piątek, 28 kwietnia 2023

29. Niech wygra lepszy cz. I

 {Dla Kasi i Ar,
tej pierwszej za bycie fanką numer jeden i siany przez nią postrach,
tej drugiej za rozmowy o niespełnionych pisarskich marzeniach.
Trzymam za Ciebie mocno kciuki!}



– Że też jej nie wstyd...

– Ponoć cicha woda brzegi rwie...

– ... ja to bym się po tej sytuacji na oczy ludziom nie pokazała...

– ... żeby tak się obściskiwać w opuszczonej klasie...

– A widziałaś, jak świetnie bawili się w Hogsmeade?

– Ponoć potem zniknęli na kilka godzin...

– Pewnie zabrał ją na przechadzkę...

Podniosłam głowę, z trzaskiem zamykając leżącą przede mną księgę. Grupka dziewczyn obserwująca mnie kątem oka natychmiast przestała szeptać, udając, że są bardzo skupione na swoich wypracowaniach, a bibliotekę na nowo wypełnił szum przekręcanych kartek i skrobania piór.

Irytacja buzowała we mnie, niczym rój rozwścieczonych os. Już od dłuższego czasu ciężko było mi się na czymś skupić, a ciągłe towarzyszące mi szepty wcale tego nie ułatwiały. Byłam zła. Zła na siebie, że tego nie przewidziałam, na Mary, że mi tego nie wybiła z głowy, na Syriusza, za to, że do tego doprowadził i na Jamesa, bo nikt nie utrudniał tak całej tej sytuacji, jak on. 

Tego dnia jak zwykle podczas śniadania zjawił się razem z Syriuszem lekko spóźniony. Zakład skończył się kilka dni wcześniej, więc z lubością cieszyłam się z przegranej Łapy, który zdecydowanie nie był zachwycony, musząc wykonywać moje polecenia. 

– Jeszcze tylko dwadzieścia cztery dni, Ruda – mruknął Black, smarując moje tosty masłem.

– Dwadzieścia pięć. I pominąłeś jeden z rogów – odpowiedziałam, uśmiechając się złośliwie.

– Łapo, może moje też posmarujesz? – zapytała Alicja, śmiejąc się głośno na widok oburzonego spojrzenia Syriusza.

– Tak właściwie, to jeśli to Lily by o to poprosiła... – zaczął James, na co Łapa ścisnął nóż tak mocno, że wyskoczył z jego dłoni i z brzdękiem upadł na stół. Gryfoni wybuchnęli śmiechem, a ja zachichotałam, obserwując czerwoną twarz Blacka. I wtedy to poczułam. Jego nogę opierającą się o moją. Subtelnie, ale na tyle, bym nie mogła tego uznać za przypadek. Podniosłam wzrok i spojrzałam na niego, czując ciepło jego skóry przenikające przez materiał moich spodni. Nie wyglądał na kogoś, kogo obchodziłoby, co robi. Wręcz przeciwnie – miałam wrażenie, że specjalnie na mnie nie patrzył. 

 Robił to ciągle. Czasem zastanawiałam się, czy sobie tego nie ubzdurałam. Setek drobnych momentów, w których jego dłoń niby przypadkiem ocierała się o moją, kiedy szedł za mną w tłumie, a jego ręka lądowała na dole moich pleców, gdy siadał obok mnie, a ciężar jego ramienia napierał na mnie, jak mur. Miliona momentów, w których czułam się jak na głodzie, czasem w ostatnim momencie zabierając rękę, zanim zdążyła zacisnąć się na tej należącej do niego. Coś, co robił z początku tylko on, niesamowicie mnie tym irytując, zamieniło się w mały rytuał, za którym prawie tęskniłam. Brakowało mi ciepła jego palców, które sunęły po mojej skórze, rysując kółeczka po wewnętrznej stronie dłoni. 

Najgorszy był chyba pierwszy wspólny dyżur po zakończeniu zakładu. Był niezręczny. Zwłaszcza po tym, co stało się na poprzednim. Wciąż i wciąż rozpamiętywałam jego wzrok i dźwięczącą w moich uszach ciszę, jak dzwon dudniącą z każdym biciem serca, kiedy próbowałam znaleźć zajęcie swoim dłoniom, bo nagle pozostawienie ich luzem wzdłuż ciała wydawało się aż nazbyt niebezpieczne.

Pokręciłam głową, próbując wrócić do rzeczywistości. Nie powinnam była pozwalać sobie na takie myśli. Zakład się skończył. Powinnam była zapomnieć.

Podniosłam wzrok i natrafiłam na speszone spojrzenia Krukonek siedzących przy stoliku obok. Dwie z nich natychmiast pochyliły głowy i zaczęły do siebie szeptać.

– Jakiś problem? – zapytałam, czując wzbierającą we mnie złość. Jedna z dziewczyn, Azjatka o ciemnych, prostych włosach natychmiast spłonęła rumieńcem i w przepraszającym geście zwiesiła głowę.

– Lily Evans, postrach biednych Krukonek – rozległ się głos za moimi plecami.

Odwróciłam się i spojrzałam na chłopaka, który opierał się o najbliższy regał. Jego usiane piegami policzki rozciągnięte były w uśmiechu, a z pomiędzy brązowych włosów wystawała wetknięta tam różdżka.

– Caspar – mruknęłam, uśmiechając się na widok siostrzeńca Profesora Godfraya. – Dawno cię nie widziałam.

– Nie dziwię się, ostatnio byłaś bardzo zajęta pewnymi amorami – zachichotał, ruszając w moim kierunku, aż w końcu upadł na krzesło na przeciwko mnie i odwzajemnił uśmiech. Ostatni raz rozmawialiśmy jeszcze na wakacjach i miałam wrażenie, że od tego czasu urósł przynajmniej o trzy cale.

– Widzę, że nic nie umknie twojej uwadze – westchnęłam, opierając brodę na wyciągniętej dłoni.

– Zwłaszcza największa farsa w historii Hogwartu – mruknął konspiracyjnie, a kiedy spojrzałam na niego zdziwiona, wzruszył ramionami. – Jestem dobry w obserwacji ludzi. Łatwo było rozgryźć wasz związek-na-niby.

– W takim razie nie mów Syriuszowi – powiedziałam, wzruszając ramionami. – Za wygraną zakładu przez miesiąc masuje mi stopy i nosi za mnie książki.

– Gdzieżbym planował zdradzić komuś ten sekret – zaprzeczył Caspar, przyciągając prawą rękę do klatki piersiowej, w miejsce, w którym znajdowało się serce. 

– Więc powiedz, co mnie zdradziło? – spytałam, uśmiechając się delikatnie.

– Brak amorów. Każda głupia by się obściskiwała z nim na prawo i na lewo. I nie, wasza jednorazowa nocna eskapada się nie liczy.

– Skąd wiesz, że się z nim nie obściskiwałam? – zapytałam rozbawiona.

– Proszę cię, Jude to największa plotkara, nie uwierzyłbym jej przekoloryzowanemu spojrzeniu na świat nawet gdyby mi ktoś płacił galeona za każdą jej rewelację.

Zachichotałam, odgarniając włosy z oczu. 

– Okej. To całkiem niezłe wytłumaczenie – odrzekłam w końcu, odsuwając od siebie książki. – A skoro już mowa o największej plotkarze, która widzi wszystko, powiedz mi, jak to jest, że mieszkamy w jednym zamku, a ani razu nie spotkałam cię na korytarzu?

– Nie jestem zbyt towarzyską osobą – odrzekł spokojnie, wystukując stopą rytm w podłodze. – Raczej unikam tłumów.

– To chyba ciężko ci się przemieszczać po korytarzach – zauważyłam.

– Mam swoje sposoby.

– Nie brakuje ci towarzystwa?

– Czemu miałoby mi brakować? – odpowiedział pytaniem. – Czasem nawet rośliny są lepszym kompanem od ludzi.

– Może i tak – przyznałam, kiwając głową. – Ale życie byłoby smutne bez przyjaciół.

– A więc czemu siedzisz tu sama? 

– Próbuję nadrobić kilka referatów przed meczem w weekend – mruknęłam, kładąc rękę na Tysiącu magicznych ziół i grzybów.

– No tak, Gryffindor kontra Slytherin – powiedział Caspar, kiwając głową. – To będzie dopiero widowisko.

Puchon miał rację. Miałam wrażenie, że ostatnimi dniami cały zamek mówił wyłącznie o tym.

– Komu zamierzasz kibicować? – spytałam, uśmiechając się pod nosem.

– Jestem pacyfistą – oświadczył Caspar, wywołując u mnie ciche parsknięcie. – Aczkolwiek chętnie zobaczył bym sromotną porażkę Ślizgonów. W końcu wszyscy jesteśmy przeciwko agresji, dopóki sami nie chcielibyśmy komuś spuścić dobitnego lania, co nie?


Caspar, choć wydawał się być ostatnią osobą, która mogłaby coś wiedzieć o bójkach, miał rację. Miałam wrażenie, że nagle "dobitne lanie" stało się pragnieniem większości starszych roczników. W odróżnieniu od zeszłego roku, w tym losowanie kolejności meczy dało zupełnie inny obrót spraw. Wielu mieszkańców domu lwa głośno wyrażało zawód z powodu sparowania Gryfonów ze Ślizgonami już w pierwszym meczu – wszyscy liczyli na ponowne zwycięstwo Gryffindoru, a najlepszego widowiska oczekiwano zawsze na końcu letniego semestru. Nie zgadzali się z tym Krukoni i Puchoni – ci zdecydowanie radzi byli z faktu, iż to nie oni będą musieli zmierzyć się ze Slytherinem podczas pierwszego meczu. A było czego się obawiać, bowiem w ich drużynie doszło do kilku zmian. Na pozycję ścigających awansowali Thorne i Macnair, którzy przez lato przybrali kilka kilo mięśni i przez ostatnie dwa tygodnie przed meczem przechadzali się po zamku napinając się i szczerząc zęby za każdym razem, kiedy mijał ich ktoś z Gryffindoru. Rockwood, który w zeszłym roku był głównie rezerwowym pałkarzem, po czerwcowym meczu dostał oficjalny przydział w drużynie, co skrzętnie wykorzystywał, nosząc ze sobą wszędzie drewnianą pałkę i tłumacząc, że musi teraz dużo trenować. Dopiero kiedy w piątek doszło do kolejnej bójki pomiędzy nim, a pałkarzem Gryfonów, zakazano wynoszenia sprzętu do Quidditcha poza teren boiska.

– Co za kretyn – warczał Syriusz, chodząc po Pokoju Wspólnym w tę i z powrotem. 

– Spokojnie – mruknęła Maryl.

– Będziemy musieli wystawić zapasowego pałkarza – kontynuował, nic sobie nie robiąc z westchnięć Binner.

– Dacie radę – powtórzyła, przewracając oczami.

– Łatwo ci mówić, bo nie grasz – warknął Black i natychmiast tego pożałował. Maryl skrzywiła się, a na jej twarzy wymalowana była irytacja. – Przepraszam, nie o to mi chodziło...

– Wiem o co ci chodziło, ale dla twojej informacji to, że nie dopuszczono mnie do gry w tym semestrze, nie było moją decyzją – syknęła. – Też się przejmuje tym meczem, nawet, jeśli nie gram.

Moje spojrzenie powędrowało w stronę Jamesa, który samotnie siedział przy oknie, pochylając się nad pergaminami zapełnionymi planami boiska, rysunkami podań i strategią ruchów drużyny. Nawet stąd mogłam zobaczyć zmarszczki na jego czole, kiedy nerwowo przeglądał kolejne kartki, stukając paznokciem w blat stołu. Drużyna Gryfonów mocno oberwała w tym roku – oprócz odejścia Marleny McKinnon, która w zeszłym roku skończyła Hogwart, Maryl również nie dostała pozwolenia na powrót do gry. W zupełności rozumiałam decyzję Profesor McGonagall. Wystarczyło spojrzeć na dziewczynę, żeby uznać, że nie powinna chociażby zbliżać się do boiska. Pomimo tego, że wyglądała i czuła się coraz lepiej, wciąż była przeraźliwie krucha i blada. Czasem miałam wrażenie, że silniejszy podmuch wiatru mógł porwać ją w górę, a na samą myśl o tym, ile kości złamałaby, gdyby wpadł na nią ktoś na rozpędzonej miotle, dostawałam zawrotów głowy. 

Potter miał zatem ciężkie zadanie – najpierw został pozbawiony dwóch utalentowanych ścigających, a później, na eliminacjach nie zjawił się jego obrońca. Deartron, jak się później tłumaczył, rezygnował ze sportu, z zamiarem skupienia się na nauce. Chociaż Syriusz twierdził, że to totalna bujda, i że pewnie potrzebował więcej czasu na umizgi ze swoją dziewczyną, nie zmieniało to faktu, że przez pół września James musiał szukać nowego obrońcy. 

– Już i tak było ciężko – mruknęła Dorcas, spoglądając w tym samym kierunku co ja. – A teraz jeszcze to.

– Co właściwie stało się z Wadem? – spytałam, zerkając na nią.

– Rockwood przyłożył mu pałką w głowę i chyba uszkodził mu bębenek. Oczywiście nie ma czegoś, czego nie dałaby rady posklejać Pani Pomfrey, ale zabroniła mu grać w najbliższym meczu, bojąc się, że mógłby trwale uszkodzić sobie słuch w lewym uchu.

– Czyli jednym słowem, mamy przesrane – szepnęła Mary na tyle cicho, by nie usłyszał jej wciąż przechadzający się w kółko Syriusz.

Kusiło mnie, żeby podejść do Jamesa, ale coś powstrzymało mnie w ostatniej chwili. I tak nie byłam w stanie mu pomóc.


Sobota powitała wszystkich nienajlepszą pogodą. Przyglądałam się burzowym chmurom tłoczącym się pod sklepieniem Wielkiej Sali, współczując wszystkim, którzy tego dnia mieli grać. Drużyna Gryfonów zjadła szybkie śniadanie, a potem zniknęła, dużo wcześniej niż zwykle. James uparł się omówić strategię po raz ostatni, więc zanim wszystkie stoły się zapełniły, siedem otumanionych postaci opuściło zamek. Inaczej sprawa wyglądała w przypadku Ślizgonów, którzy w akompaniamencie oklasków zajęli swoje miejsca i głośno komentowali brak Gryfonów.

– Gdzie jest Potter, co Evans? Uciekł zmienić gatki przed meczem?

– Zaraz coś im zrobię – warknęła Alicja, ściskając mocno pucharek z sokiem.

– Odpuść, nie warto – westchnęła Maryl. – Myślą, że jak nas dostatecznie mocno zgnoją, to wygrają mecz.

– Myślisz, że to im pomoże? – spytała Dorcas, spoglądając na nią znad swojego tostu.

– Morale w drużynie to jedna z najważniejszych kwestii – mruknęła Maryl, nie wyglądając na zbyt przekonaną. – Więc może to i lepiej, że James ich stąd zabrał, przynajmniej nie muszą tego słuchać.

W końcu, po kilku kolejnych wiązankach ze stołu Slytherinu, przerywanych jedynie salwami śmiechu, udałyśmy się w kierunku wyjścia. Wiatr uderzył mnie w twarz z taką siłą, że prawie zwalił mnie z nóg, gdy tylko przekroczyłyśmy próg. Nie zapowiadało to łatwego meczu. Kuśtykając i potykając się na wystających korzeniach rozmokłej ścieżki, ruszyłyśmy w stronę trybun, które powoli zapełniały się uczniami. Niedługo później dołączyli do nas Remus i Peter, którzy zapewnili, że reszta Huncwotów ma się dobrze.

– Dadzą radę – powiedział Lupin, uśmiechając się pokrzepiająco.

– James walnął naprawdę długą przemowę o jedności i walce – potwierdził drugi z chłopaków, kiwając głową. 

– No cóż, to jego ostatni rok i to jeszcze jako kapitana drużyny – westchnęła Maryl. – Och, tak bardzo żałuję, że nie mogę być tam z nimi!

– To tylko pół roku – zapewniła ją Clarie, która trzymała ją za rękę, jakby chciała ją pocieszyć.

– Po takiej przerwie, nie wrócę do gry, nie tak, jak potrafiłam – jęknęła Binner, kręcąc głową.

– Nie mów hop, dopóki nie skoczysz – skomentowała to Dorcas, klepiąc ją po plecach. – Mamy przynajmniej dwóch świetnych graczy, którzy będą w stanie ci trochę pomóc.

Obserwowałam, jak stadion powoli zapełniał się, a cichy szmer głosów zamienił się w podekscytowany łoskot. W końcu Mathias Dodge, który był komentatorem również w zeszłym roku, zastukał w mikrofon i uśmiechnął się. 

– Witajcie na pierwszym meczu Quidditcha w tym sezonie! – zagrzmiał jego tubalny głos, a fala okrzyków radości potoczyła się po wszystkich sektorach. W oddali zobaczyłam, jak siedem osób w czerwono-złotych szatach opuszcza szatnie. – Przed nami niesamowite widowisko, w którym zmierzą się dwie świetne drużyny. W obu doszło do niemałych zmian. Nowe zdobycze u Ślizgonów to zdecydowanie Thorne i Black, którzy zajęli pozycje ścigających. Za nimi widzimy Mulcibera, Rockwooda, Parkera, Rosiera i Avery'ego!

Srebrno-zielony sektor zawył z uciechą, kiedy ostatni z wymienionych graczy podniósł wysoko zaciśniętą pięść.

– Black? Black jak Regulus Black, młodszy brat Syriusza? – zapytała Maryl, wytrzeszczając oczy i spoglądając na nas w szoku,

– A znasz innych Blacków? – spytała Dorcas, zerkając na nią z równie dużym zaskoczeniem.

– Zaraz, zaraz, brat Syriusza gra w Quidditcha? – mruknęłam, marszcząc brwi. – Od kiedy?

– Och, założę się, że Łapa nie będzie zachwycony – westchnęła Meadowes, na co Remus w milczeniu pokiwał głową. Jakby na potwierdzenie tego, jeden z czerwonych punkcików na dole uniósł ręce w zburzeniu.

– A oto i Gryfoni! Potter również miał niełatwe zadanie, oprócz oczywistych zmian w składzie, gdzie miejsce ścigających obok Blacka zajęli Wright i Melody Caiden, która podczas ostatniego meczu w zeszłym roku zabłysnęła po całym sezonie na ławce rezerwowych, mamy jeszcze jedną nietypową zmianę. W tym meczu na pozycji pałkarza zobaczymy asystującego dotąd Pearsona, za nim Fenwick i w końcu nowy nabytek Gryffindoru, obrońca Miller!

Razem z dziewczynami zaklaskałyśmy głośno, a Remus wychylił się i zagwizdał. Gracze zbliżyli się do środka boiska, gdzie czekała na nich już Profesor Hooch. Obserwowałam, jak James podaje rękę Mulciberowi, a chwilę później czternaście postaci odepchnęło się od ziemi.

– I wystartowali! Kafla natychmiast przejmuje Caiden, jak ta dziewczyna się rusza! To zdecydowanie dobry wybór kapitana Gryfonów, natychmiast podaje do Blacka, który przedziera się przez pałkarzy przeciwnej drużyny, podaje i... piłkę przejmuje Mulciber! A niech to, piękne podanie do Thorna, widocznie opłaciły się te niezliczone wrześniowe treningi, nurkuje, wymija Wrighta i podaje do Blacka, to znaczy Regulusa Blacka, a niech to, dwójka braci w jednym meczu, to będzie ciężkie i...

Przez widownie przelał się jęk, kiedy Syriusz zderzył się z pędzącym bratem.

– Faul! Faul! – krzyczeli Ślizgoni, gdy rozległ się gwizdek Pani Hooch.

– Co za impakt! Kafel wymknął się im z rąk, ale to nieistotne, bo... tak, to rzut wolny dla Slytherinu!

Nawet stąd mogłam zobaczyć sylwetkę Jamesa, podlatującego do Łapy i krzyczącego do niego w oburzeniu.

– To nie mądre ze strony Syriusza – skomentowała to Mary, kręcąc głową. – Nie powinien dać się sprowokować.

– Sytuacja rodzinna Syriusza jest napięta – odpowiedział chłodno Remus, nie wdając się w szczegóły. 

– Ale właśnie na to liczą Ślizgoni! – jęknęła Maryl, kiedy Regulus wbił pierwszego gola. Po trybunach potoczyły się wiwaty, a kafel został natychmiast przejęty przez Dillana Wrighta, szóstoklasistę z Gryffindoru, który próbował dostać się do drużyny przez cały poprzedni rok. Podejrzewałam, że gdyby nie odsunięcie Maryl, nie byłoby to możliwe.

– Kafla przejmuje Black, pędzi w stronę bramek, ale... tak, to tłuczek odbity przez Rockwooda, trafia go w bark, Black upuszcza piłkę, którą natychmiast łapie drugi Black, czający się w pobliżu! Piękne podanie do Thorne'a, ten do Mulcibera, kafel z powrotem w posiadaniu Blacka Juniora i strzela, GOL DLA SLYTHERINU!

– No nie – jęknęła Dorcas, zaciskając palce na płaszczu. – Jak tak dalej pójdzie, to przegramy!

Miała rację. Przez sektor Gryfonów raz po raz przetaczała się fala jęków, a po trzecim golu Ślizgonów, Syriusz wyglądał tak, jakby jego dusza miała zaraz opuścić ciało. Nie pomagały również komentarze Dodge'a.

– Tak, Regulus to był zdecydowanie nieoszlifowany diament w rodzinie Blacków, ale Mulciber pięknie wykrył jego talent, czego efekty widzimy teraz! 

– Komu ty kibicujesz, co?! – krzyknął w złości Syriusz, przemykając obok naszego sektora, jakby chciał przypomnieć Mathiasowi, do jakiego domu należy.

– Ale... tak, kafel w posiadaniu Gryfonów! Caiden mknie w stronę słupków Slytherinu, mija Thorne'a, Rockwood posyła w jej stronę tłuczka, ale nie trafia, strzelaj, Melody, strzelaj! 

Wybuch radości po stronie Gryffindoru zagłuszył komentarz Dodge'a, ale wkrótce na tablicy pokazał się wynik trzydzieści do dziesięciu. Wiwaty nie trwały jednak długo, bo chwilę później Parker posłał tłuczka w kierunku Syriusza, który oberwał znowu w ten sam bark, a jego twarz wykrzywił grymas bólu.

– Faul dla Gryfonów, nie miał kafla! – zaryczał Remus, machając rękami.

Chwilę później jego okrzyki potwierdził Mathias. James zarządził przerwę i z niepokojem obserwowaliśmy, jak siedem czerwonych postaci ląduje na ziemi, a Rogacz odciąga Łapę na bok.

– Mam nadzieję, że nic mu się nie stało – jęknęła Clarie.

– Jest twardy – zapewniła ją Maryl, chociaż wyglądała na zmartwioną. Nawet stąd widziałyśmy, jak James w złości wykrzykuje coś do Blacka, aż ten w końcu wsiadł na swoją miotłę i wystartował do góry.

– Rzut wolny dla Gryfonów, Black ustawia się z kaflem, to szansa na remis, strzelaj Syriuszu, strzelaj! I... nie trafił, Rosier obrania!

Łapa zatoczył kółko, po czym wyrwał Pearsonowi pałkę i odbił mocno nadlatujący tłuczek, posyłając go poza boisko.

– Syriusz musi uważać, bo w końcu ściągną go z boiska jak tak dalej pójdzie – zauważyła Dorcas.

– Dziwisz mu się? – spytała Maryl, w trakcie, kiedy Dodge komentował uszkodzenie jego barku jako potencjalną przyczynę zbyt małej siły rzutu.

Mecz stawał się bardziej brutalny z minuty na minutę, a wkrótce było więcej rzutów wolnych niż gry. Najgorzej sytuacja wyglądała między dwoma braćmi Black, którzy za punkt honoru przysięgli posłać drugiego do grobu, co rusz doprowadzając do zderzeń. I kiedy wydawać by się mogło, że gra będzie ciągnąć się tak w nieskończoność, Avery zanurkował.

Pierwsze krople deszczu spadły na drewnianą poręcz trybun, kiedy z wstrzymanym tchem wychylałam się w dół, próbując dostrzec Jamesa w mieszaninie czerwonych i zielnych plam. Odetchnęłam z ulgą, kiedy zobaczyłam, jak zrównuje się z Averym, a kiedy znicz niespodziewanie zmienił lot jako pierwszy poderwał się w górę, zyskując prowadzenie. Tego nie można mu było zaprzeczyć – był niesamowitym graczem. Z lubością obserwowałam, jak wznosił się, skupiając całą swoją uwagę na rozmazanej złotej plamce, czując krople wody rozbryzgujące się na moich policzkach, kiedy unosiłam głowę ku górze. I wtedy to zobaczyłam. Rockwooda, pędzącego z tym samym kierunku, z drewnianą pałką przygotowaną do uderzenia. Tłuczek, który nadleciał sekundę później, minął Jamesa o milimetry, ale to nie miało już znaczenia. Wszyscy wstrzymaliśmy oddech, kiedy Rockwood wleciał w Jamesa, a kij uderzył w jego wyciągnięte ramię. Moje paznokcie wbiły się w drewno, a krzyk wyrwał się z piersi, kiedy zobaczyłam, jak James łapie się za wygiętą pod nienaturalnym kątem rękę. I wtedy, chociaż wydawać by się mogło, że nic gorszego nie mogło się już stać, drugi z tłuczków z rozpędem uderzył w jego klatkę piersiową. 

To działo się jak w zwolnionym tempie. Powoli, jego ciało przechyliło się na bok, zupełnie jakby zakołysał się na wietrze, a potem osunął się w dół, niczym szmaciana lalka, z szatą łopocącą na wietrze. 

– On się zabije! – krzyknęła Dorcas, podnosząc ręce do twarzy. Dookoła rozległy się krzyki paniki, kiedy bezwładne ciało chłopaka sunęło w dół. Kilka osób zaczęło pokazywać sobie coś rękami, a kiedy przerażona uniosłam wzrok, dostrzegłam Syriusza, który skierował czubek swojej miotły ostro ku ziemi i wystrzelił w dół. 

– Oboje zginą, czy on zwariował?!

Poczułam, jak moje serce boleśnie łomocze w klatce piersiowej, obserwując nurkującego Łapę, który w ostatnim momencie wpadł na Jamesa i ujmując go próbował poderwać się do góry, ale impet uderzenia strącił ich oboje z miotły, kilka metrów od ziemi. Ciała dwójki Gryfonów przetoczyły się po rozmokłej trawie i zatrzymały nieruchomo.

Nie wiedziałam, kto pierwszy zerwał się do schodów. Nie docierały do mnie krzyki ani rozgardiasz, jaki zapanował. Nie byłam nawet pewna, jak dokładnie znalazłam się na dole i jakim cudem udało nam się tam dotrzeć jako jednym z pierwszych. Kiedy znalazłam się na murawie, dostrzegłam Syriusza, pochylającego się nad Jamesem. Ledwo łapiąc oddech rzuciłam się w tamtym kierunku, aż w końcu wylądowałam na kolanach w kałuży u ich boku.

– J-James – wydyszałam, odgarniając włosy z twarzy. Syriusz uniósł głowę i spojrzał na mnie w zupełnym przerażeniu. Na policzku miał wielką czerwoną szramę. – James!

Poczułam drganie ziemi, kiedy dziesiątki stóp przetoczyło się obok nas, próbując dostrzec szukającego. Łapa delikatnie dotknął wygiętej ręki Rogacza, który jak na zawołanie otworzył oczy i zaczerpnął urywany oddech. 

– James – powtórzyłam, kładąc dłoń na jego szybko unoszącej się piersi, próbując uspokoić go i zmusić, żeby na mnie spojrzał. 

– Odsunąć się! No już, trzeba go zabrać do skrzydła szpitalnego, natychmiast!

Poczułam, jak czyjeś ręce odciągają mnie do tyłu, a kiedy moja ręka zsuwała się z jego ciała, James w końcu spojrzał na mnie, wciąż nie rozumiejąc, jak znalazł się na dole.

– Już dobrze – szeptałam pod nosem, kiwając głową. – Już dobrze, już wszystko dobrze.

Jęknęłam, czując palce wbijające się w moje ramiona, kiedy ktoś próbował pomóc mi stanąć na nogi. Jedną z moich dłoni odgarnęłam z twarzy oblepione błotem włosy i dotknęłam rozgrzanych policzków. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że ciecz, którą wcześniej brałam za deszcz, w rzeczywistości była płynącymi z moich oczu strugami łez.


Pozwolili nam go odwiedzić dopiero popołudniu. Wyglądał na poturbowanego, ale uśmiechał się, kiedy podeszliśmy do jego łóżka. 

– Syriusz już mi wszystko opowiedział – rzucił, uśmiechając się krzywo. Łapa siedział na łóżku obok, z prawym barkiem obwiązanym bandażem.

– To niesprawiedliwe, powinni anulować mecz – powiedziała natychmiast Alicja, kręcąc głową.

– Avery złapał znicza, zanim James spadł – odpowiedziała jej Maryl, wciąż przybita po wydarzeniach tamtego dnia. – Nie złamali żadnych zasad.

– Oprócz tego, że ich pałkarz sfaulował Jamesa – zauważył Remus, który stał w nogach łóżka swojego przyjaciela z założonymi rękami.

– Tyle, że miał prawo tam być, bo odbijał właśnie tłuczka – mruknęła smutno Dorcas. 

– Seria niefortunnych wydarzeń – westchnął Lupin, a potem uśmiechnął się krzywo. – Całkiem fortunnych dla Ślizgonów.

Syriusz nie odzywał się. Siedział zgarbiony ze wzrokiem utkwionym w swoich zaciśniętych dłoniach. James zerknął na niego przelotnie, a potem skierował spojrzenie na Remusa, który pokiwał głową w milczeniu.

– Przyda wam się odpoczynek – mruknął, wskazując brodą na umieszczoną w temblaku rękę Jamesa. – W końcu muszą wyhodować ci kilka kości. Wpadniemy jutro.

– Lily, poczekasz chwilkę? – spytał James, rzucając mi długie spojrzenie. Przytaknęłam, obserwując jak nasi znajomi powoli opuszczają Skrzydło Szpitalne, uśmiechając się pokrzepiająco w kierunku Rogacza. – Słuchaj, wciąż nie skończyłem raportu dla McGonagall...

– Och, w tych okolicznościach nie zawracałabym sobie tym głowy – zapewniłam go.

– Chodzi mi o to, że może... no nie wiem, wpadłabyś jutro i pomogła mi z nim – zasugerował w końcu cicho chłopak.

– Po prostu powiedz, gdzie go zostawiłeś, a ja zerknę i zobaczę co da się zrobić. Najwyżej pomoże mi trochę mój najlepszy sługa, Czarny Kieł.

Syriusz uśmiechnął się pod nosem, zerkając na mnie spod ukosa.

– Bo pomyślę, że trochę za dobrze się bawisz – mruknął cicho.

– Ja? W życiu – zapewniłam go, uśmiechając się. James nie wyglądał na przekonanego, ale nie pozwoliłam mu dojść do głosu. – Spokojnie, załatwię to. 

– Ale poniedziałkowy dyżu...

– Remus cię zastąpi, myślę, że będzie rad z tego, że nie będzie musiał dyżurować z Madelaine Johnson – zachichotałam, powoli wycofując się w stronę drzwi. – Na mnie już pora. Kurujcie się.

I powiedziawszy to, odwróciłam się i odeszłam, zanim James był w stanie mnie zatrzymać.

Nie wiedziałam, czego tak naprawdę się bałam. Że jeśli zostanę zbyt długo, jeszcze bardziej skomplikuje coś, co wydawało się być i tak już nad wyraz skomplikowane?

Głupio mi było przyznać nawet przed samą sobą, że czułam ulgę, kiedy w poniedziałek to Remus przywitał mnie we wschodnim korytarzu. Całą niedzielę spędził z chłopakami, czego nie mogłam powiedzieć o sobie – zbyt dużym przerażeniem napawało mnie siedzenie tak blisko Rogacza. 

– Czuje się zdecydowanie lepiej – zapewnił mnie Lupin, sunąc wolno wzdłuż niezliczonych obrazów. –  Może jutro go w końcu wypiszą. Syriusz był niepocieszony tym, że nie pozwolili mu zostać z Jamesem.

– Tak, wiem, swój smutek wyrażał dosyć dobitnie podczas dzisiejszej kolacji.

– Wszystko w porządku? – zapytał nagle Remus, spoglądając na mnie.

– Tak – odpowiedziałam natychmiast, marszcząc brwi. – Czemu pytasz?

– Nie wiem, po prostu... nie byłaś zbyt obecna dzisiaj w Skrzydle Szpitalnym, a później szybko uciekłaś. Pomyślałem... Właściwie sam nie wiem, co pomyślałem.

– Wszystko jest okej, naprawdę – potwierdziłam, dotykając jego ramienia. – Jestem po prostu trochę zmęczona. Mam wrażenie, że w tym roku tak łatwo nam nie odpuszczą z nauką.

Była to po części prawda. Ostatnie referaty i zadania domowe biły długością na głowę wszystkie napisane przez nas do tej pory.

– Och, wiem coś o tym – zamyślił się Remus, ze wzrokiem utkwionym gdzieś w oddali.

– Zbliża się pełnia, prawda? – spytałam przyciszonym głosem, na co chłopak wyraźnie się spiął.

– Ta – mruknął cicho. – Jeszcze trzy dni.

Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że rzeczy, które brałam za przemęczenie w związku z nauką, tak naprawdę związane były ze zbliżającą się przemianą. Jego szarawa skóra i ciężkie wory pod oczami przywodziły na myśl kogoś cierpiącego na chroniczną bezsenność.

– Zaraz, zaraz – mruknęłam po chwili, kiedy coś przyszło mi do głowy. – Mam nadzieję, że uświadomiliście Jamesa, żeby w tym miesiącu sobie odpuścił?

Lunatyk wyglądał na zakłopotanego, kiedy podrapał się po karku.

– No...

– Remusie – upomniałam go z niedowierzeniem – przecież dopiero co odrosły mu kości w ręce, mógłby narobić sobie z nią sporo problemów!

– Przecież wiesz, że nie ciągnę ich za sobą siłą – żachnął się chłopak. – Mam wrażenie, że w tej kwestii mam niewiele do powiedzenia.

– Nie zrozum mnie źle, wiem, że to dla ciebie naprawdę ciężki moment – westchnęłam. – Ale ten debil zawsze postawi przyjaciela wyżej niż siebie. A w tym wypadku naprawdę nie wiem, czy to dobry pomysł.

– Porozmawiam z Syriuszem – obiecał, chociaż coś w jego oczach sprawiało, że przeszedł mnie dreszcz. Zastanawiałam się, czy powinnam poruszyć temat tego, że w ogóle nienajlepszym pomysłem było dawanie namówić się kolegom, na włóczenie po błoniach, ale ugryzłam się w język. Jeśli nauczyłam się czegoś w ciągu ostatnich miesięcy spędzonych z Huncwotami, to tego, że jeśli coś sobie ubzdurali, nie dało im się tego wybić z głowy. Przynajmniej w tym byli prawie identyczni.

– A propos  Syriusza... – mruknęłam w końcu, kiedy po kilku ciągnących się w nieskończoność minutach ciszy minęliśmy zakręt, a przed nami wyrósł korytarz prowadzący do sali Zaklęć. – Jak on się trzyma?

– Zależy, o co pytasz – powiedział Remus, zerkając na mnie.

– Patrząc na to, że dwa dni temu usiłował zepchnąć swojego młodszego brata z miotły, nie wiem, czy może mi chodzić o coś innego... 

– Syriusz... Blackowie... Syriusz i Regulus... no, to długa historia – westchnął w końcu chłopak, drapiąc się po głowie. – I nie wiem, czy jej główny bohater chciałby, żebyśmy o tym rozmawiali. 

– Łapa raczej ogólnie nie jest rozmowny, jeśli chodzi o temat jego rodziny  zauważyłam. Lupin nie odpowiadał przez dłuższą chwilę, przypatrując się wiszącym na ścianach roślinnym draperiom. – Po prostu trochę się o niego martwię.

– Lily – zaczął łagodnie Lunatyk, w końcu spoglądając na mnie. – Myślę, że możesz się uznać, za taką samą przyjaciółkę Syriusza, jak cała reszta, więc może po prostu sama go o to spytasz.

– Niby jak?

– Masz jeszcze dwadzieścia dwa dni na znalezienie świetnej okazji – powiedział wymownym tonem Remus, przekrzywiając głowę i uśmiechając się lekko.

No tak! Och, czemu wcześniej na to nie wpadłam? Przecież mogłam wykorzystać tą sytuację na swoją korzyść.

–  To mi coś przypomniało – mruknął po chwili Lupin, uderzając się otwartą dłonią w czoło. 

– Aż się boję.

– Chodzi o Noc Duchów – sprecyzował chłopak, nie zwracając uwagi na mój komentarz. – James mówił, że McGonagall poprosiła was o pomoc w zaplanowaniu uczty.

– A, no tak – przytaknęłam, kiwając głową. – Trochę listów do wysłania, przypilnowanie wycinania dyni, dostawy ozdób, które wybrał Flitwick, zaplanowanie patroli tak, aby przydzielić dwie pary do Wielkiej Sali do pomocy przy dekoracjach – zaczęłam wymieniać.

– Gdybyś potrzebowała z tym pomocy, dawaj znać – powiedział Remus. – Chociaż myślę, że Pani Pomfrey poskłada Jamesa szybciej, niż możemy przypuszczać...

– Och, to nie będzie potrzebne – natychmiast zaoponowałam, machając ręką. – Dam sobie radę.

– Układanie dyżurów to wspólny obowiązek – przypomniał mi Lupin, zerkając na mnie podejrzliwie.

– No tak, ale teraz najważniejsze jest, żeby James dużo odpoczywał i szybko wrócił do zdrowia, a i tak będzie miał już mnóstwo materiałów do nadrobienia, wyobrażasz to sobie? Przecież ten wczorajszy esej z transmutacji zajmie mu dobrych kilka godzin, nie mówiąc już o teście z zaklęć...

Remus nie wyglądał na przekonanego, ale w końcu odpuścił, dołączając się do moich rozważań nad planem powtórkowym, który szykowali dla nas Profesorowie na ostatnim już roku nauki w Hogwarcie. Nie byłam pewna, dlaczego z całych sił starałam się przekonać go, że w zupełności mogę przejąć na siebie wszystkie obowiązki, ale kiedy potem wracałam do tej chwili myślami, przewracając się z boku na bok w ciemnościach dormitorium, uświadomiłam sobie, że trochę zbyt bardzo obawiałam się konfrontacji z Jamesem. Gdyby się tak zastanowić nad tym, to od początku października starałam się go unikać jak ognia, chociaż nie miałam ku temu większych powodów. Ale jakimś cudem myśl o spotkaniu z nim sam na sam, dłużej niż wymagałaby tego uprzejmość, przyprawiała mnie o ciarki. Nagle zrozumiałam, że nie do końca chodziło o to, jak on by zareagował – to ja nie miałam pojęcia jak się przy nim zachowywać po miesiącu udawanego trzymania się za ręce i spędzania ze sobą każdej wolnej chwili. I łatwiej było mi się od tego odciąć, niż próbować to jakoś poukładać. I wiedziałam już nawet, co mogłoby świetnie zająć mnie na najbliższy czas.


Środa przywitała nas potężną ulewą. Ze snu wybudził mnie głośny grzmot, który zatrząsł Wieżą Gryffindoru, jakby ta miała runąć. W przerażeniu zaczerpnęłam tchu, rozglądając się po dormitorium. Musiało być jeszcze wcześnie – wszystkie łóżka wciąż skąpane były w ciemności, którą rozświetlał co jakiś czas błysk zza okien. Zaczęłam zastanawiać się, jakim cudem byłam w stanie spać przy hałasie, jaki powodowały krople deszczu uderzające o mury. Powoli zsunęłam się z łóżka i otuliłam szczelnie szlafrokiem. Na stojącym na mojej szafce nocnej budziku, jedna ze wskazówek pokazywała piątą rano. Mniejsza, niebieska strzałka, która kręciła się po okręgu złożonym z faz księżyca, chmur i małych błyszczących słońc, raz pełnych, raz schowanych za pojedynczym obłokiem, wskazywała właśnie na burzę z piorunami. 

– Nic tu po mnie – szepnęłam, ruszając w kierunku drzwi. Miałam nadzieję, że może ktoś również nie mógł spać i nie zawiodłam się. Kiedy stanęłam w progu Pokoju Wspólnego, dostrzegłam bujne czarne włosy sterczące znad oparcia sofy.

Powoli podeszłam bliżej dogasającego kominka i uśmiechnęłam się na widok rozciągniętej na piersi Syriusza Rosie, mruczącej głośno w odpowiedzi na jego dotyk.

– A myślałam, że zniknęła na dobre – powiedziałam, opierając się na zagłówku.

– Ona? – odpowiedział chłopak, zerkając na mnie. – Dlaczego?

– Nie widziałam jej od dobrych trzech tygodni – mruknęłam, pochylając się nad oparciem i wsuwając palce w futerko na jej brzuchu, na co kotka zagruchotała cicho, otwierając oczy i ocierając głowę o pierś Łapy.

– Wystarczyło spytać, od razu bym ci powiedział, że zadomowiła się na mojej poduszce – westchnął Syriusz, jakby mu to przeszkadzało, chociaż gdyby tak było, pewnie nie pozwalałby jej się wylegiwać na swoim torsie. Powstrzymałam się jednak od kąśliwej uwagi, zamiast tego obchodząc sofę i rzucając się na wyleniały fotel po drugiej stronie.

– Też nie możesz spać? – spytałam cicho.

– Mhm – odparł, wkładając jedną rękę pod głowę i zerkając na mnie w półmroku. 

– Jak się czujesz?

– W porządku – mruknął, wyginając usta w krzywym uśmiechu. – Czemu pytasz?

– Nie mogę? – zapytałam, przekręcając głowę i odwzajemniając uśmiech.

– Przez kolejne dwadzieścia dni możesz ze mną robić co zechcesz.

Zachichotałam, wyciągając nogi i wsuwając je pod jego kolana na sofie.

– No co – burknęłam, widząc jego wzrok. – Zimno mi w stopy.

– To nie mój problem.

– Tak właściwie... – zaczęłam, ale szybko tego pożałowałam, bo chwilę później jedna z poduszek wylądowała na mojej głowie. – Ała!

Rosie nie spodobało się nagłe zamieszanie. Z głośnym miauknięciem poderwała się i zeskoczyła z Syriusza, z oburzeniem zerkając na nas z podłogi.

– Mogę ci zadać pytanie?

– Chyba nie mam wyboru – westchnął Syriusz, poprawiając się na poduszkach. – Wal.

– Co stało się podczas meczu?

Nie musiałam nic dodawać. Chłopak westchnął cicho, przenosząc swój wzrok na sufit, a potem zaczął nerwowo wystukiwać rytm palcami prawej dłoni.

– Nie mam... zbyt dobrych relacji rodzinnych – stwierdził cicho, nie patrząc na mnie. –  Zwłaszcza z moim bratem.

Wypowiedzenie ostatniego słowa chyba sporo go kosztowało. Przez chwilę zawahał się, a potem kontynuował.

– Dawno o nich nie myślałem. Kiedy uciekłem z domu i przygarnęli mnie Potterowie... nie mogłem być bardziej wdzięczny. I próbowałem się odciąć, ale czasem się nie da.

– Co masz na myśli – spytałam, próbując dostrzec wyraz jego twarzy w panującym półmroku.

– Po tym, co stało się w wakacje... a raczej pod koniec poprzedniego roku szkolnego... No, można powiedzieć, że moja kochana rodzinka nie była zbyt zachwycona moim zachowaniem. Usłyszałem coś w stylu, że przeszkadzałem w czystce i tak dalej...

– Usłyszałeś? – dopytałam, zdziwiona.

– Dostałem uroczego wyjca – wyjaśnił Syriusz, krzywiąc się. – Przy okazji nasłuchałem się wiele o moim cudownym braciszku, o tym jaki to on nie jest idealny, a jaki to ze mnie nie jest zdrajca krwi. I o tym, że nigdy mu nie dorównam. Całkiem zabawne, biorąc pod uwagę fakt, że sam nie był w stanie mi tego powiedzieć.

– Och, Syriuszu – westchnęłam, sięgając do jego dłoni i ujmując ją delikatnie. – Przykro mi.

– Niepotrzebnie – mruknął chłopak, wzruszając ramionami.

Nie potrzebowałam się długo zastanawiać. Szybkim ruchem przeniosłam się na sofę i runęłam jak długa na zaskoczonego Łapę.

– Ała – jęknął. – Ruda, przestań się rzucać jak worek ziemniaków.

– Ha, ha – mruknęłam, przytulając się do niego mocno. – Chodź tutaj, głupku.

– Przecież już tutaj jestem – powiedział z przekąsem Syriusz, ale objął mnie i odwzajemnił uścisk.

– Dla mnie zawsze będziesz ważny – odparłam, przyciskając głowę do jego piersi. 

– Uważaj, bo się wzruszę.

– Dobra, dobra, wiem, że łezka ci się w oku zakręciła.

– Mi? – zapytał Syriusz przesadnie zdziwionym głosem. – W życiu.

Poczułam jak jego barki rozluźniają się pod moim ciężarem, a potem jego tors zatrząsł się cicho, kiedy zachichotał. Pokój Wspólny oświetlił błysk, a kilka sekund później nad naszymi głowami przetoczył się grzmot. Syriusz odgarnął delikatnie włosy z mojej twarzy, a potem ucałował mnie w czoło.

– Idź spać, Ruda, jest jeszcze wcześnie.

– Nie jestem już nawet zmęczona – mruknęłam ze zrezygnowaniem.

– Jasne, jasne. Jeszcze mury tego zamku zatrzęsą się od twojego chrapania – stwierdził, głaszcząc mnie lekko po plecach.

– Chyba od twojego.

– Hm, czyli co, kto pierwszy odpadnie, przegrywa?

Chciałam odpowiedzieć mu, że w takim razie zdecydowanie jest już na straconej pozycji, ale nie zdążyłam, bo zanim słowa te dotarły do moich ust, usnęłam.





Cześć i czołem!

Tak pisałam i pisałam ten rozdział i ciągle coś do niego dodawałam, aż w końcu zaczął rosnąć do niebotycznych rozmiarów i pomyślałam sobie, że jak tak dalej pójdzie, to będzie chyba dwa razy dłuższy niż normalny! I chociaż pewnie niektórych by to ucieszyło, uznałam, że lepiej będzie podzielić go na dwie części. Ułatwiło mi to też trochę zadanie – ostatnio wiele czasu pochłonęło mi nowe hobby związane z programowaniem, które (mam nadzieję) mogłoby okazać się przyszłą pracą, a jak to przy przebranżowieniu, roboty jest co niemiara więc i czasu miałam mniej. Ale nie martwcie się – nowa Ati dąży do niełamania obietnic, a obiecała, że nowych deadlinów dotrzyma!

Tak więc z dalszą częścią zobaczymy się w ostatni piątek maja. Mam nadzieję, że przynajmniej żmudne oczekiwanie osłodziłam Wam tym rozdziałem – w końcu pełen był tego, co misie lubią najbardziej, czyli Huncwotów z każdego punktu widzenia. A będzie tylko lepiej, obiecuję.

Dziękuję, że wciąż tu zaglądacie. Liczba wyświetleń stopniowa wzrasta z miesiąca na miesiąc, co niesamowicie mnie cieszy – daję mi to nadzieję, na Wielki powrót SD, a Wielki piszę nie bez przyczyny z dużej litery, ale o tym przekonacie się w kolejnych rozdziałach. Wiem, że czasem denerwujące jest czekanie tyle na kolejny rozdział – moim celem na wiosnę jest przede wszystkim praca nad regularnym pisaniem, tak, żeby troszkę nadgonić i mieć dla Was mały zapas. A może wtedy częstotliwość publikacji by wzrosła?

Dużo gadania, jeszcze więcej pisania.

Tak czy siak, jeszcze raz dziękuję. I wiedzcie, że bardzo to doceniam.

Koniecznie dajcie znać, jak Wam się podobało i do zobaczenia pod kolejnym rozdziałem <3

Ati