poniedziałek, 20 czerwca 2016

Ciepło Twego ciała

{miniaturka}
z serii "Listy do Ciebie"

Zawsze zastanawiałem się, jak będzie wyglądać śmierć. I nie mam tu na myśli sposobu umierania. To, jak żyliśmy przyzwyczaiło mnie do tego, że śmierć mogła być tak samo szybka i bezbolesna, jak długa i poprzedzona torturami. Nie, bardziej chodziło o to, co będę wtedy czuł. Nostalgię? Będę mieć czas na to, żeby przypomnieć sobie wszystkie dobre chwile, czy może wręcz przeciwnie - ciemność przyjdzie tak szybko, że nie zdążę nawet nabrać powietrza w płuca. 
Kiedy zgodziłaś się zostać moją żoną... Kurczę, to był najpiękniejszy dzień mojego życia. Wtedy dotarło do mnie, że byłaś moja. Moja i tylko moja. I miało tak zostać, aż do końca naszych dni. Cokolwiek by się nie stało, jakiekolwiek przeciwności nie stanęłyby na naszej drodze - mieliśmy siebie.
I nawet, jeśli wszystko się pochrzaniło, było warto. A potem okazało się, że byłaś w ciąży. Byłaś w ciąży! Cholera, mówiłem, że który dzień był moim najpiękniejszym?
Codziennie patrzyłem, jak zasypiasz i budzisz się u mojego boku, nie ważne, czy byłaś umalowana, czy rozczochrana i zaspana. Byłaś najpiękniejszą istotą, jaką w życiu spotkałem. Syriusz śmiał się ze mnie, że zamieniam się w prawdziwego kapcia. 
- Chłopie, starzejesz się! - mówił, kiedy po zebraniach Zakonu wracaliśmy razem przez Dolinę Godryka. Black uparł się, że będzie mnie odprowadzał. Tak, jakbym w razie niebezpieczeństwa nie dał sobie rady!
- Za to ty wciąż jesteś kawalerem. 
- Wolę korzystać z życia.
- Nikogo nie oszukasz, Syriuszu - powtarzałem, stając w drzwiach naszego domu. - To wcale nie jest życie.
- Jasne, jasne, tatuśku - śmiał się Łapa, a potem znikał w ciemnościach. Zawsze obserwowałem jego postać, aż całkiem traciłem go z oczu. Było mi go żal. Naprawdę żal. Nie miał nikogo. Codziennie wracał do pustego mieszkania i udawał, że jest mu z tym dobrze. Mógł rozpowiadać na około o tym, ile dziewczyn udało mu się wyrwać jednej nocy, mydlić oczy wszystkim, tylko nie mnie. Przyjaciela nie mógł oszukać.
Pierwszy raz zobaczyłem to w jego oczach, kiedy trzymał na rękach naszego syna. Harry nigdy nie płakał, kiedy przychodził Syriusz, a on godzinami przesiadywał w naszym salonie, zabawiając go jak tylko mógł. I nawet jeśli zapierał się nogami i rękami, że to nie dla niego, i że nigdy nie mógłby być rodzicem, ja widziałem ten ciepły blask, kiedy spoglądał w dół. Ten, którego nie dało pomylić się z niczym innym. Sam widziałem go codziennie w lustrze.
A kiedy dowiedział się, że będzie chrzestnym! Nie, żeby była to dla kogokolwiek niespodzianka. Ale tego po prostu nie dało pomylić się z niczym innym. 
I właśnie wtedy wiedziałem, że mam już wszystko. Nie było nic więcej, nic czego mógłbym chcieć bardziej od tego. Od Ciebie i Harry'ego.
Więc kiedy nadszedł moment, w którym oczywiste dla mnie stało się, że nie wyjdziemy z tego cało, zrobiłem jedyne, co przyszło mi do głowy - kazałem Ci uciekać. Nie chciałaś się zgodzić, nie chciałaś mnie zostawić, a ja nie wiedziałem, jak mam Cię przekonać. I nagle zrozumiałem, że jedynym wyjściem będzie kłamstwo.
- Idź, idź Lily, weź Harry'ego i uciekaj. Zatrzymam go, a potem pójdę za wami, kupię nam trochę czasu. Idź!
Moje serce krwawiło, patrząc, jak odchodzisz. Już wtedy wiedziałem, że nigdy więcej Cię nie zobaczę. Jasne, mogłem być optymistą, mogłem się łudzić, że mi się uda. Ale to był on. Sama-Wiesz-Kto stał u progu naszych drzwi, a ja nie mogłem zrobić nic więcej, jak zadbać o to, żebyś chociaż Ty przeżyła.
Więc zrobiłem to. Zebrałem całą swoją odwagę i wściekłość, po czym stanąłem twarzą w twarz z tym potworem. W uszach dźwięczał mi jego diabelski śmiech, a w głowie pojawiła się jedna myśl - może chociaż ginąc, uda mi się coś zmienić. 
Nie można było nazwać tego nawet pojedynkiem. W ułamku sekundy prysnęła cała nadzieja. Byłem tylko zwykłą przeszkodą na jego drodze. Dla niego to było jak strzepnięcie z szaty drobinki kurzu. Dla mnie? Dla mnie było to całym życiem.
Dotarł do mnie ogrom wszystkich tych dni, kiedy z uśmiechem siedziałaś na krześle i popijając kawę wpatrywałaś się we mnie tak, jak ja przez kilka poprzednich lat. Ogrom pocałunków i tęsknych spojrzeń, uścisków i ciepłych słów. Dziesiątek tysięcy sekund, w których trzymałem naszego syna na rękach, a mnie, aż po czubki palców, przepełniała mieszanka dumy, radości i spełnienia. Dotarło do mnie, jak wiele się wydarzyło i jak bardzo wdzięczny mogłem być światu, że popchnął Cię w moje ramiona.
Ale kiedy zielony grom potoczył się w moim kierunku, potrafiłem myśleć tylko o jednym. Jednym momencie, jednej chwili. Wspomnieniu nocy, której stałaś się moja, oddając się w moje ręce w otchłaniach nocy.
Przypomniałem sobie kształt Twojego ciała i sposób, w jaki idealnie pasowałaś do moich rąk. Przypomniałem sobie, jak delikatna była Twoja skóra, kiedy objąłem Cię od tyłu. Stałaś przy oknie, wpatrując się w ciemne niebo, a moje palce szukały drogi do zamka w Twojej sukni ślubnej. Nie potrafiłem uwierzyć w to, jak bardzo się trzęsły - nie mogłem się uspokoić, a moje serce łomotało, jak nigdy wcześniej. A Ty, Ty byłaś taka spokojna. Śmiałaś się cichutko, kiedy nieudolnie rozsuwałem w swoich dłoniach połacie tiulu i składałem pocałunki na Twoich nagich ramionach. A potem suknia zsunęła się na ziemie i po raz pierwszy stałaś przede mną w całej swojej okazałości.
Doskonale pamiętałem zapach pościeli i jej miękkość, kiedy oboje upadliśmy na łóżko. Szlaki, które wytyczałem po Twoim ciele, były tak głęboko wyryte w mojej pamięci, że to aż bolało
Każdy pocałunek. Każdy dotyk. Czuły szmer Twoich ust, kiedy ni to nabierałaś powietrza, ni cicho wołałaś moje imię.
Śmierć wyciskała z moich płuc ostatni oddech, a ja myślałam o nocy, w której Cię miałem. Myślałem o zimnym powietrzu, które nas otulało i o cieple Twojego ciała. Wszystkie inne wspólne chwile nagle straciły znaczenie - byłaś tylko Ty, opanowująca moje ciało, jak choroba. Nawet, kiedy ostatnia iskra życia właśnie gasła.
Zginąłem dla Ciebie, Lily. Wtedy właśnie zrozumiałem, że o to od zawsze chodziło. Nie liczyły się żadne żarty, żadne kawały i wybryki, momenty, w których się wściekałaś, ani kiedy uśmiechałaś. Istniałem tylko po to, by któregoś dnia móc oddać za Ciebie życie. Dać Ci szansę, dać szansę jedynej rzeczy, która musiała przetrwać.
Dlatego w tej ostatniej chwili potrafiłem myśleć tyko o jednym.
Dlaczego nie uciekałaś? Dlaczego zostałaś, dlaczego nie wzięłaś Harry'ego i nie biegłaś, tak szybko i daleko, jak tylko potrafiłaś?
Dlaczego stanęłaś w drzwiach i patrzyłaś w moje oczy, dopóki całkiem nie zgasły?
Dlaczego, Lily, nie dałaś sobie szansy?
Dlaczego musiałaś zginąć?
Dlaczego musiałem kochać Cię aż tak bardzo, a potem stracić tak szybko?
Dlaczego, Lily?
Dlaczego?




Długo zbierałam się z dodaniem tej miniaturki, która jest dla mnie naprawdę wyjątkowa. Przede wszystkim, jest ona swojego rodzaju epilogiem z perspektywy Jamesa. Pisało mi się ją bardzo dobrze i, przede wszystkim, szybko. Miałam jednak swojego rodzaju blokadę, przed dodaniem go. To ostatnie, co ukaże się na blogu przed pierwszym rozdziałem drugiej części. Czy jestem gotowa? Nie.
Miałam dużo pytań o termin dodania czegoś nowego, ale sama nie umiem sobie odpowiedzieć na to, kiedy to będzie. Rozdział jest już napisany (i nie mogę ukrywać, że mam ochotę go usunąć i napisać od nowa), a teraz leży i czeka, aż będę miała trochę siły, żeby go poprawić. Ale obiecuję, że w końcu się za to wezmę. Po prostu nie spodziewałam się, że na wakacjach będę miała jeszcze mniej czasu, niż w roku szkolnym.
Nie chcę przedłużać, ani Wam marudzić o moim życiu, więc skończę. Mam nadzieję, że miniaturka Wam się spodobała - koniecznie napiszcie, co sądzicie!
Dziękuję za wszystko i do zobaczenia z 20 rozdziałem!