Przekręciłam się na drugi bok i
westchnęłam. Naprawdę miałam ochotę pospać, jednak skutecznie uniemożliwiały mi
to promienie porannego słońca przedzierające się przez bordowe zasłony wokół
mojego łóżka. Z jękiem podniosłam się i przetarłam oczy. Świetnie. Odsunęłam
kotary i przeciągając się spojrzałam na budzik, wskazujący godzinę szóstą
piętnaście. Z niezadowoleniem zsunęłam się z łóżka i przykucnęłam przy kufrze,
wygrzebując z niego białą koszulę, spódnicę i krawat w barwach Gryffindoru. Ziewając z udałam się do łazienki, gdzie powoli przebrałam się w mundurek. W głowie obiecałam sobie, że wieczorem rozpakuję w końcu walizkę. Po wykonaniu porannej toalety z
niechęcią stwierdziłam, że minęło dopiero piętnaście minut. Co teraz?
Wychyliłam głowę z łazienki i zauważyłam podnoszącą się Mary. Powoli ruszyłam w
stronę łóżka odkładając na nie piżamę.
– Co tak wcześnie, Lily? – mruknęła
dziewczyna, potężnie ziewając.
– Nie mogłam spać – odpowiedziałam
zgodnie z prawdą, spoglądając na wstającą Gryfonkę. – Jeżeli się pospieszysz to
poczekam na ciebie i pójdziemy razem na śniadanie.
– Nie ma sprawy, daj mi dziesięć
minut – szepnęła, na palcach zmierzając do łazienki.
Kiedy Mary oznajmiła, że jest
gotowa, zarzuciłam na ramiona czarną szatę, a na stopy wsunęłam buty,
po czym ramię w ramię ruszyłyśmy na parter. Zamek był opustoszały. Gdy doszłyśmy na miejsce usiadłam
i rozglądnęłam się po Wielkiej Sali. Byłyśmy jednymi z pierwszych uczniów,
pomieszczenie świeciło pustkami. Ziewnęłam potężnie i spojrzałam na bezchmurne
sklepienie.
– Zamierzasz coś jeść, czy będziesz
tylko rozmyślać? – mruknęła Mary, smarując tosty dżemem.
– Nie wolno mi chwilę pomyśleć? –
odpowiedziałam, sięgając po owsiankę.
– Pomyśleć o czym? – spytał Remus
siadając obok szatynki, która uśmiechnęła się w jego stronę.
– Pewnie o bujaniu w obłokach, jak zwykle.
Pokręciłam delikatnie głową i
zabrałam się do jedzenia. Kiedy kończyłam, w drzwiach stanęła uśmiechnięta Alicja pod rękę z Frankiem. Chłopak wciąż wyglądał na naburmuszonego. Jego ciemne włosy sterczały śmiesznie na czubku głowy, a zaspane oczy błądziły po stole Gryfonów.
– Hej ferajna, jak się spało? –
zapytała wesoło brunetka, rzucając się na miejsce obok mnie. – O której
wstałyście?
Wzruszyłam ramionami, przy okazji
odgarniając rudobrązowe włosy na prawy bok.
– Dosyć wcześnie, a co?
– Nic, po prostu kiedy się
obudziłam, was już nie było.
– Nie było kogo? – Uniosłam głowę i
skrzywiłam się delikatnie.
– Tylko ciebie tu brakowało, Potter –
mruknęłam, przypatrując się brunetowi, który zawadiacko przygryzł wargę i
poprawił zjeżdżające z nosa okulary. Jego krawat zwisał smętnie po obu stronach szyi, jakby przez pięć poprzednich lat nie przyswoił umiejętności wiązania go.
– Zawsze do usług! – zawołał
siadając obok Remusa. – Łapo, podasz mi kiełbaski?
Wszyscy spojrzeliśmy w górę, na Blacka, który runął na ławę i podrapał się po głowie.
– Kiełbaski? – spytał Syriusz, spoglądając na Pottera nieprzytomnym wzrokiem.
– Tak, kiełbaski.
– Ach, kiełbaski – mruknął,
rozglądając się. Mary i Alicja roześmiały się, a Remus jedynie pokręcił głową. Black uśmiechnął się zmieszany i przetarł
twarz rękoma. Zachichotałam cicho taksując go wzrokiem. Wyglądał na zmęczonego.
Długie, czarne włosy opadały na jego ramiona w iście nieuporządkowany sposób,
co podwajało efekt "dopiero co wylazłem z łóżka".
– Nie za wesoło wam? – Spojrzałam w
górę na profesor McGonagall i zakryłam usta dłonią tłumiąc śmiech, kiedy
zauważyłam jakie spojrzenie posyła ziewającemu Syriuszowi.
– Ależ nie, czemu? Według Podręcznika
pożytecznych wiadomości prawidłowa dzienna dawka śmiechu... – zaczął
James, jednak kobieta machnęła ręką i podała mu pergamin z planem lekcji.
– Ani mi się ważcie spóźnić na
lekcje – mruknęła, wręczając kolejny Syriuszowi.
– W żadnym wypadku!
Wyciągnęłam rękę po swój plan i
przyjrzałam mu się w skupieniu. Wyglądało na to, że pierwsze mam starożytne
runy. Spojrzałam na zegarek – do rozpoczęcia zajęć zostało pół godziny.
– Ty też masz teraz runy, prawda? –
spytał Remus, uśmiechając się w moją stronę. W odpowiedzi pokiwałam głową i
odwzajemniłam uśmiech.
– A co Luniak, szukasz nowych
przyjaciół? My ci już nie wystarczamy? – zawył Syriusz, udając, że ociera łzy.
– No co wy, mam się zadawać z
takimi głąbami? Czas w końcu znaleźć normalnych znajomych – mruknął Lupin,
udając zmieszanie. Frank z Alicją roześmiali się głośno, widząc głupią minę Blacka.
– Co masz pierwsze? – spytałam
Mary, na co ona przyjrzała się planowi i zmarszczyła brwi.
– Wygląda na to że nic. Zaczynam
godzinę później.
– Szczęściara – jęknęła Alicja. –
Poniedziałki zawsze są najgorsze, a ty będziesz mogła wstać sobie godzinę
później!
– Nie ma tego złego, co ci na dobre
nie wyjdzie – powiedziałam, odsuwając talerz. – Idziemy?
Mary pokiwała głową i wstała.
– Zabiorę się z wami – mruknął
Remus, łapiąc ostatniego tosta i ruszając za nami. Chwilę później Wielką Salę
zalał szum skrzydeł. Przez ramię zauważyłam, jak na ramieniu Franka ląduje
szara płomykówka z wąskim pakunkiem. Alicja roześmiała się, a chłopak spłonął
rumieńcem.
Skierowaliśmy się do wieży
Gryffindoru, gdzie szatynka ułożyła się wygodnie przed kominkiem i przeciągnęła
chichocząc na widok zazdrosnych spojrzeń Syriusza i Petera, którzy pojawili się
zaraz potem.
– Daj mi sekundę i będę z powrotem –
zawołałam i pobiegłam do naszego dormitorium. Z kufra wyciągnęłam brązową torbę
i włożyłam do niej potrzebne podręczniki, kałamarz, pióro i kilka zwojów
pergaminu. Po chwili wróciłam na dół krzycząc "gotowa", na co Remus
uśmiechnął się ciepło i machając Mary ruszyliśmy w stronę sali od starożytnych
runów.
Po godzinie czułam, jakby mój mózg
zamienił się w wyrzniętą gąbkę. Spojrzałam w stronę profesor Babbling i
skrzywiłam się, kiedy zapisała na tablicy temat wypracowania.
– Jeżeli wam to pomoże użyjcie
Sylaberiusza Spellmana. Możecie też korzystać z innych źródeł, ale należy podać
je pod koniec eseju! Jedna rolka pergaminu, na moim biurku, na za tydzień.
Jeżeli ktoś nie chce posmakować szlabanu już na początku roku radziłabym wziąć
się do pracy – zawołała, przekrzykując gwar pakujących się uczniów.
– Co masz teraz? – Spojrzałam na
plan lekcji.
– Dwie godziny zaklęć – jęknęłam.
– Czyli widzimy się z wszystkimi – odpowiedział Remus.
Miał rację – dwa piętra niżej dogoniły nas zadyszane Gryfonki.
– Czy to nie zadziwiające, że bardziej
męczy przejście tych dwóch pięter z klasy do klasy niż przejście siedmiu z
Wielkiej Sali do Pokoju Wspólnego? – wysapała Hawkins, kiedy dotarliśmy na miejsce.
– Jak ma się kondycję małego
słonia, to co się dziwić – zawołał Frank, zjawiając się przed nami ni stąd ni
zowąd. Jego ciemne, krótkie włosy zabawnie odstawały po bokach, a brązowe oczy
przyjaźnie błyszczały.
– Uważasz, że jestem gruba? –
spytała brunetka, krzyżując ręce na piersi w udawanym oburzeniu.
– Ups – zaśmiał się Syriusz,
podchodząc do Franka i klepiąc go po ramieniu.
– Nie, raczej trochę nieporadna –
mruknął chłopak, próbując ratować sytuację, co jednak nie było zbyt mądrym
posunięciem.
– Nieporadna? –
Alicja zwęziła groźnie oczy.
– To znaczy, że dla Franka jesteś
delikatna i boi się o ciebie. Takie wspinanie po schodach może być bardzo
męczące, więc jestem pewien, że następnym razem wniesie cię na samą górę, żeby
przez twoją słodką nieporadność nic ci się nie stało. Wiesz jakby się martwił,
gdybyś na przykład spadła ze schodów? Albo ktoś by cię stratował? Chłopak się
po prostu bardzo stara – powiedział James uśmiechając się zawadiacko. Alicja wywróciła oczami, a Longbottom popatrzył z uznaniem na Pottera, po czym objął
dziewczynę i pociągnął w bok, szepcząc jej coś na ucho, na co ta spłonęła
rumieńcem. Frank pocałował ją w policzek, zanim zniknął, idąc w kierunku lochów. Ze względu na to, że był od nas rok starszy, nie miał zbyt wielu okazji do spędzania przerw ze swoją dziewczyną.
Spojrzałam na Rogacza, który oparty
o parapet wpatrywał się w śmiejących się Syriusza i Lupina, i zmarszczyłam
brwi. Nie spodziewałam się usłyszeć z jego ust czegoś takiego. Nie, żebym twierdziła,
że jego mały, ptasi móżdżek nie był w stanie wymyślić chociażby najczulszych
słówek, ale jednak nieczęsto można było być świadkiem jakichkolwiek ludzkich
emocji z jego strony. Chłopak zachichotał cicho i przejechał dłonią po
kruczoczarnych włosach zostawiając je w jeszcze większym nieładzie niż przed
chwilą. Stał, uśmiechając się nonszalancko, a ja całkowicie się wyłączyłam, próbując odgadnąć o czym myśli. Nie dotarło do mnie, że Mary woła mnie po
imieniu, dopiero kiedy trzepnęła mnie w ramię, z zaskoczeniem odwróciłam się w
jej stronę.
– Yyy, ja... – zająkałam się,
rozglądając się po twarzach znajomych, którzy wpatrywali się we mnie z
ciekawością. Kiedy spojrzałam na Jamesa, ten puścił mi oczko, co skwitowałam
kwaśną miną. – Przepraszam, zamyśliłam się.
Mary pokiwała głową, jednak dalej
przyglądała mi się z uśmiechem czającym się na ustach. Nie wiedząc co zrobić
usiadłam pod ścianą i wyciągnęłam podręcznik ze starożytnych runów, spisując
sobie tytuły książek, do których powinnam zajrzeć w temacie wypracowania.
Zaklęcia mijały wolno. Profesor
Flitwick zaczął od zwykłego przypomnienia poprzednich lat, więc większość
pierwszej godziny spędziłam na przypatrywaniu się innym – sama z zaklęciami nie
miałam żadnych trudności.
– Zaklęcie przywołujące! –
zapiszczał profesor, machając w stronę stosu książek, które ułożyły się na
środku pomieszczenia. – Panie Potter, zapraszam, pan pierwszy. Accio,
lekki obrót różdżki, tak tylko przypominam. Bardzo proszę przywołać Magiczne
zioła i grzyby.
– Psst, Evans. – Usłyszałam.
Odwróciłam się i zmierzyłam Syriusza zaskoczonym spojrzeniem. – Widziałem to.
Na przerwie – dodał po chwili, kiedy zmarszczyłam czoło.
– A co tak właściwie widziałeś? –
spytałam, zaciskając palce na blacie stołu. Black wychylił się w moją stronę i uśmiechnął się głupio. Jego długie, ciemne włosy spływały łagodnie aż do jego policzków, drgając, kiedy kołysał się na krześle.
– Widziałem, jak gapiłaś się na
Jamesa – szepnął. Zadygotałam.
– Że co proszę?
– Nie udawaj, lampiłaś się na niego
z pięć minut, głupi by zauważył. Nie mów, że nagle zmieniłaś zdanie – zachichotał, szczerząc zęby. Zalała mnie fala wściekłości, jak on w ogóle śmiał. Odwróciłam
się w stronę tablicy i zacisnęłam usta. – Wiedziałem! – szepnął w geście wygranej, a
kilka osób popatrzyło na niego z ciekawością. Odetchnęłam cicho i sięgnęłam po
różdżkę. Chciał się bawić, proszę bardzo.
– Accio! –
syknęłam, wskazując pod ławką na krzesło Syriusza, które nagle wyrwało się do
tyłu i podjechało w moją stronę, przez co Black zakołysał się i z łoskotem
wylądował na ziemi. Klasa ryknęłam śmiechem, a ja uśmiechnęłam się pod nosem,
kiedy wstał i rozejrzał się po klasie. Gdy spojrzał na moją twarz (nie
potrafiłam powstrzymać się od złośliwego uśmiechu) zrobił się cały czerwony i z rzucił się na krzesło.
– Panie Black, co pan najlepszego
wyrabia? – spytał Flitwick, kręcąc głową z dezaprobatą, na co cicho
zachichotałam.
– Co to było? – zaśmiał się James, wracając na swoje miejsce.
– Potem ci powiem – wycedził
Syriusz przez zaciśnięte zęby, łypiąc na mnie złowieszczo.
– Oj Łapciu...
Skupiłam się zaklęciu odsyłającym,
do końca lekcji ignorując zaczepki Syriusza. Kiedy nadeszła kolej Alicji,
zamiast odesłać podręczniki na półkę sprawiła, iż wszystkie poderwały się do
góry i zaczęły ganiać przerażonego profesora Flitwicka po całej sali. Dopiero
pod koniec lekcji udało nam się usunąć zniszczenia wywołane rozwścieczonymi
książkami.
Nie wiedzieć kiedy minęła przerwa
na lunch i transmutacja. Z klasy wyszliśmy z kwaśnymi minami i zadanym esejem
na piętnaście cali. Wiedziałam, że szósta klasa to nie przelewki, ale żeby
dowalić nam tyle już pierwszego dnia?
– Idziesz na obiad? – mruknęłam w
stronę Mary.
– Nie, muszę skoczyć na chwilę do
biblioteki. Zobaczymy się później.
Pokiwałam powoli głową i samotnie
ruszyłam w kierunku Wielkiej Sali. Kiedy dotarłam na miejsce i rozejrzałam się
zobaczyłam tylko jedną znajomą twarz.
– Cześć – mruknęłam, siadając obok
Dorcas. Dziewczyna spojrzała na mnie i uśmiechnęła się ciepło, jakby rada z tego,
że nie będzie musiała już siedzieć w samotności. W świetle słońca padającym z okien jej oczy wydawały się wyjątkowo niebieskie, zwłaszcza przy jej prawie czarnych, kręconych włosach – Nie widziałam cię dzisiaj na
zajęciach.
– Tak... Trochę źle się czułam.
Przyszłam, żeby coś zjeść, ale raczej nic z tego. Chyba zaraz zwymiotuję... –
Odsunęła talerz z zupą i oparła głowę na ugiętej ręce.
– Może powinnaś iść do Pomfrey? Ona
na pewno będzie wiedziała co ci jest.
– Nie ma mowy. Zatrzyma mnie w
skrzydle szpitalnym, a nie chce przegapić więcej zajęć. Naprawdę, dam sobie
radę. Już nawet nie jest mi niedobrze. – Jej mina wskazywała na coś innego,
jednak nie chcąc się kłócić zabrałam się za potrawkę z wołowiny z pieczarkami.
Minuty mijały, a nikt znajomy nie
pojawiał się w Wielkiej Sali. Z tego, że nie było tu Huncwotów byłam w sumie
rada, ale zaczęłam się niepokoić o Mary, a nawet Alicję. Czemu żadna nie
przyszła na obiad?
– Chyba będę już się zbierać –
powiedziałam, sięgając po torbę.
– Pójdę z tobą. Mam prośbę,
mogłabym odpisać notatki z transmutacji? McGonagall uwielbia się o nie
czepiać...
Szłyśmy razem i dyskutowałyśmy na
temat wypracowania o przemianie materii nieożywionej w ożywioną, kiedy nagle
poczułam delikatny podmuch wiatru na twarzy. Dorcas poczuła to samo, bo chwilę
później jej spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Ktoś rzucił
na ten korytarz jakiś czar, byłam tego pewna. Wróciłam się parę kroków i
wyciągnęłam przed siebie rękę, natrafiając na pas chłodniejszego powietrza. O
co tu chodzi?
Nagle ze szczelin ścian zaczął
wydobywać się szary dym. Powoli wypełnił cały korytarz i zaczął unosić się w
górę.
– Co do... – mruknęła Dorcas,
jednak chwilę później coś ze świstem złapało ją za ramię. Wrzasnęła ze strachu
w momencie, w którym spostrzegłam pełzające w naszą stronę zbroje. Upuściłam
torbę i cofnęłam się, kiedy coś chwyciło mnie za kostkę. Z mojego gardła wydał
się zduszony okrzyk gdy spojrzałam w puste oczodoły plastikowego modelu
wampira, który próbował wpić się w moją łydkę. Meadows natomiast krzyknęła
rozpaczliwie, kiedy jedna ze zbroi łapiąc ją za kolana próbowała uniemożliwić
ucieczkę. Gdzie do cholery moja różdżka?! Rozpaczliwie pogrzebałam w kieszeni,
wyrywając się kukle, a po chwili przypomniałam sobie, że schowałam ją do torby.
Rzuciłam się w jej kierunku, jednak wampir dogonił mnie i pociągnął za nogi,
przez co torba uderzyła o ziemię z głośnym brzdękiem rozbijanego kałamarza.
Ledwo cokolwiek widziałam pośród kłębów szarego, duszącego dymu. Z trudem
odszukałam różdżkę i odwróciłam się w momencie kiedy blada kukła rzuciła się w
moją stronę.
– Reducio! –
krzyknęłam unosząc różdżkę. Wampir przewrócił się na bok, a jego głowa
potoczyła się po kamiennej podłodze. Zbroje ze szczękiem opadły i
znieruchomiały, dym powoli zaczął opadać.
– Co to było? – spytała przerażona
Gryfonka, rozcierając sobie przegłuby.
– Huncwoci – syknęłam. Poczułam jak
zalewa mnie fala tak przerażająco wielkiej wściekłości w stosunku co do
czterech świetnie bawiących się czyimś kosztem kretynów, że to aż bolało.
Zerwałam się z ziemi i łapiąc torbę szybkim krokiem ruszyłam w stronę Pokoju
Wspólnego. Wiedziałam, że uwielbiali robić sobie żarty, ale coś takiego?
– Garbate gargulce – wycedziłam
zatrzymując się pod portretem Grubej Damy.
– Na miłość boską, dziewczyno, co
ci się stało... – szepnęła kobieta, otwierając przejście, jednak nie przejęłam
się tym. Jedyne o czym byłam w stanie myśleć to wszechogarniająca furia, jaka
mną kierowała. Przeszli samych siebie i tym razem nie miałam zamiaru im
popuścić.
– BLACK! POTTER! – wrzasnęłam,
wbiegając do środka. Śmiechy natychmiast ustały, a dwójka Huncwotów spojrzała w
moją stronę. Syriusz uśmiechnął się zwycięsko, spoglądając na moje zaczerwienione
policzki i torbę ociekającą atramentem.
– Tak? – spytał niewinnie.
– Co to miało być?! Czy was do
końca pogięło?! Uważasz, że to śmieszne?! – warknęłam.
W przerwie pomiędzy moimi zdaniami do Pokoju wbiegła zdyszana Dorcas. – Nawet
nie wiecie co zrobiliście! To... To coś mogło komuś zrobić krzywdę! Nie wierzę
jak mogliście być tacy nieodpowiedzialni! NIE WAŻ SIĘ STĄD WYCHODZIĆ, PETER! –
wrzasnęłam kątem oka widząc, jak chłopak próbuje ukradkiem przedostać się przez
dziurę pod portretem, a przyłapany natychmiast spłonął rumieńcem.
– Po prostu się wściekasz, bo to ty
wpadłaś w pułapkę – zachichotał Black, jednak James wpatrywał się we mnie
zmieszany. O nie, nie odpuszczę im. Nie tym razem.
– TO COŚ RZUCIŁO SIĘ NA MNIE I NA
DORCAS! DOSŁOWNIE ZRZUCIŁO NAS Z NÓG, KUKŁA WAMPIRA PRÓBOWAŁA MNIE UGRYŹĆ, A
TOBIE SIĘ WYDAJE, ŻE TO JAKAŚ GŁUPIA ZABAWA?! – Straciłam nad sobą panowanie. W
tamtym momencie moje wrzaski słychać pewnie było w całym zamku, ale miałam to
gdzieś. – DOPILNUJĘ, ŻEBY ODJĘLI WAM ZA TO PUNKTY!
– Nie możesz! – wrzasnął Black, robiąc się czerwony na twarzy. – Nie masz prawa!
– Och, ależ mam!
– Nie! To, że jesteś małą,
egocentryczną, apodyktyczną wiewiórą, nie usprawiedliwia twojego zachowania! Jak
możesz to robić?! Myślisz tylko o sobie! Ledwie rok się zaczął, a ty już
zaczynasz się nas czepiać, bo sobie coś umyśliłaś!
Tego było już za wiele. Ignorując
krzyczącego Jamesa, który walnął Syriusza, wzięłam głęboki oddech i pokręciłam głową.
– To nie był zwykły głupi dowcip, a skoro uważasz że ja się czepiam, zobaczymy co powie McGonagall, kiedy się o tym dowie.
Wściekła
zarzuciłam torbę na ramie rozbryzgując naokoło atrament i w akompaniamencie
wrzasków Blacka wbiegłam do dormitorium. Świetnie zaczęty semestr Evans,
naprawdę, gratuluję.
Kopniakiem zamknęłam drzwi i
umorusana atramentem rzuciłam się na łóżko. Po chwili rozległ się odgłos kroków
i do pokoju wślizgnęła się Alicja.
– Lily...? – nie odzywałam się.
Wciąż kipiałam wściekłością. – Wszystko w porządku?
– Nie – warknęłam, przyciskając
dłonie do twarzy. Brunetka przysiadła obok mnie z zatroskaną miną.
– Powiesz mi co dokładnie się stało?
Westchnęłam cicho i po chwili
wahania pobieżnie opowiedziałam jej wszystko. Kiedy skończyłam Alicja pokręciła
głową z dezaprobatą.
– Ale musisz przyznać, że sam
pomysł... Wykonanie, tak trudne zaklęcia i... – urwała widząc moją minę.
– Uważasz, że to było śmieszne?
– Nie, ja tylko... To nie tak, że ich bronię, ale spróbuj zrozumieć, nie zrobili tego specjalnie, na pewno nie chcieli, żeby komuś stała się krzywda. Syriusz... on był trochę zły na ciebie po tym jak poprztykaliście się o coś na zaklęciach, nie wnikam dlaczego, ale podejrzewam, że tylko dlatego tak się zachował, ale wiesz, James cię bronił i...
Zaniemówiłam. Co proszę? Hawkins potrząsnęła głową.
– Chyba nie mówisz poważnie. –
Dziewczyna odgarnęła krótkie włosy za ucho i popatrzyła na swoje dłonie.
– Pomyśl, na pewno nie planowali, że to się wymknie spod kontroli, coś musiało pójść nie tak... No i James chciał stanąć po twojej
stronie. Stanął. Ale Black...
– Razem zrobili tą pułapkę, prawda?
– Dziewczyna pokiwała głową. – Razem to planowali i razem śmialiby się na wieść
o tym, że ktoś w nią wpadł, nie mam racji? – Kolejne kiwnięcie, tym razem jednak
mniej pewne. – Nie chodzi mi o bezprecedensowe wściekanie się na kogokolwiek,
Alicjo! Chodzi mi o to, że oboje są tacy sami. Oboje mają świetną zabawę z
dręczenia innych! I pewnie gdyby nie to, że to ja padłam ofiarą tego durnego żartu, żaden z nich by się nie przejął tym, że coś poszło nie tak. Potter zareagował tak tylko dlatego, że od roku łazi za mną z
maślanymi oczami, ale gdyby to była każda inna osoba nawet by nie mrugnął!
Hawkins spojrzała na mnie smutno.
– Powinnaś przestać, Lily.
– Przestać co?
– Przestać zachowywać się tak,
jakby James był ostatnim idiotą i...
Nagle drzwi do pokoju uchyliły się
i do środka wpadła Mary. Rzuciła torbę na ziemię i spojrzała na naszą dwójkę.
Musiał być to dosyć komiczny widok – ja, płonąca wściekłością i rzucająca
uśmiercające spojrzenia oraz zdeterminowana Alicja z zaciśniętymi ustami.
Dziewczyna odetchnęła cicho, odgarnęła z twarzy długie włosy i przemówiła drżącym
głosem.
– Dasz nam chwilkę? – Hawkins pokiwała głową, chwyciła torbę i rzucając mi nieodgadnione spojrzenie wyszła z
pokoju.
– Nie musisz nic mówić – szepnęłam, widząc, że już otwiera usta. – Wiem o co ci chodzi. Wiem, że za bardzo się
wściekłam, ale... Black ciągle insynuował mi, że mam coś do Pottera, a potem
jeszcze ta pułapka. Po prostu... Potter, on, ugh, no i...
– Lily. – Spojrzałam na
przyjaciółkę, która usiadła obok i złapała mnie za rękę. Przez jej przeraźliwie
bladą skórę prześwitywały czerwone naczynka, zaróżowione policzki zdradzały, że
prawdopodobnie po usłyszeniu co się stało biegła do dormitorium. Jej usta
zadygotały, po czym ułożyły się w delikatnym uśmiechu. – Dobrze wiesz co myślę
o Huncwotach. To banda skretyniałych nastolatków przechodzących hucznie przez
okres dojrzewania. Wyładowują emocje na innych tylko dlatego, że są na tyle
głupi, że nawet nie pomyślą o innym sposobie na poprawę samopoczucia. Masz
rację. James potrafi być wredny, Syriusz z resztą również. Co nie znaczy, że nie okazują
żadnych granic zdrowego rozsądku. Ale – kontynuowała szybko widząc moją minę –
nie zmienia to faktu, że tym razem przesadzili. Dobrze, że zachowałaś zimną
krew i zredukowałaś działanie zaklęcia, ale co, jeśli w pułapkę wpadłby ktoś z
młodszego rocznika? Nie pomyśleli, że naprawdę mogliby zrobić im krzywdę.
Dlatego zgłosiłam już to u McGonagall.
Spojrzałam na nią z wdzięcznością i
delikatnie wtuliłam się w jej wyciągnięte ramiona.
– Wiem, że czasem nieużyteczna ze
mnie przyjaciółka, a jak w grę wchodzi płeć męska, to już w ogóle marny ze mnie
pożytek, bo automatycznie zjadam własny język, ale nigdy nie wątp w to, że
zawsze będę przy tobie. Zawsze po twojej stronie. Zrozumiano? – spytała,
odsuwając mnie od siebie i pstrykając palcami w mój nos, na co zareagowałam
cichym śmiechem. – No i taką Lily to ja znam.
– Dziękuję ci – wyszeptałam. – I nie jesteś nieużyteczna.
– Do usług – zaśmiała się. – To co, pomóc ci trochę
z doprowadzeniem się do ładu? A potem może esej z transmutacji, hm?
Pokiwałam delikatnie głową i
posłałam jej najbardziej wdzięczne spojrzenie, na jakie było mnie stać.
Sama
nie wiem co sądzić o tym rozdziale: czy w końcu uznać go za dostatecznie dobry,
czy niestety poniżej przeciętnej. Publikuję bo obiecałam i bo wiem, że raczej
już za dużo nie poprawię, jeżeli w ogóle, więc mija się z celem przeciąganie
tego.
Dzisiaj już trochę
więcej wydarzeń, a przede wszystko pierwsza konfrontacja Lily-Huncwoci. No
ciekawe jak wam się to spodoba :D
Jestem z siebie
niesamowicie zadowolona, bo mam już kilka rozdziałów przygotowanych, a
zaplanowanych aż 16 i to tylko pierwszej części, więc już teraz wiem, że jeżeli
uda mi się pociągnąć to opowiadanie dostatecznie długo, to bardzo trudno będzie
mi się z nim pożegnać. Mam kilka większych pomysłów i już nie mogę się doczekać
na wprowadzenie ich, a już szczególnie wszystkich tych momentów James-Lily, bo
to w końcu główny parring więc wiadomo, że będzie się działo.
Ostatnie co mam do
powiedzenia to to, iż trochę mi przykro, że wyświetlenia się nabijają a
komentarzy brak. Skąd mam wiedzieć kto co o tym sądzi, albo co poprawić, jeżeli
nikt się na ten temat nie wypowie? Następny rozdział dopiero za dwa tygodnie,
bo nie wiem czy jest sens spieszyć się z rozdziałami, jeżeli nie będzie żadnego
odzewu z waszej strony. Żyję cichą nadzieją, że mimo wszystko pod tym
rozdziałem ukarze się trochę więcej komentarzy i w końcu będę mogła spać
spokojnie. A może nawet skończę ze swoją manią sprawdzania, czy ktoś może
zostawił gdzieś coś od siebie?
I to by było na
tyle. Dzisiaj tak obszernie, ale jakoś tak wyszło. Trzymajcie się cieplutko i
do następnego!