wtorek, 26 stycznia 2016

W objęciach

{miniaturka}

Szłam opustoszałymi błoniami, napawając się promieniami słońca padającymi na moją twarz. Maj dobiegał końca, a co za tym idzie temperatura sięgała już w miarę przyjemnych wartości. Uśmiechałam się pod nosem, wyciągając głowę do góry, kiedy ciepły wiatr rozwiewał moje włosy. Byłam pewna, że to własnie tego będzie mi brakować najbardziej. Uczucia bezpieczeństwa i bliskości z moimi przyjaciółmi. Westchnęłam cicho pod nosem, otwierając oczy, które błogo zamknęłam kilka sekund wcześniej. Został mi tylko miesiąc, żeby się tym nacieszyć. A potem miałam opuścić to miejsce już na zawsze.
Moje serce przepełnił smutek tak wielki, że przez chwilę miałam ochotę się rozpłakać. Każda komórka mojego ciała krzyczała "nie chcę stąd odchodzić!", a ja nie mogłam nic na to poradzić. Spojrzałam na jezioro, które połyskiwało w promieniach popołudniowego słońca i uśmiechnęłam się na wspomnienie wszystkich tych chwil, które nad nim spędziłam. 
- Dam ci knuta za twoje myśli - usłyszałam w momencie, w którym czyjeś ręce owinęły się wokół mojej talii.
- Są warte przynajmniej galeona - zachichotałam, a James obrócił mnie w swoim kierunku i zmarszczył nos. - Teraz pytanie, czy cię na nie stać?
- Ehh, chyba oddałem ostatniego złociaka Syriuszowi - zamyślił się Gryfon. - Ale może mógłbym zapłacić w innej walucie?
- Na przykład? - spytałam zadziornie, a James uśmiechnął się szeroko. Jego brązowe oczy migotały wesoło, a kruczoczarne włosy były w jeszcze większym nieładzie niż zazwyczaj, o ile to w ogóle możliwe. 
- Hmm - mruknął, przybliżając się do mnie. - Na przykład w takiej.
Poczułam na swoich ustach delikatne muśnięcie jego własnych i wstrzymałam oddech. Wciąż nie przywykłam do tej bliskości, a każda jego pieszczota sprawiała, że moje serce zaczynało bić szalenie szybko, nie mówiąc już o żołądku, który wykonywał obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni. Westchnęłam cicho, a brunet uśmiechnął się w moje usta i nasilił pocałunek, delikatnie wplatając swoją lewą dłoń w moje włosy.
- Bo się roztopisz - zachichotał cicho, kiedy odsunął się ode mnie, a na moje policzki wpłynęły wielkie rumieńce. Pokręciłam głową zażenowana i w żartach uderzyłam go w ramię, a on złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą tak szybko, że zanim się zorientowałam oboje leżeliśmy na trawie. Wybuchłam gromkim śmiechem, kiedy chłopak przytulił mnie mocno, a potem ułożyłam głowę na jego piersi i spojrzałam w niebo pełne białych obłoków.
- Myślałam o tym, że to już koniec - szepnęłam po chwili. Gryfon spojrzał na mnie pytająco, a ja oparłam się na rękach i uśmiechnęłam smutno. - Niedługo wszyscy się rozejdziemy...
- Nie mów tak - szepnął. 
- A nie mam racji? Och, został tylko miesiąc i...
- Lily - mruknął, podnosząc się i zmuszając mnie do zrobienia tego samego. Po chwili zmarszczył brwi i usadził mnie między swoimi nogami, przytulając do swojej klatki piersiowej z taką siłą, że aż zabrakło mi tchu. 
- Dusisz mnie - wyjąkałam, a on zaśmiał się głośno. - Puść mnie, albo...
- Kocham cię - szepnął cicho, a ja znieruchomiałam. Poczułam jego palce błąkające się po moim udzie i delikatnie wsuwające się pod materiał mojej spódniczki, a po moim kręgosłupie przeszedł szereg przyjemnych dreszczy. Rogacz zaczął zataczać małe kółeczka, sięgając coraz wyżej i wyżej, a potem pochylił się i ustami odnalazł moje.
- James - westchnęłam, kiedy moje serce miało ochotę wyrwać się z piersi.
- Kocham cię - powtórzył, muskając moją dolną wargę, a potem przygryzając ją delikatnie. - Kocham cię i żadna siła mnie od ciebie nie odciągnie. Nie rozejdziemy się, nie stracimy tego co mamy. A jeśli będzie trzeba porwę cię i zamieszkamy razem, codziennie będę budził cię pocałunkiem, przynosił śniadanie do łóżka, na rękach zanosił cię wszędzie tam, gdzie będziesz chciała iść. I kiedy nie będziesz miała już sił na nic, a ja znów ułożę cię w pościeli, zrobię wszystko by sprawić, żebyś poczuła się dobrze.
Moje policzki zapłonęły czerwienią, kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały. James zabrał rękę z mojego uda (która, tak notabene, zabrnęła już trochę za daleko) i oblizał usta, uśmiechając się zabójczo, a mi zrobiło się słabo.
Właśnie takiego go uwielbiałam. Tak, przepadałam za nim, kiedy był troskliwy i romantyczny, ale to w tym Jamesie się zakochałam - w Huncwocie, który unosząc jeden kącik ust do góry zdawał się zdobywać serca wszystkich dziewczyn w obrębie mili. A jednak on widział tylko mnie i każde spojrzenie roziskrzonych oczu kierował w moim kierunku. A ja zatraciłam się w nich, pozwalając, by porwał mnie ich nurt, który niezmiennie od samego początku był dla mnie tajemniczy, nieznany i ekscytujący.
I nawet w obrębie tych nielicznych dni, kiedy dane było nam być razem, nigdy nie żałowałam, że w końcu dałam mu szansę. James Potter był miłością mojego życia, stał się opiekuńczym, wytrwałym, dojrzałym i odważnym mężczyzną, wspierającym mężem i cudownym towarzyszem, a jednak do samego końca pozostał jednocześnie tym samym zadziornym chłopakiem, który skradł mi serce, przy okazji składając mi własne u moich stóp. I gdybym miała wybierać i po tysiąckroć umierać w okropnych męczarniach, zrobiłabym to, byleby wrócić do tej chwili na błoniach, kiedy jeszcze całkiem niewinna leżałam w jego objęciach, a jego usta wyznaczały ścieżkę po mojej szyi, pozostawiając na mnie swoje piętno, którego już zawsze miałam pragnąć.
Kiedy wspominałam tamten dzień, wiedziałam, że odkąd pierwszy raz na mnie spojrzał, byłam stracona, chociaż jeszcze nie miałam o tym pojęcia. Broniłam się długo i wytrwale. W końcu dobrze wiedziałam, że James Potter był zdobywcą. Był tym, przed kim każda mama ostrzegała swoją córkę w dzieciństwie i tym, czego pragnęła każda dziewczyna przed zaśnięciem. Niewiele osób potrafiło dostrzec w nim zmianę, jaka zaszła na przełomie szóstego i siódmego roku. Nawet mi zajęło to o wiele za dużo czasu. I dopiero będąc w jego objęciach zrozumiałam, że od zawsze brakowało mi tylko tej jednej rzeczy.
Moje życie zawsze było trochę zbyt ułożone. A on sprawił, że pokochałam bałagan, który w nie wprowadził.



Witajcie!
Minęły już trzy tygodnie od skończenia pierwszej części, a ja czuję się jak na odwyku. Brakuje mi pisania, jak cholera!
Dlatego (w tajemnicy) powstało to coś powyżej. Taka mało zobowiązująca miniaturka. Pomyślałam sobie, że skoro jest, to ją dodam, taki oto nieplanowany dodatek :)
Tekst z myślami się powtarza, ale uznałam, że to mogłaby być taka "ich" rzecz - i na pewno wykorzystam to jeszcze w kolejnej części!
Dzisiaj nie będę już przedłużać. Mam w planach odezwać się niedługo z małą niespodzianką w związku ze zbliżającą się małymi krokami rocznicą, ale o tym dopiero za jakiś czas. Trzymajcie się i do usłyszenia!

środa, 6 stycznia 2016

19. Hogwart Express


"Jeno wyjmij mi z tych oczu             
szkło bolesne – obraz dni,            
które czaszki białe toczy            
przez płonące łąki krwi.            
Jeno odmień czas daleki,            
zakryj groby płaszczem rzeki,            
zetrzyj z włosów pył bitewny,            
tych lat gniewnych            
czarny pył."            

{Fragment wiersza "Niebo złote ci otworzę"            
Krzysztofa Kamila Baczyńskiego}            


– Ziemia do Lily!
No nie. Znowu. Pokręciłam głową, spoglądając na Mary, która wpatrywała się we mnie rozżalona.
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – spytała z oburzeniem, a ja wygięłam usta w podkuwkę.
– Przepraszam, zamyśliłam się – odpowiedziałam. Ta, chyba zapatrzyłam. – O czym mówiłaś?
– Pytałam, jak ci idzie pisanie wypracowania. No wiesz, tego które miałyśmy pisać. Po to tu przyszłyśmy. 
Spojrzałam w dół na rolkę pergaminu którą dalej trzymałam w ręku. Było zapisane na niej tylko kilka marnych zdań, podczas gdy Macdonald zbliżała się do końca swojej.
– Co z tobą? – spytała cicho, a ja pokręciłam głową.
– Nic, zamyśliłam się.
Westchnęłam i uśmiechnęłam się do niej uspokajająco, po czym złapałam pióro i ponownie pochyliłam się nad wypracowaniem, udając, że się nad czymś zastanawiam. Mary obserwowała mnie jeszcze przed moment, jednak po chwili odpuściła i wróciła do swojej pracy.
Zapisałam zaledwie dwa cale, kiedy mój wzrok ponownie powędrował w kierunku pomostu. Wciąż tam siedzieli. Ile ja bym dała za to, żeby wiedzieć o czym rozmawiają.
James odchylił się do tyłu i oparł na wyprostowanych rękach. Nawet z daleka mogłam dostrzec, że się uśmiechał. Maryl za to siedziała z ramionami oplecionymi wokół kolan. Nie mogłam dostrzec jej twarzy, a tym samym stwierdzić, jak toczy się ich rozmowa. Przygryzłam wargi i spojrzałam ponownie na pióro w mojej dłoni. Próbowałam skupić się na antidotach, których działanie miałam opisać na zajęcia z profesorem Slughornem, jednak moje myśli wciąż odpływały w innym kierunku. Wiedziałam, że nie mogę pozwolić sobie na zawalenie tego wypracowania – odkąd odmówiłam pojawienia się na dwóch spotkaniach Klubu Ślimaka, nauczyciel eliksirów stał się bardziej oschły w moim kierunku, jak gdyby był urażony tym, że mnie nie było. Jęknęłam w duchu i zatrzasnęłam podręczniki, zostawiając pergamin w środku. 
– Nie skupię się tu – mruknęłam zdecydowanym tonem, po czym złapałam torbę i wstałam. – Idę do biblioteki. 
– Ja się stąd nie ruszam, przy takiej pogodzie to grzech siedzieć w zamku – zawyrokowała Dorcas, a Mary pokiwała głową.
Wzruszyłam ramionami i ruszyłam w stronę schodów. Nie oglądaj się, nie oglądaj się, nie oglądaj się za siebie! krzyczały moje myśli, a ja mogłam jedynie zaciskać pięści, licząc pojedyncze stopnie. Jeszcze tylko dwa, jeszcze tylko jeden. Oparłam dłoń o ciężkie wrota i obróciłam się, spoglądając na drzewo pod którym siedziałam, a potem mój wzrok sam powędrował do pomostu. Dwójka Gryfonów siedziała w tym samym miejscu, oddzielona od siebie na wyciągnięcie ręki, jednak żadne z nich nadal nie zmniejszyło dystansu. 
– Kretynka z ciebie, Lily – mruknęłam sama do siebie, starając się powstrzymać cień uśmiechu, który napłynął na moje usta.
Szłam opustoszałymi korytarzami. Było poniedziałkowe popołudnie i większość uczniów właśnie wylegiwało się na błoniach, a nie włóczyło po zamku. Westchnęłam cicho, kierując się w stronę biblioteki, kiedy nagle ktoś wyszedł zza za krętu i wpadł na mnie, a niesione przez niego papiery rozsypały się dookoła.
– Lily – zawołał zaskoczony Nathias – tak bardzo przepraszam!
– Nic się nie stało – rzuciłam, próbując nie okazać zdenerwowania, jednocześnie schylając się, żeby pomóc pozbierać mu notatki. – Co tu robisz?
– Właśnie szedłem do biblioteki, muszę napisać na jutro esej z transmutacji, a wciąż się za niego nie zabrałem – mruknął, wzdychając. Przygryzłam wargi przyglądając się mu. Nie wyglądał na zmartwionego, czy rozżalonego. Momentalnie zrobiło mi się głupio. Przecież wcale nie musiał codziennie rozmyślać o tym, co stało się między wami. Tylko ty tak wszystko rozpamiętujesz mruknęła cicho Lily w moim wnętrzu.
– Mogę ci pomóc – zaproponowałam cicho – jeśli chcesz.
– Och, byłoby naprawdę świetnie z twojej strony.
– Żaden problem, sama muszę dokończyć wypracowanie dla Slughorna.
Podałam mu ostatni pergamin i wstałam, otrzepując szatę. Chłopak wyszczerzył się w moim kierunku i puścił mnie przodem.
– Co u ciebie słychać tak poza tym? – spytałam, kiedy cisza panująca między nami zaczęła robić się ciężka. Od naszej ostatniej rozmowy minęło już sporo czasu, a przebywanie we wspólnym towarzystwie należało już raczej do przeszłości. Chłopak przyglądał mi się z uśmiechem na ustach.
– W porządku. Gratuluję wygranej, tak przy okazji. Mecz był spektakularny! – zachwycił się, a ja odwzajemniłam uśmiech – Kath obstawiała wygraną Ślizgonów, więc trochę kłóciliśmy się o to kto powinien zdobyć puchar, no ale końcem końców udało mi się ją przekonać, że Gryfoni nie mają sobie równych – zachichotał.
– Kath? – spytałam, a chłopak uderzył się ręką w czoło.
– Katherine Jones. Em, zupełnie zapomniałem, że się nie znacie. 
– To ta Puchonka z naszego rocznika? – spytałam, a chłopak pokiwał głową.
– Tak, to ona.
– Więc... jesteście razem?
– Tak, od paru dni – potwierdził Krukon, pocierając ręką kark.
– W takim razie gratuluję – zawołałam, na co chłopak uśmiechnął się.
– Dzięki. A jak między tobą, a Jamesem? Jeśli chodzi o to ognisko, to mam nadzieję, że już wszystko w porządku.
Spojrzałam na niego zaskoczona, a chłopak uśmiechnął się smutno.
– Dziękuję za... no, odciągnięcie ode mnie uwagi... – mruknęłam cicho.
– W porządku – powiedział, przepuszczając mnie w drzwiach biblioteki. 
W środku panowała cisza, przerywana jedynie pojedynczymi szeptami i odgłosem przerzucania stron w starych księgach. Usiedliśmy przy jednym stoliku w rogu i wyciągnęliśmy wszystkie przybory. Uśmiechnęłam się do Krukona, który zaczął przyglądać mi się z nad stosu papierów.
– To będzie długie popołudnie – mruknął, a ja zachichotałam.
Byłam zdumiona tym jak dobrze rozmawiało mi się z Nathiasem. Po tym, jak się rozeszliśmy, byłam pewna, że już do końca szkoły będę go unikać jak ognia, a jednak chłopak okazał się w porządku. O wiele lepiej też czułam się z myślą, że kogoś sobie znalazł – jakoś łatwiej mi było zachęcić się do rozmowy z nim wiedząc, że nie zinterpretuje tego opacznie. 
Kiedy w końcu nie rozpraszałam się cały czas widokiem Rogacza i Binner rozmawiających o tym co wydarzyło się w sobotę i skupiłam się na pisaniu, rolka pergaminu zapełniła się w ciągu pół godziny. Zadowolona z siebie podpisałam się na niej i schowałam swoje rzeczy do torby. McRonnerowi szło gorzej – wyglądał jak zbity pies, kiedy z opuszczoną głową wpatrywał się w podręcznik, nie wiedząc od czego zacząć. 
– Wiesz, że śmiejąc się wcale nie pomagasz? – spytał, a ja pokiwałam głową.
– Wy, chłopcy, potraficie być nieporadni jak dzieci – zachichotałam. – Daj to.
Sięgnęłam po jego notatki i przejrzałam je. Nathias patrzył z uniesionymi brwiami jak kręcę głową z politowaniem.
– Masz to źle skatalogowane. Łatwiej by ci było skorzystać z tego, gdybyś poukładał je w porządku chronologicznym – wyjaśniłam – a nie, alfabetycznym. Okej, artykuł z tysiąc osiemset siedemdziesiątego o zaklęciu viatus wygląda na pierwszy, więc od niego zaczniemy.
Podałam kartkę chłopakowi, który uśmiechnął się do mnie z wdzięcznością, a potem rozłożyłam jego notatki na kilka kupek i zajęłam się ich układaniem. Co jakiś czas podawałam mu jakieś przydatne informacje, albo zaznaczałam ważniejsze fragmenty, na które powinien zwrócić uwagę, aż zanim się obejrzeliśmy zapadł zmierzch, a jego praca była skończona.
– Nawet nie wiem jak mam ci dziękować – westchnął Krukon, z ulgą odkładając na bok esej. – Bez ciebie zajęłoby mi to trzy razy dłużej i nie byłoby warte nawet cala tego, co napisaliśmy razem. Mogę ci się jakoś odwdzięczyć?
– Weź dziewczynę na wieczorny spacer – rzuciłam, puszczając mu oczko – a ja kiedyś upomnę się jak będę czegoś potrzebować.
– Remus miał rację, jesteś wielka – zachichotał chłopak. Pozbierał swoje rzeczy, a potem pocałował mnie w policzek. – Jakbyś czegoś potrzebowała, zawsze będę na twoje zawołanie!
– Ciekawe co na to Kath – zaśmiałam się. – Leć, leć. Do zobaczenia!
Przyglądałam się jak chłopak wybiega z biblioteki pod czujnym wzrokiem bibliotekarki i zachichotałam pod nosem. Powoli odłożyłam książki z naszego stolika na półkę, a potem złapałam torbę i samotnie ruszyłam do wieży. Byłam już na przeciwko portretu, kiedy zza zakrętu wyłoniła się Maryl. Spojrzała na mnie i zagryzła dolną wargę.
– Hej – mruknęła cicho. Rękami obejmowała swoje ramiona, a w jej oczach czaiła się niepewność.
– Cześć – odpowiedziałam. Obie stanęłyśmy i nie wiedziałyśmy co zrobić. – Jak się czujesz?
– Ja? Och... dobrze, tak. Ja przepraszam, Lily, ja tak bardzo...
– Ej, spokojnie. – Dziewczyna wyglądała jakby miała się rozpłakać. Westchnęłam i Podeszłam do niej, przyciągając ją do siebie. Przez chwilę stała zdumiona, a potem odwzajemniła uścisk.
– Nie chciałam... Merlinie, wszystko się tak skomplikowało! – zapłakała, wyrzucając ręce w górę. – I nie wiem już co mogę zrobić, żeby to odkręcić.
– Chodź – szepnęłam, łapiąc ją za rękę i ciągnąc w stronę portretu. – Reumatyzm – westchnęłam, a Gruba Dama pokiwała głową.
– Zaiste mi dokucza – odpowiedziała, otwierając przejście, przez które przeciągnęłam brunetkę, a potem skierowałam się w stronę dormitorium. Pokręciłam głową w kierunku dziewczyn, które już chciały wstać z sofy, a te zrozumiały aluzję i zostały na miejscach. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na Huncwotów i Jamesa, który patrzył na nas wielkimi oczami, a potem zniknęłam na schodach, zaciskając dłoń na ręce Maryl, która jak zwykle splotła nasze palce razem. To była taka jej rzecz i nawet gdybym miała zasłonięte oczy, a moją dłoń łapało by tysiąc osób, byłabym w stanie rozpoznać, którą z nich była Binner.
Otworzyłam drzwi do naszego dormitorium i wciągnęłam ją do środka, a potem usadziłam na moim łóżku. Maryl rozkleiła się na dobre, jednocześnie uśmiechając się do mnie przez łzy.
– Przepraszam, Lily, ja zazwyczaj nie płaczę...
– Cii – mruknęłam, podając jej chusteczki. – Jak... Jak z Jamesem?
Gryfonka westchnęła i spojrzała na swoje dłonie.
– To takie  dziwne... Nie wiem jak to się stało! To wszystko wina meczu i emocji, i zanim się spostrzegłam to on... To my... Och, Lily, to mój najlepszy przyjaciel! Wszystko zepsułam...
– Powiedział coś?
– Że w sumie to to było miłe. Miłe, Lily! Och – zachlipała, zakrywając twarz rękami. 
– A może wcale nie jest tak źle? Widzisz, jesteś naprawdę piękną dziewczyną – szepnęłam, głaszcząc ją po lśniących, czarnych włosach. Maryl spojrzała na mnie zaczerwienionymi oczami i siorbnęła nosem.
– Nie chcę żebyś pomyślała o mnie jak o hipokrytce – zachrypiała.
– Co?
– No wiesz, tyle mówiłam ci o tym, że on jest dla mnie jak brat, a teraz to...
– No co ty – westchnęłam. Binner przetarła policzki i ponownie wpatrzyła się w swoje dłonie, którymi tarmosiła chusteczkę.
– Ty i James... No sama wiesz. Nie chcę wchodzić między was...
– Między nami nic nie ma – szepnęłam, łapiąc ją za rękę. – Pamiętasz? Miesiąc temu, powiedziałam że nie umówię się z nim, a fałszoskop nie zapiszczał. Wystarczający dowód?
– Ale byłaś ostatnio taka smutna... 
Spojrzałam w jej oczy. Maryl była cholernie inteligentną, piękną, młodą dziewczyną i widziała o wiele więcej niż zwykły, pobieżny obserwator. Zacisnęłam wargi starając się uspokoić nerwy. Bo właśnie tak myślałam, prawda? Między nami nic nie ma.
– Bo czasami każdy bywa smutny – odpowiedziałam w końcu. Maryl odwzajemniła mój uścisk i spojrzała na mnie swoimi zapłakanymi oczami. 
– Co ja mam teraz zrobić? – szepnęła. – Nie chcę rozbijać naszej przyjaźni. 
– Powiedz mi, co on o tym sądzi – poprosiłam, przełykając wielką gulę w gardle, a dziewczyna westchnęła.
– Eee, no więc sama nie wiem. Nie wydawał się smutny. Powiedział, że to zależy ode mnie, a on zrobi wszystko czego chcę. Stwierdził, ze decyzja należy do mnie, ale jeśli to jest to czego chcę... – urwała i spojrzała na mnie, a w jej oczach mogłam zobaczyć smutek. 
– Maryl – szepnęłam, gładząc ją po ręce. – Uważam, że James bardzo dobrze zdaje sobie sprawę z tego jak wyjątkową i cudowną młodą kobietą jesteś. Wie też, tak samo jak ja, że zasługujesz na wszystko co najlepsze, może nawet wie to bardziej, bo zna cię lepiej niż ktokolwiek inny. Uważam, że powinnaś zrobić to, co sprawi, że będziesz szczęśliwa.
Pomogłam jej doprowadzić się do ładu, a potem sprowadziłam na dół.
– Poczekaj tu – szepnęłam, a sama ruszyłam w kierunku Gryfonów. Każdy udawał, że jest bardzo zajęty, kiedy podeszłam do Jamesa, tak, by dać nam w spokoju porozmawiać. Chłopak spojrzał na mnie a ja z zaciśniętą pięścią w kieszeni utrzymywałam wzrok na poziomie jego klatki piersiowej.
– Co z nią? – spytał, a ja poczułam, jak coś ściska moje serce.
– Zabierz ją na górę i porozmawiajcie, ale tym razem szczerze. Powiedz jej co czujesz, nie odrzucaj. Pamiętaj, że teraz to już nie jest twoja dobra przyjaciółka, z którą zawsze żartujesz i rozmawiasz pobieżnie. Teraz to dziewczyna, którą łatwo zranisz, a jeśli nie otworzysz się wystarczająco, ona nie poczuje się pewnie i też tego nie zrobi.
– Spójrz na mnie – poprosił, a ja wbiłam paznokcie w dłoń, zaciskając pięść jeszcze mocniej i mocniej. – Lily. 
Uniosłam wzrok i spojrzałam na niego. To tylko James, przyjaciel i żartowniś, który robił ci kawały przez ostatnie dwa lata. A teraz będzie robił ich więcej innej osobie. Tylko tyle. Pamiętaj. To tylko James, przyjaciel. Aż tyle.
– Dziękuję. – Pokiwał głową. Delikatnie dotknął mojego ramienia, a potem spojrzał za mnie. Nabrał powietrza i minął mnie. Podążyłam za nim wzrokiem, obserwując stojącą do nas plecami Maryl. Drgnęła, kiedy podszedł do niej, a potem powiedział jej coś na ucho. Dziewczyna spojrzała na mnie ostatni raz, a ja posłałam jej uśmiech, kiedy James pociągnął ją w stronę męskich dormitoriów.
Aż tyle.
Udało się. James, tylko przyjaciel. Tylko tyle.

– Dziękuję wam bardzo. Niech pani nie robi takiej smutnej miny, panno Binner, przed nami jeszcze jedne zajęcia.
W sali rozległ się odgłos odsuwanych krzeseł, a ja ociągając się wrzuciłam do torby pergamin, pióro i kałamarz, uprzednio sprawdzając, czy na pewno jest dobrze zamknięty. Właśnie skończyły się ostatnie teoretyczne zajęcia z kursu przygotowującego do bycia aurorem. Byłam zmęczona, a przed sobą miałam perspektywę spędzenia wieczoru nad książkami, co nie było najprzyjemniejszą wizją. 
– Zanim wyjdziecie, chciałbym tylko przekazać ważną wiadomość od pani Winfred. Jeśli któreś z was uczęszczał na kurs, który prowadziła, będzie miał możliwość zdobycia dodatkowych punktów w turnieju!
– O co chodzi z tym turniejem? – spytałam, kiedy udało mi się w końcu złapać Mary. – Przecież się spóźniłam – dodałam, kiedy spojrzała na mnie marszcząc brwi.
– Ach, no tak. Więc to takie zakończenie spotkań zawodowych. Odbędzie się w przyszły weekend. Z tego co się orientuję, to chyba z każdej dziedziny będą jakieś konkursy i zawody, a Godfray razem z Winfred organizują coś jak tor przeszkód z pułapkami i w ogóle.
– I będzie można zdobyć mnóóóóóstwo punktów! – zawołał Syriusz, który zawiesił się na moich barkach.
– Dusisz mnie! – wycharczałam, a chłopak zachichotał.
– I po co ci te punkty, i tak nie wygrasz. Według tablicy przegrywasz o dziesięć jednostek.
– Ej, i tak mam większe szanse niż ty – odgryzł się Black, a James uniósł brwi.
– Niby dlaczego?
– Bo nie mam takiego napuszonego łba jak ty!
Zaśmiałyśmy się, kiedy Potter z okrzykiem grozy rzucił się na przyjaciela, który próbował właśnie przed nim uciec.
Jeśli miałam być szczera, cały ten turniej po prostu mi się nie widział. Byłam okropnie zmęczona i miałam wrażenie, że przez ostatnie dni sen wcale nie przynosił odpoczynku, a wręcz na odwrót. Miałam dość nauki, którą nauczyciele zrzucali na nas w ilościach co najmniej kolosalnych, nie mówiąc już o parszywym humorze, który nie opuszczał mnie od... No właśnie, Lily, odkąd?
Było mi po prostu głupio, bo byłam wplątana w jeden wielki trójkąt miłosny. Odkąd zbliżyłam się do Maryl po śmierci mojej babci, nie potrafiłam odmówić jej rozmowy, ani mieć jej czegokolwiek za złe, a sama nie wiedziałam, czy to co czuję, to coś złego. Byłam rozdarta, a część mnie, którą bolało odsuniecie się Jamesa krzyczała wniebogłosy. 
Było mi przykro, bo miałam wrażenie, że straciłam przyjaciela, którym Rogacz – chcąc czy nie chcąc – w końcu się dla mnie stał. A teraz wciąż znikał razem z Maryl, próbując uregulować stosunki między nimi. 
No i nie można zapomnieć o tym, że – ponownie – było mi głupio. Bo wiedziałam, że Binner jest świadoma bitwy, która toczyła się w mojej głowie. Kiedy pierwszego czerwca składaliśmy jej urodzinowe życzenia wciąż nie mogłam pozbyć się wrażenia, że nawet jeśli między nią a Jamesem jest taka a nie inna sytuacja, ona była pewna, że to ja powinnam stać u jego boku. A to sprawiało, że było mi głupio do potęgi.
A wspominałam o tym, że było mi głupio?
Dlatego z ulgą przyjęłam fakt, że przebywanie z tą dwójką na raz mogłam ograniczyć do wieczornego przesiadywania w bibliotece, skąd Huncwoci coraz częściej chcieli się wyrwać.
Dziesiątego czerwca nic nie zapowiadało się inaczej. Jak zwykle, zmęczona zwaliłam się na jeden z wolnych stolików w najbardziej oddalonym kącie przy oknie, skąd mogłam obserwować falujące czubki drzew Zakazanego Lasu, by zaraz rozłożyć swoje notatki z transmutacji z pierwszego półrocza i zająć się spisywaniem tytułów, które będą mi potrzebne. I kiedy byłam już pewna, że chociaż tego dnia zaznam chwili spokoju, w przejściu pomiędzy regałami stanął James.
Spojrzałam na niego przelotnie. Oddychał płytko, jakby dopiero co pokonał całe piętro w biegu, przekrzywiony krawat zwisał mu nonszalancko z końcówką wsadzoną do kieszeni białej koszuli, która – jak zwykle – była wyciągnięta ze spodni. Na jego ramieniu wisiała torba, przez którą Gryfon przerzucił swoją szatę. Uniosłam brwi, jednak nic nie powiedziałam. Chłopak oparł głowę o regał i podrapał się po niej.
– Co robisz? – spytał, a ja przewróciłam oczami.
– A na co to wygląda?
– Na coś bardzo nudnego – odpowiedział, a potem zachichotał, widząc moją minę. – Mogę się dołączyć?
– Mhm.
Zabrałam gotową listę i ruszyłam do sąsiedniego przedziału, szukając odpowiedniego regału, a ciche dreptanie za mną potwierdziło moje przypuszczenia, że James zrobił to samo.
– Pomóc ci w czymś? – spytałam, sięgając po upatrzony wolumin, który okazał się być zadziwiająco ciężki. Cicho westchnęłam, układając go na swoim przedramieniu, po czym ruszyłam dalej.
– Nie – odrzekł spokojnie Gryfon, a ja westchnęłam zirytowana.
– Więc zamierzasz po prostu za mną chodzić i mnie denerwować?
– Właściwie to przyszedłem tutaj po coś o transmutacji prostej, ale jeśli chcesz, to mogę trochę...
– James – warknęłam, próbując go uciszyć.
– James? A gdzie podziało się to sławne "Potter"? Lily, no proszę, ja w życiu...
 – Potter, zamknij się, albo cię stąd wykopię! Albo nas wykopią – dodałam, wskazując podbródkiem na bibliotekarkę, która przyglądała nam się marszcząc groźnie brwi.
– No dobrze, już dobrze, będę cicho. Przepraszam.
– Przepraszam z ust samego Pottera, czy świat właśnie się wali... – szepnęłam.
– A to ja miałem być cicho! – prychnął, a ja zacisnęłam usta powstrzymując uśmiech i spojrzałam na najwyższą półkę.
– Mógłbyś mi pomóc? – spytałam, starając się być dostatecznie cicho, a kiedy nie uzyskałam odpowiedzi, spojrzałam na Jamesa, który przypatrywał mi się z podniesionymi brwiami. – No co znowu?
– Nic. Tylko się patrzę.
– No to się nie patrz. Pomożesz?
– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – A co z tego będę miał?
– Powiem ci co będziesz miał, jak tego nie zrobisz. Kopa w dupę.
– Czy Lily Evans właśnie mi grozi?
– Czy ty właśnie próbujesz mnie wkurzyć?
– A co jeśli tak?
– To pomożesz, czy nie – warknęłam, opierając się biodrem o małą szafkę z pergaminami zapisanymi prawami goblinów, a James spojrzał na mnie radośnie. – Uwielbiasz mnie doprowadzać do szału.
– Och, nawet nie wiesz ile bym dał, by cię do tego doprowadzić – mruknął, patrząc prosto w moje oczy, a ja poczułam, jak czerwienię się aż po cebulki rudych włosów.
– Jesteś głupi – odpowiedziałam cicho, podchodząc do regału i stając na palcach, by dosięgnąć książki, jednak na nic się to nie zdało – wciąż brakowało mi do niej dobrego cala. Sfrustrowana jęknęłam w duchu, a sekundę później czyjaś ręka powędrowała w górę i złapała potrzebny mi tom. Zmrużyłam oczy i spojrzałam na Rogacza, który bawił się zieloną okładką.
– Oddaj.
– No nie wiem.
– James.
– A będziesz dla mnie miła?
– Potter.
– Odpowiedz.
– A nie jestem?
– A jesteś?
– Jeśli zaraz nie przestaniesz zachowywać się jak ostatni baran, to przysięgam, walnę cię tak mocno, że...
– Wystarczyło poprosić – powiedział spokojnie, wkładając książkę w moje dłonie, a potem uśmiechnął się przebiegle. – A bicie mnie to słaba wymówka do dotknięcia mojego cholernie seksownego ciała – dodał, po czym zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować zignorował mój oburzony wzrok i szczerząc się sięgnął po wolumin na półce niżej natychmiast ruszając w stronę stolika.
No trzymajcie mnie, przemknęło mi przez głowę. Wzięłam kilka głębokich oddechów, odgarnęłam z twarzy włosy i ruszyłam za nim. Starając całkowicie ignorować jego irytujący uśmiech położyłam książki na stoliku, a potem usiadłam przy nim i skupiłam się na notatkach.
– Już zapomniałem, jak to jest się z tobą droczyć. – Uniosłam wzrok i spojrzałam na niego, nie wiedząc, jak powinnam zareagować, a chłopak uśmiechnął się delikatnie. – Mam wrażenie, że ostatnio wszystko się trochę skomplikowało.
– Trochę – westchnęłam. Brunet oparł się wygodnie i utkwił swoje spojrzenie w krajobrazie za oknem. – Jak tam z Maryl?
– W porządku.
– Nie jesteś zbyt wylewny.
– Nigdy nie byłem.
Zamilkłam. Nie chciałam go ciągnąć za język, z resztą, na samą myśl o jego uśmiechu, kiedy spytałby się czemu mnie to tak interesuje, zrobiło mi się gorąco. Nie, to nie twoja sprawa, daj sobie spokój.
– Nie przyszedłeś się tu pouczyć. Kiedy wszedłeś, byłeś zdyszany, rzuciłeś pierwszym lepszym tytułem książki, a potem wziąłeś tą, zupełnie o czymś innym.
– Może zmieniłem zdanie – zaproponował, a ja pokręciłam głową.
– A może powiesz mi prawdę.
– Chciałem, żeby na moment było tak jak dawniej.
Zaskoczyła mnie jego odpowiedź i to do tego stopnia, że spojrzałam na niego zdziwiona. Chłopak odwzajemnił spojrzenie, uśmiechając się delikatnie.
– Chciałem poczuć, że Hogwart nie zmienił się aż tak strasznie, jak mogłoby się wydawać. 
– I poczułeś?
– A czy udało mi się cię wkurzyć?
– Czyli przyszedłeś mnie wkurzyć?
– Przyszedłem, bo cię potrzebuję, Lily. 
W głowię usłyszałam głos Dorcas, która zawsze mówiła tą samą kwestię, kiedy chciała zaznaczyć, że coś ją zaskoczyło – "no i kopara mi opadła". Jednocześnie wydało mi się to tak śmieszne w tej sytuacji, że zamiast się zmieszać, po prostu palnęłam pierwszą rzecz, która przyszła mi do głowy.
– Zawszę tu będę.
I po raz pierwszy od dawna poczułam, że wszystko wróciło na swoje miejsce.

– Stało się coś? – spytała Mary, kiedy wspólnie szłyśmy w stronę wyjścia z zamku.
– Trochę nie mam ochoty brać w tym udziału.
– Ale musisz. Więc co się stało?
– Nic się nie stało – mruknęłam, mrugając. Macdonald przyglądała mi się przez chwilę, po czym westchnęła.
– Nie chcesz, to nie mów.
– Ale nie ma o czym mówić! – żachnęłam się, na co dziewczyna wzniosła oczy ku niebu.
– W porządku no. W takim razie może ja ci się pożalę. Z ostatniego w tym roku wypracowania z eliksirów dostałam trolla. TROLLA. Merlinie, jakim cudem mogłam pomylić pokrzywkę kanadyjską z listnikiem brunatnym...
Słuchałam trajkotania przyjaciółki, niespecjalnie skupiając się na szczegółach. No cóż, miała rację. Jednak "coś" było na rzeczy. Fachowym określeniem tego jest chyba depresja. Niby wszystko było na swoim miejscu, a jednak czułam się tak, jakby czegoś brakowało. To, co wcześniej budziło we mnie pozytywne emocje, teraz pozostawało mi obojętne, a to, czym kiedyś się nie przejmowałam, nagle zaczęło zaprzątać mi myśli.
Bałam się egzaminów, bałam się ukończenia szóstego roku w Hogwarcie, bałam się tego głupiego turnieju organizowanego przez Godfray'a, a przede wszystkim bałam się tego, że moja ostatnia rozmowa z Jamesem więcej skomplikowała, niż wyjaśniła. Gorące promienie słońca które uderzyły w moją twarz po wyjściu z zamku nie przyniosły mi oczekiwanej radości. Czas pędził jak zaklęty, miałam wrażenie, że podczas każdego mrugnięcia, kilka dni ulatuje z mojego życia. Maj minął zdecydowanie za szybko, a czerwiec, czerwiec przemykał mi między palcami z taką prędkością, że nawet nie wiedziałam kiedy, a do powrotu do domu zostały dwa tygodnie. Dwa nędzne tygodnie. Nie zorientowałam się nawet kiedy doszłyśmy na miejsce, dopóki ktoś nie objął mnie w pasie i nie przyciągnął do siebie.
– Ugh, puść mnie – jęknęłam, jednak James wydawał się niewzruszony. Nucił coś pod nosem, udając, że wcale mnie nie słyszał, podczas kiedy reszta przypatrywała się nam z uśmiechami. – Bo dostaniesz w nos.
– Niee, za bardzo mnie kochasz – odpowiedział, a ja uniosłam brwi.
– Puść mnie, bo nie ręczę za siebie.
– A ciebie co dzisiaj ugryzło?
– Ma gorszy dzień – wyjaśniła Mary, a Rogacz odsunął się i spojrzał na mnie uważnie.
– Co znowu? – spytałam zakładając ręce na piersi. 
– Nic – wyszczerzył się Gryfon, po czym nie zważając na moje protesty złapał mnie za rękę i pociągnął w tłum.
Błonia chyba nigdy nie były tak zatłoczone. Wszyscy zebrali się na nich i ze zniecierpliwieniem wypatrywali... no właśnie, czego? Zrozumiałam to dopiero po chwili, kiedy dotarliśmy do pierwszych straganów.
Stragany, hm, to mało powiedziane. Skupiska z gadżetami przypominały raczej małe drewniane domki, pomalowane na wszystkie kolory tęczy. W gwarze trudno było cokolwiek dosłyszeć, jednak co chwile przebijały się do mnie okrzyki reklamujące nowe księgi z brawurowymi zaklęciami, albo różdżko–szpady. W pewnej chwili odczułam poważną potrzebę podejścia do jednego z takich domków, jednak James skutecznie powstrzymał mnie od prawdopodobnie najgorszej decyzji mojego życia.
– Staranowali by cię – mruknął, kiedy spojrzałam na niego oburzona.
Miał trochę racji. Zaraz potem tłum rzucił się w stronę, w którą chciałam się udać, a ja poczułam niesamowitą ulgę z tego, że jednak mnie tam nie było.
W końcu udało nam się przedrzeć bliżej jeziora, a wtedy spostrzegłam coś, co – dosłownie – wywołało u mnie zawroty głowy.
– Oooo nieee, ja tam nie idę! – zawołałam, próbując wywinąć się z uścisku Jamesa, który pokiwał głową z uśmiechem.
– Ruda, daj spokój.
– Nie ma mowy, to jest większe niż, o matko, WIDZIAŁEŚ TE ZAPADNIE? 
Potter zachichotał i oplótł mnie ramionami.
– Chodź – szepnął, a ja zaczęłam jęczeć, kiwając przecząco głową i powtarzając, że nie chcę, jednak na nic się to nie zdało. Chłopak zaciągnął mnie pod malutki daszek, pod którym tyłem do nas stał Anthony Godfray, a towarzyszła mu Eloise Winfred.
– Dzień dobry! 
– Och, panie Potter, miło mi pana widzieć.
– Przyszliśmy się zapisać – wypalił Rogacz, szczerząc się tak szeroko, że miałam ochotę wepchać mu do buzi całą pięść.
– Bardzo miło nam to słyszeć – powiedziała Eloise, odwzajemniając uśmiech.
– Lily, podpisz się w tym miejscu. – Spojrzałam na mężczyznę, który podawał mi długopis, a potem obrzuciłam Jamesa ostatnim spojrzeniem. Chłopak uniósł do góry dwa kciuki, a ja wywróciłam oczami i złożyłam swój podpis w odpowiednim miejscu. W tej samej chwili dołączyli do nas pozostali Gryfoni.
Anthony wyjaśnił nam pokrótce wszystkie zasady. Zadanie było proste – przedostać się przez tor przeszkód i jako pierwszy zdobyć flagę Hogwartu, ukrytą gdzieś w środku. Mogliśmy nawiązywać sojusze, ale trzeba było pamiętać, że zwycięzca może być tylko jeden.
– Proste, a jakie trudne – mruknął Syriusz.
– Co, twój mały móżdżek nie jest w stanie pojąć takich informacji? – spytała Maryl, na co Łapa obruszył się.
– Spokój, młodzieży! – zawyrokował James, stając między nimi.
– Rogasiu, złaź mi z drogi, bo zamierzam rozprawić się z tą niewiastą!
– Może najpierw rozprawisz się z małym powstaniem w twoich spodniach – zachichotała Binner, a Black natychmiast spłonął rumieńcem, spoglądając w dół.
– Ty mała ropucho, czekaj, aż cię dorwę!
Wszyscy wybuchli śmiechem, obserwując tę przekrzykującą dwójkę i biegającego za nimi Jamesa, który próbował ich uspokoić. Mary dała mi kuksańca w bok, szczerząc się do mnie jak szalona, a kiedy uniosłam brwi do góry mruknęła tylko ciche "a nie ważne".
– W porządku, zapraszam tu wszystkich!
Uniosłam głowę i spojrzałam na Godfray'a, który stał na małym podwyższeniu w towarzystwie Eloise i Dumbledore'a. Na błoniach zapadła cisza, a mężczyzna omiótł wszystkich czujnym spojrzeniem.
– Z przyjemnością mogę ogłosić, że dzisiejszego dnia Spotkania Zawodowe dobiegną końca. Każdy z was uczestniczył w serii zajęć, które, mam taką nadzieję, pomogły wam przyswoić wiele wiadomości. Dziś, w dniu zakończenia tego projektu, niektórzy z was zmierzą się w ostatniej konkurencji, która wyłoni zwycięzców, a tym samym da im możliwość podjęcia kursu specjalistycznego z dziedziny w jakiej się szkoliliście. Jako pierwsi zaprezentują się uczestnicy spotkań zawodowych z dziedziny aurorstwa i magomedyctwa. Pozwolę sobie ponownie przypomnieć zasady. Każdy z uczestników działa w pojedynkę, choć dopuszczalne jest tworzenie tymczasowych sojuszy.
– No to ba – mruknął Syriusz, zacierając ręce. – Byleby tylko Gryffindor wygrał.
– Cicho – rzuciła, Maryl, wystawiając mu język.
– Waszym zadaniem jest zdobycie flagi, która jest ukryta gdzieś na torze przeszkód, który musicie pokonać. Punkty przyznawane wam będą za prawidłowe zastosowanie zaklęć, oraz ich poziom trudności. Program dotyczący aurorów powiązany jest z magomedycznym ze względu na dopuszczalność używania zaklęć na innych uczestnikach. Więcej o tym, powie Eloise.
– Dziękuję, Anthony – powiedziała kobieta, podchodząc do niego i obdarzając go uśmiechem. – Jak już wspomniałeś, uczestnicy kursu magomedycznego będą w stanie jako jedyni udzielać pomocy współuczestnikom. Sami będą chronieni zaklęciami, więc nic im nie grozi na samym torze. Wyjątkiem są osoby, które uczestniczyły w obu kursach i zapisały się jako uczestnicy obu kategorii – w takim wypadku nie będą one chronione. W przypadku magomedyków, punkty przyznawane będą za czas udzielenia pomocy i wykorzystanie składników z przyborników, które zostaną wam rozdane.
– Turniej zostanie zakończony wystrzałem armaty w momencie, w którym pierwszy uczestnik zdobędzie flagę. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wam powodzenia!
Spojrzałam na Mary, która wyglądała na lekko zestresowaną.
– Spoko, damy sobie radę – zapewnił James, poklepując ją po ramieniu. – Ostatnio prawie rozgromiłaś Lilkę.
– A gdzie!
– No może trochę – przytaknęła Gryfonka, nie zważając na moją minę.
– Dobra, papużki, chodźmy lepiej zająć miejsca. A ty, Lily, musisz jeszcze odebrać przybornik. 
– Super – westchnęłam, momentalnie żałując, że wpisałam się na obie listy.
Ruszyłam do punktu odbioru, a potem ustawiłam się na linii startu. Starałam się nie myśleć o tym, jak zestresowana byłam, ale średnio mi to wychodziło. Ostatnią rzeczą jaką zapamiętałam, był donośny głos Anthony'ego Godfray'a, ogłaszający start, a potem głośny huk, który poderwał z miejsca dziesiątki osób. Reszta zmywała się w jedno, kiedy tylko próbowałam sobie przypomnieć co się działo. Przez kilka kolejnych dni miałam zamęczać się brakiem jakichkolwiek wspomnień areny i tego co działo się później
Następną rzeczą, którą pamiętałam, była cisza.
Powieki ciążyły mi niemiłosiernie. Nie byłam w stanie poruszyć żadnym mięśniem, więc chcąc nie chcąc leżałam, próbując zrozumieć co się stało. Gdzie ja jestem?
Tonęłam w bieli. I nie rozumiałam dlaczego. Otaczały mnie niewyraźne kształty, a do uszu dobiegały strzępki rozmów, jednak nie rozróżniałam głosów. Na przemian zalewały mnie fale ciepła i zimna, głowa pękała, a język wyschnął mi na wiór. Miałam ochotę odkaszlnąć, czułam się tak, jakby moje płuca wypełniał pył. A potem nagle wszystko zaczęło nabierać wyrazu.
– Chyba się budzi – doszedł do mnie czyiś cichy szept, kiedy udało mi się zmrużyć oczy.
– Lily?
Mrugnęłam kilka razy, próbując złapać ostrość. Wokół mojego łóżka zgromadził się mały tłumek, a ja niczego nie rozumiałam. Próbowałam przełknąć ślinę, jednak poczułam się tak, jakbym w gardle miała papier ścierny. Zaczęłam się krztusić, próbując chrząknąć, a ktoś wstał z krzesła.
– Dajcie jej wody!
Czyjaś dłoń uniosła mnie delikatnie do góry i przysunęła mi do ust szklankę, którą opróżniłam jednym haustem.
– Lily? Jak się czujesz?
– Co się stało – wychrypiałam, kiedy ktoś znowu ułożył mnie na poduszkach. Wszystko bolało mnie niemiłosiernie, a kończyny paliły żywym ogniem.
– Pamiętasz cokolwiek?
Zamknęłam oczy i odetchnęłam, próbując się skupić. Co pamiętałam?
Był weekend. Rozmawiałam z Mary. Co dalej? Szłyśmy gdzieś, chyba na błonia, ale po co? Wszystko zaczęło wirować, więc jęknęłam cicho. Miałam dość, chciałam, żeby to już minęło.
– Co pamiętasz, Lily?
– Turniej – wydusiłam, czując, jak ból paraliżuje moją głowę. – Co się stało?
– To Avery i reszta. Tor przeszkód był wielki, niepotrzebnie się rozdzielaliśmy... Tak mi przykro, Lily, mogłam cię nie zostawiać! – Rozpoznałam głos Mary. Przyjaciółka ujęła moją dłoń i ścisnęła ją lekko, a ja spróbowałam odwzajemnić jej gest.
– Ślizgoni użyli nielegalnych zaklęć – warknął ktoś, sądząc po niskim głosie Syriusz. – Zostali zdyskwalifikowani, ale nich mi Merlin świadkiem, jak tylko ich dopadnę...
– Nieźle cię urządzili, Lily. – Remus brzmiał na zmartwionego. – Byłaś nieprzytomna kilka godzin...
– Ale już w porządku – zapewniła Macdonald, głaszcząc mnie delikatnie.
– Za... – Wzięłam oddech, próbując przebić się przez zasłonę bólu. – Zawołajcie... Pomfrey...
– Och, oczywiście.
Zacisnęłam powieki, trzymając się kurczliwie jednej myśli. Zaraz dostanę jakiś eliksir, prawda? Bo musi być jakiś eliksir. Coś co uśmierzy ból. Cokolwiek. Usłyszałam głośny tupot obcasów, a potem krzyk.
– Nie... Trzeba było mnie zawołać od razu! Nie możliwe... Nie pozwalam... – słowa dochodziły ode mnie z oddali. Próbowałam nie usnąć, z całych sił starałam się pozostać przytomna, jednak na nic się zdały moje wysiłki. Zaczęłam odpływać i nic nie było w stanie mnie powstrzymać.
Tonęłam w ciemnościach, próbując łapać oddech. Zimne powietrze owiewało mnie od każdej strony, a ja nie mogłam się ruszyć. Ile mogło minąć czasu? 
Czułam się lepiej. Ból zelżał, jednak wciąż odczuwałam duszności i byłam spragniona. Próbowałam otworzyć oczy, jednak zdawało się, że moje ciało wcale się mnie nie słucha. A potem ktoś złapał mnie za rękę,
– Spokojnie, jestem tu – usłyszałam cichy szept, przebudzając się. Próbowałam usiąść, jednak ktoś przytrzymał mnie na łóżku. Spojrzałam w ciemność, próbując dostrzec jakikolwiek kształt, a potem zszokowana zmrużyłam oczy.
– James?
– Jak się czujesz? – spytał chłopak, pochylając się w moją stronę. Siedział na krześle, a połowa jego ciała otulona była peleryną niewidką, która zwisała z jego ramion. Okulary prawie zjechały mu z nosa, kiedy oparł się łokciem o moje łóżko i uśmiechnął delikatnie.
– Lepiej – wykrztusiłam. – Co ty tu robisz?
– Siedzę – odpowiedział, pełen powagi, a ja poczułam, jak zalewa mnie fala złości.
– Pytam serio. Spędziłeś tu całą noc?
– Dopiero pół – zapewnił brunet, nie zważając na moją minę. – Potrzebujesz czegoś?
– Muszę się napić – mruknęłam chłodno, a chłopak podał mi szklankę z wodą. Korzystając z okazji zabrałam rękę z jego uścisku i ciasno objęłam naczynie. Gryfon przyglądał mi się w skupieniu, a ja uniosłam brwi.
– No co – westchnął, a ja przekrzywiłam głowę.
– Po cholerę tu zostałeś?
– Bo chciałem... Chcieliśmy, Mary chciała mieć pewność, że wszystko już będzie z tobą okej – mruknął, prostując się. Wpatrywałam się w swoje dłonie, próbując przełknąć targające mną emocje. Nie wiedziałam czemu tak bardzo zdenerwowała mnie obecność Rogacza. Jeszcze niedawno czułabym się szczęśliwa, że mogę pobyć z nim trochę sam na sam, ale teraz... czułam się dziwnie. Wspomnienia zaczęły wracać, a ja przypomniałam sobie, jak brunet zachowywał się przed turniejem i poczułam się głupio. A co z Maryl? Nie widziałam, żeby spędzali czas blisko siebie, co nie zmienia faktu, że to nie powinno tak wyglądać. Zacisnęłam usta i przełknęłam rosnącą gulę w gardle. Czemu miałam ochotę płakać?
– Wszystko okej – zapewniłam cicho, a Potter obrzucił mnie czujnym spojrzeniem. – Jak skończył się turniej?
– Pamiętasz cokolwiek? – spytał, a ja zaprzeczyłam. Wszystko urywało się po przemówieniu Godfray'a. – Remus i Clarie wbiegli na was, kiedy Ślizgoni cię zaatakowali. Wszystko potoczyło się bardzo szybko, Lunatyk wezwał dyżurującego, ale ciebie zdążyli już trafić jakimś paskudnym zaklęciem... Nigdy wcześniej się z czymś takim nie spotkałem. No cóż, Mulcibera i Avery'ego zdyskwalifikowali na wstępie, nie wiem co stało się z resztą.
– Mhm – mruknęłam, gdy ponownie zapadła cisza. James wpatrywał się w swoje buty, a ja poczułam się głupio. Chciał tylko upewnić się, że ze mną wszystko w porządku, a ja byłam dla niego niemiła...
– Ekhym... Wiesz... Chyba będę się już zbierał. Obiecałem, że przekażę innym jak się czujesz. Idź spać, Lily – wyszeptał, podnosząc się z miejsca i obrzucając mnie krótkim spojrzeniem. – Mówię serio, powinnaś się wyspać. Wpadniemy jutro, okej?
– Okej...
Wpatrywałam się w jego plecy, kiedy szedł w kierunku wyjścia i nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa, chociaż miałam ochotę krzyknąć, żeby poczekał. Jesteś taka głupia, mruknęłam w myślach, kiedy chłopak naciągnął na siebie pelerynę i zniknął, zamykając za sobą drzwi.
No i co ja zrobiłam.

Minęło kilka dni zanim pani Pomfrey zgodziła mi opuścić skrzydło szpitalne na dobre. Miałam wrażenie, że po aferze z Pętliczką Złośliwą była na mnie szczególnie wyczulona. Tak czy siak, tym razem nie miała już wyboru – zbliżały się egzaminy końcowe. Na które wcale nie byłam psychicznie gotowa. Jakim cudem to już? Jak to, minęło dziesięć miesięcy? Kiedy?
Najbardziej obawiałam się transmutacji, na której powtórzenie zostawiłam sobie najmniej czasu, jednak z ulgą mogłam stwierdzić, że nie poszła mi najgorzej. Oczywiście najbardziej dumna byłam z eliksirów, które nie stanowiły dla mnie najmniejszego problemu. W głębi ducha cieszyłam się, że rozłożyłam sobie powtórki na trochę dłuższy okres czasu. Gdybym zostawiła wszystko na ostatnią chwilę (biorąc pod uwagę to, co ostatnio się działo) pewnie nie dałabym rady. 
Kiedy było już po wszystkim i w końcu mogłam w spokoju usiąść na pomoście, przepełniał mnie smutek. Nie potrafiłam zrozumieć czemu, przecież na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku. 
Tamten rok znaczył dla mnie naprawdę wiele. I uświadomiłam sobie to dopiero, kiedy znalazłam chwilę, by przemyśleć wszystko w samotności. Uporałam się ze Snapem, zbliżyłam z resztą Gryfonów, utrwaliłam swoją przyjaźń z Mary. Zmianie też uległ mój stosunek do Jamesa. Dziwnie czułam się na myśl, że po raz pierwszy wsiądę do pociągu bez grymasu na twarzy, zwiastującego kłótnię z Potterem. Wiedziałam, że od tej pory wszystko miało być inne, a te wakacje mogły dużo zmienić. Wszyscy planowaliśmy się spotkać, spędzić wspólnie trochę czasu. I miałam dziwne przeczucie co do tego, co to mogło zwiastować.
– O czym myślisz?
Obróciłam się i spojrzałam na Mary, która powoli szła w moim kierunku. Ubrana była w białą sukienkę w stokrotki, a swoją czarną szatę przełożyła przez ramię. Jej włosy połyskiwały w popołudniowym słońcu, nadając im o ton jaśniejszą barwę.
– O szkole. Ładnie by ci było w blondzie – odpowiedziałam, przesuwając się, tak, by szatynka mogła usiąść obok mnie. Dziewczyna zachichotała, opuszczając nogi w dół i dotykając nimi rozgrzanej wody w jeziorze. 
– A tobie byłoby ładnie w rozpuszczonych włosach. Czemu splatasz je w warkocza?
– Bo wchodzą mi do oczu. Z resztą, są już chyba za długie – mruknęłam, a moja przyjaciółka sięgnęła za moje plecy i zaczęła bawić się rudymi puklami. Po chwili poczułam, jak opadają luźno na moje ramiona i spojrzałam na nią z wyrzutem.
– Więc je zetnij, jak już wrócisz do domu – podsunęła mi Mary, przybierając na twarz rozanielony uśmiech i odwracając ją w stronę słońca. – Sięgają ci już do pasa. Nie wiem po co je zapuszczasz, skoro ci to przeszkadza.
– Może i masz rację – westchnęłam, spoglądając w dół, gdzie mieniące się w słońcu, ogniste loki ułożyły się wokół mnie. – Nie chcę stąd wyjeżdżać...
– Wrócimy tu za dwa miesiące.
– Po raz ostatni. Nie wyobrażam sobie, że to będzie ostatni rok – jęknęłam, wydymając wargi, a Mary pokiwała głową.
– Więc uczyńmy je niezapomniane – powiedziała po chwili, wstając. – Chodź.
– Gdzie? – spytałam, kiedy podała mi rękę.
– Do Wielkiej Sali. Zaraz zacznie się kolacja. Poza tym, okres, kiedy spędzałyśmy czas samotnie chyba już się skończył – zaśmiała się. Odwzajemniłam jej uśmiech i przyciągnęłam ją do siebie, wdychając zapach jej delikatnych perfum. Pachniała bzem i lukrecją. – A to za co?
– Za wszystko – szepnęłam, kiedy odwzajemniła uścisk.
Wielka Sala udekorowana była w kolorze nieba z brązowymi wstawkami. Z wiszących sztandarów spoglądały dziesiątki orłów, machając dumnie skrzydłami.
– Cieszę się, że to Ravenclaw wygrał w tym roku Puchar Domów – mruknęła Clarie, a Syriusz spojrzał na nią, prawie się krztusząc. – To znaczy, oczywiście żałuję, że nie Gryffindor – zapewniła – ale z dwojga złego to lepsi Krukoni niż Ślizgoni.
– No tu się muszę z tobą zgodzić. Ach, szkoda, że nauczyciele nie podzielali naszego zapału i nie przyznawali nam punktów, za te wszystkie kawały. Przecież za takie poświęcenie w zabawianiu Hogwarckich sztywniaków należy nam się przynajmniej jakiś puchar – westchnął James, opierając się na stole, a Peter zachichotał cicho.
– Puchar głupoty – mruknęłam, a Remus zachichotał cicho.
– Tak czy siak – rzucił, zanim ktoś zdążył to skomentować – Krukoni świetnie się w tym roku spisali. 
– Tak, to prawda – westchnęła Maryl, siadając pomiędzy Remusem i Jamesem. Spod jej rozpiętej szaty widać było ładną, błękitną sukienkę z białym kołnierzykiem. – Zdobywali tyle punktów na lekcjach, że dziwne, gdyby nie wygrali.
– Ale za rok się to zmieni, Łapcio zamierza wkroczyć na chwalebną ścieżkę nauki i zostać zasypanym pochwałami, prawda?
– Kopnąć cię w dupę? – spytał Syriusz, odwracając się w kierunku przyjaciela, a reszta Gryfonów parsknęła śmiechem. Chwilę później Dumbledore powstał i w Sali zapadła cisza. Wpatrywałam się w Binner, próbując zrozumieć jej relacje z Rogaczem, ale ta jak gdyby czując na sobie moje spojrzenie uniosła głowę do góry, więc natychmiast odwróciłam wzrok.
– Drodzy uczniowie, witajcie! Wiem, że zapewne większość z was wolała by cieszyć swoje brzuchy wykwintnymi potrawami, które już na nas czekają, albo spędzać czas na błoniach, jednak będę musiał was chwilę pomęczyć. W tym roku ktoś pobił szkolny rekord ilości szlabanów i w tym momencie chciałbym pogratulować panom Black i Potter, za tak wielkie poświęcenie sprawie. – Dyrektor mrugnął w kierunku Gryfonów, a w całej sali rozległy się głośne chichoty i oklaski. – Mam nadzieję, że każda wasza kara upłynęła wam przyjemnie i przyniosła jakieś wnioski.
– Dumbcio zna się na rzeczy – mruknął Syriusz, kiwając głową z uznaniem.
– Zapewne każdy z was jest ciekaw wyników tegorocznych Spotkań Zawodowych, jednak z pewnych przyczyn ich ogłoszenie musiało zostać przesunięte. Nie ma potrzeby, aby wywlekać to na głos, jednak mam nadzieję, że ci, którzy wiedzą o co chodzi, przemyśleli swoje zachowania i wyciągnęli z nich wnioski. Takie sytuacje nie będą w Hogwarcie tolerowane, mam więc nadzieję, że był to ostatni raz, kiedy doszło do czegoś takiego.
Poczułam na sobie spojrzenie kilku osób i natychmiast zrobiło mi się gorąco. Nie miałam pojęcia, że to co stało się na turnieju było aż tak ważne, chociaż w głębi serca dziękowałam Dumbledore'owi za zajęcie się tą sprawą. Strach pomyśleć, co by się działo, gdyby umknęło im to płazem. Po Wielkiej Sali przetoczyła się fala szeptów, jednak dyrektor uciszył je jednym machnięciem ręki. Nie na długo, bowiem po jego kolejnych słowach pomieszczeniem zawładnęły wiwaty i głośne oklaski, które podżegał profesor Flitwick, wypinając dumnie pierś i kiwając głową do swoich podopiecznych.
– Nie przedłużając, chciałbym pogratulować Krukonom, którzy w tym roku zdobyli Puchar Domów z liczbą punktów pięćset dwanaście! Na drugim miejscu uklasyfikował się Gryffindor, z czterysta siedemdziesięcioma punktami, dalej Slytherin, czterysta sześćdziesiąt pięć i Huffelpuff z czterysta dwudziestoma. Chciałbym pogratulować każdemu domowi, wszyscy spisaliście się znakomicie, osiągając tak wysokie wyniki! A teraz, nie przedłużając, życzę każdemu miłego wieczoru i wsuwajcie!
Chyba właśnie wtedy poczułam, że Hogwart już na zawsze pozostanie moim domem. Nawet jeśli na zewnątrz grasowali Śmierciożercy, a do nas coraz częściej docierały pogłoski o ich atakach, tu zawsze mogłam poczuć się bezpiecznie. I byli tu wszyscy moi przyjaciele.
Kiedy układałam się do łóżka, zrozumiałam, że będę miała jeszcze cały rok na to, by nacieszyć się tym miejscem. A teraz musiałam wrócić do domu, do rodziny, która znaczyła dla mnie więcej niż każdy skarb na całym świecie.

Ciemność. Spojrzałam w dół i zobaczyłam swoje bose stopy. Było mi tak cholernie zimno. Miałam na sobie jedynie zwiewną, białą koszulę, sięgającą mi połowy ud. Zmarszczyłam brwi i rozglądnęłam się dookoła, próbując zrozumieć gdzie jestem. Powietrze wokół mnie zadygotało, a ja poczułam na swojej skórze chłodny powiew wiatru.
A potem nagle zrobiło się jasno. Zacisnęłam powieki i cofnęłam się kilka kroków, próbując zrozumieć co się dzieje. Do moich uszu dobiegł odgłos szumu wody. Powoli otworzyłam oczy i ujrzałam wielką salę wykonaną z litego kamienia. W niektórych miejscach w podłodze znajdowały się wielkie otwory, ziejące pustką. Ze ścian wystawały rury, z których wypływały ciemne ścieki, gromadząc się w wielkim zbiorniku. Próbowałam uspokoić szybko bijące serce, kiedy coś przede mną zamigotało. Skupiłam wzrok na czymś jasnym, a potem ruszyłam w tamtym kierunku. Z początku powolne kroki zamieniły się w bieg, kiedy zrozumiałam, co leżało na ziemi.
Ciało. 
Blond włosy Petunii rozsypały się wokół jej obojętnej twarzy, a jej oczy wpatrywały się tępo w sklepienie. Próbowałam krzyknąć, jednak głos zamarł mi w gardle. Wydawało mi się, że im szybciej próbuję biec, tym dalej jestem od niej, a potem nagle potknęłam się o coś i upadłam do przodu.
Uniosłam głowę, próbując złapać oddech. Rude pukle zasłoniły mi twarz, a ja z trudem podniosłam się i odgarnęłam je za uszy. Sceneria zmieniła się. Woda zniknęła, a ziemię zapełniły odłamki skał, gruzy jakiegoś budynku. Syknęłam z bólu, uświadamiając sobie, że upadając rozcięłam skórę na kolanie. Rozejrzałam się, próbując odnaleźć swoją siostrę, jednak nie było po niej najmniejszego śladu. Dopiero po chwili moją uwagę przykuł wielki kształt w oddali. Powoli ruszyłam w jego kierunku, starając się nie wywrócić na osuwających się kamieniach. Wkrótce przestrzenie pomiędzy nimi zapełniła ta sama, brudna woda. Dopiero, kiedy byłam wystarczająco blisko, zrozumiałam, że przede mną znajdowało się lustro. 
Jego złota rama lśniła delikatnie. Spojrzałam na własne odbicie, zastanawiając się, czy to na pewno ja. Patrzyła na mnie młoda kobieta o ognistych włosach i niespodziewanie zielonych oczach. Spod białej koszuli prześwitywały jej pełne piersi i biodra. Odwróciłam wzrok i ponownie skupiłam się na swoich stopach, zanurzonych w wodzie. Obok mojej kostki dryfowało coś jasnego, a kiedy się schyliłam, dotarło do mnie, że to włosy. Wrzasnęłam, odsuwając się, a przede moimi oczami pojawiły się zwłoki Petunii. Tym razem na jej twarzy gościł grymas. Moją piersią wstrząsnął szloch, kiedy rzuciłam się do jej oziębłych rąk i przyciągnęłam ją do siebie. Była taka blada. Na jej sinych ustach zastygła kropla krwi. Próbowałam ją wytrzeć, jednak moje dłonie trzęsły się tak bardzo, że nie potrafiłam jej dotknąć. A potem zobaczyłam, jak woda wokół nas zabarwia się szkarłatem.
– Nie, nie, nie, nie, nie – wyszeptałam, próbując podnieść jej ciało, które zaczynało mi ciążyć. Nie! Musiałam jej pomóc!
Z całych sił starałam się znaleźć miejsce, w którym znajdowała się rana, kiedy dotarło do mnaie, że to była moja krew. Odskoczyłam do tyłu, wywracając się i wpadając w wodę, po czym spojrzałam na szkarłatną plamę pomiędzy moimi nogami. Próbowałam wstać, a kiedy w końcu mi się udało i spojrzałam w lustro, zobaczyłam swoją nagą sylwetkę. Koszula całkiem zniknęła. Chciałam się zakryć rękami, jednak nie mogłam się ruszyć, jedynie wpatrywałam się w krew wypływającą spomiędzy moich ud, zabarwiającą wszystko na czerwono.
A potem poczułam jak spadam, woda wciągnęła mnie w swoje czeluści, fala rozstąpiła się pode mną i  zamknęła nad moją głową, obracając mnie i wyrzucając w powietrze. Zszokowana uniosłam się na łokciach, próbując zaczerpnąć powietrza, a wtedy dotarło do mnie, że siedzę na swoim łóżku.
– To był tylko sen – szepnęłam sama do siebie, uspokajając oddech. Dopiero po chwili poczułam, że coś jest nie tak, a kiedy spojrzałam w dół jęknęłam w myślach. No pięknie, czemu akurat dzisiaj?
Z westchnieniem zsunęłam się z łóżka i rozejrzałam się za różdżką, jednak nigdzie jej nie było. Zmarszczyłam brwi i przeszukałam kieszenie szaty. Świetnie, najpierw to, a potem różdżka. Co jeszcze? 
Jednym ruchem ściągnęłam zakrwawione prześcieradło i po cichu ruszyłam w stronę łazienki. Było jeszcze wcześnie i nie chciałam obudzić dziewczyn. Zaspana zamknęłam się w środku i wrzuciłam brudy do wiklinowego kosza. 
– Jakbym tylko wiedziała gdzie moja różdżka... – mruknęłam, ostatni raz spoglądając na zakrwawione prześcieradło i odkręcając wodę. No cóż, był jeden plus. Jakby to ujęła Dorcas, przynajmniej już wiemy dlaczego miałam takie humorki.
Zanim ogarnęłam się na tyle, żeby nie wyglądać jak przerażona histeryczka, pozostałe Gryfonki zdążyły już wstać i zacząć pukać, a raczej dobijać się do drzwi. Zmęczona opadłam na łóżko i zmarszczyłam brwi.
– Co masz taką minę? – spytała Mary.
– Boli mnie brzuch. Widziałyście Rosie? – spytałam, próbując odwrócić uwagę od swojej osoby.
– Śpi w pokoju Maryl i Clarie – poinformowała mnie Alicja, która właśnie weszła do środka. Była już ubrana i uczesana, a w rękach trzymała kuferek ze szczoteczką do zębów i szamponem. – No co, tu łazienka była zajęta.
– Pójdę po nią, muszę jeszcze załadować ją do koszyka, a to już będzie większe wyzwanie – jęknęłam, wstając.
Zebranie się zajęło nam więcej czasu, niż mogłabym przypuszczać. Kiedy w końcu stanęyśmy na peronie, nie mogłam wyrzucić z głowy wspomnienia dzisiejszego snu. Był tak cholernie realistyczny, że aż przeszły mnie ciarki. I ta część z krwią. Bleh, że też dzisiaj musiałam dostać okresu. 
– To na pewno przez hormony – zapewniła mnie Mary, kiedy opowiedziałam jej o wszystkim. Przyznałam jej rację. Ostatnio ciągle chodziłam poddenerwowana, stresowałam się powrotem do domu. Nie było innego wytłumaczenia.
Oglądnęłam się za siebie, na cichy las, za którym zniknął Hogwart. Wiedziałam, że będę tęsknić, już tęskniłam. Ale jednocześnie chciałam w końcu znaleźć się w domu i przytulić się do mamy. W ostatnim liście napisała mi, że wracają do niego dwa dni przede mną. Nie mogłam się doczekać momentu, kiedy i ja stanę w jego drzwiach. Przemknęło mi nawet przez myśl, że chętnie przytuliłabym Petunię (zwłaszcza po tym okropnym śnie), jednak potem wyobraziłam sobie jej minę. Powiedzenie, że moja siostra miała mi za złe mieszkanie w ośrodku dla rodzin mugolskich, to wielkie niedopowiedzenie. Wiedziałam, że była na mnie wściekła, ale co mogłam zrobić. Chyba nie rozumiała, że to wszystko dla ich bezpieczeństwa.
– Ziemia do Lily! – usłyszałam. – Remus coś do ciebie mówi.
– Mam twoją różdżkę, Lily – zachichotał Lupin, wymachując mi nią przed nosem. – Zostawiłaś ją wczoraj na kolacji.
– Och, dziękuję – mruknęłam zakłopotana i uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
– Dobra, gołąbku, już się tak nie czerwień, tylko zbieraj manatki. Czas wsiadać.
Spojrzałam na Mary, która szczerzyła się w moim kierunku. Potaknęłam, obrzucając ją rozbawionym spojrzeniem i złapałam koszyk z Rosie, która zaczęła głośno miauczeć.
– Hej, spokojnie – mruknęłam, próbując opanować kotkę, jednak ta zaczęła miotać się jak szalona. Kilka osób spojrzało na mnie ze zdegustowaniem, a ja spaliłam buraka.
– Pomóc wam? – Syriusz zachichotał cicho, widząc, jak szamoczę się z kufrem, po czym jednym ruchem zabrał go i pociągnął w kierunku wagonu. – Matko, co ty tam napakowałaś?
– Kamienie – prychnęłam, obejmując koszyk obiema rękami i ruszając za nim, a Gryfon zaśmiał się radośnie.
– Już się tak nie denerwuj, złość piękności szkodzi – rzucił, a James uniósł brwi do góry, pomagając Mary z jej kufrem.
– Stary, czy ty podrywasz moją wybrankę?
– A gdzieżby inaczej, kumplu – zachichotał Łapa. Tym razem to ja uniosłam brwi i chrząknęłam głośno.
– Ee, wybrankę? – spytałam, a wszyscy wybuchnęli śmiechem.
– No proszę, kogo my tu mamy.
Nasze spojrzenia powędrowały w górę, na wejście do wagonu, gdzie stał Avery. Przyglądał się nam z obrzydzeniem i pogardą wymalowanymi na twarzy. Za jego plecami stało jeszcze kilku Ślizgonów. Poczułam, jak wszystkie moje mięśnie spinają się na raz. Mary chyba to zauważyła, bo objęła mnie delikatnie ramieniem i zacisnęła palce na mojej talii.
– Co tam Evans, jak się czujesz? – rzucił chłopak, niby niedbale zawierając w moim nazwisku jak najwięcej jadu.
– Odwal się od niej – warknął James, ruszając do przodu, jednak Binner zatrzymała go. 
– Ja to załatwię – mruknęła, patrząc mu ostrzegawczo w oczy, a potem odwróciła się i stanęła twarzą w twarz ze Ślizgonem.
– Od dawna są razem? – spytała, a chłopak spojrzał na nią jak na idiotkę.
– Niby kto? – warknął, zakładając ręce na piersi.
– Twoje brwi – odpowiedziała Maryl, a potem nie czekając na odpowiedź weszła do środka, popychając chłopaka do tyłu. Ten, wciąż będąc w szoku, zatoczył się w akompaniamencie naszych śmiechów. Z podniesioną głową ruszyłam za nią, nie obdarzając go nawet spojrzeniem, a kiedy znikałam w kolejnym przedziale, usłyszałam odgłos upuszczanego kufra, a potem głośny wrzask.
– Patrz jak leziesz!
– To się suń – warknął Syriusz.
Z uśmiechem opadłam na siedzenie i szczerzyłam się przez resztę podróży. Nie wiem jakim cudem wszyscy zmieściliśmy się w tak małym przedziale. Na początku było naprawdę ciasno, ale potem Mary usiadła na kolanach Syriuszowi, Clarie uciekła do przedziału z Johnem, a Alicja szybko zmyła się w poszukiwaniu Franka, który zapewne siedział gdzieś z chłopakami ze swojego rocznika. James usadził się pomiędzy Syriuszem a Remusem, a Dorcas, Maryl i Peter usiedli obok mnie (zadziwiające jak trzy dziewczyny zajmują mniej miejsca niż dwóch chłopaków). Spoglądałam przez okno na migoczący krajobraz i rozmyślałam nad ostatnim rokiem, próbując stłumić w sobie uczucie paniki. Nie wiedziałam, że to, co się niedawno działo, wpłynie na mnie aż tak. W głowie przewijały mi się sceny pochodzące z dzisiejszego koszmaru, a mięśnie zaczęły mnie mrowić, na wspomnienie pobytu w skrzydle szpitalnym. Zrobiło mi się gorąco, kiedy pomyślałam o ignorancji Ślizgonów. Przemknęło mi nawet przez myśl, czy jednym z nich był Severus, ale prawie natychmiast pokręciłam głową, próbując wyprzeć to z siebie. Nie obchodziło mnie czy tam był, ani trochę. W końcu Huncwoci wciągnęli nas w grę w eksplodującego durnia, twierdząc, że mam minę jakbym się nudziła, więc oni mi dostarczą rozrywki. Kiedy po godzinach męczarni powiedziałam, że mam dość, zaczęliśmy wymieniać wszystkie dobre momenty, które nas spotkały podczas tych dziesięciu miesięcy w Hogwarcie.
– Poprawiłem się w transmutacji – pochwalił się Peter. – Tylko dzięki tobie, Lily.
– Nie przesadzaj – mruknęłam, na co Remus puścił mi oczko.
– Nikt nie miał do niego tyle cierpliwości, co ty – zachichotał.
– Stałam się samodzielna. Nawet nie wiecie jak dobrze czuję się z tym, że przyjęli mnie do pracy! A już myślałam, że całe dnie będę musiała przesiadywać z moją szurniętą, czystokrwistą rodzinką.
– Moim ulubionym momentem było zdecydowanie dowiedzenie się, że pobiłem rekord szlabanów – stwierdził Syriusz, wyciągając się na swoim miejscu, na co Mary fuknęła oburzona.
– Siedź prosto, bo spadnę!
– Moim patrzenie na Mary, która dziesięć miesięcy temu nie umiała się do was odezwać, a teraz siedzi na kolanach Łapy – zachichotałam, za co dostałam w twarz jej swetrem. – Hej!
– A moim było to, kiedy wyrzuciłaś ten głupi łańcuszek od niego
Poczułam, że się rumienię, kiedy wszyscy na mnie spojrzeli, a moja ręka instynktownie powędrowała do szyi, gdzie zacisnęła się na złotej zawieszce w kształcie lilii. 
– A moim – mruknął cicho Remus – to, że zaakceptowaliście, mój, ekhym, futerkowy problem. – Wszyscy przenieśli swoje spojrzenia na niego, a on uśmiechnął się smutno.
– Luniu – szepnęłam – wiesz, że zawsze będziemy z tobą.
– Wiem – westchnął chłopak, a w tym samym momencie Rosie znowu żałośnie miauknęła
– Zrób coś z tym kotem!
– No przecież jej nie uduszę – jęknęłam, i wstałam, ściągając koszyk z półki. Delikatnie położyłam go na swoich kolanach i otworzyłam, jednak zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować Rosie wyskoczyła z niego i z donośnym miauknięciem puściła się biegiem w stronę drzwi.
– Nie! – krzyknęłam, ale było już za późno – kotka przecisnęła się przez szczelinę i zniknęła w przejściu. – Świetnie. I po co w ogóle chciałam ją wyjąć, ugh.
– Pomóc ci ją poszukać? – spytała Mary, a ja pokręciłam głową. 
– Nie, dam sobie radę. Zaraz wracam.
Wysunęłam się z przedziału i rozglądnęłam, jednak po kotce nie było śladu. Po krótkim zastanowieniu ruszyłam w prawo, nawołując jej imię. Widok za oknem sugerował, że zbliżaliśmy się do Londynu i nie miałam za dużo czasu. Westchnęłam i w duchu pogratulowałam sobie podziękowania za pomoc przyjaciółki. Może z nią byłoby szybciej.
Zaczęłam włóczyć się wzdłuż pociągu, jednak Rosie zniknęła. Byłam na nią wściekła – bolał mnie brzuch, byłam zmęczona i roztargniona, a ostatnie, co chciałam teraz robić, to łazić w kółko i nawoływać ją, wiedząc, że pewnie i tak ma to gdzieś. Koty, fuknęłam w myślach, schylając się pod pustą ławkę.
– Zaczęliśmy się zastanawiać, gdzie wsiąkłaś – usłyszałam za sobą. Odwróciłam się i spojrzałam na Jamesa, który opierał się o szybę, uśmiechając się szeroko.
– Nie mogę jej nigdzie znaleźć – jęknęłam, podchodząc do niego i opierając się obok. – Tak w ogóle to... przepraszam, no, za moje zachowanie. Ja...
– Tak wiem, Mary już nas poinformowała o twojej kobiecej przypadłości – zachichotał, a ja otworzyłam usta.
– Co za wredna żmija! Jak tylko ją dorwę...
– Niee, nie rób tego, obiecałem się nie wygadać – zaśmiał się chłopak, dając mi kuksańca w bok. Staliśmy tak przez moment, wpatrując się w mijające nas budynki, a cisza, która nas otulała wcale mi nie ciążyła.
– Dam ci knuta, za twoje myśli – szepnął James, kiedy westchnęłam cicho pod nosem.
– Są warte przynajmniej galeona – mruknęłam, spoglądając na niego. Nie mogłam się powstrzymać i widząc jego minę, zaczęłam się śmiać.
– Nie wiem czy tyle mam – pożalił się, udając zrozpaczonego.
– No to chyba się nie dowiesz, o czym myślę. 
– A to pech – westchnął.
– A to pech – potwierdziłam. James wpatrywał się w moje oczy, uśmiechając się szeroko jeszcze kilka długich sekund. Powoli podniósł swoją rękę i założył moje włosy za ucho, a ja zadrżałam. Co on wyrabia, przeszło mi przez myśl. Już miałam coś powiedzieć, kiedy wyraz jego twarzy nagle się zmienił.
– Co...
– Ćśś – mruknął, spoglądając za okno. Podążyłam za jego wzrokiem, jednak nie dostrzegłam niczego nadzwyczajnego. Chłopak wpatrywał się w ciemność przez chwilę, by następnie spojrzeć na mnie. – Słyszysz?
Zmarszczyłam brwi, próbując zrozumieć o co mu chodzi, a potem do moich uszu dotarł odgłos cichego stukotu. Uniosłam wzrok do góry, nasłuchując.
– To tak jakby...
– ...ktoś chodził po dachu – dokończył James, wyglądając na zaniepokojonego. Odgłos nasilał się, aż w końcu cały wagon dudnił od głośnego stukotu. Rogacz przyłożył rękę do drgającej szyby i wyjrzał przez nią, zaciskając usta. Natychmiast zrobiłam to samo, a potem wstrzymałam oddech.
– To nie dach – szepnęłam, kiedy w ciemności pojawiły się światła King's Cross. Pociąg szarpnął do przodu, pędząc w tamtym kierunku szybciej, niż kiedykolwiek wcześniej. – Powinien hamować, czemu nie hamuje? Przecież jeśli z taką prędkością wjedzie na dworzec...
– Pociąg się wykolei – mruknął drżącym głosem James. – Lily...
Poczułam jak jego ręka zaciska się na mojej, kiedy lokomotywa wtoczyła się przez kamienną bramę. Pociąg ostro szarpnął, kiedy chłopak odciągał mnie od okna, a ostatnie co zapamiętałam, to widok wagonów wywracających się jak domek z kart. Światła zamigotały, pogrążając nas w ciemności, kiedy biegliśmy w kierunku przedziału, próbując zdążyć przed nieuniknionym. 
– Lily? – W przejściu pojawiła się Elsie, obejmująca się ramionami. – Co się dzieje, wiecie czemu jest tak ciemno?
Miałam ochotę krzyknąć, żeby się schowała, żeby wróciła na miejsce, ale zanim jakikolwiek dźwięk zdążył wydobyć się z moich ust, wagonem szarpnęło, a ja potknęłam się, lecąc w kierunku ziemi. A potem czyjeś ręce zacisnęły się wokół mojej talii, sekundę przed tym, jak wszystko zawirowało, a szkło i odłamki drewna zasypały nas z każdej strony.
Hogwart Express dotarł na miejsce.


Dla Kasi, która pisze jutro chemię i ma dostać piątkę (Toire i Nick, pamiętaj).
Dla Muni, która została serialową maniaczką. Czekam na jakiegoś nowego bloga.
Dla Ar, naszego Elitarnego fotografa. Pisz dalej (i więcej), Lisico!
Dla Livv, która rozpoczęła detektywistyczną misję wyszukiwania w szablonie ukrytych znaczeń.
Dla Kseni, miłego jeżdżenia na łyżwach i żeby ci było Ciepło.
I dla naszych nowych koleżanek, Mai i Ly, bo stając się częścią Elitarnych zasługujecie na tego dedyka tak jak reszta.
Dziękuję.


         Nie wiem co mam powiedzieć. Może najpierw: przepraszam. Za takie osunięcie w czasie, za to, że musieliście czekać. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że ostatnio wszystko trochę mnie przygniotło. I tu dochodzimy do momentu, kiedy przepraszam Was też, za ten fragment o turnieju. 
Siedziałam nad nim miesiąc. MIESIĄC. I nie umiałam go napisać. Czy ktoś jeszcze zauważył, jak nieudolnie przeskoczyłam nad tematem? A to dlatego, że wiedziałam, że tego nie napiszę. A nie miałam pomysłu, energii, ani czasu, aby coś z tym zrobić. Wiedziałam, że jeśli w końcu się nie wezmę za ten rozdział i go nie skończę, to będzie tak leżał i leżał, bo tego nie napiszę i tyle. 
Co czuję? Czuję dumę, zmęczenie i szczęście. Dumę, bo udało się - doprowadziłam to opowiadanie do końca, no, przynajmniej pierwszą część, ale to już coś! Zmęczenie, bo ostatni miesiąc, kiedy siadałam i nie byłam w stanie nic napisać naprawdę dał mi w kość. I szczęście, bo w końcu przełamałam złą passę i mi się udało. Naprawdę mi się udało!
Więc co mogę powiedzieć. Chcę podziękować, za każde wyświetlenie, każdy komentarz, każde głupie polubienie na facebooku. Bo kiedy zakładałam tego bloga, było Was tak mało. Walczyłam o każdy dzień, a efektów nie było. Jeden czytelnik, dwóch, nawet moja przyjaciółka tego nie czytała, bo nie lubiła HP. Pomyślcie, co czułam i co czuję teraz. 
W szkole jest mi naprawdę coraz ciężej i wiem, że przesunięcie drugiej części na po-maturze było dobrą decyzją. Tak jak obiecałam, w między czasie będę publikować miniaturki, aby jednak coś się tutaj działo. Kilka już napisałam, kilka napiszę. Tak czy siak, jeszcze raz, dziękuję.
Wszystkich, którzy chętnie poczytaliby coś mojego zapraszam na wattpada, gdzie publikuję swoją autorską historię (całkowicie improwizowaną, nieprzemyślaną i krótką). Górnolotna nie jest, ale już przypadła do gustu niektórym, więc czemu nie miałabym nią się pochwalić?
I wszem i wobec reklamuję naszą grupę na facebooku. Naszą, czyli moją i kilku dziewczyn, które są tutaj stałymi czytelniczkami. Jeśli ktoś chciałby z nami popisać, pogadać, pośmiać się czy ponarzekać, zapraszamy!
I już na koniec. Co sądzicie? O rozdziale, o zakończeniu, którego tak bardzo nie chciałam zdradzić, ale też i o całości?
Stop Dreaming - polecilibyście, nie polecilibyście, lepsze, gorsze? Co jest na tak, co jest na nie, czego Waszym zdaniem było za mało, a czego za dużo?
Wszystko przed nami, moi drodzy, a ja mam nadzieję, że jednak to opowiadanie zapadło Wam w pamięć jako dobre opowiadanie. A jeśli nie, to że kolejna część to zmieni.
Wasza,
     Atelier