sobota, 26 stycznia 2019

24. Za zamkniętymi drzwiami cz.I


Dla moich czytelników,
starych i nowych,
w podziękowaniu za to, że są.


W ciszy wróciliśmy do zamku. Idąc pustymi korytarzami wydawało mi się, że James chciał coś powiedzieć, ale raz po raz gryzł się w język. Dopiero kiedy byliśmy na siódmym piętrze, w końcu westchnął.
– Wiesz, cieszę się.
– Czemu? – spytałam, patrząc na niego.
– Mogłem trafić na dużo gorszą udawaną dziewczynę – powiedział, zerkając w moją stronę.
– Dzięki.
Nie odpowiedział. Wydawało mi się, że to nie o tym myślał, nie to miało wypłynąć z jego ust, ale zanim zdążyłam się nad tym głębiej zastanowić, dotarliśmy do portretu Grubej Damy, która przeglądała się właśnie w lusterku. Chwilę później pochylił się i zniknął w przejściu, a ja zrozumiałam, że ta chwila bezpowrotnie minęła.
– Gdzie byłaś? – spytała Mary, kiedy weszłam do Pokoju Wspólnego.
– Odrobiłam większość pracy domowej – mruknęłam, dosiadając się do okupowanej przez Gryfonów sofy. – Tutaj nie mogłam się skupić – dodałam.
– Wiem – westchnęła Dorcas, wynurzając się zza muzycznego magazynu. – Przez cały dzień nie zamyka się im jadaczka.
– Jakie plotki tym razem? – spytał James, rozsiadając się wygodnie na oparciu fotela, na którym wylegiwał się Syriusz.
– Brak Maryl, Clarie w skrzydle szpitalnym i nowy hit, który zaczyna brać górę w statystykach: chyba w końcu zauważyli, że nie mamy nauczyciela od obrony przed czarną magią.
– Ciekawe, co z tym zrobią.
– Coś muszą – powiedział Remus. – Będą musieli kogoś znaleźć.
Powoli oparłam głowę na ramieniu Mary i przymknęłam oczy, słuchając przekomarzań Huncwotów. Macdonald jedynie położyła swoją dłoń na mojej, pozwalając mi się na niej opierać. Wkrótce odpłynęłam, a potem jak przez mgłę poczułam, że ktoś przenosi mnie i układa w łóżku. Ostatnie co pamiętałam to zapach świerku i mięty. 
– Dzień dobry księżniczko.
Mary uśmiechała się do mnie, siedząc na swoim łóżku i pochylając się nad książką.
– Jak...? – zaczęłam, rozglądając się.
– Nie wiem. Jak szłyśmy na górę, kimałaś w najlepsze na sofie.
– Zapytaj swojego chłopaka – rzuciła Dorcas, wciąż przykryta kołdrą po samą szyję.
– Ha, ha – mruknęłam. – Ale serio, jak oni tu wchodzą? – dodałam, a dziewczyny jedynie zachichotały.
Niedzielny poranek był tak leniwy, jak tylko mógł być. Właściwie cały dzień był leniwy, wliczając w to siedzenie w łóżku do południa, obiad, leżenie na błoniach i słuchanie Alicji i Mary gawędzących o kałamarnicy, powrót do zamku oraz naśmiewanie się z Huncwotów, którzy zabrali się za wypracowania najpóźniej jak tylko mogli. Wieczorem pozwolono udać się nam do Clarie, która leżała w Skrzydle Szpitalnym i była tak przygnębiona, że wyglądała, jakby była krok od śmierci. Albo przynajmniej poważnej choroby. Syriusz próbował ją rozśmieszyć, czytając jej sprośne kawały z jakiejś dziwnej książki w stylu "poradnika dowcipnisia", aż w końcu Pani Pomfrey była zmuszona nas wyrzucić, określając jego zachowanie jako co najmniej naganne.
Wracaliśmy więc w ciszy, a przynajmniej ja. Reszta trzymała się z przodu, gawędząc i śmiejąc się pod nosem. Była to zasługa Syriusza, który rozśmieszał wszystkich, jakby chciał odgonić od nas złe myśli. Tylko James nie był w nastroju, za co zupełnie go nie winiłam.
Końcem końców, dosyć szybko zmyłam się do łóżka, tłumacząc bólem głowy. Jakoś nie miałam ochoty na przesiadywanie w Pokoju Wspólnym, żarty Łapy, jego dogryzanie i szepty Gryfonów. Sam James też wcale nie ułatwiał mi sprawy, więc po prostu zniknęłam w dormitorium i poszłam spać, udając, że kolejnego dnia będzie całkowicie nowy dzień który zacznę z czystą kartą.
To był nasz ostatni rok w Hogwarcie. 
Musiałam udawać, żeby nie ześwirować przez tą myśl.

– Nie wykiwasz się.
– Hę? – spytałam, siadając przy stole Gryfonów. Był poniedziałkowy ranek, a słońce zaglądało przez wąskie okna w Wielkiej Sali, rzucając wesołe ogniki na twarze siódmoklasistów. – Zaspałam, ale wstałam na zajęcia, okej? 
– Nie o to mi chodzi. Pragnę przypomnieć ci o pewnym Z-A-K-Ł-A-D-Z-I-E, który ze mną zrobiłaś – powiedział konspiracyjnie, literując słowo zakład. – To twoja ostatnia szansa, Ruda, bo uznam, że odpuszczasz walkowerem.
Dorcas i Mary roześmiały się, patrząc na moją twarz, która wyrażała mniej więcej zażenowanie. 
– Nawet tego nie skomentuję – powiedziałam, nalewając sobie soku do szklanki. – Zamknij się i daj mi żyć.
– Czyli walkower? – zapytał, pocierając dłonie. – Jednak zrozumiałaś, jak zły to był pomysł?
– Och nie, po prostu przeszkadzasz mi w wymyślaniu co zrobię przez miesiąc posiadania swojego prywatnego niewolnika. Ach! – zawołałam, a James parsknął śmiechem.
– A ty się nie wypowiesz? – zapytał go Black.
– Ja tu jestem tylko obserwatorem – stwierdził Rogacz, podnosząc do ust kubek z parującą kawą. – I sam jestem ciekaw co też za pomysły kryją się pod tą rudą czupryną.
– Zobaczysz – mruknęłam, wzruszając ramionami i skupiając się na jedzeniu.
– Wybaczcie, że wam przerwę, ale McGonagall tu idzie – powiedział Remus, kręcąc głową.
Wicedyrektorka rzeczywiście szła w naszym kierunku, przy okazji jednak rozdając uczniom kartki.
– Nowe plany zajęć? – zapytał James, kiedy podeszła do nas.
– Tak, panie Potter. 
– Mamy obronę przed czarną magią! Z kim? – zapytała Mary, przyglądając się swojemu.
McGonagall uśmiechnęła się, odsłaniając stół nauczycielski. Dotychczas wolne miejsce było zajęte przez pogrążonego w rozmowie czarodzieja w butelkowozielonej szacie.
– Czyli jednak – powiedziałam, przekrzywiając głowę – udało się go przekonać.
– To może być nasz najlepszy nauczyciel – dodała Mary, a McGonagall delikatnie się uśmiechnęła, przechodząc dalej. Gryfoni pogrążyli się w rozmowie, podczas kiedy James obrócił się i wpatrywał w opiekunkę naszego domu. A potem wstał i ruszył za nią.
Dopiero po pierwszej lekcji udało mi się dowiedzieć o co chodziło. Pytał się o Maryl, ale McGonagall nie wiedziała nic nowego. Obiecała informować nas na bieżąco, potwierdziła też powrót dziewczyny do zamku, jednak wciąż nie wiedziała kiedy to nastąpi.
– Mówiła, że robią jej jeszcze jakieś badania i coś o tym, że wciąż jest bardzo słaba, ale to głównie kwestia pozostania na obserwacji – powiedział szeptem, kiedy pochylaliśmy się ku sobie, pracując nad grupowym projektem z zaklęć. Mieliśmy wymyślić jak za jednym zaklęciem zamienić garść bezużytecznych drobiazgów typu zniszczona spinka do włosów, czy stępione igły w zestaw guzików do garsonki.
– A Clarie?
– Mają wypuścić ją dzisiaj wieczorem.
To nie było jednak jedynym powodem do rozmów. Po Hogwarcie rozniosły się plotki o bójce ze Ślizgonami i, jak to nazwali, Klubie Szlam. Przed obiadem do skrzydła szpitalnego trafił czwartoklasista ze złamanym nosem, a po południu Mona Hopkins upierała się, że poszło o jego dziewczynę, która pochodziła z rodziny mugoli. Do wieczora korytarze huczały od rozmów.
– Ponoć się uwzięli.
– Tak, łażą w grupach i rzucają się na każdego kto chociaż ma kapkę brudnej krwii w rodzinie.
– I ten biedny chłopak...
– Nikt już nie jest bezpieczny.
– To jest chore – podsumowała Dorcas, kiedy siedziałyśmy wieczorem w dormitorium. Powoli zbliżała się godzina pierwszego patrolu z Jamesem, a ja wierciłam się w łóżku, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Dawno już odrobiłam zadane prace, ale jakoś nie mogłam się skupić na nauce, wiec tylko udawałam, że patrzę się w notatki.
– Wyżywają się na słabszych – dodała Alicja, skrobiąc coś w grubym zeszycie. 
– I wszyscy wiemy, kto napędza to koło – mruknęła Mary, zerkając na mnie. W odpowiedzi westchnęłam i przetarłam oczy.
– Jak tak dalej pójdzie to żaden mugolak nie będzie bezpieczny.
– Dzięki za słowa otuchy – powiedziałam, a dziewczyny zachichotały. – O której idziecie po Clarie?
– O dwudziestej trzydzieści. Uparta ta Pomfrey, w ogóle nie chciała jej wypuścić.
– Nic dziwnego, sama bym się wahała, ona wciąż wygląda jak czy ćwierci od śmierci – mruknęła Meadowes.
– Ale dobrze, że już wychodzi. Towarzystwo ludzi dobrze jej zrobi – stwierdziłam, a Mary pokiwała głową.
– Czy ty nie musisz przypadkiem się zbierać? – spytała Alicja, przerywając naszą rozmowę. 
Spojrzałam na zegarek, dochodziła dwudziesta. Westchnęłam, zbierając notatki i odkładając je na nocny stolik.
– Masz już jakiś plan?
– Plan? – spytałam, ubierając szatę.
– No wiesz, jakieś trzymanie za rączki, puszczanie oczek – zaczęła wymieniać Dorcas, a ja pokręciłam głową. – No co, sama się w to wpakowałaś, a pierwsza randka powinna być wyjątkowa.
– To nie randka – odpowiedziałam, kładąc ręce na biodrach.
– A ja jestem primabaleriną.
– Nie stresuj jej, bo jeszcze zapomni języka w gębie i w ogóle się nie odezwie – powiedziała teatralnym szeptem Mary.
– Jesteście niemożliwe.
– To ty jesteś niemożliwa.
– Wychodzę – mruknęłam, odwracając się.
– Miłej randki! – zawołały dziewczyny, a ja pokręciłam głową i zamknęłam po sobie drzwi. Szybkim krokiem ruszyłam w kierunku Pokoju Wspólnego, odszukując wzrokiem Huncwotów. Siedzieli przy jednym z okien, zaśmiewając się z czegoś.
– Gotowy? – spytałam, podchodząc do Jamesa, który odchylił się na krześle i spojrzał na mnie.
– Zawsze.
– Prawdziwy gentleman zawsze nosi ze sobą ubranko – powiedział Syriusz, kiwając z powagą głową.
– Jesteś absolutnie obrzydliwy – zawyrokowałam, wstrząsając się z udawanego obrzydzenia. James popchnął Łapę, samemu prawie spadając z krzesła, a ja westchnęłam rozbawiona i obróciłam się. – Chodź, Potter.
Dogonił mnie dopiero, gdy przekroczyłam próg Pokoju Wspólnego. Ludzie przyglądali nam się zaciekawieni, co było całkiem zabawne. James pokręcił głową, ale nic nie powiedział, w ciszy dołączając do mojego boku. Odezwał się dopiero piętro niżej, kiedy skręciłam w lewo.
– Więc jaki jest plan na dzisiaj?
– Przejść piętrami na sam dół i zahaczyć o lochy, później wejście do wieży północnej i można wracać. Wpisałeś się wcześniej u Filtcha?
– Tak, był niesamowicie niezadowolony z tego, że to właśnie ja będę patrolował szkołę. Uznał to chyba za kiepski żart.
– Nie tylko on – mruknęłam, za co James uderzył mnie w ramię. – Ała!
– Masz za co – odpowiedział, udając obrażonego.
– Czekaj, czekaj, jak to było? "Potter naszym bohaterem, tylko on nas uratuje"? 
– Hej, to była piosenka Syriusza. 
– Ehe – zachichotałam.
Między nami zapanowała całkiem przyjemna cisza. Powoli zeszliśmy na dół i zaczęliśmy przechadzać się po lochach. James nie mówił zbyt dużo, jeśli już, to zadawał pytania, powodując, że to ja musiałam częściej się odzywać. Co zrobiłabyś, gdyby zamek się zawalił, jakie zjadłabyś lody gdyby ktoś teraz mógł przygotować ci każdy możliwy smak świata (roześmiał się, kiedy powiedziałam, że kokosowe – "mogłaś wybrać każdy smak świata, a wybrałaś jakieś tam kokosowe?!"), co chciałabyś robić po szkole. Na to ostatnie chwilę nie byłam w stanie odpowiedzieć, jakbym się zacięła. James pokiwał głową i spojrzał na mnie w ciszy. 
– Nie wiem – odpowiedziałam w końcu, zakładając ręce na piersiach.
– Ten temat jest dla ciebie nieprzyjemny?
– Czemu? – spytałam, a on uśmiechnął się.
– To pozycja zamknięta. Nie czujesz się pewnie – stwierdził, wskazując na moją postawę.
– Od kiedy z ciebie taki znawca?
– Lubię obserwować ludzi.
– Od razu poczułam się bezpiecznie – mruknęłam, a James roześmiał się. Przez chwilę szliśmy w ciszy, a potem znowu się odezwał.
– Lubię to. Lubię nas – powiedział kiwając głową, jakby sobie przytakiwał.
– Nas? – zapytałam.
– Nas. Lubię to, co mamy. 
– A co to takiego, mądralo? 
– Żarty, przekomarzanie, zabawa. Ten kawał, lubię to wszystko. Lubię tu z tobą być.
Zapanowała cisza, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.
– To jaki masz plan? – rzucił, kiedy minęliśmy kolejny róg
– Plan?
– No nie mów, że nie myślałaś jeszcze o tym, jak ma wyglądać najbliższy miesiąc – westchnął, wywracając oczami.
– Trochę.
– I?
– Sama nie wiem – odpowiedziałam, wzruszając ramionami.
– Musisz być bardziej precyzyjna – stwierdził. Zaśmiałam się, a echo odbiło się od pustego korytarza.
– Szczerze mówiąc, to będę potrzebowała twojej pomocy.
– Mojej? Naprawdę? Och, Lily, schlebiasz mi, ja...
– Przestań się wygłupiać – zawołałam, popychając go. – Po prostu nie znam się na tych rzeczach.
– Na tych rzeczach? – zapytał, poważniejąc, a parę portretów, które mijaliśmy spoglądnęło na nas zaciekawionym wzrokiem.
– No na umawianiu się. Jakbyś nie wiedział, to nie miałam zbyt wielu okazji.
– Och miałaś, a to że odmawiałaś...
– Ty się nie liczysz – przerwałam mu, wystawiając język, a on pokręcił głową.
– Skoro mamy się zejść – zaczął – to trzeba będzie odwalać szopkę, no wiesz, ukryte spojrzenia, liściki, łapanie za rękę.
– Liściki są spoko, widziałam to w jednej książce – powiedziałam, przypominając sobie lato spędzone nad romansidłami, ale Potter nie wyglądał na zadowolonego.
– Widziałaś to w... okej, musisz się dużo nauczyć.
– Wiec masz pole do popisu, armando.
– Oj już się tym zajmę, spokojna twoja rozczochrana. Jestem w tym mistrzem – powiedział, wypinając dumnie pierś i czochrając sobie włosy.
– I to całkiem nie-próżnym – dodałam, a Rogacz się zaśmiał. Przez chwilę nic nie odpowiadał, jakby nad czymś poważnie myślał.
– Tydzień wystarczy?
– Na co? – spytałam. 
– No czy polecisz na mnie w tydzień, czy potrzebujesz więcej czasu.
– Mamy bawić się przez tydzień, a potem udawać mizianie przez trzy? Nie będę w stanie tyle wymyślać, nikt nie uwierzyłby w związek, w którym ani razu nie zobaczyłby nas obściskujących się na korytarzu – jęknęłam.
– Mogę cię poobściskiwać, jeśli to problem. I miziać? Ile ty masz lat, dwanaście?
– Nie, dziękuję – odpowiedziałam, kręcąc głową i puszczając mimo uszu jego uwagę. – I będą potrzebne przynajmniej dwa tygodnie. A potem możemy trzymać się za ręce i siedzieć w jednej ławce.
– Zdobywanie ciebie będzie torturą – westchnął teatralnie, pocierając twarz.
– Powinieneś się już przyzwyczaić – zawyrokowałam, a James ponownie się zaśmiał. – Tylko błagam, bez głupot, nikt nie uwierzy, że poleciałam na kretyna-kawalarza.
– Ranisz mnie. I zmieniłem się.
– O tak – powiedziałam. – Na pewno.
– No dobra, nie aż tak – potwierdził.
Obejście całego zamku nie było w cale takie nieprzyjemne, a już zdecydowanie mi się nie dłużyło. Nikogo nie napotkaliśmy na swojej drodze, więc przez większość czasu nikt nie przerywał naszej rozmowy i oboje zaśmiewaliśmy się z głupich pomysłów na związek. Był jednak jeden punkt programu, który zbliżał się nieubłaganie, a ja nie mogłam za bardzo ukryć podekscytowania, więc bardzo szybko James zaczął mnie ponaglać.
– Wiesz, że podoba mi się to spacerowanie, ale...
– Cicho.
– No weź...
– Cicho! 
– Bo zacznę śpiewać ballady. Serio, jestem świetnym śpiewakiem, wręcz operowym...
– Skoro lubisz spacery, to to też ci się spodoba – przerwałam mu, chcąc żeby się uciszył.  Chodź.
Złapałam go za rękę i pociągnęłam w bok, tuż za róg kolejnego korytarza, a następnie wcisnęłam w szparę pomiędzy ścianą a posągiem jakiegoś grubego czarodzieja. James spojrzał na mnie zaciekawiony, a ja przystawiłam palec do ust. Staliśmy tak, straszliwie blisko siebie, a ogniki w jego oczach iskrzyły tak mocno, że mały potwór w moim podbrzuszu zakręcił się wesoło. A potem usłyszeliśmy kroki. Ktoś zachichotał, a potem rozległo się ciche "Rosier!", ale nie na tyle, żebyśmy go nie usłyszeli. A potem, po paru głośniejszych uderzeniach butów o posadzkę, drzwi obok nas zatrzasnęły się.
Wyraz twarzy Jamesa zmienił się z zaskoczenia, na zadowolenie. 
– Ty spryciulo! – wyszeptał praktycznie bezgłośnie, ledwo ruszając ustami, na co wzruszyłam ramionami.
– Chodził tu pod koniec zeszłego roku, ale nie mogłam na niego trafić na swoich dyżurach – odpowiedziałam, nachylając się nad uchem Rogacza. – Przyprowadza tu swoje dziewczyny.
– Więc jak to wykombinowałaś tym razem? – zapytał.
– To zawsze były poniedziałki – mruknęłam, puszczając mu oczko, jednak kiedy odwróciłam się do niego tyłem i ruszyłam w kierunku korytarza i zamkniętych już drzwi, James złapał mnie za ramię.
– Poczekaj, mam lepszy pomysł – szepnął. Jego ręka powędrowała do kieszeni, skąd wyciągnął...
– No nie – powiedziałam, kręcąc głową. – Łajnobomba?
– Już zapomniałaś, co mówił chociażby w piątek? To typowy Ślizgon, Lily, ty mu odejmiesz co najwyżej parę punktów, ale za to taki Filtch... hm, to byłby pewnie szlaban u któregoś z opiekunów.
Patrzył na mnie z wyczekiwaniem, ale nie namową. I wtedy zrozumiałam, że miał rację. Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową, wyciągając różdżkę.
– Niech się niczego nie spodziewają – powiedziałam, machając w kierunku drzwi, które zafalowały, a cichy chichot ze środka całkiem ucichł.
– Wyciszyłaś ich? – zapytał z podziwem James.
– Rób swoje – powiedziałam, puszczając mu oczko. – Filtch już znajdzie to miejsce.
– Oj złotko, dwa razy prosić nie musisz – odrzekł, uśmiechając się wesoło. – Tylko może lepiej zakryj uszy. I oczy.
Nawet pomimo spełnienia jego prośby, huk był dość mocno słyszalny. Sekundę później Rogacz złapał mnie za rękę i pociągnął w korytarz, a z mojego gardła wydarł się śmiech.
– Przestań, wariatko, bo nas złapią! – zachichotał James.
– Przepraszam, to moja pierwsza dywersja – wydyszałam, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
– Widzę, skoro nawet nie wiesz, co to znaczy. Tutaj – zawołał, ciągnąć mnie w ukryte przejście. W końcu zatrzymaliśmy się, czerwoni od biegu, z szerokimi uśmiechami na twarzach. – Masz – powiedział, wyciągając chusteczkę z kieszeni. – Trzeba wytrzeć ślady.
Spojrzałam na swoją rękę, całą w brązowej mazi. 
– Musiałeś mnie ubrudzić?
– No sory, nie było czasu na namysł.
Wycierając dłoń, coś przyszło mi do głowy.
– Jak to było, zmieniłem się? Już taki nie jestem? A łajnobomby w kieszeni to nosisz przez przypadek?
– Nie wiem o co ci chodzi, ktoś musiał ją podłożyć – stwierdził chłopak, wzruszając ramieniami i robiąc głupią minę.
– Tak, jasne – mruknęłam, a James dał mi kuksańca w bok. 
– Powinniśmy wracać – powiedział w końcu, kiedy oboje odzyskaliśmy oddech. – Zrobiło się późno.
– Racja – odpowiedziałam.
– Chodź.
Rogacz wyprowadził nas po drugiej stronie zamku, a potem znalazł najszybszą drogę na siódme piętro. Przez cały ten czas po mojej twarzy błąkał się uśmiech.
– Dam ci knuta za twoje myśli – rzekł w końcu, jakby kontynuował rozmowę.
– Są warte przynajmniej galeona.
– Cenisz się – westchnął, a ja uśmiechnęłam się. To brzmiało tak znajomo, tak ciepło i dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że już kiedyś wypowiedzieliśmy te kwestie, a potem cały świat zawirował. James musiał zauważyć moją minę, bo bardzo szybko na jego twarzy pojawiło się zrozumienie. – Nie chciałem...
– To nic takiego.
– Nie lubisz tematu czerwca.
– Nie lubię tematu wykolejonego pociągu – poprawiłam, a on pokręcił głową.
– Niech więc to zostanie naszym sekretem. Ale możesz mi powiedzieć, o czym myślałaś – dodał, a ja uśmiechnęłam się delikatnie.
– O niczym. Miło spędza się z tobą czas.
– A no widzisz, nie taki diabeł zły, jak go malują.
– No bo przecież taki z ciebie diabeł – stwierdziłam, a on jedynie parsknął pod nosem.
– A żebyś wiedziała, diablico.
Wspięliśmy się po ostatnich schodach i stanęliśmy przed portretem Grubej Damy, która odsłoniła nam przejście do Pokoju Wspólnego. W środku wciąż panował rozgardiasz, a trójka Huncwotów siedziała na sofie, pochylając się ku sobie nad pergaminem.
– Idę do łóżka – powiedziałam, powoli ruszając w stronę schodów. – Jestem padnięta.
– Aż tak cię wymęczyłem? – spytał James, poruszając zabawnie brwiami, a ja pokręciłam głową ze śmiechem.
– Dobranoc – powiedziałam, idąc tyłem i wysyłając mu całusa, którego złapał w powietrzu z udawaną euforią.
– Jutro powtórka? – zawołał za mną, zwracając uwagę wszystkich w pomieszczeniu.
– Chciałbyś, Potter – odpowiedziałam, a potem zniknęłam za drzwiami, słysząc za sobą głośny śmiech.
Dobrze, że nikt nie wiedział, co tak naprawdę działo się za zamkniętymi drzwiami.




Wróciłam z pracy o dwudziestej trzydzieści, zabrałam psy na spacer, usiadłam przed laptopem i powiedziałam sobie "dzisiaj jest ten dzień, dzisiaj w końcu coś napiszesz".
Zapomniałam już, jakim kojącym dźwiękiem jest stukot klawiatury. Nawet jeśli dopisałam tylko sześć stron, nawet jeśli to najkrótszy rozdział na SD, nawet jeśli to tylko dwie godziny w morzu miesięcy odwyku. Ale wiedziałam, że dłuższy rozdział to kolejny wątek, a kolejny wątek to niezliczone godziny w przyszłość, bo kto wie, kiedy usiądę nad tym znowu. Uznajmy, że to nagroda za zdany semestr, termin zerowy z jednego egzaminu (4.0!) i zdany drugi egzamin (też 4.0!). Przede mną jeszcze jeden, w czwartek, najbardziej przerażający, więc od jutra mocno zakuwam (nie licząc 8h w pracy), a potem może choć trochę wolności.
Dziękuję wszystkim, którzy czekali, to wy napędziliście ten rozdział (i może trochę dzisiejsze słuchanie muzyki w drodze do pracy, przez słuchawki pożyczone od siostry). Ostatnie ogłoszenie wciąż jest aktualne i wciąż nie wiem, kiedy znowu się do Was odezwę, ale ta namiastka rozdziału miała udowodnić, że wciąż myślę o SD i nie zamierzam się poddawać.
Ten rozdział jest dla Was.
A ja wracam do rozmyślań nad Jamesem piszącym do Lily miłosne liściki i zostawiającym je w najdziwniejszych miejscach, co zdecydowanie będzie doprowadzało ją do śmiechu.
Wasza,
Ati

PS. Jeśli są błędy, to poprawię. Nie starczyło mi już czasu na czytanie rozdziału drugi raz, wiec macie go na świeżo. Tak bardzo na świeżo. Jest cieplutki, jak bułeczki w piekarni. Gorący, jak klata Jamesa. Palący, jak... no złapaliście aluzję.


niedziela, 6 stycznia 2019

Ogłoszenie 5


Wzbraniałam się przed tym tak długo, jak tylko mogłam, ale nie mogę już się dłużej oszukiwać. Nie napiszę tego cholernego rozdziału w najbliższej przyszłości, chyba, że nagle doba dostanie 20 dodatkowych godzin. 
Nie lubię tu pisać takich rzeczy. Zawsze obiecywałam sobie, że nie zniknę z SD, tak jak wiele innych autorów opuszczało swoje blogi, że nie zrobię swoim czytelnikom tego, co inni  ciągle mi robili a ja umierałam w środku z rozpaczy nad kolejnym porzuconym blogiem. Dlatego właśnie tak bardzo boli myśl, że dawno mnie tu nie było - bo dotrzymam obietnicy i nigdy nie zrezygnuje z SD. Potrzebuje tylko czasu.

Pracuję, studiuję, ledwo daję radę. Codziennie łapię się za głowę i chce mi się płakać, bo myślę o tym, jakie życie było proste, kiedy zaczynałam pisać. Szkoła to był pikuś, a ja miałam tyle czasu na rozmyślanie nad fabułą, robienie szablonów, pisanie rozdziałów na zapas, że nie wiedziałam co zrobić z tym, który mi jeszcze zostawał po tych rzeczach. A teraz nie jestem w stanie skończyć rozdziału od września. Mam połowę. I nie mam czasu, żeby nawet o tym myśleć.
Czuję się strasznie zmęczona i powoli mam coraz bardziej dosyć, do sesji zostało mi może 2-3 tygodnie, a ja jestem w dupie z nauką, grafik w pracy nie powala, zamiast się uczyć całe dnie śpię bo boli mnie głowa, albo nie mam siły po pracy. Płakać mi się chce, bo niektórzy idą do przodu z nauką, spędzają dnie nad książkami, a ja zgubiłam już tą mobilizację i teraz walczę tylko o to, żeby jakoś przeżyć.
Dlatego nie chce obiecywać konkretnej daty. Może jeśli zdam wszystko w 1 terminie, to naskrobię coś w lutym. Może początek nowego semestru będzie łaskawszy. A może zobaczymy się dopiero na wakacjach. Nie jestem w stanie powiedzieć, mam tylko nadzieję, że nie stracicie nadziei. Mi została tylko ona.
Tęskniłam. Strasznie.
Nie zniknęłam na dobre.
Nie mogę już się doczekać powrotu.
Wasza,
    Atelier

PS. Nie zapomniałam o Was. Widzę wszystkie wyświetlenia, szczególnie kiedy ktoś czyta SD od początku, to zawsze poprawia mi humor. Dziękuję, że zostaliście.