niedziela, 27 kwietnia 2014

Ogłoszenie

Cześć, cześć, witam. Sprawy się trochę pokomplikowały i mam wrażenie, że sama gubię się we własnym życiu. Niestety, nic nie jest takie jak sobie wyobrażamy.
Nie, w żadnym wypadku to nie jest pożegnanie. Po prostu potrzebuję trochę czasu. Potrzebuję poukładać sobie parę spraw w głowie, przemyśleć to i owo. Nie piszę, że zawieszam, bo nie zawieszam. Mam wrażenie, że zawieszenie to tylko taka przenośnia od "bardzo mi przykro, ale raczej odchodzę". Nie, ja wrócę. Ja wiem, że wrócę. Tylko żeby wrócić najpierw muszę odejść. 
Ta historia jest dla mnie ważna. To chyba moja ulubiona historia z całego Harry'ego. I płaczę jak głupia, kiedy już wczuję się w to, co chcę napisać i do czego to opowiadanie dąży. Nie mogę sobie pozwolić żeby to zepsuć. Po prostu nie mogę. Poza tym, to naprawdę fajne uczucie mieć napisane coś w przód, a tak się składa, że nic nie tknęłam od ostatniego razu i mam tylko jeden, jedyny rozdział i wielkie plany do następnych. Dlatego muszę zniknąć na jakiś czas, zregenerować siły, zebrać kilka dobrych piosenek, odzyskać spokój, usiąść i pisać. Najgorszy jest fakt, że mam jeszcze tyle pomysłów, ale nie do wykorzystania teraz, w tej początkowej akcji. Trzeba jeszcze trochę czasu żeby móc je wprowadzić, przez co jeszcze bardziej się plączę, bo nie widzę co powinno być teraz, a skupiam się na tym jak będzie. Nie chcę też zepsuć całkowicie wizerunku Lily, z której i tak już zrobiłam małą hipokrytkę *przewraca oczami*. Dlatego biorę urlop. Nie od pisania, ani nie od blogosfery. Od całego tego zamieszania, głupich błahostek. 
Miesiąc. Za miesiąc wrócę, przyrzekam. I mam nadzieję, że będzie to wielki powrót :)
Mam nadzieję, że jednak dalej będziecie tu wpadać i zostawiać opinie pod ostatnim rozdziałem. Miło by było wrócić z trochę większą liczbą czytelników.
Na koniec chciałam podziękować za magiczny tysiąc, to była miła niespodzianka. Szkoda, że nie ma odzwierciedlenia w komentarzach, ale kiedyś to jeszcze nadrobimy :)
Życzę Wam wszystkim naprawdę miłego, pięknego maja, słonecznego, super ocen, a maturzystom świetnego wypoczynku. I weny, bo wena to kapryśna przyjaciółka i raz jest, a raz jej nie ma.
Do piątego rozdziału kochani!

piątek, 18 kwietnia 2014

4. Zmowa milczenia.


Otworzyłam oczy. Kolejna noc z rzędu, której nie mogłam normalnie przespać. Drugi tydzień września zmierzał już ku końcowi, a ja wcale nie czułam się jakoś specjalnie cudownie z tego powodu. Cały ten czas musiałam znosić zawistne spojrzenia Gryfonów mających mi za złe doniesienie McGonagall, która ukarała dom utratą dwudziestu punktów, jednak nie żałowałam. Nie po tym jak potraktował mnie Black. Nie po tym co zrobili. To nie był kolejny wygłup, głupi dowcip. Mogło się stać coś naprawdę poważnego, z czymś takim nie ma żartów. Czułam się jakby tylko McGonagall i Mary były po mojej stronie. Wciąż też nie dopuszczałam do siebie słów Alicji, chociaż w głębi duszy wiedziałam, że miała rację. Próbując uniknąć kolejnych rozmów na ten temat codziennie zaszywałam się między uczniami obłożona książkami i skupiałam się na pisaniu rozległych wypracowań, czytaniu zadanych rozdziałów i zapamiętywaniu formułek. Dodatkowo ciągle próbowałam zrozumieć, co tak właściwie stało się tego feralnego piątkowego popołudnia w bibliotece. Miałam wrażenie, że James unikał mnie jak mógł, co było miłą odmianą patrząc na to, jak praktycznie osaczał mnie od początku piątej klasy. Tak więc dni mijały w bliżej nieokreślonym niepokoju, oprawione w ramę mnóstwa nauki i paskudnej pogody, co wcale nie znaczy, że ponury nastrój udzielił się również Huncwotom. Wręcz przeciwnie, już w pierwszy weekend roku szkolnego znów dali o sobie znać – przy śniadaniu Wielka Sala wybuchła tysiącem jadowicie zielonych fajerwerków i jeszcze przez kolejne dwa dni ze sklepienia opadały błyszczące, krzywo powycinane konfetti, przyklejając się do wszystkiego, czego dotknęły. Za karę cała czwórka przez tydzień musiała szorować wszystkie hogwarckie schody, co w jakiś sposób dawało mi szalenie przyjemną satysfakcję, a już zwłaszcza, kiedy przechodziłam nad zgiętym w pół Syriuszem, obrzucając go rozbawionym spojrzeniem.
W końcu zebrałam się w sobie i ruszyłam w stronę łazienki. Miałam wielką nadzieję, że zanim wyjdę któraś z dziewczyn już wstanie, jednak wyglądało na to, że wszystkie postanowiły jak na złość dłużej pospać. Nie chcąc ich budzić wymknęłam się z dormitorium i ruszyłam w stronę Wielkiej Sali. Idąc pustymi korytarzami po raz kolejny rozmyślałam o słowach Alicji. Po raz kolejny przetwarzałam w głowie piątkowe popołudnie i po raz kolejny ogarnęło mnie poczucie przerażenia na myśl, że praktycznie nie zauważyłam żywego człowieka, który musiał stać tuż obok mnie. Człowieka! Wzdrygnęłam się i rozejrzałam wokół, tak jakby nagle korytarz wypełnił się ludźmi, których od tak po prostu nie mogłam zauważyć. Potrząsnęłam głową i zbiegłam po schodach na parter. Lily, przestań, bo ześwirujesz.
Usiadłam powoli przy ostatnim stole na prawo i rozejrzałam się. Kilka osób, wciąż zaspanych, powoli zabierało się do swoich talerzy, choć większości bliżej było do uśnięcia na swojej owsiance, niż zjedzenia jej. Wpatrywałam się w miejsca na przeciwko mnie wyobrażając sobie, że siedzą tu Gryfoni. Co teraz by powiedzieli? Jakby się zaśmiali?
– Hej, Lily! – podniosłam wzrok i uśmiechnęłam w stronę Alicji, która szła przez salę z Frankiem za rękę. – Czy ty zawsze wstajesz tak wcześnie? Myślałam, że to ja nie mogę spać, a ilekroć razy się budzę, ciebie już nie ma.
– Tak już mam – westchnęłam. Frank uśmiechnął się do mnie i przepuścił Hawkins pierwszą, a potem sam usiadł obok. 
– To jak, co dzisiaj mamy? O jaaaa, nadziewane kiełbaski...
Przyglądałam się im, kiedy kłócili się o niezdrowe jedzenie i uśmiechnęłam się pod nosem. Alicja udawała wzburzoną, choć wiedziałam, że ją tak samo jak mnie śmieszy ta sytuacja. Frank natomiast skrzyżował ręce i przybrał zdeterminowany wyraz twarzy. Po chwili, kiedy brunetka ze złością wyrzuciła ręce w gorę, zaśmiał się i objął ją w pasie, przyciągając do siebie. Sam przełożył nogę przez ławkę by siedzieć bokiem i łapiąc ją za ręce przytulił mocno. Przygryzłam wargę, kiedy Alicja, naburmuszona i zarumieniona, westchnęła cicho, a Frank przejechał dłonią po jej krótkich włosach. 
– Nie za dużo tych słodkości? – przerwał im Lupin, siadając obok mnie. Uśmiechnęłam się do niego ciepło i sięgnęłam po dzban z mlekiem, wyrywając się z zamyśleń. Frank zachichotał, puścił dziewczynę i cmoknął ją w policzek.
– Ktoś tutaj musi być szczęśliwy, a nie takie ponuraki jak wy – zawołał, mrugając do mnie, za co Alicja w żartach pacnęła go w ramię.
Gryfoni powoli zaczęli się schodzić. Mary wpadła w ostatniej chwili i łapiąc tosta krzyknęła, że widzimy się na transmutacji, po czym wybiegła tak szybko, jak się pojawiła. Śmiejąc się pod nosem ruszyłam ramię w ramię z Remusem na lekcję starożytnych runów i usiadłam w trzeciej ławce, wyciągając potrzebne podręczniki. Dwie godziny później wszyscy zjawiliśmy się na pierwszym piętrze. 
– Remus, brachu, brakuje mi tylko cala, jeden cal i skończę to głupie wypracowanie... – zawył Syriusz, łapiąc Lupina za skraj szaty, na co on tylko pokręcił głową.
– Nie Łapo, miałeś na to kupę czasu. Radź sobie sam – zachichotał, odsuwając się na bok. Syriusz z kwaśną miną popatrzył w moją stronę i westchnął.
– Ty i tak byś mi nie dała spisać, wiec nawet nie będę pytać. 
– No co ty, Lilka? Lilka jest świetna, myślę, że jak poprosisz, to na pewno da ci coś odpisać. Co nie Lily? – zawołał James, szczerząc w moją stronę zęby, na co podniosłam brwi do góry. 
– Nie nazywaj mnie Lilka. I nie, nie dam mu nic odpisać. Mógł to skończyć wczoraj, zamiast leżeć na sofie i grać z tobą w gargulki. – Wzięłam głęboki oddech i oparłam się o parapet. Mary podeszła do mnie i zrobiła to samo, a reszta dzielnie naigrywała się z Blacka, który zaczął zawodzić, że za pięć minut zarobi szlaban jeżeli mu nie pomogą, a wtedy obedrze ich ze skóry.
Wkrótce po tym drzwi do sali otworzyły się i tłum uczniów zaczął przelewać się do środka. Usiadłyśmy w drugiej ławce i patrzyłyśmy, jak Syriusz próbuje doczytać się pisma jakiegoś Krukona siedzącego przed nim, a potem z zadowoleniem skrobie po pergaminie. 
– Pf, nie potrzebuję waszej pomocy. Nie, to nie.
Lekcja się zaczęła, wszystkie eseje trafiły na biurko, a my zabraliśmy się do czytania rozdziału z podręcznika. Następnie każdy z nas miał za zadanie wykorzystując informacje zawarte w wypracowaniach, przetransmutować konika polnego w kieszonkowe skrzypce. Złapałam w dłoń różdżkę i w chwili, kiedy miałam rzucić zaklęcie, odezwała się profesor McGonagall.
– Panie Black.
Klasa ucichła, a Syriusz podniósł zdziwiony głowę.
– Przecież ja nic nie robię! To James!
– Chodzi o pańskie wypracowanie – powiedziała, poprawiając okulary, po czym wstała, wyszła zza biurka i odkrzkąnęła. – "Kończąc napomnę, iż przemieniając baterie materialne w niemiewalne, możemy uzyskać budzący grozę efekt." 
Klasa wybuchnęła śmiechem, a Syriusz poczerwieniał.
– Panie Black, myślę, że zaprezentował pan dostatecznie wiele wiedzy, żeby...
– Nie, to przez to stare pióro! Naprawdę, pani profesor, tamto, ta pomyłka, to przez przypadek i...
– I z pewnością umiesz zaprezentować tą wiedzę już bez błędów na swoim koniku, tak? – przerwała mu McGonagall, spoglądając na niego ostro.
– Yyy... t–tak – wyjąkał, kiwając głową.
– W takim razie do dzieła. Pod koniec lekcji czekam na skrzypce.
Syriusz usiadł na miejscu cały spocony, a my zachichotałyśmy cicho patrząc jak próbuje zmusić, by zwierzę przestało jak oszalałe uciekać z jego ławki.
– James, pomóż – wysyczał, a Rogacz zaśmiał się głośno.
– Przykro mi stary, ale sam nie wiem co robić.
Może gdyby nie fakt, że wciąż byłam wściekła z powodu tej głupiej pułapki, pomogłabym mu. Nikt nie zasługiwał na miażdżącą karę McGonagall. Jednak coś we mnie miało mściwą satysfakcję na myśl, że ktoś znów utrze mu nosa, więc z założonymi rękami i lśniącą parą czterocalowych skrzypiec wpatrywałam się w poczynania Gryfona.
– Evans błagam.
– Nie.
– Proszę, zrobię wszystko.
– Nie i już.
– Zostało pięć minut do końca! – Spojrzałam na Blacka i jego kicające, zielone skrzypce ze sterczącymi strunami.
– Nie, Syriuszu. Po prostu nie.
– Lily! – zawył, wyciągając moje imię. – Proszę, proszę, proszę, proszę, proszę! Wściekasz się dalej o tego wampira, ale przecież już przepraszałem!
– Wow, przepraszałeś, świetnie – mruknęłam wywracając oczami. 
– No już, przestań się złościć.
– To nie kwestia tego, że się złoszczę, po prostu wciąż uważam, że przesadziliście, komuś naprawdę mogło się coś stać. Ale wy przecież nie myślicie o konsekwencjach. Jest dobrze, póki jest dobrze, co nie?
– Okej, przepraszam! Przepraszam! Nie chciałem zrobić nic złego. – Syriusz zaczął zawodzić, a James przypatrywał mi się w milczeniu. Zacisnęłam zęby i spojrzałam na niego.
– Nie i już. Radź sobie sam, skoro jesteś taki świetny w czarach. Och, czekaj... chyba nie jesteś, czego dowodem był ten głupi kawał.
Syriusz jęknął zrospaczony. Jego na wpół przetransmutowany konik polny dawno zniknął, jednak wydawał się tego nie zauważać. Kątem oka spostrzegłam, że kilka osób przypatruje nam się w zaciekawieniu, więc odetchnęłam cicho i przymknęłam oczy. Uspokój się Lily, uspokój. Poczułam jak dłoń Mary zaciska się delikatnie na moim ramieniu. Widząc, że James już otwiera usta pokiwałam głową i złapałam za swoją torbę.
– Więc może teraz niech pomoże ci Potter, skoro jesteście razem tacy dobrzy w planowaniu katastrofalnych wydarzeń. I radziłabym ci wyprostować struny, bo za to dostaje się dodatkowe punkty.
Rozległ się dzwonek i odsyłając na biurko własne skrzypce, wymaszerowałam przez drzwi. Mary natychmiast ruszyła za mną. Dopiero kiedy znalazłyśmy się dwa korytarze dalej stanęłam w miejscu i ukryłam twarz w dłoniach.
– Cii... – wyszeptała Gryfonka, obejmując mnie. – Hej, co jest? Wszystko w porządku?
– Nie, oni nic nie rozumieją! Na dodatek jestem pewna, że James wie co zdarzyło się wtedy w bibliotece. Po prostu to czuję. Wie kto tam był, albo o co poszło, nie ma innego wytłumaczenia. 
– Czemu ciągle o tym myślisz?
– Bo nie mogę zrozumieć reakcji Snape'a! Popatrz – mruknęłam, ciągnąc ją w stronę ławki – wszystko by grało, gdyby nie fakt, że on kogoś zobaczył. Jestem pewna, że ktoś tam był, ktoś, kogo ja nie widziałam, a on tak, rozumiesz? Jamesa nie było wtedy w Wieży. Myślę, że poszedł za mną do biblioteki i widział co się stało.
– Po co miałby iść za tobą do biblioteki? – Spojrzałam w jej brązowe oczy i zmarszczyłam brwi.
– Nie wiem. Może wiedział co planuje Snape?
– No nie wiem Lily, to chyba nie było planowane... W sensie, skąd mógłby wiedzieć, że będziesz w bibliotece? Przecież wpadłaś na ten pomysł dziesięć minut wcześniej, raczej tego nie mógł zaplanować.
Zagryzłam wargi i oparłam się o zimną ścianę. Korytarz powoli zapełniał się uczniami w czarnych szatach, zmierzającymi we wszystkich możliwych kierunkach.
– Chodź, nie myśl już o tym. Jeszcze tylko numerologia, a potem będziemy mogły odetchnąć i w końcu trochę poleniuchować. – Pokiwałam powoli głową i ruszyłam za Mary.
Przez resztę dnia dosłownie czułam, jak spojrzenia Alicji wypalają we mnie małe dziurki, jednak ani ja, ani ona nie kwapiłyśmy się by coś z tym zrobić. Wiedziałam co brunetka sądzi o moim stosunku do wybryków Gryfonów, a ona wiedziała co ja sądzę o jej, więc nie chcąc się kłócić żadna z nas nie poruszyła tego tematu, choć mogłabym przysiąc, że najchętniej dałaby mi reprymendę, zrobiłaby wielki banner z napisem "Jesteś zbyt surowa, oni się tylko bawią, przestań ich traktować jak karaluchy!" i latała z nim po szkole, krzycząc w moją stronę o tym, jak niesprawiedliwa jestem.
Kiedy więc wszyscy udaliśmy się na kolację, razem z Mary usiadłyśmy kilka miejsc dalej by móc zjeść posiłek w spokoju, choć i tak nie mogłam uciec od spojrzeń Syriusza i Alicji, którzy chyba się zmówili, bo oboje łypali w moją stronę, jakby chcieli mnie przekazać Filtchowi do testowania nowych form tortur.
– Coś tu na pewno jest nie tak. – Mary spojrzała na mnie zdziwiona, wkładając do buzi kolejnego pulpeta. – Próbowałam się podpytać Lupina, ale zbył mnie jakąś wymyśloną odpowiedzią.
Mary zmarszczyła brwi i odłożyła widelec, a ja zaczęłam się bawić zimnym już ryżem.
– Naprawdę myślisz, że James mógł mieć coś z tym wspólnego?
– Nie wiem, Mary. Na prawdę nie wiem. Przecież nie mógł sobie od tak maszerować za mną do biblioteki, zauważyłabym go. Chociaż... Kurczę, szkoda, że poszłaś wtedy do dormitorium. Gdybyś tylko została na dole i widziała co zrobił, albo gdzie poszedł kiedy ja wyszłam...
– Wiem. – Zamilkłyśmy wpatrując się w znajomych Gryfonów, którzy właśnie wybuchnęli gromkim śmiechem. 
– Spróbuję się czegoś dowiedzieć.
– Oszalałaś? Niby jak? – Spojrzałam na dziewczynę, która bawiąc się kielichem z sokiem dyniowym, patrzyła na mnie w skupieniu.
– Mam dobre stosunki z Lupinem. Jeszcze tylko z całą resztą. Peter nie będzie problemem, wystarczy, że pomogę mu w jakimś wypracowaniu. A Syriusz...
– Nie jest głupi, kapnie się, że czegoś od niego chcesz. Poza tym, po dzisiaj? 
– Więc będziemy musiały to dobrze odegrać. Będę musiała z wielkim trudem mu przebaczyć, a potem spróbuję się czegoś dowiedzieć i...
– Myślę, że powinnaś przestać, Lily. Naprawdę. – Spojrzałam w górę i ujrzałam Alicję pochylającą się nad nami. Och nie... Poczułam jak mój żołądek wykonuje obrót o sto osiemdziesiąt stopni, kiedy jej wściekły wzrok spotkał się z moim. – Mam dość. Nie będę dłużej ukrywać co myślę. Próbujesz znaleźć coś, żeby znów móc się czepiać Jamesa, kiedy to Snape jest winny! Próbujesz go usprawiedliwiać na każdym kroku, wszystko dyktujesz pod własne zachcianki! Przestań szukać problemu w niczym, Lily, bo znajdziesz coś, czego nie chciałabyś się dowiedzieć. Zastanów się nad tym, po której jesteś stronie, przyjaciół, czy jakiegoś oślizgłego kretyna, który manipulował tobą przez całą piątą klasę! Och i ani waż się zaprzeczać, musiałaś zauważyć jego nowych znajomych i dziwne zachowanie ale zwyczajnie go broniłaś! I dalej to robisz! Bronisz kogoś, kto na to nie zasługuje! – Wpatrywałam się w nią z otwartymi ustami, a Mary głośno przełknęła ślinę. – A teraz – ściszyła głos – wybacz, ale idę z moimi szczerymi prawdziwymi przyjaciółmi odpocząć i cieszyć się tym weekendem. Mam nadzieję, że przemyślisz to, co ci powiedziałam.
Kiedy skończyła natychmiast wstała i odeszła, a za nią Huncwoci, którzy rzucali nam zaciekawione spojrzenia.
– Przestań szukać problemu w niczym, Lily, bo znajdziesz coś, czego nie chciałabyś się dowiedzieć! Oni coś knują, a Alicja wie o wszystkim! Poza tym, kto mówił cokolwiek o tym, że próbuję usprawiedliwiać Snape'a? Ja chcę po prostu wiedzieć co się stało, a ona z pewnością to wie.
– No nie wiem, Lily, może ona po prostu się martwi...
Pokręciłam głową.
– Nie. Coś tu jest nie tak, James jakimś cudem był wtedy w bibliotece i widział co się stało. Może śledził Snape'a... a może nawet to on walczył ze Snapem! Nie rozumiesz? Wszystko pasuje! Poszedł za mną, Snape dziwnie zareagował bo go zobaczył, tylko dlatego zostawił mnie w spokoju! Wszyscy wiedzą, że się nie lubią, James pewnie nie mógł się powstrzymać od ciśnięcia w niego jakimś zaklęciem, a... – przerwałam i poczułam jak nagle cała ekscytacja umyka, zamieniając się miejscem ze złością. – I znowu to zrobił! Znowu go zaatakował, znowu się wyżył tylko dlatego, bo coś do niego ma! 
Mary westchnęła cicho.
– Lily, nie będziemy niczego pewne, dopóki nie usłyszymy tego z ust któregoś z nich.
– Co zamyka sprawę i tylko udowadnia, że muszę jak najszybciej dowiedzieć się czegoś od chłopaków.
– Raczej wątpię, żeby ci się to udało.
– Niby czemu?
– A temu, że skoro Alicja o wszystkim wie, to pewnie nic jej nie powstrzyma przed opowiedzeniem im o tym co podsłuchała. Pewnie już to zrobiła, co sprowadza twoje szanse na wyciągnięcie czegokolwiek od nich do zera.
Miała rację. Entuzjazm ponownie zniknął, zastąpiony przez niewytłumaczalną złość. Bo w końcu na kogo tak naprawdę byłam zła, na siebie, bo straciłam szansę na dowiedzenie się czegokolwiek, na Alicję, bo wszystko zepsuła, czy na samego Jamesa, który coś przede mną ukrywał?
– Dlaczego tak ci na tym zależy?
Spojrzałam na Mary, która przyglądała mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Nie wiem. Po prostu... – Wzięłam głęboki oddech i przymknęłam oczy. – Wiele rzeczy wyrwało się spod mojej kontroli i... Może i powinnam odpuścić, ale nie umiem. Muszę wiedzieć, co się stało.
Kiedy uznałam, że chyba i tak nic już nie przełknę, w ciszy wróciłyśmy do Pokoju Wspólnego. Pomimo tłumu roześmianych Gryfonów i gwaru jaki panował, nie potrafiłam odpędzić od siebie myśli o szóstce szóstoklasistów, którzy wpatrywali się w nasze plecy, kiedy próbowałyśmy się skupić na nauce. Zrezygnowana zaszyłam się w najdalszym kącie i z zamkniętymi oczami wyczekiwałam momentu, w który wszyscy wreszcie znikną w dormitoriach. Kiedy Mary spytała się czy idę spać, pokręciłam przecząco głową. Pomimo zmęczenia i natłoku myśli wiedziałam, że i tak bym nie usnęła. Dziewczyna pokiwała jedynie głową i ruszyła w stronę sypialni, a ja westchnęłam cicho i skupiłam się na podręczniku z eliksirów.
Nie wiem ile czasu minęło, ale nagle zorientowałam się, że wokół panuje wszechogarniająca cisza. Zamrugałam kilka razy i odkładając książkę na stolik rozejrzałam się po opustoszałym pokoju, tonącym w półmroku. Może przysnęłam? Byłam pewna, że raczej bym o tym wiedziała, poza tym dalej czułam się przygnieciona własnymi rozmyślaniami. Może po prostu się wyłączyłam... Tak, to chyba najlepsze wytłumaczenie. Powoli wstałam i skierowałam się w stronę wytartej sofy, stojącej tuż przed kominkiem. Rozłożyłam się na niej wygodnie i wpatrzyłam w ogień, próbując poukładać w głowie wszystkie myśli w jakąś sensowną całość.
Wiedziałam, że straciłam prawdopodobnie jedyną szansę na dowiedzenie się prawdy. Miałam ochotę przyłożyć sobie stołkiem. Byłam głupia, nawet nie pomyślałam o tym, że ktoś mógł nas usłyszeć. Zacisnęłam palce na jednej z poduszek i objęłam ją mocno ramionami. Och super, doprawdy. Nagroda dla największej idiotki wędruje w ręce Lily Evans, rudowłosej szóstoklasistki z Domu Lwa, zdobywczyni jednego z najlepszych wyników na sumach, po której można  by się spodziewać czegoś lepszego...
Mój wzrok przyciągnął mały, srebrny przedmiot leżący na gzymsie kominka. Zmarszczyłam brwi i podniosłam się na łokciach. Co to takiego? Odrzuciłam poduszkę i powoli ruszyłam w jego kierunku. Moja dłoń bezwiednie dotknęła srebrnego wisiora zdobionego motywami roślinnymi. Z zaciekawieniem podniosłam przedmiot. Był zadziwiająco ciężki. Przyjrzałam mu się w świetle padającym z kominka i dostrzegłam małe zarysy postaci. Postaci, które się poruszały. Dopiero po chwili rozpoznałam stworzenia rozbiegające się w popłochu przed moim dotykiem. Fauny.
– Mówiłem Ci, nie zostawiaj tego gdzie popadnie, w ogóle nie powinieneś tego ruszać! Poczekaj tu, zaraz wrócę. – Z trudem powstrzymałam się od krzyknięcia ze strachu. Ktoś schodził po schodach, niebezpiecznie szybko zbliżając się w stronę Pokoju Wspólnego. Odłożyłam wisior na miejsce i biegiem ruszyłam w stronę sypialni dziewcząt, jednak w ostatniej chwili zahaczyłam nogą o jedną z małych, czerwonych puf i jak długa runęłam na ziemię. 
– Auć – syknęłam, czując jak ból promienieje przez całą długość kończyny.
– Lily? – Zamarłam. Powoli podniosłam się i spojrzałam w szeroko otwarte, brązowe oczy Jamesa Pottera. – Wszystko w porządku?
– T–tak, ja tylko... – wyjąkałam, cofając się. Kiedy stanęłam na lewej nodze poczułam okropny ból. Jęknęłam cicho, a chłopak ruszył w moją stronę, jednak wyciągnęłam rękę zatrzymując go. – Wszystko w porządku, po prostu się potknęłam.
– Co robisz tutaj o tej godzinie? – spytał, przypatrując mi się w skupieniu.
– Mogłabym ci zadać to samo pytanie. 
W ciszy mierzyliśmy się wzrokiem. Przyglądałam się jego niepewnej minie, rozpiętej koszuli, rozczochranym włosom. Dopiero kiedy zegar wybił trzecią w nocy zorientowałam się, jak dawno temu powinnam była położyć się do łóżka. Powoli odwróciłam się z zamiarem powrotu do sypialni.
– Lily, czy moglibyśmy porozmawiać o...
– Muszę już iść – wyszeptałam, kręcąc głową.
– Proszę – szepnął, zbliżając się do mnie. – Daj mi wytłumaczyć...
Odskoczyłam do tyłu i czując jak na twarz wypływa mi wielki, czerwony rumieniec, pomknęłam schodami do góry. Nie pozwoliłam mu dokończyć, nie chciałam żeby kończył. Marzyłam jedynie o tym, żeby zniknąć w ciemnościach sypialni. Zamknęłam drzwi dormitorium pozostawiając na dole zamyślonego Gryfona, moją godność, wylegującą się na bordowym dywaniku u jego stóp i mały, ledwo odkryty rąbek tajemnicy, ukrywający się w zarysach drzew srebrnego medalionu tonącego w półmroku pokoju.



Minął szmat czasu, muszę przyznać. Siedzę w pokoju, w rozkosznie wygodnej piżamie, z kubkiem malinowej herbaty w dłoni i uśmiecham się delikatnie. Tak, moi drodzy, udało mi się. Zdecydowanie pobiłam swój rekord prowadzenia bloga. Jakoś nigdy nie potrafiłam niczego dociągnąć do końca, zawsze gubiłam się gdzieś po drodze, a tu proszę - mam gotowe kolejne dwa rozdziały, trzeci zaczęty. Koncepcje na kolejne dwadzieścia. Rozpiera mnie duma. Pokonałam klątwę i w końcu udało mi się wyprowadzić jakieś swoje opowiadanie na prostą. Cudowna sprawa :)
Ostatnio zdałam sobie sprawę, jak wielką przemianę moja Lily przejdzie patrząc na początek i koniec opowiadania. Kurcze, świetna zabawa, bawić się losami bohaterów. No i towarzyszący temu dreszczyk emocji, kiedy z każdym kolejnym postem zbliżamy się do epicentrum wydarzeń. Mogę Wam obiecać, że za jakiś czas Lily będzie musiała przejść szkołę życia i w końcu ogarnąć ten swój ognisty temperament.
Z ważnych spraw, pojawiła się kolejna nowa zakładka, "Zapowiedź". Jak nazwa wskazuje, można tam przeczytać coś na zachętę z nowego rozdziału :)
Na koniec chciałam bardzo podziękować tym kilku osobom które tu zaglądają. Bardzo mi miło, że chociaż wy komentujecie. Mam trochę blogów do nadrobienia, pozapisywanych w zakładkach, więc może niedługo się do tego zabiorę. A póki co pozostaje mi życzyć Wam wesołych świąt, pysznego jajka, dużo zdrowia, szczęścia i weny! Bo bez niej pisarz usycha, jak polny kwiat czekający na kolejny zwiastun deszczu.
Widzimy się za tydzień! 

sobota, 5 kwietnia 2014

3. Spadające księgi

To zabawne, jak bardzo przeszkadza nam najmniejszy dźwięk, kiedy naprawdę próbujemy się skupić. Wpatrywałam się w migoczące płomienie oplatające ostatnie kawałki drewna i zastanawiałam się, jak skończyć wypracowanie z runów, jednak jedyne o czym myślałam, to przyjemne ciepło, jakie mnie ogarnęło. Z westchnieniem złapałam pióro i poprawiając się na wytartej, bordowej kanapie, pochyliłam się nad stolikiem i wpatrzyłam w pergamin z nadzieją, że wpadnę na coś ciekawego. Chwilę później ktoś stanął obok, przysłaniając światło padające ze świeczników.
– Hej Lily – podniosłam wzrok i uśmiechnęłam się w stronę Lupina.
– Cześć. Siadaj – mruknęłam, puszczając zwój, który natychmiast się zwinął. 
– Wypracowanie z runów? – spytał chłopak, a ja pokiwałam głową.
– Zupełnie nie mogę się skupić, a zostało mi już tylko zakończenie. Dwa cale i po wszystkim!
Gryfon sięgnął po pergamin i rzucił spojrzeniem na ostatnie linijki. Po chwili przyciągnął do siebie Znaczenia starożytnych języków i palcem pokazał na tekst.
– Tutaj. Przepisz ten akapit i gotowe.
Spojrzałam na podręcznik, a następnie na Lunatyka i uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
– Nie wiem jak ci dziękować. 
Pochyliłam się nad wypracowaniem i dopisałam ostatnie dwa zdania. Między czasie czułam na sobie spojrzenia chłopaka. 
– Skończone! – zawołałam radośnie, zbierając ze stolika swoje rzeczy i chowając je w torbie. Na samą myśl, że całe czwartkowe popołudnie spędziłam pisząc o rozszyfrowywaniu runów wzdrygnęłam się delikatnie i rada z tego, że w końcu mam z tym spokój, oparłam się wygodnie o sofę.
– Lily, mogę cię o coś spytać? – spojrzałam na Gryfona i zagryzłam wargę. Jego bursztynowe oczy wpatrywały się we mnie przyjaźnie, a jasne włosy falowały delikatnie w podmuchach wiatru wpadającego przez otwarte okno. Uśmiechnął się do mnie ciepło, a ja pokiwałam głową. – Mam nadzieję, że nie chowasz urazy za ten incydent z poniedziałku? Wiesz, naprawdę nie chciałem, żeby nikomu stała się krzywda i... – Blondyn zmieszał się i przejechał prawą ręką po opadających na oczy włosach.
– Remus, nic się nie stało – mruknęłam cicho, uśmiechając się. Chłopak pokiwał głową i popatrzył na mnie przepraszająco. 
– To i tak moja wina, to ja dałem im ten pomysł. 
– Proszę cię, przecież to oni to zmajstrowali, nie powinieneś się obwiniać, nic nie mogłeś zrobić. – Chłopak zmieszał się i delikatnie pokiwał głową.
– Tak... – mruknął, przeciągając słowo. – Przepraszam cię, ale muszę już lecieć. Chciałem się jeszcze spytać o coś Jamesa, a za chwilę zaczyna im się szlaban, więc no... To... Cześć.
Patrzyłam na niego, kiedy znikał na schodach prowadzących do sypialni chłopców i zastanawiałam się nad jego słowami, zagryzając dolną wargę. 
– Jesteś niesprawiedliwa, Lily. – Spojrzałam zaskoczona na Alicję, która usiadła w fotelu obok. Widząc moje spojrzenie speszyła się. – Przepraszam... Przyszłam, żeby przeprosić, a znowu się o coś czepiam. Ale... Lily, ja wiem, że James nie jest idealny, nawet Syriusz, co nie zmienia to faktu, że Remus również zalicza się do tej ich grupki. Jeżeli robią jakiś kawał, to robią to razem. Uważam, że to niesprawiedliwe, że traktujesz Lupina jakby nic nie zrobił, a chłopaków oskarżasz o całe zło tego świata. – Powiedziała na jednym wydechu jak gdyby bała się mojej reakcji. Przypatrywałam się jej twarzy, która wyrażała jedynie determinację, po czym odwróciłam wzrok i wpatrzyłam się w ogień.
– Czemu ich tak bronisz? – szepnęłam.
– Nie wiem, może to przez to, że będąc z Frankiem praktycznie ciągle z nimi przebywam – westchnęła, wzruszając ramionami. – Jednak... Myślę, że powinnaś to przemyśleć. To tylko chłopcy, jakkolwiek głupio to nie brzmi, większość z nich w tym wieku robi wszystko, żeby tylko zwrócić na siebie uwagę, żeby się pośmiać. Nie traktuj tego jak ostatniego zła, w końcu to przecież dziewczyny są mądrzejsze, więc powinnyśmy rozumieć, że po prostu muszą przez to przejść. – Brunetka zamilkła. Po chwili wstała i unikając mojego spojrzenia ruszyła w stronę dormitorium, po drodze bąkając ciche "przepraszam". Patrzyłam, jak znika, w głowie wciąż odtwarzając jej słowa. Może i miała racje, a jednak żaden z nich nie przeprosił. Po prostu uważali, że to była świetna zabawa i chociaż jakaś część mnie przyznawała Alicji rację, druga – ta o wiele większa – wciąż powtarzała, że to zachowanie przedszkolaków. Minęło jeszcze kilkanaście długich minut, zanim w końcu z zaciętą miną chwyciłam torbę i ruszyłam w tą samą stronę, co dziewczyna. Przechodząc przez Pokój Wspólny natknęłam się na chichoczących Huncwotów, jednak nie miałam ochoty na kolejne potyczki słowne, więc ominęłam ich szerokim łukiem i powoli wspięłam się po schodach prowadzących do sypialni szóstoklasistek. Otworzyłam jedne z dwóch par drzwi i weszłam do znanego mi dormitorium. 
Pomieszczenie urządzone było w barwach Gryffindoru – bordowe tapety ze złotymi zdobieniami, ciężkie, aksamitne zasłony zdobiące cztery łóżka, dwa wysokie okna po obu stronach, meble wykonane z ciemnego drewna. Oparłam się o drzwi i uśmiechnęłam w stronę Mary, która wpatrywała się we mnie pytającym wzrokiem.
Powoli ruszyłam w stronę łóżka, mijając po drodze wielką szafę i stolik nocny. Usadowiłam się na nim wygodnie i odłożyłam torbę na bok.
– Gdzie Alicja? – spytałam, uświadamiając sobie, że Gryfonki nie ma w pokoju.
– Bierze prysznic – mruknęła Dorcas, spoglądając na mnie znad Standardowej księgi zaklęć. Czekoladowe włosy upięte miała w niedbałego koka, a na pulchne policzki wpłynął rumieniec, kiedy zauważyła, że przyglądam się jej piżamie w kolorowe króliczki. Starając się nie zachichotać spojrzałam na ostatnie łóżko należące do brązowookiej brunetki i wpatrzyłam w zdjęcie oprawione w złotą ramkę przedstawiające ją w objęciach roześmianego Franka. Obok nich stali Syriusz i James z przejęciem machając w stronę obiektywu. Musiało to być nowe zdjęcie, bowiem postaci trzymały w rękach podręczniki do szóstej klasy.
Moje przemyślenia przerwał odgłos otwieranych drzwi. Z łazienki wyłoniła się Alicja wycierając ręcznikiem mokre włosy. Spojrzała na mnie, po czym przygryzła wargę i sięgnęła po wypracowanie z transmutacji. 
– Lily, wszystko w porządku? – Mary przyglądała mi się badawczo, a ja uśmiechnęłam się krzywo i spojrzałam na nią.
– Taaa... – mruknęłam cicho. – Jestem po prostu zmęczona, chyba już się położę. 
Nie wyglądała na przekonaną, jednak pokiwała delikatnie głową i wciąż mi się przypatrując udała, że szuka czegoś w kufrze.
Złapałam potrzebne rzeczy i skierowałam się w stronę łazienki. Szybko przebrałam się w czarne getry i wyciągniętą koszulkę z nadrukowanym kotem, który przechadzał się w kółko, kiedy spoglądałam na jego odbicie w lustrze. Związałam włosy w kucyka i umyłam zęby, a potem przez krótki moment przyglądałam się sobie. Zielone oczy migotały w świetle magicznej lampki kiedy próbowałam odgadnąć czemu właściwie mam taki podły humor.
Powoli wróciłam do sypialni i ułożyłam się w łóżku, uprzednio zaciągając kotary.
Sen przyszedł szybko i tak samo szybko odszedł. Kiedy po raz kolejny otworzyłam oczy czułam się tak, jakbym spała dosłownie sekundę. Podniosłam się na łokciach i ziewnęłam przeciągle. 
– Lily, wstawaj, bo ja cię wyciągnę z tego łóżka! – doszedł do mnie roześmiany głos Mary. Powoli przecisnęłam się przez zasłony i po cichu zaszłam ją od tyłu, łapiąc w pasie. Dziewczyna wrzasnęła, a ja zaczęłam chichotać. Zaśmiała się także Alicja, kiedy Mary uderzyła mnie poduszką. 
– Tak chcesz się bawić? – zawołałam, rzucając w nią kocem, a ta upadła na łóżko.
– Myślę, że małej Mary należy się nauczka. – Hawkins stanęła obok mnie i zerkając na mnie z uśmiechem pokiwała głową. Obie usiadłyśmy na dziewczynie i zaczęłyśmy ją gilgotać, nie zważając na jej przeraźliwe wrzaski i głośne wybuchy śmiechu.
– Jesteście... Nienormalne... – wysapała, strącając nas z siebie. Padłyśmy obok niej i głośno zaczęłyśmy się śmiać, a Macdonald po chwili przyłączyła się do nas.
Dzień mijał nam w wyśmienitych humorach. Alicja korzystając z mojego dobrego samopoczucia nie wspomniała już ani razu o Huncwotach i starała się, żebym zapomniała o naszej wieczornej wymianie zdań. 
Kiedy po starożytnych runach razem z Lupinem ruszyłam na transmutację czekała na mnie z Mary w połowie korytarza na pierwszym piętrze. Śmiejąc się weszliśmy do klasy i rozdzieliliśmy. Remus ruszył w stronę reszty Huncwotów, a Alicja pobiegła przywitać się z Dorcas. Razem z Mary usiadłyśmy w drugiej ławce i wyjęłyśmy podręczniki. 
Lekcje transmutacji już dawno przestały być uważane przez uczniów za łatwe. Jak i tym razem, dwu godzinne tortury zakończyły się umiarkowanym sukcesem. Pod koniec lekcji zaledwie garstka osób przemieniła starą pozytywkę w małą klatkę dla myszy. Kiedy wychodziłyśmy z klasy Syriusz uskarżał się, że jego klatka wciąż jest zdobiona motywami roślinnymi, a Peter dostawał reprymendę od McGonagall, która uznała, że skoro nie jest w stanie sprawić, żeby jego (wciąż drewniana) klatka przestała wygrywać melodyjkę hymnu narodowego, może wcale nie powinien dostać się na te zajęcia. Wszystkiemu przyglądali się zdegustowani Krukoni, którzy uczęszczali z nami na transmutację. Po tym wydarzeniu nawet numerologia przestała być taka straszna i kiedy w końcu byliśmy wolni z uśmiechami zeszliśmy na obiad.
– Więc jakie plany na dziś? – spytała Mary zabierając się za swój omlet.
– Pomyślałam, że mogłybyśmy odwiedzić Hagrida – mruknęłam, sięgając po dzban soku dyniowego i wpatrując się w roześmianych Huncwotów i czerwoną na twarzy Alicję, która zeskoczyła z kolan Franka próbując odejść, jednak ten złapał ją za szatę i przyciągnął z powrotem, delikatnie całując. Black zacmokał i wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem.
– Ziemia do Lily! – Zmieszana spojrzałam na przyjaciółkę, która machała mi widelcem przed nosem. – Słuchasz mnie?
– Tak, tak – wymruczałam wracając myślami do naszej rozmowy. Mary spojrzała w bok i pokiwała delikatnie głową.
– Myślę, że to dobry pomysł.
Tak więc dwadzieścia minut później wstałyśmy i ramie w ramie skierowałyśmy się w stronę dębowych drzwi. Idąc przez błonia stwierdziłam, że mogłyśmy wziąć płaszcze. Było przeraźliwie zimno, a wiatr sprawiał, że na kilka sekund nie potrafiłam zaczerpnąć tchu. Kiedy w końcu dotarłyśmy do drewnianej chatki gajowego z ulgą zapukałyśmy.
– O cholibka, Lily, Mary! A już myślałem, że zapomniałyście o ulubionym pedagogu.
– Jakbyśmy mogły – zawołała moja towarzyszka, szczerząc się w jego kierunku. Olbrzym zamknął za nami drzwi i ruszył w stronę paleniska. 
– To jak, herbatki, nie?
Pokiwałam głową i usiadłam przy stole. Hagrid z uśmiechem krzątał się po izbie, aż w końcu usadowił się na przeciwko i z dumą zaczął opowiadać o swoich grządkowych poczynaniach. Uśmiechnęłam się ciepło widząc, jak sprzecza się z Mary o prawidłową dawkę nawozu z much siatkoskrzydłych i mimowolnie wróciłam wspomnieniami do kilku ostatnich dni.
Wciąż przetrawiałam słowa Alicji i wiedziałam, że miała rację. Ale jakiejś części mnie po prostu łatwiej było zaakceptować fakt, iż Remus jest tylko ofiarą tych dowcipnisiów. Co pewnie było głupie z mojej strony.
– Coś cię gryzie, Lily? – zapytał Hagrid, spoglądając na mnie znad stołu.
– Nie, po prostu mamy dużo nauki.
– Szósty rok to nie przelewki, ot co. Ale dacie radę. Kto jak nie wy, co?
– No właśnie – odpowiedziała Mary, uśmiechając się.
Resztę popołudnia spędziliśmy dyskutując nad tegorocznymi zbiorami i zbliżającą się jesienią. Hagrid zabawiał nas opowieściami nad problemami z jedną ze szklarni, rozwlekając się na temat roślin, które pomagał w wakacje hodować Profesor Sprout. Zanim się spostrzegliśmy, zapadł zmierzch. Westchnęłam cicho, dopijając zimną już herbatę. 
– Chyba będziemy musiały się już zbierać. – Gajowy pokiwał powoli głową i wpatrzył się we mnie, kiedy hałaśliwie wydmuchałam nos. 
– No, Lily, tylko mi się nie przezięb. Ostatnio pogoda nie jest najlepsza. Wrzesień w tym roku nie jest dla nas łaskawy, ot co...
Pożegnałyśmy się z Hagridem i szybkim krokiem ruszyłyśmy w stronę zamku. Kiedy doszłyśmy do Pokoju Wspólnego wybiła dwudziesta. Naprawdę aż tyle nam zeszło?
Rozejrzałam się i z niechęcią stwierdziłam, że wszystkie znajome twarze znajdowały się przy kominku – w towarzystwie Huncwotów. Jakoś lepiej czułam się będąc z dala od nich.
– Mary, wiesz, ja chyba pójdę jeszcze po coś do biblioteki. Pomyślałam, że może zabiorę się za to wypracowanie dla McGonagall, ale kompletnie zapomniałam o wypożyczeniu takiej jednej książki i... – pomimo, że dziewczyna wiedziała, że nie mówię całej prawdy, pokiwała głową i westchnęła. Spojrzała w stronę Gryfonów, co uczyniłam i ja. Kiedy napotkałam zaciekawiony wzrok Jamesa, odwróciłam głowę. 
– W takim razie będę w dormitorium – bąknęła Mary, ruszając w stronę schodów. Przyglądałam się jak odchodzi i westchnęłam cicho. Pomimo tego, jak towarzyska wydawała się być na pierwszy rzut oka, dobrze wiedziałam, że miała problem z byciem otwartą. Nigdy mi to nie przeszkadzało, byłam przyzwyczajona do tego, że zawsze trzymałyśmy się tylko we dwie, i choć czasem martwiłam się o nią, gdzieś w głębi wiedziałam, że wolałam taki obrót spraw. Później ogarniało mnie poczucie winy i wytykałam sobie, że chce zatrzymać ją tylko dla siebie. Czy byłam dobrą przyjaciółką? A może powinnam była zachęcać ją do spędzania czasu z Gryfonami? Poczułam, jak coś przewala się w moim żołądku, kiedy pomyślałam, że mogłabym zostać sama. Kiedyś miałam jeszcze Severusa. Teraz została mi tylko ona. Nie, Lily, odezwał się cichy głos w mojej głowie. Nie zrobiłaś nic złego. Ignorując uporczywy wzrok Pottera odwróciłam się i wyszłam z wierzy. Ruszyłam ciemnym korytarzem w ciszy rozmyślając o Mary. Z oddali dobiegł mnie odgłos uchylanego portretu Grubej Damy więc odwróciłam się, jednak nikogo nie zauważyłam. 
– Świetnie, a więc teraz masz jeszcze jakieś urojenia, Lily – mruknęłam cicho i w otulającej mnie ciszy ruszyłam w stronę czwartego piętra. 
Kiedy dotarłam do biblioteki z westchnieniem stwierdziłam, że tak naprawdę nie mam pojęcia, jaką książkę mogłabym wypożyczyć. Zaczęłam więc przechadzać się pomiędzy regałami, co chwila wyciągając co ciekawszy wolumin, tylko po to, by za chwilę odłożyć go na miejsce. W końcu zrezygnowana oparłam się o szafkę i wpatrzyłam w tysiące ksiąg poukładane w równe rzędy. Zmrużyłam oczy i sięgnęłam po tę oprawioną w bordowy aksamit. Przekartkowałam kilka stron Transmutacji materii martwej i z uśmiechem natrafiłam na rozdział dotyczący zamiany materii. Chwilę później przez moje plecy przeszedł dreszcz, a ja poczułam czyjeś spojrzenie na sobie. Uniosłam głowę znad książki, jednak alejka była pusta. Zmarszczyłam brwi i rozglądnęłam się dookoła. W bibliotece panowała cisza, przerywana jedynie odgłosem przewracanych stronic. Powoli zamknęłam bordową księgę i odwróciłam się chcąc odejść, jednak widząc przed sobą czarne oczy wpatrzonego we mnie Ślizgona z cichym okrzykiem zdumienia cofnęłam się. Severus.
Chłopak wpatrywał się we mnie ciekawy mojej reakcji, natomiast ja poczułam, że chce stamtąd natychmiast wyjść. Kiedy miałam zamiar postawić pierwszy krok, brunet złapał mnie za ramię i wyszeptał moje imię.
– Puść mnie – mruknęłam cicho.
– Lily, błagam, wysłuchaj mnie.
– Powiedziałam puść – powtórzyłam, delikatnie podnosząc głos. Spojrzałam w oczy Snape'a, który wpatrywał się w przestrzeń za mną z niechęcią na twarzy. Odwróciłam się, jednak alejka była pusta. Wróciłam wzrokiem do chłopaka, który odsunął się ode mnie i spróbował spotkać mój wzrok, jednak zrobiłam wszystko, żeby tylko na niego nie patrzeć. Szybkim krokiem minęłam go i podeszłam do pani Pince, szkolnej bibliotekarki. Kiedy spisywała numer księgi rozległ się huk, a z alejki z której wyszłam wydobyły się tumany kurzu. Kobieta z wściekłym okrzykiem zerwała się z miejsca i podbiegła do półek, a ja ruszyłam za nią. 
– Co tu się do diabła wyprawia?! Ty! – wrzasnęła, wskazując na Snape'a, który podnosił się z podłogi, odrzucając spoczywające na nim podręczniki, co doprowadziło Irmę Pince do prawdziwej furii. Każdy wiedział, że książki były dla niej jak własne dzieci. 
Wpatrywałam się w Ślizgona, który odwrócił się i wściekłym spojrzeniem omiótł pustą alejkę. O co chodziło?
– Jesteś ze Slytherinu prawda?! Pf, przecież to oczywiste! Czysta arogancja, żeby coś takiego... Natychmiast idziemy do opiekuna twojego domu!
Wycofałam się powoli z biblioteki i szybkim krokiem ruszyłam w stronę Wieży Gryffindoru, w głowie odtwarzając wydarzenia z przed kilku minut. Na kogo patrzył Snape, kiedy ze mną rozmawiał? I później, kiedy Pince zaczęła na niego wrzeszczeć? Ktoś tam był, ktoś musiał tam być, prawdopodobnie od momentu kiedy znalazłam się tam ja. Przełknęłam ślinę czując nieprzyjemny skurcz żołądka na myśl, że ktoś przypatrywał mi się w tamtej alejce. Ale na brodę Merlina, ona była pusta! 
Sama nie wiedziałam, kiedy przeszłam pod portretem Grubej Damy i wpadłam do pełnego uczniów Pokoju Wspólnego. Rzuciłam się na jeden z foteli i zamknęłam oczy. Co jest grane?
– Lily? – Spojrzałam w kierunku Alicji, która zatroskana przyglądała mi się oparta o sofę. Podniosłam wzrok na resztę znajomych. Lupin zmarszczył brwi spoglądając gdzieś ponad mnie. Powędrowałam za jego spojrzeniem i zobaczyłam zadyszanego Jamesa, który starając się na mnie nie patrzeć kiwnął głową na chłopaków. Ci natychmiast poderwali się z siedzeń i razem ruszyli w stronę dormitorium.
– Co jest... – mruknęła Hawkins, wstając. – Lily?
Ale sama nie wiedziałam o co może chodzić. Pokiwałam powoli głową i spojrzałam ponownie w stronę znikających na schodach Gryfonów.
– Chłopcy – mruknęła cicho brunetka rzucając się z powrotem na sofę.
Tak... Wstałam i ignorując pytające spojrzenie Alicji skierowałam się w stronę sypialni. W środku znalazłam Mary. Podeszłam do niej i rzuciłam się na swoje łóżko streszczając jej wszystko. Kiedy skończyłam otworzyła usta i zmarszczyła brwi.
– Ale chyba nie myślisz... Przecież to nie mógł być James, prawda? – spytała.
– Chyba już nic nie myślę... – mruknęłam cicho, ukrywając twarz w dłoniach.






Przepraszam Was bardzo, ale wczoraj nie miałam już sił żeby tu zajrzeć i dodać nowy rozdział. Szczerze mówiąc dalej najchętniej zakopałabym się w pościeli, ale czeka na mnie matma, bo po wywiadówce już wiem, że mam z nią przekichane i naprawdę będę musiała do niej przysiąść, żeby sobie do końca nie zawalić.
Rozdział jest słaby, o ile wcześniej mi się podobał, tak teraz po prostu na niego przystaję. Gdzie się podziała ta cała wena i zapał do pisania ja się pytam?
Kolejny dopiero za długie czternaście dni, z racji ciężkiego tygodnia, który już pograża mi ręką i czyha na mnie z widmem sprawdzianów. Mam nadzieję, że znajdę dość czasu żeby szybko nadrobić zaległości w kolejnych rozdziałach i może nawet wróci do mnie ta dobra passa pisania codziennie jednego za drugim?
Na koniec wspomnę tylko o nowej zakładce, która pojawiła się w menu, a mianowicie o "Pokrótce, czyli plan wydarzeń". Tak sobie pomyślałam, że ja sama często gubię się w fabule, zwłaszcza kiedy czytam kilka opowiadań i potem zastanawiam się co ostatnio się działo, albo czy to o czym myślę miało miejsce w tej historii, a może w innej. Postanowiłam więc zrobić krótkie, wypunktowane przypomnienie w formie przypominającej plan wydarzeń, aby szybko można było sobie odświeżyć wiadomości. 
Hm, to by było na tyle. Miłego weekendu i do zobaczenia 18 kwietnia, może od następnego razu przerwy między rozdziałami będą krótsze, zobaczymy. Trzymajcie się!


CZYTASZ = KOMENTUJESZ