piątek, 21 marca 2014

2. Kłęby dymu

Przekręciłam się na drugi bok i westchnęłam. Naprawdę miałam ochotę pospać, jednak skutecznie uniemożliwiały mi to promienie porannego słońca przedzierające się przez bordowe zasłony wokół mojego łóżka. Z jękiem podniosłam się i przetarłam oczy. Świetnie. Odsunęłam kotary i przeciągając się spojrzałam na budzik, wskazujący godzinę szóstą piętnaście. Z niezadowoleniem zsunęłam się z łóżka i przykucnęłam przy kufrze, wygrzebując z niego białą koszulę, spódnicę i krawat w barwach Gryffindoru. Ziewając z udałam się do łazienki, gdzie powoli przebrałam się w mundurek. W głowie obiecałam sobie, że wieczorem rozpakuję w końcu walizkę. Po wykonaniu porannej toalety z niechęcią stwierdziłam, że minęło dopiero piętnaście minut. Co teraz? Wychyliłam głowę z łazienki i zauważyłam podnoszącą się Mary. Powoli ruszyłam w stronę łóżka odkładając na nie piżamę.
– Co tak wcześnie, Lily? – mruknęła dziewczyna, potężnie ziewając.
– Nie mogłam spać – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, spoglądając na wstającą Gryfonkę. – Jeżeli się pospieszysz to poczekam na ciebie i pójdziemy razem na śniadanie.
– Nie ma sprawy, daj mi dziesięć minut – szepnęła, na palcach zmierzając do łazienki.
Kiedy Mary oznajmiła, że jest gotowa, zarzuciłam na ramiona czarną szatę, a na stopy wsunęłam buty, po czym ramię w ramię ruszyłyśmy na parter. Zamek był opustoszały. Gdy doszłyśmy na miejsce usiadłam i rozglądnęłam się po Wielkiej Sali. Byłyśmy jednymi z pierwszych uczniów, pomieszczenie świeciło pustkami. Ziewnęłam potężnie i spojrzałam na bezchmurne sklepienie.
– Zamierzasz coś jeść, czy będziesz tylko rozmyślać? – mruknęła Mary, smarując tosty dżemem.
– Nie wolno mi chwilę pomyśleć? – odpowiedziałam, sięgając po owsiankę.
– Pomyśleć o czym? – spytał Remus siadając obok szatynki, która uśmiechnęła się w jego stronę.
– Pewnie o bujaniu w obłokach, jak zwykle.
Pokręciłam delikatnie głową i zabrałam się do jedzenia. Kiedy kończyłam, w drzwiach stanęła uśmiechnięta Alicja pod rękę z Frankiem. Chłopak wciąż wyglądał na naburmuszonego. Jego ciemne włosy sterczały śmiesznie na czubku głowy, a zaspane oczy błądziły po stole Gryfonów.
– Hej ferajna, jak się spało? – zapytała wesoło brunetka, rzucając się na miejsce obok mnie. – O której wstałyście?
Wzruszyłam ramionami, przy okazji odgarniając rudobrązowe włosy na prawy bok.
– Dosyć wcześnie, a co?
– Nic, po prostu kiedy się obudziłam, was już nie było.
– Nie było kogo? – Uniosłam głowę i skrzywiłam się delikatnie.
– Tylko ciebie tu brakowało, Potter – mruknęłam, przypatrując się brunetowi, który zawadiacko przygryzł wargę i poprawił zjeżdżające z nosa okulary. Jego krawat zwisał smętnie po obu stronach szyi, jakby przez pięć poprzednich lat nie przyswoił umiejętności wiązania go.
– Zawsze do usług! – zawołał siadając obok Remusa. – Łapo, podasz mi kiełbaski?
Wszyscy spojrzeliśmy w górę, na Blacka, który runął na ławę i podrapał się po głowie.  
– Kiełbaski? – spytał Syriusz, spoglądając na Pottera nieprzytomnym wzrokiem. 
– Tak, kiełbaski.
– Ach, kiełbaski – mruknął, rozglądając się. Mary i Alicja roześmiały się, a Remus jedynie pokręcił głową. Black uśmiechnął się zmieszany i przetarł twarz rękoma. Zachichotałam cicho taksując go wzrokiem. Wyglądał na zmęczonego. Długie, czarne włosy opadały na jego ramiona w iście nieuporządkowany sposób, co podwajało efekt "dopiero co wylazłem z łóżka".
– Nie za wesoło wam? – Spojrzałam w górę na profesor McGonagall i zakryłam usta dłonią tłumiąc śmiech, kiedy zauważyłam jakie spojrzenie posyła ziewającemu Syriuszowi.
– Ależ nie, czemu? Według Podręcznika pożytecznych wiadomości prawidłowa dzienna dawka śmiechu... – zaczął James, jednak kobieta machnęła ręką i podała mu pergamin z planem lekcji.
– Ani mi się ważcie spóźnić na lekcje – mruknęła, wręczając kolejny Syriuszowi.
– W żadnym wypadku!
Wyciągnęłam rękę po swój plan i przyjrzałam mu się w skupieniu. Wyglądało na to, że pierwsze mam starożytne runy. Spojrzałam na zegarek – do rozpoczęcia zajęć zostało pół godziny. 
– Ty też masz teraz runy, prawda? – spytał Remus, uśmiechając się w moją stronę. W odpowiedzi pokiwałam głową i odwzajemniłam uśmiech.
– A co Luniak, szukasz nowych przyjaciół? My ci już nie wystarczamy? – zawył Syriusz, udając, że ociera łzy.
– No co wy, mam się zadawać z takimi głąbami? Czas w końcu znaleźć normalnych znajomych – mruknął Lupin, udając zmieszanie. Frank z Alicją roześmiali się głośno, widząc głupią minę Blacka.
– Co masz pierwsze? – spytałam Mary, na co ona przyjrzała się planowi i zmarszczyła brwi.
– Wygląda na to że nic. Zaczynam godzinę później.
– Szczęściara – jęknęła Alicja. – Poniedziałki zawsze są najgorsze, a ty będziesz mogła wstać sobie godzinę później!
– Nie ma tego złego, co ci na dobre nie wyjdzie – powiedziałam, odsuwając talerz. – Idziemy?
Mary pokiwała głową i wstała.
– Zabiorę się z wami – mruknął Remus, łapiąc ostatniego tosta i ruszając za nami. Chwilę później Wielką Salę zalał szum skrzydeł. Przez ramię zauważyłam, jak na ramieniu Franka ląduje szara płomykówka z wąskim pakunkiem. Alicja roześmiała się, a chłopak spłonął rumieńcem.
Skierowaliśmy się do wieży Gryffindoru, gdzie szatynka ułożyła się wygodnie przed kominkiem i przeciągnęła chichocząc na widok zazdrosnych spojrzeń Syriusza i Petera, którzy pojawili się zaraz potem.
– Daj mi sekundę i będę z powrotem – zawołałam i pobiegłam do naszego dormitorium. Z kufra wyciągnęłam brązową torbę i włożyłam do niej potrzebne podręczniki, kałamarz, pióro i kilka zwojów pergaminu. Po chwili wróciłam na dół krzycząc "gotowa", na co Remus uśmiechnął się ciepło i machając Mary ruszyliśmy w stronę sali od starożytnych runów.
Po godzinie czułam, jakby mój mózg zamienił się w wyrzniętą gąbkę. Spojrzałam w stronę profesor Babbling i skrzywiłam się, kiedy zapisała na tablicy temat wypracowania.
– Jeżeli wam to pomoże użyjcie Sylaberiusza Spellmana. Możecie też korzystać z innych źródeł, ale należy podać je pod koniec eseju! Jedna rolka pergaminu, na moim biurku, na za tydzień. Jeżeli ktoś nie chce posmakować szlabanu już na początku roku radziłabym wziąć się do pracy – zawołała, przekrzykując gwar pakujących się uczniów.
– Co masz teraz? – Spojrzałam na plan lekcji.
– Dwie godziny zaklęć – jęknęłam.
– Czyli widzimy się z wszystkimi – odpowiedział Remus. 
Miał rację – dwa piętra niżej dogoniły nas zadyszane Gryfonki.
– Czy to nie zadziwiające, że bardziej męczy przejście tych dwóch pięter z klasy do klasy niż przejście siedmiu z Wielkiej Sali do Pokoju Wspólnego? – wysapała Hawkins, kiedy dotarliśmy na miejsce.
– Jak ma się kondycję małego słonia, to co się dziwić – zawołał Frank, zjawiając się przed nami ni stąd ni zowąd. Jego ciemne, krótkie włosy zabawnie odstawały po bokach, a brązowe oczy przyjaźnie błyszczały.
– Uważasz, że jestem gruba? – spytała brunetka, krzyżując ręce na piersi w udawanym oburzeniu.
– Ups – zaśmiał się Syriusz, podchodząc do Franka i klepiąc go po ramieniu.
– Nie, raczej trochę nieporadna – mruknął chłopak, próbując ratować sytuację, co jednak nie było zbyt mądrym posunięciem.
– Nieporadna? – Alicja zwęziła groźnie oczy.
– To znaczy, że dla Franka jesteś delikatna i boi się o ciebie. Takie wspinanie po schodach może być bardzo męczące, więc jestem pewien, że następnym razem wniesie cię na samą górę, żeby przez twoją słodką nieporadność nic ci się nie stało. Wiesz jakby się martwił, gdybyś na przykład spadła ze schodów? Albo ktoś by cię stratował? Chłopak się po prostu bardzo stara – powiedział James uśmiechając się zawadiacko. Alicja wywróciła oczami, a Longbottom popatrzył z uznaniem na Pottera, po czym objął dziewczynę i pociągnął w bok, szepcząc jej coś na ucho, na co ta spłonęła rumieńcem. Frank pocałował ją w policzek, zanim zniknął, idąc w kierunku lochów. Ze względu na to, że był od nas rok starszy, nie miał zbyt wielu okazji do spędzania przerw ze swoją dziewczyną.
Spojrzałam na Rogacza, który oparty o parapet wpatrywał się w śmiejących się Syriusza i Lupina, i zmarszczyłam brwi. Nie spodziewałam się usłyszeć z jego ust czegoś takiego. Nie, żebym twierdziła, że jego mały, ptasi móżdżek nie był w stanie wymyślić chociażby najczulszych słówek, ale jednak nieczęsto można było być świadkiem jakichkolwiek ludzkich emocji z jego strony. Chłopak zachichotał cicho i przejechał dłonią po kruczoczarnych włosach zostawiając je w jeszcze większym nieładzie niż przed chwilą. Stał, uśmiechając się nonszalancko, a ja całkowicie się wyłączyłam, próbując odgadnąć o czym myśli. Nie dotarło do mnie, że Mary woła mnie po imieniu, dopiero kiedy trzepnęła mnie w ramię, z zaskoczeniem odwróciłam się w jej stronę.
– Lily? Mówię do ciebie od pięciu minut, czy ty w ogóle mnie słuchasz? – zapytała podejrzliwie.
– Yyy, ja... – zająkałam się, rozglądając się po twarzach znajomych, którzy wpatrywali się we mnie z ciekawością. Kiedy spojrzałam na Jamesa, ten puścił mi oczko, co skwitowałam kwaśną miną. – Przepraszam, zamyśliłam się.
Mary pokiwała głową, jednak dalej przyglądała mi się z uśmiechem czającym się na ustach. Nie wiedząc co zrobić usiadłam pod ścianą i wyciągnęłam podręcznik ze starożytnych runów, spisując sobie tytuły książek, do których powinnam zajrzeć w temacie wypracowania. 
Zaklęcia mijały wolno. Profesor Flitwick zaczął od zwykłego przypomnienia poprzednich lat, więc większość pierwszej godziny spędziłam na przypatrywaniu się innym – sama z zaklęciami nie miałam żadnych trudności. 
– Zaklęcie przywołujące! – zapiszczał profesor, machając w stronę stosu książek, które ułożyły się na środku pomieszczenia. – Panie Potter, zapraszam, pan pierwszy. Accio, lekki obrót różdżki, tak tylko przypominam. Bardzo proszę przywołać Magiczne zioła i grzyby.
– Psst, Evans. – Usłyszałam. Odwróciłam się i zmierzyłam Syriusza zaskoczonym spojrzeniem. – Widziałem to. Na przerwie – dodał po chwili, kiedy zmarszczyłam czoło.
– A co tak właściwie widziałeś? – spytałam, zaciskając palce na blacie stołu. Black wychylił się w moją stronę i uśmiechnął się głupio. Jego długie, ciemne włosy spływały łagodnie aż do jego policzków, drgając, kiedy kołysał się na krześle.
– Widziałem, jak gapiłaś się na Jamesa – szepnął. Zadygotałam.
– Że co proszę?
– Nie udawaj, lampiłaś się na niego z pięć minut, głupi by zauważył. Nie mów, że nagle zmieniłaś zdanie – zachichotał, szczerząc zęby. Zalała mnie fala wściekłości, jak on w ogóle śmiał. Odwróciłam się w stronę tablicy i zacisnęłam usta. – Wiedziałem! – szepnął w geście wygranej, a kilka osób popatrzyło na niego z ciekawością. Odetchnęłam cicho i sięgnęłam po różdżkę. Chciał się bawić, proszę bardzo.
– Accio! – syknęłam, wskazując pod ławką na krzesło Syriusza, które nagle wyrwało się do tyłu i podjechało w moją stronę, przez co Black zakołysał się i z łoskotem wylądował na ziemi. Klasa ryknęłam śmiechem, a ja uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy wstał i rozejrzał się po klasie. Gdy spojrzał na moją twarz (nie potrafiłam powstrzymać się od złośliwego uśmiechu) zrobił się cały czerwony i z rzucił się na krzesło.
– Panie Black, co pan najlepszego wyrabia? – spytał Flitwick, kręcąc głową z dezaprobatą, na co cicho zachichotałam.
– Co to było? – zaśmiał się James, wracając na swoje miejsce.
– Potem ci powiem – wycedził Syriusz przez zaciśnięte zęby, łypiąc na mnie złowieszczo.
– Oj Łapciu... 
Skupiłam się zaklęciu odsyłającym, do końca lekcji ignorując zaczepki Syriusza. Kiedy nadeszła kolej Alicji, zamiast odesłać podręczniki na półkę sprawiła, iż wszystkie poderwały się do góry i zaczęły ganiać przerażonego profesora Flitwicka po całej sali. Dopiero pod koniec lekcji udało nam się usunąć zniszczenia wywołane rozwścieczonymi książkami. 
Nie wiedzieć kiedy minęła przerwa na lunch i transmutacja. Z klasy wyszliśmy z kwaśnymi minami i zadanym esejem na piętnaście cali. Wiedziałam, że szósta klasa to nie przelewki, ale żeby dowalić nam tyle już pierwszego dnia?
– Idziesz na obiad? – mruknęłam w stronę Mary.
– Nie, muszę skoczyć na chwilę do biblioteki. Zobaczymy się później.
Pokiwałam powoli głową i samotnie ruszyłam w kierunku Wielkiej Sali. Kiedy dotarłam na miejsce i rozejrzałam się zobaczyłam tylko jedną znajomą twarz.
– Cześć – mruknęłam, siadając obok Dorcas. Dziewczyna spojrzała na mnie i uśmiechnęła się ciepło, jakby rada z tego, że nie będzie musiała już siedzieć w samotności. W świetle słońca padającym z okien jej oczy wydawały się wyjątkowo niebieskie, zwłaszcza przy jej prawie czarnych, kręconych włosach – Nie widziałam cię dzisiaj na zajęciach.
– Tak... Trochę źle się czułam. Przyszłam, żeby coś zjeść, ale raczej nic z tego. Chyba zaraz zwymiotuję... – Odsunęła talerz z zupą i oparła głowę na ugiętej ręce.
– Może powinnaś iść do Pomfrey? Ona na pewno będzie wiedziała co ci jest.
– Nie ma mowy. Zatrzyma mnie w skrzydle szpitalnym, a nie chce przegapić więcej zajęć. Naprawdę, dam sobie radę. Już nawet nie jest mi niedobrze. – Jej mina wskazywała na coś innego, jednak nie chcąc się kłócić zabrałam się za potrawkę z wołowiny z pieczarkami. 
Minuty mijały, a nikt znajomy nie pojawiał się w Wielkiej Sali. Z tego, że nie było tu Huncwotów byłam w sumie rada, ale zaczęłam się niepokoić o Mary, a nawet Alicję. Czemu żadna nie przyszła na obiad?
– Chyba będę już się zbierać – powiedziałam, sięgając po torbę.
– Pójdę z tobą. Mam prośbę, mogłabym odpisać notatki z transmutacji? McGonagall uwielbia się o nie czepiać...
Szłyśmy razem i dyskutowałyśmy na temat wypracowania o przemianie materii nieożywionej w ożywioną, kiedy nagle poczułam delikatny podmuch wiatru na twarzy. Dorcas poczuła to samo, bo chwilę później jej spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Ktoś rzucił na ten korytarz jakiś czar, byłam tego pewna. Wróciłam się parę kroków i wyciągnęłam przed siebie rękę, natrafiając na pas chłodniejszego powietrza. O co tu chodzi?
Nagle ze szczelin ścian zaczął wydobywać się szary dym. Powoli wypełnił cały korytarz i zaczął unosić się w górę.
– Co do... – mruknęła Dorcas, jednak chwilę później coś ze świstem złapało ją za ramię. Wrzasnęła ze strachu w momencie, w którym spostrzegłam pełzające w naszą stronę zbroje. Upuściłam torbę i cofnęłam się, kiedy coś chwyciło mnie za kostkę. Z mojego gardła wydał się zduszony okrzyk gdy spojrzałam w puste oczodoły plastikowego modelu wampira, który próbował wpić się w moją łydkę. Meadows natomiast krzyknęła rozpaczliwie, kiedy jedna ze zbroi łapiąc ją za kolana próbowała uniemożliwić ucieczkę. Gdzie do cholery moja różdżka?! Rozpaczliwie pogrzebałam w kieszeni, wyrywając się kukle, a po chwili przypomniałam sobie, że schowałam ją do torby. Rzuciłam się w jej kierunku, jednak wampir dogonił mnie i pociągnął za nogi, przez co torba uderzyła o ziemię z głośnym brzdękiem rozbijanego kałamarza. Ledwo cokolwiek widziałam pośród kłębów szarego, duszącego dymu. Z trudem odszukałam różdżkę i odwróciłam się w momencie kiedy blada kukła rzuciła się w moją stronę.
– Reducio! – krzyknęłam unosząc różdżkę. Wampir przewrócił się na bok, a jego głowa potoczyła się po kamiennej podłodze. Zbroje ze szczękiem opadły i znieruchomiały, dym powoli zaczął opadać.
– Co to było? – spytała przerażona Gryfonka, rozcierając sobie przegłuby.
– Huncwoci – syknęłam. Poczułam jak zalewa mnie fala tak przerażająco wielkiej wściekłości w stosunku co do czterech świetnie bawiących się czyimś kosztem kretynów, że to aż bolało. Zerwałam się z ziemi i łapiąc torbę szybkim krokiem ruszyłam w stronę Pokoju Wspólnego. Wiedziałam, że uwielbiali robić sobie żarty, ale coś takiego? 
– Garbate gargulce – wycedziłam zatrzymując się pod portretem Grubej Damy.
– Na miłość boską, dziewczyno, co ci się stało... – szepnęła kobieta, otwierając przejście, jednak nie przejęłam się tym. Jedyne o czym byłam w stanie myśleć to wszechogarniająca furia, jaka mną kierowała. Przeszli samych siebie i tym razem nie miałam zamiaru im popuścić.
– BLACK! POTTER! – wrzasnęłam, wbiegając do środka. Śmiechy natychmiast ustały, a dwójka Huncwotów spojrzała w moją stronę. Syriusz uśmiechnął się zwycięsko, spoglądając na moje zaczerwienione policzki i torbę ociekającą atramentem.
– Tak? – spytał niewinnie.
– Co to miało być?! Czy was do końca pogięło?! Uważasz, że to śmieszne?!  warknęłam. W przerwie pomiędzy moimi zdaniami do Pokoju wbiegła zdyszana Dorcas. – Nawet nie wiecie co zrobiliście! To... To coś mogło komuś zrobić krzywdę! Nie wierzę jak mogliście być tacy nieodpowiedzialni! NIE WAŻ SIĘ STĄD WYCHODZIĆ, PETER! – wrzasnęłam kątem oka widząc, jak chłopak próbuje ukradkiem przedostać się przez dziurę pod portretem, a przyłapany natychmiast spłonął rumieńcem.
– Po prostu się wściekasz, bo to ty wpadłaś w pułapkę – zachichotał Black, jednak James wpatrywał się we mnie zmieszany. O nie, nie odpuszczę im. Nie tym razem.
– TO COŚ RZUCIŁO SIĘ NA MNIE I NA DORCAS! DOSŁOWNIE ZRZUCIŁO NAS Z NÓG, KUKŁA WAMPIRA PRÓBOWAŁA MNIE UGRYŹĆ, A TOBIE SIĘ WYDAJE, ŻE TO JAKAŚ GŁUPIA ZABAWA?! – Straciłam nad sobą panowanie. W tamtym momencie moje wrzaski słychać pewnie było w całym zamku, ale miałam to gdzieś. – DOPILNUJĘ, ŻEBY ODJĘLI WAM ZA TO PUNKTY!
– Nie możesz! – wrzasnął Black, robiąc się czerwony na twarzy. – Nie masz prawa!
– Och, ależ mam!
– Nie! To, że jesteś małą, egocentryczną, apodyktyczną wiewiórą, nie usprawiedliwia twojego zachowania! Jak możesz to robić?! Myślisz tylko o sobie! Ledwie rok się zaczął, a ty już zaczynasz się nas czepiać, bo sobie coś umyśliłaś! 
Tego było już za wiele. Ignorując krzyczącego Jamesa, który walnął Syriusza, wzięłam głęboki oddech i pokręciłam głową.
– To nie był zwykły głupi dowcip, a skoro uważasz że ja się czepiam, zobaczymy co powie McGonagall, kiedy się o tym dowie.
Wściekła zarzuciłam torbę na ramie rozbryzgując naokoło atrament i w akompaniamencie wrzasków Blacka wbiegłam do dormitorium. Świetnie zaczęty semestr Evans, naprawdę, gratuluję.
Kopniakiem zamknęłam drzwi i umorusana atramentem rzuciłam się na łóżko. Po chwili rozległ się odgłos kroków i do pokoju wślizgnęła się Alicja.
– Lily...? – nie odzywałam się. Wciąż kipiałam wściekłością. – Wszystko w porządku?
– Nie – warknęłam, przyciskając dłonie do twarzy. Brunetka przysiadła obok mnie z zatroskaną miną. 
– Powiesz mi co dokładnie się stało?
Westchnęłam cicho i po chwili wahania pobieżnie opowiedziałam jej wszystko. Kiedy skończyłam Alicja pokręciła głową z dezaprobatą.
– Ale musisz przyznać, że sam pomysł... Wykonanie, tak trudne zaklęcia i... – urwała widząc moją minę. 
– Uważasz, że to było śmieszne?
– Nie, ja tylko... To nie tak, że ich bronię, ale spróbuj zrozumieć, nie zrobili tego specjalnie, na pewno nie chcieli, żeby komuś stała się krzywda. Syriusz... on był trochę zły na ciebie po tym jak poprztykaliście się o coś na zaklęciach, nie wnikam dlaczego, ale podejrzewam, że tylko dlatego tak się zachował, ale wiesz, James cię bronił i...
Zaniemówiłam. Co proszę? Hawkins potrząsnęła głową.
– Chyba nie mówisz poważnie. – Dziewczyna odgarnęła krótkie włosy za ucho i popatrzyła na swoje dłonie.
– Pomyśl, na pewno nie planowali, że to się wymknie spod kontroli, coś musiało pójść nie tak... No i James chciał stanąć po twojej stronie. Stanął. Ale Black...
– Razem zrobili tą pułapkę, prawda? – Dziewczyna pokiwała głową. – Razem to planowali i razem śmialiby się na wieść o tym, że ktoś w nią wpadł, nie mam racji? – Kolejne kiwnięcie, tym razem jednak mniej pewne. – Nie chodzi mi o bezprecedensowe wściekanie się na kogokolwiek, Alicjo! Chodzi mi o to, że oboje są tacy sami. Oboje mają świetną zabawę z dręczenia innych! I pewnie gdyby nie to, że to ja padłam ofiarą tego durnego żartu, żaden z nich by się nie przejął tym, że coś poszło nie tak. Potter zareagował tak tylko dlatego, że od roku łazi za mną z maślanymi oczami, ale gdyby to była każda inna osoba nawet by nie mrugnął!
Hawkins spojrzała na mnie smutno.
– Powinnaś przestać, Lily.
– Przestać co?
– Przestać zachowywać się tak, jakby James był ostatnim idiotą i...
Nagle drzwi do pokoju uchyliły się i do środka wpadła Mary. Rzuciła torbę na ziemię i spojrzała na naszą dwójkę. Musiał być to dosyć komiczny widok – ja, płonąca wściekłością i rzucająca uśmiercające spojrzenia oraz zdeterminowana Alicja z zaciśniętymi ustami. Dziewczyna odetchnęła cicho, odgarnęła z twarzy długie włosy i przemówiła drżącym głosem.
– Dasz nam chwilkę? – Hawkins pokiwała głową, chwyciła torbę i rzucając mi nieodgadnione spojrzenie wyszła z pokoju.
– Nie musisz nic mówić – szepnęłam, widząc, że już otwiera usta. – Wiem o co ci chodzi. Wiem, że za bardzo się wściekłam, ale... Black ciągle insynuował mi, że mam coś do Pottera, a potem jeszcze ta pułapka. Po prostu... Potter, on, ugh, no i...
– Lily. – Spojrzałam na przyjaciółkę, która usiadła obok i złapała mnie za rękę. Przez jej przeraźliwie bladą skórę prześwitywały czerwone naczynka, zaróżowione policzki zdradzały, że prawdopodobnie po usłyszeniu co się stało biegła do dormitorium. Jej usta zadygotały, po czym ułożyły się w delikatnym uśmiechu. – Dobrze wiesz co myślę o Huncwotach. To banda skretyniałych nastolatków przechodzących hucznie przez okres dojrzewania. Wyładowują emocje na innych tylko dlatego, że są na tyle głupi, że nawet nie pomyślą o innym sposobie na poprawę samopoczucia. Masz rację. James potrafi być wredny, Syriusz z resztą również. Co nie znaczy, że nie okazują żadnych granic zdrowego rozsądku. Ale – kontynuowała szybko widząc moją minę – nie zmienia to faktu, że tym razem przesadzili. Dobrze, że zachowałaś zimną krew i zredukowałaś działanie zaklęcia, ale co, jeśli w pułapkę wpadłby ktoś z młodszego rocznika? Nie pomyśleli, że naprawdę mogliby zrobić im krzywdę. Dlatego zgłosiłam już to u McGonagall.
Spojrzałam na nią z wdzięcznością i delikatnie wtuliłam się w jej wyciągnięte ramiona. 
– Wiem, że czasem nieużyteczna ze mnie przyjaciółka, a jak w grę wchodzi płeć męska, to już w ogóle marny ze mnie pożytek, bo automatycznie zjadam własny język, ale nigdy nie wątp w to, że zawsze będę przy tobie. Zawsze po twojej stronie. Zrozumiano? – spytała, odsuwając mnie od siebie i pstrykając palcami w mój nos, na co zareagowałam cichym śmiechem. – No i taką Lily to ja znam.
– Dziękuję ci – wyszeptałam. – I nie jesteś nieużyteczna.
– Do usług – zaśmiała się. – To co, pomóc ci trochę z doprowadzeniem się do ładu? A potem może esej z transmutacji, hm?
Pokiwałam delikatnie głową i posłałam jej najbardziej wdzięczne spojrzenie, na jakie było mnie stać.





Sama nie wiem co sądzić o tym rozdziale: czy w końcu uznać go za dostatecznie dobry, czy niestety poniżej przeciętnej. Publikuję bo obiecałam i bo wiem, że raczej już za dużo nie poprawię, jeżeli w ogóle, więc mija się z celem przeciąganie tego.
Dzisiaj już trochę więcej wydarzeń, a przede wszystko pierwsza konfrontacja Lily-Huncwoci. No ciekawe jak wam się to spodoba :D
Jestem z siebie niesamowicie zadowolona, bo mam już kilka rozdziałów przygotowanych, a zaplanowanych aż 16 i to tylko pierwszej części, więc już teraz wiem, że jeżeli uda mi się pociągnąć to opowiadanie dostatecznie długo, to bardzo trudno będzie mi się z nim pożegnać. Mam kilka większych pomysłów i już nie mogę się doczekać na wprowadzenie ich, a już szczególnie wszystkich tych momentów James-Lily, bo to w końcu główny parring więc wiadomo, że będzie się działo.
Ostatnie co mam do powiedzenia to to, iż trochę mi przykro, że wyświetlenia się nabijają a komentarzy brak. Skąd mam wiedzieć kto co o tym sądzi, albo co poprawić, jeżeli nikt się na ten temat nie wypowie? Następny rozdział dopiero za dwa tygodnie, bo nie wiem czy jest sens spieszyć się z rozdziałami, jeżeli nie będzie żadnego odzewu z waszej strony. Żyję cichą nadzieją, że mimo wszystko pod tym rozdziałem ukarze się trochę więcej komentarzy i w końcu będę mogła spać spokojnie. A może nawet skończę ze swoją manią sprawdzania, czy ktoś może zostawił gdzieś coś od siebie?
I to by było na tyle. Dzisiaj tak obszernie, ale jakoś tak wyszło. Trzymajcie się cieplutko i do następnego!


piątek, 14 marca 2014

1. Z powrotem w domu

Jest taki rodzaj smutku, którego nie potrafimy wyrazić słowami. Nie mogąc się wyrwać z otchłani rozmyślań osiada ciasno na dnie naszego serca, niczym śnieg w bezwietrzną noc, lawirując pomiędzy smutkami i żalami, które z obawą skrywamy. Spoglądałam przez okno, na osłoniętą nocą Cornwalian Street, bawiąc się zapięciem od łańcuszka i starałam się przestać myśleć o osobie od której go dostałam. Severus Snape.
Przymknęłam oczy próbując powstrzymać łzy. Nie chciałam płakać. Nie powinnam. Severus był ostatnią osobą, o którą powinnam się martwić. A jednak coś głęboko we mnie szeptało cicho jego imię.
– Dosyć – mruknęłam, przerywając wszechogarniającą ciszę. – Przestań, Lily. On nie jest tego wart.
Powoli zsunęłam się z parapetu i rozglądnęłam po pokoju. W mroku ledwo mogłam dostrzec zarysy mebli, jednak znałam drogę na pamięć. Na palcach przeszłam przez całą jego długość, aż do szafy pod którą leżał otwarty kufer i przykucnęłam obok, chowając medalik do małej, wewnętrznej kieszonki. Już dobrze, już wszystko w porządku. Oddychaj, Lily, oddychaj. Oparłam się plecami o zimną ścianę i zamknęłam oczy, próbując przywołać w myślach postać przyjaciółki. Czemu nie wyrzuciłam tego głupiego łańcuszka? Czemu nie potrafiłam pogodzić się z myślą, że to już koniec? Przestań Lily. Pomyśl o Mary, pomyśl o Hogwarcie. Nie wiem ile starałam się skupić na jutrzejszej podróży na peron 9 i 3/4. Kiedy w końcu ułożyłam się wygodnie w łóżku dochodziła druga w nocy. Otuliłam się szczelnie kołdrą, z głową ciężką od przemyśleń, a jednak nie potrafiłam usnąć. Już kolejnego dnia miałam zacząć szósty rok nauki w Hogwarcie, a zamiast wreszcie odpocząć w głowie kotłowały mi się słowa pewnego Ślizgona. Spojrzałam w okno, próbując odnaleźć wzrokiem przejście do Spinner’s End ukryte między dwoma wierzbami, prawie wyobrażając sobie dom starego przyjaciela, który pewnie tonął wtedy w ciemności. Mogłam jednak przysiąc, że nie spał – nigdy nie sypiał za dobrze. Przestań Lily, przestań o nim myśleć. Dla niego jesteś zwykłą szlamą, niczym więcej. Pamiętasz co stało się pod koniec piątej klasy? Pamiętałam aż za dobrze.
Dużo czasu minęło zanim usnęłam, a nawet wtedy, we śnie, w moim umyśle gościł nie kto inny, jak spowity w czerń Severus Snape.
W końcu nastał upragniony ranek. Po długich próbach zmęczona westchnęłam i z trudem dopięłam walizkę. Co mnie napadło żeby jeszcze raz sprawdzać czy zapakowałam wszystko?
– Lily, śniadanie! – Dobiegł mnie z dołu głos mamy.
– Już idę! – krzyknęłam, rozglądając się po kremowym pokoju. Łóżko z kolumienkami i wysokim baldachimem, pościelone w biegu, moja ukochana biała pościel w fioletowe kwiaty, poukładane stosy książek na biurku, odkurzony, jasny parkiet, meble z ciemnego drewna. Przez cały ten czas nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo będę tęsknić za tym wszystkim.
– Lily, na miłość boską, bo się spóźnimy!
Zbiegłam na dół, wpadając do jasnej kuchni z wielkim uśmiechem na ustach.
– Mary Oldisch Evans, przecież mamy jeszcze pół godziny.
– Nie tym tonem młoda damo – mruknęła kobieta wskazując na stół, przy którym już siedziała reszta rodziny. Próbowała ukryć troskę pod maską silnej matki, jednak widziałam w jej oczach błyski tęsknoty. – Jedz, zanim wystygnie.
Usiadłam naprzeciwko Petunii i uśmiechnęłam się do niej ciepło, jednak ta zlekceważyła moje spojrzenie i wpatrzyła się w telewizor. Pokręciłam głową i złapałam za widelec.
– Nie przejmuj się – usłyszałam szept taty. – Kiedyś jej przejdzie. – Popatrzyłam na  niego z bólem w oczach, a on odwzajemnił moje spojrzenie, zawierając w nim wszystko to, czego nie był w stanie powiedzieć.
Nie wiem kiedy kufer został zapakowany do bagażnika, a ja usadowiłam się wygodnie na tylnym siedzeniu służbowego samochodu taty. Po raz ostatni rzuciłam okiem na Petunię, znikającą w kuchennym oknie i odwróciłam głowę. Wiedziałam co zepsuło nasze stosunki – magia. To samo co uczyniło mnie tak szczęśliwą sprawiło, że moja siostra znienawidziła mnie na tyle, by mieć głęboko w nosie, że właśnie znikam na kolejne dziesięć miesięcy – wręcz przeciwnie, ona aż kipiała z zadowolenia, że nigdzie w pobliżu nie będzie Lily, dziwaczki Lily.
– Wszystko w porządku? – mruknęła mama, wpatrując się we mnie.
– Tak, po prostu nie byłam pewna czy wzięłam podręcznik do Zaklęć – skłamałam. – Możemy jechać.
Na King’s Cross byliśmy dwadzieścia minut przed odjazdem pociągu. Wspólnie ruszyliśmy do środka, z tatą pchającym mój kufer na czele. Kiedy w końcu dotarliśmy do metalowej barierki oddzielającej świat magii i ten drugi, pełen mugoli, poczułam jak mój żołądek wykonuje niemiły obrót.
– Obiecaj, że będziesz pisać.
– Obiecuję.
Ścisnęłam mocniej dłoń rodzicielki i przytuliłam tatę.
– No idź już, bo się spóźnisz.
Złapałam rączkę kufra i niby od niechcenia oparłam się o murek, by po chwili wynurzyć się spośród kłębów dymu. Gdyby nie Hogwart, pewnie wciąż przyjaźniłybyśmy się z Petunią. Gdyby nie magia, pewnie wciąż bylibyśmy jedną, wielką, wspaniałą rodziną. A jednak kiedy ujrzałam czerwoną lokomotywę i tłumy przekrzykujących się uczniów po moim ciele rozeszło się przyjemne ciepło. To było moje miejsce, to był mój świat.
– Lily! Lily, tutaj!
Z uśmiechem ruszyłam w stronę wymachującej do mnie brązowowłosej Gryfonki.
– Nareszcie! – zawołała, ściskając mnie mocno. – Tęskniłam.
– Ja też – zaśmiałam się, omiatając ją spojrzeniem. Jej szare oczy iskrzyły, pomalowane pomadką usta rozciągały się w wielkim uśmiechu, a rozczochrane włosy spływały falami na jej ramiona. 
– Chodź, znalazłam już wolny przedział.
Powoli ruszyłam za przyjaciółką, rozglądając się za innymi znajomymi twarzami.  Po chwili z tłumu wyłoniła się uśmiechnięta Alicja, a widząc nas pomachała wesoło i podbiegła żeby się przywitać. Hawkins była średniego wzrostu, czarnowłosą Gryfonką z naszego rocznika. 
– Jak wakacje? – spytałam, jednak w chwili kiedy brunetka otworzyła usta znikąd pojawił się Frank Longbottom, który złapał ją w talii i okręcił wokół własnej osi.
– Nareszcie! Wszędzie cię szukałem! – zawołał. – Wybaczcie dziewczyny, ale będę zmuszony ją porwać – dodał, a mówiąc to splótł razem ich dłonie i pociągnął w drugą stronę.
– Widzimy się w zamku – mruknęła Alicja, posyłając nam przepraszające spojrzenie.
– Nie ma sprawy. – Chwilę jeszcze wpatrywałyśmy się w śmiejącą się parę, po czym ruszyłyśmy w stronę pociągu. Z pomocą Mary wtaszczyłam kufer do jednego z wagonów, a potem na półkę nad naszymi głowami w pustym przedziale. Zmęczone usiadłyśmy i zaśmiałyśmy się cicho.
– Zaraz będę musiała iść do wagonu dla prefektów – mruknęłam, spoglądając na zegarek.
– Wiem, wiem, poczekam. – Szatynka uśmiechnęła się do mnie i wyciągnęła na miękkim siedzisku. Mimo wszystko mogłabym przysiąść, że w jej oczach mignął smutek. 
– Niedługo wracam.
Wiedziałam o czym pomyślała Mary. O tym samym często myślałam ja – o samotności. Nigdy nie byłam osobą towarzyską, dlatego przyjaźń z Gryfonką zupełnie mi wystarczała. Bywały jednak takie momenty, kiedy odczuwałam to jako wyżerającą inne uczucia wielką dziurę, samotność, odosobnienie. Z zazdrością spoglądałam na przedziały pełne śmiejących się osób, rozmyślając o kolejnym roku w Hogwarcie. Czemu nie potrafiłam po prostu odetchnąć i z uśmiechem iść dalej, zdobyć nowych przyjaciół, świetnie się bawić? Pociąg mknął po zużytych torach a ja cofałam się powoli w czasie spoglądając w oczy starym wspomnieniom. Jak dziś pamiętałam początek mojej przyjaźni z Gryfonką. Wszystko dzięki spotkaniom Klubu Ślimaka, chociaż wtedy nawet przez myśl by mi nie przeszło, że coś tak pięknego mogłoby się rozwinąć dzięki profesorowi Slughornowi. W ciągu ostatniego roku wiele się zmieniło. Mary stała się dla mnie najbliższą osobą. Była dla mnie kimś w rodzaju ideału. Obie w jakiś dziwny, nieznany mi sposób zmieniłyśmy siebie. Ja w końcu zyskałam prawdziwą przyjaciółkę, przylgnęłam do książek i odsunęłam na bok wszelkie troski. Ona wyrosła z głupich zaczepek, przybrała na twarz miły uśmiech i pomogła mi iść przed siebie. Zawsze mimowolnie zazdrościłam jej tego jak dobrze dogadywała się z innymi, jednak starałam się przełknąć to uczucie i zamknąć na cztery spusty gdzieś głęboko. Przyjaźń z Mary Macdonald była dla mnie jedną z najważniejszych rzeczy na świecie i nie potrafiłam wyobrazić sobie zniszczenia jej czymś tak głupim jak zazdrość.
– Hej! Lily!
Obejrzałam się i uśmiechnęłam szeroko do chłopaka biegnącego w moją stronę. Jego jasne włosy opadały falami na czoło, a mała blizna na skroni drgała, kiedy uśmiech objął jego oczy.
– Remusie – powiedziałam, kiedy Gryfon zwolnił i przytulił mnie na powitanie. – Miło cię widzieć.
– Ciebie również. Jak minęły ci wakacje?
– Standardowo. Chociaż w tym roku pomagałam charytatywnie w pobliskiej placówce dobroczynnej, więc przynajmniej miałam jakieś zajęcie. A tobie?
– Wiesz, jak jest – odpowiedział zdawkowanie Lupin, wzruszając ramionami, jakby chciał powiedzieć "przecież dobrze wiesz, że nie działo się nic ciekawego".
Pomimo faktu, iż oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że wielu rzeczy o sobie nie wiemy, relacja z Remusem była miłą odmianą w porównaniu do innych znajomości z mieszkańcami domu Lwa. Wiedziałam, że choć nie byliśmy sobie bezwzględnie bliscy, jak z Mary, mogłam na niego liczyć. Choć przyjaźń ta była całkiem świeża i na tamten moment chyba nawet przyjaźnią bym jej nie nazwała, lubiłam jego towarzystwo. Wciąż pamiętałam, jak powoli przełamywaliśmy pierwsze lody na wspólnych dyżurach na piątym roku, oraz jego śmiech, kiedy opowiadałam mu co nowego wymyślił Potter, próbując zwrócić moją uwagę. Ugh, przeszło mi przez myśl, a na moją twarz wypłynął grymas na samą myśl o jego najlepszym przyjacielu. Z wielu powodów ciężko było mi uznać Remusa za przyjaciela od serca, a jednym z nich była dwójka kretynów, która włóczyła się za nim po korytarzach. Jak bardzo nie uwielbiałabym Lupina, ciężko było mi spędzać z nim więcej czasu niż na dyżurach, w czasie wczesnych godzin porannych na śniadaniu i wieczorami, gdy jego drugie połówki udawały się na treningi Quidditcha. Nikt inny nie działał mi tak na nerwy, jak oni.
Czas dłużył się niemiłosiernie. Razem z Remusem usadowiliśmy się przy wejściu do wagonu Prefektów, mając nadzieję, że być może tym razem spotkanie zajmie krócej, ale kiedy w końcu udało nam się wydostać z miejsca pełnego zarozumiałych prefektów wykłócających się o listę dyżurów, za oknem migały przedmieścia Londynu, a w tle widać było pierwsze pastwiska i porośnięte uprawami pagórki. Przystanęłam i oparłam się o jego ramę. 
– Nigdy nie przestanie mnie zachwycać ten widok – powiedziałam.
– Lepiej go dobrze zapamiętaj. Zostały ci tylko jeszcze trzy podróże – powiedział Lupin, uśmiechając się smutno.
– Będę za tym tęsknić.
Oboje ruszyliśmy wzdłuż pociągu, dyskutując o nowym rozkładzie par patrolujących korytarze. I kiedy miałam powiedzieć, że na mnie już czas, i że widzę już swój przedział, zza przesuwnym drewnianych drzwi dobiegły nas męskie głosy i głośny śmiech.
– Co do… – mruknęłam, otwierając drzwi, jednak przerwałam na widok pasażerów. 
– Lily! – zawołał James uśmiechając się tak szeroko, że można było policzyć wszystkie jego zęby. – Nareszcie! 
Spojrzałam na Mary, która chichotała pod nosem, obejmując rękami swoje nogi. Na ziemi pełno było czegoś, co wyglądało na obślizgłe zielone gluty. Powoli rozglądnęłam się i spojrzałam na Syriusza, próbującego złapać oddech pomiędzy napadami szaleńczego rechotu i Petera Pettigrew, ze zmarnowaną miną trzymającego jakieś rozerwane pudełko w rękach.
– Ile... razy... – wysapał Black, próbując nabrać powietrze do płuc, pomiędzy kolejnymi chichotami. – Ile razy mam ci powtarzać Glizdku... Ha, ha! Żebyś otwierał z dobrej... dobrej strony! 
– No tak – mruknęłam, zaciskając usta i przyglądając się czarnym włosom Syriusza, które zaczęły skręcać się w loczki w miejscu, w którym obryzgała je zielona maź.
– Zmieniliśmy wagon? – zapytał Remus, wyciągając różdżkę i machając nią szybko. Zawartość pudełka wyparowała, nie pozostawiając śladu na podłodze.
– Chcieliśmy dotrzymać Mary towarzystwa – powiedział Potter, uśmiechając się ponownie. Spojrzałam na niego i zwęziłam oczy. Jego włosy były tak samo rozczochrane jak w czerwcu, okulary tak samo przekrzywione, a spojrzenie tak samo męczące. Westchnęłam pod nosem i usiadłam obok Mary, próbując zachować dobrą minę, chociaż na sam widok Gryfonów ciśnienie skoczyło mi tak wysoko, że choć jeszcze chwilę temu marudziłam Remusowi, że napiłabym się kawy, nagle zupełnie jej nie potrzebowałam.
– Więc, Lily, jak ci minęły wakacje?
– Minęły by lepiej, gdybym co kilka dni nie znajdywała pod drzwiami listów od ciebie – mruknęłam, sztyletując go wzrokiem, co chyba zupełnie mu nie przeszkadzało, bo jedynie uśmiechnął się szeroko, na co Syriusz wybuchnął kolejną salwą niepohamowanego śmiechu. 
– Przestałbym je wysyłać, gdybyś choć na jeden odpisała.
– A już myślałam, że tylko by cię to zachęciło.
Potter otworzył usta, żeby coś odpowiedzieć, ale Remus przerwał mu, rzucając w niego czekoladową żabą, na której przez przypadek usiadł, na co chłopak zrobił oburzoną minę.
– Ciekawe jakie dostaniemy w tym roku plany zajęć. Tak się cieszę, że w końcu mogliśmy ponownie wybrać przedmioty. Pozbycie się Historii Magii to był najlepszy prezent, jaki mogłem sobie sprawić – powiedział Lupin, zmieniając temat.
– No co ty – wydukał Syriusz, ocierając łzy z policzków i wciąż próbując uspokoić oddech. Peter przyglądał mu się z rezygnacją, próbując wyglądać, jakby w ogóle go tam nie było. – Nie mów, że nie lubiłeś starego Binnsa?
– Mógłbym wymienić przynajmniej dziesięć powodów, dlaczego ten człowiek nie powinien uczyć. Numer jeden brzmiałby: bo jest martwy – powiedział Remus, na co Mary zachichotała.
– Numer dwa to kolekcja jego dziwnych kamizelek – podpowiedziała, co wywołało w Syriuszu kolejny napad śmiechu.
– Jak widać dziwne są nie tylko kamizelki Binnsa – skomentowałam, przyglądając mu się z podniesioną prawą brwią. 
– Chociaż z drugiej strony, ciężko mówić o przyjemnościach po tym jak wykończył mnie tamten rok. Egzaminy to była jakaś porażka. A z tego co się orientuje, to dopiero początek. Rozmawiałem z Marleną McKinnon, mówiła że szósty rok zaczął się od miliona sprawozdań i testów, czuła się tak, jakby OWUTEMy miały odbyć się na święta...
– No, Lunatyku, a ty już byś tylko o szkole nawijał. Czemu nie porozmawiamy o czymś przyjaźniejszym? – przerwał mu James, puszczając mi oczko.
– Czemu nie porozmawiacie o tym w swoim przedziale? – mruknęłam, robiąc głupią minę i krzyżując ręce na piersi. Brunet spojrzał na mnie i wyszczerzył zęby, a ja mimowolnie powróciłam myślami do wydarzeń sprzed trzech miesięcy i poczułam jak powoli oblewa mnie fala wściekłości. Wcale się nie zmienił od tamtego czasu, wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że czerpał z tego wszystkiego jeszcze większą przyjemność.
– No co, Evans, nie mów, że nie chcesz mojego towarzystwa.
– Chcę go tak bardzo jak czyraków na plecach.
Syriusz wypluł sok dyniowy, którym próbował chyba przepić czkawkę, która zaczęła go męczyć z nadmiaru śmiechu, a James skrzywił się.
– Łapo nie na koszule, świeżo wyprana!
– Jesteś idiotą, Potter – westchnęłam przyglądając się rechoczącym Gryfonom.
– Dla ciebie mogę być nawet czyrakobulwą.
Spojrzałam na Lupina, który pokręcił głową i wstał.
– Myślę, że już na nas czas. Powinniśmy jeszcze sprawdzić jak mają się inni… eee... pasażerowie pociągu.
– Tak, masz rację. – Syriusz natychmiast wstał, zbierając papierki po słodyczach. – Miło było – mruknął, kłaniając się, a potem zachichotał ponownie, kiedy James popchnął go. Peter uśmiechnął się nieśmiało i czmychnął z przedziału jako pierwszy.
– Widzimy się na uczcie Evans! – zawołał James, ponownie puszczając mi oczko.
– Masz jakieś spazmy, czy złapał cię skurcz? – spytałam, wskazując palcem na lewe oko. Syriusz wybuchnął rechotem godnym dorodnej ropuchy i musiał zostać wyprowadzony z przedziału przez chichoczącego Remusa i zdegustowanego Jamesa.
Jakaś część mnie wcale nie chciała zostawać sama. Wręcz przeciwnie, gdzieś w środku krzyczała, żeby zostali, ale silniejsza od tego była irytacja. Tak, James Potter, napuszony Gryfon z szóstego roku z pewnością doprowadzał mnie do białej gorączki i nie miałam najmniejszej ochoty utrzymywać z nim bliższych stosunków niż z trójgłowym psem.
Westchnęłam cicho i przesiadłam się na miejsce Jamesa, wpatrując się w las za oknem. 
– Lily, wszystko w porządku? – spojrzałam na przyjaciółkę i pokręciłam głową.
– Nie, Mary, nic nie jest w porządku. – Poczułam na sobie jej zatroskane spojrzenie.
– Wiesz, że mi możesz powiedzieć o wszystkim, prawda? – spytała, spoglądając na mnie. Pokiwałam powoli głową i wpatrzyłam się w drzewa migające za szybą.
– Przez całe wakacje zastanawiałam się czy to była moja wina – wyszeptałam.
– Lily...
– Tak, wiem, ale zrozum, ja... Ja przez cały czas wierzyłam, że on nie jest niczemu winny. James zawsze mówił... Zawsze coś miał do Severusa, a ja się o to wściekałam. Ja, jego przyjaciółka, myliłam się co do niego, a taki napuszony jak paw Potter po prostu miał rację. – W przedziale zapanowała cisza. Mary popatrzyła na mnie smutno. – To nie tak, że przyjęłam sobie za punkt honoru obwieszać go łajnem jak tylko nadarzy się okazja. Ja po prostu... Gotuję się od środka, bo cokolwiek Potter nie zrobi ja widzę go tamtego dnia, w rozpiętej szacie, z głupkowatym uśmiechem na ustach, stojącego na błoniach i wieszającego Snape'a do góry nogami. Widzę jego uśmiech, widzę, że sprawia mu to przyjemność... A potem jedyne o czym myślę to słowa Severusa – wyszeptałam, zaciskając zęby. – To tak jakby za każdym razem kiedy Potter pojawi się w pobliżu i zacznie się do mnie dowalać jedna z najbliższych mi osób nazywała mnie szlamą. Naprawdę mam dość, jedyne co robię, to ciągle przeżywam to na nowo i na nowo, i na nowo...
Zacisnęłam oczy i poczułam piekące łzy pod powiekami, kiedy Mary usiadła obok i przyciągnęła mnie do siebie.
– No już... – szeptała. – Lily, hej, Lily... Nie myśl o tym. On nie jest tego wart. Nie jest ciebie wart. Żaden z nich – podkreśliła ostatnie zdanie, na co uśmiechnęłam się słabo.
– Kocham cię, wiesz? – Spojrzałam w jej szare oczy, które pochłonął szeroki uśmiech.
– Głupia jesteś – zaśmiała się, opierając nogi na przeciwległym siedzisku. Resztę podróży spędziłyśmy śmiejąc się i żartując, opowiadając sobie szczegółowo wydarzenia z wakacji.
Kiedy pociąg zaczął zwalniać przełożyłyśmy przez głowy czarne szaty i skierowałyśmy się w stronę wylewającego się z przedziałów tłumu uczniów. Noc była mroźna jak na wrzesień. Schowałam ręce w kieszeniach i ruszyłam z Mary pod rękę do czekających już na nas powozów. Wylądowałyśmy w środku z dwoma Puchonami z trzeciej klasy, którzy szeptali między sobą przez całą podróż co chwila chichocząc. Najwidoczniej ktoś w pociągu podrzucił do kilku wagonów bomby pierdzące, powodując niemałe zamieszanie. Do głowy przyszło mi, że pewnie o to chodziło Huncwotom, kiedy mówili, że mają zająć się innymi pasażerami pociągu, ale szybko uznałam, że to nie moja sprawa. Rok jeszcze się nie zaczął. Znudzona wyjrzałam przez okno spoglądając na grupkę szóstoklasistów. Kiedy zauważyłam Jamesa machającego do mnie wzniosłam oczy do nieba i odwróciłam się w drugą stronę. Mój dobry humor wyparował. Dopiero kiedy przed naszymi oczami pojawiły się tysiące lewitujących w powietrzu świec i cztery długie stoły zastawione złotą zastawą na moją twarz wpłynął uśmiech. Wróciłyśmy do domu.
Powoli skierowałyśmy się do tego zasiadanego przez Gryfonów i usiadłyśmy obok rozchichotanej Alicji i wyglądającego na nadąsanego Franka.
– Co się stało? – spytała Mary, kiedy brunetka ukryła twarz w dłoniach.
– Dopiero teraz przypomniał sobie, że nie wziął z domu różdżki. Różdżki! – Tym razem śmiechem ryknęło pół sali, na co twarz Franka przybrała kolor dojrzałej śliwki.
Rozglądnęłam się z zaciekawieniem dookoła i zdumiona spostrzegłam, że większość miejsc była już zajęta. Po chwili w drzwiach pojawiła się profesor McGonagall z grupą przerażonych pierwszoroczniaków, a rozmowy ucichły na dobre. Ze zniecierpliwieniem wpatrywałam się w Tiarę Przydziału, jednocześnie stukając palcami w stół. Po chwili ktoś złapał moją dłoń. Podniosłam głowę i spojrzałam w szarozielone tęczówki Mary mówiące "przestań".
– Przepraszam – mruknęłam zmieszana. – Jestem po prostu zmęczona i chciałabym w końcu móc się położyć.
Była to prawda tylko po części. Większą rolę grały tu raczej spojrzenia rzucane przez Severusa siedzącego na przeciwko mnie, oraz Jamesa, który hałaśliwie przesiadł się trzy miejsca na prawo, żeby być bliżej mnie. Podparłam głowę na ręce i skupiłam się na powstającym dyrektorze szkoły.
– Witajcie w kolejnym roku nauki w Hogwarcie! Myślę, że już najwyższy czas zacząć ucztę, a porozmawiamy, kiedy już każdy nasyci swój brzuch – zawołał, spoglądając na wyczekujących uczniów. – Smacznego!
Odetchnęłam i rozglądnęłam się po złotych półmiskach, teraz po brzegi wypełnionych udkami kurczaka, frytkami, mięsnym puddingiem, ziemniaczkami w kształcie wielkiej litery "H", groszkiem w sosie, warzywami w serze topionym, surówkami i Merlin wie czym jeszcze. Poczułam jak żołądek skręca mi się z głodu i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że jadłam dzisiaj praktycznie tylko śniadanie. Z ochotą więc sięgnęłam po złociste piersi z kurczaka z brokułami. Musiałam przyznać – jedzenie było wyśmienite. Kiedy każdy miał już mniej lub więcej pełne brzuchy talerze zalśniły czystością, jednak tylko po to, by po chwili zapełnić się deserami – począwszy od wielkich bloków czekoladowych ciast, po bulgoczące fontanny budyniu z wiórkami kokosowymi. Po drugim kawałku jabłecznika poczułam, że jeżeli jeszcze cokolwiek przełknę prawdopodobnie pęknę, więc odsunęłam swój talerz i z uśmiechem przypatrywałam się walce Mary z waniliową babką w śmietankowym puchu (który naprawdę unosił się półtora cala nad stołem). W końcu stoły opustoszały i wszyscy – tym razem już z błogimi uśmiechami – zwrócili się w stronę stołu nauczycielskiego, gdzie rozradowany Dumbledore odłożył swój puchar i powstał. 
– Skoro już każdy nasycił swój brzuch czas na małe przypomnienie zasad, choć wcale nie twierdzę, że ich nie pamiętacie. Wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że raczej próbujecie o nich zapomnieć – przerwał, mrugając w kierunku Huncwotów, którzy skinęli głowami chichocząc. – Pierwszorocznych informuję, iż wstęp do Zakazanego Lasu jest jak najbardziej zakazany, przypominam także, że w wyjściach do Hogsmeade mogą uczestniczyć jedynie klasy od trzeciej wzwyż. W tym roku lista zakazanych przedmiotów powiększyła się o kilkanaście nowych pozycji, jednak przede wszystkim chciałbym tu wspomnieć o klekocących klapkach i wampirzych szczękach. Jeżeli ktokolwiek jest w posiadaniu którejś z tych rzeczy może mi wierzyć na słowo, że dowiem się, jeżeli jej użyje. A teraz nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wam dobrej nocy!
Ziewnęłam potężnie i wstałam, ruszając w stronę pierwszoklasistów, co uczynił także Remus. Powoli skierowaliśmy nasze kroki w stronę Wieży Gryffindoru, starając się wytłumaczyć im drogę. Nie wiem kiedy znalazłam się w dormitorium. Z tęsknotą spojrzałam w kierunku czterech łóżek i westchnęłam cicho. Zaraz po mnie do środka wpadła chichocząca Alicja, a za nią Mary i Dorcas Meadowes – urocza, czarnowłosa Gryfonka, która uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie i zniknęła w łazience.
Rzuciłam się na pierwsze łóżko na lewo i wtuliłam w świeżo wypraną pościel. Nie ma to jak w domu.



Minął tydzień i wracam z nowym rozdziałem. Jakaś część tego po prostu mi tutaj nie pasuje, ale no cóż :) Nie będę czekać w nieskończoność, żeby poprawić kilka zdań. 
Po niezliczonych zmianach w końcu możecie sami zdecydować co o tym sądzicie. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Przepraszam, za zwyczajowe owijanie w bawełnę, jednak to pierwszy rozdział i przydałoby się jakieś wprowadzenie do akcji. Obiecuję, że w następnym się poprawię! Do zobaczenia za tydzień :)

niedziela, 9 marca 2014

Prolog


{muzyka - klik}
             Patrząc na to z perspektywy zwykłego człowieka, moje życie było niezwykłe. Przez te dwadzieścia jeden lat przeżyłam więcej niż większość z was wszystkich. Były te piękne momenty, były też te ciężkie, jednak niczego nie żałuję. Nie żałuję żadnego błędu, żadnej głupiej, na pozór nic nie znaczącej decyzji. Bo dzięki temu byłam szczęśliwa. Choć krótką chwilę, choć na ułamek sekundy byłam w swoim własnym niebie.
Teraz każde to wspomnienie jest wyryte w mojej pamięci stalówką wiecznego pióra. Na zawsze. Często wracam do czasów, kiedy jeszcze wszystko było proste. Kiedy byłam tylko ja i Mary, i gdzieś w tyle Huncwoci: ich wybryki i głośne śmiechy. Kiedy nie liczyło się, co będzie gdy skończymy szkołę, kiedy poznawałam, co to znaczy żyć
           Nigdy nie byłam w tym dobra, szłam przed siebie z klapkami na oczach. Przez ponad pięć lat żyłam zamknięta na innych, goniąc za własnymi ograniczeniami. Dopiero on pokazał mi, że świat nie ogranicza się do dobrych wyników z testu. Do wykucia tablicy wykresów z numerologii, do dobrej pracy. Nie byłam dobra w życiu dopóty, dopóki nie spotkałam pewnego brązowookiego Gryfona z wiecznie potarganymi, kruczoczarnymi włosami i zawadiackim uśmiechem na ustach. Dopóki nie zamknął mnie w swoich ramionach i nie wymazał granic, nie zburzył murów, które budowałam wokół siebie przez cały ten czas.
Nigdy nie wiedziałam jak dobrze żyć, dopóki nie przystanęłam na moment i nie rozejrzałam się wokół. Gnałam przez świat, kiedy wszystko, czego potrzebowałam, było właśnie tam, skąd chciałam uciec. Dopiero stojąc nad przepaścią i odwracając się za siebie, spostrzegłam te wszystkie piękne rzeczy, które od siebie odsunęłam. Zobaczyłam krąg przyjaciół machających do mnie z daleka, zobaczyłam go, uśmiechającego się ciepło, czekającego na mój powrót.
Jamsie Potterze, nauczyłeś mnie, jak żyć.


Oto jestem, powstałam jak feniks z popiołów. 
Nie wiem kiedy ostatni raz coś pisałam, coś, co nadawałoby się do opublikowania. Aż wstyd się przyznać, huh, niech no skonam, ciężkie to były czasy. Znowu zaczynam, znowu wychodzę z inicjatywą. Tak tak, moi mili, to nowe dzieło, ta nowa perełka jest od teraz moim małym oczkiem w głowie. Nie zrozumcie mnie źle, wcale nie mówię, że to coś powyżej jest genialne - jest raczej przeciętne - ale po prostu już od kilku dni żyję tą historią i poczułam, że jeżeli jeszcze przez moment będę trzymać to w sobie to nie wytrzymam. Tak więc jest i chwała Bogu za to, że jeszcze jakoś to wygląda. Mam tylko nadzieję, że Wam będzie się podobać tak jak mi, i że zostaniecie tu ze mną, choć na chwilę. Miłego wieczoru i do zobaczenia za kilka dni przy pierwszym rozdziale!