piątek, 7 września 2018

23. Klub Szlam

Dla W, 
który sprawia mi najwięcej problemów,
zarazem najwięcej rozwiązując.



Uspokojenie Clarie zajęło wieczność. Wszystkie byłyśmy przerażone, strach wyciskał nam z oczu łzy, podczas kiedy Patford trzęsła się i krzyczała, krzyczała tak głośno i długo, że chyba cały Gryffindor zebrał się pod schodami.
– Clarie – szepnęłam, kładąc jej ręce na ramionach. – Clarie, już, spokojnie.
Z każdym moim słowem dziewczyna cichła. Powoli przyciągnęłam ją do siebie i zacisnęłam ramiona wokół jej klatki piersiowej, a ona zaczęła szlochać. Dławiła się słowami i przerażeniem, a ja zrozumiałam, że byłyśmy odpowiedzialne za naprawienie wszystkiego. Za poskładanie Clarie z okruszków, na które się rozpadała. Za odnalezienie Maryl.
– Sprowadź McGonagall. Powinna być w swoim gabinecie – powiedziałam w kierunku Mary, a ona pokiwała głową i natychmiast ruszyła w stronę drzwi. Na schodach dało się słyszeć zduszone okrzyki, kiedy parę osób odsuwając się wpadło na pozostałe. – Alicjo, Dorcas, zajmijcie się resztą, niech stąd znikną. I potrzebuję tu Huncwotów, na już.
Meadowes kiwnęła głową i pociągnęła za sobą Alicję. 
– Spadać stąd, no już, nie ma was.
– Mam prawo tu być.
– A Prefekt Naczelny ma prawo wlepić ci szlaban, więc na twoim miejscu bym się stąd zmyła.
Rozległ się odgłos przepychania. Clarie załkała głośno, a ja przyciągnęłam ją do siebie mocniej i położyłam dłoń na jej głowie.
– Cii, spokojnie, już dobrze – powtarzałam. Gryfonka zaczęła powoli wyślizgiwać się z moich ramion, osuwając się w dół, więc powoli ułożyłam ją na ziemi i oparłam o siebie. Po dłuższej chwili rozległ się odgłos kroków i do pokoju wpadł zaskoczony James, a zaraz za nim Syriusz.
– Co się stało?
– Weź ten koc – powiedziałam do Łapy, kiwając głową na jedno z łóżek – i pomóż mi ją otulić. 
– Pomogę – wyszeptał nerwowo James, klękając po mojej drugiej stronie.
– Owińmy ją ciasno – dodałam cicho, kiedy Black, zaczął rozkładać koc. – Trzeba powiększyć nacisk na układ współczulny.
– Na co? – spytał głupio Syriusz, podając Jamesowi drugi koniec koca.
– Czytałam o tym gdzieś, nacisk powoduje opanowanie paniki, zajmujesz czymś innym mózg – wyszeptałam, delikatnie odsuwając się na bok. – A teraz bądź cicho i mi pomóż.
W tym samym momencie, do pokoju wpadł Remus i Alicja, niosąc wodę.
– Przegoniliśmy wszystkich, Dorcas pilnuje spokoju, ale nie wiem, ile to jeszcze potrwa.
– W porządku, tyle wystarczy. James – szepnęłam, zwracając głowę w kierunku chłopaka. – Pomożesz mi ją podnieść?
– Jasne – odpowiedział, przysuwając się do mnie i powoli wsuwając ręce pod drżące ciało Clarie. Chwilę później na schodach rozległ się tupot stóp i do pokoju wbiegła zziajana Mary, prowadząc za sobą Profesor McGonagall.
– Nie spytam nawet, jak się tu znaleźliście – powiedziała kobieta, zerkając na Huncwotów. – Zanieśmy ją do Pani Pomfrey.
James poprawił uchwyt wokół półprzytomnej Gryfonki i ruszył w stronę wyjścia.
– Pani Profesor – zaczęłam, jednak kobieta pokręciła głową. 
– Nie jestem w stanie ci nic powiedzieć, Evans. Ale zawiadomiłam już profesora Dumbledora. Nawet jeśli to normalne w tym roku, że część uczniów... no cóż, nie zjawiła się w szkole.
– Ale ona miała tu być, na pewno się nie rozmyśliła! – zawołała Alicja, stając obok mnie. McGonagall pokręciła głową i westchnęła.
– Musicie poczekać, postaram się coś dowiedzieć, ale niczego nie obiecuję.
– Dziękujemy – powiedziałam, a następnie ruszyłam za Rogaczem, żeby pomóc mu w przejściu przez portret.
Dojście do skrzydła szpitalnego zajęło nam więcej czasu niż przypuszczaliśmy. Na miejscu czekała już na nas Pani Pomfrey, z przygotowanym eliksirem i parawanem przy jednym z łóżek.
– Połóżcie ją tutaj. Bidulka, co ten stres robi z nastolatkami – westchnęła, natychmiast się nad nią pochylając. 
– Wiadomo już coś? – spytał James, a ja pokręciłam głową. Chwilę później do skrzydła szpitalnego wpadła Mary, Dorcas, Alicja, Syriusz, Remus i zdyszany Peter.
– Co jej jest, wyjdzie z tego? – spytał ten ostatni, przecierając spoconą twarz, jakby biegł całą drogę. 
– Po tym eliksirze będzie długo spała, ale jutro powinno być już w porządku – powiedziała Pani Pomfrey. Wszyscy spojrzeliśmy na Clarie, która leżała już na łóżku, z zamkniętymi oczami. Jej klatka piersiowa unosiła się miarowo w ciszy panującej w pomieszczeniu.

Pomimo naszych sprzeciwów, zostaliśmy wygonieni ze skrzydła szpitalnego. Pani Pomfrey argumentowała to tym, że Patford potrzebuje ciszy i spokoju. Remus zaoferował, że zostanie przez jakiś czas pod drzwiami, na wszelki wypadek. Mary i Alicja również zadeklarowały chęć zostania, więc reszta z nas wróciła w ciszy do Pokoju Wspólnego, który szumiał od plotek. Dorcas spojrzała niechętnie na grupkę piątoklasistów, szepczących coś pod oknem i patrzących w jej kierunku.
– Idę się położyć – westchnęła, kręcąc głową. 
Syriusz westchnął i przeciągnął się.
– Coś w tym jest, trzeba się walnąć do wyrka.
– Masz serce z kamienia – mruknęłam, a Black uśmiechnął się lekko.
– Mam twardą dupę, a to co innego. Do jutra, Lily.
Peter pomachał mi i ruszył za przyjacielem a James spojrzał na mnie.
– To co...
– Trzeba zająć się dyżurami – westchnęłam. – Prefektów. Musimy je rozdać jutro przy śniadaniu.
– Och – jęknął James. – A nie moglibyśmy...
– Chodź, nie ma co tego odkładać, uwierz, też jestem zmęczona, ale im szybciej to zrobimy, tym wcześniej się położymy.
Rogacz pokiwał głową.
– Skoczę tylko po jakiś pergamin.
– Weź swój atrament – rzuciłam za nim, a on przytaknął.
Czekając na jego powrót, zajęłam wolne miejsce przy jednym ze stolików. Szum nie ustawał, a parę osób przyglądało mi się z ciekawością. Po chwili rozległ się odgłos kroków i James rzucił się na miejsce obok mnie. Uniosłam wzrok i przyjrzałam się jego zmartwionej twarzy. Całkiem zapomniałam, jak bliska była mu Maryl.
– Jak się czujesz? – spytałam, a on pokręcił głową.
– Martwię się. Ale i tak dopiero jutro będzie coś wiadomo, więc... – powiedział, wskazując na przyniesione przez siebie przedmioty. – Skoro jesteś taka super to powiedz mi, od czego zaczniemy?
– Potrzebna nam będzie rozpiska wszystkich dni – mruknęłam, przysuwając do siebie pergamin i kręcąc głową. Powoli zamoczyłam pióro w atramencie i zaczęłam rysować kalendarz. – Ile dni ma wrzesień?
– Trzydzieści. A dzisiaj jest czwartek – zaśmiał się James, stukając palcem w pergamin – a nie poniedziałek.
– No dobra już, dobra.
Złapałam za różdżkę i usunęłam błąd.
– To kiedy chciałbyś mieć dyżury?
– To mogę sobie wybrać?
– No możesz – zaśmiałam się.
– Czekaj, jako prefekt naczelny muszę je mieć z tobą?
– Większość tak, jako jedyni możemy się rozdzielać i patrolować sami.
– Aha. Hm, Lily – szepnął, przysuwając się. 
– No?
– Czy patrole mają być częścią naszych tajnych, no wiesz, schadzek? – zapytał, poruszając zabawnie brwiami.
– Palant z ciebie, wiesz? – powiedziałam, ponownie kręcąc głową. James jednak zachichotał, widząc, że na moje usta wypłynął uśmiech.
– Dobra, jest nas... dwa razy trzy... dwadzieścia... cztery. Sześć, razem z nami. Co ile mamy mieć patrol? 
– Raz w tygodniu, reszta co dwa? – spytałam, a Potter zmarszczył brwi.
– Tak często? – jęknął, przeciągając ostatni wyraz.
– Jesteś Prefektem Naczelnym, oprócz możliwości wlepiania szlabanów masz też obowiązki – zauważyłam, podpisując dni tygodnia na górze kalendarza.
– No dobra, to wpisz nas w... poniedziałki.
– A jakby co tydzień w następny dzień tygodnia?
– A treningi Quidditcha? Nie będę ich przesuwał, bo muszę patrolować puste korytarze.
– Uwierz, nie zawsze są puste – mruknęłam, a James parsknął śmiechem.
– Przyłapałaś kiedyś kogoś? – spytał, szczerząc się.
– Raz czy dwa.
– Kogo?
– A to mój drogi nie twój interes – zaśmiałam się. – No dobra, więc poniedziałki. Daj mi listę prefektów. Albo dawaj, dyktuj nazwiskami.
– Po kolei? 
– Po prostu dyktuj, a ja będę ich wpisywać.
– Rosemary Cubbort, Eloise Clark, Sam Chester, Leonard Simmons... To ten, co złapał cię w pociągu, nie?
– Mhm – potwierdziłam, wpisując jego nazwisko. – Wiesz co, nie, należy mu się ktoś lepszy niż Sam Chester, może... – tu spojrzałam na pergamin trzymany przez Jamesa. – Może Luisa Pitt, to chyba ta ładna blondynka nie?
James spojrzał na mnie, unosząc brwi, a ja uśmiechnęłam się.
– No co, nie tylko ja zasługuję na świetnego partnera do patrolowania.
– Czy ty właśnie... – mruknął Rogacz, łapiąc się za serce. – Kochana Lily.
– Tylko się nie posikaj ze szczęścia – zachichotałam, pisząc kolejne nazwisko. Po wypisaniu wszystkich przekrzywiłam głowę i odłożyłam pióro.
– Norbert nie może być z Keshą, to siódmoklasista ze Slytherinu, zje tę Puchonkę – powiedział James, a ja pokiwałam głową i machnęłam różdżką, zamieniając go z Cornelią z przyszłej środy. – Lepiej.
– Te to przyjaciółki, ale nie można dać ich razem, bo nie będą robiły nic oprócz plotkowania – mruknęłam. – Ale tą dwójkę można dać w ostatni poniedziałek miesiąca.
– Tych też. A jego i tą dziewczynę z piątku możesz dać razem, o tutaj.
Dokończenie planu zajęło nam piętnaście minut, po czym James przypomniał sobie, że para, którą daliśmy na czwartek, zerwała ze sobą w czerwcu, a przyjaciółka dziewczyny stała się nową dziewczyną, więc absolutnie nie może mieć z nią dyżuru tydzień później. Zanim udało nam się wszystko poprawić, uwzględniając komentarze Jamesa o treningach Quidditcha ("Gryfoni zawsze biorą wtorki i co drugi czwartek, jako nowy kapitan chciałbym też wprowadzić soboty, więc to wykluczone, żebym pozwoli ci wtedy wpisać kogoś z Gryffindoru, co jak trafi do drużyny? Nie, Puchoni zawsze mają treningi w środy, Lily! No i co z tego, że dyżury są dopiero wieczorem, a jak nie zdążymy?!") dochodziła dwudziesta trzecia. Pokój Wspólny opustoszał, wszyscy najwyraźniej znudzili się przyglądaniu, jak dwójka Prefektów kłóci się o grafik. W końcu zmęczona oparłam się o swoje krzesło i krytycznie spojrzałam na zapisany pergamin.
– Ujdzie.
– Kobieto, to dzieło naszego życia – zaoponował James, tarmosząc swoje włosy. 
– Niech ci będzie – mruknęłam, ziewając i machając różdżką, żeby skopiować zapiski na kolejne pergaminy. – Bądź jutro wcześniej w Wielkiej Sali, musimy je rozdać.
– Jasne, Przyszła Pani Potter.
– Nie nazywaj mnie tak – westchnęłam, kręcąc głową w rozbawieniu.
– To na kiedy umawiamy pierwszy pocałunek? Postaram się dobrze wyszorować zęby.
– Idiota – zawołałam, uderzając go pergaminami. James zaśmiał się radośnie, odchylając na krześle do tyłu. Jego ręka otarła się o moją, kiedy łapał równowagę, a ja nie mogłam powstrzymać się od delikatnego uśmiechu.
– Chcesz się przejść?
– Co? – spytałam, spoglądając na niego. Chłopak założył ręce za głowę i oparł nogi na biurku.
– Przejść. Czy chcesz rozprostować nogi.
– Jest już po ciszy nocnej – zauważyłam, a Rogacz pokręcił głową. 
– To powiemy, że patrolujemy zamek.
– Zatrzymaj to na kiedy indziej – zaśmiałam się, wstając i zbierając gotowe pergaminy.
– Czyli jutro?
– Dobranoc, James.
– O dwudziestej? – zawołał za mną, a ja uśmiechnęłam się znikając na schodach do dormitorium. Słyszałam za sobą jeszcze jego cichy śmiech, kiedy zamykałam drzwi do pokoju.
Dorcas spała na swoim łóżku z poduszką na głowie. Pokręciłam głową i poprawiłam koc, który zsunął się jej z ramion, a później ruszyłam do kufra i do łazienki. Ogarnięcie się zajęło mi parę minut, a kiedy wróciłam, w dormitorium były już Mary z Alicją.
– I jak? – spytałam.
– Dalej nic nie wiadomo. A Clarie, póki co, śpi – powiedziała Macdonald, siadając na swoim łóżku i przecierając twarz.
– Jak się trzyma James? – spytała Alicja, kiedy ruszyłam w kierunku szafy.
– Chyba więcej ukrywa niż pokazuje. Robiliśmy razem grafik patroli – wyjaśniłam, układając swoje ciuchy. – Zachowywał się, jakby nie chciał o tym rozmawiać.
– Nie dziwię mu się, po tym, ile przeżył z Maryl...
– Co w ogóle działo się między nimi? – spytałam cicho, kucając przy otwartym kufrze i wyciągając z niego komplet czystych szat.
– Sama nie wiem – powiedziała Alicja, kładąc się na poduszkach.
– Mi się wydaje, że musieli sobie wyjaśnić tą czerwcową sytuację, skoro teraz nie miał nic przeciwko temu zakładowi. No i jeszcze ta Alia, też dziwna sytuacja.
– Jaka Alia i jaki zakład? – spytała Hawkins, podnosząc się na łokciach. Mary zachichotała, spoglądając na mnie.
– Alia to jego nowa przyjaciółka... albo dziewczyna. Nie wiem, spytaj się Lily, skoro przejęła tą funkcję.
– Co?!
– Cicho bądźcie, bo obudzicie Dorcas – mruknęłam, kręcąc głową. Alicja jednak nie dała za wygraną.
– Gadaj, co się stało? Ty i James?
– Uspokój majtki, to tylko głupi zakład z Syriuszem.
– Widzisz, nasza kochana Lily założyła się, że udowodni, że nie jest sztywna i zrobi coś szalonego. No i stało się, postradała zmysły.
– Ha, ha, zabawne – powiedziałam, wkładając ostatnią porcję ubrań do szafy.
– Założyłaś się z Syriuszem, że będziesz się migdalić z Jamesem? 
– Niee – zawołałam, spoglądając na chichoczącą Alicję. – Mam tylko przekonać wszystkich, że chodzę z Jamesem.
– I co za to będziesz miała?
– Święty spokój. I niewolnika na miesiąc.
– Z tym spokojem bym uważała, jak ludzie się dowiedzą, to nie dadzą ci spokoju.
– Nie wierzę – westchnęła Alicja. – Lily, ty naprawdę oszalałaś.
Mary roześmiała się, a ja pokręciłam głową z uśmiechem.
– Nie, Alicjo. Ja zawsze byłam szalona.

Piątkowy poranek był niesamowicie słoneczny. Obudziłam się jako pierwsza, więc korzystając z wolnej łazienki, pozwoliłam sobie na szybki prysznic. Kiedy wróciłam do pokoju w ręczniku, dziewczyny gawędziły wesoło.
– No wreszcie, nawet nie wiesz, jak chciało mi się siku – powiedziała Dorcas, natychmiast wbiegając do zwolnionego pomieszczenia. Alicja zachichotała, przeciągając się na łóżku, a Mary rzuciła mi rozbawione spojrzenie.
– Gotowa na dzień pełen wrażeń?
– Jak najbardziej.
I to powiedziawszy sięgnęłam do szafy w poszukiwaniu czystej bielizny. W tym czasie Gryfonki wdały się w dyskusję na temat pierwszego dnia szkoły.
– I ostatniego – powiedziała cicho Mary. – To nasz ostatni pierwszy dzień.
– Och, nie bądź taka – westchnęła Dorcas, wychodząc z łazienki. – Nawet nie próbuj zepsuć tego dnia. Powinien być szczęśliwy!
– Jak może być szczęśliwy – zaczęła Alicja – kiedy dalej nie wiemy, co z Maryl?
– Spróbuję się czegoś dowiedzieć – powiedziałam, wsuwając ręce w koszule. – Będę w Wielkiej Sali wcześniej, mamy rozdać plany dyżurów prefektom, może uda mi się złapać McGonagall.
– Jedna ma łeb na głowie.
– Głowę na karku – roześmiała się Alicja, patrząc na Dorcas. – Mówi się głowę na karku!
Pokręciłam głową w rozbawieniu, zapinając spódnicę i zarzucając na ramiona szatę. Jeszcze tylko szybkie spojrzenie w lustro i...
Powinnam spiąć włosy? A może warkoczyki po bokach?
Nie, zdecydowanie nie.
– Do zobaczenia na dole – zawołałam, zakładając włosy za ucho i zbierając papiery.
– No nie wiem, czy Dorcas zmieści tam swój łeb, ha, ha... ała!
Uśmiechając się pod nosem zbiegłam po schodach i ruszyłam szybkim krokiem w kierunku przejścia pod portretem. W Pokoju Wspólnym siedziało parę zaspanych uczniów, których minęłam, nie przyglądając się im zbyt dobrze. Kiedy znalazłam się na korytarzu, uderzyło we mnie to, o czym mówiły dziewczyny. To był nasz ostatni rok w Hogwarcie. Czułam wewnętrzną potrzebę zrobienia czegoś. Nie chciałam czekać, nie chciałam zobaczyć, czy będzie udany. Chciałam sprawić, że będzie naszym najlepszym rokiem tam. Zamyślona zbiegłam sześć pięter w dół i skierowałam się w stronę drzwi, kiedy mój wzrok przykuła główna tablica z powiadomieniami. Zaraz obok niej wisiały klepsydry, obrazujące wynik punktów domów. Na usta wpłynął mi uśmiech. To był ten jeden z nielicznych momentów, kiedy poziomy były wyrównane. Każdy miał szansę wygrać.
– Evans!
Obróciłam się i spojrzałam na Jamesa, zbiegającego po schodach.
– Nie umiesz nie być pierwsza, nie? – spytał, uśmiechając się szeroko. Miał rozpiętą szatę i przekrzywiony krawat, jakby w pośpiechu wybiegł z dormitorium.
– Nie umiesz wyglądać jak na Prefekta przystało, nie? – odpowiedziałam złośliwie, kładąc wolną rękę na biodrze.
– Och, jak ja za tym tęskniłem.
– Trzymaj – mruknęłam, wciskając mu pergaminy do ręki. – A teraz stój i się nie ruszaj.
– Aj – westchnął James, kiedy złapałam za jego krawat i zajęłam się poprawianiem go. 
– Jeszcze tylko... – dodałam, prostując jego kołnierzyk. Potter spojrzał na mnie i pokręcił głową z rozbawieniem.
– Ale z ciebie prowokatorka.
– Pocałuj mnie w...
– Bardzo chętnie – rzucił, łapiąc mnie w pasie i wolną ręką przerzucając mnie przez swoje ramie.
– Natychmiast mnie postaw!
– Nie – odpowiedział krótko Rogacz, ruszając w kierunku Wielkiej Sali. – Pani Potter.
– Nazwij mnie tak jeszcze raz – roześmiałam się uderzając go w plecy.
– Pani wybaczy, ale jestem zmuszony to zrobić – powiedział bardzo cicho, powoli zamieniając ręce na moich plecach, tak, by drugą móc położyć na moim...
– James! – krzyknęłam, sztywniejąc, kiedy poczułam jego palce tuż nad linią mojej spódnicy.
– Przykro mi, ale jestem pewien, że wszyscy mogliby zobaczyć twoje majtki z tej perspektywy, a na ten miesiąc, o ile się nie mylę, wszystkie twoje majtki i możliwości patrzenia na nich z różnych stron są moim przywilejem, za sprawą twoją i mego szanownego przyjaciela Syriusza Blacka znanego inaczej jako diabła, z którym podpisałaś cyrograf.
– Masz trzy sekundy, żeby zabrać rękę z mojego tyłka, albo tak cię trzepnę...
– Och, zatem muszę go chyba wymiętosić.
– POTTER!
James zaśmiał się, tak głośno i radośnie, tak, jak naprawdę dawno się nie śmiał, a potem powoli zsunął mnie w swoje ramiona, stawiając gładko na ziemi. Od mojej twarzy buchał gorąc i musiałam być czerwona jak cegła, skoro sama czułam to ciepło, jednak moje wargi były zaciśnięte najmocniej jak się dało.
– To będzie dobry rok.
I powiedziawszy to, tak po prostu, ruszył w głąb Wielkiej Sali. Stałam tam w osłupieniu, nie wiedząc co się właśnie wydarzyło.
Czy on dopiero co użył określenia wymiętosić? I to w odniesieniu do mojego tyłka?
Moja dolna warga odbiła się od ziemi i wróciła na swoje miejsce. Może nie dosłownie, ale praktycznie poczułam ból towarzyszący zderzeniu z twardą rzeczywistością. On miał rację. Ja naprawdę podpisałam cyrograf z diabłem i teraz będę musiała za to zapłacić. I to dużo. 
– Oddam całe złoto świata za ułaskawienie – mruknęłam sama do siebie, a potem obróciłam się i ruszyłam za moim nowym chłopakiem.
Wielka sala była opustoszała, ale przy stole Ravenclawu siedziało paru uczniów, w tym nowy Prefekt z piątego roku, który uratował mnie przed upokarzającym upadkiem w pociągu, a grupka Puchonów pochylała się nad jakimś pudełkiem, chichocząc głośno.
– Daj mi to – mruknęłam, podchodząc do Jamesa i wyciągając w jego kierunku rękę.
– Po co?
– Zaniosę to do stołu Ravenclawu, daj.
Rogacz podał mi plik pergaminów, a ja odliczyłam sześć sztuk i ruszyłam w kierunku uśmiechniętego blondyna.
– Cześć – powiedziałam, przerywając rozmowę jego przyjaciół. – Leo, prawda?
– Hej, tak. 
– Proszę, to grafiki patroli na wrzesień. Mógłbyś je rozdać reszcie prefektów z twojego domu?
– Jasne, nie ma sprawy, Lily. – Chłopak poszerzył uśmiech.
– Dziękuję – odpowiedziałam. – Za to w pociągu również.
– Nie trzeba, ratowałem damę z opresji – zachichotał Leo. Ktoś obok niego parsknął śmiechem i dopiero wtedy rozpoznałam osobę siedzącą dwa miejsca dalej.
– Caspar? – spytałam, przyglądając się chłopakowi, który przejechał palcami po swoich włosach. 
– Cześć – odpowiedział, trochę zawstydzony. Nie patrzył mi w oczy, jakby wstydził się trochę ostatniego spotkania.
– Nie mówiłeś, że byłeś w Hufflepuffie? 
– Jestem – mruknął, wskazując na swój żółto-czarny krawat. 
– Och, no jasne – zreflektowałam się. – Jak wakacje?
– Dobrze, chociaż Dumbledore ciągle nas nachodził.
– Co masz na myśli? – zapytałam, totalnie nie rozumiejąc o co mu chodzi.
– Po prostu przyjrzyj się planu zajęć, jak go już dostaniesz, a zrozumiesz – westchnął.
– Jasne – odpowiedziałam. Nagle zrobiło się dziwnie cicho, a parę osób, które dopiero co usiadły przy stole, patrzyło się na mnie dziwnie, więc stwierdziłam, że czas się zwijać. – No to... do zobaczenia.
– Do zobaczenia – odpowiedział Caspar i Leo, który znowu uśmiechnął się szeroko. Skonfundowana odwróciłam się i ruszyłam z powrotem ku stołowi Gryffindoru. Wielka Sala zdążyła się już zacząć zapełniać, a obok Jamesa siedziała już reszta naszych przyjaciół. Mary pomachała mi wesoło, poklepując drugą ręką miejsce obok siebie, na które po chwili wsunęłam się.
– Rozdałem plany Gryfonom i podrzuciłem temu wysokiemu z Hufflepuffu – powiedział Rogacz, a ja pokiwałam głową, sięgając po jeszcze gorące grzanki i nakładając na nie jajka sadzone. Przy stole brakowało Clarie i Syriusza. Ta pierwsza była w skrzydle szpitalnym, a nieobecność tego drugiego wyjaśniała jakim cudem jeszcze nie usłyszałam jakichś kąśliwych uwag w moim kierunku. Rozkoszując się ostatnimi chwilami wolności, zabrałam się do jedzenia, kiedy nagle Alicja zachichotała.
– Idzie pogrom hogwarckich dziewczyn – powiedziała, wskazując głową na zbliżającego się Łapę, który nonszalancko wymachiwał krawatem. Dwa górne guziki białej koszuli pozostawił rozpięte i już prawie słyszałam ten jego głupi głosik mówiący "tylko się tak nie patrz, Lily, zajętym dziewczynom nie wypada", jednak zanim chłopak zdążył zbliżyć się na tyle, żeby cokolwiek powiedzieć, z opresji uratował mnie Remus.
– McGonagall na drugiej – szepnął i wszyscy obrócili się w stronę stołu nauczycielskiego. Profesor o której było mowa rzeczywiście szła w naszym kierunku, rozdając plany zajęć.
Spojrzałam na Jamesa. Jego szczęka drgnęła, a ręce zacisnęły się w pięści. Prawie natychmiast schował je jednak pod stół, jakby nie chciał, by nikt inny to zobaczył.
– Pani Profesor? – zapytał, podnosząc się po chwili. Reszta poruszyła się, ale pozostała cicha, jakby każdego nagle sparaliżował strach.
No cóż, mnie na pewno sparaliżował. Wszystkie te żarty i dogryzanie sobie, nagle zrozumiałam, że ciągle to od siebie odsuwałam. Że tak bardzo chciałam, żeby było dobrze, że odsuwałam od siebie myśl o tym, że Maryl z nami nie było. Poczułam, jak moje serce przyspiesza, a po żyłach zaczyna toczyć się trucizna, jaką był strach. Dopiero wtedy to do mnie dotarło. On naprawdę był przerażony.
– Potter – powiedziała cicho McGonagall, w końcu podchodząc do nas. Miała zatroskany wyraz twarzy.
– Co z nią? Błagam, jeśli znowu nas pani odeśle...
– Rozmawiałam z Profesorem Dumbledorem, który skontaktował się z rodzicami Maryl. Potwierdzili oni, że znajduje się ona w szpitalu Św. Munga.
– Co?! – spytał Syriusz, stając obok Jamesa. – Jak to Munga?
– Przecież było okej, czuła się dobrze – zawołała Alicja, również się podnosząc.
– Panna Binner była bardzo osłabiona. Jej stan dawał wiele do życzenia i według jej rodziców, no cóż, nie była gotowa na podróż i wysiłek, jakikolwiek by on nie był. W noc przed rozpoczęciem roku poczuła się dużo gorzej, a jej rodzice byli zmuszeni udać się z nią do Św. Munga, żeby otrzymała należytą pomoc magomedyczną. Bardzo mi przykro – dodała łagodnie, kładąc rękę na ramieniu Jamesa, który drgnął pod wpływem jej dotyku. Coś błysnęło w oczach McGonagall, jakby współczucie. 
– Możemy się jakoś z nią zobaczyć? – zapytał Rogacz.
– Obawiam się, że na razie to niemożliwe. Przekażę wam, jeśli dostanę jeszcze jakieś wieści. Póki co, pozostaje tylko mieć nadzieje, że szybko odzyska siłę.
Panika. Starałam się oddychać, ale jakoś nie docierało do mnie to, o czym mówiła reszta. Zaczęłam źle się czuć, więc zrezygnowałam ze śniadania, całkiem oddając się swoim przemyśleniom. Z całych sił próbowałam powstrzymać falę mlecznobiałej, lepkiej mgły, która obejmowała mój umysł. Nie mogłam dostać ataku, nie tutaj. Chciałam wyjść, ale bałam się, że ktoś zauważy, że zaczną się pytania, a ja nie mogłam, nie byłam w stanie o tym mówić. Znowu i znowu widziałam jej ciało, jak upada, krzyk Syriusza, biegnącego w jej stronę na dworcu, Jamesa, wyraz jego twarzy podczas naszej kłótni. Nawet nie wiem, kiedy ktoś wepchnął mi do ręki plan zajęć, a potem nagle wszyscy zaczęli się zbierać do wyjścia.
– Idziesz? – zapytała Mary. Huncwoci ruszyli już w stronę drzwi, a Alicja i Dorcas czekały na nas.
– Tak – szepnęłam, czując, że zaschło mi w gardle.
– Byłaś tak cicho, wszystko w porządku? – spytała, podając mi torbę.
– Tak – powtórzyłam – ja tylko... ciężko w to wszystko uwierzyć.
– Biedna Maryl – powiedziała Dorcas, kiwając głową.
Wzdrygnęłam się, próbując się wybudzić z przemyśleń i spojrzałam na ściskaną w dłoni kartkę. Psycholog mamy mówił, że w takich momentach powinnam się skupiać na czymś innym, czymś prostym. Ale niby jak miałam to zrobić, kiedy wszystko wręcz tętniło mi w uszach, a każdy kąt Hogwartu był dla mnie czynnikiem zapalnym? Skupiłam swój wzrok na tabelce przedmiotów i starałam się oddychać. Czy Caspar nie mówił czegoś o planie zajęć? Wdech. Zaraz, zaraz, na pewno wspomniał coś o nachodzącym ich Dumbledorze... Wydech.
– Pokaż mi twój plan – mruknęłam, kiedy minęłyśmy drzwi do Wielkiej Sali.
– Coś nie tak? – spytała Mary, podając mi kartkę, a ja pokiwałam głową.
– Spójrz – wskazałam. – Nie ma obrony przed czarną magią.
– Rzeczywiście – powiedziała Dorcas, przyglądając się swojemu planowi. 
– McGonagall mówiła coś, że będą jeszcze zmiany, może o to chodziło?
– Caspar mówił, że Dumbledore ciągle do nich przychodził, wydaje mi się, że to mogło być to. Mieli problemy ze znalezieniem nauczyciela.
– Caspar? – zapytała Alicja.
– Poznałyśmy go na spotkaniu z Zakonem na wakacjach. Godfray jest jego wujkiem.
– Ten od zajęć z bycia aurorem w zeszłym roku? 
– Dokładnie ten – potwierdziłam.
– Myślicie, że Dumbledore prosił go o bycie nauczycielem?
– Pewnie tak – powiedziała Mary. – W końcu on najlepiej wie, jak się bronić, to jego praca.
– Mówił, że wolałby pracować w terenie. Średnio przepadał za nauczaniem – przypomniałam sobie.
– Może właśnie dlatego Dumbledore do nich przychodził. Żeby go namówić – podsunęła Macdonald.
– I chyba nic z tego nie wyszło, skoro wciąż nie mamy nauczyciela.
Pokiwałam głową i spoglądnęłam po raz ostatni na plan, po czym wsunęłam go do torby. Pierwszą mieliśmy mieć transmutację, więc ociągając się udałyśmy się pod salę.
Próbowałam, naprawdę próbowałam się skupić, ale nie potrafiłam. Czułam się beznadziejnie. Serce wciąż biło mi nieregularnie, ilekroć w głowie pojawiała mi się jakaś nieproszona myśl. A pojawiały się ciągle. Starałam się je zwalczyć, odpychać od siebie, nie zwracać na nie uwagi. Ale się nie dało. Nie mogłam się pozbyć obrazu Maryl z ogniska u Mary, jej mizerności i worków pod oczami, jej słabego uśmiechu i zapewnień, że czuje się dobrze. Ciągle czułam się, jakbym znowu stała w pociągu, jakby podłoga pode mną wibrowała, a mój żołądek wykonywał serię fikołków.
Czasem zerkałam na Jamesa. Tego dnia był bardzo cichy, właściwie w ogóle się nie odzywał. Widziałam, jak ciągle zaciskał pięść, co powodowało, że znowu myślałam o Maryl i wszystko zataczało koło. Do przerwy obiadowej miałam tak dość i było mi tak niedobrze, że nie miałam najmniejszej ochoty na jedzenie. Wcale nie pomagał też fakt nawału nauki.
– To pierwszy dzień – jęknęła Alicja, kiedy szliśmy zatłoczonym korytarzem. – Pierwszy! I już trzy stopy wypracowania dla McGonagall i rozdział do ogarnięcia na zaklęcia. A jeszcze czekają nas eliksiry! Slughorn na pewno coś dowali!
– To ostatnia klasa, ostrzegali nas jeszcze w tamtym roku, że nie będzie łatwo.
– No ale pierwszego dnia? – odpowiedziała, wieszając się na ramieniu Remusa. – Zabij mnie!
– Trzymaj.
Odwróciłam się i spojrzałam na Jamesa, który stał za mną z piórem w ręku.
– Zostawiłaś je na ławce – dodał, uśmiechając się delikatnie. Powoli odwzajemniłam uśmiech i wyciągnęłam rękę.
– Dzięki.
– Drobiazg – powiedział, ruszając za resztą. Odetchnęłam cicho i zatrzymałam się, żeby schować pióro do torby, kiedy ktoś z tyłu parsknął śmiechem.
– Uważaj, ostatnio dziewczyny, którym się weźmie na amory z nim, szybko padają.
Zmroziło mnie, kiedy rozpoznałam właściciela głosu. Powoli spojrzałam na Snape'a, który opierał się o parapet. Ręce miał w kieszeni, ale mogłabym przysiąc, że były zaciśnięte w pięści. Przez chwilę chciałam po prostu odejść, ale wtedy dwóch innych Ślizgonów zaśmiało się.
– Daliście rano popis – powiedział ten wyższy, którego nazwiska nie znałam. Drugi z nich uśmiechał się drwiąco, patrząc na mnie spod czarnych, opadających mu na oczy włosów. 
– No cóż, najwidoczniej śpieszy jej się do piachu, jak tej poprzedniej, jak jej tam było... Lana? Laryl? – mruknął cicho Evan Rosier. W jego zielonych tęczówkach błyskały złośliwe ogniki.
– Coś ty powiedział?
Poczułam oddech Jamesa na karku. Natychmiast odwróciłam się i pokręciłam głową.
– Chodź, nie warto – szepnęłam, próbując popchnąć go w kierunku Gryfonów, którzy przystanęli, orientując się w końcu, że nie ma nas z nimi.
– Tak, posłuchaj się swojej dziewczyny, Potter – powiedział pierwszy z chłopaków, na co Snape skrzywił się, jakby ktoś rzucił najgorszym przekleństwem. – Wracajcie do tego waszego klubu wielbicieli szlam.
To stało się w przeciągu sekundy. James dosłownie przestawił mnie na bok, a potem rzucił się na Ślizgona. Zaraz za nim przeleciała czarna smuga, którą okazał się być Syriusz. Wszyscy będący na korytarzu rzucili się do przodu, żeby zobaczyć, co się dzieje, a ja prawie upadłam, popchnięta przez tłum.
– James, nie! – krzyknęłam, ale już mnie nie słyszał. Ktoś pomógł mi utrzymać równowagę, a kiedy spojrzałam w bok, ujrzałam przestraszoną Mary.
– O nie – powiedziała, patrząc gdzieś nad tłumem, a kiedy spojrzałam w tym samym kierunku, żołądek podszedł mi do gardła.
– No już, rozejść się, co to ma znaczyć! – zawołała McGonagall, przeciskając się przez uczniów. – Spokój! Natychmiast! Panie Potter, co to ma znaczyć! – krzyknęła, kiedy Remusowi, który jakimś cudem przepchał się do środka, udało się w końcu odciągnąć Jamesa od leżącego Ślizgona. – Jest pan Prefektem Naczelnym, a nie jakąś małpą, żeby rzucać się na innych! Ma pan dawać przykład! Dwadzieścia punktów odejmuję panu i pana towarzyszowi, tak, panie Black. Slytherin również traci dwadzieścia punktów. I szlaban, cała piątka, punkt dwudziesta. Może to was czegoś nauczy. A reszta rozejść się, zanim wam też odejmę punkty za kibicowanie tak odrażającemu zachowaniu!
– Chodź – powiedział Lunatyk, ciągnąc Jamesa do tyłu. – Ty też Syriuszu, błagam cię.
Z pomocą Glizdogona i Dorcas udało wydostać nam się z tłumu. Spojrzałam na Rogacza, który miał rozciętą wargę i na Łapę, dotykającego zdartych kostek na dłoniach.
– Co was napadło? – spytała Alicja, wyciągając chusteczki.
– Mówili o Maryl – powiedział cicho James, nie patrząc mi w oczy. Remus westchnął cicho i poprowadził ich w kierunku ławki. 
– Dobrze, że nie skończyło się niczym gorszym – westchnął.
– Nic mi nie jest, okej? – warknął Potter, wyrywając się mu. – Po prostu...
Przerwał a potem pokręcił głową i odszedł. Syriusz ruszył za nim, a Lupin westchnął.
– Lepiej przypilnuję, żeby nic nie zrobili – powiedział i zrobił to samo, a Peter natychmiast ruszył za nim.
– Dobrze się czujesz? – zapytała Mary, kładąc mi rękę na ramieniu a ja przytaknęłam.
– Chodźmy już stąd – mruknęłam, czując na sobie spojrzenia uczniów. 
– Okej.
Przerwę spędziłyśmy na dziedzińcu, siedząc na kamiennych schodkach. Mary, Dorcas i Alicja nie zadawały wielu pytań, chociaż widziałam, że zerkały na siebie, jakby nie chciały mówić niczego przy mnie. Huncwoci nie zjawili się na eliksirach, czego Slughorn na szczęście nie skomentował, nie widziałam ich też na kolacji ani w pokoju wspólnym. Wieczór spędziłyśmy samotnie, siedząc w ciszy przy kominku, podczas kiedy całe pomieszczenie aż huczało od plotek.
– Maryl Binner nie wróciła do Hogwartu...
– Ponoć nie żyje.
– ...a ten Potter, znowu się z kimś pobił.
– Poszło o tą całą Maryl.
– Ponoć była przy tym Lily Evans...
– ...niby prefekci naczelni, a tu proszę, bijatyka pierwszego dnia...
– Idę stąd – mruknęłam, wstając i ruszając w kierunku dormitorium. Nikt mnie nie zatrzymał, a ludzie natychmiast usuwali się spod moich stóp. Zanim doszłam na górę, przez pokój wspólny przeszła kolejna fala szeptów.

Sobota nie zapowiadała się dużo ciekawiej od piątku. Huncwoci nie zjawili się również na śniadaniu, a ponieważ w wieży Gryffindoru wciąż panował harmider, zaszyłam się w bibliotece, próbując poukładać sobie to wszystko w głowie, a przy okazji odrobić chociaż część zadań na weekend.
Nie mogłam się skupić na wypracowaniu dla McGonagall, więc zajęłam się czytaniem rozdziału na zaklęcia, co chwile jednak kolejna myśl wytrącała mnie z równowagi.
Byłam ciekawa, jak się czuła Clarie i co działo się z Maryl. Chociaż o wiele bardziej ciekawiło mnie, gdzie podziewali się Huncwoci. Nie było ich od prawie dwudziestu czterech godzin, co w ich przypadku mogło być katastrofalne w skutkach. Były dwie możliwości: albo uspokojenie Jamesa zajęło im większość nocy i musieli odespać to w ciągu dnia, albo planowali jakąś okrutną zemstę, co powinno mnie bardzo niepokoić, jako jednego z Prefektów Naczelnych.
Po skończeniu rozdziału i napisaniu krótkiego referatu na eliksiry, doszłam już nawet do wniosku, że niedługo będzie trzeba wysłać ekipę poszukiwawczą, albo zgłosić to samej McGonagall.
Właśnie! Przecież James i Syriusz mieli wczoraj szlaban. Nie śmieliby się nie stawić, chyba nikt nie chciałby ryzykować gniewu opiekunki Gryffindoru, co oznaczało, że mogło minąć co najwyżej piętnaście godzin, odkąd ktoś widział ich po raz ostatni, a to troszkę polepszało sytuację.
Troszkę.
To pozwoliło mi się uspokoić i zabrać za wypracowanie na transmutację. Wypełnianie wolnego czasu nauką było zdecydowanie najlepszą rzeczą, jaką mogłam wtedy zrobić. Chociaż gdzieś w środku ciągle zastanawiałam się nad zachowaniem Jamesa i wszystkim, co się między nami wydarzyło. Czułam potrzebę porozmawiania z nim o tym. Nie podobał mi się sposób w jaki mnie traktował, jakby to on miał nade mną przewagę. Nie byłam małą dziewczynką, którą mógł sobie tak o nosić na ramieniu!
Chociaż może to było głupie i po prostu trzeba było się z tym pogodzić.
Nie, pomyślałam. Moja wewnętrzna Lily kręciła wściekle głową, tupiąc nogą o dno mojego brzucha. Absolutnie nie można tak tego zostawić, to ty powinnaś kontrolować sytuację!
Powoli podniosłam głowę i spojrzałam przez okno. Nie wiedzieć kiedy słońce zaczęło chować się za kaskadami drzew, a większość uczniów spędzających dzień na zewnątrz powoli wracała do zamku. Nikt nie był aż tak szalony, żeby siedzieć w pierwszą sobotę roku szkolnego w bibliotece. Mój wzrok powędrował po błoniach, a potem zatrzymał się na wieżyczkach trybunów na majaczącym w oddali boisku do Quidditcha. Po chwili zmarszczyłam brwi i skupiłam wzrok na trzech wysokich obręczach, wokół których szybowała mała czarna kropka, która pewnie w rzeczywistości była całkiem sporym uczniem. I chyba nawet wiedziałam którym.
Wzdychając powoli zebrałam swoje rzeczy i wrzuciłam je do torby. Musiałam z nim porozmawiać.
W ciszy opuściłam bibliotekę i zbiegłam po schodach na dół, po drodze mijając kilkunastu uczniów, wracających do dormitorium. Kiedy byłam na samym dole, natknęłam się na Alicję wślizgującą się do zamku przez uchylone drzwi wejściowe.
– Hej – powiedziałam, a dziewczyna uśmiechnęła się.
– Byłam wysłać list do Franka. Chciałby wiedzieć, co tu się dzieje – mruknęła, podchodząc do mnie. – A ty?
– Idę się przejść. Mózg mi paruje od nauki – zaśmiałam się.
– Powiem reszcie, żeby się nie martwili.
– Huncwoci wrócili? – spytałam, kiedy Alicja minęła mnie i ruszyła w stronę schodów.
– Tylko Jamesa gdzieś wywiało, ale tak, są w wieży.
– Okej. Niedługo wrócę – powiedziałam, uśmiechając się na pożegnanie. Wtedy byłam już całkiem pewna, że to Potter był na boisku. Gdzie indziej mógłby się zaszyć ten napuszony wielbiciel Quidditcha?
Powoli ruszyłam błoniami w kierunku trybunów, w głowie układając sobie to, co powinnam powiedzieć. Zanim jednak tam doszłam, zdążyłam zmienić zdanie pięć razy, aż w końcu zrezygnowana spojrzałam w niebo, na szybującego Jamesa. Nie widział mnie, krążył od jednych trybun do drugich, to wznosząc się, to znowu opadając. Odetchnęłam i usiadłam na trawie, tuż przy słupkach, które z ziemi wydawały się gigantyczne i czekałam. Minęły wieki, zanim Rogacz mnie zauważył, chociaż może krążył tak specjalnie, bo nie chciał ze mną rozmawiać albo tak jak ja, nie do końca wiedział co ma powiedzieć. W końcu wylądował i powoli ruszył w moim kierunku, nie spiesząc się, z miotłą opartą o ramie. Ktoś mógłby pomyśleć, że wystarczyłoby, żeby podleciał bliżej, ale ja wiedziałam, że potrzebował czasu, żeby sobie wszystko poukładać w głowie. Dlatego nie zeskoczył z miotły tuż obok mnie. Kiedy w końcu podszedł wystarczająco blisko, że byłam w stanie zobaczyć jego ledwo widoczne piegi, rumieńce od pędu powietrza i własne odbicie w szkłach jego okularów, uśmiechnęłam się, a James przekrzywił głowę.
– Hej – powiedział cicho, zatrzymując się dwie stopy ode mnie.
– Hej – odpowiedziałam, zadzierając głowę do góry, żeby być w stanie na niego spojrzeć. Powoli objęłam nogi ramionami i również przekrzywiłam głowę.
– Po co przyszłaś? – spytał, jednak w jego głosie nie było nic niemiłego, raczej ciekawość.
– Żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku – powiedziałam. Po parunastu sekundach ciszy kontynuowałam. – I żeby porozmawiać.
– O czym? – spytał, wciąż tym samym tonem.
Kurczę, przemknęło mi przez myśl, ależ on nieustępliwy.
Po chwili wewnętrznej debaty na temat tego, czy powinnam dalej drążyć temat, czy wyznać mu sedno moich przemyśleń, w końcu westchnęłam.
– Chce ustalić zasady.
– Zasady? – zapytał, a ja poczułam irytację tym jego spokojem i dziwnym tonem.
– Zasady – powtórzyłam. Jego policzek drgnął, tak jakby wewnątrz naprawdę chciał się uśmiechnąć. Nie mogłam jednak siedzieć tak przed nim, kiedy patrzył się na mnie z góry, skoro chciałam mu powiedzieć, że nie jestem małą dziewczynką. Miał nade mną przewagę i oboje to czuliśmy, dlatego powoli podniosłam się z ziemi i wyprostowałam, próbując sprawiać wrażenie trochę wyższej i trochę pewniejszej siebie. Jego policzek znowu drgnął, chociaż mogło mi się tylko wydawać. – Koniec z kontaktem cielesnym, dopóki ja go nie zainicjuję.
– Proszę? – zapytał, teraz już wyraźnie rozbawiony.
– To mój zakład i to ja decyduję o tym, co się będzie między nami działo. Czuję się niezręcznie, kiedy robisz to, co... robisz – dokończyłam, a na twarzy chłopaka pojawił się ledwo powstrzymywany zarys uśmiechu, wciąż jednak stał cicho, więc kontynuowałam. – Nie będzie żadnego macania, miętoszenia, przerzucania przez ramię i innych głupot.
– Nawet jeśli będziesz prosić? – spytał, a ja pokręciłam głową.
– Nie będę.
– Powiedzmy, że będziesz – powtórzył, a ja zwęziłam oczy.
– Bawi cię to?
– Niezmiernie – wyznał, tym razem nie powstrzymując uśmiechu, który wypłynął na jego twarz, obejmując również oczy.
– Jeśli nie weźmiesz tego na serio, pójdę sobie – ostrzegłam, zakładając ręce na piersiach, na co James pokręcił głową.
– Więc mam ci obiecać, że nie będę nic robił bez twojej zgody i jednym zdaniem dam ci wolną rękę?
– I że nie będziesz miętosił mojego tyłka – dodałam, udając powagę, chociaż oboje wiedzieliśmy, że ledwo powstrzymywałam się od uśmiechu. 
– Och, Lily – powiedział Rogacz, ruszając się po raz pierwszy, odkąd do mnie podszedł. Powoli odłożył swoją miotłę na ziemię, a potem obrócił się i usiadł tuż obok miejsca, w którym jeszcze parę minut temu siedziałam ja. To całkowicie zbiło mnie z pantałyku.
– Eee – mruknęłam, spoglądając w dół. James jednak nie wydawał się zaskoczony. Spokojnie wpatrywał się w przeciwległy koniec boiska. – Jesteś naprawdę popaprany – dodałam, powoli siadając obok niego.
– Musisz wymyślić lepszy powód, dla którego będziesz ze mną chciała być, proponuję "on jest tak zabójczo przystojny" albo "świetny w łóżku". Mogą być też oba.
– Nawet tego nie skomentuję – mruknęłam, a James roześmiał się. Tak po prostu, czysto i radośnie, a ja uśmiechnęłam się pod nosem. – Jak się trzymasz? – spytałam w końcu, a on obrócił głowę w moją stronę i westchnął.
– Przez cztery godziny porządkowałem składzik Slughorna, palce wciąż mnie bolą.
– Wiesz o co mi chodzi – westchnęłam, a on pokiwał głową i znowu wpatrzył się w obręcze na przeciwko nas.
– Wiem – powiedział cicho, nie dodając nic więcej. Uznałam więc, że to była właśnie jego odpowiedź. 
– Chujowo, ale stabilnie – mruknęłam, powodując u niego parsknięcie śmiechem. Parę sekund później jego ręka dotknęła mojej, ale nie spojrzał w moim kierunku.
– Chujowo, ale stabilnie – powtórzył, uśmiechając się delikatnie.
– Chcesz wracać do zamku? – zapytałam, a on jedynie pokręcił głową, nadal patrząc przed siebie. – Okej – szepnęłam, również spoglądając w tamtym kierunku.
Chujowo, ale stabilnie.
No cóż, mogło być gorzej.


Witajcie. Spóźniony o tydzień, ale jest! Nowy rozdział, tak jak obiecałam. Jestem z siebie naprawdę dumna, że skończyło się to tak a nie inaczej, bo równie dobrze mogłam znowu zniknąć i wystukać coś dopiero za parę miesięcy. A tu proszę: nie dość, że ten napisałam w miarę szybo, to dałam radę zaplanować kolejny. Nie podam konkretnej daty publikacji, bo nie chcę nic obiecywać, ale postaram się zacząć go pisać w przyszłym tygodniu i może wydziubdziam coś do końca września lub października.
Ten rozdział zdecydowanie bardziej mi się podoba, ale powiem wam szczerze, że bardzo go skracałam. Miałam pisać krótsze rozdziały, a wciąż są długie jak cholera (wybaczcie słownictwo) i w momencie, w którym dochodziłam do 17 strony miałam takie "no nie, znowu?". Mam nadzieję, że nie wygląda to bardzo źle, starałam się skracać go łagodnie xd
No i wciąż zastanawiam się na ile rozdziałów rozłożyć ten ich zakład. Nie chce żeby to był jeden rozdział, dwa wydają mi się trochę mało, jak tak zaczęłam planować, ale uważam, że im więcej, tym ciężej będzie utrzymać to w dobrym smaku. Tak więc siedzę z notatnikiem w ręku i planuję, i mam nadzieję, że uda mi się wymyślić coś, co zadowoli Wasze Jilowate serduszka.
A wy? Co myślicie? A może macie jakieś pomysły na epickie sceny Jily, które powinny się musowo pojawić? Chętnie posłucham, może akurat trafi się coś kultowego w stylu onetowskich blogów, co będę mogła wykorzystać :D W końcu SD to jeden wielki hołd do starych Jily, więc czemu nie.
Koniecznie dajcie znać, czy coś Wam wpadło do głowy, a tym czasem uciekam do codziennych obowiązków (czytaj pracy, bo piszę to zdecydowanie wcześniej, niż publikuję). Do zobaczenia!
Atelier