Otaczała mnie całkowita cisza. W
ciemności rysowały się ledwo widoczne kontury mebli. Nie wiedziałam, która
mogła być godzina, ale byłam wdzięczna, że Gryfonek nadal nie było.
Potrzebowałam czasu. Potrzebowałam ciszy i ciemności, spokoju.
Stłumiony szloch wydobył się z mojej piersi i powoli zawładnął całym ciałem.
Wpatrywałam się w powyginane kartki pamiętnika, który leżał za grzejnikiem, a
łzy znajdowały drogę na moich rozgrzanych policzkach. Sięgnęłam po niebieski
zeszyt i usiadłam na swoim łóżku. Dłonie drżały mi tak bardzo, że w połączeniu ze łzami przez dłuższy moment nie byłam w stanie skupić wzroku na zapisanych kartkach.
A może tak na prawdę zbyt bałam się tego, co mogłabym tam znaleźć?
Prawą ręką przetarłam oczy i
uniosłam pamiętnik na tyle, by znalazł się w świetle księżyca.
„Całe popołudnie spędziłam z
Remusem. Długo rozmawialiśmy, a on ciągle się śmiał, zupełnie jakby się nie
przejmował, że inni patrzyli na nas spod byka.
Pokój Życzeń jest już prawie gotowy. Kosztowało nas to sporo wysiłku,
ale wygląda wspaniale.
Wczoraj James chciał dorzucić
coś do siebie. Próbowałam go powstrzymać, ale on (jak zwykle) nie widział w tym
nic złego. Dziesięć minut tłumaczyłam mu, dlaczego nie powinien zaczynać z tym
akurat teraz.
Spytał mi się, czy uważam, że kiedykolwiek
go zauważy. Było mi go szkoda. Nie znaczy to, że zawsze był idealny, ale... czy
ja wiem, chyba nie zasłużył na coś takiego.
Bardzo długo rozmawialiśmy. Po
tym, jak ostatnio wpadli na mnie w pelerynie i wszystko się wydało, James
przyznał się, że to on bywał u nas w dormitorium (chociaż wciąż nie mam
ZIELONEGO pojęcia jak on to, na Merlina, robił!). Trochę go rozumiem. Nie jestem pewna, czy ja na
jego miejscu zrobiłabym to samo, ale ostatnio zaczynam myśleć, że to wcale nie
jakiś głupi żart czy zauroczenie. Jemu zależy – Jamesowi Potterowi naprawdę zależy!
O Morgano, nigdy nie myślałam,
że dożyję momentu, w którym ten chłopak przestanie z czegoś żartować.”
Westchnęłam cicho, kiedy łzy
ponownie zalały moje policzki. Na początku byłam zła. Wściekłaza każde niewypowiedziane słowo, każdą myśl, ale teraz po
prostu żałowałam. Przepełniała mnie gorycz, która zbierała się odkąd tylko się
dowiedziałam. Coś się zmieniło, a ja nie chciałam,żeby było tak dłużej. Chciałam jedynie, żeby to się nie
wydarzyło. Bo największy żal czułam do siebie, nie do niej, nie do tego, co
przede mną ukrywała. Wciąż było mi przykro, bo w końcu była moją najlepszą
przyjaciółką, ale w tym momencie zdecydowanie bardziej płakałam nad naszą
kłótnią, niż nad tym, co ją spowodowało.
Miała rację. Nie interesowało mnie,
co się z nią działo, byłam zbyt zajęta sobą. Oczywiście wciąż dochodziły do
mnie zdania, których nigdy nie powiedziała mi w twarz, ale chyba zaczynałam
powoli rozumieć, czemu to
zrobiła. Mary wcale nie była już tą samą dziewczyną, która siedziała ze mną w
pustym przedziale Expressu Hogwart i dotrzymywała mi towarzystwa, zagajając i
podtrzymując rozmowę. Zmieniła się, a mnie przy niej nie było.
W jakiś sposób nie potrafiłam być
już nawet zła. Byłam beznadziejnie zrozpaczona, tak, ale nie zła. Zasunęłam
kotary wokół łóżka i weszłam pod kołdrę, a sekundę później drzwi otworzyły się
i do sypialni weszły Gryfonki. Rozległy się ich ciche szepty, a potem szelest
ubrań, kiedy przebierały się w piżamy. Zatkałam sobie twarz dłonią, żeby nie
zacząć szlochać, i zacisnęłam
powieki najmocniej jak potrafiłam. Po chwili ktoś wszedł do łazienki i rozległ
się odgłos płynącej wody.
– Lily?
Siorbnęłam nosem, jednak nie
odpowiedziałam. Dorcas westchnęła cicho i położyła się obok mnie, zaciągając za
sobą kotary.
– Zostaw mnie – szepnęłam, jednak
dziewczyna wcale mnie nie słuchała – zdążyła już rzucić na nas zaklęcie
wyciszające, a potem odłożyła różdżkę i przytuliła mnie.
Dławiłam się łzami, a ona głaskała
mnie po głowie. Z jej ust wylewał się potok słów układający się w cichy szept,
a ja potrafiłam jedynie szlochać, czułam się, jakby z każdą kolejną łzą z
mojego ciała uchodziły wszelkie siły. Nie mam pojęcia, kiedy zasnęłam,
ale Meadowes została ze mną przez całą noc.
Myślę, że pierwszy dzień był
najgorszy. Kolejne jakoś płynęły, ale tego pierwszego nie potrafiłam nawet
wstać. Nie mogłam przejść obok niej i się nie rozpłakać, doszczętnie się nie
rozkleić, rozpaść na małe kawałeczki, dlatego kiedy się obudziłam, przez dłuższą
chwilę leżałam nieruchomo z zamkniętymi oczami. Dorcas musiała już wstać i
odsunąć kotary, bo na moją twarz padały promienie porannego słońca. Pokój
wypełniała cisza, jeżeliby nie liczyć odgłosu lejącej się wody dochodzącego z
łazienki. Powoli podniosłam się i rozejrzałam po pustym dormitorium. Mój koci
zegar wskazywał dziewiątą dwadzieścia. Sobota, pomyślałam. Kolejna
lekcja teleportacji miała się zacząć za czterdzieści minut. Jęknęłam cicho i
podniosłam się w momencie, w którym drzwi otworzyły się i do pokoju wmaszerowała
Dorcas w puchatym, błękitnym ręczniku, otoczona kłębami pary.
– Cześć, śpiochu – zawołała,
rzucając się na łóżko, a ja uśmiechnęłam się delikatnie. – Jak się spało?
– Dobrze – mruknęłam prawie
bezgłośnie, na co brunetka odpowiedziała tym samym.
– A tak na serio? Jak się czujesz?
– Nie wiem – szepnęłam,
przecierając twarz dłońmi. – Nie wiem nawet, co mam jej
powiedzieć.
– Och, Lily, nie jestem ekspertką w
tych sprawach – mruknęła zmieszana Gryfonka – i nie powiem ci, jak powinnaś się
zachować. Ale wiesz, szkoda by było, gdybyście
całkiem przestały się do siebie odzywać.
– Tak, szkoda – wymruczałam.
Po dwudziestominutowej toalecie i
ubraniu się ciepło (błonia ponownie pokryły się cienką warstwą białego puchu)
ruszyłam w stronę Wielkiej Sali. Musiałam coś zjeść przed teleportacją, chociaż
po dłuższej chwili zaczęłam się zastanawiać, czy z pustym żołądkiem nie byłoby
łatwiej. Dorcas nie była głodna i obiecała dołączyć do mnie na błoniach, więc
sama usiadłam przy stole i sięgnęłam po kilka grzanek z dżemem. Obiecałam
sobie, że dam radę, ale już od samego patrzenia na puste miejsce obok chciałam
się rozpłakać. Westchnęłam cicho i spojrzałam na zegarek – zostało mi tylko
dziesięć minut do zajęć teleportacji. Chwilę później ktoś rzucił się na miejsce
obok mnie z taką siłą, że wszystkie talerze podskoczyły w górę.
– Witam szanowną obywatelkę –
zagrzmiał Syriusz, sięgając jednocześnie po tacę z omletami.
– Syriusz – jęknęłam, biorąc
głęboki oddech.
– Och, tak, wiem, że jestem
zabójczo przystojny, ale, Lily, po sześciu
latach ten zachwyt jest zbędny – mruknął Black, a ja uniosłam brwi, na co
chłopak zachichotał.
– Gdzie reszta? – spytałam nerwowo.
– Hm, już po śniadaniu, poszli
zająć jakieś nieoblodzone miejsca. – Syriusz wzruszył ramionami, jednak po
chwili zerknął na mnie ukradkiem.
– I przysłali ciebie?
– Nie wiem, o czym mówisz –
zaświergotał, odgryzając kawałek mojego tosta.
– Hej! – krzyknęłam, próbując mu go
zabrać, na co Gryfon wystawił mi język. – Jasne, ty nie wiesz, o czym mówię, a
ja jestem surykatką.
– No dobra. Miał przyjść James, ale
no wiesz – urwał, spoglądając na mnie. – Nie wiedział, czy będziesz chciała z
nim gadać.
– Czemu nie chciałabym... Och – odpowiedziałam, uświadamiając
sobie, o czym mówił Syriusz.
– Och – powtórzył, nalewając sobie
do pucharku soku dyniowego. – Wiesz, Lily, nie chcę się wtrącać, ale...Rozumiesz, ja
zawsze będę stał za Jamesem. Oczywiście jestem w stanie przystać na to, że nic
od niego nie chcesz – dodał szybko, widząc, że już otwierałam buzię, żeby coś
powiedzieć – ale i tak uważam, że Rogacz to świetna partia. No i... nie wiem,
Lily, Mary chciała chyba dobrze. Wiesz, zawsze się wkurzasz, jak ktoś ci coś
narzuca, a ona nie chciała cię zezłościć. Przemyśl to – dokończył, podnosząc
puchar do ust, a ja spojrzałam na swoje niedojedzone tosty.
– Co to za peleryna? Ta, pod którą
chodzicie – dodałam, a Black zakrztusił się sokiem i opluł pół stołu.
– Co?
– Peleryna, pod którą wszyscy
chodzicie.
– Nie wiem, o czym mówisz – zmieszał się Gryfon. Wyglądał na poddenerwowanego.
– Black – warknęłam, a chłopak jęknął.
– Wiem o tym z pamiętnika. Mary pisała, że to James był u nas w pokoju, w
pelerynie. Chcę wiedzieć. – Syriusz przyglądał mi się bacznie.
– No nie wiem, myślę, że powinnaś
porozmawiać z Rogaczem...
– Nie – powiedziałam kręcąc głową. –
Mam prawo wiedzieć.
– Słyszałaś o pelerynie niewidce?
– Słyszałam. O ile się nie mylę,
można było takie kupić u Zonka?
– Nie, nie – parsknął Syriusz. –
Nie o takie pelerynki mi
chodzi. Mam na myśli prawdziwą PELERYNĘ niewidkę.
– Żartujesz sobie. To dobre w
bajkach dla dzieci, ale...
Wpatrywałam się w niego zszokowana.
– MACIE PELERYNĘ NIEWIDKĘ?!
– CICHO! – wrzasnął Black,
zwracając uwagę połowy Wielkiej Sali na naszą dwójkę, co chyba miało odwrotny
skutek od zamierzonego. – Nie mów o tym tak głośno!
– Przepraszam – mruknęłam,
przewracając oczami.
– Ta peleryna jest w rodzinie
Jamesa od lat. Jego ojciec dał mu ją w trzeciej klasie, przechodzi tak co
pokolenie z ojca na syna.
– A wy oczywiście włóczycie się
niewidzialni po zamku – dokończyłam, a Black wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Mniej więcej – powiedział, a
potem spojrzał na zegarek. – O matko, mamy dwie minuty!
Przyglądałam się z powątpieniem,
jak składał ostatniego omleta na cztery części, a potem wpakował to wszystko do
buzi. Krzyknął coś o tym, że czas skopać tyłki w teleportacji, ale ja
zrozumiałam coś
podobnego do "czad chopać
yłki portacji", po czym zanim zdążyłam wyrazić chociażby najmniejszy
sprzeciw, chłopak złapał mnie za rękę i pobiegł w stronę wyjścia.
– Do boju, żołnierze! –
krzyczał, choć brzmiało to niesamowicie podobnie do "do boju, pasterze",
więc wszyscy mijani przez nas uczniowie wybuchali salwami śmiechu – włącznie ze
mną.
Kiedy dotarliśmy na błonia, wszyscy stali
już przed swoimi obręczami, więc pod karcącym spojrzeniem McGonagall stanęliśmy
w ostatnim rzędzie, tuż obok grupy chichoczących Puchonów.
Musiałam przyznać, że dzięki
Blackowi na moment zapomniałam o troskach. Przez całą następną godzinę
rozbawiał mnie, aż w końcu McGonagall przeniosła go do pierwszego rzędu i
ustawiła między dwoma naprawdę brzydkimi Ślizgonkami, a mojemu przyjacielowi w
końcu zrzedła mina.
Kiedy pan Twycross ogłosił koniec
zajęć, z ulgą
odetchnęłam. Nie podejrzewałam, że teleportacja (a raczej jej próby) mogą być
aż tak męczące. Zanim ktokolwiek zdążył to zauważyć, wymknęłam się w
stronę Zakazanego Lasu i ośnieżoną ścieżką ruszyłam w stronę domku gajowego.
Daleko za mną słychać było głośne rozmowy i śmiechy. Może gdybym się odwróciła,
dostrzegłabym grupkę Gryfonów wpatrujących się w moje plecy, pewną szatynkę,
która z bólem stała pośrodku nich, z rękami dziewczyn na ramieniu, i bruneta, który
obiecał reszcie, że się tym zajmie?
Chociaż śnieg znikał szybko w
promieniach zimowego słońca, las wyglądał jak z bajki – albo koszmaru, jak kto
woli. Wielkie jodły pokryte śniegiem uginały się przy podmuchach lodowatego
wiatru i zrzucały na mnie wielkie, białe czapy. Chatka Hagrida wyglądała jak
wielki piernik ozdobiony soplami z lukru. Ogród olbrzyma był pełen wielkich
czerwono–brązowych brył kształtem przypominających spuchnięte figi wielkości
małego hipogryfa, małych, niebieskich owoców pozawieszanych na bezlistnych
krzakach i niskich drzewek drgających w porywach zimowego powietrza. Z daleka
wyglądał jak baśniowa kraina pomniejszona do wielkości małej ciężarówki. W
cieniu Zakazanego Lasu temperatura spadała grubo poniżej zera stopni, więc
kiedy w końcu stanęłam na oblodzonych schodkach i zapukałam w drewniane drzwi,
byłam już przemarznięta na kość. Kilka sekund później nawiasy wesoło
zaskrzypiały, a w progu stanął Hagrid ubrany w wielki, wściekle pomarańczowy
fartuszek z naszywką "Ha! Ha co? Ha–grid!" na piersi. Na mój widok
uśmiechnął się szeroko i zamknął w iście niedźwiedzim uścisku.
– Lily! Co ty tu robisz? – zawołał,
po czym szybko cofnął się i przepuścił mnie w drzwiach.
– Pomyślałam, że wpadnę – jęknęłam,
próbując zaczerpnąć powietrza. – Dawno mnie tu nie było.
– Ach, cholibka, no
dawno! Już se tak myślałem, że zapomniałyście o starym Hagridzie. A gdzie Mary?
– dodał po chwili, a ja zacisnęłam usta, ściągając kurtkę. – Wszystko z nią w
porządku?
– Tak, tak – zapewniłam, jednak
gajowy wyglądał na zmartwionego. – Mary została w zamku, ona... ma ostatnio
dużo na głowie – mruknęłam, a olbrzym pokiwał głową i ruszył w stronę kredensu.
– Herbatki? – spytał, tłukąc
dzbankami i szukając cukru.
– Tak, poproszę.
Kiedy Hagrid krzątał się po izbie,
ja przyglądałam się roślinom pozawieszanym na sznurkach tuż przy suficie.
Gdzieniegdzie można było dostrzec małe, wypchane zwierzątka z pustymi oczodołami
(okropny widok, zapewniam), a w rogu wisiała kępka najprawdziwszych włosów
jednorożca.
– Ekhym, Hagridzie... Skąd je
wziąłeś? – spytałam, wskazując na nie, a olbrzym trochę się zmieszał.
– Lily, las pełen jest
niebezpiecznych zwierząt. Biedaki uciekają wciąż przed czymś, zaplątują się w
krzakach. To, to zebrałem ostatniej pełni, cholibka, musiał się nieźle czymś
przestraszyć, skoro se dał wyrwać ich aż tyle. Normalnie są ostrożniejsze –
mruknął, a ja od razu pomyślałam o Lupinie.
– Zaraz, zaraz, czy ty chodzisz po
lesie? W noc? W PEŁNIĘ? – spytałam, akcentując ostatnie słowo, a olbrzym
zmarszczył czoło.
– No oczywiście, że tak, na tym
polega moja praca! Jestem przecież gajowym!
– Ale... Hagridzie, to
niebezpieczne!
– Lily, nie ma rzeczy, z którą nie
dałbym sobie rady – powiedział, podchodząc do paleniska i kładąc dumnie rękę na
wielkiej kuszy. – Poza tym mam jeszcze to.
Przełknęłam ślinę i poczułam, że
robi mi się słabo na widok strzał
wystających z kołczanu. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, co mogłoby się stać,
jeżeli mój przyjaciel zostałby nimi postrzelony. Mógłby nawet umrzeć, a nawet
jeśli nie, to co stałoby się po przemianie w człowieka? Jak wytłumaczyłby
dziurę w klatce piersiowej?
– Obiecaj mi, że będziesz
bezpieczny i nie będziesz zagłębiał się w puszcze. Obiecaj – ponagliłam, a
Hagrid westchnął i przytaknął, niezbyt
uradowany.
– Cholibka, Lily – mruknął, a woda
zaczęła bulgotać, oznajmiając, że właśnie się zagotowała.
– Powiedz, że nie jesteście na tyle
głupi, żeby hasać beztrosko po błoniach podczas pełni!
Lupin wpatrywał się we mnie
zaskoczony. Jego pióro zawisło trzy cale nad
pergaminem, a atrament kapiący z niego zdążył już zrobić dwasporej wielkości
kleksy.
– Co... – zaczął, jednak zaraz mu
przerwałam.
– Hagrid! Łazi sobie z kuszą po
całym lesie, a wy... A ty... Remusie... Powiedz, że nie jesteście
aż tak głupi – jęknęłam, a Lunatyk westchnął, odkładając
przyrządy piśmiennicze.
– Lily...
– Ty mi tu nie lilkuj! Na Merlina,
nie pomyśleliście, że coś mogłoby się stać? A jakby was zobaczył?
Co, jeśli by cię postrzelił?! – dodałam, ściszając głos, kiedy do wieży weszły
rozchichotane drugoklasistki.
– Nie zrobiłby tego – rzekł trochę
niepewnie Lupin, a ja pokręciłam głową.
– Poszedłby z tym prosto do
dyrektora. Panie psorze, przysięgam, po błoniach grasuje wilkołak,
trzeba postawić na nogi straże, niech przeszukają okolice, dzieciaki są w
niebezpieczeństwie! – zawołałam, naśladując głos Hagrida, na co Gryfon
pobladł. – Jak myślisz, co zrobiłby Dumbledore, gdyby się dowiedział?
Chłopak wpatrywał się w ogień
oddychając ciężko. Po chwili spojrzał na mnie smutny i pokiwał głową.
– Masz rację. Nie powinienem
pozwolić chłopakom na wyciąganie mnie z Wrzeszczącej Chaty.
– Mało powiedziane – mruknęłam,
biorąc głęboki oddech. – Przyrzeknij mi, że będziecie uważać. Naprawdę nie
chcę, żeby komuś się coś stało, a już zwłaszcza komuś z was.
– Okej – odpowiedział Remus,
ściskając mnie za rękę. – Obiecuję.
Odetchnęłam z ulgą i oparłam się o
sofę, na której siedzieliśmy. Lupin jeszcze przez moment wpatrywał się w przestrzeń,
a potem spojrzał na mnie, jakby właśnie coś przyszło mu do głowy.
– Lily, zupełnie zapomniałem.
Zniknęłaś zaraz po teleportacji, więc nie było cię na ogłoszeniach. Poczta...
– Co z nią? – spytałam, a moje
serce zabiło szybciej.
– Przyszły listy od waszych rodzin,
od twojej rodziny, Lily.
Jeszcze nigdy nie biegłam tak
szybko.
Dzięki Morganie, że dormitorium
było puste i nikt nie widział mojej wielkiej wywrotki, kiedy potknęłam się w
progu i runęłam na ziemię jak długa. Nie zważając na rozwalone kolano, na
klęczkach rzuciłam się do łóżka i złapałam w ręce bladokremową kopertę opisaną
niebieskim atramentem, opisaną moim nazwiskiem.
Rozerwałam ją drżącymi rękami i z
sercem bijącym jak młot wyprostowałam list, siadając na skraju łóżka.
Kochana Lily!
Tak bardzo tęsknimy! Chcieliśmy
się skontaktować z Tobą jak najszybciej, ale nie pozwolili nam na to.
Zabraliśmy tylko
najpotrzebniejsze rzeczy, a dom został zapieczętowany. Nie wiem, co to znaczy,
ale ufam, że to nic poważnego, i że będziemy mogli potem do niego wrócić.
Petunia wciąż nie może się
przyzwyczaić do nowego miejsca. Narzeka, że nie ma tutaj kablówki, i że straci
dużo wiadomości przez nieobecność w szkole, ale tata sądzi, że miała na myśli
najświeższe plotki, a nie wiedzę.
Dzień przed przybyciem
wysłannika Ministerstwa przyjechała do nas babcia. Chyba uznali, że zbyt
niebezpieczne byłoby wypuszczenie jej samej (chyba nie myśleli, że ktoś śledził
nasz dom, nie przesadzajmy) więc zakwaterowali ją w tym samym ośrodku, co nas,
dzięki czemu w końcu spełniło się jej marzenie terroryzowania naszej rodziny z
bliskiej odległości.
Petunia uważa, że to wszystko
Twoja wina i obiecuje, że się z Tobą rozprawi, kiedy już nas
wypuszczą. Myślę, że jej przejdzie, ale do tego czasu radziłabym Ci
uważać.
Pisałam już, że bardzo tęsknimy?
Tata każe przekazać, że ma
nadzieję na szybki powrót do domu. Naprawdę nie wiem, co w nich
wstąpiło! Mi się tutaj podoba, nie uwierzyłabyś, jakie mają
tutaj ogrody (babcia twierdzi, że śmierdzi tam kocim moczem, ale nie powinnaś jej
słuchać).
Muszę kończyć, dają nam tylko
kilka minut w skrzydle informacyjnym na skontaktowanie się z bliskimi. Tata
uważa, że to skandal, ale przestał protestować, kiedy na jego oburzenie
odpowiedział ochroniarz z dwoma głowami. Chodzą plotki, że to jakieś zaklęcie i
ma minąć za kilka dni, ale i tak wystarczyło, żeby połowa osób zemdlała w
wejściu. Babci udało się tego nie zrobić, ale nie jestem pewna, czy żółta
kałuża na korytarzu nie była jej
sprawką...
Tata każe Cię ucałować, Petunia
również! Jestem prawie pewna, że jej oburzone okrzyki to miara
siostrzanej miłości, którą do Ciebie czuje.
Przekazali nam, że będziecie
mieli możliwość skontaktowania się z nami w odpowiedzi. Zanieś list do
Dyrektora, myślę, że to powinno wystarczyć, żeby do nas dotarł.
Kochamy Cię!
Trzymaj się, kochanie,
odezwiemy się wkrótce.
Mama (i tata!)
PS. Spóźnione wszystkiego
najlepszego, różyczko!
Śmiałam się, a łzy toczyły się po
moich policzkach. Opadłam na łóżko, tuląc do siebie list, jakby był największym
skarbem, a z mojej piersi wydarł się szloch. Płakałam tak mocno, że brakowało
mi tchu, sama nie wiedziałam dlaczego. Miałam wrażenie, że ciężar ostatnich dni
powoli schodził z moich barków, a ja wreszcie mogłam odetchnąć. Chwilę później
dormitorium szóstych klas wypełnił mój głośny śmiech.
Kiedy schodziłam na kolację, przez moment
miałam ochotę skakać i śpiewać. Kiedy stanęłam w wejściu korytarza prowadzącego
do sypialni i spojrzałam na Pokój Wspólny,uświadomiłam
sobie, że nigdy nie przyglądałam się Gryfonom. Nigdy nie zwracałam uwagi na
tłum, po prostu wybierałam kilka osób, które po drodze zaczepiałam, a reszta
była dla mnie jak przeszkody do wyminięcia. Dopiero teraz wydało mi się to
dziwnie głupie. Chociaż w sumie to nie po raz pierwszy uświadamiałam sobie, jak bardzo
zapatrzona w siebie potrafiłam być. Ruszyłam w stronę kominka, mijając Maxa
Beerbohma, Juliana Bell i kilku innych trzecioklasistów, którzy rzucali w
siebie garkulkami. Eliot Stearns, piątoklasista oraz jeden z prefektów
Gryffindoru, uśmiechnął się do
mnie i mruknął do swojego kolegi coś na ucho. Dalej siedziała Angelica Garnett,
dziewczyna z pokoju Clarie i Maryl, która nigdy się nie odzywała i zawsze
chodziła ubrana na czarno. Dotarło do mnie, że po świętach do zamku nie wróciła
jej przyjaciółka, Fry Roger, więc teraz w ich pokoju stało jedno puste łóżko. Po
chwili uświadomiłam sobie, że właściwie nigdy nie byłam w ich sypialni. Zmarszczyłam
brwi i westchnęłam. Sofy przed kominkiem okupowane były przez siódmoklasistki,
w tym Emmelinę Vance i Marlenę
McKinnon, które spojrzały na mnie zdziwione. No cóż, chyba nigdy nie
zamieniłyśmy słowa. Szóstoklasistów nie było jednak nigdzie widać, więc po
chwili zastanowienia ruszyłam w stronę Wielkiej Sali zupełnie sama.
Zaczęłam się zastanawiać, co
zrobię, kiedy natknę się na Mary. Miałam ochotę rzucić jej się na szyję,
wypłakać, opowiedzieć o liście od rodziców, przeprosić za wszystko, ale sekundę
później przed oczyma zamigotał mi obraz niebieskiego pamiętnika. Zacisnęłam
wargi, bawiąc się dłońmi. Nie byłam pewna, czy wybaczenie jej miało być takie
proste – coś w środku dalej paliło mnie na samo wspomnienie momentu, w którym
Yaxley rzuciła we mnie zeszytem. Kiedy stanęłam w progu pomieszczenia i mój
wzrok spoczął na znajomych Gryfonach, moje serce na moment stanęło, a następnie
zaczęło bić szaleńczo, jakby chciało się wyrwać z klatki piersiowej. Moja
przyjaciółka uniosła wzrok i spojrzała na mnie, a jej puchar zatrzymał się w
połowie drogi do ust, wyglądała na przerażoną. Postawiłam kilka kroków, a potem
z duszą na ramieniu ruszyłam w ich stronę.
– Lily! – dobiegło mnie wołanie od
strony stołu Krukonów. Kilka osób podniosło na mnie zaciekawione spojrzenia,
kiedy zamarłam. Nathias podniósł się z ławy i w akompaniamencie tęsknych
wzdychań podbiegł do mnie. – Cześć, chciałem cię złapać wcześniej, ale
zniknęłaś po teleportacji, a chłopaki powiedzieli, no, nieważne... Wszystko w
porządku? – spytał, kiedy zauważył, że wyginam palce i spoglądam przez jego
ramię, w stronę stołu Gryffindoru.
– T–tak – mruknęłam, kręcąc głową i
odwracając wzrok. – O co chodziło?
– Och, tak... Więc, no – przerwał,
pocierając dłonią swój kark – jak wiesz, jutro jest
wyjście do Hogsmeade i no, pomyślałem sobie, że... gdybyś nie miała innych
planów, no, wiesz... Może chciałabyś pójść ze mną?
Przyglądałam się wstającym
Gryfonom. Mary szła z zawieszoną głową pomiędzy Remusem i Alicją, a kiedy
przechodząc obok podniosła wzrok i spojrzała na mnie, w jej oczach zamigotał
smutek i tęsknota. Natychmiast odwróciła się w drugą stronę i przyspieszyła
kroku.
– Słyszałem, co się stało –
mruknął cicho Nathias, a ja spojrzałam na niego speszona. – Przykro mi, Lily.
– Och – odpowiedziałam, nie wiedząc
co innego mogłabym zrobić, po czym założyłam ręce na piersi. – Tak...
Chłopak przyglądał się mi w
skupieniu, a potem dotknął ręką mojego ramienia.
– Wiesz, nie chcę naciskać, Lily.
Wiem, że, no, musi być ci ciężko... No i cała ta sytuacja z Jamesem i w
ogóle, naprawdę nie chcę wyjść
na idiotę... ale... jesteś pewna, że ty, no, nic do niego nie...
– Nie – odpowiedziałam, potrząsając
nerwowo głową. Chłopak wypuścił powietrze z ust.
– Posłuchaj. Ja... ja naprawdę cię
polubiłem, Lily. Jutro organizują mały występ z okazji
walentynek, pomyślałem sobie, że moglibyśmy pójść. Nawet tylko jako przyjaciele
– dodał.
Spoglądałam na Gryfonów, którzy
przystanęli w wejściu. Mary wpatrywała się we mnie smutno, a za jej ramieniem
pojawił się nagle James, który utkwił przenikliwy wzrok w Nathiasie. Chwilę
później burza blond włosów rzuciła się na niego ze śmiechem. Grace Butler
pocałowała go w policzek i spytała o coś, a chłopak spojrzał na nią i
uśmiechnął się.
– Tak – szepnęłam. – Pójdę z tobą.
Spałam niespokojnie. Chociaż szybko
usnęłam, ciągle się przebudzałam i rzucałam na łóżku. Brakowało mi obecności
Mary, która siedziała obok i pomagała na wszystkie koszmary. Z ulgą przyjęłam
nadejście świtu. Pozwoliłam dziewczynom skorzystać z łazienki przede mną, więc
kiedy wyszłam z pod prysznica, w pokoju była
już tylko Drocas – reszta pewnie jadła już śniadanie. Ja jakoś nie byłam
głodna, na samą myśl o dzisiejszym dniu robiło mi się słabo i nie byłam w
stanie przełknąć choćby gryza.
– Czyli pan Nathias McRonner, hm? –
spytała Meadowes znad muzycznego magazynu, na którego okładce miotali się
członkowie jakiegoś rockowego zespołu.
– Ta – mruknęłam, kładąc ciuchy na
łóżku. Moja koszulka z gnomem, w której sypiałam, odkąd przy ludziach zaczęła
wykrzykiwać, że została porwana, straciła chyba na mocy, bo jedynie popiskiwała
od czasu do czasu nienaturalnie wysokim głosem.
– Gdzie cię zaprosił? O której się
spotykacie? W co chcesz się ubrać? – rzucała pytaniami, a ja się skrzywiłam.
– Żebym nie zaczęła żałować, że ci
powiedziałam – parsknęłam, a dziewczyna
zachichotała. Po chwili odrzuciła magazyn i podeszłą do mnie.
– Hm – wymruczała, przyglądając się
mojej szafie. – Pożyczyłabym ci coś swojego, ale, no – tu poklepała się po
brzuchu – nie ten rozmiar, chudzinko. Co nie zmienia faktu, że powinnaś
wyglądać oszałamiająco.
Dorcas nie dało się tak łatwo
spławić. Przyglądałam się, jak przewala się
przez stosy ubrań, by po chwili krzyknąć coś w stylu "tak!" albo
"w życiu!". Po kilkunastu minutach stałam przed lustrem ubrana w
obcisłe, delikatnie przetarte na kolanach, czarne spodnie z wysokim stanem,
szarą koszulkę z krótkim rękawem i czarny sweterek. Dorcas wyciągnęła mój
praktycznie nieużywany Przybornik Watsbunga i próbowała zrobić coś z moimi
włosami, co skończyło się tym, że po dziesięciu minutach męczarni pospinała je
klamrą i wyciągnęła kilka kosmyków, po czym wzburzona ukłoniła się finezyjnie z
okrzykiem "więcej nie da się zrobić!".
– Po prostu oddychaj. To nic
strasznego, tylko randka z jednym z najprzystojniejszych, hogwarckich...
– Och, zamknij się – mruknęłam,
rzucając w nią piżamą, na co brunetka zachichotała. Jej niebieskie oczy
błyszczały z podekscytowania, kiedy odgarniała z twarzy czekoladowe kosmyki.
– Dobra, królewno, baw się dobrze.
– A ty? Nie idziesz? – spytałam, na
co dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Doe nie był zbyt chętny, a mi to
tam zwisa i powiewa, czy jak wy to, młodzieży, mówicie. No
dobra, leć już!
Złapałam kurtkę, szyję owinęłam gryfońskim
szalikiem i ruszyłam w stronę wyjścia. Szczerze mówiąc, miałam wrażenie, że
zaraz zwymiotuję. Może sprawiło to, że przestałam myśleć o Mary, a może tylko
pogorszyło sytuację, ale kiedy w końcu zjawiłam się na dole i ze ściśniętym
gardłem podeszłam do Nathiasa, prawie zemdlałam. Chłopak stał do mnie tyłem i
rozmawiał z Huncwotami, żywo gestykulując. Kiedy stanęłam za nim, James
spojrzał na mnie zdziwiony, a jego wargi zadrgały, kiedy wciągnął powietrze.
– Zamknij buzię, Rogasiu, nieładnie się tak gapić –
zachichotał Syriusz, puszczając do mnie oczko, a Nathias obrócił się.
– Lily – powiedział, a na jego
twarz wpłynął uśmiech.
Miał na sobie czarny płaszcz, spod
którego wystawał kołnierzyk niebieskiej koszuli. Przez jego ramię zwisał
zawadiacko przekrzywiony szalik w barwach Ravenclawu, brązowe włosy pozostawił
tego dnia w delikatnym nieładzie, a jego ciemniejsza karnacja kontrastowała na
tle śniegu za nami. Po chwili uśmiech objął też czekoladowe oczy, kiedy
obrzucił mnie szybkim spojrzeniem.
– Wyglądasz pięknie.
– Dzięki – mruknęłam,
prawdopodobnie robiąc się czerwona jak piwonia i natychmiast odwróciłam wzrok.
Miałam wrażenie, że James zasztyletuje go swoim, ale on jedynie udał, że szuka
w tłumie kogoś innego.
– Idziemy? – spytał Krukon, oferując mi
ramię, a ja pokiwałam głową i drżącą ręką złapałam je, po czym ruszyłam z nim w
stronę Filtcha. Za nami usłyszałam ciche prychnięcie i chichot Blacka, który
szybko został stłumiony głuchym uderzeniem.
Stresowałam się tak bardzo, że właściwie
nie potrafiłam się odezwać. Nathias próbował podtrzymać rozmowę, która
absolutnie się nie kleiła.
– Przepraszam – mruknęłam,
wkładając ręce do kieszeni, kiedy mijaliśmy znak Hogsmeade. W ciągu nocy spadło
kilkadziesiąt centymetrów śniegu, więc zima znów wyglądała na zimę. Małe domki
zamieniły się w wielkie sklepy i wkrótce szliśmy ulicą z obu stron otoczoną
przez wesołe witryny.
– Nic się nie dzieje – odpowiedział
chłopak, uśmiechając się do mnie. – Więc co chciałabyś robić?
Szybko okazało się, że nie mam
pojęcia, czego bym
chciała, więc po prostu włóczyliśmy się bez celu po całej wiosce, zaglądając do
przeróżnych sklepów. Wstąpiliśmy nawet do Richardson Shove, gdzie kupiłam mały
medalik z miejscem na zdjęcie, który zamierzałam wysłać mamie. W końcu Nathias
spojrzał na zegarek i oznajmił, że mamy pół godziny do koncertu, więc
powinniśmy się pospieszyć.
Kiedy ostatnio byłam w knajpie
madame Zélie, pogrążona była w
przyjemnej ciemności brązów i czerwieni. Dzisiaj przypominała wiosenną krainę
szczęścia i była tak niepodobna do poprzedniego wystroju, że przez chwilę
miałam wrażenie, że znaleźliśmy się w całkiem innym miejscu. Trudno było
uwierzyć, że przez okna mogło wpadać aż tyle światła. Ciężkie, ciemne kotary
zostały zastąpione błękitnymi zasłonami, a bordowe obrusy białymi. Na każdym
stoliku stał wianuszek polnych kwiatów, świece zniknęły. Większość miejsc była
już zajęta, ale Nathias poprowadził mnie do jednego z wolnych stolików i
odsunął krzesło. Dopiero teraz zauważyłam, że po drugiej stronie pomieszczenia
znajdowała się mała scena z kilkoma reflektorami, instrumentami i pustym
krzesłem na środku.
– Niech zgadnę – mruknęłam,
wskazując ręką scenę. – Grace Butler.
– Tak, rzeczywiście Grace będzie
dziś śpiewać – odpowiedział Krukon, a ja westchnęłam, zirytowana
ściągając kurtkę i wieszając ją na oparciu krzesła, bowiem wieszak przy
drzwiach był już pełny. Kilka stolików dalej siedzieli dobrze mi znani Gryfoni.
Clarie pomachała mi wesoło, a Alicja i Frank, którzy właśnie szli w stronę
łazienek, przywitali się,
przechodząc obok. Zauważyłam Petera i Remusa, którzy uśmiechnęli się do mnie,
oraz Mary, która siedziała przy ich stoliku, tyłem do mnie. Syriusz podrywał
jakieś dwie brunetki przy barze, a po Jamesie (i Grace) nie było śladu.
– Zaraz powinno się zacząć. Chcesz
coś do picia? – spytał Nathias, a ja uśmiechnęłam się do niego.
– Tak, zwykłą herbatę.
– Już się robi – zaśmiał się i
ruszył w stronę okupowanego baru, gdzie Zélie uwijała się, żeby zdążyć
wszystkich obsłużyć.
– Cześć. – Uniosłam wzrok i
spojrzałam na Jamesa, który stał obok. Po chwili odsunął sobie krzesło i usiadł
przy naszym stoliku. – Jak walentynki?
– W porządku – mruknęłam, a chłopak
pokiwał głową. Przyglądał mi się w skupieniu.
– Więc podoba ci się Nathias? –
spytał, a ja wstrzymałam oddech.
– Ja... – Nie wiedziałam, co mam
odpowiedzieć. Spojrzałam w kierunku baru i mrugnęłam kilka razy. Nie dało się
powiedzieć o nim nic złego. Co prawda miał iście Krukoński charakter, był
trochę przemądrzały i ciągle próbował udowodnić swoją rację, ale to tylko
sprawiało, że mogłam z nim dyskutować o tylu rzeczach i wciąż nie kończyły nam
się tematy. Był przystojny, miły i wyrafinowany, ale... – Lubię go –
powiedziałam, ponownie spoglądając na Jamesa. Twarz Gryfona nie wyrażała
żadnych emocji. Po chwili wyciągnął rękę, a ja zadrżałam, kiedy sięgnął do
moich włosów i odpiął klamrę. Rude loki rozsypały się w popłochu i opadły
kaskadami na moje plecy, a kilka krótszych kosmyków poleciało mi na oczy.
Rogacz musnął mój policzek, kiedy zabierał rękę, wciąż nie przestając patrzeć
prosto w moje oczy.
– Tak ci ładniej – wyszeptał,
odkładając klamrę tuż obok mojej dłoni, a potem wstał i ruszył w stronę naszych
przyjaciół.
Siedziałam nieruchomo i nie
potrafiłam opanować dygotania rąk, kiedy chłopak odchodził. Usiadł obok Elsie
Waley i jakiegoś gburowatego Krukona. Grace rozmawiała z trzema zdenerwowanymi
chłopakami, a jeden z nich w końcu pokiwał głową i stanął za klawiszami.
Dziewczyna odwróciła się z uśmiechem i ustawiła sobie mikrofon.
– Cześć, wszystkim –
zawołała radośnie, a kilka zajętych sobą par oderwało się od siebie i spojrzało
na nią. Nathias pokręcił głową spod baru, pokazując mi ręką, że kolejka jest
strasznie długa. – Przepraszamy za opóźnienia. Tę piosenkę chcę
zadedykować komuś specjalnemu, komuś, bez kogo nie zaszłabym tak daleko. To dla
ciebie – powiedziała, spoglądając w stronę swojego stolika. James uśmiechnął
się szeroko i oparł wygodnie na krześle, a Elsie ścisnęła mocniej rękę swojego
towarzysza i zakryła ciemne usta dłonią. Jej długie blond włosy,
opalizujące na rudy brąz zamigotały w promieniach popołudniowego słońca, kiedy
pochyliła się do przodu i szepnęła coś Potterowi na ucho, na co chłopak pokiwał
delikatnie głową.
Dziewczyna zaczęła śpiewać, a po
pomieszczeniu rozeszły się pierwsze dźwięki klawiszy. Zacisnęłam usta i
próbowałam się opanować. Spojrzałam na czarną klamrę, która leżała na stoliku.
Drgała delikatnie równo z uderzeniami perkusji. Nie wiedząc, czemu właściwie
chcę to zrobić, dotknęłam ją
palcem wskazującym, a ona potoczyła się w stronę krawędzi. W ostatnim momencie
czyjaś ręka złapała ją i powoli położyła obok wazonu. Uniosłam wzrok i
spojrzałam na Mary, która stała w bezruchu z kurtką w ręku. Sekundę później
obróciła się i szybko ruszyła w stronę wyjścia, zwieszając głowę w dół.
Patrzyłam za nią dopóki nie znikła, a kiedy odwróciłam głowę, poczułam na
sobie spojrzenie zmartwionego Remusa. Moje serce biło tak szybko, że przez
moment miałam wrażenie, że zaraz wyrwie się z mojej klatki piersiowej.
Zerknęłam na Nathiasa, który rozmawiał właśnie z Zélie, później na Grace, która
wpatrywała się w Jamesa, a w końcu na samego chłopaka, który nieprzerwanie
patrzył się na mnie. Poczułam, że robi mi się słabo. Podtrzymując się stolika, wstałam i łapiąc
kurtkę, wybiegłam na
zewnątrz. W twarz uderzyło mnie zimne powietrze, a serce zakuło boleśnie.
Zatkałam drgające usta dłonią i rozejrzałam się po dróżce, jednak Mary nigdzie
nie było. Ruszyłam w górę uliczki, a po chwili przyspieszyłam kroku. Miałam
ochotę krzyczeć. Wkrótce nie wiedząc
, co właściwie
robię, biegłam przed
siebie, chcąc jedynie uciec od tego, co się właśnie stało. Potykałam się o
zaspy białego puchu, a po kilku minutach z mojej piersi wyrwał się szloch.
Dopiero kiedy brakowało mi tchu, zatrzymałam się
i złapałam starego ogrodzenia. Z wzgórza, na którym stałam, roznosił się widok
na całą dolinę. W oddali widziałam majaczącą w bieli Wrzeszczącą Chatę, a
daleko za nią zamek. Próbowałam złapać oddech, ułożyć w głowie wszystko, czego
nie potrafiłam zrozumieć. Czemu nic nie potrafiło być proste? Czemu zawsze
musiało się komplikować?
– Lily... – Nie wiedziałam, ile czasu mogło
minąć. Opierałam się o skrzypiące, drewniane ogrodzenie, w głowie przetwarzając
swoje myśli. Zerknęłam za siebie, na Nathiasa, który stał za moimi plecami. Łzy
na moich policzkach prawie całkiem wyschły. Chłopak powoli wyciągnął z moich
rąk kurtkę i założył ją na moje ramiona, a potem obrócił mnie twarzą do siebie
i przytulił.
– Przepraszam – wyjąkałam, a Krukon
pokręcił głową.
– Nie powinienem był cię tam
zabierać – szepnął.
W oddali słychać było szum lasu.
Zerwał się wiatr, więc płatki białego puchu podniosły się i zawirowały wokół
nas.
– Nie chciałem, żeby tak wyszło –
szepnął, kiedy odsunęłam się od niego. Wciąż miał ręce na moich plecach, a ja
opierałam dłonie na jego klatce piersiowej, która unosiła się miarowo w górę i
w dół. – Prawdę mówiąc... chciałem, żebyś miło wspominała ten czas.
– Może nie jest jeszcze za późno –
mruknęłam bez przekonania, a chłopak uśmiechnął się delikatnie. Kilka płatków
osiadło na jego włosach, więc sięgnęłam do góry, żeby je strzepać. Dopiero
wtedy uświadomiłam sobie, jak blisko
siebie byliśmy. Śnieg wirował wokół, sprawiając, że czerwone loki wpadały mi do
oczu. Chłopak uśmiechnął się i założył mi je za ucho, a potem spojrzał na mnie
nieodgadnionym wzrokiem, a mój puls natychmiast przyspieszył.
– Co byś zrobiła, gdybym teraz cię
pocałował? – spytał, a ja wstrzymałam oddech, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
Nie potrafiłam myśleć, nawet zdecydować, czy właśnie tego chciałam. – Mogę? –
Jego głos utonął w szumie wiatru.
– Nie wiem – wyszeptałam, kiedy
chłopak przybliżył się do mnie.
– Nie wiesz,czy chcesz, czy nie
wiesz, jak byś się zachowała?
Zanim zdążyłam się zastanowić, jego
wargi dotknęły moich. Zamknęłam oczy, śnieg zawirował, a zmierzch pochłonął nas
w bezdenną przepaść.
Szłam pustymi korytarzami i bawiłam
się rogami białej koperty. Przez wysokie okna wpadały ostatnie promienie
słońca, zabarwiając kamienne ściany dookoła na ciemny pomarańcz. Moja ręka
bezwiednie powędrowała do twarzy, a palce błądziły po ustach. Uśmiechnęłam się
delikatnie i zamknęłam oczy, próbując uporządkować wspomnienia dzisiejszego
popołudnia, zanim jednak zdążyłam jakkolwiek zareagować, znowu ujrzałam
Jamesa rozpuszczającego moje włosy. Natychmiast otworzyłam oczy i wciągnęłam
gwałtownie powietrze, zatrzymując się przed kamienną chimerą. Pokręciłam głową,
próbując pozbyć się tego widoku. Mocno zacisnęłam powieki, a następnie
mrugnęłam kilka razy, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że jestem już na
miejscu. Niepewnie spojrzałam na posąg i odetchnęłam.
– Ee... Pralinki kokosowe? –
spytałam, a chimera odskoczyła w bok, ukazując sporej wielkości otwór. Powoli
weszłam na spiralne schodki, które sunęły łagodnie w górę. Ściana za mną
zasunęła się z łoskotem, a ja podskoczyłam, wpatrując się w nią zaskoczona. Nie
pamiętałam, żeby ostatnim razem się zasuwała. Chwilę później schody zatrzymały
się przed wielkimi, dębowymi drzwiami z mosiężną kołatką w kształcie gryfa.
Powoli podeszłam do nich i zastukałam dwa razy, zanim rozległo się głośne
"proszę!".
Okrągły gabinet wypełniony był
dziesiątkami przedziwnych urządzeń wydających różnorodne dźwięki. Wielkie gabloty
wypełnione były flakonikami i pucharkami, a półki uginały się pod ciężarem
książek. Na żerdzi, po drugiej
stronie pomieszczenia siedział wielki feniks, wpatrując się we mnie
świdrującymi oczkami. Chwilę później dyrektor chrząknął, a ja spojrzałam
w jego kierunku.
– Lily – powiedział, uśmiechając
się radośnie. Siedział za olbrzymim biurkiem z nogami w kształcie szponów,
obładowanym księgami i pergaminami. Odwzajemniłam uśmiech i podeszłam do niego.
– Przyniosłam list – mruknęłam,
podając mu kopertę. Naszyjnik z moim ruchomym zdjęciem, który kupiłam mamie, zabrzęczał w środku, a Dumbledore uśmiechnął się jeszcze
szerzej, jakby zdawał sobie sprawę, co to było.
– Obiecuję, że trafi do twoich
rodziców – odpowiedział, puszczając mi oko.
– Panie dyrektorze, czy mogę o coś spytać?
– Nie krępuj się – odrzekł starzec,
a jego bladoniebieskie oczy zamigotały wesoło.
– Czy... Co z naszym domem? Mama
mówiła, że został zapieczętowany, czy to znaczy, że na wakacje będziemy mogli
do niego wrócić? I jak długo moja rodzina zostanie w... ośrodku – dokończyłam,
a Dumbledore pokiwał powoli głową.
– To ważne pytania – powiedział,
ściągając okulary połówki i odkładając je na biurko. – Lily, na wasz dom
zostały nałożone silne zaklęcia maskujące. Nikt ani nic nie jest w stanie tam teraz wejść. Ale zapewniam
cię, że do wakacji ministerstwo zapewni wam odpowiednie zabezpieczenia,
pozwalające na powrót do niego. Czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuje?
– Tak – odpowiedziałam, kiwając
głową, a dyrektor posłał mi ciepły uśmiech. – Przepraszam za zawracanie głowy.
– Troska o naszych bliskich
sprawia, że jesteśmy bardziej ludzcy. Nie masz za co przepraszać, Lily – powiedział, przewiercając mnie
spojrzeniem. – Czy jest jeszcze coś, co chciałabyś wiedzieć?
– Nie, to już wszystko.
– W takim razie – mruknął,
wskazując drzwi – miłej nocy, Lily.
– Dobranoc, panie dyrektorze.
Ruszyłam w stronę drzwi, ostatni
raz zerkając na tykające urządzenia ustawione na jednym ze stolików, kiedy coś przyciągnęło moje spojrzenie. Wielki, srebrny wisior leżał pośród kilku zamykanych pudełek.
Metal ozdobiony był motywami roślinnymi. Kojarzyłam go skądś i właśnie wtedy
mnie olśniło – już kiedyś go widziałam. Na gzymsie kominka w Pokoju Wspólnym.
Tym razem jednak był otwarty, nie było też śladu faunów i innych stworzeń,
które zauważyłam za pierwszym razem.
– Wszystko w porządku, Lily? –
spytał Dumbledore, kiedy stanęłam kilka metrów od drzwi.
– T-tak – mruknęłam, mrugając kilka
razy, żeby się upewnić, że wisior naprawdę się tam znajdował. – Tak, wszystko w
porządku.
Nawet kiedy znalazłam się na
korytarzu, nie mogłam pozbyć się obrazu wisiora z głowy. Stanęłam
przy oknie i oparłam się o kamienny parapet, wpatrując się w wielki, wschodzący
księżyc. Czerwona tarcza odbijała się w wodach jeziora. Czytałam kiedyś o tym
zjawisku – światło załamywało się od atmosfery ziemskiej, rozpraszając kolory,
nie zmieniło to jednak faktu, że widok był przerażający. Zupełnie, jakby pełnia
próbowała boleśnie przypomnieć mi, jak krwawe żniwo zbierze tej nocy. Właśnie
teraz, gdzieś w ciemnościach Remus przeżywał katusze, a ja byłam pewna, że
trójka jego przyjaciół była przy nim niezależnie od tego, jak bardzo protestował – tak samo jak pewna byłam tego, że
pewnego feralnego, wrześniowego wieczora widziałam taki sam wisior w wieży Gryffindoru,
a zabrał go nie kto inny, jak chłopak, który tej nocy zamienił się w potężnego
jelenia.
Witam wszystkich kochanych
czytelników (których ostatnio troszkę przybyło, z czego niezmiernie się
cieszę!) i bardzo przepraszam, za opóźnienia i w ogóle. Na swoją obronę mogę
powiedzieć, że rozdział był już gotowy od dawna, ale przeciągnęła się faza poprawiania.
I tutaj chciałabym ogromnie
podziękować pani Florence z
betowanie.blogspot.com, która
począwszy od tego właśnie rozdziału będzie u mnie stałym gościem, a zajmie się
niczym innym, jak właśnie betowaniem. Chociaż troszkę musiałam poczekać, to
było warto, bo pomogła mi z wszystkim, pierwszy raz więc możecie zobaczyć u
mnie dywizy zamiast pauz, oraz ogarnięte przecinki!
Dziękuję wszystkim, którzy
dopominali się o rozdział i mam nadzieję, że Wam się podobał. Nie zjedzcie mnie
za Nathiasa, starałam się, żeby wypadł w dobrym świetle, nie chce z niego
zrobić wroga publicznego numer jeden.
Data publikacji kolejnego
rozdziału? A gdzieś sobie poszła i zaginęła w akcji...
Nic nie obiecuję, postaram się wyrobić
w ciągu dwóch - trzech tygodni, ale jak już powiedziałam, nic nie jest pewne.
Nauka, nauka i jeszcze raz nauka, a między szkołą, autobusami, zajęciami
dodatkowymi i spaniem (regularne spożywanie posiłków chyba udało się w tą samą
podróż co data kolejnego rozdziału...) muszę znaleźć jeszcze trochę czasu dla
siebie.
Jeszcze raz dziękuję i życzę Wam
miłego kwietnia! Do zobaczenia pod koniec miesiąca:)