Dla W,
który sprawia mi najwięcej problemów,
zarazem najwięcej rozwiązując.
Uspokojenie Clarie zajęło wieczność. Wszystkie byłyśmy przerażone, strach
wyciskał nam z oczu łzy, podczas kiedy Patford trzęsła się i krzyczała,
krzyczała tak głośno i długo, że chyba cały Gryffindor zebrał się pod schodami.
– Clarie – szepnęłam, kładąc jej ręce
na ramionach. – Clarie, już, spokojnie.
Z każdym moim słowem dziewczyna cichła.
Powoli przyciągnęłam ją do siebie i zacisnęłam ramiona wokół jej klatki
piersiowej, a ona zaczęła szlochać. Dławiła się słowami i przerażeniem, a ja
zrozumiałam, że byłyśmy odpowiedzialne za naprawienie wszystkiego. Za
poskładanie Clarie z okruszków, na które się rozpadała. Za odnalezienie Maryl.
– Sprowadź McGonagall. Powinna być w swoim
gabinecie – powiedziałam w kierunku Mary, a ona pokiwała głową i
natychmiast ruszyła w stronę drzwi. Na schodach dało się słyszeć zduszone
okrzyki, kiedy parę osób odsuwając się wpadło na pozostałe. – Alicjo,
Dorcas, zajmijcie się resztą, niech stąd znikną. I potrzebuję tu Huncwotów, na
już.
Meadowes kiwnęła głową i
pociągnęła za sobą Alicję.
– Spadać stąd, no już,
nie ma was.
– Mam prawo tu być.
– A Prefekt Naczelny ma
prawo wlepić ci szlaban, więc na twoim miejscu bym się stąd zmyła.
Rozległ się odgłos
przepychania. Clarie załkała głośno, a ja przyciągnęłam ją do siebie mocniej i
położyłam dłoń na jej głowie.
– Cii, spokojnie, już
dobrze – powtarzałam. Gryfonka zaczęła powoli wyślizgiwać się z moich
ramion, osuwając się w dół, więc powoli ułożyłam ją na ziemi i oparłam o
siebie. Po dłuższej chwili rozległ się odgłos kroków i do pokoju wpadł
zaskoczony James, a zaraz za nim Syriusz.
– Co się stało?
– Weź ten koc –
powiedziałam do Łapy, kiwając głową na jedno z łóżek – i pomóż mi ją
otulić.
– Pomogę –
wyszeptał nerwowo James, klękając po mojej drugiej stronie.
– Owińmy ją
ciasno – dodałam cicho, kiedy Black, zaczął rozkładać koc. – Trzeba
powiększyć nacisk na układ współczulny.
– Na co? – spytał
głupio Syriusz, podając Jamesowi drugi koniec koca.
– Czytałam o tym gdzieś,
nacisk powoduje opanowanie paniki, zajmujesz czymś innym mózg – wyszeptałam,
delikatnie odsuwając się na bok. – A teraz bądź cicho i mi pomóż.
W tym samym momencie, do
pokoju wpadł Remus i Alicja, niosąc wodę.
– Przegoniliśmy
wszystkich, Dorcas pilnuje spokoju, ale nie wiem, ile to jeszcze potrwa.
– W porządku, tyle
wystarczy. James – szepnęłam, zwracając głowę w kierunku chłopaka. –
Pomożesz mi ją podnieść?
– Jasne –
odpowiedział, przysuwając się do mnie i powoli wsuwając ręce pod drżące ciało
Clarie. Chwilę później na schodach rozległ się tupot stóp i do pokoju wbiegła
zziajana Mary, prowadząc za sobą Profesor McGonagall.
– Nie spytam nawet, jak
się tu znaleźliście – powiedziała kobieta, zerkając na Huncwotów. –
Zanieśmy ją do Pani Pomfrey.
James poprawił uchwyt
wokół półprzytomnej Gryfonki i ruszył w stronę wyjścia.
– Pani Profesor –
zaczęłam, jednak kobieta pokręciła głową.
– Nie jestem w stanie ci
nic powiedzieć, Evans. Ale zawiadomiłam już profesora Dumbledora. Nawet jeśli
to normalne w tym roku, że część uczniów... no cóż, nie zjawiła się w szkole.
– Ale ona miała tu być,
na pewno się nie rozmyśliła! – zawołała Alicja, stając obok mnie.
McGonagall pokręciła głową i westchnęła.
– Musicie poczekać,
postaram się coś dowiedzieć, ale niczego nie obiecuję.
– Dziękujemy –
powiedziałam, a następnie ruszyłam za Rogaczem, żeby pomóc mu w przejściu przez
portret.
Dojście do skrzydła
szpitalnego zajęło nam więcej czasu niż przypuszczaliśmy. Na miejscu czekała
już na nas Pani Pomfrey, z przygotowanym eliksirem i parawanem przy jednym z
łóżek.
– Połóżcie ją tutaj.
Bidulka, co ten stres robi z nastolatkami – westchnęła, natychmiast się
nad nią pochylając.
– Wiadomo już
coś? – spytał James, a ja pokręciłam głową. Chwilę później do skrzydła
szpitalnego wpadła Mary, Dorcas, Alicja, Syriusz, Remus i zdyszany Peter.
– Co jej jest, wyjdzie z
tego? – spytał ten ostatni, przecierając spoconą twarz, jakby biegł całą
drogę.
– Po tym eliksirze
będzie długo spała, ale jutro powinno być już w porządku – powiedziała
Pani Pomfrey. Wszyscy spojrzeliśmy na Clarie, która leżała już na łóżku, z zamkniętymi
oczami. Jej klatka piersiowa unosiła się miarowo w ciszy panującej w
pomieszczeniu.
Pomimo naszych
sprzeciwów, zostaliśmy wygonieni ze skrzydła szpitalnego. Pani Pomfrey
argumentowała to tym, że Patford potrzebuje ciszy i spokoju. Remus zaoferował,
że zostanie przez jakiś czas pod drzwiami, na wszelki wypadek. Mary i Alicja
również zadeklarowały chęć zostania, więc reszta z nas wróciła w ciszy do
Pokoju Wspólnego, który szumiał od plotek. Dorcas spojrzała niechętnie na
grupkę piątoklasistów, szepczących coś pod oknem i patrzących w jej kierunku.
– Idę się położyć –
westchnęła, kręcąc głową.
Syriusz westchnął i
przeciągnął się.
– Coś w tym jest, trzeba
się walnąć do wyrka.
– Masz serce z
kamienia – mruknęłam, a Black uśmiechnął się lekko.
– Mam twardą dupę, a to
co innego. Do jutra, Lily.
Peter pomachał mi i
ruszył za przyjacielem a James spojrzał na mnie.
– To co...
– Trzeba zająć się
dyżurami – westchnęłam. – Prefektów. Musimy je rozdać jutro przy
śniadaniu.
– Och – jęknął
James. – A nie moglibyśmy...
– Chodź, nie ma co tego
odkładać, uwierz, też jestem zmęczona, ale im szybciej to zrobimy, tym
wcześniej się położymy.
Rogacz pokiwał głową.
– Skoczę tylko po jakiś
pergamin.
– Weź swój
atrament – rzuciłam za nim, a on przytaknął.
Czekając na jego powrót,
zajęłam wolne miejsce przy jednym ze stolików. Szum nie ustawał, a parę osób
przyglądało mi się z ciekawością. Po chwili rozległ się odgłos kroków i James
rzucił się na miejsce obok mnie. Uniosłam wzrok i przyjrzałam się jego zmartwionej
twarzy. Całkiem zapomniałam, jak bliska była mu Maryl.
– Jak się
czujesz? – spytałam, a on pokręcił głową.
– Martwię się. Ale i tak
dopiero jutro będzie coś wiadomo, więc... – powiedział, wskazując na
przyniesione przez siebie przedmioty. – Skoro jesteś taka super to powiedz
mi, od czego zaczniemy?
– Potrzebna nam będzie
rozpiska wszystkich dni – mruknęłam, przysuwając do siebie pergamin i
kręcąc głową. Powoli zamoczyłam pióro w atramencie i zaczęłam rysować
kalendarz. – Ile dni ma wrzesień?
– Trzydzieści. A dzisiaj
jest czwartek – zaśmiał się James, stukając palcem w pergamin – a nie
poniedziałek.
– No dobra już, dobra.
Złapałam za różdżkę i
usunęłam błąd.
– To kiedy chciałbyś
mieć dyżury?
– To mogę sobie wybrać?
– No możesz –
zaśmiałam się.
– Czekaj, jako prefekt
naczelny muszę je mieć z tobą?
– Większość tak, jako
jedyni możemy się rozdzielać i patrolować sami.
– Aha. Hm, Lily –
szepnął, przysuwając się.
– No?
– Czy patrole mają być
częścią naszych tajnych, no wiesz, schadzek? – zapytał,
poruszając zabawnie brwiami.
– Palant z ciebie,
wiesz? – powiedziałam, ponownie kręcąc głową. James jednak zachichotał,
widząc, że na moje usta wypłynął uśmiech.
– Dobra, jest nas... dwa
razy trzy... dwadzieścia... cztery. Sześć, razem z nami. Co ile mamy mieć
patrol?
– Raz w tygodniu, reszta
co dwa? – spytałam, a Potter zmarszczył brwi.
– Tak często? –
jęknął, przeciągając ostatni wyraz.
– Jesteś Prefektem
Naczelnym, oprócz możliwości wlepiania szlabanów masz też obowiązki –
zauważyłam, podpisując dni tygodnia na górze kalendarza.
– No dobra, to wpisz nas
w... poniedziałki.
– A jakby co tydzień w
następny dzień tygodnia?
– A treningi Quidditcha?
Nie będę ich przesuwał, bo muszę patrolować puste korytarze.
– Uwierz, nie zawsze są
puste – mruknęłam, a James parsknął śmiechem.
– Przyłapałaś kiedyś
kogoś? – spytał, szczerząc się.
– Raz czy dwa.
– Kogo?
– A to mój drogi nie
twój interes – zaśmiałam się. – No dobra, więc poniedziałki. Daj mi
listę prefektów. Albo dawaj, dyktuj nazwiskami.
– Po kolei?
– Po prostu dyktuj, a ja
będę ich wpisywać.
– Rosemary Cubbort,
Eloise Clark, Sam Chester, Leonard Simmons... To ten, co złapał cię w pociągu,
nie?
– Mhm –
potwierdziłam, wpisując jego nazwisko. – Wiesz co, nie, należy mu się ktoś
lepszy niż Sam Chester, może... – tu spojrzałam na pergamin trzymany przez
Jamesa. – Może Luisa Pitt, to chyba ta ładna blondynka nie?
James spojrzał na mnie,
unosząc brwi, a ja uśmiechnęłam się.
– No co, nie tylko ja
zasługuję na świetnego partnera do patrolowania.
– Czy ty
właśnie... – mruknął Rogacz, łapiąc się za serce. – Kochana Lily.
– Tylko się nie posikaj
ze szczęścia – zachichotałam, pisząc kolejne nazwisko. Po wypisaniu
wszystkich przekrzywiłam głowę i odłożyłam pióro.
– Norbert nie może być z
Keshą, to siódmoklasista ze Slytherinu, zje tę Puchonkę – powiedział James,
a ja pokiwałam głową i machnęłam różdżką, zamieniając go z Cornelią z przyszłej
środy. – Lepiej.
– Te to przyjaciółki,
ale nie można dać ich razem, bo nie będą robiły nic oprócz plotkowania –
mruknęłam. – Ale tą dwójkę można dać w ostatni poniedziałek miesiąca.
– Tych też. A jego i tą
dziewczynę z piątku możesz dać razem, o tutaj.
Dokończenie planu zajęło
nam piętnaście minut, po czym James przypomniał sobie, że para, którą daliśmy
na czwartek, zerwała ze sobą w czerwcu, a przyjaciółka dziewczyny stała się
nową dziewczyną, więc absolutnie nie może mieć z nią dyżuru tydzień później.
Zanim udało nam się wszystko poprawić, uwzględniając komentarze Jamesa o
treningach Quidditcha ("Gryfoni zawsze biorą wtorki i co drugi czwartek,
jako nowy kapitan chciałbym też wprowadzić soboty, więc to wykluczone, żebym
pozwoli ci wtedy wpisać kogoś z Gryffindoru, co jak trafi do drużyny? Nie,
Puchoni zawsze mają treningi w środy, Lily! No i co z tego, że dyżury są
dopiero wieczorem, a jak nie zdążymy?!") dochodziła dwudziesta trzecia.
Pokój Wspólny opustoszał, wszyscy najwyraźniej znudzili się przyglądaniu, jak
dwójka Prefektów kłóci się o grafik. W końcu zmęczona oparłam się o swoje
krzesło i krytycznie spojrzałam na zapisany pergamin.
– Ujdzie.
– Kobieto, to dzieło
naszego życia – zaoponował James, tarmosząc swoje włosy.
– Niech ci będzie –
mruknęłam, ziewając i machając różdżką, żeby skopiować zapiski na kolejne
pergaminy. – Bądź jutro wcześniej w Wielkiej Sali, musimy je rozdać.
– Jasne, Przyszła Pani
Potter.
– Nie nazywaj mnie
tak – westchnęłam, kręcąc głową w rozbawieniu.
– To na kiedy umawiamy
pierwszy pocałunek? Postaram się dobrze wyszorować zęby.
– Idiota –
zawołałam, uderzając go pergaminami. James zaśmiał się radośnie, odchylając na
krześle do tyłu. Jego ręka otarła się o moją, kiedy łapał równowagę, a ja nie
mogłam powstrzymać się od delikatnego uśmiechu.
– Chcesz się przejść?
– Co? – spytałam,
spoglądając na niego. Chłopak założył ręce za głowę i oparł nogi na biurku.
– Przejść. Czy chcesz
rozprostować nogi.
– Jest już po ciszy
nocnej – zauważyłam, a Rogacz pokręcił głową.
– To powiemy, że
patrolujemy zamek.
– Zatrzymaj to na kiedy
indziej – zaśmiałam się, wstając i zbierając gotowe pergaminy.
– Czyli jutro?
– Dobranoc, James.
– O dwudziestej? –
zawołał za mną, a ja uśmiechnęłam się znikając na schodach do dormitorium.
Słyszałam za sobą jeszcze jego cichy śmiech, kiedy zamykałam drzwi do pokoju.
Dorcas spała na swoim
łóżku z poduszką na głowie. Pokręciłam głową i poprawiłam koc, który zsunął się
jej z ramion, a później ruszyłam do kufra i do łazienki. Ogarnięcie się zajęło
mi parę minut, a kiedy wróciłam, w dormitorium były już Mary z Alicją.
– I jak? –
spytałam.
– Dalej nic nie wiadomo.
A Clarie, póki co, śpi – powiedziała Macdonald, siadając na swoim łóżku i
przecierając twarz.
– Jak się trzyma
James? – spytała Alicja, kiedy ruszyłam w kierunku szafy.
– Chyba więcej ukrywa
niż pokazuje. Robiliśmy razem grafik patroli – wyjaśniłam, układając swoje
ciuchy. – Zachowywał się, jakby nie chciał o tym rozmawiać.
– Nie dziwię mu się, po
tym, ile przeżył z Maryl...
– Co w ogóle działo się
między nimi? – spytałam cicho, kucając przy otwartym kufrze i wyciągając z
niego komplet czystych szat.
– Sama nie wiem –
powiedziała Alicja, kładąc się na poduszkach.
– Mi się wydaje, że
musieli sobie wyjaśnić tą czerwcową sytuację, skoro teraz nie miał nic
przeciwko temu zakładowi. No i jeszcze ta Alia, też dziwna sytuacja.
– Jaka Alia i jaki
zakład? – spytała Hawkins, podnosząc się na łokciach. Mary zachichotała,
spoglądając na mnie.
– Alia to jego nowa
przyjaciółka... albo dziewczyna. Nie wiem, spytaj się Lily, skoro przejęła tą
funkcję.
– Co?!
– Cicho bądźcie, bo
obudzicie Dorcas – mruknęłam, kręcąc głową. Alicja jednak nie dała za
wygraną.
– Gadaj, co się stało?
Ty i James?
– Uspokój majtki, to
tylko głupi zakład z Syriuszem.
– Widzisz, nasza kochana
Lily założyła się, że udowodni, że nie jest sztywna i zrobi coś szalonego.
No i stało się, postradała zmysły.
– Ha, ha, zabawne –
powiedziałam, wkładając ostatnią porcję ubrań do szafy.
– Założyłaś się z
Syriuszem, że będziesz się migdalić z Jamesem?
– Niee – zawołałam,
spoglądając na chichoczącą Alicję. – Mam tylko przekonać wszystkich, że
chodzę z Jamesem.
– I co za to będziesz
miała?
– Święty spokój. I
niewolnika na miesiąc.
– Z tym spokojem bym
uważała, jak ludzie się dowiedzą, to nie dadzą ci spokoju.
– Nie wierzę –
westchnęła Alicja. – Lily, ty naprawdę oszalałaś.
Mary roześmiała się, a
ja pokręciłam głową z uśmiechem.
– Nie, Alicjo. Ja zawsze
byłam szalona.
Piątkowy poranek był
niesamowicie słoneczny. Obudziłam się jako pierwsza, więc korzystając z wolnej
łazienki, pozwoliłam sobie na szybki prysznic. Kiedy wróciłam do pokoju w
ręczniku, dziewczyny gawędziły wesoło.
– No wreszcie, nawet nie
wiesz, jak chciało mi się siku – powiedziała Dorcas, natychmiast wbiegając
do zwolnionego pomieszczenia. Alicja zachichotała, przeciągając się na łóżku, a
Mary rzuciła mi rozbawione spojrzenie.
– Gotowa na dzień pełen
wrażeń?
– Jak najbardziej.
I to powiedziawszy
sięgnęłam do szafy w poszukiwaniu czystej bielizny. W tym czasie Gryfonki wdały
się w dyskusję na temat pierwszego dnia szkoły.
– I ostatniego –
powiedziała cicho Mary. – To nasz ostatni pierwszy dzień.
– Och, nie bądź
taka – westchnęła Dorcas, wychodząc z łazienki. – Nawet nie próbuj
zepsuć tego dnia. Powinien być szczęśliwy!
– Jak może być
szczęśliwy – zaczęła Alicja – kiedy dalej nie wiemy, co z Maryl?
– Spróbuję się czegoś
dowiedzieć – powiedziałam, wsuwając ręce w koszule. – Będę w Wielkiej
Sali wcześniej, mamy rozdać plany dyżurów prefektom, może uda mi się złapać
McGonagall.
– Jedna ma łeb na
głowie.
– Głowę na karku –
roześmiała się Alicja, patrząc na Dorcas. – Mówi się głowę na karku!
Pokręciłam głową w
rozbawieniu, zapinając spódnicę i zarzucając na ramiona szatę. Jeszcze tylko
szybkie spojrzenie w lustro i...
Powinnam spiąć włosy? A
może warkoczyki po bokach?
Nie, zdecydowanie nie.
– Do zobaczenia na
dole – zawołałam, zakładając włosy za ucho i zbierając papiery.
– No nie wiem, czy
Dorcas zmieści tam swój łeb, ha, ha... ała!
Uśmiechając się pod
nosem zbiegłam po schodach i ruszyłam szybkim krokiem w kierunku przejścia pod
portretem. W Pokoju Wspólnym siedziało parę zaspanych uczniów, których minęłam,
nie przyglądając się im zbyt dobrze. Kiedy znalazłam się na korytarzu, uderzyło
we mnie to, o czym mówiły dziewczyny. To był nasz ostatni rok w Hogwarcie.
Czułam wewnętrzną potrzebę zrobienia czegoś. Nie chciałam czekać, nie
chciałam zobaczyć, czy będzie udany. Chciałam sprawić, że będzie
naszym najlepszym rokiem tam. Zamyślona zbiegłam sześć pięter w dół i
skierowałam się w stronę drzwi, kiedy mój wzrok przykuła główna tablica z
powiadomieniami. Zaraz obok niej wisiały klepsydry, obrazujące wynik punktów
domów. Na usta wpłynął mi uśmiech. To był ten jeden z nielicznych momentów,
kiedy poziomy były wyrównane. Każdy miał szansę wygrać.
– Evans!
Obróciłam się i
spojrzałam na Jamesa, zbiegającego po schodach.
– Nie umiesz nie być
pierwsza, nie? – spytał, uśmiechając się szeroko. Miał rozpiętą szatę i
przekrzywiony krawat, jakby w pośpiechu wybiegł z dormitorium.
– Nie umiesz wyglądać
jak na Prefekta przystało, nie? – odpowiedziałam złośliwie, kładąc wolną
rękę na biodrze.
– Och, jak ja za tym
tęskniłem.
– Trzymaj –
mruknęłam, wciskając mu pergaminy do ręki. – A teraz stój i się nie
ruszaj.
– Aj – westchnął
James, kiedy złapałam za jego krawat i zajęłam się poprawianiem go.
– Jeszcze
tylko... – dodałam, prostując jego kołnierzyk. Potter spojrzał na mnie i
pokręcił głową z rozbawieniem.
– Ale z ciebie
prowokatorka.
– Pocałuj mnie w...
– Bardzo chętnie –
rzucił, łapiąc mnie w pasie i wolną ręką przerzucając mnie przez swoje ramie.
– Natychmiast mnie
postaw!
– Nie –
odpowiedział krótko Rogacz, ruszając w kierunku Wielkiej Sali. – Pani
Potter.
– Nazwij mnie tak
jeszcze raz – roześmiałam się uderzając go w plecy.
– Pani wybaczy, ale
jestem zmuszony to zrobić – powiedział bardzo cicho, powoli zamieniając
ręce na moich plecach, tak, by drugą móc położyć na moim...
– James! –
krzyknęłam, sztywniejąc, kiedy poczułam jego palce tuż nad linią mojej
spódnicy.
– Przykro mi, ale jestem
pewien, że wszyscy mogliby zobaczyć twoje majtki z tej perspektywy, a na ten
miesiąc, o ile się nie mylę, wszystkie twoje majtki i możliwości patrzenia na
nich z różnych stron są moim przywilejem, za sprawą twoją i mego szanownego
przyjaciela Syriusza Blacka znanego inaczej jako diabła, z którym podpisałaś
cyrograf.
– Masz trzy sekundy,
żeby zabrać rękę z mojego tyłka, albo tak cię trzepnę...
– Och, zatem muszę go
chyba wymiętosić.
– POTTER!
James zaśmiał się, tak
głośno i radośnie, tak, jak naprawdę dawno się nie śmiał, a potem powoli zsunął
mnie w swoje ramiona, stawiając gładko na ziemi. Od mojej twarzy buchał gorąc i
musiałam być czerwona jak cegła, skoro sama czułam to ciepło, jednak moje wargi
były zaciśnięte najmocniej jak się dało.
– To będzie dobry rok.
I powiedziawszy to, tak
po prostu, ruszył w głąb Wielkiej Sali. Stałam tam w osłupieniu, nie wiedząc co
się właśnie wydarzyło.
Czy on dopiero co użył
określenia wymiętosić? I to w odniesieniu do mojego tyłka?
Moja dolna warga odbiła
się od ziemi i wróciła na swoje miejsce. Może nie dosłownie, ale praktycznie
poczułam ból towarzyszący zderzeniu z twardą rzeczywistością. On miał rację. Ja
naprawdę podpisałam cyrograf z diabłem i teraz będę musiała za to zapłacić. I
to dużo.
– Oddam całe złoto
świata za ułaskawienie – mruknęłam sama do siebie, a potem obróciłam się i
ruszyłam za moim nowym chłopakiem.
Wielka sala była
opustoszała, ale przy stole Ravenclawu siedziało paru uczniów, w tym nowy
Prefekt z piątego roku, który uratował mnie przed upokarzającym upadkiem w
pociągu, a grupka Puchonów pochylała się nad jakimś pudełkiem, chichocząc głośno.
– Daj mi to –
mruknęłam, podchodząc do Jamesa i wyciągając w jego kierunku rękę.
– Po co?
– Zaniosę to do stołu
Ravenclawu, daj.
Rogacz podał mi plik
pergaminów, a ja odliczyłam sześć sztuk i ruszyłam w kierunku uśmiechniętego
blondyna.
– Cześć – powiedziałam,
przerywając rozmowę jego przyjaciół. – Leo, prawda?
– Hej, tak.
– Proszę, to grafiki
patroli na wrzesień. Mógłbyś je rozdać reszcie prefektów z twojego domu?
– Jasne, nie ma sprawy,
Lily. – Chłopak poszerzył uśmiech.
– Dziękuję –
odpowiedziałam. – Za to w pociągu również.
– Nie trzeba, ratowałem
damę z opresji – zachichotał Leo. Ktoś obok niego parsknął śmiechem i
dopiero wtedy rozpoznałam osobę siedzącą dwa miejsca dalej.
– Caspar? –
spytałam, przyglądając się chłopakowi, który przejechał palcami po swoich
włosach.
– Cześć –
odpowiedział, trochę zawstydzony. Nie patrzył mi w oczy, jakby wstydził się
trochę ostatniego spotkania.
– Nie mówiłeś, że byłeś
w Hufflepuffie?
– Jestem – mruknął,
wskazując na swój żółto-czarny krawat.
– Och, no
jasne – zreflektowałam się. – Jak wakacje?
– Dobrze, chociaż
Dumbledore ciągle nas nachodził.
– Co masz na
myśli? – zapytałam, totalnie nie rozumiejąc o co mu chodzi.
– Po prostu przyjrzyj się
planu zajęć, jak go już dostaniesz, a zrozumiesz – westchnął.
– Jasne –
odpowiedziałam. Nagle zrobiło się dziwnie cicho, a parę osób, które dopiero co
usiadły przy stole, patrzyło się na mnie dziwnie, więc stwierdziłam, że czas
się zwijać. – No to... do zobaczenia.
– Do zobaczenia –
odpowiedział Caspar i Leo, który znowu uśmiechnął się szeroko. Skonfundowana
odwróciłam się i ruszyłam z powrotem ku stołowi Gryffindoru. Wielka Sala
zdążyła się już zacząć zapełniać, a obok Jamesa siedziała już reszta naszych
przyjaciół. Mary pomachała mi wesoło, poklepując drugą ręką miejsce obok
siebie, na które po chwili wsunęłam się.
– Rozdałem plany
Gryfonom i podrzuciłem temu wysokiemu z Hufflepuffu – powiedział Rogacz, a
ja pokiwałam głową, sięgając po jeszcze gorące grzanki i nakładając na nie
jajka sadzone. Przy stole brakowało Clarie i Syriusza. Ta pierwsza była w
skrzydle szpitalnym, a nieobecność tego drugiego wyjaśniała jakim cudem jeszcze
nie usłyszałam jakichś kąśliwych uwag w moim kierunku. Rozkoszując się ostatnimi
chwilami wolności, zabrałam się do jedzenia, kiedy nagle Alicja zachichotała.
– Idzie pogrom
hogwarckich dziewczyn – powiedziała, wskazując głową na zbliżającego się
Łapę, który nonszalancko wymachiwał krawatem. Dwa górne guziki białej koszuli
pozostawił rozpięte i już prawie słyszałam ten jego głupi głosik mówiący
"tylko się tak nie patrz, Lily, zajętym dziewczynom nie wypada",
jednak zanim chłopak zdążył zbliżyć się na tyle, żeby cokolwiek powiedzieć, z
opresji uratował mnie Remus.
– McGonagall na drugiej –
szepnął i wszyscy obrócili się w stronę stołu nauczycielskiego. Profesor o
której było mowa rzeczywiście szła w naszym kierunku, rozdając plany zajęć.
Spojrzałam na Jamesa.
Jego szczęka drgnęła, a ręce zacisnęły się w pięści. Prawie natychmiast schował
je jednak pod stół, jakby nie chciał, by nikt inny to zobaczył.
– Pani Profesor? –
zapytał, podnosząc się po chwili. Reszta poruszyła się, ale pozostała cicha,
jakby każdego nagle sparaliżował strach.
No cóż, mnie na pewno
sparaliżował. Wszystkie te żarty i dogryzanie sobie, nagle zrozumiałam, że
ciągle to od siebie odsuwałam. Że tak bardzo chciałam, żeby było dobrze, że
odsuwałam od siebie myśl o tym, że Maryl z nami nie było. Poczułam, jak moje
serce przyspiesza, a po żyłach zaczyna toczyć się trucizna, jaką był strach.
Dopiero wtedy to do mnie dotarło. On naprawdę był przerażony.
– Potter –
powiedziała cicho McGonagall, w końcu podchodząc do nas. Miała zatroskany wyraz
twarzy.
– Co z nią? Błagam,
jeśli znowu nas pani odeśle...
– Rozmawiałam z Profesorem
Dumbledorem, który skontaktował się z rodzicami Maryl. Potwierdzili oni, że
znajduje się ona w szpitalu Św. Munga.
– Co?! – spytał
Syriusz, stając obok Jamesa. – Jak to Munga?
– Przecież było okej,
czuła się dobrze – zawołała Alicja, również się podnosząc.
– Panna Binner była
bardzo osłabiona. Jej stan dawał wiele do życzenia i według jej rodziców, no
cóż, nie była gotowa na podróż i wysiłek, jakikolwiek by on nie był. W noc
przed rozpoczęciem roku poczuła się dużo gorzej, a jej rodzice byli zmuszeni udać
się z nią do Św. Munga, żeby otrzymała należytą pomoc magomedyczną. Bardzo mi
przykro – dodała łagodnie, kładąc rękę na ramieniu Jamesa, który drgnął
pod wpływem jej dotyku. Coś błysnęło w oczach McGonagall, jakby
współczucie.
– Możemy się jakoś z nią
zobaczyć? – zapytał Rogacz.
– Obawiam się, że na
razie to niemożliwe. Przekażę wam, jeśli dostanę jeszcze jakieś wieści. Póki
co, pozostaje tylko mieć nadzieje, że szybko odzyska siłę.
Panika. Starałam się
oddychać, ale jakoś nie docierało do mnie to, o czym mówiła reszta. Zaczęłam
źle się czuć, więc zrezygnowałam ze śniadania, całkiem oddając się swoim
przemyśleniom. Z całych sił próbowałam powstrzymać falę mlecznobiałej, lepkiej
mgły, która obejmowała mój umysł. Nie mogłam dostać ataku, nie tutaj. Chciałam
wyjść, ale bałam się, że ktoś zauważy, że zaczną się pytania, a ja nie mogłam,
nie byłam w stanie o tym mówić. Znowu i znowu widziałam jej ciało, jak upada,
krzyk Syriusza, biegnącego w jej stronę na dworcu, Jamesa, wyraz jego twarzy
podczas naszej kłótni. Nawet nie wiem, kiedy ktoś wepchnął mi do ręki plan
zajęć, a potem nagle wszyscy zaczęli się zbierać do wyjścia.
– Idziesz? –
zapytała Mary. Huncwoci ruszyli już w stronę drzwi, a Alicja i Dorcas czekały
na nas.
– Tak – szepnęłam,
czując, że zaschło mi w gardle.
– Byłaś tak cicho,
wszystko w porządku? – spytała, podając mi torbę.
– Tak –
powtórzyłam – ja tylko... ciężko w to wszystko uwierzyć.
– Biedna Maryl –
powiedziała Dorcas, kiwając głową.
Wzdrygnęłam się,
próbując się wybudzić z przemyśleń i spojrzałam na ściskaną w dłoni kartkę.
Psycholog mamy mówił, że w takich momentach powinnam się skupiać na czymś
innym, czymś prostym. Ale niby jak miałam to zrobić, kiedy wszystko wręcz
tętniło mi w uszach, a każdy kąt Hogwartu był dla mnie czynnikiem zapalnym?
Skupiłam swój wzrok na tabelce przedmiotów i starałam się oddychać. Czy
Caspar nie mówił czegoś o planie zajęć? Wdech. Zaraz, zaraz,
na pewno wspomniał coś o nachodzącym ich Dumbledorze... Wydech.
– Pokaż mi twój
plan – mruknęłam, kiedy minęłyśmy drzwi do Wielkiej Sali.
– Coś nie tak? –
spytała Mary, podając mi kartkę, a ja pokiwałam głową.
– Spójrz –
wskazałam. – Nie ma obrony przed czarną magią.
– Rzeczywiście –
powiedziała Dorcas, przyglądając się swojemu planowi.
– McGonagall mówiła coś,
że będą jeszcze zmiany, może o to chodziło?
– Caspar mówił, że
Dumbledore ciągle do nich przychodził, wydaje mi się, że to mogło być to. Mieli
problemy ze znalezieniem nauczyciela.
– Caspar? –
zapytała Alicja.
– Poznałyśmy go na
spotkaniu z Zakonem na wakacjach. Godfray jest jego wujkiem.
– Ten od zajęć z bycia
aurorem w zeszłym roku?
– Dokładnie ten –
potwierdziłam.
– Myślicie, że
Dumbledore prosił go o bycie nauczycielem?
– Pewnie tak –
powiedziała Mary. – W końcu on najlepiej wie, jak się bronić, to jego
praca.
– Mówił, że wolałby
pracować w terenie. Średnio przepadał za nauczaniem – przypomniałam sobie.
– Może właśnie dlatego
Dumbledore do nich przychodził. Żeby go namówić – podsunęła Macdonald.
– I chyba nic z tego nie
wyszło, skoro wciąż nie mamy nauczyciela.
Pokiwałam głową i
spoglądnęłam po raz ostatni na plan, po czym wsunęłam go do torby. Pierwszą
mieliśmy mieć transmutację, więc ociągając się udałyśmy się pod salę.
Próbowałam, naprawdę
próbowałam się skupić, ale nie potrafiłam. Czułam się beznadziejnie. Serce
wciąż biło mi nieregularnie, ilekroć w głowie pojawiała mi się jakaś
nieproszona myśl. A pojawiały się ciągle. Starałam się je zwalczyć, odpychać od
siebie, nie zwracać na nie uwagi. Ale się nie dało. Nie mogłam się pozbyć
obrazu Maryl z ogniska u Mary, jej mizerności i worków pod oczami, jej słabego
uśmiechu i zapewnień, że czuje się dobrze. Ciągle czułam się, jakbym znowu
stała w pociągu, jakby podłoga pode mną wibrowała, a mój żołądek wykonywał
serię fikołków.
Czasem zerkałam na
Jamesa. Tego dnia był bardzo cichy, właściwie w ogóle się nie odzywał.
Widziałam, jak ciągle zaciskał pięść, co powodowało, że znowu myślałam o Maryl
i wszystko zataczało koło. Do przerwy obiadowej miałam tak dość i było mi tak
niedobrze, że nie miałam najmniejszej ochoty na jedzenie. Wcale nie pomagał też
fakt nawału nauki.
– To pierwszy
dzień – jęknęła Alicja, kiedy szliśmy zatłoczonym korytarzem. –
Pierwszy! I już trzy stopy wypracowania dla McGonagall i rozdział do ogarnięcia
na zaklęcia. A jeszcze czekają nas eliksiry! Slughorn na pewno coś dowali!
– To ostatnia klasa,
ostrzegali nas jeszcze w tamtym roku, że nie będzie łatwo.
– No ale pierwszego
dnia? – odpowiedziała, wieszając się na ramieniu Remusa. – Zabij
mnie!
– Trzymaj.
Odwróciłam się i
spojrzałam na Jamesa, który stał za mną z piórem w ręku.
– Zostawiłaś je na
ławce – dodał, uśmiechając się delikatnie. Powoli odwzajemniłam uśmiech i
wyciągnęłam rękę.
– Dzięki.
– Drobiazg –
powiedział, ruszając za resztą. Odetchnęłam cicho i zatrzymałam się, żeby
schować pióro do torby, kiedy ktoś z tyłu parsknął śmiechem.
– Uważaj, ostatnio
dziewczyny, którym się weźmie na amory z nim, szybko padają.
Zmroziło mnie, kiedy
rozpoznałam właściciela głosu. Powoli spojrzałam na Snape'a, który opierał się
o parapet. Ręce miał w kieszeni, ale mogłabym przysiąc, że były zaciśnięte w
pięści. Przez chwilę chciałam po prostu odejść, ale wtedy dwóch innych
Ślizgonów zaśmiało się.
– Daliście rano
popis – powiedział ten wyższy, którego nazwiska nie znałam. Drugi z nich
uśmiechał się drwiąco, patrząc na mnie spod czarnych, opadających mu na oczy
włosów.
– No cóż, najwidoczniej
śpieszy jej się do piachu, jak tej poprzedniej, jak jej tam było... Lana?
Laryl? – mruknął cicho Evan Rosier. W jego zielonych tęczówkach błyskały
złośliwe ogniki.
– Coś ty powiedział?
Poczułam oddech Jamesa
na karku. Natychmiast odwróciłam się i pokręciłam głową.
– Chodź, nie
warto – szepnęłam, próbując popchnąć go w kierunku Gryfonów, którzy
przystanęli, orientując się w końcu, że nie ma nas z nimi.
– Tak, posłuchaj się
swojej dziewczyny, Potter – powiedział pierwszy z chłopaków, na co Snape
skrzywił się, jakby ktoś rzucił najgorszym przekleństwem. – Wracajcie do
tego waszego klubu wielbicieli szlam.
To stało się w przeciągu
sekundy. James dosłownie przestawił mnie na bok, a potem rzucił się na
Ślizgona. Zaraz za nim przeleciała czarna smuga, którą okazał się być Syriusz.
Wszyscy będący na korytarzu rzucili się do przodu, żeby zobaczyć, co się
dzieje, a ja prawie upadłam, popchnięta przez tłum.
– James, nie! –
krzyknęłam, ale już mnie nie słyszał. Ktoś pomógł mi utrzymać równowagę, a
kiedy spojrzałam w bok, ujrzałam przestraszoną Mary.
– O nie –
powiedziała, patrząc gdzieś nad tłumem, a kiedy spojrzałam w tym samym
kierunku, żołądek podszedł mi do gardła.
– No już, rozejść się,
co to ma znaczyć! – zawołała McGonagall, przeciskając się przez
uczniów. – Spokój! Natychmiast! Panie Potter, co to ma znaczyć! –
krzyknęła, kiedy Remusowi, który jakimś cudem przepchał się do środka, udało
się w końcu odciągnąć Jamesa od leżącego Ślizgona. – Jest pan Prefektem
Naczelnym, a nie jakąś małpą, żeby rzucać się na innych! Ma pan dawać przykład!
Dwadzieścia punktów odejmuję panu i pana towarzyszowi, tak, panie Black.
Slytherin również traci dwadzieścia punktów. I szlaban, cała piątka, punkt
dwudziesta. Może to was czegoś nauczy. A reszta rozejść się, zanim wam też
odejmę punkty za kibicowanie tak odrażającemu zachowaniu!
– Chodź –
powiedział Lunatyk, ciągnąc Jamesa do tyłu. – Ty też Syriuszu, błagam cię.
Z pomocą Glizdogona i
Dorcas udało wydostać nam się z tłumu. Spojrzałam na Rogacza, który miał
rozciętą wargę i na Łapę, dotykającego zdartych kostek na dłoniach.
– Co was napadło? –
spytała Alicja, wyciągając chusteczki.
– Mówili o Maryl –
powiedział cicho James, nie patrząc mi w oczy. Remus westchnął cicho i
poprowadził ich w kierunku ławki.
– Dobrze, że nie
skończyło się niczym gorszym – westchnął.
– Nic mi nie jest,
okej? – warknął Potter, wyrywając się mu. – Po prostu...
Przerwał a potem
pokręcił głową i odszedł. Syriusz ruszył za nim, a Lupin westchnął.
– Lepiej przypilnuję,
żeby nic nie zrobili – powiedział i zrobił to samo, a Peter natychmiast
ruszył za nim.
– Dobrze się
czujesz? – zapytała Mary, kładąc mi rękę na ramieniu a ja przytaknęłam.
– Chodźmy już
stąd – mruknęłam, czując na sobie spojrzenia uczniów.
– Okej.
Przerwę spędziłyśmy na
dziedzińcu, siedząc na kamiennych schodkach. Mary, Dorcas i Alicja nie zadawały
wielu pytań, chociaż widziałam, że zerkały na siebie, jakby nie chciały mówić
niczego przy mnie. Huncwoci nie zjawili się na eliksirach, czego Slughorn na
szczęście nie skomentował, nie widziałam ich też na kolacji ani w pokoju
wspólnym. Wieczór spędziłyśmy samotnie, siedząc w ciszy przy kominku, podczas
kiedy całe pomieszczenie aż huczało od plotek.
– Maryl Binner nie
wróciła do Hogwartu...
– Ponoć nie żyje.
– ...a ten Potter, znowu
się z kimś pobił.
– Poszło o tą całą
Maryl.
– Ponoć była przy tym
Lily Evans...
– ...niby prefekci
naczelni, a tu proszę, bijatyka pierwszego dnia...
– Idę stąd –
mruknęłam, wstając i ruszając w kierunku dormitorium. Nikt mnie nie zatrzymał,
a ludzie natychmiast usuwali się spod moich stóp. Zanim doszłam na górę, przez
pokój wspólny przeszła kolejna fala szeptów.
Sobota nie zapowiadała
się dużo ciekawiej od piątku. Huncwoci nie zjawili się również na śniadaniu, a
ponieważ w wieży Gryffindoru wciąż panował harmider, zaszyłam się w bibliotece,
próbując poukładać sobie to wszystko w głowie, a przy okazji odrobić chociaż
część zadań na weekend.
Nie mogłam się skupić na
wypracowaniu dla McGonagall, więc zajęłam się czytaniem rozdziału na zaklęcia,
co chwile jednak kolejna myśl wytrącała mnie z równowagi.
Byłam ciekawa, jak się
czuła Clarie i co działo się z Maryl. Chociaż o wiele bardziej ciekawiło mnie,
gdzie podziewali się Huncwoci. Nie było ich od prawie dwudziestu czterech
godzin, co w ich przypadku mogło być katastrofalne w skutkach. Były dwie
możliwości: albo uspokojenie Jamesa zajęło im większość nocy i musieli odespać
to w ciągu dnia, albo planowali jakąś okrutną zemstę, co powinno mnie bardzo
niepokoić, jako jednego z Prefektów Naczelnych.
Po skończeniu rozdziału
i napisaniu krótkiego referatu na eliksiry, doszłam już nawet do wniosku, że
niedługo będzie trzeba wysłać ekipę poszukiwawczą, albo zgłosić to samej
McGonagall.
Właśnie! Przecież James
i Syriusz mieli wczoraj szlaban. Nie śmieliby się nie stawić, chyba nikt nie
chciałby ryzykować gniewu opiekunki Gryffindoru, co oznaczało, że mogło minąć
co najwyżej piętnaście godzin, odkąd ktoś widział ich po raz ostatni, a to
troszkę polepszało sytuację.
Troszkę.
To pozwoliło mi się
uspokoić i zabrać za wypracowanie na transmutację. Wypełnianie wolnego czasu
nauką było zdecydowanie najlepszą rzeczą, jaką mogłam wtedy zrobić. Chociaż
gdzieś w środku ciągle zastanawiałam się nad zachowaniem Jamesa i wszystkim, co
się między nami wydarzyło. Czułam potrzebę porozmawiania z nim o tym. Nie
podobał mi się sposób w jaki mnie traktował, jakby to on miał nade mną
przewagę. Nie byłam małą dziewczynką, którą mógł sobie tak o nosić na ramieniu!
Chociaż może to było
głupie i po prostu trzeba było się z tym pogodzić.
Nie, pomyślałam. Moja wewnętrzna Lily kręciła wściekle głową, tupiąc nogą o
dno mojego brzucha. Absolutnie nie można tak tego zostawić, to ty
powinnaś kontrolować sytuację!
Powoli podniosłam głowę
i spojrzałam przez okno. Nie wiedzieć kiedy słońce zaczęło chować się za
kaskadami drzew, a większość uczniów spędzających dzień na zewnątrz powoli wracała
do zamku. Nikt nie był aż tak szalony, żeby siedzieć w pierwszą
sobotę roku szkolnego w bibliotece. Mój wzrok powędrował po błoniach, a potem
zatrzymał się na wieżyczkach trybunów na majaczącym w oddali boisku do
Quidditcha. Po chwili zmarszczyłam brwi i skupiłam wzrok na trzech wysokich
obręczach, wokół których szybowała mała czarna kropka, która pewnie w
rzeczywistości była całkiem sporym uczniem. I chyba nawet wiedziałam którym.
Wzdychając powoli
zebrałam swoje rzeczy i wrzuciłam je do torby. Musiałam z nim porozmawiać.
W ciszy opuściłam
bibliotekę i zbiegłam po schodach na dół, po drodze mijając kilkunastu uczniów,
wracających do dormitorium. Kiedy byłam na samym dole, natknęłam się na Alicję
wślizgującą się do zamku przez uchylone drzwi wejściowe.
– Hej –
powiedziałam, a dziewczyna uśmiechnęła się.
– Byłam wysłać list do
Franka. Chciałby wiedzieć, co tu się dzieje – mruknęła, podchodząc do
mnie. – A ty?
– Idę się przejść. Mózg
mi paruje od nauki – zaśmiałam się.
– Powiem reszcie, żeby
się nie martwili.
– Huncwoci
wrócili? – spytałam, kiedy Alicja minęła mnie i ruszyła w stronę schodów.
– Tylko Jamesa gdzieś
wywiało, ale tak, są w wieży.
– Okej. Niedługo
wrócę – powiedziałam, uśmiechając się na pożegnanie. Wtedy byłam już
całkiem pewna, że to Potter był na boisku. Gdzie indziej mógłby się zaszyć ten
napuszony wielbiciel Quidditcha?
Powoli ruszyłam błoniami
w kierunku trybunów, w głowie układając sobie to, co powinnam powiedzieć. Zanim
jednak tam doszłam, zdążyłam zmienić zdanie pięć razy, aż w końcu zrezygnowana
spojrzałam w niebo, na szybującego Jamesa. Nie widział mnie, krążył od jednych
trybun do drugich, to wznosząc się, to znowu opadając. Odetchnęłam i usiadłam
na trawie, tuż przy słupkach, które z ziemi wydawały się gigantyczne i
czekałam. Minęły wieki, zanim Rogacz mnie zauważył, chociaż może krążył tak
specjalnie, bo nie chciał ze mną rozmawiać albo tak jak ja, nie do końca
wiedział co ma powiedzieć. W końcu wylądował i powoli ruszył w moim kierunku,
nie spiesząc się, z miotłą opartą o ramie. Ktoś mógłby pomyśleć, że
wystarczyłoby, żeby podleciał bliżej, ale ja wiedziałam, że potrzebował czasu,
żeby sobie wszystko poukładać w głowie. Dlatego nie zeskoczył z miotły tuż obok
mnie. Kiedy w końcu podszedł wystarczająco blisko, że byłam w stanie zobaczyć
jego ledwo widoczne piegi, rumieńce od pędu powietrza i własne odbicie w szkłach
jego okularów, uśmiechnęłam się, a James przekrzywił głowę.
– Hej – powiedział
cicho, zatrzymując się dwie stopy ode mnie.
– Hej –
odpowiedziałam, zadzierając głowę do góry, żeby być w stanie na niego spojrzeć.
Powoli objęłam nogi ramionami i również przekrzywiłam głowę.
– Po co przyszłaś? –
spytał, jednak w jego głosie nie było nic niemiłego, raczej ciekawość.
– Żeby sprawdzić, czy
wszystko w porządku – powiedziałam. Po parunastu sekundach ciszy
kontynuowałam. – I żeby porozmawiać.
– O czym? – spytał,
wciąż tym samym tonem.
Kurczę, przemknęło mi przez myśl, ależ on nieustępliwy.
Po chwili wewnętrznej
debaty na temat tego, czy powinnam dalej drążyć temat, czy wyznać mu sedno
moich przemyśleń, w końcu westchnęłam.
– Chce ustalić zasady.
– Zasady? –
zapytał, a ja poczułam irytację tym jego spokojem i dziwnym tonem.
– Zasady –
powtórzyłam. Jego policzek drgnął, tak jakby wewnątrz naprawdę chciał się
uśmiechnąć. Nie mogłam jednak siedzieć tak przed nim, kiedy patrzył się na mnie
z góry, skoro chciałam mu powiedzieć, że nie jestem małą dziewczynką. Miał nade
mną przewagę i oboje to czuliśmy, dlatego powoli podniosłam się z ziemi i
wyprostowałam, próbując sprawiać wrażenie trochę wyższej i trochę pewniejszej
siebie. Jego policzek znowu drgnął, chociaż mogło mi się tylko wydawać. –
Koniec z kontaktem cielesnym, dopóki ja go nie zainicjuję.
– Proszę? – zapytał, teraz już wyraźnie rozbawiony.
– To mój zakład i to ja
decyduję o tym, co się będzie między nami działo. Czuję się niezręcznie, kiedy
robisz to, co... robisz – dokończyłam, a na twarzy chłopaka pojawił się
ledwo powstrzymywany zarys uśmiechu, wciąż jednak stał cicho, więc
kontynuowałam. – Nie będzie żadnego macania, miętoszenia, przerzucania
przez ramię i innych głupot.
– Nawet jeśli będziesz
prosić? – spytał, a ja pokręciłam głową.
– Nie będę.
– Powiedzmy, że
będziesz – powtórzył, a ja zwęziłam oczy.
– Bawi cię to?
– Niezmiernie –
wyznał, tym razem nie powstrzymując uśmiechu, który wypłynął na jego twarz,
obejmując również oczy.
– Jeśli nie weźmiesz
tego na serio, pójdę sobie – ostrzegłam, zakładając ręce na piersiach, na
co James pokręcił głową.
– Więc mam ci obiecać,
że nie będę nic robił bez twojej zgody i jednym zdaniem dam ci wolną rękę?
– I że nie będziesz
miętosił mojego tyłka – dodałam, udając powagę, chociaż oboje
wiedzieliśmy, że ledwo powstrzymywałam się od uśmiechu.
– Och, Lily –
powiedział Rogacz, ruszając się po raz pierwszy, odkąd do mnie podszedł. Powoli
odłożył swoją miotłę na ziemię, a potem obrócił się i usiadł tuż obok miejsca,
w którym jeszcze parę minut temu siedziałam ja. To całkowicie zbiło mnie z
pantałyku.
– Eee – mruknęłam,
spoglądając w dół. James jednak nie wydawał się zaskoczony. Spokojnie wpatrywał
się w przeciwległy koniec boiska. – Jesteś naprawdę popaprany –
dodałam, powoli siadając obok niego.
– Musisz wymyślić lepszy
powód, dla którego będziesz ze mną chciała być, proponuję "on jest tak
zabójczo przystojny" albo "świetny w łóżku". Mogą być też oba.
– Nawet tego nie
skomentuję – mruknęłam, a James roześmiał się. Tak po prostu, czysto i
radośnie, a ja uśmiechnęłam się pod nosem. – Jak się trzymasz? –
spytałam w końcu, a on obrócił głowę w moją stronę i westchnął.
– Przez cztery godziny
porządkowałem składzik Slughorna, palce wciąż mnie bolą.
– Wiesz o co mi
chodzi – westchnęłam, a on pokiwał głową i znowu wpatrzył się w obręcze na
przeciwko nas.
– Wiem – powiedział
cicho, nie dodając nic więcej. Uznałam więc, że to była właśnie jego
odpowiedź.
– Chujowo, ale
stabilnie – mruknęłam, powodując u niego parsknięcie śmiechem. Parę sekund
później jego ręka dotknęła mojej, ale nie spojrzał w moim kierunku.
– Chujowo, ale
stabilnie – powtórzył, uśmiechając się delikatnie.
– Chcesz wracać do
zamku? – zapytałam, a on jedynie pokręcił głową, nadal patrząc przed
siebie. – Okej – szepnęłam, również spoglądając w tamtym kierunku.
Chujowo, ale stabilnie.
No cóż, mogło być
gorzej.
Witajcie. Spóźniony o tydzień, ale
jest! Nowy rozdział, tak jak obiecałam. Jestem z siebie naprawdę dumna, że
skończyło się to tak a nie inaczej, bo równie dobrze mogłam znowu zniknąć i wystukać
coś dopiero za parę miesięcy. A tu proszę: nie dość, że ten napisałam w miarę
szybo, to dałam radę zaplanować kolejny. Nie podam konkretnej daty publikacji,
bo nie chcę nic obiecywać, ale postaram się zacząć go pisać w przyszłym
tygodniu i może wydziubdziam coś do końca września lub października.
Ten rozdział zdecydowanie bardziej
mi się podoba, ale powiem wam szczerze, że bardzo go skracałam. Miałam pisać
krótsze rozdziały, a wciąż są długie jak cholera (wybaczcie słownictwo) i w
momencie, w którym dochodziłam do 17 strony miałam takie "no nie,
znowu?". Mam nadzieję, że nie wygląda to bardzo źle, starałam się skracać
go łagodnie xd
No i wciąż zastanawiam się na ile
rozdziałów rozłożyć ten ich zakład. Nie chce żeby to był jeden rozdział, dwa
wydają mi się trochę mało, jak tak zaczęłam planować, ale uważam, że im więcej, tym ciężej będzie utrzymać to w dobrym smaku. Tak więc siedzę z notatnikiem w
ręku i planuję, i mam nadzieję, że uda mi się wymyślić coś, co zadowoli Wasze
Jilowate serduszka.
A wy? Co myślicie? A może macie
jakieś pomysły na epickie sceny Jily, które powinny się musowo pojawić? Chętnie
posłucham, może akurat trafi się coś kultowego w stylu onetowskich blogów, co
będę mogła wykorzystać :D W końcu SD to jeden wielki hołd do starych Jily, więc
czemu nie.
Koniecznie dajcie znać, czy coś Wam
wpadło do głowy, a tym czasem uciekam do codziennych obowiązków (czytaj pracy,
bo piszę to zdecydowanie wcześniej, niż publikuję). Do zobaczenia!
Atelier