{Z okazji 10 rocznicy SD,
Dla byłych czytelników i obecnych.
Każda z 60 stron tego rozdziału jest dla was.
Yeah, it's a big boy.
Enjoy!}
Wiatr uderzał
w moje policzki, zabierając ze sobą drobinki śniegu, szczypiące mnie w
rozgrzaną skórę. Cała okolica pokryła się kilkunastoma calami śniegu,
całkowicie przykrywając błonia i okoliczne góry białym puchem. Przysłuchując
się świszczącemu odgłosowi towarzyszącemu wpadaniu wiatru pomiędzy metalowe
okręgi modeli astronomicznych, siorbnęłam nosem, próbując uspokoić oddech.
Wiedziałam, że prędzej czy później pożałuję wyboru akurat tego miejsca na swoją
kryjówkę. Twarz już piekła mnie od zamarzających śladów po łzach, ale nie
potrafiłam przestać płakać. Miałam wrażenie, że łzy same płynęły, jakby ktoś
odkręcił kurek i teraz nie mogłam go zatkać. A starałam się z całych sił.
To było tak cholernie głupie, siedzieć na
szczycie Wieży Astronomicznej i ukrywać się przed pytaniami, na które nie
miałam odpowiedzi. Wszyscy już wiedzieli, że coś się stało, wszyscy wiedzieli,
że się pokłóciliśmy, a ja nie potrafiłam odpowiedzieć na pytania o to, co się
stało.
Bo jak miałabym się przyznać przed nimi do tego, co naprawdę się wydarzyło? Nie potrafiłam przyznać się do tego nawet przed samą sobą.
Stukot czyichś przytłumionych kroków prawie
wtopił się w odgłos świszczącego wiatru. Po raz kolejny siorbnęłam nosem,
próbując wytrzeć ślady łez z moich policzków, jakbym była w stanie ukryć w
jakiej rozsypce się znajdowałam. Po chwili zza klapy wyłonił się Syriusz,
ubrany w ciemny rozpięty płaszcz, pod którym dostrzec mogłam jedną z jego
ulubionych koszulek w motocykle. Przez moment przyglądał mi się w milczeniu, a
później podszedł do murku otaczającego Wieżę i westchnął, opierając się o niego
łokciami.
– Skąd wiedziałeś, gdzie jestem? – spytałam
cicho, zerkając na jego sylwetkę odcinającą się na tle śniegu.
– Nie tak trudno cię rozgryźć – odpowiedział w
przestrzeń, strzepując śnieg z murku.
– Czyli jestem mało skomplikowana? – mruknęłam,
uśmiechając się lekko, kiedy zerknął przez ramię i przekrzywił głowę. Coś w
sposobie w jaki na mnie patrzył spowodowało nową falę łez, którą z trudem
powstrzymałam. – Zgaduję, że wiesz?
– Mhm.
– Jak dużo?
– Wystarczająco – powiedział cicho, odwracając
się z powrotem w stronę błoni.
– Wystarczająco? – spytałam, marszcząc brwi.
– Nie trzeba być geniuszem, żeby połączyć kilka
kropek. No i nie obraź się, Lily, ale wyglądasz koszmarnie.
– Dzięki – mruknęłam kpiąco, intensywnie mrugając
oczami, żeby powstrzymać łzy.
– Tych zapłakanych oczu nie ukryjesz nawet,
gdybyś chciała.
Między nami zapadła cisza. Syriusz nie poruszał
się, wciąż wpatrując się w odległe wzgórza i lasy, jakby się nad czymś
zastanawiał. Kiedy poczułam, że pierwsza łza spłynęła po moim policzku,
natychmiast ją wytarłam, siorbiąc nosem.
– Chcesz o tym… pogadać? – zapytał cicho.
– Pogadać? – powtórzyłam pytająco.
– No… jestem jedną z trzech osób, które wiedzą,
co się stało, więc chyba nie masz zbyt dużego wyboru w wachlarzu osób do
zwierzania.
– Chcesz zostać moją psiapsiółą? – Prawie się
zaśmiałam.
– Bo pożałuję, że tu przyszedłem – ostrzegł mnie,
rzucając mi szybkie spojrzenie przez ramię, zanim kręcąc głową ponownie
spojrzał przed siebie.
– Więc… powiedział ci wszystko?
– Mniej więcej.
Czując przypływ kolejnej fali łez, odwróciłam
głowę w prawo, chowając się za taflą włosów. Mruganie tym razem niewiele
pomogło i dosyć szybko pierwsze krople potoczyły się po moich policzkach.
Przygryzłam wargę, próbując wyrównać oddech, ale moje serce zakuło boleśnie, a
z piersi wyrwało się ciche szlochnięcie. Syriusz poruszył się niespokojnie, a
ja zacisnęłam mocno oczy, starając się zgnieść w sobie wszystkie emocje, jakbym
była w stanie powstrzymać kolejną nadciągającą falę. Z mojej lewej strony doszły
mnie lekkie kroki, kiedy chłopak zbliżył się powoli, a potem w ciszy usiadł
obok mnie. Poczułam jak ostatnie cegiełki tamy, którą starałam się zbudować
pękają i zanim zdążyłam się zorientować pochłonął mnie płacz z taką siłą, że
prawie upadłam na ziemię. Syriusz westchnął cicho i przyciągnął mnie do siebie,
zmuszając bym odwróciła się w jego stronę i przyciskając mnie mocno do swojej
piersi. Czułam, jak delikatnie głaskał mnie po plecach, kiedy wstrząsały mną
kolejne szlochy. Nic nie powiedział, pozwalając mi wykorzystać tyle czasu, ile
potrzebowałam, żeby się uspokoić. Musiało minąć dobrych kilkanaście minut,
zanim łapczywe oddechy przemieniły się w ciche pochlipywanie, a całkowicie
mokra koszulka Syriusza zupełnie przykleiła się do mojej twarzy.
– Proszę – powiedział cicho, sięgając do kieszeni
i podając mi chusteczkę. – Przyda ci się, jeśli skończyłaś już obsmarkiwać moją
koszulkę.
– Nosisz przy sobie krochmalone chusteczki? –
zaśmiałam się cicho, obracając w rękach białą chustkę z wyszytymi czarną nitką
inicjałami “S.O.B.”.
– Przyzwyczajenie – szepnął, odgarniając z mojej
zapłakanej twarzy przyklejone włosy. – No już. Lepiej?
– Nie wiem – przyznałam, smarkając głośno. – Ale
przynajmniej znowu mogę oddychać.
Syriusz uśmiechnął się lekko. Wciąż obejmował
mnie, jakby bał się, że jeśli mnie puści i się odsunie, znowu się rozkleję.
– Łapo… – szepnęłam cicho, zerkając na niego ze
strachem. – Co mam teraz zrobić?
– Będziesz wiedzieć najlepiej, Ruda – mruknął,
uśmiechając się smutno.
– Ale…
– Nikt nie powie ci, co powinnaś zrobić. Pamiętaj
tylko, że on może potrzebować trochę czasu.
– Nie rozumiem – szepnęłam, marszcząc brwi.
– Widzę tutaj dwie drogi – zaczął cicho Syriusz,
biorąc głęboki oddech. – I o pierwszej nie muszę ci chyba zbyt wiele mówić, bo
ufam, że ją znasz. Jeśli jednak uznałabyś, że nie chcesz nią pójść… No cóż,
pamiętaj, że James będzie potrzebował jakiegoś czasu, żeby sobie wszystko
poukładać. Żeby ochłonąć. Jeśli zdecydujesz się na drugą drogę, ty też będziesz
tego czasu potrzebować.
Po jego słowach nastała cisza, kiedy analizowałam
to co powiedział. Pierwszą drogę już znasz. Czy tak właśnie było? Czy
właśnie o to chodziło Jamesowi? Czy to tą drogą podążaliśmy, nie wiedząc nawet,
kiedy nasze dwie ścieżki stały się jedną?
Będzie potrzebował czasu, żeby sobie wszystko
poukładać. Żeby ochłonąć.
Żeby zapomnieć. Będzie potrzebował czasu, żeby o
mnie zapomnieć.
– Co, jeśli… – przerwałam, szukając słów. – Co,
jeśli ja nie wiem…
– Nie musisz się z tym śpieszyć. Mam do ciebie
tylko jedną prośbę – szepnął Syriusz, wycierając rękawem swojego płaszcza
samotną łzę, która spłynęła po moim policzku, zmuszając mnie tym samym, bym na
niego spojrzała. – Obiecaj mi, że porozmawiasz z nim dopiero jak będziesz
gotowa. To nie będzie rozmowa, w której będziesz mogła liczyć, że jakoś to
będzie. Tym razem będziesz musiała przyjść z gotowymi odpowiedziami. On tego
potrzebuje, chociaż się nigdy do tego nie przyzna. I coś mówi mi, że ty
potrzebujesz ich tak samo jak on.
Słowa Syriusza towarzyszyły mi przez cały
weekend, który spędziłam zaszyta w dormitorium. Dziewczyny próbowały wyciągnąć
ze mnie co dokładnie stało się między mną, a Jamesem, ale zbyłam je, mówiąc, że
nie chcę o tym rozmawiać.
Mary była jednak uparta. Chociaż reszta
siódmoklasistek szybko odpuściła, zostawiając mnie w spokoju, Macdonald nie
dało się tak łatwo spławić. W niedzielny wieczór wróciła ze spaceru z
Gryfonami, opowiadając o tym, jak Maryl prawie wygrała bitwę na śnieżki.
– Staje się już coraz silniejsza – zapewniła
mnie, ściągając szalik i rękawiczki i wieszając je przy grzejniku, żeby mogły
wyschnąć. – James nawet zaśmiał się, że jak tak dalej pójdzie, to odzyska swoją
pozycję w drużynie.
James. A więc poszedł z nimi. Wszyscy bawili się
razem, oprócz mnie. Jemu nie przeszkadzało, że mogę się pojawić. Czy naprawdę
tak szybko był w stanie wykreślić mnie ze swojego życia?
– Szkoda, że cię nie było – powiedziała Mary,
przysiadając na brzegu mojego łóżka. – Brakowało nam ciebie.
– Nie miałam humoru – mruknęłam, skubiąc brzeg
kołdry.
– Powiesz mi wreszcie, co się stało?
– Pokłóciliśmy się – powiedziałam, wzruszając
ramionami, jakby to wszystko wyjaśniało.
– Kłóciliście się wiele razy. Ale nigdy nie
widziałam, żeby tak cię to dotknęło.
Zamrugałam kilkakrotnie, próbując powstrzymać
irytujące uczucie rozpaczy, które zaatakowało moją twarz, jakbym dostała z
liścia. Mary sięgnęła w ciszy do moich drgających rąk, zakrywając je swoimi i
uśmiechając się pokrzepiająco.
– To może być koniec – szepnęłam, kiwając głową,
jakbym właśnie to odkryła. – To mógł być koniec.
– Koniec czego? – spytała, marszcząc brwi.
– Wszystkiego – mruknęłam, wywijając dolną wargę.
– Cokolwiek między nami było.
– Naprawdę myślisz, że to prawda?
– James wyraził się dosyć jasno.
Widziałam, że Mary zacisnęła usta, szukając
jakiegoś rozwiązania, ale pokręciłam głową, ściskając jej dłoń.
– Jest okej. W sensie… Może nie okej, ale będzie,
potrzebuję tylko sobie to trochę poukładać. Powiedzieliśmy do siebie kilka
ostrych słów… – Więcej niż kilka, przemknęło mi przez myśl. – Chyba
oboje potrzebujemy to przetrawić. Ale to dobrze. Naprawdę – zapewniłam ją,
uśmiechając się sztucznie. – Tak po prostu miało być. Potrzebowaliśmy
porozmawiać o tym, co działo się od początku tego roku szkolnego, a do tej pory
unikałam tej rozmowy, jak mogłam.
– Jak już ochłoniecie, będziecie musieli to jakoś
rozwiązać.
– Jak już ochłoniemy, to będzie po problemie –
powiedziałam, kiwając głową z taką pewnością, że aż zrobiło mi się niedobrze.
Coś w środku podpowiadało mi, że mogło być
zupełnie na odwrót. Ale słowa Syriusza wciąż dźwięczały w moich uszach głośno i
wyraźnie. I widziałam, że miał rację. Nie powinnam była dążyć do żadnej
rozmowy, dopóki sama nie będę na nią gotowa.
Problemem był jednak nadciągający jak sztorm na
wzburzonym morzu poniedziałkowy dyżur. Od trzech tygodni udawało mi się unikać
go jak ognia, a teraz wydawał się jeszcze bardziej przerażający. Wiedziałam, że
nie byłam gotowa, żeby z nim o tym porozmawiać, ale dwugodzinny spacer po zamku
w ciszy nie wydawał się zbyt kuszący. Zaczęłam zastanawiać się, jak zachowa się
James. Do tej pory raczej mnie unikał, co nie było zbyt ciężkie, bądź udawał,
że mnie nie ma, kiedy przechodził obok mnie w drodze do swojej ławki. Coś w
środku podpowiadało mi, że nie będzie mógł tak zachowywać się w nieskończoność,
ale kiedy po raz pierwszy zobaczyłam jego nieobecny wzrok, mój żołądek zacisnął
się boleśnie, przypominając o wszystkich niewypowiedzianych słowach między
nami.
Kiedy więc w poniedziałkowy poranek zjawiłam się
na śniadaniu, nie byłam zbyt zaskoczona faktem, że przy stole nie było
Huncwotów. Ostatnio rzadko pojawiali się na śniadaniach. Nie pytałam, chociaż
wydawało mi się, że musieli jadać wcześniej. Zaglądnęłam smętnie do swojego
talerza z owsianką, próbując ułożyć w głowie jakiś plan na dzisiejszy wieczór,
ale sama nie do końca wiedziałam, jak się powinnam zachować. Powinnam zacząć
rozmowę? Udawać, że zeszły tydzień nie istniał i pociągnąć zwykłą gadkę o pogodzie?
A może… czy byłam gotowa go przeprosić? Nie, nie przyznać się do błędu ani
rozprawiać o tym kto miał rację, po prostu przeprosić. Uznać, że go
skrzywdziłam, określić sytuację i przyjąć na klatę fakt, że mogłam zawinić w
kilku miejscach? Czy to byłby dobry początek, dobry grunt na inne rozmowy? A
może za jakiś czas, kiedy bym sobie wszystko poukładała w głowie, może…
Może co? Sama nie wiedziałam, co właściwie czułam. Ciężko było oddzielić uczucia od
siebie w momencie, w którym ich plątanina sprawiała, że miałam ochotę się
rozpłakać dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Ale może
to rzeczywiście był dobry początek. Nic innego z resztą nie mogłam wymyślić.
Idąc na lekcję zaklęć zastanawiałam się, czy
powinnam zatem wykonać pierwszy krok? Może powinnam się przywitać albo zapytać
o której się dzisiaj widzimy?
Nie, to głupie. Przecież zawsze zaczynacie dyżur
o dwudziestej.
No to może gdzie?
To już bardziej.
Oblizałam usta, próbując zebrać w sobie całą
potrzebną mi odwagę. W korytarzu roiło się od uczniów, ale nigdzie nie
potrafiłam dostrzec tej charakterystycznej, rozczochranej czupryny. W końcu
oparłam się o ścianę obok drzwi prowadzących do klasy i odetchnęłam. Mary i
Dorcas zażarcie o czymś dyskutowały, ale nie potrafiłam się skupić na
wypowiadanych przez nie słowach. Czas mijał, a ja zaczynałam coraz bardziej się
denerwować. A jeśli nie przyjdzie? Zanim jednak zdążyłam zagłębić się w spiralę
paniki, czyiś głośny śmiech przyciągnął moją uwagę.
Pierwszy z tłumu wyłonił się Peter. Niósł swoją
torbę w rękach, ze smętnie zwisającym przerwanym paskiem. Na jego twarzy
malowało się zrezygnowanie. Po chwili zrozumiałam dlaczego, kiedy zza grupy
Krukonów wysunął się Syriusz, trzymający się za brzuch i zaśmiewający się
wniebogłosy. Remus, który sunął tuż za nim wyglądał na rozbawionego,
spoglądając na swojego przyjaciela i mówiąc coś do przewracającego oczami
Petera. A potem pojawił się on.
{Gracie Abrams - I miss you, I'm sorry}
Szedł na końcu, uśmiechając się lekko. Jego szata
zwisała, przerzucona przed torbę, a lewa ręka zaciśnięta była na długim pasku,
przytrzymując, by nie zsunął się z jego barku. Coś w sposobie jego chodu, a
może w wystającej ze spodni koszuli idealnie przylegającej do jego ciała
sprawiło, że nagle zaschło mi w ustach. Obserwowałam, jak uderza wolną ręką w
plecy roześmianego Syriusza, a potem sięga do swoich włosów, przeczesując je
powoli długimi palcami.
To był ten moment, to była moja szansa.
Przełknęłam ślinę, próbując pozbyć się guli ze swojego gardła i wyprostowałam
się, stawiając krok do przodu. Mary musiała chyba zauważyć mój wzrok, bo
delikatnie poklepała mnie po plecach, dodając mi otuchy.
– Cześć chłopaki. Cześć James – zawołała,
wypychając mnie lekko w kierunku mijających nas Huncwotów.
– Mary – odpowiedział Rogacz, rzucając jej
szybkie spojrzenie. Jak w zwolnionym tempie obserwowałam, jak jego wzrok
przepływa gładko po tłumie, nie zatrzymując się nawet na sekundę i kiedy już
otwierałam buzię, żeby w końcu się odezwać, omija mnie, gdy jego właściciel
odwrócił głowę w drugim kierunku.
Czując, jak opuszczają mnie resztki odwagi, obserwowałam jego profil, kiedy minął mnie, zupełnie obojętny na moją obecność,
jakbym była powietrzem. Poczułam ukłucie bólu, kiedy nad jego ramieniem
dostrzegłam spojrzenie Syriusza, przepełnione… żalem? Litością?
Zamrugałam mocno, próbując opanować przypływ
gorąca i szybko bijące serce. Zabolało chyba bardziej, niż byłam na to
przygotowana. Słyszałam, jak Mary mówi coś do mnie, ale jej słowa do mnie nie
docierały, jakbym była pod wodą. A później tłum uczniów pochłonął nas, ciągnąc
nas w stronę otwartej klasy.
Skoro całkowicie mnie unikał, jak niby mieliśmy
mieć razem dyżur?
To pytanie obijało się boleśnie o moją głowę
przez cały dzień, kiedy obserwowałam jak w niesamowicie szybkim tempie
wskazówki zegara wybijały kolejne godziny, nieubłaganie przybliżając mnie do
tego, czego tak bardzo się bałam. Nie widziałam żadnego z Huncwotów przez całe
popołudnie, więc kiedy wybiła dwudziesta, po przeczesaniu wzrokiem całego
Pokoju Wspólnego z duszą na ramieniu przeszłam przez dziurę pod portretem,
zastanawiając się, czy powinnam poczekać? Czy oni w ogóle byli w Wieży? A może
byli na jakimś późnym treningu albo w bibliotece i zaraz pojawią się na końcu
korytarza? Zerknęłam w tamtym kierunku, spodziewając się ujrzeć ich w każdej
sekundzie, ale nic takiego się nie stało.
A może czekał już na dole? Może pomyślał, że to
ja znowu go wystawiłam? Czy powinnam pójść go poszukać? Ale co, jeśli zjawi się
tu jak tylko stąd zniknę, a mnie nie będzie?
Moje przemyślenia przerwał odgłos otwierającego
się przejścia. Z mocno bijącym sercem odwróciłam się, spoglądając z nadzieją,
której się u siebie nie spodziewałam, na wyłaniającą się z cienia postać.
– Hej – powiedział cicho Remus, uśmiechając się
do mnie smutno.
Odwzajemniłam uśmiech, czując jak opuszcza mnie
ekscytacja, ustępując miejsca ujmującemu smutkowi. Mogłam się tego spodziewać.
Powinnam się tego spodziewać.
– Przysłał cię, żebyś mi powiedział, że nie
przyjdzie? – spytałam cicho, czując mrowienie w palcach.
– Tak właściwie, to poprosił mnie, żebym zamienił
się z nim dyżurami – wyjaśnił powoli Lupin, bardzo ostrożnie dobierając słowa,
jakby bał się, że mnie urazi.
– Och – mruknęłam cicho, mrugając szybko. Jeszcze
chwila i staniesz się ludzką fontanną, przemknęło mi przez myśl.
– Ja… – zaczął chłopak, stawiając dwa kroki w
moim kierunku, a później westchnął cicho, przyjmując pocieszający wyraz twarzy.
– Przykro mi, Lily.
– Jest okej – zapewniłam go, trochę zbyt
obsesyjnie kiwając głową. – I tak myślałam, że nie przyjdzie. Przynajmniej nie
zostanę sama.
– Jeśli chcesz zamienić jakoś dyżury, na przykład
żeby mieć je z Mary, nie będę miał nic przeciwko – powiedział Lunatyk, kładąc
nieśmiało rękę na moim ramieniu.
– Nie – szepnęłam, starając się robić dobrą minę
do złej gry. Kilkukrotnie zamrugałam, obrzucając go szybkim spojrzeniem.
Zapomniałam już, jaki był wysoki. Tego lata musiał urosnąć o dobrych kilka
cali. – Jest naprawdę okej.
– Okej – powtórzył po mnie, uśmiechając się
pokrzepiająco.
Powoli ruszyliśmy w ciszy w kierunku schodów.
Moja głowa eksplodowała pytaniami. Czy naprawdę tak to miało teraz wyglądać?
Mieliśmy unikać się już do samego końca, odgrodzeni od siebie niewidzialnym
murem? Poczułam, jak wielka gula w moich ustach przesuwa się w dół mojego
gardła, jakbym połknęła kamień, kiedy minęliśmy miejsce, w którym James
wyciągnął mnie z pułapki, aż w końcu dotarliśmy do barierki, której nie
zdążyłam złapać, kiedy prawie się wywróciłam. Mój żołądek wykonał obrót o sto
osiemdziesiąt stopni na wspomnienie jego dotyku, kiedy przyciągnął mnie do
siebie, przywołując obraz wpatrzonych we mnie oczu i rozchylonych ust.
Bardzo starałam się nie patrzeć na Remusa, nie
chcąc, by dostrzegł łzy zbierające się ukradkiem w kącikach moich oczu. Mimo
wszystko podświadomie czułam, że wiedział – zawsze był dobry w odczytywaniu
mowy ciała, a ja ledwo mogłam powstrzymać się od szlochu zbierającego się w
mojej piersi.
– To minie – powiedział cicho, prawie
pokrzepiająco, niezdarnie klepiąc mnie po barku.
Nie odpowiedziałam. Bałam się, że jeśli otworzę
usta, całkowicie się rozkleję.
Pierwszy tydzień grudnia przyniósł ze sobą
rozległe śnieżyce, utrudniając dostęp do szklarni, które we wtorek zostały w
końcu zamknięte do odwołania. W zamku panował nieopisany chłód, a Filtcha coraz
częściej można było spotkać siłującego się z niedomykającymi się oknami. W
środowe popołudnie Profesor Slughorn złapał mnie na schodach przed Wielką Salą,
chcąc pochwalić nasz progres w sprawie spotkania Klubu Ślimaka.
– Marcus McVein, mój stary druh i przyjaciel,
zdradził mi w tajemnicy, że wasze zaproszenia wywołały furorę! To był doprawdy
niesamowity pomysł, z tymi śnieżynkami wybuchającymi z koperty!
– Zapewniam pana, panie Profesorze, że całe
podziękowania należą się Jamesowi – powiedziałam, uśmiechając się słabo.
– Jeśli tak, to odwalił kawał dobrej roboty. O, a
oto i on! Panie Potter, pozwoli pan do nas na sekundę.
Moje serce załomotało boleśnie w klatce
piersiowej, kiedy odwróciłam się i dostrzegłam Rogacza, wychodzącego właśnie z
Wielkiej Sali. Horacy Slughorn wydawał się być zachwycony, kiwając na niego
ręką. Obserwowałam, jak chłopak powoli wspina się w naszym kierunku, zachowując
grzeczny uśmiech na ustach.
– Panna Evans twierdzi, że za te cudowne
zaproszenia podziękowania należą się właśnie Panu!
Prawie zemdlałam, kiedy wzrok Jamesa przesunął
się powoli z mężczyzny na mnie. To był pierwszy raz od dobrego tygodnia, kiedy
na mnie spojrzał. Jego oczy były pusty, a wyraz twarzy nie zdradzał absolutnie
nic. Sądząc jednak po powoli unoszącej się lewej brwi, moja twarz musiała być
dla niego jak otwarta księga. Natychmiast poczułam, że oblewa mnie rumieniec,
więc nie mogąc dłużej znieść jego spojrzenia, opuściłam głowę, przeklinając się
w myślach.
– Jest pan nader uprzejmy – powiedział cicho
Rogacz.
Kiedy ponownie podniosłam głowę, chłopak
wpatrywał się w nauczyciela, nie zaszczycając mnie już spojrzeniem przez resztę
rozmowy.
– Nie mogę się doczekać spotkania Klubu. Jestem
pewien, że mnie nie zawiedziecie.
– Oczywiście, panie Profesorze.
Obserwowałam, jak chłopak wymija mnie, kierując
się w górę schodów, kiedy Profesor Slughorn podśpiewując pod nosem, ruszył do
Wielkiej Sali. Byłam o krok od zawołania za nim, prosząc, by na mnie poczekał,
ale w ostatniej chwili opuściłam wyciągniętą dłoń, czując, jak resztki odwagi
zupełnie ze mnie wyparowują. Wpatrywałam się w jego sylwetkę tkwiąc nieruchomo
na drugim stopniu, dopóki nie zniknął z moich oczu.
Tej nocy jego obraz nękał mnie w snach,
uśmiechając się do mnie tak, jak tylko on potrafił. Wpatrywałam się w jego
twarz, opierając się wygodnie o oparcie sofy, a on śmiał się, podrzucając małą,
złotą piłeczkę. A później nachylał się nade mną, a ja ulegałam jego spojrzeniu,
kiedy sięgał do mojej twarzy, żeby odgarnąć z niej zbłąkane kosmyki.
– Jak ty nic nie rozumiesz – szeptał, wodząc
palcem po mojej twarzy.
– Wiec mi wytłumacz – błagałam, wyciągając ręce i
zaciskając je na jego koszulce.
– Nic nie rozumiesz – powtarzał, a na jego ustach
błąkał się uśmiech.
Nie spojrzał na mnie do końca tygodnia. W sobotę
miał odbyć się mecz Quidditcha: Krukoni przeciwko Puchonom. W Pokoju Wspólnym
aż wrzało od rozmów na temat przewidywanego wyniku i obstawiania wygranej. Dla
Gryfonów był to wyjątkowo interesujący temat po przegranej ze Slytherinem.
– Jedyną opcją, żebyśmy wygrali, jest przegranie
Slytherinu z obiema tymi drużynami. Dobrze by było też, żeby jutro to Ravenclaw
wygrał – wyjaśniała Maryl, siedząc po turecku na dywanie przed kominkiem i
gestykulując żywo. – Gdyby wygrali, a potem zmiażdżyli Ślizgonów, wystarczyłaby
nam łatwa wygrana z Puchonami, a potem nawet remis z Krukonami.
W zamyśleniu przyglądałam się Jamesowi, który jak
zwykle przed meczem zaszył się przy swoim stoliku przy oknie i pochylał się nad
planami boiska. Wiedziałam, że obliczał prawdopodobieństwo wygranej,
oszacowując kolejne kroki na przyszłe treningi. Wiedziałam też, że obwiniał się
za przegraną w październiku.
Westchnęłam cicho. Byłam przekonana, że kolejnego
dnia Gryfonów w zupełności pochłoną emocje związane z meczem i nie byłam do
końca pewna, czy chciałam znowu próbować złapać jego uwagę. W czwartek podczas
kolacji nawet na mnie nie spojrzał, kiedy odważyłam się poprosić o to, by podał
mi koszyk z chlebem. Potem gryzłam się tym pół nocy, czując się tak bardzo
upokorzona.
– Coś ty mu powiedziała podczas tej kłótni, że
tak się obraził? – spytała mnie wtedy Dorcas, unosząc wysoko brwi. Jej
bransoletki zagrzechotały, kiedy podniosła ręce, żeby związać swoje czarne loki
w wysokiego kucyka.
– Nie wiem – mruknęłam, zerkając w stronę drzwi,
obserwując jego oddalającą się sylwetkę.
Nawet wtedy, siedząc w Pokoju Wspólnym, czułam
się jak na haju, czekając na jakikolwiek ruch z jego strony, jednocześnie tak
bardzo bojąc się kolejnej reakcji.
Podczas sobotniego śniadania Huncwoci usiedli z
ludźmi z drużyny, rozmawiając przyciszonymi głosami o taktyce. Kiedy wszyscy
udaliśmy się na trybuny, ulokowali się wyżej, żeby mieć dobry widok. Razem z
Mary przywarłyśmy do barierki w najniższym rzędzie, wyglądając na boisko
pokryte śniegiem. Złote pętle po obu stronach były świeżo odlodzone i
połyskiwały w jaskrawym grudniowym słońcu.
Mecz był znakomity i o dziwo niesamowicie
wyrównany. Obie drużyny przemykały z prędkością światła, zdobywając punkt za
punktem. Nathias, który tak jak James został w tym roku kapitanem drużyny,
patrolował teren z góry, rozglądając się za zniczem. Podczas huku wiwatów i
rozmów udało mi się usłyszeć głośny śmiech, kiedy James wskazał na coś ręką,
mówiąc “widzicie, tam koło ostatniej pętli?”. Kiedy spojrzałam w tamtym
kierunku dostrzegłam złoty błysk, który zniknął tak samo szybko, jak się
pojawił. Ponownie zerknęłam na chłopaka, czując jak wypełnia mnie uczucie
podziwu. Był w stanie wypatrzeć go nawet z trybun!
I wtedy nasze spojrzenia skrzyżowały się na
moment. Zanim odwrócił głowę, zdążyłam dostrzec smutek czający się na jego
twarzy.
– Patrzcie! – zawołała Mary, szarpiąc mnie za
ramię. – Znicz!
Tym razem zauważyli go wszyscy. Zaklaskałam z
uśmiechem, kiedy Nathias wychylił się do dołu i wystrzelił w gonitwę za
ścigającym Puchonów, który był już po drugiej stronie boiska. Pomimo
odległości, widziałam, jak z każdą sekundą przybliżał się coraz bardziej,
powoli zrównując się z przeciwnikiem.
– McRonner wysuwa się na prowadzenie! – zawołał
komentator, a niebieski sektor zawiwatował.
– Tak jeeeeeest! – zawołały Gryfonki, unosząc
ręce.
– Dawaj Nathias! – krzyknęłam, śmiejąc się
głośno. Mary zerknęła przez ramię, a później nachyliła się do mnie z dzikim
uśmiechem.
– Patrzy się na ciebie – szepnęła mi na ucho. –
Nie na grę ani nie na znicza. Na ciebie.
Uwierzyłam jej na słowo, klaskając mocno, kiedy
trybuny wybuchły okrzykiem radości.
– I złapał! Krukoni wygrywają dwieście dziesięć
do dziewięćdziesięciu!
Gdy ponownie odwróciłam się, ruszając w kierunku
zejścia na boisko, już go nie było.
Grudzień mijał szybciej niż się tego
spodziewałam. Na kolejny weekend planowano wyjście do Hogsmeade, które o mały
włos nie zostało odwołane z powodu śnieżycy. Gdy siedziałyśmy w karczmie madame
Zélie, delektując się gorącą czekoladą, nie miałam humoru na rozmowy. James
unikał mnie jak ognia przez cały tydzień, a kiedy Syriusz spotkał mnie przez
przypadek na korytarzu, poklepał mnie niezdarnie po ramieniu i odszedł, jakby
chciał mi powiedzieć “przykro mi, ale to mój najlepszy przyjaciel, muszę stać
po jego stronie”. Moja powolna irytacja tą sytuacją przemieniała się w złość,
ale wiedziałam, że muszę dać mu więcej czasu. Tylko ile to było więcej?
– Cieszę się, że udało mi się znaleźć sukienkę –
westchnęła Dorcas, wyciągając ze swojego kubka rozmokłą piankę.
– Całe szczęście, bo nie wiem w czym byś poszła
na przyjęcie u Slughorna – zaśmiała się Alicja, dając jej kuksańca w bok. – Te
sukienki, które zamówiłaś w “Czarownicy” to był totalny niewypał.
Mary zachichotała, zerkając w moim kierunku.
Stałam się mistrzem unikania jej spojrzeń, bo nawet bez nich czułam się
beznadziejnie.
– Wiecie już, co robicie na święta? – spytała
Hawkins, poprawiając włosy.
– Zastanawiam się, czy zostawać w zamku – zaczęła
Mary, wzruszając ramionami. – Jak tak dalej pójdzie, to zostaniemy tylko my.
– Jak to?
– Ja jadę do Franka, Maryl musi wrócić, rodzice
by ją chyba udusili, więc zabiera Clarie ze sobą, a, no i Huncwoci też wracają
do domu – wtrąciła Alicja. – Mama Jamesa jest chora. Niby mówili, że nic
poważnego, ale jego tata strasznie się martwi. Ponoć coś z sercem. Syriusz
zaoferował, że wrócą, żeby dotrzymać im towarzystwa w szpitalu.
– A Remus? I Peter?
– Remus powiedział, że chciałby wrócić do domu,
ostatni raz przed zakończeniem szkoły. A Peter chyba i tak planował wrócić.
– Nie zostawiajcie mnie samej – zaoponowała
Dorcas, robiąc smutną minę. – Ja nie mam dokąd pojechać.
– Zawsze możesz wpaść do mnie – zaśmiała się
Mary. – Moja mama byłaby zachwycona.
– A ty, Lily?
– Teoretycznie nie planowałam powrotu –
westchnęłam, mieszając smętnie łyżeczką. – Chociaż mama pytała się, czy
przyjadę poznać narzeczonego mojej siostry.
– Och, jeśli jest taki jak ona, to współczuję.
– Widziałyście się dzisiaj z Maryl? – zmieniłam
temat, podnosząc kubek do ust.
– Tak, z samego rana pojechała na wizytę
kontrolną. Chłopaki byli dobrej myśli, naprawdę radzi sobie coraz lepiej –
powiedziała Hawkins, uśmiechając się pokrzepiająco.
– To dobrze – przytaknęła Mary. – Oby to był już
ostatni raz.
Wiedziałam, że Maryl przyjaźniła się z Jamesem
dłużej, niż którakolwiek z nas, dłużej nawet od Alicji, ale fakt, że działo się
dokładnie to co przewidziałam, doprowadzał mnie do szewskiej pasji. Nie
pozwalałam mu zbliżyć się do siebie tylko po to, żeby nie stracić innych ludzi,
a wychodziło na to, że traciłam ich po kolei, jakby od razu ustawiła się
kolejka. Z Binner prawie w ogóle nie rozmawiałyśmy – mogło być to spowodowane
tym, że praktycznie ciągle przesiadywała z chłopakami, a ja starałam się do nich
nie podchodzić, odkąd po pierwszych dwóch razach uciekli do dormitorium
dziesięć sekund po tym, jak usiadłam obok nich na kanapie. Kto miał być
następny, Alicja?
Mary chyba wyczuła mój zły humor, bo poklepała
mnie pocieszająco po ręce.
– Wiesz – zaczęła, uśmiechając się. – Huncwoci są
chyba w Trzech Miotłach, jeśli chcesz, możemy się tam przejść.
– I po co? Nie mam dzisiaj ochoty na udawanie
ściany, bo tym mogę równie dobrze być w obecności Jamesa.
– Lily – zrugała mnie Alicja.
– Może powinnaś spróbować go przeprosić? –
zaproponowała Dorcas.
– A tak właściwie, to czemu wszyscy uznali, że to
ja powiedziałam coś nie tak? – fuknęłam, odkładając kubek z głośnym brzdękiem
na stół. – Może to on powinien przeprosić mnie?
Gryfonki nie odezwały się, chociaż dobrze
wiedziałam, co sobie myślą. To co myśleli wszyscy. Poczułam, jak złość aż mrowi
mnie w policzki.
– Będę już wracać.
– Czekaj, pójdziemy z tobą…
– Nie – przerwałam im, wstając i sięgając po
płaszcz. – Potrzebuje… Przepraszam, nie chciałam zabrzmieć chamsko. Wiem, że
nie miałyście nic złego na myśli. Potrzebuję się przejść, sama. Zobaczymy się w
zamku?
Mary pokiwała głową a ja uśmiechnęłam się
sztucznie i ruszyłam do wyjścia. Kiedy byłam już na zewnątrz, wiatr uderzył w
moją twarz, pozbawiając mnie na moment tchu. Pomimo wczesnej godziny, było
stosunkowo ciemno. Z tego powodu nigdy nie lubiłam zimy – jak dla mnie noc
zapadała zdecydowanie zbyt szybko.
Może Gryfonki miały rację? Może powinnam go była
przeprosić? Przecież to nie tak, że się nad tym nie zastanawiałam. Ba, kilka
razy byłam już tego naprawdę bliska. Ale później zaczynałam irytować się
faktem, że nie dość, że zrobił ze mnie najgorszą bestię, to jeszcze po kolei
nastawiał wszystkich przeciwko mnie.
A może wcale tak nie było i tylko przesadzałam?
Szłam prawie pustymi ulicami Hogsmeade,
rozmyślając o bardzo zbliżonym wyjściu do wioski, rok temu. To wtedy po raz
pierwszy dowiedziałyśmy się o futerkowym problemie Remusa. To wtedy po raz
pierwszy zobaczyłam Jamesa w postaci jelenia. Czy naprawdę tak wiele mogło
zmienić się w dwanaście miesięcy?
Z moich rozmyślań wytrącił mnie machający w moim
kierunku Remus, który właśnie wychodził z Trzech Mioteł. Powoli odwzajemniłam
uśmiech, podnosząc rękę w jego kierunku, kiedy za jego plecami pojawiła się
reszta Huncwotów, a mój uśmiech stopniowo zanikł.
– A mnie już tak ładnie nie przywitasz? – zawołał
Syriusz, obejmując Lupina i tarmosząc go po głowie.
– Och, ugryź mnie – mruknęłam, mijając ich i nie
zaszczycając Jamesa nawet spojrzeniem.
Moja irytacja zaczynała sięgać zenitu, kiedy
podczas czwartkowych zajęć z Obrony przed czarną magią tylko mi nie wychodziło
zaklęcie Patronusa. Większość klasy była w stanie wytworzyć chociaż słabą
mgiełkę, ale w moim przypadku koniec różdżki ledwo się zaświecał.
– Ruda – westchnął konspiracyjnie Syriusz,
pozwalając, by jego patronus okrążył go. Z wielkiej kuli światła rozróżnić
można było cztery łapy, uderzające o posadzkę, kiedy kręciły się wokół jego
nóg.
– Odczep się co? – warknęłam, strzepując różdżkę
i próbując się skupić.
– Jeśli brakuje ci szczęśliwych wspomnień, mogę
zadbać o to, żeby nad tym popracować…
Wzrok, który mu posłałam, godzien był bazyliszka.
Może mieć rację, szepnął cichy głosik w mojej głowie. Ponownie zamknęłam oczy, próbując
wyobrazić sobie wygraną wrześniowego zakładu. Z mojej różdżki wystrzeliła smuga
światła, która szybko rozwiała się pomiędzy uczniami.
– Jeszcze jedno słowo, a przysięgam… – mruknęłam
unosząc palec w kierunku Łapy, który już otwierał usta, żeby coś powiedzieć.
Syriusz zaśmiał się, wracając do ćwiczeń, a ja
spojrzałam w kierunku biurka nauczyciela, przyglądając się profilowi Jamesa,
który od kilkunastu minut rozmawiał o czymś z Profesorem Godfray’em. Jako
jedynemu udało mu się wyczarować pełnoprawnego cielistego patronusa. Ba, tylko
u niego kula światła pojawiała się już podczas pierwszej godziny zajęć. Ja nie
potrafiłam tego zrobić od trzech tygodni.
Ponownie przymknęłam oczy, starając się nie
myśleć o świetlistym jeleniu, który pojawił się obok mnie godzinę wcześniej,
przypatrując mi się prawie tak samo tajemniczo, jak czarodziej, który go
wyczarował.
No dalej, Lily. Zeszłoroczna wygrana Pucharu
Domów.
Zacisnęłam mocniej powieki, starając się wyciszyć
raban, jaki robili uczniowie, aż poczułam lekkie wibracje. Zaskoczona
otworzyłam oczy, akurat żeby dojrzeć, jak mała jasna kula, niewiele większa od
pomarańczy, znika powoli.
– Ruda…
– Zamknij się, twoja bezkształtna kula ma jedynie
nogi – warknęłam w stronę Łapy.
– Moja bezkształtna kula jest przynajmniej
większa od tłuczka.
Ostatni weekend przed świętami oznaczał jedno –
spotkanie Klubu Ślimaka. Gryfonki wydawały się być wyjątkowo podekscytowane
wizją imprezy zaplanowanej w stu procentach przez Jamesa. Przez ostatni
tydzień, starałam się unikać Profesora Slughorna, obawiając się, że zacznie
wypytywać mnie o jakieś szczegóły, których nie miałam prawa znać, ze względu na
fakt, że nie przyłożyłam ręki nawet w najmniejszym stopniu do sukcesu tego
wieczoru. Kiedy więc stanęłam przed lustrem, ubierając niebieską sukienkę mamy,
zaczęłam zastanawiać się, czy miałam w ogóle ochotę iść gdziekolwiek.
– Och, Lily – westchnęła Dorcas, przyglądając mi
się z drugiego końca pokoju. Sama miała już na sobie lekko opinającą czarną
kreację zasłaniającą jedno ramię. – Wyglądasz przepięknie!
Spojrzałam na wykrojony w serce dekolt, obszyty
przy brzegach błyszczącymi cyrkoniami i lekko bufiaste rękawy. Sukienka nie
była zbyt długa, nie była też nazbyt strojna, ale było w niej coś
niesamowitego. Może zapach pudru mojej mamy, a może kolor, który zdawał się
podbijać kasztanowy odcień moich włosów, sprawiając, że w końcu nie czułam się,
jak marchewka.
– Włosy szybko ci odrastają – stwierdziła Mary,
zbierając loki, które sięgały już ramion i upinając je wsuwkami z tyłu głowy.
– Kiedy kolejny raz wpadnę na pomysł ścinania
włosów… – zaczęłam, ale chwilę później przed oczami stanął mi widok okurzonego
zlewu w mieszkaniu Dorcas w Londynie i moich umorusanych krwią dłoni, więc
ugryzłam się w język.
– Gotowe?
– Bardziej już chyba nie będziemy.
Powoli skierowałyśmy się w stronę wyjścia, a ja
wzięłam trzy głębokie wdechy, przygotowując się na najgorsze.
Kiedy dotarłyśmy do lochów, poczułam, jak moje
usta rozchylają się w niedowierzaniu. Ściany prowadzące do wejścia pokryte był
szronem, a kiedy zaglądnęłam do środka zrozumiałam, że cały sufit i filary go
podtrzymujące były oblodzone. W powietrzu unosiły się śnieżynki, które odbijały
się od poruszających się ludzi mieniąc się w świetle płonących niebieskich
świec. W kluczowych miejscach pomieszczenia poruszały się lodowe rzeźby,
muskając przechodniów i puszczając wielkie bańki, zamarzające w locie.
– To jest niesamowite – wydusiła z siebie Mary,
dotykając jednej z nich. Wielka lodowa akrobatka spojrzała na nią i pstryknęła
w powietrzu a śnieżny pył obsypał włosy dziewczyny.
– O, widzę Clarie!
Obserwowałam, jak Gryfonki przesuwają się przez
tłum w kierunku znajomych nam Gryfonów. Mój wzrok zatrzymał się na moment na
Profesorze Slughornie, który zajęty był przedstawianiu Remusowi jakiegoś
wysokiego jegomościa w cylindrze, zapamiętując, żeby unikać nazbyt elegancko
wyglądających ludzi.
– Panno Evans! Przepraszam, Panno Evans!
Uśmiechnęłam się w stronę przeciskającego się do
mnie Profesora, który zaklaskał wesoło w dłonie.
– Czyż nie wyszło cudownie? Och, Pan Potter
wyśmienicie się spisał! Goście są zachwyceni.
– Tak – zapewniłam go, kiwając głową. – James
naprawdę dał z siebie wszystko.
– Te zaproszenia i rzeźby – wyliczał Slughorn,
rozglądając się po tłumie rozmarzonym wzrokiem. – No i bar z eliksirami! Zrobił
istną furorę!
Zerknęłam, w kierunku, który wskazywał, na
wielopiętrowy stół w rogu pomieszczenia zawierający bulgoczące kociołki, kępy
ziół i fiolki pełne kryształów, rozpoznając sylwetkę chłopaka, stojącego przed
nim. Jego noga drgała w rytm świątecznych piosenek wygrywanych przez zespół
schowany za soplami lodu.
Obiecaj mi, że porozmawiasz z nim dopiero jak
będziesz gotowa, dudniło w
mojej głowie, jakby Syriusz stał obok mnie. To nie będzie rozmowa, w której
będziesz mogła liczyć, że jakoś to będzie. Tym razem będziesz musiała przyjść z
gotowymi odpowiedziami. On tego potrzebuje, chociaż się nigdy do tego nie
przyzna. I coś mówi mi, że ty potrzebujesz ich tak samo jak on.
– Rzeczywiście, niesamowity – mruknęłam kiwając
głową. – Pan Profesor wybaczy, pozwolę sobie obejrzeć go z bliska.
– Ależ oczywiście, oczywiście!
Z duszą na ramieniu ruszyłam przez tłum, próbując
unikać baniek dmuchanych przez lodowe rzeźby, które po kontakcie ze skórą
zabarwiały ją na niebiesko. Poczułam, że to był ten moment – chociaż wciąż nie
wiedziałam, co dokładnie chciałam mu powiedzieć, ogarnęło mnie przeczucie, że
nie mógł dłużej przede mną uciekać. Nie przy takiej ilości ludzi, nie, przy
profesorach i gościach. Nagle uświadomiłam sobie, że nie obchodziło mnie nic –
gdzieś miałam spotkanie sławnych mistrzów eliksirów i topowych pisarzy rankingu
Proroka Codziennego, jedyne o czym myślałam od tygodni, to zmuszenie pewnego
upartego głąba, żeby w końcu się do mnie odezwał. I nie mogłam dłużej z tym
zwlekać. Dlatego, kiedy byłam dostatecznie blisko, przygładziłam sukienkę i
wsunęłam za ucho krótszy kosmyk włosów, który ciągle uparcie opadał mi na
twarz, modląc się w myślach o sukces.
– Hej – powiedziałam, podchodząc powolnym krokiem
do baru. Drgnął, zerkając w moim kierunku, jakby nie spodziewał się zobaczyć
mnie obok. Przez chwilę spoglądał na mnie, zastanawiając się nad czymś, aż w
końcu westchnął cicho, powracając spojrzeniem do kociołków.
– Hej.
Ciężko było mi powstrzymać się od zwycięskiego
uśmiechu, kiedy zerknęłam na stojącą przed nami atrakcję. Musiałam przypomnieć
sobie, po co tam przyszłam, mrugając kilkakrotnie, jakbym chciała pozbyć się
mgły zasnuwającej mój umysł. Wielki napis nad stołem głosił “zrób to sam –
zestaw alchemika”. Barman ukryty za przyozdobionymi półkami uśmiechał się
życzliwie, do zatrzymujących się gości, wskazując im przypięte do małych
tabliczek przepisy na proste eliksiry rozweselające.
– Łał – szepnęłam, nachylając się nad nimi z
podziwem. – To… naprawdę coś. Chyba nie doceniałam twoich pomysłów.
James spojrzał na mnie tak, jakbym powiedziała
słaby żart. Widziałam, że oceniał w głowie moje słowa, decydując, czy warto
było na nie odpowiadać. Czułam, że od tej decyzji będzie zależeć to, czy ten
wieczór zakończy się sukcesem i nie kontrolując się, zacisnęłam kciuki,
czekając na werdykt.
– Dzięki – odpowiedział sucho, a potem drgnął,
zaczynając obracać się w drugim kierunku.
– Poczekaj!
Nieświadomie wyciągnęłam rękę, łapiąc go za
ramię. Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony, czekając na to, co chciałam
powiedzieć.
– Przykro mi – powiedziałam, puszczając jego
koszulę. – Z powodu twojej mamy. Dziewczyny mówiły, że jest w szpitalu. Mam
nadzieję, że z tego wyjdzie.
Jego żuchwa poruszyła się, jakby trawił moje
słowa. A potem prychnął ruszając w drugim kierunku.
Poczułam, jak zaczyna buzować we mnie złość.
Prychnięcie? Zasługiwałam tylko na tyle? Moje serce zabiło mocniej, kiedy
ruszyłam za nim. Był wyższy i zdecydowanie łatwiej było mu się przedzierać
przez tłum. I chociaż z całych sił próbowałam za nim nadążyć, zaczął oddalać
się szybciej, niż byłam w stanie iść.
Gdy dostrzegłam, jak pomimo moich prób dogonienia
go, znika za ostatnim filarem, coś się we mnie zagotowało.
– O nie, nie ma nawet takiej opcji – warknęłam
pod nosem, ruszając w tamtym kierunku. Gdzieś miałam to, że przegapię przyjęcie
i że pewnie było to niegrzeczne z naszej strony, w końcu oboje organizatorów
znikało właśnie na resztę nocy. Ale nagle poczułam niesamowitą wolność,
zaczynając rozumieć, że mało mnie to obchodzi. Rozglądnęłam się, uświadamiając
sobie, że w pomieszczeniu nie było po nim śladu, więc mogłam jedynie domyślać
się, że wyszedł. Ktoś wpadł na mnie, ale nie zwróciłam na to uwagi, próbując za
wszelką cenę wydostać się z przyjęcia.
Gdy wypadłam na zewnątrz, przytłumiona muzyka
zdawała się tłumić odgłos kroków. Czując narastającą irytację ruszyłam w tamtym
kierunku, modląc się, żebym miała rację. Kilkanaście sekund później, kiedy
wyszłam zza zakrętu, dostrzegłam jego sylwetkę przed sobą.
– Stój! – krzyknęłam, przyspieszając. – James!
Chłopak obrócił się, spoglądając na mnie
złowrogo.
– Masz natychmiast to skończyć! – zawołałam,
doganiając go. – W tej chwili!
– O co ci chodzi?
– Nie wiem, kogo próbujesz oszukać, ale to, co
robisz, nie ma najmniejszego sensu! Musimy w końcu porozmawiać. Musisz przestać
traktować mnie, jak najgorszego wroga.
– Och, zamknij się, Lily, chciałem z tobą
rozmawiać tygodniami.
– Więc jestem! Jestem tutaj i chce rozmawiać. Porozmawiaj
ze mną – wydusiłam z siebie, łapiąc go za rękę, jednak natychmiast
strzepnął mój uścisk, kręcąc głową.
– Czego jeszcze ode mnie chcesz, Lily?
Powiedziałem ci już wszystko.
– Nie – szepnęłam, naśladując jego ruch. – Nie
tak.
– Nie tak?!
– Jeśli chcesz na mnie krzyczeć, proszę bardzo,
krzycz. Jeśli chcesz coś uderzyć, śmiało. Wszystko będzie lepsze od tego, co
robisz.
– Robiłaś mi to tygodniami – wycedził, nachylając
się w moim kierunku. – Tygodniami!
Poczułam, jak krew odpływa z mojej twarzy i choć
kazałam mu krzyczeć, nagle zrozumiałam, że bałam się jego krzyku. Bałam się, że
mógł darzyć mnie jedynie złymi uczuciami, a krzyk miał być tego dowodem.
– Ja nie… – zaczęłam, trzęsąc się, a kilka rudych
kosmyków wysunęło się w końcu spod upięcia, opadając na moją twarz.
– Zawsze masz jakąś wymówkę. Jestem już zmęczony.
Próbował się odsunąć, ale uniemożliwiłam mu to,
łapiąc go za koszulę i przytrzymując go mocno. Musiałam go zaskoczyć – nawet ja
nie spodziewałam się znaleźć tak blisko jego ciała. Nasze nosy prawie stykały
się, kiedy nabierałam głębokiego oddechu, próbując nie zadrżeć pod wpływem jego
spojrzenia. Gdy nie mogłam już dłużej go znieść, opuściłam głowę, powoli
zjeżdżając wzrokiem na jego gardło i drgające jabłko Adama, a następnie niżej,
na rozpięty kołnierzyk koszuli, teraz napięty pod wpływem moich dłoni.
– Nie pozwolę ci się dłużej zbywać – zaczęłam,
próbując skupić się na swoich palcach, zaciśniętych na białym materiale. Jego
zapach otumaniał mnie, sprawiając, że ciężko było mi wyłowić odpowiednie słowa
z odmętów myśli, jakbym nie potrafiła odgonić się od roztaczającego się wokół
niego poczucia bezpieczeństwa i spokoju. W jakiś sposób dodawało mi to odwagi,
wiedza, że nie mógł zmienić się tak bardzo, skoro wciąż pachniał idealnym
połączeniem mięty i czekolady, lasu o poranku i rosy w mroźne dni. –Popełniłam
błąd… Popełniłam wiele błędów, uciekając przed tą rozmową, ale… Ale to, co się teraz
między nami dzieje… Nie mam już innych pomysłów, jak przekonać cię do rozmowy.
I nie dam rady już dłużej tego wytrzymać.
– Moja cierpliwość się skończyła – warknął,
próbując ściągnąć moje dłonie ze swojej koszuli, ale jedynie wpiłam palce
mocniej, napinając wszystkie mięśnie, jakbym przygotowywała się do bójki. Z
obawą spojrzałam na jego twarz, na której malowała się irytacja, chociaż ciężko
było z niej coś więcej odczytać. Był w tym mistrzem, potrafił blokować emocje,
zanim wypłynęły na powierzchnię, pozostawiając mnie domyślającą się, czy moje
słowa w ogóle zadziałały. – Puść.
Jego twarz była prawie tak blisko, jak w trakcie
naszej rozmowy na schodach podczas urodzin Syriusza. Prawie zakołysałam się,
kiedy jego oddech owiał moje usta. Widziałam, jak jego wzrok prześlizguje się
po mojej twarzy, jakby próbował zrozumieć moje zamiary, aż w końcu ruszył do
przodu, popychając mnie w kierunku ściany. Z mojej piersi wyrwał się zduszony
okrzyk, kiedy uderzyłam o zimny kamień. W zaskoczeniu poluzowałam uchwyt, a
James natychmiast wyplątał się z mojego uścisku i odsunął się, dysząc ciężko.
Przez kilka sekund przyglądał mi się, a jego wzrok przepływał gładko po mojej
sylwetce, zatrzymując się na dłużej na dekolcie obszytym cyrkoniami. Widziałam,
jak zadrgał, poruszając lekko palcami dłoni, a potem obrócił się nagle i
stanowczo postawił pierwszy krok. W panice. I nagle zrozumiałam, że przede mną
uciekał, tak jak robiłam to sama milion razy przed tamtym wieczorem.
Obserwowałam, jak rusza w górę korytarza,
próbując ułożyć w głowie rozwiązanie, którego nie mogłam znaleźć. Serce waliło
mi mocno, jakbym właśnie przebiegła maraton. Coś nie pozwalało mi odpuścić,
chociaż wiedziałam, że igram z ogniem. A jednak świadomość tego, że nie
wszystko było stracone napędzała mnie jak paliwo. Podświadomie czułam, że
cokolwiek bym teraz nie powiedziała, był bliżej powierzchni niż zazwyczaj, a ja
mogłam w końcu przebić się przez lód. Nabrałam powietrza, próbując uspokoić
oddech i uświadamiając sobie, że kluczem nie było to, co powiem, a to,
co zrobię.
Jeśli nie chciał mnie słuchać, to był jego
problem. Ja nie zamierzałam się poddać.
– Okej – zawołałam za nim, ruszając się z miejsca
i wkrótce doganiając go.
– Co robisz?
– Skoro łażenie za tobą i irytowanie cię to
jedyny sposób, na rozmowę, niech ci będzie.
James zatrzymał się po raz kolejny, zaciskając
zęby, a ja założyłam ręce na piersi, rzucając mu wyzywające spojrzenie. Przez
moment coś błysnęło w jego oczach, namiastka zainteresowania, która natychmiast
zniknęła, kiedy przymknął powieki, jakby bał się, że go rozszyfruję.
– Rób co chcesz – prychnął, a potem ruszył w
kierunku Wielkiej Sali.
Jak duch podążyłam za nim, ledwie nadążając za
jego długimi krokami. Kiedy dotarliśmy do schodów musiałam przeskakiwać po dwa
stopnie, żeby go nie zgubić. Z każdym zakrętem chłopak prychał pod nosem, a ja
uśmiechałam się do niego, prawie złośliwie. Widziałam, jak jego dłonie drgają z
każdym moim słowem. Widziałam, jak próbował się opanować, kiedy raz za razem
uderzałam w jego osłony, jak bronił się przed każdym spojrzeniem. Dotarło do
mnie, że osiągnęłam i tak więcej, niż się spodziewałam, zmuszając go do wypowiedzenia
chociaż kilku słów w moim kierunku.
– Przestanę, jak porozmawiamy.
– Nie przeszkadzasz mi.
– Nie wygląda, jakbym ci nie przeszkadzała.
Rogacz zerknął na mnie, jakby chciał coś na to
odpowiedzieć, ale zrezygnował, kręcąc głową, a moją pierś wypełniła ekscytacja.
– Ha!
Poczułam, jak moja stopa ześlizguje się po
ostatnim schodku, wyginając się pod nieludzkim kątem. Syknęłam z bólu, prawie
zsuwając się w dół, w ostatniej chwili łapiąc się balustrady.
– Czy to nowy sposób zwrócenia mojej uwagi?
– Skręciłam kostkę, kretynie – warknęłam, czując
napływające do oczu łzy, chociaż moje serce zapulsowało mocniej, na dźwięk
całego zdania wypowiedzianego w moim kierunku.
James przetarł twarz dłońmi, wzdychając głośno,
kiedy przysiadłam na schodach, oglądając wyrządzone szkody. Nie wyglądała na
złamaną – kiedy lekko dotknęłam zewnętrznej strony, noga zapulsowała bólem, ale
byłam w stanie poruszyć nią delikatnie. Gdy podniosłam wzrok żeby to
skomentować, dostrzegłam, że James właśnie oddalał się korytarzem.
– Hej! Nie słyszałeś, że skręciłam kostkę?!
– Świetnie, może w końcu się ode mnie odwalisz.
– James! – zawołałam zszokowana, nie wierząc
własnym uszom.
– Czego jeszcze ode mnie chcesz?! Nie dość już
zrobiłaś?! – krzyknął przez ramię.
– Nie możesz mnie tu zostawić!
Rogacz przystanął, a jego barki poruszyły się,
kiedy nabrał głośno powietrza. Wiedziałam, że trafiłam w jego czuły punkt.
Wciąż byliśmy w połowie drogi do Wieży i oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że
ciężko byłoby mi samej się do niej dostać. Po kilku ciągnących się w
nieskończoność sekundach odwrócił się i przybierając na usta najbardziej
fałszywy uśmiech jaki widziałam, podszedł do najbliższej zbroi i wyrwał
trzymany przez nią miecz. Z otwartymi ustami obserwowałam, jak wyciągnął
różdżkę i machnął nią, a metal zamienił się w drewno.
– Proszę – powiedział, podchodząc bliżej i
podając mi przedmiot z wrednym uśmiechem. – Masz laskę, będziesz mogła jej
użyć, żeby dojść do Skrzydła Szpitalnego.
– Chyba sobie żartujesz… – zaczęłam, ale chłopak
wyprostował się i odwrócił, chcąc odejść. – Wracaj tu! – zawołałam, a potem
niewiele myśląc uniosłam drewnianą pałkę i zdzieliłam go nią po plecach.
Kiedy ponownie się zamachnęłam, James odwrócił
się i złapał koniec laski w locie, spoglądając na mnie z furią. Z jego oczu
błyskały iskry, jakby chciał mnie udusić gołymi rękami.
– O co ci chodzi, kobieto?!
– Denerwowanie cię, to najwidoczniej jedyny
sposób na to, żeby zwrócić twoją uwagę – rzuciłam, próbując wyrwać mu kij z
ręki, chociaż nie zdało się to na zbyt wiele. Był dużo silniejszy ode mnie i
chociaż ciągnęłam z całych sił, laska ani drgnęła.
– Puść – warknął, zaciskając zęby. Knykcie jego
palców zbielały, od mocy z jaką jego palce ścisnęły drewno, kiedy przyglądał mi
się ze wściekłością.
– Nie!
James złapał mnie za rękę, którą próbowałam
utrzymać przedmiot, a potem wyciągnął laskę z mojej dłoni i odrzucił ją na
ziemię. Otworzyłam usta w oburzeniu, ale nie zdążyłam wypowiedzieć nawet słowa,
kiedy gwałtownie ujął mnie w pasie i przerzucił sobie przez ramię.
– Co robisz?! – krzyknęłam, łapiąc się go
kurczowo, gdy ruszył przed siebie. Poczułam, jak materiał mojej sukienki
podwinął się lekko pod wpływem jego dłoni, a moje policzki natychmiast się
zaczerwieniły, kiedy uświadomiłam sobie, jak to musiało wyglądać z jego
perspektywy. O mój Boże, pomyślałam, nabierając gwałtownie powietrza. To
się dzieje naprawdę?!
– Skoro nie chcesz dać mi spokoju, jedynym
sposobem na pozbycie się ciebie, będzie zostawienie cię u źródła.
Prychnęłam, próbując wyrwać się z jego silnego
uścisku, ale był zbyt mocny. Jego prawa ręka owinęła się wokół mojej talii, a
lewa spoczęła na dole moich ud, kiedy przycisnął mnie do siebie. Prawie
pisnęłam, czując ciepło jego skóry tuż pod granicą sukienki, a w głowie
zawirowało mi od emocji.
– Natychmiast mnie puść!
– Och, myślałem, że dzisiaj olewamy takie prośby.
– Proszę?!
– Prosiłem cię już dwa razy, żebyś coś dzisiaj
puściła. Trzeci nie zamierzam.
– Puszczaj!
Szamotanie na nic się zdało – był zdecydowanie
silniejszy ode mnie. I nawet się nie zmęczył, podczas kiedy ja dyszałam, jakbym
stoczyła walkę z trollem. Pozostawało mi jedynie poddanie się i próba
wymuszenia na nim rozmowy, którą też zresztą zaczął ignorować.
– James – powiedziałam dosadnie, zastanawiając
się, czy nie powinnam zacząć go szczypać w akcie desperacji. – Będziesz musiał
się w końcu do mnie odezwać.
– Mhm.
Nie mogłam powstrzymać cienia uśmiechu, kiedy
skręciliśmy w kolejny korytarz, a on podrzucił mnie w powietrzu, przeskakując
przez kilka schodków. Po tygodniach obserwowania się z oddali, całe moje ciało
płonęło pod wpływem jego dotyku. Zastanawiałam się, czy wiedział, jak na mnie
działał. Przecież musiał słyszeć mój urywany oddech i czuć walące serce.
– Prędzej czy później się poddasz.
Cisza.
– Złamiesz się.
I znowu.
– Jestem bardziej wytrwałym graczem od ciebie.
Jego plecy zadrżały, kiedy prychnął śmiechem,
jakbym powiedziała coś niedorzecznego.
– Już zmusiłam cię, do wypowiedzenia kilku słów,
daję sobie jeszcze kilka dni i wpadniesz jak śliwka w kompot.
Musieliśmy być już blisko, a ja nie chciałam,
żeby to się skończyło. Czułam, że to może być ostatnia szansa, żeby przemówić
mu do rozumu.
– Do powrotu do domu na święta zostało jeszcze
kilka dni – zaczęłam słodkim głosem. – Będę torturować cię do samego końca.
Chyba, że w końcu ze mną porozmawiasz.
Pisnęłam, kiedy chłopak przesunął mnie dalej w
stronę jego pleców, jakby próbował mi powiedzieć, żebym się zamknęła. Z
oburzeniem otworzyłam szerzej oczy, uświadamiając sobie, że jego ręka
wylądowała zaraz pod moim pośladkiem.
– Bo zacznę krzyczeć! – zawołałam w panice,
kręcąc głową na boki. Misterne upięcie włosów całkowicie zawiodło i rude loki
rozsypały się wokół mojej twarzy, jak kurtyna osłaniająca rumieńce. – Jamesie
Potterze! Masz mnie natychmiast odstawić na ziemię!
Chłopak parsknął czymś, co przypominało śmiech,
kiedy zaczęłam okładać go po plecach. Dla niego to było zabawne?!
–Wiesz, że nie przestanę – zagroziłam mu, unosząc
się na dłoniach opartych o jego plecy. – Nie dajesz mi wyboru, jeśli
natychmiast mnie nie puścisz, zacznę gryźć! A i tak niczego to nie zmieni, bo
przez resztę tygodnia będę za tobą łazić, aż w końcu się odezwiesz i…
– Powodzenia – mruknął, zatrzymując się nagle i
jednym szybkim ruchem odstawiając mnie na ziemię. Pisnęłam w szoku, kiedy jego
dłonie zacisnęły się na mojej talii, a sukienka podwinęła się, ledwo
zasłaniając to, co powinna. Wściekle czerwona natychmiast wyprostowałam
materiał i rozejrzałam się, uświadamiając sobie, że byliśmy pod Skrzydłem
Szpitalnym. – Twój przystanek.
Widziałam, jak obrzucił mnie szybkim spojrzeniem,
a na jego twarz na krótki moment wypłynęła satysfakcja, której tym razem w
końcu nie zdołał ukryć. Chwilę później chłopak odsunął się z zamiarem powrotu,
a ja natychmiast złapałam jego rękę, kręcąc głową.
– Nie.
– Lily, puść mnie – powiedział niskim głosem, a
po moim ciele potoczyła się fala dreszczy.
– Nie!
– Lily – warknął, piorunując mnie spojrzeniem.
– NIE – zaakcentowałam, zaciskając palce mocniej
na jego dłoni. Czułam, jak serce boleśnie obiło się o moją klatkę piersiową, a
mieszanka paniki i ekscytacji oblała mnie od stóp do głów. – Żądania puszczenia
dzisiaj nie obowiązują, pamiętasz?
Było coś nowego w sposobie, w jaki na mnie
spoglądał, jakby widział mnie po raz pierwszy. Kiedy spróbował wyciągnąć swoją
dłoń spomiędzy moich, przyciągnęłam ją bliżej, uderzając plecami z cichym
okrzykiem zaskoczenia w drzwi z mlecznobiałą szybą. Widziałam, jak coś
zamigotało w jego oczach, kiedy zacisnął zęby, nachylając się nade mną.
– Puść – powtórzył gardłowo, a ja przełknęłam
głośno ślinę.
– Nie.
James przymknął na sekundę oczy, jakby
powstrzymywał się od wybuchu, a potem uniósł drugą rękę i załomotał w drzwi.
– Hej! – zawołałam, otwierając w oburzeniu usta.
– Nie fair!
– Dobranoc, Lily – powiedział ostro, korzystając
z mojego zaskoczenia i odrywając moje palce od swojego nadgarstka. Zanim
zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, ruszył w przeciwnym kierunku.
– Ha! Odezwałeś się do mnie! To prawie jak
rozmowa! – zawołałam za nim, obserwując jak kręci głową, znikając za rogiem.
W mojej piersi na nowo wykiełkowało uczucie
nadziei, pociągając za sobą falę ekscytacji. Lód w końcu pękł i nawet stąd
mogłam dostrzec rysy, których nie był już w stanie dłużej ukrywać.
Obudziło mnie światło padające przez rozchylone
zasłony. Powoli podniosłam głowę z poduszki, czując podświadomie, że musiało
być już późno. Kiedy odsunęłam ciężkie kurtyny łóżka, a mój wzrok padł na
zegarek stojący na szafce nocnej, westchnęłam pod nosem. Dochodziła jedenasta.
Dawno już nie spałam tak długo, ale gdyby się tak zastanowić, chyba właśnie
tego potrzebowałam po ciągłych nieprzespanych nocach.
Nieprzespane noce! Poczułam, jak moja pierś
napełnia się jakimś dziwnym uczuciem ekscytacji, na wspomnienie tej ostatniej.
Nie przyśniło mi się to. W końcu rozmawialiśmy! No, może nie była to najdłuższa
rozmowa w historii świata, ale od czegoś trzeba było zacząć. Z resztą, miałam
jeszcze kilka dni do naszego wyjazdu na Święta, więc może byłabym w stanie
przekonać go do kolejnej?
Uśmiechnęłam się pod nosem, kiwając głową. Tak,
to był świetny pomysł. A później mieliśmy nie widzieć się prawie dwa tygodnie.
Czy to nie był idealny moment, na odpoczynek od siebie i spojrzenie na wszystko
z innej perspektywy?
Zadowolona usiadłam na brzegu łóżka, poruszając
lekko swoją kostką. Pani Pomfrey poskładała mnie poprzedniej nocy w trzy
minuty, ale ostrzegła, żebym uważała na nią i starała zbytnio nie obciążać.
Żałowałam, że nie udało mi się zatrzymać Rogacza dłużej przy drzwiach –
pielęgniarka na pewno kazałaby mu mnie odprowadzić do Wieży. Poczułam, jak na
moje usta wypływa uśmiech, kiedy przypomniałam sobie jego dotyk. To miał być
dobry dzień, czułam to.
Ruszyłam w kierunku łazienki, nucąc pod nosem
jedną ze świątecznych piosenek z poprzedniego wieczoru. Wiedziałam, że jeśli
się pospieszę, zdążę jeszcze na śniadanie. Zakładałam, że tam udały się
pozostałe Gryfonki – wczoraj wróciły stosunkowo późno, głośno wyrażając żal z
powodu mojego zniknięcia, ale wytłumaczyłam im się skręceniem kostki i brakiem
chęci na kontynuowanie zabawy. Zataiłam jedynie w jakich okolicznościach ową
kostkę skręciłam, płonąc na samą myśl o tym, że miałabym komuś opowiedzieć, o sposobie
w jakim ręce Jamesa układały się na mojej talii. Po szybkim prysznicu wsunęłam
na nogi ciemne dżinsy, a przez głowę wciągnęłam gruby brązowy sweter,
obstawiając, że w zamku może być dosyć chłodno. Po raz ostatni spojrzałam w
lustro, przygładzając włosy, a potem uśmiechnęłam się, czując ognik nadziei
rozpalający się na nowo w mojej piersi.
Gdy zbiegłam na dół ze zdziwieniem zauważyłam, że
w Pokoju Wspólnym brakowało znajomych mi Gryfonów. Były dwie możliwości – mogli
wciąż jeść śniadanie, chociaż było stosunkowo późno albo poszli się przejść.
Zmarszczyłam brwi, spoglądając na zegar wiszący nad kominkiem. Skoro ja
pospałam tak długo, była duża szansa, że oni też niedawno wstali. Po krótkiej
debacie ruszyłam w kierunku dziury pod portretem, decydując się na rozpoczęcie
poszukiwań od Wielkiej Sali. W brzuchu burczało mi niemiłosiernie, więc i tak
nie zrobiłabym zbyt wiele bez śniadania. Nucąc pod nosem zbiegłam ostrożnie po
schodach, próbując zgromadzić w sobie wszystkie pokłady odwagi, jakie mi
pozostały po wczorajszym wieczorze. Czułam, że to był ten dzień, kiedy James
nie będzie mógł mnie dłużej ignorować, zwłaszcza po wypowiedzianych wczoraj
słowach i przełamanych lodach. Zadowolona pokonałam ostatnie stopnie, kiedy
roześmiane Gryfonki opuściły Wielką Salę, machając do mnie.
– Cześć śpiochu – zaśmiała się Dorcas. – Wyspana?
– Nawet nie wiesz – odpowiedziałam, uśmiechając
się. – Wy już po śniadaniu?
– Tak, przykro mi, że nie zaczekałyśmy, ale
myślałam, że umrę z głodu – powiedziała Mary, klepiąc mnie po ramieniu. – A ty
spałaś tak słodko…
– Huncwoci jeszcze jedzą? – spytałam, zerkając za
nie, na uczniów wciąż siedzących przy stole.
– Och, nie, nie słyszałaś? Rano przyszedł list,
ponoć z mamą Jamesa jest gorzej. Lekarze kazali nie panikować, ale jego tata
wariuje, więc razem z Syriuszem uznali, że najlepiej będzie, jeśli pojadą już
teraz. Byli przed chwilą się pożegnać, musieliście się minąć – mruknęła Mary.
– Ale nie przejmuj się, Alicja, Clarie i Maryl
wciąż kończą jajecznicę, więc dotrzymają ci towarzystwa – zapewniła mnie
Dorcas.
Poczułam, jak uczucie zadowolenia opuszcza moje
ciało prawie tak szybko, jak się tam pojawiło. Już pojechali? A mój plan,
rozmowa przed wyjazdem, pogodzenie się?
Poczułam, jak moje serce zabiło mocniej, kiedy
oglądnęłam się za siebie, zerkając na oddalające się Gryfonki. Coś przemknęło
przez moją głowę, ale nie byłam pewna, czy powinnam słuchać własnych rad po
tym, co ostatnio się wydarzyło. Zacisnęłam pięści, czując się zawieszona
pomiędzy staniem w Sali Wejściowej, a ruszeniem na śniadanie. A może by tak… W
końcu dopiero co byli się pożegnać… To nie tak, że już na pewno ich nie było,
Czy to w ogóle był dobry pomysł? Nie mogłam cofnąć się po płaszcz, bez tłumaczenia
przyjaciółkom, że chcę z nim porozmawiać, żeby… Żeby co właściwie zrobić?
Przygryzłam wargę, rozważając za i przeciw. Jak
to powiedziała Mary? Że musieliśmy się dopiero co minąć? A to oznaczało, że nie
mogli być daleko… Skoro jechali wcześniej, w grę wchodził tylko Błędny Rycerz.
Czy ktoś odprowadzał ich do bramy?
Przeklęłam w myślach, stając przed wrotami. Czy
naprawdę chciałam to zrobić?
Poczułam się tak, jakby ktoś inny przejął
kontrolę nad moim ciałem, kiedy moja ręka uniosła się i nacisnęła na klamkę. Na
zewnątrz było zimno, ale śnieg w końcu przestał padać, a jasne promienie słońca
odbijały się od białego puchu, prawie mnie oślepiając.
Kurwa.
Pomknęłam w dół schodów, zakładając ręce na
piersi i czując, że będę tego żałować. Na śniegu widoczne były świeże ślady
stóp więc pozostawało mi tylko modlić się, żebym zdążyła. Moja kostka zakuła
lekko, kiedy rzuciłam się biegiem przed siebie. Już po kilku minutach miałam
absolutnie dość, ale kiedy dotarłam do ostatniej prostej, w oddali zamajaczyły
mi trzy postacie. Udało mi się rozpoznać Profesora Flitwicka, który wyciągnął
różdżkę, machając nią wysoko, a brama zamigotała jasnym światłem, uchylając się.
Przyspieszyłam, puszczając się sprintem. Moje
serce kołatało tak mocno, że zupełnie zagłuszało wszystkie myśli, włącznie z tą
o ostrym bólu w prawej kostce. Nie miałam pojęcia, co zrobię dalej, ale
wiedziałam, że muszę zdążyć. Jak przez mgłę widziałam Syriusza, wyciągającego
rękę przed siebie i w końcu zrozumiałam, że nigdy ich nie dogonię. Więc
zrobiłam jedyną rzecz, która wpadła mi do głowy.
– James!
Chłopak odwrócił się zupełnie zaskoczony, kiedy
mój głos poniósł się echem po błoniach. Nawet Syriusz wyglądał na zdziwionego,
kiedy opuszczał wyciągniętą przed siebie rękę z różdżką. Miałam wrażenie, że
wieki później zatrzymałam się kilka metrów od nich, próbując złapać oddech, a
przed bramą pojawił się z głośnym zgrzytem wściekle fioletowy autobus.
Zakręciło mi się w głowie, kiedy pierwsza
porządna dawka tlenu po tym katorżniczym biegu dotarła do mojego mózgu.
Łapczywie zaczerpnęłam kolejny wielki oddech, schylając się i opierając ręce na
kolanach, próbując uspokoić galopujące serce.
– Lily? Co ty tu robisz? – zapytał cicho chłopak,
przyglądając mi się w zupełnym szoku. Pogratulowałam sobie w głowie wejścia
smoka, próbując przełknąć kłujące uczucie w swoich ustach.
– James – wydyszałam, czując, że robię się cała
czerwona pod wpływem jego zdziwionego spojrzenia. Musiałam naprawdę wziąć go z
zaskoczenia, skoro w końcu się do mnie odezwał i nie wyglądał przy tym, jakby
zjadł cytrynę. Profesor Flitwick podrapał się po głowie, a później ruszył w
stronę zamku, jakby chciał nam dać trochę prywatności. To otrzeźwiło również
Syriusza, który drgnął nagle, jakby przebudził się ze snu i wyjął z dłoni
zaskoczonego Jamesa rączkę jego kufra.
– Zajmę się tym – powiedział, ciągnąc go za sobą.
– I dam wam chwilę.
James pokiwał głową w kierunku przyjaciela, a
później ponownie spojrzał na mnie, unosząc jedną brew do góry. Na jego twarzy
mogłam dostrzec pozostałości irytacji, chociaż widać było, że nie spodziewał
się mnie zobaczyć. Wyprostowałam się, próbując złożyć jakiekolwiek znośne
zdanie, ale w mojej głowie panowała pustka. Poczułam, jak panika zaczyna
ogarniać moje ciało, kiedy z każdą kolejną sekundą ciszy, przerywaną jedynie
moim nierównym oddechem, robiło się między nami coraz bardziej niezręcznie.
Wiedziałam, że to była moja szansa, ale nie miałam pojęcia, co powinnam była mu
powiedzieć. Jak powinnam była go przekonać, że… No właśnie, że co? Co
właściwie chciałaś mu powiedzieć?
– Widzę, że z twoją kostką już wszystko w
porządku.
Przełknęłam ślinę, uświadamiając sobie, że moje
wczorajsze wygłupy przyniosły chyba większy rezultat niż się spodziewałam. Może
rzeczywiście nie wszystko było stracone, pomyślałam, w panice zaciskając
dłoń na palcach drugiej ręki. Chłopak, wytrzeszczył oczy w moim kierunku,
czekając na jakąś reakcję, a ja płonęłam ze wstydu, rozpaczliwie szukając
punktu zaczepienia, czegokolwiek, co chciałam mu powiedzieć. Aż w końcu zrobiłam
jedyną rzecz, która miała wtedy sens.
{Benson Boone - Beautiful Things}
– Przepraszam – wyjąkałam, ruszając w jego
kierunku, aż wreszcie zarzucając na niego ręce i wtulając twarz w jego pierś. –
Tak strasznie cię przepraszam. Powinnam była powiedzieć to wczoraj, ale bałam
się, że nie będziesz chciał mnie słuchać i sama już nie wiedziałam co robić.
Sekundy ciągnęły się w nieskończoność, kiedy tak
staliśmy w bezruchu przed Błędnym Rycerzem. Ze środka dochodziła jakaś głośna
rozmowa, w której rozpoznawałam głos Syriusza, ale nie potrafiłam skupić się na
słowach, czując jedynie panikę pulsującą pod moją skórą, coraz mocniej
zaciskając oczy. James stał nieruchomo, boleśnie wyprostowany, a ja czułam, jak
ogarnia mnie rozpacz. Czy naprawdę tak miało się to skończyć? Już do końca
życia miał zamiar traktować mnie jak powietrze, udając, że mnie nie słyszy, kiedy
do niego mówię, że nie widzi, jak próbuję do niego dotrzeć? Aż w końcu, gdy
miałam wrażenie, że zaraz rozpłaczę się na dobre, wydawać by się mogło, że po
upływie całych godzin, jego sztywna sylwetka poruszyła się, kiedy schylił głowę
i objął mnie swoimi rękami.
Z mojej piersi wyrwał się szloch ulgi, kiedy
odwzajemnił uścisk, a ja przesunęłam twarz w zgięcie jego szyi. Po prawie
miesiącu, czułam się wygłodniała jego dotyku, a odpływająca z mojej piersi fala
obaw pozostawiała mnie prawie dygoczącą, jakbym zaraz miała runąć na ziemię. I
tak się właśnie czułam – w mojej głowie wszystko zakołysało, a nogi prawie się
pode mną ugięły, grożąc upadkiem.
– Lily – wyszeptał cicho James. – Czy ty…
płaczesz?
Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że szlochałam,
mocząc mu całą koszulkę. Poczułam, jak oblewa mnie fala zażenowania, kiedy
zacisnęłam mocniej powieki, wciąż wtulona w jego ciało. James bardzo delikatnie
pogłaskał mnie po plecach, a potem jego klatka piersiowa zatrzęsła się, kiedy
zaśmiał się delikatnie. Zaśmiał! W najśmielszych snach nie liczyłam na
taką reakcję. Musiałaś naprawdę go zszokować, pomyślałam.
– Naprawdę przybiegłaś tu w samym swetrze?
Teraz albo nigdy. Powoli odsunęłam się od niego, przełykając dumę
i ocierając policzki. Wciąż trzęsłam się, chociaż teraz uświadomiłam sobie, że
mogło być to spowodowane przejmującym zimnem, którego wcześniej nie czułam,
będąc w zupełnym, maniakalnym wręcz amoku. Uniosłam wzrok, spoglądając na
Rogacza, którego lewy kącik ust drgał, jakby ledwo powstrzymywał się od
uśmiechu.
– Wczoraj okładałam cię zaciekle drewnianym
kijem, a ty dziwisz się, że nie zdążyłam ubrać płaszcza? – zaczęłam, a wtedy z
autobusu wyłoniła się głowa Syriusza.
– Naprawdę nie chcę wam przerywać – powiedział z
bólem – ale w środku rozgorzała kłótnia o to, że macie się pośpieszyć. Możecie…
kończyć?
– Daj nam chwilę – zganił go James, obrzucając
przyjaciela takim spojrzeniem, że ten uniósł w obronnym geście ręce i zniknął w
środku. Po chwili ponownie zerknął na mnie, wręcz wyczekująco, a ja zacisnęłam
usta, zastanawiając się, gdzie się podziała cała ta odwaga, która mnie tutaj
przygnała.
– Przepraszam – powtórzyłam, zaciskając dłonie
oparte na jego klatce piersiowej w pięści. Próbowałam zebrać w głowie pochowane
po kątach myśli, ale widok moich palców owiniętych wokół ciemnego swetra
przywołał wspomnienia wczorajszej nocy, jego spojrzenia i dotyku. – To
wszystko, co powiedziałam wtedy na korytarzu…
Zadygotałam, kiedy nagle zerwał się wiatr,
dmuchając zimnem prosto w nasze twarze. James bez zastanowienia sięgnął do szyi
i pociągnął za swój szalik, a następnie nie spuszczając ze mnie wzroku obwinął
nim moją szyję, dociskając jego końce do mojej piersi.
– Tylko ty jesteś na tyle szalona, żeby uznać, że
po tym wszystkim zjawienie się tutaj bez płaszcza to dobry pomysł – zaczął, w
końcu uśmiechając się do mnie. A ja poczułam, jak odpływam, unosząc się prawie
trzy cale nad ziemią. Po tych tygodniach ciszy, to był najlepszy widok pod
słońcem.
– Miałeś rację. Byłam hipokrytką. – Poczułam się,
jakby tama runęła, a słowa zaczęły wylewać się z moich ust. – Oczekiwałam, że
zakład niczego między nami nie zmieni, chociaż dobrze wiedziałam, że… To co
powiedziałam… To nie dlatego cię unikałam. Nie bałam się, że to ty…
Bałam się, że ja…
Zawahałam się, próbując odnaleźć odpowiednie
słowa, kiedy Syriusz wychylił się po raz kolejny.
– Naprawdę, jestem ostatnią osobą, która
chciałaby wam przeszkadzać, ale grożą, że odjadą bez nas. A my musimy
jechać. TERAZ.
– Zaraz przyjdę – rzucił w bok Rogacz, nie
odrywając wzroku od mojej twarzy. A sposób, w jaki na mnie patrzył, rozpalał we
mnie coś, czego nie spodziewałam się w sobie znaleźć. Jakby po raz pierwszy
mnie słyszał. Jakby doszukiwał się czegoś w znaczeniu moich słów, nie będąc
pewnym, czy dobrze mnie usłyszał,
– James, twój tata cię UDUSI – zaakcentował Łapa.
– Już idę – zapewnił go chłopak, machając w jego
kierunku ręką. – Co mówiłaś?
– Ja… – wydukałam, czując, jak serce obija mi się
o żebra, jakby chciało wyskoczyć z mojej klatki piersiowej.
– James!
– Sekundę! – odkrzyknął Rogacz, zerkając w
kierunku wejścia do autobusu, gdzie tym razem wychylił się również
niezadowolony kierowca. – Merlinie… Lily, ja… ja naprawdę muszę już…
– Jasne – zapewniłam go, kiwając głową. –
Oczywiście.
– Przepraszam, ja…
– Nie, nic nie szkodzi – mruknęłam, czując się
jak figurka pieska, machająca głową na desce rozdzielczej starego samochodu
mojej babci. – Jedź, twój tata cię potrzebuje. Skoro ta rozmowa tyle czekała,
może poczekać jeszcze trochę.
– Cholera – zaczął chłopak, szukając czegoś w
moim spojrzeniu.
– Wiem – zapewniłam go, nie mogąc opanować
drżenia rąk.
– Naprawdę was przepraszam – zawołał Syriusz,
wyskakując z autobusu. – Ale kierowca zaczął odliczać od pięciu w dół.
– Do zobaczenia – szepnęłam, stając na palcach i
muskając lekko ustami jego policzek, kiedy Syriusz złapał go za ramię i zaczął
ciągnąć w stronę wejścia. James otworzył szeroko oczy, ledwo sunąc nogami do
tyłu, a potem uniósł dłoń, dotykając miejsca, w którym go pocałowałam.
– Porozmawiamy, jak wrócę – zapewnił mnie, wciąż
lekko zszokowany. – Dokończymy tę rozmowę – zawołał, jakby szukał potwierdzenia
w mojej twarzy.
– Zawsze możesz wpaść na święta – zażartowałam,
unosząc dłoń w jego kierunku, kiedy Syriusz wciągnął go do środka. Przez ułamek
sekundy widziałam jeszcze jego twarz, na którą chyba zaczął zakradać się lekki
uśmiech, a później autobus zniknął z głośnym trzaskiem.
Ostatnie dni przed świętami w zamku wydawały się
dziwnie puste i zimne bez jego osoby. Nawet, jeśli przez ostatni miesiąc nie
żyliśmy w dobrych relacjach, zdążyłam tak przywyknąć do jego obecności, że jej
nagły brak zupełnie wybijał mnie z rytmu. Kiedy zbliżał się czas podróży, coś w
wizji powrotu pociągiem bez niego napawało mnie dziwną mieszanką paniki i
strachu. Po czerwcowym wypadku już poprzednia przejażdżka była straszna i nagle
nie mogłam wyobrazić sobie udania się na dworzec, a przede wszystkim dotarcia
na Kings Cross bez jego obecności. Kiedy wspomnienia zasnuwały mój wzrok, a ja
padałam na kolana, czując, jak serce boleśnie wygrywa rytm, zaczynałam
rozumieć, że mogę już nigdy nie być w stanie odbyć tej podróży bez lęku.
Gryfonki wydawały się być zmartwione, kiedy oznajmiłam im, że wrócę do domu
Błędnym Rycerzem. Nie potrafiłam wytłumaczyć im, że to on wyciągnął mnie z
tamtego wraku wagonu i że tylko jego obecność sprawiała, że nie rozsypałam się
podczas poprzedniej podróży.
– Wesołych świąt, Lily!
– Wesołych świąt, Mary.
– Napiszę. W sprawie sylwestra – zapewniła mnie
przyjaciółka, przytulając mnie mocno na pożegnanie.
Kiedy wściekle fioletowy autobus zatrzymał się
przed moim domem, dostrzegłam moją mamę strojącą w oknie i przyglądającą mi się
z radością. Starsza kobieta mijająca właśnie nasz podjazd spoglądnęła na mnie
przelotnie, jakby zupełnie normalnym był widok wielkiego dwupiętrowego autobusu
na wąskiej brytyjskiej uliczce między rodzinnymi domkami. Uśmiechnięta
pociągnęłam za sobą kufer i ruszyłam w kierunku drzwi, które po kilku sekundach
otworzyły się, a wyglądająca ze środka kobieta obdarzyła mnie najszerszym uśmiechem
na świecie.
– Kochanie – mruknęła, przyciągając mnie blisko i
ściskając mocno. – Nawet nie wiesz jak za tobą tęskniłam. Wchodź, zaparzę
herbatę.
Wnętrze wyglądało tak znajomo i ciepło. Jedyne co
się zmieniło, to ogromna choinka stojąca w rogu salonu i kilka nowych zdjęć
oprawionych w ramki. Powoli podeszłam do gzymsu kominka, przyglądając się
Petunii w objęciach jakiegoś obszernego jegomościa, który przypominał dorodnego
knura, chichocząc wesoło za ogromnym wąsem. Pozwoliłam sobie jednak zachować te
przemyślenia dla siebie, odwracając głowę w kierunku stojącej w progu mamy i
wskazując palcem na zdjęcie.
– Zgaduję, że to Vernon?
– Tak – potwierdziła, kiwając głową. – Niech nie
zmyli cię jego wygląd, to uroczy chłopak.
– Mhm – mruknęłam, zerkając ponownie na
fotografię. – On, czy jego brat bliźniak, którego musiał zjeść w łonie?
– Lily! – zrugała mnie mama, chociaż jej mina
zdradzała rozbawienie. – Bądź miła.
– Kiedy przyjadą?
Cisza, która mi odpowiedziała, nie wróżyła
niczego dobrego. Z konsternacją zwróciłam się w kierunku mamy, ściągając z szyi
szalik, a widząc jej minę, natychmiast zrozumiałam.
– Nie przyjadą.
– Petunia dzwoniła i przepraszała nas, coś bardzo
ważnego wypadło im w Londynie, ciotka Vernona przyleciała z Kanady i…
– Jasne – mruknęłam, ruszając w kierunku szafy,
żeby odwiesić swój płaszcz.
– Lily – szepnęła mama, kładąc mi lekko rękę na
ramieniu. – To nie przez ciebie…
– Zadzwoniła po tym, jak powiedziałaś jej, że
przyjeżdżam, prawda? – spytałam, ściągając usta, kiedy pokiwała powoli głową.
Moje oczy mimowolnie napełniły się łzami, które natychmiast starałam się
wcisnąć z powrotem tam skąd przybyły, mrugając zawzięcie. Poczułam, jak
delikatne dłonie mamy przytulają mnie lekko. Westchnęłam, czując dotyk jej
ciepłego policzka, uświadamiając sobie, jak za nią tęskniłam. Za zapachem jej
pudru, miękkością skóry, uczuciem ciepła, którym promieniowała. Nic nie było w
stanie zastąpić powrotu do domu.
– Chodź do kuchni – szepnęła – zrobiłam placek
jabłkowy, twój ulubiony.
Chociaż święta w domu nie były tym czego
oczekiwałam, okazały się być tym, czego potrzebowałam. Odpoczynkiem, czasem na
rozmyślenia, a przede wszystkim zapomnienia na moment o otaczającym mnie
świecie. Moja mama zadbała z resztą o to, żebym się nie nudziła, zabierając
mnie na zakupy i zmuszając do gotowania i pieczenia, jakbyśmy wyprawiali ucztę
dla pięćdziesięciu osób, a nie trzech. Przyjemnie było na moment tak naprawdę
zapomnieć o magii, o wojnie, która powoli ogarniała cały kraj, o zbliżających
się wielkimi krokami egzaminach, a przede wszystkim o nim. Chociaż skłamałabym,
że jego obraz nie nawiedzał mnie czasem w najbardziej zaskakujących momentach –
widziałam jego sylwetkę znikającą w tłumie podczas wypadu na łyżwy z moim tatą,
który przypomniał mi, jak kiedyś uwielbiałam na nich jeździć, czułam jego
zapach, siedząc obok choinki w trakcie odwiedzin ciotki Lou, która narzekała na
artretyzm i bolące stawy. A kiedy mama zaciągnęła mnie do miejscowego centrum
handlowego w poszukiwaniu prezentów, nie mogłam powstrzymać się przed zakupem
rzemyków, które były w tym samym idealnie czekoladowym kolorze, co jego oczy.
Siedząc później w swoim pokoju i wpatrując się w
zawiniątko leżące na moim biurku, zastanawiałam się, po co je właściwie
kupiłam. To nie tak, że zamierzałam wysłać mu je pocztą – sama nie wiedziałam,
czy wypadało mi się z nim kontaktować po naszej ostatniej rozmowie.
Kiedy płowa sowa zastukała w okno, prawie
podskoczyłam. Z mocno bijącym sercem wpuściłam ją do środka, a kiedy odwiązałam z jej
nóżki małą paczuszkę, uśmiechnęłam się mimowolnie na widok pisma mojej
najlepszej przyjaciółki. Powoli rozwiązałam pakunek, wyciągając krótki list
leżący na opakowaniu pudełka czekoladowych żab i poczułam, jak oblewa mnie
przyjemne uczucie ciepła.
Kochana Lily,
Rozmawiałam z mamą i kazała przekazać, że z
chęcią ugoszczą cię na sylwestra. Dorcas spędza całą przerwę świąteczną u mnie,
więc wspólnie uznałyśmy, że zaprosimy również Maryl i Clarie – myślę, że
wszystkim przyda się babski wieczór!
(Tu Dorcas - nie do końca damski, bo będzie też
przystojny kuzyn Louis.)
Zachichotałam, widząc krótki dopisek pismem
Meadowes.
Fu, Dorcas, to mój kuzyn!
Tak czy siak, odpisz koniecznie i daj znać, kiedy
przyjedziesz.
Wesołych Świąt, Lily!
Całusy,
Mary (i Dorcas!)
Z uśmiechem odłożyłam list na biurko, a później
ruszyłam w stronę schodów, rozglądając się w poszukiwaniu mamy. Kiedy zeszłam
na dół, głośne odgłosy radia i siekania wskazywały na kuchnie.
– Mamo? – zawołałam, wpadając do środka. Kobieta
uniosła z zaciekawieniem głowę znad deski i uśmiechnęła się.
– Tak, kochanie?
– Mary zaprosiła mnie na sylwestra do siebie,
będzie w porządku, jeśli zostawię was trochę wcześniej?
– Nie będę ukrywać, że wolałabym, żebyś została
jak najdłużej – zachichotała, wracając do przerwanej czynności – ale
oczywiście, że możesz jechać. Jesteś już prawie dorosła, nie zatrzymam cię w
domu.
– Sprawiasz, że nie chcę jechać.
Mama spojrzała na mnie znad ramienia, uśmiechając
się ciepło.
– Poradzimy sobie z tatą sami. A teraz złap za
łyżkę i pomieszaj proszę ten sos.
Stojąc przy kuchence i mieszając ciemny sos
pieczeniowy, coś nagle przyszło mi do głowy.
– Nie jest ci czasem smutno, że wszystkie okazje
spędzacie sami z tatą?
– Hm – zaczęła, zastanawiając się. – Nie, chyba
nie. Musisz pamiętać, że ja też kiedyś byłam młoda i też miałam koleżanki, z
którymi się spotykałam i obgadywałam chłopców. A potem pojawił się tata i z
czasem okazało się, że nie potrzebuję już nikogo innego, żeby miło spędzać
czas.
W zamyśleniu pokiwałam głową, a potem skierowałam
się w stronę kuchennego krzesła, zastanawiając się nad jej słowami. Naprawdę
tak to wyglądało? Znajdywało się jedną odpowiednią osobę i nagle kończyły się
dylematy i troski?
– Mamo – zaczęłam, próbując ubrać w słowa to, co
obijało mi się po głowie.
– Hm? – spytała, nie podnosząc wzroku znad blatu,
skąd dochodził równomierny stukot krojonych warzyw.
– Skąd wiedziałaś, że tata to… tata?
Kobieta wyprostowała się i zerknęła na mnie przez
ramię, podnosząc jedną brew do góry.
– Że tata to tata?
– Że tata to ten właściwy – doprecyzowałam,
czując, że się czerwienię. Moja mama uśmiechnęła się tajemniczo, wracając z
powrotem do przygotowywania sałatki, jakby się nad tym zastanawiała.
– Chyba po prostu wiedziałam – powiedziała w
końcu, kręcąc głową.
– Niezbyt pomocne – mruknęłam, wydymając usta. Do
moich uszu dobiegł śmiech, kiedy kobieta odwróciła się, wycierając ręce w
ścierkę.
– To nie ma być pomocne. Nic w znajdowaniu
odpowiedniej osoby nie jest pomocne. Ale może właśnie o to chodzi. Że wcale jej
nie znajdujemy. My ją wybieramy.
– To skąd mam wiedzieć, czy wybór jest słuszny? –
powiedziałam cicho, bawiąc się palcami.
– Nie ma czegoś takiego jak słuszny wybór. Wybór
to wybór. My sprawiamy, że dzieje się to, co powinno się wydarzyć.
– To wcale nie jest bardziej pomocne od tego, co
powiedziałaś najpierw – zażartowałam, a mama zaśmiała się.
– Jeśli się tak bardzo nad tym zastanawiasz, to
oznacza, że już wybrałaś, tylko nie chcesz się jeszcze przed sobą do tego
przyznać – powiedziała cicho, podchodząc powoli do stołu, przy którym
siedziałam i dotykając mojego policzka. – Ale jeśli cię to pocieszy, uważam, że
to dobry wybór.
– Skąd wiesz o kim mówię? – zapytałam,
przewracając oczami.
– Nie zapominaj, że jestem twoją mamą –
odpowiedziała, uśmiechając się szeroko. – Mama zawsze wie.
– Nawet jeśli ja nie wiem?
– Wiesz, skarbie – zapewniła mnie, zabierając
dłoń.
Obserwowałam, jak wraca do mieszania sałatki,
zastanawiając się nad jej słowami. Czy naprawdę wiedziałam? Czy to mogło być
takie proste, po tych wszystkich miesiącach odpychania od siebie tej
możliwości?
Powoli odsunęłam krzesło i wstałam, kierując się
w stronę przejścia, w ostatniej chwili jednak przystając i rzucając mamie
zaciekawione spojrzenie.
– Od kiedy wiedziałaś? – spytałam podejrzliwie,
przewidując, jaką odpowiedź usłyszę.
– Odkąd przyprowadził tutaj swojego tatę –
zaśmiała się, zerkając w moim kierunku. – Och tak, Fleamont Potter był
niezapomnianym gościem.
– Ale przecież pożarliśmy się wtedy jak nie wiem
– mruknęłam, niczego nie rozumiejąc.
– Może i tak. Ale kiedy się na niego patrzyłaś…
Tego nie da się pomylić z niczym innym.
Powoli wspięłam się po schodach, próbując
przetrawić to, co powiedziała moja mama, czując uśmiech błąkający się po moich
ustach. Naprawdę już wtedy było to widać? Czy to w ogóle było widać?
Wchodząc do pokoju, przycisnęłam palce do ust,
nie mogąc dłużej powstrzymać uśmiechu.
Merlinie, co się ze mną dzieje?
Mój wzrok skierował się do małego zawiniątka na
biurku, w którym spoczywał ciemny rzemyk. Przysiadając na brzegu łóżka
rozwinęłam ozdobny papier i przejechałam palcem po koralikach – czerwonym, od
Gryffindoru, złotym, od Quidditcha, brązowym, od wielu futerkowych problemów,
niebieskim, od rozległych wód jeziora, zielonym od skąpanych w słońcu błoni i
białym, odwzorowującym lilie. Na moich ustach pojawił się uśmiech, kiedy
zerknęłam w kierunku sowy, siedzącej na parapecie mojego okna.
– Masz ochotę na jeszcze jedną drobną podróż,
zanim wrócisz do domu?
W świąteczny wieczór bardzo długo przechadzałam
się po pokoju, nie mogąc zmęczyć się na tyle, by w końcu usnąć. Przebywanie z
dala od ludzi wcale mi nie pomagało – wręcz przeciwnie, czułam się tak, jakby
zupełnie mi odbijało. W kółko odtwarzałam naszą kłótnię, próbując poukładać
bałagan panujący w mojej głowie. Miałam wrażenie, że jak tak dalej pójdzie,
zdążę przeanalizować cały semestr tajemnych uścisków i ukrytych spojrzeń,
doszukując się w nich drugiego dnia. Jak on to powiedział? Że nic nie wiem?
Czy naprawdę wiedzieli wszyscy, oprócz mnie? Mary, rok temu na wiosnę, moja
mama w wakacje, nawet Syriusz… Wzdrygnęłam się na tą ostatnią myśl – czy to
oznaczało, że James rozmawiał o mnie z Łapą?
Zbliżała się północ, kiedy w końcu położyłam się
na łóżku, wsłuchując się w ciszę panującą w domu. Moi rodzice już dawno spali,
ale ja nie czułam się w ogóle śpiąca. Miałam wrażenie, że w mojej głowie
przewijało się tysiące myśli, a adrenalina buzowała w moich żyłach, jakbym
dopiero co przebiegła maraton. I dobrze wiedziałam, z jakiego powodu tak się
działo. A raczej z czyjego.
Moje rozmyślenia przerwał cichy stukot. Zdziwiona
podniosłam się, rozglądając po pokoju, jednak nie dostrzegłam nic dziwnego.
– Co do… – zaczęłam, kiedy coś ponownie uderzyło
w szybę. Zaskoczona wstałam, podchodząc powoli do parapetu i wyglądając na
zewnątrz, gdzie mój wzrok zatrzymał się na pewnym czarnowłosym Gryfonie.
Poczułam, jak moje serce załomotało, kiedy
drżącymi rękami złapałam za klamkę i uchyliłam okno, wpuszczając do środka
powiew chłodnego, nocnego powietrza.
– James? – spytałam, otwierając szeroko oczy. –
Co ty tu robisz?
– Chodzę po okolicy i rzucam ludziom kamykami w
okna, żeby sprawdzić kto już śpi, a kto jeszcze nie – odpowiedział chłopak,
spoglądając na mnie z uniesionymi brwiami.
– Ha, ha – mruknęłam, uśmiechając się mimowolnie.
– A tak na serio?
– Zaprosiłaś mnie do siebie na święta, nie
pamiętasz?
Poczułam, jak policzki bolą mnie od szerokiego
uśmiechu, kiedy James rozłożył szeroko ręce, wzruszając ramionami.
– Jesteś nienormalny – powiedziałam cicho, kręcąc
głową.
– Może jestem, a może nie.
Między nami zapanowała cisza, podczas której
chłopak przyglądał mi się z dołu, a po jego twarzy błąkało się rozbawienie.
– Zamierzasz tu w końcu zejść, czy mam tak stać
całą noc?
– Ja? – spytałam, robiąc głupią minę.
– No ja raczej nie wejdę na górę, chyba, że
chcesz, żebym wspiął się do twojego okna.
– Nie, nie – zawołałam, kiedy ruszył w kierunku
ściany. – Już schodzę.
Nie mogłam opanować uśmiechu, kiedy powoli
zamknęłam okno, a potem odsunęłam się, próbując uspokoić oddech. Merlinie, czy
to działo się naprawdę? Złapałam się ramy krzesła, czując jak myśli wirują mi w
głowie. Zerknęłam w kierunku lustra, czując panikę rozprzestrzeniającą się po
moim ciele, kiedy uświadomiłam sobie, że byłam gotowa do spania. A to
oznaczało, że miałam na sobie różową piżamę w misie, związane włosy i krem
przeciwko trądzikowi na twarzy. Z zawziętością godną osoby obłąkanej chwyciłam
ręcznik wiszący na drzwiach i zaczęłam wycierać policzek, próbując się
uspokoić. Co miałam na siebie założyć? Co było odpowiednim ubiorem, na
odwiedziny w środku nocy?
Dopadłam do szafy, przeglądając wiszące stroje.
Pożałowałam nagle, że wzięłam ze sobą tak mało ubrań z Hogwartu. I kiedy już
zaczynałam się przeklinać w myślach, nagle zatrzymałam się w pół kroku, coś
sobie uświadamiając.
Jamesa nie obchodziły moje ubrania. Miał gdzieś
czy miałam na sobie piżamę, czy sukienkę, czy byłam uczesana i umalowana, czy
rozczochrana i gotowa do łóżka. Widział mnie i taką, i taką. A skoro tu
przyszedł, nie liczyło się dla niego, którą wersję Lily zobaczy.
Uśmiech wypłynął na moją twarz pomimo
ogarniającej mnie paniki, kiedy powoli wymknęłam się z pokoju i na paluszkach
zeszłam na dół, modląc się, by nie obudzić rodziców. Czując się tak, jakbym
miała zaraz wyzionąć ducha, wsunęłam stopy w ocieplane buty, a na piżamę
narzuciłam gruby płaszcz. Spojrzałam na wieszak, uświadamiając sobie, że wciąż
wisi na nim szalik Jamesa. Morgano, pomyślałam, nie wierząc w to, co ja
właściwie wyrabiałam. Przełykając ślinę, owinęłam nim szyję, a sekundę później
złapałam za klamkę i wychyliłam się na zewnątrz.
Rogacz stał do mnie tyłem, blisko ulicy, ale
kiedy usłyszał dźwięk uchylanych drzwi natychmiast się obrócił, obdarzając mnie
zagadkowym spojrzeniem. Obserwował, jak powoli wysunęłam się do przodu,
zamykając za sobą cicho drzwi.
– Cześć – mruknęłam, czując mrowienie pod wpływem
jego wzroku, który spoczął na mojej szyi. Powinnam być na to gotowa, odkąd
pobiegłam za nim w Hogwarcie, ale nic nie mogło przygotować mnie na uczucie
towarzyszące jego spojrzeniu po tygodniach deprywacji. Bardzo powoli podszedł
do mnie, sięgając do szalika i dotykając go palcami swojej prawej ręki.
– Masz mój szalik – zauważył.
– Uznałam, że to dobra pogoda, żeby się cieplej
ubrać – powiedziałam cicho, a Gryfon zaśmiał się, przenosząc wzrok na moją
twarz. Zaśmiał! – Co tutaj robisz?
Chłopak zastanawiał się przez chwilę, jakby
analizował wszystkie za i przeciw, a później spojrzał na mnie poważnie.
– Jakimś cudem znowu sprawiłaś, że nie mogłem
przestać o tobie myśleć.
Zabrakło mi tchu, kiedy na dobre dotarło do mnie
znaczenie jego słów. Powoli pokiwałam głową, zastanawiając się, co można
odpowiedzieć na takie słowa? Czy było cokolwiek, co mogłam powiedzieć?
Poczułam, jak coś zatańczyło w moim brzuchu, kiedy Rogacz przekrzywił głowę, a
spod jego swetra wysunął się kolorowy rzemyk.
– Dostałeś mój prezent – zauważyłam, wskazując na
jego szyję.
– Mhm – potwierdził chłopak, sięgając dłonią ku
ozdobie. – Stwierdziłem, że podziękuję ci za niego osobiście.
– Podziękowania przyjęte.
– Problem jest tylko taki, że nie mam nic dla
ciebie – powiedział cicho z lekkim uśmiechem błąkającym się na jego ustach. –
Chyba nie spodziewałem się, że jednak się będę do ciebie odzywał.
– Wystarczy mi, że się odzywasz.
Między nami zapanowała cisza wypełniona jakąś
dziwną ekscytacją. Wciąż trzymał rękę na koralikach, bawiąc się nimi palcem
wskazującym, a ja nie mogłam przestać myśleć o tym, że tak dawno nie czułam
dotyku jego dłoni na swoich. Gryfon przyglądał mi się przez dłuższą chwilę, a
potem spojrzał przez ramię, w kierunku iskrzącej w świetle latarni uliczce.
– Może się przejdziemy?
– Okej – odpowiedziałam, uświadamiając sobie, że
to lepszy pomysł, od sterczenia pod moim domem, przez którego okno w każdym
momencie mógł wychylić się któryś z moich rodziców. Z drugiej strony, nie
rozmawialiśmy w ten sposób od tygodni i poczułam, że ogarnia mnie strach, na
wspomnienie tych wszystkich momentów, w których omijał mnie na korytarzu,
udając, że nie istnieję.
Powoli ruszyliśmy wzdłuż chodnika, zerkając na
siebie w ciszy, spłoszeni swoją obecnością.
–Więc… Jak się czuje twoja mama?
– W porządku – odpowiedział po chwili, patrząc
przed siebie.
– To dobrze – mruknęłam cicho, czując panikę
łapiącą mnie za gardło. Nagle zrobiło się między nami bardzo niezręcznie, jakby
niewypowiedziane słowa zawisły prosto przed naszymi twarzami, uniemożliwiając
normalną rozmowę. James podrapał się w ciszy po głowie, a potem zerknął na mnie
przelotnie, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Lekarz powiedział, że najgorsze już za nami –
dodał w końcu, wypuszczając z płuc długi oddech.
– To naprawdę dobrze, James.
Na dźwięk swojego imienia jego spojrzenie
natychmiast powędrowało w moim kierunku. Czując na sobie palący wzrok, również
zerknęłam na jego twarz, próbując zachować odwagę i nie odwrócić się w drugą
stronę.
– Nie byłem pewny, czy powinienem tu przyjechać –
powiedział w końcu chłopak, przyglądając mi się, jakbym była ciekawym okazem w
zoo. Przełknęłam ślinę, nie do końca wiedząc co mam mu odpowiedzieć.
– Więc co cię przekonało?
– Chyba jeszcze czekam na jakiś powód, który
sprawi, że to będzie dobra decyzja.
Tym razem to ja zamilkłam, czując rumieńce
wypływające na moje policzki. Nie byłam dobra w rozmowach o uczuciach, a już
tym bardziej o takich, który były dla mnie zupełną nowością i zaskoczeniem.
– Na pewno miałeś ich nazbyt wiele, żeby zostać w
domu.
– Wręcz przeciwnie – mruknął Gryfon, uśmiechając
się pod nosem. – Po tym, jak Syriusz przez całe święta bawił się w panią domu,
nie mogłem doczekać się, żeby się stamtąd wyrwać.
– Syriusz? Panią domu? – zaśmiałam się nerwowo.
– Mhm, zrobił nawet pudding bożonarodzeniowy –
westchnął Rogacz. – Musiałem go powstrzymywać, od zamieszkania w kuchni z
obawy, że jak tak dalej pójdzie, to w końcu nas wszystkich otruje.
Tym razem nie udało mi się powstrzymać śmiechu.
James również uśmiechnął się, obserwując jak chichoczę, zakrywając twarz
dłonią. Coś jednak czaiło się w jego wzroku, coś, co nie dawało mi spokoju. W
końcu i on zauważył, że zaczęłam przyglądać mu się nerwowo.
– Lily – zaczął, za później zatrzymał się w pół
kroku, jakby zastanawiał się nad słowami, które chciał powiedzieć. Z mocno
bijącym sercem przyglądałam się mu, starając się schować drżące dłonie w
połaciach płaszcza. – Naprawdę nie wiem, co tutaj robię.
– Poczekaj – mruknęłam, wyciągając rękę w jego
kierunku, kiedy drgnął, jakbym się bała, że zaraz odwróci się i odejdzie,
zostawiając mnie tu samą.
Jego spojrzenie przepełnione było jakąś nieznaną
mocą, pod wpływem której przeszedł mnie dreszcz, kiedy odchrząknęłam.
– Rozumiem, co chciałaś powiedzieć przed Błędnym
Rycerzem, ale musisz też zrozumieć, że wszystko co powiedziałem podczas naszej
kłótni… Nie wycofam tych słów. Nie dlatego, że nie mogę. Dlatego, że wciąż tak
myślę. To ciągnie się już zbyt długo.
– Wiem – szepnęłam, kiwając głową. Musiałam
zamrugać kilka razy z obawy, że zauważy moje przeszklone oczy. – Rozumiem.
– Nie wiem, czy rozumiesz – powiedział trochę
dobitniej, podnosząc lekko głos. – Czasem zastanawiam się, czy nie mówimy w
dwóch zupełnie innych językach.
– James – zaczęłam, kręcąc głową i ruszając przed
siebie. Czułam, że nie mogę już dłużej stać w miejscu, z obawy, że myśli
gromadzące się w mojej głowie w końcu wybuchną.
Poczułam, jak jego dłoń zacisnęła się na mojej, a
nasze ręce napięły się, kiedy spróbował mnie zatrzymać. Z całych sił próbowałam
opanować dudniące serce, kiedy przełykałam ślinę, spoglądając w jego kierunku.
James przyglądał się naszym złączonym dłoniom,
jakby był zdziwiony tym, co się stało. Jakby nie planował mnie dotykać. A kiedy
podniósł wzrok, jego oczy błyszczały.
– Nie wiem, czy będę… Nie wiem czy potrafię…
– Spróbuj – szepnęłam, kręcąc głową i zaciskając
usta, chociaż nie do końca rozumiałam, co chciał powiedzieć. Do oczu zaczęły
napływać mi łzy, kiedy uświadomiłam sobie, że ta rozmowa wcale nie musiała
skończyć się dobrze.
– Nie wiesz, czego ode mnie wymagasz – powiedział
ostro, zaciskając palce na mojej dłoni w złości. – Mam ochotę zacząć krzyczeć.
– Więc krzycz.
– Właśnie w tym rzecz! – zawołał, zerkając
ponownie na nasze złączone ręce. – Chcę krzyczeć, chcę, ale nie mogę! A mam
ochotę złapać cię i nawymyślać ze te wszystkie miesiące!
– Więc czemu tego do tej pory nie zrobiłeś?
– Myślisz, że nie chciałem?! – wyrzucił z siebie chłopak, zaciskając mocno zęby. – Myślisz, że nie powstrzymywałem się od krzyku
za każdym razem, kiedy ogarniała mnie bezsilność?!
– Więc czemu…
– Ty wciąż nic nie rozumiesz! Nic nie wiesz,
chociaż próbowałem ci to tyle razy powiedzieć!
Jego dotyk mnie parzył. Nie potrafiłam odciąć się
od wspomnień jego palców, kręcących małe kółeczka na mojej dłoni, wodzących po
moich rękach w tak zupełnie inny sposób. Sprawiały, że czułam się winna.
– Masz rację, nie wiem. Nie mam pojęcia –
zaczęłam napinając nasze ręce, kiedy postawiłam pierwszy krok do tyłu. W końcu
moja dłoń wyślizgnęła się z tej należącej do niego, a ja odetchnęłam głęboko. –
Ale… ja chyba… – Cholera, pomyślałam. Wyduś to z siebie! – Ja
chyba chciałabym mieć szansę się dowiedzieć.
– Problem jest taki, że czasem myślę, że łatwiej
mi by było cię znienawidzić.
– Więc czemu tego nie zrobisz?
– Bo nie potrafię! – zawołał, wyrzucając ręce w
powietrze. – Choćbym chciał! A naprawdę chciałem, nawet nie wiesz jak
bardzo. Cholera, siedem lat w jednej Wieży, a ja wciąż nie mogę się otrząsnąć z
wrażenia, jakie na mnie robisz!
Moje usta zadrgały, kiedy płomyk nadziei rozpalił
się w mojej piersi, łaskocząc mnie przyjemnie po żebrach.
– Jakie wrażenie na tobie robię?
– Dobrze wiesz – mruknął szorstko, spoglądając na
mnie spode łba.
– Nie – szepnęłam kręcąc głową. – Chyba nie wiem.
– Przestań – zaczął, kręcąc głową, kiedy prawie
jak w letargu wyciągnęłam rękę w jego kierunku, uświadamiając sobie, że czuję
się, jakbym nie była w stanie kontrolować swoich ruchów. Chciałam go dotknąć,
palce aż mrowiły mnie od wspomnień jego ciepłej skóry.
– Ale…
– Lily – warknął, łapiąc mnie za przedramię,
jakby chciał powstrzymać mnie przed dalszym ruchem. – Co ty wyprawiasz?
– Próbuję z tobą rozmawiać.
– Nie, co robisz?
– Ktoś kiedyś powiedział mi, że nadwyrężam
pokłady jego cierpliwości – zaczęłam, uśmiechając się lekko, jakbym się z nim
drażniła, chociaż w środku paliłam się ze wstydu, jak przyłapane na gorącym
uczynku dziecko. Może rzeczywiście lepiej by było, gdyby mnie znienawidził,
skoro nawet moje ciało nie wiedziało, czego tak naprawdę chce.
– Lily…
– A potem stwierdził, że je wyczerpałam –
zaczęłam wyliczać, znowu wyślizgując się z jego uścisku i cofając się po
omacku, nie odrywając wzroku od jego twarzy.
– Co robisz?
– A jak myślisz?
Coś w jego twarzy w końcu lekko drgnęło, jakby
rozjaśniając ją, kiedy pokręcił głową. W odpowiedzi uśmiechnęłam się,
zastanawiając się, czy sama wiedziałam, co wyrabiam.
– Nie mam do ciebie siły – wyszeptał, prawie
odwzajemniając uśmiech.
– To chyba też mi mówiłeś – droczyłam się, aż w
końcu kącik jego ust uniósł się lekko.
– Naprawdę nie wiem, co mam z tobą zrobić.
– Improwizuj.
Coś zamigotało w jego oczach, głód, którego nie
widziałam tam od tygodni. Poczułam, jak miękną mi kolana pod wpływem
spojrzenia, jakie mi posłał. A kiedy ruszył w moim kierunku, zrobiłam jedyne co
przychodziło mi do głowy – pobiegłam w przeciwnym.
Śmiech wyrwał się z mojej piersi, kiedy wiatr
uderzył w moją twarz, rozwiewając wypadające z kucyka kosmyki. Czułam, że mnie
dogania, ale nie potrafiłam łudzić się, że będę w stanie go przegonić. Kiedy
jego ręka zacisnęła się na moim płaszczu, poczułam, jak materiał zsuwa się z
moich ramion, więc korzystając w okazji, wyrwałam się, całkowicie wyskakując z
jedynego ubrania chroniącego mnie przed zimnem nocy. Zachichotałam, sięgając
ręką do tyłu i wymacując śnieg zgromadzony przy ulicznym murku.
– Urocze – skomentował James, kiedy jego wzrok
zjechał na moją piżamę, a ja zacisnęłam usta speszona, obserwując, jak powoli
zbliżał się krok za krokiem. Poczułam, że napięcie między nami w końcu minęło,
zamieniając się w coś zdecydowanie bardziej elektryzującego. – Czy to misie?
– Stój – zagroziłam, wystawiając przed siebie
rękę, ale ledwo byłam w stanie powstrzymać się przed chichotem.
– Bo co? – zapytał, drocząc się ze mną.
– Bo tego pożałujesz. Jestem dobra w okładaniu
facetów pałką.
– Mhm – mruknął, uśmiechając się do mnie
złośliwie. Poczułam, jak coś roztapia się w moim wnętrzu na ten widok, zupełnie
jakbym nie wierzyła, że potrafił tak jeszcze na mnie spojrzeć. – Jest tylko
jeden problem. Nie widzę tu żadnej pałki. – Przez sekundę przyglądał mi się,
jak drapieżnik swojej zdobyczy, a w kolejnej rzucił się do przodu.
Pisnęłam, rzucając śnieżka na oślep i jakimś
cudem trafiając prosto w jego szyję.
– Ty – zaczął, kręcąc głową, a później jego ręce
obwinęły się wokół mojej talii, kiedy pociągnął mnie do tyłu, powodując, że
oboje wpadliśmy w gigantyczną zaspę.
Zaśmiałam się głośno, czując, jak zimno przenika
przez moją koszulę, wpada za kołnierz i łaskocze mnie po nagiej skórze. James
uniósł się na wyprostowanych rękach i zawisł nade mną, kiedy marszcząc nos
próbowałam zdmuchnąć z jego czubka kilka osamotnionych, łaskoczących mnie
śnieżynek. Na jego ustach czaił się uśmiech, gdy przyglądał mi się w
zamyśleniu. W końcu podniósł jedną rękę i delikatnie strzepnął śnieg w mojej
twarzy, trochę zbyt długo dotykając mojego policzka. Był tak blisko, że mogłam
policzyć jaśniejsze plamki w jego oczach. Poczułam, jak moje ręce zaczynają
drgać, chociaż nie byłam pewna, czy chodziło o zimno, czy jego wzrok, który
sunął po mojej twarzy. Obserwowałam, jak bardzo powoli nabrał głęboki wdech, a
później otworzył usta, ale żadne słowa ich nie opuściły. Wpatrywał się we mnie,
zupełnie zaskoczony, a ja zaczęłam zastanawiać się, czy to ten moment, w którym
wszystko zmieni się raz na zawsze? A potem, sekundę przed tym jak miał w końcu
coś z siebie wydusić, poczułam, że nie mogę dłużej się powstrzymać i kichnęłam
głośno, obracając głowę gwałtownie w prawą stronę. Śnieg wsypał mi się na
przylegający do tej pory kołnierz, a ja pisnęłam, czując przechodzące mnie
dreszcze.
James roześmiał się głośno, prostując się i
łapiąc za brzuch. I chociaż miałam wtedy większe zmartwienia, uświadomiłam
sobie, że tak długo czekałam na ten dźwięk, iż nagle wszystko straciło na
znaczeniu.
– To nie jest śmieszne! – zawołałam, próbując
wygrzebać śnieg palcami, ale poczułam jedynie, jak przesuwał się coraz głębiej.
– Pomocy!
Chłopak podał mi rękę i pomógł wstać, wciąż
trzęsąc się ze śmiechu. Zmarszczyłam brwi, próbując wytrzepać piżamę, która
zaczęła już całkiem przesiąkać pod wpływem roztopionego śniegu. Wyglądałam tak,
jakbym obtoczyła się w cukrze pudrze. Wysuwając dolną wargę do przodu założyłam
ręce na piersi, próbując powstrzymać się od dreszczy. James pokręcił głową, a
potem założył za ucho kosmyk moich mokrych włosów.
– Matko, jesteś lodowata – powiedział,
wzdychając, kiedy musnął mój policzek.
– To nie moja wina, że najpierw mnie rozebrałeś,
a potem wepchnąłeś do śniegu! – zawołałam, szczękając zębami, ale nie
potrafiłam ukryć rozbawienia w moim głosie.
– Uwierz, że gdybym chciał cię rozebrać… – zaczął
James, odwracając się w poszukiwaniu mojego płaszcza. Poczułam, jak oblewam się
rumieńcem, dziękując Merlinowi za to, że stał do mnie tyłem. Po chwili wrócił
ze zgubą, zarzucając ją na moje plecy i zaciskając mocno wokół moich ramion.
Kiedy ponownie kichnęłam, jego twarz złagodniała, a ja rozpoznałam w jego
wzroku zawód.
– Lepiej wracajmy, bo złapiesz przeze mnie
zapalenie płuc.
Siorbnęłam nosem, kiwając głową. Ciężko było mi
zebrać myśli pod wpływem jego spojrzenia i słów obijających się o moją głowę.
Powoli ruszyłam, łapczywie nabierając oddech, jakbym dopiero co przebiegła
maraton.
– A twoje święta?
Zmarszczyłam brwi, zerkając na niego zdziwiona,
nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi. Na jego twarzy malowała się
konsternacja, jakby się mocno nad czymś zastanawiał, a kiedy przyjrzałam się
jego drgającym dłoniom, zrozumiałam, że tak jak ja, zupełnie nie wiedział co
miał teraz zrobić. Ani co powiedzieć.
– Ja swoje spędziłem między szpitalem a kuchnią
ze śpiewającym pod nosem kolędy Syriuszem, ale wciąż nie wiem, jak minęły twoje
– wyjaśnił.
Uśmiechnęłam się lekko, zdając sobie sprawę, że
próbował rozładować napięcie.
– Nic specjalnego. Petunia miała przyjechać ze
swoim nowym narzeczonym, ale kiedy dowiedziała się, że wracam z
Hogwartu, pokłóciła się z mamą i została w Londynie. Chyba uznała, że Vernon
nie jest gotowy na to spotkanie.
– A ty byłaś?
– Ja? Chyba tak – mruknęłam, wzruszając
ramionami. – To tylko jakiś gościu, którego moja siostra uznała, za godnego
spędzenia razem reszty życia. Co mogło pójść nie tak?
– Jeśli dobrze pamiętam z poprzednich wakacji,
chyba nie macie zbyt dobrych relacji – podsunął.
– Dobrze pamiętasz. Żałuję jedynie, że nie było z
nami babci. To były pierwsze święta, w które jej zabrakło i…
Zamilkłam, nie do końca wiedząc, co powinnam
więcej powiedzieć. Ze smutkiem zauważyłam, że nie byliśmy już daleko mojego
domu. Wiedziałam, że musiało być późno, zdecydowanie zbyt późno, żebym mogła
przebywać na zewnątrz, zwłaszcza sam na sam z chłopakiem. W myślach zaczęłam
modlić się, żeby moi rodzice się nie obudzili i nie zauważyli mojej
nieobecności. Jeszcze tego brakowało mi po mojej wczorajszej rozmowie z mamą.
– Masz już jakieś plany na sylwestra?
– Mary zaprosiła nas do siebie – mruknęłam,
kiwając głową.
– To świetnie, przynajmniej nie będziesz musiała
siedzieć sama.
– Tak, chociaż mama była niepocieszona –
zaśmiałam się. – A ty?
– Raczej spędzimy go w domu, nie chcę zostawiać
taty samego – powiedział, uśmiechając się. – Zawsze możesz mnie odwiedzić.
Poczułam, że rumienię się pod wpływem jego
spojrzenia. Miałam wrażenie, że ciągle graliśmy w grę powtarzania po sobie
słów, licząc na to, że ich znaczenie się zmieni. Moje serce biło jak oszalałe,
kiedy próbowałam się pozbierać i skleić jakąś odpowiedź, ale nic nie
przychodziło mi do głowy. W końcu zachichotałam, spoglądając na niego z ukosa.
– A Syriusz będzie gotował?
Rogacz również się zaśmiał, a ja poczułam, jak
lód, który od dłuższej pory krążył w moich żyłach w końcu zaczął się roztapiać.
Nie wiedziałam na czym do końca staliśmy, ale opanowało mnie poczucie nadziei,
jakby nagle wszystko stało się odrobinę prostsze.
Kiedy przed nami wyrósł ośnieżony podjazd mojego
domu, przełknęłam ślinę, powoli schodząc z chodnika. Zerknęłam w kierunku
Jamesa, który wydawał się nieobecny, z zamyśleniem spoglądając gdzieś w
przestrzeń. W końcu zerknął na mnie, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Więc… – zaczęłam, łącząc swoje dłonie przed
sobą i zaciskając usta. Chłopak uśmiechnął się do mnie, podchodząc bliżej.
Światło ulicznych latarni zamigotało, kiedy wiatr poruszył koronami pobliskich
drzew, strącając trochę śniegu na ziemię.
– Więc – powtórzył cicho, odgarniając z mojej
twarzy wilgotne kosmyki. Pomyślałam, że moje krótkie włosy zdecydowanie nie
nadawały się do kucyka, skoro tyle z nich zdążyło wysunąć się spod gumki.
– Zakładam, że zobaczymy się dopiero w zamku –
mruknęłam cicho, czując puls tętniący pod moją skórą. James przyglądał mi się
tajemniczo, nie odpowiadając przez dłuższą chwilę.
– Tak, zakładam, że tak.
Między nami znowu zapadła cisza. Przełknęłam
ślinę i zanim zdążyłam się powstrzymać, ponownie kichnęłam.
– Robisz to specjalnie, żeby wywołać u mnie
wyrzuty sumienia za wrzucenie cię do śniegu? – zapytał, unosząc obie brwi do
góry, a ja zachichotałam. Coś w końcu opadło z moich barków, jakiś ciężar,
którego nie spodziewałam się tak długo nosić. Powoli podeszłam do chłopaka i
przytuliłam go mocno, biorąc głęboki wdech. Uwielbiałam jego perfumy, chociaż
były dużo subtelniejsze niż Syriusza. Pachniały czymś głębokim i słodkim,
mieszając się z zapachem jego skory i płynu do mycia ciała.
– Dam ci knuta za twoje myśli – powiedział James
tak cicho, że na początku byłam pewna, że się przesłyszałam. Dopiero kiedy
zerknęłam w górę uświadomiłam sobie, że przyglądał mi się, jakby czekał na
odpowiedź.
– Są warte przynajmniej galeona – zapewniłam go,
odsuwając się w końcu, a jego usta ułożyły się w psotnym uśmiechu, który tak
lubiłam. – Między nami… wszystko okej?
Dopiero po chwili zrozumiałam, że to było głupie
pytanie. Między nami nigdy nie było okej. Zacisnęłam usta, uświadamiając sobie,
że tak bardzo potrzebowałam zapewnienia o tym, że cała ta farsa z unikaniem się
i nie rozmawianiem w końcu się skończy, że nie liczyło się dla mnie, co
właściwie oznaczała dzisiejsza rozmowa. Jakby na potwierdzenie tych słów, James
przekrzywił głowę i westchnął pod nosem.
– Zależy co masz na myśli, mówiąc okej.
– Zapytaj mnie w zamku – szepnęłam, stawiając
krok do tyłu. Jego oczy zabłyszczały, gdy posłałam mu lekki uśmiech. – Dobranoc
James.
Widziałam wahanie na jego twarzy, kiedy
analizował moje słowa. W końcu nachylił się nade mną i musnął ustami mój
policzek, sprawiając, że zadygotałam.
– Dobranoc, Lily.
Całował mnie już tak wcześniej, wielokrotnie,
podczas zakładu. Ale kiedy jego ciepły oddech owiał moją skórę, coś obudziło
się w moim podbrzuszu, prosząc o więcej. Po raz pierwszy zawahałam się,
próbując ocenić, co oznaczał ten pocałunek.
Wiedziałam jedno. Tej nocy miałam nie zmrużyć
oka.
Bardzo powoli wycofałam się, obserwując, jak
chłopak wsunął ręce do kieszeni, obrzucając mnie zagadkowym spojrzeniem, a
potem z cichym pstryknięciem deportował się.
– Cholera – szepnęłam, nabierając głęboki oddech.
Zakołysałam się, próbując nie myśleć o jego wzroku, sunącym po mojej twarzy, o
jego oczach i drgających ustach. Z całych sił próbowałam wymazać jego obraz
spod półprzymkniętych powiek, co było praktycznie niemożliwe.
Nie rozumiałam, co oznaczały te nocne odwiedziny
i na czym stanęliśmy. Nie mogłam doszukać się prawdziwego znaczenia wszystkich
wypowiedzianych słów, jakby nadal brakowało pomiędzy nimi tych kilku
najważniejszych. Westchnęłam, odwracając się w końcu w kierunku drzwi, z
zamiarem wypicia szklanki gorącego mleka, a może nawet całego dzbanka. I kiedy
postawiłam pierwszy krok, usłyszałam za sobą znajome pstryknięcie.
Z duszą na ramieniu odwróciłam się, spoglądając
na sylwetkę zgarbionego chłopaka, który wpatrywał się we mnie w zupełnej ciszy,
analizując moją zdziwioną minę.
–J-James? – wydusiłam z siebie, a moje serce
załomotało boleśnie, kiedy Gryfon pokręcił powoli głową. Dlaczego wrócił?
Dobrze wiesz, przemknęło mi przez myśl, gdy przełknęłam ślinę, wpatrując się w niego intensywnie, jakby był jedynie złudzeniem, mającym zaraz rozpłynąć się w powietrzu.
– Nie po to tu przyszedłem – powiedział cicho, w
końcu stawiając pierwszy krok, a ja poczułam, jak uderza we mnie fala gorąca.
Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz tak na mnie patrzył. Rozpalając ogień w
każdej komórce mojego ciała. – Nie przyszedłem tutaj po to, żeby znowu odejść z
niczym. Mam wrażenie, że na tym ciągle polega nasza relacja. W kółko bawimy się
w kotka i myszkę, zbliżając się i uciekając od siebie, a ja mam tego dość. Po listopadzie obiecałem sobie, że więcej na to nie pozwolę. Mam dość powracania do udawania, że nic między nami nie ma, pozwalania ci na rozgrzebywanie starych ran. Stąpania po odłamkach lodu, bojąc się, że pochłonie mnie woda. Analizowania każdego
twojego słowa w oczekiwaniu, że odkryje w nich jakieś ukryte znaczenie, na
które tak długo czekałem. Liczenia, że w końcu coś się zmieni. Kochania i
nienawidzenia cię na zmianę.
Kochania. Jego słowa odbijały się echem w mojej głowie, a ja zakołysałam się na
piętach, prawie zachłystując się na myśl o ich znaczeniu. Coś we mnie miało
ochotę zacząć krzyczeć, czułam się tak, jakbym miała zaraz popaść w obłęd. Nie
byłam w stanie zebrać się w sobie, by zareagować, zupełnie jak podczas naszej
kłótni. I gdy zaczęło do mnie docierać, co oznaczało to obezwładniające uczucie
w mojej piersi, chłopak odezwał się ponownie.
– Nie potrafię tak dłużej, chociaż wychodzi na
to, że tobie przychodzi to z niesamowitą łatwością. I znowu to zrobiłaś, otworzyłaś coś, co obiecałem zamknąć za sobą, zostawić daleko z tyłu. A ja jak głupi ci na to pozwoliłem. Jak przez ostatnie półtorej
roku.
– Chyba żartujesz – wyszeptałam, czując, jak robi
mi się gorąco, kiedy w końcu przełamałam barierę w mojej głowie. – Myślisz, że
tylko ty masz prawo do poczucia zranienia? A co ty mi robiłeś przez cały
ten czas?!
– Ja?! – zawołał, a moje serce załomotało tak
głośno, że byłam pewna, że też to usłyszał.
– A kto inny? Kto sprawiał, że tygodniami
nie mogłam spać po nocach, nie mogłam oddychać, bo…
– Torturowałaś mnie każdym spojrzeniem i
dotykiem, a ja nie potrafiłem ci odmówić, bo właśnie tak na mnie działasz! –
przerwał mi, wyrzucając ręce w powietrze. – Jesteś jak narkotyk, zakazany owoc,
którego nie powinienem zrywać, a o którym nie potrafię przestać myśleć. A
później w całej swojej niewiedzy wymyśliłaś ten zakład, a ja nie mogłem ci
odmówić, nie potrafiłem, chociaż wiedziałem, że to będzie moja zguba. I tak, mam ci to za złość! Bo pomimo
tego, że za każdym razem, kiedy byłaś obok, a ja łapałem cię za rękę, moje
serce na moment stawało, ty wydawałaś się zupełnie nie zwracać na to uwagi,
jakby twój świat się nie zatrzymywał, jakby to, co się działo między nami nie
sprawiało, że wszystko inne blakło!
– Mojej niewiedzy?! Nie znosiłam tego, co
potrafiłeś zrobić ze mną jednym swoim spojrzeniem! Nie znosiłam tego, jak
czułam się, kiedy byłeś obok! Robiłam wszystko, żeby to naprawić, próbowałam
się odsunąć, licząc, że może to pomoże, ale potem nazwałeś mnie hipokrytką i od
tamtej pory mam wrażenie, że nie potrafimy robić nic innego, niż się kłócić!
– Nie przyszedłem się z tobą… – zaczął chłopak,
ale natychmiast mu przerwałam, unosząc głos.
– Nawrzeszczałam na ciebie na korytarzu, bo
sprawiasz, że nie wiem, co mam ze sobą zrobić! Sprawiasz, że nie potrafię
trzeźwo myśleć! Oszukiwałam się, że ten głupi zakład niczego nie zmieni, ale
prawda jest taka, że zmienił wszystko, a ja bałam się do tego przyznać, bo to
oznaczało zburzenie WSZYSTKICH murów, które wokół siebie budowałam! – Poczułam
się tak, jakby słowa wylewały się ze mnie strumieniem, którego nie potrafiłam
już dłużej powstrzymywać. Zrozumiałam, że próbowałam powiedzieć mu to przed wyjazdem
na święta, ale nie było na to czasu. I nagle wiedziałam już, dlaczego tak
bardzo zabolał mnie ten miesiąc izolacji z jego strony. – Nie bałam się, że ty
się we mnie zakochasz! Bałam się, że to ja zakocham się w tobie.
Przez moment na jego twarzy malował się szok,
kiedy wpatrywał się we mnie w osłupieniu, przeskakując wzrokiem pomiędzy moimi
oczami, jakby czegoś w nich szukał.
–Nie przyszedłem się z tobą kłócić – powiedział
cicho, przysparzając mnie o dreszcze.
–Więc po co?! – krzyknęłam, kręcąc głową. – Do
cholery, po co tutaj przyszedłeś?
Między nami zapanowała cisza, kiedy jego klatka
piersiowa unosiła się szybko, a oczy skanowały moją twarz. To nie mogło trwać
więcej niż kilka sekund, ale kiedy w końcu drgnął, fala gorąca uderzyła w moje
ciało jak tsunami.
– Po to.
Zachłysnęłam się powietrzem, kiedy ruszył w moim
kierunku, sięgając do mojej twarzy i przyciągając mnie mocno do siebie, a jego
usta w końcu spoczęły na moich.
Moje serce zatrzymało się na moment, a setki
fajerwerków wybuchły pod moimi zamkniętymi powiekami, kiedy jego wargi
zadrgały, przesuwając się delikatnie, jakby bał się, jak zareaguję. Poczułam
się tak, jakby dziesiątki drobnych igiełek wbiły się w moją skórę, kiedy ogarnęło
mnie poczucie ekscytacji, przetaczające się falą po moim ciele, pochłaniając
wszystkie inne uczucia. Każdy jego ruch wywoływał ciarki, a kiedy jego dłonie
wsunęły się w moje włosy westchnęłam głośno, czując się tak, jakby cały świat
wirował. Gdyby mnie wtedy puścił, byłam pewna, że osunęłabym się na ziemię.
Gdzieś wyżej zerwał się wiatr, uderzając w biały puch i ponosząc go za sobą,
przyprószając nas iskrzącymi drobinkami, kiedy jego ręka zsunęła się po powoli
moich plecach. Nie zauważyłam nawet, kiedy mój płaszcz spadł na ziemię.
I nagle wszystko stało się tak proste. Pochłonęła
mnie fala zrozumienia, niosąca za sobą uczucie ulgi. Miał rację. On nie mógł
dłużej czekać. A ja miałam dość czekania.
Tysiące błyskających fajerwerków pod moimi oczami
zamigotało, kiedy zarzuciłam ręce na jego szyję, pozwalając całkiem pochłonąć
się szumowi krwi dudniącemu w moich uszach, czując się tak, jakbym miała zaraz
zemdleć. Zadrżałam, gdy jedną ręką pociągnął mnie lekko za włosy, budząc
wygłodniałego potwora w mojej piersi, którego miesiącami próbowałam zamknąć
najgłębiej jak potrafiłam. Znajomy zapach świerku wypełnił moje nozdrza, gdy
przejechałam dłonią po jego włosach, wsuwając palce między pojedyncze kosmyki. Świerku
i czegoś jeszcze. Czegoś narkotycznego, co wydawało się tak bliskie. Nikotyny,
przemknęło mi przez myśl, gdy czule dotknął mojego policzka, a ja roztopiłam
się pod wpływem jego dotyku. Jego ręce przesunęły się wzdłuż moich pleców,
pozostawiając za sobą palące ślady, a ja westchnęłam cicho w jego usta, czując
krew buzującą w moich żyłach, zagłuszającą cały świat.
Gdy jego język wślizgnął się do środka, muskając
mój, jęknęłam gardłowo, zupełnie tracąc dla niego rozum. Czułam, jak uśmiecha
się lekko, gdy przylgnęłam do niego, oddając pocałunek ze zdwojoną mocą. Moje
serce waliło jak oszalałe, a cały świat wirował wokół nas w akompaniamencie
białych i złotych błysków. Poczułam, jak coraz bardziej zaczyna brakować mi
tchu, kiedy chłopak w końcu odsunął się ode mnie, opierając się swoim czołem o
moje. Oboje dyszeliśmy ciężko, a nasze oddechy mieszały się ze sobą. Czułam jego
przyspieszony puls pod opuszkami moich palców, które nadal znajdowały się wokół
jego szyi.
– Lily – szepnął, a jego głos wydawał mi się
dziwnie zachrypnięty. Jego wciąż wilgotne usta drgały, a w oczach czaiło się
coś, co zawsze powodowało, że moje serce myliło rytm. Patrzyłam na niego w
skupieniu, czując się tak, jakbym mogła zaraz odlecieć. Powstrzymywały mnie
jedynie jego silne ramiona, zaciskające się wokół mnie, jakby miał mnie już
nigdy z nich nie wypuścić. – Ja… Ty…
Widziałam, że szukał słów, zerkając na moje usta,
ale nigdy nie dowiedziałam się, co chciał mi powiedzieć, bo zanim udało mu się
znaleźć te odpowiednie, stanęłam na palcach, sięgając do jego twarzy i
pocałowałam go znowu, czując, jak uśmiecha się szeroko pod naporem moich warg.
Pachniał czymś słodkim i uzależniającym.
Lasem i miętą, nikotyną.
A ja pachniałam nim.
A więc udało się. Dziesięć lat minęło jak z bicza strzelił.
Nie potrafię opisać słowami ogromu szczęścia, które czuję. Dziesięć lat temu, po kolejnym przeczytaniu Harry’ego Pottera, postanowiłam spróbować jeszcze raz i zaczęłam pisać fanfiction, którego nie spodziewałam się ciągnąć tyle lat. Z czasem okazało się, że to było pierwsze i jedyne, które przetrwało próbę czasu. Dlatego dzisiaj świętuję wyjątkową okazję - nie tylko urodziny SD, a również moje małe pisarskie osiągnięcia.
W ciągu ostatnich 10 lat na SD pojawiło się 116 722 wyświetlenia, 798 komentarzy i 39 rozdziałów. I nie mogę być Wam za nie bardziej wdzięczna - dziękuję każdej osobie, która poświęciła czas, żeby przeczytać moje wypociny, dziękuję za wszystkie słowa wsparcia, oraz za to, że wracaliście, często po miesiącach, a nawet latach ciszy.
Nigdy nie zakładałam, że będę tak długo pisać tego jednego bloga, ale obiecywałam Wam, że jej nie opuszczę i czuję się zobowiązana do tego, żeby tej obietnicy dotrzymać. Z resztą, mam jeszcze wiele do opowiedzenia w tej historii i odmawiam nie dokończenia jej.
10 lat zajęło mi dojście do tej ostatniej sceny, o której marzyłam i którą żyłam odkąd miałam szesnaście lat. Powstał nawet pewien żart wśród moich przyjaciół, zapoczątkowany przez cudowne Elitarne, mówiący, że wszystkie zdążą pewnie dożyć emerytury, zanim to się stanie. Ostatni deadline to było bodajże dokończenie studiów przez Muni - bardzo Ci dziękuję, że postanowiłaś studiować przez jeszcze rok, dając mi szansę, żeby w końcu uciąć Wasze przekomarzania! Moje drogie, do czego będziemy teraz odliczać? Chyba pozostaje nam tylko do samego końca i epilogu.
Nie byłabym tu, gdyby nie Wy.
I SD również by tu nie było.
Mam nadzieję, że podwójny rozdział sprawił Wam przyjemność - normalnie byłby na pewno podzielony na dwie części, skubany urósł do 17 tysięcy słów! Ale z okazji rocznicy, postanowiłam dać Wam mały prezent.
Z kolejnym zobaczymy się 29 marca, myślałam, że ruszymy już z publikowaniem co dwa tygodnie, ale potrzebuję jednak trochę więcej czasu.
A teraz, zdmuchnijcie świeczki razem ze mną, za kolejnych 10 lat!
Wasza,
Ati