Styczeń jeszcze nigdy nie wydawał się być
tak gorący, nawet pomimo śniegu zalegającego na drewnianych okiennicach. Każde
kolejne uderzenie ciepła w okolicy mojego karku wywołane jego spojrzeniem,
rozbudzało małego potwora w moim wnętrzu, który rozpychał się, mając dość
gnieżdżenia się w ciemnościach.
– Może masz
gorączkę? – spytała Mary, przykładając rękę do mojego czoła.
– Nic mi nie jest.
– Jesteś cała
czerwona – zaoponowała przyjaciółka, zwężając oczy. – Jeśli masz być chora,
powinnaś zostać w łóżku…
– Nic mi nie jest –
powtórzyłam, odtrącając jej rękę i czując kolejną falę duszności, kiedy James
spojrzał przez ramię, wyraźnie rozbawiony. Wiedziałam, że przysłuchiwał się
naszej rozmowie, odkąd po raz pierwszy popatrzył na mnie w zupełnie zakazany
sposób. – Ubrałam po prostu zbyt gruby sweter.
Mary pokręciła
głową, ale nie skomentowała tego, co przyjęłam z ulgą. Wystarczyło mi, że już i
tak maglowała mnie na temat tego, co wydarzyło się w wieczór powrotu chłopaków.
Gdy w końcu
dotarliśmy na zewnątrz, a chłodny wiatr uderzył w moją twarz, odetchnęłam z
ulgą. Pogoda była wyśmienita – pomimo deszczu, śnieg nie stopniał, a wręcz
przeciwnie. To było przedziwne uczucie, iść po tafli lodu, pokrywającej biały
puch, która załamywała się co któryś krok. Kiedy dotarliśmy do jeziora, powoli
wyglądnęłam zza brzegu, marszcząc oczy na widok ośnieżonej tafli.
– Mówiłem, że
zamarzło – potwierdził Syriusz, uśmiechając się dumnie.
– Jesteś pewny, że
lód jest wystarczająco gruby? – spytała niepewnie Clarie,
kucając na pomoście i sięgając ręką ku powierzchni.
– Jest tylko jeden
sposób by się przekonać – powiedział James, a potem bezceremonialnie popchnął
przyjaciela w stronę jeziora. Syriusz krzyknął w oburzeniu, kiedy wylądował na
lodzie, rozcierając swoje biodro.
– Hej! Mogłeś
chociaż uprzedzić!
– Skoro utrzymało
Syriusza…
Maryl zachichotała,
przysiadając na drewnianym pomoście i mocując ostrza do spodów swoich butów, a
reszta poszła w ślad za nią. Obserwowałam szybkie ruchy rąk Jamesa, próbując
oddychać głęboko i nie myśleć o tym, co te same ręce robiły ze mną jeszcze poprzedniego
wieczoru.
– Ziemia do Lily –
zawołała Mary, machając dłonią przed moją twarzą. – Idziesz?
Pokiwałam głową,
wracając do rzeczywistości. Po raz ostatni sprawdziłam mocowanie, a później
postawiłam pierwszy krok na lodzie.
Kiedy byłam mała,
rodzice często zabierali mnie na lodowisko. Uwielbiałam to, uczucie sunięcia z
gracją, pomimo minimalnego wysiłku włożonego w poruszanie się. Miałam wrażenie,
że to było jak jazda na rowerze – tych ruchów nie dało się zapomnieć. Uśmiechnęłam
się pod nosem, spoglądając na swoją przyjaciółkę, która wyglądała na dość
niepewną swojej jazdy.
– Nie puszczaj mnie
– ostrzegła, ściskając mocniej moją dłoń.
– Ani myślę.
Zerknęłam w lewo,
szybko oceniając sytuację. Maryl i Clarie
poruszały się dość pewnie, ciągnąc za sobą lekko chyboczącego się Remusa. Dorcas
wydawała się być przerażona, kiedy Syriusz próbował ciągnąć ją do przodu za
wyciągnięte ręce, nie była w stanie jednak pobić Petera, który raz za razem
wywracał się z głośnym okrzykiem przerażenia. Alicja i James, którzy próbowali
pomóc mu wstać, raz po raz wybuchali śmiechem, gdy sami o mały włos nie upadali
w trakcie podnoszenia przyjaciela.
– Zegnij kolana –
upomniałam Mary, gdy ta zakołysała się lekko. – Jak zaczynasz tracić równowagę,
pomoże tylko pochylenie się do przodu.
– Wiem, chyba
zaczynam sobie przypominać.
Rzeczywiście,
dziewczyna zaczynała wyglądać coraz pewniej. W końcu stanęła prosto,
pozwalając, by jej ciało wytraciło prędkość i westchnęła głośno spoglądając na
mnie.
– Okej, pokaż mi,
jak hamować.
Zaśmiałam się,
puszczając jej rękę.
– Teoretycznie,
jest kilka możliwości. Możesz po prostu poczekać, aż sama się zatrzymasz, wbić
piętę w lód albo skierować nogi do środka. Są specjalne metody szybkiego
hamowania, ale to może być trochę zbyt skomplikowane, jak dla ciebie.
Powoli ruszyłam do
przodu, rozpędzając się i pokazując jej, jak użyć ząbków znajdujących się na
końcu ostrza.
– Nigdy nie będę w
stanie tego opanować!
– Spokojnie –
mruknęłam, okrążając ją i uśmiechając się wesoło.
– Co jeszcze
potrafisz?
– Kilka piruetów i
obrotów – zaczęłam wymieniać, marszcząc brwi. – Kiedy byłam mała, uczyłam się
skoków, ale lata tego nie robiłam…
– Pokaż –
zawyrokowała dziewczyna, posyłając mi zachęcający uśmiech.
Zachichotałam,
ruszając tyłem. Mary otworzyła usta w zachwycie, a ja powoli nabrałam
prędkości, biorąc kilka głębokich wdechów. A później obróciłam się zataczając
kilka drobnych pętli.
Zza pleców dobiegły
mnie oklaski, a kiedy się odwróciłam, dostrzegłam Alicję i Syriusza,
wiwatujących obok Mary.
– Jeszcze!
Pokręciłam głową z
rozbawieniem, a potem zatoczyłam kolejny duży okrąg, próbując przypomnieć
sobie, którą nogę powinnam podnieść. Piruet zawsze był moją ulubioną figurą,
najprostszą, a jednocześnie najbardziej widowiskową. Po którymś jednak obrocie
poczułam, jak zaczyna kręcić mi się w głowie, a kiedy w końcu zatrzymałam się,
świat zawirował.
– Ups – zdążyłam
jedynie zawołać, zanim wylądowałam na twardym lodzie.
Po chwili
usłyszałam za sobą chichot, a kiedy odwróciłam głowę, dostrzegłam
podjeżdżającego Jamesa, który przekrzywił głowę i wyciągnął rękę w moim
kierunku.
– Nic ci się nie
stało?
– Nie –
odpowiedziałam, odwzajemniając uśmiech czający się na jego ustach. – Czy
powinniśmy ze sobą rozmawiać przy wszystkich?
– I tak wiedzą, że
rozmawialiśmy wczoraj – stwierdził, wzruszając ramionami.
– Mówiłeś coś
chłopakom? Na temat… wczoraj? – spytałam cicho, czując mocno bijące serce w
mojej piersi.
– Nie – powiedział,
gdy jego lewy kącik ust zadrgał lekko. – Mówiłaś coś dziewczynom?
– Nie –
potwierdziłam, nie mogąc oderwać od niego oczu. – Ale wiem, że po dzisiaj chyba
nie uda mi się już tego uniknąć.
– Chcesz im mówić,
co dokładnie się stało?
Przez moment
zrobiło mi się gorąco, kiedy przed oczami stanęło mi wspomnienie jego rąk
sunących po moich udach i jęku opuszczającego moje usta. Przyglądałam się jego
twarzy, próbując znaleźć wskazówkę do odpowiedzi, jakiej oczekiwał, ale po
chwili uświadomiłam sobie, że po raz pierwszy nie musiałam próbować go
rozgryźć. Wiedziałam, czego chciał. Tym razem to on próbował rozgryźć mnie.
– Nie wiem –
wyszeptałam w końcu. – Chyba… Chyba wolałabym, gdyby…
– W takim razie
powiesz im, że porozmawialiśmy i wyjaśniliśmy sobie wszystko. A to – odszeptał,
kiedy w końcu ujęłam jego rękę, pozwalając się podnieść – to, przynajmniej póki
co, zostanie naszą małą nocną tajemnicą. Dopóki nie wymyślimy, co dalej.
– Co dalej? –
powtórzyłam, zerkając w kierunku przyglądających nam się Gryfonów.
– W końcu zdarzy
się sytuacja, że nie będziesz mogła oprzeć się moim wdziękom w czyimś
towarzystwie – stwierdził James, poruszając zabawnie brwiami. – I i tak się
wyda.
– Idiota –
zaśmiałam się, kręcąc głową i ruszając w kierunku brzegu. Przez moment wydawało
mi się, że nigdy nie puści mojej ręki i część mnie tego chciała, ale w końcu
jego palce wyślizgnęły się spomiędzy moich.
– Chociaż nie
liczyłbym na to, że Łapa nic nie wypapla.
– Czyli jednak
komuś powiedziałeś?! – syknęłam, starając się zrobić to jak najciszej.
– Nie – odparł,
uśmiechając się tajemniczo.
– Więc jak…
– Naprawdę myślisz,
że coś się przed nim ukryje?
Przełknęłam ślinę,
przymykając oczy, jakbym oczekiwała, że nagle zaleją mnie pytania o poprzedni
wieczór, ale nic takiego się nie wydarzyło. Gdy w końcu wróciłam do
uśmiechniętej Mary widziałam jednak, że w jej wzroku czaiła się niespotykana
podejrzliwość.
Rzeczywiście miałam rację. Jak tylko
wróciłyśmy do dormitorium, Dorcas oparła się o
drzwi, unosząc wysoko brwi i otwierając usta w szerokim uśmiechu.
– Lily Evans!
– Co? – Spytałam,
ściągając płaszcz i patrząc na pozostałe dziewczyny w zdziwieniu. Nawet Maryl i
Clarie udały się prosto do naszego pokoju,
sadowiąc się w zadowoleniu na łóżku Alicji.
– Jak to co?
Opowiadaj!
– Co się wczoraj
stało?
– Nie było was
dobrą godzinę!
– A co miało się
stać – wydukałam, próbując zachować pozory spokoju.
– Coś najwyraźniej
się stało, skoro znowu ze sobą rozmawiacie.
– I to coś
poważnego, skoro to on wyszedł za tobą! A przecież nie odzywał się do ciebie od
miesiąca.
Powoli analizowałam
w głowie sytuację, ważąc każde słowo.
– James chciał ze
mną porozmawiać – zaczęłam, kiwając głową – po tym jak próbowałam porozmawiać z
nim przed świętami.
– Niby kiedy?
Odwróciłam się,
uśmiechając się pod nosem, kiedy odwieszałam płaszcz. Wiedziałam, że istniał
przynajmniej jeden świadek naszej grudniowej rozmowy, który zapytany na pewno
nie zatrzymał by tego dla siebie, dlatego najłatwiej było użyć tę historię dla
mojej przewagi.
– Pokłóciliśmy się
ponownie po spotkaniu Klubu Ślimaka. James nie chciał w ogóle ze mną rozmawiać,
a ja zagroziłam, że będę za nim chodzić, aż w końcu się zgodzi na rozmowę.
Tyle, że kolejnego dnia idąc na śniadanie dowiedziałam się od was, że właśnie
wraca do domu. Więc stwierdziłam, że to ostatnia okazja, żeby nie rozstawać się
na święta w złych relacjach. Złapałam ich, zanim wsiedli do Błędnego Rycerza i
przeprosiłam, za to, co powiedziałam. Chyba w końcu przyparłam go do muru, ale
kierowca groził, że odjedzie bez nich więc nie zdążył nic nawet odpowiedzieć.
Przerwałam,
obserwując zafascynowane twarze pięciu Gryfonek,
które wpatrywały się we mnie wyczekująco. Alicja przysiadła na grzejniku z
otwartymi ustami, poganiając mnie ręką, jakby chciała powiedzieć, żebym
przeszła do sedna.
– I?
– I dlatego James
wyszedł za mną. Wiedziałam, że będzie chciał porozmawiać, ale niesamowicie się
gryzłam z tym, co mogłabym mu powiedzieć, żeby przeprosić za to, co się stało.
Końcem końców o mały włos nie pokłócilibyśmy się jeszcze bardziej.
– I co było dalej?
Przełknęłam ślinę,
czując mocno bijące serce, ważąc w ustach każde słowo.
Co było dalej?
W mojej głowie znów
pojawił się obraz jego rąk sunących po moim ciele.
Byłam jego
tajemnicą.
– Nic. Wyjaśniliśmy
sobie wszystko i postanowiliśmy zostawić to za sobą.
– Czekaj, czekaj –
zaczęła Dorcas, kręcąc głową. – Chcesz mi
powiedzieć, że naprawdę nie powiesz nam, o czym rozmawialiście?
Zawahałam się,
próbując znaleźć granicę pomiędzy tym, co mogłam powiedzieć, a co chciałam póki
co zachować dla siebie. Czułam się tak, jakby relacja z Jamesem była na razie
zbyt intymna, żeby dzielić się z nią wszystkimi. Zbyt krucha.
– James oskarżył
mnie o… trzymanie pewnych uczuć w ukryciu – powiedziałam powoli, jednak widząc
minę Gryfonek natychmiast kontynuowałam – do
czego doprowadził zapewne fakt, że starałam się go unikać. Natomiast starałam
się go unikać nie dlatego, że byłam w nim zakochana po uszy, a dlatego, że
bałam się, że to on może… no, żywić do mnie pewne uczucia. Doszło zatem do
sporego nieporozumienia, w którym powiedziałam kilka słów za dużo na temat
tego, co sądziłam o jego wymysłach, lekko go urażając. Dlatego James obraził
się na mnie i pomimo tego, że sam również nie był najmilszy, to ja musiałam końcowo
odkręcić całą tą sytuację.
– I to dlatego nie
było was wczoraj godzinę? – spytała z niedowierzaniem Alicja.
– Między nami od
dawna już nie było normalnie. Najpierw ta sprawa z zakładem, a później wszystko
strasznie się pokomplikowało… Żeby zacząć od zera, musieliśmy to wszystko
poukładać. A nie tak łatwo było przekopać się przez miesiące zawiłych relacji.
Clarie
pokiwała w zamyśleniu głową, a Maryl uśmiechnęła się pokrzepiająco. Tylko Mary
nie wydawała się do końca przekonana, jakby potrafiła mnie przejrzeć na wylot.
– Pewnie chwile
zajmie nam powrót to normalnej relacji. Oboje jesteśmy zdania, że zbyt wiele
rzeczy mogło całkowicie się posypać i jeśli naprawdę chcemy spróbować to
odbudować, musimy dać sobie trochę czasu. Ale obiecałam, że spróbuję. Wasza…
Nasza przyjaźń, całej dziesiątki, jest dla mnie zbyt ważna, żeby unosić się
dumą.
Dorcas
podeszła kilka kroków do przodu i objęła mnie, uśmiechając się ciepło, jakby na
pocieszenie. Reszta zawtórowała jej i przez moment wydawało mi się, że nawet
Mary w końcu odpuściła.
Okłamanie Gryfonek
było łatwiejsze niż przypuszczałam, a pomimo tego wyrzuty sumienia zaczęły
gryźć mnie jeszcze tego samego wieczoru, kiedy wsłuchiwałam się w ich miarowe
oddechy. Wiedziałam, że nikt nie mógł mnie zmusić do powiedzenia prawdy, kiedy
nie byłam na to gotowa, ale zaczęłam zastanawiać się, kiedy stanę się gotowa?
Kiedy nadejdzie ten moment, w którym z czystym sumieniem będę mogła stwierdzić,
że dłużej nie obchodzi mnie, co reszta o tym pomyśli?
Chociaż wydawało
się to być tak bezsensowne, nie mogłam pozbyć się uczucia, że to, co działo się
między mną a Jamesem było tylko i wyłącznie naszą sprawą. Nie chciałam, żeby
było to omawiane i rozwlekane, nie chciałam tłumaczyć się z tego, co czuję,
kiedy mnie całuje, ba, wręcz drżałam na samą myśl o tym, że kiedyś ta chwila w
końcu nadejdzie.
Poza tym, pomimo
wszystkich wypowiedzianych słów, to wszystko wciąż było tak świeże i
niewiadome. Nagle uświadomiłam sobie, że chociaż w głowie rozwlekałam tą
sytuację przez dziesiątki godzin, minęły jedynie dwa wieczory, dwie noce, w
których do czegokolwiek doszło. Nie powinnam była martwić się takimi rzeczami,
jeśli na dobrą sprawę prawie nic się nie wydarzyło!
Nawet w ciemności
poczułam, jak rumienię się na to obłudne kłamstwo. Jeśli nic by się nie
wydarzyło, nie bałabym się tak bardzo momentu, w którym ktoś by się o tym
dowiedział.
Nagle ogarnęło mnie
poczucie niespodziewanej wdzięczności w kierunku Jamesa, który uszanował moją
prośbę i zgodził się nikomu o tym nie mówić.
Ciężko było mi
usnąć z tysiącem myśli buszujących po mojej głowie. Nie pomagała również
świadomość, że kolejnego dnia czekał nas początek uroczego szlabanu. Kiedy
podczas śniadania, zmęczona nalewałam sobie kawy, próbując nie ziewać, James
uświadomił mi, że ominie nas kolejny wspólny dyżur.
Starając się nie
wyglądać na zbyt zrozpaczoną, pokiwałam głową, chociaż od razu dostrzegłam w
jego oczach to samo o czym pomyślałam. Przy codziennych szlabanach
niemożliwością miało stać się spotkanie w jakichkolwiek innych okolicznościach
niż w trakcie wspólnych posiłków i lekcji, zwłaszcza, kiedy zaczną doganiać
mnie zaległości spowodowane brakiem czasu na odrabianie zadań domowych i naukę.
I miałam rację. Już
po pierwszym wieczorze szorowania kamiennej posadzki w Izbie Pamięci, na którą
jakiś pierwszoroczniak wylał chyba cały zapas sztucznej krwi Gawsona,
byłam wykończona. Mary spoglądała na mnie zza drugiej strony szklanej gabloty,
a jej mina wyrażała dokładnie to, co błąkało się po mojej głowie, kiedy
prostowałam się, czując niewielką ulgę od bolącego kręgosłupa.
Kawałów wystarczy
mi już do końca życia.
Niestety oprócz
zmęczenia i porządnego bólu mięśni, szlaban oznaczał również, że po raz
pierwszy byłyśmy do tyłu z wypracowaniami, które piętrzyły się coraz wyżej i
wyżej z każdym kolejnym dniem grożąc zawaleniem. Profesorowie wzięli sobie do
serca fakt, iż pozostało jedynie pół roku do końcowych egzaminów i każdy
uważał, że powinniśmy dawać z siebie wszystko.
– Kiedy ja daję z
siebie wszystko – jęknęła Mary w środowy wieczór, padając z jękiem na łóżko. –
Tylko przez ten durny szlaban brakuje mi czasu!
Nie odpowiedziałam,
ziewając szeroko nad stertą książek. Miałyśmy jeszcze godzinę do rozpoczęcia
szlabanu i chociaż oczy mi się kleiły, wiedziałam, że musimy skończyć jeszcze
wypracowanie na Transmutacje. I chociaż bardzo chciałam móc zejść do Pokoju Wspólnego
w poszukiwaniu pewnego Gryfona, wiedziałam, że nie byłabym w stanie się przy
nim skupić, na pewno nie na tyle, żeby zdążyć napisać dwie stopy w godzinę.
Tego wieczoru szlaban wydawał się być jeszcze bardziej dotkliwy – obolałe
mięśnie w końcu dawały o sobie znać, a zmęczenie i niewyspanie sprawiały, że
ledwo trzymałam się na nogach, kiedy wracałyśmy do łóżek. Filtch
zlitował się nad nami i pozwolił skończyć nam po dwudziestej drugiej, co
niewiele pomogło. I chociaż wydawać by się mogło, że nie mogło być już gorzej,
kolejnego dnia udowodniłam sobie po raz kolejny, że powinnam przestać być
zaskoczona złośliwością losu.
Gdy sunąc
korytarzem na czwartkowe zajęcia z Obrony przed czarną magią poczułam, jak dłoń
James musnęła moją, nie byłam w stanie powstrzymać uśmiechu. Winowajca spojrzał
na mnie przelotnie, jakby chciał powiedzieć, że muszę wytrzymać jeszcze tylko
kilka dni, a później wyminął mnie, wydając się być całkowicie pogrążonym w
rozmowie z Syriuszem.
Potrafił naprawdę
dobrze odgrywać swoją rolę. Zazdrościłam mu tego. Ja musiałam kryć twarz za
swoimi włosami ilekroć na mnie spojrzał.
Tak było też tym
razem. Wsunęłam się na swoje miejsce, oddychając głęboko, jakby miało mi to
pomóc z uspokojeniem galopującego serca.
– Ławki pod ścianę
i podzielcie się na grupy. Będziemy dzisiaj kontynuować zaklęcia obronne.
Po klasie
przetoczył się szmer głosów, kiedy uczniowie podnieśli się i zaczęli rozdzielać
w mniejsze grupy. Zmarkotniałam, uświadamiając sobie, że czekało mnie kolejne
popołudnie upokarzających prób wyczarowania patronusa.
– A może nie każdy
ma swojego obrońcę – mruknęłam, kiedy Mary zachichotała na widok mojej miny.
– W końcu ci się
uda.
Jej patronus
przybrał na ostatnich zajęciach trochę rozmytą, ale dobrze widoczną formę
łabędzia. Zazdrościłam jej, bo to oznaczało, że mogła przejść do kolejnej grupy
ćwiczeniowej, pozostawiając mnie z garstką nieszczęśników, wśród których o
dziwo znajdował się również Syriusz, chociaż w jego wypadku to była kwestia
kilku prób – jego mlecznobiały zarys zwierzęcia w końcu zaczynał przypominać
psa.
Kiedy wszyscy udali
się na miejsca, skierowałam się w stronę ostatniego filara, szukając bardziej
ustronnej przestrzeni. Dość miałam podśmiechiwania
się z mojej kuli na kręgle, chociaż przed świętami Łapa przeszedł sam siebie,
pytając się mnie, czy jestem pewna, że patronusy
nie przyjmują przypadkiem wyglądu owoców, bo był przekonany, że mój przypomina
świeżo zerwanego kokosa. Kiedy uniosłam lekko brodę, dostrzegłam sylwetkę
Jamesa, który wyczarował wokół siebie mlecznobiałą tarczę, odbijającą
różnokolorowe błyski, nadlatujące od strony drugiej grupy. Na moją twarz
wypłynął uśmiech, kiedy przymknęłam powieki, próbując oczyścić umysł.
Pomyśl o czymś
dobrym.
Dobre wspomnienie,
no już.
Pomyśl o czymś
przyjemnym.
Prawie jak przez
mgłę poczułam jego usta na swojej szyi, sunące w kierunku mojej żuchwy. Tak
dobrze mi znane uczucia bezpieczeństwa i ekscytacji wypełniły moją pierś, kiedy
zobaczyłam obraz jego drgających warg, szeroko otwartych oczu wpatrzonych we
mnie z niesamowitym ogniem płonącym w rozszerzonych źrenicach. Sekunda po
sekundzie odtwarzałam w głowie jego ręce, wsuwające się w moje włosy i
westchnienia, opuszczające moje usta. Poczułam, jak coś w mojej piersi porusza
się, jakbym rozwiązywała supeł, który był tam za długo. Przyjemność sunęła
wzdłuż moich rąk, wypełniając mnie po same czubki palców. Sama nie wiedziałam,
dlaczego pomyślałam akurat o tym, ale nagle nie potrafiłam skupić się już na
niczym innym. W mojej głowie istniał jedynie obraz iskrzącego śniegu i pary
unoszącej się za sprawą naszych nierównych oddechów. I sekundę przed tym, zanim
wypowiedziałam słowa zaklęcia, wiedziałam już, że się uda.
– Expecto
patronum – wyszeptałam, czując mrowienie w
palcach, kiedy podmuch energii opuścił moje ciało. Nawet spod półprzymkniętych
powiek dostrzegłam jasny błysk towarzyszący bladej łani, poruszającej
niespokojnie kopytami. Kiedy otworzyłam oczy, zachłysnęłam się powietrzem, nie
mogąc pozbyć się uczucia szoku. Moje serce biło jak oszalałe, kiedy
rozglądnęłam się, zastanawiając, kto jeszcze to widział. I wtedy dostrzegłam
jego oczy, wpatrzone we mnie z drugiego końca pomieszczenia, kiedy srebrna
łania rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając za sobą jedynie słabą poświatę.
Kurwa.
Sposób, w jaki na
mnie patrzył. Zdziwienie połączone z euforią, jakbym na głos wykrzyczała jakie
myśli biegają mi po głowie. Poczułam, jak panika wypełnia moje ciało, w myślach
błagając, żebym i ja mogła rozpłynąć się w powietrzu. Nie tylko on zauważył co
się stało – w klasie rozległy się ciche szepty, kiedy kilka uczennic
zgromadziło się w kręgu, zerkając na mnie znad swoich ramion.
– Lily – zaczął
Syriusz, klaskając lekko swoimi dłońmi. – Gratulacje! Zastanawia mnie tylko, co
to było za zwierzę, bo wyglądało bardzo podobnie do…
– Zamknij się –
mruknęłam, ruszając w jego kierunku i kładąc dłoń na jego ustach. Zmarszczki
wokół jego oczu rozciągnęły się w uśmiechu, kiedy zarechotał głośno, próbując
zabrać moją rękę ze swojej twarzy.
– Stałaś się fanką
okolicznego nadleśnictwa, czy naoglądałaś się Bambi?
– zapytał złośliwie. Po jego spojrzeniu wiedziałam już, że o wszystkim wie. Jak
to powiedział James? Nie mogłam oczekiwać, że coś mu umknie?
– Syriusz –
ostrzegłam go, kiedy ponownie zachichotał.
Szepty przybrały na
sile, a ja w panice rozglądnęłam się po sali, czując, jak robię się cała
czerwona. Łapa podążył za moim spojrzeniem, w końcu zerkając na wpatrującego
się w nas Jamesa, który stał w osłupieniu, jakby zapomniał, jak się używa
różdżki.
– Dobrze, że
przynajmniej znowu ze sobą rozmawiacie – powiedział rozbawiony, a potem
zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał. – A skoro już mowa o
rozmawianiu ze sobą, wychodzi chyba na to, że bardzo ucieszyłaś się z tego, że
się pogodziliście, co? James nie chciał zbyt wiele zdradzić, ale to pewnie musi
być dla ciebie bardzo szczęśliwe
wspomnienie.
– Bo przestanę się
do ciebie odzywać.
– Jesteście uroczy
– wyszeptał Łapa, a potem ponownie zmarszczył brwi, spoglądając na Jamesa,
jakby nagle sobie coś uświadomił. – Co za gnojek!
– Syriusz! –
syknęłam, kręcąc głową, jakbym mogła go powstrzymać od zrobienia sceny.
– A więc to o to
chodziło?! James i te jego zagadki, och, niech ja się tylko z nim rozliczę…
– Syriuszu –
jęknęłam błagalnie, ciągnąc go za szatę.
– I z tobą! A co z
byciem psiapsiółą?! Kto cię pocieszał, jak trzeba było? – zapytał,
oskarżycielsko ściągając brwi.
– To ja kazałam mu
nic nie mówić – wyjąkałam kręcąc głową, najciszej jak potrafiłam. – Proszę,
ludzie się patrzą…
– Och, Lilka –
zawył ze wzruszeniem Syriusz, przyciągając mnie do swojej klatki piersiowej i
zamykając w żelaznym uścisku. – Więc jestem pierwszy, który wie?! Merlinie,
najwyższy czas, nie obraź się, ale zaczynałem się już porządnie martwić…
– Zamknij się!
Rechot Syriusza
mógł śmiało uchodzić za odgłosy wydawane przez dorodną ropuchę.
– Panno Evans, może
dołączyć Pani do drugiej grupy ćwiczeniowej.
Z ulgą przyjęłam
słowa Profesora, natychmiast wyplątując się z uścisku Syriusza i ruszając na
drugi koniec sali. Łapa wciąż chichotał za moimi plecami, kiedy stanęłam obok
zdyszanej Mary.
– Gratulacje –
wydyszała, prostując się po biegu z przeszkodami. – Co wyczarowałaś?
– Chyba jakąś
gazelę – skłamałam, machając ręką. – Nie wiem, nie miałam czasu się
przyglądnąć, bo szybko zniknęła. Co robimy?
Kiedy uniosłam
głowę, moje spojrzenie mimowolnie powędrowało w stronę Jamesa. Wrócił do
ćwiczeń – odtwarzał właśnie tarczę, skupiając się na odbiciu rzucanych zaklęć,
chociaż wciąż mogłam dostrzec, jak uśmiechał się lekko pod nosem.
Jego wzrok nawiedzał mnie w snach do końca
tygodnia. Miał w sobie coś ze zdziwienia wymieszanego z nieznanym głodem. Miał
w sobie coś co sprawiało, że budziłam się zlana potem, z mocno bijącym sercem i
pulsem tętniącym pod moją skórą. Moje uda drżały, gdy przyciskałam dłoń to
twarzy, próbując uspokoić oddech. Czemu działał tak na mnie nawet w mojej
głowie?
A może to właśnie
dlatego, że był w mojej głowie, działało to na mnie tak mocno. Snów nie byłam w
stanie kontrolować. A każdy kolejny był coraz bardziej intensywny.
Po piątkowym
wieczorze byłam zupełnie wykończona. W kość dało mi nie tylko ciągle
przesiadywanie na klęczkach, ale też zimno kamiennej podłogi. Kiedy obudziłam
się w sobotni poranek, w głowie mnie łupało, jakby przejechała po mnie
ciężarówka. Mary wcale nie wyglądała lepiej, ale ona przynajmniej nie kaszlała
jak stary gruźlik. Kiedy Dorcas skomentowała
mój stan, twierdząc, że powinnam zostać w łóżku, czułam się oburzona.
– Nic mi nie jest –
zapewniłam ją, próbując przekonać bardziej samą siebie niż Gryfonkę.
Uparcie wysmarkałam nos, myśląc tylko o jednym: jeśli ponownie przegapię
śniadanie, miną wieki zanim zobaczę się z Jamesem. Słyszałam, jak w piątek
obiecywał Maryl, że potrenuje z nią rzuty kaflem i zdawałam sobie sprawę z
tego, że pewnie nie będzie ich całą sobotę. A ja nie miałam siły, żeby
wytrzymać na trybunach. Z resztą, dosyć słabym argumentem byłaby chęć
kibicowania dziewczynie.
Uśmiechnęłam się
pod nosem, schylając się po ciepły sweter, zastanawiając się, kiedy myśl o
zobaczeniu się z Jamesem nabrała w mojej głowie takiego pozytywnego znaczenia.
– Jeśli mnie
zarazicie, to się zemszczę – zagroziła Meadowes,
wskazując palcem oskarżycielsko najpierw na mnie, a później na rozchichotaną
Mary.
– Nie bardziej niż
ja – dodała Alicja.
Odkąd wróciła po
świętach, promieniowała jakimś dziwnym rodzajem szczęścia. Widziałyśmy, że
wizyta u Franka musiała dla niej wiele znaczyć, zwłaszcza po kilku miesiącach
spędzonych z dala od siebie.
– Dobra, dobra –
mruknęła Mary, zbierając swoje rzeczy z łóżka. – To tylko słabe przeziębienie.
Gdy dotarłyśmy do
Wielkiej Sali, nie mogłam opanować ekscytacji. Byłam całkiem rada z tego, że
szłam ostatnia – ciężko byłoby ukryć uśmiech błąkający się po mojej twarzy.
Kiedy Gryfonki rozpierzchły się wokół stołu,
wybierając miejsca dla siebie, z zadowoleniem dostrzegłam, że miejsce na
przeciwko Rogacza było wolne. Starając się nie patrzeć na niego, wsunęłam się
na ławę i zerknęłam w stronę wyszczerzonego Syriusza, unosząc pytająco brwi.
– A tobie co? –
spytała Dorcas, spoglądając na chłopaka, który
przyglądał mi się w rozbawieniu.
– Miałem dobry sen
– powiedział śpiewnym tonem, nie odwracając ode mnie wzroku. – Śniły mi się
łanie i sarenki.
Prawie zadławiłam
się sokiem dyniowym, kiedy parsknęłam prosto w uniesiony dopiero co do ust
pucharek. Mary poklepała mnie z przerażeniem po plecach, kiedy odkaszliwałam,
próbując złapać oddech.
– Masz marzenia
senne o Jamesie? To urocze – skomentowała Maryl, która była już gotowa do
treningu. Jej włosy były związane, a rękawy bluzy podwinięte, jakby chciała
pokazać, że nic jej nie straszne.
– Nie o Jamesie –
westchnął z kwaśną miną Syriusz, rzucając jej szybkie spojrzenie. Rogacz
zachichotał, zerkając na mnie przepraszająco, jakby wiedział, co zaraz nastąpi.
– Nie śnią mi się brykające jelenie, tylko piękne, spacerujące łanie, szukające
partnera…
– Dobrze się
czujesz? – zapytała go Alicja, podnosząc obie brwi do góry, kiedy ja, prawie
purpurowa, próbowałam nie wypluć resztek płuc, czując się tak, jakby ktoś mi
włożył głowę pod wodę.
– Hasające po
łąkach łanie, srebro-białe…
Syriusz obrzucił
mnie złośliwym uśmieszkiem, a ja w panice wytrzeszczyłam oczy, próbując
przekazać mu, żeby się zamknął. W końcu niewiele myśląc kopnęłam go mocno pod
stołem, wykorzystując całe pokłady mojej siły. Niestety, krzyk bólu dobiegł z
drugiej strony, a kiedy zaskoczona podniosłam wzrok, spostrzegłam łapiącego się
za goleń Jamesa, który patrzył na mnie w oburzeniu.
– Czemu mnie
kopiesz?!
– Właśnie, Lily,
czemu go kopiesz?
– Wcale nikogo nie
kopie! – zawołałam, odchrząkając głośno, kiedy wszystkie spojrzenia przy stole
skierowały się w moim kierunku.
– To kto mnie
kopnął? – zapytał James, patrząc na mnie złowieszczo.
– Nie wiem!
– Lily, uspokój
kopytka – westchnął teatralnie Syriusz.
Z naprzeciwka
dobiegł mnie kolejny krzyk, kiedy pomimo najszczerszych chęci, moja stopa
wylądował na drugiej nodze Jamesa.
– Co ja ci
zrobiłem?!
– Dlaczego kopiesz
Jamesa? – zapytała Mary, przyglądając mi się w zdziwieniu.
– Nikogo nie kopię!
– To co, sam się
kopnąłem?
– Może to Syriusz –
zaproponowałam, wskazując na chłopaka, który chichotał zawzięcie.
– Przecież siedzi
obok mnie, jak miałby to zrobić?
– Właśnie –
zarechotał Syriusz, szczerząc się szeroko. – Lily, opowiedz nam o tym, jak
miałbym go kopnąć, skoro to ty siedzisz naprzeciwko niego. Może to jakiś
syndrom niespokojnych nóg? Myślę, że powinnaś to wybiegać.
Za trzecim razem w
końcu trafiłam, sprawiając, że Gryfon syknął głośno, a mimo to na jego twarzy
wciąż malowało się rozbawienie.
– Co w was dzisiaj
wstąpiło? – zapytała podejrzliwie Maryl, przyglądając się naszej trójce. James,
chociaż wciąż urażony, ledwo ukrywał rozbawienie, spoglądając to na mnie to na
Syriusza. Łapa nie był na tyle subtelny, rechocząc z otwartymi ustami, kiedy
oburzona nałożyłam sobie tosty na talerz.
– Syriuszowi chyba
coś się przyśniło – stwierdziłam, sztyletując go spojrzeniem.
– No tak, mówiłem
już przecież, że przez całą noc studiowałem okresy rujowe samic saren, ale może
James wam o tym coś więcej powie, jest w tym znawcą.
Tym razem oboje
kopnęliśmy Blacka, który syknął głośno, unosząc ręce w obronnym geście, jakby
się poddawał.
– Chodź, Maryl –
powiedział Rogacz, rzucając mi jedynie przepraszające spojrzenie, kiedy wstał
od stołu. – Wykorzystajmy boisko, póki jest wolne.
Weekend minął szybciej niż tego chciałam.
Miałam ogromną nadzieję, że zdąży mi się polepszyć, i choć w poniedziałkowy
poranek głowa przestała mnie w końcu łupać, ciężki kaszel nie odszedł w
zapomnienie tak, jakbym tego chciała. Po zamku chodziły słuchy, że Pani Pomfrey
z obawy przed nową epidemią grypy w piątek zostawiła na noc w Skrzydle
Szpitalnym kilka zasmarkanych Krukonek, na co
zdecydowanie nie mogłam sobie pozwolić. Po długich trzech tygodniach miałam w
końcu spędzić z Jamesem cały wieczór, a ekscytacja kumulowała się we mnie tak
długo, że czułam, iż jeśli nie dam jej ujścia, w końcu wybuchnę. Dlatego
dzielnie ścierpiałam dwa dni pogrążone od rana do wieczora w nauce i ani razu
nie narzekałam w trakcie poniedziałkowego śniadania, chociaż Gryfonki
wcale nie podzielały mojego dobrego humoru.
– Merlinie, wciąż
jestem do tyłu z zaklęciami – jęknęła Mary, drapiąc się po głowie. Od dłuższego
czasu przeglądała swój kalendarz, analizując rozpiskę powtórek. – Kiedy
kolejnym razem zachce mi się kawałów, niech mnie ktoś powstrzyma.
– Naprawdę nie
wiem, jak to robicie – zaaprobowała Dorcas,
zerkając znad swojego wypracowania w kierunku roześmianych Huncwotów. – Po tym
tygodniu czuję się jak wyrznięta gąbka.
– Wprawa czyni
mistrza – skomentował do Syriusz, puszczając nam oczko. – Tak zwany sarni błąd.
Uniosłam wzrok znad
tostów z dżemem, posyłając Łapie zdegustowane spojrzenie, a ten zachichotał
złośliwie. Robił to, odkąd wyczarowałam cielesnego patronusa,
co chociaż niezmiernie bawiło Jamesa, mnie przysparzało o ból głowy. Na
szczęście nikt poza naszą trójką nie zwracał na to uwagi, chociaż gdyby się tak
nad tym zastanowić, wolałabym, żeby Rogacz również przestał patrzeć na mnie za
każdym razem, kiedy jego przyjaciel wymieniał zalety hasania po łąkach życia.
Jego wzrok przysparzał mnie o palpitację serca.
Dzień nie był zbyt
przyjemny. Po niesamowicie długich podwójnych zajęciach z transmutacji, na
których Profesor McGonagall wycisnęła z nas siódme poty powtórkowymi pytaniami
na wyrywkę, moje głowa buzowała, a wciąż czekały nas zaklęcia i test z Obrony
przeciwko czarnej magii. Po szybkim obiedzie, obładowane notatkami zaszyłyśmy
się w bibliotece, mając nadzieję, że przy dobrych wiatrach w końcu uda nam się
nadrobić zaległości. Im późniejszą godzinę wskazywał jednak zegar, tym ciężej
było mi się skupić. Gdy wybiła dziewiętnasta trzydzieści, przeprosiłam Gryfonki,
tłumacząc się chęcią wskoczenia pod szybki prysznic przed dyżurem i z mocno
bijącym sercem udałam się w kierunku Wieży. Nie kłamałam – przynajmniej nie do
końca. Odliczając pozostałe mi minuty, zdążyłam przebrać się w coś
wygodniejszego, rozczesać włosy i trzy razy upiąć je, po czym z irytacją
rozpuścić, by następnie przed dobry kwadrans szorować zęby, starając się
ignorować ogromne wypieki na moich policzkach.
– Będzie dobrze –
wymamrotałam, wpatrując się w swoje zestresowane odbicie. Właściwie nie
wiedziałam, dlaczego tak bardzo panikowałam. To przecież nie tak, że się już
nie całowaliśmy, chociaż w obu przypadkach wziął mnie z zaskoczenia.
Natychmiast skrzywiłam się, oblewając się rumieńcem. Tylko całowanie ci w głowie!
Kiedy w końcu skierowałam się w kierunku Pokoju Wspólnego, moje serce łomotało głośno w klatce piersiowej, jakby chciało się z niej wyrwać. Z przejęciem obciągnęłam mocniej rękawy swetra, na który w pośpiechu narzuciłam szatę i zbiegłam po schodach, rozglądając się po pomieszczeniu. Gdy tylko moje spojrzenie padło na rozwalonego przed kominkiem Syriusza, ten wyszczerzył się do mnie szeroko i zachichotał.
– Wyszedł dosłownie
sekundę temu, powinnaś go złapać przed portretem. Tylko nie rób już takich
sarnich oczu, będzie dobrze.
Przechodząc obok
niego pokazałam mu środkowy palec, na co chłopak roześmiał się głośno,
posyłając mi całusa. Remus uniósł obie brwi do góry, spoglądając na naszą
dwójkę le nie skomentował tego w żaden sposób.
Dostrzegłam go
natychmiast po wychyleniu się ramy obrazu. Rogacz obrócił się w moją stronę,
jakby wyczuwając, kogo zobaczy, a potem uśmiechnął się lekko, lustrując mnie
wzrokiem, kiedy zeskoczyłam na kamienną podłogę korytarza.
– Hej –
powiedziałam cicho, próbując zapanować nad uczuciem gorąca powoli obejmującym
moją klatkę piersiową. Nie mogąc dłużej powstrzymać się, przygryzłam lekko
dolną wargę, a jego oczy zamigotały, gdy przekrzywił głowę.
– Gotowa? –
zapytał. Jego głos był niesamowicie spokojny, co tylko mocniej wytrącało mnie z
równowagi.
– Mhm – mruknęłam w
końcu, bojąc się, że jeśli powiem coś więcej, zabrzmię jak szesnastowieczny
kastrat.
James zachichotał
lekko pod nosem, wskazując ręką na schody, a ja ledwo powstrzymałam się od
westchnięcia na wspomnienie naszych ostatnich przygód w tym miejscu. Dopiero po
kilku sekundach marszu w ciszy uświadomiłam sobie, że wciąż nieświadomie
wgryzałam się zębami w dolną wargę, próbując uspokoić oddech.
– Uwielbiam, kiedy
się rumienisz.
Wystarczył ułamek
sekundy, żebym zakrztusiła się śliną, a następnie potknęła o wystający kawałek
dywanu, tracąc równowagę i zaciskając oczy w obawie przed upadkiem. Ręce Jamesa
złapały mnie za ramię w ostatnim momencie, przyciągając mnie do siebie i zamykając
w stalowym uścisku, podczas kiedy ja odkaszliwałam gorliwie, prawie wypluwając
swoje wnętrzności.
– Merlinie, ty
naprawdę masz coś do tych schodów – roześmiał się chłopak, wpatrując się we
mnie wesoło, powodując, że miałam ochotę spalić się ze wstydu. Kiedy w końcu
złapałam równowagę i stanęłam na schodku wyżej, opierając się na jego ręce,
Gryfon oblizał usta i wyciągnął w moim kierunku dłoń, odgarniając włosy z mojej
twarzy. Jego palce musnęły mój policzek, a ja przymknęłam na moment oczy,
czując gorąc buchający z mojej twarzy. – Chciałbym wierzyć, że to na mój widok
się tak cudownie czerwienisz – zaczął, dotykając mojej twarzy, sprawiając, że
mimowolnie zamrugałam kilka razy – ale obawiam się, że chyba masz gorączkę.
– Nie – mruknęłam,
lekko zachrypnięta po napadzie kaszlu. – Nic mi nie jest.
– Lily, trzęsiesz
się jak osika – powiedział James, odsuwając się lekko ode mnie i obrzucając
mnie długim spojrzeniem. – Nie wyglądasz jakby nic ci nie było.
– Jest mi tylko
trochę zimno – odpowiedziałam, naciągając rękawy swetra na zimne dłonie, na co
chłopak pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
– Masz na sobie ze
trzy warstwy więcej ode mnie – powiedział. Dopiero wtedy zorientowałam się, że
miał na sobie jedynie koszulę i poluzowany krawat. Przez chwilę wpatrywałam się
w jego jabłko Adama, które zadygotało, gdy przełknął ślinę. – Chyba będziemy
musieli odpuścić sobie ten dyżur.
– Nie! – zawołałam,
zanim zdążyłam się powstrzymać.
James uniósł obie
brwi do góry, widocznie rozbawiony moją reakcją.
– To znaczy… wcale
nie czuję się aż tak źle…
– Mhm – powiedział,
kręcąc głową. – Właśnie widzę. No już, idziemy.
W odpowiedzi
wymamrotałam coś nieskładnego, czując, jak opuszczają mnie wszystkie chęci. Gdy
postawiłam pierwszy krok lekko się zakołysałam, a James westchnął głośno z
dezaprobatą.
– Nie czuje się źle
– przedrzeźnił mój głos, łapiąc mnie w talii a
później szybkim ruchem wsuwając drugą rękę pod moje kolana uniósł mnie jednym
szybkim ruchem.
– Hej! – zawołałam
zaskoczona, kręcąc zawzięcie głową. – Mogę iść sama!
– Dobrze wiem, że
cieszy cię to bardziej, niż chcesz przyznać.
Z oburzeniem
otworzyłam usta, by po chwili zamknąć je w akompaniamencie cichego śmiechu
Gryfona.
Miał rację. Jego
ramiona były silne i ciepłe a mi było tak niesamowicie zimno. Z rezygnacją
oparłam głowę o jego tors, przymykając lekko oczy.
– Nie myśl sobie,
że w normalnych okolicznościach dałabym sobą tak rozkazywać. Masz szczęście, że
źle się czuję.
James zachichotał,
a ja uśmiechnęłam się pod nosem, czując jak jego dłoń zacisnęła się mocniej na
mojej talii. Kiedy uchyliłam lekko jedno oko i spojrzałam na niego ukradkiem,
dostrzegłam, że też się uśmiechał.
Madame Pomfrey nie
była zachwycona moim widokiem.
– Trzeba było
przyjść od razu!
– Nic mi nie jest,
naprawdę…
– Temperatura jak
nic! Moja droga, będę zmuszona zostawić cię dzisiaj na noc.
– Nie, naprawdę,
nic mi nie jest!
– Przykro mi, ale
nie mogę pozwolić na to, żeby znowu urosło to do rozmiarów sprzed świąt, nie
mogę ryzykować. Z resztą, dobrze zrobi ci odpowiedni wypoczynek. Panie Potter,
będę zmuszona Pana wyprosić, Panna Evans będzie potrzebowała kilku eliksirów i
przede wszystkim dobrego snu.
– Oczywiście.
Obrzuciłam go
smutnym spojrzeniem, kiedy uśmiechnął się w moim kierunku po raz ostatni, a
później skierował w stronę wyjścia. Gdy otworzył drzwi, obejrzał się przez
ramię, posyłając mi zagadkowe spojrzenie, a później zniknął, pozostawiając po
sobie jedynie obietnicę wspólnego dyżuru.
{we can’tbe friends (wait for yourlove) - Ariana Grande}
Obudził mnie cichy
szelest. Musiało być już dosyć późno – kiedy zamrugałam kilkukrotnie, a mój
wzrok powoli wyostrzył się, dostrzegłam, że cała sala tonęła w ciemności.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, co mnie obudziło. A raczej kto, przemknęło mi
przez myśl, kiedy na łóżku obok przysiadł uśmiechnięty James. Na jego kolanach
spoczywała pobłyskująca w świetle księżyca peleryna, a na ustach malował się
mój ulubiony uśmiech numer trzy.
– Co ty tu robisz –
spytałam szeptem, przecierając oczy i podnosząc się lekko na poduszkach.
– Chciałem
sprawdzić, jak się trzymasz.
– Jest środek nocy
– zauważyłam, marszcząc brwi.
– Nie mogłem spać.
Uśmiechnęłam się,
czując, jak fala gorąca przetacza się przez moją pierś.
– Wyglądasz lepiej
– powiedział w końcu chłopak, opierając się na wyciągniętych do tyłu rękach. –
Eliksir pieprzowy chyba dał swoje.
– Och,
zdecydowanie.
– Wciąż czujesz
posmak pieprzu?
– A co, chcesz
spróbować?
– Lily Evans! –
zawołał półszeptem James, nachylając się do przodu z ekscytacją wymalowaną na
twarzy. – Czy ty mnie podrywasz?
– Nie –
odpowiedziałam, czując, że się rumienię.
– To zdecydowanie
był tekst na podryw – stwierdził chłopak, szczerząc się. – I to całkiem dobry.
Kto cię tego nauczył?
– To, że nie jesteś
przyzwyczajony do mojej oddanej uwagi nie oznacza, że nie potrafię flirtować –
mruknęłam, przewracając oczami. – Po prostu miałam dla ciebie zarezerwowaną
inną przegródkę.
– To są jakieś
przegródki?
– Mhm, mnóstwo.
– W jakiej byłem?
– Wkurzającego
debila – westchnęłam, ledwo powstrzymując uśmiech.
– Łał
– odpowiedział, łapiąc się za serce. – Naprawdę, to nie było konieczne.
– Czasem ktoś musi
ci pokazać, gdzie twoje miejsce. Inaczej twoje ego zajęłoby całe wolne miejsce
w tym pomieszczeniu.
– Okej –
powiedział, uderzając mnie lekko w ramię. – I tak wiem, że mnie uwielbiasz.
– Wciąż rozważam za
i przeciw.
– I do jakiego
wniosku doszłaś?
– Że łatwiej cię
było ignorować.
James wystawił mi
język, a ja zachichotałam. Między nami zapanowała cisza, kiedy przyglądał mi
się w półmroku panującym wzdłuż linii okien. Coś czaiło się w jego wzroku,
jakby zastanawiał się, co powiedzieć.
– Dziękuję, że
przyszedłeś – powiedziałam w końcu, odgarniając włosy za ucho. Nagle
uświadomiłam sobie, że nie byliśmy sami od naszego pocałunku ponad tydzień temu
i poczułam, jak ogarnęło mnie przedziwne uczucie paniki. Czy właśnie po to
przyszedł?
– Zawsze –
odpowiedział, przyglądając mi się tajemniczo. Minęło jeszcze kilka długich
chwil, zanim uśmiechnął się i machnął na mnie ręką. – A teraz przesuń się.
– Co?
– Przesuń się,
myślisz, że całą noc będę nad tobą sterczeć? Musisz zrobić mi trochę miejsca.
– To nie jest łóżko
dla dwojga – zauważyłam, czując, jak ekscytacja wypełnia każdą komórkę mojego
ciała.
– Remus jest
większy od ciebie, a mieścimy się z nim na spokojnie. No już, siup.
Zachichotałam,
kiedy chłopak ściągnął szybkim ruchem buty a później wsunął się na miejsce obok
mnie. Podsunęłam się do przodu, próbując zrobić mu więcej miejsca, a on oparł
się wygodnie, układając małą poduszkę w zgięciu swojego ramienia, a potem
popatrzył na mnie wyczekująco.
– To twój
sprawdzony trik na podryw? – spytałam, podsuwając się bliżej i opierając się na
jego klatce piersiowej.
– Pewnie, że tak,
Syriusz nie może mi się oprzeć.
Zachichotałam,
opadając na poduszkę. James również się zaśmiał, obejmując mnie lekko. Jego
wolna dłoń zaczęła wytyczać drobne kółeczka na mojej ręce, a ja uśmiechnęłam
się, czując, jak wypełnia mnie szczęście. Przez dłuższy moment zastanawiałam
się, co powinnam teraz powiedzieć, ale nic nie przychodziło mi do głowy. W
końcu westchnęłam i uniosłam głowę, spoglądając na twarz chłopaka, który
przyglądał mi się w ciszy.
– Co to oznacza?
– A co chciałabyś,
żeby oznaczało?
– Pytam się ciebie
– mruknęłam, przewracając oczami.
– Wiesz, co to
oznacza dla mnie.
Powoli pokiwałam
głową, znosząc jego intensywne spojrzenie. Puls tętnił w moich uszach, kiedy
analizowałam spokój wymalowany na jego twarzy, zastanawiając się, czy tak
dobrze udawał, czy rzeczywiście niczym się nie martwił.
– Z resztą,
powiedziałem ci już wszystko podczas naszej ostatniej rozmowy.
Uśmiechnęłam się na
wspomnienie jego wyznania i drgającego głosu.
– Jeśli ktoś miałby
powiedzieć coś nowego w tej kwestii to tylko ty – dodał.
Zerknęłam na niego
przelotnie, nie mogąc opanować uśmiechu. Jego palce wciąż bawiły się moimi, a
znane uczucie wypełniło mój żołądek, rozlewając się ciepłem wzdłuż mojego
ciała.
– Nie wiem, co to
oznacza – szepnęłam, biorąc głęboki oddech. – Bo nigdy… Nigdy się tak nie
czułam. – Moje serce waliło, kiedy zrozumiałam, że mówiłam prawdę, do której
tak bardzo bałam się przyznać. – Ale cieszę się, że mogę odkrywać to krok po
kroku. I cieszę się, że przyjechałeś mnie odwiedzić na święta.
– Przyjemność po
mojej stronie – wyszeptał James, uśmiechając się lekko.
Obserwował, jak
bardzo powoli podniosłam się na łokciach, nachylając się nad nim i z mocno
bijącym sercem musnęłam lekko jego usta. Kiedy zrobiłam to ponownie, jego palce
wsunęły się pomiędzy moje, zaciskając się mocno na mojej dłoni. Uśmiechnęłam
się lekko i pogłębiłam pocałunek, czując, jak jego wolne ramie zaciska się
wokół mnie, przyciągając mnie bliżej.
Nie byłam nawet
pewna, kiedy wylądowałam na nim, ani jak to się stało, że jego dłonie sunęły po
moich plecach. Wiedziałam jedynie, że z każdą kolejną sekundą zatracałam się w
nim jeszcze bardziej, a moja skóra iskrzyła, jakby przetaczał się po niej prąd.
Gdy uniósł się lekko do góry, przyciskając mnie do siebie, westchnęłam, nie
mogąc dłużej powstrzymać fali przyjemności. Poczułam, jak James uśmiechnął się
prosto w moje usta, a jego dłoń ponownie wsunęła się w moją, wypełniając mnie
rozanieleniem aż po czubki palców.
Przebudzając się
kilka godzin później, z zaskoczeniem dostrzegłam, że wciąż byłam przytulona do
jego ciała. Jego klatka piersiowa unosiła się miarowo, kiedy oddychał z
rozchylonymi ustami. Przygryzłam wargę, przyglądając się linii jego żuchwy i
prostemu nosowi, czując mrowienie na skórze na wspomnienie jego pocałunków.
Starając się go nie obudzić, powoli sięgnęłam do jego twarzy i zsunęłam i tak
już przekrzywione okulary, odkładając je na małą szafkę z lekami. A później
oparłam o jego ramię, wpatrując się w jego profil, starając się zapamiętać
każdy szczegół.
Gdy obudziłam się
kolejnym razem, już go nie było.
Pani Pomfrey była zadowolona z mojego
progresu i chociaż trzy razy upewniała się kolejnego dnia, czy na pewno nie mam
gorączki, w końcu pozwoliła mi wrócić do Wieży, w sam raz na pierwsze tego dnia
zajęcia.
Dorcas
uznała to za odpowiednią karę za niechęć zjawienia się w Skrzydle Szpitalnym
wcześniej.
– Gdybyś nas
słuchała, poszłabyś już w sobotę.
– W sobotę nie
czułam się tak źle – odpowiedziałam, przewracając oczami. Nie mogłam przyznać
im się do tego, że końcem końców byłam zachwycona obrotem wydarzeń i gdybym
mogła, spędziłabym w Skrzydle Szpitalnym resztę tygodnia.
James przyglądał mi
się z drugiego końca korytarza, opierając wygodnie o parapet. Syriusz i Remus
sprzeczali się o coś, wyrywając sobie wypracowanie z transmutacji, a Peter
wykorzystał sytuacje i wyciągnął z torby jednego z nich referat na zaklęcia i
skulił się w kącie, przepisując ostatnie linijki.
Uśmiechnęłam się
lekko w jego kierunku, odtwarzając w głowie wspomnienia poprzedniej nocy.
Chłopak natychmiast odwzajemnił uśmiech, sprawiając, że zaczęłam się
zastanawiać, czy też o tym myślał.
– Ziemia do Lily,
słuchasz nas w ogóle?
– Tak, tak –
odpowiedziałam, wracając wzrokiem do twarzy Gryfonek.
Dorcas przewróciła oczami, stukając w trzymany
przed sobą kalendarz.
– Musimy dzisiaj
zamknąć temat eliksirów, bo w piątek zada nam nową pulę powtórek, a wtedy już
się z tego nie wygrzebiemy.
– Misja: biblioteka
– westchnęła Mary, a Clarie i Alicja
zawtórowały jej, spoglądając ze smutkiem na mijające nas Krukonki
z szóstego roku, które nie wyglądały, jakby nauka spędzała im sen z powiek.
Byłam wdzięczna za
wspólną naukę – na dobrą sprawę, gdyby nie to, pewnie ciężko byłoby mi samej
nadrobić materiał, który zgromadził się podczas trwania naszego szlabanu.
Oznaczało to jednak, że cały swój wolny czas spędzałam z pozostałymi Gryfonkami,
a każdorazowe wstanie od stolika w bibliotece równało się dziesiątkami pytań o to,
gdzie i po co idę.
– Może weźmiesz mi
po drodze “Dzieje medycyny: przydatne eliksiry lecznicze”? Powinna być zaraz na
brzegu środkowego rzędu.
– Och, pójdę z
tobą, też muszę iść do toalety.
– Tylko nie uciekaj
na długo, potrzebujemy twojego mózgu.
Za każdym razem
wzdychałam i zapadałam się w sobie, rozumiejąc, że jedynym wyjściem pewnie
byłoby przyznanie się, ale zawsze, kiedy zaczynałam o tym myśleć, ogarniało
mnie dziwne poczucie irytacji. Nie chciałam o tym rozmawiać. Nie chciałam
wszystkim ogłaszać, co stało się w noc powrotu, co robił James o drugiej w nocy
w Skrzydle Szpitalnym ani dlaczego czasem odpływałam, z nieobecnym wzrokiem
bujając w obłokach. Zwykle wystarczyło tylko kilka sekund, żeby odwieźć mnie od
tego pomysłu. Dobrze wiedziałam, czego mogłam się spodziewać. Dorcas
pewnie w ekscytacji kazałaby mi omówić każdy szczegół, Maryl z Clarie
chichotałyby bez opamiętania, rozpamiętując wszystkie sytuacje, w których James
zapraszał mnie na randkę – obie stały się dość nieznośne, odkąd Maryl zaczęła
randkować z jakimś siódmoklasistą z Hufflepuffu,
przypominając reszcie o tym, co obiecywały podczas sylwestra. Alicja nie
odpuściłaby mi tych wszystkich lat powtarzania, że James nie jest w moim typie,
a Mary z pewnością wypominałaby mi, że nie powiedziałam jej od razu.
Powiem im, pomyślałam, przyglądając się
rozchichotanym Gryfonkom. Powiem im, tylko jeszcze nie teraz.
Potrzebuję jeszcze kilku dni. Naprawdę chciałam nacieszyć się tym
najdłużej, jak tylko mogłam. Poza tym, świadomość, że działo się to pod nosem
wszystkich naszych znajomych przysparzało mnie o przyjemne mrowienie gdzieś w
brzuchu.
Moje urodziny
zbliżały się wielkimi krokami. W środę w przedostatnim tygodniu stycznia
kazałam przysiąść Gryfonom, że nie zorganizują mi żadnej urodzinowej balangi.
Tym razem uroczysty dzień wypadał w poniedziałek, a we wtorek czekał nas test z
Obrony przed czarną magią, co ostudziło trochę zapał dziewczyn. Huncwoci
do ostatniej chwili upierali się przy swoim, więc końcowo
udało mi się ustalić z nimi kompromis w postaci wieczoru gier.
– Mogę załatwić
muzykę, słyszałam, że Lucy, ta blondynka z czwartego roku dostała na święta
nową kolekcję płyt winylowych – podsunęła Dorcas.
– A my zajmiemy się
jedzeniem i piciem – zawołał Peter, klaskając w dłonie.
– Nie możemy pić,
kolejnego dnia jest test u Godfraya, a po
urodzinach Syriusza miałam kaca przez dwa dni! – sprzeciwiłam się, kręcąc głową
z przekonaniem.
– Od kremowego piwa
nic ci nie będzie.
– A nauka…
– Jak ci tak
zależy, to przepytam cię z zaklęć obronnych trzeciej klasy nad tortem –
wtrąciła Mary, przewracając oczami.
– Nie potrzebuję
tortu!
Niestety nie udało
mi się postawić na swoim i tak oto w poniedziałkowy wieczór postawiono przede
mną trzywarstwowy tort obłożony truskawkami i bitą śmietaną. Czując, jak
rumienię się, podczas kiedy Wieża Gryffindoru
zadrżała w podstawach od śpiewu Huncwotów, zdmuchnęłam powtykane w krem
świeczki, a w Pokoju Wspólnym rozległy się brawa i gwizdy.
– No, mam nadzieję,
że pomyślałaś życzenie!
Mój wzrok
automatycznie powędrował do góry, napotykając ten należący do Jamesa. Chłopak
zaciskał usta, uśmiechając się wesoło, jakby coś knuł. W odpowiedzi jedynie
pokręciłam głową, przyjmując małe zawiniątko od dziewczyn.
– Wszystkiego
najlepszego, Lily – powiedziała Mary, przytulając mnie mocno, a w ślad za nią
poszły pozostałe Gryfonki. W środku znajdował
się zestaw kolczyków i ozdobnych wsuwek do włosów, przyozdobionych mieniącymi
się dziesiątkami kolorów kamyczkami.
– Są piękne! –
zachwyciłam się, natychmiast wsuwając dwie po bokach głowy, żeby zgarnąć
wpadające do oczu kosmyki.
– Kolczyki są po
to, żebyś w końcu pozwoliła przekuć sobie więcej dziurek – zachichotała Dorcas,
błyskając swoimi czterema wiszącymi łańcuszkami z prawego ucha.
– Przemyślę to.
– Dobra, teraz my!
Zanim zdążyłam się
zorientować, Syriusz wpakował mi w ręce wielką paczkę i uśmiechnął się
zuchwale. W środku znajdował się wielki szalik w psy, jelenie i szczury,
pasująca do zestawu czapka z wielkim pomponem i wielka poduszka z twarzą
Syriusza i podpisem “kocham pieski”.
– Skoro tak ci się
spodobał szalik Rogasia, uznaliśmy, że
ewidentnie brakuje ci męskiego towarzystwa, więc teraz będziemy towarzyszyć ci
za każdym razem, jak wyjdziesz z zamku!
Przyglądnęłam się
rysunkom, rozróżniając coś co miało przypominać drugiego, troszkę większego
psa, a potem spojrzałam na Remusa, który wzruszył ramionami, uśmiechając się
niewinnie.
– A ta poduszka?
Chcesz, żebym przytulała się do ciebie w nocy, czy jak?
– Nie narzekałaś,
kiedy usnęłaś na moim brzuchu – przypomniał Syriusz, za co oberwał po głowie. –
Ała! To nie tylko ode mnie, z resztą, zobacz
sama.
Kiedy ponownie
spojrzałam w dół, dostrzegłam, że poduszka przedstawiała teraz podobiznę
Jamesa, a podpis zmienił się na “Rogate gargulce!”.
– To zdecydowanie
jest coś – zachichotałam, przytulając roześmianego Syriusza. – Dziękuję.
Peter i Remus
również objęli mnie, składając życzenia, ten pierwszy trochę niezdarnie klepiąc
mnie po ramieniu, a kiedy przyszła pora na Jamesa, byłam całkiem rada z tego,
że Gryfoni zajęli się przesuwaniem tony
słodyczy, które wysypały się z pudełka prezentowego, na którym
najprawdopodobniej użyli zaklęcia nieskończonego powielenia.
– Wszystkiego
najlepszego – powiedział cicho James, powoli nachylając się nade mną i
przytulając mnie jedną ręką. – Masz ochotę na trochę nocnej dywersji?
– Zamierzam
migdalić się z twoją podobizną – szepnęłam, wskazując na mrugającą do mnie
poduszkę.
– Myślałem o czymś
bardziej… realnym.
– Realnie myślałam
o migdaleniu się z poduszką.
James rzucił mi
rozbawione spojrzenie, a ja zachichotałam. Oboje zerknęliśmy w stronę
przekrzykujących się Gryfonów, którzy próbowali zamknąć pudełko, grzechoczące nowo
pojawiającymi się czekoladowymi żabami i dołączyliśmy do wiwatowania. Kiedy
chłopak upewnił się, że nikt na nas nie patrzy, pochylił się nade mną i
wyszeptał mi coś do ucha.
– Spotkajmy się
przy kominku, jak wszyscy pójdą spać. I weź płaszcz.
Każda sekunda ciągnęła się w
nieskończoność. Wsłuchiwałam się w oddechy Gryfonek,
próbując upewnić się, że śpią, a moja głowa buzowała jak ul pełen pszczół.
Przełknęłam ślinę, zastanawiając się, czy minęło już dostatecznie dużo czasu?
Tej nocy dziewczyny wyjątkowo długo rozmawiały w ciemności, a ja straciłam już
całą nadzieję na to, że w końcu usną. Coś jednak w mojej klatce piersiowej nie
pozwalało mi odpuścić, kiedy wpatrywałam się w tykające wskazówki zegara.
Dopiero przed drugą odważyłam się wysunąć z łóżka i z duszą na ramieniu
złapałam swój płaszcz, wymykając się z dormitorium najciszej jak potrafiłam. Dorcas
zachrapała cicho, kiedy zamykałam drzwi, a moje serce zadudniło mocno, kiedy
oblała mnie fala paniki. Nic się jednak nie wydarzyło, a z naszego pokoju nie
doszedł już żaden inny dźwięk.
Bardzo powoli
ruszyłam w dół schodów, modląc się, żeby nie było jeszcze za późno. Kiedy
stanęłam w progu Pokoju Wspólnego przez moment wypełnił mnie zawód, ale sekundę
później jakiś kształt poruszył się na fotelu przy sofie. Poczułam, jak na moje
usta wypłynął uśmiech, kiedy James Potter wstał, przyglądając mi się w
ciemności dogasającego kominka.
{We arethe people - Empire of the sun}
– Przyszłaś –
powiedział, jakby z ulgą.
– Prosiłeś, żebym
przyszła – odpowiedziałam, stawiając pierwszy krok na wyblakłym dywanie. Nawet
z tej odległości mogłam dostrzec, jak uśmiecha się lekko.
– Zatem chodźmy.
– Gdzie?
– Zobaczysz –
powiedział cicho, zarzucając na ramiona płaszcz. Obserwowałam go, kiedy
podszedł do mnie powoli, czekając aż sama ubiorę się cieplej. Kiedy byłam
gotowa, wyciągnął z kieszeni błyszczący materiał, który narzucił na nas, żeby
następnie wsunąć swoją rękę w moją. Uśmiechnęłam się, czując ciepło jego dłoni.
– Całkiem wygodna
sprawa z tą peleryną – zagadałam, chichocząc cicho.
– Stała się powodem
sukcesu wielu kawałów – zapewnił mnie James. – Jest też znakomitą wymówką,
żebyś trzymała się blisko, jest dosyć krótka, jak na dwie osoby.
Pokiwałam głową,
kiedy poczułam, jak materiał ociera się o moje kostki, kiedy nagle coś mi się
przypomniało.
– Czy to nie za jej
pomocą zakradałeś się do naszego dormitorium na szóstym roku?
– Miałem nadzieję,
że nie będziesz o tym wiedzieć – westchnął, a ja z rozczuleniem zauważyłam, że
jego policzki przybrały lekki odcień różu, ledwo widoczny przy świetle księżyca
padającym na nas przez okno. – To była tylko jednorazowa sytuacja! No dobra,
może dwie – dodał, kiedy podniosłam brwi do góry. – Ale nie pozostawiałaś mi
wyboru, nie chciałaś wtedy za bardzo ze mną rozmawiać… Nie jestem z tego dumny,
okej?
– I dobrze,
podglądaczu.
– Hej – zawołał,
łapiąc mnie za podbródek, kiedy zachichotałam. – Bo wrócisz do łóżka.
– Żebyś mógł
patrzeć, jak migdalę w nocy poduszkę z twoją podobizną?
James zarumienił
się jeszcze mocniej, bełkocząc coś pod nosem, kiedy stanęłam na palcach i
pocałowałam go lekko w policzek. Gdy odsuwałam się od niego, pokręcił głową,
wzdychając cicho.
– Udusić cię, to
mało.
– Wtedy nie miałbyś
kogo podglądać.
Zachichotałam
cicho, kiedy pociągnął mnie lekko za rękę, stawiając pierwsze kroki w półmroku.
– Uwaga na głowę.
Powoli ruszyliśmy w
stronę przejścia, uchylając portret. Gruba Dama zachrapała donośnie, gdy obraz
zamknął się za nami, a James ścisnął mocniej moją rękę, ciągnąc mnie w dół
schodów. Po raz pierwszy zamek nie wydał mi się przerażający w panujących w nim
egipskich ciemnościach. Wręcz przeciwnie, było coś pięknego w sposobie, w jaki
światło księżyca padało przez okute okna, w wyglądzie długich korytarzy,
zamglonych teksturą peleryny niewidki. Szybko zrozumiałam, gdzie idziemy, kiedy
James skierował się w stronę wejścia do skrzydła astronomicznego.
Gdy wspinaliśmy się
po niezliczonych schodach Wieży, powoli zaczynało brakować mi tchu, ale nie
mogło się to równać z uczuciem, jakie towarzyszyło mi, gdy po raz pierwszy
zobaczyłam czyste gwieździste niebo. Idealnie atramentowe, niezasnute ani jedną
chmurą. Śnieg iskrzący się na błoniach odbijał światło księżyca, roztaczając
połyskującą aurę wokół zamarzniętego jeziora.
– Jest pięknie –
wyszeptałam, podchodząc do barierki i spoglądając w dół, na niekończący się
obraz zimy.
Wiatr rozwiał moje
włosy, kiedy James powoli podszedł do mnie, stając tuż za moimi plecami. Jedną
rękę położył na barierce, tuż obok mojej, drugą lokując na mojej talii.
Poczułam, jak przez mój kark przetoczyła się fala dreszczy, gdy jego oddech
owiał moją szyję.
– Ty jesteś piękna
– powiedział tak cicho, że przez moment zastanawiałam się, czy dobrze go
usłyszałam. A później nachylił się, delikatnie muskając ustami moją skórę.
Przyjemne dreszcze
ponownie popłynęły wzdłuż mojego kręgosłupa, a moje gardło zacisnęło się, kiedy
powoli całował mnie po szyi. I chociaż starałam się oddychać, czułam się tak,
jakby brakowało mi powietrza, kiedy zaciskałam dłonie na zimnej barierce, prawie
odlatując w bezkresne niebo. Czując tętniący puls tak wyraźnie, jakby ktoś
wybijał rytm bębnem, przechyliłam głowę w bok, wzdychając cicho. To było lepsze
niż narkotyk. Jego dłoń zacisnęła się mocniej na mojej talii, kiedy lekko
obrócił mnie w swoją stronę, uśmiechając się do mnie w sposób, który powinien
zostać zakazany.
– Mam coś dla
ciebie.
Obserwowałam, jak
sięgnął do kieszeni i wyjął z niej małe, granatowe pudełeczko. Zamrugałam
kilkukrotnie, próbując pozbyć się mroczków przed oczami, kiedy złapał moją rękę
i położył je na środku dłoni.
– Co to? – spytałam
słabo, przełykając gorącą ślinę.
– Otwórz.
Powoli oparłam się
o barierkę, rozsupłując palcami czarną wstążkę. Kiedy uniosłam wieczko, coś
błysnęło w świetle księżyca, a ja uniosłam wzrok na jego uśmiechniętą twarz.
– James – zaczęłam
kręcąc głową. – Nie musiałeś…
– Będzie pasować do
kolekcji. No i nie dostałaś ode mnie nic na święta.
Obserwowałam, jak
powoli sięgnął do środka i wyciągnął małą srebrną zawieszkę w kształcie łani.
Jego palce poruszały się zwinnie wzdłuż mojego nadgarstka, kiedy odnalazł
odpowiednie miejsce i przypiął prezent tuż obok poroża jelenia, które podarował
mi w zeszłym roku.
– Jest piękna –
szepnęłam, uśmiechając się szeroko.
– Przypominała mi
ciebie.
Wyprostowałam się,
zaciskając usta w geście zażenowania, kiedy przypomniałam sobie incydent
podczas zajęć Obrony przed czarną magią. James musiał chyba odczytać to z mojej
twarzy, bo zaśmiał się cicho, łapiąc mnie za brodę i zmuszając bym spojrzała
wyżej.
– Lubisz mnie
torturować, prawda? – spytałam, zwężając oczy i marszcząc nos.
– Lubię myśleć, że
jestem twoim szczęśliwym wspomnieniem – odpowiedział, sprawiając, że coś
przewróciło się w moim żołądku.
No tak, przeszło mi przez myśl, kiedy zarumieniłam
się wściekle pod naporem jego spojrzenia. Najpierw
tygodniami nie mogłam wyczarować patronusa, a
potem zrobiłam to tydzień po naszym pocałunku. Musiałby być głupi, żeby nie
połączyć kropek.
Zwłaszcza, syknął cichy głosik w mojej głowie, że wyczarowałaś łanię.
– Nie ma nic
wstydliwego w tym, że ci się udało – zapewnił mnie, uśmiechając się wręcz
złośliwie, świetnie bawiąc się na widok moich rumieńców. – Ani w tym, że
myślałaś wtedy o tym.
Powoli nachylił się
i musnął moją dolną wargę, nie puszczając mojej brody. Jęknęłam cicho, kiedy
powtórzył ruch kilkukrotnie, ledwo mnie dotykając.
Moje palce drżały,
kiedy sięgnęłam do jego szyi, wsuwając opuszki w jego włosy. Poczułam, jak
powietrze między nami zadrgało, gdy zaśmiał się, bardzo powoli oblizując usta.
Droczył się ze mną, trzymając mnie o włos od siebie, a jednocześnie nie
pozwalając się pocałować. Na jego ustach wykwitł szeroki uśmiech, kiedy
fuknęłam z irytacją.
– Frustrujące,
prawda? Być tak blisko – wyszeptał, lekko przygryzając wargę – i nie móc cię
pocałować.
– To moje urodziny
– odpowiedziałam, zwężając oczy. – Mógłbyś przestać mnie torturować.
– W życiu. To
najlepsza zabawa pod słońcem.
Tym razem to ja
uśmiechnęłam się, kiedy naparłam na niego całym ciałem, czego chyba się nie
spodziewał. Poczułam, jak ulega pod moim dotykiem i cofa się o krok, a
korzystając z jego zaskoczenia, pocałowałam go, budząc wszystkie gotowe do lotu
motyle w moim brzuchu.
Jego ręce wsunęły
się pod mój płaszcz, kiedy westchnęłam prosto w jego usta, czując, jak świat
wokół nas wiruje. Czułam, jak uśmiecha się, kiedy przejechałam językiem po jego
ustach, a później odwzajemnił mój pocałunek ze zdwojoną mocą. Uczucie obezwładniające
moje ciało przypominało mi zanurzenie się w gorącej kąpieli po ciężkim dniu.
Gdy przycisnął mnie
do barierki, prawie jęknęłam z przyjemności. Jego dłonie błądziły po mojej
talii, sprawiając, że moja koszula wysunęła się ze spódnicy. Gdy po raz
pierwszy musnął moją skórę, z mojej piersi wyrwało się westchnięcie tak głośne,
że nie dało się tego z niczym pomylić. James odsunął się lekko, obrzucając mnie
zaintrygowanym spojrzeniem, a ja poczułam, jak płonę, drżąc pod naporem jego
rąk. Rozchyliłam usta, jakbym szukała jakiejś wymówki, ale pożądanie malujące
się na jego twarzy uświadomiło mi, że nie miałam czego się wstydzić. Nie tylko
on tak na mnie działał.
Gorąc buchający z
mojej twarzy sprawiał, że ciężko było mi dostrzec coś poza nim, jakby pomimo
panującego na zewnątrz mrozu, pojawiła się wokół nas fatamorgana.
– Lily –
wychrypiał, oddychając ciężko. – Musisz przestać tak na mnie patrzeć.
– Czemu? – spytałam
cicho, mrugając, jakby miało mi to pomóc skupić się na jego słowach.
– Bo sprawiasz, że
niesamowicie ciężko mi się kontrolować.
–Więc przestań –
szepnęłam, drżąc.
Kiedy jego dłoń w
końcu wsunęła się pod materiał mojej bluzki, a ja poczułam zimne palce sunące
po mojej rozgrzanej skórze, westchnęłam głośno, odchylając głowę do tyłu. Fala
dreszczy przetoczyła się po moich plecach, zmuszając mnie do zaczerpnięcia oddechu
i dopiero wtedy zrozumiałam, że musiałam go wstrzymywać. James pokręcił głową,
obrzucając mnie palącym spojrzeniem, kiedy z pomiędzy moich rozchylonych warg
wyrwało się ciche jęknięcie, od którego natychmiast spłonęłam rumieńcem.
– To nie jest ani
miejsce, ani czas – wyszeptał cicho, nachylając się nade mną. Jego oddech owiał
mój policzek, kiedy sunął twarzą wzdłuż linii mojej żuchwy. – Ale kiedy
nadejdzie… Boże, mniej mnie w swojej opiece.
Zadygotałam, gdy jego usta musnęły płatek mojego ucha. Po raz pierwszy ucieszyłam się, że znajdowaliśmy się w całkowitych ciemnościach, czując, jak płonę od jego słów. A później pozwoliłam mu się pocałować, kryjąc się pod osłoną nocy, za towarzyszy mając jedynie gwiazdy.
Wybaczcie za małe spóźnienie! Nie wiem jak to się stało, ale po moich maratonach pisania musiałam odpocząć trochę od SD i zanim mrugnęłam zrobiła się niedziela, a ja odkryłam, że zapomniałam dodać rozdział! Co zabawne, przypomniałam sobie opowiadając mojemu chłopakowi o tym ile to rozdziałów nie mam na zapas (pięć) i ile to zostało mi do skończenia drugiej części (trzy) i nagle uderzyło to we mnie jak grom z jasnego nieba. Wstyd!
To jeden z moich ulubionych rozdziałów. Już wiem, że ktoś wywróci oczami na ukrywanie związku (tak, pokazuje na Was, Muni i Kath), ale na moją obronę, nie mogłam się powstrzymać od wymyślania scen wymykania się i ukrywania, które są zdecydowanie bardziej ekscytujące, kiedy nikt o nich nie wie. Obiecuję się postarać nie zrobić z tego melodramatu! A właściwie, to chyba już tego nie-zrobiłam, bo rozdział, w którym się wszyscy dowiadują też jest już napisany. Znaczy, mam nadzieję. Osądzicie mnie Wy.
No i moje dwie ulubione sceny, tak różne od siebie: słodka i urocza w Skrzydle Szpitalnym i (mam nadzieję) trochę bardziej intensywna na Wieży Astronomicznej. Obie pisało mi się tak dobrze! Ta ostatnia była napisana zaraz po pierwszym pocałunku i chyba żadnej innej nie pisało mi się tak lekko, jak jej. I mam nadzieję, że da się to odczuć.
W planach miałam skończyć pisanie SD przed końcem przyszłego tygodnia i jak zwykle bywa na planach się skończyło, ale udało mi się i tak całkiem ładnie nadgonić rozdziały. Przede mną już tylko trzy i jak dobrze pójdzie zostaną skończone po moich wakacjach i majówce, więc i tak na długo przed zakończeniem publikacji, która przy codwutygodniowej częstotliwości plasuje się jakoś na koniec lipca.
A po skończeniu SD... czeka Was mały projekt niespodzianka, w trochę innych klimatach.
Nie mogę się już doczekać :)
A teraz uciekam, zabierać się zapewne za pisanie 38. Szkoda tracić taki miły wieczór.
Z kolejnym rozdziałem zobaczymy się za dwa tygodnie, wyjątkowo w sobotę, bo do piątku będę w słonecznej Hiszpanii bez dostępu do komputera.
Adiós amigos!
Wasza,
Ati
Zaklepuję!
OdpowiedzUsuńK
UsuńWitam, witam!
Tym razem tylko 3 dni spóźnienia, jesteś dumna??? (i to dlatego, że myślałam, że jest po 22, a nie po 21 i już byłam gotowa do spanka XDDD ale trzeba było jakoś zagospodarować ten czas).
Więc:
Aaaaa, Lily łyżwiarka! Ale super!!!
Mówiłam, że Syriusz wszystko będzie wiedział xd.
Tak samo, jak mówiłam, że Lily będzie chciała to ukrywać xd. Rozumiem, że to świeże i wgl, ale może zamiast migdalenia się, spróbowaliby porozmawiać o tym wszystkim🤣. Nie to, że narzekam na migdalenie się…
OMG, W KOŃCU ŁANIA!!! TAK CZEKAŁAM NA TĘ SCENĘ, AAAAA!!, Wyszła genialnie!
„– Miałem dobry sen – powiedział śpiewnym tonem, nie odwracając ode mnie wzroku. – Śniły mi się łanie i sarenki.” XDDDDDD TYPIE
Syriusz, zdecydowanie sprawdziłabym w senniku ten sen🤣 chociaż tobie to się inne zwierzę powinno śnić, hihi.
„– No tak, mówiłem już przecież, że przez całą noc studiowałem okresy rujowe samic saren, ale może James wam o tym coś więcej powie, jest w tym znawcą.” Kocham go🥲❤️
„– Wciąż czujesz posmak pieprzu?
– A co, chcesz spróbować?
– Lily Evans! – zawołał półszeptem James, nachylając się do przodu z ekscytacją wymalowaną na twarzy. – Czy ty mnie podrywasz?” Zdecydowanie cię podrywa!
Czyli James sobie leży z Remusem czasem w Skrzydle?🥺🥺🥺 słodziaki
Poduszka z twarzą Syriusza😭 A NEED, NOT A WANT
„Ty jesteś piękna” - poczułam się jak w 2015 xd
Ta ostatnia scena OMG. Interesująca 😌. Oby więcej takich!!!
Rozdział jak zwykle super, kocham fakt, jak ta relacja się rozwija🤩. Teraz tylko żeby inna relacja się rozwinęła i będę już w niebie xd.
Atiś, dużo czasu i chęci do pisania!!! Czekam (nie)cierpliwie na kolejny! Oby był na czas hahah.
Buziaki,
Kath.
Ach kochana Kasiu,
UsuńWybacz, zarobiona jestem ostatnio, więc tym razem postaram się odpisać na komentarz!
3 dni opóźnienia to lepiej niż tydzień, więc wybaczam <3
Syriusz musiał wiedzieć. Na początku tego nie napisałam, ale potem musiałam się wrócić i dopisać, bo uznałam, że to niemożliwe, żeby ten głąb nie wrócił cały w skowronkach. A Łapa to nie pierwszy lepszy przyjaciel i od razu by wiedział o co kaman. I cieszę się, że to dopisałam, bo Syriusz to jednak Syriusz, a nie ma to jak Huncwoci wspólnie jarający się Jily.
"Nie to, że narzekam na migdalenie się…" no oby, bo inaczej bym się bardzo zdziwiła. Ale pomyśl sobie Kasiu, jakie to daje możliwości migdalenia się po tajniaku, no sama radość!
Cieszę się, że uważasz, że Łania wyszła genialnie, bo ja miałam jakiś problem do tej sceny, ale no końcem końców Syriusz chyba ją trochę podratował.
I nie będę nawet zaczynać na temat dogadywań Blacka, bo śmiałam się na głos pisząc tą scenę. Przysięgam, nigdy się tak nie chichrałam podczas pisania jak pisząc o kopniakach pod stołem (co ze mną nie tak???)
"Czyli James sobie leży z Remusem czasem w Skrzydle?🥺🥺🥺 słodziaki" - zwróć uwagę, że liczba mnoga może oznaczać, że nie tylko on z nim leży hehe
"Ta ostatnia scena OMG. Interesująca 😌. Oby więcej takich!!!" - o tej scenie mówiłam jak mówiłam o nieintensywnej intensywności. To dopiero wstęp do różnych podobnych, ale myślę, że nastawia nastrój na bardziej gorący hahahah
"Rozdział jak zwykle super" - <333333 (spróbowałabyś powiedzieć inaczej)
Pewnie, że ich relacja się rozwija i będzie rozwijać dalej, a inna też się będzie rozwijać. Chociaż wiadomo jak to czyimś oczami.
Dziękuję za komentarz Kasiu! I ja również czekam niecierpliwie na kolejny!
Druga, ale zaklepuję 🤣
OdpowiedzUsuńMoony
Trzecia, ale gotowa na komentarz! xD Ja już niemalże klasycznie: w ramach ochów i achów, kilka słów od Jamesa poniżej <3
OdpowiedzUsuńChciałem czuwać przy Lily całą noc, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że będę w stanie usnąć. Za pewnik wziąłem, że z ekscytacji nie zmrużę nawet oka. Miałem nacieszyć się jej obecnością, jej zapachem, jej miarowym oddechem i każdym uderzeniem serca spoczywającego na mojej piersi. Miałem też być czujny, by w odpowiedniej chwili ulotnić się, nim Pomfrey wpadnie na poranny obchód… Tymczasem w jednej chwili zataczałem pieszczotliwe okręgi na jej dłoni (Lily oczywiście, nie Pomfrey), a w drugiej nagle otwierałem oczy zdając sobie sprawę, że zaczyna świtać. Kilka sekund zajęło mi zorientowanie się w czasoprzestrzeni i w sytuacji. Zakląłem w myślach, w ostatniej chwili gyząc się w język by nie warknąć przekleństwa na głos. Skrzydło szpitalne spowite było w ciszy, ale był to ostatni moment by zawinąć się do dormitorium. Z żalu ścisneło mnie w środku. Nie chciałem wracać, nie chciałem wypuszczać jej z objęć… Westchnąłem zrezygnowany i jeszcze na moment zmrużyłem oczy napawając się trwającą chwilą. Następnie czule ucałowałem ją w czubek głowy i podjąłem próbę lokalizacji swoich okularów. Sądziłem, że zsunęły się i leżą gdzieś zgniecione w pościeli, ale o dziwo odnalazłem je na stoliku obok łóżka. No cóż, nie położyła ich tam raczej Pomfrey, więc… Uśmiechnąłem się zadziornie i gdy tylko włożyłem je na nos, znów ucałowałem Lily w czubek głowy. Zamruczała coś zadowolona przez sen, a mnie po całym ciele przeszył dreszcz przyjemności. Cholera… to co robiła ze mną ta dziewczyna zakrawało na przestępstwo.
Z ciężkim sercem wysnułem się z jej objęć. Nie chciałem jej budzić, chociaż nie będę ukrywał, że nie pogardziłbym kilkoma pocałunkami i pieszczotami na odchodne. Bardziej jednak pragnąłem by czym prędzej wróciła do zdrowia, więc kiedy już wstałem, przykryłem ją szczelnie kołdrą i jedyną nagrodą jaką sobie wziąłem, było odgarnięcie jej niesfornych rudych kosmyków włosów za ucho. Przysiadłem na brzegu łóżka, oddalając chwilę opuszczenia skrzydła szpitalnego jak to tylko było możliwe. Błądziłem wzrokiem po jej piegach na zaróżowionych policzkach, po jej miękkich wargach, których smak natychmiast poczułem na swoich, po jej długich rzęsach, po jej uchu, szyi, włosach rozsypanych na poduszce w uroczym nieładzie…
Zniknąłem w sekundzie, w której próg sali przekroczyły uzbrojone w obcasy buty Pomfrey.
Dzięki i weny od Jenny!
Kochana Jenny, wyczekiwanie na te małe sceny stało się moją małą przyjemnością, której nie mogę się doczekać po publikacji.
UsuńTo taki mały cukierek w nagrodę za godziny pisania.
Będę tęsknić za nimi, jak skończymy publikować!
Jak zwykle zachwycona,
Ati
PS. Całusy w czoło to wyższa forma okazywania miłości