czwartek, 9 marca 2023

9 rocznica SD!

 Dla najwytrwalszych

{Nowego rozdziału zaproponować Wam jeszcze nie mogę, bo wciąż go piszę, ale przygotowałam dla Was coś innego. Mały smaczek na poprawę humoru, czyli ostatnią scenę poprzedniego rozdziału napisaną z perspektywy... Jamesa. Mam nadzieję, że Wam się spodoba.}



Wrzesień przyniósł ze sobą wiele rzeczy, których się nie spodziewałem. I wszystkie wiązały się z Nią. Dawno już przestałem mówić o tym Syriuszowi, ale wciąż wydawało mi się, że czasem spoglądał na mnie z tym swoim uśmiechem, jakby dobrze wiedział, co chodzi mi po głowie. Jakby czytał mi w myślach i doskonale zdawał sobie sprawę, że to okropne ukłucie, które nosiłem w sobie całe wakacje niczym drzazgę, zniknęło w momencie, w którym zobaczyłem ten jej uparty rudy łeb w mugolskiej alejce. Jakby nagle rozumiał każdy mój wybuch śmiechu, podczas wieczoru, kiedy została u nas na noc, jakby zobaczył, jak zabrakło mi tchu, kiedy otworzyłem pożółkłą kopertę, a na dłoń wytoczyła się lśniąca odznaka Prefekta, przynosząc obietnicę wielu wieczorów z jej uśmiechem w tle.

Wrzesień przyniósł ze sobą wiele nowych rzeczy, a we wszystkich była ona. W buchającej parze lśniącej lokomotywy, w śmiechu Syriusza, w niedorzecznym pomyśle zakładu. Była niczym narkotyk, wszędzie i zawsze. A ja zanim się spostrzegłem, chłonąłem jej obecność, jakbym musiał nauczyć się zapamiętywać kształt jej dłoni, wijących się linii pod dotykiem moich palców. To było takie proste. Takie... naturalne. Być obok niej. Spoglądać na nią i widzieć, że jest zupełnie nieświadoma. Jak małe dziecko, zupełnie nie zdająca sobie sprawy z tego, co potrafiła ze mną zrobić. 

Lubiłem obserwować, jak jej wzrok gładko przeskakuje po kolejnych zdaniach zapisanych na pergaminie, a dłoń zaciska się na długim piórze, kiedy próbowała się skupić. Lubiłem patrzeć, jak lekko marszczy nos, kiedy próbuje przywołać jakieś zagubione słowo. A potem prostuje się i rozgląda dookoła, jakby szukała podpowiedzi w świetle wpadającym przez zakurzone okno biblioteki.

Syriusz lubił mnie ostrzegać. Lubił powtarzać, żebym miał się na baczności. Ale już dawno przestałem go słuchać. Najlepiej wiedziałem, jak mogłoby skończyć się igranie z ogniem. A ona była ogniem. Płonącym mocno i niestabilnie, pożerającym wszystko na swojej drodze. Taka delikatna, taka nieświadoma. Tak zabójcza.

Zastanawiałem się, czy byłaby w stanie złamać mi serce bardziej, niż już to zrobiła. Zastanawiałem się, czy jej ignorancja była groźniejszą bronią od złośliwości, a niewiedza od umyślności. Przecież tysiące razy mówiła i powtarzała, że nic z tego nie będzie. A ja nauczyłem się kochać ją trochę inaczej. Trochę mniej, a może trochę bardziej. Dając jej przestrzeń, o którą prosiła, ale zawsze będąc obok. Pozwalając jej spadać i potykać się dowoli, ale nie tracąc jej z oczu. Nauczyłem się kochać ją po trochu.

Wrzesień przyniósł ze sobą wiele rzeczy, a ja zastanawiałem się, czy to, że nie wypowiadam ich na głos, cokolwiek zmienia. Bo chociaż mogłem uparcie twierdzić, że tym razem jest inaczej, że to, co robiliśmy, było zupełnie czymś innym, czasem przed snem zastanawiałem się, czy bardziej oszukiwałem Syriusza, czy siebie. 

Wiedziałem, że ten miesiąc mógł zmienić wszystko. Że mógł porwać mnie jak wysoka fala i unieść z prądem, nie pozwalając już nigdy wrócić na brzeg.

A jednak wszystko to znikało, kiedy znów brała mnie za rękę. 

– Tutaj – szepnęła pewnego wieczoru, ciągnąc mnie w stronę jednych z drzwi.

– Do... klasy?

– Och, zamknij się – westchnęła, odgarniając z twarzy włosy. Była zdenerwowana. Lubiłem ten widok. Stawała się wtedy nieobliczalna, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy.

Wiedziałem, że coś planowała. Po tym, jak zachowywała się cały dzień, nie miałem wątpliwości, że z trudem przychodziło jej podjęcie decyzji, czy dobrze robi. W jakimś stopniu napawało mnie to satysfakcją – myśl, że to ja doprowadzałem ją do takiego stanu. 

Lily rozejrzała się szybko po prawie pustym pomieszczeniu, po czym ruszyła przed siebie, łapiąc za jeden ze stolików poukładanych przy ścianie i przesuwając go na sam przód, tuż obok podestu. Chwilę później schyliła się i zaczęła przeglądać zawartość kosza wypełnionego papierami po poprzednich lokatorach klasy.

– Mam jakieś złe przeczucia – mruknąłem, kiedy wróciła pod drzwi i przyłożyła do nich ucho. Wiedziałem, że chciała usilnie udowodnić coś Syriuszowi, a moje zaproszenie jej do Hogsmeade zabrało jej trochę mocy, której tak poszukiwała, odkąd Łapa wytknął jej co nieco w pociągu, ale nie potrafiłem wyobrazić sobie, co mogłaby zrobić, żeby przesunąć szalę na swoją stronę.

– Mówiłam ci, że to bardzo głupi pomysł – wydukała.

– Jeszcze możemy przestać, cokolwiek chcesz zrobić – powiedziałem, przyglądając się jej z zaciekawieniem. Taka piękna. Taka zabójcza.

– Nie – powiedziała dobitnie, prostując się i zaciskając wargi. Nie mogłem powstrzymać się od lekkiego uśmiechu, na widok jej stanowczej miny. – Założyłam się z nim i udowodnię mu, że nie miał racji.

Kiedy dobiegł nas odgłos kroków, nagle drgnęła nerwowo, a potem uniosła ręce i wsunęła je między włosy, czochrając delikatnie rude kosmyki. Przekrzywiłem głowę, przypominając sobie długie pasma, do których byłem tak przyzwyczajony. Wciąż nie poznawałem tej nowej Lily, ze ściętymi włosami i buntowniczym wyrazem twarzy.

Kiedy ponownie przyłożyła ucho do drzwi, byłem już pewny, że to nie skończy się dobrze.

– Okej – szepnęła, cofając się i zsuwając szatę z ramion. Lekko poluzowała swój krawat a potem spojrzała na mnie ostro. Nie udało mi się ukryć zdziwienia, kiedy to samo zrobiła z moim, a potem stanęła na palcach i sięgnęła do moich włosów, czochrając je zażarcie. 

– Lily – wyjąkałem, zaskoczony. Chciałem coś powiedzieć, chciałem dowiedzieć się, co ona do licha wyprawia, ale nie zdążyłem, bo w tym samym momencie dziewczyna machnęła różdżką, a metalowy kosz potoczył się po podłodze, w okropnym rabanie. Za drzwiami zaległa cisza, a później dobiegł nas wyraźny odgłos kroków.

Byłem zbyt zdziwiony, by zarejestrować, kiedy złapała mnie za rękę i porwała za sobą. Sam nie rozumiałem, jak to się stało, że znaleźliśmy się przy zakurzonym biurku, na które pociągnęła mnie z takim impetem, że straciłem równowagę i poleciałem prosto na nią. Ledwo byłem w stanie dosłyszeć trzask otwierających się drzwi i zwycięski okrzyk jakiejś dziewczyny, kiedy krew szumiała mi w uszach. Powoli wynurzyłem twarz z jej włosów, wciąż pachnących owocową odżywką, której używała niezmiennie od piątej klasy, i spojrzałem na jej zastygłą w wyrazie zawstydzenia twarz. W zielonych oczach odbijały się dwa małe ogniki pochodni, a jedno zbłąkane pasmo włosów kołysało się na jej czole, obijając się od zarumienionego nosa. Powoli wyprostowałem się, nie potrafiąc zrozumieć, jak ktoś taki jak ona, mógł stąpać po tej ziemi w tak zupełnej nieświadomości swoich czynów. Ledwo dałem radę powstrzymać uśmiech, który cisnął mi się na usta.

– Och! – pisnęła, natychmiast naciągając szatę na ramiona. Jej policzki zakwitły czerwienią, kiedy próbowała na mnie nie patrzeć.

– Ja... – wyjąkała dziewczyna za nami. – Ja przepraszam! Chyba pomyliliśmy korytarze do patrolu!

Z ciekawością spojrzałem przez ramię na zakłopotaną Puchonkę, która cofając się, wpadła na ramę drzwi i natychmiast sięgnęła po klamkę. W panice zatrzasnęła je za sobą, w akompaniamencie mojego cichego chichotu. Powoli odwróciłem głowę z powrotem w stronę Lily, która skurczyła się, chowając za mną, jak za tarczą. Jej oczy były mocno zaciśnięte, jakby dzięki temu stawała się niewidzialna. Oddychała szybko, a jej dłoń kurczowo zaciskała się na mojej koszuli, przyprawiając mnie o zawrót głowy. Powoli przejechałem wzrokiem po jej twarzy, a potem niżej, dopiero wtedy dostrzegając sobie, że upadając na nią, moja prawa ręka wylądowała przypadkowo na jej udzie. Dziewczyna musiała chyba uświadomić to sobie w tym samym momencie, bo sekundę później drgnęła, otwierając oczy z zaskoczeniem i spoglądając na mnie w popłochu. Poczułem się tak, jakby w mojej piersi stado akrobatów zrobiło właśnie potrójne salto, kiedy jej wzrok powoli przesunął się na moje usta.

Zanim zdążyłem zareagować, Lily przełknęła ślinę, a potem zsunęła się z blatu, odpychając mnie delikatnie. Pod palcami poczułem fakturę materiału jej spódnicy, przesuwającej się wraz z jej ciałem, unoszącej się trochę zbytnio do góry, aż do jej biodra. Jej zapach uderzył we mnie tak mocno, że aż się zakołysałem.

– I po sprawie – wydyszała Lily, natychmiast mnie wymijając. 

I po sprawie. Chciałem poprosić ją, by wytłumaczyła mi, jak dała radę tak szybko otrząsnąć się, tak szybko strzepnąć z siebie okruszki uniesienia, które wciąż doprowadzały moją krew do temperatury wrzenia. Powoli obróciłem się w jej stronę i spojrzałem na nią w osłupieniu, czując, jak serce wali mi tak mocno, jakby chciało odlecieć. Czy naprawdę nie zdawała sobie sprawy z tego, jak na mnie działa?

Jej wzrok powoli odnalazł mój. Stała w oczekiwaniu, jakby próbowała odgadnąć moją reakcję. Chciałem coś powiedzieć, zrobić coś, ale kiedy otworzyłem usta, nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

I wtedy zrozumiałem.

Choćby minęło tysiąc lat, nic nie było w stanie wypalić na mnie swojego piętna mocniej, niż ta okropna, ruda złośnica. Pokręciłem głową, czując, jak prawda uderza we mnie z prędkością pędzącego pociągu. Mogłem udawać, mogłem powtarzać sobie, że to niczego nie zmienia, ale prawda była taka, że jedynie kupowałem sobie pożyczony czas, który powoli się kończył.

Roześmiałem się, uświadamiając sobie, że miała nade mną całkowitą władzę. Jeden jej ruch, jedno jej skinienie, potrafiło porwać mnie z miejsca i rzucić na kolana. Gdyby tylko chciała, mogłaby mnie naprawdę i dogłębnie złamać, skruszyć w swojej zaciśniętej dłoni, jak wapno. Mogła być moim końcem. Miała być moim końcem, tak czy inaczej.

Kiedy w końcu spojrzałem na nią, na moich ustach wykwitł gorzki uśmiech.

– Och, Lily – powiedziałem, oddychając głęboko, próbując zrzucić z ramion ciężar niewypowiedzianych słów, których nie była jeszcze gotowa usłyszeć. Sięgnąłem dłońmi do kołnierzyka, poprawiając go powoli, pozwalając aby struktura materiału uspokoiła drganie w moich palcach. Po chwili wahania, rozplątałem supeł krawata i pociągnąłem go w dół, pozwalając, by zsunął się z mojej szyi. Nauczyłem się kochać ją po trochu. Dzień po dniu, sekunda po sekundzie, okruszek po okruszku. Nawet jeśli mogła mnie doszczętnie zniszczyć.

Uśmiechnąłem się, widząc, jak przygląda się moim ruchom, kiedy zwijałem materiał wokół swoich dłoni, a później wsunąłem go do kieszeni. Starałem się nie pozwolić swoim myślom pogalopować w zupełnie innym kierunku.

– Idziemy?

Ruszyłem powoli przed siebie, z uśmiechem czającym się w kąciku moich ust. Taka piękna. Taka nieświadoma. Dopiero kiedy zorientowałem się, że wciąż nie drgnęła ze swojego miejsca, wyciągnąłem ku niej dłoń i odganiając zgubiony kosmyk z jej czoła, dotknąłem jej policzka, kierując zdziwioną twarz w moim kierunku.

– No chodź – szepnąłem, czując, jak topię się pod wpływem jej wzroku.



 

A więc stało się! Nigdy w życiu nie sądziłam, że po takim czasie, będę miała się tu do kogo odezwać, a jednak wciąż tu jesteście, a ja wciąż piszę. Może trochę wolniej, może trochę mniej niż kiedyś, ale wciąż usilnie staram się tu wracać.

9 lat temu byłam tak zakochana w Jily, że nie mogłam powstrzymać się przed zrobieniem kolejnego bloga. Żaden nigdy nie przetrwał zbyt długo, a mój rekord w pisaniu wynosił 3 rozdziały. Możecie więc sobie wyobrazić, jaka dumą napaja mnie zerkanie wstecz, na liczbę opublikowanych rozdziałów tutaj, na SD. 

Chciałabym powiedzieć, że niewiele się zmieniło, ale zmieniło się wszystko. Najbardziej ubolewam nad tym, że czasu na pisanie zostało tak mało. Ale od kilku miesięcy staram się coś z tym zrobić. Moim małym postanowieniem na 2022 był powrót tu, zaczęłam więc od poprawek starych rozdziałów, a z początkiem 2023 staram się znajdywać więcej czasu na pisanie. Ciężko wraca się do czegoś tak rozciągniętego w czasie, ale ufam, że potrzebuję tylko czasu, żeby się rozkręcić.

Cóż więcej mogę powiedzieć. Przez te 9 lat pojawiło się Was tutaj 108 tysięcy, a 815 razy zdecydowaliście się na pozostawienie po sobie komentarza. Jest mi niezmiernie miło, że byliście ze mną przez cały ten czas i towarzyszyliście mi w tej (na razie) 33 rozdziałowej historii. Ufam, że przed nami jeszcze drugie tyle! A przynajmniej tak to niej więcej powinno wyjść, patrząc na to że przed nami jeszcze większość 2 części opowiadania, a potem jeszcze caaaaała 3, opisująca kolejne trzy lata po Hogwarcie. Wiem, że większość z Was nie może się już doczekać pewnych konkretnych scen Jily  i obiecuję, że są już blisko. W końcu druga część SD to czas rozkwitu naszego wymarzonego związku.

Och, gdybyście wiedzieli co dla Was przyszykowałam!

Nie pozostaje mi nic innego jak prosić Was o mocne trzymanie kciuków, żeby udało mi się naskrobać to wszystko jak najszybciej.


Kocham Was mocno i jeszcze raz dziękuje,

Na zawsze Wasza,

    Ati


PS. Tak tak, matematyka to nie mój konik i najwidoczniej nawet odejmować nie umiem bo to jednak 9 rocznica a nie 10. Taki smaczek – kariery w finansach to sobie nie wróżę, chyba jednak powinnam zostać przy pisaniu.

3 komentarze:

  1. Jestem taka dumna z ciebie, Ati!!! A James jest najsłodszą bułą na świecie, kocham go 🥹.
    Napisałabym, że życzę kolejnych 10 lat, ale oby nie – ileż można czekać na konkretne sceny, co nie? ;).
    Buziaki, ściskam mocno i czekam niecierpliwie na kolejny rozdział!!!
    K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Kasiu <3
      Lepiej nie życz kolejnych 10, bo kolejnym deadlinem kissa Jily będzie Twój ślub skdfghnhbg
      I tak, James to zdecydowanie największa buła na świecie.

      Usuń
  2. Ach, co za cudny smaczek!
    Mam za sobą wiele przygód na forach PBF w roli Jamesa, więc nie ukrywam, że jego perspektywa jest mi bliska :) Czytając ostatni rozdział żywo zastanawiałam się co się dzieje w tej poczochranej główce i PROSZĘ! Dosadniej dowiedzieć się nie mogłam :D
    Wszystkiego co najlepsiejsze z okazji rocznicy :D Dzięki za te 10 lat, niezliczone godziny pisania i 33 cudowne rozdziały :D

    Ściskam,
    Jenny

    OdpowiedzUsuń