niedziela, 26 kwietnia 2015

Ogłoszenie 3

{Pokochałam twórczość Mata Kearney'a, mam nadzieję, że Wam również się spodoba}
Ostatnio bardzo dużo wydarzyło się w moim życiu. Stare rany powoli się zabliźniały, a ja dryfowałam sobie po bezkresnym oceanie stoickiej melancholii, aż przyszedł Ktoś i spowodował kolejny sztorm. Stare wspomnienia wypłynęły na powierzchnie, a poukładane tratwy z postanowieniami porozpływały się we wszystkie strony (warto by było jeszcze dodać, że zalały mnie za to kserówki, książki, zadania i sprawdziany, no, i nie zapomnijmy o łzach).
Myślę, że doszłam do takiego punktu w moim życiu, w którym muszę przewartościować na nowo swoje priorytety. Ocean wyrzucił mnie na nowy brzeg, jakaś część mnie musi odejść, a ja muszę jej na to pozwolić. Jeżeli dalej będę się jej tak mocno trzymać, to chyba zwariuję.
Tak, zwariuję, bo od dłuższego czasu co jakiś czas podtapiałam swoje życie. I w końcu mogę powiedzieć, że mam już dość.
Absolutnie nie odchodzę z bloga. Jest to jedyny stały punkt mojego życia, kotwica, dzięki której jestem taka jaka jestem i nie wyobrażam sobie odpłynięcia teraz w innym kierunku, ale nie chcę też zniknąć bez wyjaśnień.
To był bardzo ciężki okres w moim życiu, a teraz wiele ma się zmienić. Potrzebuję po prostu czasu, a potem wrócę, obiecuję. Już raz tak zrobiłam - dokładnie rok bez jednego dnia temu. I to była dobra decyzja. Wróciłam na bloga po miesiącu, tak jak mówiłam i dało mi to naprawdę dużo.
A teraz potrzebuję tego dużo, cokolwiek to nie jest. Albo Ktokolwiek.
Na jakiś czas zniknę. Nie spotkacie mnie ani tutaj, ani na swoich blogach, ale jeżeli ktoś będzie szukał kontaktu, to zapraszam na facebooka, kilka osób, z którymi pisałam już się przekonało, że nie gryzę ;)
Miałam w planach dokończyć pierwszą część do wakacji, ale tak się nie stanie. Data pewnie przesunie się o jakiś czas, a ja sama nie wiem kiedy przyjdzie mi wrócić. Pociesza mnie fakt, że wszystko mam już dosyć dobrze zaplanowane, a nowy rozdział ma te kilka marnych stron. Powiedzmy, że dacie mi miesiąc, może dwa, a ja zrobię ten Program Reinkarnacji Własnego Życia (Również Towarzyskiego) i wrócę, jak syn marnotrawny w ramiona matki, która czekała na niego cały ten czas z bijącym sercem.
Po prostu czasem nie wszystko ma słodki smak. To tak jakbyś sięgał po fasolki wszystkich smaków i wyłowiłbyś taką o smaku wymiocin, czarnego pieprzu, albo wosku. A może wystarczy ją przełknąć, żeby dowiedzieć się, że kolejna była truskawkowa?

środa, 8 kwietnia 2015

14. Grzechy

Otaczała mnie całkowita cisza. W ciemności rysowały się ledwo widoczne kontury mebli. Nie wiedziałam, która mogła być godzina, ale byłam wdzięczna, że Gryfonek nadal nie było. Potrzebowałam czasu. Potrzebowałam ciszy i ciemności, spokoju. Stłumiony szloch wydobył się z mojej piersi i powoli zawładnął całym ciałem. Wpatrywałam się w powyginane kartki pamiętnika, który leżał za grzejnikiem, a łzy znajdowały drogę na moich rozgrzanych policzkach. Sięgnęłam po niebieski zeszyt i usiadłam na swoim łóżku. Dłonie drżały mi tak bardzo, że w połączeniu ze łzami przez dłuższy moment nie byłam w stanie skupić wzroku na zapisanych kartkach. A może tak na prawdę zbyt bałam się tego, co mogłabym tam znaleźć?
Prawą ręką przetarłam oczy i uniosłam pamiętnik na tyle, by znalazł się w świetle księżyca. 
„Całe popołudnie spędziłam z Remusem. Długo rozmawialiśmy, a on ciągle się śmiał, zupełnie jakby się nie przejmował, że inni patrzyli na nas spod byka.
Pokój Życzeń jest już prawie gotowy. Kosztowało nas to sporo wysiłku, ale wygląda wspaniale. 
Wczoraj James chciał dorzucić coś do siebie. Próbowałam go powstrzymać, ale on (jak zwykle) nie widział w tym nic złego. Dziesięć minut tłumaczyłam mu, dlaczego nie powinien zaczynać z tym akurat teraz.
Spytał mi się, czy uważam, że kiedykolwiek go zauważy. Było mi go szkoda. Nie znaczy to, że zawsze był idealny, ale... czy ja wiem, chyba nie zasłużył na coś takiego. 
Bardzo długo rozmawialiśmy. Po tym, jak ostatnio wpadli na mnie w pelerynie i wszystko się wydało, James przyznał się, że to on bywał u nas w dormitorium (chociaż wciąż nie mam ZIELONEGO pojęcia jak on to, na Merlina, robił!). Trochę go rozumiem. Nie jestem pewna, czy ja na jego miejscu zrobiłabym to samo, ale ostatnio zaczynam myśleć, że to wcale nie jakiś głupi żart czy zauroczenie. Jemu zależy – Jamesowi Potterowi naprawdę zależy!
O Morgano, nigdy nie myślałam, że dożyję momentu, w którym ten chłopak przestanie z czegoś żartować.”
Westchnęłam cicho, kiedy łzy ponownie zalały moje policzki. Na początku byłam zła. Wściekła za każde niewypowiedziane słowo, każdą myśl, ale teraz po prostu żałowałam. Przepełniała mnie gorycz, która zbierała się odkąd tylko się dowiedziałam. Coś się zmieniło, a ja nie chciałam, żeby było tak dłużej. Chciałam jedynie, żeby to się nie wydarzyło. Bo największy żal czułam do siebie, nie do niej, nie do tego, co przede mną ukrywała. Wciąż było mi przykro, bo w końcu była moją najlepszą przyjaciółką, ale w tym momencie zdecydowanie bardziej płakałam nad naszą kłótnią, niż nad tym, co ją spowodowało.
Miała rację. Nie interesowało mnie, co się z nią działo, byłam zbyt zajęta sobą. Oczywiście wciąż dochodziły do mnie zdania, których nigdy nie powiedziała mi w twarz, ale chyba zaczynałam powoli rozumieć, czemu to zrobiła. Mary wcale nie była już tą samą dziewczyną, która siedziała ze mną w pustym przedziale Expressu Hogwart i dotrzymywała mi towarzystwa, zagajając i podtrzymując rozmowę. Zmieniła się, a mnie przy niej nie było.
W jakiś sposób nie potrafiłam być już nawet zła. Byłam beznadziejnie zrozpaczona, tak, ale nie zła. Zasunęłam kotary wokół łóżka i weszłam pod kołdrę, a sekundę później drzwi otworzyły się i do sypialni weszły Gryfonki. Rozległy się ich ciche szepty, a potem szelest ubrań, kiedy przebierały się w piżamy. Zatkałam sobie twarz dłonią, żeby nie zacząć szlochać, i zacisnęłam powieki najmocniej jak potrafiłam. Po chwili ktoś wszedł do łazienki i rozległ się odgłos płynącej wody.
– Lily?
Siorbnęłam nosem, jednak nie odpowiedziałam. Dorcas westchnęła cicho i położyła się obok mnie, zaciągając za sobą kotary.
– Zostaw mnie – szepnęłam, jednak dziewczyna wcale mnie nie słuchała – zdążyła już rzucić na nas zaklęcie wyciszające, a potem odłożyła różdżkę i przytuliła mnie.
Dławiłam się łzami, a ona głaskała mnie po głowie. Z jej ust wylewał się potok słów układający się w cichy szept, a ja potrafiłam jedynie szlochać, czułam się, jakby z każdą kolejną łzą z mojego ciała uchodziły wszelkie siły. Nie mam pojęcia, kiedy zasnęłam, ale Meadowes została ze mną przez całą noc.

Myślę, że pierwszy dzień był najgorszy. Kolejne jakoś płynęły, ale tego pierwszego nie potrafiłam nawet wstać. Nie mogłam przejść obok niej i się nie rozpłakać, doszczętnie się nie rozkleić, rozpaść na małe kawałeczki, dlatego kiedy się obudziłam, przez dłuższą chwilę leżałam nieruchomo z zamkniętymi oczami. Dorcas musiała już wstać i odsunąć kotary, bo na moją twarz padały promienie porannego słońca. Pokój wypełniała cisza, jeżeliby nie liczyć odgłosu lejącej się wody dochodzącego z łazienki. Powoli podniosłam się i rozejrzałam po pustym dormitorium. Mój koci zegar wskazywał dziewiątą dwadzieścia. Sobota, pomyślałam. Kolejna lekcja teleportacji miała się zacząć za czterdzieści minut. Jęknęłam cicho i podniosłam się w momencie, w którym drzwi otworzyły się i do pokoju wmaszerowała Dorcas w puchatym, błękitnym ręczniku, otoczona kłębami pary.
– Cześć, śpiochu – zawołała, rzucając się na łóżko, a ja uśmiechnęłam się delikatnie. – Jak się spało?
– Dobrze – mruknęłam prawie bezgłośnie, na co brunetka odpowiedziała tym samym.
– A tak na serio? Jak się czujesz?
– Nie wiem – szepnęłam, przecierając twarz dłońmi. – Nie wiem nawet, co mam jej powiedzieć.
– Och, Lily, nie jestem ekspertką w tych sprawach – mruknęła zmieszana Gryfonka – i nie powiem ci, jak powinnaś się zachować. Ale wiesz, szkoda by było, gdybyście całkiem przestały się do siebie odzywać.
– Tak, szkoda – wymruczałam.
Po dwudziestominutowej toalecie i ubraniu się ciepło (błonia ponownie pokryły się cienką warstwą białego puchu) ruszyłam w stronę Wielkiej Sali. Musiałam coś zjeść przed teleportacją, chociaż po dłuższej chwili zaczęłam się zastanawiać, czy z pustym żołądkiem nie byłoby łatwiej. Dorcas nie była głodna i obiecała dołączyć do mnie na błoniach, więc sama usiadłam przy stole i sięgnęłam po kilka grzanek z dżemem. Obiecałam sobie, że dam radę, ale już od samego patrzenia na puste miejsce obok chciałam się rozpłakać. Westchnęłam cicho i spojrzałam na zegarek – zostało mi tylko dziesięć minut do zajęć teleportacji. Chwilę później ktoś rzucił się na miejsce obok mnie z taką siłą, że wszystkie talerze podskoczyły w górę.
– Witam szanowną obywatelkę – zagrzmiał Syriusz, sięgając jednocześnie po tacę z omletami.
– Syriusz – jęknęłam, biorąc głęboki oddech.
– Och, tak, wiem, że jestem zabójczo przystojny, ale, Lily, po sześciu latach ten zachwyt jest zbędny – mruknął Black, a ja uniosłam brwi, na co chłopak zachichotał.
– Gdzie reszta? – spytałam nerwowo.
– Hm, już po śniadaniu, poszli zająć jakieś nieoblodzone miejsca. – Syriusz wzruszył ramionami, jednak po chwili zerknął na mnie ukradkiem.
– I przysłali ciebie?
– Nie wiem, o czym mówisz – zaświergotał, odgryzając kawałek mojego tosta.
– Hej! – krzyknęłam, próbując mu go zabrać, na co Gryfon wystawił mi język. – Jasne, ty nie wiesz, o czym mówię, a ja jestem surykatką.
– No dobra. Miał przyjść James, ale no wiesz – urwał, spoglądając na mnie. – Nie wiedział, czy będziesz chciała z nim gadać.
– Czemu nie chciałabym... Och – odpowiedziałam, uświadamiając sobie, o czym mówił Syriusz.
– Och – powtórzył, nalewając sobie do pucharku soku dyniowego. – Wiesz, Lily, nie chcę się wtrącać, ale... Rozumiesz, ja zawsze będę stał za Jamesem. Oczywiście jestem w stanie przystać na to, że nic od niego nie chcesz – dodał szybko, widząc, że już otwierałam buzię, żeby coś powiedzieć – ale i tak uważam, że Rogacz to świetna partia. No i... nie wiem, Lily, Mary chciała chyba dobrze. Wiesz, zawsze się wkurzasz, jak ktoś ci coś narzuca, a ona nie chciała cię zezłościć. Przemyśl to – dokończył, podnosząc puchar do ust, a ja spojrzałam na swoje niedojedzone tosty.
– Co to za peleryna? Ta, pod którą chodzicie – dodałam, a Black zakrztusił się sokiem i opluł pół stołu.
– Co?
– Peleryna, pod którą wszyscy chodzicie.
– Nie wiem, o czym mówisz – zmieszał się Gryfon. Wyglądał na poddenerwowanego.
– Black – warknęłam, a chłopak jęknął. – Wiem o tym z pamiętnika. Mary pisała, że to James był u nas w pokoju, w pelerynie. Chcę wiedzieć. – Syriusz przyglądał mi się bacznie.
– No nie wiem, myślę, że powinnaś porozmawiać z Rogaczem...
– Nie – powiedziałam kręcąc głową. – Mam prawo wiedzieć.
– Słyszałaś o pelerynie niewidce?
– Słyszałam. O ile się nie mylę, można było takie kupić u Zonka?
– Nie, nie – parsknął Syriusz. – Nie o takie pelerynki mi chodzi. Mam na myśli prawdziwą PELERYNĘ niewidkę.
– Żartujesz sobie. To dobre w bajkach dla dzieci, ale...
Wpatrywałam się w niego zszokowana.
– MACIE PELERYNĘ NIEWIDKĘ?!
– CICHO! – wrzasnął Black, zwracając uwagę połowy Wielkiej Sali na naszą dwójkę, co chyba miało odwrotny skutek od zamierzonego. – Nie mów o tym tak głośno!
– Przepraszam – mruknęłam, przewracając oczami.
– Ta peleryna jest w rodzinie Jamesa od lat. Jego ojciec dał mu ją w trzeciej klasie, przechodzi tak co pokolenie z ojca na syna.
– A wy oczywiście włóczycie się niewidzialni po zamku – dokończyłam, a Black wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Mniej więcej – powiedział, a potem spojrzał na zegarek.  O matko, mamy dwie minuty!
Przyglądałam się z powątpieniem, jak składał ostatniego omleta na cztery części, a potem wpakował to wszystko do buzi. Krzyknął coś o tym, że czas skopać tyłki w teleportacji, ale ja zrozumiałam coś podobnego do "czad chopać yłki portacji", po czym zanim zdążyłam wyrazić chociażby najmniejszy sprzeciw, chłopak złapał mnie za rękę i pobiegł w stronę wyjścia.
– Do boju, żołnierze! – krzyczał, choć brzmiało to niesamowicie podobnie do "do boju, pasterze", więc wszyscy mijani przez nas uczniowie wybuchali salwami śmiechu – włącznie ze mną. 
Kiedy dotarliśmy na błonia, wszyscy stali już przed swoimi obręczami, więc pod karcącym spojrzeniem McGonagall stanęliśmy w ostatnim rzędzie, tuż obok grupy chichoczących Puchonów.
Musiałam przyznać, że dzięki Blackowi na moment zapomniałam o troskach. Przez całą następną godzinę rozbawiał mnie, aż w końcu McGonagall przeniosła go do pierwszego rzędu i ustawiła między dwoma naprawdę brzydkimi Ślizgonkami, a mojemu przyjacielowi w końcu zrzedła mina. 
Kiedy pan Twycross ogłosił koniec zajęć, z ulgą odetchnęłam. Nie podejrzewałam, że teleportacja (a raczej jej próby) mogą być aż tak męczące. Zanim ktokolwiek zdążył to zauważyć, wymknęłam się w stronę Zakazanego Lasu i ośnieżoną ścieżką ruszyłam w stronę domku gajowego. Daleko za mną słychać było głośne rozmowy i śmiechy. Może gdybym się odwróciła, dostrzegłabym grupkę Gryfonów wpatrujących się w moje plecy, pewną szatynkę, która z bólem stała pośrodku nich, z rękami dziewczyn na ramieniu, i bruneta, który obiecał reszcie, że się tym zajmie?
Chociaż śnieg znikał szybko w promieniach zimowego słońca, las wyglądał jak z bajki – albo koszmaru, jak kto woli. Wielkie jodły pokryte śniegiem uginały się przy podmuchach lodowatego wiatru i zrzucały na mnie wielkie, białe czapy. Chatka Hagrida wyglądała jak wielki piernik ozdobiony soplami z lukru. Ogród olbrzyma był pełen wielkich czerwono–brązowych brył kształtem przypominających spuchnięte figi wielkości małego hipogryfa, małych, niebieskich owoców pozawieszanych na bezlistnych krzakach i niskich drzewek drgających w porywach zimowego powietrza. Z daleka wyglądał jak baśniowa kraina pomniejszona do wielkości małej ciężarówki. W cieniu Zakazanego Lasu temperatura spadała grubo poniżej zera stopni, więc kiedy w końcu stanęłam na oblodzonych schodkach i zapukałam w drewniane drzwi, byłam już przemarznięta na kość. Kilka sekund później nawiasy wesoło zaskrzypiały, a w progu stanął Hagrid ubrany w wielki, wściekle pomarańczowy fartuszek z naszywką "Ha! Ha co? Ha–grid!" na piersi. Na mój widok uśmiechnął się szeroko i zamknął w iście niedźwiedzim uścisku. 
– Lily! Co ty tu robisz? – zawołał, po czym szybko cofnął się i przepuścił mnie w drzwiach.
– Pomyślałam, że wpadnę – jęknęłam, próbując zaczerpnąć powietrza. – Dawno mnie tu nie było.
– Ach, cholibka, no dawno! Już se tak myślałem, że zapomniałyście o starym Hagridzie. A gdzie Mary? – dodał po chwili, a ja zacisnęłam usta, ściągając kurtkę. – Wszystko z nią w porządku?
– Tak, tak – zapewniłam, jednak gajowy wyglądał na zmartwionego. – Mary została w zamku, ona... ma ostatnio dużo na głowie – mruknęłam, a olbrzym pokiwał głową i ruszył w stronę kredensu.
– Herbatki? – spytał, tłukąc dzbankami i szukając cukru.
– Tak, poproszę.
Kiedy Hagrid krzątał się po izbie, ja przyglądałam się roślinom pozawieszanym na sznurkach tuż przy suficie. Gdzieniegdzie można było dostrzec małe, wypchane zwierzątka z pustymi oczodołami (okropny widok, zapewniam), a w rogu wisiała kępka najprawdziwszych włosów jednorożca.
– Ekhym, Hagridzie... Skąd je wziąłeś? – spytałam, wskazując na nie, a olbrzym trochę się zmieszał.
– Lily, las pełen jest niebezpiecznych zwierząt. Biedaki uciekają wciąż przed czymś, zaplątują się w krzakach. To, to zebrałem ostatniej pełni, cholibka, musiał się nieźle czymś przestraszyć, skoro se dał wyrwać ich aż tyle. Normalnie są ostrożniejsze – mruknął, a ja od razu pomyślałam o Lupinie.
– Zaraz, zaraz, czy ty chodzisz po lesie? W noc? W PEŁNIĘ? – spytałam, akcentując ostatnie słowo, a olbrzym zmarszczył czoło.
– No oczywiście, że tak, na tym polega moja praca! Jestem przecież gajowym!
– Ale... Hagridzie, to niebezpieczne!
– Lily, nie ma rzeczy, z którą nie dałbym sobie rady – powiedział, podchodząc do paleniska i kładąc dumnie rękę na wielkiej kuszy. – Poza tym mam jeszcze to.
Przełknęłam ślinę i poczułam, że robi mi się słabo na widok strzał wystających z kołczanu. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, co mogłoby się stać, jeżeli mój przyjaciel zostałby nimi postrzelony. Mógłby nawet umrzeć, a nawet jeśli nie, to co stałoby się po przemianie w człowieka? Jak wytłumaczyłby dziurę w klatce piersiowej?
– Obiecaj mi, że będziesz bezpieczny i nie będziesz zagłębiał się w puszcze. Obiecaj – ponagliłam, a Hagrid westchnął i przytaknął, niezbyt uradowany.
– Cholibka, Lily – mruknął, a woda zaczęła bulgotać, oznajmiając, że właśnie się zagotowała.

– Powiedz, że nie jesteście na tyle głupi, żeby hasać beztrosko po błoniach podczas pełni!
Lupin wpatrywał się we mnie zaskoczony. Jego pióro zawisło trzy cale nad pergaminem, a atrament kapiący z niego zdążył już zrobić dwa sporej wielkości kleksy.
– Co... – zaczął, jednak zaraz mu przerwałam.
– Hagrid! Łazi sobie z kuszą po całym lesie, a wy... A ty... Remusie... Powiedz, że nie jesteście aż tak głupi – jęknęłam, a Lunatyk westchnął, odkładając przyrządy piśmiennicze.
– Lily...
– Ty mi tu nie lilkuj! Na Merlina, nie pomyśleliście, że coś mogłoby się stać? A jakby was zobaczył? Co, jeśli by cię postrzelił?! – dodałam, ściszając głos, kiedy do wieży weszły rozchichotane drugoklasistki.
– Nie zrobiłby tego – rzekł trochę niepewnie Lupin, a ja pokręciłam głową.
– Poszedłby z tym prosto do dyrektora. Panie psorze, przysięgam, po błoniach grasuje wilkołak, trzeba postawić na nogi straże, niech przeszukają okolice, dzieciaki są w niebezpieczeństwie! – zawołałam, naśladując głos Hagrida, na co Gryfon pobladł. – Jak myślisz, co zrobiłby Dumbledore, gdyby się dowiedział?
Chłopak wpatrywał się w ogień oddychając ciężko. Po chwili spojrzał na mnie smutny i pokiwał głową.
– Masz rację. Nie powinienem pozwolić chłopakom na wyciąganie mnie z Wrzeszczącej Chaty.
– Mało powiedziane – mruknęłam, biorąc głęboki oddech. – Przyrzeknij mi, że będziecie uważać. Naprawdę nie chcę, żeby komuś się coś stało, a już zwłaszcza komuś z was.
– Okej – odpowiedział Remus, ściskając mnie za rękę. – Obiecuję.
Odetchnęłam z ulgą i oparłam się o sofę, na której siedzieliśmy. Lupin jeszcze przez moment wpatrywał się w przestrzeń, a potem spojrzał na mnie, jakby właśnie coś przyszło mu do głowy.
– Lily, zupełnie zapomniałem. Zniknęłaś zaraz po teleportacji, więc nie było cię na ogłoszeniach. Poczta...
– Co z nią? – spytałam, a moje serce zabiło szybciej.
– Przyszły listy od waszych rodzin, od twojej rodziny, Lily.
Jeszcze nigdy nie biegłam tak szybko.
Dzięki Morganie, że dormitorium było puste i nikt nie widział mojej wielkiej wywrotki, kiedy potknęłam się w progu i runęłam na ziemię jak długa. Nie zważając na rozwalone kolano, na klęczkach rzuciłam się do łóżka i złapałam w ręce bladokremową kopertę opisaną niebieskim atramentem, opisaną moim nazwiskiem.
Rozerwałam ją drżącymi rękami i z sercem bijącym jak młot wyprostowałam list, siadając na skraju łóżka.

Kochana Lily!
Tak bardzo tęsknimy! Chcieliśmy się skontaktować z Tobą jak najszybciej, ale nie pozwolili nam na to.
Zabraliśmy tylko najpotrzebniejsze rzeczy, a dom został zapieczętowany. Nie wiem, co to znaczy, ale ufam, że to nic poważnego, i że będziemy mogli potem do niego wrócić.
Petunia wciąż nie może się przyzwyczaić do nowego miejsca. Narzeka, że nie ma tutaj kablówki, i że straci dużo wiadomości przez nieobecność w szkole, ale tata sądzi, że miała na myśli najświeższe plotki, a nie wiedzę.
Dzień przed przybyciem wysłannika Ministerstwa przyjechała do nas babcia. Chyba uznali, że zbyt niebezpieczne byłoby wypuszczenie jej samej (chyba nie myśleli, że ktoś śledził nasz dom, nie przesadzajmy) więc zakwaterowali ją w tym samym ośrodku, co nas, dzięki czemu w końcu spełniło się jej marzenie terroryzowania naszej rodziny z bliskiej odległości.
Petunia uważa, że to wszystko Twoja wina i obiecuje, że się z Tobą rozprawi, kiedy już nas wypuszczą. Myślę, że jej przejdzie, ale do tego czasu radziłabym Ci uważać. 
Pisałam już, że bardzo tęsknimy?
Tata każe przekazać, że ma nadzieję na szybki powrót do domu. Naprawdę nie wiem, co w nich wstąpiło! Mi się tutaj podoba, nie uwierzyłabyś, jakie mają tutaj ogrody (babcia twierdzi, że śmierdzi tam kocim moczem, ale nie powinnaś jej słuchać). 
Muszę kończyć, dają nam tylko kilka minut w skrzydle informacyjnym na skontaktowanie się z bliskimi. Tata uważa, że to skandal, ale przestał protestować, kiedy na jego oburzenie odpowiedział ochroniarz z dwoma głowami. Chodzą plotki, że to jakieś zaklęcie i ma minąć za kilka dni, ale i tak wystarczyło, żeby połowa osób zemdlała w wejściu. Babci udało się tego nie zrobić, ale nie jestem pewna, czy żółta kałuża na korytarzu nie była jej sprawką...
Tata każe Cię ucałować, Petunia również! Jestem prawie pewna, że jej oburzone okrzyki to miara siostrzanej miłości, którą do Ciebie czuje.
Przekazali nam, że będziecie mieli możliwość skontaktowania się z nami w odpowiedzi. Zanieś list do Dyrektora, myślę, że to powinno wystarczyć, żeby do nas dotarł.
Kochamy Cię!
Trzymaj się, kochanie, odezwiemy się wkrótce.
Mama (i tata!)

PS. Spóźnione wszystkiego najlepszego, różyczko!

Śmiałam się, a łzy toczyły się po moich policzkach. Opadłam na łóżko, tuląc do siebie list, jakby był największym skarbem, a z mojej piersi wydarł się szloch. Płakałam tak mocno, że brakowało mi tchu, sama nie wiedziałam dlaczego. Miałam wrażenie, że ciężar ostatnich dni powoli schodził z moich barków, a ja wreszcie mogłam odetchnąć. Chwilę później dormitorium szóstych klas wypełnił mój głośny śmiech.

Kiedy schodziłam na kolację, przez moment miałam ochotę skakać i śpiewać. Kiedy stanęłam w wejściu korytarza prowadzącego do sypialni i spojrzałam na Pokój Wspólny, uświadomiłam sobie, że nigdy nie przyglądałam się Gryfonom. Nigdy nie zwracałam uwagi na tłum, po prostu wybierałam kilka osób, które po drodze zaczepiałam, a reszta była dla mnie jak przeszkody do wyminięcia. Dopiero teraz wydało mi się to dziwnie głupie. Chociaż w sumie to nie po raz pierwszy uświadamiałam sobie, jak bardzo zapatrzona w siebie potrafiłam być. Ruszyłam w stronę kominka, mijając Maxa Beerbohma, Juliana Bell i kilku innych trzecioklasistów, którzy rzucali w siebie garkulkami. Eliot Stearns, piątoklasista oraz jeden z prefektów Gryffindoru, uśmiechnął się do mnie i mruknął do swojego kolegi coś na ucho. Dalej siedziała Angelica Garnett, dziewczyna z pokoju Clarie i Maryl, która nigdy się nie odzywała i zawsze chodziła ubrana na czarno. Dotarło do mnie, że po świętach do zamku nie wróciła jej przyjaciółka, Fry Roger, więc teraz w ich pokoju stało jedno puste łóżko. Po chwili uświadomiłam sobie, że właściwie nigdy nie byłam w ich sypialni. Zmarszczyłam brwi i westchnęłam. Sofy przed kominkiem okupowane były przez siódmoklasistki, w tym Emmelinę Vance i Marlenę McKinnon, które spojrzały na mnie zdziwione. No cóż, chyba nigdy nie zamieniłyśmy słowa. Szóstoklasistów nie było jednak nigdzie widać, więc po chwili zastanowienia ruszyłam w stronę Wielkiej Sali zupełnie sama.
Zaczęłam się zastanawiać, co zrobię, kiedy natknę się na Mary. Miałam ochotę rzucić jej się na szyję, wypłakać, opowiedzieć o liście od rodziców, przeprosić za wszystko, ale sekundę później przed oczyma zamigotał mi obraz niebieskiego pamiętnika. Zacisnęłam wargi, bawiąc się dłońmi. Nie byłam pewna, czy wybaczenie jej miało być takie proste – coś w środku dalej paliło mnie na samo wspomnienie momentu, w którym Yaxley rzuciła we mnie zeszytem. Kiedy stanęłam w progu pomieszczenia i mój wzrok spoczął na znajomych Gryfonach, moje serce na moment stanęło, a następnie zaczęło bić szaleńczo, jakby chciało się wyrwać z klatki piersiowej. Moja przyjaciółka uniosła wzrok i spojrzała na mnie, a jej puchar zatrzymał się w połowie drogi do ust, wyglądała na przerażoną. Postawiłam kilka kroków, a potem z duszą na ramieniu ruszyłam w ich stronę.
– Lily! – dobiegło mnie wołanie od strony stołu Krukonów. Kilka osób podniosło na mnie zaciekawione spojrzenia, kiedy zamarłam. Nathias podniósł się z ławy i w akompaniamencie tęsknych wzdychań podbiegł do mnie. – Cześć, chciałem cię złapać wcześniej, ale zniknęłaś po teleportacji, a chłopaki powiedzieli, no, nieważne... Wszystko w porządku? – spytał, kiedy zauważył, że wyginam palce i spoglądam przez jego ramię, w stronę stołu Gryffindoru.
– T–tak – mruknęłam, kręcąc głową i odwracając wzrok. – O co chodziło?
– Och, tak... Więc, no – przerwał, pocierając dłonią swój kark – jak wiesz, jutro jest wyjście do Hogsmeade i no, pomyślałem sobie, że... gdybyś nie miała innych planów, no, wiesz... Może chciałabyś pójść ze mną?
Przyglądałam się wstającym Gryfonom. Mary szła z zawieszoną głową pomiędzy Remusem i Alicją, a kiedy przechodząc obok podniosła wzrok i spojrzała na mnie, w jej oczach zamigotał smutek i tęsknota. Natychmiast odwróciła się w drugą stronę i przyspieszyła kroku.
– Słyszałem, co się stało – mruknął cicho Nathias, a ja spojrzałam na niego speszona. – Przykro mi, Lily.
– Och – odpowiedziałam, nie wiedząc co innego mogłabym zrobić, po czym założyłam ręce na piersi. – Tak...
Chłopak przyglądał się mi w skupieniu, a potem dotknął ręką mojego ramienia.
– Wiesz, nie chcę naciskać, Lily. Wiem, że, no, musi być ci ciężko... No i cała ta sytuacja z Jamesem i w ogóle, naprawdę nie chcę wyjść na idiotę... ale... jesteś pewna, że ty, no, nic do niego nie...
– Nie – odpowiedziałam, potrząsając nerwowo głową. Chłopak wypuścił powietrze z ust.
– Posłuchaj. Ja... ja naprawdę cię polubiłem, Lily. Jutro organizują mały występ z okazji walentynek, pomyślałem sobie, że moglibyśmy pójść. Nawet tylko jako przyjaciele – dodał.
Spoglądałam na Gryfonów, którzy przystanęli w wejściu. Mary wpatrywała się we mnie smutno, a za jej ramieniem pojawił się nagle James, który utkwił przenikliwy wzrok w Nathiasie. Chwilę później burza blond włosów rzuciła się na niego ze śmiechem. Grace Butler pocałowała go w policzek i spytała o coś, a chłopak spojrzał na nią i uśmiechnął się.
– Tak – szepnęłam. – Pójdę z tobą.

Spałam niespokojnie. Chociaż szybko usnęłam, ciągle się przebudzałam i rzucałam na łóżku. Brakowało mi obecności Mary, która siedziała obok i pomagała na wszystkie koszmary. Z ulgą przyjęłam nadejście świtu. Pozwoliłam dziewczynom skorzystać z łazienki przede mną, więc kiedy wyszłam z pod prysznica, w pokoju była już tylko Drocas – reszta pewnie jadła już śniadanie. Ja jakoś nie byłam głodna, na samą myśl o dzisiejszym dniu robiło mi się słabo i nie byłam w stanie przełknąć choćby gryza.
– Czyli pan Nathias McRonner, hm? – spytała Meadowes znad muzycznego magazynu, na którego okładce miotali się członkowie jakiegoś rockowego zespołu.
– Ta – mruknęłam, kładąc ciuchy na łóżku. Moja koszulka z gnomem, w której sypiałam, odkąd przy ludziach zaczęła wykrzykiwać, że została porwana, straciła chyba na mocy, bo jedynie popiskiwała od czasu do czasu nienaturalnie wysokim głosem.
– Gdzie cię zaprosił? O której się spotykacie? W co chcesz się ubrać? – rzucała pytaniami, a ja się skrzywiłam.
– Żebym nie zaczęła żałować, że ci powiedziałam – parsknęłam, a dziewczyna zachichotała. Po chwili odrzuciła magazyn i podeszłą do mnie.
– Hm – wymruczała, przyglądając się mojej szafie. – Pożyczyłabym ci coś swojego, ale, no – tu poklepała się po brzuchu – nie ten rozmiar, chudzinko. Co nie zmienia faktu, że powinnaś wyglądać oszałamiająco.
Dorcas nie dało się tak łatwo spławić. Przyglądałam się, jak przewala się przez stosy ubrań, by po chwili krzyknąć coś w stylu "tak!" albo "w życiu!". Po kilkunastu minutach stałam przed lustrem ubrana w obcisłe, delikatnie przetarte na kolanach, czarne spodnie z wysokim stanem, szarą koszulkę z krótkim rękawem i czarny sweterek. Dorcas wyciągnęła mój praktycznie nieużywany Przybornik Watsbunga i próbowała zrobić coś z moimi włosami, co skończyło się tym, że po dziesięciu minutach męczarni pospinała je klamrą i wyciągnęła kilka kosmyków, po czym wzburzona ukłoniła się finezyjnie z okrzykiem "więcej nie da się zrobić!".
– Po prostu oddychaj. To nic strasznego, tylko randka z jednym z najprzystojniejszych, hogwarckich...
– Och, zamknij się – mruknęłam, rzucając w nią piżamą, na co brunetka zachichotała. Jej niebieskie oczy błyszczały z podekscytowania, kiedy odgarniała z twarzy czekoladowe kosmyki.
– Dobra, królewno, baw się dobrze.
– A ty? Nie idziesz? – spytałam, na co dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Doe nie był zbyt chętny, a mi to tam zwisa i powiewa, czy jak wy to, młodzieży, mówicie. No dobra, leć już!
Złapałam kurtkę, szyję owinęłam gryfońskim szalikiem i ruszyłam w stronę wyjścia. Szczerze mówiąc, miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Może sprawiło to, że przestałam myśleć o Mary, a może tylko pogorszyło sytuację, ale kiedy w końcu zjawiłam się na dole i ze ściśniętym gardłem podeszłam do Nathiasa, prawie zemdlałam. Chłopak stał do mnie tyłem i rozmawiał z Huncwotami, żywo gestykulując. Kiedy stanęłam za nim, James spojrzał na mnie zdziwiony, a jego wargi zadrgały, kiedy wciągnął powietrze.
– Zamknij buzię, Rogasiu, nieładnie się tak gapić – zachichotał Syriusz, puszczając do mnie oczko, a Nathias obrócił się.
– Lily – powiedział, a na jego twarz wpłynął uśmiech.
Miał na sobie czarny płaszcz, spod którego wystawał kołnierzyk niebieskiej koszuli. Przez jego ramię zwisał zawadiacko przekrzywiony szalik w barwach Ravenclawu, brązowe włosy pozostawił tego dnia w delikatnym nieładzie, a jego ciemniejsza karnacja kontrastowała na tle śniegu za nami. Po chwili uśmiech objął też czekoladowe oczy, kiedy obrzucił mnie szybkim spojrzeniem.
– Wyglądasz pięknie.
– Dzięki – mruknęłam, prawdopodobnie robiąc się czerwona jak piwonia i natychmiast odwróciłam wzrok. Miałam wrażenie, że James zasztyletuje go swoim, ale on jedynie udał, że szuka w tłumie kogoś innego.
– Idziemy? – spytał Krukonoferując mi ramię, a ja pokiwałam głową i drżącą ręką złapałam je, po czym ruszyłam z nim w stronę Filtcha. Za nami usłyszałam ciche prychnięcie i chichot Blacka, który szybko został stłumiony głuchym uderzeniem.
Stresowałam się tak bardzo, że właściwie nie potrafiłam się odezwać. Nathias próbował podtrzymać rozmowę, która absolutnie się nie kleiła.
– Przepraszam – mruknęłam, wkładając ręce do kieszeni, kiedy mijaliśmy znak Hogsmeade. W ciągu nocy spadło kilkadziesiąt centymetrów śniegu, więc zima znów wyglądała na zimę. Małe domki zamieniły się w wielkie sklepy i wkrótce szliśmy ulicą z obu stron otoczoną przez wesołe witryny.
– Nic się nie dzieje – odpowiedział chłopak, uśmiechając się do mnie. – Więc co chciałabyś robić?
Szybko okazało się, że nie mam pojęcia, czego bym chciała, więc po prostu włóczyliśmy się bez celu po całej wiosce, zaglądając do przeróżnych sklepów. Wstąpiliśmy nawet do Richardson Shove, gdzie kupiłam mały medalik z miejscem na zdjęcie, który zamierzałam wysłać mamie. W końcu Nathias spojrzał na zegarek i oznajmił, że mamy pół godziny do koncertu, więc powinniśmy się pospieszyć.
Kiedy ostatnio byłam w knajpie madame Zélie, pogrążona była w przyjemnej ciemności brązów i czerwieni. Dzisiaj przypominała wiosenną krainę szczęścia i była tak niepodobna do poprzedniego wystroju, że przez chwilę miałam wrażenie, że znaleźliśmy się w całkiem innym miejscu. Trudno było uwierzyć, że przez okna mogło wpadać aż tyle światła. Ciężkie, ciemne kotary zostały zastąpione błękitnymi zasłonami, a bordowe obrusy białymi. Na każdym stoliku stał wianuszek polnych kwiatów, świece zniknęły. Większość miejsc była już zajęta, ale Nathias poprowadził mnie do jednego z wolnych stolików i odsunął krzesło. Dopiero teraz zauważyłam, że po drugiej stronie pomieszczenia znajdowała się mała scena z kilkoma reflektorami, instrumentami i pustym krzesłem na środku.
– Niech zgadnę – mruknęłam, wskazując ręką scenę. – Grace Butler.
– Tak, rzeczywiście Grace będzie dziś śpiewać – odpowiedział Krukon, a ja westchnęłam, zirytowana ściągając kurtkę i wieszając ją na oparciu krzesła, bowiem wieszak przy drzwiach był już pełny. Kilka stolików dalej siedzieli dobrze mi znani Gryfoni. Clarie pomachała mi wesoło, a Alicja i Frank, którzy właśnie szli w stronę łazienek, przywitali się, przechodząc obok. Zauważyłam Petera i Remusa, którzy uśmiechnęli się do mnie, oraz Mary, która siedziała przy ich stoliku, tyłem do mnie. Syriusz podrywał jakieś dwie brunetki przy barze, a po Jamesie (i Grace) nie było śladu.
– Zaraz powinno się zacząć. Chcesz coś do picia? – spytał Nathias, a ja uśmiechnęłam się do niego.
– Tak, zwykłą herbatę.
– Już się robi – zaśmiał się i ruszył w stronę okupowanego baru, gdzie Zélie uwijała się, żeby zdążyć wszystkich obsłużyć.
– Cześć. – Uniosłam wzrok i spojrzałam na Jamesa, który stał obok. Po chwili odsunął sobie krzesło i usiadł przy naszym stoliku. – Jak walentynki?
– W porządku – mruknęłam, a chłopak pokiwał głową. Przyglądał mi się w skupieniu.
– Więc podoba ci się Nathias? – spytał, a ja wstrzymałam oddech.
– Ja... – Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Spojrzałam w kierunku baru i mrugnęłam kilka razy. Nie dało się powiedzieć o nim nic złego. Co prawda miał iście Krukoński charakter, był trochę przemądrzały i ciągle próbował udowodnić swoją rację, ale to tylko sprawiało, że mogłam z nim dyskutować o tylu rzeczach i wciąż nie kończyły nam się tematy. Był przystojny, miły i wyrafinowany, ale... – Lubię go – powiedziałam, ponownie spoglądając na Jamesa. Twarz Gryfona nie wyrażała żadnych emocji. Po chwili wyciągnął rękę, a ja zadrżałam, kiedy sięgnął do moich włosów i odpiął klamrę. Rude loki rozsypały się w popłochu i opadły kaskadami na moje plecy, a kilka krótszych kosmyków poleciało mi na oczy. Rogacz musnął mój policzek, kiedy zabierał rękę, wciąż nie przestając patrzeć prosto w moje oczy.
– Tak ci ładniej – wyszeptał, odkładając klamrę tuż obok mojej dłoni, a potem wstał i ruszył w stronę naszych przyjaciół.
Siedziałam nieruchomo i nie potrafiłam opanować dygotania rąk, kiedy chłopak odchodził. Usiadł obok Elsie Waley i jakiegoś gburowatego Krukona. Grace rozmawiała z trzema zdenerwowanymi chłopakami, a jeden z nich w końcu pokiwał głową i stanął za klawiszami. Dziewczyna odwróciła się z uśmiechem i ustawiła sobie mikrofon.
– Cześć, wszystkim – zawołała radośnie, a kilka zajętych sobą par oderwało się od siebie i spojrzało na nią. Nathias pokręcił głową spod baru, pokazując mi ręką, że kolejka jest strasznie długa. – Przepraszamy za opóźnienia. Tę piosenkę chcę zadedykować komuś specjalnemu, komuś, bez kogo nie zaszłabym tak daleko. To dla ciebie – powiedziała, spoglądając w stronę swojego stolika. James uśmiechnął się szeroko i oparł wygodnie na krześle, a Elsie ścisnęła mocniej rękę swojego towarzysza i zakryła ciemne usta dłonią. Jej długie blond włosy, opalizujące na rudy brąz zamigotały w promieniach popołudniowego słońca, kiedy pochyliła się do przodu i szepnęła coś Potterowi na ucho, na co chłopak pokiwał delikatnie głową.
Dziewczyna zaczęła śpiewać, a po pomieszczeniu rozeszły się pierwsze dźwięki klawiszy. Zacisnęłam usta i próbowałam się opanować. Spojrzałam na czarną klamrę, która leżała na stoliku. Drgała delikatnie równo z uderzeniami perkusji. Nie wiedząc, czemu właściwie chcę to zrobić, dotknęłam ją palcem wskazującym, a ona potoczyła się w stronę krawędzi. W ostatnim momencie czyjaś ręka złapała ją i powoli położyła obok wazonu. Uniosłam wzrok i spojrzałam na Mary, która stała w bezruchu z kurtką w ręku. Sekundę później obróciła się i szybko ruszyła w stronę wyjścia, zwieszając głowę w dół. Patrzyłam za nią dopóki nie znikła, a kiedy odwróciłam głowę, poczułam na sobie spojrzenie zmartwionego Remusa. Moje serce biło tak szybko, że przez moment miałam wrażenie, że zaraz wyrwie się z mojej klatki piersiowej. Zerknęłam na Nathiasa, który rozmawiał właśnie z Zélie, później na Grace, która wpatrywała się w Jamesa, a w końcu na samego chłopaka, który nieprzerwanie patrzył się na mnie. Poczułam, że robi mi się słabo. Podtrzymując się stolika, wstałam i łapiąc kurtkę, wybiegłam na zewnątrz. W twarz uderzyło mnie zimne powietrze, a serce zakuło boleśnie. Zatkałam drgające usta dłonią i rozejrzałam się po dróżce, jednak Mary nigdzie nie było. Ruszyłam w górę uliczki, a po chwili przyspieszyłam kroku. Miałam ochotę krzyczeć. Wkrótce nie wiedzącco właściwie robię, biegłam przed siebie, chcąc jedynie uciec od tego, co się właśnie stało. Potykałam się o zaspy białego puchu, a po kilku minutach z mojej piersi wyrwał się szloch. Dopiero kiedy brakowało mi tchu, zatrzymałam się i złapałam starego ogrodzenia. Z wzgórza, na którym stałam, roznosił się widok na całą dolinę. W oddali widziałam majaczącą w bieli Wrzeszczącą Chatę, a daleko za nią zamek. Próbowałam złapać oddech, ułożyć w głowie wszystko, czego nie potrafiłam zrozumieć. Czemu nic nie potrafiło być proste? Czemu zawsze musiało się komplikować?
– Lily... – Nie wiedziałam, ile czasu mogło minąć. Opierałam się o skrzypiące, drewniane ogrodzenie, w głowie przetwarzając swoje myśli. Zerknęłam za siebie, na Nathiasa, który stał za moimi plecami. Łzy na moich policzkach prawie całkiem wyschły. Chłopak powoli wyciągnął z moich rąk kurtkę i założył ją na moje ramiona, a potem obrócił mnie twarzą do siebie i przytulił.
– Przepraszam – wyjąkałam, a Krukon pokręcił głową.
– Nie powinienem był cię tam zabierać – szepnął.
W oddali słychać było szum lasu. Zerwał się wiatr, więc płatki białego puchu podniosły się i zawirowały wokół nas.
– Nie chciałem, żeby tak wyszło – szepnął, kiedy odsunęłam się od niego. Wciąż miał ręce na moich plecach, a ja opierałam dłonie na jego klatce piersiowej, która unosiła się miarowo w górę i w dół. – Prawdę mówiąc... chciałem, żebyś miło wspominała ten czas.
– Może nie jest jeszcze za późno – mruknęłam bez przekonania, a chłopak uśmiechnął się delikatnie. Kilka płatków osiadło na jego włosach, więc sięgnęłam do góry, żeby je strzepać. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, jak blisko siebie byliśmy. Śnieg wirował wokół, sprawiając, że czerwone loki wpadały mi do oczu. Chłopak uśmiechnął się i założył mi je za ucho, a potem spojrzał na mnie nieodgadnionym wzrokiem, a mój puls natychmiast przyspieszył.
– Co byś zrobiłagdybym teraz cię pocałował? – spytał, a ja wstrzymałam oddech, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Nie potrafiłam myśleć, nawet zdecydować, czy właśnie tego chciałam. – Mogę? – Jego głos utonął w szumie wiatru.
– Nie wiem – wyszeptałam, kiedy chłopak przybliżył się do mnie.
– Nie wiesz, czy chcesz, czy nie wiesz, jak byś się zachowała?
Zanim zdążyłam się zastanowić, jego wargi dotknęły moich. Zamknęłam oczy, śnieg zawirował, a zmierzch pochłonął nas w bezdenną przepaść.

Szłam pustymi korytarzami i bawiłam się rogami białej koperty. Przez wysokie okna wpadały ostatnie promienie słońca, zabarwiając kamienne ściany dookoła na ciemny pomarańcz. Moja ręka bezwiednie powędrowała do twarzy, a palce błądziły po ustach. Uśmiechnęłam się delikatnie i zamknęłam oczy, próbując uporządkować wspomnienia dzisiejszego popołudnia, zanim jednak zdążyłam jakkolwiek zareagować, znowu ujrzałam Jamesa rozpuszczającego moje włosy. Natychmiast otworzyłam oczy i wciągnęłam gwałtownie powietrze, zatrzymując się przed kamienną chimerą. Pokręciłam głową, próbując pozbyć się tego widoku. Mocno zacisnęłam powieki, a następnie mrugnęłam kilka razy, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że jestem już na miejscu. Niepewnie spojrzałam na posąg i odetchnęłam.
– Ee... Pralinki kokosowe? – spytałam, a chimera odskoczyła w bok, ukazując sporej wielkości otwór. Powoli weszłam na spiralne schodki, które sunęły łagodnie w górę. Ściana za mną zasunęła się z łoskotem, a ja podskoczyłam, wpatrując się w nią zaskoczona. Nie pamiętałam, żeby ostatnim razem się zasuwała. Chwilę później schody zatrzymały się przed wielkimi, dębowymi drzwiami z mosiężną kołatką w kształcie gryfa. Powoli podeszłam do nich i zastukałam dwa razy, zanim rozległo się głośne "proszę!".
Okrągły gabinet wypełniony był dziesiątkami przedziwnych urządzeń wydających różnorodne dźwięki. Wielkie gabloty wypełnione były flakonikami i pucharkami, a półki uginały się pod ciężarem książek. Na żerdzi, po drugiej stronie pomieszczenia siedział wielki feniks, wpatrując się we mnie świdrującymi oczkami. Chwilę później dyrektor chrząknął, a ja spojrzałam w jego kierunku.
– Lily – powiedział, uśmiechając się radośnie. Siedział za olbrzymim biurkiem z nogami w kształcie szponów, obładowanym księgami i pergaminami. Odwzajemniłam uśmiech i podeszłam do niego.
– Przyniosłam list – mruknęłam, podając mu kopertę. Naszyjnik z moim ruchomym zdjęciem, który kupiłam mamie, zabrzęczał w środku, a Dumbledore uśmiechnął się jeszcze szerzej, jakby zdawał sobie sprawę, co to było.
– Obiecuję, że trafi do twoich rodziców – odpowiedział, puszczając mi oko.
– Panie dyrektorze, czy mogę o coś spytać?
– Nie krępuj się – odrzekł starzec, a jego bladoniebieskie oczy zamigotały wesoło.
– Czy... Co z naszym domem? Mama mówiła, że został zapieczętowany, czy to znaczy, że na wakacje będziemy mogli do niego wrócić? I jak długo moja rodzina zostanie w... ośrodku – dokończyłam, a Dumbledore pokiwał powoli głową.
– To ważne pytania – powiedział, ściągając okulary połówki i odkładając je na biurko. – Lily, na wasz dom zostały nałożone silne zaklęcia maskujące. Nikt ani nic nie jest w stanie tam teraz wejść. Ale zapewniam cię, że do wakacji ministerstwo zapewni wam odpowiednie zabezpieczenia, pozwalające na powrót do niego. Czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuje?
– Tak – odpowiedziałam, kiwając głową, a dyrektor posłał mi ciepły uśmiech. – Przepraszam za zawracanie głowy.
– Troska o naszych bliskich sprawia, że jesteśmy bardziej ludzcy. Nie masz za co przepraszać, Lily – powiedział, przewiercając mnie spojrzeniem. – Czy jest jeszcze coś, co chciałabyś wiedzieć?
– Nie, to już wszystko.
– W takim razie – mruknął, wskazując drzwi – miłej nocy, Lily.
– Dobranoc, panie dyrektorze.
Ruszyłam w stronę drzwi, ostatni raz zerkając na tykające urządzenia ustawione na jednym ze stolików, kiedy coś przyciągnęło moje spojrzenie. Wielki, srebrny wisior leżał pośród kilku zamykanych pudełek. Metal ozdobiony był motywami roślinnymi. Kojarzyłam go skądś i właśnie wtedy mnie olśniło – już kiedyś go widziałam. Na gzymsie kominka w Pokoju Wspólnym. Tym razem jednak był otwarty, nie było też śladu faunów i innych stworzeń, które zauważyłam za pierwszym razem.
– Wszystko w porządku, Lily? – spytał Dumbledore, kiedy stanęłam kilka metrów od drzwi.
– T-tak – mruknęłam, mrugając kilka razy, żeby się upewnić, że wisior naprawdę się tam znajdował. – Tak, wszystko w porządku.
Nawet kiedy znalazłam się na korytarzu, nie mogłam pozbyć się obrazu wisiora z głowy. Stanęłam przy oknie i oparłam się o kamienny parapet, wpatrując się w wielki, wschodzący księżyc. Czerwona tarcza odbijała się w wodach jeziora. Czytałam kiedyś o tym zjawisku – światło załamywało się od atmosfery ziemskiej, rozpraszając kolory, nie zmieniło to jednak faktu, że widok był przerażający. Zupełnie, jakby pełnia próbowała boleśnie przypomnieć mi, jak krwawe żniwo zbierze tej nocy. Właśnie teraz, gdzieś w ciemnościach Remus przeżywał katusze, a ja byłam pewna, że trójka jego przyjaciół była przy nim niezależnie od tego, jak bardzo protestował – tak samo jak pewna byłam tego, że pewnego feralnego, wrześniowego wieczora widziałam taki sam wisior w wieży Gryffindoru, a zabrał go nie kto inny, jak chłopak, który tej nocy zamienił się w potężnego jelenia. 





Witam wszystkich kochanych czytelników (których ostatnio troszkę przybyło, z czego niezmiernie się cieszę!) i bardzo przepraszam, za opóźnienia i w ogóle. Na swoją obronę mogę powiedzieć, że rozdział był już gotowy od dawna, ale przeciągnęła się faza poprawiania.
I tutaj chciałabym ogromnie podziękować pani Florence z betowanie.blogspot.com, która począwszy od tego właśnie rozdziału będzie u mnie stałym gościem, a zajmie się niczym innym, jak właśnie betowaniem. Chociaż troszkę musiałam poczekać, to było warto, bo pomogła mi z wszystkim, pierwszy raz więc możecie zobaczyć u mnie dywizy zamiast pauz, oraz ogarnięte przecinki!
Dziękuję wszystkim, którzy dopominali się o rozdział i mam nadzieję, że Wam się podobał. Nie zjedzcie mnie za Nathiasa, starałam się, żeby wypadł w dobrym świetle, nie chce z niego zrobić wroga publicznego numer jeden.
Data publikacji kolejnego rozdziału? A gdzieś sobie poszła i zaginęła w akcji...
Nic nie obiecuję, postaram się wyrobić w ciągu dwóch - trzech tygodni, ale jak już powiedziałam, nic nie jest pewne. Nauka, nauka i jeszcze raz nauka, a między szkołą, autobusami, zajęciami dodatkowymi i spaniem (regularne spożywanie posiłków chyba udało się w tą samą podróż co data kolejnego rozdziału...) muszę znaleźć jeszcze trochę czasu dla siebie.
Na pewno dam Wam znać na facebooku :)

Jeszcze raz dziękuję i życzę Wam miłego kwietnia! Do zobaczenia pod koniec miesiąca:)