– A jednak – rozległ
się cichy chichot. – Myślałam, że już nie przyjedziesz.
– Nie patrz się tak, no, to
jedyne, co miałam pod ręką.
– Czyli mam rozumieć, że
latałaś z gołym dupskiem, dopóki nie przyszłam, a potem właśnie to znalazło się
najbliżej? Chyba nie chce wiedzieć, co „pod twoją ręką” robiły gumiaki w
kaczuszki.
– Leżały, okej?
– Okej – zaśmiałam
się. – A teraz chodź tu.
– Widzę, że dalej macie słabość do
ptaków. To stąd te gumiaczki?
– Okej, idziemy do środka, bo nie
dasz mi żyć – zaśmiała się Macdonald i zabrała mój kufer. – Czyli
zostajesz do końca tygodnia?
– Mhm. Miałam małe problemy z
przekonaniem mamy, że na pewno nic mi nie grozi i że bezpiecznie dostarczycie
mnie na dworzec, ale chyba się jakoś udało – westchnęłam, a Mary obejrzała
się przez ramię.
– Czyli twoja mama nie wierzy w
moje zdolności przetrwania?
– Chyba nawet w moje nie wierzy. Po
tym wszystkim... no trochę jej się nie dziwię.
Gryfonka pokiwała głową, otwierając
drzwiczki kuchenne z dużą szybką oklejoną magicznymi naklejkami,
przedstawiającymi ziewające niedźwiadki.
– Moja mama też nie była
zachwycona naszym powrotem do Hogwartu. Argumentowała to tym, że skoro coś
takiego stało się w czerwcu, to już nie jest tam bezpiecznie. Ledwo udało mi
się ją przekonać – przyznała, ściszając głos.
– Wszyscy się boją –
mruknęłam. – A brak kontaktu wcale tego nie ułatwia.
– Własnie, ty też nie dostałaś jeszcze
listu z Hogwartu?
– Myślałam, że tylko do mnie nie
przyszedł – stwierdziłam zdziwiona.
– Nie tylko do ciebie. Udało mi się
skontaktować z Dorcas i zaprosić ją do nas, jej też nic nie przyszło. Zaczynam
się bać, że jak tak dalej pójdzie, to matka na pewno mnie nie puści.
– Puści cię, na luzie.
Obie obróciłyśmy głowy i
spojrzałyśmy w głąb korytarza. Przy schodach stał
ekstrawagancko uśmiechnięty blondyn, bawiąc się swoją różdżką.
– Dziękujemy ci, Louis, za tak
błyskotliwe spostrzeżenie, raczysz nas jeszcze jakimś obdarować?
– Jasne – powiedział, a potem
z głośnym pyknięciem teleportował się tuż obok nas. – Ten kufer wygląda na
ciężki. Pomóc?
Mary prychnęła i spojrzała na mnie
z rozpaczą.
– To mój kuzyn, Louis, nie zwracaj
na niego uwagi.
– Niezmiernie miło mi cię
poznać, Lily – powiedział, składając na mojej ręce pocałunek.
– No dobra, dobra, już przestań,
ble – jęknęła dziewczyna, popychają go w kierunku schodów. Chłopak zaśmiał
się radośnie, a potem złapał mój kufer.
– Zataszczę go na górę –
stwierdził, posyłając mi rozbawiony uśmiech. Miał urocze dołeczki w policzkach.
– Kiedyś go zabiję –
westchnęła Mary, patrząc na mnie ponuro.
– Czemu nigdy wcześniej go nie
znałam? – spytałam, nieudolnie próbując powstrzymać uśmiech.
– Bo studiuje w Ameryce. Wkurza
mnie tylko w co drugie albo co trzecie wakacje.
Mary pokręciła głową i westchnęła.
– No już nie narzekaj tak na mnie
kuzynko!
– Jest niemożliwy – szepnęła,
ściągając gumiaki. – Dobra chodź, zaparzę ci herbaty, jak na dobrą gospodynię przystało.
– Gdzie twoi rodzice?
– Na targu, mama chce zapiec chyba
cały dom na twój przyjazd.
– Przecież już przyjechałam –
mruknęłam, rozglądając się po przestronnej kuchni.
– Wiem, ale ona myśli, że dopiero
jutro. Więc udawaj, że wpadłaś wcześniej.
Obrzuciłam pomieszczenie
rozbawionym spojrzeniem. Ciemne szafki kontrastowały z jasnymi kafelkami na
ścianach, na których namalowane były gdaczące kury. Oprócz wielkiego okna
znajdowało się tam też wejście do ogrodu, wielki stół, który mógłby pomieścić
przynajmniej tuzin osób i kredens z ozdobną zastawą. Wszędzie stały też kwiaty
w pokaźnych donicach, a z poszczególnych ścian wychodziły stare, zardzewiałe
rury, krzyżując się na suficie i znikając za meblami. Macdonald zaczęła
przeglądać szafki w poszukiwaniu herbaty, przy okazji narzekając na swojego
kuzyna.
– Cześć!
– ZAWAŁU – krzyknęła Mary,
odwracając się w kierunku Louisa.
– Macie tu strasznie dużo
rur – stwierdził, patrząc na mnie wymownie, a następnie obrzucając
pomieszczenie skonsternowanym spojrzeniem. – Nie rozumiem po co. No i
większość jest pordzewiała. Wyczyścilibyście je chociaż?
– Merlinie, zabiję cię no, dasz mi
spokój?
– To po co te rury? – Tu
chłopak wskazał ręką na ściany, pokryte zardzewiałym metalem. –
Lily też jest ciekawa!
– Nie wiem, okej, dziadek budował
ten dom i tak go zaprojektował.
– To jest chore – skwitował,
patrząc na mnie i pukając się w czoło. – To dlatego nazywa się Rdza?
– To, że nie chcesz, żeby ludzie
tak mówili, nie znaczy, że się tak nie nazywa – stwierdził dobitnie
blondyn, po czym usiadł przy owalnym stole znajdującym się na środku kuchni i
uśmiechnął się smutno. – Ja wiem – szepnął. – Znam ten ból,
kiedy coś nie idzie po twojej myśli.
– Zabiję go – powiedziała
Mary, patrząc się na mnie. Louis cmoknął i podciągnął rękawy zielonej koszuli w
kratkę.
– To ja też poproszę tę herbatę,
tylko truciznę dodaj jakąś słodką, żeby chociaż te ostatnie sekundy życia były
przyjemne.
Mary zgromiła go wzrokiem i włożyła
dwie torebki herbaty do naszych kubków.
– No wiesz co, ja bym ci
zrobił – westchnął chłopak i od niechcenia machnął różdżką, a trzeci kubek
wylądował z brzękiem na jasnej ladzie.
Uśmiechnęłam się pod nosem,
przyglądając się kłócącej się dwójce. Ich rozdrażnione głosy unosiły się w
powietrzu, odbijając się od jasnych ścian. Urwali dopiero gdy przez wielkie
okno wychodzące na podwórze ujrzeliśmy wracających rodziców Mary.
– Jeszcze się z tobą policzę –
mruknęła dziewczyna, obrzucając go oburzonym spojrzeniem.
– Jasne kuzynko – odpowiedział
Louis. – Też cię kocham.
– Wróciliśmy! Oh, Lily, ty tutaj?
Myślałam, że przyjeżdżasz jutro!
– Widzisz ciociu, Mary umyślnie
wprowadziła cię w błąd – westchnął Amerykanin. Gdyby wzrok mógł zabijać,
pewnie już by nie żył, jednak w obecności swojej matki, moja przyjaciółka nie
mogła mu nic zrobić.
– No wiesz co – powiedziała
starsza kobieta do swojej córki.
– Lily po prostu przyjechała
wcześniej – powiedziała dobitnie Mary, gromiąc kuzyna wzrokiem. –
Prawda, Lily?
– Tak – zapewniłam,
uśmiechając się pod nosem. Macdonald położyła na stole trzy kubki z herbatą,
najdalej jak się dało od Louisa, żeby nie mógł dosięgnąć do swojego.
– Tak czy siak, bardzo się cieszę,
że w końcu nas odwiedziłaś, kochana – stwierdziła mama Mary. Wyglądała
tak, jak ją zapamiętałam: miała ciepły uśmiech, roziskrzone oczy i pełno
zmarszczek, obejmujących jej drobną twarz. Tego dnia ubrana była w żółtą
sukienkę bez ramion, a jasne włosy spięła w luźnego koka. W zgięciu jej ręki
dyndał wiklinowy kosz, zakryty białą chustką. Chwilę później za jej
plecami pojawił się jej mąż.
– Witaj Lily – przywitał się,
czochrając mnie po głowie. Miał na sobie skromną szatę, spod której widać było
kremową koszulę. – A gdzie twoje loki?
– Bardzo ładnie ci w nowej
fryzurze – zapewniła kobieta, trącając swojego męża.
– Przecież nie oponuję!
– Zostajesz do końca
wakacji? – spytała, obchodząc męża i stawiając kosz na drewnianej ladzie.
– Tak –
potwierdziłam z uśmiechem.
– Wspaniale, mam nadzieję, że twoi
rodzice nie mają nic przeciwko. A jeśli już mowa o rodzicach, Mary, rozmawiałam
z panią Buckleboth, jej córka dostała dzisiaj list, więc tu też sowa powinna
być lada chwila.
– Och, to super – odetchnęła
Gryfonka, spoglądając na mnie. Wiedziałam, co miała na myśli. Kolejny powód,
dla którego mama nie puściłaby jej do Hogwartu z głowy.
– Wydaje mi się, że listy przyjdą
szybciej, niż wam się wydaje – mruknął Louis, wyglądając na całkiem
rozbawionego, a kiedy popatrzyłyśmy na niego, ten wskazał na okno. Na
horyzoncie pojawił się mały kształt, rosnący z każdą sekundą, podczas której
zbliżał się do nas.
– I to się nazywa cudowny zbieg
okoliczności! Selvyn, otwórz okno, szybko!
– Spokojnie, przecież się nie
pali – odrzekł ojciec Mary i powoli ruszył we wskazanym kierunku, kręcąc
głową w naszą stronę.
– Jak dobrze, że mam to już za
sobą – westchnął Louis.
– Mary mówiła, że
studiujesz? – spytałam.
– Tak, stosunki międzynarodowe.
– I jak ci się podoba?
– Jest całkiem w porządku, chociaż
w tym roku mamy mieć praktyki, wiec szykuje się dużo pracy.
– Wybrałeś już miejsce? –
spytała pani Macdonald, rozpakowując zakupy.
– Jeśli się uda, to brytyjskie
Ministerstwo.
– Och, byłoby cudownie! Mógłbyś nas
częściej odwiedzać.
– Jak się cieszę – mruknęła
Mary z przekorem, za co matka zgromiła ją wzrokiem. Nie zdążyła jej jednak
upomnieć, bo w tym momencie na kuchennej żerdzi wylądowała szara płomykówka.
– Trzymajcie – powiedział
Selvyn, odwiązując listy od jej nóżki i kładąc je przed nami. Sowa natychmiast
odleciała.
– Oho, wyglądają na cięższe niż
zazwyczaj, czyżbyśmy mieli nowego Prefekta? –
zagruchotała kobieta, uśmiechając się dobrotliwie.
– To pewnie nowa odznaka, swoją
zgubiłam w czerwcu – westchnęła Mary, biorąc do ręki list.
– Przynajmniej przyszła na
czas – mruknęłam, spinając włosy.
– Czyli Lily już nie jest
prefektem? – spytał
zaciekawiony Louis.
– Rok temu oddałam odznakę
Mary – przyznałam.
– I nie chciałabyś znowu być przy
władzy? – zaśmiała się pani Macdonald.
– To chyba nie zależy ode mnie.
– Będziemy musiały wybrać się na
Pokątną, możemy pojechać z Dorcas, obiecała, że wpadnie jutro – stwierdziła
Mary, czytając listę książek. Jej kuzyn sięgnął po moją kopertę i udał, że
otwiera ją w skupieniu.
– To chyba nie twoje –
stwierdziła Macdonald.
– Może tak, może ni... – Louis
zmarszczył brwi, a potem spojrzał na mnie.
– Od kiedy w Hogwarcie jest więcej
niż dwóch prefektów na roku?
– O czym ty mówisz? – spytała
Mary, na co chłopak wyciągnął z mojej koperty odznakę.
– Co? – spytałyśmy obie w tym
samym momencie.
– Jak to możliwe – dodała
Mary, wyciągając rękę w kierunku Louisa, jednak ten wystawił jej język, drocząc
się z nią.
– Może się pomylili –
zawahałam się – albo Remus nie jest już prefektem?
– To niemożliwe, nikt ot tak nie
odbiera odznak. Musiałby coś nieźle przeskrobać.
– Albo zrezygnować, jak ja –
zamyśliłam się.
– Wydaje mi się, że wtedy i tak
wybraliby chłopaka. Zawsze wybierają po jednej osobie każdej płci.
– Więc może to po prostu
pomyłka – skwitowałam.
– Mam jeszcze jedno
rozwiązanie – powiedział chłopak, spoglądając na odznakę. Na jego twarzy
malował się psotny uśmiech, tak dobrze mi już znany z Hogwartu.
– Jakie?
– Zobacz sama – zaśmiał się i
rzucił metalową blaszkę w moim kierunku. Złapałam ją w ostatnim momencie, po
czym zgromiłam go wzrokiem. – No przyjrzyj się – zachęcił, szczerząc
się jak głupi.
– Co jest? – spytała
zaniepokojona Mary, kiedy spojrzałam na swoje ręce. Odznaka wyglądała tak, jak
ją zapamiętałam, oprócz jednego szczegółu. Zamiast wielkiego P w
jego miejscu wyryte było PN. – No co?
– Lily została prefektem
naczelnym – zaśmiał się Louis. Moja koleżanka zaczerpnęła powietrza i
otworzyła szeroko oczy.
– Serio?!
– Serio – powiedziałam, nie
wierząc w to, co widzę.
– Och, to niesamowite, gratulujemy,
Lily! – zawołała pani Macdonald, przytulając mnie.
– Ale super, to mega
zaszczyt! – podłapała Mary, uśmiechając się szeroko. – No i w pełni
na niego zasługujesz!
– Dziękuję – powiedziałam, nie
wiedząc, co innego mogłabym zrobić. Prefekt Naczelny! Jakim cudem?
– Po prostu w końcu się na tobie
poznali – zaśmiał się Louis, jakby czytał mi w myślach, a potem dał mi
kuksańca. – Uśmiechnij się, to wspaniała wiadomość!
– Wszyscy będą w szoku –
zawołała Mary. – Chociaż w sumie to nie, mogliśmy się tego spodziewać, kto
inny jak nie ty miałby nim zostać?
– Ciekawe kto jest drugim –
mruknęłam, przyglądając się odznace.
– Może Remus?
– Albo ktoś z innego domu –
dodał Louis. – Nie tylko Gryffindor może zgarniać całą chwałę.
– Myślę, że to Remus – uparła
się Macdonald. – Tylko pomyśl, kogo innego mogliby przydzielić?
– Ale wtedy ktoś inny musiałby
zostać prefektem.
– No tak, ale...
– Dowiecie się za tydzień, więc nie
ma co rozważać – stwierdziła Neolie, przerywając nam. – Tak czy siak,
dzisiaj świętujemy!
– Typowa mama – westchnęła pod
nosem moja przyjaciółka.
– Mary, jesteś pewna, że odrobiłaś
wszystkie zadania? Bo jak nie, to my zaopiekujemy się Lily wieczorem...
– Przestań mnie wkurzać –
rzuciła ostrzegawczo dziewczyna.
– Nigdy!
Uśmiechnęłam się, obserwując
droczących się Mary i Louisa. Brakowało mi tego rozgardiaszu, tej radości.
Dawno nie byłam tak szczęśliwa, jak tamtego dnia, przy tym zniszczonym owalnym
stole w domu państwa Macdonald.
Pisk hamulców zadźwięczał w moich
uszach. Próbowałam zakryć je rękami, ale nic nie pomagało – odgłos wciąż
był tak samo wyraźny. A potem w jednym momencie świat przekręcił się o sto
osiemdziesiąt stopni i upadłam.
– Lily!
James podniósł się, a następnie
pomógł mi wstać. Jego koszulka była uwalona krwią.
– Ch-yy-yba złamałeś no-os –
powiedziałam, nie mogąc złapać oddechu.
– Spokojnie – mruknął chłopak,
odgarniając włosy z mojej twarzy. – Nic ci nie jest?
– Nie... nie jest – dodałam
już trochę pewniej, rozglądając się.
– Musimy znaleźć resztę.
– Poczekaj, nie ruszaj się. Episkey!
– Auć – mruknął Gryfon,
dotykając nosa.
– Lepiej?
– Tak, dziękuję.
Jego głos odbijał się od
sklepienia. Szliśmy równo, szukając oznak życia. Zewsząd dochodził nas hałas
tłuczonego szkła i walącego się budynku, ale przebijała się przez niego martwa
cisza. Nie było słychać żadnych głosów.
– Tam! – zawołał James,
wskazując na przewrócony wagon.
– Czy to jest... – zaczęłam,
ale coś mi przerwało.
– Lily?
Czarne sklepienie otworzyło się na
niebo. Tym razem z każdej strony dobiegały do mnie okrzyki przerażenia. Sama
krzyczałam.
– Rosie, o matko, James!
Potter uklęknął obok mnie i
drżącymi rękami pomógł mi wyciągnąć ją spod kamieni.
– Jest cała we krwi –
wychrypiałam, czując, że wszystko wymyka mi się z rąk.
– Spokojnie – głos Jamesa
dochodził jakby z daleka. – Musimy tylko...
BUM.
Czyjeś mocne ramię odsunęło mnie w
bok.
– Uciekajcie!
–Lily, mówię do ciebie.
– Ty, ty i ty! Gdzie macie różdżki?
Trójka przerażonych piątoklasistów
spojrzała na Jamesa.
– Gdzie są wasze różdżki?
– Tutaj – wyjąkał najniższy z
nich, wyciągając swoją.
– Świetnie, więc teraz musicie mi
pomóc, okej? Rzucimy zaklęcie razem, na trzy, gotowi?
– Nie bój się, będzie
dobrze. – To był mój głos, ale dobiegał z boku, jakby ktoś nagrał to, co
mówiłam i odtworzył w radiu. Spojrzałam w dół i jedyne, co byłam w stanie
zobaczyć. to tęczówki przerażonej dziewczynki, wpatrującej się w mnie z
błaganiem.
Krzyk.
– Czemu musisz być taka uparta?
– Zostaw mnie! Po prostu daj mi
spokój! Nie potrzebuję twojej pomocy!
– Ja tylko...
– LILY!
Uniosłam powieki. Przez chwile
wydawało mi się, że wciąż widzę wpatrujące się we mnie z bólem jasnobrązowe
oczy pewnego Gryfona, jednak zanim zdążyłam im się przyjrzeć, widok zasłoniły
mi czarne włosy.
– Merlinie, ale ty masz mocny sen.
Zamrugałam parokrotnie, próbując
całkiem się rozbudzić. Serce wciąż biło mi przerażająco mocno.
– Dorcas? – spytałam,
podnosząc się na łokciach.
– No a kto? Dziewczyno, życie
prześpisz!
Mary zaśmiała się. Siedziała na
swoim łóżku, trzymając w dłoniach kubek z herbatą. Wciąż miała na sobie piżamę,
co uznałam za dobry znak – nadal musiało być rano.
– Słyszałam, że ktoś tu został
Naczelnym! – zaświergotała Meadowes, nic sobie nie robiąc z mojego
zaspania. – Gratuluję!
– Dzięki, Dorcas.
Dziewczyna nachyliła się i
przytuliła mnie mocno. Tego dnia miała na sobie czarną koszulkę i luźne dżinsy.
Wtedy dotarło do mnie, że rzadko pokazywała nogi, a ostatni raz, kiedy ją
widziałyśmy, był nielicznym wyjątkiem.
– To pokaż tę odznakę wreszcie.
– Napatrz się, bo sama takiej nie
dostaniesz – zachichotała Mary, na co Dorcas wystawiła jej język.
Uśmiechnęłam się i oparłam o zagłówek polowego łóżka, które rozłożył pan
Macdonald w dniu mojego przyjazdu. Meadowes wydawała się zaaferowana całą
sprawą.
– Jest ładna, chociaż prawie w
ogóle nie różni się od poprzedniej. Moim zdaniem powinni je jakoś bardziej
przyozdobić.
– No tak, powinni przecież napisać
na niej „UWAGA OFERMY, IDZIE PREFEKT NACZELNY” – westchnęła Mcdonald.
– Myślę, że dałoby się to jeszcze
zmienić. Zawsze możemy ci zrobić takie naszywki na szaty, obszyte czerwoną
nitką...
– Nie, dziękuję – zaśmiałam
się, wyrywając odznakę z rąk Dorcas i odkładając ją na szafkę nocną.
– Szkoda. Chociaż i tak idę o
zakład, że chłopaki coś wymyślą.
– Miałaś jakieś wieści od
nich? – spytała Mary.
– Nie. Udało mi się spotkać z
Alicją, ale niewiele się dowiedziałam, poza tym, że Frank musiał wyjechać do
swojej rodziny w Alpach. Biedna, nie wiem, jak zniosą rozłąkę.
– No tak, przecież Frank już
skończył szkołę – westchnęłam. – Jak ona się trzyma?
– Nie najlepiej. Jej matka prawie w
ogóle nie wypuszczała jej z domu, to pewnie dlatego nie było jej na spotkaniu z
Dumbledorem. Nie wiem, jak ona zniesie ten rok, zwłaszcza patrząc na to, jak
nierozłączni byli.
– A co z Frankiem, zdecydował się,
co w końcu będzie robił?
– Wydaje mi się, że dołączy do
Zakonu – powiedziała cicho Dorcas, spoglądając na nas smutno. – Po
tym wszystkim wątpię, żeby chciał się wycofać.
– Alicja osiwieje – mruknęła
Mary. Wszystkie w zgodzie pokiwałyśmy głowami.
– Ale no nic, myślę, że czas na
jakieś śniadanie. Uraczysz nas czymś dobrym?
– Nie masz swojego domu? –
zapytała rozbawiona Mcdonald.
– No weź, sama wiesz, że kuchnia
twojej mamy to cud, miód i orzeszki – rozmarzyła się Dorcas.
Mary zaśmiała się, odkładając kubek
na parapet dużego okna, wychodzącego na zachód.
– No to chodźcie, zobaczymy, co uda
mi się znaleźć w kuchni.
Uśmiechając się pod nosem, pochyliłam się w poszukiwaniu papci, a potem obrzuciłam pokój ostatnim
spojrzeniem. On też praktycznie się nie zmienił, odkąd widziałam go po czwartym
roku. Ściany wciąż były w odcieniu nieba o poranku, a na suficie przesuwały się
białe chmurki, namalowane magicznymi farbkami dla dzieci. Oprócz wąskiego
łóżka, biurka stojącego po drugiej stronie okna i narożnej szafy, znajdowały
się tam jeszcze dwie wysokie półki wypełnione książkami, rysunkami, kartami z
czekoladowych żab i innymi rupieciami, które przez siedemnaście lat, Gryfonka
składowała tam bez umiaru. Wszystko to miało jednak swój urok, wliczając w to
biały, puchaty dywan, który zdawał się lewitować nad podłogą, tak jakbyśmy
naprawdę przebywały w chmurach.
– Idziesz, Lily?
– Tak, jestem tuż za wami! –
krzyknęłam, ruszając w stronę schodów.
Rdza, jak nazywał ją Louis, tętniła
życiem. Kiedy zeskoczyłam z ostatniego stopnia, dobiegł mnie zapach świeżo
upieczonych bułeczek, które mama Mary właśnie wyciągała z pieca. Wokół stołu
latała zastawa, deska i duży nóż, siekający właśnie pomidory, a z
czarodziejskiego radia stojącego na piecu rozbrzmiewała głośna muzyka.
– Selvyn, prosiłam cię, żebyś był
ostrożniejszy, ten nóż zaraz kogoś zabije!
– Neolie – westchnął tata
Mary, przytulając żonę od tyłu. – Przecież nic się nie dzieje.
– Och, gdybym tylko...
– Cześć! – zawołała Macdonald,
przerywając rozmowę rodziców.
– No nareszcie, myślałam, że
Dorcas nie zdoła was dobudzić.
– Z Lily rzeczywiście był
problem... – zaczęła Meadowes, ale urwała, widząc moją oburzoną
minę. – Tak czy siak żadna już nie śpi i zdecydowałyśmy, że czas na
śniadanie.
– Kto zdecydował, ten
zdecydował – zaśmiała się Mary.
– To była bardzo dobra
decyzja – stwierdziła Neolie, nic sobie nie robiąc z komentarza córki, po
czym postawiła na zastawionym już stole świeżo pokrojone pieczywo. –
Siadajcie, chcecie herbaty albo kawy?
– Kawy – mruknęłam, błagalnie,
odsuwając krzesło.
– A ty co, niewyspana? –
spytał tata Mary, uśmiechając się do mnie znad gazety, którą właśnie zaczął przeglądać.
– Miałam jakieś głupie sny.
– Właśnie tak mi się wydawało, że
mamrotałaś coś przez sen.
– Witaj rodzinko!
– Jeszcze tego tu brakowało –
westchnęła Mary, kiedy w drzwiach pojawił się Louis. Tego dnia miał na sobie
koszulę w drobną biało niebieską kratę, czarne spodnie i zaczesane do tyłu
włosy.
– Też się cieszę, że cię widzę
kuzynko. Co macie tu dobrego? Bo zapachy dotarły już chyba do każdego kąta w
domu!
– Siadaj, Louis, weź sobie bułeczkę.
– Tak, Louis, weź sobie bułeczkę.
– Mary – zgromiła ją matka.
– Wstałaś dzisiaj lewą nogą,
kuzyneczko? – zachichotał chłopak, sięgając po koszyk z przetworami.
Macdonald nie odpowiedziała. Louis
z uśmiechem przyglądał jej się, smarując swoje bułki masłem.
– Wybieracie się dzisiaj na Pokątną? – zapytał, odkręcając dżem truskawkowy.
– A co cię to...
– Mary!
– ... interesuje – dokończyła
dziewczyna, spoglądając na matkę, która pokręciła głową.
– Bo jadę dzisiaj do Ministerstwa,
więc mógłbym was rzucić po drodze.
– Po co jedziesz do
Ministerstwa? – spytała moja przyjaciółka, unosząc brwi.
– Bo widzisz, kuzynko, wziąłem
sobie naszą wczorajszą rozmowę do serca i zamierzam starać się o ten staż w
Anglii. Więc muszę zacząć załatwiać to jak najszybciej, tudzież już dzisiaj.
– Do siedmiu gargulców –
jęknęła Mary, czego na szczęście nie słyszała jej mama.
– Także jeśli chcecie się
zabrać – kontynuował Louis, nic sobie nie robiąc z jawnych protestów
Gryfonki – to poleciłbym wam się pospieszyć.
– Zjemy i pójdziemy się zbierać –
obiecała Dorcas, którą wyraźnie bawiła postawa Macdonald.
– Świetnie, może potem też je
odbierzesz? – spytała mama Mary. – Nie musiałyby dźwigać książek.
– Wrócimy kominkiem – mruknęła
jej córka, mrużąc oczy w stronę Louisa, który wyszczerzył się wesoło.
Droga na Pokątną zajęła nam dwa
razy dłużej, niż powinna. Odpowiedzialna za to była wielka sprzeczka Mary i
Louisa, który kategorycznie zabronił wsiadania do swojego auta komuś, kto nosi
różowe trampki, na co Macdonald stwierdziła, że nie będzie jechać z kimś, to
wyraźnie jest chory umysłowo. Dopiero Dorcas udało się zaryglować drzwi i
zmusić kuzyna Mary do ruszenia. Więc kiedy w końcu znalazłyśmy się pod
dziurawym kotłem, wszyscy mieli siebie serdecznie dość.
– Do zobaczenia wieczorem,
kuzynko! – zawołał Louis, odjeżdżając swoim starym volkswagenem.
– Zabiję go kiedyś – warknęła
Mary, przyglądając mu się groźnie. – Głupi Amerykanin i jego głupie
auto. Kupił je na jakiejś garażowej wyprzedaży i myśli, że taki z niego
rajdowiec. Matka nie wie, że używa zaklęcia maskującego, żeby kierownica była
po dobrej stronie. Chyba sobie z nią porozmawiam.
– Chyba cię wkurzył –
zaśmiałam się.
– Chyba to mało powiedziane –
odpowiedziała Dorcas, uśmiechając się. Mary zgromiła nas wzrokiem, a potem bez
słowa ruszyła ku wejściu.
Dziurawy kocioł był pełen ludzi.
Zza przesłoniętych okien przedostawały się nikłe promienie słońca, tworząc
strużki wirującego kurzu. Powoli przepchałyśmy się do tylnego wyjścia, starając
się nie wpaść na nikogo.
– Matko, czy wszyscy postanowili zrobić
zakupy w tym samym momencie? – spytała Mary, widocznie zapominając już o
swojej złości na kuzyna.
– Chyba tak.
Obie spojrzałyśmy na Dorcas, która
właśnie zaglądała przez tworzące się przejście w murze. Gwar narastał, aż w
końcu pochłonął nas, tak, że ledwo byłyśmy się w stanie usłyszeć. Ulica Pokątna
pełna była wymijających się uczniów Hogwartu.
– Och, świetnie – westchnęła
Mary – wysłali listy wszystkim na raz.
– To co teraz?
– Chyba nie mamy zbytniego
wyboru – mruknęłam, ruszając powoli w stronę tłumu.
– W takim razie gdzie najpierw?
– Proponuję książki oblecieć na
końcu – stwierdziła Mary. – Żebyśmy nie dźwigały tego zbyt długo.
– Czemu nie poprosiłaś swojego
kuzyna, żeby nam pomógł? – spytała rozbawiona Dorcas.
– Och zamknij się.
Powoli ruszyłyśmy wzdłuż ulicy,
starając się uniknąć staranowania, gdy po kolei zaglądałyśmy do różnych
sklepów. Najwięcej czasu zajęło nam zdobycie składników do eliksirów. Wszystkie
musiałyśmy też udać się po nowe szaty.
– Przez ten wypadek w czerwcu mamy
roboty co niemiara! – westchnęła Madame Malkine, podając nam gotowe już
zamówienia. – Prawie wszyscy potrzebują nowej szaty.
– Nic dziwnego – mruknęłam pod
nosem, kiedy już wychodziłyśmy. – Większość straciła swoje bagaże.
– Myślicie, że dużo osób nie
pojedzie w tym roku do Hogwartu? – spytała cicho Mary, kiedy ruszyłyśmy w
dół ulicy. Im dalej szłyśmy, tym bardziej przerzedzał się tłum, aż w końcu
mogłyśmy porozmawiać, nie musząc do siebie krzyczeć.
– Prawdopodobnie tak. Ciężko się im
dziwić.
– Ale teraz już nie dopuszczą do
czegoś takiego. Prawda?
– To nie była niczyja wina, nikt
nie mógł się tego spodziewać – mruknęłam.
– Macie ochotę na lody? –
spytała Mary po chwili ciszy.
– Cokolwiek, by choć na chwilkę
pójść do cienia – zgodziła się Dorcas. Trzeba były przyznać, że było
nadzwyczaj gorąco. We trzy pokiwałyśmy zgodnie głowami i ruszyłyśmy w kierunku
lodziarni Floriana Fortescue, która ja zwykle była oblegana przez dziesiątki
uczniów.
– Ja
nie idę – zawołała Macdonald.
– Ja
też nie! – podłapałam, zanim Meadowes zdążyła się odezwać.
–
Ej, to nie fair!
– Za
późno – zachichotała Mary. – Ja poproszę... czekoladowe! Z orzechową
posypką!
– Mi
możesz wziąć truskawkowe – zachichotałam, a Dorcas oburzona wystawiła nam
język.
–
Napluję wam do tych lodów.
– To
mądrzejsze, żeby tylko jedna z nas tam weszła, niepotrzebnie robiłybyśmy tłum!
–
Jasne, jasne – westchnęła brunetka, wchodząc do środka. – Tak się
tłumacz, Mary.
– Nic
jej nie będzie – zachichotała Macdonald, opierając się o mały murek.
–
Ładnie to tak wykorzystywać koleżankę?
Obie
obróciłyśmy się i uśmiechnęłyśmy szeroko. Chłopak stojący za nami miał na sobie
koszulkę z krótkim rękawem i jasne krótkie spodenki. Był opalony, jakby za
długo wylegiwał się na słońcu, a jego włosy pojaśniały zabawnie na czubku
głowy. Blondyn odwzajemnił nasz uśmiech, wyciągając ręce z kieszeni.
–
Remus – powiedziałam, przytulając go mocno. – Myślałam, że zobaczymy
się dopiero w drodze do Hogwartu.
– Z
tego, co zauważyłem, są tu dzisiaj dosłownie wszyscy – zachichotał,
obejmując Mary.
– Bo
chyba wszyscy dostali dzisiaj sowę.
–
Tak właśnie podejrzewałem.
–
Jak wakacje? – spytałam, na co chłopak zaśmiał się radośnie.
– No wiesz, jakoś lecą. Nie mogę za to uwierzyć, że to będzie nasza ostatnia podróż do
zamku.
–
Jeśli już o zamku mowa, zgadnij, kto został Prefektem Naczelnym! –
zawołała Mary, podskakując i pokazując na mnie.
–
Tak właśnie podejrzewałem – mruknął Remus, uśmiechając się pod
nosem. – Gratuluję Lily, zasługiwałaś na to.
–
Jeszcze powiedz, że ty zostałeś drugim – zachichotałam, na co twarz Lupina
zadrgała.
–
Och, nie, to nie ja, ale znasz tę osobę.
–
Co, kto mógł bardziej nadawać się od ciebie? – spytała Mary, unosząc brwi.
Lunatyk ledwo powstrzymał uśmiech, jakby na coś czekając. A potem, dosłownie sekundę
później rozległ się przytłumiony dźwięk bębna. Z każdą chwilą stawał się on
głośniejszy, aż nagle zza winkla wyłonił się Syriusz. Miał potargane włosy,
przewiązane opaską w kolorach moro, policzki umazane czymś czarnym, a na jego
szyi wisiał...
– Czy
to dziecięcy bębenek? – spytała Mary, unosząc swoje brwi jeszcze wyżej, o
ile w ogóle było to możliwe. Black niewzruszony dalej wygrywał rytm pałeczką,
drugą ręką za to wymachując różdżką. – Co do siedmiu
gargulców... – wydukała dziewczyna. Obie spojrzałyśmy na Remusa, który
jedynie pokręcił głową, jakby nie mógł nic z siebie wydusić.
–
Panie i panowie, oto on, duma domu Gryffindora, kapitan drużyny Quidditcha,
wierny przyjaciel, gorący kochanek i PREFEKT NACZELNY!
Zza
rogu wypadł zaczerwieniony James. Dopiero wtedy zrozumiałyśmy, o co chodziło z
tym wymachiwaniem różdżką – nad jego głową unosił się wieniec laurowy,
atakujący jego głowę, a wokół fruwało pełno płatków róż. Zaraz za nim toczył
się roześmiany Peter, po którego twarzy toczyły się łzy, a sam ledwo mógł
złapać oddech.
–
Przysięgam, jak zaraz nie zabierzesz tego wieńca – warknął James. –
To było zabawne, przez jakieś pięć minut!
–
Może dziesięć, ewentualnie pięćdziesiąt... Gdybyście widziały, jak dumnie
obchodził się ze swoją nową rolą – mruknął Remus, ledwo powstrzymując
śmiech, jednak przerwał, widząc wzrok Pottera.
–
Co – powiedziała Mary, idealnie opisując to, co miałam w głowie.
–
No, kopara opadła, nie? – zawył Łapa, wymachując pałeczką w naszym
kierunku. – Przed wami stoi chluba wszystkich prefektów – tu uderzył
pałeczką w bębenek – nauczycieli – bum! – i
uczniów! – bum!
Obie
przyglądałyśmy się Syriuszowi kicającemu wokół Jamesa, który starał się odgonić
od siebie płatki kwiatów. Black nic sobie z tego nie robiąc, nadal wybijał
rytm, podśpiewując coś pod nosem.
–
Potter naszym bohaterem, tylko on nas uratuje – zawył dumnie, nawalając w
malutki bębenek. – Stoczy bitwę i Śmierciożerców łby nam podaruje!
–
Żebym twojego łba nikomu nie podarował – zagrzmiał Rogacz, wyrywając
pałeczkę z rąk przyjaciela i grzmocąc go nią po głowie.
–
Ej!
–
Boże, co tu się dzieje? – zawołała Dorcas, wychodząc z lodziarni. –
Pogięło was?
–
James został Naczelnym – wydarł się Black, a sekundę później stały się
trzy rzeczy: wkurzony Rogacz wyrwał przyjacielowi bębenek i wsadził mu go na
głowę, Remus parsknął takim śmiechem, że aż zleciał z murku, na którym przed
chwilą przysiadł, a Dorcas wypuściła jednego loda.
–
Aaaa, oszalałeś!
–
Tylko nie mój miętowy – zawyła Meadowes, przekrzykując wrzaski Łapy, na co
Lupin zaniósł się jeszcze większym śmiechem, przez co brzmiał, jakby nie mógł
oddychać.
–
Kupisz sobie nowego – warknął Potter, otrzepując z siebie płatki, które w
końcu opadły. Meadowes otworzyła usta z oburzeniem, spoglądając to na Gryfona,
to na swojego loda, który leżał teraz pomiędzy jej butami.
–
Już dobrze? – spytałam, podając rękę chichrającemu się Remusowi. Mary
pokręciła głową i pomogła mi go podnieść. Obie zerknęłyśmy na siebie
skonfundowane, jednak wiedziałam, że w moim spojrzeniu czaiło się coś więcej.
Zdenerwowanie.
–
Tak – zachichotał Lupin, ponownie przysiadając na murku – dzięki.
–
Więc jak to się stało, że ty – podkreśliła Macdonald,
odwracając się do reszty – zostałeś Prefektem Naczelnym?
–
Mnie się nie pytaj, bo wiem tyle, co ty. Nie miałem kiedy nawet o tym pomyśleć,
bo ten głąb katował mnie piosenkami własnego autorstwa, odkąd przyszedł
list – westchnął James, tarmosząc swoje włosy. Miał bardzo
ładne włosy. Zrezygnowałam jednak z powiedzenia tego na głos, zamiast
tego spoglądając w dół.
–
Ej! – zawołał ponownie Black, próbując ściągnąć z głowy bębenek. –
Tylko nie głąb!
–
Te, perkusista, wisisz mi loda – warknęła Dorcas, pukając w instrument.
–
Nie rób tak, wiesz, jakie tu jest echo?
–
I dobrze! – zawołała, nawalając w bębenek wolną ręką.
– W
sumie, to dobrze się złożyło, że was spotkałyśmy – powiedziała Mary, nic
sobie nie robiąc z krzyków Syriusza. – Planowałyśmy z dziewczynami zrobić
ognisko, żeby pożegnać ostatnie oficjalne wakacje. Co wy na to?
– To
super pomysł – wydyszał Syriusz, opuszczając ręce. – Ale niech ktoś
mi najpierw zdejmie to ustrojstwo, bo zaraz oszaleję.
Peter
otarł łzy i podszedł do przyjaciela, jednak ten niechcący przyłożył mu pałeczką
w głowę. Starając się nie roześmiać na widok zataczającego się Pettigrew,
sięgnęłam po różdżkę i machnęłam nią. Bębenek wyleciał w powietrze, a Łapa
natychmiast złapał się za uszy.
–
Nareszcie!
–
Dzięki, Lily, jesteś super, och, nie ma za co, przyjemność po mojej
stronie – zaświergotałam, biorąc swojego loda od wciąż złej Dorcas.
–
Tak, tak, dzięki – mruknął Black, patrząc z oskarżeniem na Jamesa.
–
Halo, ktoś mnie słucha? Ognisko, koniec wakacji? Uczcimy nowych
prefektów? – zawołała Macdonald.
–
Nowych prefektów? Liczba mnoga? – spytał Potter, rzucając w przyjaciela
swoim wieńcem laurowym.
–
Tak, egoisto, Lily też została Naczelnym – westchnęła Mary.
Rogacz
uniósł brwi i spojrzał na mnie po raz pierwszy, odkąd zjawił się w blasku swojej
chwały. Wyglądał na całkiem rozbawionego, jednak ja nie podzielałam jego
entuzjazmu.
– To
może jednak nie będzie tak źle – skwitował, a we mnie się zagotowało.
–
Czyli wpadniecie? To super, może być piątek?
–
Piątek brzmi okej – potwierdził Remus, zerkając to na mnie, to na Jamesa i
uśmiechając się pod nosem diabelsko.
Dla
mnie to wcale nie brzmiało okej. Zmarszczyłam nos, spoglądając na mojego
roztapiającego się już loda. Wciąż nie wiedziałam, jak miałyby wyglądać nasze
stosunki, więc wizja planowania dyżurów, sprawdzania sprawozdań i
najnormalniejszego w świecie sprawowania jakiejkolwiek władzy z Rogaczem wcale
nie napawała mnie szczęściem. Mogłam mieć tylko nadzieję, że nie będzie to tak
straszne, jak w scenariuszach, które właśnie pojawiały się w mojej głowie.
Głupi
Potter, przemknęło mi przez myśl.
Głupia
Lily, odpowiedział cichy głosik w mojej
głowie.
Ten
rok zapowiadał się naprawdę ciekawie.
Nie wierzę, że w końcu udało mi się
dokończyć rozdział. Jedynie o czym ostatnio myślę to „o nie, na jutro
sprawozdanie z fizyki”, „dalej nie nauczyłam się na kolokwium z matmy” i „kto
normalny karze się uczyć konspektów na laboratoria?!”. Dlatego zaczęłam nosić
laptopa ze sobą na co poniektóre wykłady i pisać na nich, bo w domu nie miałam
w ogóle czasu na coś takiego, jak blog.
Dlatego też rozdział podzieliłam na
parę krótszych części. Ale co robi Ati, jak dzieli rozdział na trzy, żeby był
krótszy? Pierwszą część pisze na 18 stron. Tak potrafię tylko ja. Krótkie
rozdziały się mnie po prostu nie trzymają.
Tak czy siak, nie mogę zaprzeczyć,
że pisanie tego rozdziału sprawiło mi niesamowitą frajdę. Pokochałam zwłaszcza
Jamesa walącego Syriusza pałeczką po głowie. O tak, ten widok zostanie przed moimi oczami na długo.
Koniecznie napiszcie co sądzicie. I
przepraszam, że nie odpowiedziałam na komentarze pod poprzednim postem, nie
wiem kiedy uciekł mi ten czas. Obiecuję, że na te odpowiem!
Wasza, Ati
PS. Syriusza w opasce w kolorach
moro dedykuję Muni i Kath. Podzielcie się :*