Kochana Mamo!
Przepraszam, że odpisuję dopiero
teraz. Ostatnio miałam naprawdę wiele spraw na głowie i chociaż wciąż jest
ciężko, powoli nadrabiam zaległości. U mnie wszystko w porządku, czuję się
całkowicie zdrowa i pełna sił, nie musicie się już tyle martwić. Po raz kolejny
też proszę Cię, żebyście ponownie przemyśleli sprawę przyjęcia pomocy od
Związku Rodzin Mugolskich. Myśl o tym, że mogłoby Wam się coś stać nie daje mi
spać po nocach (i nie waż się odpisywać, że przesadzam, Mamo! W świecie
czarodziejów robi się coraz niebezpieczniej i o wiele lepiej czułabym się z
myślą, że jesteście pod stałą ochroną).
Dziękuję za sukienkę. Jest
piękna i po raz pierwszy się przydała. Dwa dni temu odbyło się przyjęcie
haloweenowe u profesora Slughorna, na którym poznałam wiele ciekawych osób, ale
o tym opowiem Ci kiedy indziej. Piszę by powiadomić Cię, że w tym roku na
święta zostaję w Hogwarcie. Chciałabym spędzić trochę czasu ze znajomymi, mam
nadzieję, że nie sprawi to Wam kłopotu?
Westchnęłam ze zrezygnowaniem i
przeczytałam wszystko od nowa.
– Napisz, że ją pozdrawiam –
zawołała Mary, siadając obok mnie.
Masz pozdrowienia od Mary! Nie
mogę się doczekać Twojej reakcji na prezent gwiazdkowy! Napiszę wkrótce,
Twoja, Lily
– Beznadzieja – jęknęłam, zwijając
list. – Mam pustkę w głowie, kompletnie nie wiem co jej napisać.
– Prawdę – zaśmiała się szatynka.
– Mamo, zostaję w Hogwarcie żeby
pośledzić chłopaków, bo coś mi tu nie gra. Aha, no i akurat na przerwie
świątecznej organizują superbalangę, w której koniecznie chce wziąć udział. No,
hm, to by było na tyle.
– I problem z głowy!
– A idź ty – zawołałam, rzucając w
nią poduszką, na co Gryfona odskoczyła ze śmiechem.
– Muszę lecieć, zaraz zaczyna się
dyżur.
– Wiesz, że nie musisz tego robić –
mruknęłam zmieszana, obserwując, jak Mary ubiera się w gruby sweter. Listopad
przyniósł ze sobą pokłady lodowatego wiatru, który przenikał przez stare mury
zamku, sprawiając udrękę wszystkim, włącznie z uroczą kotką Filtcha.
– Wiem też, że jest zimno, i że
wczoraj padał deszcz – wyliczała, poprawiając włosy – a tobie przyda się
troszkę odpoczynku. Okej?
– Okej.
– Okej? – spytała po raz kolejny,
przeciągając wyraz.
– OKEJ.
– Super. To do zobaczenia! –
Przyglądałam się, jak rozochocona wybiega przez dziurę pod portretem
uśmiechając się sama do siebie. Znałam przyczynę jej nagłego zamiłowania do
patrolowania korytarzy, rozmawiałam z nią nawet na dzisiejszej lekcji
starożytnych runów. Chyba jedyny znany mi plus całej tej pętliczkowej sytuacji.
– Hej. – Odwróciłam się w drugą
stronę i spojrzałam na uśmiechniętą Dorcas. – Co tam porabiasz?
– Ach, no wiesz. Nic ciekawego –
mruknęłam, opuszczając się nisko w fotelu. Brunetka przyglądała mi się ze
zmarszczonymi brwiami, bawiąc się zapięciem od bluzy.
– Jak się czujesz?
– Chyba w porządku, dlaczego pytasz?
– Tak po prostu – zmieszała się Gryfonka. – A jak... jak tam w kwestii Severusa? Widziałam go na przyjęciu Slughorna i tak się zastanawiałam... może to nie moja sprawa, ale...
– Masz rację, to nie twoja sprawa –
przerwałam jej, a potem prawie natychmiast skrzywiłam się. – To znaczy, nie obraź się, ale nie do końca chcę o tym rozmawiać.
– Lily… Zrozum, po prostu martwię
się, że...
– Więc tego nie rób. Ze mną
wszystko okej.
– Wiem, że może ci być trudno –
mruknęła, ignorując moją usilną próbę ucięcia tematu – każdy ma do tego prawo.
Ale minęło już tyle czasu...
– Przepraszam cię, ale muszę coś
jeszcze załatwić – przerwałam po raz kolejny, wstając i natychmiast ruszając w
stronę portretu Grubej Damy. Głucha na jej nawoływania przeskoczyłam przez
przejście i jak oparzona wyleciałam na korytarz.
– Hej, spokojnie! – zawołała
kobieta, zamykając za sobą wnękę, jednak ja już gnałam w dół korytarza. Dopiero
za rogiem zwolniłam i oparłam się głową o zimną ścianę. Nie chciałam na ten
temat rozmawiać, nie chciałam nawet o tym myśleć. Wciąż i wciąż widziałam w
snach piorunujące spojrzenie starego przyjaciela, które przeszywało mnie na
wskroś. Choć nie wierzyłam w to, że naprawdę tak myślę, tęskniłam za nim. Za
czasami, w których czułam się bezpieczna, kiedy miałam w nim oparcie zawsze gdy
tego potrzebowałam.
– Dasz sobie radę – szeptałam cicho
sama do siebie, obejmując dłońmi przemarznięte ramiona. Po chwili ruszyłam w
tylko sobie znanym kierunku, próbując znaleźć jakieś ciekawe miejsce, w którym
mogłabym trochę posiedzieć. Nie miałam ochoty wracać do Wieży. Nie miałam
ochoty również iść do biblioteki, ani innego znanego mi miejsca, więc wkrótce
znudzona spacerem i drżąca w zimnych podmuchach wiatru przysiadłam na kamiennym
podeście pod pomnikiem Odyna Wspaniałego. Wpatrywałam się w tył
posągu przedstawiającego pulchnego czarodzieja w za krótkiej tiarze i bawiąc
się zapięciem od naszyjnika myślałam nad słowami Dorcas. To nie była jej sprawa
i w żadnym wypadku nie powinna się do tego mieszać. Przecież
nie chciała nic złego, po prostu się spytała… Nie, nie, nie. Czemu ciągle ktoś wyciągał tą sprawę, czemu nie mogli po prostu dać mi spokoju. Zagryzłam wargę i zmarszczyłam brwi. Nagle straciłam ochotę na
święta w zamku. Chciałam po prostu się od tego odsunąć. Oczami wyobraźni
widziałam już przystrojony dom, mamę w jej łososiowej sukience i tatę
siedzącego przy kominku. A może gdyby dobrze poszło to przez przypadek
zostawiłabym pewien łańcuszek całkiem bezpieczny w szufladzie przy biurku...
Moje przemyślenia przerwał odgłos
rozmowy. Przerażona wstrzymałam oddech, słysząc znajome głosy.
– Naprawdę próbowałam – mruknęła
ponuro Dorcas.
– I nic?
– Nawet więcej niż nic, po prostu
wybiegła z Pokoju Wspólnego, po drodze prawie taranując jakichś pierwszoklasistów.
– Widzisz? – szepnęła Mary.
Poczułam jak moje serce się zatrzymuje.
– No nie wiem…
– Remusie, rozmawialiśmy już o tym. Martwię się o nią, a ona nie chce o tym rozmawiać! Ciągle mówi, że potrzebuje czasu, ale odkąd wyszła ze skrzydła szpitalnego jest ciągle nieobecna, zamyka się w dormitorium i odmawia wspólnego spędzania czasu. Próbowałam, ale... Czy tylko ja widzę, że coś jest nie tak? Z resztą, to nie ty sypiasz z nią w jednej sypialni… Każdej
nocy budzi się z płaczem, krzyczy przez sen. To nie jest normalne.
– Mary…
– Jestem z nią! Zawszę będę,
rozumiesz? Ale nie mogę dłużej patrzeć na to jak niszczy samą siebie…
Głosy powoli cichły, jednak ja
pozostawałam nieruchoma jeszcze przez długi czas. Kiedy w końcu odważyłam się
wstać, mięśnie odmawiały mi posłuszeństwa. Byłam przemarznięta do szpiku kości,
jednak pierwszy raz nie zwracałam uwagi na to co się ze mną dzieje. Szłam
powoli w stronę wieży Gryffindoru starając się uniknąć nauczycieli
patrolujących korytarze i myślałam o tym, co usłyszałam. Słowa Mary boleśnie
wbijały się w moje ciało. Raniły gorzej niż zaklęcia niewybaczalne. Poczułam
się oszukana. Była moją przyjaciółką, osobą, która najlepiej powinna rozumieć
co się ze mną działo. Czułam się tak, jakby wszystko, co powiedziała, było jednym
wielkim oszustwem. Przecież mówiła mi, że wszystko będzie okej, że jakoś z tego
wyjdziemy. Razem. Że będzie ze mną cokolwiek by się nie działo, i że to ja
zdecyduję, kiedy będę gotowa odpuścić. Kiedy będę gotowa zapomnieć o tym, co było
i przyjąć to, co jest. I może było trochę racji w tym, że wcale nie chciałam tego robić. Nie
chciałam pozwolić wszystkiemu się zmienić. Nic nie było już takie
jak kiedyś i żadne słowa Mary nie mogły tego upiększyć. Bałam się dopuszczenia do siebie kogoś tak blisko, ale myślałam że rozumiała. Myślałam, że skoro wiedziała, ile znaczył dla mnie Severus, to nie spodziewała się tego, że tak szybko wpuszczę kogoś nowego na jego miejsce. A jednak poczułam się tak, jakby w ogóle mnie nie znała.
Czułam się zdradzona. Jeżeli coś
było nie tak, to to właśnie ona powinna być tą, która mi o tym powie, tą, która
będzie chciała temu zaradzić. I przyjdzie prosto do mnie. To, że inni też o tym wiedzieli, było dla mnie jak
bolesne uderzenie w twarz. Czemu to zrobiła?
Nie wiem kiedy minęłam portret
Grubej Damy i przeszłam przez wypełniony wrzaskami Pokój Wspólny. Powoli
skierowałam się w stronę sypialni, a każdy kolejny schodek, który pokonywałam,
był dla mnie jak kamień milowy. Słyszałam za sobą śmiechy i krzyki, a gdzieś
między tym głośne „Lily!”, jednak nie zatrzymałam się. Szłam dopóki nie
znalazłam się w środku, a kiedy to nastąpiło natychmiast skierowałam się w
stronę łóżka.
– Poczekaj! Wszystko w porządku? –
W chwili, w której zaciągałam zasłony, do pokoju wpadły zdyszane Mary, Alicja i
Dorcas. Czując, jak przelewa się przeze mnie gorycz zacisnęłam palce na różdżce
i dotykając kolumienki łóżka szepnęłam ciche „clausus”. Przez chwilę miałam
wrażenie, jakbym zanurzyła się pod wodę. Wszystkie dźwięki nagle przerodziły
się w ciche dudnienie dochodzące zza kotar tak ciężkich, że odsunięcie ich
wydawało się niemożliwe. Powoli opadłam na poduszki i zakryłam twarz dłońmi.
Wszyscy wiedzieli. Pewnie stworzyli
nawet Klub Pomocy Lily. Miałam ochotę zwymiotować. Do oczu napłynęły mi słone
łzy, jednak nie powstrzymywałam ich. Chciałam, żeby płynęły, bo może zabrałyby
ze sobą choć trochę bólu. Czułam się beznadziejnie naiwna. Jak mogłam wierzyć,
że będę w stanie załatwić swoje sprawy sama. Cały mój gniew powoli przeradzał
się we wściekłość, którą kierowałam prosto w stronę Gryfonów. Nie obchodziło
mnie, że się martwią, albo że może naprawdę robiłam coś głupiego. Jedyne
o czym byłam w stanie myśleć to to, że o ile na początku byłam po prostu zła o
fakt, że inni rozmawiają o mnie po kątach, teraz miałam ochotę wykrzyczeć im w
twarz, że to wszystko to nie ich zasrany interes. Zachowywali się, jakbym była
szklaną kulą, której nie można pozwolić samej się toczyć, bo się stłucze.
Zacisnęłam pięści i przycisnęłam twarz do poduszki, tym samym tłumiąc krzyk
bezradności.
Tej nocy Mary nie została przeze
mnie brutalnie obudzona, zaklęcie zatrzymywało wszystkie dźwięki wewnątrz. Nie
znaczy to, że cokolwiek się zmieniło. Było chyba nawet jeszcze gorzej. Budziłam
się co kilkadziesiąt minut, zalana łzami i mokra od potu, drżąca i zimna jak
lód. Raz biegłam po błoniach, próbując dogonić roześmianych Gryfonów, dopóki
nie zdałam sobie sprawy, że oni nie chcą być dogonieni. Wtedy sceneria uległa
całkowitej zmianie i to oni gonili mnie. Biegłam po Zakazanym Lesie ledwo
widząc co znajduje się dwa metry wprzód, aż w końcu wpadłam do dołu głębokiego
na trzy jardy, wypełnionego gnijącymi zwłokami mugoli. Nie wiem czy bardziej
byłam przerażona snem, czy wrzaskiem, jaki wyrwał się z mojego gardła i trwał
dopóki nie uświadomiłam sobie, że to ja krzyczę. Kolejnym razem wędrowałam
pustymi korytarzami, całymi tygodniami nie napotykając na swojej drodze nikogo.
Kiedy budziłam się miałam wrażenie, że wszędzie widzę obserwujących mnie ludzi,
a gdy po raz kolejny udawało mi się zapaść w sen, był bardziej niespokojny od
poprzednich, wypełniony wyciem wilków, ponurym światłem księżyca, spadającymi
księgami, skrzypiącą podłogą i postaciami, które znikały w chwili, kiedy udało
mi się dostrzec ich zarys. Jednak w każdym z nich dostrzegałam wpatrzone we
mnie czarne oczy pewnego Śliznona. Chyba nigdy nie powitałam nadejścia świtu z
taką ulgą.
Długo leżałam wpatrując się w
baldachim swojego łóżka. Szeptem zdjęłam zaklęcie blokujące i wsłuchałam się w
miarowe oddechy Gryfonek. Miałam aż za dużo czasu, żeby wszystko przemyśleć.
Powoli podniosłam się z łóżka i cicho ruszyłam w stronę łazienki. Skóra lepiła
mi się od potu. Zamknęłam za sobą mahoniowe drzwi i spojrzałam w swoje odbicie.
Wyglądałam strasznie. Zaczerwienione, podpuchnięte oczy, rozgrzane policzki i
skołtunione włosy związane w powyciąganym kucyku. Z jękiem zdjęłam z siebie
przepocone ubranie i powoli weszłam do wanny. Nie wiem ile to trwało, ale kiedy
w końcu wróciłam do zalanego słońcem dormitorium dziewczyny śmiały się w
najlepsze. Widząc mnie wszystkie ucichły.
– A co to, jakieś tabu? Lily nie
wolno wiedzieć z czego się śmiejecie? – spytałam, ruszając w stronę łóżka.
– Nie po prostu... Jak się czujesz?
– spytała Dorcas. Wpatrywałam się w swoje drżące dłonie, kiedy szukałam czystej
koszuli, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Dobrze. Lepiej. Miałam wczoraj
gorszy dzień, ale jest już okej. Potrzebowałam pobyć sama. – Odwróciłam się w ich
stronę i spróbowałam uśmiechnąć się, chociaż chyba nie byłam zbyt przekonująca. Duma jednak nie pozwalała mi na przyznanie komukolwiek racji.
– To dobrze – powiedziała cicho Alicja,
wypuszczając powietrze z ust i powracając do zakładania spodni.
– Merlinie, przecież masz już
rajstopy, po co ci jeszcze dżinsy?
– Okej? – spytała szeptem Mary,
przysiadając na moim łóżku. Przypatrywałam się kłócącym współlokatorkom
jednocześnie zakładając gruby sweter.
– Tak – mruknęłam, po raz pierwszy
spoglądając w jej szare oczy.
– Tak – powtórzyła, szukając czegoś
w moim spojrzeniu. Sekundy dłużyły się, kiedy jej wzrok błądził po mojej twarzy, a moje serce biło szybko, zastanawiając się, czy da radę wyczytać z niej co podsłuchałam. Po chwili uśmiechnęła się delikatnie, chodź nie byłam pewna, czy szczerze.
– Nie, znowu robisz to źle. Spójrz –
jęknęłam, podnosząc własną różdżkę. – Przechylasz ją pod kątem prostym, de-,
dobrze, a teraz strzepujesz, -fodio! Okej, spróbuj jeszcze raz.
Peter zacisnął usta i wpatrzył się
w kamień leżący na stoliku w Pokoju Wspólnym.
– Defodio! –
krzyknął, a przedmiot rozpadł się na trzy duże kawałki.
– Brawo! Całkiem nieźle –
zawołałam, śmiejąc się. – Jeszcze trochę ćwiczeń i uda ci się to zaliczyć.
– Dziękuję, Lily, jesteś po prostu
wielka! – krzyknął chłopak, podskakując wysoko, a Gryfoni wybuchli gromkim
śmiechem. Westchnęłam i uśmiechnięta podniosłam się z miejsca.
– Glizdku... Gdzie są wszyscy?
– Hm? – spytał, chłopak, który
zdążył już wrzucić do buzi dwa kociołkowate pieguski.
– Nie ważne – szepnęłam, odchodząc.
Byłam zaniepokojona nieobecnością znajomych, którzy zniknęli na cały ten
piątkowy wieczór. Przysiadłam przy ostatnim oknie na prawo, powoli
przetwarzając w głowie ostatnie tygodnie. Czułam się, jakbym utknęła w potrzasku. Ciężko było mi przejść obojętnie nad rozmową, którą podsłuchałam, ale jednocześnie nie miałam w sobie dostatecznie dużo siły na konfrontację. Miałam wrażenie, że jeszcze bardziej zraziłam się do każdej propozycji wspólnego spędzenia czasu. Odcinałam się nie tylko od spotkań w grupie, ale też od Remusa i Dorcas, którym nie potrafiłam już ufać tak, jak przed tamtym wieczorem. Poczucie zdrady kotłowało się we mnie, chociaż nie chciałam tego przyznać. Przyglądałam się swojemu odbiciu i srebrnemu łańcuszkowi na mojej
szyi. Miałam wrażenie, że Severus całkiem zapadł się pod ziemię, co było miłą
odmianą. Od dawna już zastanawiałam się nad własnymi odczuciami i starając się
ignorować zatroskane spojrzenie Mary, często przesiadywałam przed lustrem,
wpatrzona w zielony kamyczek, tak samo jak dziś. Pomimo zmęczenia nie miałam
ochoty iść spać, wręcz przeciwnie. Czułam się tak, jakbym i tak miała nie usnąć.
– Lily? – Przestraszona obróciłam
się i spojrzałam w szare tęczówki mojej przyjaciółki. Uśmiechała się delikatnie
w moją stronę. – Chciałabym, żebyś teraz ze mną poszła.
Widząc moją pytającą minę
dziewczyna zacisnęła usta i pokiwała głową.
– Niech ci będzie – jęknęłam,
zeskakując z parapetu, na co Macdonald złapała mnie za rękę i pociągnęła w
stronę wyjścia z wieży.
– Zamknij oczy.
Szłyśmy w ciszy, powoli oddalając
się od odgłosu śmiechów. Nie czułam ekscytacji, raczej... złość. Coś pod skórą mrowiło mnie nieprzyjemnie, jakbym obawiała się, że zaraz napadną na mnie wszyscy nasi znajomi i przygwożdżą do ściany pytaniami, a ja naprawdę miałam już dość płaczu i wychodzenia w towarzystwie na wariatkę. Kiedy w końcu Mary przystanęła spróbowałam rozchylić
powieki.
– Hej! Jeszcze nie.
– Ugh – jęknęłam, ale posłusznie
zacisnęłam je z powrotem. Słyszałam kroki szatynki kiedy przechadzała się w tą
i z powrotem. Po chwili dziewczyna przystanęła.
{czas na magię, wyobraź sobie co chcesz,
zalecana dawka: gwałcić przycisk replay dopóki starczy Ci sił}
– Podejdź tutaj – szepnęła. Powoli
wyciągnęłam rękę przed siebie i posłusznie zrobiłam krok. Poczułam jej zimne
place wokół mojej dłoni, kiedy pociągnęła ją i położyła na drewnianej
powierzchni. Pod naporem naszych rąk drzwi ustąpiły, nie wydając z siebie
żadnego dźwięku. Ruszyłam do przodu powoli otwierając powieki.
W życiu nie widziałam czegoś tak...
pięknego. Komnata wykonana była z białego marmuru, wysoka na kilka pięter.
Przez mleczne szyby wpadało do środka mdłe światło zachodzącego słońca,
zabarwiając znajdujący się w pomieszczeniu dym na różowo. Odwróciłam się w
chwili, w której drzwi zamknęły się za sobą, natychmiast stapiając się z
otoczeniem. Gdzie ja właściwie byłam?
– Mary? – wyjąkałam, podchodząc do
ściany. Wciąż widać było delikatny zarys ciężkich wrót, jednak nie sposób było
znaleźć miejsca w którym odchodziłby od kamienia. Powoli spojrzałam za siebie i
westchnęłam.
Ruszyłam w kierunku, jak mi się
wydawało, środka pomieszczenia. Mgła znikała pod moimi stopami, rozstępowała
się tuż przede mną i łączyła za mną. Rozglądałam się zaniepokojona,
przemierzając komnatę. Z każdym moim krokiem wydłużała się, a później skracała,
poszerzała i znów malała. Na białej podłodze wyryte były ornamentalne wzory,
łącząc się w coś rodzaju wielkiego kwiatu, którego nie potrafiłam dostrzec. W
końcu doszłam do niskiego podwyższenia, z którego zdawała się wypływać lepiąca
mgła wypełniająca pomieszczenie. Na samym jej środku stała rzeźbiona, kamienna
misa, wielkością przypominająca olbrzymią wannę. Powoli podeszłam jak
najbliżej i wpatrzyłam się oniemiała w nieskazitelną taflę, w której widziałam
siebie. Moje nieruchome ciało unosiło się kilka cali pod powierzchnią,
całkowicie nieświadomie dryfując w oceanie wspomnień. Wirujące, czarne jak
atrament wydarzenia wypełniały puste przestrzenie w naczyniu, sprawiając, że
pomimo idealnie gładkiej tafli wody moje włosy drgały w przypływach fal.
Spoglądałam w swoje szmaragdowe oczy oplecione woalem czerwieni i zastanawiałam
się nad tym co chcę zrobić. Po raz ostatni spojrzałam przez ramię i powoli
zanurzyłam twarz w wodzie.
W jednym momencie czułam pod
stopami zimny kamień, by w następnej sekundzie znajdować się tuż pod powierzchnią i zacząć gwałtownie opadać w głębię promieniującej
światłem toni. Moje bezwładne ciało, ciągnięte w dół tysiącem niewidzialnych
rąk, powoli znikało pod natłokiem wirujących twarzy, aż w końcu ogarnęła mnie
ciemność. Rozglądnęłam się, uświadamiając sobie, że znów stoję. Jak się tu znalazłam?
I dlaczego? Zaczęłam gorączkowo rozmyślać o Mary i jej zachowaniu, kiedy
poprosiła mnie, bym za nią poszła, a kilka sekund później ciemność nagle
rozmyły tysiące kolorów, układające się w tak dobrze znany mi krajobraz.
Mary siedziała na błoniach otulając
się ramionami. Wpatrywała się w falującą taflę jeziora i uśmiechała delikatnie.
– Przepraszam, jeśli Cię
wystraszyłam – wyszeptała, wciąż nie podnosząc wzroku.
– Gdzie jesteśmy? – spytałam
drżącym głosem, przyglądając się jej twarzy. – To znaczy...
– Pewnie zastanawiasz się co to za
miejsce. To bardzo trudne do wyjaśnienia. – Jej głos dźwięczał w moich uszach.
Zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc o co jej chodzi.
– Mary...
– Wiem, że byłaś zła. Widziałam to.
Jaką przyjaciółką bym była, gdybym nie zauważyła tego, jak bardzo przeszkadzało
ci moje spouchwalanie się z Huncwotami – dodała, spoglądając na swoje dłonie. –
Ale oni mi tylko pomagali. W tym – rozłożyła ręce, a po chwili roześmiała się
głośno. – Gdyby ktoś teraz mnie przyuważył pewnie pomyślałby, że oszalałam.
Gadam sama do siebie. Ale wiem, że to zobaczysz, a to pozawala mi sobie
wyobrazić ciebie stojącą na przeciwko. – Jej głos zadrżał, kiedy spojrzała
przed siebie.
– Co to za miejsce? – spytałam,
stając przed nią, świadoma, że i tak nie usłyszy mojego pytania. Świadoma
odpowiedzi.
– Ta myślodsiewnia ma troszkę inne
zasady. Sporo czasu zajęło nam z Lupinem odkrycie ich, ale mam nadzieję, że
dobrze je wykorzystaliśmy. W każdym razie, jedyne co się w tym liczy, to to, co
chcę ci dać. A chcę dać ci spokój. – Szarozielone tęczówki Mary patrzyły prosto
w moje, a nawet dalej. Po chwili ciszy otoczenie zaczęło się rozmywać,
pozostawiając jedynie jej uśmiechniętą twarz. W końcu i ona znikła, zamykając
mnie w czarnej toni.
– Więc co mam robić? – krzyknęłam w
nicość, niepewna tego, czy właśnie tak powinnam postąpić, jednak nie doczekałam
się odpowiedzi. Przymknęłam więc oczy i zastanowiłam się co chciała osiągnąć
Mary. Po chwili poczułam na swojej twarzy blask słońca. Niepewnie rozwarłam
powieki i rozglądnęłam się wokoło. Znów znajdowałam się na błoniach, tym razem
jednak w zupełnie innym miejscu. W oddali zobaczyłam siebie. Razem z Mary
siedziałyśmy na pomoście, wyciągając rozradowane twarze ku słońcu. Towarzyszyły
nam pozostałe Gryfonki z naszego rocznika, wspólnie rozprawiając o naszych
odczuciach dotyczących sumów. Poczułam, jak coś przewraca mi się w żołądku.
Pamiętałam ten dzień, nawet lepiej niż bym chciała.
– Obserwowałem go, rył nosem po
pergaminie. Na pewno tak go poplamił, że nie będą mogli odczytać ani słowa.
Słysząc salwy śmiechu zacisnęłam
powieki. Po kilku sekundach ruszyłam w kierunku, z którego dochodziły głośne
przekleństwa Severusa.
– Jeszcze zobaczymy... Tylko...
Poczekajcie... – dyszał, spoglądając z nienawiścią na Gryfonów. Stanęłam przed
Syriuszem i spojrzałam na ich twarze. James uśmiechał się drwiąco, a Black
zmarszczył brwi.
– No co? – spytał chłodno. – Co
zamierzasz zrobić, Smarku, wydmuchać sobie na nas nos?
Kiedy obecni wybuchnęli
śmiechem, Snape ryknął wściekły. Z jego ust wyleciał potok przekleństw i
zaklęć. Spojrzałam w kierunku jeziora i ujrzałam swoje zielone oczy wpatrzone z
niedowierzaniem w tą scenę.
– Furnunculus! Evanesco!
– Zamknij się – rzucił Potter,
podchodząc do niego.
– AVADA KEDAVRA! – ryknął Ślizgon,
wyrywając się, jednak wciąż nie mógł dosięgnąć swojej różdżki. Wpatrywałam się
oniemiała w jego wykrzywioną wściekłością twarz nie mogąc uwierzyć w to co
usłyszałam. W to co powiedział.
– Co tak brzydko? – szepnął
Syriusz, zaciskając pięści.
– Przepłucz sobie usta – wycedził
James, celując w niego różdżką. – Chłoszczyć.
Nie dochodziły do mnie śmiechy i
krzyki. Kątem oka widziałam, jak wstaję i podchodzę do Gryfonów, widziałam miny
chłopaków, którzy z nienawiścią wpatrywali się w Ślizgona, ale w tamtym
momencie wszystko to zdawało się blaknąć.
– Co jest Evans? – zapytał James,
odwracając się nagle.
– Zostawcie go – mój głos dźwięczał
w moich uszach, kiedy wściekła próbowałam ich powstrzymać. Poczułam łzy
gromadzące się w kącikach moich oczu. Przyglądałam się jak krzyczę, jak James
obrywa zaklęciem, a potem podnosi Snape'a w powietrze. Przyglądałam się jego
twarzy, kiedy wściekły wysyczał "szlama" i po raz pierwszy
zrozumiałam, że nigdy nie dałabym rady zmienić tego, co wtedy się stało. Prędzej czy później powiedziałby
to znowu, bo taki już po prostu był.
– Świetnie – zapłakana spojrzałam
na swoją twarz. Widziałam trzęsące się ręce, zaciśnięte pięści. Nawet wtedy
broniłam go przed samą sobą. – W przyszłości nie będę sobie tobą zawracać
głowy. I na twoim miejscu wyprałabym sobie gacie, Smarkerusie. – Wiedziałam, że
bym mu wybaczyła, gdyby to stało się wcześniej. Jedynie wakacje, które
oddzieliły mnie od niego, pozwoliły mi pogodzić się z myślą, że już nie będzie
jak dawniej. Wiedziałam, że wystarczyłoby kilka dni bez niego, w których James
dowalałby się do mnie, oznaczając teren wokoło jak kotka w rui, kilka dni,
których miałabym dość, a jego ciepły głos mówiący jak bardzo żałuje byłby
jedyną oporą.
– Targasz sobie włosy, żeby
wyglądać tak, jakbyś dopiero zsiadł ze swojej miotły, popisujesz się tym głupim
zniczem, chodzisz po korytarzach i miotasz zaklęcia na każdego, kto cię uraził,
żeby pokazać co potrafisz... Dziwię się, że twoja miotła może w ogóle
wystartować z tobą i z twoim wielkim napuszonym łbem. MDLI mnie na twój widok.
Poczułam, jak pochłania mnie niebo,
przenosząc w całkiem inne miejsce. Zamknęłam oczy, czując jak robi mi się
niedobrze, nigdy nie lubiłam wysokości.
– Masz w sobie wielką magiczną moc.
Zauważyłem to. Przez cały czas jak cię obserwowałem robiłaś rzeczy, których
większość młodziaków nie potrafi.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na
dziesięcioletniego Ślizgona, który zachłannie obserwował każdy mój ruch. Mała
Lily bawiła się patykiem, pytając cicho o jego dom, na co reagował grymasem.
– Twój tata nie lubi magii? –
spytałam, sprawiając, że wszystkie opadłe liście nagle uniosły się w powietrze.
– On niczego nie lubi –
odpowiedział.
Wpatrywałam się w jego twarz,
obserwowałam jak z uwielbieniem odpowiada na każde moje pytanie i pochłania
mnie wzrokiem. Zacisnęłam usta, kiedy z pomiędzy krzaków wyłoniła się postać
Petuni trafionej przez Snape'a gałęzią. Przyglądałam się jak wściekła ucieka,
jak zrywam się i ja. Przyglądałam się jej w skupieniu, badając wyraz twarzy
kiedy mówiła jak bardzo mnie nienawidzi i jak bardzo nie obchodzi ją to, że
sama nie może jechać do Hogwartu, chociaż jej oczy mówiły co innego.
Obserwowałam, jak powoli tracę siostrę.
Po chwili znów byłam tylko ja i
Severus, w ciemnych klasach, w zamkniętej łazience na drugim piętrze. Pierwszy
raz zaczynałam rozumieć to, że od początku był inny niż myślałam.
W przypływie porywistego wiatru
zniknął pusty korytarz, w którym codziennie spotykaliśmy się po kolacji by
razem usiąść nad podręcznikiem do eliksirów, zmieniając się w opustoszały
dziedziniec. Opadłe liście wirowały na tle brudnoszarego nieba, kiedy rudowłosa
Gryfonka zawzięcie kłóciła się o coś z czarnowłosym Ślizgonem. Przysiadłam na
schodkach, obserwując tę dwójkę, kiedy nagły ruch obok całkiem wyrwał mnie z
przemyśleń. Czternastoletnia Alicja przyglądała się im, ukryta za starym
gargulcem.
– Jesteśmy przyjaciółmi – jęknęłam,
wzdychając głośno – ale nie lubię kilku typów, koło których wciąż się kręcisz!
Wybacz mi, ale nie cierpię Avery'ego i Mulcibera! Mulciber! Co
ty w nim widzisz, Sev? Jest odrażający! Nie wiesz, co próbował zrobić Mary
Macdonald? – zawołałam, z ostatnim zdaniem patrząc na niego surowo. To był
czas, w którym obie zbliżyłyśmy się do siebie, czego on absolutnie nie
pochwalał. Nagle uświadomiłam sobie, że Severus nigdy za nią nie przepadał,
wręcz przeciwnie. Był o nią szalenie zazdrosny. Nigdy nawet z nią nie
porozmawiał.
– To nic takiego... Taki żart, nic
więcej – próbował wykręcić się chłopak, na co Alicja cicho prychnęła.
Uśmiechnęłam się delikatnie, przyglądając się jej długim włosom.
– To była czarna magia i jeśli
uważasz, że to śmieszne...
– A co robi Potter i jego kumple? –
spytał, rumieniąc się delikatnie. Przyglądałam się jego twarzy, która wyrażała
jedynie złość.
– Co ma z tym wspólnego Potter? –
spytała młoda Lily, patrząc na niego zdziwiona.
– Wymykają się gdzieś w nocy. Ten
Lupin jest jakiś dziwny. Jak myślisz, gdzie on wciąż znika?
– Lupin jest chory. Mówią, że
choruje...
– Co miesiąc przy pełni księżyca?
– Wiem co myślisz – odparła chłodno
Gryfonka. – Nie wiem tylko, dlaczego masz jakąś obsesję na ich punkcie.
Dlaczego tak cię obchodzi, co oni robią nocami? – Pamiętałam ten okres. Okres w
którym próbowałam pogodzić rozkwitającą znajomość z Mary z ciągłym tłumaczeniem
się za Severusa. Bo przecież on nie chciał, bo on by czegoś takiego nie zrobił.
– Próbuję ci tylko wykazać, że
wcale nie są tacy cudowni jak wszyscy uważają – wyszeptał, wpatrując się we
mnie intensywnie.
– W każdym razie nie uprawiają
czarnej magii – w końcu mruknęłam, ściszając głos. – A ty jesteś naprawdę
niewdzięczny. Słyszałam, co się stało w nocy. Wlazłeś do tego tunelu pod
Wierzbą Bijącą i James Potter uratował cię przed tym co kryło się na końcu... –
Wspomnienia powracały do mnie z szybkością wyścigówki. Jesień tamtego roku była
dziwną porą, obfitą w wydarzenia. Mówiło się, że pojawiło się więcej groźnych
zwierząt w Zakazanym Lesie, a po wiosce rozeszły się wieści o nawiedzonej
starej chacie. Już wtedy wiedziałam, że nie warto o zmierzchu zapuszczać się w
tamte regiony, ale Severus nie dawał za wygraną, próbując mi udowodnić, że
Gryfoni coś knują. James poszedł za nim i w ostatniej chwili wyciągnął go z
legowiska jednej z bestii. Spojrzałam na starego przyjaciela, którego twarz
wykrzywiona była w grymasie. Wyłączyłam się z rozmowy i rozmyślałam nad jego
słowami. Jak myślisz, gdzie on wciąż znika? Chory? Co miesiąc, przy
pełni księżyca?
Patrzyłam w jego czarne oczy
próbując zrozumieć.
– Nie to chciałem powiedzieć...
ja... – wyjąkał, kiedy moja młodsza wersja zdenerwowana zwężyła oczy. – Ja po
prostu nie chcę, żebyś wyszła na głupią... on... ty mu wpadłaś w oko, James
Potter dowala się do ciebie! – wykrzyknął, a jego policzki pokryły się purpurą.
– A on wcale nie jest... Wszyscy myślą... Wielki mi bohater... czempion
quidditcha... – słowa wypływały z jego ust z prędkością światła, jak gdyby
gorycz i złość zawładnęły nim na tyle, by odebrać mu zdolność sklejenia jednego
zdania.
– Wiem, że James Potter jest
zarozumiałym palantem. Ale Mulciber i Avery są po prostu źli, oni są źli,
Sev. Nie rozumiem jak możesz się z nimi zadawać.
Przyglądałam się, jak twarz chłopaka
nagle przybiera rozradowaną miny. Całkiem przestał słuchać swojej przyjaciółki, rad z tego, że potępia Jamesa. Poczułam się oszukana.
Odwróciłam się i spojrzałam na
Alicję, która z zaciśniętymi ustami przypatrywała się całej tej scenie. W głowie
słyszałam jej głos z przed miesiąca, kiedy wygarniała mi to, czego ja nie
potrafiłam dostrzec.
Próbujesz znaleźć coś, żeby znów
móc się czepiać Jamesa, kiedy to Snape jest winny! Próbujesz go usprawiedliwiać
na każdym kroku, wszystko dyktujesz pod własne zachcianki! Zastanów się
nad tym po której jesteś stronie, przyjaciół, czy jakiegoś oślizgłego kretyna,
który manipulował tobą przez całą piątą klasę! Och i ani waż się zaprzeczać,
musiałaś zauważyć jego nowych znajomych i dziwne zachowanie ale zwyczajnie go
broniłaś! I dalej to robisz! Bronisz kogoś kto na to nie zasługuje!
Opadałam w dół, łapiąc się czyiś
wyciągniętych dłoni, szlochając jak małe dziecko w akompaniamencie tysiąca
krzyków. Widziałam miliony twarzy, setki postaci, a spośród nich wyłaniał się
ten Snape, którego nigdy nie potrafiłam zauważyć. Nie chciałam zauważyć.
– Więc wracaj do swojej szlamowatej
matki – syczał w stronę jakiejś przestraszonej Ślizgonki, która nie była w
stanie dać mu takiej odpowiedzi jakiej chciał. – Kiedyś się policzymy, Potter –
warczał, a w jego oczach płonął obłęd. Zacisnęłam powieki, zasłaniając twarz
dłońmi.
– Błagam – szeptałam, ledwo mogąc
zaczerpnąć powietrza. Krzyczałam dopóki nie zorientowałam się, że znów tonę w
ciemności.
Po chwili wystrzeliłam w górę i
chwiejąc się upadłam na... Dywan? Podniosłam się i rozejrzałam po Pokoju
Wspólnym. Ze zmarszczonymi brwiami przyglądałam się ciemnym zasłonom, które
spłonęły podczas piątego roku. To znaczy, że...
– Łap! – krzyknął James,
przebiegając obok mnie i w pośpiechu rzucając Syriuszowi wielką księgę.
– Oddawać! – zawyłam, biegnąc za
nimi, na co oboje zareagowali głośnym śmiechem.
– To jak Łapciu, oddamy?
– Nie ma nic za nic – zachichotał
Syriusz, oglądając książkę.
– Black, oddawaj, bo przysięgam, że
cię...
– Że mnie? – dokończył, wskakując
na parapet, żeby uniknąć moich paznokci. – Mam dla ciebie prozpozycję. Książka
za jedną, niewinną randkę z Rogasiem, co ty na to?
– Prędzej...
– Umrzesz – dokończyli Gryfoni,
wywracając oczami.
– Oddawaj – syknęłam podchodząc do
czarnookiego.
W następnej sekundzie wydarzyły się
dwie rzeczy – rzuciłam się na Syriusza, a on w przypływie głupoty złapał się
starych, drogocennych zasłon ręką w której trzymał różdżkę i z głośnym
okrzykiem zwycięstwa poszybował w bok, przy okazji podpalając odrapowanie.
W jednej chwili ogniem zajęło się
całe pomieszczenie. Krzyknęłam, cofając się i zaciskając powieki, a kiedy
ponownie je otworzyłam, nie było śladu po ogniu.
– Boję się o nią. – Musiało być już
dobrze po północy, bowiem w Pokoju Wspólnym nie było nikogo oprócz ósemki
dobrze mi znanych Gryfonów. – Musimy to zrobić – kontynuowała Mary – inaczej...
Nie wiem ile to jeszcze potrwa, ale minęło już tyle czasu, a ona dalej sobie z
tym nie poradziła...
– Wiesz – szepnęła Alicja,
spoglądając smutno na moją przyjaciółkę – każdy ma prawo do cierpienia.
– Tak, ale to co się z nią
dzieje... – jej głos zwiesił się z rozpaczą, wypełniony gorzkimi łzami.
– Więc zrobimy to o czym
rozmawialiśmy – powiedział Lupin, łapiąc ją za drżącą dłoń.
Obraz rozmył się i ponownie
ukształtował. Remus i Mary pochylali się nad jakimiś pergaminami w starej
klasie od transmutacji.
– Nie – powiedziała, śmiejąc się –
nie, nie, nie! To wygląda strasznie!
– Więc co chcesz zrobić? –
powiedział Lupin, uśmiechając się do niej. Mary zacisnęła delikatnie usta,
rumieniąc się, a ja poczułam, że robi mi się dziwnie gorąco.
– Zobaczysz.
Kolory zawirowały, zmieniając się w
czerń, kształtując w pustą komnatę. Mary stała po środku, z przekrzywioną
głową, wpatrując się w pustą misę na podwyższeniu. Remus zamknął za sobą drzwi
i oniemiały rozglądnął się po pomieszczeniu. Powoli ruszył w jej stronę.
– To wygląda niesamowicie –
szepnął, stając za nią. Dziewczyna wciągnęła cicho powietrze, kiedy poczuła
jego dłoń na swojej ręce. Uśmiechnęłam się, czując jak po moich policzkach
spływa jedna łza, kiedy delikatnie ułożył swoją głowę na jej ramieniu.
Mgła powoli wypełniała każdy
najmniejszy kąt komnaty, pozwalając by wszystko znikło w białej toni.
– Proszę. – W jednej sekundzie
potężny wiatr zdmuchnął dym, pozostawiając mnie w pustym korytarzu. Powoli
odwróciłam się i spojrzałam na małą, rudowłosą dziewczynkę. – Wszystko w
porządku?
– T–tak – wyjąkała.
– Chodź – szepnął James, wyciągając
w jej kierunku rękę i podnosząc ją. – Kolano wyleczone, ale gdyby wciąż bolało
idź do pani Pomfrey, okej?
Dziewczynka pokiwała głową i
uśmiechnęła się odchodząc.
– Wygląda jak mała Lily. – Oboje
odwróciliśmy się w stronę Syriusza, który nonszalancko oparty o kolumnę
przyglądał się całej sytuacji.
– Lily to mała wredota – zaśmiał
się okularnik, przeczesując włosy ręką. – W jej wieku pewnie krzyczała na
przeszkadzających jej pierwszoroczniaków, a nie rozbijała kolana na Hogwarckich
korytarzach.
Syriusz wzruszył ramionami.
– Kto ostatni w Wieży ten sierota! –
krzyknął i ze śmiechem rzucił się w kierunku Pokoju Wspólnego, a razem z nim
wszystkie kolory, pozostawiając za sobą tęczową smugę.
Stałam w ciszy i ciemności, a obok
mnie przebiegali uśmiechnięci Huncwoci.
– Chodźcie, to zdążymy przed
Slughornem!
– Trzeba było nie pomagać Pomfrey z
tymi szafkami – jęknął Peter, przystając i przytrzymując się ściany.
– No wiesz co, Glizdku – spytał
oburzony Syriusz, również się zatrzymując. – Ona pomaga nam co miesiąc.
– Tobie chyba najbardziej z nas wszystkich – zaśmiał się James.
– Chodźcie, bo jeżeli znowu się
spóźnimy, to nie ręczę za siebie! – krzyknął Lupin, mijając ich.
Cały korytarz wypełnił się głośnym
śmiechem i... Deszczem? Stałam przed oknem, za którym szalała ulewa.
Powoli odwróciłam się i rozejrzałam po Wieży Gryffindoru.
– Przecież to szósta klasa! Zero
egzaminów, nic, więc po co tyle nauki?! – krzyknął Syriusz, rzucając
podręcznikiem w okno za mną, na co zapominając o tym, że nic nie może mi się
stać, zareagowałam głośnym wrzaskiem.
– Hej – warknęła Mary, spoglądając
na niego znad Historii Starożytnych Magów.
– Przepraszam – mruknął, podnosząc
ręce w geście poddaństwa. – Po prostu mam już dość nauki!
– Rozumiem cię całkowicie – jęknął
James. – Brakuje mi żartów, dowcipów. Pamiętasz kiedy zrobiliśmy ostatni dobry
kawał?
– Czy dwa tygodnie temu nie
zaczarowaliście koszyka zgniłych jaj, żeby ścigały po błoniach Ślizgonów? –
spytał Lupin, od niechcenia przewracając stronę w podręczniku.
– Powiedział dobry,
Luniaczku. Taki z prawdziwego zdarzenia – mruknął Syriusz.
– Przez was stajemy się grzeczni
i... misiowaci – jęknął Potter, a wszyscy na około wybuchli śmiechem, który
wywiercał dziurę w mojej głowie.
– Przestań – jęknęłam, upadając na
kolana, zasłaniając twarz dłońmi, trwając tak, dopóki w pomieszczeniu nie
zapanowała cisza i ciemność.
– Lily jest uparta jak osioł.
– Jest wredna...
– Ale tylko czasem – ktoś się
zaśmiał.
– Czasem?
– Czasem. Jak już coś odwalicie
głupiego to i święty straciłby panowanie nad sobą.
– A więc Lily jest uparta jak osioł
i czasem wredna.
– Tak.
– Trochę wstydliwa.
– Potrafi być miła, uczciwa...
– Pomocna! – krzyknął Peter.
– O to to. – rozpoznałam głos Mary.
– Znajdzie czas dla każdego kto ją o to poprosi.
– Trochę za bardzo przejmuje się
życiem.
– Taaaa, jest strasznie wrażliwa.
– I protekcjonalna.
– Ty w ogóle wiesz co to znaczy?
– Ważniejsze jest to, czy ona wie.
– Oh zamknijcie się.
– Uparta, wredna, czasem
wredna – poprawił się Black – wstydliwa, miła, uczciwa, pomocna,
wrażliwa i protekcjonalna. Coś jeszcze?
– Bierze wszystko do siebie. Kiedy
się smuci, to jakby cały świat płakał.
W pokoju zapadła cisza. Powoli, z
sekundy na sekundy ciemność zaczęła blaknąć, ukazując postacie Gryfonów zaszyte
w opustoszałym Pokoju Wspólnym. Wszyscy wpatrywali się w ogień wesoło płonący w
kominku i zastanawiali się nad czymś.
– Jest zamknięta w sobie –
wyszeptała Mary, splatając dłonie na swoim podołku.
– I dramatyzuje – po chwili dodał
Syriusz. – Pamiętacie, jak na początku roku stwierdziła, że tą durną wampirzą
pułapką mogliśmy doprowadzić do czyjejś śmierci?
– Może nie do śmierci, ale mogło
się to źle skończyć – odpowiedziała moja przyjaciółka, spoglądając na niego.
– Co nie zmienia faktu, że i tak
dramatyzuje. I jest podstępną, małą żmiją.
– Black, jak ty chcesz poprawić jej
samopoczucie wyzywając ją od żmij? Czy ten twój durny, arystokracki ptasi
móżdżek nie pojmuje zadania jakie mu powierzono, czy po prostu postawiłeś sobie
za punkt honoru droczenie się z nią? – warknęła Maryl.
– Hej! – krzyknął Gryfon, udając
oburzonego. – Staram się, okej? Ale ta wredna małpa...
– SYRIUSZ!
– No dobra już dobra. Przepraszam,
Lily – wydukał, naśladując głos Binner, za co oberwał od niej w głowę.
– Jest już późno – szepnęła Hawkins,
patrząc na zegar, na którym wybiła pierwsza.
– Alicja ma rację. Albo ktoś ma coś
jeszcze do powiedzenia, albo kończymy i idziemy spać. Ktoś, coś? – spytał
Frank, kładąc dłonie na kolanach i pochylając się do przodu, kiedy w pokoju
zapanowała całkowita cisza. – Okej, to co, zbieramy się?
Wszyscy powoli pokiwali głowami i
zaczęli podnosić się z miejsc. Wszyscy oprócz Mary.
– Idziesz? – spytała się Dorcas,
jednak dziewczyna pokręciła głową.
– Dajcie mi chwilkę, zaraz przyjdę.
Pokój Wspólny powoli opustoszał.
Zmieszana podeszłam do kominka i przysiadłam na jednej z puf, przyglądając się
przyjaciółce.
– Wiem, że przyzwyczaiłaś się do
tego, że jesteśmy my dwie. – Jej głos dźwięczał w moich uszach. – Wiem, że taka
już jesteś i trudno będzie ci do końca zaufać innym, ale to nic złego, wiesz?
Posiadanie znajomych. Długo o tym myślałam, czy to na pewno dobry pomysł, ale
już od dawna nasze relacje z nimi wszystkimi się polepszały. Myślę, że to ten
czas, Lily, kiedy powinnaś się odważyć i wyjść temu na przeciw.
– Czemu? – szepnęłam, wiedząc, że
nie doczekam odpowiedzi, tak samo jak wiedząc o czym mówiła Gryfonka. Ale czy
to było takie proste?
Chwilę później miliony
niewidzialnych dłoni pochwyciły moje ciało i zaczęły unosić je ku górze. Kiedy
postawiłam pierwszy krok niby to we mgle, niby w chmurach, wiedziałam, że
wszystko uległo zmianie. Czułam się tak, jakby ktoś wywrócił moje życie do góry
nogami i kazał mi stąpać po niebie.
– Och Lily, ty idiotko – mruknęłam sama do siebie, kręcąc głową i czując, jak oblewa mnie rumieniec. Co ja najlepszego wyrabiałam?
Cisza i pustka jakie wypełniały
zamkowe korytarze przyprawiały mnie o gęsią skórkę. Już samo to, że po
odnalezieniu otwartych drzwi tajemniczej komnaty nie odnalazłam za nimi Mary, a
one same rozpłynęły się, całkowicie stapiając kolorem z kamienną ścianą, było
niepokojące, a co dopiero przeraźliwa, dzwoniąca wręcz w uszach cisza. Szłam powoli, próbując przetrawić to, co się stało. Czułam się zestresowana, nie wiedziałam, jak miałam się zachować. Mam przemilczeć tą sprawę? Przeprosić? Przyznać się do błędu? Wytknąć im, że dziękuję za troskę, ale sami trochę dali ciała? Potrząsnęłam głową, próbując się uspokoić. Cokolwiek by się nie działo, po raz pierwszy zaczynałam być pewna tego, że pewien rozdział w moim życiu właśnie się skończył i to Gryfoni pomogli mi w uświadomieniu sobie tego. Przyspieszyłam kroki, chcąc w końcu mieć to za sobą, ale kiedy
minęłam zaledwie dwa zakręty i znalazłam się na przeciwko Wieży Gryffindoru
poczułam się tak, jakby ktoś co najmniej odciął mi dopływ powietrza.
Wszystkie postacie na obrazach
przyglądały się ze smutkiem chlipiącej Grubej Damie, która właśnie stłukła swój
nowy komplet kieliszków.
– Wiedziałam! Wiedziałam, że coś
takiego się wydarzy, w zeszłą środę była u mnie Serbia i opowiadała o tym co
podsłuchała, kiedy była w swojej drugiej ramie u Ministra Magii! – chlipała,
zbierając szkło z podłogi.
– Co się stało? – wyjąkałam,
zbliżając się.
– To t–ty nie wiesz? Był atak na
Ministerstwo – zaszlochała, ocierając mokrą od płaczu twarz rąbkiem białej
chusteczki. – Wymordowano z połowę aurorów.
– Już nie płacz, przecież ciągle
ktoś umiera – jęknął pulchny jegomość zgrabnie podskakujący dwie ramy obok.
Przestałam słuchać. Atak na
Ministerstwo Magii, śmierć aurorów. Nagle dotarła do mnie przyczyna zniknięcia
Mary.
– Kandyzowane gruszki! – krzyknęłam
i nie czekając na reakcję próbowałam oderwać ramy obrazu od przejścia. Kiedy
już w końcu udało mi się wtaszczyć się do środka, a potem stanąć na własnych
nogach widok Pokoju Wspólnego prawie mnie z nich zwalił. Większość osób
szlochała cicho w otoczeniu najbliższych przyjaciół, jednak mój wzrok dopiero
po kilku sekundach odnalazł szaro–zielone tęczówki przyjaciółki, po brzegi
wypełnione smutkiem. Spojrzałam w bok w tym samym momencie, w którym znana mi
dziesiątka Gryfonów odwróciła się w moją stronę, odsłaniając zapłakaną Dorcas.
Zabijcie mnie. Poćwiartujcie i zakopcie resztki.
Ożywcie i zróbcie to znowu, ale przysięgam, nie umiałam tego lepiej napisać.
To był/jest jednocześnie najdłuższy i
najtrudniejszy rozdział jaki przyszło mi pisać. Jest straszny, żałosny i
kiczowaty. Lily to wredna małpa, przesadziłam z tą bieganiną po zamku, ale
naprawdę nie wiedziałam już jak to wszystko napisać.
Gdybym tylko była w stanie wymyślić coś lepszego
to przysięgam, napisałabym to, albo chociaż próbowała i próbowała, aż do
skutku. Ale nie jestem.
Dodam tylko, że dziękuję za tysiąc wejść od
ostatniego rozdziału. Dziękuję za dziewiętnaście komentarzy pod ostatnim
rozdziałem i miłe opinie. Nie znienawidźcie mnie za ten strasznie długi i nudny
rozdział.
Obiecuję poprawę i najbliższy rozdział za dwa
tygodnie. Jestem Wam to winna.
Edit. No dobra, podoba mi się, ale tylko trochę. Tylko te fajne kawałki ze wspomnień
Ale ze mnie lamus ;_;
Edit. No dobra, podoba mi się, ale tylko trochę. Tylko te fajne kawałki ze wspomnień
Ale ze mnie lamus ;_;