że w ogóle rzadko
zwracano uwagę na to, czy wszystkie miałyśmy na sobie spódnice i chwała za to
Merlinowi, bo nie wyobrażałam sobie chodzenia w niej na co dzień. Spojrzałam na
białą koszulę i przekrzywiłam głowę. Ile już razy zupełnie nie przez przypadek
nie miałam jej na sobie i nic się nie stało.
– Ty najlepiej z nas wszystkich
powinnaś wiedzieć, że trzeba ją nosić – mruknęła Dorcas, która przysiadła na
moim łóżku i poklepała mnie po plecach.
– Wiem – jęknęłam, sięgając po
koszulę i krawat.
Spoglądałam w lustro zawiązując go.
Trzeba było pogodzić się z faktem, że sprawiał, iż moje włosy wyglądały na
płomiennoczerwone. Skrzywiłam się, ubierając szatę i łapiąc torbę.
– Idziemy? – spytałam, a dziewczyny
mruknęły coś o związaniu włosów i poszukiwaniu buta.
W drodze do Wielkiej Sali
zastanawiałam się ile zmieniło się od zeszłego roku. Przede wszystkim wtedy
przyjaźniłam się jeszcze ze Snapem, ale tym razem bardziej chodziło mi o swoje
zachowanie. Przyglądałam się mijanym uczennicom – każda miała na sobie
mundurek. Co więc stało się tej trzymającej się zasad Lily Evans, która
wrzeszczała na wszystkich za złamanie chociażby najmniejszego paragrafu w
regulaminie, zawsze chodziła wyprostowana i nienagannie ubrana? Co stało się,
że teraz włóczyłam się po zamku po ciszy nocnej i zastanawiałam się, czy nie
ubrać dzisiaj mundurka?
– Hej, Evans! – zawołała jakaś
Ślizgonka, kiedy siadaliśmy przy stole Gryffindoru. – Tak bardzo martwisz się o
mamusię, że nie możesz powstrzymać się od płakania po nocach?
Spojrzałam nieprzytomnie w stronę
wychowanków domu węża i wściekła zmarszczyłam brwi.
– Odwal się, Bellatrix – zawołał
Syriusz siadając przede mną i zasłaniając mnie od widoku Ślizgonów.
– Tchórze! Leć do swojego Pottera,
Evans! Chyba będzie lepiej przytulał niż Macdonald, co? Chyba, że twoja
przyjaciółeczka tak bardzo się do tego pali, że nie chcesz zrobić jej
przykrości, odpychając ją? Macdonald, jak to jest, hm? Z nami możesz
podzielić się swoją tajemnicą! – Bellatrix wybuchnęła śmiechem.
– Kazałem ci się odwalić! –
krzyknął Syriusz, a jego kuzynka podniosła ręce w górę i chichocząc usiadła.
Czułam jak dygoczą mi ręce.
– Skąd ona o tym wiedziała? –
spytałam, spoglądając na Gryfonów.
– Szczęśliwy traf – mruknął Lupin. –
Większość ludzi cierpi teraz z powodu swojej rodziny. Zmyśliła to, żeby cię
wkurzyć. Nie przejmuj się, Lily.
Niemożliwe, przemknęło mi przez myśl. Za dużo wiedziała.
– Nie mówiłaś nikomu o tym prawda? –
wyszeptałam do Mary, kiedy reszta zajęła się śniadaniem, jednak szatynka nie
odzywała się. Dopiero po chwili zauważyłam, jaka jest blada. – Mary?
– Nie – odpowiedziała, kręcąc
szybko głową. Po chwili zanurkowała pod stołem i wyciągnęła swoją torbę, w
której natychmiast zaczęła szaleńczo grzebać.
– Co jest? – spytałam zdziwiona,
kiedy moja przyjaciółka nagle zzieleniała.
– N–nic, ja, ja tylko... Chyba
zostawiłam podręcznik do transmutacji w dormitorium, zaraz wracam! – krzyknęła,
mało nie przewracając dzbanka z sokiem dyniowym kiedy gwałtownie wstała, a
następnie ruszyła biegiem w stronę wyjścia.
– Ale dzisiaj nie mamy
transmutacji! – zawołałam za nią, jednak szatynka była już daleko.
– Co jej się stało? – spytała
Maryl, a ja jedynie pokiwałam głową sama będąc w szoku spowodowanym jej
zachowaniem.
Mary nie pojawiła się na pierwszej
lekcji. Byłam poważnie zaniepokojona i kiedy w końcu stwierdziłam, że jeżeli
nie zjawi się pod klasą zaklęć za pięć minut, idę jej szukać. Sekundę później
dziewczyna wyszła zza zakrętu i blada jak ściana podeszła do nas.
– Co się stało, gdzieś ty była? –
spytałam, spoglądając na nią przerażona. – Nie wyglądasz za dobrze.
– Coś mi zaszkodziło, ale już mi
lepiej – wyjąkała, patrząc na mnie płochliwie, a następnie od razu odwracając
wzrok.
– O co chodzi? – spytałam szeptem,
kiedy reszta pogrążyła się w dyskusji, jednak szatynka jedynie pokiwała
przecząco głową i ruszyła do sali, którą właśnie otworzył Flitwick.
Nie poszła na obiad. Zaszyła się w
swoim łóżku i wymigiwała się złym samopoczuciem. Nie było by w tym nic
dziwnego, gdyby nie fakt, że kiedy wróciłyśmy kotary były zasłonięte, a
dziewczyna spała. Spała przez resztę wieczoru, a następnego dnia wyglądała
jakby nie przespała ani minuty.
– Na pewno wszystko okej? Może
powinnaś pójść z tym do Pomfrey? – spytałam, jednak przyjaciółka pokręciła
przecząco głową.
– Już mi lepiej, musiałam się czymś
zatruć. Chodź, bo spóźnimy się na śniadanie.
Pocieszał mnie fakt, że to już
piątek. Jeden dzień do upragnionej wolności. Oczywiście okazji do świętowania
nie mógł przegapić Slughorn i w związku ze zbliżającymi się walentynkami
wszyscy otrzymaliśmy zaproszenia na spotkanie Klubu Ślimaka, jednak tym razem
zgodnie odmówiliśmy. Dość mieliśmy na głowie, a ja wręcz marzyłam o wieczorze
spędzonym w wygodnym fotelu, bez widma nauki wiszącego nade mną.
– Mary, podasz mi proszę tosty –
mruknęłam w jej kierunku, a dziewczyna spojrzała na stół Slytherinu, gdzie
Ślizgonki wpatrywały się w nas głośno o czymś dyskutując, a potem z powrotem na
mnie.
– Jasne – powiedziała cicho i
podała mi talerz.
– Jesteś pewna, że wszystko w
porządku?
– Absolutnie.
Przyglądałam się jej w skupieniu
przez kolejne godziny, ale wkrótce przestała być taka nerwowa, a na zielarstwie
śmiała się nawet z Syriuszem z Petera, który powywracał wszystkie donice
poukładane w rogu. W końcu odpuściłam, stwierdzając, że każdy ma prawo do
gorszego samopoczucia i więcej nie drążyłam tematu, co chyba ucieszyło Mary.
– Wreszcie koniec – westchnął
Syriusz, kiedy wyszliśmy z klasy obrony przed czarną magią po dwugodzinnych
męczarniach. – Nastał czas błogości, a kolejne powody do udręki dopiero w
poniedziałek! Żyć, nie umierać!
– Cieszę się – zaśmiała się Maryl,
która chwilę później dostała od Blacka kuksańca w bok. – Auć, za co?!
– Proszę, proszę, a któż to taki,
jak nie nasi nowi, szkolni ulubieńcy! Trójkąt Evans–Potter–Macdonald –
wycedziła Yaxley, a Syriusz przewrócił oczami.
– Odwal się wężowata odnogo i daj
nam cieszyć się wolnym. Nie masz lepszych rzeczy do robienia?
– Teraz? – zaśmiała się,
nonszalancko opierając rękę o kamienną barierkę schodów, a za
nią ustawiła się grupka uśmiechających się wrednie Ślizgonów. – Chyba nie. Jak
tam Evans, wypłakałaś już w ramionach Rogasia dzienny
limit łez? Och, a może dalej twierdzisz, że do siebie
nie pasujecie?
– Och! – Blondynka złapała się za
pierś, udając oburzenie. – Wyssanych z palca! Też mi coś! W dzisiejszych
czasach nikt już nie liczy się z porządnym obywatelem, który jedynie przytacza
fakty – zawołała, spoglądając na Bellatrix, która wyszczerzyła w uśmiechu zęby.
– Jakie znowu fakty, bredzisz –
warknął Frank, a dziewczyna uśmiechnęła się jadowicie.
– Może spytacie się przyjaciółki –
powiedziała spokojnie, wskazując palcem na Mary.
Powoli obróciłam się i spojrzałam
na jej bladą twarz. Macdonald patrzyła na mnie z bólem i przygryzała wargę.
– Pieprz się, Yaxley. Idziemy stąd – mruknął James, jednak
blondynka wyciągnęła zza pleców niebieski zeszyt i odchrząknęła głośno,
zwracając na siebie uwagę zebranych.
– Pozwólcie, że zacytuję –
uśmiechnęła się w kierunku Mary, wkładając to wszystkie pokłady jadu jakie
miała. – Czasami tego nie rozumiem. Spoglądam na nich i to wydaje się
takie oczywiste! Przez jedną sekundę mam ochotę wykrzyczeć jej, jaka jest
głupia. Czemu tego nie widzi? Ale potem zaciskam oczy i się opanowuje. Lily
zabiłaby mnie za coś takiego. Zabiłaby mnie, gdybym wytknęła jej jak głupio
postępuje z Jamesem. Bo co mi do tego? Od zawsze tak uważała. Jedynie Severus
był warty jakichkolwiek uczuć.
Cisza dźwięczała w moich uszach
niczym dzwon. Nie mogłam się ruszyć, wpatrywałam się w twarz przyjaciółki,
która wyrażała pustkę.
– Kłamiesz – warknął Syriusz, a
Ślizgonka uśmiechnęła się w moją stronę.
– Lily – zawołała, machając
zeszytem. – Nie poznajesz?
Rzuciła go we mnie, a ja nawet po
złapaniu nie mogłam się ruszyć. Wpatrywałam się w twardą, niebieską okładkę i
przypominałam sobie ile razy już go widziałam. W torbie przyjaciółki, pod jej
poduszką. Powoli otworzyłam pierwszą stronę, a moje serce mocno uderzyło.
Widziałam tak dobrze znane pismo, tak dobrze znane nazwisko. Włożyłam palec
między pierwsze lepsze strony i otworzyłam dziennik na drugim styczniu.
Przewertowałam wzrokiem stronę, aż natrafiłam na moje imię.
"Nie mogła się zdecydować.
Widziałam to w jej oczach, zaufać mu, czy nie. Lily tańcząca z Jamesem, cóż to
był za widok! Ale tym razem było inaczej. Uśmiechała się do niego, dobrze się
bawili. A on wyglądał, jakby trzymał w ramionach cały świat! Nigdy nie
zrozumiem, czemu nie chciała dać mu szansy, czemu wciąż go odpycha.".
Nie wierzyłam. Nie, to było dawno,
to musiała być pomyłka. Otworzyłam dziennik na ostatnich zapiskach i wstrzymałam
oddech. "Chciałabym, żeby ktoś był dla mnie taki, jak James dla
Lily – tylko, że ja nie przegapiłabym takiej szansy, nie ma mowy. Nie byłabym
taka głupia."
Jedna, pojedyncza łza spłynęła po
moim policzku, a potem kapnęła z czubka nosa i rozmyła atrament.
– Lily – szepnął James, jednak
całkiem go zignorowałam, spoglądając na Mary.
– Szanuję twoją decyzję – powiedziałam,
a szatynka zadrżała. – Całkowicie ją rozumiem.
Czułam jak z tymi słowami przelewa
się przeze mnie cała gorycz. Każde kłamstwo, które ona skierowała w moim
kierunku, mówiąc, że popiera mnie w tym co robię, że mam rację.
Zrobiłam krok w tył, a Mary
odzyskała zdolność ruchu. Kiedy z jej ust wydobyły się pierwsze słowa, ja już
przedzierałam się przez zszokowany tłum uczniów. Słyszałam tylko
"proszę", "Lily" i "zaczekaj", ale nie
zatrzymałam się. Biegłam, a moje płuca płonęły, ale nie byłam w stanie się
zatrzymać, nawet kiedy wpadłam do Pokoju Wspólnego, a ludzie ledwo zdążali
usuwać mi się spod nóg. Wbiegłam do dormitorium i trzasnęłam drzwiami tak
mocno, że okna zadygotały.
Co ja sobie myślałam?
– Lily! – Mary wpadła do pokoju
potykając się o własne nogi. – Proszę, wysłuchaj mnie!
– Czemu mi nie powiedziałaś?! Czemu
pisałaś to wszystko za moimi plecami, a nigdy nie powiedziałaś mi nic w twarz?!
Jak to sobie wyobrażałaś, co?! Że nigdy się nie dowiem, a ty po prostu dalej
będziesz udawać?!
– Nie, proszę, to nie tak!
– A jak?! – krzyknęłam, rzucając
dziennikiem o grzejnik. – Więc powiedz mi jak! Tyle razy wypłakiwałam
ci się w ramię, tyle razy szukałam u ciebie pocieszenia, a ty mówiłaś, że
rozumiesz?!
– Proszę, przestań krzyczeć –
wyszeptała przez łzy, a ja pokręciłam głową.
– Jak mogłaś – wyszlochałam. – Jak
mogłaś tak mnie okłamywać? Nawet dzisiaj!
Nie wierzyłam, odwróciłam się i
zakryłam twarz dłońmi.
– Lily – wychrypiała – bałam się,
że...
– Że co?! – wrzasnęłam. – Bałaś się
że co?!
– Że mnie odrzucisz!
Między nami zapadła cisza.
– Więc powiedz to co zawsze
chciałaś powiedzieć, przyjaciółko, proszę bardzo – wycedziłam, a
szatynka spojrzała na mnie. – PROSZĘ BARDZO, MÓW!
– Przestań robić ze mnie tą złą! Od
początku nie dawałaś mi dojść do głosu, a ja nie byłam w stanie się odezwać!
Chciałam jedynie twojej aprobaty. Chciałam, byś widziała we
mnie kogoś godnego ciebie, a ty nigdy mnie nie zauważałaś! Był
tylko Severus! – jej szare oczy pociemniały i zrobiły się prawie czarne. –
Severus tu, Severus tam! Nie mogę, bo idę się spotkać z Sevem, rozumiesz,
prawda Mary? Tak, rozumiałam! Był ważniejszy, zawsze! Dopiero kiedy okazał się
szują w końcu zwróciłaś na mnie uwagę! I nagle była Mary! Ale jeżeli tylko coś
było nie po twojej myśli zaczynałaś się wyżywać! Ciągle krytykowałaś Jamesa i
resztę, jakby byli winni całemu złu, a sama nie widziałaś swoich wad! A on
chciał jedynie, byś zwróciła na niego uwagę, zupełnie jak ja. Chciał zobaczyć
ten błysk twoim oku, kiedy patrzysz się na kogoś ważnego. Pierwszy raz miał
nadzieje nie ujrzeć tam Severusa. A ty to zniszczyłaś. Odpychałaś od siebie
wszystkich, w kółko i w kółko. Myślisz, że ktoś w ogóle przejmowałby się tobą
gdybym ich o to nie prosiła? Myślisz, że komuś zależałoby na jakichś głupich
wspomnieniach, myślodsiewni, wmawianiu tobie, że będzie dobrze? Sama to sobie
zgotowałaś! A ja o ciebie walczyłam, chociaż wiedziałam, że to mnie zabija!
Walczyłam, żebyś nie została sama, bo uważałam, że nie byłaś tego warta, ale
wiesz co?! Miałam racje! Jesteś hipokrytką, ciągle myślałaś tylko o sobie!
Kiedy ostatni raz naprawdę zatroszczyłaś się o któreś z nas?! Zasłużyłaś na
bycie traktowaną tak jak byłaś, Lily! Ufałam ci, a ty nigdy nie byłaś w stanie
odstawić swojej dumy na bok!
Żałowałam tego od sekundy, w której
to zrobiłam. Żałowałam widząc jej przerażony wzrok i czerwony policzek.
Żałowałam widząc jak ona żałuje wypowiedzianych słów, kiedy przyłożyła rękę do
twarzy, żałowałam czując ból we własnej dłoni, ale jedyne co byłam w stanie z
siebie wydusić nie pokrywało się z tym co chciałam naprawdę powiedzieć.
– Nie chcę cię więcej widzieć –
wyszeptałam przez łzy, a chwilę później trzasnęłam drzwiami od łazienki.
* Pomiędzy lekcjami teleportacji
pokolenia Lily i Harry'ego jest różnica dwudziestu lat, uznałam więc, za
prawdopodobne, by nauczała tego ta sama osoba.
Nie jestem do końca przekonana - o
ile tydzień temu, zaraz po napisaniu tego rozdziału, bardzo mi się podobał, tak
teraz nie potrafiłam przeczytać go do końca, żeby wyłapać błędy. No cóż.
Niestety widać, że był pisany w
doskokach, a ja nie miałam już sił, żeby to zmieniać. Zwłaszcza teraz,
zwłaszcza po tym tygodniu pełnym wrażeń.
Skoro już o tym mowa, chciałam Wam
bardzo podziękować. Wszyscy sprawiliście, że był to najlepszy tydzień w tym
roku. W poniedziałek przeżyłam najlepszą rocznicę, jaką mogłabym sobie
wymarzyć. Pobiliście rekord wyświetleń (182), a następnego dnia
przypieczętowaliście (204!). Nie mogłam uwierzyć w taki miłe komentarze
i kolejne osoby, które zechciałyby kupić egzemplarz książki. Nawet pomimo
nawału nauki przez cały tydzień chodziłam uśmiechnięta. Serio, 204
wyświetlenia? NIEBO.
W zakładce "rozdziały"
dodałam tytuły najbliższych rozdziałów. Kolejny zapowiadam na najpóźniej
piątego kwietnia - choć mam wielką nadzieję, że uda mi się wyrobić na tydzień
wcześniej ;) Przy okazji zapraszam Was tutaj, gdzie możecie na bieżąco śledzić blogowe postępy.
Co jeszcze mogę powiedzieć.
Dziękuję, dziękuję, dziękuję!
I po części przepraszam za ten
rozdział, ale bez sensu byłoby pisanie go od nowa - nie dałabym już rady. No ale kto wie, może jak za jakiś czas znowu go przeczytam, to może jednak uznam, że nie jest tak źle?
Do następnego razu! ;)
Świetny rozdział jak zawsze!
OdpowiedzUsuńCzekam na następny ^^ :*
Pozdrawiam.
`Kasia
Świetny rozdział jak zawsze!
OdpowiedzUsuńCzekam na następny ^^ :*
Pozdrawiam.
`Kasia
Wow, ktoś tu się rozpisał, huh? Rozdział jest... brak mi słów, aby określić to, jak bardzo mi się podoba! Czasami irytuje mnie twoja Lily (a szczególnie na końcu tego rozdziału!), ale tak, stworzyłaś naprawdę fajny charakter. Niby delikatna, małomówna, czasami wręcz wycofana, ale potrafi pokazać pazur! Oczywiście to, że Huncwoci są idealni, cóż, tego nie muszę pisać! Bo są, szczególnie Black, to mój faworyt :) Boleję nad tym, że rozdziały są tak rzadko dodawane...
OdpowiedzUsuńChyba będę musiała przeczytać opowiadanie od początku, bo wstyd się przyznać, ale nie pamiętam kim jest owa, "doskonała" Grace Butler. Niby coś mi świta, ale przeczytać ponownie nie zaszkodzi, prawda? Co do drogiego J.P, zupełnie nie rozumiem czemu odpuścił Lily, ale zapewne masz plan, więc pozostaje mi tylko czekać na ciąg dalszy.
Co do Mary, to naprawdę ją lubię! Szkoda tylko, że nie mówiła tego wszystkiego Lily, tylko spisywała w pamiętniku. Jednak przysłowiowe mleko się rozlało - i bardzo dobrze! Może do mądrej głowy panny E coś dotrze :)
Na koniec polecę typowym banałem - świetny rozdział!
I pozostaje mi tylko czekać na następny.
Omg, dziękuję! Cieszę się, że skomentowałaś, chyba pierwszy raz, prawda? Zapamiętałabym nick :D
UsuńOd początku miałam problem z małą Lily, królową dram xd jak widać walczę z tym, ale czasem wciąż to wypływa. Cieszę się, że podoba Ci się kreacja Huncwotów. Co do Grace, Lily poznała ją na imprezie sylwestrowej - Krukonka na siódmym roku, wcześniej znały się tylko z widzenia.
James, hm, to powoli ten czas, kiedy James przestanie zachowywać się jak palant. Lily musi w końcu sama wyczekiwać momentu, kiedy będzie chciał ją gdzieś zaprosić, prawda? Tak, mam plan i mam nadzieję, że go nie schrzanię i ujawnię wszystko w odpowiednim momencie :D
Dziękuję za przemiły komentarz! Ja również boleję nad częstotliwością rozdziałów - gdyby to ode mnie zależało i pisałabym i dodawałabym je codziennie. Ale, ani ja nie mam czasu, ani nie byłoby to dobre dla bloga, choć pewnie czytelnikom by to odpowiadało :D
Taki już minus blogów - trzeba czekać. Dlatego książki mają nad nimi taką przewagę.
Jeszcze raz dziękuję za komentarz i mam nadzieję, że spotkamy się pod następnym rozdziałem!
A nie masz racji, wcześniej komentowałam anonimowo. Niestety nie każdy rozdział, ale tak, teraz spotkamy się pod każdym, obiecuję! ;)
UsuńA, no to w takim razie zwracam honor, ale na swoje usprawiedliwienie, nie mogłam wiedzieć, że Anonimowy Ktoś to Ty :D
UsuńOkej, trzymam za słowo!
Dopiero w kwietniu? Chyba sobie żartujesz! Masz mieć tyle weny, by napisać nowy rozdział szybciutko! Cieszę się, że są tu postaci Franka i Alice Longbottomów, dzięki temu opowiadanie wydaje się bardziej... Wiarygodne. :) I można sobie urzeczywistnić ich istnienie w głowie. Dziękuję za mile spędzone chwile z Twoim opowiadaniem. Pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuńHah, byłoby naprawdę miło dodawać rozdziały częściej - uwierz, nic by mnie tak bardzo nie zadowalało jak pisanie. Ale niestety oprócz blogowania muszę troszczyć się też o życie poza laptopem (i moją głową) a co za tym idzie, jestem zawalona obowiązkami szkolnymi i domowymi. Tak już jest, nigdy do końca nie dostajemy tego, czego najbardziej chcemy.
UsuńDziękuję za tak miły komentarz, uśmiechałam się czytając go :) Cieszę się, że skomentowałaś bloga, bo każde zdanie sprawia, że moje pisarskie ego trochę rośnie, ale to chyba dobrze, co?
Również cieplutko pozdrawiam!
Rozdział extra :3
OdpowiedzUsuńAle akcja, nie spodziewałam się czegoś takiego. Czy Lily się pogodzi z Mary? Trudno będzie po takiej kłótni.
Cud się stał. Lily została po lekcjach!!
Nie wiem już co mogę napisać, więc piszę tylko: czekam na nexta! :3
Widziałam, że dodałaś rozdział już w piątek, jednak nie miałam siły go przeczytać, bo po powrocie do domu zwyczajnie padłam i nie miałam na nic ochoty. W sobotę byłam zabiegana i właściwie dopiero teraz miałam, jak przeczytać rozdział xD Lecimy z komentarzem!
OdpowiedzUsuńWow. Wow. Wow. Tylko to przychodzi mi do głowy po przeczytaniu końcówki rozdziału. Ale zacznijmy od początku.
Nawet nie wiesz, jak się cieszyłam, że wszystko się układa, że Lily wyluzowała , że ma dobre relacje z Huncwotami :D
Transmutacja, kara od McGonagall... mistrzostwo, Atelier ;)
Zrobiło mi się naprawdę szkoda Remusa, gdy Lily tak o tym myślała... :/
Końcówka ze Ślizgonami, ten pamiętnik Mary, kurde. Z jednej strony dobrze, bo może do Lily coś dotrze, ale z drugiej pewnie zamknie się w sobie.
Świetny rozdział, naprawdę. Nie widzę tutaj żadnych "doskoków" ;)
Weny życzę! ^.^
Moony [time-to-end.blogspot.com]
Komentarz mam tu napisać od... w pizdu. Ale jakoś tak nie mam weny i nie mogę zebrać się w sobie... Teraz też nie, ale może jak zajmę sobie miejsce to się ruszę, bo głupio będzie mi to tak zostawić? Mam nadzieję.
OdpowiedzUsuńKomentarz pojawi się... jak się pojawi. Ale wiedz, że jestem i czytam.
Padfoot.♥
Hejcia!
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz! Jestem nowa na twoim blogu :) ale już przeczytałam wszystkie rozdziały. Podoba mi się twoje wyobrażenie Lily. W większości blogów o niej jest cudowna, idealna, krzywdzona przez innych, a u ciebie jest bardziej ludzka :) Huncwoci są oczywiście super <3
Pisz dalej i wiedz, że masz nową czytelniczkę ;) Super blog!
~Avicii
Świetnie opisałaś transmutację i McGonagall. I ta końcówka ze Ślizognami i pamiętnik... Jednym słowem - rozdział mistrzostwo :)
OdpowiedzUsuńhttp://nocturne.blog.pl/
Na początku wiedziałam, że będzie chodzić o pamiętnik, ale nie, że tak to się skończy ;-;
OdpowiedzUsuńDlaczego ja 5 kwietnia nie będęmiała internetu...
Ten blog jest najlepszym jakim do tej pory czytałam (było tego ze 100 :P), zakochałam się w nim od pierwszego rozdziału i nic tego nie zmieni. Nie można się tutaj do niczego przyczepić! Piszesz po prostu pięknie!
~Gacek
PS. Zła Lily bije ludzi ;-;