{Za te wszystkie złe i za te wszystkie dobre momenty.
Miałam naprawdę mnóstwo frajdy z pisania tego rozdziału.
Mam nadzieję, że Wy również będziecie mieć.}
Jego ręce
błądziły po moim ciele, a ja czułam się tak, jakby ktoś zamienił moją krew w
czysty ogień. Nie mogłam przestać dygotać, kiedy uśmiechał się, a ja tonęłam w
jego wzroku.
– Kurwa –
wyszeptał, a moje serce załomotało, gdy poczułam, jak zacisnął dłonie na mojej
talii.
Nie byłam w
stanie odpowiedzieć, gubiąc wątek za każdym razem, kiedy jego wzrok skanował
moją twarz. Nigdy nie widziałam go w takim stanie, jakby zupełnie zatracił się
w tym, co właśnie się stało. Przełknęłam ślinę, szukając słów, które nadawałyby
się do wypowiedzenia, ale uświadomiłam sobie, że żadne słowo nie było w stanie
określić tego, co działo się w mojej głowie. A sądząc po jego rozchylonych
ustach i rozszerzonych źrenicach, również i w jego.
– Dam ci knuta
za twoje myśli – wydusiłam, uśmiechając się.
– Znasz moje
myśli – powiedział, nie odwracając ode mnie wzroku i przejeżdżając językiem po
górnej wardze.
Kurwa, pomyślałam, zapominając na
moment jak się oddycha.
Nie mogłam się
powstrzymać. Czułam się tak, jakbym była na haju – całe moje ciało pragnęło go,
bliżej, bardziej, mocniej. Powoli pokonałam dzielące nas cale i pocałowałam
lekko, uśmiechając się, gdy jęknął, zaciskając usta.
Z mojej piersi
wyrwał się cichy pisk, kiedy naparł na mnie, a ja cofnęłam się, uderzając
plecami w drzwi wejściowe.
– James! –
syknęłam, robiąc przerażoną minę. Oboje zamarliśmy, wsłuchując się w odgłosy
panujące w domu, ale odpowiedziała nam jedynie cisza.
– To twoja
wina – szepnął, uśmiechając się. Górował nade mną, a jego wzrok sprawiał, że
robiło mi się gorąco.
– To ty
rzuciłeś mnie na drzwi!
– Sama się o
to prosiłaś. Z resztą po tym, jak krzyczałaś na mnie jeszcze kilka minut temu i
tak wątpię, że kogoś nie obudziliśmy.
Zrobiłam
oburzoną minę, chcąc powiedzieć mu, że o nic się nie prosiłam, ale nachylił się
i ponownie mnie pocałował, a ja rozpłynęłam się pod wpływem dotyku jego ust,
całkowicie zapominając o dręczącej mnie wizji mamy wyglądającej przez okno na
piętrze. Całowałam się już wcześniej, ale nigdy tak. Nawet rok temu, z
Nathiasem, chociaż mówił mi wtedy, że nie byłam w tym taka zła. Ale to, co
działo się teraz… Nie dało się tego porównać z niczym, co do tej pory przeżyłam
– jego dotyku, zapachu. Sposobu, w jaki jego usta pasowały do moich, jakbyśmy
robili to już milion razy. Było coś hipnotyzującego w sposobie, w jaki poruszał
językiem, posyłając dreszcze wzdłuż mojego kręgosłupa.
Nigdy nie
sądziłam, że pocałunki mogą być tak przyjemne, a jednak stałam tam, ledwo
trzymając się na nogach, jakby ktoś mnie zaczarował. Uśmiechnęłam się,
uświadamiając sobie, że tak właśnie było. Zupełnie mnie oczarował.
– I co się tak
uśmiechasz – wyszeptał, muskając moją dolną wargę, a moje wnętrzności wykonały
piruet.
– Chyba w
końcu udało mi się całkowicie wyczerpać pokłady twojej cierpliwości.
Przygryzłam
wargę, kiedy odwzajemnił uśmiech, kręcąc z rezygnacją głową. Pomyślałam, że nie
chcę, żeby ta noc się kiedykolwiek skończyła. Nagle wszystko wydawało się takie
proste i jasne, zaczęłam nawet zastanawiać się, jak mogłam nie być tego pewna.
Jak mogłam tygodniami odtrącać to uczucie, które buzowało teraz w moich żyłach,
sprawiając, że płonęłam żywym ogniem. Zerknęłam na niego spod drgających rzęs,
nie mogąc wyjść z podziwu tego, co potrafił ze mną zrobić. On również mi się
przyglądał, przeskakując wzrokiem po mojej twarzy, jakby coś dogłębnie
analizował. Jego okulary były lekko zaparowane od naszych oddechów, a klatka
piersiowa unosiła się szybko, jakby wciąż nie mógł uspokoić oddechu.
– Powinnaś
wracać do łóżka – szepnął, przejeżdżając palcami po kołnierzyku mojej różowej
koszuli, który zsunął się po moim barku, a ja zarumieniłam się, czując jego
dotyk na rozgrzanej skórze.
– Wyganiasz
mnie do domu?
– Myślę, że po
tym co się między nami stało, wiesz, że wolałbym tu zostać – zaczął,
odgarniając mi włosy za ucho. Moja ulubiona gumka w kolorowe paski leżała
smętnie na śniegu, chociaż nawet nie wiedziałam, kiedy spadła. I nie mogło mnie
to bardziej nie obchodzić, kiedy patrzył na mnie w ten sposób. – Ale niedługo
będę musiał wracać. Inaczej Syriusz domyśli się, że mnie nie ma. I raczej nie
będzie ciężko wywnioskować, gdzie się udałem.
Nie powiedział Syriuszowi, przemknęło mi przez myśl. Zupełnie nieznane mi uczucie satysfakcji
wypełniło moje ciało, kiedy uświadomiłam sobie, że nikt o tym nie wiedział.
Byłam jego tajemnicą.
– Okej.
Przez moment
miałam ochotę zapytać, czy zamierza mu powiedzieć, ale zamilkłam, zastanawiając
się, czy myśli o tym samym. Bo tak właściwie, to… Co teraz? Po miesiącach
przyjaźni, po tygodniach unikania się, jak miało to od tej pory wyglądać? Co to
dla nas oznaczało?
– Porozmawiamy
o tym w nowym roku – powiedział delikatnie, jakby czytał mi w myślach.
– Czyli
naprawdę zobaczymy się dopiero w zamku?
Uśmiechnął się
na dźwięk żalu w moim głosie. Obserwowałam, jak nachylił się powoli i złożył na
moich ustach długi pocałunek, wciąż trzymając rękę na moim policzku, a cały
świat zadygotał pod moimi stopami. Tym razem był dużo delikatniejszy, jakby
rozkoszował się każdą sekundą. Jego prawa ręka przesunęła się po moim barku, a
palce pomknęły wzdłuż szyi, układając się tuż pod moją żuchwą. Ledwo
powstrzymałam się od jęku, gdy delikatnie docisnął mnie do drzwi, wywołując
falę ciepła rozchodzącą się po moim podbrzuszu.
– To będzie
musiało ci wystarczyć.
Przymknęłam
oczy, kiedy odsunął się ode mnie, a po mojej skórze przetoczyła się fala
przyjemnych dreszczy.
– Kurwa –
szepnęłam, a on zaśmiał się cicho, powoli cofając się. Śnieg zaskrzypiał pod
jego butami, kiedy podszedł do mojego płaszcza, a potem podał mi go w
rozbawieniu.
– Lily, musisz
przestać gubić ubrania – upomniał mnie, uśmiechając się dokładnie tak, jak
lubiłam najbardziej. Przygryzłam dolną wargę, ledwo powstrzymując kolejne
jęknięcie.
– Nienawidzę
cię.
– Nieładnie
tak kłamać.
Zaśmiałam się,
wymacując ręką klamkę za moimi plecami. Na jego ustach wciąż czaił się uśmiech,
kiedy drzwi uchyliły się, a ja wślizgnęłam się do środka. Sekundę przed tym,
jak miałam zamknąć je za sobą, jego ręka złapała za moją, otwierając je
ponownie na moment, pozwalając mu nachylić się i pocałować mnie po raz ostatni.
Mocno i intensywnie, jakby miał mnie już nie zobaczyć. A potem odsunął się,
znikając z cichym pstryknięciem.
Kiedy autobus
zatrzymał się gwałtownie, coś przewróciło się w moim żołądku w sposób, który
wcale mi się nie podobał. Z ulgą wygramoliłam się ze środka, rzucając ostatnie
spojrzenie na zapadnięte fotele i krzesła, a sekundę później rura wydechowa
strzeliła głośno i Błędny Rycerz zniknął.
Dzięki Merlinowi, przemknęło
mi przez myśl, kiedy odetchnęłam. Zbyt dużo wolnego czasu sprawiało, że przez
całą podróż wracałam myślami do świątecznego wieczoru, a wypieki na moich
policzkach zwiększały się wprost proporcjonalnie do posyłanych mi ciekawskich
spojrzeń.
Dom Mary
wyglądał przytulnie nawet pokryty grubą warstwą śniegu. Kiedy skierowałam się w
stronę kuchennego wejścia, coś mignęło w oknie, a wkrótce drzwi otworzyły się z
hukiem i burza loków rzuciła się na mnie, prawie zwalając z nóg.
– Lily!
– Merlinie,
nie widziałyśmy się tylko tydzień – zaśmiałam się, oddając uścisk.
– Cóż mogę
powiedzieć – zachichotała w odpowiedzi Mary, odsuwając się ode mnie. Miała na
sobie ciemnozielone ogrodniczki i świąteczny sweter w biało czerwone pasy. –
Nie mogłam doczekać się, aż przyjedziesz. Wchodź, napijesz się czegoś?
– Herbaty –
odpowiedziałam błagalnym tonem, obrzucając wesołym spojrzeniem naklejki w
kształcie misiów, które podskakiwały na małym okienku w drzwiach kuchennych. –
Strasznie przemarzłam.
W środku
panowało przyjemne ciepło, a w powietrzu pachniało świeżym pieczywem. Kiedy
odwiesiłam płaszcz, zaglądając do jadalni, dostrzegłam siedzącą przy stole
uśmiechniętą Dorcas, która pomachała do mnie wesoło. Jej czarne loczki
zadrgały, obijając się od jej pulchnej twarzy.
– Cześć, Lily!
– Cześć –
przywitałam się, ruszając w jej kierunku. – Gdzie reszta?
– Dziewczyny
przyjadą jutro, a rodzice Mary pojechali w odwiedziny do jakiejś ciotki. Ale
nie przejmuj się – zawołała dziewczyna, sięgając do koszyka stojącego przed
nią, a potem rzucając w moim kierunku chałką. – Pani Macdonald zostawiła coś
specjalnie z myślą o tobie.
Zachichotałam,
podnosząc drożdżówkę do ust i zaciągając się zapachem masła i kruszonki.
– Uwielbiam
twoją mamę – westchnęłam, kiedy Mary zachichotała wesoło.
– Wiem –
potwierdziła.
– Witamy w
Rdzy!
Odwróciłam się
i uśmiechnęłam w kierunku wysokiego blondyna, który opierał się o ramę drzwi
prowadzących do korytarza.
– Och, to
znowu ty – mruknęła markotnie Macdonald, robiąc zirytowaną minę.
– Co jest,
kuzynko, nie lubisz spędzać czasu z rodziną?
– Louis –
przywitałam się, machając lekko ręką w jego kierunku. – Miło cię widzieć. Jak
praca w Ministerstwie?
– Cudownie –
zapewnił chłopak, podchodząc do stołu i opadając na jedno z wolnych krzeseł, ku
uciesze Dorcas. – Dużo pracy, dużo nowego doświadczenia. No i najważniejsze, że
mogę pobyć trochę z moją ukochaną…
– Nie kończ –
ostrzegła go surowo Mary, oskarżycielsko wskazując na niego palcem.
– Też cię
kocham. Więc, Lily, planujecie wspólnego sylwestra?
– Mhm –
potwierdziłam, biorąc dużego gryza chałki i z rozmarzeniem przymykając oczy.
– Dziewczyny
powinny przyjechać jutro z samego rana. Będziesz samotnym rodzynkiem w
towarzystwie bab – dodała zadowolona Meadowes, puszczając oczko w kierunku
Louisa.
– A to wasi
koledzy nie przyjeżdżają?
– Nie mogą –
mruknęłam, przełykając kolejny kęs. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że
nikt nie wiedział, że widziałam się z Jamesem i poczułam, jak natychmiast oblał
mnie rumieniec, jakbym została przyłapana na czymś zakazanym. – To znaczy, tak
zgaduję, nie miałabym jak tego wiedzieć.
– Mama Jamesa
jest w szpitalu – wyjaśniła Dorcas, kiwając głową. – Maryl mówiła przez
telefon, że spędzają sylwestra z tatą.
– Maryl
rozmawiała z Jamesem? – spytałam natychmiast, zanim zdążyłam ugryźć się w
język. Uczucie niepokoju wypełniło mój żołądek, kiedy w panice próbowałam
uspokoić szalejące myśli. Przecież to normalne, zganiłam się. Przyjaźnią
się.
– Tak, mówiła,
że dzwonił do niej ze szpitala.
– I co
ciekawego mówił?
– Że z jego
mamą już trochę lepiej. Możesz zapytać ją o to, jak przyjedzie.
– Nie przejmuj
się, Lily – wtrąciła się Mary, kładąc uspokajająco rękę na moim barku. – Wiem,
że ta cała wasza kłótnia wiele napsuła przed świętami, ale nie będzie mógł się
na ciebie gniewać w nieskończoność. W końcu mu przejdzie.
Poczułam, jak
zrobiło mi się gorąco na wspomnienie jego wzroku i psotnego uśmiechu, zupełnie
jakbym znowu stała przed swoim domem, zarumieniona i z zaczerwienionymi ustami
od długich pocałunków.
– Och –
wydusiłam, kiwając głową, jakbym mogła w ten sposób ukryć co właśnie działo się
w mojej głowie. – Tak, mam taką nadzieję.
Gryfonki
musiały chyba stwierdzić, że moje skrępowanie związane był z samą kłótnią, bo
nie poruszyły już więcej tego tematu, za co byłam im niesamowicie wdzięczna.
Jedynie Louis uśmiechnął się tajemniczo, obrzucając mnie rozbawionym
spojrzeniem.
Uwielbiałam
dom Mary. Zawsze wydawał mi się niesamowicie ciepły, jakby był wypełniony
miłością, aż po same brzegi. I chociaż dziewczyna często narzekała na swojego
kuzyna, nie mogłam powstrzymać się od rzucania im zazdrosnych spojrzeń, kiedy
sprzeczali się, zupełnie, jakby największym problemem na świecie było to, ile
kiełbasek zostanie przygrzanych na drugie śniadanie. Nie mogłam nie pomyśleć o
Petunii, która nie chciała nawet wrócić na święta do domu, byleby nie musiała
przebywać ze mną zbyt długo w jednym pomieszczeniu.
Louis dosyć
szybko opuścił nas, tłumacząc się chęcią udania się do Ministerstwa z jakimiś
niesamowicie długim i nudnym dokumentem. Popołudnie minęło nam zatem w dosyć
spokojnej atmosferze – bez swojego kuzyna, Mary bardzo szybko się zrelaksowała,
proponując nawet krótki spacer po okolicy, co skończyło się wywiązaniem bitwy
na śnieżki i jej sromotną przegraną. Lepiąc między palcami kolejne śnieżki,
uświadomiłam sobie, że przepełniała mnie jakaś nowa moc, pewność siebie, a może
ekscytacja i radość, umożliwiając mi trochę pewniejsze celowanie i trochę
szerszy uśmiech, zupełnie jakby ostatnie wydarzenia rzeczywiście potrafiły
zmienić więcej, niż sądziłam. Rodzice Mary wrócili niedługo później, załamując
ręce nad naszymi przemoczonymi ubraniami. Kiedy wieczorem zasiedliśmy do
wspólnej kolacji, nie mogłam ukryć radości, która przepełniała mnie, wylewając
się poza brzegi. Kuchenny stół Państwa Macdonald już ledwo mieścił naszą
szóstkę, a co dopiero kolejne dwie osoby, które miały przybyć następnego dnia.
Powoli rozglądnęłam się, próbując nacieszyć się widokiem światła świec
odbijającego się na ścianach, po których powoli spacerowały namalowane przez
mamę Mary kury. Całe to miejsce przesiąknięte było spokojem.
Nie trwał on
jednak zbyt długo – wkrótce okazało się, że pięć Gryfonek i Louis to istna
mieszanka wybuchowa. Pan Macdonald śmiał się, że jak dalej tak pójdzie, będą
musieli przemalować ściany w kuchni. Mógł mieć w tym trochę racji – po wspólnym
porannym gotowaniu ucierpiały nie tylko ściany, ale też szafki i okna.
Zachichotałam, gdy jakimś cudem udało mi się uniknąć oberwania mąką, która
jedynie przyprószyła lekko mój sweter.
Maryl i
Clarie, które przybyły godzinę wcześniej, były całe umorusane ciastem. Louis
uśmiechał się flirciarsko w stronę Binner, która była chyba zachwycona męską
uwagą, odpowiadając na jego zaczepki. Jedynie Mary wyglądała na niezadowoloną,
chociaż nie mogłam jej winić, po tym, jak jej kuzyn rozbił jej jajko na czubku
głowy.
– No już, bo
zabraknie składników na śniadanie – zawołała w końcu Pani Macdonald, machając
ścierką w kierunku swojej córki. – Mary, idź doprowadzić się do porządku.
– Nie tylko ja
jestem brudna! – zawołała oburzona dziewczyna.
– Ale tylko ty
masz we włosach nienarodzone kurczaki – podjudził ją Louis, za co również
oberwał mąką.
– Maryl, moja
droga, wyglądasz dużo lepiej niż na wakacjach – zmieniła temat Pani Macdonald,
uśmiechając się szeroko w kierunku Binner. – Mam nadzieję, że wszystko już u
ciebie w porządku.
– Tak –
odpowiedziała dziewczyna, odwzajemniając uśmiech. – Byłam na kontroli i mogę z
ulgą stwierdzić, że ten etap zostawiam już za sobą.
– Ten rok
chyba nie był dla was zbyt łaskawy – skomentował Louis, przyglądając się
dziewczynie. – To już drugi raz jak słyszę w tym tygodniu o Świętym Mungu.
– No cóż –
westchnęła Maryl, kiwając głową. – Dzięki Merlinowi, że mają tam najlepszą
opiekę. Inaczej w życiu nie udałoby mi się uspokoić chłopaków.
– Czemu? Coś
się stało? – spytałam natychmiast, czując, jak mój puls przyspiesza lekko.
– James
dzwonił wczoraj – powiedziała cicho, a wszyscy przycichli, oczekując w napięciu
na jej kolejne słowa. – Ponoć nie chcieli wypisać Effie, chociaż obiecywali, że
zrobią to przed nowym rokiem.
– Biedny
Fleamont – westchnęła Pani Macdonald, przyciskając ścierkę do piersi. – Mówili
coś więcej?
– Tylko tyle,
że czasem magia nie potrafi rozwiązać wszystkich problemów, a ludzkie ciała to
nie maszyny, które można naprawić machnięciem różdżki.
Spochmurniałam,
czując bolesne kłucie w klatce piersiowej, próbując wmówić sobie, że chodziło
mi o współczucie chłopakom, a nie o fakt, że Maryl rozmawiała z Jamesem przez
telefon przynajmniej dwa razy od świąt. Ja też mam telefon, przemknął w
głowie cichy głosik. Czemu nie odezwał się do mnie?
Dopiero czujny
wzrok Louisa przywrócił mnie do teraźniejszości. Policzki aż mrowiły mnie pod
wpływem jego zagadkowego spojrzenia, kiedy przyglądał mi się z drugiego końca
kuchni, jakby dokładnie wiedział, co czai się w mojej głowie.
– To musiały
być dla nich straszne święta – zawyrokowała kobieta, wzdychając głośno.
– Z tego co
wiem, Peter poprosił swoich rodziców, żeby pozwolili mu pojechać do Jamesa na
resztę przerwy. Biedak mieszka daleko i czuł się parszywie z tym, że nie mógł
być z chłopakami. Tylko Remus nie mógł przyjechać, ale z tego co wiem jego
rodzice martwią się bardzo o podróżowanie i zostawanie w gościach.
– Dziwisz się
im? W dzisiejszych czasach czasem aż strach wychodzić z domu…
Mój wzrok
mimowolnie powędrował do kopii Proroka Codziennego, leżącego na blacie z
błyskającym zdjęciem przedstawiającym zawalony dom w Walii.
– Ale wracając
do weselszych tematów, to całkiem niespodziewana grupa – zawyrokowała mama
Mary, uśmiechając się. – Blackowie to szanowana rodzina, chociaż ostatnio krąży
o nich dużo ohydnych plotek – powiedziała cicho, wpatrując się w szybę w
zamyśleniu. – No i znam rodzinę Pettigrew, nigdy nie wydawali mi się zanadto…
angażujący się.
– Peter jest
wpatrzony w resztę jak w złoty zegarek – zawyrokowała Dorcas, wzruszając
ramionami. – Zdziwiłabym się, gdyby sam nie pojechał do nich mugolskim
autobusem.
– Zawsze
dziwiła mnie ta przyjaźń. – Wszyscy obróciliśmy głowy w kierunku Mary, która
weszła właśnie do kuchni, pocierając wilgotne włosy ręcznikiem. – Black i
Potter byli sobie przeznaczeni jeszcze przed narodzinami, a Remus to dobry
chłopak z osiedla, dogadałby się z wszystkimi. Za to Peter… jest dosyć
specyficzny…
– Snape
czepiał się go na pierwszym roku – powiedziała cicho Clarie, spoglądając na
mnie niepewnie, jakby obawiała się mojej reakcji. – Peter był nieśmiały i
bardzo się pocił, Ślizgoni upatrzyli go sobie jako cel.
– Pamiętam –
mruknęła Maryl, kiwając głową. – I macie rację, Potter i Black to była miłość
od pierwszego wejrzenia. Wszędzie chodzili razem, włóczyli się po zamku i
ciągle wpadali w tarapaty. Do tej pory pamiętam, jak rozwalili tą wielką zbroję
na trzecim piętrze, zarobili za to szlaban stulecia.
– Więc jak to
się stało, że się przyjaźnią z resztą? – spytał Louis, unosząc brwi. – Nie
brzmią mi na dobrych samarytan.
– I tu się
mylisz – westchnęła Binner, uśmiechając się do własnych wspomnień. – Remus
zawsze pomagał im z nauką. Wydaje mi się, że nigdy nie miał zbyt wielu
przyjaciół, a kiedy takich dwóch kokieciarzy prosiło o pomoc, nie dało się im
odmówić. Wkrótce okazało się, że z mózgiem Remusa nie musieli martwić się o
notatki, ani o logiczną kwestię dowcipów. Nie wiem, czy pamiętacie, jak nagle
pod koniec drugiej klasy przestali wpadać w tarapaty i wszyscy zastanawiali się
jak to możliwe.
– McGonagall
dostawała furii próbując ustalić, kto odpowiada za te wszystkie dowcipy.
– Trzeźwe
myślenie Lupina uratowało im tyłek z wielu sytuacji.
– Więc skąd w
tym wszystkim Peter? To wszystko, cała ta ich wielka przyjaźń to dlatego, że
byli w jednym pokoju?
– Nie do
końca. Peter nie ma zbyt wielu ujmujących za serce cech, ale trzeba mu
przyznać, że był szlachetny. Ani razu nie poszedł do żadnego z nauczycieli i
pozwalał się tak traktować, uznając, że jeśli się postawi, ktoś inny może
oberwać. James sam miewał utarczki ze Snapem, aż w końcu przyuważył, jak Peter
wystawił się, w ochronie jakiejś Puchonki. Więc sam stanął w jego obronie.
Nagle te dzbany odkryły, że Pettigrew miał dość znośny charakter jak się mu już
dało szansę, a potem poleciało już z górki, szybko okazało się, że Peter był
też dosyć sprytny, a przez to, że do tej pory przemykał po zamku sam, był
niespodziewanym źródłem informacji o innych uczniach, bo nikt nie wiedział
nawet, że ktoś taki jak on mógł go obserwować. Taki mały niezauważalny tajny agent.
– To by wiele
wyjaśniało – przyznała Dorcas.
– Dlaczego
nigdy o tym nie słyszałam? – spytała Mary, a ja uśmiechnęłam się lekko pod
nosem, uświadamiając sobie, jaka będzie odpowiedź.
– Nie wiem,
czy pamiętasz, Mary, ale nie trzymałyśmy się z Huncwotami zbyt dobrze przed
szóstą klasą – zaśmiałam się.
Nie tylko z nimi, przemknęło
mi przez myśl, ale nie powiedziałam tego głośno, obserwując chichoczące
Gryfonki. Coś w tym było – do zeszłego roku Dorcas trzymała się głównie z
Alicją i starszymi rocznikami, a Maryl i Clarie zawsze wolały własne
towarzystwo.
Nagle
uświadomiłam sobie, że było coś więcej w tej historii, w sposobie, w jaki
pozostałe dziewczyny opowiadały o Huncwotach. Nigdy nie zastanawiałam się, jak
to się stało, że ta czwórka idiotów skończyła razem. Ich przyjaźń była
wyjątkowa – dużo mocniejsza niż cokolwiek, co widziałam do tej pory. Słowa
Maryl miały nagle więcej sensu niż do tej pory. Chociaż zawsze widziałam
Pottera i Blacka jako nierozerwalną parę, zalały mnie obrazy ich roześmianych
twarzy, kiedy pomagali Peterowi w zadaniach domowych, a on odwdzięczał się,
przynosząc najświeższe plotki. Wspomnień zmęczonego Remusa, opartego na
ramieniu Łapy, kiedy ten odrabiał za niego zadanie z transmutacji po długich i
bolesnych pełniach, Jamesa, czochrającego włosy najniższego z ich przyjaciół,
obiecującego mu, że pożyczy mu swoją miotłę na weekend.
Dotarło do
mnie, że zawsze szli w czteropaku, chociaż do tej pory tego nie dostrzegałam. A
może po prostu nie chciałam dostrzec.
– Ach, młodość
– skomentował to Pan Macdonald, uśmiechając się do nas ciepło. – A teraz
pomóżcie mi posprzątać, bo kuchnia wygląda jakby przeszło przez nią tornado.
W przeddzień
nowego roku obudziłam się nad ranem z mocno bijącym sercem, nie mogąc pozbyć
się z głowy obrazu uśmiechniętego Jamesa. Wciąż czułam na palcach fakturę jego
skóry, jakby moje dłonie dopiero co sunęły po jego szyi i twarzy, naśladując
jego ruchy. Z cichym jęknięciem przeczesałam ręką włosy, rozglądając się po
sypialni. Ledwo dostrzegałam zarysy ciał pozostałych Gryfonek w panującym
półmroku. Śpiwór obok mnie poruszył się niespokojnie, a ze środka dobiegło
ciche chrapnięcie, kiedy powoli uniosłem się na łokciach i starając się nikogo
nie obudzić, wysunęłam się powoli z zapasowej pościeli. Mary spała na łóżku, z
rękami zarzuconymi na swoją głowę i rozchylonymi ustami. Podłoga zawalona była
naszymi ubraniami i poduszkami, spomiędzy których rozpoznawałam plątaninę rąk
Maryl i Clarie, przytulonych do siebie w ścisłym nieładzie. Zegar na szafce
nocnej wskazywał piątą trzydzieści. Ogarnęło mnie poczucie irytacji, kiedy
uświadomiłam sobie, że wcale nie będzie tak łatwo wrócić do spania. Czułam się
zupełnie rozbudzona, jakby wspomnienia nocnych marzeń sennych opanowały mój
umysł, nie pozwalając nawet na chwilę wytchnienia.
Z grymasem
podniosłam się na nogi i ruszyłam w kierunku drzwi, nie mając większego wyboru.
Nie chciałam nikogo obudzić, a wiedziałam, że już raczej nie usnę. Powoli
skierowałam się w stronę schodów, a później do kuchni, będąc rada, że dom wciąż
pogrążony był w ciszy i spokoju. Przez kuchenne okno mogłam dostrzec
zamarznięte jezioro i pokryty śniegiem ogród, wciąż tonący w półmroku. Po
chwili zamyślenia zagotowałam wodę i kiedy przeszukiwałam szafkę w celu
znalezienia puszki z herbatą, czyjeś kroki rozbrzmiały za moimi plecami.
– A ty czemu
nie śpisz?
Odwróciłam się
i uśmiechnęłam w stronę opartego o próg Louisa, machając torebką z fusami przed
jego twarzą.
– Nie mogę
spać – przyznałam. – Chcesz też?
– Poproszę.
Pozwoliłam
ciszy otulić nas miękko, kiedy zalewałam gorącą wodą dwa kubki. Louis
odwzajemnił mój uśmiech, zabierając jeden z nich i podchodząc do okna.
– Więc, co
dokładnie cię gryzie?
– Kto
powiedział, że coś mnie gryzie? – spytałam, marszcząc brwi. Chłopak spojrzał na
mnie przelotnie przez ramię, unosząc jedną brew do góry.
– Mam
nadzieję, że mój wzrok był dostatecznie wymowny.
– A ty,
mądralo? Nie tylko ja nie śpię.
– Ja muszę
niedługo jechać do Ministerstwa – powiedział, wzruszając ramionami. Jego wzrok
utkwiony był gdzieś daleko, jakby się nad czymś mocno zastanawiał. – Zakładam,
że chodzi o chłopaka?
W odpowiedzi
wymamrotałam pod nosem coś niezrozumiałego, co musiało chyba bardzo rozbawić
Louisa, który roześmiał się cicho.
– Czemu zawsze
chodzi o chłopaka…
– Dobra, panie
mądralo – mruknęłam, kopiąc go lekko w kostkę, kiedy posłał mi rozbawione
spojrzenie. Minęło kilka długich sekund, w trakcie których przyglądaliśmy się
sobie, on z zainteresowaniem, a ja w zupełnym zażenowaniu, aż w końcu
westchnęłam cicho. – Aż tak widać?
– Moja droga,
powiem to tak: zdziwiony jestem, jak ślepa jest moja kuzynka, że nie zauważyła,
jak czerwona robiłaś się na samo wspomnienie męskich imion.
– Cholera –
westchnęłam, podnosząc kubek do ust i przyciskając go mocno do skóry,
rozkoszując się rozchodzącym się po niej cieple.
– Musiał chyba
zrobić na tobie wrażenie – kontynuował rozbawiony chłopak. – Zgaduję, że
pocałunek był gorący?
– Louis! –
zawołałam cicho, uderzając go w ramię i czując, jak rumieniec ponownie wypływa
na moją twarz.
– Aż tak? Łał.
– To
niekomfortowe – skomentowałam, próbując schować się za kubkiem.
– No tak, bo
masz tyle osób, z którymi możesz o tym porozmawiać. Może którąś obudzić?
Posłałam mu
wymowne spojrzenie, opierając się o blat i biorąc pierwszy łyk herbaty.
Jego słowa
dudniły w mojej głowie, uświadamiając mi, że miał rację. I zanim się
zorientowałam, prawda popłynęła z moich ust.
– Chciałam im
powiedzieć, naprawdę chciałam, ale… Po latach odtrącania jego zaproszeń na
randkę i zapewniania, że prędzej wyhoduję sobie czyraki na plecach niż zgodzę
się spotkać z Jamesem Potterem, czuję się, jakbym była zwykłym kłamcą. Klaunem,
z którego wszyscy zaczną się śmiać.
– To twoi
przyjaciele, Lily, nie sądzę…
– Nie jestem
zbyt dobra w dobieraniu sobie przyjaciół – przerwałam mu, czując rosnącą gulę w
gardle. – Moja siostra nie chce mnie znać, mój najlepszy przyjaciel z
dzieciństwa zranił mnie jak nikt inny, latami nie dopuszczałam do siebie nikogo
poza Mary, a reszta Gryfonów dosłownie podkradła się niepostrzeżenie i została.
Ja…
Zaczęłam
zastanawiać się, czy to o to chodziło. Czy to co czułam, to był wstyd? Czy
naprawdę miałam prawo wstydzić się, za swoje ślepe zaprzeczanie? Nie znosiłam
być w centrum uwagi, a na samą myśl o minach wszystkich Gryfonów, gdyby się
dowiedzieli…
– Po prostu
zawsze wszystko psuję. A co, jeśli to też zepsuję? Co, jeśli nie będę
wystarczająco dobra? Po prostu… Po prostu potrzebuję jeszcze trochę czasu.
– Nie czujesz
się komfortowo będąc gorącym tematem rozmów i to zrozumiałe, ale pamiętaj, że
nie możesz tego ukrywać w nieskończoność.
– Wiem –
szepnęłam, kiwając głową z nieobecnym wzrokiem. – Powiem im, ale jeszcze nie
teraz. Z resztą, póki co nie wiem nawet co miałabym im powiedzieć. Nie wiem, na
czym stanęło z Jamesem i zgaduję, że dowiem się dopiero w styczniu.
Uświadomiłam
sobie, że to była prawda. Nie chciałam nikomu nic mówić, bo bałam się, że mogło
okazać się, iż to był tylko zwykł sen. A co, jeśli przesadzałam? Co, jeśli dla
niego to wcale nie było trzęsące światem doświadczenie, zwalające cię z nóg i
pochłaniające w fali słodkiego niedowierzenia?
Co, jeśli
powiem komuś co się stało, a potem znowu poniosę porażkę?
– Zatem do
stycznia – odpowiedział Louis, unosząc swój kubek z herbatą i uśmiechając się
pokrzepiająco.
Koniec roku
zbliżał się wielkimi krokami, a w Rdzy zrobiło się niespodziewanie głośno i
ciasno z rozgadanymi Gryfonkami trajkoczącymi zawzięcie z zadowolonym z tego
powodu Louisem. Ku uciesze Mary, miał on własne sylwestrowe plany, więc kiedy
zegary odliczały czas do północy, nasza piątka ulokowała się w ogrodzie przy
tańczących niebieskich płomykach w wielkich zaczarowanych słojach i wspólnie
obserwowała pokaz sztucznych ogni zorganizowany w Dolinie Shay. Jedynie Maryl i
Dorcas wydawały się być niepocieszone z powodu nieobecności chłopaka. Sądząc po
zalotnych uśmiechach tej pierwszej i fakcie, że poprzedniego wieczoru zniknęła
na piętnaście minut szukając z Louisem kieliszków do szampana, mogła mieć do
tego powody. Mary jednak nie chciała tego słuchać, zawzięcie kręcąc głową i
zatykając usta roześmianej Maryl, gdy ta zaczęła wdawać się w szczegóły.
– Och,
przysięgam wam na Merlina, że w tym roku wykorzystam każdy pozostały czas w
Hogwarcie na migdalenie się z chłopakami. Trzeba pogodzić się z faktem, że za
sześć miesięcy nie będziemy miały już dostępu do puli młodych i przystojnych
czarodziejów…
– Dorcas! –
zawołała z oburzeniem Mary, uderzając ją w ramię.
– Dobrze, że
mam Johna – zachichotała Clarie, zerkając na przepychające się w śniegu
Gryfonki.
– Dobrze, że
nikt nie może mi się oprzeć! Jestem zdecydowanie team Dorcas – rzuciła Maryl,
przybijając piątkę Meadowes.
– No właśnie,
pani Mary Macdonald – zawołała oskarżycielsko dziewczyna. – Ty też byś mogła
wyluzować, ale odtrącasz każdego, kto zaprosi cię na randkę!
– No chyba
oszalałaś!
– A ten
Krukon, który zaczepił cię przed ostatnim wyjściem do Hogsmeade na korytarzu?
Mary
zarumieniła się, kręcąc zawzięcie głową. Ostatni rok w Hogwarcie zdecydowanie
przysporzył jej więcej adoratorów, chociaż wciąż nie równało się to z ilością
rozmarzonych spojrzeń rzucanych Binner, nawet, jeśli po wakacyjnym pobycie w
szpitalu przez większość semestru była wychudzona i z workami pod oczami. Nawet
Dorcas mogła pochwalić się kilkoma udanymi randkami, chociaż nie lubiła o nich
mówić.
– Jakoś żadna
z was nie czepia się Lily! – zawołała z oburzeniem Mary.
– Jeśli mam
być fair, jej amory z Jamesem przez większość tego roku mogły odstraszyć
adoratorów.
Zarumieniłam
się, przypominając sobie sposób, w jaki jego dłonie błądziły po mojej talii,
kiedy całował mnie jeszcze kilka dni temu. Dziewczyny jednak nie wydawały się
zwracać na to uwagi, wciąż przedrzeźniając się.
– W takim
razie, niech Lily też obieca, że w tym semestrze będzie się migdalić za wsze
czasy!
Och, z pewnością, rozmarzył się
mały diabełek w moim wnętrzu, podskakując wesoło i klaszcząc w dłonie. Nawet
wiem z kim.
– Lily!
– Jak
wszystkie, to wszystkie!
– Dobra, dobra
– zachichotałam w końcu, czując uśmiech wypływający na moją twarz. – Wszystkie
podążymy twoimi śladami, Dorcas.
Powrót do
Hogwartu niósł ze sobą pewien poziom ekscytacji, który ciężko było mi ukryć.
Pomimo tego, iż wiedziałam, że jest mała szansa na to, że Huncwoci będą już na
miejscu, poczułam lekkie uczucie zawodu wchodząc do Pokoju Wspólnego i
uświadamiając sobie, że jesteśmy jednymi z pierwszych osób, które wróciły do
zamku po świętach.
– Musisz
patrzeć na pozytywy – zawołała Dorcas, rozkładając się wygodnie na sofie i
kładąc sobie na brzuchu pudełko czekoladowych żab. – Mamy najlepsze miejsca
tylko dla siebie!
– Jest to
jakiś pozytyw – skomentowałam, usadawiając się obok niej. Niestety szybko
odkryłyśmy, że bez pozostałych Gryfonów Wieża wydawała się być przerażająco
pusta i zimna. Nie pomagał również fakt, że za każdym razem, kiedy otwierała
się dziura pod portretem, moje serce wykonywało obrót o trzysta sześćdziesiąt
stopni, oczekując widoku pewnej rozczochranej czupryny i za każdym razem
ogarniało mnie uczucie rozczarowania, kiedy to nie był on. Właściwie nie
wiedziałam, kiedy Huncwoci planowali wrócić, co jedynie dokładało do
niecierpliwego wyczekiwania. W końcu nie mając co ze sobą zrobić, zajęłam się
jedynym, co przychodziło mi do głowy – nauką.
Ostatni
semestr przed OWUTEmami oznaczał potężną harówę. Chociaż obiecałam sobie, że na
świętach odpocznę, widmo notatek i powtarzania wisiało nad naszymi głowami,
grożąc potężnymi konsekwencjami. Całe dnie spędzałyśmy nad ogromnymi planami
powtórkowymi, rozpisując tematy do odszukania i grupy zaklęć do przećwiczenia,
uwzględniając w nich czas na bieżące zobowiązania. Dosyć szybko zrozumiałam, że
zostawienie tego na nowy rok było błędem, a panika zaczęła przesiąkać każdą
sekundę spędzoną w poszukiwaniu notatek.
Dlatego, kiedy
dwa dni później do Wielkiej Sali wszedł uśmiechnięty Remus i Peter, machając do
nas z daleka, poczułam przypływ ulgi i ekscytacji, która zadziałała jak
zastrzyk adrenaliny.
– Och, jak
miło zobaczyć znajomą twarz!
– Cześć,
Clarie – zaśmiał się Lupin, odwzajemniając jej szeroki uśmiech. – Jak wam
minęły święta?
– Całkiem w
porządku – odpowiedziała Maryl, kiwając głową. – A tobie?
– Powiedzmy –
powiedział chłopak, mrugając w naszym kierunku. – Sylwester udany?
– W
najlepszym, damskim gronie – potwierdziła Mary, uśmiechając się do niego. –
Jakieś wieści od reszty?
– Syriusz
mówił, że przyjadą dopiero przed samym rozpoczęciem semestru.
Starałam się
nie dać po sobie znać, jak bardzo ruszyła mnie ta wiadomość. Przełykając
rozżalenie, wcisnęłam do buzi łyżkę zupy brokułowej, patrząc się w przestrzeń i
starając się uspokoić rozbiegane myśli.
– A jak trzyma
się Pani Potter?
– Ponoć już
lepiej. Pogorszyło jej się tuż przed nowym rokiem i z tego co się orientuję to
nie był najprzyjemniejszy sylwester w ich życiu – westchnął, spoglądając w
stronę kiwającego głową Petera, który wyglądał na przybitego. – Ale lekarze
jakoś ją poskładali.
– Co tak
właściwie się stało? – spytała cicho Mary ze smutnym wyrazem twarzy.
– Coś z sercem
– powiedział niepewnie Lupin, zastanawiając się. – W ich rodzinie to częsta
komplikacja związana z wiekiem.
– Z wiekiem?
– Rodzice
Jamesa mieli go stosunkowo późno – wtrąciłam się, przypominając sobie wszystkie
rodzinne portrety w domu Potterów. Oczami wyobraźni prawie zobaczyłam wielkiego
loczka na wielkim portrecie chłopaka, którego tak bardzo nie lubił i prawie
uśmiechnęłam się na ten widok.
– No cóż –
mruknęła cicho Dorcas, uśmiechając się pokrzepiająco. – Ważne, że najgorsze już
za nimi.
Zamyśliłam
się, próbując przypomnieć sobie, co James mówił w święta. Czy nie wspominał
przypadkiem, że z jego mamą było coraz lepiej? Że mieli wypisać ją zaraz po
nowym roku? Poczułam, że przestałam być głodna.
– Zaraz,
zaraz, a ty przypadkiem nie miałeś być u Potterów? – spytała nagle Maryl,
wskazując widelcem na Petera, który uśmiechnął się krzywo.
– Kazali mi
wracać. James powiedział, że nie wyjedzie, dopóki nie wypiszą Effie do domu, a
Syriusz na to, że go nie zostawi.
Cała
ekscytacja z powrotu chłopaków wyparowała ze mnie, jak powietrze z balonu.
Przez dłuższą chwilę przysłuchiwałam się rozmowie Gryfonów, grzebiąc łyżką w
talerzu, nie mogąc zmusić się do jedzenia.
Ale w końcu wróci, usłyszałam w
głowie. Wróci i wszystko będzie dobrze, albo i jeszcze lepiej.
Kolejne dni
mijały w pochmurnej atmosferze. Większość uczniów wróciła w piątek, tuż przed
rozpoczęciem zajęć i w Pokoju Wspólnym znów rozgorzał gwar rozmów i chichotów,
co jedynie doprowadzało do szału piąto- i siódmoklasistów, którzy pochylali się
nad pergaminami, zawzięcie skrobiąc notatki. Nie mogąc dłużej skupić się na
nauce, usadziłam się przy wolnym stoliku w rogu i poświęciłam cały wieczór na
rozplanowanie dyżurów prefektów i napisanie noworocznego sprawozdania dla
Profesor McGonagall. Kiedy w sobotni poranek zaczęła padać okropna mieszanka
śniegu i deszczu, wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że mamy dość tego semestru, a
nawet się jeszcze na dobre nie zaczął. I chociaż sobota miała być dniem
odpoczynku, bardzo szybko okazało się, że nikt nie miał na nic ochoty. Pogoda
nie pozwalała na spacer po błoniach, a po trzeciej grze w szachy (nikt nie
odważył się wyciągnąć gargulków, a po próbie grania w eksplodującego durnia
Maryl otrzymała wyjątkowo długą reprymendę od wyglądającej jak zombie
piątoklasistki z wysypującą się z torby stertą notatek) nuda pochłonęła nas do
tego stopnia, że w ciszy leżeliśmy na sofach przy kominku, wpatrując się w
sklepienie.
– To dlatego,
że nie ma chłopaków – zawyrokowała Dorcas, która od kilkunastu minut odpisywała
na długi list Alicji o tym, jak cudowne były święta. Hawkins z zachwytem
oznajmiła w nim, że przyjedzie dopiero w drugim tygodniu semestru, rozkoszując
się czasem spędzonym z Frankiem.
– Hej! –
zawołała Mary, wskazując na nią palcem z podłogi. Na jej brzuchu drzemała
smacznie Rosie, która zniknęła na długo przed świętami, wracając dopiero
poprzedniego dnia. – James i Syriusz nie są wyznacznikami dobrej zabawy.
Mimowolnie
uśmiechnęłam się na wspomnienie imienia Rogacza, co doprowadzało mnie ostatnio
do szewskiej pasji. Nie kontrolując swoich odruchów, spojrzałam w kierunku
przejścia pod portretem, jakby oczekując, że na wzmiankę o nim, chłopak
wyskoczy zza ściany, obdarzając nas wszystkich tym swoim huncwockim
spojrzeniem.
– Tak? –
spytała Maryl, nie podnosząc nawet głowy z poduszki.
– Oczywiście,
że tak – zgodziła się Clarie, przysiadając na oparciu. – Też potrafimy się
dobrze bawić.
– Mhm –
mruknął Remus, który od godziny pochylał się nad podręcznikiem do Obrony przed
czarną magią.
– Co to ma
znaczyć “mhm”? – spytałam, prostując się na wygodnym fotelu.
– Że się
zgadzam – odpowiedział chłopak, nie podnosząc głowy znad książki.
– Czy on
uważa, że nie potrafimy się bawić?
– Lepiej, żeby
tak nie było – zagroziła mu Maryl, podnosząc się w końcu na łokciach i
obrzucając go oburzonym spojrzeniem.
Remus
westchnął i zerknął na nas rozbawiony, nie komentując naszych zarzutów. Dorcas
prychnęła, a Maryl natychmiast wyprostowała się, strzelając kostkami palców u
rąk.
– Mam chyba
ochotę na trochę dywersji – stwierdziła, uśmiechając się złośliwie.
– Chyba
zaczynam się bać – zaśmiałam się, przekrzywiając głowę.
– Przecież nie
tylko Huncwoci potrafią psocić!
– Przecież nic
nie powiedziałem – westchnął rozbawiony Remus.
– Więc wkrótce
powiesz – zawołała Maryl, klaskając w dłonie. – Czas się zabawić.
Definicją
zabawy było piętnaście balonów napełnionych wodą, zwisających nad głównymi
schodami w Sali Wejściowej. Przyglądałam się krytycznie próbom ulokowania ich
pod kątem, tak, aby dopiero po uruchomieniu pułapki, balony uderzały w niczego
nie spodziewające się ofiary.
– Lily, twoje
zaklęcie kameleona jest najlepsze – powiedziała Maryl, przygryzając wargę i
przekrzywiając głowę, kiedy oceniała wynik swojej pracy. – Zajmiesz się tym?
– Znając nasze
szczęście, to będzie niewypał – westchnęłam, uśmiechając się pod nosem.
– Nie kracz! –
syknęła Mary, która wychylała się z górnego piętra, obserwując nasze
poczynania.
– Jak
sytuacja, Mary?
– Góra czysta.
Na razie.
Zachichotałam,
sięgając do pierwszego balona, który zawieszony był wysoko nad balustradą.
– Pośpieszcie
się! – zawołała szeptem Clarie, wbiegając do Sali Wejściowej. – Ktoś chyba
idzie!
Maryl pogoniła
mnie ręką, wyglądając w kierunku wejścia do lochów, kiedy pognałam w kierunku
kolejnego balonu. To nie było zbyt łatwe zadanie, zwłaszcza z syczącą za nami
Binner. Kiedy został mi już ostatni, Dorcas wybiegła z lochów, machając obiema
rękami.
– Zmywamy się,
ruchy!
Jak w
zwolnionym tempie dostrzegłam, jak ostatni balon chybocze się, kiedy podbiegłam
do niego i nim zdążyłam go powstrzymać, runął w dół. Ledwo usunęłam się w bok,
unikając zderzenia, jednak Dorcas nie miała tyle szczęścia. Pisnęła głośno, gdy
uderzył ją prosto w twarz, pękając i oblewając ją lodowatą wodą. A potem runęła
w dół, ślizgając się na mokrych schodach, uruchamiając resztę pułapki.
W przerażeniu
obserwowałyśmy jak w powietrzu wybuchają małe wodne kule, które zalewają schody
i stojącego u ich dołu Filtcha, który obdarzył nas wściekłym spojrzeniem, gdy
woda obryzgała nogawki jego spodni.
– Tygodniowy
szlaban – zaśmiewał się Peter, kiedy przebrałyśmy się w suche ubrania i
niezadowolone usiadłyśmy przy kominku. – Zabawiłaś się, Maryl, czy szukasz
więcej atrakcji?
– Zamknij się,
Peter – odpowiedziała mu dziewczyna, wzdychając głośno.
– To chyba
rekord – pochwalił nas Remus, klepiąc Dorcas po ramieniu.
– Bo zacznę
przypominać wasze nieudane kawały – zagroziłam mu, podciągając rękawy przydużej
bluzy. – I zacznę od tych durnych zbroi, które napadły na mnie i Dorcas na
szóstym roku.
– Czyli powódź
w Sali Wejściowej to wasza sprawka?
Moje serce
zabiło mocniej, kiedy odwróciłam się w kierunku wejścia do Wieży Gryffindoru,
obrzucając uśmiechniętego Syriusza zdziwionym spojrzeniem. Tyle razy
wyobrażałam sobie ten moment, będąc pewna, że będę na niego odpowiednio
przygotowana, ale nagle miałam ochotę zapaść się głębiej w fotelu i zniknąć,
kiedy strach wypełniał mój żołądek.
Nie byłam
gotowa! Wszystko sobie przemyślałam i nie tak to miało wyglądać! Z paniką
zerknęłam na swoją za dużą bluzę i starą parę dżinsów, żałując wyboru. Cholera!
– Łapo!
– Myśleliśmy,
że przyjedziecie dopiero w niedzielę – zawołał Lupin, kiedy jego przyjaciel
podszedł do niego i potarmosił mu włosy.
– Taki był
plan, ale uznaliśmy, że za bardzo się za wami stęskniliśmy.
Prawie
zapomniałam, jak się oddycha, kiedy mój wzrok spoczął na Rogaczu, który
zarzucił sobie torbę na plecy i podszedł powoli w naszym kierunku. Miał na
sobie cienki sweter w bordowe paski, a jego włosy wydawały się wyjątkowo
ułożone. Obserwowałam, jak przygląda się Remusowi, a na jego ustach pojawia się
uśmiech.
Jego usta, pomyślałam,
ledwo przełykając gulę w gardle. Te same, które…
– Zakładam, że
to był pomysł Lily – zaśmiał się Syriusz, odwracając moją uwagę od chłopaka.
– Hej! –
zawołałam oburzona, zastanawiając się, jakim cudem mój głos nie zadrgał.
– To był mój
pomysł – wtrąciła się Maryl, bijąc Łapę w ramię. – I wypaliłby, gdyby Dorcas
nie uruchomiła pułapki!
– To Lily
zrzuciła ostatni balon!
– Wypraszam
sobie, sam spadł!
Poczułam na
sobie jego spojrzenie, kiedy uniosłam poduszkę i rzuciłam ją w kierunku
Meadowes. Dziewczyna uchyliła się i wystawiła mi język, a ja zacisnęłam usta,
czując jak serce dudni w mojej klatce piersiowej, kiedy odwracałam głowę w jego
kierunku. Nasze spojrzenia spotkały się na moment, ale James natychmiast
odwrócił wzrok, a ja poczułam ukłucie bólu, w zaskoczeniu przyglądając się jego
obojętnej sylwetce. Co do licha się działo? Dlaczego nie chciał na
mnie spojrzeć? Nie tak to miało wyglądać!
– Jak twoja
mama?
– Effie to
twarda sztuka – zapewnił nas Syriusz, klepiąc Jamesa po plecach. – Dyryguje
właśnie Fleamontem z jej nowego stanowiska w łóżku pod milionem koców.
– To dobrze –
westchnęła Maryl, kiwając głową. – To bardzo dobrze.
– A skoro
kryzys został zażegnany… – zaczął Łapa, puszczając nam oczko. – Możemy zająć
należne nam miejsce naczelnych kawalarzy, żeby uniknąć więcej zamkowych powodzi
spowodowanych przez naszych niekompetentnych naśladowców.
– Hej!
– Idziecie z
nami na obiad? Mieliśmy właśnie się zbierać – zapytał Remus, chichocząc pod
nosem na widok oburzonej Maryl.
– Dogonimy
was, musimy się jeszcze rozpakować.
Zmarszczyłam
brwi, obserwując jak oddalał się powoli, zmierzając w kierunku dormitoriów. Nie
odwrócił się ani razu, a ja nie mogłam powstrzymać się od zastanawiania, czy
zrobiłam coś nie tak?
Wypełniło mnie
poczucie rozczarowania tak silne, że prawie wyciskało łzy z moich oczu.
Zupełnie nie tego się spodziewałam.
Powoli
ruszyliśmy w kierunku wyjścia, ale poczułam, że wcale nie jestem głodna. Ssące
uczucie w żołądku zamieniło się w niepokój, którego nie potrafiłam przegonić. Spokojnie,
przemknęło mi przez myśl, kiedy dotarliśmy do Wielkiej Sali, zajmując swoje
typowe miejsca. Dopiero przyjechał, musisz dać mu chwilę. Tak, na pewno
był po prostu zmęczony i martwił się o swoją mamę.
Pozostali
Huncwoci dołączyli do nas dopiero w połowie obiadu. Gdy kątem oka dostrzegłam
ruch z lewej strony, natychmiast uniosłam głowę, czekając na jego reakcję, ale
jeśli liczyłam, na cokolwiek wielkiego, szybko się zawiodłam. James usiadł
pomiędzy Remusem a Syriuszem i natychmiast dołączył do rozmowy, a ja zacisnęłam
zęby, próbując przełknąć rozgoryczenie i wróciłam spojrzeniem do talerza.
Nie rozmawiali
nawet o niczym ważnym. Docierały do mnie pojedyncze słowa na temat naszego
kawału i planach na kolejne, ale nie potrafiłam skupić się na nich, bojąc się,
że jeśli nie opanuję swojej miny, ktoś zorientuje się, co działo się w mojej
głowie.
– Ponoć
miałyście świetnego damskiego sylwestra. – Na dźwięk jego głosu uniosłam z
nadzieją głowę, tylko po to, aby zobaczyć, że uśmiecha się w kierunku Maryl.
– Tak, tylko
my i Louis – odpowiedziała dziewczyna ze złośliwym uśmieszkiem.
– Louis?
Widziałam, jak
jego szyja drgnęła, kiedy jego wzrok powędrował w bok, ale w ostatnim momencie
powstrzymał się od spojrzenia w moim kierunku. O co ci do cholery chodzi?!
– Mój kuzyn –
westchnęła Mary.
– Student z
Ameryki – rozmarzyła się Dorcas, chichocząc na widok miny Macdonald.
–
Przystojniacha – zapewniła go Clarie ze śmiechem, dając kuksańca Maryl, która
odwzajemniła uśmiech, wystawiając zdziwionemu Jamesowi język.
Przygryzłam
wargę, czując, że powinnam coś powiedzieć, coś zrobić, żeby spróbować zwrócić
na niego swoją uwagę. Tylko co?
– Nie
pamiętasz? Poznaliście go końcem wakacji, podczas ogniska u Mary.
James w końcu
zerknął na mnie, a ja uśmiechnęłam się lekko, czekając na jakąś reakcję z jego
strony. Nie mogłam jednak nic wyczytać z jego twarzy, jakby była zupełnie
pozbawiona wyrazu.
–
Rzeczywiście, był wtedy u nas – mruknęła Mary kiwając głową. – Chociaż nie
wiem, czy nie wyjechał już wtedy…
– Och tak,
chyba go pamiętam…
Rogacz pokiwał
głową, skupiając się na jedzeniu, a ja spochmurniałam, nie rozumiejąc jego
zachowania. Czułam, jak narasta we mnie niesamowita irytacja. Całymi dniami
zastanawiałam się, jak będzie wyglądać nasze pierwsze spotkanie po tym, co
stało się podczas świąt, ale w nawet najgorszych koszmarach nie wyobrażałam
sobie tego. Zupełnej obojętności, jakby nic go nie obchodziło. Unikania mnie,
jakby ostatnie dwa tygodnie się nie wydarzyły. Jakbyśmy wrócili do punktu
wyjścia.
Przełknęłam
ostatni kęs, uświadamiając sobie, że chociażbym chciała, nic już w siebie nie
wepchnę. Poczekałam więc, aż reszta skończy obiad, przyglądając się ich
rozmowie i od czasu do czasu rzucając spojrzenie w kierunku chłopaka, który
zdawał się nie zauważać, że siedzę dwa metry od niego, zaśmiewając się i
prowadząc długie rozmowy z każdym, tylko nie ze mną. Zupełnie, jak po naszej
kłótni. Nie mogłam skupić się na niczym innym niż jego długie palce, którymi
bawił się pomarańczą toczącą się po stole. Zaschło mi buzi, gdy obrał ją,
śmiejąc się z opowieści Dorcas o wigilijnej kolacji, a potem kawałek po kawałku
unosił do ust. W pewnym momencie musiałam się uszczypnąć, żeby przestać
wpatrywać się w jego durny uśmiech, gdy oblizywał palce.
Może sobie wszystko przyśniłaś? Może wcale nie przyjechał do ciebie w
święta? Czy naprawdę mój umysł byłby w
stanie spłatać mi aż taki dowcip?
{Lana Del Rey – Cinnamon Girl}
Kiedy w końcu
Gryfoni wstali i skierowali się w kierunku wyjścia, ruszyłam za nimi, czując
jak cała ekscytacja jego powrotem zamieniła się w żal i złość. Obserwowałam
jego plecy, kiedy idąc przodem przepychał się z Syriuszem, opowiadając jakiś
żart. Śmiechy innych osób wydawały się odległe, jakbym była pod powierzchnią
wody. Gdy portret Grubej Damy otworzył się, wpuszczając nas do środka, poczułam
się tak, jakbym była w pułapce. Uderzyło we mnie nagłe uczucie gorąca, gdy
panika zaczęła rozprzestrzeniać się wzdłuż mojego ciała niczym wirus. Nie
mogłam oderwać wzroku od jego roześmianej twarzy, kiedy szedł w kierunku sofy
obejmując roześmianą Maryl, jakby nic innego się liczyło, jakby nikt inny nie
istniał. A w mojej głowie huczało jak w ulu, kiedy gorące łzy zaczynały się
zbierać w kącikach moich oczu.
– Idziesz? –
spytała Mary, zerkając w moim kierunku.
– Zostawiłam
coś na dole – wydukałam, cofając się. – Zaraz wrócę.
Jak w amoku
ruszyłam w stronę wyjścia, wstrzymując oddech, jakbym naprawdę była pod wodą.
Kiedy zamknął
się za mną portret, poczułam na twarzy podmuch chłodnego powietrza z głębi
korytarza i odetchnęłam. Nie wiedziałam co właściwie wywołało we mnie takie
emocje. Miałam wrażenie, że cała gorycz minionych dni wylewała się każdym porem
mojego ciała i gdybym została tam chociaż sekundę dłużej, każdy w Pokoju
Wspólnym wiedziałby, co dokładnie kotłuje się w mojej głowie. Każdy
dowiedziałby się, o czym myślałam, chociaż ja sama nie byłam pewna co właściwie
czuje.
Szlam w ciszy,
wsłuchując się w stukot swoich butów o kamienną posadzkę. Czułam się oszukana.
Czułam się tak, jakby mi coś obiecano, a później zabrano, jakbym cały czas
czekała na jakiś ruch, jakiś gest z jego strony, który nigdy nie nadszedł. Może
to była moja wina? Może coś sobie umyśliłam, może wyolbrzymiłam coś, czego
wcale nie było, może niepotrzebnie dobierałam sobie wszystko do tego głupiego
pustego łba, a tak naprawdę niczego nie było. Co ja sobie myślałam!
Poczułam się zażenowana toczącymi się w mojej głowie zdaniami, które boleśnie
się o nią obijały. Wstyd oblał moje ciało aż po czubki palców, które zaczęły
mnie mrowić wraz z kolejnymi uderzeniami gorąca. Miałaś rację, miałaś rację
nikomu nic nie mówiąc. Tylko byś się upokorzyła.
– Och, na
Merlina! – wyrzuciłam z siebie, przystając i przyciskając czoło do zimnego
okna.
Po drugiej
stronie szyby spływały krople zimnego, styczniowego deszczu. Próbowałam
uspokoić oddech, wsłuchując się w rytmiczne uderzenia kropel. Zza
półprzymkniętych powiek obserwowałam skraplającą się wodę pod wpływem mojego
rozgrzanego oddechu. Zimno szyby delikatnie koiło, chociaż wciąż czułam gorąc
buchający z moich czerwonych policzków. Co się ze mną działo? Dlaczego tak
reagowałam? Dlaczego czułam się tak, jakby każda komórka mojego ciała zmieniła
centrum grawitacji z jądra ziemi na pewnego czarnowłosego Gryfona? Dopiero
wtedy dotarło do mnie, że przez ostatnie dni żyłam jedynie myślą o spotkaniu z
nim, o tym, że wróci, że pojawi się w progu Pokoju Wspólnego, a cały świat się
zatrzęsie. Pozwalałam sobie na rozwlekanie scenariuszy, do których nie chciałam
przyznać się przed samą sobą. Jego obraz nie opuszczał mnie w snach, odbierając
mi oddech każdej nocy. Żyłam jak w malignie, dobierając sobie do głowy rzeczy,
które nigdy nie powinny się w niej znaleźć. Cieszyłam się, że w korytarzu, w
którym przystanęłam, było zupełnie ciemno. Gdyby ktoś teraz mnie zobaczył,
istniała szansa, że nie zauważyłby czerwonych wypieków na mojej twarzy, ani
rozdygotanych dłoni, które próbowałam wcisnąć głęboko w kieszenie za dużej
bluzy. Przeklęłam się w myślach, pocierając czołem o zimną szybę. Czy naprawdę
byłam aż tak głupia, by dać się tak ponieść emocjom?
Ciszę w
korytarzu przerwał cichy szelest. Rozpoznałam go od razu, chociaż pewnie na
większości uczniów nie zrobiłby on większego wrażenia. Szelest malutkich
skrzydełek, przecinających powietrze w rytmicznych uderzeniach. Wiedziałam już
co to oznacza.
Bardziej
wyczułam jego obecność niż ją usłyszałam. Poruszał się cicho, ale tylko on w
całym zamku łaził wszędzie z tym przeklętym zniczem. Poczułam jak moje serce
przyspiesza, bijąc tak szybko i tak mocno, jakby chciało wyrwać się z piersi.
Puls dudnił mi w uszach tak głośno, że byłam pewna, że nawet on go słyszy.
Staliśmy tak, w ciemności, w bezruchu, a ja bałam się chociażby drgnąć, ni to
sparaliżowana złością, ni jakąś dziwną mieszanką uczuć, w której prawie
rozpoznawałam ekscytacje. Sekundy dłużyły się, aż zamieniły się w minuty, a
mnie opanowało uczucie jeszcze większego zażenowania. Nie chciałam wykonać
pierwszego ruchu, nie chciałam być tą, która odezwie się pierwsza. Jednak cisza
ciążyła mi coraz bardziej. Złoty znicz przemknął obok mnie, wracając do
właściciela. Powoli odsunęłam się od szyby i odwróciłam w jego kierunku,
zaciskając dłonie w pięści. James wyciągnął rękę, a znicz, niczym wytresowany
zwierzak, wylądował na jego dłoni błyskając złotymi skrzydełkami. Chłopak
opierał się barkiem o jeden z filarów i przyglądał mi się w milczeniu.
Powoli
sięgnęłam do twarzy i odgarnęłam z czoła przylepione kosmyki wilgotnych włosów.
Rogacz lustrował mnie wzrokiem, przesuwając nim leniwie po mojej twarzy, a
irytacja, złość i wstyd, jakiego nie spodziewałam się poczuć, wybuchły w mojej
głowie z taką mocą, że aż zadygotałam. I chociaż było to tak bardzo dziecinne,
zrobiłam jedyną rzecz, na którą było mnie stać. Odwróciłam się i szybkim
krokiem ruszyłam w przeciwnym kierunku.
James podążył
za mną, a znicz ponownie wzbił się w powietrze, doganiając mnie i zataczając
wokół mnie koła. Chociaż starałam się iść szybko, Rogacz prawie natychmiast
zrównał się ze mną i w ciszy podążał obok, z rękami nonszalancko wyłożonymi do
kieszeni spodni. Jego spokój doprowadzał mnie do szewskiej pasji. Nie mogąc się
kontrolować, fuknęłam pod nosem i skręciłam w drugi korytarz.
– Lily,
poczekaj – zaczął, łapiąc mnie za łokieć i obracając tak, że stanęłam
naprzeciwko niego. – Powiesz mi, o co chodzi?
Znicz
zahamował i zawisł pomiędzy nami, w akompaniamencie dreszczy które przeszły
przez moje ciało, począwszy od miejsca, w którym jego palce musnęły moją skórę.
Czułam się tak, jakby każdy nerw w mojej skórze pulsował od jego dotyku.
– O nic… – mruknęłam cicho szukając w głowie odpowiednich słów i próbując z całych sił
powstrzymać rumieniec wypływający na moja twarz.
– A jednak –
powiedział, przewracając oczami. – Porozmawiasz ze mną?
– Ja… – zaczęłam, uświadamiając sobie, że nie mam pojęcia co właściwie chce powiedzieć.
Nagle zalała mnie zupełnie nowa fala piorunującego wstydu, kiedy zrozumiałam,
że cokolwiek bym teraz nie powiedziała, wyjdę przed nim na idiotkę. Bo o co mi
właściwie chodziło? O to, że nie poświecił mi tyle uwagi, ile potrzebowałam? Bo
nie tego się spodziewałam? A czego ja właściwie się spodziewałam? Opuściłam
głowę, zerkając na swoje wytarte spodnie i przydługą bluzę z wciąż podwiniętymi
wysoko rękawami i poczułam się jeszcze gorzej.
– Lily –
wyszeptał James. Zaskoczona spojrzałam na niego i uświadomiłam sobie, że jego
głos drżał. James się stresował.
Obserwowałam,
jak chłopak nabrał w płuca głęboki oddech i odchrząknął. Och.
– Lily –
zaczął ponownie, a złoty znicz zadygotał pomiędzy nami.
– Nawet się do
mnie nie odezwałeś – wyrwało mi się, zanim zdążyłam się powstrzymać. – Nagle
każdy był ważniejszy, od głupiego przywitania? Nie musiałeś grać na trąbce ani
urządzać mi przyjęcia powitalnego, wystarczyłoby mi głupie „cześć”! Tymczasem
byłeś w stanie opowiadać żarty i prowadzić całe rozmowy z wszystkimi, tylko nie
ze mną, nawet na mnie nie spojrzałeś, a po tym, co stało się podczas
Świąt… Byłam pewna, że… Mówiłeś… A ja… Ja myślałam… co ja sobie w ogóle
myślałam…
– Lily –
powtórzył szeptem James, a kącik jego ust zadrżał, jakby walczył z uśmiechem.
Jego głos był całkiem spokojny, zwłaszcza w porównaniu z moim, który drżał,
kiedy próbowałam nie rozkleić się przed nim i nie pokazać mu, jak bardzo
czekałam na moment, w którym w końcu na mnie spojrzy. Jak głodna byłam jego
obecności – Naprawdę myślałaś, że…
– Nie ważne –
mruknęłam, próbując się odsunąć, jednak ręka Jamesa trzymająca mnie mocno
skutecznie mi to uniemożliwiała. Warknęłam, kiedy zacisnął ją jeszcze mocniej,
przytrzymując mnie w miejscu. Dopiero wtedy zorientowałam się, że przez cały
czas chłopak uspokajająco gładził mnie kciukiem po rozgrzanej skórze.
– Więc chcesz
mi powiedzieć, że wolałabyś, żebym wszedł i ostentacyjnie ogłosił, że w święta
zjawiłem się przed twoim domem, a później rzuciłaś się na mnie jak wygłodniała…
– James! –
przerwałam mu, czerwona jak pomidor.
– A może
wolałabyś, żebym po tym, jak każdy widział, że przez miesiąc ze sobą nie
rozmawialiśmy, podszedł prosto do ciebie i pocałował przy wszystkich? – dodał,
zaczynając się uśmiechać. – Nie wzbudziłoby to żadnych pytań, prawda?
Z mojego
gardła wyrwało się oburzone prychnięcie, kiedy oblał mnie rumieniec.
– Nie
chciałam, żebyś mnie całował.
– Oj, Ruda,
jak ty nic nie wiesz – powiedział, ze śmiechem.
Oburzona
zmarszczyłam brwi i otworzyłam usta, chcąc zaprotestować, chcąc mu wyrzucić, że
sobie nie życzę, że ja dobrze wszystko wiem, że za per Rudą to może jedynie
oberwać i że jeszcze mu pokażę, ale zanim pierwsze słowo zdążyło wydostać się z
czeluści mojego mózgu i dopłynąć do ust, James z szerokim uśmiechem przyciągnął
mnie bliżej i pocałował.
Złoty znicz
zatrzepotał szczęśliwie i wzbił się wysoko, kiedy jego wolna ręka wsunęła się
pod moją i nakreśliła zgniecie mojej talii. Pachniał moją ulubioną mieszanką
płynu do mycia o przyjemnym leśnym zapachu, czymś mocno uzależniającym, jak
wywietrzały zapach mięty, a na ustach wciąż miał posmak słodkich pomarańczy.
Kiedy jego prawa dłoń na moich plecach przyciągnęła mnie jeszcze bliżej, nie
udało mi się powstrzymać westchnienia, w rezultacie czego poczułam, jak James
uśmiecha się prosto w moje usta. To było jak narkotyk. Każde muśnięcie jego ust
sprawiało, że wygłodniały potwór w moim brzuchu unosił się i zamieniał w stado
trzepocących skrzydłami motyli, a całe moje ciało drżało. Nasze oddechy
mieszały się, a znicz okrążał nas, podrygując wokół naszych głów, kiedy sekunda
po sekundzie roztapiałam się w jego ramionach. James w końcu puścił moją rękę,
przesuwając dłoń coraz wyżej, aż powoli ułożył ją na moim policzku i przejechał
nią po linii mojej żuchwy. Wciąż czułam jego palce na swojej talii, wypalające przez
bluzę odcisk na mojej skórze. Przeszło mi nawet przez myśl, że dobrze, że mnie
tak mocno trzymał, bo inaczej na pewno runęłabym na ziemię jak długa. Jak
zwykle w trakcie naszych ostatnich spotkań. Kiedy powoli odsunął się ode mnie,
ledwo udało mi się powstrzymać jęk.
– Czy takie
przywitanie cię satysfakcjonuje? – zapytał z zawadiackim uśmiechem, na co
wymamrotałam coś zupełnie niezrozumiałego, być może dlatego, że wciąż ledwo
udawało mi się łapać oddech. James zaśmiał się, a jego perlisty śmiech potoczył
się echem po korytarzu, kiedy czerwona ze wstydu próbowałam ukryć się za taflą
włosów.
– Nie musisz
się ze mnie śmiać – mruknęłam, czując, jak kręci mi się w głowie od jego
zapachu. – I bez tego czuje się jak idiotka.
– Lily –
wyszeptał, a ja zadrżałam na dźwięk mojego imienia w jego ustach. Poczułam się
tak, jakbym nigdy już nie chciała usłyszeć go od nikogo innego. – Musisz
zrozumieć, że… Dla mnie to też nowość. I bałem się… Nie chciałem… Po prostu
starałem się dać ci trochę przestrzeni. Nie chciałem cię przestraszyć. Albo
spłoszyć – dodał, odgarniając moje włosy z twarzy i zakładając mi je za ucho.
– Jak łanię? –
zapytałam, zanim zdążyłam się ugryźć w język, uświadamiając sobie, że jakimś
cudem potrafił wymazać ze mnie całą złość i irytację jednym spojrzeniem.
– Jak łanię –
powtórzył, uśmiechając się dokładnie tak, jak lubiłam. Jego kciuk błądził po
mojej twarzy, zbliżając się niebezpiecznie blisko ust. – Nie chcę się spieszyć.
Spieszyłem się poprzednim razem i wszystko popsułem. Chcę, żeby tym razem…
Chcę, żebyś też tego chciała. Bardzo – wyszeptał, chyba samemu nie będąc
świadomym, jak mocno jego głos zadrżał, kiedy wymówił ostatnie słowo. – Bo nic
nie jest w stanie zmienić tego, co czuję, kiedy cię widzę. I kiedy patrzysz na
mnie w ten sposób.
– James –
wydukałam, kiedy moje serce zatrzepotało w mojej piersi.
– Chcę, żebyś
przestała przede mną uciekać, chcę żebyś przy mnie została, ale przede
wszystkim chcę, żebyś była tego pewna. Żebyś miała czas przemyśleć to, czego
chcesz. Bo Merlin mi świadkiem, Lily, że jesteś moim zgubieniem i nigdy nie
uwolnię się spod twojego uroku. Zwłaszcza, kiedy nawet w najgorszych momentach
mojej udręki wydajesz się być zupełnie nieświadoma sposobu, w jaki na mnie
działasz. I nie musisz nic robić – szepnął, kręcąc głową z niedowierzaniem. –
Wystarczy, że jesteś obok, zamyślona i zagubiona w swoim własnym świecie, kiedy
twoje usta drgają, gdy za bardzo się skupiasz, a ja nie mogę przestać się w nie
wpatrywać, pragnąc bycia wystarczająco dobrym, żeby móc je pocałować. Albo
kiedy śmiejesz się, zabawnie marszcząc nos. Albo gdy nucisz pod nosem piosenki
pisząc wypracowania, nie zdając sobie sprawy z tego, że to robisz. Nie musisz
nawet ruszać palcem, żeby rzucać mnie na kolana. Całe twoje jestestwo sprowadza
się do zapierania mi oddechu w piersi. A kiedy wypowiadasz moje imię… –
przerwał, zaskoczony własnymi słowami, jakby nie planował ich powiedzieć. Jego
usta zadrgały, kiedy zaczerpnął uspokajająco powietrza, a później odchrząknął
cicho. – Dlatego chcę, żebyś była pewna, czego naprawdę chcesz.
Dopiero po
chwili zrozumiałam, że wstrzymywałam oddech. Jego słowa zaczęły dudnić w mojej
głowie, a ręce zadrżały, kiedy uświadomiłam sobie, co oznaczały.
– Chcę ciebie
– wyszeptałam cicho, błądząc wzrokiem po swoich dłoniach, czując, że nie mam
odwagi na niego spojrzeć po tym, co powiedział. Między nami zapanowała cisza.
Sama nie spodziewałam się, że takie słowa opuszczą moje usta. I z naszej dwójki
to chyba ja byłam nimi bardziej zdziwiona. Wtedy jednak zrozumiałam, że to było
najsensowniejsze, co do tej pory powiedziałam. Chciałam tego, chciałam tego tak
bardzo, że to wręcz bolało. Myśl, że więcej nie spojrzy na mnie w ten sposób,
nie dotknie. Że będę musiała przeżyć chociaż namiastkę tego, co dzisiaj, kiedy
przez moment nie istniałam dla niego, że już nigdy nie poczuję, jak ogień trawi
mnie od środka. Był moją pochodnią, a ja nie chciałam już nigdy stracić tego
płomienia, który rozpalał we mnie uczucia, jakich się w życiu nie spodziewałam.
Nagle zrozumiałam, że już nigdy nie wrócimy do tego, co było przedtem. Nawet,
gdybym bardzo chciała, nie potrafiłabym już spojrzeć na niego tak, jak kiedyś.
Nie po tym, co powiedział, nie po tym, co powiedziałam ja. Nie było już
odwrotu, mogliśmy pójść tylko w jednym kierunku. Kiedy w końcu odważyłam się
podnieść wzrok i spojrzałam na jego twarz, patrzył na mnie w skupieniu, a to,
co czaiło się w jego wzroku podsyciło ogień.
– Mnie już
masz, Lily. I to od bardzo, bardzo dawna. Ale chyba już to wiesz.
Spojrzenie,
jakie mi posłał, wypaliło we mnie swoje piętno. Powoli pokiwałam głową,
ponownie spuszczając wzrok niżej. Ale Jamesa chyba nie satysfakcjonowała taka
odpowiedz, bo kciukiem i palcem wskazującym objął mój podbródek i pociągnął go
do góry, zmuszając mnie, bym znów na niego spojrzała.
– Może
zacznijmy zatem od jakiejś mniejszej rzeczy, której chcesz.
Bardzo długo
zastanawiałam się nad odpowiedzią, przyglądając się jego błyszczącym oczom i
uśmiechowi wciąż błąkającemu się na wilgotnych jeszcze ustach. Zastanawiałam
się, jak ująć w słowa to, co czuje i czy mam w sobie na tyle odwagi, by w ogóle
je wymówić. A on czekał, uśmiechając się, wręcz złośliwie, zdając sobie sprawę,
jak bardzo mnie torturował, prosząc, bym powiedziała to głośno. Aż w końcu coś
w mojej głowie pękło i te same słowa, których się tak bałam, same popłynęły.
– Chcę, żebyś
mnie pocałował.
Nie musiałam
prosić dwa razy. Później, kiedy analizowałam ten moment, zrozumiałam, że James
musiał czekać na ten pocałunek o wiele dłużej niż ja. Pierwszy, który oznaczał
tak wiele. Pierwszy, o który poprosiłam. I chociaż nie mógł się tego
spodziewać, jego ruchy przepełnione był jakąś dziwną mocą, jakby setki razy
przemyślał każde najmniejsze drgnięcie swoich dłoni, które robiły ze mną
dokładnie to, co chciały. Jego kciuk obrysował linie mojej dolnej wargi,
otulony moim drżącym oddechem, kiedy chłopak powoli przybliżał się do mnie.
Poczułam, jak pod naporem jego ciała cofam się do tylu, aż moje plecy dotknęły
zimnego kamienia. James nachylił się nade mną, delikatnie muskając wargami
najpierw mój policzek, a później kącik ust. Kiedy nasze usta w końcu się złączyły,
poczułam, jak jego dłoń wsunęła się w moją, a znajome poczucie bezpieczeństwa
ponownie wypełniło moją klatkę piersiową. Rogacz powoli pogłębiał pocałunek,
pozwalając mi dostosować się do tempa, jednocześnie coraz mocniej dociskając
mnie do ściany i powoli przesuwając nasze złączone dłonie wyżej i wyżej, aż
wylądowały nad moją głową. Ciężko było mi się powstrzymać od westchnień, kiedy
druga dłoń chłopaka zjechała na moją talię i kręciła malutkie kołeczka,
zadzierając palcami materiał bluzy. Jego dotyk doprowadzał mnie do szaleństwa,
był jak spóźniony prezent na gwiazdkę i wcześniejsza nagroda na koniec roku
szkolnego. Nie udało mi się jednak powstrzymać jęknięcia, kiedy James przygryzł
moją dolna wargę.
– Lily –
szepnął cicho prosto w moje usta. – Co ty ze mną wyrabiasz.
Wciąż trzymał
moje ręce wysoko nad głową, a ja westchnęłam, czując irytację, kiedy odsunął
się lekko ode mnie, lustrując mnie długim spojrzeniem, od którego robiło mi się
gorąco. Jego druga dłoń spoczywała na dole moich pleców, dociskając moje biodra
do jego, a kiedy poruszyłam się niespokojnie, w jego oczach błysnął ogień.
Wyglądał jak anioł, z aureolą światła otaczającą jego włosy i lekko
zaparowanymi okularami.
– Ja? –
spytałam wręcz błagalnym tonem, czując, jak kręci mi się w głowie. Chciałam,
żeby nigdy nie przestawał, a kiedy uśmiechnął się, ogień zapłonął i w mojej
piersi.
Obserwowałam,
jak chłopak przybliżył się do mnie bardzo powoli, wodząc swoim nosem po moim
policzku. Buchający płomień w mojej klatce piersiowej liznął moje gardło, kiedy
jęknęłam szamocząc się, próbując wyswobodzić ręce.
– Tak, ty –
szepnął, odnajdując ponownie moje rozgrzane wargi. Tym razem pocałunek nie był
delikatny. Poczułam, jak jego usta wpiły się w moje z niespodziewaną
zachłannością, gdy w końcu udało mi się wyciągnąć jedną dłoń z jego uścisku.
Zadrżał, gdy przejechałam palcami po jego szyi jakby nie spodziewał się mojego
dotyku, a kiedy przycisnęłam swoje ciało do jego, jęknął gardłowo, puszczając
moją drugą rękę. W ułamku sekundy jego dłoń powędrowała do mojego uda, unosząc
mnie z niesamowitą łatwością. Westchnęłam cicho, czując jego napinające się
mięśnie, gdy ponownie oparł mnie o ścianę. Byłam teraz wyżej od niego i z
łatwością mogłam obserwować wyraz jego twarzy, gdy uniosłam głowę, odrywając
się od niego.
– Jak ty nic
nie wiesz – szepnęłam kąśliwie, czując, jak jego palce zaciskają się mocno na
moich udach, powodując przypływ fali niespodziewanej satysfakcji.
– Uwierz –
zaczął, lekko opuszczając mnie w dół, tak, by nasze twarze znów się zrównały –
że wiem więcej od ciebie.
Nie zdążyłam
jednak dowiedzieć się, co miał na myśli, bo ponownie mnie pocałował, napierając
na mnie całym swoim ciężarem. Westchnęłam, gdy poczułam, jak jego dłonie znów
ścisnęły moje uda, a wtedy James wykorzystał moment, w którym rozchyliłam usta
i powoli wsunął do środka swój język, pogłębiając pocałunek.
Moje wnętrze
płonęło, kiedy jego usta wytyczały sobie ścieżkę po moim ciele, a głowie
dudniła mi tylko jedna myśl.
Niech to już
nigdy się nie skończy.
Kiedy więc w
końcu odstawił mnie na ziemię, a ja zadrżałam, łapczywie nabierając oddechu,
byłam prawie zawiedziona. Spojrzałam na jego twarz, szukając jakiegoś rodzaju
zapewnienia, ale jego wzrok szybko sprawił, że ponownie zaschło mi w ustach.
– Czyli
mówisz, że spodobały ci się kawały i zamierzasz podążać moimi śladami?
Uśmiechnęłam
się, kręcąc głową. Moje policzki buchały gorącem, mogłam wiec jedynie
podejrzewać, jak czerwone były.
– Nasz szlaban
chyba jasno daje znać, że to nie był najlepszy pomysł.
– Czy ja wiem?
– szepnął, opierając rękę o ścianę tuż obok mojej głowy. – Mógłbym cię trochę
podszkolić.
Moje serce
zadygotało, kiedy wolną ręką sięgnął do swojej twarzy, poprawiając okulary,
które zsunęły się po jego nosie. Jego usta były lekko zaczerwienione i
opuchnięte, i przeszło mi przez myśl, że w takim stanie żadne z nas nie mogło
wrócić do Wieży, nie zdradzając wszystkim, co dokładnie robiliśmy.
Ale jest jeden plus, pomyślałam,
podążając za jego ręką i powoli ściągając jego okulary, kiedy obdarzył mnie
zdziwionym spojrzeniem.
Wcale nie chciałam jeszcze wracać.
Nawet nie wiecie, ile dzisiaj się stresu najadłam, jak przez przypadek usunęłam sobie treść poprzedniego rozdziału. Poleciało dużo łez, całe szczęście zaczęłam w tym roku korzystać z nowej strony do pisania rozdziałów, więc miałam na niej kopię zapasową – gdyby nie to, pewnie umarłabym ze złości i rozpaczy. Nadal nie wiem, jak to zrobiłam.
Na szczęście udało mi się przywrócić rozdział i choć straciłam notkę od autora, jakoś ten fakt przeżyję.
Dzisiejszy rozdział był zapewne długo wyczekiwanym – na dodatek mamy w nim dwie cudowne sceny Jily, które mam nadzieję, że osłodzą trochę okres oczekiwania. Pierwszej nie planowałam, ale tak mnie poniosły emocje pisania poprzedniego rozdziału, że kontynuacja tamtego zakończenia jakoś sama się napisała. I cholernie pasuje. Ostatnia za to scena ma – uwaga – dwa lata. Tak, dwa! Napisana została na kolanie podczas podróży na święta wielkanocne w 2022 roku i takie sceny właśnie czasem najbardziej utykają w pamięci. A ta wyleżała się jak prawdziwe wino.
W związku z tym, że mam całkiem szczęśliwy zapas prawie trzech kolejnych rozdziałów i nie zamierzam na tym przestać, z dumą ogłaszam, że z kolejnym zobaczymy się za dwa tygodnie. Nie mogę uwierzyć, że SD doczekało się w końcu czasów, kiedy pojawiają się dwa rozdziały w miesiącu – ostatnim razem udało mi się tego zrobić w pierwszych miesiącach istnienia w 2014, więc historia pięknie zatacza koło.
Na koniec chciałabym się podzielić z Wami ekscytującym projektem, którego się podjęłam – zamierzam dokończyć pisanie drugiej części SD przed końcem kwietnia i moim wyjazdem na wczesne wakacje. Wymaga to ode mnie całych pokładów ciężkiej pracy jakich mogę się dokopać, ale daje efekt, a ja nie mogę doczekać się kolejnych projektów jakie czekają na horyzoncie jeśli uda mi się dokonać tego, co założyłam. Póki co w marcu udało mi się napisać ponad 20 tysięcy słów, ale przede mną wciąż jeszcze koło 40 tysięcy do końca, więc nie poddaję się i pcham ten wózek do przodu.
Jak dobrze pójdzie, kiedy zobaczymy się po raz kolejny, będę już na ostatniej prostej pisania.
Trzymajcie się i trzymajcie kciuki!
Do następnego,
Atelier