sobota, 9 marca 2024

31. Białe złoto

 

{Z okazji 10 rocznicy SD,
Dla byłych czytelników i obecnych.

Każda z 60 stron tego rozdziału jest dla was.
Yeah, it's a big boy.

Enjoy!}



Wiatr uderzał w moje policzki, zabierając ze sobą drobinki śniegu, szczypiące mnie w rozgrzaną skórę. Cała okolica pokryła się kilkunastoma calami śniegu, całkowicie przykrywając błonia i okoliczne góry białym puchem. Przysłuchując się świszczącemu odgłosowi towarzyszącemu wpadaniu wiatru pomiędzy metalowe okręgi modeli astronomicznych, siorbnęłam nosem, próbując uspokoić oddech. Wiedziałam, że prędzej czy później pożałuję wyboru akurat tego miejsca na swoją kryjówkę. Twarz już piekła mnie od zamarzających śladów po łzach, ale nie potrafiłam przestać płakać. Miałam wrażenie, że łzy same płynęły, jakby ktoś odkręcił kurek i teraz nie mogłam go zatkać. A starałam się z całych sił.

To było tak cholernie głupie, siedzieć na szczycie Wieży Astronomicznej i ukrywać się przed pytaniami, na które nie miałam odpowiedzi. Wszyscy już wiedzieli, że coś się stało, wszyscy wiedzieli, że się pokłóciliśmy, a ja nie potrafiłam odpowiedzieć na pytania o to, co się stało.

Bo jak miałabym się przyznać przed nimi do tego, co naprawdę się wydarzyło? Nie potrafiłam przyznać się do tego nawet przed samą sobą.

{Olivia Rodrigo - Deja Vu}

Stukot czyichś przytłumionych kroków prawie wtopił się w odgłos świszczącego wiatru. Po raz kolejny siorbnęłam nosem, próbując wytrzeć ślady łez z moich policzków, jakbym była w stanie ukryć w jakiej rozsypce się znajdowałam. Po chwili zza klapy wyłonił się Syriusz, ubrany w ciemny rozpięty płaszcz, pod którym dostrzec mogłam jedną z jego ulubionych koszulek w motocykle. Przez moment przyglądał mi się w milczeniu, a później podszedł do murku otaczającego Wieżę i westchnął, opierając się o niego łokciami.

– Skąd wiedziałeś, gdzie jestem? – spytałam cicho, zerkając na jego sylwetkę odcinającą się na tle śniegu.

– Nie tak trudno cię rozgryźć – odpowiedział w przestrzeń, strzepując śnieg z murku.

– Czyli jestem mało skomplikowana? – mruknęłam, uśmiechając się lekko, kiedy zerknął przez ramię i przekrzywił głowę. Coś w sposobie w jaki na mnie patrzył spowodowało nową falę łez, którą z trudem powstrzymałam. – Zgaduję, że wiesz?

– Mhm.

– Jak dużo?

– Wystarczająco – powiedział cicho, odwracając się z powrotem w stronę błoni.

– Wystarczająco? – spytałam, marszcząc brwi.

– Nie trzeba być geniuszem, żeby połączyć kilka kropek. No i nie obraź się, Lily, ale wyglądasz koszmarnie.

– Dzięki – mruknęłam kpiąco, intensywnie mrugając oczami, żeby powstrzymać łzy.

– Tych zapłakanych oczu nie ukryjesz nawet, gdybyś chciała.

Między nami zapadła cisza. Syriusz nie poruszał się, wciąż wpatrując się w odległe wzgórza i lasy, jakby się nad czymś zastanawiał. Kiedy poczułam, że pierwsza łza spłynęła po moim policzku, natychmiast ją wytarłam, siorbiąc nosem.

– Chcesz o tym… pogadać? – zapytał cicho.

– Pogadać? – powtórzyłam pytająco.

– No… jestem jedną z trzech osób, które wiedzą, co się stało, więc chyba nie masz zbyt dużego wyboru w wachlarzu osób do zwierzania.

– Chcesz zostać moją psiapsiółą? – Prawie się zaśmiałam.

– Bo pożałuję, że tu przyszedłem – ostrzegł mnie, rzucając mi szybkie spojrzenie przez ramię, zanim kręcąc głową ponownie spojrzał przed siebie.

– Więc… powiedział ci wszystko?

– Mniej więcej.

Czując przypływ kolejnej fali łez, odwróciłam głowę w prawo, chowając się za taflą włosów. Mruganie tym razem niewiele pomogło i dosyć szybko pierwsze krople potoczyły się po moich policzkach. Przygryzłam wargę, próbując wyrównać oddech, ale moje serce zakuło boleśnie, a z piersi wyrwało się ciche szlochnięcie. Syriusz poruszył się niespokojnie, a ja zacisnęłam mocno oczy, starając się zgnieść w sobie wszystkie emocje, jakbym była w stanie powstrzymać kolejną nadciągającą falę. Z mojej lewej strony doszły mnie lekkie kroki, kiedy chłopak zbliżył się powoli, a potem w ciszy usiadł obok mnie. Poczułam jak ostatnie cegiełki tamy, którą starałam się zbudować pękają i zanim zdążyłam się zorientować pochłonął mnie płacz z taką siłą, że prawie upadłam na ziemię. Syriusz westchnął cicho i przyciągnął mnie do siebie, zmuszając bym odwróciła się w jego stronę i przyciskając mnie mocno do swojej piersi. Czułam, jak delikatnie głaskał mnie po plecach, kiedy wstrząsały mną kolejne szlochy. Nic nie powiedział, pozwalając mi wykorzystać tyle czasu, ile potrzebowałam, żeby się uspokoić. Musiało minąć dobrych kilkanaście minut, zanim łapczywe oddechy przemieniły się w ciche pochlipywanie, a całkowicie mokra koszulka Syriusza zupełnie przykleiła się do mojej twarzy.

– Proszę – powiedział cicho, sięgając do kieszeni i podając mi chusteczkę. – Przyda ci się, jeśli skończyłaś już obsmarkiwać moją koszulkę.

– Nosisz przy sobie krochmalone chusteczki? – zaśmiałam się cicho, obracając w rękach białą chustkę z wyszytymi czarną nitką inicjałami “S.O.B.”.

– Przyzwyczajenie – szepnął, odgarniając z mojej zapłakanej twarzy przyklejone włosy. – No już. Lepiej?

– Nie wiem – przyznałam, smarkając głośno. – Ale przynajmniej znowu mogę oddychać.

Syriusz uśmiechnął się lekko. Wciąż obejmował mnie, jakby bał się, że jeśli mnie puści i się odsunie, znowu się rozkleję.

– Łapo… – szepnęłam cicho, zerkając na niego ze strachem. – Co mam teraz zrobić?

– Będziesz wiedzieć najlepiej, Ruda – mruknął, uśmiechając się smutno.

– Ale…

– Nikt nie powie ci, co powinnaś zrobić. Pamiętaj tylko, że on może potrzebować trochę czasu.

– Nie rozumiem – szepnęłam, marszcząc brwi.

– Widzę tutaj dwie drogi – zaczął cicho Syriusz, biorąc głęboki oddech. – I o pierwszej nie muszę ci chyba zbyt wiele mówić, bo ufam, że ją znasz. Jeśli jednak uznałabyś, że nie chcesz nią pójść… No cóż, pamiętaj, że James będzie potrzebował jakiegoś czasu, żeby sobie wszystko poukładać. Żeby ochłonąć. Jeśli zdecydujesz się na drugą drogę, ty też będziesz tego czasu potrzebować.

Po jego słowach nastała cisza, kiedy analizowałam to co powiedział. Pierwszą drogę już znasz. Czy tak właśnie było? Czy właśnie o to chodziło Jamesowi? Czy to tą drogą podążaliśmy, nie wiedząc nawet, kiedy nasze dwie ścieżki stały się jedną?

Będzie potrzebował czasu, żeby sobie wszystko poukładać. Żeby ochłonąć.

Żeby zapomnieć. Będzie potrzebował czasu, żeby o mnie zapomnieć.

– Co, jeśli… – przerwałam, szukając słów. – Co, jeśli ja nie wiem…

– Nie musisz się z tym śpieszyć. Mam do ciebie tylko jedną prośbę – szepnął Syriusz, wycierając rękawem swojego płaszcza samotną łzę, która spłynęła po moim policzku, zmuszając mnie tym samym, bym na niego spojrzała. – Obiecaj mi, że porozmawiasz z nim dopiero jak będziesz gotowa. To nie będzie rozmowa, w której będziesz mogła liczyć, że jakoś to będzie. Tym razem będziesz musiała przyjść z gotowymi odpowiedziami. On tego potrzebuje, chociaż się nigdy do tego nie przyzna. I coś mówi mi, że ty potrzebujesz ich tak samo jak on.


Słowa Syriusza towarzyszyły mi przez cały weekend, który spędziłam zaszyta w dormitorium. Dziewczyny próbowały wyciągnąć ze mnie co dokładnie stało się między mną, a Jamesem, ale zbyłam je, mówiąc, że nie chcę o tym rozmawiać.

Mary była jednak uparta. Chociaż reszta siódmoklasistek szybko odpuściła, zostawiając mnie w spokoju, Macdonald nie dało się tak łatwo spławić. W niedzielny wieczór wróciła ze spaceru z Gryfonami, opowiadając o tym, jak Maryl prawie wygrała bitwę na śnieżki.

– Staje się już coraz silniejsza – zapewniła mnie, ściągając szalik i rękawiczki i wieszając je przy grzejniku, żeby mogły wyschnąć. – James nawet zaśmiał się, że jak tak dalej pójdzie, to odzyska swoją pozycję w drużynie.

James. A więc poszedł z nimi. Wszyscy bawili się razem, oprócz mnie. Jemu nie przeszkadzało, że mogę się pojawić. Czy naprawdę tak szybko był w stanie wykreślić mnie ze swojego życia?

– Szkoda, że cię nie było – powiedziała Mary, przysiadając na brzegu mojego łóżka. – Brakowało nam ciebie.

– Nie miałam humoru – mruknęłam, skubiąc brzeg kołdry.

– Powiesz mi wreszcie, co się stało?

– Pokłóciliśmy się – powiedziałam, wzruszając ramionami, jakby to wszystko wyjaśniało.

– Kłóciliście się wiele razy. Ale nigdy nie widziałam, żeby tak cię to dotknęło.

Zamrugałam kilkakrotnie, próbując powstrzymać irytujące uczucie rozpaczy, które zaatakowało moją twarz, jakbym dostała z liścia. Mary sięgnęła w ciszy do moich drgających rąk, zakrywając je swoimi i uśmiechając się pokrzepiająco.

– To może być koniec – szepnęłam, kiwając głową, jakbym właśnie to odkryła. – To mógł być koniec.

– Koniec czego? – spytała, marszcząc brwi.

– Wszystkiego – mruknęłam, wywijając dolną wargę. – Cokolwiek między nami było.

– Naprawdę myślisz, że to prawda?

– James wyraził się dosyć jasno.

Widziałam, że Mary zacisnęła usta, szukając jakiegoś rozwiązania, ale pokręciłam głową, ściskając jej dłoń.

– Jest okej. W sensie… Może nie okej, ale będzie, potrzebuję tylko sobie to trochę poukładać. Powiedzieliśmy do siebie kilka ostrych słów… – Więcej niż kilka, przemknęło mi przez myśl. – Chyba oboje potrzebujemy to przetrawić. Ale to dobrze. Naprawdę – zapewniłam ją, uśmiechając się sztucznie. – Tak po prostu miało być. Potrzebowaliśmy porozmawiać o tym, co działo się od początku tego roku szkolnego, a do tej pory unikałam tej rozmowy, jak mogłam.

– Jak już ochłoniecie, będziecie musieli to jakoś rozwiązać.

– Jak już ochłoniemy, to będzie po problemie – powiedziałam, kiwając głową z taką pewnością, że aż zrobiło mi się niedobrze.

Coś w środku podpowiadało mi, że mogło być zupełnie na odwrót. Ale słowa Syriusza wciąż dźwięczały w moich uszach głośno i wyraźnie. I widziałam, że miał rację. Nie powinnam była dążyć do żadnej rozmowy, dopóki sama nie będę na nią gotowa.


Problemem był jednak nadciągający jak sztorm na wzburzonym morzu poniedziałkowy dyżur. Od trzech tygodni udawało mi się unikać go jak ognia, a teraz wydawał się jeszcze bardziej przerażający. Wiedziałam, że nie byłam gotowa, żeby z nim o tym porozmawiać, ale dwugodzinny spacer po zamku w ciszy nie wydawał się zbyt kuszący. Zaczęłam zastanawiać się, jak zachowa się James. Do tej pory raczej mnie unikał, co nie było zbyt ciężkie, bądź udawał, że mnie nie ma, kiedy przechodził obok mnie w drodze do swojej ławki. Coś w środku podpowiadało mi, że nie będzie mógł tak zachowywać się w nieskończoność, ale kiedy po raz pierwszy zobaczyłam jego nieobecny wzrok, mój żołądek zacisnął się boleśnie, przypominając o wszystkich niewypowiedzianych słowach między nami.

Kiedy więc w poniedziałkowy poranek zjawiłam się na śniadaniu, nie byłam zbyt zaskoczona faktem, że przy stole nie było Huncwotów. Ostatnio rzadko pojawiali się na śniadaniach. Nie pytałam, chociaż wydawało mi się, że musieli jadać wcześniej. Zaglądnęłam smętnie do swojego talerza z owsianką, próbując ułożyć w głowie jakiś plan na dzisiejszy wieczór, ale sama nie do końca wiedziałam, jak się powinnam zachować. Powinnam zacząć rozmowę? Udawać, że zeszły tydzień nie istniał i pociągnąć zwykłą gadkę o pogodzie? A może… czy byłam gotowa go przeprosić? Nie, nie przyznać się do błędu ani rozprawiać o tym kto miał rację, po prostu przeprosić. Uznać, że go skrzywdziłam, określić sytuację i przyjąć na klatę fakt, że mogłam zawinić w kilku miejscach? Czy to byłby dobry początek, dobry grunt na inne rozmowy? A może za jakiś czas, kiedy bym sobie wszystko poukładała w głowie, może…

Może co? Sama nie wiedziałam, co właściwie czułam. Ciężko było oddzielić uczucia od siebie w momencie, w którym ich plątanina sprawiała, że miałam ochotę się rozpłakać dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Ale może to rzeczywiście był dobry początek. Nic innego z resztą nie mogłam wymyślić.

Idąc na lekcję zaklęć zastanawiałam się, czy powinnam zatem wykonać pierwszy krok? Może powinnam się przywitać albo zapytać o której się dzisiaj widzimy?

Nie, to głupie. Przecież zawsze zaczynacie dyżur o dwudziestej.

No to może gdzie?

To już bardziej.

Oblizałam usta, próbując zebrać w sobie całą potrzebną mi odwagę. W korytarzu roiło się od uczniów, ale nigdzie nie potrafiłam dostrzec tej charakterystycznej, rozczochranej czupryny. W końcu oparłam się o ścianę obok drzwi prowadzących do klasy i odetchnęłam. Mary i Dorcas zażarcie o czymś dyskutowały, ale nie potrafiłam się skupić na wypowiadanych przez nie słowach. Czas mijał, a ja zaczynałam coraz bardziej się denerwować. A jeśli nie przyjdzie? Zanim jednak zdążyłam zagłębić się w spiralę paniki, czyiś głośny śmiech przyciągnął moją uwagę.

Pierwszy z tłumu wyłonił się Peter. Niósł swoją torbę w rękach, ze smętnie zwisającym przerwanym paskiem. Na jego twarzy malowało się zrezygnowanie. Po chwili zrozumiałam dlaczego, kiedy zza grupy Krukonów wysunął się Syriusz, trzymający się za brzuch i zaśmiewający się wniebogłosy. Remus, który sunął tuż za nim wyglądał na rozbawionego, spoglądając na swojego przyjaciela i mówiąc coś do przewracającego oczami Petera. A potem pojawił się on.

Szedł na końcu, uśmiechając się lekko. Jego szata zwisała, przerzucona przed torbę, a lewa ręka zaciśnięta była na długim pasku, przytrzymując, by nie zsunął się z jego barku. Coś w sposobie jego chodu, a może w wystającej ze spodni koszuli idealnie przylegającej do jego ciała sprawiło, że nagle zaschło mi w ustach. Obserwowałam, jak uderza wolną ręką w plecy roześmianego Syriusza, a potem sięga do swoich włosów, przeczesując je powoli długimi palcami.

To był ten moment, to była moja szansa. Przełknęłam ślinę, próbując pozbyć się guli ze swojego gardła i wyprostowałam się, stawiając krok do przodu. Mary musiała chyba zauważyć mój wzrok, bo delikatnie poklepała mnie po plecach, dodając mi otuchy.

– Cześć chłopaki. Cześć James – zawołała, wypychając mnie lekko w kierunku mijających nas Huncwotów.

– Mary – odpowiedział Rogacz, rzucając jej szybkie spojrzenie. Jak w zwolnionym tempie obserwowałam, jak jego wzrok przepływa gładko po tłumie, nie zatrzymując się nawet na sekundę i kiedy już otwierałam buzię, żeby w końcu się odezwać, omija mnie, gdy jego właściciel odwrócił głowę w drugim kierunku.

Czując, jak opuszczają mnie resztki odwagi obserwowałam jego profil, kiedy minął mnie, zupełnie obojętny na moją obecność, jakbym była powietrzem. Poczułam ukłucie bólu, kiedy nad jego ramieniem dostrzegłam spojrzenie Syriusza, przepełnione… żalem? Litością?

Zamrugałam mocno, próbując opanować przypływ gorąca i szybko bijące serce. Zabolało chyba bardziej, niż byłam na to przygotowana. Słyszałam, jak Mary mówi coś do mnie, ale jej słowa do mnie nie docierały, jakbym była pod wodą. A później tłum uczniów pochłonął nas, ciągnąc nas w stronę otwartej klasy.

Skoro całkowicie mnie unikał, jak niby mieliśmy mieć razem dyżur?

{I miss you I'm sorry - Gracie Abrams}

To pytanie obijało się boleśnie o moją głowę przez cały dzień, kiedy obserwowałam jak w niesamowicie szybkim tempie wskazówki zegara wybijały kolejne godziny, nieubłaganie przybliżając mnie do tego, czego tak bardzo się bałam. Nie widziałam żadnego z Huncwotów przez całe popołudnie, więc kiedy wybiła dwudziesta, po przeczesaniu wzrokiem całego Pokoju Wspólnego z duszą na ramieniu przeszłam przez dziurę pod portretem, zastanawiając się, czy powinnam poczekać? Czy oni w ogóle byli w Wieży? A może byli na jakimś późnym treningu albo w bibliotece i zaraz pojawią się na końcu korytarza? Zerknęłam w tamtym kierunku, spodziewając się ujrzeć ich w każdej sekundzie, ale nic takiego się nie stało.

A może czekał już na dole? Może pomyślał, że to ja znowu go wystawiłam? Czy powinnam pójść go poszukać? Ale co, jeśli zjawi się tu jak tylko stąd zniknę, a mnie nie będzie?

Moje przemyślenia przerwał odgłos otwierającego się przejścia. Z mocno bijącym sercem odwróciłam się, spoglądając z nadzieją, której się u siebie nie spodziewałam, na wyłaniającą się z cienia postać.

– Hej – powiedział cicho Remus, uśmiechając się do mnie smutno.

Odwzajemniłam uśmiech, czując jak opuszcza mnie ekscytacja, ustępując miejsca ujmującemu smutkowi. Mogłam się tego spodziewać. Powinnam się tego spodziewać.

– Przysłał cię, żebyś mi powiedział, że nie przyjdzie? – spytałam cicho, czując mrowienie w palcach.

– Tak właściwie, to poprosił mnie, żebym zamienił się z nim dyżurami – wyjaśnił powoli Lupin, bardzo ostrożnie dobierając słowa, jakby bał się, że mnie urazi.

– Och – mruknęłam cicho, mrugając szybko. Jeszcze chwila i staniesz się ludzką fontanną, przemknęło mi przez myśl.

– Ja… – zaczął chłopak, stawiając dwa kroki w moim kierunku, a później westchnął cicho, przyjmując pocieszający wyraz twarzy. – Przykro mi, Lily.

– Jest okej – zapewniłam go, trochę zbyt obsesyjnie kiwając głową. – I tak myślałam, że nie przyjdzie. Przynajmniej nie zostanę sama.

– Jeśli chcesz zamienić jakoś dyżury, na przykład żeby mieć je z Mary, nie będę miał nic przeciwko – powiedział Lunatyk, kładąc nieśmiało rękę na moim ramieniu.

– Nie – szepnęłam, starając się robić dobrą minę do złej gry. Kilkukrotnie zamrugała, obrzucając go szybkim spojrzeniem. Zapomniałam już, jaki był wysoki. Tego lata musiał urosnąć o dobrych kilka cali. – Jest naprawdę okej.

– Okej – powtórzył po mnie, uśmiechając się pokrzepiająco.

Powoli ruszyliśmy w ciszy w kierunku schodów. Moja głowa eksplodowała pytaniami. Czy naprawdę tak to miało teraz wyglądać? Mieliśmy unikać się już do samego końca, odgrodzeni od siebie niewidzialnym murem? Poczułam, jak wielka gula w moich ustach przesuwa się w dół mojego gardła, jakbym połknęła kamień, kiedy minęliśmy miejsce, w którym James wyciągnął mnie z pułapki, aż w końcu dotarliśmy do barierki, której nie zdążyłam złapać, kiedy prawie się wywróciłam. Mój żołądek wykonał obrót o sto osiemdziesiąt stopni na wspomnienie jego dotyku, kiedy przyciągnął mnie do siebie, przywołując obraz wpatrzonych we mnie oczu i rozchylonych ust.

Bardzo starałam się nie patrzeć na Remusa, nie chcąc, by dostrzegł łzy zbierające się ukradkiem w kącikach moich oczu. Mimo wszystko podświadomie czułam, że wiedział – zawsze był dobry w odczytywaniu mowy ciała, a ja ledwo mogłam powstrzymać się od szlochu zbierającego się w mojej piersi.

– To minie – powiedział cicho, prawie pokrzepiająco, niezdarnie klepiąc mnie po barku.

Nie odpowiedziałam. Bałam się, że jeśli otworzę usta, całkowicie się rozkleję.


Pierwszy tydzień grudnia przyniósł ze sobą rozległe śnieżyce, utrudniając dostęp do szklarni, które we wtorek zostały w końcu zamknięte do odwołania. W zamku panował nieopisany chłód, a Filtcha coraz częściej można było spotkać siłującego się z niedomykającymi się oknami. W środowe popołudnie Profesor Slughorn złapał mnie na schodach przed Wielką Salą, chcąc pochwalić nasz progres w sprawie spotkania Klubu Ślimaka.

– Marcus McVein, mój stary druh i przyjaciel, zdradził mi w tajemnicy, że wasze zaproszenia wywołały furorę! To był doprawdy niesamowity pomysł, z tymi śnieżynkami wybuchającymi z koperty!

– Zapewniam pana, panie Profesorze, że całe podziękowania należą się Jamesowi – powiedziałam, uśmiechając się słabo.

– Jeśli tak, to odwalił kawał dobrej roboty. O, a oto i on! Panie Potter, pozwoli pan do nas na sekundę.

Moje serce załomotało boleśnie w klatce piersiowej, kiedy odwróciłam się i dostrzegłam Rogacza, wychodzącego właśnie z Wielkiej Sali. Horacy Slughorn wydawał się być zachwycony, kiwając na niego ręką. Obserwowałam, jak chłopak powoli wspina się w naszym kierunku, zachowując grzeczny uśmiech na ustach.

– Panna Evans twierdzi, że za te cudowne zaproszenia podziękowania należą się właśnie Panu!

Prawie zemdlałam, kiedy wzrok Jamesa przesunął się powoli z mężczyzny na mnie. To był pierwszy raz od dobrego tygodnia, kiedy na mnie spojrzał. Jego oczy były pusty, a wyraz twarzy nie zdradzał absolutnie nic. Sądząc jednak po powoli unoszącej się lewej brwi, moja twarz musiała być dla niego jak otwarta księga. Natychmiast poczułam, że oblewa mnie rumieniec, więc nie mogąc dłużej znieść jego spojrzenia, opuściłam głowę, przeklinając się w myślach.

– Jest pan nader uprzejmy – powiedział cicho Rogacz.

Kiedy ponownie podniosłam głowę, chłopak wpatrywał się w nauczyciela, nie zaszczycając mnie już spojrzeniem przez resztę rozmowy.

– Nie mogę się doczekać spotkania Klubu. Jestem pewien, że mnie nie zawiedziecie.

– Oczywiście, panie Profesorze.

Obserwowałam, jak chłopak wymija mnie, kierując się w górę schodów, kiedy Profesor Slughorn podśpiewując pod nosem, ruszył do Wielkiej Sali. Byłam o krok od zawołania za nim, prosząc, by na mnie poczekał, ale w ostatniej chwili opuściłam wyciągniętą dłoń, czując, jak resztki odwagi zupełnie ze mnie wyparowują. Wpatrywałam się w jego sylwetkę tkwiąc nieruchomo na drugim stopniu, dopóki nie zniknął z moich oczu.

Tej nocy jego obraz nękał mnie w snach, uśmiechając się do mnie tak, jak tylko on potrafił. Wpatrywałam się w jego twarz, opierając się wygodnie o oparcie sofy, a on śmiał się, podrzucając małą, złotą piłeczkę. A później nachylał się nade mną, a ja ulegałam jego spojrzeniu, kiedy sięgał do mojej twarzy, żeby odgarnąć z niej zbłąkane kosmyki.

– Jak ty nic nie rozumiesz – szeptał, wodząc palcem po mojej twarzy.

– Wiec mi wytłumacz – błagałam, wyciągając ręce i zaciskając je na jego koszulce.

– Nic nie rozumiesz – powtarzał, a na jego ustach błąkał się uśmiech.


Nie spojrzał na mnie do końca tygodnia. W sobotę miał odbyć się mecz Quidditcha: Krukoni przeciwko Puchonom. W Pokoju Wspólnym aż wrzało od rozmów na temat przewidywanego wyniku i obstawiania wygranej. Dla Gryfonów był to wyjątkowo interesujący temat po przegranej ze Slytherinem.

– Jedyną opcją, żebyśmy wygrali, jest przegranie Slytherinu z obiema tymi drużynami. Dobrze by było też, żeby jutro to Ravenclaw wygrał – wyjaśniała Maryl, siedząc po turecku na dywanie przed kominkiem i gestykulując żywo. – Gdyby wygrali, a potem zmiażdżyli Ślizgonów, wystarczyłaby nam łatwa wygrana z Puchonami, a potem nawet remis z Krukonami.

W zamyśleniu przyglądałam się Jamesowi, który jak zwykle przed meczem zaszył się przy swoim stoliku przy oknie i pochylał się nad planami boiska. Wiedziałam, że obliczał prawdopodobieństwo wygranej, oszacowując kolejne kroki na przyszłe treningi. Wiedziałam też, że obwiniał się za przegraną w październiku.

Westchnęłam cicho. Byłam przekonana, że kolejnego dnia Gryfonów w zupełności pochłoną emocje związane z meczem i nie byłam do końca pewna, czy chciałam znowu próbować złapać jego uwagę. W czwartek podczas kolacji nawet na mnie nie spojrzał, kiedy odważyłam się poprosić o to, by podał mi koszyk z chlebem. Potem gryzłam się tym pół nocy, czując się tak bardzo upokorzona.

– Coś ty mu powiedziała podczas tej kłótni, że tak się obraził? – spytała mnie wtedy Dorcas, unosząc wysoko brwi. Jej bransoletki zagrzechotały, kiedy podniosła ręce, żeby związać swoje czarne loki w wysokiego kucyka.

– Nie wiem – mruknęłam, zerkając w stronę drzwi, obserwując jego oddalającą się sylwetkę.

Nawet wtedy, siedząc w Pokoju Wspólnym, czułam się jak na haju, czekając na jakikolwiek ruch z jego strony, jednocześnie tak bardzo bojąc się kolejnej reakcji.

Podczas sobotniego śniadania Huncwoci usiedli z ludźmi z drużyny, rozmawiając przyciszonymi głosami o taktyce. Kiedy wszyscy udaliśmy się na trybuny, ulokowali się wyżej, żeby mieć dobry widok. Razem z Mary przywarłyśmy do barierki w najniższym rzędzie, wyglądając na boisko pokryte śniegiem. Złote pętle po obu stronach były świeżo odlodzone i połyskiwały w jaskrawym grudniowym słońcu.

Mecz był znakomity i o dziwo niesamowicie wyrównany. Obie drużyny przemykały z prędkością światła, zdobywając punkt za punktem. Nathias, który tak jak James został w tym roku kapitanem drużyny, patrolował teren z góry, rozglądając się za zniczem. Podczas huku wiwatów i rozmów udało mi się usłyszeć głośny śmiech, kiedy James wskazał na coś ręką, mówiąc “widzicie, tam koło ostatniej pętli?”. Kiedy spojrzałam w tamtym kierunku dostrzegłam złoty błysk, który zniknął tak samo szybko, jak się pojawił. Ponownie zerknęłam na chłopaka, czując jak wypełnia mnie uczucie podziwu. Był w stanie wypatrzeć go nawet z trybun!

I wtedy nasze spojrzenia skrzyżowały się na moment. Zanim odwrócił głowę, zdążyłam dostrzec smutek czający się na jego twarzy.

– Patrzcie! – zawołała Mary, szarpiąc mnie za ramię. – Znicz!

Tym razem zauważyli go wszyscy. Zaklaskałam z uśmiechem, kiedy Nathias wychylił się do dołu i wystrzelił w gonitwę za ścigającym Puchonów, który był już po drugiej stronie boiska. Pomimo odległości, widziałam, jak z każdą sekundą przybliżał się coraz bardziej, powoli zrównując się z przeciwnikiem.

– McRonner wysuwa się na prowadzenie! – zawołał komentator, a niebieski sektor zawiwatował.

– Tak jeeeeeest! – zawołały Gryfonki, unosząc ręce.

– Dawaj Nathias! – krzyknęłam, śmiejąc się głośno. Mary zerknęła przez ramię, a później nachyliła się do mnie z dzikim uśmiechem.

– Patrzy się na ciebie – szepnęła mi na ucho. – Nie na grę ani nie na znicza. Na ciebie.

Uwierzyłam jej na słowo, klaskając mocno, kiedy trybuny wybuchły okrzykiem radości.

– I złapał! Krukoni wygrywają dwieście dziesięć do dziewięćdziesięciu!

Gdy ponownie odwróciłam się, ruszając w kierunku zejścia na boisko, już go nie było.


Grudzień mijał szybciej niż się tego spodziewałam. Na kolejny weekend planowano wyjście do Hogsmeade, które o mały włos nie zostało odwołane z powodu śnieżycy. Gdy siedziałyśmy w karczmie madame Zélie, delektując się gorącą czekoladą, nie miałam humoru na rozmowy. James unikał mnie jak ognia przez cały tydzień, a kiedy Syriusz spotkał mnie przez przypadek na korytarzu, poklepał mnie niezdarnie po ramieniu i odszedł, jakby chciał mi powiedzieć “przykro mi, ale to mój najlepszy przyjaciel, muszę stać po jego stronie”. Moja powolna irytacja tą sytuacją przemieniała się w złość, ale wiedziałam, że muszę dać mu więcej czasu. Tylko ile to było więcej?

– Cieszę się, że udało mi się znaleźć sukienkę – westchnęła Dorcas, wyciągając ze swojego kubka rozmokłą piankę.

– Całe szczęście, bo nie wiem w czym byś poszła na przyjęcie u Slughorna – zaśmiała się Alicja, dając jej kuksańca w bok. – Te sukienki, które zamówiłaś w “Czarownicy” to był totalny niewypał.

Mary zachichotała, zerkając w moim kierunku. Stałam się mistrzem unikania jej spojrzeń, bo nawet bez nich czułam się beznadziejnie.

– Wiecie już, co robicie na święta? – spytała Hawkins, poprawiając włosy.

– Zastanawiam się, czy zostawać w zamku – zaczęła Mary, wzruszając ramionami. – Jak tak dalej pójdzie, to zostaniemy tylko my.

– Jak to?

– Ja jadę do Franka, Maryl musi wrócić, rodzice by ją chyba udusili, więc zabiera Clarie ze sobą, a, no i Huncwoci też wracają do domu – wtrąciła Alicja. – Mama Jamesa jest chora. Niby mówili, że nic poważnego, ale jego tata strasznie się martwi. Ponoć coś z sercem. Syriusz zaoferował, że wrócą, żeby dotrzymać im towarzystwa w szpitalu.

– A Remus? I Peter?

– Remus powiedział, że chciałby wrócić do domu, ostatni raz przed zakończeniem szkoły. A Peter chyba i tak planował wrócić.

– Nie zostawiajcie mnie samej – zaoponowała Dorcas, robiąc smutną minę. – Ja nie mam dokąd pojechać.

– Zawsze możesz wpaść do mnie – zaśmiała się Mary. – Moja mama byłaby zachwycona.

– A ty, Lily?

– Teoretycznie nie planowałam powrotu – westchnęłam, mieszając smętnie łyżeczką. – Chociaż mama pytała się, czy przyjadę poznać narzeczonego mojej siostry.

– Och, jeśli jest taki jak ona, to współczuję.

– Widziałyście się dzisiaj z Maryl? – zmieniłam temat, podnosząc kubek do ust.

– Tak, z samego rana pojechała na wizytę kontrolną. Chłopaki byli dobrej myśli, naprawdę radzi sobie coraz lepiej – powiedziała Hawkins, uśmiechając się pokrzepiająco.

– To dobrze – przytaknęła Mary. – Oby to był już ostatni raz.

Wiedziałam, że Maryl przyjaźniła się z Jamesem dłużej, niż którakolwiek z nas, dłużej nawet od Alicji, ale fakt, że działo się dokładnie to co przewidziałam, doprowadzał mnie do szewskiej pasji. Nie pozwalałam mu zbliżyć się do siebie tylko po to, żeby nie stracić innych ludzi, a wychodziło na to, że traciłam ich po kolei, jakby od razu ustawiła się kolejka. Z Binner prawie w ogóle nie rozmawiałyśmy – mogło być to spowodowane tym, że praktycznie ciągle przesiadywała z chłopakami, a ja starałam się do nich nie podchodzić, odkąd po pierwszych dwóch razach uciekli do dormitorium dziesięć sekund po tym, jak usiadłam obok nich na kanapie. Kto miał być następny, Alicja?

Mary chyba wyczuła mój zły humor, bo poklepała mnie pocieszająco po ręce.

– Wiesz – zaczęła, uśmiechając się. – Huncwoci są chyba w Trzech Miotłach, jeśli chcesz, możemy się tam przejść.

– I po co? Nie mam dzisiaj ochoty na udawanie ściany, bo tym mogę równie dobrze być w obecności Jamesa.

– Lily – zrugała mnie Alicja.

– Może powinnaś spróbować go przeprosić? – zaproponowała Dorcas.

– A tak właściwie, to czemu wszyscy uznali, że to ja powiedziałam coś nie tak? – fuknęłam, odkładając kubek z głośnym brzdękiem na stół. – Może to on powinien przeprosić mnie?

Gryfonki nie odezwały się, chociaż dobrze wiedziałam, co sobie myślą. To co myśleli wszyscy. Poczułam, jak złość aż mrowi mnie w policzki.

– Będę już wracać.

– Czekaj, pójdziemy z tobą…

– Nie – przerwałam im, wstając i sięgając po płaszcz. – Potrzebuje… Przepraszam, nie chciałam zabrzmieć chamsko. Wiem, że nie miałyście nic złego na myśli. Potrzebuję się przejść, sama. Zobaczymy się w zamku?

Mary pokiwała głową a ja uśmiechnęłam się sztucznie i ruszyłam do wyjścia. Kiedy byłam już na zewnątrz, wiatr uderzył w moją twarz, pozbawiając mnie na moment tchu. Pomimo wczesnej godziny, było stosunkowo ciemno. Z tego powodu nigdy nie lubiłam zimy – jak dla mnie noc zapadała zdecydowanie zbyt szybko.

Może Gryfonki miały rację? Może powinnam go była przeprosić? Przecież to nie tak, że się nad tym nie zastanawiałam. Ba, kilka razy byłam już tego naprawdę bliska. Ale później zaczynałam irytować się faktem, że nie dość, że zrobił ze mnie najgorszą bestię, to jeszcze po kolei nastawiał wszystkich przeciwko mnie.

A może wcale tak nie było i tylko przesadzałam?

Szłam prawie pustymi ulicami Hogsmeade, rozmyślając o bardzo zbliżonym wyjściu do wioski, rok temu. To wtedy po raz pierwszy dowiedziałyśmy się o futerkowym problemie Remusa. To wtedy po raz pierwszy zobaczyłam Jamesa w postaci jelenia. Czy naprawdę tak wiele mogło zmienić się w dwanaście miesięcy?

Z moich rozmyślań wytrącił mnie machający w moim kierunku Remus, który właśnie wychodził z Trzech Mioteł. Powoli odwzajemniłam uśmiech, podnosząc rękę w jego kierunku, kiedy za jego plecami pojawiła się reszta Huncwotów, a mój uśmiech stopniowo zanikł.

– A mnie już tak ładnie nie przywitasz? – zawołał Syriusz, obejmując Lupina i tarmosząc go po głowie.

– Och, ugryź mnie – mruknęłam, mijając ich i nie zaszczycając Jamesa nawet spojrzeniem.

Moja irytacja zaczynała sięgać zenitu, kiedy podczas czwartkowych zajęć z Obrony przed czarną magią tylko mi nie wychodziło zaklęcie Patronusa. Większość klasy była w stanie wytworzyć chociaż słabą mgiełkę, ale w moim przypadku koniec różdżki ledwo się zaświecał.

– Ruda – westchnął konspiracyjnie Syriusz, pozwalając, by jego patronus okrążył go. Z wielkiej kuli światła rozróżnić można było cztery łapy, uderzające o posadzkę, kiedy kręciły się wokół jego nóg.

– Odczep się co? – warknęłam, strzepując różdżkę i próbując się skupić.

– Jeśli brakuje ci szczęśliwych wspomnień, mogę zadbać o to, żeby nad tym popracować…

Wzrok, który mu posłałam, godzien był bazyliszka.

Może mieć rację, szepnął cichy głosik w mojej głowie. Ponownie zamknęłam oczy, próbując wyobrazić sobie wygraną wrześniowego zakładu. Z mojej różdżki wystrzeliła smuga światła, która szybko rozwiała się pomiędzy uczniami.

– Jeszcze jedno słowo, a przysięgam… – mruknęłam unosząc palec w kierunku Łapy, który już otwierał usta, żeby coś powiedzieć.

Syriusz zaśmiał się, wracając do ćwiczeń, a ja spojrzałam w kierunku biurka nauczyciela, przyglądając się profilowi Jamesa, który od kilkunastu minut rozmawiał o czymś z Profesorem Godfray’em. Jako jedynemu udało mu się wyczarować pełnoprawnego cielistego patronusa. Ba, tylko u niego kula światła pojawiała się już podczas pierwszej godziny zajęć. Ja nie potrafiłam tego zrobić od trzech tygodni.

Ponownie przymknęłam oczy, starając się nie myśleć o świetlistym jeleniu, który pojawił się obok mnie godzinę wcześniej, przypatrując mi się prawie tak samo tajemniczo, jak czarodziej, który go wyczarował.

No dalej, Lily. Zeszłoroczna wygrana Pucharu Domów.

Zacisnęłam mocniej powieki, starając się wyciszyć raban, jaki robili uczniowie, aż poczułam lekkie wibracje. Zaskoczona otworzyłam oczy, akurat żeby dojrzeć, jak mała jasna kula, niewiele większa od pomarańczy, znika powoli.

– Ruda…

– Zamknij się, twoja bezkształtna kula ma jedynie nogi – warknęłam w stronę Łapy.

– Moja bezkształtna kula jest przynajmniej większa od tłuczka.


Ostatni weekend przed świętami oznaczał jedno – spotkanie Klubu Ślimaka. Gryfonki wydawały się być wyjątkowo podekscytowane wizją imprezy zaplanowanej w stu procentach przez Jamesa. Przez ostatni tydzień, starałam się unikać Profesora Slughorna, obawiając się, że zacznie wypytywać mnie o jakieś szczegóły, których nie miałam prawa znać, ze względu na fakt, że nie przyłożyłam ręki nawet w najmniejszym stopniu do sukcesu tego wieczoru. Kiedy więc stanęłam przed lustrem, ubierając niebieską sukienkę mamy, zaczęłam zastanawiać się, czy miałam w ogóle ochotę iść gdziekolwiek.

– Och, Lily – westchnęła Dorcas, przyglądając mi się z drugiego końca pokoju. Sama miała już na sobie lekko opinającą czarną kreację zasłaniającą jedno ramię. – Wyglądasz przepięknie!

Spojrzałam na wykrojony w serce dekolt, obszyty przy brzegach błyszczącymi cyrkoniami i lekko bufiaste rękawy. Sukienka nie była zbyt długa, nie była też nazbyt strojna, ale było w niej coś niesamowitego. Może zapach pudru mojej mamy, a może kolor, który zdawał się podbijać kasztanowy odcień moich włosów, sprawiając, że w końcu nie czułam się, jak marchewka.

– Włosy szybko ci odrastają – stwierdziła Mary, zbierając loki, które sięgały już ramion i upinając je wsuwkami z tyłu głowy.

– Kiedy kolejny raz wpadnę na pomysł ścinania włosów… – zaczęłam, ale chwilę później przed oczami stanął mi widok okurzonego zlewu w mieszkaniu Dorcas w Londynie i moich umorusanych krwią dłoni, więc ugryzłam się w język.

– Gotowe?

– Bardziej już chyba nie będziemy.

Powoli skierowałyśmy się w stronę wyjścia, a ja wzięłam trzy głębokie wdechy, przygotowując się na najgorsze.

Kiedy dotarłyśmy do lochów, poczułam, jak moje usta rozchylają się w niedowierzaniu. Ściany prowadzące do wejścia pokryte był szronem, a kiedy zaglądnęłam do środka zrozumiałam, że cały sufit i filary go podtrzymujące były oblodzone. W powietrzu unosiły się śnieżynki, które odbijały się od poruszających się ludzi mieniąc się w świetle płonących niebieskich świec. W kluczowych miejscach pomieszczenia poruszały się lodowe rzeźby, muskając przechodniów i puszczając wielkie bańki, zamarzające w locie.

– To jest niesamowite – wydusiła z siebie Mary, dotykając jednej z nich. Wielka lodowa akrobatka spojrzała na nią i pstryknęła w powietrzu a śnieżny pył obsypał włosy dziewczyny.

– O, widzę Clarie!

Obserwowałam, jak Gryfonki przesuwają się przez tłum w kierunku znajomych nam Gryfonów. Mój wzrok zatrzymał się na moment na Profesorze Slughornie, który zajęty był przedstawianiu Remusowi jakiegoś wysokiego jegomościa w cylindrze, zapamiętując, żeby unikać nazbyt elegancko wyglądających ludzi.

– Panno Evans! Przepraszam, Panno Evans!

Uśmiechnęłam się w stronę przeciskającego się do mnie Profesora, który zaklaskał wesoło w dłonie.

– Czyż nie wyszło cudownie? Och, Pan Potter wyśmienicie się spisał! Goście są zachwyceni.

– Tak – zapewniłam go, kiwając głową. – James naprawdę dał z siebie wszystko.

– Te zaproszenia i rzeźby – wyliczał Slughorn, rozglądając się po tłumie rozmarzonym wzrokiem. – No i bar z eliksirami! Zrobił istną furorę!

Zerknęłam, w kierunku, który wskazywał, na wielopiętrowy stół w rogu pomieszczenia zawierający bulgoczące kociołki, kępy ziół i fiolki pełne kryształów, rozpoznając sylwetkę chłopaka, stojącego przed nim. Jego noga drgała w rytm świątecznych piosenek wygrywanych przez zespół schowany za soplami lodu.

Obiecaj mi, że porozmawiasz z nim dopiero jak będziesz gotowa, dudniło w mojej głowie, jakby Syriusz stał obok mnie. To nie będzie rozmowa, w której będziesz mogła liczyć, że jakoś to będzie. Tym razem będziesz musiała przyjść z gotowymi odpowiedziami. On tego potrzebuje, chociaż się nigdy do tego nie przyzna. I coś mówi mi, że ty potrzebujesz ich tak samo jak on.

– Rzeczywiście, niesamowity – mruknęłam kiwając głową. – Pan Profesor wybaczy, pozwolę sobie obejrzeć go z bliska.

– Ależ oczywiście, oczywiście!

Z duszą na ramieniu ruszyłam przez tłum, próbując unikać baniek dmuchanych przez lodowe rzeźby, które po kontakcie ze skórą zabarwiały ją na niebiesko. Poczułam, że to był ten moment – chociaż wciąż nie wiedziałam, co dokładnie chciałam mu powiedzieć, ogarnęło mnie przeczucie, że nie mógł dłużej przede mną uciekać. Nie przy takiej ilości ludzi, nie, przy profesorach i gościach. Nagle uświadomiłam sobie, że nie obchodziło mnie nic – gdzieś miałam spotkanie sławnych mistrzów eliksirów i topowych pisarzy rankingu Proroka Codziennego, jedyne o czym myślałam od tygodni, to zmuszenie pewnego upartego głąba, żeby w końcu się do mnie odezwał. I nie mogłam dłużej z tym zwlekać. Dlatego, kiedy byłam dostatecznie blisko, przygładziłam sukienkę i wsunęłam za ucho krótszy kosmyk włosów, który ciągle uparcie opadał mi na twarz, modląc się w myślach o sukces.

– Hej – powiedziałam, podchodząc powolnym krokiem do baru. Drgnął, zerkając w moim kierunku, jakby nie spodziewał się zobaczyć mnie obok. Przez chwilę spoglądał na mnie, zastanawiając się nad czymś, aż w końcu westchnął cicho, powracając spojrzeniem do kociołków.

– Hej.

Ciężko było mi powstrzymać się od zwycięskiego uśmiechu, kiedy zerknęłam na stojącą przed nami atrakcję. Musiałam przypomnieć sobie, po co tam przyszłam, mrugając kilkakrotnie, jakbym chciała pozbyć się mgły zasnuwającej mój umysł. Wielki napis nad stołem głosił “zrób to sam – zestaw alchemika”. Barman ukryty za przyozdobionymi półkami uśmiechał się życzliwie, do zatrzymujących się gości, wskazując im przypięte do małych tabliczek przepisy na proste eliksiry rozweselające.

– Łał – szepnęłam, nachylając się nad nimi z podziwem. – To… naprawdę coś. Chyba nie doceniałam twoich pomysłów.

James spojrzał na mnie tak, jakbym powiedziała słaby żart. Widziałam, że oceniał w głowie moje słowa, decydując, czy warto było na nie odpowiadać. Czułam, że od tej decyzji będzie zależeć to, czy ten wieczór zakończy się sukcesem i nie kontrolując się, zacisnęłam kciuki, czekając na werdykt.

– Dzięki – odpowiedział sucho, a potem drgnął, zaczynając obracać się w drugim kierunku.

– Poczekaj!

Nieświadomie wyciągnęłam rękę, łapiąc go za ramię. Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony, czekając na to, co chciałam powiedzieć.

– Przykro mi – powiedziałam, puszczając jego koszulę. – Z powodu twojej mamy. Dziewczyny mówiły, że jest w szpitalu. Mam nadzieję, że z tego wyjdzie.

Jego żuchwa poruszyła się, jakby trawił moje słowa. A potem prychnął ruszając w drugim kierunku.

Poczułam, jak zaczyna buzować we mnie złość. Prychnięcie? Zasługiwałam tylko na tyle? Moje serce zabiło mocniej, kiedy ruszyłam za nim. Był wyższy i zdecydowanie łatwiej było mu się przedzierać przez tłum. I chociaż z całych sił próbowałam za nim nadążyć, zaczął oddalać się szybciej, niż byłam w stanie iść.

Gdy dostrzegłam, jak pomimo moich prób dogonienia go, znika za ostatnim filarem, coś się we mnie zagotowało.

– O nie, nie ma nawet takiej opcji – warknęłam pod nosem, ruszając w tamtym kierunku. Gdzieś miałam to, że przegapię przyjęcie i że pewnie było to niegrzeczne z naszej strony, w końcu oboje organizatorów znikało właśnie na resztę nocy. Ale nagle poczułam niesamowitą wolność, zaczynając rozumieć, że mało mnie to obchodzi. Rozglądnęłam się, uświadamiając sobie, że w pomieszczeniu nie było po nim śladu, więc mogłam jedynie domyślać się, że wyszedł. Ktoś wpadł na mnie, ale nie zwróciłam na to uwagi, próbując za wszelką cenę wydostać się z przyjęcia.

Gdy wypadłam na zewnątrz, przytłumiona muzyka zdawała się tłumić odgłos kroków. Czując narastającą irytację ruszyłam w tamtym kierunku, modląc się, żebym miała rację. Kilkanaście sekund później, kiedy wyszłam zza zakrętu, dostrzegłam jego sylwetkę przed sobą.

– Stój! – krzyknęłam, przyspieszając. – James!

Chłopak obrócił się, spoglądając na mnie złowrogo.

– Masz natychmiast to skończyć! – zawołałam, doganiając go. – W tej chwili!

– O co ci chodzi?

– Nie wiem, kogo próbujesz oszukać, ale to, co robisz, nie ma najmniejszego sensu! Musimy w końcu porozmawiać. Musisz przestać traktować mnie, jak najgorszego wroga.

– Och, zamknij się, Lily, chciałem z tobą rozmawiać tygodniami.

– Więc jestem! Jestem tutaj i chce rozmawiać. Porozmawiaj ze mną – wydusiłam z siebie, łapiąc go za rękę, jednak natychmiast strzepnął mój uścisk, kręcąc głową.

– Czego jeszcze ode mnie chcesz, Lily? Powiedziałem ci już wszystko.

– Nie – szepnęłam, naśladując jego ruch. – Nie tak.

– Nie tak?!

– Jeśli chcesz na mnie krzyczeć, proszę bardzo, krzycz. Jeśli chcesz coś uderzyć, śmiało. Wszystko będzie lepsze od tego, co robisz.

– Robiłaś mi to tygodniami – wycedził, nachylając się w moim kierunku. – Tygodniami!

Poczułam, jak krew odpływa z mojej twarzy i choć kazałam mu krzyczeć, nagle zrozumiałam, że bałam się jego krzyku. Bałam się, że mógł darzyć mnie jedynie złymi uczuciami, a krzyk miał być tego dowodem.

– Ja nie… – zaczęłam, trzęsąc się, a kilka rudych kosmyków wysunęło się w końcu spod upięcia, opadając na moją twarz.

– Zawsze masz jakąś wymówkę. Jestem już zmęczony.

Próbował się odsunąć, ale uniemożliwiłam mu to, łapiąc go za koszulę i przytrzymując go mocno. Musiałam go zaskoczyć – nawet ja nie spodziewałam się znaleźć tak blisko jego ciała. Nasze nosy prawie stykały się, kiedy nabierałam głębokiego oddechu, próbując nie zadrżeć pod wpływem jego spojrzenia. Gdy nie mogłam już dłużej go znieść, opuściłam głowę, powoli zjeżdżając wzrokiem na jego gardło i drgające jabłko Adama, a następnie niżej, na rozpięty kołnierzyk koszuli, teraz napięty pod wpływem moich dłoni.

– Nie pozwolę ci się dłużej zbywać – zaczęłam, próbując skupić się na swoich palcach, zaciśniętych na białym materiale. Jego zapach otumaniał mnie, sprawiając, że ciężko było mi wyłowić odpowiednie słowa z odmętów myśli, jakbym nie potrafiła odgonić się od roztaczającego się wokół niego poczucia bezpieczeństwa i spokoju. W jakiś sposób dodawało mi to odwagi, wiedza, że nie mógł zmienić się tak bardzo, skoro wciąż pachniał idealnym połączeniem mięty i czekolady, lasu o poranku i rosy w mroźne dni. –Popełniłam błąd… Popełniłam wiele błędów, uciekając przed tą rozmową, ale… Ale to, co się teraz między nami dzieje… Nie mam już innych pomysłów, jak przekonać cię do rozmowy. I nie dam rady już dłużej tego wytrzymać.

– Moja cierpliwość się skończyła – warknął, próbując ściągnąć moje dłonie ze swojej koszuli, ale jedynie wpiłam palce mocniej, napinając wszystkie mięśnie, jakbym przygotowywała się do bójki. Z obawą spojrzałam na jego twarz, na której malowała się irytacja, chociaż ciężko było z niej coś więcej odczytać. Był w tym mistrzem, potrafił blokować emocje, zanim wypłynęły na powierzchnię, pozostawiając mnie domyślającą się, czy moje słowa w ogóle zadziałały. – Puść.

Jego twarz była prawie tak blisko, jak w trakcie naszej rozmowy na schodach podczas urodzin Syriusza. Prawie zakołysałam się, kiedy jego oddech owiał moje usta. Widziałam, jak jego wzrok prześlizguje się po mojej twarzy, jakby próbował zrozumieć moje zamiary, aż w końcu ruszył do przodu, popychając mnie w kierunku ściany. Z mojej piersi wyrwał się zduszony okrzyk, kiedy uderzyłam o zimny kamień. W zaskoczeniu poluzowałam uchwyt, a James natychmiast wyplątał się z mojego uścisku i odsunął się, dysząc ciężko. Przez kilka sekund przyglądał mi się, a jego wzrok przepływał gładko po mojej sylwetce, zatrzymując się na dłużej na dekolcie obszytym cyrkoniami. Widziałam, jak zadrgał, poruszając lekko palcami dłoni, a potem obrócił się nagle i stanowczo postawił pierwszy krok. W panice. I nagle zrozumiałam, że przede mną uciekał, tak jak robiłam to sama milion razy przed tamtym wieczorem.

Obserwowałam, jak rusza w górę korytarza, próbując ułożyć w głowie rozwiązanie, którego nie mogłam znaleźć. Serce waliło mi mocno, jakbym właśnie przebiegła maraton. Coś nie pozwalało mi odpuścić, chociaż wiedziałam, że igram z ogniem. A jednak świadomość tego, że nie wszystko było stracone napędzała mnie jak paliwo. Podświadomie czułam, że cokolwiek bym teraz nie powiedziała, był bliżej powierzchni niż zazwyczaj, a ja mogłam w końcu przebić się przez lód. Nabrałam powietrza, próbując uspokoić oddech i uświadamiając sobie, że kluczem nie było to, co powiem, a to, co zrobię.

Jeśli nie chciał mnie słuchać, to był jego problem. Ja nie zamierzałam się poddać.

– Okej – zawołałam za nim, ruszając się z miejsca i wkrótce doganiając go.

– Co robisz?

– Skoro łażenie za tobą i irytowanie cię to jedyny sposób, na rozmowę, niech ci będzie.

James zatrzymał się po raz kolejny, zaciskając zęby, a ja założyłam ręce na piersi, rzucając mu wyzywające spojrzenie. Przez moment coś błysnęło w jego oczach, namiastka zainteresowania, która natychmiast zniknęła, kiedy przymknął powieki, jakby bał się, że go rozszyfruję.

– Rób co chcesz – prychnął, a potem ruszył w kierunku Wielkiej Sali.

Jak duch podążyłam za nim, ledwie nadążając za jego długimi krokami. Kiedy dotarliśmy do schodów musiałam przeskakiwać po dwa stopnie, żeby go nie zgubić. Z każdym zakrętem chłopak prychał pod nosem, a ja uśmiechałam się do niego, prawie złośliwie. Widziałam, jak jego dłonie drgają z każdym moim słowem. Widziałam, jak próbował się opanować, kiedy raz za razem uderzałam w jego osłony, jak bronił się przed każdym spojrzeniem. Dotarło do mnie, że osiągnęłam i tak więcej, niż się spodziewałam, zmuszając go do wypowiedzenia chociaż kilku słów w moim kierunku.

– Przestanę, jak porozmawiamy.

– Nie przeszkadzasz mi.

– Nie wygląda, jakbym ci nie przeszkadzała.

Rogacz zerknął na mnie, jakby chciał coś na to odpowiedzieć, ale zrezygnował, kręcąc głową, a moją pierś wypełniła ekscytacja.

– Ha!

{Lose control- Teddy Swims}

Poczułam, jak moja stopa ześlizguje się po ostatnim schodku, wyginając się pod nieludzkim kątem. Syknęłam z bólu, prawie zsuwając się w dół, w ostatniej chwili łapiąc się balustrady.

– Czy to nowy sposób zwrócenia mojej uwagi?

– Skręciłam kostkę, kretynie – warknęłam, czując napływające do oczu łzy, chociaż moje serce zapulsowało mocniej, na dźwięk całego zdania wypowiedzianego w moim kierunku.

James przetarł twarz dłońmi, wzdychając głośno, kiedy przysiadłam na schodach, oglądając wyrządzone szkody. Nie wyglądała na złamaną – kiedy lekko dotknęłam zewnętrznej strony, noga zapulsowała bólem, ale byłam w stanie poruszyć nią delikatnie. Gdy podniosłam wzrok żeby to skomentować, dostrzegłam, że James właśnie oddalał się korytarzem.

– Hej! Nie słyszałeś, że skręciłam kostkę?!

– Świetnie, może w końcu się ode mnie odwalisz.

– James! – zawołałam zszokowana, nie wierząc własnym uszom.

– Czego jeszcze ode mnie chcesz?! Nie dość już zrobiłaś?! – krzyknął przez ramię.

– Nie możesz mnie tu zostawić!

Rogacz przystanął, a jego barki poruszyły się, kiedy nabrał głośno powietrza. Wiedziałam, że trafiłam w jego czuły punkt. Wciąż byliśmy w połowie drogi do Wieży i oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że ciężko byłoby mi samej się do niej dostać. Po kilku ciągnących się w nieskończoność sekundach odwrócił się i przybierając na usta najbardziej fałszywy uśmiech jaki widziałam, podszedł do najbliższej zbroi i wyrwał trzymany przez nią miecz. Z otwartymi ustami obserwowałam, jak wyciągnął różdżkę i machnął nią, a metal zamienił się w drewno.

– Proszę – powiedział, podchodząc bliżej i podając mi przedmiot z wrednym uśmiechem. – Masz laskę, będziesz mogła jej użyć, żeby dojść do Skrzydła Szpitalnego.

– Chyba sobie żartujesz… – zaczęłam, ale chłopak wyprostował się i odwrócił, chcąc odejść. – Wracaj tu! – zawołałam, a potem niewiele myśląc uniosłam drewnianą pałkę i zdzieliłam go nią po plecach.

Kiedy ponownie się zamachnęłam, James odwrócił się i złapał koniec laski w locie, spoglądając na mnie z furią. Z jego oczu błyskały iskry, jakby chciał mnie udusić gołymi rękami.

– O co ci chodzi, kobieto?!

– Denerwowanie cię, to najwidoczniej jedyny sposób na to, żeby zwrócić twoją uwagę – rzuciłam, próbując wyrwać mu kij z ręki, chociaż nie zdało się to na zbyt wiele. Był dużo silniejszy ode mnie i chociaż ciągnęłam z całych sił, laska ani drgnęła.

– Puść – warknął, zaciskając zęby. Knykcie jego palców zbielały, od mocy z jaką jego palce ścisnęły drewno, kiedy przyglądał mi się ze wściekłością.

– Nie!

James złapał mnie za rękę, którą próbowałam utrzymać przedmiot, a potem wyciągnął laskę z mojej dłoni i odrzucił ją na ziemię. Otworzyłam usta w oburzeniu, ale nie zdążyłam wypowiedzieć nawet słowa, kiedy gwałtownie ujął mnie w pasie i przerzucił sobie przez ramię.

– Co robisz?! – krzyknęłam, łapiąc się go kurczowo, gdy ruszył przed siebie. Poczułam, jak materiał mojej sukienki podwinął się lekko pod wpływem jego dłoni, a moje policzki natychmiast się zaczerwieniły, kiedy uświadomiłam sobie, jak to musiało wyglądać z jego perspektywy. O mój Boże, pomyślałam, nabierając gwałtownie powietrza. To się dzieje naprawdę?!

– Skoro nie chcesz dać mi spokoju, jedynym sposobem na pozbycie się ciebie, będzie zostawienie cię u źródła.

Prychnęłam, próbując wyrwać się z jego silnego uścisku, ale był zbyt mocny. Jego prawa ręka owinęła się wokół mojej talii, a lewa spoczęła na dole moich ud, kiedy przycisnął mnie do siebie. Prawie pisnęłam, czując ciepło jego skóry tuż pod granicą sukienki, a w głowie zawirowało mi od emocji.

– Natychmiast mnie puść!

– Och, myślałem, że dzisiaj olewamy takie prośby.

– Proszę?!

– Prosiłem cię już dwa razy, żebyś coś dzisiaj puściła. Trzeci nie zamierzam.

– Puszczaj!

Szamotanie na nic się zdało – był zdecydowanie silniejszy ode mnie. I nawet się nie zmęczył, podczas kiedy ja dyszałam, jakbym stoczyła walkę z trollem. Pozostawało mi jedynie poddanie się i próba wymuszenia na nim rozmowy, którą też zresztą zaczął ignorować.

– James – powiedziałam dosadnie, zastanawiając się, czy nie powinnam zacząć go szczypać w akcie desperacji. – Będziesz musiał się w końcu do mnie odezwać.

– Mhm.

Nie mogłam powstrzymać cienia uśmiechu, kiedy skręciliśmy w kolejny korytarz, a on podrzucił mnie w powietrzu, przeskakując przez kilka schodków. Po tygodniach obserwowania się z oddali, całe moje ciało płonęło pod wpływem jego dotyku. Zastanawiałam się, czy wiedział, jak na mnie działał. Przecież musiał słyszeć mój urywany oddech i czuć walące serce.

– Prędzej czy później się poddasz.

Cisza.

– Złamiesz się.

I znowu.

– Jestem bardziej wytrwałym graczem od ciebie.

Jego plecy zadrżały, kiedy prychnął śmiechem, jakbym powiedziała coś niedorzecznego.

– Już zmusiłam cię, do wypowiedzenia kilku słów, daję sobie jeszcze kilka dni i wpadniesz jak śliwka w kompot.

Musieliśmy być już blisko, a ja nie chciałam, żeby to się skończyło. Czułam, że to może być ostatnia szansa, żeby przemówić mu do rozumu.

– Do powrotu do domu na święta zostało jeszcze kilka dni – zaczęłam słodkim głosem. – Będę torturować cię do samego końca. Chyba, że w końcu ze mną porozmawiasz.

Pisnęłam, kiedy chłopak przesunął mnie dalej w stronę jego pleców, jakby próbował mi powiedzieć, żebym się zamknęła. Z oburzeniem otworzyłam szerzej oczy, uświadamiając sobie, że jego ręka wylądowała zaraz pod moim pośladkiem.

– Bo zacznę krzyczeć! – zawołałam w panice, kręcąc głową na boki. Misterne upięcie włosów całkowicie zawiodło i rude loki rozsypały się wokół mojej twarzy, jak kurtyna osłaniająca rumieńce. – Jamesie Potterze! Masz mnie natychmiast odstawić na ziemię!

Chłopak parsknął czymś, co przypominało śmiech, kiedy zaczęłam okładać go po plecach. Dla niego to było zabawne?!

–Wiesz, że nie przestanę – zagroziłam mu, unosząc się na dłoniach opartych o jego plecy. – Nie dajesz mi wyboru, jeśli natychmiast mnie nie puścisz, zacznę gryźć! A i tak niczego to nie zmieni, bo przez resztę tygodnia będę za tobą łazić, aż w końcu się odezwiesz i…

– Powodzenia – mruknął, zatrzymując się nagle i jednym szybkim ruchem odstawiając mnie na ziemię. Pisnęłam w szoku, kiedy jego dłonie zacisnęły się na mojej talii, a sukienka podwinęła się, ledwo zasłaniając to, co powinna. Wściekle czerwona natychmiast wyprostowałam materiał i rozejrzałam się, uświadamiając sobie, że byliśmy pod Skrzydłem Szpitalnym. – Twój przystanek.

Widziałam, jak obrzucił mnie szybkim spojrzeniem, a na jego twarz na krótki moment wypłynęła satysfakcja, której tym razem w końcu nie zdołał ukryć. Chwilę później chłopak odsunął się z zamiarem powrotu, a ja natychmiast złapałam jego rękę, kręcąc głową.

– Nie.

– Lily, puść mnie – powiedział niskim głosem, a po moim ciele potoczyła się fala dreszczy.

– Nie!

– Lily – warknął, piorunując mnie spojrzeniem.

– NIE – zaakcentowałam, zaciskając palce mocniej na jego dłoni. Czułam, jak serce boleśnie obiło się o moją klatkę piersiową, a mieszanka paniki i ekscytacji oblała mnie od stóp do głów. – Żądania puszczenia dzisiaj nie obowiązują, pamiętasz?

Było coś nowego w sposobie, w jaki na mnie spoglądał, jakby widział mnie po raz pierwszy. Kiedy spróbował wyciągnąć swoją dłoń spomiędzy moich, przyciągnęłam ją bliżej, uderzając plecami z cichym okrzykiem zaskoczenia w drzwi z mlecznobiałą szybą. Widziałam, jak coś zamigotało w jego oczach, kiedy zacisnął zęby, nachylając się nade mną.

– Puść – powtórzył gardłowo, a ja przełknęłam głośno ślinę.

– Nie.

James przymknął na sekundę oczy, jakby powstrzymywał się od wybuchu, a potem uniósł drugą rękę i załomotał w drzwi.

– Hej! – zawołałam, otwierając w oburzeniu usta. – Nie fair!

– Dobranoc, Lily – powiedział ostro, korzystając z mojego zaskoczenia i odrywając moje palce od swojego nadgarstka. Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, ruszył w przeciwnym kierunku.

– Ha! Odezwałeś się do mnie! To prawie jak rozmowa! – zawołałam za nim, obserwując jak kręci głową, znikając za rogiem.

W mojej piersi na nowo wykiełkowało uczucie nadziei, pociągając za sobą falę ekscytacji. Lód w końcu pękł i nawet stąd mogłam dostrzec rysy, których nie był już w stanie dłużej ukrywać.


Obudziło mnie światło padające przez rozchylone zasłony. Powoli podniosłam głowę z poduszki, czując podświadomie, że musiało być już późno. Kiedy odsunęłam ciężkie kurtyny łóżka, a mój wzrok padł na zegarek stojący na szafce nocnej, westchnęłam pod nosem. Dochodziła jedenasta. Dawno już nie spałam tak długo, ale gdyby się tak zastanowić, chyba właśnie tego potrzebowałam po ciągłych nieprzespanych nocach.

Nieprzespane noce! Poczułam, jak moja pierś napełnia się jakimś dziwnym uczuciem ekscytacji, na wspomnienie tej ostatniej. Nie przyśniło mi się to. W końcu rozmawialiśmy! No, może nie była to najdłuższa rozmowa w historii świata, ale od czegoś trzeba było zacząć. Z resztą, miałam jeszcze kilka dni do naszego wyjazdu na Święta, więc może byłabym w stanie przekonać go do kolejnej?

Uśmiechnęłam się pod nosem, kiwając głową. Tak, to był świetny pomysł. A później mieliśmy nie widzieć się prawie dwa tygodnie. Czy to nie był idealny moment, na odpoczynek od siebie i spojrzenie na wszystko z innej perspektywy?

Zadowolona usiadłam na brzegu łóżka, poruszając lekko swoją kostką. Pani Pomfrey poskładała mnie poprzedniej nocy w trzy minuty, ale ostrzegła, żebym uważała na nią i starała zbytnio nie obciążać. Żałowałam, że nie udało mi się zatrzymać Rogacza dłużej przy drzwiach – pielęgniarka na pewno kazałaby mu mnie odprowadzić do Wieży. Poczułam, jak na moje usta wypływa uśmiech, kiedy przypomniałam sobie jego dotyk. To miał być dobry dzień, czułam to.

Ruszyłam w kierunku łazienki, nucąc pod nosem jedną ze świątecznych piosenek z poprzedniego wieczoru. Wiedziałam, że jeśli się pospieszę, zdążę jeszcze na śniadanie. Zakładałam, że tam udały się pozostałe Gryfonki – wczoraj wróciły stosunkowo późno, głośno wyrażając żal z powodu mojego zniknięcia, ale wytłumaczyłam im się skręceniem kostki i brakiem chęci na kontynuowanie zabawy. Zataiłam jedynie w jakich okolicznościach ową kostkę skręciłam, płonąc na samą myśl o tym, że miałabym komuś opowiedzieć, o sposobie w jakim ręce Jamesa układały się na mojej talii. Po szybkim prysznicu wsunęłam na nogi ciemne dżinsy, a przez głowę wciągnęłam gruby brązowy sweter, obstawiając, że w zamku może być dosyć chłodno. Po raz ostatni spojrzałam w lustro, przygładzając włosy, a potem uśmiechnęłam się, czując ognik nadziei rozpalający się na nowo w mojej piersi.

Gdy zbiegłam na dół ze zdziwieniem zauważyłam, że w Pokoju Wspólnym brakowało znajomych mi Gryfonów. Były dwie możliwości – mogli wciąż jeść śniadanie, chociaż było stosunkowo późno albo poszli się przejść. Zmarszczyłam brwi, spoglądając na zegar wiszący nad kominkiem. Skoro ja pospałam tak długo, była duża szansa, że oni też niedawno wstali. Po krótkiej debacie ruszyłam w kierunku dziury pod portretem, decydując się na rozpoczęcie poszukiwań od Wielkiej Sali. W brzuchu burczało mi niemiłosiernie, więc i tak nie zrobiłabym zbyt wiele bez śniadania. Nucąc pod nosem zbiegłam ostrożnie po schodach, próbując zgromadzić w sobie wszystkie pokłady odwagi, jakie mi pozostały po wczorajszym wieczorze. Czułam, że to był ten dzień, kiedy James nie będzie mógł mnie dłużej ignorować, zwłaszcza po wypowiedzianych wczoraj słowach i przełamanych lodach. Zadowolona pokonałam ostatnie stopnie, kiedy roześmiane Gryfonki opuściły Wielką Salę, machając do mnie.

– Cześć śpiochu – zaśmiała się Dorcas. – Wyspana?

– Nawet nie wiesz – odpowiedziałam, uśmiechając się. – Wy już po śniadaniu?

– Tak, przykro mi, że nie zaczekałyśmy, ale myślałam, że umrę z głodu – powiedziała Mary, klepiąc mnie po ramieniu. – A ty spałaś tak słodko…

– Huncwoci jeszcze jedzą? – spytałam, zerkając za nie, na uczniów wciąż siedzących przy stole.

– Och, nie, nie słyszałaś? Rano przyszedł list, ponoć z mamą Jamesa jest gorzej. Lekarze kazali nie panikować, ale jego tata wariuje, więc razem z Syriuszem uznali, że najlepiej będzie, jeśli pojadą już teraz. Byli przed chwilą się pożegnać, musieliście się minąć – mruknęła Mary.

– Ale nie przejmuj się, Alicja, Clarie i Maryl wciąż kończą jajecznicę, więc dotrzymają ci towarzystwa – zapewniła mnie Dorcas.

Poczułam, jak uczucie zadowolenia opuszcza moje ciało prawie tak szybko, jak się tam pojawiło. Już pojechali? A mój plan, rozmowa przed wyjazdem, pogodzenie się?

Poczułam, jak moje serce zabiło mocniej, kiedy oglądnęłam się za siebie, zerkając na oddalające się Gryfonki. Coś przemknęło przez moją głowę, ale nie byłam pewna, czy powinnam słuchać własnych rad po tym, co ostatnio się wydarzyło. Zacisnęłam pięści, czując się zawieszona pomiędzy staniem w Sali Wejściowej, a ruszeniem na śniadanie. A może by tak… W końcu dopiero co byli się pożegnać… To nie tak, że już na pewno ich nie było, Czy to w ogóle był dobry pomysł? Nie mogłam cofnąć się po płaszcz, bez tłumaczenia przyjaciółkom, że chcę z nim porozmawiać, żeby… Żeby co właściwie zrobić?

Przygryzłam wargę, rozważając za i przeciw. Jak to powiedziała Mary? Że musieliśmy się dopiero co minąć? A to oznaczało, że nie mogli być daleko… Skoro jechali wcześniej, w grę wchodził tylko Błędny Rycerz. Czy ktoś odprowadzał ich do bramy?

Przeklęłam w myślach, stając przed wrotami. Czy naprawdę chciałam to zrobić?

Poczułam się tak, jakby ktoś inny przejął kontrolę nad moim ciałem, kiedy moja ręka uniosła się i nacisnęła na klamkę. Na zewnątrz było zimno, ale śnieg w końcu przestał padać, a jasne promienie słońca odbijały się od białego puchu, prawie mnie oślepiając.

Kurwa.

Pomknęłam w dół schodów, zakładając ręce na piersi i czując, że będę tego żałować. Na śniegu widoczne były świeże ślady stóp więc pozostawało mi tylko modlić się, żebym zdążyła. Moja kostka zakuła lekko, kiedy rzuciłam się biegiem przed siebie. Już po kilku minutach miałam absolutnie dość, ale kiedy dotarłam do ostatniej prostej, w oddali zamajaczyły mi trzy postacie. Udało mi się rozpoznać Profesora Flitwicka, który wyciągnął różdżkę, machając nią wysoko, a brama zamigotała jasnym światłem, uchylając się.

Przyspieszyłam, puszczając się sprintem. Moje serce kołatało tak mocno, że zupełnie zagłuszało wszystkie myśli, włącznie z tą o ostrym bólu w prawej kostce. Nie miałam pojęcia, co zrobię dalej, ale wiedziałam, że muszę zdążyć. Jak przez mgłę widziałam Syriusza, wyciągającego rękę przed siebie i w końcu zrozumiałam, że nigdy ich nie dogonię. Więc zrobiłam jedyną rzecz, która wpadła mi do głowy.

– James!

Chłopak odwrócił się zupełnie zaskoczony, kiedy mój głos poniósł się echem po błoniach. Nawet Syriusz wyglądał na zdziwionego, kiedy opuszczał wyciągniętą przed siebie rękę z różdżką. Miałam wrażenie, że wieki później zatrzymałam się kilka metrów od nich, próbując złapać oddech, a przed bramą pojawił się z głośnym zgrzytem wściekle fioletowy autobus.

Zakręciło mi się w głowie, kiedy pierwsza porządna dawka tlenu po tym katorżniczym biegu dotarła do mojego mózgu. Łapczywie zaczerpnęłam kolejny wielki oddech, schylając się i opierając ręce na kolanach, próbując uspokoić galopujące serce.

– Lily? Co ty tu robisz? – zapytał cicho chłopak, przyglądając mi się w zupełnym szoku. Pogratulowałam sobie w głowie wejścia smoka, próbując przełknąć kłujące uczucie w swoich ustach.

– James – wydyszałam, czując, że robię się cała czerwona pod wpływem jego zdziwionego spojrzenia. Musiałam naprawdę wziąć go z zaskoczenia, skoro w końcu się do mnie odezwał i nie wyglądał przy tym, jakby zjadł cytrynę. Profesor Flitwick podrapał się po głowie, a później ruszył w stronę zamku, jakby chciał nam dać trochę prywatności. To otrzeźwiło również Syriusza, który drgnął nagle, jakby przebudził się ze snu i wyjął z dłoni zaskoczonego Jamesa rączkę jego kufra.

– Zajmę się tym – powiedział, ciągnąc go za sobą. – I dam wam chwilę.

James pokiwał głową w kierunku przyjaciela, a później ponownie spojrzał na mnie, unosząc jedną brew do góry. Na jego twarzy mogłam dostrzec pozostałości irytacji, chociaż widać było, że nie spodziewał się mnie zobaczyć. Wyprostowałam się, próbując złożyć jakiekolwiek znośne zdanie, ale w mojej głowie panowała pustka. Poczułam, jak panika zaczyna ogarniać moje ciało, kiedy z każdą kolejną sekundą ciszy, przerywaną jedynie moim nierównym oddechem, robiło się między nami coraz bardziej niezręcznie. Wiedziałam, że to była moja szansa, ale nie miałam pojęcia, co powinnam była mu powiedzieć. Jak powinnam była go przekonać, że… No właśnie, że co? Co właściwie chciałaś mu powiedzieć?

– Widzę, że z twoją kostką już wszystko w porządku.

Przełknęłam ślinę, uświadamiając sobie, że moje wczorajsze wygłupy przyniosły chyba większy rezultat niż się spodziewałam. Może rzeczywiście nie wszystko było stracone, pomyślałam, w panice zaciskając dłoń na palcach drugiej ręki. Chłopak, wytrzeszczył oczy w moim kierunku, czekając na jakąś reakcję, a ja płonęłam ze wstydu, rozpaczliwie szukając punktu zaczepienia, czegokolwiek, co chciałam mu powiedzieć. Aż w końcu zrobiłam jedyną rzecz, która miała wtedy sens.

{Beautiful Things - Benson Boone}

– Przepraszam – wyjąkałam, ruszając w jego kierunku, aż wreszcie zarzucając na niego ręce i wtulając twarz w jego pierś. – Tak strasznie cię przepraszam. Powinnam była powiedzieć to wczoraj, ale bałam się, że nie będziesz chciał mnie słuchać i sama już nie wiedziałam co robić.

Sekundy ciągnęły się w nieskończoność, kiedy tak staliśmy w bezruchu przed Błędnym Rycerzem. Ze środka dochodziła jakaś głośna rozmowa, w której rozpoznawałam głos Syriusza, ale nie potrafiłam skupić się na słowach, czując jedynie panikę pulsującą pod moją skórą, coraz mocniej zaciskając oczy. James stał nieruchomo, boleśnie wyprostowany, a ja czułam, jak ogarnia mnie rozpacz. Czy naprawdę tak miało się to skończyć? Już do końca życia miał zamiar traktować mnie jak powietrze, udając, że mnie nie słyszy, kiedy do niego mówię, że nie widzi, jak próbuję do niego dotrzeć? Aż w końcu, gdy miałam wrażenie, że zaraz rozpłaczę się na dobre, wydawać by się mogło, że po upływie całych godzin, jego sztywna sylwetka poruszyła się, kiedy schylił głowę i objął mnie swoimi rękami.

Z mojej piersi wyrwał się szloch ulgi, kiedy odwzajemnił uścisk, a ja przesunęłam twarz w zgięcie jego szyi. Po prawie miesiącu, czułam się wygłodniała jego dotyku, a odpływająca z mojej piersi fala obaw pozostawiała mnie prawie dygoczącą, jakbym zaraz miała runąć na ziemię. I tak się właśnie czułam – w mojej głowie wszystko zakołysało, a nogi prawie się pode mną ugięły, grożąc upadkiem.

– Lily – wyszeptał cicho James. – Czy ty… płaczesz?

Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że szlochałam, mocząc mu całą koszulkę. Poczułam, jak oblewa mnie fala zażenowania, kiedy zacisnęłam mocniej powieki, wciąż wtulona w jego ciało. James bardzo delikatnie pogłaskał mnie po plecach, a potem jego klatka piersiowa zatrzęsła się, kiedy zaśmiał się delikatnie. Zaśmiał! W najśmielszych snach nie liczyłam na taką reakcję. Musiałaś naprawdę go zszokować, pomyślałam.

– Naprawdę przybiegłaś tu w samym swetrze?

Teraz albo nigdy. Powoli odsunęłam się od niego, przełykając dumę i ocierając policzki. Wciąż trzęsłam się, chociaż teraz uświadomiłam sobie, że mogło być to spowodowane przejmującym zimnem, którego wcześniej nie czułam, będąc w zupełnym, maniakalnym wręcz amoku. Uniosłam wzrok, spoglądając na Rogacza, którego lewy kącik ust drgał, jakby ledwo powstrzymywał się od uśmiechu.

– Wczoraj okładałam cię zaciekle drewnianym kijem, a ty dziwisz się, że nie zdążyłam ubrać płaszcza? – zaczęłam, a wtedy z autobusu wyłoniła się głowa Syriusza.

– Naprawdę nie chcę wam przerywać – powiedział z bólem – ale w środku rozgorzała kłótnia o to, że macie się pośpieszyć. Możecie… kończyć?

– Daj nam chwilę – zganił go James, obrzucając przyjaciela takim spojrzeniem, że ten uniósł w obronnym geście ręce i zniknął w środku. Po chwili ponownie zerknął na mnie, wręcz wyczekująco, a ja zacisnęłam usta, zastanawiając się, gdzie się podziała cała ta odwaga, która mnie tutaj przygnała.

– Przepraszam – powtórzyłam, zaciskając dłonie oparte na jego klatce piersiowej w pięści. Próbowałam zebrać w głowie pochowane po kątach myśli, ale widok moich palców owiniętych wokół ciemnego swetra przywołał wspomnienia wczorajszej nocy, jego spojrzenia i dotyku. – To wszystko, co powiedziałam wtedy na korytarzu…

Zadygotałam, kiedy nagle zerwał się wiatr, dmuchając zimnem prosto w nasze twarze. James bez zastanowienia sięgnął do szyi i pociągnął za swój szalik, a następnie nie spuszczając ze mnie wzroku obwinął nim moją szyję, dociskając jego końce do mojej piersi.

– Tylko ty jesteś na tyle szalona, żeby uznać, że po tym wszystkim zjawienie się tutaj bez płaszcza to dobry pomysł – zaczął, w końcu uśmiechając się do mnie. A ja poczułam, jak odpływam, unosząc się prawie trzy cale nad ziemią. Po tych tygodniach ciszy, to był najlepszy widok pod słońcem.

– Miałeś rację. Byłam hipokrytką. – Poczułam się, jakby tama runęła, a słowa zaczęły wylewać się z moich ust. – Oczekiwałam, że zakład niczego między nami nie zmieni, chociaż dobrze wiedziałam, że… To co powiedziałam… To nie dlatego cię unikałam. Nie bałam się, że to ty… Bałam się, że ja…

Zawahałam się, próbując odnaleźć odpowiednie słowa, kiedy Syriusz wychylił się po raz kolejny.

– Naprawdę, jestem ostatnią osobą, która chciałaby wam przeszkadzać, ale grożą, że odjadą bez nas. A my musimy jechać. TERAZ.

– Zaraz przyjdę – rzucił w bok Rogacz, nie odrywając wzroku od mojej twarzy. A sposób, w jaki na mnie patrzył, rozpalał we mnie coś, czego nie spodziewałam się w sobie znaleźć. Jakby po raz pierwszy mnie słyszał. Jakby doszukiwał się czegoś w znaczeniu moich słów, nie będąc pewnym, że dobrze mnie usłyszał,

– James, twój tata cię UDUSI – zaakcentował Łapa.

– Już idę – zapewnił go chłopak, machając w jego kierunku ręką. – Co mówiłaś?

– Ja… – wydukałam, czując, jak serce obija mi się o żebra, jakby chciało wyskoczyć z mojej klatki piersiowej.

– James!

– Sekundę! – odkrzyknął Rogacz, zerkając w kierunku wejścia do autobusu, gdzie tym razem wychylił się również niezadowolony kierowca. – Merlinie… Lily, ja… ja naprawdę muszę już…

– Jasne – zapewniłam go, kiwając głową. – Oczywiście.

– Przepraszam, ja…

– Nie, nic nie szkodzi – mruknęłam, czując się jak figurka pieska, machająca głową na desce rozdzielczej starego samochodu mojej babci. – Jedź, twój tata cię potrzebuje. Skoro ta rozmowa tyle czekała, może poczekać jeszcze trochę.

– Cholera – zaczął chłopak, szukając czegoś w moim spojrzeniu.

– Wiem – zapewniłam go, nie mogąc opanować drżenia rąk.

– Naprawdę was przepraszam – zawołał Syriusz, wyskakując z autobusu. – Ale kierowca zaczął odliczać od pięciu w dół.

– Do zobaczenia – szepnęłam, stając na palcach i muskając lekko ustami jego policzek, kiedy Syriusz złapał go za ramię i zaczął ciągnąć w stronę wejścia. James otworzył szeroko oczy, ledwo sunąc nogami do tyłu, a potem uniósł dłoń, dotykając miejsca, w którym go pocałowałam.

– Porozmawiamy, jak wrócę – zapewnił mnie, wciąż lekko zszokowany. – Dokończymy tę rozmowę – zawołał, jakby szukał potwierdzenia w mojej twarzy.

– Zawsze możesz wpaść na święta – zażartowałam, unosząc dłoń w jego kierunku, kiedy Syriusz wciągnął go do środka. Przez ułamek sekundy widziałam jeszcze jego twarz, na którą chyba zaczął zakradać się lekki uśmiech, a później autobus zniknął z głośnym trzaskiem.


Ostatnie dni przed świętami w zamku wydawały się dziwnie puste i zimne bez jego osoby. Nawet, jeśli przez ostatni miesiąc nie żyliśmy w dobrych relacjach, zdążyłam tak przywyknąć do jego obecności, że jej nagły brak zupełnie wybijał mnie z rytmu. Kiedy zbliżał się czas podróży, coś w wizji powrotu pociągiem bez niego napawało mnie dziwną mieszanką paniki i strachu. Po czerwcowym wypadku już poprzednia przejażdżka była straszna i nagle nie mogłam wyobrazić sobie udania się na dworzec, a przede wszystkim dotarcia na Kings Cross bez jego obecności. Kiedy wspomnienia zasnuwały mój wzrok, a ja padałam na kolana, czując, jak serce boleśnie wygrywa rytm, zaczynałam rozumieć, że mogę już nigdy nie być w stanie odbyć tej podróży bez lęku. Gryfonki wydawały się być zmartwione, kiedy oznajmiłam im, że wrócę do domu Błędnym Rycerzem. Nie potrafiłam wytłumaczyć im, że to on wyciągnął mnie z tamtego wraku wagonu i że tylko jego obecność sprawiała, że nie rozsypałam się podczas poprzedniej podróży.

– Wesołych świąt, Lily!

– Wesołych świąt, Mary.

– Napiszę. W sprawie sylwestra – zapewniła mnie przyjaciółka, przytulając mnie mocno na pożegnanie.

Kiedy wściekle fioletowy autobus zatrzymał się przed moim domem, dostrzegłam moją mamę strojącą w oknie i przyglądającą mi się z radością. Starsza kobieta mijająca właśnie nasz podjazd spoglądnęła na mnie przelotnie, jakby zupełnie normalnym był widok wielkiego dwupiętrowego autobusu na wąskiej brytyjskiej uliczce między rodzinnymi domkami. Uśmiechnięta pociągnęłam za sobą kufer i ruszyłam w kierunku drzwi, które po kilku sekundach otworzyły się, a wyglądająca ze środka kobieta obdarzyła mnie najszerszym uśmiechem na świecie.

– Kochanie – mruknęła, przyciągając mnie blisko i ściskając mocno. – Nawet nie wiesz jak za tobą tęskniłam. Wchodź, zaparzę herbatę.

Wnętrze wyglądało tak znajomo i ciepło. Jedyne co się zmieniło, to ogromna choinka stojąca w rogu salonu i kilka nowych zdjęć oprawionych w ramki. Powoli podeszłam do gzymsu kominka, przyglądając się Petunii w objęciach jakiegoś obszernego jegomościa, który przypominał dorodnego knura, chichocząc wesoło za ogromnym wąsem. Pozwoliłam sobie jednak zachować te przemyślenia dla siebie, odwracając głowę w kierunku stojącej w progu mamy i wskazując palcem na zdjęcie.

– Zgaduję, że to Vernon?

– Tak – potwierdziła, kiwając głową. – Niech nie zmyli cię jego wygląd, to uroczy chłopak.

– Mhm – mruknęłam, zerkając ponownie na fotografię. – On, czy jego brat bliźniak, którego musiał zjeść w łonie?

– Lily! – zrugała mnie mama, chociaż jej mina zdradzała rozbawienie. – Bądź miła.

– Kiedy przyjadą?

Cisza, która mi odpowiedziała, nie wróżyła niczego dobrego. Z konsternacją zwróciłam się w kierunku mamy, ściągając z szyi szalik, a widząc jej minę, natychmiast zrozumiałam.

– Nie przyjadą.

– Petunia dzwoniła i przepraszała nas, coś bardzo ważnego wypadło im w Londynie, ciotka Vernona przyleciała z Kanady i…

– Jasne – mruknęłam, ruszając w kierunku szafy, żeby odwiesić swój płaszcz.

– Lily – szepnęła mama, kładąc mi lekko rękę na ramieniu. – To nie przez ciebie…

– Zadzwoniła po tym, jak powiedziałaś jej, że przyjeżdżam, prawda? – spytałam, ściągając usta, kiedy pokiwała powoli głową. Moje oczy mimowolnie napełniły się łzami, które natychmiast starałam się wcisnąć z powrotem tam skąd przybyły, mrugając zawzięcie. Poczułam, jak delikatne dłonie mamy przytulają mnie lekko. Westchnęłam, czując dotyk jej ciepłego policzka, uświadamiając sobie, jak za nią tęskniłam. Za zapachem jej pudru, miękkością skóry, uczuciem ciepła, którym promieniowała. Nic nie było w stanie zastąpić powrotu do domu.

– Chodź do kuchni – szepnęła – zrobiłam placek jabłkowy, twój ulubiony.

Chociaż święta w domu nie były tym czego oczekiwałam, okazały się być tym, czego potrzebowałam. Odpoczynkiem, czasem na rozmyślenia, a przede wszystkim zapomnienia na moment o otaczającym mnie świecie. Moja mama zadbała z resztą o to, żebym się nie nudziła, zabierając mnie na zakupy i zmuszając do gotowania i pieczenia, jakbyśmy wyprawiali ucztę dla pięćdziesięciu osób, a nie trzech. Przyjemnie było na moment tak naprawdę zapomnieć o magii, o wojnie, która powoli ogarniała cały kraj, o zbliżających się wielkimi krokami egzaminach, a przede wszystkim o nim. Chociaż skłamałabym, że jego obraz nie nawiedzał mnie czasem w najbardziej zaskakujących momentach – widziałam jego sylwetkę znikającą w tłumie podczas wypadu na łyżwy z moim tatą, który przypomniał mi, jak kiedyś uwielbiałam na nich jeździć, czułam jego zapach, siedząc obok choinki w trakcie odwiedzin ciotki Lou, która narzekała na artretyzm i bolące stawy. A kiedy mama zaciągnęła mnie do miejscowego centrum handlowego w poszukiwaniu prezentów, nie mogłam powstrzymać się przed zakupem rzemyków, które były w tym samym idealnie czekoladowym kolorze, co jego oczy.

Siedząc później w swoim pokoju i wpatrując się w zawiniątko leżące na moim biurku, zastanawiałam się, po co je właściwie kupiłam. To nie tak, że zamierzałam wysłać mu je pocztą – sama nie wiedziałam, czy wypadało mi się z nim kontaktować po naszej ostatniej rozmowie.

Kiedy płowa sowa zastukała w okno, prawie podskoczyłam. Z bijącym sercem wpuściłam ją do środka, a kiedy odwiązałam z jej nóżki małą paczuszkę, uśmiechnęłam się mimowolnie na widok pisma mojej najlepszej przyjaciółki. Powoli rozwiązałam pakunek, wyciągając krótki list leżący na opakowaniu pudełka czekoladowych żab i poczułam, jak oblewa mnie przyjemne uczucie ciepła.


Kochana Lily,

Rozmawiałam z mamą i kazała przekazać, że z chęcią ugoszczą cię na sylwestra. Dorcas spędza całą przerwę świąteczną u mnie, więc wspólnie uznałyśmy, że zaprosimy również Maryl i Clarie – myślę, że wszystkim przyda się babski wieczór!


(Tu Dorcas - nie do końca damski, bo będzie też przystojny kuzyn Louis.)


Zachichotałam, widząc krótki dopisek pismem Meadowes.


Fu, Dorcas, to mój kuzyn!

Tak czy siak, odpisz koniecznie i daj znać, kiedy przyjedziesz.

Wesołych Świąt, Lily!

Całusy,

Mary (i Dorcas!)


Z uśmiechem odłożyłam list na biurko, a później ruszyłam w stronę schodów, rozglądając się w poszukiwaniu mamy. Kiedy zeszłam na dół, głośne odgłosy radia i siekania wskazywały na kuchnie.

– Mamo? – zawołałam, wpadając do środka. Kobieta uniosła z zaciekawieniem głowę znad deski i uśmiechnęła się.

– Tak, kochanie?

– Mary zaprosiła mnie na sylwestra do siebie, będzie w porządku, jeśli zostawię was trochę wcześniej?

– Nie będę ukrywać, że wolałabym, żebyś została jak najdłużej – zachichotała, wracając do przerwanej czynności – ale oczywiście, że możesz jechać. Jesteś już prawie dorosła, nie zatrzymam cię w domu.

– Sprawiasz, że nie chcę jechać.

Mama spojrzała na mnie znad ramienia, uśmiechając się ciepło.

– Poradzimy sobie z tatą sami. A teraz złap za łyżkę i pomieszaj proszę ten sos.

Stojąc przy kuchence i mieszając ciemny sos pieczeniowy, coś nagle przyszło mi do głowy.

– Nie jest ci czasem smutno, że wszystkie okazje spędzacie sami z tatą?

– Hm – zaczęła, zastanawiając się. – Nie, chyba nie. Musisz pamiętać, że ja też kiedyś byłam młoda i też miałam koleżanki, z którymi się spotykałam i obgadywałam chłopców. A potem pojawił się tata i z czasem okazało się, że nie potrzebuję już nikogo innego, żeby miło spędzać czas.

W zamyśleniu pokiwałam głową, a potem skierowałam się w stronę kuchennego krzesła, zastanawiając się nad jej słowami. Naprawdę tak to wyglądało? Znajdywało się jedną odpowiednią osobę i nagle kończyły się dylematy i troski?

– Mamo – zaczęłam, próbując ubrać w słowa to, co obijało mi się po głowie.

– Hm? – spytała, nie podnosząc wzroku znad blatu, skąd dochodził równomierny stukot krojonych warzyw.

– Skąd wiedziałaś, że tata to… tata?

Kobieta wyprostowała się i zerknęła na mnie przez ramię, podnosząc jedną brew do góry.

– Że tata to tata?

– Że tata to ten właściwy – doprecyzowałam, czując, że się czerwienię. Moja mama uśmiechnęła się tajemniczo, wracając z powrotem do przygotowywania sałatki, jakby się nad tym zastanawiała.

– Chyba po prostu wiedziałam – powiedziała w końcu, kręcąc głową.

– Niezbyt pomocne – mruknęłam, wydymając usta. Do moich uszu dobiegł śmiech, kiedy kobieta odwróciła się, wycierając ręce w ścierkę.

– To nie ma być pomocne. Nic w znajdowaniu odpowiedniej osoby nie jest pomocne. Ale może właśnie o to chodzi. Że wcale jej nie znajdujemy. My ją wybieramy.

– To skąd mam wiedzieć, czy wybór jest słuszny? – powiedziałam cicho, bawiąc się palcami.

– Nie ma czegoś takiego jak słuszny wybór. Wybór to wybór. My sprawiamy, że dzieje się to, co powinno się wydarzyć.

– To wcale nie jest bardziej pomocne od tego, co powiedziałaś najpierw – zażartowałam, a mama zaśmiała się.

– Jeśli się tak bardzo nad tym zastanawiasz, to oznacza, że już wybrałaś, tylko nie chcesz się jeszcze przed sobą do tego przyznać – powiedziała cicho, podchodząc powoli do stołu przy którym siedziałam i dotykając mojego policzka. – Ale jeśli cię to pocieszy, uważam, że to dobry wybór.

– Skąd wiesz o kim mówię? – zapytałam, przewracając oczami.

– Nie zapominaj, że jestem twoją mamą – odpowiedziała, uśmiechając się szeroko. – Mama zawsze wie.

– Nawet jeśli ja nie wiem?

– Wiesz, skarbie – zapewniła mnie, zabierając dłoń.

Obserwowałam, jak wraca do mieszania sałatki, zastanawiając się nad jej słowami. Czy naprawdę wiedziałam? Czy to mogło być takie proste, po tych wszystkich miesiącach odpychania od siebie tej możliwości?

Powoli odsunęłam krzesło i wstałam, kierując się w stronę przejścia, w ostatniej chwili jednak przystając i rzucając mamie zaciekawione spojrzenie.

– Od kiedy wiedziałaś? – spytałam podejrzliwie, przewidując, jaką odpowiedź usłyszę.

– Odkąd przyprowadził tutaj swojego tatę – zaśmiała się, zerkając w moim kierunku. – Och tak, Fleamont Potter był niezapomnianym gościem.

– Ale przecież pożarliśmy się wtedy jak nie wiem – mruknęłam, niczego nie rozumiejąc.

– Może i tak. Ale kiedy się na niego patrzyłaś… Tego nie da się pomylić z niczym innym.

Powoli wspięłam się po schodach, próbując przetrawić to, co powiedziała moja mama, czując uśmiech błąkający się po moich ustach. Naprawdę już wtedy było to widać? Czy to w ogóle było widać?

Wchodząc do pokoju, przycisnęłam palce do ust, nie mogąc dłużej powstrzymać uśmiechu.

Merlinie, co się ze mną dzieje?

Mój wzrok skierował się do małego zawiniątka na biurku, w którym spoczywał ciemny rzemyk. Przysiadając na brzegu łóżka rozwinęłam ozdobny papier i przejechałam palcem po koralikach – czerwonym, od Gryffindoru, złotym, od Quidditcha, brązowym, od wielu futerkowych problemów, niebieskim, od rozległych wód jeziora, zielonym od skąpanych w słońcu błoni i białym, odwzorowującym lilie. Na moich ustach pojawił się uśmiech, kiedy zerknęłam w kierunku sowy, siedzącej na parapecie mojego okna.

– Masz ochotę na jeszcze jedną drobną podróż, zanim wrócisz do domu?


W świąteczny wieczór bardzo długo przechadzałam się po pokoju, nie mogąc zmęczyć się na tyle, by w końcu usnąć. Przebywanie z dala od ludzi wcale mi nie pomagało – wręcz przeciwnie, czułam się tak, jakby zupełnie mi odbijało. W kółko odtwarzałam naszą kłótnię, próbując poukładać bałagan panujący w mojej głowie. Miałam wrażenie, że jak tak dalej pójdzie, zdążę przeanalizować cały semestr tajemnych uścisków i ukrytych spojrzeń, doszukując się w nich drugiego dnia. Jak on to powiedział? Że nic nie wiem? Czy naprawdę wiedzieli wszyscy, oprócz mnie? Mary, rok temu na wiosnę, moja mama w wakacje, nawet Syriusz… Wzdrygnęłam się na tą ostatnią myśl – czy to oznaczało, że James rozmawiał o mnie z Łapą?

Zbliżała się północ, kiedy w końcu położyłam się na łóżku, wsłuchując się w ciszę panującą w domu. Moi rodzice już dawno spali, ale ja nie czułam się w ogóle śpiąca. Miałam wrażenie, że w mojej głowie przewijało się tysiące myśli, a adrenalina buzowała w moich żyłach, jakbym dopiero co przebiegła maraton. I dobrze wiedziałam, z jakiego powodu tak się działo. A raczej z czyjego.

Moje rozmyślenia przerwał cichy stukot. Zdziwiona podniosłam się, rozglądając po pokoju, jednak nie dostrzegłam nic dziwnego.

– Co do… – zaczęłam, kiedy coś ponownie uderzyło w szybę. Zaskoczona wstałam, podchodząc powoli do parapetu i wyglądając na zewnątrz, gdzie mój wzrok zatrzymał się na pewnym czarnowłosym Gryfonie.

Poczułam, jak moje serce załomotało, kiedy drżącymi rękami złapałam za klamkę i uchyliłam okno, wpuszczając do środka powiew chłodnego, nocnego powietrza.

– James? – spytałam, otwierając szeroko oczy. – Co ty tu robisz?

– Chodzę po okolicy i rzucam ludziom kamykami w okna, żeby sprawdzić kto już śpi, a kto jeszcze nie – odpowiedział chłopak, spoglądając na mnie z uniesionymi brwiami.

– Ha, ha – mruknęłam, uśmiechając się mimowolnie. – A tak na serio?

– Zaprosiłaś mnie do siebie na święta, nie pamiętasz?

Poczułam, jak policzki bolą mnie od szerokiego uśmiechu, kiedy James rozłożył szeroko ręce, wzruszając ramionami.

– Jesteś nienormalny – powiedziałam cicho, kręcąc głową.

– Może jestem, a może nie.

Między nami zapanowała cisza, podczas której chłopak przyglądał mi się z dołu, a po jego twarzy błąkało się rozbawienie.

– Zamierzasz tu w końcu zejść, czy mam tak stać całą noc?

– Ja? – spytałam, robiąc głupią minę.

– No ja raczej nie wejdę na górę, chyba, że chcesz, żebym wspiął się do twojego okna.

– Nie, nie – zawołałam, kiedy ruszył w kierunku ściany. – Już schodzę.

Nie mogłam opanować uśmiechu, kiedy powoli zamknęłam okno, a potem odsunęłam się, próbując uspokoić oddech. Merlinie, czy to działo się naprawdę? Złapałam się ramy krzesła, czując jak myśli wirują mi w głowie. Zerknęłam w kierunku lustra, czując panikę rozprzestrzeniającą się po moim ciele, kiedy uświadomiłam sobie, że byłam gotowa do spania. A to oznaczało, że miałam na sobie różową piżamę w misie, związane włosy i krem przeciwko trądzikowi na twarzy. Z zawziętością godną osoby obłąkanej chwyciłam ręcznik wiszący na drzwiach i zaczęłam wycierać policzek, próbując się uspokoić. Co miałam na siebie założyć? Co było odpowiednim ubiorem, na odwiedziny w środku nocy?

Dopadłam do szafy, przeglądając wiszące stroje. Pożałowałam nagle, że wzięłam ze sobą tak mało ubrań z Hogwartu. I kiedy już zaczynałam się przeklinać w myślach, nagle zatrzymałam się w pół kroku, coś sobie uświadamiając.

Jamesa nie obchodziły moje ubrania. Miał gdzieś czy miałam na sobie piżamę, czy sukienkę, czy byłam uczesana i umalowana, czy rozczochrana i gotowa do łóżka. Widział mnie i taką, i taką. A skoro tu przyszedł, nie liczyło się dla niego, którą wersję Lily zobaczy.

Uśmiech wypłynął na moją twarz pomimo ogarniającej mnie paniki, kiedy powoli wymknęłam się z pokoju i na paluszkach zeszłam na dół, modląc się, by nie obudzić rodziców. Czując się tak, jakbym miała zaraz wyzionąć ducha, wsunęłam stopy w ocieplane buty, a na piżamę narzuciłam gruby płaszcz. Spojrzałam na wieszak, uświadamiając sobie, że wciąż wisi na nim szalik Jamesa. Morgano, pomyślałam, nie wierząc w to, co ja właściwie wyrabiałam. Przełykając ślinę, owinęłam nim szyję, a sekundę później złapałam za klamkę i wychyliłam się na zewnątrz.

{Flume - Never Be Like You}

Rogacz stał do mnie tyłem, blisko ulicy, ale kiedy usłyszał dźwięk uchylanych drzwi natychmiast się obrócił, obdarzając mnie zagadkowym spojrzeniem. Obserwował, jak powoli wysunęłam się do przodu, zamykając za sobą cicho drzwi.

– Cześć – mruknęłam, czując mrowienie pod wpływem jego wzroku, który spoczął na mojej szyi. Powinnam być na to gotowa, odkąd pobiegłam za nim w Hogwarcie, ale nic nie mogło przygotować mnie na uczucie towarzyszące jego spojrzeniu po tygodniach deprywacji. Bardzo powoli podszedł do mnie, sięgając do szalika i dotykając go palcami swojej prawej ręki.

– Masz mój szalik – zauważył.

– Uznałam, że to dobra pogoda, żeby się cieplej ubrać – powiedziałam cicho, a Gryfon zaśmiał się, przenosząc wzrok na moją twarz. Zaśmiał! – Co tutaj robisz?

Chłopak zastanawiał się przez chwilę, jakby analizował wszystkie za i przeciw, a później spojrzał na mnie poważnie.

– Jakimś cudem znowu sprawiłaś, że nie mogłem przestać o tobie myśleć.

Zabrakło mi tchu, kiedy na dobre dotarło do mnie znaczenie jego słów. Powoli pokiwałam głową, zastanawiając się, co można odpowiedzieć na takie słowa? Czy było cokolwiek, co mogłam powiedzieć? Poczułam, jak coś zatańczyło w moim brzuchu, kiedy Rogacz przekrzywił głowę, a spod jego swetra wysunął się kolorowy rzemyk.

– Dostałeś mój prezent – zauważyłam, wskazując na jego szyję.

– Mhm – potwierdził chłopak, sięgając dłonią ku ozdobie. – Stwierdziłem, że podziękuję ci za niego osobiście.

– Podziękowania przyjęte.

– Problem jest tylko taki, że nie mam nic dla ciebie – powiedział cicho z lekkim uśmiechem błąkającym się na jego ustach. – Chyba nie spodziewałem się, że jednak się będę do ciebie odzywał.

– Wystarczy mi, że się odzywasz.

Między nami zapanowała cisza wypełniona jakąś dziwną ekscytacją. Wciąż trzymał rękę na koralikach, bawiąc się nimi palcem wskazującym, a ja nie mogłam przestać myśleć o tym, że tak dawno nie czułam dotyku jego dłoni na swoich. Gryfon przyglądał mi się przez dłuższą chwilę, a potem spojrzał przez ramię, w kierunku iskrzącej w świetle latarni uliczce.

– Może się przejdziemy?

– Okej – odpowiedziałam, uświadamiając sobie, że to lepszy pomysł, od sterczenia pod moim domem, przez którego okno w każdym momencie mógł wychylić się któryś z moich rodziców. Z drugiej strony, nie rozmawialiśmy w ten sposób od tygodni i poczułam, że ogarnia mnie strach, na wspomnienie tych wszystkich momentów, w których omijał mnie na korytarzu, udając, że nie istnieję.

Powoli ruszyliśmy wzdłuż chodnika, zerkając na siebie w ciszy, spłoszeni swoją obecnością.

– Więc… Jak się czuje twoja mama?

– W porządku – odpowiedział po chwili, patrząc przed siebie.

– To dobrze – mruknęłam cicho, czując panikę łapiącą mnie za gardło. Nagle zrobiło się między nami bardzo niezręcznie, jakby niewypowiedziane słowa zawisły prosto przed naszymi twarzami, uniemożliwiając normalną rozmowę. James podrapał się w ciszy po głowie, a potem zerknął na mnie przelotnie, jakby się nad czymś zastanawiał.

– Lekarz powiedział, że najgorsze już za nami – dodał w końcu, wypuszczając z płuc długi oddech.

– To naprawdę dobrze, James.

Na dźwięk swojego imienia jego spojrzenie natychmiast powędrowało w moim kierunku. Czując na sobie palący wzrok, również zerknęłam na jego twarz, próbując zachować odwagę i nie odwrócić się w drugą stronę.

– Nie byłem pewny, czy powinienem tu przyjechać – powiedział w końcu chłopak, przyglądając mi się, jakbym była ciekawym okazem w zoo. Przełknęłam ślinę, nie do końca wiedząc co mam mu odpowiedzieć.

– Więc co cię przekonało?

– Chyba jeszcze czekam na jakiś powód, który sprawi, że to będzie dobra decyzja.

Tym razem to ja zamilkłam, czując rumieńce wypływające na moje policzki. Nie byłam dobra w rozmowach o uczuciach, a już tym bardziej o takich, który były dla mnie zupełną nowością i zaskoczeniem.

– Na pewno miałeś ich nazbyt wiele, żeby zostać w domu.

– Wręcz przeciwnie – mruknął Gryfon, uśmiechając się pod nosem. – Po tym, jak Syriusz przez całe święta bawił się w panią domu, nie mogłem doczekać się, żeby się stamtąd wyrwać.

– Syriusz? Panią domu? – zaśmiałam się nerwowo.

– Mhm, zrobił nawet pudding bożonarodzeniowy – westchnął Rogacz. – Musiałem go powstrzymywać, od zamieszkania w kuchni z obawy, że jak tak dalej pójdzie, to w końcu nas wszystkich otruje.

Tym razem nie udało mi się powstrzymać śmiechu. James również uśmiechnął się, obserwując jak chichoczę, zakrywając twarz dłonią. Coś jednak czaiło się w jego wzroku, coś, co nie dawało mi spokoju. W końcu i on zauważył, że zaczęłam przyglądać mu się nerwowo.

– Lily – zaczął, za później zatrzymał się w pół kroku, jakby zastanawiał się nad słowami, które chciał powiedzieć. Z mocno bijącym sercem przyglądałam się mu, starając się schować drżące dłonie w połaciach płaszcza. – Naprawdę nie wiem, co tutaj robię.

– Poczekaj – mruknęłam, wyciągając rękę w jego kierunku, kiedy drgnął, jakbym się bała, że zaraz odwróci się i odejdzie, zostawiając mnie tu samą.

Jego spojrzenie przepełnione było jakąś nieznaną mocą, pod wpływem której przeszedł mnie dreszcz, kiedy odchrząknęłam.

– Rozumiem, co chciałaś powiedzieć przed Błędnym Rycerzem, ale musisz też zrozumieć, że wszystko co powiedziałem podczas naszej kłótni… Nie wycofam tych słów. Nie dlatego, że nie mogę. Dlatego, że wciąż tak myślę. To ciągnie się już zbyt długo.

– Wiem – szepnęłam, kiwając głową. Musiałam zamrugać kilka razy z obawy, że zauważy moje przeszklone oczy. – Rozumiem.

– Nie wiem, czy rozumiesz – powiedział trochę dobitniej, podnosząc lekko głos. – Czasem zastanawiam się, czy nie mówimy w dwóch zupełnie innych językach.

– James – zaczęłam, kręcąc głową i ruszając przed siebie. Czułam, że nie mogę już dłużej stać w miejscu, z obawy, że myśli gromadzące się w mojej głowie w końcu wybuchną.

Poczułam, jak jego dłoń zacisnęła się na mojej, a nasze ręce napięły się, kiedy spróbował mnie zatrzymać. Z całych sił próbowałam opanować dudniące serce, kiedy przełykałam ślinę, spoglądając w jego kierunku.

James przyglądał się naszym złączonym dłoniom, jakby był zdziwiony tym, co się stało. Jakby nie planował mnie dotykać. A kiedy podniósł wzrok, jego oczy błyszczały.

– Nie wiem, czy będę… Nie wiem czy potrafię…

– Spróbuj – szepnęłam, kręcąc głową i zaciskając usta, chociaż nie do końca rozumiałam, co chciał powiedzieć. Do oczu zaczęły napływać mi łzy, kiedy uświadomiłam sobie, że ta rozmowa wcale nie musiała skończyć się dobrze.

– Nie wiesz, czego ode mnie wymagasz – powiedział ostro, zaciskając palce na mojej dłoni w złości. – Mam ochotę zacząć krzyczeć.

– Więc krzycz.

– Właśnie w tym rzecz! – zawołał, zerkając ponownie na nasze złączone ręce. – Chcę krzyczeć, chcę, ale nie mogę! A mam ochotę złapać cię i nawymyślać ze te wszystkie miesiące!

– Więc czemu tego do tej pory nie zrobiłeś?

– Myślisz, że nie chciałem?! – wykrzyczał chłopak, zaciskając mocno zęby. – Myślisz, że nie powstrzymywałem się od krzyku za każdym razem, kiedy ogarniała mnie bezsilność?!

– Więc czemu…

– Ty wciąż nic nie rozumiesz! Nic nie wiesz, chociaż próbowałem ci to tyle razy powiedzieć!

Jego dotyk mnie parzył. Nie potrafiłam odciąć się od wspomnień jego palców, kręcących małe kółeczka na mojej dłoni, wodzących po moich rękach w tak zupełnie inny sposób. Sprawiały, że czułam się winna.

– Masz rację, nie wiem. Nie mam pojęcia – zaczęłam napinając nasze ręce, kiedy postawiłam pierwszy krok do tyłu. W końcu moja dłoń wyślizgnęła się z tej należącej do niego, a ja odetchnęłam głęboko. – Ale… ja chyba… – Cholera, pomyślałam. Wyduś to z siebie! – Ja chyba chciałabym mieć szansę się dowiedzieć.

– Problem jest taki, że czasem myślę, że łatwiej mi by było cię znienawidzić.

– Więc czemu tego nie zrobisz?

– Bo nie potrafię! – zawołał, wyrzucając ręce w powietrze. – Choćbym chciał! A naprawdę chciałem, nawet nie wiesz jak bardzo. Cholera, siedem lat w jednej Wieży, a ja wciąż nie mogę się otrząsnąć z wrażenia, jakie na mnie robisz!

Moje usta zadrgały, kiedy płomyk nadziei rozpalił się w mojej piersi, łaskocząc mnie przyjemnie po żebrach.

– Jakie wrażenie na tobie robię?

– Dobrze wiesz – mruknął szorstko, spoglądając na mnie spode łba.

– Nie – szepnęłam kręcąc głową. – Chyba nie wiem.

– Przestań – zaczął, kręcąc głową, kiedy prawie jak w letargu wyciągnęłam rękę w jego kierunku, uświadamiając sobie, że czuję się, jakbym nie była w stanie kontrolować swoich ruchów. Chciałam go dotknąć, palce aż mrowiły mnie od wspomnień jego ciepłej skóry.

– Ale…

– Lily – warknął, łapiąc mnie za przedramię, jakby chciał powstrzymać mnie przed dalszym ruchem. – Co ty wyprawiasz?

– Próbuję z tobą rozmawiać.

– Nie, co robisz?

– Ktoś kiedyś powiedział mi, że nadwyrężam pokłady jego cierpliwości – zaczęłam, uśmiechając się lekko, jakbym się z nim drażniła, chociaż w środku paliłam się ze wstydu, jak przyłapane na gorącym uczynku dziecko. Może rzeczywiście lepiej by było, gdyby mnie znienawidził, skoro nawet moje ciało nie wiedziało, czego tak naprawdę chce.

– Lily…

– A potem stwierdził, że je wyczerpałam – zaczęłam wyliczać, znowu wyślizgując się z jego uścisku i cofając się po omacku, nie odrywając wzroku od jego twarzy.

Co robisz?

A jak myślisz?

Coś w jego twarzy w końcu lekko drgnęło, jakby rozjaśniając ją, kiedy pokręcił głową. W odpowiedzi uśmiechnęłam się, zastanawiając się, czy sama wiedziałam, co wyrabiam.

– Nie mam do ciebie siły – wyszeptał, prawie odwzajemniając uśmiech.

– To chyba też mi mówiłeś – droczyłam się, aż w końcu kącik jego ust uniósł się lekko.

– Naprawdę nie wiem, co mam z tobą zrobić.

Improwizuj.

Coś zamigotało w jego oczach, głód, którego nie widziałam tam od tygodni. Poczułam, jak miękną mi kolana pod wpływem spojrzenia, jakie mi posłał. A kiedy ruszył w moim kierunku, zrobiłam jedyne co przychodziło mi do głowy – pobiegłam w przeciwnym.

Śmiech wyrwał się z mojej piersi, kiedy wiatr uderzył w moją twarz, rozwiewając wypadające z kucyka kosmyki. Czułam, że mnie dogania, ale nie potrafiłam łudzić się, że będę w stanie go przegonić. Kiedy jego ręka zacisnęła się na moim płaszczu, poczułam, jak materiał zsuwa się z moich ramion, więc korzystając w okazji, wyrwałam się, całkowicie wyskakując z jedynego ubrania chroniącego mnie przed zimnem nocy. Zachichotałam, sięgając ręką do tyłu i wymacując śnieg zgromadzony przy ulicznym murku.

– Urocze – skomentował James, kiedy jego wzrok zjechał na moją piżamę, a ja zacisnęłam usta speszona, obserwując, jak powoli zbliżał się krok za krokiem. Poczułam, że napięcie między nami w końcu minęło, zamieniając się w coś zdecydowanie bardziej elektryzującego. – Czy to misie?

– Stój – zagroziłam, wystawiając przed siebie rękę, ale ledwo byłam w stanie powstrzymać się przed chichotem.

– Bo co? – zapytał, drocząc się ze mną.

– Bo tego pożałujesz. Jestem dobra w okładaniu facetów pałką.

– Mhm – mruknął, uśmiechając się do mnie złośliwie. Poczułam, jak coś roztapia się w moim wnętrzu na ten widok, zupełnie jakbym nie wierzyła, że potrafił tak jeszcze na mnie spojrzeć. – Jest tylko jeden problem. Nie widzę tu żadnej pałki. – Przez sekundę przyglądał mi się, jak drapieżnik swojej zdobyczy, a w kolejnej rzucił się do przodu.

Pisnęłam, rzucając śnieżka na oślep i jakimś cudem trafiając prosto w jego szyję.

– Ty – zaczął, kręcąc głową, a później jego ręce obwinęły się wokół mojej talii, kiedy pociągnął mnie do tyłu, powodując, że oboje wpadliśmy w gigantyczną zaspę.

Zaśmiałam się głośno, czując, jak zimno przenika przez moją koszulę, wpada za kołnierz i łaskocze mnie po nagiej skórze. James uniósł się na wyprostowanych rękach i zawisł nade mną, kiedy marszcząc nos próbowałam zdmuchnąć z jego czubka kilka osamotnionych, łaskoczących mnie śnieżynek. Na jego ustach czaił się uśmiech, gdy przyglądał mi się w zamyśleniu. W końcu podniósł jedną rękę i delikatnie strzepnął śnieg w mojej twarzy, trochę zbyt długo dotykając mojego policzka. Był tak blisko, że mogłam policzyć jaśniejsze plamki w jego oczach. Poczułam, jak moje ręce zaczynają drgać, chociaż nie byłam pewna, czy chodziło o zimno, czy jego wzrok, który sunął po mojej twarzy. Obserwowałam, jak bardzo powoli nabrał głęboki wdech, a później otworzył usta, ale żadne słowa ich nie opuściły. Wpatrywał się we mnie, zupełnie zaskoczony, a ja zaczęłam zastanawiać się, czy to ten moment, w którym wszystko zmieni się raz na zawsze? A potem, sekundę przed tym jak miał w końcu coś z siebie wydusić, poczułam, że nie mogę dłużej się powstrzymać i kichnęłam głośno, obracając głowę gwałtownie w prawą stronę. Śnieg wsypał mi się na przylegający do tej pory kołnierz, a ja pisnęłam, czując przechodzące mnie dreszcze.

James roześmiał się głośno, prostując się i łapiąc za brzuch. I chociaż miałam wtedy większe zmartwienia, uświadomiłam sobie, że tak długo czekałam na ten dźwięk, iż nagle wszystko straciło na znaczeniu.

– To nie jest śmieszne! – zawołałam, próbując wygrzebać śnieg palcami, ale poczułam jedynie, jak przesuwał się coraz głębiej. – Pomocy!

Chłopak podał mi rękę i pomógł wstać, wciąż trzęsąc się ze śmiechu. Zmarszczyłam brwi, próbując wytrzepać piżamę, która zaczęła już całkiem przesiąkać pod wpływem roztopionego śniegu. Wyglądałam tak, jakbym obtoczyła się w cukrze pudrze. Wysuwając dolną wargę do przodu założyłam ręce na piersi, próbując powstrzymać się od dreszczy. James pokręcił głową, a potem założył za ucho kosmyk moich mokrych włosów.

– Matko, jesteś lodowata – powiedział, wzdychając, kiedy musnął mój policzek.

– To nie moja wina, że najpierw mnie rozebrałeś, a potem wepchnąłeś do śniegu! – zawołałam, szczękając zębami, ale nie potrafiłam ukryć rozbawienia w moim głosie.

– Uwierz, że gdybym chciał cię rozebrać… – zaczął James, odwracając się w poszukiwaniu mojego płaszcza. Poczułam, jak oblewam się rumieńcem, dziękując Merlinowi za to, że stał do mnie tyłem. Po chwili wrócił ze zgubą, zarzucając ją na moje plecy i zaciskając mocno wokół moich ramion. Kiedy ponownie kichnęłam, jego twarz złagodniała, a ja rozpoznałam w jego wzroku zawód.

– Lepiej wracajmy, bo złapiesz przeze mnie zapalenie płuc.

Siorbnęłam nosem, kiwając głową. Ciężko było mi zebrać myśli pod wpływem jego spojrzenia i słów obijających się o moją głowę. Powoli ruszyłam, łapczywie nabierając oddech, jakbym dopiero co przebiegła maraton.

– A twoje święta?

Zmarszczyłam brwi, zerkając na niego zdziwiona, nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi. Na jego twarzy malowała się konsternacja, jakby się mocno nad czymś zastanawiał, a kiedy przyjrzałam się jego drgającym dłoniom, zrozumiałam, że tak jak ja, zupełnie nie wiedział co miał teraz zrobić. Ani co powiedzieć.

– Ja swoje spędziłem między szpitalem a kuchnią ze śpiewającym pod nosem kolędy Syriuszem, ale wciąż nie wiem, jak minęły twoje – wyjaśnił.

Uśmiechnęłam się lekko, zdając sobie sprawę, że próbował rozładować napięcie.

– Nic specjalnego. Petunia miała przyjechać ze swoim nowym narzeczonym, ale kiedy dowiedziała się, że wracam z Hogwartu, pokłóciła się z mamą i została w Londynie. Chyba uznała, że Vernon nie jest gotowy na to spotkanie.

– A ty byłaś?

– Ja? Chyba tak – mruknęłam, wzruszając ramionami. – To tylko jakiś gościu, którego moja siostra uznała, za godnego spędzenia razem reszty życia. Co mogło pójść nie tak?

– Jeśli dobrze pamiętam z poprzednich wakacji, chyba nie macie zbyt dobrych relacji – podsunął.

– Dobrze pamiętasz. Żałuję jedynie, że nie było z nami babci. To były pierwsze święta, w które jej zabrakło i…

Zamilkłam, nie do końca wiedząc, co powinnam więcej powiedzieć. Ze smutkiem zauważyłam, że nie byliśmy już daleko mojego domu. Wiedziałam, że musiało być późno, zdecydowanie zbyt późno, żebym mogła przebywać na zewnątrz, zwłaszcza sam na sam z chłopakiem. W myślach zaczęłam modlić się, żeby moi rodzice się nie obudzili i nie zauważyli mojej nieobecności. Jeszcze tego brakowało mi po mojej wczorajszej rozmowie z mamą.

– Masz już jakieś plany na sylwestra?

– Mary zaprosiła nas do siebie – mruknęłam, kiwając głową.

– To świetnie, przynajmniej nie będziesz musiała siedzieć sama.

– Tak, chociaż mama była niepocieszona – zaśmiałam się. – A ty?

– Raczej spędzimy go w domu, nie chcę zostawiać taty samego – powiedział, uśmiechając się. – Zawsze możesz mnie odwiedzić.

Poczułam, że rumienię się pod wpływem jego spojrzenia. Miałam wrażenie, że ciągle graliśmy w grę powtarzania po sobie słów, licząc na to, że ich znaczenie się zmieni. Moje serce biło jak oszalałe, kiedy próbowałam się pozbierać i skleić jakąś odpowiedź, ale nic nie przychodziło mi do głowy. W końcu zachichotałam, spoglądając na niego z ukosa.

– A Syriusz będzie gotował?

Rogacz również się zaśmiał, a ja poczułam, jak lód, który od dłuższej pory krążył w moich żyłach w końcu zaczął się roztapiać. Nie wiedziałam na czym do końca staliśmy, ale opanowało mnie poczucie nadziei, jakby nagle wszystko stało się odrobinę prostsze.

Kiedy przed nami wyrósł ośnieżony podjazd mojego domu, przełknęłam ślinę, powoli schodząc z chodnika. Zerknęłam w kierunku Jamesa, który wydawał się nieobecny, z zamyśleniem spoglądając gdzieś w przestrzeń. W końcu zerknął na mnie, jakby się nad czymś zastanawiał.

– Więc… – zaczęłam, łącząc swoje dłonie przed sobą i zaciskając usta. Chłopak uśmiechnął się do mnie, podchodząc bliżej. Światło ulicznych latarni zamigotało, kiedy wiatr poruszył koronami pobliskich drzew, strącając trochę śniegu na ziemię.

– Więc – powtórzył cicho, odgarniając z mojej twarzy wilgotne kosmyki. Pomyślałam, że moje krótkie włosy zdecydowanie nie nadawały się do kucyka, skoro tyle z nich zdążyło wysunąć się spod gumki.

– Zakładam, że zobaczymy się dopiero w zamku – mruknęłam cicho, czując puls tętniący pod moją skórą. James przyglądał mi się tajemniczo, nie odpowiadając przez dłuższą chwilę.

– Tak, zakładam, że tak.

Między nami znowu zapadła cisza. Przełknęłam ślinę i zanim zdążyłam się powstrzymać, ponownie kichnęłam.

– Robisz to specjalnie, żeby wywołać u mnie wyrzuty sumienia za wrzucenie cię do śniegu? – zapytał, unosząc obie brwi do góry, a ja zachichotałam. Coś w końcu opadło z moich barków, jakiś ciężar, którego nie spodziewałam się tak długo nosić. Powoli podeszłam do chłopaka i przytuliłam go mocno, biorąc głęboki wdech. Uwielbiałam jego perfumy, chociaż były dużo subtelniejsze niż Syriusza. Pachniały czymś głębokim i słodkim, mieszając się z zapachem jego skory i płynu do mycia ciała.

– Dam ci knuta za twoje myśli – powiedział James tak cicho, że na początku byłam pewna, że się przesłyszałam. Dopiero kiedy zerknęłam w górę uświadomiłam sobie, że przyglądał mi się, jakby czekał na odpowiedź.

– Są warte przynajmniej galeona – zapewniłam go, odsuwając się w końcu, a jego usta ułożyły się w psotnym uśmiechu, który tak lubiłam. – Między nami… wszystko okej?

Dopiero po chwili zrozumiałam, że to było głupie pytanie. Między nami nigdy nie było okej. Zacisnęłam usta, uświadamiając sobie, że tak bardzo potrzebowałam zapewnienia o tym, że cała ta farsa z unikaniem się i nie rozmawianiem w końcu się skończy, że nie liczyło się dla mnie, co właściwie oznaczała dzisiejsza rozmowa. Jakby na potwierdzenie tych słów, James przekrzywił głowę i westchnął pod nosem.

– Zależy co masz na myśli, mówiąc okej.

– Zapytaj mnie w zamku – szepnęłam, stawiając krok do tyłu. Jego oczy zabłyszczały, gdy posłałam mu lekki uśmiech. – Dobranoc James.

Widziałam wahanie na jego twarzy, kiedy analizował moje słowa. W końcu nachylił się nade mną i musnął ustami mój policzek, sprawiając, że zadygotałam.

– Dobranoc, Lily.

Całował mnie już tak wcześniej, wielokrotnie, podczas zakładu. Ale kiedy jego ciepły oddech owiał moją skórę, coś obudziło się w moim podbrzuszu, prosząc o więcej. Po raz pierwszy zawahałam się, próbując ocenić, co oznaczał ten pocałunek.

Wiedziałam jedno. Tej nocy miałam nie zmrużyć oka.

Bardzo powoli wycofałam się, obserwując, jak chłopak wsunął ręce do kieszeni, obrzucając mnie zagadkowym spojrzeniem, a potem z cichym pstryknięciem deportował się.

– Cholera – szepnęłam, nabierając głęboki oddech. Zakołysałam się, próbując nie myśleć o jego wzroku, sunącym po mojej twarzy, o jego oczach i drgających ustach. Z całych sił próbowałam wymazać jego obraz spod półprzymkniętych powiek, co było praktycznie niemożliwe.

Nie rozumiałam, co oznaczały te nocne odwiedziny i na czym stanęliśmy. Nie mogłam doszukać się prawdziwego znaczenia wszystkich wypowiedzianych słów, jakby nadal brakowało pomiędzy nimi tych kilku najważniejszych. Westchnęłam, odwracając się w końcu w kierunku drzwi, z zamiarem wypicia szklanki gorącego mleka, a może nawet całego dzbanka. I kiedy postawiłam pierwszy krok, usłyszałam za sobą znajome pstryknięcie.

Z duszą na ramieniu odwróciłam się, spoglądając na sylwetkę zgarbionego chłopaka, który wpatrywał się we mnie w zupełnej ciszy, analizując moją zdziwioną minę.

–J-James? – wydusiłam z siebie, a moje serce załomotało boleśnie, kiedy Gryfon pokręcił powoli głową. Dlaczego wrócił?

Dobrze wiesz, przemknęło mi przez myśl, gdy przełknęłam ślinę, wpatrując się w niego intensywnie, jakby był jedynie złudzeniem, mającym zaraz rozpłynąć się w powietrzu.

{Grace - Lewis Capaldi}

– Nie po to tu przyszedłem – powiedział cicho, w końcu stawiając pierwszy krok, a ja poczułam, jak uderza we mnie fala gorąca. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz tak na mnie patrzył. Rozpalając ogień w każdej komórce mojego ciała. – Nie przyszedłem tutaj po to, żeby znowu odejść z niczym. Mam wrażenie, że na tym ciągle polega nasza relacja. W kółko bawimy się w kotka i myszkę, zbliżając się i uciekając od siebie, a ja mam tego dość. Stąpania po odłamkach lodu, bojąc się, że pochłonie mnie woda. Analizowania każdego twojego słowa w oczekiwaniu, że odkryje w nich jakieś ukryte znaczenie, na które tak długo czekałem. Liczenia, że w końcu coś się zmieni. Kochania i nienawidzenia cię na zmianę.

Kochania. Jego słowa odbijały się echem w mojej głowie, a ja zakołysałam się na piętach, prawie zachłystując się na myśl o ich znaczeniu. Coś we mnie miało ochotę zacząć krzyczeć, czułam się tak, jakbym miała zaraz popaść w obłęd. Nie byłam w stanie zebrać się w sobie, by zareagować, zupełnie jak podczas naszej kłótni. I gdy zaczęło do mnie docierać, co oznaczało to obezwładniające uczucie w mojej piersi, chłopak odezwał się ponownie.

– Nie potrafię tak dłużej, chociaż wychodzi na to, że tobie przychodzi to z niesamowitą łatwością. Jak przez ostatnie półtorej roku.

– Chyba żartujesz – wyszeptałam, czując, jak robi mi się gorąco, kiedy w końcu przełamałam barierę w mojej głowie. – Myślisz, że tylko ty masz prawo do poczucia zranienia? A co ty mi robiłeś przez cały ten czas?!

– Ja?! – zawołał, a moje serce załomotało tak głośno, że byłam pewna, że też to usłyszał.

– A kto inny? Kto sprawiał, że tygodniami nie mogłam spać po nocach, nie mogłam oddychać, bo…

– Torturowałaś mnie każdym spojrzeniem i dotykiem, a ja nie potrafiłem ci odmówić, bo właśnie tak na mnie działasz – przerwał mi, wyrzucając ręce w powietrze. – Jesteś jak narkotyk, zakazany owoc, którego nie powinienem zrywać, a o którym nie potrafię przestać myśleć. A później w całej swojej niewiedzy wymyśliłaś ten zakład, a ja nie mogłem ci odmówić, nie potrafiłem, chociaż wiedziałem, że to będzie moja zguba. I pomimo tego, że za każdym razem, kiedy byłaś obok, a ja łapałem cię za rękę, moje serce na moment stawało, ty wydawałaś się zupełnie nie zwracać na to uwagi, jakby twój świat się nie zatrzymywał, jakby to, co się działo między nami nie sprawiało, że wszystko inne blakło!

– Mojej niewiedzy?! Nie znosiłam tego, co potrafiłeś zrobić ze mną jednym swoim spojrzeniem! Nie znosiłam tego, jak czułam się, kiedy byłeś obok! Robiłam wszystko, żeby to naprawić, próbowałam się odsunąć, licząc, że może to pomoże, ale potem nazwałeś mnie hipokrytką i od tamtej pory mam wrażenie, że nie potrafimy robić nic innego, niż się kłócić!

–Nie przyszedłem się z tobą… – zaczął chłopak, ale natychmiast mu przerwałam, unosząc głos.

– Nawrzeszczałam na ciebie na korytarzu, bo sprawiasz, że nie wiem, co mam ze sobą zrobić! Sprawiasz, że nie potrafię trzeźwo myśleć! Oszukiwałam się, że ten głupi zakład niczego nie zmieni, ale prawda jest taka, że zmienił wszystko, a ja bałam się do tego przyznać, bo to oznaczało zburzenie WSZYSTKICH murów, które wokół siebie budowałam! – Poczułam się tak, jakby słowa wylewały się ze mnie strumieniem, którego nie potrafiłam już dłużej powstrzymywać. Zrozumiałam, że próbowałam powiedzieć mu to przed wyjazdem na święta, ale nie było na to czasu. I nagle wiedziałam już, dlaczego tak bardzo zabolał mnie ten miesiąc izolacji z jego strony. – Nie bałam się, że ty się we mnie zakochasz! Bałam się, że to ja zakocham się w tobie.

Przez moment na jego twarzy malował się szok, kiedy wpatrywał się we mnie w osłupieniu, przeskakując wzrokiem pomiędzy moimi oczami, jakby czegoś w nich szukał.

–Nie przyszedłem się z tobą kłócić – powiedział cicho, przysparzając mnie o dreszcze.

–Więc po co?! – krzyknęłam, kręcąc głową. – Do cholery, po co tutaj przyszedłeś?

Między nami zapanowała cisza, kiedy jego klatka piersiowa unosiła się szybko, a oczy skanowały moją twarz. To nie mogło trwać więcej niż kilka sekund, ale kiedy w końcu drgnął, fala gorąca uderzyła w moje ciało jak tsunami.

– Po to.

Zachłysnęłam się powietrzem, kiedy ruszył w moim kierunku, sięgając do mojej twarzy i przyciągając mnie mocno do siebie, a jego usta w końcu spoczęły na moich.

Moje serce zatrzymało się na moment, a setki fajerwerków wybuchły pod moimi zamkniętymi powiekami, kiedy jego wargi zadrgały, przesuwając się delikatnie, jakby bał się, jak zareaguję. Poczułam się tak, jakby setki drobnych igiełek wbiły się w moją skórę, kiedy ogarnęło mnie poczucie ekscytacji, przetaczające się falą po moim ciele, pochłaniając wszystkie inne uczucia. Każdy jego ruch wywoływał ciarki, a kiedy jego dłonie wsunęły się w moje włosy westchnęłam głośno, czując się tak, jakby cały świat wirował. Gdyby mnie wtedy puścił, byłam pewna, że osunęłabym się na ziemię. Gdzieś wyżej zerwał się wiatr, uderzając w biały puch i ponosząc go za sobą, przyprószając nas iskrzącymi drobinkami, kiedy jego ręka zsunęła się po powoli moich plecach. Nie zauważyłam nawet, kiedy mój płaszcz spadł na ziemię.

I nagle wszystko stało się tak proste. Pochłonęła mnie fala zrozumienia, niosąca za sobą uczucie ulgi. Miał rację. On nie mógł dłużej czekać. A ja miałam dość czekania.

Tysiące błyskających fajerwerków pod moimi oczami zamigotało, kiedy zarzuciłam ręce na jego szyję, pozwalając całkiem pochłonąć się szumowi krwi dudniącemu w moich uszach, czując się tak, jakbym miała zaraz zemdleć. Zadrżałam, gdy jedną ręką pociągnął mnie lekko za włosy, budząc wygłodniałego potwora w mojej piersi, którego miesiącami próbowałam zamknąć najgłębiej jak potrafiłam. Znajomy zapach świerku wypełnił moje nozdrza, gdy przejechałam dłonią po jego włosach, wsuwając palce między pojedyncze kosmyki. Świerku i czegoś jeszcze. Czegoś narkotycznego, co wydawało się tak bliskie. Nikotyny, przemknęło mi przez myśl, gdy czule dotknął mojego policzka, a ja roztopiłam się pod wpływem jego dotyku. Jego ręce przesunęły się wzdłuż moich pleców, pozostawiając za sobą palące ślady, a ja westchnęłam cicho w jego usta, czując krew buzującą w moich żyłach, zagłuszającą cały świat.

Gdy jego język wślizgnął się do środka, muskając mój, jęknęłam gardłowo, zupełnie tracąc dla niego rozum. Czułam, jak uśmiecha się lekko, gdy przylgnęłam do niego, oddając pocałunek ze zdwojoną mocą. Moje serce waliło jak oszalałe, a cały świat wirował wokół nas w akompaniamencie białych i złotych błysków. Poczułam, jak coraz bardziej zaczyna brakować mi tchu, kiedy chłopak w końcu odsunął się ode mnie, opierając się swoim czołem o moje. Oboje dyszeliśmy ciężko, a nasze oddechy mieszały się ze sobą. Czułam jego przyspieszony puls pod opuszkami moich palców, które nadal znajdowały się wokół jego szyi.

– Lily – szepnął, a jego głos wydawał mi się dziwnie zachrypnięty. Jego wciąż wilgotne usta drgały, a w oczach czaiło się coś, co zawsze powodowało, że moje serce myliło rytm. Patrzyłam na niego w skupieniu, czując się tak, jakbym mogła zaraz odlecieć. Powstrzymywały mnie jedynie jego silne ramiona, zaciskające się wokół mnie, jakby miał mnie już nigdy z nich nie wypuścić. – Ja… Ty

Widziałam, że szukał słów, zerkając na moje usta, ale nigdy nie dowiedziałam się, co chciał mi powiedzieć, bo zanim udało mu się znaleźć te odpowiednie, stanęłam na palcach, sięgając do jego twarzy i pocałowałam go znowu, czując, jak uśmiecha się szeroko pod naporem moich warg.

Pachniał czymś słodkim i uzależniającym.

Lasem i miętą, nikotyną.

A ja pachniałam nim.





Piszę to trzy tygodnie później zaraz po tym jak przeżyłam zawał serca, usuwając cały ten rozdział przez zupełny przypadek. Przysięgam, że tylko jakimś zrządzeniem losu miałam go zapisanego w innym miejscu, bo inaczej zapłakałabym się chyba na śmierć.

Nie jestem w stanie odtworzyć tego, co tutaj napisałam, chociażbym chciała.

W ciągu tych 10 lat udało mi się zgromadzić milion marzeń, a 9 marca spełniło się jedno z nich. Pomimo upływu lat wciąż zaskakujecie mnie wyświetleniami i komentarzami i nie mogłabym być bardziej szczęśliwa, świętując z wami ten dzień.

Wciągu tych 10 lat na blogu pojawiło się ponad 800 komentarzy, a zajrzeliście tu ponad 117 tysięcy razy. I jestem wdzięczna za każdy jeden raz.


Jest tylko jedna rzecz, o którą prosiłam i o której wciąż pamiętam, która musi się tutaj pojawić.

O zdmuchnięcie wraz ze mną świeczek, za te 10 lat przygód.

Dziękuję, za wszystkie marzenia, które spełniliście.




Wasza,

   Ati

10 komentarzy:

  1. JESTEM PIERWSZA

    MUNS

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A teraz pełnoprawny komentarz.
      Piszę go na bieżąco, bo przy 60 stronach zapomnę pod koniec co było na początku, więc uznajmy, że to reakcje w czasie rzeczywistym.
      Na początku zamiast „cale” przeczytałam „ciała”. Podcasty kryminalne tak bardzo XD
      Lily i Syriusz 🥹 Kochani moi. Tak bardzo cieszę się na ich relacje. I Syriuszu jesteś psiapsi Lily czy tego chcesz czy nie, haha ❤️ Miód rozlewa mi serce, gdy widzę, że troszczy się o oboje 😭
      „Czy naprawdę tak szybko był w stanie wykreślić mnie ze swojego życia?”
      Lily, kurwa, a co on ma prowadzić życie pustelnika, bo się pokłóciliście. Nikt Cię znikąd nie wykreśla, litości…
      Lily jest tak niezdecydowana i rozchwiana, że naprawdę działa mi na nerwy. Nie mogę już tego znieść.
      A jednocześnie jest mi jej tak strasznie szkoda! I Jamesa też. Durne dzieciaki zagubione w swoich uczuciach i całej sytuacji. Chociaż nie wiem, czy możemy mówić o zagubieniu Jamesa, skoro on doskonale wie czego chce. Lily jest faktycznie niezdecydowana i rozchwiana, jak wspominałam, ale jest też przytłoczona całą sytuacją, tym że nie wie właściwie co czuje i czy w ogóle coś czuje. A to, że James ją ignoruje jeszcze potęguje wszystkie jej uczucia i dziewczyna totalnie nie wie co ze sobą zrobić.
      To wszystko wygląda tak, jakby zerwali, kiedy tak naprawdę jeszcze nie byli razem i mnie to FRUSTRUJE. Chociaż wiem, że będę zachwycona w dalszej części rozdziału (bo sama mam o tym mówiłaś), ale no 😭😭😭
      „– Patrzy się na ciebie – szepnęła mi na ucho. – Nie na grę ani nie na znicza. Na ciebie.”
      Oh, oczywiście, że patrzy się na Lily 😭😭😭
      Patronusy! Lily, ja dokładnie wiem o kim musisz myśleć, żeby ta łania wystrzeliła z twoje różdżki!!! I czas najwyższy, żebyś ty też to zrozumiała, uh.
      Ohhh, jest i konfrontacja!
      James jest okrutnie zraniony i ewidentnie ma już dosyć, czemu ani trochę się nie dziwię. Ale też wiem, że właśnie tego potrzebowała Lily. To głupie, ale ona chyba musiała poczuć, że James jej ucieka, żeby zauważyć ile dla niej znaczy 🥲
      😲😲😲 —> moja mina, gdy James nie próbował jej od razu pomóc z nogą.
      🥰🥰🥰—> moja mina, jak kilka akapitów później jednak jej pomógł, hihi.
      Oh, jak się cieszę, że za nim pobiegła 😭 Spójrzmy prawdzie w oczy - James musiał pęknąć po takim „wejściu smoka” hahaha.
      ALE CO JAK TO, ATI 😭😭😭
      Ja się właśnie w tym miejscu spodziewałam tego na co czekam od CHOLERNYCH 10 LAT!!! I mi to zabrano, bo jebany autobus musiał odjechać. UHHHHHH

      Usuń
    2. „Petunii w objęciach jakiegoś obszernego jegomościa, który przypominał dorodnego knura, chichocząc wesoło za ogromnym wąsem.”
      KNURA 🤣🤣🤣 Kocham hahahaha
      Idiotka Petunia w akcji, juhu.

      „Jeśli się tak bardzo nad tym zastanawiasz, to oznacza, że już wybrałaś, tylko nie chcesz się jeszcze przed sobą do tego przyznać”
      „Ale jeśli cię to pocieszy, uważam, że to dobry wybór.”
      Aaaaaa ❤️🥹 W sedno, mamo Lily!!!

      OMG. James rzuca w okno kamykami. Umieram z przesłodzenia 😭 Szkoda, że jednak nie wspiął się po oknie 😝
      Ale tarzanie się w śniegu też mnie satysfakcjonuje, hahaha. Oh są tacy słodcy i już rozumiem dlaczego mówiłaś, że będziemy usatysfakcjonowane! Dożylna dawka Jily ❤️
      I czuję, że w końcu zbliża się to, na co czekałam przez tyle lat 😭
      Omg tak 😭😭😭
      I to jakaś totalnie nieracjonalna reakcja mojego organizmu, bo autentycznie płaczę 😭
      Szczypią mnie oczy i nie potrafię zebrać myśli, Ati.
      James myśli, że czekał na to latami, a co ja mam powiedzieć!!! 🤣 Zaczęłam o nich czytać w gimnazjum, a niedługo kończę studia! PRAWIE PÓŁ ŻYCIA NA TO CZEKAŁAM! (+ nie przekroczyłaś deadline’u „do końca mojej magisterki” tylko dlatego, że odwlekłam w czasie to cholerne prawo XD ale powiedzmy, że masz zaliczone)
      No genialna scena, co mam Ci Ati powiedzieć. Rozpływam się i mam ochotę to czytać w kółko i w kółko. Kocham ❤️🥹
      Jak teraz wytrzymam do kolejnego rozdziału to nie mam pojęcia 😭

      Wzrusza mnie bardzo ta 10 rocznica, serio. To daję mi jeszcze bardziej dosadne umiejscowienie w czasie, jak długo w tym siedzę. Bo brzmi to irracjonalnie - mam 25 lat i płaczę do bohaterów na blogu, którego odkryłam mając 15 lat. Nosz kurwa. 😭
      Dla tych emocji sama wróciłam do pisania. Bo blogger dla wielu odchodzi w zapomnienie, a dla nas, dzieciaków wychowanych na fanfickach z onetu i bloggera, ma to takie wielkie znaczenie 🥹

      Gratulacje Ati ❤️ Jestem z Ciebie cholernie dumna! Wiem, że momentami nie było prosto, ale te setki stron, tysiące godzin i milion wzruszeń - były warte małego cierpienia 🥹

      Oh, no i przyznajmy - nie było lepszego momentu na pocałunek Lily i Jamesa niż 10 rocznica Stop Dreaming. Chyba po prostu musiało tak być.

      Kocham i jeszcze raz gratuluję 🥹❤️

      Moony

      Usuń
    3. Kochana Muni!
      Ach, jaki cudowny długi komentarz! Dobra praktyka, pisać na bieżąco, lubię przeżywać z Wami emocje z czytania.
      Jak pojawi się na SD wpis o ciałach pokrywających wszystko dookoła, to będzie znak, że zbliża się koniec opowiadania xd
      Lily i Syriusz! To moje ulubione duo, zaraz po Jily i uwielbiam o nich pisać, Syriusz totalnie traktuje ją jak młodszą siostrę and I'm here for it!
      Welp, z tym wykreśleniem coś jednak jest, skoro bez problemu poszedł sobie z ich znajomymi się bawić, a ona nie bo bała się, że będzie niezręcznie.
      Wzmianka, że James nie jest zbyt zagubiony jest całkiem trafna - w dużej mierze przynajmniej on wie czego chce.
      A z tym, że to wygląda, jakby ze sobą zerwali, to całkiem się zgodzę! Ale dobrze, niech pozna trochę swojego lekarstwa Lily.
      "Oh, oczywiście, że patrzy się na Lily 😭😭😭" no a na kogo innego 😭
      Patronusy to jeden z moich ulubionych trope'ów, ale tyle ich było, że musiałam zadecydować, które będą ważniejsze, a które mniej ważne. Ale na pewno będzie jeszcze sporo o patronusach *diabelski śmiech*
      Omg konfrontacja była jedną z moich ulubionych scen, zwłaszcza jak go biła po plecach. I love it!
      "ALE CO JAK TO, ATI 😭😭😭" - ha! haha! Taki właśnie był zamiar! Wiedziałam, że będziecie czekać. Ale od dawna wiedziałam, kiedy scena pocałunku ma nastąpić, a co ważniejsze gdzie, więc chociaż mnie kusiło, musiałam przeciągnąć.
      Mama Lily - w punkt, ale mamy zawsze mają racje!
      Tarzanie się po śniegu też było miłe do pisania, no i ten ciągły suspense czy to już, czy jeszcze nie.
      I czułaś dobrze! Bardzo mi miło, że się wzruszyłaś. Chyba tak właśnie miało być!
      Nie ważne z jakiego powodu nie przekroczyłam deadline'u, ważne, że nie przekroczyłam! Hahahahaha
      Cieszę się, że scena Ci się podobała ❤️ I jesteś pierwszą Elitarną, która jej doczekała!
      10 lat to kawal czasu, ale cieszę się, że tu ze mną jesteście.
      I dziękuję za wszystkie słowa. Chyba rzeczywiscie tak miało być z tym pocałunkiem! Od kilku miesięcy już podejrzewałam, na kiedy on wypadnie i utrzymanie tego w tajemnicy przed Wami to była tortura.
      Dziękuję Muni! I cieszę się, że się doczekałaś haha

      Usuń
  2. Zaklepuje miejsce na 'kiedy w końcu przeczytam'!
    Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy Atiś!!!
    Ksenia :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. Hello, Atiś!
      Znów przychodzę z opóźnieniem, ale na szczęście tym razem z krótszym, haha. Bierzmy się za tego big boya!
      Tak czułam, że to Syriusz do niej przyszedł. Idk, ale jakoś mnie rozczula myśl, że dowiedział się, co się stało i pomimo tego, że Lily jest głupiutka, to przyszedł i oferuje, że z nią pogada. A POTEM JĄ PRZYTULA I POZWALA JEJ SIĘ WYPŁAKAĆ. Najsłodszy.
      Syriusz ma inicjały S.O.B... Pasujące do tej sceny XD (i jego życia ogólnie).
      Remus też jest taki super, Boże, kocham go.
      Ciekawe, skąd Remus wie, że to minie??? Niech lepiej się nie przygotowywuje na coś -,-.
      Mega mi szkoda Lily, ale z drugiej strony, to zachowała się jak taka jędza ;_;.
      "Ale później zaczynałam irytować się faktem, że nie dość, że zrobił ze mnie najgorszą bestię, to jeszcze po kolei nastawiał wszystkich przeciwko mnie." - co?????????????? jak niby nastawiał przeciwko tobie ich? Dosłownie Syriusz (i podejrzewam Remus) wiedzieli, co się stało, a i tak mogłaś z nimi pogadać i cię w jakiś sposób wspierali XD. DAJ SPOKÓJ.
      "(...)zapytał Syriusz, obejmując Lupina i tarmosząc go po głowie" my boiiiis<3333
      "– Jeśli brakuje ci szczęśliwych wspomnień, mogę zadbać o to, żeby nad tym popracować…" KURWA, CO ZA TYP HAHAHAH.
      Ati, jestem zawiedziona, że Lily nie ma zielonej sukienki, just sayin xd.
      Jezu, Lily mnie TAK DENERWUJE XD. Strasznie mnie wpienia to, że uważa, że James jest jej cokolwiek winny? I jeszcze drze na niego japę, że ma wrócić jej pomóc i go bije kijem XDDDD. Doroślij, Lily, pls.
      "Jestem bardziej wytrwałym graczem od ciebie." - o stara XD. On dosłownie od kilku lat za tobą latał, do kogo ty mówisz takie rzeczy.
      "– Chodzę po okolicy i rzucam ludziom kamykami w okna, żeby sprawdzić kto już śpi, a kto jeszcze nie – odpowiedział chłopak, spoglądając na mnie z uniesionymi brwiami." I JUST GIGGLED
      "A skoro tu przyszedł, nie liczyło się dla niego, którą wersję Lily zobaczy." <3.
      "– Jakimś cudem znowu sprawiłaś, że nie mogłem przestać o tobie myśleć." PISK.
      Co to za słodkie tarzanie się w śniegu aaaaa.
      Wgl James jest dla mnie taki... "intensywny"? Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale jak opisujesz, że on skupia całą swoją uwagę na Lily, to mam takie... Damn, dajcie mi kogoś, kto jest taki w stosunku do mnie.
      AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
      WIEDZIAŁAM WIEDZIAŁAM WIEDZIAŁAM
      "Pachniał czymś słodkim i uzależniającym.
      Lasem i miętą, nikotyną.
      A ja pachniałam nim".
      CO TO BYŁ ZA ROZDZIAŁ AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
      IM JUST JISIDWKDD
      Ten kiss ci wyszedł super, Ati. Cieszę się, że tyle nad nim pracowałaś, bo zdecydowanie było warto!!!
      I Lily będzie miała cudne wspomnienie dla wyczarowania patronusa, hihi.
      Aha, jeszcze chciałam wspomnieć, że bardzo byłam usatysfakcjonowana tym, ile piosenek było w tym rozdziale hahaha. Wszystkie przesłuchałam!
      " Muni - bardzo Ci dziękuję, że postanowiłaś studiować przez jeszcze rok, dając mi szansę, żeby w końcu uciąć Wasze przekomarzania!" - dobrze, że Muni postanowiła specjalnie dla ciebie postudiować dłużej XD. Ale chyba deadlinem było też skończenie studiów moich i Ar, więc z tym też się wyrobiłaś XDDD.
      Trochę nie dowierzam, że to już 10 lat, bo totalnie nie czuję się, jakby tyle czasu minęło. Za każdym razem, jak właśnie jest rocznica SD czy rocznica założenia Elitarnych, to uświadamiam sobie, jak długo się znamy i jak dawno to wszystko się zaczęło. Przecież ja byłam takim bejbikiem w 2014... Masakra.
      Atiś, gratuluję ci tych 10 lat i tej wytrwałości. Mam nadzieję, że będziesz pisać przynajmniej jeszcze drugie tyle (tylko nie SD, proszę cię, skończ to wcześniej).
      Na koniec chcę tylko napisać, że pisałam do Ly miesiąc temu, że przeczuwam kissa blisko moich urodzin i... pozwolę sobie myśleć, że dostałam go w prezencie;).
      Kocham i gratuluję, i ściskam najmocniej!
      Twoja, K.

      Usuń
    2. Takie opóźnienie jeszcze wybaczę, ale muszę przyznać, że już ledwo się powstrzymywałam, żeby nie napisać do Ciebie z pytaniem, gdzie jesteś i czemu nie czytasz.
      Syriusz przychodzący do Lily >>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
      A inicjały S.O.B. o mój boże czemu wcześniej o tym nie pomyślałam hahahahahahah to jest wręcz zabawne
      Mi się mega podobało że oboje ją pocieszyli, a jednocześnie w zupełnie inny sposób, Syriusz tak bardziej cieleśnie, pozwalając jej się przytulić i Remus tak bardziej niezręcznie, klepiąc ją lekko po ramieniu jakby nie rozumiał obsługi dziewczyn. A skąd wie, że to minie? Nie mam pojęcia, dziwne, co nie?
      Hm, problem z pokłóceniem się przy 1 grupie przyjaciół jest taki, że zawsze ktoś się czuje bardziej pokrzywdzony i teraz jak tak sobie o tym pomyślałam, to sobie przypomniałam, że też tak miałam jak zerwaliśmy z W *facepalm*. Chociaż wszyscy byli fair dla naszej dwójki, to zawsze jak dziewczyny sie spotykały z nim na piwo to byłam jak "grrrr zabiera mi je" which was stupid, I know. Jakoś nawet nie pomyślałam o tym podczas pisania, chyba taike głupie myśli wychodzą same na powierzchnie bez kontrolowania ich xddd
      O MÓJ BOŻE KATH, POCZEKAJ NA SCENY Z PATRONUSEM I TEKSTY SYRIUSZA JAK JEJ SIE JUZ UDA WYCZAROWAĆ, JAK PO RAZ PIERWSZY UŻYŁAM SŁOWA "BAMBI" PODCZAS PISANIA TO SIE PRAWIE POPŁAKAŁAM SDFGFBDFGHNGFD
      Myślałam nad zieloną sukienką jeśli mam być szczera ale mam wrażenie że bardzo często pisze ludziom ziellony ubiór i wolałm uniknąć podsycania stereotypów o rudych włosach i zielonych kolorach xd ale wplotę Wam gdzieś tą zieloną sukienkę, obiecuje.
      Ja byłam bardzo zadowolona z tego, że go biła kijem. To była taka piękna przemiana o 180 stopni pomiedzy tym jak normalnie James na nią patrzył a tym jaki był nią zirytowany hahaha. Tym razem to była prawdziwa furia, chyba nigdy nie był na nią tak prawdziwie zły. Szkoda, że się wtedy nie pocałowali. To byłby dobry pocałunek. Ale jak zaczęłam się nad tym zastanawiać, to James nie był wtedy w dobrym momencie mentalnie - zdecydowanie trawił to co się między nimi działo, próbując trochę zostawić to za sobą i podczas tego procesu Lily stała się w jego głowie negatywnym charakterem, więc nie mógł tak łatwo przejść do całowania jej po tym jaki był zły!
      Żałuję, że pominęłaś cały fragment z rozmową pod autobusem! Powiedz, myślałaś, że go pocałuje?
      I ALSO GIGGLED AT THAT SENTENCE Z KAMYKAMI W OKNO, czasem mam wrażenie, że to nie ja piszę postać Jamesa Pottera, a on sam spływa na mnie z nieba i się piszę, przysiegam, this boy is so sassy sdfghgfdfgh
      " "– Jakimś cudem znowu sprawiłaś, że nie mogłem przestać o tobie myśleć." PISK." - WHAT DID I SAY?! S A S S Y
      Kurwa, jak W pierwszy raz popatrzył na mnie tak "intensywnie" jak to napisałaś, to prawie zemdlałam, więc rozumiem o co kaman.
      AAAAAAAAAAAA wiedziałam, że wiesz, najpierw sie zastanawiałam ile Ci mogę pisać o scenach pocałunków, a potem stwierdziłam że:
      a) nie jesteś głupia i na pewno to obliczysz tak jak powiedziałaś Ly
      b) ja jestem głupia i potrzebuję kogoś do jarania się tym
      Więc się poddałam i po prostu przestałam się przejmować tym co Ci piszę.
      I tak, liczba piosenek byłą zupełnie overwhelming ale w dobrym znaczeniu, ale z drugiej strony to dosłownie były 2 rozdziały w jednym więc może dlatego.
      Deadline'y deadline'ami, ale co my teraz będziemy odliczać powiedz mi?!
      I Kasiu, kto nie był bejbikiem w 2014.
      Dziękuję za gratulacje i dziękuję za komentarz! Oczywiście, że kiss był trochę urodzinowo, żałuję tylko że miałam mały przestój i nie nadgoniłam więcej, bo byś dostała i na urodziny znowu coś. Ale, co sie odwlecze, to nie uciecze.
      Love!

      Usuń
  4. hej!
    Oczywiście, żeby było jasne: ja to już przeczytałam w dniu premiery, a później jeszcze ze trzy razy, ale klasycznie dopiero dziś mam chwilę by usiąść i coś napisać xD A że stwierdziłam, iż rocznica i rozdział Z TYM na co wszystkie Jilówy czekały, wymaga czegoś więcej niż tylko ochów i achów w komentarzu, przygotowałam krótki pościk: perspektywę Jamesa z chwili między teleportacjami podczas wizyty w domu Lily, enjoy:

    Zamknąłem oczy dokładnie w chwili w której się teleportowałem. Chciałem zapamiętać jej widok z jak największą ilością szczegółów. Każdy jej rozwiany kosmyk, piegi skryte w rumieńcu, misie spoglądające na mnie z wystającej spod płaszcza pidżamy, błysk w jej zielonych oczach i usta rozciągnięte w tajemniczym uśmiechu. Wstrzymałem oddech i przez ułamek sekundy miałem wrażenie, że spadam w przepaść. Właściwie to nie miałbym nic przeciwko. Miałem ochotę spaść, rozpłynąć się w przestrzeni, zniknąć.
    Bo znowu to zrobiła… A obiecywałem sobie, że więcej na to nie pozwolę…
    Otworzyłem gwałtownie oczy, a w nozdrza uderzył mnie intensywny zapach lasu sosnowego. Przez moje ciało przeszedł dreszcz, miałem wrażenie że było tu znacznie zimniej niż u niej. Wypuściłem wstrzymywany oddech, a panujący mróz zamienił go w obłoczek pary. Zerknąłem pomiędzy drzewami na swój dom spowity w ciemności i jedno jedyne okno rozświetlone przez lampkę nocą w sypialni moich rodziców. Wiedziałem, że tata nie śpi. Chciałbym wierzyć, że po prostu czeka na świt i odpowiedni moment kiedy będzie mógł udać się do Munga. Czułem jednak, że nie może spać, bo obawia się sowy. Sowy ze złą wiadomością, która nie zbudzi go na czas.
    Wzdrygnąłem się i sięgnąłem do kieszeni po papierosa, który po chwili był już w moich ustach. Nie zapaliłem go jednak. Też się bałem. Bałem się, że stracę mamę. Bałem się, że stracę też Lily. Nie byłem w stanie zrobić nic co mogłoby pomóc mamie, ale czy rzeczywiście zrobiłem wszystko co w swojej mocy by dotrzeć do Evans?
    Wyjąłem papierosa z ust i na powrót wcisnąłem go do kieszeni razem z dłońmi zaciśniętymi w pięści. Musiałem coś zrobić. Musiałem coś zrobić, bo inaczej oszaleję… Tak więc wstrzymałem znowu oddech i niewiele myśląc, teleportowałem się z powrotem.
    Wszystko albo nic.

    Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy! Dzięki za wspaniały rozdział! MÓJ ULUBIONY! xD

    I klasycznie: weny od jenny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Jenny, nawet nie wiesz ile dla mnie znaczą te fragmenty z perspektywy Jamesa, serduszko od razu bije mocniej!
      Czekam na więcej, haha!

      Usuń