piątek, 26 stycznia 2024

29. Niech wygra lepszy cz.II


{Dla tych kilku osób, które, choć zniknęłam, czekały.
Dziękuję Jenny za przepiękny upominek i Karolowi, który zawsze służył miłym słowem.

To najdłuższy rozdział w historii SD.
Uznajmy, że te 34 strony to mały prezent z mojej strony,
w przeprosinach za to, że musieliście tyle czekać.

Enjoy!}


– Kiedyś cię uduszę! – krzyknęłam, pędząc korytarzem. Głośne dudnienie dzwonu ogłaszającego rozpoczęcie zajęć odbijały się echem w mojej głowie, kiedy przedzieraliśmy się przez tłum uczniów, rozchodzących się do sal. Kiedy wypadłam na wschodni korytarz, poczułam kłucie w prawym boku, a chłopak obok mnie jak na zawołanie roześmiał się głośno.

– Już niedaleko, dawaj, Ruda.

Ledwo łapiąc oddech, zerknęłam na szczerzącego się Syriusza, który ponownie wybuchł śmiechem, a potem przyspieszył, łapiąc mnie za rękę i ciągnąc mocno przed siebie. Kiedy wpadliśmy przez drzwi sali Obrony przed czarną magią, Profesor Godfray właśnie odkładał na biurko swoją teczkę. Zdziwiony podniósł wzrok i obrzucił nas czujnym spojrzeniem, ale nic nie powiedział.

– Łap – szepnął Syriusz, rzucając w moim kierunku torbę, którą niósł na swoim barku, odkąd zorientowaliśmy się, która jest godzina, a potem opadł na wolne krzesło.

– Gdzie byliście? – spytała Mary, która przyglądała nam się z nieukrywaną ciekawością.

– Syriusz pomagał mi załatwić kilka rzeczy na Noc Duchów – wydyszałam, kiedy w końcu złapałam oddech.

– Martwiłam się, nie było cię rano w dormitorium ani później, na śniadaniu.

– Och, usnęłam na Syriuszu, długa historia, a potem...

– Co zrobiłaś?

Obie obróciłyśmy się i spojrzałyśmy na chłopaka, który właśnie zajął miejsce za nami. Na twarzy Jamesa malowało się widoczne oburzenie i dopiero po chwili zrozumiałam, dlaczego, jednak zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, ktoś odchrząknął głośno.

– Możemy zaczynać?

Kiedy odwróciłam się z powrotem, poczułam na sobie spojrzenie całej klasy. Profesor Godfray spoglądał na nas zza katedry, trzymając ręce złożone na stosie dokumentów.

Natychmiast pokiwałam głową przepraszająco i wyprostowałam się, jakbym chciała pokazać, że teraz całe moje skupienie poświęcone jest lekcji.

– W porządku. Przygotowałem dzisiaj dla was małą powtórkę ze stworzeń wodnych i bagiennych oraz związanych z nimi zagrożeń, ale żeby podkręcić trochę tempo, będziecie mieli ograniczony czas na odpowiedź. Żeby lekcja przebiegła sprawniej, każdy z was dostanie specjalny fałszoskop, który będzie sprawdzał poprawność odpowiedzi. Na każdą będziecie mieli sześćdziesiąt sekund, pytania będziecie zadawać sobie nawzajem w parach. Pani Meadowes, mogę prosić Panią o rozdanie arkuszy?

– Będziesz ze mną w parze? – spytała Mary, uśmiechając się do mnie szeroko.

– Jasne, że tak – odpowiedziałam natychmiast, widząc, że James otwiera usta.

– Czyli mam wolne? – zapytał z nieukrywaną ulgą Syriusz, 

– Pani Macdonald, jakby była Pani tak uprzejma i zajęła się fałszoskopami.

– Uznajmy, że to nagroda za twoje poranne trudy – odpowiedziałam puszczając mu oczko, na co Syriusz zachichotał głośno.

– O ile można w ogóle samemu dobierać się w pary – rzuciła Clarie, oglądając się na nas ze swojej ławki.

– Lily pewnie nie miałaby nic przeciwko temu, żeby być z Łapą – mruknął James pod nosem, na co nie udało mi się powstrzymać oburzonego fuknięcia.

– O co ci chodzi – warknęłam natychmiast, czując uderzenie gorąca.

– O nic – odpowiedział chłopak, uparcie na mnie nie patrząc.

– Skoro tak ci przeszkadza dobieranie się w pary, sam się zapytaj, czy możemy – skrzywiłam się, zakładając ręce na piersi.

– Nie ma problemu – odpowiedział, prostując się. – Panie Profesorze...

– Tak, Panie Potter, może być Pan w parze z Panną Evans, naprawdę, nie muszę udzielać zgody na każdorazową zmianę, zajmijcie już miejsca, czas nas goni – rzucił mężczyzna, patrząc na nas wyczekująco, jakby chciał nam pokazać, że jego cierpliwość powoli się wyczerpuje.

Gdyby mogła, moja szczęka znalazłaby się na podłodze. Jak z oddali usłyszałam głośne parsknięcie Syriusza, który żeby ukryć śmiech musiał włożyć sobie do buzi pięść, kiedy James z niezadowoloną miną rzucił się na miejsce obok mnie. Z rezygnacją spojrzałam na zdezorientowaną Mary, która wracała właśnie do naszej ławki, a zamiast tego w zdziwieniu usiadła obok Łapy.

– Skoro każdy ma już arkusze i fałszoskopy, możecie zaczynać.

Spojrzałam na urządzenie, które leżało na środku biurka. Miało połyskującą obudowę w iskrzącym, pomarańczowym odcieniu, zaokrągloną ku końcowi. Przypominało trochę fiolkę na eliksiry. Zanim jednak zdążyłam się mu lepiej przyjrzeć, fałszoskop zadrgał i stanął dęba, rozpoczynając tykanie.

– Chcesz odpowiedzieć na pierwsze pytanie? – zapytał James, przesuwając lewą ręką kartkę zapełnioną drobnym pismem.

Uniosłam wzrok i zerknęłam na niego. Spoglądał na mnie bez wyrazu, a jego włosy wydawały się być bardziej rozczochrane niż zazwyczaj. Prawa ręka znajdowała się w prowizorycznym temblaku, umocowanym białą chustą do jego szyi. Dopiero jego pytający wzrok przywrócił mnie do rzeczywistości. Fałszoskop zaczął drżeć niespokojnie, informując o upływającym czasie.

– Och, tak – mruknęłam cicho, spoglądając na pierwsze pytanie.

"Jak poradzić sobie z Wodnikiem Kappa w jego naturalnym środowisku?"

Urządzenie podskoczyło, sygnalizując zbliżającą się minutę, kiedy potrząsnęłam głową, przypominając sobie, że muszę powiedzieć odpowiedź na głos.

– Należy sprawić, żeby się ukłonił, aż woda wyleje się z jego lejka – powiedziałam nieśmiało, obserwując jak fałszoskop nieruchomieje. – To... tyle?

– Chyba tak – potwierdził James, zerkając na kartkę. – Odpowiedź na drugie pytanie do wydra.

Pokiwałam głową, próbując przywołać w głowie informacje na temat druzgotków, o których informacje należało podać w odpowiedzi na pytanie trzecie, kiedy James ponownie przemówił.

– Więc... spałaś z Syriuszem?

– Ja... co? – spytałam, zupełnie zbita z tropu. Podniosłam wzrok w tym samym momencie, w którym Rogacz, przez co nasze spojrzenia spotkały się ponownie. Chłopak wyprostował się, obracając się w moim kierunku. – My... co?

– Tak powiedziałaś Mary – odrzekł sucho Rogacz.

– James – mruknęłam cicho, próbując zachować powagę. – Co według ciebie oznacza spanie z Syriuszem?

Obserwowałam, jak wyraz jego twarzy zmienia się, a na policzki wypływa rumieniec. Widok ten był tak niespotykany, że z wrażenia otworzyłam usta, zapominając o kontroli swojej mimiki. 

– James – szepnęłam, ledwo powstrzymując chichot. Moja dłoń powędrowała do jego, zaciskając się na niej, jakbym chciała go pocieszyć. – Ty chyba nie myślisz, że... O Merlinie!

Cichy śmiech wyrwał się z mojej piersi, kiedy oburzony James pokręcił głową, jakby chciał się zapaść pod ziemię. Dopiero po chwili spojrzał w dół, na swoje kolana, a mój wzrok powędrował za tym należącym do niego, spoczywając na naszych dłoniach. Jego palce drgały delikatnie, tkwiąc w moim uścisku. 

Część mnie nie chciała ich puścić. Przyglądałam się cieniutkiej niebieskiej żyłce na jego nadgarstku, czując na sobie jego palący wzrok. Nie mogłam zmusić się do podniesienia głowy, nie kiedy wiedziałam, że nasze spojrzenia znowu się spotkają. Powoli nabrałam powietrza, starając się oddychać, kiedy jego dłoń drgnęła. Obserwowałam, jak jego palce powoli przesuwają się po moich, obracając dłoń. Robił to delikatnie, jakby bał się, że zaraz rozpłynę się w powietrzu, a ja czułam, jak zaczyna brakować mi tchu. Czułam się tak, jakby świat wirował, kiedy jego dłoń w końcu przylgnęła do mojej, a palce bardzo powoli wsunęły się między moje własne. Zanim zdążyłam się powstrzymać, uniosłam wzrok, a nasze spojrzenia skrzyżowały się, powodując przyjemny dreszcz, który przetoczył się od mojego karku, aż do dołu pleców. Był blisko, zdecydowanie zbyt blisko. Czułam uderzenia gorąca buchające od mojej piersi, nierówny oddech i przyjemne, niemal narkotyczne uczucie rozchodzące się od miejsca, w którym jego kciuk pocierał moją skórę. A później zaraz obok nas rozległ się głośny gwizd, powodując, że oboje podskoczyliśmy w miejscu, a ja natychmiast zabrałam swoją dłoń. 

– Relashio! Odpowiedź to Relashio – wydukałam, dopiero po chwili przypominając sobie, dlaczego fałszoskop zaczął wydawać dźwięki. Szybko rozglądnęłam się po klasie, próbując uspokoić oddech, ale okazało się, że nie tylko my mieliśmy problem z wyrobieniem się w czasie. Z ulgą stwierdziłam, że nikt nie zwracał na nas uwagi – większość uczniów wpatrywała się w jednego z Puchonów, którego fałszoskop podskakiwał na ławce, wydając z siebie dźwięki alarmu.

– Nie przestanie, dopóki nie podacie odpowiedzi – zawołał Godfray, uśmiechając się zza katedry.

– T-teraz twoja kolej – mruknęłam, podsuwając kartkę w kierunku Jamesa, starając się unikać jego wzroku. 

Nie rozumiałam tego. Dlaczego reagowałam tak na jego dotyk? Dlaczego z całych sił powstrzymywałam się, żeby nie sięgnąć ponownie ku jego dłoni? Przymknęłam oczy, wyobrażając sobie, jak jego palce zaciskają się na moich, czując przyjemne uczucie gdzieś w podbrzuszu. Ledwo docierał do mnie harmider powstały w klasie. Po chwili James, szturchnął mnie, natychmiast sprowadzając mnie na ziemię.

– Piąte pytanie – powtórzył, drapiąc się po karku.

– Tak – odpowiedziałam, zerkając na kartkę. – To pewnie Topek, pasuje też do chochlika, ale tylko te pierwsze żyją na bagnach.

– Mhm – mruknął James, zerkając na kolejne pytanie. – Więc... Co robiliście rano z Syriuszem?

– Pomagał mi z kilkoma sprawami – odpowiedziałam, zerkając przelotnie na Łapę, który zaśmiewał się z czegoś, klepiąc zarumienioną Mary po plecach.

– Jakimi? – spytał Rogacz, udając, że niezbyt go to interesuje.

– Musiałam wysłać parę listów w sprawie Nocy Duchów – odpowiedziałam, stukając w kartkę. – Masz odpowiedź na szóste?

– Tak, Kelpie. Czy przypadkiem nie ja powinienem ci w tym pomagać?

Ciężko szło mu udawanie obojętności. Na jego policzkach wciąż malował się delikatny rumieniec irytacji, a jego ręka co rusz wędrowała do karku, gdzie raz po raz poprawiał wiązanie bandaża.

– Byłeś w Skrzydle Szpitalnym – wyjaśniłam, starając się opanować uśmiech. – Poza tym, nie chciałam ci tym zawracać głowy, powinieneś był odpoczywać, żeby wrócić do zdrowia.

– Nic mi nie jest – warknął James, wyglądając na obrażonego. Jego lewa ręka zacięcie szukała czegoś wzdłuż linii bandażu.

– Spadłeś z kilkudziesięciu stóp – rzuciłam, odwracając w jego kierunku głowę i czując, jak mrowią mnie palce. – Myślałam, że... 

– Myślałaś, że co? – spytał głupio.

– Wszyscy myśleliśmy, że się zabijesz – poprawiłam się, kręcąc głową. 

Przed oczami znowu stanął mi obraz chłopaka leżącego w kałuży błota, a ja przygryzłam wargę, próbując wyrzucić to z głowy.

– Byłaś tam, kiedy się obudziłem, na boisku, pamiętam – powiedział cicho James. Powoli uniosłam wzrok i spojrzałam na niego zaskoczona. Chłopak zmieszał się i ponownie sięgnął do karku.

– Zostaw ten bandaż w spokoju – mruknęłam.

– Coś mnie tam upija – jęknął, ciągnąc za niego jak dziecko.

– Na miłość boską – westchnęłam, wstając i pochylając się nad nim. Szybkim ruchem pacnęłam jego rękę i dotknęłam jego szyi, przyglądając się wiązaniu. – Masz tutaj wystającą nitkę. 

– Dasz radę ją urwać? 

– Spróbuję – mruknęłam, siłując się z bandażem. Byłam tak blisko niego, że mogłam poczuć szybkie bicie jego serca. Starałam się nie dotykać go bardziej niż musiałam, ale w końcu zrezygnowana przylgnęłam do niego, naciągając nitkę i wyrywając ją z użyciem zębów. Kiedy moje usta musnęły rozgrzaną skórę na jego karku, poczułam, jak natychmiast się wyprostował, jakby poraził go prąd. Jego ręka zacisnęła się na moim biodrze, a ja nabrałam głośno powietrza, czując jak przechodzi mnie przyjemny dreszcz. Natychmiast odsunęłam się od niego, ale chociaż z całych sił próbowałam na niego nie patrzeć, nasze spojrzenia spotkały się, jakby przyciągał mnie jakąś nieznaną magnetyczną siłą. Jego oczy pociemniały, a ja nie mogłam skupić się na niczym innym niż na jego rozchylonych ustach. Dopiero po chwili zrozumiałam, że tego nie dało się już przeoczyć – tym razem patrzyła na nas cała klasa.

– Ekhym – chrząknął głośno Syriusz, uśmiechając się porozumiewawczo w moim kierunku. – Hej, pielęgniarko, może spojrzysz też na mój bark?

– Uważaj, bo jak cię dorwę...

– Panno Evans – przerwał mi profesor Godfray, który zjawił się bezszelestnie obok nas. – Bo będę musiał dać Pani szlaban.

Chyba jeszcze nigdy nie spłonęłam rumieńcem tak szybko. Maryl, korzystając z tego, że była poza zasięgiem wzroku Profesora, wychyliła się ze swojej ławki i trzepnęła Syriusza mocno w głowę, a ja skuliłam się w krześle i utkwiłam wzrok w arkuszu z pytaniami.

Cała klasa wypełniła się szeptami i trzeba było kilku upomnień, żeby każdy znowu wrócił do pracy. Byłam wdzięczna Jamesowi, że po raz pierwszy tego nie skomentował. Zamiast tego przyglądał mi się tajemniczo z miejsca obok, odpowiadając na swoje pytania i czasem uprzejmie proponując pomoc przy moich. Kiedy lekcja zbliżała się już ku końcowi, a ja odliczałam minuty do schowania się w głębi dormitorium, chłopak w końcu przemówił.

– Wiesz – zaczął, niby od niechcenia bawiąc się zgiętym rogiem pergaminu. – Czuję się już całkiem nieźle i naprawdę uważam, że poradzę sobie z obowiązkami Prefekta Naczelnego.

– Tak, myślę, że tak – odrzekłam krótko, czytając ostatnie pytanie.

– Więc – kontynuował – możesz powiedzieć co zostało jeszcze do zrobienia i chętnie czymś się zajmę.

– Och, nie musisz sobie zakrzątać tym głowy – zapewniłam go. – Trzymam rękę na pulsie.

Dzwon zadźwięczał w moich uszach tak, jakbym stała zaraz pod nim. Natychmiast złapałam torbę i wepchnęłam do niej szybko swoje rzeczy, a potem zerwałam się do góry, chcąc jak najszybciej opuścić to przeklęte miejsce. Zanim jednak zdążyłam postawić pierwszy krok, ręka Jamesa wylądowała na mojej, dociskając ją do ławki a ja jęknęłam pod nosem, czując, że robi mi się duszno.

– Pamiętajcie, że za tydzień czeka was test! – zawołał Profesor Godfray, próbując przekrzyczeć pakujących się uczniów.

– Wydaje mi się jednak, że na pewno zostało coś, czym mógłbym się zająć. Cokolwiek? – dopytał James, nachylając się nade mną. Przemknęło mi przez myśl, że dobrze, iż wszyscy byli zbyt zajęci oddawaniem arkuszy i fałszoskopów, żeby zobaczyć, jak prawie mdleję przed jego górującą postacią. 

– No cóż, jutro będę szła oglądnąć dynie u Hagrida – wyjąkałam, próbując cofnąć się, ale uniemożliwiało mi to moje wciąż odsunięte krzesło.

– W takim razie widzimy się jutro po obiedzie – odrzekł James, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Dobrze mi znany, lekko przekrzywiony i obejmujący tylko jeden kącik ust, taki, którego właściciel dobrze wiedział, ile westchnięć potrafił nim wywołać.

Kiedy tylko jego dłoń uniosła się o cal, natychmiast rzuciłam się do wyjścia i nie zważając na nic, szybkim krokiem ruszyłam w przeciwnym kierunku niż wylewający się z sali tłum, próbując nie potknąć się o własne nogi. Zatrzymałam się dopiero, gdy zatrzasnęły się za mną ciemnozielone drzwi kabiny w damskiej ubikacji na trzecim piętrze.

– Co się z tobą dzieje, do cholery – wyszeptałam, opierając się czołem o drewno i zaciskając mocno oczy. Moja pierś wciąż falowała szybko, a serce biło jak oszalałe, jakbym właśnie przebiegła maraton. Czemu tak na mnie działał? Jakim cudem zamieniałam się przy nim w przeklętą wychuchaną dziewuchę bez żadnych skrupułów?

Jęknęłam, próbując pozbyć się z głowy zarysu jego ciała górującego nade mną.

Będziesz musiała się lepiej postarać.

Postanowione. Od tej pory będę unikać Jamesa Pottera jak ognia.


Moje postanowienie stanęło pod znakiem zapytania już kolejnego dnia, kiedy wracałyśmy z Mary do Wieży Gryffindoru. Gryfonka prowadziła właśnie tyradę o tym, jak dziwnie ostatnio się zachowuję, wypominając mi zniknięcie po lekcji obrony przed czarną magią, kiedy w oddali zamigotała mi pewna tragicznie rozczochrana czupryna.

– Miałam dużo pracy – mruknęłam posępnie, starając się wtopić w otoczenie, jakby miało mi to pomóc w byciu niezauważoną.

– Znowu siedziałaś nad przygotowaniami do Nocy Duchów? – zapytała podejrzliwie Mary, na co pokiwałam twierdząco głową, robiąc zmęczoną minę.

– Tak, ale niedługo będę miała to z głowy – zapewniłam ją, gratulując sobie w myślach.

– To nie fair, że ty odwalasz całą robotę, a inni w tym czasie nic nie robią.

– Och, nie, mi to nie przeszkadza – mruknęłam, jednak zanim zdążyłam ją powstrzymać, dziewczyna machała już ręką w kierunku Huncwotów.

– Hej, ty! – krzyknęła, wskazując oskarżycielsko palcem na Jamesa.

– Ja? – spytał chłopak widocznie zbity z tropu. Zza jego pleców wyłonił się rozbawiony Syriusz i zaciekawiony Remus. Dopiero po chwili spostrzegłam skuloną postać Petera, który starał się szybko schować coś do torby.

– Tak ty. Nie za dobrze się bawisz?

– Być może – odpowiedział niepewnie chłopak, podnosząc do góry prawą brew. – A w jakiej sprawie?

– Tak ogólnie, skoro masz bardzo dużo czasu wolnego, którego na pewno nie poświęcasz na pomoc Lily w planowaniu Nocy Duchów.

Jego lewa brew dołączyła do prawej wysoko pod kurtyną przydługich włosów, kiedy spojrzał na mnie w zupełnym zdumieniu.

– Nie przesadzaj Mary, James wywiązuje się ze swoich obowiązków – zapewniłam, ciągnąc ją za rękaw szaty.

– Właśnie – zawtórował Syriusz, chichocząc zza ramienia przyjaciela.

– Akurat tak się składa, że dzisiaj idziemy z Lily oglądać dynie u Hagrida, prawda? – zapytał James, zerkając na mnie z prawie złośliwym błyskiem w oku.

– Tak, tak – potwierdziłam, uśmiechając się przesadnie. – Widzimy się po obiedzie.

– I z czego się śmiejesz? – Doszły do mnie jeszcze słowa chłopaka, kiedy ciągnęłam Mary w stronę schodów.

– Z ciebie – zachichotał w odpowiedzi Łapa.

Mary wyglądała na skonfundowaną, ale nie pozwoliłam jej nic powiedzieć, pchając ją usilnie przed siebie.

– No przecież idę już, idę. Coś ty taka wrażliwa – mruknęła.

Prawda była taka, że przecież nie mogłam jej powiedzieć co naprawdę chodziło mi po głowie. Ba, ciężko było mi się samej przed sobą przyznać, że w ogóle dopuszczam do głowy myśl, że to co działo się między mną a Jamesem było naprawdę. To zaszło zdecydowanie za daleko, pomyślałam, ładując do buzi dwa opiekane ziemniaki, jakbym chciała zatkać ją na resztę dnia. Musisz zadbać o to, żeby te sytuacje przestały się powtarzać.

Przecież między nami było już tak dobrze! Po niezliczonych latach przepychanek, w końcu traktowałam go jak przyjaciela. Nie mogłam nagle pozwolić na to, żeby to wszystko posypało się z powrotem. Nie chciałam na to pozwolić. Nie kiedy zawsze, gdy dopuszczałam go bliżej siebie, wszystko waliło się jak za dotknięciem magicznej różdżki. Rok temu o mało co nie straciłam przyjaźni z Mary, później był ten okropny pocałunek z Maryl, a potem wykoleił się pociąg. Aż wreszcie miesiącami nie potrafiliśmy normalnie rozmawiać, aż do tego durnego zakładu. Poczułam łzy cisnące się do moich oczu na wspomnienie tych wszystkich okropnych dni. Nie, tym razem to nie mogło tak się skończyć. 

Dlatego kiedy tylko poczułam, że mój żołądek jest pełny, podniosłam się od stołu i korzystając z tego, że Huncwotów nie było nigdzie na horyzoncie (może wciąż knuli coś na trzecim piętrze), a Mary zajęta była rozmową z Alicją i Clarie, wymknęłam się do Sali Wejściowej. Poprawiając pasek od torby spojrzałam w stronę schodów, a później na wrota prowadzące na błonia. To nie był najcieplejszy dzień i cienka szata mogła nie być wystarczająca w starciu z jesiennym wiatrem, ale udając się do Wieży po coś cieplejszego ryzykowałam natknięcie się na Jamesa. A gdyby tak udało mi się szybko skoczyć do ogródka Hagrida i z powrotem mogłabym powiedzieć, że bardzo się spieszyłam, bo czeka mnie dużo nauki do testu z obrony...

Tak, przemknęło mi przez myśl, to świetny plan.

Zadowolona poprawiłam torbę i szybkim krokiem ruszyłam w kierunku wyjścia. Już po kilku krokach poczułam, że zaczynam żałować swojej decyzji – lodowaty wiatr uderzył w moją twarz, zupełnie jakby w ciągu jednego dnia jesień objęła całkowite dowodzenie, rywalizując o przywództwo z zimą. Starając się robić dobrą minę do złej gry poprawiłam szatę, naciągając ją mocniej na ramiona i pewnie postawiłam pierwszy krok na schodach, kiedy zza moich pleców dotarły mnie czyjeś słowa.

– Wybierasz się dokądś?

Natychmiast odwróciłam się, spoglądając na Jamesa, który przycupnął na murku otaczającym dziedziniec. Zmarszczyłam brwi, przyglądając się szalikowi owiniętemu wokół jego szyi, wręcz drwiącemu sobie z mojej cienkiej szaty. Plecami opierał się o kamienną ścianę zamku, a jego lewa noga oparta była nonszalancko na ukruszonym posążku dzika.

– Nie. Tak! To znaczy, tak. Szukałam ciebie – powiedziałam trochę zbyt piskliwym głosem, jakby to była oczywista oczywistość.

– No to mnie znalazłaś – potwierdził chłopak, zeskakując z murku i przeczesując włosy palcami. W końcu nie miał na sobie temblaka i nie wyglądał, jakby złamana w weekend ręka sprawiała mu jakikolwiek problem. Widząc moje wahanie spojrzał na mnie tak, jak spoglądała na mnie moja mama za każdym razem, kiedy wiedziała, że kłamię: w pełnym rozbawieniu i z poczuciem wyższości, jakbym była zbyt mało skomplikowana, żeby ktokolwiek miał problem z rozgryzieniem mnie.

– No tak – mruknęłam, zaciskając usta i chowając ręce do kieszeni szaty. Czy naprawdę byłam aż tak przewidywalna?

– No to chodźmy.

Z całych sił próbowałam nie skomentować jego trochę zbyt dobrego humoru, kiedy ruszyliśmy po schodach, kierując się w stronę błoni. Dla Jamesa pewnie musiało być to całkiem zabawne, na szczęście powstrzymał się od skomentowania mojej naburmuszonej miny. Żałowałam, że nie cofnęłam się po coś cieplejszego, zwłaszcza, że mój plan unikania Rogacza i tak nie wypalił. Kiedy na horyzoncie zaczął malować się widok chatki Hagrida, prawie nie czułam palców, których nie mogłam już dłużej chować w kieszeniach, bo za każdym razem, gdy puszczałam szatę, wiatr rozwiewał ją, uderzając w moją pierś nową dawką przeszywającego zimna. Naburmuszona obwinęłam się nią i wcisnęłam dłonie w zgięcia rąk najmocniej jak umiałam, a potem pociągnęłam nosem, czując, że pożałuję tej wycieczki. James musiał w końcu zauważyć, że nie bawię się zbyt dobrze, bo szturchnął mnie w ramię, uśmiechając się niewinnie.

– Zimno, co?

– Nie, w życiu – odpowiedziałam zanim zdążyłam się powstrzymać, unosząc głowę i piorunując go wzrokiem. Chłopak roześmiał się głośno, a potem pokręcił głową, jakby nie wymagało to żadnego komentarza.

– Hagrida chyba nie ma – zauważył, wskazując głową na chatkę, w której wyjątkowo nie było śladu życia. A niech to, przemknęło mi przez myśl. Naprawdę miałam ochotę na kubek ciepłej herbaty.

– W takim razie zaglądniemy tylko do ogródka i będziemy wracać – odrzekłam, wzruszając ramionami.

W ciszy pozwoliłam poprowadzić się Jamesowi w stronę drewnianego płotu. Zza wielkich grządek wystawały pomarańczowe zarysy dyni, owinięte zielonymi skręconymi łodyżkami.

– Pięć... osiem... dwanaście – mruknęłam pod nosem, przeskakując po nich wzrokiem. – Ciekawe czym je podlewał...

– Coś nie tak? – spytał Rogacz, przyglądając się jak obchodzę ogródek.

– Nie, po prostu tydzień temu były jeszcze wielkości kafla – odpowiedziałam, przekrzywiając głowę i przyglądając się dyni wysokiej na dwie stopy.

– W takim razie Hagrid się spisał.

– Taa... pomyśleć, że mają jeszcze prawie dwa tygodnie na podrośnięcie.

– No cóż, to będzie w takim razie udana Noc Duchów. Wracamy, czy czegoś jeszcze potrzebujesz?

– Nie, możemy wracać – mruknęłam, poprawiając torbę. – Trzeba będzie zdać relację Profesorowi Flitwickowi.

Powoli ruszyłam w jego kierunku, starając się ponowie obwinąć szatą, tak, by jedną z rąk móc chociaż na chwile wsunąć do kieszeni. Kiedy mijałam Jamesa, z jego ust wydostał się gardłowy jęk, przepełniony dezaprobatą.

– Daj – rzucił, łapiąc moją rękę i zamykając ją w swojej.

– Co – mruknęłam, wpatrując się w niego zszokowana. – Puść!

– Jeśli fukniesz pod nosem choćby jeszcze jeden raz, bo ci zimno, to oszaleje.

– Puść moją rękę!

– Przestań zachowywać się jak dziecko – mruknął jedynie James, upychając nasze złączone ręce w kieszeni swojego płaszcza i pociągnął mnie w stronę zamku, nie zważając na moje oburzone prychnięcia. 

Choć część mnie miała ochotę go udusić, nie mogłam powstrzymać się od zerkania w jego kierunku, oczami wyobraźni widząc jego długie palce owinięte wokół mojej dłoni. Przyjemne ciepło pulsowało od niego, jakby pod szatą schował przenośny grzejnik. Doszła do mnie jakaś dziwna myśl, że oni zawsze byli dużo cieplejsi. Nie ważne, czy był to środek lata, czy zimy, James, Syriusz, a nawet Remus zawsze promieniowali ciepłem. Poprzedniej nocy, kiedy w końcu obudziłam się zaskoczona leżąc na piersi Łapy, wszystkie włosy przykleiły mi się do mokrej od potu twarzy. Zaczęłam nawet zastanawiać się, czy to przypadkiem nie jakiś wyznacznik bycia facetem – w końcu moja mama zawsze narzekała, że tata w łóżku grzeje, jak piec kaflowy. Pozwoliłam swoim myślom zupełnie odpłynąć, rozkoszując się powracającym czuciem w moich palcach, które przestały przypominać sopelki lodu. Poza tym, choć ciężko mi było to przyznać nawet przed samą sobą, jego dotyk był jak narkotyk. A uczucie, jakie towarzyszyło mi, kiedy się w nim zatracałam, było nie do opisania. Nie byłam pewna, czy robił to specjalnie, czy nie, ale jego kciuk ciągle zataczał malutkie kółeczka na mojej dłoni, przyprawiając mnie o dreszcze. 

– Więc… – zaczął James, spoglądając na mnie kątem oka. – Dużo udało ci się zrobić samej.

– Mówiłam ci, że dam sobie radę – mruknęłam, starając się nie zabrzmieć zbyt niemiło.

– Nie musiałaś…

– Och przestań już, spadłeś z takiej wysokości, że powinieneś z ulgą przyjąć czyjąś pomoc.

– I kto to mówi? – spytał rozbawiony.

– Słucham? – odparłam, w końcu na niego spoglądając. Przyglądał mi się przez moment, jakby szukał odpowiednich słów, aż w końcu pokręcił głową.

– Możemy znaleźć od razu Flitwicka i McGonagall i zdać im raport.

Nie odpowiedziałam, zerkając na rosnący przed nami zarys zamku. W powietrzu czuć było charakterystyczny zapach zbliżających się przymrozków. Coś zakuło mnie mocno w piersi na myśl, że to nasza ostatnia jesień tutaj. James musiał zobaczyć moją minę, bo szturchnął mnie, marszcząc brwi w niemym pytaniu.

– Myślisz czasem o tym, że będziesz tęsknić za Hogwartem? – zapytałam cicho, przeskakując wzrokiem pomiędzy basztami i wieżyczkami, zatrzymując się dłużej na odbijających słońce ostro zakończonych oknach.

– Jeśli mam być szczery, to nie – odpowiedział po chwili chłopak, wzruszając ramionami. – Przed nami jeszcze kilka długich miesięcy.

– Ja myślę o tym ciągle – mruknęłam, mrużąc oczy. Chciałam powiedzieć mu, że bałam się co stanie się z naszym życiem po szkole. Nie byłam gotowa, żeby opuścić jej mury na zawsze i już nigdy tu nie wrócić. A jednak nie potrafiłam ułożyć tych słów w jedno zdanie, aż w końcu po chwili zawahania, westchnęłam cicho. – Będzie mi tego brakować.

James nie odpowiedział, chociaż sądząc po jego minie, potrafił wyczytać moje wahanie spomiędzy wypowiedzianych słów. Pozwolił mi jednak przyglądać się murom w ciszy, prowadząc mnie powoli ku wejściu, aż w końcu do drzwi. Tam puścił moją rękę, chociaż mogłabym przysiąść, że odczekał kilka sekund, pozwalając mi wyślizgnąć się z jego uścisku, jakby sam nie do końca chciał go kończyć.

– To co, pokój nauczycielski? – zapytał, puszczając mnie przodem, a ja pokiwałam głową. Ledwo jednak ruszyliśmy w tamtym kierunku, ktoś zawołał nas głośno.

– Panno Evans! Panie Potter! Jak dobrze, że udało mi się Was złapać!

Oboje obejrzeliśmy się przez ramię, spoglądając na Profesora Slughorna, który właśnie wychodził z korytarza prowadzącego do lochów. Tego dnia miał na sobie długą zielonkawą szatę i wysoką tiarę w tym samym kolorze, a pod pachą niósł stos wypracowań.

– Panie Profesorze – skinęłam głową, uśmiechając się lekko w jego kierunku. – Coś się stało?

– Ach, wręcz przeciwnie! – zawołał rozradowany, ruszając w naszym kierunku. – Rozmawiałem dzisiaj z profesorem Flitwickiem w trakcie przerwy obiadowej i raczył opowiedzieć mi o waszej niezaprzeczalnej pomocy z organizowaniem Nocy Duchów! Bardzo miło słyszeć, że młodzież tak bardzo angażuje się w takie sprawy.

– No cóż, uznaliśmy, że to będzie pewnego rodzaju obowiązek z naszej strony, żeby jako Prefekci Naczelni wspomóc grono pedagogiczne w tak ważnym przedsięwzięciu – odpowiedział James, który zawsze potrafił malować słowami obraz piękniejszy niż rzeczywistość.

– Ach, tak, tak, oczywiście. Widzicie – mruknął Profesor Slughorn, uśmiechając się do nas przymilnie, jakby pochlebiała mu wypowiedź Rogacza – otóż ja sam również planuje pewnego rodzaju przedsięwzięcie. No, co prawda do tego jeszcze chwila, ale wielkie rzeczy powinno planować się ze stosownym wyprzedzeniem. Otóż ostatnio McCarthy dał mi do myślenia, sugerując, że kolejne spotkanie Klubu Ślimaka powinno być co najmniej tak spektakularne, jak zeszłoroczne, więc planowałem zaprosić kilka ważnych osób z Ministerstwa oraz kilku moich znajomych, nikogo nazbyt sławnego, aczkolwiek myślę, że dla wielu z was byłoby to świetną nowiną, iż możliwe, że zjawiłoby się tam kilka osobistości światowej klasy specjalistów w eliksirach i nie tylko. Myślę – dodał konspiracyjnie, uśmiechając się wesoło – że zwłaszcza dla siódmioklasistów byłaby to świetna okazja do zawiązania znajomości mogących mieć wpływ na waszą nie-tak-daleką-już-przyszłość – zachichotał. – Oczywiście, takie wydarzenie musiałoby zostać odpowiednio przygotowane, poprzednim razem również pomagało mi kilku uczniów, jednak pomyślałem sobie, że skoro tak dobrze idzie wam z planowaniem Nocy Duchów, może chcielibyście podjąć się tego wyzwania? Myślę, że kto jak kto, ale na was mogę liczyć?

Uśmiech, który wypłynął na moją twarz bynajmniej nie był szczery, ale nie byłam pewna jak moglibyśmy się wykręcić. Może gdyby zrzucić to na nawał nauki…

– Cóż – zaczął James, którego mina wyrażała dokładnie to samo. – Oczywiście bylibyśmy zachwyceni, ale niestety…

– Wyśmienicie! – zachwycił się Profesor Slughorn, nie zwracając zupełnie uwagi na resztę słów wypływających z ust chłopaka. – W takim razie podeślę wam szczegóły i ustalimy wszystko na spokojnie, myślę, że zaraz po Nocy Duchów, co by nie sprawiać wam zbyt wielu kłopotów. Już nie mogę się doczekać! – zawołał, klepiąc Jamesa po ramieniu, a następnie wyminął nas, pogwizdując wesoło pod nosem.

– Co do… – wydusiłam, spoglądając na Jamesa, na którego twarzy malowała się ta sama rezygnacja, co na mojej.

– Mam nadzieję, że uwielbiasz planować imprezy, Ruda – odpowiedział Rogacz, nie zwracając uwagi na moją skrzywioną minę na dźwięk tego słowa. – Bo czeka nas kupa zabawy.

 

Jakby październik nie był wystarczająco ciężki sam w sobie, nie pozostawało nam nic innego jak pogodzenie się z faktem, iż kolejny miesiąc wcale nie będzie lepszy. Ostatnie dwa tygodnie przed Nocą Duchów oznaczały dla nas dziesiątki godzin spędzonych z Profesorem Flitwickiem na dopinaniu ostatnich rzeczy i na pewno nie pomagał w tym okropny katar i zapchany, czerwony nos, które jak to Mary określiła, były karą za moje zabawy w taktyka podczas spaceru po błoniach. Nie pomógł również szlaban, który Huncwoci zarobili za podłożenie niewidzialnych powiększonych pułapek na szczury pod salą zaklęć na trzecim piętrze, których ofiarami stali się Ślizgoni udający się na przerwę obiadową. Chociaż było to też swojego rodzaju zbawieniem, James bowiem miał przez to na tyle ograniczony grafik, że na kilka dni dał mi spokój i przestał zaskakiwać mnie w różnych miejscach w zamku, zupełnie jakby dokładnie wiedział, gdzie mnie znaleźć w każdej minucie, w której przebywałam poza Wieżą Gryffindoru. Kiedy więc w końcu w dniu uczty zerkałam na Profesorów umieszczających wielkie dynie wysoko na filarach podtrzymujących sklepienie Wielkiej Sali, byłam nawet dumna z tego, jak nam poszło. Chociaż zdecydowanie nie było to łatwe zadanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę wszystkie momenty, w których James za punkt honoru wziął sobie łażenie za mną wszędzie, jak zbity pies. Syriusz podśmiechiwał się ze mnie, kiedy podsłuchał, jak narzekałam na to Mary, dopóki nie przypominałam mu, że wciąż jest mi winny kilka przysług jako mój prywatny służący.

Nie zmieniało to jednak faktu, iż powoli kończyły mi się wymówki i coraz ciężej było mi unikać Rogacza, a po naszym ostatnim romantycznym spacerze i trzymaniu się za ręce, czułam usilną potrzebę zapadnięcia się pod ziemię, jak tylko pojawiał się obok mnie. Czułam złość na myśl, jak słabo wypadała przy nim moja samokontrola. I choć momentami szło mi naprawdę dobrze, moją falę gratulacji i wdzięczności Merlinowi za nie popadnięcie w szaleństwo zawsze przerywał jego szeroki, tajemniczy uśmiech, spojrzenie rzucone mi gdzieś w tłumie, czy niby ukradkowy dotyk, muśnięcie jego dłoni, gdy najmniej się tego spodziewałam. 

Dlatego kiedy w końcu wszyscy zasiedli na długich ławach, a Profesor Dumbledore podziękował wszystkim za przybycie i zachęcił do pałaszowania, z dumą rozglądałam się po Wielkiej Sali.

– Odwaliliście kawał dobrej roboty – pochwaliła nas Dorcas, uśmiechając się do mnie.

– Dziękujemy – odpowiedziałam, odwzajemniając uśmiech. Za jej głową przeleciało stado nietoperzy, które natychmiast wzniosły się w górę, okrążając stół Gryfonów.

– James zrobił najwięcej – mruknął z przekonaniem Syriusz, za co zarobił kopniaka pod stołem.

– Na pewno więcej niż ty – odburknął chłopak, spoglądając na swojego przyjaciela.

– Czy ja wiem, któregoś dnia spędziłem uroczy poranek z pewną rudą panną, dopinając budżet… ała! – syknął Syriusz, patrząc z oburzeniem na swojego przyjaciela.

– Największe podziękowania należą się Hagridowi – wtrąciłam, chichocząc. – Bez jego pomocy dynie miałyby maksymalnie dwie stopy średnicy.

– No, robią wrażenie – przytaknęła Mary, która usiadła obok mnie.

– Podacie ziemniaczki?

Przyglądałam się w ciszy śmiejącym się Gryfonom, którzy dawno już nie wydawali mi się tak zrelaksowani. Remus, Peter, Clarie i Maryl pochłonięci byli w rozmowie o najnowszym wypracowaniu na transmutację, rozwodząc się nad jego rekordową długością (“dziesięć stóp to już przegięcie!”), podczas kiedy Dorcas próbowała przetłumaczyć Syriuszowi kłócącemu się z Alicją, że na ostatnim teście u Profesora Godfraya ostatnią odpowiedzią nie były beczułki pełne miodu. James przyglądał im się w rozbawieniu, bawiąc się groszkiem w sosie pieczeniowym na swoim talerzu. Siedział trzy miejsca na lewo ode mnie, co przyjęłam z ulgą, bo ilekroć znajdowaliśmy się ostatnio w Wielkiej Sali, zawsze znajdywał wymówkę, żeby usiąść obok. Na szczęście tego dnia miejsca te zajęły Mary i Alicja, więc nie miałam na co narzekać. Wydawał się zrelaksowany i całkiem wesoły, kiedy podśmiechiwał się z Syriusza. Po dłuższej chwili Mary dźgnęła mnie w bok, robiąc głupią minę.

– Nad czym tak myślisz?

– Nad tym, ile pracy jeszcze przede mną – westchnęłam, uśmiechając się lekko w jej kierunku.

– Masz już jakiś pomysł a propos gwiazdkowej imprezy u Slughorna?

– Kilka, ale nic niezwykłego. Dużo niebieskiego tiulu i sztuczny śnieg wpadający ci do drinków.

– James mówił, że ma kilka własnych pomysłów…

– Wolałabym póki co unikać prywatnych interakcji z Jamesem – mruknęłam cicho, przyglądając się zmarszczkom pojawiających się na czole Syriusza, kiedy ten prychał z irytacją.

– Tak właściwie, to czemu?

Chwilę zastanawiałam się nad tym, czy powinnam odpowiadać na to pytanie przy świadkach, ale w końcu uznałam, że wszyscy i tak byli zbyt bardzo zajęci własnymi sprawami.

– Po wrześniu wciąż nie jestem pewna na czym stoi nasza relacja – przyznałam niskim głosem, zerkając przelotnie na Mary, na której twarzy malował się lekki uśmiech. – No co?

– Nic – odpowiedziała, chociaż w tonie jej głosu mogłam wyczuć rozbawienie. – A nie pomyślałaś, że najlepiej byłoby o tym po prostu porozmawiać? Wiesz, rozmowa rozwiązuje wiele problemów i tak dalej…

– Dobra, dobra – przerwałam jej, przewracając oczami. – Bo ty też zawsze załatwiałaś swoje sprawy szybką rozmową – mruknęłam, wskazując głową w stronę szybko gestykulującego Remusa, na co Mary zarumieniła się i nic nie odpowiedziała.

Nie mając nic lepszego do wyboru, wróciłam do przyglądania się Syriuszowi, który wydawał się być całkowicie pochłonięty rozmową. Wiedziałam, że po ostatnich tygodniach coś między nami się zmieniło i podświadomie czułam, że nie będę tego żałować. Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że będę uznawać tego gnojka za jednego ze swoich najbliższych przyjaciół, pewnie bym nie uwierzyła. A jednak, chociaż niesamowicie ciężko mu było otworzyć się przed innymi, w końcu czuł się przy mnie na tyle swobodnie, by szczere rozmawiać o swojej rodzinie. Wiedziałam, że musiało być to dla niego bardzo ciężkie, a jednak nie dawał po sobie tego poznać. Twardy z ciebie orzech do zgryzienia, pomyślałam, wpatrując się w jego dygoczącą brew. Kiedy w końcu Łapa podniósł wzrok i zerknął na mnie znad stosu złocistych udek z kurczaka, na jego ustach wymalował się szeroki uśmiech.

– A ty co taka smutna, Ruda? – zapytał, nie zważając na mój natychmiastowy grymas.

– No to już, raz dwa trzy, panie śmieszek, przydaj się na coś i się tym zajmij – zachichotała Alicja. – W końcu dbanie o dobrobyt swojej pani leży teraz w twojej kwestii, prawda?

Syriusz obdarzył ją spojrzeniem sugerującym, iż skomentowanie tej wypowiedzi leży poniżej jego kompetencji.

– Boisz się, że nie dasz rady? – spytała złośliwie Dorcas, szturchając go w bok.

– Skądże znowu, patrzcie i uczcie się od mistrza – odparł Łapa, odchrząkując i skupiając swój rozmarzony wzrok na mnie. – Hej, Lily, słyszałaś, że każdy pocałunek spala dwie kalorie? Znam kogoś – tu zerknął przelotnie na swojego przyjaciela  kto mógłby z tobą trochę poćwiczyć...

Wybuchowi śmiechu przy stole towarzyszyło głośne pacnięcie, kiedy James przyłożył przyjacielowi pod stołem.

– Ała! – zawył Syriusz, wzmagając tym śmiech Dorcas, która zrobiła się cała czerwona. – Miałem jeszcze w zanadrzu, że twoje usta wyglądają na samotne i czy może chciałyby się spotkać z moimi, ale uznałem…

Nie zdążyliśmy się dowiedzieć co uznał, ponieważ James natychmiast przypuścił na niego drugi atak, a Łapa odchylając się niechcący uderzył w głowę Dorcas, która z całej siły przywaliła twarzą w swój talerz, na którym jeszcze sekundę wcześniej znajdowała się porcja szarlotki z bitą śmietaną. Kiedy dziewczyna podniosła się w towarzyszącej jej salwie śmiechu i spojrzała na Syriusza, z mieszaniny czarnych loków i białego kremu wyróżniały się jedynie zmrużone w chęci mordu oczy.

Tego już było za wiele – tym razem śmiechem wybuchła połowa stołu Gryffindoru, ściągając uwagę całej Sali na dwójkę naparzających się Gryfonów.

– Może powinnyśmy pomóc Dorcas? – zasugerowała Mary, próbując przekrzyczeć wiwatujących uczniów, podczas kiedy Meadowes wycierała twarz w sweter Syriusza, uczepiwszy się go niczym leniwiec.

 Przecież wygrywa – zachichotałam, klaskając wraz z resztą siódmoklasistów, chociaż coś w mojej piersi zacisnęło się boleśnie, kiedy próbowałam nie rozmyślać o reakcji Jamesa na słowa Łapy.


Listopad przyniósł ze sobą nowe pokłady zimnego powietrza i ulewę tak rzewną, że przez pierwsze dwa dni praktycznie nie docierały do nas promienie słoneczne. Profesor Slughorn złapał nas w środę podczas obiadu, prosząc, żebyśmy zjawili się wieczorem w jego gabinecie. Mary całe popołudnie żartowała ze mnie, insynuując, że pewnie sama nie mogę się doczekać kolejnego wydarzenia, które będę musiała przygotować wraz z Jamesem, jednak skomentowałam to jedynie kwaśną miną. Po poniedziałkowym wspólnym dyżurze było mi już wystarczająco niezręcznie – przez pierwsze pół godziny panowała między nami krępująca cisza, jeśli nie liczyć kilku nieudanych prób Jamesa na nawiązanie pogawędki, jakbyśmy zupełnie zapomnieli jak ze sobą rozmawiać. W końcu zrezygnowany chłopak podsunął, żebyśmy korzystając z wolnego czasu ułożyli wspólnie plan na kolejny miesiąc dyżurów, na co przystałam z ulgą.

Widząc go czekającego pod gabinetem oblało mnie przekonanie, że stał tutaj dłużej niż powinien. Jego wzrok taksował mnie, kiedy zbliżałam się korytarzem, zaciskając palce na skórzanym pasku od torby, ledwo powstrzymując drżenie całego ciała.

– Mam nadzieję, że się nie spóźniłam – wydusiłam, zatrzymując się przed drzwiami i obrzucając go szybkim spojrzeniem. Jego nieruchoma sylwetka odbijała się na tle płonącej w pobliżu pochodni, rzucając drgające iskierki na jego jak zwykle rozczochrane włosy.

– Nie, to ja byłem wcześniej. Panie przodem – powiedział niskim głosem, powodując uderzenie gorąca w okolicy mojego karku.

Gabinet Profesora Slughorna był niezbyt dużym, prostokątnym pomieszczeniem, otoczonym półkami zawierającymi słoje z nieokreśloną zawartością, której nie chciałam się przyglądać zbyt długo. Widząc nas, mężczyzna uśmiechnął się i zamknął wielką księgę leżącą na biurku.

– Och, jesteście, świetnie. Gdzie ja to… – mruknął, zaglądając do szuflady, podczas kiedy ja i James wymieniliśmy zaniepokojone spojrzenia. – Mam! No cóż, powiem tak, kilka rzeczy jest do zrobienia, ale myślę, że powinniście dać sobie radę. Tutaj jest lista planowanych gości, będę musiał poprosić was o zredagowanie jej i rozesłanie zaproszeń. Gdzieś tutaj miałem… o, lista alergenów, niektórzy czarodzieje boją się skorupiaków bardziej niż zaklęć niewybaczalnych – zachichotał z własnego żartu. – Trzeba będzie ustalić z kuchnią parę spraw, nic nadzwyczajnego, co prawda Profesor Dumbledore na pewno nie miałby nic przeciwko drobnej pomocy ze strony naszych pracowitych elfów, ale to tylko spotkanie Klubu Ślimaka. Jeśli chodzi o wystrój, pozostawiam to w waszej dyspozycji, chociaż oczywiście chciałbym wiedzieć wcześniej co wymyśliliście, żeby móc zaakceptować to i owo. Czy tydzień wam wystarczy?

– Oczywiście – potwierdził James, przyjmując pergaminy podawane przez Profesora Slughorna.

– Świetnie. Nie będę ukrywać, że liczę na waszą pomoc, a patrząc po tym jakim sukcesem była Noc Duchów, chyba nie mam się czym martwić? – zapytał, mrugając do nas wesoło.

– Zajmiemy się tym w trybie ekspresowym – zapewniłam go. – Kiedy Profesor planował odbycie się spotkania?

– Och początkiem grudnia, najpóźniej w połowie, wielu gości ma sporo obowiązków przed Świętami, więc nie chciałbym ich niepokoić zbyt późno.

– Rozumiem – potwierdziłam, kiwając głową.

– No nic, nie będę zajmować wam więcej czasu. I pamiętajcie, liczę na was!

– To wariactwo – mruknął cicho James, zamykając za nami drzwi. – Uczulenie na skorupiaki? Co on myśli, że zaplanujemy mu bankiet?

– Chyba tak – westchnęłam otwierając torbę. – Daj, schowam to. Głupio by było, gdybyśmy zgubili listę kontaktów do “najznamienitszych głów tego pokolenia”.

James zachichotał cicho, wkładając pergaminy do jednej z wolnych przegródek.

– Masz już jakiś pomysł jak się za to zabrać? – zapytał lekko, kiedy ruszyliśmy w stronę schodów.

– Och, myślałam o jakiejś klasyce, trochę śnieżynek i niebieskiego tiulu – powiedziałam, przypominając sobie rozmowę z Mary. – Nic nadzwyczajnego.

– Jasne. Może przysiądziemy do tego w weekend?

– Mhm, zobaczymy jak będziemy stali z czasem – odpowiedziałam wymijająco.

– Mhm – powtórzył James, przyglądając mi się podejrzliwie, powodując mrowienie pod moją skórą.

– Co? – spytałam głupio, spoglądając na niego ze zmarszczonymi brwiami.

– Nic – mruknął cicho, podnosząc palec i pstrykając mnie lekko w czubek nosa.

Tej nocy jego wzrok nie dawał mi spokoju, powodując zdecydowanie więcej niż palpitacje serca. Budząc się nad ranem miałam wrażenie, że zaraz krew zaraz rozsadzi mnie od środka, wciąż czując na sobie jego usta, przesuwające się miękko po mojej szyi.

 

Weekend zbliżał się nieuchronnie, a oznaczało to jedno – urodziny Syriusza. Sam solenizant był w niebo wzięty, chociaż bardzo szybko zarządził przeniesienie imprezy na piątek, żeby, jak to sam mówił, można się było wyszaleć. Huncwotom nie przeszkodziło to jednak w celebrowaniu przez cały czwartek i piątek, uznając, że do dnia balangi Syriusz nie postawi nigdzie swojej niepobłogosławionej noworocznej stopy. Egzekwowanie owych postulatów wymagało noszenia Łapy wszędzie na rękach, bądź na barana, chociaż po czwartkowym obiedzie Peter przysięgał, że chyba wypadł mu dysk z kręgosłupa. Konsekwencją tego sprytnego planu był natomiast tygodniowy szlaban, kiedy to czterech muszkieterów Hogwartu wpadło na rząd zbroi stojących wokół schodów przed głównym wejściem, a następnie przetoczyło się falą nad balustradą, tłukąc ogromną wazę ze zdobieniami, które zszokowany profesor Binns datował na założenie szkoły. Kiedy więc nadeszło piątkowe popołudnie, wszyscy odetchnęli głęboko, mogąc spodziewać się końca tych wybryków.

Przerwę obiadową spędziłyśmy z dziewczynami w kuchni, ozdabiając olbrzymi tort, który udało nam się w tajemnicy skombinować dla Syriusza we współpracy z pracującymi tam skrzatami. Efekt był całkiem zadowalający – czarny krem idealnie kontrastował z poruszającymi się po okręgu figurkami graczy Quidditcha, do których sprytne zaklęcie wyszperała Dorcas, przesiadując cały tydzień w bibliotece. Kiedy więc zjawiłyśmy się z nim w Pokoju Wspólnym, przez zgromadzony tam tłum przelała się fala zadowolonych okrzyków i gwizdów. Sam solenizant był nim tak bardzo zadowolony, że postanowił zachować figurki na pamiątkę, co skończyło się tym, że siedem malutkich postaci wyjętych prosto z metalowej ramy wokół tortu, okrążało leniwie cały Pokój Wspólny, wirując wśród bawiących się przy muzyce Gryfonów.

Przyglądałam się Syriuszowi ubranemu w nowiutki strój do Quidditcha, który wygrywał właśnie konkurs na jak najszybsze wypicie piwa kremowego, obracając powoli w dłoniach w połowie pustą szklankę pełną ognistej whisky. Nie miałam ochoty do zabawy – zdecydowanie bardziej podobał mi się pomysł samotnego topienia smutków w jednej z butelek, które magicznym trafem pojawiły się pod stolikiem wraz z uśmiechniętym Remusem. Zastanawiałam się, skąd Huncwoci byli w stanie wytrzasnąć takie ilości prawdziwego alkoholu, nie wzbudzając przy tym niczyich podejrzeń.

Moje rozmyślenia przerwał sam solenizant, który z całą swoją siłą zwalił się na miejsce obok mnie, przysparzając mnie o zawał serca.

– Ruda – wybełkotał, chichocząc pod nosem.

– Chyba nie uda mi się przekonać was do porzucenia tej durnej ksywki?

– Noś ją z dumą – ryknął, waląc się pięścią po piersi. – Jak – tu czknął – zbroję.

– Mhm – zachichotałam, odgarniając mu z oczu zbłąkane przydługie włosy. – Przydałoby ci się strzyżenie.

– Nigdy! – zawołał, łapiąc mnie za rękę i zwężając oczy.

– Puść, głupku.

Zaśmiałam się, kiedy chłopak oparł swoją głowę na moim ramieniu i uśmiechnął się szeroko. Powoli wychyliłam resztę zawartości szklanki do ust, czując falę piekącego bólu przechodzącą przez mój przełyk.

– To sporo alkoholu – zauważył Łapa, podnosząc się i wskazując na mnie palcem. – Uważaj Ruda, bo to sieka mocniej niżbyś się spodziewała.

– Dam sobie radę – zapewniłam go, wystawiając mu język.

– Mówisz? – zapytał, szczerząc się do mnie, jakby wpadł na jakiś głupi pomysł.

– Co znowu?

– Chodź, zatańcz ze mną.

– Syriusz…

– Mam urodziny!

– Miałeś, dwa dni temu – doprecyzowałam, kręcąc głową.

– No weź, nie daj się prosić!

Okazało się, że zdecydowanie łatwiej było mi się zgodzić szklankę Ognistej Whisky później. Syriusz był tym całkowicie zachwycony – sam z resztą nie był już zbyt trzeźwy, więc kiedy wyciągał mnie na środek Pokoju Wspólnego, raz po raz wybuchaliśmy śmiechem. Imprezy organizowane przez Huncwotów zawsze były dużym widowiskiem i tym razem nie było inaczej. Mnóstwo Gryfonów przekrzykiwało się, tańcząc i bawiąc się, pijąc i rozmawiając. Mary majstrowała przy radiu, natrafiając w końcu na swoją ulubioną stację z największymi hitami. Chciałam powiedzieć Łapie, że to jedna z moim ulubionych piosenek, kiedy okręcił mną szybko i przyciągnął do siebie.

– Tańcz, Ruda, tańcz!

Więc tańczyłam. Czułam, jak całe to napięcie ostatnich dni w końcu opuszczało moje ciało, jak każda jego komórka relaksowała się, a ciągle towarzyszące mi zmartwienie znikało z każdą sekundą obrotów i wygibasów. Po raz pierwszy od wielu, wielu dni uśmiechałam się, czując ogromną lekkość tam, gdzie ciągle nosiłam w sobie niewypowiedziany ciężar. Nie wiedziałam, ile czasu mogło minąć ani ile piosenek przelecieć, ale kiedy w końcu Syriusz padł półprzytomny na sofę w towarzystwie okrzyków aprobaty i oklasków, poczułam się niesamowicie zmęczona. Powoli rozglądnęłam się po pomieszczeniu, próbując dostrzec czyjąś znajomą twarz. Gdy natrafiłam wzrokiem na roześmianą Mary całkowicie pochłoniętą rozmową z resztą Gryfonek z siódmego roku, uświadomiłam sobie, jak późno już jest i jak bardzo miałam ochotę znaleźć się w łóżku, zdecydowanie na tyle, by nie mieć chęci na rozmowy, a już zwłaszcza w stanie pijackiego upojenia. Powoli odetchnęłam, czując alkohol buzujący w mojej głowie. Syriusz miał rację, pomyślałam, spoglądając na chichoczącego z Remusem i Peterem chłopaka. Ognista Whisky była chyba mocniejsza nic myślałam.

{Never be like you - Flume}

Brakowało jedynie Jamesa. Odwróciłam głowę, taksując pomieszczenie w poszukiwaniu Rogacza, jednak jeszcze zanim natrafiłam na niego wzrokiem, poczułam jego palące spojrzenie na sobie. Stał oparty o ścianę tuż przy wejściu do damskich dormitoriów, wystukując rytm lewą stopą i przyglądając mi się tajemniczo. W palcach obracał na wpół pełną szklankę jakiegoś ciemnego płynu, a po jego ustach błąkał się cień uśmiechu. Poczułam, że to chyba najwyższy czas na to, żebym zniknęła. Pijana ja w połączeniu z pijanym Jamesem to na pewno nie było dobre równanie tej nocy. Jak w zawieszeniu zwilżyłam usta językiem, czując rosnącą w gardle gulę, kiedy uświadomiłam sobie, że stał na jedynej drodze mojej ucieczki. A później ruszył w moim kierunku. 

Jego lustrujące spojrzenie mrowiło mnie w policzki, gdy rozglądałam się, próbując wymyślić jakąś wymówkę, albo cokolwiek, co pozwoliłoby mi zniknąć stąd i to jak najszybciej. W końcu mój wzrok spoczął na dziurze pod portretem i niewiele myśląc ruszyłam w tamtym kierunku, próbując wtopić się w tłum wciąż bawiących się Gryfonów.

Czułam, jak panika ogarnia moje ciało, kiedy przeciskałam się między ludźmi. Gdy dotarłam do zimnego kamienia, prawie jak w amoku sunęłam wzdłuż ściany, wodząc rozgrzanymi palcami po szczelinach, modląc się, żeby nie poszedł za mną. Pokonałam przejście z niemałą trudnością, przeklinając w głowie ilość wypitego alkoholu. Szybko przekalkulowałam w głowie dwie możliwości – mogłam pójść dalej korytarzem, który był zdecydowanie zbyt długi by móc zniknąć wystarczająco szybko, albo skręcić w prawo, w kierunku schodów. Zaciskając usta wybrałam drugą opcję i z zawziętością godną osła ruszyłam w dół, choć dosyć szybko zrozumiałam, że w moim teraźniejszym stanie to i tak nie był najmądrzejszy wybór – wzorki dywanu pokrywającego miejscami zakurzony kamień zlewały się ze sobą, tworząc niebezpieczną mieszankę z moją dość mocno zaburzoną zdolnością rozpoznawania przestrzeni i zachowania równowagi. Kiedy gdzieś nade mną rozległ się dźwięk zamykanego przejścia przeklęłam pod nosem, próbując przyspieszyć. Zmrużyłam oczy, starając się nie potknąć o własne nogi, kiedy przeskakiwałam po dwa schodki, balansując na progu zachowania pionu. Odgłos czyichś kroków stawał się głośniejszy i głośniejszy z każdym piętrem, a tętniące serce obijało się coraz boleśniej o moją klatkę piersiową, gdy prawie biegiem puściłam się po ostatnim rzędzie schodów. W ostatniej chwili zauważyłam wystający kawałek dywanu, ale było już za późno – barierka była zbyt daleko, a ja czułam, jak zaczynam spadać. I sekundę przed tym, jak moje ciało miała pochłonąć ciemność, czyjaś ręka wsunęła się pod moje ramię.

– Lily!

Poczułam silne szarpnięcie, kiedy pociągnął mnie z powrotem w swoim kierunku, zamykając w objęciach swoich ramion, będąc jedyną przeszkodą pomiędzy mną a osunięciem się na zimną podłogę. Powoli podniosłam wzrok, spoglądając na przyglądające się mi brązowe oczy, analizując każde drgnięcie jego ust i ruch niespodziewanie długich, ciemnych rzęs.

– Wszystko w porządku?

Poczułam, jak oblewa mnie uderzenie gorąca tak mocne, że prawie zrzuciło mi z nóg, kiedy czerwień wypłynęła na moje policzki.

– J-ja… – wydukałam, próbując znaleźć odpowiednie słowa. – Musiałam się trochę przewietrzyć.

Odwróciłam wzrok, starając się pozbierać na tyle, by móc odsunąć się od niego, kiedy dotarło do mnie jak blisko mnie się znajdował, wciąż trzymając rękę na moich plecach i podtrzymując mnie, jakby się bał, że jeśli mnie puści, rozpłynę się w powietrzu

– Chyba nie możesz się powstrzymać od pakowania się w kłopoty, co? – zapytał tak cicho, że przez moment nie byłam pewna, czy się nie przesłyszałam.

– Nie planowałam potknięcia się – wydukałam z wyrzutem, obrzucając go ostrym spojrzeniem. Sekundę później jego druga ręka wysunęła się spod mojego ramienia i sięgnęła do mojej twarzy, a ja wstrzymałam oddech, czując jak bardzo delikatnie odgarnął z moich oczu kilka kosmyków i przyglądając mi się tajemniczo wsunął je za moje ucho.

– Albo liczysz na to, że jak zwykle cię uratuję.

Poczułam, jak rozpływam się pod wpływem jego dotyku. Był tak blisko mnie, nie pamiętałam, kiedy ostatnio dopuściłam do takiej sytuacji. To musiało być jeszcze we wrześniu, kiedy czasem dla większego efektu całował mnie w policzek na korytarzu wypełnionym szepczącymi uczniami.

Tym razem jednak korytarz był pusty, a moje serce waliło głośniej od jakichkolwiek szeptów. Czułam jego oddech owiewający moją twarz, prawie byłam w stanie poczuć posmak whisky wciąż czającej się na brzegu jego ust. Czułam jego wzrok na mojej twarzy, kiedy palce jego lewej dłoni wciąż znajdującej się na plecach wypalały na mnie swoje piętno.

Był tak blisko. Zaczęłam zastanawiać się, czy on też słyszy głośne uderzenia pochodzące z mojej klatki piersiowej, czy to tylko echo odbijające się w moich uszach. Kolejna fala gorąca objęła moją twarz, gdy nasze nosy zetknęły się. Bałam się nawet mrugnąć, czując, że złamię jakąś niewidzialną granicę, kruchą niczym szron, zawieszoną między nami na drgającej pajęczej nici. Bałam się unieść wzrok z jego ust i spojrzeć mu w oczy, nie wiedząc, co tam zastanę. Przełknęłam głośno ślinę, wypuszczając z płuc długo wstrzymywany oddech, aż w końcu przeniosłam spojrzenie wyżej. Byłam zdecydowanie zbyt pijana. A jego oczy zbyt brązowe i zbyt ciepłe. Czułam, jak przybliża się do mnie bardzo powoli, dużo wolniej niż zwykle. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że moje ręce wciąż znajdowały się na jego klatce piersiowej. Co ja najlepszego wyprawiałam? Miałam trzymać się od niego z daleka. Poczułam, jak powietrze między nami zadrgało od jego oddechu, a jego usta prawie musnęły moje, jak gdyby czekając na pozwolenie. I sekundę przed tym, zanim ciemność całkowicie pochłonęłaby resztki mojego zdrowego rozsądku, odsunęłam się, kręcąc głową. Nić między nami pękła, rozsypując drobinki szkła, kiedy przyciągnęłam dłoń do twarzy, zakrywając usta drżącymi palcami. A później ruszyłam biegiem w górę schodów, czując się tak, jakby cały alkohol wyparował ze mnie w ciągu sekundy.

– Lily, poczekaj! Ja...

– Zostaw mnie – krzyknęłam, czując, że ledwo powstrzymuję łzy cisnące mi się do oczu.

Nie tak to miało wyglądać. Nie tak miało być!

Przeraźliwe uczucie paniki wypełniało moje ciało, powodując dreszcze. Nie dałam radę dłużej powstrzymać szlochu, który wydarł się spomiędzy moich ust. Mogłam mieć jedynie nadzieję, że chłopak został z tyłu na tyle, by tego nie słyszeć. Bo jak miałabym mu wytłumaczyć, co tak naprawdę mnie przerażało? Jak miałabym powiedzieć mu, że zawsze niszczyłam wszystko zanim zdążyłam się tym nacieszyć, że nie mogłam dopuścić do tego, by znowu zniszczyć to, co tak pieczołowicie budowałam?

Jak mogłam powiedzieć mu, że boję się go stracić bardziej niż chciałam przyznać?

 

Sobotni poranek okazał się dużo cięższy niż się spodziewałam. Głowa pulsowała mi, jakby ktoś przywalił mi w nią młotkiem, a nieprzyjemne uczucie w żołądku sprawiło, że ledwo podniosłam się z łóżka, z jęknięciem oznajmiłam, że chyba jednak muszę do niego wrócić. I tylko po części odpowiadała za to ilość wypitego poprzedniego dnia alkoholu. Postanowiłam jednak zatrzymać dla siebie opowieść o mojej nocnej przechadzce i jej konsekwencjach, opowiadając Mary dosyć okrojoną wersję, bardziej przyjazną dla jej uszu. Macdonald, chociaż początkowo łyknęła moje próby wytłumaczenia jej, dlaczego nie chce zostać z Jamesem sam na sam i przyniosła mi kilka tostów z dżemem z Wielkiej sali, później wyśmiała moje obawy a ja nie miałam dość odwagi, żeby dodać, że lęk o pojawieniu się jakichkolwiek uczuć działał w obu kierunkach. Zamiast tego zacisnęłam zęby i modliłam się o jakiś cud, który o dziwo nastąpił jeszcze tego popołudnia, kiedy trening Quidditcha wydłużył się na tyle, iż mogłam nie bez cienia ulgi oznajmić, że po całym dniu próbowania pisania zadanych nam wypracowań oraz pracy nad planem spotkania Klubu Ślimaka, jestem niesamowicie zmęczona i udać się do dormitorium. Niedzielną wymówką okazało się wypracowanie z transmutacji i lista pięćdziesięciu zaklęć, które mieliśmy sobie przypomnieć przed najbliższą lekcją z Profesorem Godfrayem.

– Poza tym – mruknęłam, wymijając Jamesa, który dorwał mnie w końcu po śniadaniu we wschodnim korytarzu, starając się przyspieszyć by jak najszybciej znaleźć się w bibliotece i uwolnić od jego rozgorączkowanego spojrzenia – większość udało mi się zaplanować w sobotę, kiedy byłeś na treningu.

– Mielimy to zrobić wspólnie – zawołał z irytacją godną dwóch dni unikania go na wszelkie sposoby.

– Bo jeszcze pomyślę, że kręci cię organizowanie imprez okolicznościowych – mruknęłam, zastanawiając się, czy jego irytacja rzeczywiście wynikała z chęci pomocy, czy raczej chęci rozmowy o tym, co wydarzyło się w piątek.

– Chodzi po prostu o to  powiedział powoli, biorąc głęboki oddech  że miałem kilka propozycji, które miałem nadzieję, że rozważysz. Chciałem podejść do tematu, trochę… niekonwencjonalnie. Imprezy u Slughorna to zawsze takie nudy, pomyślałem, że może gdyby dodać trochę…

– Tego właśnie chciałam uniknąć, mamy już wystarczająco dużo na głowie – przerwałam mu, poprawiając torbę.

– Nawet nie wiesz co chciałem zaproponować – rzucił z wyrzutem, łapiąc mnie za ramię, co spowodowało, że znane mi uczucie gorąca popłynęło falą wzdłuż mojego ciała. 

– James...

– Musimy w końcu porozmawiać – przerwał mi, obrzucając mnie tak uważnym spojrzeniem, że prawie zapomniałam, jak się oddycha. – I dobrze wiesz, o czym mówię.

– James – powtórzyłam, wysuwając rękę z jego uścisku. – Najlepszym rozwiązaniem dla nas będzie skupienie się na zorganizowaniu klasycznej imprezy z szampanem i bąbelkami, naprawdę nie mam głowy do niczego innego – powiedziałam twardo, zupełnie jakbym nie słyszała jego ostatnich słów, a widząc narastające w nim oburzenie, sięgnęłam wolną ręką do torby i wyszarpałam folder z listą kontaktów. – Ale skoro tak zależy ci na pomocy, to proszę, w wolnym czasie zaprojektowałam wzór zaproszenia, trzeba je powielić i rozesłać. Wszystko jest w środku – dodałam, podając mu papiery. – A teraz wybacz, ale mam kupę roboty.

Odeszłam, zanim zdążył dodać coś więcej, chociaż nawet na końcu korytarza czułam na sobie jego palący wzrok.

To nie było całkowite kłamstwo – naprawdę miałam dużo pracy, zwłaszcza w związku z tym, że ostatnio do wielu rzeczy nie miałam głowy i wyjątkowo ciężko było mi się skupić na powtórkach i zadaniach domowych. Czy byłoby mi trochę łatwiej, gdybym pozwoliła Jamesowi zrobić więcej w związku z planowaniem gwiazdkowej imprezy – pewnie tak, chociaż byłam równie pewna tego, że przypłaciłabym to jeszcze większymi problemami ze skupieniem się na innych sprawach. No i zdecydowanie nie chciałam wracać myślami do wydarzeń z imprezy urodzinowej Syriusza – w czeluściach nocy obiecałam sobie, że zakopię to wspomnienie tak głęboko, że nawet veritaserum nie wyciągnie ze mnie prawdy na temat tego, co stało się w piątek. Nie byłam pewna, dlaczego aż tak bardzo bałam się tego, co wydarzyło się między nami, ale wiedziałam jedno – za każdym razem kończyło się to gorzej niż poprzednim. A ja w końcu po raz pierwszy w życiu byłam naprawdę szczęśliwa. W końcu czułam, że znajdowałam się w odpowiednim miejscu z odpowiednimi ludźmi, a za każdym razem, kiedy przypominałam sobie jego wzrok, bałam się, że znowu wszystko zepsuję i stracę wszystko to, co budowałam miesiącami. I chociaż czasem wydawało mi się to egoistyczne, wiedziałam, że gdyby cokolwiek poszło nie tak, chłopaki wybraliby jego stronę. Maryl, Clarie, a nawet Alicja zawsze były z nimi związane bardziej niż ze mną. Wzdrygnęłam się na wspomnienie niezliczonych kłótni z Hawkins, po których zawsze nastawały jeszcze gorsze noce i bezsenne poranki. Nie mogłam znowu wszystkich stracić. Nie po tym, jak nauczyliśmy się żyć obok siebie, nie po tym, jak dopuściłam go tak blisko, nie, kiedy pozwoliłam, by stał się dla mnie tak ważny. A wiedziałam, że tak się stanie, jeśli pozwolę, żeby to, co działo się między nami poszło o krok dalej. Bo nie potrafiłam dać mu tego, czego oczekiwał.

Nie tak, jak tego chciał.

Jeszcze tyko trochę, powtarzałam sobie każdego dnia, wytrzymasz jeszcze chwilę i w końcu to dziwne uczucie odpuści, wszystko się uspokoi. Musisz wytrzymać jeszcze tylko trochę, a wszystko w końcu wróci do normy.

Ale jak długo?

Kiedy więc całkiem zadowolona ze swojej pracy udałam się w kolejną środę do sali eliksirów, nie spodziewałam się tego, co miało się tam wydarzyć.

Gdy tylko otworzyłam drzwi, uderzył we mnie widok Jamesa, opartego o blat jednego ze stołów i roześmianego Profesora Slughorna, który klepał się właśnie po swoim wielkim brzuchu.

– Nie zawsze byłem w takiej dobrej formie, chłopcze – dokończył mężczyzna, zerkając na mnie. – Panno Evans, cieszę się, że pani dołączyła. Pan Potter opowiadał mi właśnie, że odwaliliście kawał dobrej roboty.

– Mam nadzieję, że tak właśnie jest – odpowiedziałam, podchodząc do biurka i uśmiechając się lekko. – Proszę, tutaj jest rozpiska gości, przekąsek, wybór muzyków i ozdób świątecznych.

Przyglądałam się Profesorowi, który zmarszczył brwi, powoli przeglądając pliki, które mu podałam. Im dłużej jednak skupiał się na treści pergaminów, tym bardziej odnosiłam wrażenie, że nie jest do końca przekonany.

– Coś nie tak? – spytałam w końcu, zakładając za ucho opadające mi na oczy włosy.

– Hm, po prostu pan Potter miał kilka ciekawych pomysłów, z którymi podzielił się ze mną we wtorek i liczyłem na to, że znajdą się one w tej rozpisce.

Mój wzrok powędrował w stronę Jamesa z prędkością światła, a mina malująca się na mojej twarzy musiała chyba wywołać w nim poczucie winy, bo w ułamku sekundy wyprostował się i uśmiechnął się przepraszająco.

– Och, to były tylko takie subtelne… inspiracje – mruknął cicho. – Ja tylko… Lily miała lepszą wizję…

– Zapewniam pana, panie Profesorze – dodałam, gromiąc Jamesa wzorkiem – że wszystko zostało zaplanowane z wystarczającą starannością.

Nastała ciężka cisza, w trakcie której Profesor Slughorn wyglądał jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. W końcu na jego usta wypłynął psotny uśmiech, kiedy podniósł głowę i obrzucił nas czujnym spojrzeniem.

– Nie twierdzę, że nie odwaliła pani kupy dobrej roboty, jak to wcześniej stwierdził pan Potter, a jednak… może zróbmy to tak. Kiedyś usłyszałem, że rywalizacja jest matką najlepszych wynalazków, więc co wy na to, żebyśmy urządzili sobie mały konkurs? Pani pomysł przeciwko pomysłowi Pana Pottera. Dajmy na to dodatkowy tydzień i spotkamy się tutaj znowu, żeby omówić te dwa przeciwstawne światy – zachichotał, dumny z siebie. – To jak, co wy na to? Piszecie się?

Ciszę przepełnioną niedowierzeniem płynącą z mojej strony i dyskomfort emanujący z sylwetki Jamesa musiał odczytać chyba jako zgodę, bo po kilku długich sekundach Profesor Slughorn klasnął w obie dłonie i obdarzył nas szerokim uśmiechem.

– No to co, niech wygra lepszy!

Cholerny James Potter.





Witajcie!

Nie mogę uwierzyć, że minęło tyle czasu od naszego ostatniego spotkania. Tak obiecywałam sobie rok temu na wiosnę, że to będzie dobra passa pisania, a tu jak zwykle skończyło się tak samo. Wiele też się zmieniło (jak chyba za każdym razem) – zmieniłam w końcu pracę, zaczęłam nawet pracować nad własną książką i to chyba ona odciągnęła mnie trochę od SD. W końcu jednak udało mi się złapać chociaż trochę równowagi i moją pierwszą myślą było to, że nie mogę pozwolić, żeby SD całkiem znikło. Zawsze przecież powtarzałam Wam, że jeszcze tu wrócę.

No i wróciłam. I miło mi ogłosić, że mam co nieco napisane na zapas, więc na pewno jeszcze się zobaczymy!

W związku z tym, że początkiem marca stuknie nam 10 lat odkąd tu jesteśmy, przygotowałam dla Was troszkę częstsze publikacje. Z kolejnym rozdziałem zobaczymy się zatem troszkę wcześniej, bo początkiem drugiej połowy lutego, tak, aby marcowy rozdział wypadł na rocznicę, a potem kto wie, może z kolejnym zobaczymy się końcem marca? Jeśli wszystko się uda, warto było czekać bo i rozdziały stały się bardziej emocjonujące :D


Na koniec, chciałabym podziękować wszystkim, który we mnie wierzyli. Wszystkim, który tu zaglądali, który się odzywali. I Elitarnym, głównie Kasi, bo reszta wciąż musi nadrobić kilka rozdziałów. Mam nadzieję, że chociaż trochę odpracowałam swoją nieobecność tak długim rozdziałem.


Do zobaczenia zaraz po walentynkach!

Jak zwykle Wasza,

Ati


PS. Jeśli będziecie szukać kontaktu lub informacji na bieżąco zachęcam Was do udzielania się w czacie – obiecuję, że będę tam regularnie zaglądać. Nie zapominajcie również, że znajdziecie mnie na Facebooku, a oprócz tego od jakiegoś czasu lekko poprawione rozdziały SD ukazują się również na Wattpadzie oraz na AO3, gdzie również serdecznie Was zapraszam.


5 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. AAAAAA, Ati, po takim czasie w końcu nowy rozdział! Już się nie mogę doczekać czytania!!!
      (piszę tego koma, czytając jednocześnie, bo potem zapomnę xd).
      James jest taki głupiutki z tym byciem zazdrosnym o Syriusza, jejku. Jak się zapytał Lily, czy z nim spała, to chyba wgl żadnej myśli w głowie nie miał, bo jakim cudem wpadłby na taki pomysł XD.
      Fakt, że nauczyciel od razu powiedział, że tak, mogą być razem w parze... Kocham.
      Kocham również fakt, że Lily teraz zaczyna szaleć na punkcie Jamesa ;'). Girl, w końcu jesteś w tym miejscu, w którym my jesteśmy od 10 lat;).
      Ati, kochasz pisać pytania i nie stawiać na ich końcu "?". Whyyyyy?
      "Otóż ostatnio McCarthy dał mi do myślenia, sugerując, że kolejne spotkanie Klubu Ślimaka powinno być co najmniej tak spektakularne, jak zeszłoroczne, więc planowałem zaprosić kilka ważnych osób z Ministerstwa oraz kilku moich znajomych, nikogo nazbyt sławnego, aczkolwiek myślę, że dla wielu z was byłoby to świetną nowiną, iż możliwe, że zjawiłoby się tam kilka osobistości światowej klasy specjalistów w eliksirach i nie tylko. " - Jezu, co to za monstrum zdanie xd. Strasznie długie!
      Jezu, zapomniałam, że Mary się podkochuje w Remusie. Nie przeżyję tego xd.
      Czy Lily miała CIEKAWE sny o Jamesie??? Good for her, really.
      Ale Syriusz miał super tort, o ja cię!!!
      "Stał oparty o ścianę tuż przy wejściu do damskich dormitoriów, wystukując rytm lewą stopą i przyglądając mi się tajemniczo. W palcach obracał na wpół pełną szklankę jakiegoś ciemnego płynu, a po jego ustach błąkał się cień uśmiechu. " - JEZU, WYOBRAZIŁAM TO SOBIE AAAAAAAAAAAAAAA SO SEXY
      Jezu, Lily:((((( I mean, dobrze, że się nie pocałowali, jak oboje byli pijani, bo to powinna być trzeźwa decyzja, ale damn... aż mi się goręcej zrobiło, jak czytałam i myślalam, że faktycznie będzie kiss... (i w głowie cię przeklinałam, Ati, i myślałam, co napiszę na Elitarnych, jak skończę czytać ten rozdział i wezmę telefon do ręki XD).
      Cholery James Potter... rel w chuj.
      "I Elitarnym, głównie Kasi, bo reszta wciąż musi nadrobić kilka rozdziałów. Mam nadzieję, że chociaż trochę odpracowałam swoją nieobecność tak długim rozdziałem." - Ati, jesteś przesłodka. Dziękuję za to, że zawsze o mnie pamiętasz i że nie odbierasz mojego nękania o rozdziały jako nękania.
      Oczywiście, że odpracowałaś nieobecność takim rozdziałem. Ale tylko troszkę. Odpracujesz całkowicie, jak w końcu dasz mi tego kissa;).
      Rozdział bardzo mi się podobał, mam nadzieję, że praca i ogólnie życie dadzą ci możliwość, żeby dalej pisać i dodawać regularnie rozdziały.
      A teraz uciekam się uczyć, bo egzaminy same się nie zdadzą.
      Buziaki,
      K.

      Usuń
    2. Droga Kasiu!
      Zawsze lubię, jak piszesz komentarz w trakcie czytania, bo widzę jak reagujesz na bieżąco na różne rzeczy i to zawsze sprawia, że i ja przeżywam je na nowo!
      James jest bardzo głupiutki, nie można mu tego zaprzeczyć. Chociaż nie dziwię mu się – też wolałabym, żeby to na nim usnęła Lily *diabelski śmiech*.
      Nauczyciele po całym miesiącu poruszania się po zamku w którym jak w ulu dudniło od tego, że Jily się w końcu zeszło z pewnością zakodowali, że tak też się stało, więc daje to całkiem zabawne pole do popisu.
      Ja również kocham to, że Lily zaczyna szaleć. A to dopiero początek! Dalej będzie już z górki.
      To monstrualne zdanie mnie tak rozbawiło, ale w sumie zabawnie, że trafiło się akurat Slughornowi, bo on w sumie ma vibe takiego puszącego się przechwałka.
      Ja nigdy nie zapomnę, że Mary się podkochuje w Remusie, bo to była zawsze najbardziej epicka rzecz w onetowskich blogach – koleżanki Lily ZAWSZE kończyły z Huncami! I zazwyczaj to była właśnie Mary z Remusem i Dorcas z Syriuszem, bo przecież Mary była grzeczna jak Remus a Dorcas była odpowiednikiem męskiej-dziwki-Syriusza. Zawsze mnie śmieszył ten trope, może uda mi się go trochę przełamać.
      Taaaak, Lily miała zdecydowanie ciekawe sny o Jamesie! Ale to jeszcze nie czas, żebym mogła Wam je opisywać, bo przecież nie możecie dostać opisu ich pierwszego kissa we śnie, to by było barbarzyństwo. Ale potem... kto wie.
      "JEZU, WYOBRAZIŁAM TO SOBIE AAAAAAAAAAAAAAA SO SEXY" - we all simp for James Potter and it's not a shame to do it! Podziwiam Lily, że dała radę wyjść z Pokoju Wspólnego, bo ja ybm chyba zemdlała, jakby tak na mnie popatrzył.
      Apropo pocałunku – to była ostatnia dopisana scena do tego rozdziału, bo początkowo jej tam nie było, ale mam wrażenie, że u mnie zawsze się to tak kończy. Planuje sobie spokojne zejście między nimi a potem piszę jakieś hot głupoty i mam problem jak dalej poprowadzić ich relację xdd tak bardzo mam ochotę już ich "zejść", że ciężko mi się powstrzymać od nie pisania takich scen. Przysięgam, do tej pory prawie trzy razy napisałam ich kissa, ale musiałam się wycofywać z ostatnich linijek i zmieniać to co napisałam, bo wiedziałam, że pierwotny plan był lepszy. Ale och! Nawet nie wiesz jakie to wewnętrznie skręcające. Napisałabym, że lubię jak cierpicie, ale chyba więcej cierpienia sprawiam sobie sama tym, że muszę się powstrzymywać od napisania tych scen. Ale już niedługo. Jezu Kasiu, już naprawdę niedługo. I can't wait sdfgfsxdvbvsxdcv
      A no i (bo bym zapomniała), zawsze lubię jak komentujesz bo znajdujesz znaczenie o którym nie pomyślałam – ja to się bardzo bałam czy ta scena z prawie-pocałunkiem to nie za dużo i czy nie sprawi tylko więcej irytacji podczas czytania, myślałam nawet, żeby jednak ją usunąć, ale miło zobaczyć inne spojrzenie – rzeczywiście całkiem chujowo by było gdyby coś stało się między nimi po pijaku. Zwłaszcza, że ludzie mają wtedy tendencję do myślenia "to stało się przez alkohol, przecież normalnie bym tego nie zrobił" a to prosta droga do postrzegania czegoś jako błąd. A my nie chcemy, żeby ich pierwszy pocałunek był błędem!
      Przysięgam, James tyle na niego czekał, że dam sobie rękę uciąć, że pocałuje ją dopiero jak to ona tego zechce. I na pewno upewni się, że Lily tego CHCE.
      Pewnie, że zawsze o Tobie pamiętam! Byłaś jedną z pierwszych czytelniczek SD i zostaniesz pewnie ostatnią, a za to pewnie nigdy Ci się nie odwdzięczę. Gdyby nie Wy, pewnie nie byłabym tu gdzie jestem. No i na pewno bym nie pisała. Trochę łzawo się zrobiło, ale no taka prawda – bez Was świat byłby dużo smutniejszy.
      "Oczywiście, że odpracowałaś nieobecność takim rozdziałem. Ale tylko troszkę. Odpracujesz całkowicie, jak w końcu dasz mi tego kissa;)." – coming soon!
      "Rozdział bardzo mi się podobał, mam nadzieję, że praca i ogólnie życie dadzą ci możliwość, żeby dalej pisać i dodawać regularnie rozdziały." – ja też mam taką nadzieję, haha. Ale mam też dobre przeczucie! Zwłaszcza ze względu na to, jak teraz wygląda moja praca.

      Dziękuję Ci jeszcze raz Kasiu za komentarz i widzimy się za trzy tygodnie pod kolejnym rozdziałem! <3

      Usuń
  2. Achhh!!! Przybywam z komentarzem! Rozdział przeczytałam jeszcze w dniu publikacji, ale dopiero dziś mam chwilę by usiąść i naskrobać kilka słów od siebie <3

    Bardzo dziękuję za dedykację! Mega mi miło, że upominek się spodobał :D

    Scena w klasie świetna: jak po tych wszystkich przekomarzaniach wylądowali, chcąc nie chcąc, w parze xD I zadanie genialne, i ten ich dialog i te niestworzone wymysły Jamesa o łóżkowych wyczynach Lily z Syriuszem! To tylko znak jak szaleńczo jest nią zauroczony, skoro nawet myśleć logicznie przy niej nie potrafi xD
    Aaaaa! Co to się wydarzyło na tych urodzinach! Dalej mam ciary, a Never Be Like You regularnie leci mi teraz w słuchawkach i ciągle mam tę scenę przed oczami! Skoro tak wygląda ich 'jeszcze nie pocałunek', to co to będzie jak już do niego dojdzie! Chyba muszę sobie skołować zestaw resuscytacyjny xD
    Nie mogę się doczekać ich 'zawodów' u Slughorna! I jak wspaniale, że rozdział będzie wcześniej! <3

    Dzięki jeszcze raz!

    Weny od Jenny!!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo rozbawiła mnie wizja Jamesa zazdrosnego o spanie z Syriuszem - jakby nie patrzeć nawet spanie-spanie to coś, o co mógłby być na spokojnie zazdrosny, w końcu gdyby tak Lily usnęła na nim to chyba by się posikałze szczęścia. Teraz tak myślę, że draka to by dopiero była, jakby przyłapał ich w Pokoju Wspólnym przytuolonych na sofie!

      A na urodzinach to juz zupełnie inna śpiewka. Nie dziwię Ci się, że piosenkę puszczasz w kółko - ja napisałam przy niej dwa rozdziały hahaha i najchętniej to bym jej nie wyłączała, bo pasuje jak ulał do tego, co się będzie działo. A będzie się działo. Dużo.
      I tak, polecam zaopatrzyć się w dobre lekcje resustytacji, bo myślę, że już niedługo wszystkie mi tu zemdlejecie. Żeby nie było, że nie ostrzegałam! :D

      Usuń