dla Elitarnych,
które darzę ambiwalencją uczuć.
które darzę ambiwalencją uczuć.
Stałam w ciszy, wpatrując się w
jeden punkt. Moje serce wciąż biło nieregularnie, a w głowie kotłowało się
milion myśli.
Mówiła o mnie, prawda?
Kogo innego miałaby na myśli.
Ale zaraz, powiedział cichy głosik w mojej głowie. To co on
właściwie sobie wyobraża?!
Osunęłam się na krzesło, czując,
jak wzbierają we mnie emocje. Wewnętrzna Lily miała rację. Co on sobie
wyobrażał? Najpierw za mną łaził, a potem dobrał się do Maryl. Dawał mi nadzieję,
a ja głupia się nakręcałam. Przez moment twierdziłam nawet, że go lubię. Lubię
go. JA. Jego! A on kontynuował z robieniem mi nadziei, aż w
tym głupim pociągu zrozumiałam, że nic się między nami nie zmieniło. Mogliśmy
się przyjaźnić, ale wciąż nie znosiłam tego, jak się do mnie odnosił.
Powiedziałam mu, że zgrywa bohatera, a on znalazł sobie inną!
I co z tego, że ta jego inna
właśnie stwierdziła, że pewnie mocno mnie kocha. Nie obchodzi mnie to! Może mu się co najwyżej wydawać,
że tak jest. Bo James nie umiał dojrzeć.
To znaczy może i dojrzał przez te
wakacje. Ale w ciągu ostatniego półrocza regularnie udowadniał mi, że
emocjonalnie wciąż jest tym samym Potterem, co zawsze.
Wcale nie chciałam się znowu
nakręcać. Po dziurki w nosie miałam tej zabawy w kotka i myszkę.
– Dość tego – powiedziałam pod
nosem, zaciskając pięść i podnosząc się z krzesła.
– Dość czego?
Wrzasnęłam, odskakując na bok. Za
moimi plecami stała Mary, na której twarzy malował się obraz zaskoczenia.
– Merlinie, wystraszyłaś mnie!
– Ty mnie też! Długo nie wracałaś,
więc poszłam poszukać i ciebie, i tych pianek. I czego dość?
Spojrzałam na moją przyjaciółkę,
próbując uspokoić oddech.
– Dość przeszukiwania twojego domu,
sama sobie szukaj tych pianek.
Przez moment nie wiedziałam, czemu
skłamałam, ale potem doszło to do mnie, zupełnie jakbym od początku to
planowała.
Nie chciałam o tym rozmawiać. Nie
chciałam tego wywlekać. Nie chciałam zastanawiać się, co to mogło znaczyć.
To była tylko rozmowa dwójki
przyjaciół, totalnie nie przeznaczona do moich uszu. A ja zamierzałam przejść
nad nią do porządku dziennego. Może nawet to dzięki niej w końcu znalazłam
odpowiedź na dręczące mnie pytanie co dalej.
– No dobra – skwitowała to
Mary, przyglądając mi się podejrzliwie i ruszając w kierunku chlebaka, z
którego wyciągnęła nowe opakowanie pianek.
– Co? Były tutaj?! –
spytałam, unosząc ręce.
– Przecież byłaś obok, jak je tam
wkładałam.
– Kto normalny wkłada pianki do
chlebaka?
– Nawet nie będę zaczynała tej
rozmowy – odrzekła Mary, kręcąc w rozbawieniu głową. – Idziesz?
– Tak, idę – mruknęłam,
ruszając za nią.
Dziwnie było o tym nie myśleć. I
dziwnie było siedzieć tam, wciąż i wciąż słuchać o tym, że już za chwile
mieliśmy wrócić do Hogwartu. Wszyscy wydawali się dziwnie podekscytowani.
Dlatego kiedy w końcu ukryłam się w łóżku, poczułam ulgę.
– Koniec z rozmyślaniem –
szepnęłam sama do siebie, poprawiając poduszkę. Do tej pory zamęczanie się
daleko mnie nie zaprowadziło.
Sierpień pożegnał nas rekordowo
wysokimi temperaturami. Ostatni weekend wakacji spędziłyśmy na obijaniu się i
wyobrażaniu sobie, jak będzie wyglądał nasz ostatni rok. Louis dotrzymywał nam
towarzystwa kiedy tylko mógł. Zrobił się dziwnie miły, a w sobotni poranek
zaproponował, że sam poodwozi naszych znajomych. Być może to wszystko miało
tylko przyćmić naszą uwagę, bo kiedy pierwszego września obudził mnie krzyk
Mary, nagle wszystko nabrało sensu.
– Przyszył mnie! Przyszył mnie do
własnego łóżka! – wrzasnęła, rzucając wściekle głową. – Zabiję go!
LOUIS!
Dorcas zachichotała, spadając z
materaca rozłożonego na ziemi, a ja uśmiechnęłam się pod nosem, przyglądając
się swojej przyjaciółce.
– Nie patrz się tak, tylko mi
pomóż! – krzyknęła oburzona.
– No dobrze, już pomagam –
zaśmiałam się, sięgając po różdżkę.
– Gdzie on jest – mruknęła
Mary, oswobadzając się z pościeli, po moim zaklęciu. – Jak tylko go
znajdę...
– Spokojnie – powiedziała
Dorcas, unosząc się na łokciach i kręcąc głową w rozbawieniu. – Zabójstwo
w afekcie to wciąż zabójstwo.
– Nie obchodzi mnie, czy będzie w
afekcie czy nie, powyrywam mu nogi z dupy jak go zobaczę...
Louis jednak rozpłynął się w
powietrzu, więc rozwścieczona Mary nie miała innego wyboru, jak ograniczyć
swoją zemstę do prychania pod nosem i wściekłego nakłuwania bekonu widelcem.
Dorcas za to tryskała humorem przez
cały poranek, nucąc pod nosem piosenki lecące w czarodziejskim radiu. Podczas
kiedy pani Macdonald biegała po domu, uchylając się pod pędzącymi patelniami,
sztućcami, zacerowaną parą skarpetek zmierzającą do kufra i listą sprawunków,
która podskakiwała za nią gdziekolwiek nie poszła, Meadowes zdążyła wsunąć dwie
kiełbaski, trzy świeżo upieczone rogaliki z marmoladą i dużą bułkę z
rodzynkami.
– Gdzie ty to mieścisz? –
spytałam, obserwując, jak zabiera się do kolejnego rogalika.
– Nie interere – powiedziała
Dorcas, wystawiając mi język.
Punkt dziewiąta wszystkie trzy
staszczyłyśmy nasze kufry po schodach, w akompaniamencie jęków Mary, która
pakując się spostrzegła, że w nocy Louis powyciągał jej z kufra całą bieliznę.
– Zbereźnik, wredny podglądacz i
rodzinny pedofil – warknęła, następując mi na stopę.
– Patrz pod nogi – mruknęłam,
natychmiast ją zabierając.
– Gdzie on właściwie się podział?
– Musiał wcześniej pojechać do
Ministerstwa – powiedział ojciec Mary, stając w drzwiach. – Gotowe?
– Jeszcze tylko... gdzie moje buty?
– Zgubiłaś buty? – spytała
Dorcas, opierając dłonie w talii.
– Nie, jestem pewna, że gdzieś
tu... LOUIS!
Macdonald była tak wściekła, że
prawie zmiażdżyła mi drugą stopę, rzucając swoim kufrem.
– To przechodzi ludzkie pojęcie –
warczała pod nosem, schylając się i sprawdzając pod szafkami. Znalezienie butów
zajęło jej kolejne dziesięć minut, więc zanim zapakowaliśmy się do auta i
dotarliśmy na dworzec, była dziesiąta trzydzieści. Ojciec Mary pomógł nam
wtaszczyć kufry na wózki, a później odprowadził na przejście między peronami.
– Tato, nie musisz – mruknęła
Macdonald, szurając butami.
– Muszę – odrzekł, rozglądając
się po peronie, jakby z tłumu miał zaraz wyskoczyć na nas morderca. Jego
spojrzenie zatrzymało się na dłużej na mężczyźnie w ciemnym garniturze w
prążki.
– Myślisz, że to...
– Auror – dokończyłam,
spoglądając na Dorcas. – Ministerstwo nie może sobie pozwolić na
kolejną taką sytuację, więc jest to całkiem prawdopodobne.
Meadowes pokiwała głową,
przyglądając mu się badawczo.
– Lily?
Podniosłam głowę i obejrzałam się.
Z tłumu wyłoniła się moja mama, trzymając w rękach wiklinowy kosz.
– Rosie wydawała się taka smutna,
wariowała bez ciebie, ten kot, nie wiem jak, ale chyba wiedziała, że
wyjeżdżasz, do rana stała przy drzwiach, a ja nie mogłam już na to patrzeć... –
przerwała, zaciskając usta.
– Och, mamo – mruknęłam,
przytulając ją. Z koszyka doszło nas głośne miauknięcie. Wiedziałam, że była to
tylko wymówka, żeby mogła przyjechać się ze mną zobaczyć, ale mimo wszystko
byłam jej wdzięczna, że to zrobiła.
– Proszę, obiecaj, że będziesz
pisać...
– Obiecuję.
– ... i że będziesz na siebie uważać,
zero wałęsania się po ciemku, ani wymykania z zamku...
– Mamo...
– Mówię serio – powiedziała,
patrząc mi w oczy. – Obiecaj.
– Obiecuję – szepnęłam,
wtulając się w nią mocno.
– No dobrze, to leć już. Ale uważaj
na siebie!
– Będę tęsknić.
– Ja też – szepnęła mama,
całując mnie w czoło.
Mary i Dorcas przyglądały mi się,
kiedy brałam koszyk z Rosie.
– Więc jednak nie zostanie w domu?
– Hogwart to jej dom –
szepnęłam, ostatni raz spoglądając na machającą mi mamę. Nie potrafiła ukryć
zmartwienia, choć milion razy zapewniałam ją, że dam sobie radę, zanim
wyjechałam do Mary.
Na peron 9 i 3/4 dostałyśmy się
piętnaście minut przed odjazdem pociągu. Było tam dziwnie cicho. Pohukiwanie
sów i gwar podekscytowanych głosów zastąpił szelest szat i echo tykającego zegara.
Ojciec Mary rozglądał się uważnie, zatrzymując swój wzrok na przechadzających
się czarodziejach, szepczących coś do siebie. Większość uczniów siedziała już w
pociągu, wyglądając niepewnie przez okna.
– To całkiem przerażające –
stwierdziła Meadowes, a Macdonald pokiwała głową.
– Ciekawe ile osób w ogóle nie
wróci do Hogwartu.
– Pewnie sporo – mruknęłam,
przyglądając się pustym przedziałom, widocznym przez duże okna. Chwilę później
mój wzrok powędrował do sufitu. Wyglądał tak normalnie, jakby nic się tam nie
wydarzyło.
– Idziemy do środka? – spytała
po chwili Mary, poprawiając uchwyt na rączce od kufra.
– Odprowadzę was – powiedział
Selwyn, poklepując córkę po ramieniu.
– Ale tato...
– Nie ma dyskusji. Nie wyjdę stąd,
dopóki pociąg nie odjedzie. A teraz idziemy.
Powoli ruszyliśmy w stronę jednego
z wejść, z marudzącą Macdonald na czele, kiedy ktoś znowu zawołał moje imię.
– Lily!
Odwróciłam się, szukając wzrokiem
właściciela głosu, kiedy zza zapłakanej kobiety przytulającej syna, wychylił
się nie kto inny, jak sam James Potter.
– Lily, hej, wszędzie cię szukałem.
– W celu? – spytałam,
przyglądając się mu. Był zdyszany, a jego włosy były w odrobinę większym
nieładzie niż zazwyczaj.
– Spotkanie Prefektów, prowadzimy
je w tym roku, pamiętasz?
– Och, no tak! – powiedziałam,
czując, że się rumienię. Totalnie zapomniałam o tym, że oprócz narzekania na
spędzanie czasu z Potterem w tym roku, powinnam też ułożyć jakiś plan na to
durne spotkanie.
– Totalnie zapomniałaś –
rzucił, jakby czytał mi w myślach.
– Co, nie, ja... no dobra, totalnie zapomniałam –
rzuciłam, przedrzeźniając go.
– Merlinie, Lily – westchnął
James, kręcąc głową, a po chwili przybrał na twarz udawaną powagę. – Jak
dobrze, że chociaż jedno z nas wzięło tą sprawę na poważnie.
– Hej! Biorę to na poważnie! –
zawołałam uderzając go w ramię.
– No dobra już, dobra. Idź się
odpraw, bo później cię nie przepuszczą.
– Odpraw?
Spojrzałam na niego pytająco, a on
wskazał na wejście, przy którym zatrzymały się dziewczyny. Na schodkach stała
dwójka czarodziejów, sprawdzając coś na trzymanych przez nich pergaminach.
– Z czego wykonana jest różdżka?
– Już mówiłam, orzech, włókno
smoczego serca – jęknęła Dorcas, spoglądając na Mary.
– Przecież już wszystko
sprawdziliście, wpuśćcie je już do wagonu – powiedział Pan Macdonald,
zakładając na siebie ręce.
– No dobrze, który przedział?
– Nasz. To znaczy Potter, Black,
Lupin, Pettigrew – wtrącił się James.
– A pan to...?
– Potter. Już się odprawiałem.
Prefekt Naczelny. Tak jak ona, Lily Evans – dodał, wskazując na mnie. Jeden
z czarodziejów powędrował wzrokiem za jego ręką i zmrużył podejrzliwie oczy, a
drugi pochylił się nad pergaminem?
– Różdżka?
– Wierzba, dziesięć i jedna czwarta
cala, włos jednorożca.
– Czy to naprawdę konieczne? –
spytała Mary, a drugi z czarodziejów zgromił ją wzrokiem.
– W porządku, możecie iść –
powiedział jego towarzysz, odsuwając się, żeby nas przepuścić.
– Dajcie, pomogę wam.
– Weźmiecie kufer Lily? –
spytał James. – A my pójdziemy się przygotować.
– Okej – powiedziała Mary,
uśmiechając się i biorąc ode mnie kosz z Rosie.
– Chodź.
James złapał mnie za ramię i
pociągnął w stronę pierwszego wagonu.
W środku wszystko wyglądało tak
samo jak w innych, przedział dla perfektów różnił się jedynie tym, że był
dłuższy i było tam więcej miejsc siedzących. James puścił mnie przodem, a potem
wyciągnął z kieszeni pogniecioną kartkę i rozprostował ją na stoliku.
– No co – mruknął, widząc moją
minę. – Ja się przynajmniej przygotowałem.
– Przecież nic nie mówię. No dobra,
to co tam masz?
– Więc tak. Pisałem do
McGonagall...
– Pisałeś do McGonagall?
– Tak, możesz mi nie przerywać?
Więc, pisałem do McGonagall, żeby się dowiedzieć, co dokładnie mamy robić.
Przez sekundę czy dwie, stałam z
otwartymi ustami, nie rozumiejąc, co właśnie się stało. James? Piszący do
nauczyciela? Martwiący się o swoją pracę? Na gacie merlina. Dopiero
po chwili otrząsnęłam się z szoku, a na moje usta wypłynął złośliwy uśmieszek.
– Napisałeś do niej "dzień
dobry, co dokładnie mamy robić"?
– Grabisz sobie.
– No i co powiedziała? –
spytałam chichocząc. Tak zabawne było obserwowanie, jak się starał. Po raz
pierwszy to ja naśmiewałam się z niego, a nie na odwrót!
– Że mamy omówić podstawowe rzeczy,
takie jak prawa i obowiązki, plan dyżurów możemy przygotować na weekendzie i
rozdać go w zamku. No i możemy ustalić termin kolejnego spotkania.
– Trzeba będzie powiedzieć jeszcze
coś o raportach.
James pokiwał głową.
– A kolejne spotkanie?
– Myślę, że raz na miesiąc
wystarczy. Więc kolejne... jakoś na początku października. Damy im jeszcze
znać.
– Okej.
Kiedy oboje zamilkliśmy (choć mi
wciąż ciężko było utrzymać powagę), zza drzwi dobiegł nas odgłos kroków. Po
chwili do przedziału weszły dwie rozchichotane Puchonki z szóstego roku i grupa
Ślizgonów. Zaraz za nimi wpadł uśmiechnięty, blondyn, który przechodząc obok,
skinął głową i powiedział głośne "cześć!".
– Cześć – odpowiedziałam, a
chłopak poszerzył uśmiech i usiadł na jednym z wolnych miejsc.
– Znasz go?
– Nigdy wcześniej go nie widziałam –
przyznałam, spoglądając ponownie na chłopaka, który założył nogę na nogę i
zaczął bawić się sznurówkami czerwonych trampek.
– I jak, gotowi?
Oboje obróciliśmy się w stronę
uśmiechniętej Mary, która weszła do przedziału razem z Lupinem.
– Nie – odpowiedzieliśmy
zgodnie z Jamesem.
– Bardziej gotowi już nie
będziecie. Cześć Lily – powiedział Lunatyk, podchodząc bliżej i mnie
przytulając.
– Witaj Remusie.
– I jak ci się podoba praca z
Jamesem?
– No wiesz... – zaczęłam ze
skwaszoną miną, co ewidentnie podburzyło Rogacza.
– Hola hola, to ona się w ogóle nie
przygotowała!
– No przecież się tylko droczę –
zachichotałam.
– Dobra, chyba czas zaczynać –
szepnęła Mary, dyskretnie pokazując na zapełniony już przedział. –
Połamania nóg!
– Och, zamknij się.
Macdonald zachichotała i razem z
Remusem zajęli ostatnie wolne miejsca.
– Witajcie – powiedział James,
uśmiechając się wesoło. – Pewnie nie spodziewaliście się mnie tutaj...
– Mało powiedziane – zawołał
ktoś, a parę osób zachichotało. Potter mrugnął do Nathiasa, siedzącego z innym
Krukonem, i potarł ręce.
– Nie zapominaj McRonner, kto
będzie układał grafik dyżurów, lepiej się pilnuj. – Kilka osób
ponownie zachichotało. – Ale do rzeczy, bo myślę, że każdy z nas wolałby
teraz siedzieć ze znajomymi.
Po tych słowach pociąg szarpnął i
ruszył do przodu, powoli nabierając prędkości. Coś niemiło przewaliło się w
moim żołądku, a nogi zadygotały. Słowa przestały do mnie docierać, a oczy
przykrył woal wspomnień. Zacisnęłam pięści próbując się uspokoić. To nie był
dobry moment na atak paniki. Jak przez mgłę dotarł do mnie głos Jamesa.
– ... ale nie przesadzajcie,
odejmowanie komuś dwudziestu punktów za bieganie po korytarzu jest bez sensu.
To samo tyczy się faworyzowania swoich znajomych. Będąc prefektami, powinniście
dawać przykład, a dawanie wolnej ręki i przymykanie oka na przyjaciół nie jest
spoko.
– Przyganiał kocioł garnkowi –
zaśmiał się ktoś, a ja zamrugałam parokrotnie, czując, że serce zaraz wyskoczy
mi z piersi, podczas kiedy huk lokomotywy stawał się coraz głośniejszy.
Przerażenie narastało, a ja zaczęłam myśleć o momencie tuż przed wypadkiem,
kiedy staliśmy z Jamesem sami, rozmawiając o pierdołach, a świat wydawał się
taki spokojny. Myślałam o tych sekundach przed katastrofą, czując, że powoli
odpływam.
– No dobra, to jeszcze jedna
sprawa, mianowicie raporty. Ale może niech Lily to z wami omówi, bo ona wie o
tym zdecydowanie więcej ode mnie – zaśmiał się. – Lily?
Jego spojrzenie powędrowało na mnie
i od razu zrozumiał, że coś jest nie tak.
– Hej, Lily, dobrze się czujesz? –
spytał, stawiając pierwszy krok w moim kierunku, ale było już za późno. W
momencie, w którym na niego spojrzałam, wszystko wróciło, a ja poczułam się
znowu bezradna i zrozpaczona. Gwizd lokomotywy zagłuszył moje myśli, nogi
ugięły się pode mną, a ja przechyliłam się, czując, że chyba zaraz zemdleję,
sekundę przed tym, jak czyjeś ręce złapały mnie w pasie.
– Spokojnie, trzymam cię.
Ktoś pociągnął mnie na korytarz i
pomógł oprzeć się o ścianę. Jak przez mgłę, doszedł do mnie głos zmartwionej
Mary.
– Jak to się stało? Co się
stało?
– Nie wiem, nagle odpłynęła...
– Wracaj do środka James, damy
sobie radę.
– Ale...
– No już, ty masz spotkanie do skończenia,
my już na takich byliśmy – powiedział Remus.
– Lily, wszystko okej?
Wzrok powoli się wyostrzał, a tętno
uspokajało. Ktoś mówił coś obok, ale do mnie nic nie docierało.
– Proszę, to woda, napij się.
Zamrugałam parę razy i spojrzałam
na kucającego przede mną chłopaka. To był ten sam blondyn, który powiedział mi
wcześniej cześć.
– Nie gryzę, serio, możesz się
napić.
– Dzięki – mruknęłam niemrawo,
biorąc od niego butelkę. Z bliska mogłam zobaczyć bliznę przecinającą jego brew
i wesołe ogniki tańczące w oczach.
– Wszystko w porządku? Jak się
czujesz?
– Chyba tak, nie wiem, ja... –
przerwałam, czując, że się czerwienię. – Troszkę źle się poczułam.
– Ale już jest lepiej? –
upewniła się Mary.
– Tak. – Pokiwałam głową
czując, że w końcu wraca mi normalny oddech.
– Wracaj do środka –
powiedział Remus w kierunku wciąż kucającego blondyna. – Dużo cię ominie,
a my i tak już to kiedyś słyszeliśmy, więc nic nie stracimy. Zostaniemy z nią.
– Okej – odpowiedział chłopak,
podnosząc się.
– Dziękuję – powiedziałam,
uśmiechając się słabo. – Tak w ogóle, to jestem Lily, Lily Evans.
– Simmons, dla przyjaciół Leo –
powiedział chłopak, odwzajemniając uśmiech, po czym zniknął w drzwiach
przedziału.
Mary przyglądała mi się
podejrzliwym wzrokiem jeszcze przez długi czas, jednak nie chciałam rozmawiać z
nią o tym, co się stało. Nie chciałam tego rozwlekać, a z pewnością nie
potrzebowałam, żeby ktoś się nade mną użalał. Dlatego z ulgą przyjęłam
otworzenie się drzwi przedziału i wylanie się z niego rozgadanych prefektów,
nawet, jeśli większość z nich przyglądała mi się z ciekawością.
– Super, jeszcze się nie zaczął rok
szkolny, a ja już się zbłaźniłam.
– Jak się czujesz? – spytał
James, kucając przy mnie.
– Dobrze, ja... po prostu gorzej
się poczułam – wydukałam.
– Ale już jest okej?
– Tak, przestańcie się w końcu
pytać.
– Okej, okej. To chodź –
powiedział James, podając mi rękę. – Wracamy do reszty.
Mary i Remus ruszyli przodem, a ja
z Rogaczem zaraz za nimi.
– Powiesz mi, co się stało?
– Nic – mruknęłam, patrząc pod
nogi. – Po prostu...
– ...gorzej się poczułaś, tak.
Widziałem twój wzrok, Lily – powiedział James, tak cicho, jak to tylko
było możliwe. Czułam jego spojrzenie na swojej twarzy, więc uniosłam głowę i
zerknęłam na niego.
– Co chcesz usłyszeć? Spanikowałam
trochę i tyle, już jest okej.
I to powiedziawszy, wyprzedziłam
go, nie chcąc, by zadał mi jeszcze jakieś pytania. Kiedy dotarliśmy pod nasz
przedział, z zewnątrz dochodziły nas zduszone chichoty. Czarodziej przechadzający
się po korytarzu spojrzał na nas wymownie.
– A wam co tak wesoło? –
spytał Remus, otwierając drzwi.
– Była tu Becka, ta z piątego roku,
taka pyzata. Ponoć Lily była tak zachwycona pełnieniem swojej zaszczytnej
funkcji z Rogasiem, że aż zemdlała z wrażenia!
– Kto tak twierdzi? –
spytałam, spoglądając na rechoczącego Syriusza, który klepał Petera po plecach.
– Wszyscy.
– Zostawić was na dziesięć minut –
westchnęła Dorcas, ostentacyjnie przewracając oczami.
– Ale przecież nic nie... –
zaczęłam, kiedy reszta znów wybuchła śmiechem. – Co jest tak śmieszne? –
spytałam, zwężając oczy i spoglądając na usadawiających się Gryfonów.
{high hopes dla Kasi}
– Nie obraź się, Lily, ale dobrze
wiemy, że ty byś nigdy tego nie zrobiła – stwierdził Remus, siadając koło
okna, na przeciwko rozbawionego Jamesa.
– Tak, zemdlenie na prowadzonym
przez siebie spotkaniu, to najbardziej szalona rzecz, na jaką się stać.
– Ej, to nieprawda! –
krzyknęłam oburzona, a wszyscy spojrzeli na mnie.
– Prawda.
– Przykro mi, Lily, ale Syriusz ma
trochę racji – Powiedziała Mary.
– Niby w czym?
– W tym, że jesteś sztywna.
– NIE JESTEM!
– Trochę jesteś – przyznała
Dorcas. – Ale to dobrze, ktoś musi nas hamować!
– Jesteście absolutnie nie fair.
– Nie prawda – zaprotestował
James.
– Prawda.
– To wymień najbardziej szaloną
rzecz, jaką zrobiłaś w swoim życiu.
W przedziale zaległa cisza, a ja
zmarszczyłam brwi.
– Zaczęłam się z kumplować z takimi
idiotami.
– Sama widzisz.
– W sumie – powiedziała Mary –
to jest dosyć szalone. Patrząc na was – tu zerknęła na Huncwotów –
Lily jest doprawdy wariatką.
– Ha, ha – mruknął Syriusz. –
Musisz przywyknąć do tego Ruda. Jesteś nudziarą.
Zagryzłam wargi, czując przypływ
irytacji.
– Jestem tak samo szalona jak i wy.
Albo nawet bardziej. Jestem tak szalona, że wy przy mnie wymiękacie.
– Okej, jasne – ziewnął
Black.
– Więc załóż się. Załóż się ze mną
o to, że zrobię coś bardziej szalonego.
– Ode mnie?
– Od was wszystkich razem wziętych –
wycedziłam, uśmiechając się.
– Dobra – stwierdził. –
Ale wiesz, że właśnie dajesz się podpuścić?
– Nie, walczę tylko o moje dobre
imię.
– Dobrze, tylko żeby potem nie
było, że nie ostrzegałem. Masz czas do... no dajmy na to, końca podróży. Myśl
Ruda, to coś ma mnie ZWALIĆ Z NÓG.
– Zwali – powiedziałam,
przedrzeźniając go. Reszta roześmiała się.
– Lily, ty wcale nie jesteś szalona
i nie zrozum mnie źle, bo to dobrze! – powiedziała Mary, przesiadając się
na miejsce obok mnie. – Nie ma sensu czegoś takiego udowadniać.
– Jestem szalona i czuję się
oburzona, że ktoś taki jak ty o tym nie wie, a powinnaś wiedzieć najlepiej!
– Okej, to myśl nad tym, jak
udowodnić to tym gamoniom.
Uśmiechnęłam się do niej, a potem
spojrzałam na Syriusza, który szczerzył się do mnie z powątpiewaniem. Problem
był tylko taki, że... ja naprawdę nie byłam szalona.
Brednie. Każdy może być szalony.
Tak wiec zaczęłam główkować. I szło
mi BARDZO mozolnie. Wcale nie pomagały mi rozbawione spojrzenia Gryfonów, ani
komentarze rzucane gdzieś mimochodem po drodze.
– Szalona Lily,
podasz mi proszę tą bluzę? Strasznie zimno mi się zrobiło.
– Oczywiście, że nie zrobiłem tych
zadań na wakacjach, nie jestem aż TAK szalony, nie to co Lily.
– Lily, chcesz zagrać w Szalonego
Durnia?
– Dajcie sobie spokój –
mruknęłam w końcu. Za oknami przesuwały się zielone pola, a słońce powoli
chyliło się ku zachodowi.
– Masz mało czasu, żeby dać upust
swoim szalonym ambicjom.
– Okej, to przestało być śmieszne,
przy nazwaniu mnie krejzilką.
– Cóż mogę powiedzieć, jestem
neologistą.
– Kto cię nauczył takich ładnych
słów, Łapciu? – spytałam, śmiejąc się. – Wiesz w ogóle co to znaczy?
– Mniej więcej. Kiedyś chodziłem z
jakąś Puchonką, która pasjonowała się mugoloznastwem.
James zaśmiał się głośno,
wybudzając Petera z drzemki. Mary spojrzała na mnie rozbawiona, a potem wróciła
do rozmowy z Dorcas.
– Gdzie tak w ogóle jest Rosie?
Jest tutaj dziwnie cicho – mruknęłam, rozglądając się.
– Och, jest tutaj –
powiedziała Meadowes, wskazując na półkę nad naszymi głowami.
Zmarszczyłam brwi i sięgnęłam po
koszyk, a w tej samej sekundzie rozległ się donośny krzyk.
– Oszalałaś, nie
pamiętasz co się stało ostatnim razem jak ją wypuściłaś w pociągu? – James
poderwał się na równe nogi.
Przez parę sekund było całkiem
cicho, a potem wszyscy wybuchli śmiechem.
– To ci wyszło.
– Użycie słowa
"oszalałaś" nie było tam celowe, okej? – powiedział James,
dołączając się do śmiechu.
– Cóż mogę powiedzieć –
westchnęłam, kładąc sobie koszyk na kolanach, a wszyscy spojrzeli w moim
kierunku. – Chyba jestem aż tak szalona – dodałam
dramatycznym głosem.
James uśmiechnął się zabawnie
marszcząc nos.
– No dobra Ruda. Wszyscy wiemy, jak
bardzo sromotną porażkę zaraz poniesiesz, a czas nam się kończy, więc dawaj: co
takiego szalonego wymyśliłaś?
Wszyscy zamilkli w podekscytowaniu,
a ja zamyśliłam się. Miałam coś z tyłu głowy. Coś tak szalonego, że sama się
tego bałam. Coś tak piekielnie szalonego, że cały świat czarodziejów powinien
był się tego bać! Ale czy sama się tego nie bałam za bardzo, by w ogóle
powiedzieć to na głos?
– Lily, wiesz, że nie musisz go
słuchać – powiedział James, a ja spojrzałam na niego oburzona.
– Ale wtedy przegram! –
zaprotestowałam.
– A ja nie dam ci żyć –
powiedział Syriusz, rozkoszując się tym.
– Dajcie spokój, Lily, wszyscy
dobrze wiemy, że bycie szaloną to nie twój konik. I mówi ci to król szaleńców –
odpowiedział spokojnie James.
– Okej, pominę moment, w którym
zwiesz się królem i zgodzę się z tobą. Odpuść –
powiedział złośliwie Syriusz.
– Chciałbyś.
– Nie wymyślisz nic bardziej
szalonego od nikogo w tym przedziale.
O nie.
Lily nie!
Nikt nie będzie się ze mnie
nabijał.
Och, to będzie koniec. Twój
koniec!
Chcą czegoś szalonego? Dam im TYLE
szału, że uszami im wycieknie.
Już po nas.
Spojrzałam na Jamesa, czując serce
tłukące się w mojej piersi. To była najbardziej szalona rzecz w moim życiu.
Och, czy byłam do tego zdolna, tak naprawdę?
Syriusz spojrzał na mnie, a potem
pognał za moim wzrokiem i otworzył usta, wpatrując się w Rogacza.
– Nie – powiedział, a na jego
twarz wypłynął szeroki uśmiech.
– Tak.
– Nie zrobisz tego – dodał.
– Och, ależ zrobię. I będę w
tym bardzo szalona.
– Nie wierzę ci.
– Ktoś mi wyjaśni co się tu dzieje? –
powiedziała Mary, spoglądając na tak samo ogłupiałego Jamesa.
– Lily zamierza udawać, że chodzi z
Rogasiem – zaświergotał Syriusz. – Powiem ci Ruda, że takiego
geniuszu się po tobie nie spodziewałem.
– Co?! – zapytali jednocześnie
Remus, James i Dorcas.
– Chodzi? – dodała Mary.
– Och, nie Łapciu, źle mnie
zinterpretowałeś. To nie byłoby zbyt szalone. Sprawię, że
ludzie uwierzą, że ja i James dopiero się zejdziemy.
– Jakby to było takie trudne –
powiedział Remus, a ja spojrzałam na niego z otwartymi ustami. – Żart! To
był żart!
– Miesiąc – zachichotał
Syriusz, wprawiając Jamesa w stan głupawki.
– Tydzień – poprawiłam Blacka,
który zacierał ręce.
– Miesiąc. A jeśli przegrasz, będę
mógł się z ciebie naśmiewać, a ty nie będziesz miała prawa zareagować. Och,
będziesz też mi odrabiać zadania domowe. Wszystkie. Do końca roku.
Zwęziłam oczy, wpatrując się w
Syriusza. Wzrok wszystkich przeskakiwał od niego do mnie.
– Stoi. Ale jeśli ja wygram, nigdy
więcej nie wspomnisz o tym, że jestem sztywna. Och, no i będziesz
moim osobistym niewolnikiem. Przez miesiąc.
– Przez tydzień – zaoponował.
– Miesiąc. I to moje
ostatnie słowo.
– Stoi – powiedział wyciągając
w moim kierunku rękę, którą natychmiast uścisnęłam. – James, przetnij.
– Czy ktoś w ogóle zapytał mnie o
zdanie? – zapytał śmiejąc się. – Nie żebym, nie uważał, że to
genialna zabawa, ale...
– Przetnij – powiedzieliśmy
oboje z Syriuszem, a rozbawiony Potter przejechał ręką po naszych dłoniach.
– Ruda, już nie żyjesz.
– Chciałbyś – powiedziałam,
zakładając ręce na piersi.
– To było bardzo szalone. Może nawet za bardzo. Wiesz ty w ogóle w co się
wpakowałaś? – spytała Mary, kiedy wysiadałyśmy z pociągu.
– W coś przed czym broniła się... a
będzie już z dwa lata. Lily, gdybym tylko wiedział, że wystarczy zakład –
powiedział James, wkładając moją rękę pod jego ramię. – Ups, chyba
powinienem być ciszej, co jeśli ktoś usłyszy?
– Och zamknij się, jakbym nie
widziała, jaką przyjemność ci to sprawia – powiedziałam, odpychając go, a
on się zaśmiał. Zaśmiał! Z mojej niedoli! – Powinieneś bardziej mnie
wspierać, wiesz?
– Jako twój przyszły chłopak jestem
zdecydowanie tego samego zdania – potwierdził James, kiwając głową. –
Hm, skoro to twój zakład, to to ja mam cię zabierać na randki, czy to ty mnie?
– Potter! – krzyknęłam,
uderzając go w ramie.
– Och, prawie jak za starych
dobrych czasów – rozmarzył się, a ja zachichotałam.
– Powtórzę – powiedziała
Macdonald – bo chyba mnie nie słyszeliście, jawnie ze sobą
romansując!
– Spoko, Mary – powiedział
Rogacz, uśmiechając się. – Tylko sobie żartujemy. Chętnie pomogę Lily
utrzeć nosa temu kretynowi. To był genialny pomysł, Evans, nie wpadłbym na nic
bardziej szalonego, serio.
– Dziękuję. Widzisz –
zwróciłam się do przyjaciółki. – Wszystko jest w porządku.
Mary zmierzyła mnie wzrokiem i
pokręciła głową, ale nic nie powiedziała.
Wieczór był ciepły. Ludzie tłoczyli
się na peronie, więc starając się nie pogubić, przecisnęliśmy się przez tłum i
jako jedni z pierwszych dotarliśmy do karoc. Pozostałych Gryfonów nie było
widać, więc wsiedliśmy w trójkę.
– Myślicie, że są gdzieś za nami? –
spytała Mary, wyglądając przez okno.
– A bo ja wiem – powiedział
James, wzruszając ramionami. – Myślę, że możemy jechać, tak czy siak
wszyscy dotrą do zamku.
Ledwo to powiedział, karoca
ruszyła. W powozie zapanowała cisza, przerywana jedynie stukotem kół.
– Wiec co się podkusiło? Serio,
chcę wiedzieć – spytała Mary, spoglądając na mnie.
– No cóż, miałam wymyślić coś
szalonego, a to była jedyna rzecz, która przyszła mi do głowy.
– Schlebiasz mi, Evans –
zachichotał James.
– Och dobrze wiesz o co mi chodzi.
Co bardziej szalonego mogłabym robić, niż udawać, że jestem z Rogaczem? Latał
za mną przez dwa lata z językiem na wierzchu.
– Pochlebiasz sobie –
powiedział Potter, unosząc brwi. Mimo wszystko na jego twarzy malował się
szeroki uśmiech.
– Oboje jesteście siebie warci. Nie
poznaję cię Lily, serio. A jeszcze rok temu mi się żaliłaś, że...
– Cicho!
– Mowa o mnie? Co takiego gadała o
mnie ta Ruda miłość mego życia?
– Ha, ha, nie odpowiadaj –
powiedziałam do Mary, a ona zachichotała.
Parę minut później wspinaliśmy się
już po schodach do Wielkiej Sali. Kiedy tylko zobaczyłam zamek, poczułam
przyjemne, ciepłe ukłucie w żołądku. Tak bardzo kochałam to miejsce. James
zauważył mój wzrok i również się uśmiechnął.
– Nareszcie w domu, co?
– Tak – potwierdziłam, kiwając
głową.
Zadowoleni wkroczyliśmy do środka i
udaliśmy się w stronę czterech, wciąż opustoszałych stołów. Mary usiadła obok,
a Rogacz okrążył nas i usiadł na przeciwko.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że to
już ostatni rok – powiedziała cicho Macdonald.
– Ta, ciężko się o tym myśli.
Uśmiechnęłam się smutno, spoglądając
w górę, na czarne sklepienie, usiane gwiazdami.
– To zawsze będzie dom –
mruknęłam.
– Ale z ciebie marzycielka, Evans.
Syriusz rzucił się na miejsce obok
Jamesa i wyszczerzył się.
– Jak tam ostatnie godziny
wolności?
– Och udław się.
– Najpierw popatrzę sobie na twoje
tortury – rozmarzył się. – Wyobrażasz sobie, jak przyjemne będzie
delektowanie się tym przez miesiąc?
– O ile nie przegrasz.
– Złotko, ja nie przegrywam –
stwierdził Syriusz, poruszając zabawnie brwiami.
Po chwili do stołu dosiadła się
również Dorcas, Remus i Peter, a zaraz za nimi pojawiła się wzburzona Alicja.
– Ten głupi auror przy wejściu nie
chciał mnie wpuścić dalej, powiedział, cytuję, "w innych wagonach jest już
odpowiednia ilość osób, tylko w tym zostały wolne miejsca" nosz, myślałam,
że mnie rozniesie!
– A gdzie reszta?
– Nie mam pojęcia, jechałam z
jakimiś Ślizgonami z drugiego roku, brr.
Alicja usiadła obok i wzdrygnęła
się ostentacyjnie.
– Ciebie też miło widzieć –
zaśmiałam się, a dziewczyna po chwili zrobiła to samo.
Wielka Sala powoli się zapełniała.
Parę minut później gwar wzrósł do tego stopnia, że praktycznie nie dało się
usłyszeć osoby siedzącej obok. Przyglądałam się ludziom, a kiedy mój wzrok padł
na drzwi do Wielkiej Sali, ujrzałam wślizgująca się Clarie. W tym samym
momencie Dumbledore powstał i zapanowała cisza.
– Witajcie w kolejnym roku w
Hogwarcie.
– Hej – szepnęłam, kiedy
wsunęła się na miejsce na prawo od nas. Patford wydawała się być przestraszona,
a jej zaróżowione policzki drgały.
– Widzieliście gdzieś Maryl?
Powoli rozglądnęłam się i
pokręciłam głową. Clarie zacisnęła wargi i zgarbiła się.
– Nigdzie nie mogłam jej znaleźć.
– Na pewno gdzieś tu jest –
zapewniłam szeptem.
Gryfonka pokiwała głową, jednak nie
wyglądała na pocieszoną.
– ...w czerwcu miały miejsce
okropne wydarzenia, które wstrząsnęły tą szkołą. To, co się stało, na zawsze
pozostanie w naszych sercach. Teraz jednak nadszedł czas na zjednoczenie się i
wspieranie. Pokażcie, że jesteście silniejsi, pomóżcie słabszym i dbajcie o
wspólne dobro, by już nigdy więcej coś takiego się nie powtórzyło!
Kiedy Dumbledore zamilkł rozległy
się ciche brawa. Rozglądnęłam się, spoglądając na kilka zasmuconych twarzy i
westchnęłam cicho. James spojrzał na mnie, ale nic nie powiedział. Poczułam za
to, jak jego noga opiera się o moją pod stołem.
– Jeszcze nie jesteś moim
nie-chłopakiem – wyszeptałam prawie bezgłośnie, tak, aby tylko on mógł to
usłyszeć. Rogacz uśmiechnął się, ale nie zabrał nogi.
Chwilę później drzwi sali ponownie
się otworzyły, a do środka wkroczyło kilkanaście przestraszonych dzieci.
Profesor McGonagall czekała już u szczytu stołów, z Tiarą Przydziału w ręku.
– Jest ich tak mało –
wyszeptała Mary, a Remus smutnie pokiwał głową.
– Dziwisz się? Po tym co się stało
w czerwcu, pewnie wszyscy bali się wysłać tu swoje dzieci.
Pokiwałam głową, wpatrując się w
chłopca, który wystąpił przed szereg, wywołany przez McGonagall.
W sumie było tylko czternastu
nowych uczniów. Pięcioro trafiło do Hufflepuffu, czworo do Slytherinu, dwoje do
Ravenclawu i troje do Gryffindoru. Kiedy wszyscy usiedli przy swoich stołach, a
Dumbledore wygłosił parę słów, stoły ugięły się pod ciężarem jedzenia, a w
Wielkiej Sali znów zapanował harmider.
– To takie smutne – mruknęłam,
patrząc się na chichoczących pierwszoklasistów. – Nas, z samego
Gryffindoru, było prawie tyle, ile ich w sumie. Wyobrażacie to sobie?
– To nie smutne, tylko straszne –
stwierdził Black. – Hm, to w sumie jak twoja sromotna przegrana.
– O czym on mówi? – spytała
Alicja, a ja przewróciłam oczami, nabijając na widelec opiekanego ziemniaka i
celując nim w Syriusza.
– To nie jest temat na teraz. Potem
ci wyjaśnię – dodałam, kiedy Gyrfonka uniosła brwi.
Clarie przez całą kolację
zachowywała się dziwnie cicho. Chwilę przed tym, jak talerze zalśniły
czystością, zapytałam się jej, co się dzieje.
– Martwię się. Powinna tu być.
– Jak ją spotkasz, to przekaż, że
nie ładnie tak porzucać swoich przyjaciół.
– Syriusz! – zganiłam go.
– No co, pewnie siedzi gdzieś z
Krukonami i się z nas nabija.
– Pewnie jest w dormitorium, skoro
tutaj jej nie ma – zapewniłam ją.
Clarie jednak nie wyglądała na
przekonaną. Jak tylko Dumbledore pozwolił udać się nam do łóżek, natychmiast
wstała i ruszyła w stronę schodów.
– Co to za tajemnice z Łapą, Lily –
spytała Alicja, łapiąc mnie pod ramie. Gryfoni powoli udawali się do wieży.
– Nie tutaj, powiem ci wszystko,
ale nie tutaj.
Hawkins pokręciła głową.
– Wariaci.
– Jak się trzymasz tak w ogóle? Bez
Franka?
– Jest ciężko. Wciąż nie mogę w to
uwierzyć, że go tu nie ma. Chce mi się płakać na samą myśl, że... ugh.
– Będzie dobrze, Ali –
mruknęłam, pocierając jej ramię.
– Pewnie przywyknę, ale już tak
strasznie tęsknię...
Dojście na górę i wieszająca się na
mnie Alicja zmęczyły mnie na tyle, że z ulgą powitałam widok Pokoju Wspólnego.
Rozchichotane udałyśmy się na górę i rzuciłyśmy na łóżka.
– O tak, najlepsze łóżko na świecie –
wymruczała Dorcas, zatapiając twarz w poduszce.
– A teraz gadaj – przerwała
jej Hawkins, podnosząc się na łokciach. – Co to za tajemnica?
– O, uwaga, to będzie hit –
powiedziała Mary, uśmiechając się.
– Hej – zachichotałam,
rzucając w nią poduszką. I w momencie, w którym Macdonald przymierzała się do
oddania mi pięknym za nadobne, do naszych uszu doszedł krzyk. Przerażający,
mrożący krew w żyłach, całkiem niespodziewany krzyk.
– Co do... – mruknęła Dorcas,
prostując się.
– Czy to...? – zaczęła Mary,
jednak przerwałam jej, zeskakując z łóżka.
– Clarie – szepnęłam, i
rzuciłam się w kierunku drzwi, a reszta Gryfonek zrobiła to samo.
Drzwi do pokoju obok były uchylone.
Kiedy wpadłyśmy do środka, przez chwilę nie wiedziałyśmy, co właściwie się
stało. I wtedy ujrzałam zapłakaną Patford, rzucającą nam przerażone spojrzenie.
– Nie ma jej! Nie ma, jej łózko
jest puste, nie ma nawet jej rzeczy! – wrzasnęła, zrzucając poduszki z
posłania Maryl. – Nie ma kufra, nie ma butów, nie ma jej lusterka, nie ma,
nie ma, nie ma jej tutaj! GDZIE ONA JEST?! GDZIE JEST MARYL?!
Stało się. Napisałam. Dokończyłam.
Wymyśliłam. Zwał jak zwał, liczy się to, że w końcu spięłam dupę i wróciłam.
Gdzieś w czeluściach bloggera pisze się kolejny rozdział, którego co prawda na
razie jest malutko, ale naprawdę postaram się go skończyć w sierpniu. Dorosłość
ssie i naprawdę bije pokłony tym, co to piszą regularnie po skończeniu liceum,
bo ja naprawdę nie mogę znaleźć na to czasu, albo się do tego zebrać. Albo oba.
Rozdział tak bardzo mi się podoba.
Chociaż zardzewiałam i MERLINIE, to były katusze, doprowadzenie tego do
w-miarę-dobrego-ale-tylko-trochę stanu. Za to starałam sobie przypomnieć, po co
powstało SD i czemu co jakiś czas ktoś znowu nabija wyświetlenia 1 rozdziału i
uświadomiłam sobie, że miała to być przede wszystkim zabawa, więęęęc odważyłam
się wykorzystać ten mój mało konwencjonalny pomysł zakładu. Chciałabym, żeby to
był hołd dla wszystkich starych onetowskich Jily. SD w ogóle od początku miało
być takim hołdem, stąd np. taka Mary Macdonald, czy Dorcas. I pomyślałam sobie,
czego jeszcze brakuje w SD, co musi się pojawić? Zakład, no tak! (I 7 minut w
niebie z udziałem Jamesa i szafy I OBIECUJĘ, że dostarczę wam tej przyjemności,
choćbym miała skonać!)
Och, szykuje się taka zabawa! O
takie Jily walczyłam!
No dobra, to już poszło w złą stronę, haha.
Wracając, czy nie będzie nieziemsko
porozczulać się nad takim typowo stereotypowym Jily? Bo ja już nie mogę się
doczekać.
Dodatkowo dla wiernych fanów nie
tylko SD, ale również POŚa (wiem, nie bijcie, obiecuję, że z niego też niedługo
ściągnę pajęczyny i udobrucham Was hurtowymi ilościami Yvenard!) pojawił się
mały smaczek, a mianowicie sam Leo! Och, ale miałam frajdę, wprowadzając go! Co
prawda w ogóle ten rozdział był czystą frajdą, ale tu nie o tym. Leo nie odegra
dużej roli w SD, bo jego miejsce jest w POŚu, ale skoro pasował
fabularno-rocznikowo, to stwierdziłam, że czemu nie! A macie! (Wiem Kasiu, że
to Ty najbardziej sikałaś w majtki, jak zobaczyłaś jego imię. No chyba, że już
zapomniałaś o naszym kochanym Leo, to wtedy shame on you!)
I chyba to by było na tyle. Bo
zaraz się okaże, że to moje krótkie „od autorki” będzie dłuższe od samego rozdziału.
Dodatkowo chciałabym podziękować
wszystkim czytelnikom, którzy tutaj zaglądają, kiedy mnie nie ma. W
szczególności tym, którzy w tym tygodniu czytali ostatnie rozdziały (mam
nadzieję, że miło będzie od razu zabrać się za kontynuację) i jakiejś osóbki,
która dzisiaj (sic!) przeczytała prolog i pierwszy rozdział. Widzę to i
naprawdę doceniam ;) Jesteście super.
Naprawdę postaram się dodać ten
kolejny rozdział w sierpniu.
Przyrzekam.
A jak nie, to będziecie mogli
krzyczeć.
Całuję,
Wasza,
Ati