Październik
otulał błonia szalem złotych promieni przeplecionych z czerwienią liści
opadających na pożółkłą trawę. W powietrzu dało się wyczuć zapach jesieni,
wiatru wirującego pomiędzy starymi drzewami Zakazanego Lasu i słońca. Zapach
ostatnich ciepłych dni. Długo myślałam nad tym co powinnam napisać. Wiatr
porywał kolejne, wyrzucone w powietrze pergaminy, zabarwione pustymi słowami, a
mnie ogarniała przemożna chęć wyrzucenia z siebie wszelkich trosk. Zamoczyłam
pióro w atramencie i zawiesiłam o cal nad kolejnym, czystym pergaminem. Czułam,
jak z każdą kolejną sekundą moja ręka drży coraz bardziej, ale nie byłam w
stanie zmusić słów do wydostania się na zewnątrz. Nie wiedziałam co powinnam,
co chcę napisać.
Kiedyś,
kiedy byłam mała, mama obiecywała mi, że nie istnieją problemy, których nie da
się rozwiązać. "Znajdź trochę miejsca, usiądź i pomyśl. Co chciałabyś
zmienić? Napisz to na kartce, a potem pozwól, żeby zabrał ją wiatr, tak, jakby
to Twoje troski ulatywały w przestrzeń". Kłamała. Nic nie było takie
proste.
Błonia
tonęły w ciszy. Powoli odłożyłam swoje rzeczy na bok i z westchnieniem objęłam
się ramionami, opierając głowę na kolanach. Ostatnie promienie słońca drażniły
czubki najwyższych drzew Zakazanego Lasu pokładając się na tafli niewzruszonego
jeziora, rozszczepiając się na miliony innych braw. Gdzieś w oddali rozległ się
donośny grzmot. Powinnam już wracać. Tak, powinnam. Kołysałam się cicho, wsłuchana
w rytm wiatru i zastanawiałam nad ostatnimi dniami. Nie można było powiedzieć,
że nie próbowałam. Próbowałam, starałam się z całych sił, naprawdę, a jednak
nie potrafiłam wyzbyć się kąśliwych uwag i ciągłego podgryzania się z
Huncwotami. Kolejny grzmot rozległ się stosunkowo blisko, jednak nie zwróciłam
na to uwagi. Pochłonęły mnie własne myśli, nie zauważyłam ciemnych, burzowych
chmur, cienkich błyskawic pojawiających się na brudnoszarym sklepieniu. Powoli
dotknęłam dłonią chłodnego łańcuszka i przejechałam kciukiem po srebrnej
zawieszce. Powinnam go zdjąć i wrzucić do jeziora, najdalej jak potrafię,
jednak jakaś część mnie wciąż nie była na to gotowa. Nie potrafiła wymazać
pięciu lat w kilka sekund. Potrzebowałam jeszcze trochę czasu. Z westchnieniem
zacisnęłam pięści i w ciszy starałam się wyrzucić z głowy wspomnienia.
Pierwsze
krople zimnego deszczu ze stukotem opadły na dotychczas spokojną taflę jeziora,
kiedy wpatrzona w przestrzeń przed sobą chowałam łańcuszek pod bluzkę. Z jękiem
wrzuciłam swoje rzeczy do torby i podniosłam się na równe nogi. Nim zdążyłam
przebiec choćby dziesięć metrów byłam cała mokra. Zarzuciłam na głowę kaptur
granatowej bluzy i popędziłam w stronę majaczących w deszczu zamkniętych wrót
zamku. Dotychczas słoneczne błonia pokryły się oblepiającą, mamiącą mgłą.
Biegłam, gubiąc się w strugach zimnego deszczu i w myślach przeklinałam własną
głupotę. Kiedy w końcu udało mi się pchnąć ciężkie odrzwi i wpadłam to cichej
sali wejściowej, poczułam się jak przemoczona kuropatwa. Ociekałam wodą, nie
mówiąc już o tym, że musiałam wyglądać jakbym przepłynęła jezioro wpław. Z
grymasem ruszyłam na ostatnie, siódme piętro, pozostawiając za sobą mokre ślady.
–
Jesienne bulgwie – mruknęłam, dochodząc do portretu Grubej Damy.
– A
tobie co się stało? – spytała zaskoczona, wyskakując do przodu i odsłaniając
kamienne wejście.
– Nie
pytaj – jęknęłam, gramoląc się do środka.
Z
westchnieniem przekroczyłam próg Pokoju Wspólnego i poczłapałam w stronę
kominka.
– Wow –
zawołała Drocas. Gryfoni podążyli za jej wzrokiem i wkrótce ich spojrzenia
spoczęły na mnie. Czując jak się czerwienię rzuciłam torbę na ziemię.
–
Błagam. Bez komentarzy. – Powoli wyciągnęłam z kieszeni różdżkę i jednym
machnięciem osuszyłam ociekającą wodą szatę.
–
Widzę, że złapał cię deszcz – zachichotał Frank, który podszedł do mnie i
uniósł do góry mokry strąk włosów.
– Nie,
no co ty – syknęłam, akcentując każde słowo.
– Oho,
a ta znowu kąsa – wymruczał Syriusz, odrzucając na bok Renomowany
przybornik mistrza psikusów. – Uspokój się, gąsko.
– Nie
będziesz mi mówił co mam robić. I... nie nazywaj mnie gąską – dodałam po chwili
zastanowienia, rzucając się na fotel najbliżej wesoło trzaskającego ognia w
kamiennym kominku.
– No
pięknie, a miałem nadzieję na jeszcze trochę dobrej pogody – jęknął James,
wyciągając się na sofie i patrząc tęsknie w stronę okna.
– Co
racja to racja, wrzesień jakoś nie raczył nas słoneczkiem.
Przymknęłam
oczy rozmasowując sobie skronie i całkiem wyłączyłam się z rozmowy. Wiedziałam,
że powinnam iść na górę i się przebrać, w końcu zaklęcie podziałało jedynie na
garderobę, a ja sama wciąż byłam mokra, jednak jakaś potężna siła nie pozwalała
mi podnieść się z wygodnego fotela. Z każdą kolejną sekundą zapadałam się coraz
bardziej i coraz głębiej, mając wrażenie, że jeszcze chwila i usnę.
– Co to
za naszyjnik?
Otworzyłam
oczy i spojrzałam na znajomych.
– Co?
– Co to
za naszyjnik. Nigdy wcześniej go nie widziałem – powtórzył Syriusz marszcząc
brwi. – James, nie chce cię martwić, ale Lily ma chyba nowego adoratora.
Zagryzłam
wargę unikając spojrzenia Mary i natychmiast schowałam łańcuszek pod bluzkę.
–
Dostała go od mamy – powiedziała dobitnie, na co ja pokiwałam głową.
– Od
mamy? – zapytał z powątpieniem Black, za co oberwał w głowę od Jamesa.
– Jak
mówi, że od mamy, to chyba znaczy, że od mamy.
–
Wybaczcie, ale jestem strasznie zmęczona – mruknęłam cicho, udając, że ziewam –
więc no... Idę się położyć.
Szybko
złapałam torbę i odprowadzana zdziwionymi spojrzeniami ruszyłam w stronę
damskich sypialni.
Wiedziałam,
że Mary poznała łańcuszek. Zamknęłam za sobą drzwi dormitorium i z jękiem
ruszyłam w stronę łazienki. To było naprawdę głupie, czemu tego nie
przewidziałam? Ogromny potwór zaryczał w mojej piersi, wiercąc ogonem gdzieś
poniżej mojego pępka, a ja miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Znowu poczułam
się jak w dzień feralnego wyjścia do Hogsmeade, kiedy uświadomiłam sobie jak
źle traktowałam Mary. Czemu wciąż to robię? Czemu ją ranię?
Nie
wiem ile czasu stałam pod gorącym strumieniem wody, starając się spłukać z
siebie wszystkie winy. Naszyjnik boleśnie wbijał się w mój obojczyk, rozgrzany
przez wrzątek. Ręce drżały, kiedy zakręcałam kurki. Były całe czerwone. Powoli
podeszłam do lustra i zaczęłam trzeć oczy, pozwalając by włosy zasłoniły moją
twarz. Czułam się fatalnie, nawet kiedy opłukałam buzię zimną wodą. Powoli
wytarłam się i przebrałam w wyciągnięte dresy, by po chwili ze zgrzytem
otworzyć drzwi łazienki. W dormitorium panowała ciemność, wiec na początku nie
zauważyłam szarych oczu wpatrzonych we mnie. Dopiero w połowie drogi do łóżka
zorientowałam się, że siedzi na nim Mary. Zatrzymałam się i przełknęłam ślinę.
– Czemu
masz go na sobie?
Czułam
się strasznie, jej głos miażdżył każdą najmniejszą cząstkę mojego ciała. Już
wolałabym, żeby krzyczała.
–
Obiecałaś mi, że spróbujesz zapomnieć – wyszeptała.
–
Przecież próbowałam. Ciągle i ciągle, cały czas starałam się załatać stare
dziury!
– Więc
czemu nie wyrzuciłaś tego naszyjnika?! Czemu wciąż masz go na sobie?! –
krzyknęła, podnosząc się z łóżka. Powoli cofnęłam się na kilka kroków, czując
jak drżą mi kolana, a mała zawieszka w kształcie lilii delikatnie wibruje na
mojej szyi pod wpływem jej głosu.
–
Przepraszam – wyszeptałam, kiedy pierwsze łzy potoczyły się po moich
rozgrzanych policzkach. Mary z jękiem podeszła do mnie i przyciągnęła do
siebie, zamykając w swoich ramionach.
–
Jesteś dla mnie najważniejszą osobą, Lily. Nie potrafię patrzeć jak cierpisz,
ale nie potrafię też patrzeć na to jak sama zadajesz sobie ból! Zrozum –
mruknęła, łapiąc mnie za ramiona i spoglądając prosto w moje oczy – że wszyscy
tu dla ciebie jesteśmy. Wszyscy.
Czułam
jak dygocze pod wpływem dreszczów jakie mną wstrząsały. Powoli, z cichym
westchnieniem poprowadziła mnie w stronę łóżka i pozwoliła, żebym ułożyła się
wtulona w poduszki.
– Nie
będę prosić cię żebyś mi go oddała, jednak wiedz, że nie zamkniesz tego
rozdziału, dopóki nie pozbędziesz się wszystkich pamiątek i nie odetniesz od
siebie wspomnień. Kiedyś to przestanie boleć, obiecuję. Wyrzucisz go, kiedy
będziesz na to gotowa. – dodała po chwili ciszy. Przyglądałam się jej i
myślałam nad tym jak bardzo zatraciłam się w sobie. Zdążyłam zupełnie zapomnieć o tym, jak uparta, a jednocześnie nieznośnie przenikliwa potrafiła być Mary. Zmarszczyłam brwi kiedy dotarło do
mnie, że nie doceniałam jej tak, jak powinnam to robić. I chociaż przez myśl przeszło mi, że dawno nie widziałam jej tak szczęśliwej w otoczeniu innych ludzi niż ja, szybko zgasiłam w sobie płomyk zazdrości. W końcu była tam ze mną i martwiła się o mnie. Minęło jeszcze kilka sekund,
po których nachyliła się nade mną i złożyła na moim czole delikatny pocałunek.
Później wstała i cicho wyszła z pokoju, zabierając ze sobą wszystkie moje
uczucia.
Tej
nocy pierwszy raz od dawna nie miałam koszmarów. Kiedy otworzyłam oczy dopiero
świtało, jednak jakaś część mnie wiedziała, że jest dobrze. Będzie dobrze.
Powoli zacisnęłam zimne palce na srebrnym łańcuszku i pozwoliłam sekundom
swobodnie mijać.
Gdy w końcu poczułam się na siłach wstałam i w ciszy sięgnęłam po koszulę.
Zatoki zapulsowały ostrym bólem, kiedy schyliłam się w poszukiwaniu czystych skarpetek, więc z
jękiem oparłam się o szafę. Cudownie, brakowało jeszcze tego, żebym była chora.
Powoli przebrałam się w czyste ubrania, między czasie spoglądając na błonia
tonące w strugach deszczu, czując się jeszcze gorzej na myśl o lekcji
zielarstwa na zewnątrz. Widać los kpił ze mnie spoglądając prosto w moją twarz.
Starając się nie hałasować, wykonałam poranną toaletę, a kiedy schylałam się po torbę przez mój kręgosłup
przebiegł zimny dreszcz. Nie byłam jedyną osobą, która nie spała. Powoli
rozglądnęłam się po pokoju. Dziewczyny cicho pochrapywały, a nie było tu nikogo
innego. W pomieszczeniu panowała dojmująca cisza. Powoli podeszłam do
lustra powieszonego tuż obok wielkiej szafy i odgarnęłam z ramion rude
loki. A więc to ten czas, kiedy zaczynasz świrować,
Lily, jęknęłam w duchu. Przyglądałam się swoim roziskrzonym,
zielonym oczom i rozgrzanym, czerwonym policzkom. Wcale nie byłam piękna.
Spojrzałam na odbicie śpiącej Mary i westchnęłam cicho. Zawsze zazdrościłam jej
wyglądu. Miała piękne, kasztanowe loki i szare, mądre oczy. Za każdym razem, kiedy spoglądała na mnie, przewiercając w moim brzuchu dziurę, czułam, jak w środku
aż wszystko krzyczy o jej dojmującej urodzie. A ona po prostu nie zdawała sobie
z tego sprawy.
Delikatnie ujęłam w dłonie ogniste
włosy i ścisnęłam w pięściach. Chciałam się ich pozbyć, wyrwać, wyrzucić,
zniszczyć. Odciąć od siebie każdą cząstkę, która tak boleśnie przypominała mi o
tym co było i o tym, czego już nigdy nie będzie. Objęłam się ciasno ramionami,
przełykając słone łzy.
– Nienawidzę cię – wyszeptałam w
stronę swojego rozmazanego odbicia.
Minęło kilka sekund, kiedy
zorientowałam się, że przestrzeń w rogu pokoju delikatnie drgnęła. Odwróciłam
się i przerażona wpatrywałam w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą, mogłabym
przysiąść, widziałam zarys człowieka. Powoli sięgnęłam po różdżkę.
– Lily? – Alicja podniosła się z
łóżka i zmarszczyła brwi. – Co ty wyrabiasz?
– Ktoś tutaj jest – wyszeptałam,
wskazując róg pokoju. – Tam.
– Co? – Brunetka powędrowała za
moim wzrokiem i zamarła w pół kroku. Po chwili z wymuszonym uśmiechem spojrzała
na mnie. – Tu nikogo nie ma, Lily.
– Widziałam coś, o tam, na pewno...
– Nie, spójrz – zawołała
dziewczyna, podchodząc we wskazane przez mnie miejsce, po czym zaczęła
wymachiwać rękami. Miała rację, nikogo tam nie było. Zmarszczyłam brwi i
opuściłam różdżkę. – Myślę, że powinnaś coś zjeść. Nie jadłaś wczoraj kolacji,
może po prostu zrobiło ci się słabo i coś ci się przewidziało?
Jeszcze chwilę wpatrywałam się w
miejsce, w którym minutę temu pojawił się tajemniczy przybysz, po czym ze
zrezygnowaniem pokiwałam głową i złapałam torbę.
– Do zobaczenia na śniadaniu – mruknęłam.
Kiedy zamykałam drzwi, usłyszałam
cichy szept dziewczyny. Przystanęłam na pierwszym schodku i wytężyłam słuch.
– Co ty najlepszego wyrabiasz? – To
było do mnie? Wpatrywałam się w dębowe pręgi, jednak z pokoju nie doszedł już
żaden dźwięk. A więc świetnie, teraz nawet znajomi mają mnie za obłąkaną
wariatkę, którą trzeba pilnować dwadzieścia cztery godziny na dobę, bo widzi
jakiś niewidzialnych ludzi i chce walić w nich zaklęciami. Super.
Powoli zeszłam na dół i samotnie
powędrowałam do Wielkiej Sali. Usiadłam przy jeszcze pustym stole i sięgnęłam
po pączka. Starając się nie zwrócić wszystkiego co włożyłam do buzi, w ciszy
odliczałam do dziesięciu. Zdecydowanie chciałam wrócić do łóżka.
– Hej. – Podniosłam głowę i
spojrzałam na Dorcas, która usadowiła się przede mną, cicho stękając.
Dziewczyna odgarnęła powoli z twarzy czarne włosy i uśmiechnęła się
nieśmiało. – Wczoraj przeniosłam chyba z milion książek w bibliotece, normalnie
myślałam, że kręgosłup mi siądzie.
Pokiwałam głową i znów spojrzałam
na talerz z nadgryzionym pączkiem.
– Lily, posłuchaj... Słyszałam co
powiedziałaś w dormitorium. – Moje serce zabiło mocniej, kiedy jej smutny wzrok
próbował złapać mój. – Słyszałam jak... Jak mówiłaś... Nie obraź się, ale...
Lily, jesteś cudowna. Piękna, mądra, niesamowicie mądra, tak notabene. Czemu
tak myślisz? Jesteś ideałem, a j–ja... – Przerwała, zaciskając palce lewej ręki
na prawym nadgarstku. – A ja przy tobie to zwykłe dno.
– Dorcas – wyszeptałam omiatając ją
zszokowanym spojrzeniem. Dziewczyna pochyliła głowę do przodu, chowając się za
woalem kruczoczarnych włosów i powoli objęła się za ramiona. – Hej...
Nie wiedząc, co właściwie próbuję zrobić, dotknęłam jej
pulchnej twarzy i otarłam samotną łzę.
– Hej...
Nie wytrzymałam. Poczułam, jak po
moich policzkach toczą się słone krople, kiedy dziewczyna z obrzydzeniem
wpatrywała się w talerze wypełnione donatami, eklerkami i nadziewanymi
rogalikami. Szybko dałam nurka pod stół
i wynurzyłam się z drugiej strony, siadając obok Gryfonki i przyciągając ją do
siebie.
– Dorcas, przestań. Przestań,
słyszysz? Jesteś piękna – szeptałam cicho, gładząc ją po włosach, sama ledwo
powstrzymując dławiące łzy. – Jesteś piękna. I każdy kto to podważy jest nic
nie wartym zerem. – Odsunęłam ją od siebie na odległość ramion i spojrzałam
prosto w rozmigotane oczy. Powoli otarłam wierzchem dłoni jej mokre policzki i
założyłam niesforne kosmyki za ucho.
– J–ja... – wyjąkała, jednak nie
pozwoliłam jej dokończyć. Pokiwałam powoli głową i uśmiechnęłam delikatnie.
Poczułam się tak, jakbym nie miała prawa narzekać na własne głupstwa. W środku
paliłam się ze wstydu myśląc o tym jaka egoistyczna byłam. Przecież było tyle
osób, które miały o wiele gorsze problemy ode mnie, jak mogłam się nad sobą
użalać?
– Słyszałam, że w tym roku owocowa
sałatka jest obłędna! Tegoroczne zbiory musiały być bardzo dobre – zawołałam,
sięgając po daleki półmisek wypełniony jabłkami, bananami i winogronami. Dorcas
uśmiechnęła się do mnie i delikatnie ścisnęła moją dłoń.
Dziesięć minut później w drzwiach
stanęła reszta Gryfonów. Ani ja, ani Meadowes nie wspomniałyśmy o naszej
rozmowie i obie zachowywałyśmy się tak, jakby wcale się nie wydarzyła.
– O Merlinie – wyszeptał Lupin,
prawie wylewając dzban z sokiem dyniowym. W jego dłoniach drżał nowy numer
Proroka Codziennego, a blondyn wpatrywał się w pierwszą stroną z szeroko
rozwartymi oczami.
– Co się stało? – zapytała zdziwiona
Alicja, odsuwając się od chichoczącego Franka.
– Posłuchajcie tego – wyjąkał
zduszonym głosem, rozkładając gazetę na stole. – Wczoraj późnym
popołudniem Śmierciożercy zaatakowali okolice Burminghton. Zakłada się, że w
wybuchu, do którego doszło zginęło dwa tuziny niewinnych mugoli. Ministerstwo
wciąż bada sprawę i nie zdradza szczegółów. "Kiedy przybyliśmy na miejsce
było już po wszystkim, nikogo tam nie zastaliśmy. Oczywiście oprócz
zmasakrowanych ciał tych ludzi" mówi Crystal McRoner, urzędnik z
departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof. Nic nie wiadomo o rzekomych
sprawcach całego zajścia, a wszyscy świadkowie zostali natychmiast zabrani na
przesłuchania. To nie pierwsza taka katastrofa, tydzień temu widziano kilku
zwolenników Tego–Którego–Imienia–Nie–Wolno–Wymawiać przy Traselt Street, gdzie
doszło do masowego morderstwa znanego rodu czarodziejów. Zaczyna się. –
Jego twarz poszarzała, kiedy skończył czytać.
– "Ministerstwo wciąż bada
sprawę", "nic nie wiadomo o rzekomych sprawcach", stek bzdur! –
krzyknął Syriusz, a kilka osób obróciło z zaciekawieniem głowy w jego kierunku.
– Ciszej – jęknęła Alicja, jednak
chłopak nie był jedynym, który tak zareagował. W Wielkiej Sali powoli narastały
głośne rozmowy, widocznie nie tylko Remus otrzymał Proroka.
– To jest zupełnie chore, czemu
atakują niewinnych mugoli? – spytała szeptem Mary, wpatrując się w maselniczkę
w kształcie godła Gryffindoru.
– Voldemort nie znosi brudnej
krwi – mruknął Black, wkładając całą swoją frustrację w dwa ostatnie
słowa. Rozmowa toczyła się dalej, jednak ja przestałam słuchać. "Dwa
tuziny niewinnych mugoli...". Wpatrywałam się w pierwszą stronę
gazety, na której migotały blaski fleszy, wokół wielkiego, głębokiego na trzy
metry dołu, wypełnionego ciałami. Czym różnili się ci ludzie od mojej rodziny?
– Oto Pętliczka Złośliwa. Ktoś wie
może co to za roślina? – profesor Sprout obrzuciła nas wyczekującym
spojrzeniem, jednak nie uzyskała oczekiwanej reakcji. Dzisiaj lekcje zielarstwa
odbywały się w ostatniej szklarni, do której przedarcie się przez strugi
lodowatego deszczu było dwa razy trudniejsze niż zwykle. – Nikt? No więc
dobrze. Pętliczka jest z rodzaju sidłowatych. Wykazuje się jedną z większych
sił zaciskowych i jest bardzo trudna do pokonania, jeżeli już uda jej się nas
zaatakować. Proszę mieć na uwadze to, że to dopiero sadzonki, więc krzywdy nam
nie zrobią, ale jeżeli pozwolimy owinąć im się wokół kończyn wstrzykną
dostatecznie wiele jadu, żebyście stracili resztę dnia. Więc jeżeli nie
chcecie niczego przegapić, radziłabym raczej uważać.
– Dzisiaj będziemy zasadzać młode Pętliczki.
To naprawdę nic trudnego, wystarczy włożyć sadzonkę do jednej z tych donic a
potem przysypać najpierw cheryną, czyli tym białym nawozem, a następnie ziemią.
Kiedy nadejdzie czas, Pętliczka wypuści pędy, a na każdym wyrośnie od
dwudziestu do stu bardzo cennych owoców, które będą kluczowym składnikiem
jednego z eliksirów, który będziecie musieli uwarzyć u profesora Slughorna.
Sugerowałabym więc raczej się postarać – mruknęła, spoglądając na chichoczących
Huncwotów. – No dobrze, do pracy!
Stanęłam przy Mary i obie
spojrzałyśmy płochliwie w stronę wijących się sadzonek. Praca wcale nie była
tak łatwa, jak profesor Sprout ją opisała. Pętliczka Złośliwa skądś musiała
wziąć tą nazwę, bo kiedy już trzymało się ją w rękach, wszystkimi mackami
łapała się brzegów donic i nie było siły, żeby ją tam wepchać. Wyczuwając
zmęczenie próbowała owinąć się wokół naszych nadgarstków. Na domiar złego,
kiedy już udało mi się upchać swoją na dno naczynia, ta zaczęła podskakiwać jak
szalona, żeby się stamtąd wydostać.
– Prościzna – zachichotał Syriusz,
przyglądając się walczącemu z rośliną Jamesowi.
– Jak jesteś taki mądry, to sam to
zrób – odpowiedział brunet, patrząc na niego wściekle.
– Co tak brutalnie – mruknął Black
i powoli podszedł do donicy.
– Zakład o dziesięć galeonów, że mu
się nie uda? – wyszeptałam w stronę Lupina, który zachichotał cicho,
przyglądając się z uśmiechem jak wysmarkuję już drugą paczkę chusteczek, a
potem na przekór śmiejącej się z mojego zaczerwienionego nosa Macdoanald
usiłuję nie upuścić wijącej się Pętliczki.
– Zakładasz się, Evans? A co jak
przegrasz? – zapytał Syriusz, podnosząc brwi.
– Nie przegram – wyjąkałam, z
trudem utrzymując sadzonkę w donicy. – Mary, podaj mi proszę cherynę, sama nie
dam rady – jęknęłam po chwili.
– Chcesz nawozu, to masz! – Spojrzałam
na Syriusza, który w tym samym momencie rzucił we mnie kulką białej ziemi.
Rozległ się jego głośny chichot, kiedy oberwałam prosto w głowę.
– Syriusz! – pisnęłam,
kręcąc głową i próbując strzepać z włosów cuchnący nawóz, a Pętliczka
korzystając z okazji mojego zdezorientowania podskoczyła i chwyciła mocno za
moją rękę, owijając się na całej długości od łokcia, aż po nadgarstek, tak
mocno, że prawie poczułam chrobotanie kości. Wydałam z siebie zduszony okrzyk,
próbując ściągnąć z siebie roślinę, a Syriusz z przerażeniem popatrzył na
Jamesa.
Poczułam, że robi mi się słabo. Z
trudem dostrzegłam profesor Sprout, która w końcu oderwała Pętliczkę i wrzuciła
ją do wielkiej, czerwonej donicy.
– Nic ci nie jest kochana? –
spytała, przyglądając się mi. Sama nie byłam pewna, czy wszystko w porządku. Oddychałam
ciężko, a przed oczami migały mi czarne plamki. – Może ktoś powinien
zaprowadzić ją do skrzydła szpitalnego, a potem...
– Nie, nic mi nie jest – wyjąkałam
biorąc głęboki oddech. – Naprawdę. Wszystko w porządku.
Profesorka omiotła mnie spojrzeniem
a potem pokiwała powoli głową.
– Może nie zdążyła jeszcze
wstrzyknąć jadu. W każdym razie, jeżeli poczujesz się słabo natychmiast idź do
pielęgniarki, zrozumiano? – Pokiwałam głową, na co ona odeszła, bacznie mi się
przyglądając.
– Lily! – szepnęła Mary doskakując
do mnie.
– Wszystko w porządku? – spytała
zatroskana Hawkins.
– Lily! Merlinie, przepraszam cię
strasznie! – Syriusz wyglądał na przestraszonego.
– Ja... N–nic się nie stało –
jęknęłam, siadając na doniczce.
– Na pewno?
– Tak. Tylko trochę... No, w
porządku – wyszeptałam. Chłopcy wymienili spojrzenia, a dziewczyny pomogły mi
pozbyć się resztek nawozu. Następne dwadzieścia minut spędziłam oparta o zimną
ścianę szklarni, próbując oddychać przez zatkany nos i nie zwracać uwagi na ciągłe przepraszające spojrzenia Syriusza.
Kiedy lekcja dobiegła końca powoli
ruszyłam z Mary pod ramię na ostatnie zajęcia dzisiaj – eliksiry. W ciszy
zeszłyśmy do lochów, a potem zajęłyśmy miejsca z przodu sali. Po chwili pojawił
się profesor Slughorn, który zacmokał i uśmiechnął się do mnie ciepło.
– Chyba pamiętasz Lily, że jak co
roku organizuję małe przyjęcie z okazji Nocy Duchów? – zagruchotał, na co Alicja naciągając szatę na głowę parsknęła śmiechem. – Mam nadzieję, że pojawisz się w
lochach trzydziestego pierwszego października?
– Och... Ależ oczywiście –
wyjąkałam, na co profesor zaklaskał w dłonie.
– Dziewiętnasta trzydzieści,
zaproszenie podeślę ci przez kogoś z młodszej klasy. No dobrze, proszę o uwagę!
Dzisiaj zajmiemy się eliksirem Żarłoczności. Pomimo stosunkowo prostego
przepisu, jest bardzo skomplikowany w uwarzeniu, więcej informacji znajdziecie
na stronie trzydziestej czwartej!
Mary z westchnieniem wstała i po
chwili ociągania poszła po potrzebne składniki, a ja przyglądałam się obrazkom
przedstawiającym wyniki przedawkowania. Obraz rozmywał mi się przed oczami.
Pokiwałam głową i zacisnęłam powieki. Wytrzymam, jeszcze tylko godzina, a potem
będą mogła wziąć leki i w końcu położyć się w łóżku. Skupiłam się na recepturz,e
ustalając w głowie porządek dodawania składników, kiedy ktoś stanął przede mną,
zasłaniając snop światła padającego z płonących świec. Podniosłam wzrok i
natrafiłam na ciemne, prawie czarne tęczówki Syriusza.
– Powinnam się wściekać za ten
nawóz, wiesz o tym, prawda?
– Tak, wiem. To był tylko żart,
nie chciałem, no wiesz... – wydukał, a ja wywróciłam oczami.
– To tylko nawóz, Black –
mruknęłam, powstrzymując się przed jakąś kąśliwą uwagą, a korciło mnie tak, że
myślałam, że zaraz wypali mi dziurę w brzuchu. Z westchnieniem schyliłam się po
kociołek leżący pod ławką. Syriusz poklepał mnie po plecach i odszedł, a ja
podniosłam się szybko – za szybko. Poczułam jak oblewa mnie fala zimna, a przed
oczami pojawiają się mroczki, jednak na tym się nie skończyło. Wręcz przeciwnie
– powróciło uczucie słabości, a moja klatka piersiowa zaczęła się unosić w
szybszym tempie. Złapałam się blatu i pochyliłam do przodu.
Poczułam, że się unoszę. Lewituję?
Nie, na pewno nie. Czułam czyjeś dłonie kurczowo zaciskające się wokół mojego
ciała, czułam jak z każdym krokiem unoszę się i opadam. Spróbowałam otworzyć
oczy, jednak powieki były zbyt ciężkie.
– Nie wierć się tak Lily, chyba że
chcesz żebym cię upuścił – usłyszałam. Z trudem uniosłam głowę i ostatkami sił
spojrzałam w migdałowe oczy Jamesa Pottera.
– Co... – wyszeptałam, jednak
chłopak pokręcił głową. Wyglądał na zmartwionego.
– Lily, błagam, leż spokojnie. –
Nic z tego nie rozumiałam, co się stało?
Nie miałam sił na nic więcej, więc
oparłam głowę o jego tors i poczułam jak drży.
– Jeszcze chwilę, wytrzymaj.
Oblała mnie kolejna fala zimna.
Zaczęłam dygotać i jęknęłam cicho, kiedy ubranie przykleiło się do mojego
mokrego ciała.
– Lily... – zaczął chłopak, jednak
urwał. Spojrzał na mnie, a jego źrenice gwałtownie się rozszerzyły. Wolną
dłonią dotknął mojej twarzy, zbierając kropelki potu. – Jesteś rozpalona.
Spróbowałam wziąć głęboki oddech,
jednak moje płuca płonęły żywym ogniem z każdą próbą zaczęrpniecia powietrza.
Brunet widząc to przyspieszył kroku i prawie biegiem przemierzał korytarz za
korytarzem.
– Zostań ze mną, hej, słyszysz?
Lily!
Przez szatę czułam jego szybko
bijące serce. Zerkał na mnie z przerażeniem na twarzy, a ja czułam, że powoli
odpływam.
– Pani Pomfrey! – krzyknął, wbiegając na salę.
– Na brodę Merlina, co jej się stało?
Zaczęłam się krztusić. James ułożył
mnie delikatnie na jednym z łóżek. Czułam jak trzęsą mu się ręce, kiedy robiąc
to pokrótce opowiedział szkolnej pielęgniarce o tym, co zaszło.
– Trzeba było przyjść z tym od razu
do mnie! – krzyknęła, pochylając się nade mną.
Ostatnie co zapamiętałam to jej
zimne ręce na mojej twarzy i przerażony wzrok bruneta.
A
więc to już. Minęło dziesięć miesięcy i znowu jesteśmy wolni. Kolejne dwa
spędzimy na zbijaniu bąków i wylegiwaniu się w słońcu, ale czy nie było warto?
Ale
nie przyszłam tu gadać o szkole, oczywiście ulżyło mi na widok tego
czerwono-białego paska, o który tyle się martwiłam, ale nie. Czas na sprawę
najważniejszą.
Od
założenia bloga minęło sto dziesięć dni, a w ciągu nich pojawiło się aż
sześćdziesiąt trzy komentarze i ponad 2700 wejść, których już nie chciało mi
się pisać słownie i za które niezmiernie dziękuję. Z każdym kolejnym dniem
jestem coraz bardziej dumna i zadowolona, aż w końcu, mam nadzieję, nadejdzie
taki dzień, w którym SD naliczy sobie tylu wiernych czytelników, iż zabraknie
liczb.
Życzę
Wam kochani pięknych, słonecznych wakacji, dużo zdrowia i upalnych dni, drinków
na plaży (tych bezalkoholowych oczywiście) i wakacyjnych miłości, a przede
wszystkim weny, jak każdy pisarz.
Kolejny
rozdział jak zawsze, za dwa tygodnie. Mam nadzieję, że ten Wam się spodoba, a
jeśli tak, to że następny pobije wszystkie poprzednie. Do zobaczenia!