środa, 26 sierpnia 2015

15. Między nami


{Rozdział ten chciałabym zadedykować wszystkim tym, którzy czekali na niego tyle czasu, a w szczególności:
Natalii Rodak, za nękanie mnie po nocach,
Moony, za każde ciepłe słowo,
Oliwii Borowiak, za rozgrzewające serce komentarze,
Kasi Podsiadło, za wytrwałe oczekiwanie
i innym, których nazwisk nie wspomnę, choć goszczą w moim szczęśliwym serduszku. Dziękuję.

Światła, muzyka, akcja!}


Wieczór był chłodny. Chmury osunęły się na ziemię, przykrywając ją woalem mlecznobiałej ciszy. Ostatnie promienie słońca znikały za horyzontem, zabarwiając wody jeziora na krwistoczerwony kolor. Przez cały dzień padało, więc śnieg ponownie zniknął w strugach lodowatego deszczu, pozostawiając za sobą jedynie chłód i wilgotną ziemię.
Z każdym moim krokiem rozlegał się nieprzyjemny chlupot, kiedy czarne kalosze były siłą wyrywane spomiędzy błota. Nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie. Przyjemnie było choć na moment wyrwać się, uciec od rozgardiaszu panującego w zamku. Podniosłam głowę i odetchnęłam wilgotnym powietrzem. Zbierało się na ulewę, jednak nie przejęłam się tym zbytnio. Miałam na głowie zbyt dużo spraw. Szłam przed siebie, kierując swe kroki w stronę jeziora, jednocześnie starając się oczyścić umysł. 
Był czwartek, więc do weekendu został tylko jeden dzień. Co prawda czekało mnie sporo nauki, a w sobotę miał się odbyć mecz między Gryffindorem a Ravenclawem, którego od kilku dni wyczekiwali niemal wszyscy uczniowie, jednak nawet to nie mogło zepsuć moich nadziei na wyspanie się. Jeśli miałam być szczera, to najchętniej zakopałabym się w pościeli i nie wychodziła z łóżka aż do wakacji, a może nawet jeszcze dłużej. Ale nie mogłam. Poza tym pewnie zamęczyłabym się rozważaniem nad tym, co powinnam z tym wszystkim zrobić.
Brakowało mi Mary. W całej historii naszej przyjaźni nie było jeszcze tak długiej przerwy. Tyle razy chciałam już się z nią pogodzić, jednak zawsze coś stawało mi na drodze. To było po prostu śmieszne. Po raz pierwszy czułam się odpowiedzialna za ten stan rzeczy i to ja chciałam wyciągnąć do niej rękę, jednak wszystko wskazywało na to, że wszechświat się uparł, by do tego nie dopuścić. Brakowało mi jej ciepłego głosu i mocnego uścisku. Ona wiedziałaby, co robić.
Tamtego ranka, kiedy spóźniona biegłam na zaklęcia, wpadłam, a raczej zostałam staranowana przez pewną Krukonkę. Natalie Parker spiorunowała mnie wzrokiem, zagradzając drogę.
– No proszę, kogo my tu mamy – warknęła, zakładając włosy za ucho.
– Przepraszam? – spytałam, zdziwiona, na co blondynka uśmiechnęła się drwiąco.
– Nie udawaj, że nie rozumiesz, o co mi chodzi – dodała. Prawdę mówiąc, nie miałam pojęcia, więc jedynie uniosłam brwi, na co twarz dziewczyny wykrzywił grymas. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy, co właściwie robisz. Lily Evans, rudowłosa zakonnica, za którą ugania się nie kto inny, jak James Potter. Nie wystarczy ci jeden cud–chłopak, na którego tak notabene w ogóle nie zasługujesz? Wszystko albo nic, co, Evans?
– O co, do cholery, ci chodzi? – spytałam, poirytowana, kiedy nad naszymi głowami zadźwięczał dzwon oznajmiający rozpoczęcie się zajęć.
– Nie udawaj głupiej. Bawisz się ludźmi, poniewierasz nimi, przy okazji niszcząc innym życie.
Na kilka sekund zapadła cisza, a potem dotarło do mnie to, co powiedziała, i zanim zdążyłam się powstrzymać, zachichotałam.
– Chodzi o Nathiasa? Poważnie? – spytałam rozbawiona.
– Wplątałaś go w tę żałosną intrygę, z której sama nie umiesz znaleźć wyjścia i jeszcze masz to za na tyle zabawne, żeby to mnie wyśmiewać?
– Kochasz go – mruknęłam, a blondynka spojrzała na mnie wściekła.
– Ty…
– Nie wykręcaj się – przerwałam jej szybko. – Posłuchaj, nie jestem niczego winna. Nathias wybrał mnie, powinnaś się z tym pogodzić – dodałam, wściekła.
– Nawet nie wiesz, co robisz – ryknęła blondynka. – Nie masz pojęcia, jakie skutki mają twoje poczynania! Myślisz, że to zabawa? Nic do niego nie czujesz, a pozwalasz mu myśleć, że coś z tego będzie! Jesteś zwykłą hipokrytką, Evans. Szują i kłamczuchą. Zostaw go w spokoju, póki nie jest za późno.
– Wybrał mnie – syknęłam. – Nie ciebie, jasnowłosą, mądrą i dojrzałą Krukonkę, tylko mnie, prostą Gryfonkę. Przegrałaś na starcie, Parker. A na pewno w momencie, w którym mnie pocałował.
Było mi tak głupio, kiedy o tym myślałam. W palących promieniach zachodzącego słońca czułam się jak ostatnia idiotka. Nie wiedziałam nawet, czemu to powiedziałam. Tak, byłam wściekła i wyładowałam emocje na niczego winnej dziewczynie. Problem niestety nie leżał w tym, co się stało, żeby go rozwiązać, musiałam dotrzeć do samych podstaw.
Potrzebowałam Mary. Musiałam wszystko wyjaśnić.
Ale wciąż nie byłam pewna jak.
Kiedy pierwsze krople deszczu uderzyły o ziemię, byłam już tak daleko od zamku, że nawet nie starałam się uciec przed ulewą. I tak nie dałabym rady. Zamiast tego po prostu zawróciłam i spokojnie ruszyłam w stronę wejścia. Po kilku minutach czarna bluza, w jakiej byłam, całkiem przemokła. Żałowałam, że nie wzięłam parasola. Woda zbierała się na moich włosach i zalewała mi twarz. Może dlatego nie od razu zorientowałam się, że przestało padać na moją głowę. Dopiero słysząc świst, uświadomiłam sobie, że nie jestem sama.
– Na Merlina! – krzyknęłam, odskakując do tyłu. – Wystraszyłeś mnie na śmierć.
James Potter uśmiechnął się delikatnie, zeskakując z miotły. Nad głową trzymał czerwony parasol, od którego z cichym stukotem odbijały się krople deszczu, a z jego ubłoconego stroju do quidditcha ciekła woda.
– Wybacz – mruknął, zbierając z czoła mokre włosy.
– Co tu robisz? – spytałam, na co chłopak wyszczerzył się.
– Trening – zawołał, wskazując na miotłę opartą teraz o jego ramię. Poczułam, jak na policzki wpływa mi czerwony rumieniec, kiedy dotarło do mnie, jak głupie pytanie zadałam. Gryfon spojrzał na mnie rozbawiony, udając, że nie widzi mojego skrępowania.
– A ty? Nie spodziewałbym się, że o tej godzinie spotkam tu akurat ciebie?
– A kogo byś się spodziewał? – wypaliłam, na co brunet uśmiechnął się ledwie zauważalnie i wskazując głową na zamek, ruszył powoli w jego kierunku, ze mną u swojego boku.
– Nie ciebie – odpowiedział, akcentując każde słowo, a ja przewróciłam oczami. – Więc?
– Byłam się przejść. Zresztą, co cię to interesuje, co?
– Oho, wróciła stara wścibska Lily – zachichotał, za co dostał ode mnie kuksańca w bok. Nie mogłam uwierzyć, że rozmawiamy w ten sposób, nie po tygodniu omijania się na korytarzu.
– Wiesz...
– Ja… – zaczął w tym samym czasie, by po chwili spojrzeć na mnie i zacisnąć usta w uśmiechu. – Mów pierwsza – mruknął, rozbawiony kręcąc głową.
– Och, no, to nic ważnego w sumie…
– Lily… – szepnął, a deszcz zagłuszył resztę słów. Patrzył na mnie spod długich rzęs, z delikatnym uśmiechem błąkającym się na jego ustach, a ja dostałam nagłej zadyszki.
– To, co stało się w Hogsmeade…
– Och – mruknął, szurając butami. – Tak, wiesz, nie zwracaj na to uwagi, ja…
– James – szepnęłam, zatrzymując go. Chłopak spojrzał na mnie z bólem, na co przygryzłam wargi, nie umiejąc ubrać myśli w słowa.
– Trochę przegiąłem, wiem, że naruszyłem niewymowną granicę, nie wiem, co mnie napadło. Możesz być całkowicie pewna, że więcej tego nie zrobię.
Chciałam powiedzieć, że tego nie chcę. Chociaż sama przed sobą nie umiałam przyznać się do tego, że wspomnienie naszej ostatniej rozmowy niosło ze sobą przyjemne uczucie ciepła gdzieś w podbrzuszu (a już przynajmniej lekkich duszności), słowa te były już praktycznie na końcu mojego języka, kiedy chłopak, tak po prostu, przyciągnął mnie do siebie.
– Och, Potter – mruknęłam cicho, zaciskając ręce na jego plecach, kiedy jego własne torowały sobie drogę ku mojej talii.
– Evans – szepnął, a ja wtuliłam się w zgięcie jego szyi.
Trudno powiedzieć, ile tam staliśmy. Czułam się tak, jakby ktoś połamał wskazówki zegara, pozostawiając nas w bezdennej przepaści czasu. Chłopak trzymał mnie za rękę przez całą drogę, aż do wrót wejściowych. W milczeniu szliśmy obok siebie, w ciszy zajrzeliśmy do Wielkiej Sali, w ostatnim momencie łapiąc kilka tostów na kolację. Dopiero przekraczając próg Pokoju Wspólnego, Gryfon spojrzał na mnie i mrugnął, dając mi kuksańca w bok.
– Działaj, Evans. McRonner to dobry chłopak.
Spoglądałam za nim, kiedy szedł w kierunku Syriusza i śmiejącej się Maryl. Tkwiąc w bezruchu, śledziłam ruchy jego dłoni, kiedy, nie zważając na krzyki dziewczyny, przytulił ją, wycierając się w jej puchaty sweter, a potem przywitał z Łapą. Obserwowałam, jak trzepie głową, a z jego mokrych włosów spadają kropelki wody. Przyglądałam się mu pełna zdziwienia i wątpliwości, a potem, sekundę przed tym, jak spojrzał w moim kierunku, obróciłam się i ruszyłam na górę, w głowie wciąż mając jedno, boleśnie odbijające się od jej wnętrz, zdanie.
Nie chcę, żebyś już nigdy nie przekraczał tej granicy. Nie chcę.

Sen jeszcze nigdy nie przyszedł i nie odszedł tak szybko. W ciągu jednej sekundy, jednego mrugnięcia, świat usnął i obudził się na nowo. Przez jakiś jeszcze czas leżałam w bezruchu, oddychając rześkim powietrzem, wlatującym przez otwarte okno. Słuchałam codziennej porannej paplaniny Alicji i delikatnych wybuchów śmiechu Mary, pod powiekami wciąż mając obietnicę uczucia wypełniającego mnie ciepłem. Wstałam, dopiero kiedy drzwi zamknęły się za Gryfonkami, a z łazienki wychyliła się prawie gotowa Dorcas.
– Pobudka, księżniczko.
– Wstaję, wstaję – mruknęłam, pod palcami prawej ręki wyczuwając delikatne futerko Rosie.
– Wrócił syn marnotrawny, no, a przynajmniej córka – mruknęła Meadowes, unosząc brwi na widok kotki.
– Nie słuchaj jej, Rosie – mruknęłam, a kotka przeciągnęła się wdzięcznie. W tym samym momencie w drzwiach pojawiła się uśmiechnięta głowa Maryl.
– A ja tam jestem po stronie Dorcas – zawołała, wchodząc do środka.
– A co wam to biedne stworzenie takiego zrobiło – zaśmiałam się i w pośpiechu wciągnęłam na siebie mundurek.
– Och, no cóż, może zacznijmy od tłuczenia wszystkiego, co ma jakąkolwiek wartość sentymentalną, darcia zasłon i ulubionych ciuchów, wywracania kosmetyków, wylewania szamponów, paskudzenia gdzie popadnie… – zaczęła wyliczać Meadowes.
– Dobra, dobra, wystarczy.
– Poza tym twoja kotka wypracowała sobie swoją własną wizytówkę – mruknęła Maryl, po czym marszcząc brwi, podeszła do mnie i poprawiła moją szatę – wszędzie, gdzie wlezie, zostawia martwe myszy. A ostatnio umiłowała sobie nasz pokój.
– Przepraszam – odpowiedziałam pytającym tonem , na co Binner pokręciła głową w uśmiechu.
– Chodźmy, bo nie zdążymy na śniadanie.
Szłam za dziewczynami, niespecjalnie wsłuchując się w ich rozmowę. Kiedy doszłyśmy do Wielkiej Sali, Gryfonki usiadły obok Huncwotów a ja usadowiłam się naprzeciwko. Podniosłam wzrok i wystawiłam język wpatrującemu się we mnie, rozbawionemu Remusowi w tym samym momencie, w którym obok mnie usiadł Nathias.
– Cześć – zawołał, uśmiechając się do mnie i przybijając żółwika z chłopakami. Byłam mu wdzięczna za to, że nie próbował mnie przytulić ani witać się w żaden inny sposób. To wszystko i tak było już skomplikowane. – Słyszeliście już?
– O czym? – spytał Syriusz, pakując do ust pół talerza jajecznicy, którą dopiero co zwinął Jamesowi sprzed nosa, na raz.
– O spotkaniach zawodowych. Pierwsze jest dzisiaj – odpowiedział Krukon, a Lupin pokiwał głową, odstawiając pucharek.
– Tak, McGonagall coś o tym wspominała. Ma przyjechać jakiś lektor z Ministerstwa i przeprowadzić serię spotkań z szósto– i siódmoklasistami.
– Powołali sztab kryzysowy – zachichotał Ben Fenwick, który przysłuchiwał się naszej rozmowie, a James uśmiechnął się pod nosem.
– Fylko po so – wymamrotał Black, z trudem przełykając posiłek i nic sobie nie robiąc z karcącego spojrzenia Maryl, która zerkała na niego nad ramieniem żwawo opowiadającej o czymś Dorcas.
– Tata mówił mi, że to nowy program szkolenia młodzieży. Potrzebują nas, żeby walczyć przeciwko Sami–Wiecie–Komu.
– No co ty, nie pozwoliliby dzieciom brać udziału w wojnie – mruknęłam, kiedy Peter przestraszony spojrzał na McRonnera.
– Czy ja wiem – wtrącił Potter, drapiąc się po głowie – nie każdy z nas jest dzieckiem.
– Och, no ty i Black to na pewno – mruknęłam, na co Rogacz podniósł brwi i spojrzał na mnie zadziornie, a ja zachichotałam.
– Zaraz, zaraz. Dzisiaj? Przecież… – przerwał nam Syriusz, podnosząc się nagle znad swojego talerza.
– Spokojnie, zaczynają się o osiemnastej – zapewnił Krukon, na co cicho westchnęłam.
– Co wzdychasz, Evans?
– Zupełnie zapomniałam, że chcecie dzisiaj zorganizować tę głupią imprezę. Black – dodałam po chwili, mieszając łyżką w misce z owsianką.
– Nie chcemy, tylko organizujemy. I co masz taką minę, przecież nikt cię nie zmusza do przyjścia. No i możesz wziąć ze sobą chłopaka – dodał wrednie, na co posłałam mu mordercze spojrzenie, a James zachichotał. Spojrzałam na niego, naśladując jego wcześniejszą minę, na co Remus wybuchnął głośnym śmiechem.
Wkrótce potem Huncwoci zaczęli się zbierać, a ja przyglądałam się, jak w drodze do wyjścia straszą pierwszoroczniaków, przy okazji czekając na Dorcas. Nathias przysunął się do mnie i uśmiechnął delikatnie.
– Nie odezwałaś się po wtorku – powiedział, wpatrując się we mnie, ciekawy mojej reakcji. Trzy dni temu zaczepił mnie podczas obiadu i podczas tej krótkiej rozmowy właściwie nie mieliśmy okazji za dużo wyjaśnić. Obiecałam, że dam mu znać, kiedy znajdę czas, ale, sama nie jestem pewna z jakiej przyczyny, jakoś się do tego nie kwapiłam.
– Tak, miałam dużo na głowie – mruknęłam, poprawiając torbę.
– Nie miałabyś nic przeciwko temu, żebyśmy zobaczyli się dziś przed imprezą? Albo, może tak będzie lepiej, złapię cię gdzieś na spotkaniu.
– Och, tak, jasne – zapewniłam. Sekundę później Dorcas ruszyła w naszą stronę, a ja odetchnęłam. – M–muszę już iść, ale w takim razie widzimy się później.
– Więc całowałaś się z nim, ale panikujesz na samą myśl o rozmowie? – spytała później brunetka, a ja westchnęłam cicho.
– Nie całowałam się z nim, to on pocałował mnie.
– Och, bo to taka różnica – parsknęła Meadowes, ciągnąc mnie w stronę lochów.

Reszta dnia minęła w zatrważającym tempie i zanim się obejrzałam, na zegarach wybiła osiemnasta. Z Dorcas pod ramię stawiłyśmy się w Wielkiej Sali kilka sekund przed tym, jak profesor Dumbledore poprosił o spokój. Normalnie pewnie byłabym tam pół godziny wcześniej, ale biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, zaczynałam się stresować.
– Wyluzuj, wyglądasz, jakbyś miała zaraz popuścić – szepnęła Dorcas, kiedy na podwyższenie wszedł wysoki mężczyzna w ciemnogranatowej szacie.
– Witajcie. Nazywam się Anthony Godfray i jestem prowadzącym Komisji Nadzoru Edukacji i Kariery. Jak każdy z was wie, zebraliśmy się tu dzisiaj, by pomówić o waszej przyszłości. Nie zamierzam być jednym z tych, którzy zanudzą was wykładami o tym, co powinniście zrobić. Sami zadecydujecie o tym we właściwym czasie. Zamiast tego podam wam liczby. Osiemdziesiąt procent z was stanie oko w oko ze śmiertelnym niebezpieczeństwem zaraz po opuszczeniu murów tej szkoły. Piętnaście procent zginie w ciągu pierwszego roku, kolejne pięć zaginie. Trzydzieści, może czterdzieści procent zabarykaduje się w domach, a pozostali staną oko w oko ze śmiercią. No, chyba że w ciągu najbliższego roku wojna się skończy – zakończył żartobliwym tonem, choć wyraz jego twarzy był poważny. Wrażenie, jakie wywarła jego postawa, sprawiło, że nikt się nie zaśmiał, a w Sali panowała cisza. – W porządku, skoro mamy już za sobą uprzejmości – powiedział, uśmiechając się pod nosem. – Wokół znajdziecie kilkanaście stanowisk, które pomogą wam się przygotować do życia po opuszczeniu zamku. Wybierajcie mądrze. Każdemu stanowisku przewodniczy inna osoba, która następnie poprowadzi serię, nazwijmy to, spotkań, podczas których spróbują przekazać wam swoją wiedzę i doświadczenie. Spotkania te będą odbywać się raz w tygodniu, aż do zakończenia roku szkolnego, w terminach ustalonych przez prowadzących.
Mężczyzna zszedł z podwyższenia a po pomieszczeniu przetoczyły się szmery i chwilę później wszędzie wybuchły rozmowy. Rozejrzałam się w poszukiwaniu wspomnianych stanowisk i zaskoczona spostrzegłam, że dookoła znajdują się wielkie stragany z błyszczącymi banerami.
– Co myślisz o bankowości? – spytała Dorcas, a ja wybuchłam śmiechem.
– Myślę, że to coś specjalnie dla Syriusza – odpowiedziałam, na co Black odwrócił się z moją stronę.
– Już wolałbym przewalać smocze łajno.
– Da się załatwić – zawołała Maryl, klepiąc kolegę po ramieniu.
– Żebym ja cię nie załatwił! – Łapa rzucił się w stronę Gryfonki, a ta z krzykiem radości wskoczyła Jamesowi na barana.
– Ruszaj, rumaku!
Osoby wokoło zachichotały, kiedy Rogacz, zaskoczony, zaczął skakać z Maryl na plecach, uciekając przed złowieszczymi okrzykami Blacka.
Wkrótce zrozumiałam, że mogłabym spędzić tam całą noc, a dalej nie byłabym do końca zdecydowana, co wybrać. Przeglądałam ulotki i słuchałam porad praktykantów, po czym szłam dalej. Minęłam już tresurę smoków w Albaniibadania alchemiczne i sztukę wyrobu różdżek, kiedy przed moimi oczami ukazał się biało–niebieski stragan z wielką laską Esculapa i dwoma wężami wokół niej. Zaciekawiona podeszłam bliżej, mijając tłum rozemocjonowanych Puchonów, stojących przy olbrzymim, migoczącym napisie „Chcesz pomóc hodować rzadkie gatunki roślin egzotycznych o magicznych właściwościach?”.
– Zainteresowana medycyną?
Kobieta, która to powiedziała, stała tuż za sporych rozmiarów ladą, sortując małe gumowe wężyki, które wiły się pod wpływem dotyku. Miała siwe włosy, choć wyglądała na góra dwadzieścia pięć lat. Duże oczy w kolorze migdałów patrzyły na mnie z radością, a wesoły uśmiech uwydatniał dołeczki w policzkach. Ubrana była w biały fartuch z naszytym imieniem i nazwiskiem nad lewą piersią. Pokiwałam głową, na co kobieta sięgnęła po stosik ulotek.
– Nazywam się Eloise Winfred – przedstawiła się, wyciągając w moim kierunku rękę, którą z uśmiechem uścisnęłam.
– Lily Evans.
– A więc, Lily, myślałaś o konkretnej specjalizacji?
– Nie – mruknęłam – po prostu od dziecka interesowałam się medycyną. Chciałam pomagać innym.
– Bardzo szlachetnie – odpowiedziała, kiwając głową. – Szpital świętego Munga rozpoczął rekrutację na kurs dający wykształcenie ogólnomedyczne. Później, jeśli zechcesz, możesz skończyć specjalizację. Daje ci to możliwość wyboru oddziału, na którym będziesz pracować. Choć nie ukrywam, potrzebna nam każda para rąk i najbardziej zależy nam na skończeniu kursu ogólnego. Proszę, tu znajdziesz wszystkie najważniejsze informacje – dodała, podając mi ulotkę z wizerunkiem mężczyzny w kitlu i wielkim, niebieskim napisem „Chcesz pomóc? Zostań magomedykiem!”
– Dzięki – powiedziałam, przeglądając ją.
– Tu znajdziesz wszystkie dane i informacje dotyczące długości stażów i wykładów – mruknęła, wskazując na jedną z rubryk. – Większość będziemy omawiać na spotkaniach, na które, mam nadzieję, zechcesz przyjść.
– Och, z przyjemnością – zapewniłam, na co kobieta z uśmiechem podała mi listę.
– W takim razie wpisz tutaj swoje imię i nazwisko. Daty spotkań będę wywieszane na tablicy ogłoszeń w waszym Pokoju Wspólnym.
– W porządku – mruknęłam, łapiąc do ręki pióro.
– Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli ci to przyczepię? – spytała kobieta, sięgając po jednego z malutkich, zielonych węży na jasnej lasce. – Taki wymóg.
– Jasne – zapewniłam, na co Eloise uśmiechnęła się szeroko i przypięła go do mojego swetra.
– Gotowe. W takim razie do zobaczenia wkrótce, Lily – powiedziała.
Ruszyłam dalej, zginając ulotkę i wkładając ją do tylnej kieszeni spodni, kiedy przez przypadek wpadłam na Maryl, która właśnie odchodziła od straganu z Transformacją Wyspecjalizowaną.
– I jak, znalazłaś coś ciekawego? – spytała, na co pokiwałam głową i wskazałam na węża na mojej piersi. – Chcesz zostać Ślizgonem? – zawołała z udawanym strachem, na co zachichotałam.
– Nie, magomedykiem.
– Hm, dobry wybór – pochwaliła.
                – Gdzie reszta?
– Nie mam pojęcia, mieliśmy się spotkać gdzieś tutaj – mruknęła brunetka, marszcząc brwi. W tej samej chwili z tłumu wyłoniła się Clarie i machając do nas ruszyła w naszym kierunku.
– Chodźcie, wszyscy już są.
– Chodźmy gdzie? – spytałam, na co Binner się wyszczerzyła.
– Zobaczysz.
Przed nami wyrósł wielki, drewniany stragan z czarną, metalową ladą. Uczniowie z podekscytowaniem wymieniali się ulotkami i małymi gadżetami w postaci czarnych jojo wypuszczających gaz łzawiący, gumowych różdżek rażących prądem i tymczasowych peleryn niewidek. „Stań do walki i zostań obrońcą magicznego świata!” głosił slogan nad głowami szósto– i siódmoklasistów. Czarodzieje w granatowych szatach uwijali się za ladą, starając poświęcić czas każdemu rozemocjonowanemu uczniowi.
– Robi wrażenie, prawda? – spytał Nathias, pojawiając się nagle obok mnie i uśmiechając się do mnie szeroko. – Chodź.
Odwzajemniłam uśmiech i pozwoliłam się poprowadzić przez tłum, aż naszym oczom ukazali się dobrze nam znani Gryfoni.
– Będę wojownikiem czasu – zawołał Syriusz, na co Maryl parsknęła śmiechem.
– Trzeba ci ograniczyć komiksy – powiedziała, a chłopak zmierzył ją wściekłym spojrzeniem.
– Zapisaliście się już? – spytał James, spoglądając w naszym kierunku, a Krukon pokiwał głową.
– Dopiero ją znalazłem. Idziemy? – mruknął do mnie, a ja pokiwałam głową, pod czujnym, wesołym spojrzeniem Rogacza.
Dostanie się pod samą ladę wymagało nie lada zdolności, więc kiedy w końcu tam dotarliśmy, byłam zdyszana od przepychania się między ludźmi. Rozejrzałam się po wnętrzu największego straganu, jakiego w życiu widziałam, i zdziwiona stwierdziłam, że w środku znajdowało się kilka stoisk z różnymi atrakcjami. Na tym najbliżej wejścia połyskiwał srebrzysty napis „Weź udział w bitwie i pokonaj Śmierciożercę!”, a kilku stojących przy nim uczniów machało różdżkami w kierunku monitora, na którym wyświetlane były postaci w czerni.
– Wow – skomentował to Krukon, a w tym samym momencie za nami rozległ się rozbawiony głos.
– Też tak sądzę. – Oboje odwróciliśmy się i spojrzeliśmy na czarodzieja, który otworzył dzisiejsze spotkanie. Z bliska wyglądał na dużo młodszego, mógł mieć maksymalnie trzydzieści pięć lat. Czarne włosy były mocno polakierowane i elegancko zaczesane falami na boki, a łagodne, wesołe spojrzenie zielonych oczu nie pasowało do poważnego wyrazu twarzy. Wyglądał, jakby zaraz miał się roześmiać i oznajmić, że Prima Aprilis przyszło w tym roku wcześniej. Na jego mocno zarysowanej szczęce widać było trzy blade blizny, ciągnące się od lewego ucha, aż po krtań. Mężczyzna uśmiechnął się do nas z ledwo widocznym dystansem i wskazał na stoisko. – Ma przyciągać uwagę.
– Potrzebujecie świeżej krwi – mruknął Nathias, a auror pokiwał powoli głową. – No cóż, robi całkiem niezłe wrażenie, panie…?
– Godfray. Anthony Godfray – odrzekł, mierząc mojego towarzysza rozbawionym spojrzeniem. – A pan to?
– Nathias McRonner – odpowiedział Krukon, po czym uścisnął wyciągniętą dłoń mężczyzny.
– Twój ojciec pracuje w Ministerstwie Magii, prawda?
– Tak, w Departamencie Magicznych Wypadków i Katastrof. – Anthony uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na mnie.
– A ta młoda dama?
– Lily Evans – powiedziałam, wyciągając rękę, którą mężczyzna uścisnął.
– Zamierzasz zostać aurorem, Lily?
– Ja… – mruknęłam, rzucając Nathiasowi szybkie spojrzenie. – Ja jeszcze nie wiem.
– Widzę, że odwiedziłaś już stragan Eloise – powiedział, wskazując na przypinkę na mojej piersi, a ja przytaknęłam. – No cóż, lekarze są potrzebni tak samo bardzo jak aurorzy. Jedni nie mogą przeżyć bez drugich. Mogłabyś być oboma, opanować podstawy medycyny, a potem wykorzystywać je na polu bitwy.
– Nie jestem jeszcze pewna, czy dałabym sobie radę – mruknęłam cicho, na co oczy mężczyzny zabłysły.
– To jedyna rzecz, w którą nigdy nie powinnaś wątpić.
Uprzejmie pożegnaliśmy się z mężczyzną, który został wezwany przez jednego ze stażystów. Krótko potem wszyscy nasi znajomi zebrali się w jednym miejscu i oznajmili, że czas udać się do dormitoriów, żeby przygotować się na przedmeczową imprezę.
Tak więc godzinę później stanęłam w progu Pokoju Życzeń. Większość osób nawet nie zdawała sobie sprawy, gdzie się znajduje, a reszta nie zwracała na to uwagi. Byli tu, zaproszeni przez samych Huncwotów. A to było najważniejsze.
Minęłam Remusa, który z pergaminem w ręku uśmiechnął się do mnie, jednocześnie stale obserwując korytarz. Pomieszczenie przypominało grecką katedrę wypełnioną niebiesko–fioletowym światłem, które padało na roztańczony tłum. Nad głowami uczniów wisiała biała wstęga ze złotym napisem "Niech wygra najlepszy!", odnoszącym się do jutrzejszego meczu. Umówiłam się z Nathiasem, że skoczę do Wieży, tylko żeby się przebrać, i spotkamy się na miejscu. Niestety Dorcas nie potrafiła się zdecydować, w czym chce iść, a że koniecznie wymagało to mojej pomocy, zostałam przetrzymana w dormitorium przez rozchichotane Gryfonki i skończyło się to tym, że z łazienki skorzystałam jako ostatnia, a na imprezie pojawiłam się mocno spóźniona.
Powoli ruszyłam schodkami w dół i zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu znajomej twarzy, kiedy ktoś złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie.
– Pięknie wyglądasz – mruknął Nathias, okręcając mnie wokół własnej osi.
– Dziękuję – zachichotałam, rumieniąc się. 
– Chodź – dodał, splatając nasze ręce i ciągnąc mnie w tłum.
Po drodze chwyciłam jeden z kieliszków i wypiłam jego zawartość na raz. Krukon spojrzał na mnie, zdziwiony, ale nie skomentował tego ani jednym słowem. 
– Lily! Chodźcie, tutaj! – Alicja machała w naszym kierunku. Za jej plecami spostrzegłam rozradowanego Franka, Dorcas, Claire z Johnem, Marlenę McKinnon z jakimś wysokim brunetem i Cykadę Trash, poznaną na spotkaniu z Dumbledorem w sprawie mugolskich rodzin.
– Cześć – wyszczerzyła się w moim kierunku, poprawiając lekko fioletowe włosy. Wyglądała na nieźle wstawioną.
– Właśnie mieliśmy pić za twoje zdrowie! – zawyła Dorcas, podnosząc wysoki kieliszek. – Dołączycie się?
– Za ciebie mogę wypić. – Nathias szepnął do mojego ucha, na co zachichotałam. 
– Za Lily! – wrzasnęła Meadowes, a reszta zawtórowała jej z wielkimi uśmiechami.
Zabawnie było obserwować pijanych ludzi, zabawnie było się śmiać i pić, a potem, nie wiadomo nawet kiedy, zaczynać czuć, że samemu jest się pijanym. Pamiętam, że wyciągnęłam Nathiasa na parkiet. Muzyka bębniła mi w uszach, kiedy chłopak kładł swoje dłonie na moich biodrach, a ja unosiłam głowę do góry. Nie wiedziałam, ile wypiłam ani co piłam, liczyło się tylko to, że na ten jeden moment mogłam zapomnieć. Tańczyłam, czując na karku oddech Krukona, a jego ręce na moich ramionach, kiedy z tłumu wyłoniła się rozchichotana Maryl w uścisku Jamesa. Chłopak śmiał się, kiedy ta próbowała go rozruszać, ciągnęła go za ręce, przyciągała i odpychała. Krzyknęła coś do niego, a on złapał ją w pasie i uniósł do góry. I właśnie wtedy spojrzał na mnie.
W sekundzie, kiedy Binner ześlizgiwała się z radością po jego wyciągniętych rękach, a ręce Nathiasa zaciskały się w moim pasie. Kiedy dziewczyna pocałowała go w policzek, a ja poczułam rozgrzane usta Krukona na swoim ramieniu. Nasze spojrzenia się skrzyżowały i przez moment patrzyliśmy na siebie, wyrwani z otępienia, a potem zniknęliśmy, porwani przez tłum.

Z czystym sumieniem mogłam powiedzieć, że był to mój pierwszy prawdziwy kac. Nie dość, że sama czułam się jak wyrżnięta gąbka, to jeszcze przez pół nocy musiałam słuchać wymiotującej Dorcas. Nie miałam siły nawet na to, żeby z nią posiedzieć.
Co prawda ja przynajmniej nie wymiotowałam, ale i tak czułam się parszywie. Takim oto sposobem moje marzenia o wyspaniu się zniknęły bezpowrotnie. Do szóstej leżałam, wpatrując się w sufit, a potem, nie mogąc już dłużej wytrzymać, ubrałam się najciszej jak potrafiłam i wymknęłam do kuchni. Nie miałam gdzie się podziać, a zdecydowanie potrzebowałam napić się czegoś ciepłego.
Chodzenie po tonących w półmroku, pustych korytarzach nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy do robienia nad ranem, więc z ulgą przyjęłam widok płótna z misą pełną owoców. Połaskotałam gruszkę, bojąc się że to wszystko na nic, jeden wielki żart i zaraz okaże się, że przyszłam tu tak wcześnie całkowicie bez sensu, jednak chwilę później byłam już otoczona skrzatami rzucającymi propozycjami śniadania. Szybko odnalazłam wzrokiem Iskierkę, która pomachała mi radośnie, a sekundę później już biegła w moją stronę z czajniczkiem pełnym gorącej herbaty. 
– Panienko Evans! Jak miło panienkę widzieć!
– Witaj, Iskierko. Co słychać?
– Wszystko w porządku, panienko! Przyszła panienka szukać panicza Lupina? – zapiszczała, wskazując chudą rączką na postać w rogu pomieszczenia, która uśmiechała się przyjaźnie w moją stronę.
– Nie, nie – zaprzeczyłam, machając w kierunku Gryfona.
– To dobrze, panienko, zaraz przyniosę panience trochę kruszonych ciastek.
– Witaj, Lily.
– Remusie – mruknęłam, siadając obok przyjaciela. – Co ty tu robisz tak wcześnie?
– Mógłbym cię spytać o to samo – odpowiedział, a ja uśmiechnęłam się delikatnie.
– Nie mogłam spać.
– Kac morderca, hm?
– Po prostu ostatnio za dużo myślę – westchnęłam, opierając głowę na prawej ręce.
– I robisz głupoty. Myślałaś, że nie zauważę, co się dzieje między tobą a Jamesem? Biedak prawie się posikał, jak nam wszystko opowiadał.
– A–ale ja... nic...
– Lily – westchnął Remus, spoglądając na mnie karcąco.
– Nie wiem już, co robić – szepnęłam, chowając twarz w dłoniach.
Między nami zaległa cisza. Poczułam dłoń Gryfona na swoich plecach, a po kilku sekundach spojrzałam na niego, wykończona.
– Mam dość tego, że nie wiem, co zrobić z Nathiasem. Mam dość tego, że psuję wszystko i mieszam Jamesowi w głowie. A przede wszystkim, najbardziej dość mam tego, że nie mogę porozmawiać o tym z Mary.
– Sama sobie dołki kopiesz – mruknął Remus, a ja fuknęłam pod nosem.
– Ona już nawet nie chce na mnie spojrzeć. Ruszyła dalej, Remusie, wymieniła mnie na Alicję.
– Nieprawda.
– Nie mów tak tylko po to, żeby mnie pocieszyć. Codziennie widzę, jak rano się śmieją, jak rozmawiają. Ona już zostawiła to za sobą.
– Tęskni, chyba nawet bardziej niż ty. Po prostu nie potrafisz tego dostrzec.
– Więc co mam zrobić?
– Po prostu powiedz jej prawdę. To nie jest trudne, Lily.
– Jest. Za każdym razem, kiedy ją widzę, zawracam i biegnę w drugą stronę. A kiedy postanawiam, że z nią porozmawiam, mijamy się albo dzieje się coś, przez co całkiem sobie odpuszczam.
– Więc tego nie rób! Po prostu... Lily, po prostu jej powiedz, ile dla ciebie znaczy. I... nie wiem, nie znam się na babskich pogaduszkach. Ale wiem, że im szybciej to zrobisz, tym szybciej wszystko się ułoży.

Kiedy znowu stanęłam w dormitorium, dziewczyn już nie było, więc zadowolona zafundowałam sobie długą, gorącą kąpiel. Przymknęłam oczy i leżałam w wannie, rozmyślając nad słowami Remusa. Miał rację. Powinnam była załatwić to wszystko dawno temu. Zedrzeć plaster na raz, a nie odrywać go powoli, a potem przyklejać od nowa to, co dopiero udało mi się ściągnąć. Siedziałam w bezruchu, dopóki woda nie zrobiła się chłodna, i dopiero wtedy w końcu poczułam się lepiej. Otuliłam się puchatym ręcznikiem i ruszyłam do szafy, w poszukiwaniu ubrań. Wciągnęłam na nogi ciemne dżinsy, włożyłam czarny stanik, podkoszulek i gruby, granatowy sweter, po czym spojrzałam na zegarek. Do meczu zostało już tylko dziesięć minut. Pewnie wszyscy byli już przy boisku. Ja też powinnam tam być. W końcu w reprezentacji Gryffindoru grali moi przyjaciele. Na trybunach siedziała też Mary, z którą powinnam porozmawiać. A przeciwko Jamesowi miał zagrać Nathias. Z którym też do końca nie byłam fair. 
– Łatwiej byłoby skoczyć z wieży – mruknęłam pod nosem i łapiąc płaszcz i szalik, ruszyłam w stronę wyjścia.
Z daleka słychać było odgłosy meczu. Wiał silny wiatr i zbierało się na burzę. Szłam powoli, obserwując małe, śmigające postacie na tle szarego nieba. Ciężkie chmury przesuwały się nad moją głową, zwiastując nieuchronną ulewę. A ja nie potrafiłam się zebrać, żeby w końcu dojść na ten głupi stadion. Milion razy zawracałam, a potem znowu ruszałam w tym samym kierunku. Mecz trwał w najlepsze. Głos Mathiasa Dogde'a obwieścił, że jest sto trzydzieści do stu dziesięciu, kiedy w końcu oparłam się o trybuny. Nie miałam ochoty wchodzić na górę, więc przyglądałam się grze z dołu. Rozpoznałam maleńką, nieruchomą czerwoną plamkę wysoko na środku boiska. Gdzieś tam musiał być też drugi szukający, którym powinnam przejmować się bardziej. Ale nie potrafiłam zrezygnować ze śledzenia wzrokiem poczynań Pottera, który krótko potem wystrzelił jak z procy , a Hogwartczycy zawiwatowali.
– Tak, drodzy państwo, to znicz! Potter i McRonner idą łeb w łeb, ścigają się w walce o złotą piłkę, która przesądzi o wyniku meczu! Black i Binner próbują strzelać, ale obrona nie przepuszcza kafla! Nic wam to nie da, chyba, że nabijecie ze sto pięćdziesiąt punktów... Nie żebym nie wierzył w moc Gryfonów, ale powiedzmy sobie szczerze, jest remis i wszystko rozstrzygnie się po złapaniu znicza! Ee, tak, tak, pani Profesor, oczywiście Krukoni też mają szansę... Nie, nie chodziło mi o to... Tak, obie drużyny mogą wygrać, wcale nie jestem stronniczy!
Z uśmiechem na ustach przyglądałam się szukającym, którzy pędzili w stronę boiska. Już wiedziałam, który z nich złapie piłeczkę. Wybuch radości po stronie czerwono–złotego sektora jedynie powiększył mój uśmiech. 
Przyglądałam się zbiegającym z trybunów uczniom i lądującym drużynom. Przyglądałam się wściekłym Krukonom, którzy właśnie stracili szansę na wygraną sezonu, i wiwatującym Gryfonom. Powoli ruszyłam w ich kierunku, przygryzając wargę, z dygoczącą duszą na ramieniu. W jednej chwili poczułam, że zaraz zwrócę wszystko, co zjadłam kilka godzin wcześniej w kuchni. Mijałam ludzi bez imion i twarzy, przedzierałam się przez tłum, aż w końcu nasze spojrzenia spotkały się. Zanim zdążyłam choćby otworzyć usta, rzuciłam się na nią i zacisnęłam ręce na jej ramionach. Miałam wrażenie, że Gryfoni zamilkli, że cały świat na te kilka sekund wstrzymał ze mną oddech. A potem Mary odwzajemniła uścisk. 
Z czystym sumieniem mogłam powiedzieć, że nigdy wcześniej nie płakałam tak bardzo. Gryfoni powoli podchodzili i przyłączali się, aż w końcu nasza jedenastka stworzyła wielką, płacząco-śmiejącą się, ludzką kulę. Spojrzałam na Jamesa, który poczochrał mnie wolną ręką po głowie, a potem za niego, na przeciwną drużynę, skąd smutno uśmiechał się do mnie Nathias. Poczułam, jak dłoń Rogacza zaciska się na mojej, kiedy wszyscy zaczęli wiwatować, a Krukoni powoli ruszyli w stronę szatni.
Od początku wiedziałam, kto wygra.
Nathias również.


Zastanawiam się, co mogłabym tu napisać. 
Może podziękowania? Za to, że pomimo, iż od pół roku wisiało tu to ohydne ogłoszenie, wyświetlenia wciąż nie były najgorsze. Ba, czasami dobijały nawet do setki!
Może o tym, jak wdzięczna jestem? Za to, że znalazły się osoby, które nie dały za wygraną i dopominały się o ten głupi rozdział, zmuszały do pisania i z premedytacją nie dawały spać?
Może powinnam przeprosić, bo nie było mnie tu tyle, bo nie wszystko wyszło tak jak miało wyjść, bo życie takie jest.
Dziękuję, kocham Was i przepraszam.
Za wszystko.

PS Florence twierdzi, że to mój najlepszy rozdział, że miło się go poprawiało, i że widać, że pisało mi się go lżej. Jeśli też tak myślicie, zapraszam do polubienia mojej strony na facebooku, tak, żebyście mogli od teraz być już na bieżąco z informacjami na temat Stop Dreaming!
PS2 Zrobiłam też porządki w zakładkach (w końcu (; ) i wszyscy, którzy chcieli być informowani niech wiedzą, że od dzisiaj niestety jedyną opcją dla nich jest obserwacja bloga i/lub polubienie fanpage'a.