– I on
naprawdę...
– Tak –
mruknęłam, chowając twarz w poduszkę. – Mary, czy możemy o tym nie rozmawiać? Z
każdą sekundą jeszcze bardziej mi głupio, jeszcze bardziej nie wiem, co o tym
myśleć i...
– W
porządku.
Siedziałyśmy
w pustym dormitorium i korzystając z nieobecności współlokatorek, rozmawiałyśmy
o wczorajszym wieczorze. Od piętnastu minut próbowałyśmy poskładać to w całość,
jednak jedyne do czego doszłyśmy to uświadomienie sobie, że uciekłam i
zrezygnowałam z możliwości dowiedzenia się czegoś bo... No właśnie, bo co? Bo
stchórzyłam? Bo oblałaś się rumieńcem i w podskokach wybiegłaś stamtąd,
ty mała hipokrytko...
Przetarłam
twarz rękoma i spojrzałam na Mary. Gryfonka owijała pasmo brązowych włosów na
wskazującym palcu i wpatrywała się w okno, uparcie o czymś myśląc.
– Nie
wiesz co to był za wisior?
– Nie
mam pojęcia. Nigdy czegoś takiego nie widziałam... To musiała być jakaś potężna
magia.
Mary
westchnęła i spojrzała na mnie.
–
Myślisz, że po to przyszedł James?
– Nie
wykluczone. Rano już tego nie było, ale mógł to zabrać ktokolwiek.
– A ty
i tak myślisz, że to on, prawda?
– Mam
po prostu niemiłe przeczucie, że to wszystko jest ściśle powiązane z tą sprawą
ze Snapem.
– Mhm.
W
pokoju zapadła cisza.
– Więc
na co czekasz? – spojrzałam na przyjaciółkę zdziwiona. – Idź i dowiedz się
czegoś.
Tamte
słowa stale towarzyszyły mi przez następne dni, niczym motto wyryte w
sklepieniu moich myśli, jednak zdawać by się mogło, że o ile z początku
motywowały mnie do prób rozwikłania zagadki, po jakimś czasie zaczęły tracić na
mocy. W końcu zorientowałam się, że wrzesień dobiega końca, moja obsesja
właśnie dogorywa, a ja ostatnie dni spędziłam wpatrując się w gzyms kominka,
jakby w oczekiwaniu, że nagle spośród płomieni wyłoni się wyjaśnienie tej
sytuacji. Czułam się tak, jakby tamta rozmowa odbyła się zaledwie kilka godzin
wcześniej, chciałam żeby tak było, bo to oznaczałoby, że wcale
nie zmarnowałam tych dwóch tygodni.
Alicja wciąż nie odzywała się do mnie ani słowem i choć naprawdę zaczęło mi to ciążyć, starałam się to przełknąć. Ile mogło się zmienić w ciągu miesiąca, przecież
jeszcze na początku roku tak dobrze znosiłam myśl o tym, że razem z Mary mamy
tyko siebie. Obowiązki prefekta starałam się wykorzystać do poprawienia relacji
z Lupinem, jednak wystarczyły tylko dwa patrole, żeby chłopak z uśmiechem
powiedział mi, że wie do czego dążę, ale raczej nic nie zdziałam. James albo
unikał mnie jak mógł, co w sumie nie było takie trudne, bo w końcu zaczęły się
treningi Quidditcha, albo osaczał i z głupkowatym uśmiechem używał wszystkich
swoich sprawdzonych zaczepek, które doprowadzały mnie do szewskiej pasji.
Syriusz na początku udawał wielce obrażonego, ale potem w końcu przyznał się do
winy i chociaż nie potwierdziłam czy mu wybaczam, oboje w końcu zapomnieliśmy o
feralnej pułapce wampira. Nie zmieniło to faktu, że za każdy kolejny kawał
dostawali karę cięższą od poprzedniej, tylko trochę za moim wstawiennictwem.
– Hej –
podniosłam wzrok i uśmiechnęłam się w stronę Dorcas, która wraz z Maryl Binner
i Clarie Patford usiadły obok mnie. Ciemnowłosa ostatnio większość czasu
spędzała w drugim pokoju szóstoklasistek*, a jakaś część mnie czuła się za to
odpowiedzialna, w końcu to przez moje relacje z Alicją atmosfera w naszym
dormitorium stała się często nie do zniesienia. – Jak się masz?
– W
porządku.
–
Wybierasz się jutro do Hogsmeade? – Spojrzałam na Clarie, uroczą blondynkę z
niespotykanie niebieskimi oczami, która uśmiechała się ciepło w moją stronę.
– Nie
myślałam o tym w sumie – mruknęłam, czując się trochę nieswojo. Jakoś nigdy nie
starałam się utrzymywać z nimi dobrych stosunków i dopiero teraz uderzyło we
mnie to jak musiało to wyglądać z ich strony.
–
Jeżeli chcesz, możesz iść z nami. Chcemy kupić trochę rzeczy na niedzielę,
wiesz, szykuje się impreza. – Maryl zaśmiała się klepiąc Clarie po ramieniu.
– Nawet
jeszcze nie wiadomo, czy Gryffindor wygra – powiedziała, uśmiechając się do mnie.
–
Przecież gracie z Huffelpuffem! Na pewno wygracie, tym samym pięknie otwierając
nowy sezon – zawołała Meadowes.
–
Chciałabym – zaśmiała się Maryl. – A teraz wybaczcie nam, ale mamy z
Clarie jeszcze coś do załatwienia. Spotkamy się tu jutro o dziesiątej?
– Mi
pasuje, a tobie? – spytała się Dorcas, obracając się w moją stronę.
– Tak,
tak. Yy... Czy Mary może z nami iść? – spytałam, trochę speszona.
–
Jasne. To do jutra! – Spoglądałam na oddalające się Gryfonki, trochę zszokowana
tym co właśnie zaszło.
–
Przepraszam, jeżeli trochę cię wrobiłam, ale po prostu uważam, że powinnaś się
trochę wyluzować. Przez tą całą kłótnię z Alicją mam wrażenie, że tylko bardziej
się w sobie zamknęłaś, Lily. Poprosiłam dziewczyny żebyście mogły pójść z nami,
uznałam, że to będzie miła odskocznia od codzienności. No i zgodziły się, no
wiesz, najpierw musiałam przekonywać je, że na pewno ich nie zjesz, bo trochę
bały się tego twojego temperamentu, ale w końcu się zgodziły. – Zachichotałam,
a Dorcas uśmiechnęła się szeroko. – No, i takiej Lily mi brakowało!
–
Kompletnie zapomniałam o tym wyjściu. Wszyscy wciąż mówią o meczu – mruknęłam,
rozciągając się.
– No
tak, mecz. Mam wrażenie, że teraz to dla wszystkich priorytet – westchnęła dziewczyna. – O, idzie Mary.
Rzeczywiście, Gryfonka przeszła przez dziurę pod portretem z tuzinem zwojów pergaminów, a
widząc nas uśmiechnęła się radośnie i po chwili rzuciła się na fotel obok.
– Merlinie,
nawet nie wiecie jaki tłok był dzisiaj w bibliotece! Chyba wszyscy na raz
stwierdzili, że załatwią zadania dzisiaj, żeby weekend mieć absolutnie wolny.
– W
końcu to bardzo ciekawy weekend, wyjście do Hogsmeade, pierwszy mecz Quidditcha
i to jeszcze Gryffindoru. – Przyglądałam się jak Dorcas opowiada Mary o pomyśle wspólnego wyjścia, a ta ochoczo kiwa głową. Coś w moim brzuchu niebezpiecznie
zawirowało. Odwróciłam wzrok i wpatrzyłam się w okno. Nie bądź głupia Lily, nie
bądź zazdrosna.
Piątkowy
wieczór minął dość szybko, przyozdobiony głupkowatymi wystąpieniami Huncwotów
odgrywających raz po raz scenkę ich nieziemskiej wygranej nad Mulciberem.
Zdegustowana zaszyłam się za książkami i pozwoliłam swoim myślom na swobodne
brykanie po całej mojej głowie.
Sobota
powitała nas pięknym, bezchmurnym niebem. Z uśmiechem zeskoczyłam z łóżka i po
raz pierwszy od przybycia do Hogwartu zdecydowałam się ubrać spódnicę. Pogoda
za oknem wydawała się być lepsza niż na wakacjach, co było miłym zaskoczeniem
po deszczowych początkach września. Wciągnęłam na głowę biały sweter i włożyłam go w zieloną, zamszową spódniczkę. Następnie wbiegłam
do łazienki – sekundę przed Dorcas, która ze śmiechem krzyknęła coś o
niesprawiedliwości i tym, że jeszcze się ze mną rozprawi. Ze świetnym humorem
umyłam zęby, rozczesałam długie włosy i przerzuciłam je na prawe ramię. Spojrzałam
w lustro i po chwili zastanowienia przejechałam usta pomadką. Rzuciłam swojemu
odbiciu krótki uśmiech, a potem zadowolona z efektu opuściłam pomieszczenie.
– No
wreszcie – sapnęła Meadowes, natychmiast zajmując łazienkę. Mary zachichotała
cicho, ścieląc swoje łóżko. Spojrzałam w stronę Hawkins, która nie odzywając ani
słowem włożyła różdżkę do tylnej kieszeni dżinsów i ruszyła w kierunku wyjścia.
–
Alicjo, poczekaj – zawołałam. Dziewczyna przystanęła i obejrzała się przez
ramię. Jej krótkie, czarne włosy podskakiwały w śmieszny sposób w podmuchach
wiatru wpadającego przez otwarte okno, sprawiając, że na moją twarz wpłynął
delikatny uśmiech, jednocześnie upewniając w tym co chcę zrobić. Nie mogłam
dłużej tego ciągnąć, nie chciałam dłużej wszystkiego psuć. – Możemy porozmawiać?
– Ja...
– szepnęła zaskoczona, spoglądając na uśmiechniętą Mary. – Ja trochę się
spieszę... Umówiłam się z Frankiem...
– Wiem,
wiem. Ja tylko chciałam... Chciałam cię przeprosić. Nie powinnam była tak cię
traktować przez mój stosunek co do chłopaków. – Dziewczyna zwęziła oczy
podejrzliwie i przyjrzała mi się uważnie. – Może spotkamy się w Trzech Miotłach
i tam pogadamy?
–
Tak... Może być – mruknęła, delikatnie unosząc kąciki ust.
– W
takim razie do później.
Patrzyłyśmy
jak znika za drzwiami, a kiedy odgłos jej kroków całkowicie ucichł odetchnęłam
cicho.
– No
proszę, Lily Evans jest jednak człowiekiem! – zachichotała Mary, za co oberwała
ode mnie poduszką w głowę. Obie wybuchnęłyśmy gromkim śmiechem i z lekkimi
sercami usiadłyśmy w oczekiwaniu na Dorcas.
Kiedy
wszystkie byłyśmy gotowe, żartując zeszłyśmy na dół, gdzie czekały już na nas
Clarie i Maryl. Pierwsza miała na sobie piękną, niebieską sukienkę z krótkimi
rękawami i białe trzewiki. Słodkie, blond loki upięła wsuwkami z kwiatami.
Druga ubrała długie, czarne spodnie i zieloną koszulę. Czarne, proste włosy
spływały na jej ramiona, sięgając jej prawie do pasa. Na nasz widok pomachały
wesoło i dołączyły się do nas. Wspólnie ruszyłyśmy na parter, czekając na
odprawę Filtcha, który po piętnastu minutach wyszukiwania naszych nazwisk na
liście w końcu pozwolił nam wyjść poza bramy zamku.
– Więc
gdzie chcecie pójść? Miodowe Królestwo to oczywista oczywistość, musimy też
odwiedzić Zonka, już dawno skończyły mi się zapasy Śliskich Skrzekaczy... –
zaczęła wymieniać Clarie, a ja zaśmiałam się głośno. Po chwili przyłączyła się
do mnie reszta. Jak widać nie tylko mi Clarie wydawała się zbyt słodka i
niewinna na psikusy, nigdy nie pomyślałabym o niej w ten sposób. – No co?
– Nic –
mruknęła Mary, szczerząc w jej kierunku zęby.
Kiedy
dotarłyśmy do wioski, po krótkiej debacie ruszyłyśmy w stronę sklepu ze
słodyczami. W środku panował już niezły tłok, więc chcąc nie chcąc
rozdzieliłyśmy się. Pod rękę z Mary ruszyłam w stronę "słodkiej
nauki" i z uśmiechem przypatrywałam się poukładanym w rządki cukrowym
piórom.
– Chyba
sobie jedno sprawię – zachichotała Macdonald, sięgając po niebieskofioletowe.
– Ja
tam wolę własne – mruknęłam, ale sama z ciekawością wzięłam jedno do ręki.
Minęło
sporo czasu zanim udało nam się z powrotem odnaleźć. Clarie znalazłyśmy przy
regale z napisem "Niezwykłe smaki", pakującą do papierowej torby
różano–czekoladowe karaluchy i pistacjowe gąsienice. Dorcas wraz z Maryl
dołączyły do nas chwilę później, z kieszeniami wypchanymi musami–świstusami,
ślimakami–gumiakami, lukrecjowymi pałeczkami i zestawem najlepszych belgijskich
czekolad nadziewanych różnymi eliksirami zmieniającymi humor. Kiedy Clarie
zawołała, że musi się jeszcze wrócić po kwachy, Maryl poczęstowała nas nimi. Od
tej pory nie byłam pewna czy po prostu tak świetnie się bawię, czy to jednak
zasługa eliksiru rozweselającego.
Odwiedziłyśmy
jeszcze Zonka, skąd po godzinie musiałyśmy wyciągać Patford siłą, choć łatwiej
o tym mówić niż to zrobić. W przerwie skoczyłam na pocztę i wysłałam rodzicom
krótki liścik z pozdrowieniami. Kiedy w końcu każda z nas uznała, że załatwiła
wszystko co miała załatwić, uśmiechnięte ruszyłyśmy w stronę Trzech Mioteł.
Była to
mała gospoda urządzona w bardzo staroświeckim stylu. Przy zatłoczonym barze
kręciła się młoda kobieta ubrana w piękną, turkusową sukienkę okrytą przez
biały fartuszek, roznosząc zamówienia. Po chwili zastanowienia ruszyłyśmy w
tamtą stronę i złożyłyśmy swoje. Kiedy każda z nas trzymała już własną szklankę, rozglądnęłyśmy się po pomieszczeniu pełnym małych, okrągłych stolików, w
większość zajętych przez rozochoconych uczniów gawędzących zawzięcie o
jutrzejszym meczu. Po przeciwległej stronie, przy kominku, siedzieli dobrze mi
znani Gryfoni, w tym Alicja, która uśmiechnęła się do nas nieśmiało.
Prawdopodobnie eliksir rozweselający wciąż działał, bo po chwili zastanowienia
uznałam, że dobrym pomysłem będzie przysiąść się do chichoczącej szóstki.
Kiwnęłam głową na dziewczyny, które ruszyły za mną w ich stronę.
– Hej! –
zawołała Maryl, podchodząc z uśmiechem do Jamesa i Syriusza. – Jak nastroje
przed jutrzejszym meczem?
–
Znakomite – wyszczerzył się Syriusz. Clarie zaśmiała się i przysiadła obok
Lupina. Ja i Mary po chwili przysunęłyśmy sobie krzesła i z uśmiechem siadłyśmy
naprzeciw Alicji.
– Jak
się masz, Lily? – zapytał Frank, uśmiechając się szeroko.
– W
porządku – odpowiedziałam, bawiąc się różową parasolką w swojej szklance.
– A od
kiedy to pani prefekt zadaje się z takimi chuliganami jak my? – spytał Black, podnosząc brwi.
– Nawet
idioci zasługują czasem na obecność kogoś tak cudownego jak ja – mruknęłam, wystawiając mu język, na co wszyscy parsknęli śmiechem. Chichocząc wzięłam łyk
syropu malinowego z lodem i spojrzałam za okno, na skwar jaki panował na ulicy.
–
Śmieszna pogoda – podłapał Peter, podążając za moim wzrokiem. – Najpierw było
ciągle zimno, a teraz upały.
–
Wolałbyś zamarzać w śniegu, Glizdku? – spytał James, a Pettigrew pokiwał
przecząco głową. Jego rzadkie, jasne włosy były zaczesane do tyłu, a wodniste oczy wpatrzone w Pottera, jakby był dumny, że mógł siedzieć z nim przy jednym stoliku. Peter był specyficzną osobą, ale lubiłam go. Był miły i pomocny, i chociaż czasami miałam wrażenie, że za wszelką cenę próbował zaimponować swoim towarzyszom, Huncwoci nigdy nie traktowali go z dystansem. Uśmiechnęłam się delikatnie, kiedy z kominka doleciał do mnie
chłodny podmuch powietrza. Tak, zdecydowanie wolałam taką pogodę.
– Czy
ja wiem, z taką masą wątpię żeby od razu zamarzł. – Podniosłam wzrok i
spojrzałam w oczy Evana Rosiera. Jego krótkie włosy były zawadiacko
zaczesane do tyłu, a biała koszula rozpięta u góry. Dłonie skrył w kieszeniach
spodni, ale mogłabym przysiąść, że zaciskał je na różdżce. Może gdyby nie fakt,
że był Ślizgonem i to najbardziej znienawidzonym, mógłby uchodzić za
przystojnego. Uśmiechnął się drwiąco widząc mój wzrok. – Co, Evans, Potter już
ci nie wystarcza, teraz masz ochotę na prawdziwego mężczyznę?
– Czego
chcesz – warknął Black, przytrzymując ramię Jamesa, który próbował poderwać się
na nogi.
–
Przyszliśmy po prostu się trochę rozerwać, a widząc takie pokraki w najlepsze
rozprawiające o głupotach... – przerwał, śmiejąc się. Dopiero wtedy zauważyłam,
że za jego plecami stoją jeszcze Goyle, Mulciber i... Snape. Kiedy nasze
spojrzenia się skrzyżowały zacisnęłam usta i natychmiast odwróciłam głowę.
–
Wynoście się – mruknęła Alicja, łapiąc Franka za rękę, tym samym powstrzymując go
od wstania.
– A co,
boisz się, że twoja brudna krew zakazi się chwałą czystej? Raczej bym w to
wątpił. Twój ojczulek zadając się z mugolami raz na zawsze przekreślił waszą
rodzinę. – Po tych słowach jednocześnie stały się trzy rzeczy: James, Syriusz i
Frank wstali w tym samym momencie, przewracając przy okazji stolik, błysnęło,
huknęło i z różdżek Alicji i Lupina wystrzeliły złote iskry, a w pomieszczeniu
nagle wybuchły okrzyki przerażenia. Rzuciłam się pod stół, w ostatniej chwili
unikając zaklęcia wystrzelonego przez Goyla, pociągając za sobą Mary. Po chwili
jednak odleciał on do tyłu i z trzaskiem uderzył w kominek, prawie
przygniatając mi ramię. Krzyknęłam głośno, próbując się wygrzebać spod stosu
drewna.
– Lily!
– Mary złapała mnie za rękę i spróbowała wyciągnąć.
–
Uważaj! – Dziewczyna w ostatniej chwili odskoczyła przed czerwonym promieniem
zmierzającym w jej kierunku.
– CO TU
SIĘ WYRABIA?! SPOKÓJ! – Podniosłam wzrok i ujrzałam Hagrida, który wściekły
przedzierał się w naszą stronę przez uciekające tłumy uczniów. – NATYCHMIAST
SIĘ ROZEJŚĆ!
Rosier i Potter wciąż ciskali w siebie zaklęciami, Lupin bronił się przed Mulciberem,
a Frank porzucił próby trafienia w przeciwnika i po prostu rzucił się na
Goyle'a z wściekłym okrzykiem, wspomagany przez piszczącego Petera, który
uwiesił się nogi przeciwnika. Mary pomogła mi odrzucać drewno, a wtedy mój
wzrok padł na Snape'a, który stał wciśnięty w ścianę obserwując walkę. Na jego twarzy malował się... strach? Musiał
go zauważyć również Syriusz, bo chwilę później rzucił się w jego kierunku.
Zdusiłam w sobie okrzyk, kiedy zaczął ciskać w jego stronę wszystkimi możliwymi
zaklęciami.
– Nie,
on nic nie robi! – wrzasnęłam, rzucając się z całej siły do przodu. – Przestań!
Severus
w ostatniej chwili pochylił się, unikając upiorogracka, a kiedy się podniósł na
jego twarzy malowała się wściekłość.
–
Przestańcie! – ryknęłam, na dobre wygrzebując się spod odłamków.
–
Relashio!
– To zaklęcie
na druzgotki idioto! – wrzasnął Black. – Furnunculus!
Snape
krzyknął i złapał się za nos, na którym wyrosły bąble.
–
PRZESTAŃ! – Rzuciłam się w stronę Syriusza, jednak w tym samym momencie Ślizgon
machnął różdżką i chłopak poderwał się do góry, odrzucając mnie do tyłu.
– DOŚĆ
TEGO! – wrzasnęła Rosmerta, jednym machnięciem różdżki ściągając go na ziemię.
W gospodzie zapanowała cisza. – MOŻECIE MI WYTŁUMACZYĆ CO WY NAJLEPSZEGO
WYRABIACIE?!
Z
pomocą Mary podniosłam się z ziemi i rozglądnęłam po opustoszałym lokalu.
Większość stolików i krzeseł leżała porozwalana na ziemi, lampy wisiały krzywo,
groźnie skrzypiąc i grożąc urwaniem łańcuchów. Alicja podbiegła do Franka i
przyłożyła swój sweter do rany na jego policzku, z której ciekła krew. Goyle z
grymasem odsunął się od bełkoczącego Pettigrew i z pomocą Mulcibera wstał. Obaj
nie wyglądali najlepiej, Frankowi chyba udało się trafić Goyle'a nogą od stołu
prosto w nos, bo ciekła z niego krew i z pewnością był złamany w kilku
miejscach. Mulciber wyglądał natomiast, jakby ktoś nadmuchał jego usta do
rozmiarów pięści. Spojrzałam na Lupina, który w trudem podniósł się z ziemi bez
większych widocznych obrażeń, obiecując sobie w myślach, że mu pogratuluję
kiedy już wrócimy do wieży.
–
Przepraszamy. – James zdawał się na zauważać, że z jego ust i brwi cieknie
krew. Widząc to, Rosmerta jakby trochę złagodniała.
– Tak,
przepraszamy, że te plugawe glizdy zdemolowały pani gospodę! – krzyknął
Syriusz, rzucając się w stronę Rosiera, którego rozerwana koszula była umazana
czymś co przypominało...
–
Śliskie Skrzekacze – zachichotała Clarie, zjawiając się obok mnie. Maryl
uśmiechnęła się słabo, ocierając usta rękawem. – Trafił Binner, więc nie miałam
wyboru, chyba był trochę zaskoczony, kiedy wybuchły mu mazią prosto w twarz...
Przyglądałyśmy
się jak Hagrid rozdziela Ślizgonów i Gryfonów, którzy na nowo się na siebie
rzucili.
– Wasza
czwórka pójdzie za nami. Opowiecie Psorowi co się tu stało – mruknął kiwając na
nas. Cicho westchnęłyśmy i ruszyłyśmy za nim. Eliksir rozweselający chyba w
końcu przestał działać, bo czułam się parszywie.
Kiedy
dotarłyśmy do gabinetu dyrektora wszyscy mruczeli cicho pod nosami ze złością.
Profesora Dumbledore'a jeszcze nie było, więc zostaliśmy zupełnie sami, w ciszy
wyczekując na jego nadejście. Z zaciekawieniem przyglądałam się portretom
byłych dyrektorów, przechadzając się po okrągłym gabinecie.
–
Fawkes! – Obróciłam się w stronę chłopaków, którzy ze śmiechem otoczyli...
– Czy
to jest feniks? – spytała Clarie, podchodząc do nich z otwartą buzią.
–
Najprawdziwszy. – Wszyscy obróciliśmy się w stronę uśmiechniętego Dumbledore'a,
który zamknął drzwi komnaty.
– O
jacie, nigdy jeszcze nie widziałam feniksa! Są bardzo rzadkie! – Dyrektor
pokiwał głową i podszedł do biurka.
– Wiem
już co się stało. Pytanie tylko czemu znów przyczyna była ta sama, chłopcy –
mruknął, siadając za nim, a nam wskazując krzesła przy ścianie.
– To
wina Rosiera – warknął James, opierając się o jeden z filarów.
– I
Snape'a – dodał Syriusz, rzucając się na pierwsze krzesło na prawo.
– Nic by nie zrobił, gdybyś go nie zmusił. – Wszyscy spojrzeli na mnie, ale nie wiedzieć czemu nie
speszyło mnie to, wręcz przeciwnie, poczułam w sobie przemożną chęć wyrażenia
własnego zdania. – Stał z boku, to ty go do tego wciągnąłeś...
– No
chyba nie mówisz poważnie!
–
Mówię. Zaatakowałeś go pierwszy! – Mary schowała twarz w dłoniach, a Clarie i
Maryl spojrzały na siebie. Nie widziałam miny Alicji i nie byłam pewna czy chcę
ją widzieć.
– Dość.
– Głos Dumbledora wydawał się miażdżyć mnie od środka. Przełknęłam powoli ślinę
i spojrzałam na swoje dłonie. – Myślę, że wiem wystarczająco. Możecie wracać do
wieży, prosto do wieży panie Black. Dowiem się, jeżeli tego
nie zrobicie. Panie Lupin, czy mógłby pan na chwilę zostać?
Odwróciłam
się i wściekła ruszyłam w stronę schodów, a potem jak oparzona wypadłam przez
przejście obok chimery.
– Stój!
– krzyknął Syriusz, wybiegając zaraz za mną. – Nie skończyliśmy jeszcze.
– Ja
skończyłam – warknęłam, odwracając się i spoglądając na resztę szóstoklasistów.
– To
Ślizgon, jak możesz go bronić!
–
Nie bronię go, nie mówię, że bójka nie zaczęła się przez Ślizgonów, mam oczy i słyszałam co powiedział Rosier, chodzi mi tylko o to, że Snape stał z boku i nie robił nic złego, dopóki ty go nie zaatakowałeś! Gdybyś
go nie zmusił...
–
Syriusz wcale nie musiał go do niczego zmuszać, prędzej czy później sam by to
zrobił – mruknął chłodno Frank.
– Tego
już się nie dowiemy, bo mimo wszystko to zrobił! Ale przecież pan Syriusz Black zawsze jest niewinny!
– Lily,
myślę... – Zaczęła Alicja w przypływie odwagi, jednak pokiwałam głową i szybkim
krokiem ruszyłam w górę korytarza.
– Lily!
– usłyszałam za sobą krzyk Mary, jednak nie zatrzymałam się. Po pierwszym
zakręcie ruszyłam biegiem i zwolniłam dopiero na piątym piętrze, po drugiej
stronie zamku.
Czego
tak właściwie się spodziewałam? Dla nich Snape był tylko kolejnym Ślizgonem,
nic nie znaczącym poplecznikiem Rosiera. A kim tak właściwie był dla mnie?
Usiadłam
na kamiennych schodach i objęłam nogi ramionami. Kim był dla mnie? Dawnym
przyjacielem? Zalążkiem wszystkich problemów? No kim?
Nie
rozumiałam czemu właściwie go broniłam. Oni wszyscy mieli rację, powinnam go
sobie odpuścić, w końcu był z bandą Rosiera. Poczułam się tak, jakbym od
początku roku oszukiwała się myśląc, że on żałuje, że tak jak ja cierpi z
powodu tego co się stało. Poczułam się oszukana.
Nagle
pomyślałam o Mary i o tym co ona mogła poczuć... Postawiłam go prawie na równi
z nią, na równi z wszystkimi. Zrobiło mi się niedobrze. Nawet nie zauważyłam
kiedy zaczęło mi tak zależeć na tych szóstoklasistach, przecież dopiero co
byłam tylko ja i Mary. Evans i Mcdonald. Na zawsze.
Czemu
nie potrafiłam wymazać z pamięci jego sylwetki na tle wspólnych wspomnień?
Niebo
na zewnątrz pociemniało i w końcu widok błoni całkowicie ukrył się w
ciemnościach. Zrobiło się naprawdę chłodno. Potarłam ramiona dłońmi, próbując
nie myśleć o dreszczach które mną wstrząsały. Musiało być już późno, o wiele za
późno bym mogła przebywać na zamku o tej godzinie. Oparłam głowę na kolanach i
westchnęłam cicho. Po chwili ciemność odpowiedziała tym samym. Na początku nie
dotarło to do mnie, dopiero po chwili, mój mózg zrozumiał co się stało.
Przerażona wyprostowałam się i wpatrzyłam w korytarz.
– Jest
tu kto? – mruknęłam drżącym głosem, jednak odpowiedziała mi tylko cisza.
Pierwszy raz naprawdę pożałowałam, że nie mam przy sobie różdżki. Łapiąc się
kamiennej balustrady wstałam i wzięłam głęboki oddech, próbując uspokoić kołaczące serce. – Halo?
Powoli
ruszyłam przed siebie, przyciśnięta do ściany. Ktoś był zaraz za zakrętem, prawie mogłam to poczuć. Z zaciśniętym gardłem podeszłam tak blisko, jak się dało i nie
mogąc powstrzymać drżenia rąk złapałam się ściany, w ostatniej chwili uchylając
się przed Filtchem, który potykając się o moje nogi runął jak długi na ziemię.
Wciągnęłam do płuc powietrze i cofnęłam się przerażona.
– Ty!
Co robisz tutaj o tej godzinie?!
– J–ja...
– jęknęłam robiąc kilka kroków w tył.
– Jak
masz na imię? – warknął stając na nogach i patrząc na mnie ze złością.
– L–li–ily
E–evans – wydukałam.
–
Prefekt? – spytał podejrzliwie.
– T–tak...
– Nie mogłam opanować drżenia ciała. Wyglądało na to, że trochę go tym
zaskoczyłam, bo jego twarz z wściekłej zmieniła się na zdziwioną.
– Wiesz,
że o tej godzinie nie wolno ci tu przebywać?
– Tak,
ja... Ja patrolowałam korytarze i chyba się zamyśliłam... – wymyśliłam, modląc
się w duchu, żeby uwierzył. Minęło kilka sekund podczas których woźny, wciąż
zły, przypatrywał mi się ze zmarszczonymi brwiami, a potem uśmiechnął się
chytrze.
– W
takim razie jestem pewien, że razem z partnerem wpisałaś się na dzisiejszą
listę, co? Pójdziesz za mną.
Poczułam
jak zalewa mnie jeszcze większa panika. Filtch pokuśtykał w drugą stronę, a ja
czując, że chyba zaraz zemdleję, ruszyłam za nim. Co mnie napadło, żeby coś
takiego wymyślać?! Zaraz wszystko wyjdzie na jaw i... Poczułam, jak mój żołądek
zaciska się i wykonuje szalony obrót. O Merlinie, w co ja się wpakowałam.
Hogwarckie
korytarze jeszcze nigdy nie wydawały mi się tak ciemne i długie. Drżąc zeszłam
za Filtchem na parter i potulnie ruszyłam do jego biura.
– Lily!
Tu jesteś, wszędzie cię szukałem! Poszedłem tylko wpisać nas na listę
patrolujących, a ty mi gdzieś zniknęłaś i... Och. – Lupin zatrzymał się w
połowie schodów i zmieszany spojrzał w stronę Filtcha.
– A ty
to kto? – spytał podejrzliwie.
– Remus
Lupin, prefekt Gryfindoru. Razem z Lily mieliśmy dzisiaj wartę, ale się
rozdzieliliśmy. Nie było cię w wieży, więc uznałem, że pewnie wciąż gdzieś na
mnie czekasz, ale nie było cię już pod posągiem jednookiej wiedźmy... – dodał,
spoglądając w moją stronę.
– Co...
– szepnęłam, ale Remus ledwo zauważalnie pokręcił głową dając mi znak, żebym
siedziała cicho.
– Tak? –
Filtch nie wydawał się do końca przekonany, jednak kiedy razem z nami sprawdził
listę patrolujących i odnalazł tam nasze nazwiska, z kwaśną miną pozwolił nam
odejść.
– Kiedy
złapię Was następnym razem o tej godzinie nie będzie mnie obchodzić czy
patrolujecie korytarze, czy akurat walczycie ze smokiem, czy lunatykujecie,
wlepię wam szlaban, zrozumiano?
– T–tak
– szepnęłam, kiwając głową.
– Chodź
– syknął Lupin, ciągnąc mnie w kierunku schodów. – Dobrej nocy!
Dopiero
dwa piętra wyżej odważyłam się odezwać.
{muzyka przy której to pisałam,
może ktoś będzie chciał troszkę bardziej się wczuć, ale nie nalegam, Wasz wybór
:)}
– Co to
było? – szepnęłam, zatrzymując się.
– Ciesz
się, że zdążyłem nas wpisać.
– Skąd
wiedziałeś? – Chłopak podrapał się po głowie.
– Ja...
Nie wróciłaś do wieży, więc uznałem, że możesz mieć kłopoty. Usłyszałem jak
Filtch mówi coś o patrolowaniu, więc zbiegłem na dół i w ostatniej chwili...
– Ale
jakim cudem zdążyłeś przed nami? – spytałam z niedowierzaniem.
– Znam
trochę skrótów – zachichotał blondyn, uśmiechając się do mnie ciepło. – Ale za
to ty, Lily... Wiesz, myślałem, że będziesz bardziej uważać.
– Ja...
Po prostu się trochę zamyśliłam – wypaliłam, ruszając w stronę wieży.
– Mhm. –
Lupin szedł obok, udając, że bardzo zaciekawiły go jego palce. – Lily, nie
przejmuj się. Wiesz jaki stosunek mają... no w sumie wszyscy do Ślizgonów. To
nie tak, że ktoś chce ci zrobić na złość...
– Tak,
wiem – mruknęłam szybko, patrząc pod nogi.
– Stój.
– Chłopak złapał mnie za rękę i obrócił. Posłałam mu pytające spojrzenie, kiedy
uśmiechnął się delikatnie.
– Wiem,
że ci ciężko. Uwierz, mi też... Jest ciężko. Nawet nie wiesz
jak. Ale powinnaś zapomnieć. Musisz zapomnieć. To co było nie wróci. Pewne rzeczy
traci się bezpowrotnie, tak było i w przypadku twojej przyjaźni z Severusem.
Wiem, że nie zrozumiesz tego, dopóki sama sobie tego nie poukładasz, ale
nadejdzie taki dzień, kiedy będziesz pewna co powinnaś zrobić.
Przymknęłam
oczy, starając się powstrzymać łzy. Remus westchnął i przyciągnął mnie do
siebie, delikatnie obejmując. Nie widząc czemu to robię rozpłakałam się,
wtulając w jego tors.
–
Ciii...
Poczułam
jego dłonie na moich plecach, delikatnie odgarniające moje włosy. Chyba tego
właśnie wtedy potrzebowałam, słowa pocieszenia, głupiego "będzie
dobrze". Zacisnęłam powieki i wzięłam głęboki oddech powoli odsuwając się
od chłopaka. W jego oczach zobaczyłam prawdziwą troskę i... Ból. Złapał mnie za
rękę i powoli ruszył w stronę portretu Grubej Damy, który majaczył na końcu
korytarza.
– Macki
Matacki – mruknął, a kobieta pokiwała smutno głową i spoglądając na mnie
otworzyła przejście.
–
Remusie, co ty straciłeś bezpowrotnie? – spytałam szeptem w pogrążonym w
ciemnościach Pokoju Wspólnym.
– Śpij
dobrze, Lily – odpowiedział, całując mnie w czoło, po czym odszedł,
pozostawiając mnie sam na sam z własnymi myślami.
* Nigdy nie było do końca wyjaśnione, ilu uczniów jest w Hogwarcie, jednak kiedy zaczęłam o tym myśleć doszłam do następujących wniosków: (tak, na początku źle policzyłam bo nie wzięłam pod uwagę dwóch płci, no ale ok, nie będę już zmieniać wątków, niech będzie że mam rację, chociaż argumenty mi osłabły xd)
1) jeżeli na roku w jednym domu jest około 5 osób razy dwa (boys and girls), to daje to 70 osób z jednego domu (no i to już jest dosyć dziwne bo skoro klasy były duże, a na lekcje szły dwa domy z jednego roku - czyli tylko około 20 osób? to mało, bo nawet jeżeli siedzieli po 2-3 osoby, to wychodzi tylko po 3 ławki na 3 rzędy, no ale dobra, może lubili mieć mało osób w klasie)
2) 70 razy cztery domy daje 280 osób, a 280 osób na wielki, siedmiopiętrowy zamek pełen klas, wielkie błonia, gigantyczna sala wejściowa mogącą pomieścić dom Dursley'ów (część 1 HP) i mega długie stoły które mogły na pewno pomieścić więcej niż 70 osób (bo to tylko około 35 osób po jednej stronie, a skoro Wielka Sala była wielkości no na pewno większej niż wejściowa, przyjmijmy dwóch domów, to takie 35 osób to jak jedno krzesło w wielkiej jadalni) to nic
3) W mojej dwupiętrowej szkole jest 1200 osób i jeżeli trzeba, to zmieścimy się na gigantycznej sali gimnastycznej (o wielkości dwóch domów xd) więc przy tym nawet te 280 osób to pikuś
3) W mojej dwupiętrowej szkole jest 1200 osób i jeżeli trzeba, to zmieścimy się na gigantycznej sali gimnastycznej (o wielkości dwóch domów xd) więc przy tym nawet te 280 osób to pikuś
4) patrząc na powyższe trzy punkty śmiem twierdzić, że mogło być tych uczniów trochę więcej.
Tak więc pozwoliłam sobie wprowadzić małe zmiany, objawiające się większą ilością pokoi, co równa się większej ilości uczniów. Kto wie, może za czasów rodziców Harry'ego urodziło się więcej dzieci posiadających zdolności magiczne? Nie mówię, że w każdym domu liczba uczniów ma się podwoić, w końcu 140 osób w jednym pomieszczeniu.. hm nieciekawie. Ale nikt nie mówił, że na którymś roczniku nie mógł pojawić się dodatkowy pokój, choćby dla 2-3 osób :)
Hej!
Więc w końcu nadszedł ten czas, wróciłam. Haha, to naprawdę świetne uczucie :)
Muszę
Wam powiedzieć, że zrobienie sobie tej przerwy było wspaniałym pomysłem.
Naprawdę, wiele przez ten czas się działo, wiele rzeczy sobie poukładałam.
Myślę, że ten czas dał mi dużo do myślenia, a przede wszystkim pozwolił, żeby
na przód wysunęły się priorytety w moim życiu - i jak miło mi się zrobiło,
kiedy odkryłam, że jednym z nich jest blogosfera i kontynuowanie Stop Dreaming.
Przede wszystkim ten miesiąc umocnił mnie w postanowieniu pisania tej historii
i wcale nie osłabił mojego zapału - myślę, że raczej pozwoliło mi to popatrzeć
na to z dalszej perspektywy. Poprawiłam to i owo i przede wszystkim zmieniłam
całkiem plany co do kolejnych rozdziałów. Muszę powiedzieć, że jest naprawdę
dobrze.
Przede
wszystkim chciałabym tu podziękować wszystkim czytelnikom - tak bardzo się
cieszę, że jest was chociaż troszkę, a z każdym komentarzem czułam jak
serduszko mi rośnie, dosłownie. Cieszę się, że podoba się Wam to co pisze.
Ostatnio kolega powiedział mi, że to niesprawiedliwe, że jakieś blogi modowe
mają po tysiąc obserwatorów, a te z dobrymi opowiadaniami zaledwie kilku. Miał
rację, niestety, ale to nic, nic nie szkodzi - jeszcze przyjdzie czas. Z
resztą, koniec roku szkolnego = mnóstwo nauki, więc mało czasu, żebym mogła
nadrobić inne blogi i zareklamować swój. Może uda się to na wakacjach,
zobaczymy :)
Zdecydowanie
jednak mogę powiedzieć, że z każdym kolejnym rozdziałem jestem z siebie coraz
bardziej dumna, oraz wciąż biję swój rekord opublikowanych rozdziałów. Zawsze
miałam problem z rozwijaniem historii, nawet jeżeli była ona na swój sposób
dobra. No ale, to chyba magia Harry'ego!
Nie
będę przedłużać, na pewno macie coś lepszego do roboty niż czytanie takich
bzdur. Z szóstym rozdziałem zobaczymy się trzynastego czerwca, czyli
prawdopodobnie po ostatnich sprawdzianach i poprawach. Rozdział (przynajmniej
według mnie) jest świetną odskocznią od problemów i naprawdę fajnie będzie go
czytać, z resztą, bardzo wiąże się z piątym. A co do niego, przepraszam za
Lily, wiem, wiem, jeszcze chwila i na stale wyrosną jej rogi, ale nie bójcie
się - jeżeli tak jak ja uwielbiacie zakończenie tego rozdziału, jeszcze
bardziej spodoba wam się kolejny. (Ups, chyba zdradziłam, że misja
"naprawić Lily" rozpoczęta)
Na
koniec jeszcze raz dziękuję - za wszystko - i przepraszam za takie wywody.
Czułam przemożną chęć napisania tego wszystkiego, wręcz nie mogłam się
powstrzymać. Mam nadzieję, że maj minął Wam świetnie, a czerwiec zapowiada się
jeszcze lepiej. Trzymajcie się i do następnego!
P.S. - ciekawych kolejnego rozdziału zapraszam do zakładki "zapowiedź" ;)